Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
Indeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Artyści w uścisku

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptySro Sty 10, 2018 3:18 pm

Artyści w uścisku Colipng_qxasass
Colin Raily
42 lata
Blondyn, błękitne oczy, 180 cm
Dziennikarz i pisarz
→ Duże upodobanie do garniturów, krawatów, notesów, piór i truskawek w czekoladzie
→ "Dni pełne samotności" - nowele; "Dwie dusze" i "Upadek w Londynie" - powieści.

Przeszedł już przez kryzys wieku średniego – jest wiernym i obowiązkowym mężem dwudziesty rok z rzędu, rozumiejącym i całkiem liberalnym ojcem nastoletniego syna oraz docenianym dziennikarzem i pisarzem. Wydał dwie powieści, obie przyjęte bardzo dobrze i za obie otrzymał rozliczne nagrody. Elementem, który łączy jego historie, jest poszukiwanie tożsamości.
Jest gejem. Nie pociągają go kobiety, ale je szanuje – a najbardziej szanuje swoją żonę. Ich relacja przypomina bardziej przyjaźń, chociaż zostali małżeństwem bardzo szybko i nie znali się zbyt dobrze. Podjęli decyzję w pośpiechu, pod naciskiem swoich rodzin, ponieważ Meredith zaszła z nim w ciążę. Poroniła tydzień po ślubie. Ich jedynego syna – Sama – urodziła trzy lata później.
Colin od lat jest świadom, że małżeństwo było błędem, jednak przyzwyczaił się już do swojej sytuacji. Nie chce jednak nikogo karać za swoje winy, kocha syna i przyzwyczaił się do bliskości żony. Zaakceptował fakt, iż nigdy nie wyjdzie z szafy i nie znajdzie się w łóżku z kimś, kto naprawdę go pociąga i z kim może być w stu procentach szczery, oraz z którym poczuje kompletną więź – nie chce nikogo za to karać.
Jest osobą spokojną, troskliwą i ciepłą, która ma dar słuchania, sprawnie posługuje się słowem, nie ma bardzo rozwiniętej potrzeby posiadania własnej przestrzeni i nie jest konfliktowa. Sprzyja temu przyjazna aparycja i miękki, kojący głos, a także głębokie, hipnotyzujące spojrzenie.
Gdy podejmie jakąś decyzję, jest gotów ponieść jej konsekwencje i oddaje się wybranej sprawie w całości.
Czasami ma wrażenie, że jest pusty w środku i zmarnował swoje życie na podążanie nie swoją drogą. Ucieka wtedy w tworzenie, konstruując wielowymiarowe postaci i dostarczając sobie szybszego bicia serca, którego prawdziwe życie nie może mu zaoferować.
Nie uważa siebie za wyjątkowo nieszczęśliwego człowieka, nie użala się nad swoim losem, ani nie żałuje podjętych decyzji – pogodził się ze wszystkim lata temu i uważa, że jego życie i tak dobrze się ułożyło. Ma kochającą rodzinę, która nie dostarcza mu wielu trosk, są stosunkowo zamożni dzięki jego powieściom i dobrym zarobkom, robi to w czym jest dobry i co sprawia mu radość – pisze.

Artyści w uścisku Finpng_qxasasn
Finlay Sinclair
Fotograf
28 lat, 186 cm wzrostu
Wygląd: Młody mężczyzna o nieco pociągłej twarzy z wyraźnie zarysowaną linią szczęki, ale o łagodnych oczach w kolorze świeżej trawy.
Jasne, zadbane włosy wydają się potrzebować przycięcia, opadając na kark i przesłaniając mu wzrok. Czasem wiąże je w kitkę, szczególnie gdy biega. Końcówki grzywki wciąż noszą ślady po zielonej farbie do włosów.
Ubiera się schludnie, bez większej ekstrawagancji i często towarzyszy mu wysokiej klasy aparat fotograficzny.
Charakter: Ciepła osobowość pełna empatii i taktu, doprawiona szczyptą młodzieńczej niefrasobliwości. Natchniony artysta potrafiący ujrzeć ulotne piękno doczesności, by uchwycić je i wynieść na piedestał artyzmu.
Chwilami nieobecny, błądząc myślami wokół własnych trosk, a czasem obecny aż do bólu rozdający dowody swoich uczuć słowami i gestami, wyrażając je śmiało jakby miały podtrzymać fundamenty świata.
Szczery i gwałtowny gdy wymaga tego sytuacja oraz odważny w ten naiwnie piękny sposób, jak odważni są tylko ludzie wierzący, że żaden człowiek nie jest na wskroś zły.
Historia: Wychowany w zamożnej rodzinie jedynak nie miał wielu trosk. Posyłany do najlepszych szkół miał odziedziczyć rodzinną firmę, ale na przekór ojcu wybrał inną drogę. Jego pasją była i jest fotografia, więc ukończywszy osiemnasty rok życia porzucił rodzinne gniazdo, by założyć własne, kompletnie odmienne od tego, które znał. Podjął bardzo radykalne kroki w pogoni za marzeniami. Trud życia na własną rękę opłacił się jednak pomimo okresowej biedy, niechęci rodziny i osobistych obaw.
Po ukończeniu studiów dzięki swojej pracy, talentowi i niezłomnemu dążeniu do celu wspiął się na wyżyny kariery fotografa, stając się wschodzącą gwiazdą tego biznesu.


Ostatnio zmieniony przez Lost dnia Pią Lip 06, 2018 6:39 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptySro Sty 10, 2018 3:22 pm

Salę wypełniał szum rozmów, brzęk kieliszków i duszna woń zmieszanych perfum. Pechowo dla uczestników aukcji, w sali bankietowej padła klimatyzacja i ciepły lipcowy wieczór stał się prawdziwym utrapieniem. Dlatego właśnie większość gości barwnym korowodem wypłynęła na patio, rozsiadając się przy wystawionych naprędce stolikach i wokół pluskającej wesoło, geometrycznej fontanny.
Fin również znalazł się wśród szukających wytchnienia ludzi, jednak niewielką ulgę przynosił wciąż rozgrzany dniem wieczór. Nieruchome powietrze osiadło ciężko także na patio i nie rozganiały go nawet szalejące wachlarze przybyłych kobiet, czy rozstawione wentylatory. Nic dziwnego więc, że Finowi nawet w lekkim, letnim garniturze było zbyt ciepło i tęsknił do swobody swoich codziennych ubrań. Jasne kosmyki schludnie ułożonych włosów nieprzyjemnie przyklejały mu się do karku więc ukradkiem poluźnił krawat i otarł czoło chusteczką.
To przypominało mu podobny wieczór... Czuł się tak, jakby cofnął się w czasie o przynajmniej dziesięć lat. Brakowało tylko przytłaczającej obecności ojca, ale poza tym wszystko się zgadzało. Ludzie z wyższych sfer, towarzyska śmietanka... nieznajomi zawracający mu głowę, pytający o plany na przyszłość lub ukradkiem obserwujący i komentujący. To się nie zmieniło.
Nie sądził, że jeszcze kiedyś będzie na językach, stając się ofiarą własnego sukcesu. Tym razem jednak nie osłaniał go cień ojca. Sam zapracował na swoją popularność i sam musiał się z nią mierzyć.
Czasem zastanawiał się czy stary Sinclair jest z niego dumny. Czy choć raz, widząc do czego doszedł, pomyślał sobie "Tak, to mój syn."?
Obrócił w palcach cieniutką nóżkę kieliszka i upił łyk martini by przegnać gorzkie rozważania. Nie rozmawiał z ojcem odkąd się wyprowadził. Ostatni raz widział go na pogrzebie matki osiem lat temu, ale nawet wtedy wymianę dwóch zdań będących jedynie suchym, formalnym przywitaniem nie można było nazwać rozmową. Ojciec nie chciał o nim pamiętać, a choć było to bolesne, Fin nie miał do niego żalu. Już nie.
Nie przejmując się opiniami ludzi, ostatecznie dał upust swojej nonszalancji i zdjął krawat. Rozpiął górny guzik i odetchnął z ulgą czując chłodniejsze powietrze na rozgrzanej skórze. Udał, że nie dostrzega zaintrygowanych spojrzeń kilku młodych kobiet. Zwinął krawat i wsunął do kieszeni marynarki. Potem wsparł się o jedną z kolumn podtrzymujących piętro galerii i obserwował barwną mieszankę osobistości z umiarkowanym zainteresowaniem. Wielu z tych ludzi zostało mu dzisiaj przedstawionych, ale nazwiska szybko wyparowywały mu z głowy. Na szczęście nie musiał znać wszystkich. Ci, którzy pomogli mu dogonić marzenia, dokładnie określili z kim należało rozmawiać, by utrzymać swoją pozycję, więc Fin nie zamierzał zawierać wielu nowych znajomości. Jednak pośród wszystkich tych ludzi sukcesu wydających masę pieniędzy, by zdobyć dzieła sztuki, byli i tacy, podobni Finowi - twórcy, którzy zyskali popularność nie dzięki nazwisku czy bogactwu, a dziełu własnych rąk. Otaczani zachwytem i zainteresowaniem, byli rozrywką dla wyższych sfer. I takiego właśnie artystę Fin dostrzegł na dzisiejszej aukcji. Kojarzył jego powieści i artykuły. Miał też na półce jego książki, a dzięki zdjęciu na wewnętrznej stronie okładki, kojarzył poważne oblicze.
Zabawne, wyobrażał go sobie jako wyższego. Lecz prócz tego, widok pana Raily'a nie rozczarował go ani trochę. Musiał przyznać, że pomimo swoich ponad czterdziestu lat i pracy, bez wątpienia siedzącej, trzymał się prosto i miał w sobie pewien... magnetyzm, coś, co kazało kobietom spoglądać w jego stronę nawet pomimo świadomości, że był żonaty.
Fin uśmiechnął się do siebie widząc jak mężczyzna wzdycha z ulgą gdy kolejni fani jego twórczości w końcu zostawiają go w spokoju. Cóż... on również był fanem, pewnie nie tak żarliwym jak niektórzy, ale zachwycił się jego pracą. Teraz miał okazję poznać artystę osobiście, a nie odwracał się od okazji, kiedy już się nadarzały.
Zdecydował się podejść jednak dopiero wtedy, gdy większość gości została już sobie na wzajem przedstawiona, znudziła się artystami i teraz zwyczajowo zebrała się w grupki rozpoczynając mniej lub bardziej ambitne konwersacje.
Sympatyzował z pisarzem odnośnie zmęczenia i było mu niemal niezręcznie zawracać mu głowę, widząc jak bardzo nużyły go konwenanse, ale być może już nie będzie miał lepszej okazji, by stanąć z nim twarzą w twarz?
Ruszył przez patio po drodze zgarniając dwa kieliszki martini z tacy kelnera, pozostawiając na niej swój poprzedni, pusty.
- Popularność bywa męcząca. - Zauważył gdy zbliżył się wystarczająco. Uśmiechnął się uprzejmie. Podał mężczyźnie kieliszek, a potem wyciągnął wolną dłoń, by uścisnąć jego rękę.
- Finlay Sinclair. - Lekko kiwnął głową. - To prawdziwa przyjemność poznać pana na żywo. Jestem pełen uznania dla pana twórczości, panie Raily. - Zabrzmiało to może nieco zbyt formalnie, ale oblicze Fina rozjaśnił serdeczny, szczery uśmiech. Co z tego, że zasłaniając się początkowym współczuciem, bezczelnie zajął miejsce poprzednich, uciążliwych fanów? - Pewnie słyszał pan to już dzisiaj niezliczoną ilość razy, więc mam nadzieję, że moje uznanie nie przeleje czary znudzenia. - Brzydkie zagranie. Dobre wychowanie zwykle kazało ludziom zaprzeczyć w takiej chwili i Fin o tym wiedział, ale uznał, że być może mężczyzna nie odbierze jego komplementów jedynie jako kolejnych pustych słów.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyCzw Sty 11, 2018 1:31 am

Bogacze z wyższej klasy, którzy żyli tylko po to, by wydawać pieniądze i znajdywać swoje zdjęcia w magazynach, nie byli nigdy grupą ludzi, do których za wszelką cenę pragnął dołączyć Colin. Robienie rzeczy na pokaz, cieszenie się z nieprzyzwoicie kosztownych prezentów i ignorowanie głosów rozsądku nigdy w oczach dziennikarza nie było właściwym stylem życia. Obracanie się ciągle w tych samych kręgach nie było dla człowieka w jego zawodzie nadmiernie kuszące - i dobre. Oczywiście, nawet zanim został świetne sprzedającym się pisarzem musiał utrzymywać przyjazne kontakty z tymi "lepszymi" sferami, ale w tamtych czasach te relacje wyglądały inaczej. Niekoniecznie pasował mu dystans, z którym niektórzy się do niego zwracali, zupełnie tak, jakby nie był wiele warty, ale z drugiej strony, gdy jego nową rzeczywistością stały się różnego rodzaju bankiety, aukcje charytatywne i rozdania nagród, tęsknił do tamtych krótkich i ograniczonych kontaktów. Wtedy znał swoje miejsce, nie trafiał w sam środek sytuacji, które były niejednoznaczne i do których nie miał drygu.
Zdobywając sławę po raz pierwszy w życiu poczuł się nie na miejscu.
No, może nie pierwszy raz - ale w tym konkretnym przypadku nie była to sytuacja, na którą świadomie się zgodził. Jego marzeniem nie było nigdy wygłaszanie kwiecistych podziękowań podczas rozdań nagród ani słuchanie oklasków i gwizdów - lubił pisać i w tym był dobry. Chciał dawać ludziom chwile wypełnione emocjami, dzielić się troskami swoich bohaterów i przelewać własne myśli na papier. Nie spodziewał się, że jego proza przemówi do tak wielu osób.
Nie był tak próżny, by spodziewać się wielkiego poklasku. Duży błąd.
Na szczęście, przechodząc z jednej uroczystości dla wyższych sfer do drugiej uczył się właściwego savoir vivre'u. Łatwo wyłapywał niepisane zasady i relacje, dostrzegał powiązania, romanse, sympatie i antypatie oraz pewnego rodzaju hierarchię, występującą nawet na samym szczycie piramidy popularności i bogactwa. Musiał wyłącznie dopasować swoje kroki do tych wyznaczonych przez najlepszych "tancerzy" sławy, czyli uśmiechać się w odpowiednich momentach, wychodzić z inicjatywą do odpowiednich ludzi, mieć zawsze gotowe kilka historyjek - zarówno z książek i artykułów, jak i takich, których jeszcze nie opublikował w żaden sposób - i cechować się dużą pewnością siebie.
Jego cierpliwość, spokój i poczucie humoru idealnie równoważyły sztuczność i napompowane ego sporej ilości osób z którymi się stykał i którym przysłowiowa woda sodowa uderzyła do głowy. Czasami jednak zastanawiał się, ilu z nich tak naprawdę przeczytało coś, co wyszło spod jego pióra i coś poczuło. Przecież tylko po to pisał. Nie dla kolejnych pochwał. Nie dla wyćwiczenia własnego podpisu. Nie dla pięknego domu, wspaniałej żony i cholernie bystrego syna.
Przymknął oczy, z cichą ulgą przyjmując fakt, iż dwie wytworne hrabiny zdecydowały się oddalić w kierunku swoich mężów, a jego pozostawić w spokoju. Czuł się zmęczony - było gorąco, on spędził połowę poprzedniej nocy w podróży, pokłócił się z synem o to, że ten zmieniał dziewczyny jak rękawiczki - a do tego wszystkiego dochodziły puste pochwały, którymi tego dnia wyjątkowo chętnie obdarzali go pozostali goście. Chyba każdy do niego podszedł - i wszyscy pytali o jedno, kiedy nowa powieść?
Kiedy będę mógł wreszcie trochę posiedzieć w domu w ciszy - miał ochotę odpowiedzieć za którymś razem.
Nie dlatego, że nie lubił ludzi. Wręcz przeciwnie, uwielbiał ich - bez możliwości kontaktu, słuchania ich rozmów, wyłapywania istotnych szczegółów pomiędzy wierszami, nie mógłby napisać ani jednego słowa. Jego problemem było jednak miejsce, w którym się znalazł - niemal w centrum uwagi wszystkich gości. Wciąż nie przywykł całkowicie do tej sytuacji. Wciąż lepiej czuł się z boku, przyglądając innym, słuchając ich i ciepło zachęcając do wynurzeń.
Poczuł na sobie czyjś wzrok nagle, zupełnie tak, jakby był wytresowany właśnie do tej jednej sztuczki. Rozchylił powieki, ukazując odrobinę zamglone, błękitne oczy i zatrzymał spojrzenie dokładnie na tej osobie, która zmierzała w jego stronę.
Artysta. Już na pierwszy rzut oka dało się bezbłędnie stwierdzić, jaka dusza czaiła się w tym mężczyźnie. Pisarz zwrócił na niego uwagę wcześniej, zanim jeszcze wypuszczono wszystkich na świeże powietrze. Ciężko było przeoczyć młodego człowieka o nie do końca naturalnym kolorze włosów, który zachowywał się tak, jakby urodził się pośród tych ludzi i potrafił idealnie dopasować swoje reakcje i kontakty do sytuacji i oczekiwań innych. Colin niemal mu tego zazdrościł. Ta pewność siebie, ten sposób bycia, który oświadczał wprost, że nieznajomy miał własne zdanie, własne potrzeby i nie obawiał się sięgnąć po to, czego pragnął - to było coś dostępnego wyłącznie dla wybranych. Owszem, czasami było powiązane z młodym wiekiem i brakiem doświadczenia, ale zazwyczaj było po prostu cechą charakteru, mniej lub bardziej nabytą z mlekiem matki - coś, o czym Raily mógł tylko pomarzyć. Niezależnie od własnych zdolności interpersonalnych, nie miał szans kiedykolwiek osiągnąć takiej łatwości w relacjach z wyższymi sferami.
To nie było jego miejsce.
Przyjął drinka z subtelnym zdumieniem - zdążył przyzwyczaić się, że to od niego oczekiwano, by coś dawał - odmienna sytuacja zbiła go na chwilę z tropu. Nie był pewien, jak powinien zareagować na tak przyjazne - i ludzkie - zagadnięcie. Aż odzyskał na chwilę przytomność i w jego oczach oraz na twarzy pojawiło się faktyczne, całkowicie realne, zainteresowanie. Artysta, który potraktował go jak normalnego człowieka, nie bestselerowego autora. Miła odmiana.
...Albo i nie.
Ciekawość płynnie przeszła w maskę uprzejmego rozbawienia.
- Nie sądziłem, że można się znudzić komplementami. - Delikatnie stuknął kieliszkiem o kieliszek nowego towarzysza. - Dziękuję. By dopełnić formalności: Colin Raily. - Skinął głową na powitanie, a potem upił kilka łyków alkoholu, uśmiechając się z lekkim rozbawieniem. Gdy odjął naczynie od ust, zmrużył lekko oczy, spoglądając uważniej na swojego towarzysza. Pstryknął palcami wolnej ręki.
- Fotograf, prawda? Gratuluję ostatniej nagrody.
Miał dobrą pamięć do szczegółów - to było konieczne w jego zawodzie. Kilka losowych informacji na temat młodszego towarzysza pojawiło się w jego głowie, zupełnie tak, jakby otworzyły się właściwe szufladki i wyrzuciły na stół najistotniejsze informacje - wśród nich nie było jednak ani jednego zdjęcia autorstwa Finleya.
Pisarz zanotował w myślach, by po powrocie do domu przejrzeć internet pod tym kątem. Dla uzupełnienia wiedzy i... tak na wszelki wypadek.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyCzw Sty 11, 2018 2:39 pm

Ucieczka przed obowiązkami nie leżała w jego naturze, a przybycie na aukcję uznawał za swoisty rodzaj obowiązku, który należało spełnić. Nie miał też nic przeciwko zainteresowaniu ludzi i lubił, kiedy dostrzegali w jego zdjęciach coś więcej. Cieszył się z możliwości porozmawiania na temat swojej twórczości. Był również dumny, że jego praca była dla kogoś wartościowa, a tym bardziej jeśli pieniądze z jej sprzedaży służyły szczytnemu celowi. Chyba nie różnił się pod tym względem od Colina. Właśnie dlatego dzisiaj tu był. Oczywiście całkiem możliwe, że gdyby w ostatnim czasie nie przeprowadził się z Edynburga tutaj, do Londynu, byłaby mniejsza szansa, że w ogóle się zjawi.
Fina cechowała pewność siebie i przekonanie o własnej wartości, to prawda. Potrafił tym emanować, a nawet zarażać ludzi. Gdyby nie to, nigdy nie poradziłby sobie sam, nie przetrwałby wszystkich zawirowań losu. Cechowała go również pewna doza nonszalancji w żadnym wypadku wymuszona, będąca cechą jego charakteru tak naturalną jak pozostałe. Bez wątpienia potrafił sprawiać dobre wrażenie, ale był dużo cieplejszy i ludzki niż można było sądzić na pierwszy rzut oka. Zresztą, wystarczyło, że się odezwał i pryskał pewien czar ujawniając nieco nieoczekiwaną... prostolinijność. Gdzie ekstrawagancja artysty? Gdzie szczypta narcyzmu? Cóż, może właśnie brak tego wszystkiego był jego ekstrawagancją?
Zalegający na patio półmrok rozświetlał jedynie łagodny blask ogrodowych lamp. Wprawdzie przez przeszklone ściany galerii wylewało się światło, lecz centrum ogrodu przesłaniały cienie, które z trudem rozganiała mdła poświata podwodnych lamp umieszczonych na dnie fontanny i blask świec ustawionych na stolikach.
Gdzieś z daleka, przebiwszy się przez szum rozmów, grała muzyka.
Fin zbliżył się do otoczonego cieniami pisarza, podał mu kieliszek i... zdumiało go spojrzenie rozmówcy, jego nagła ekspresja. Przez krótką chwilę wydawał się przecież zaskoczony i tak szczerze zainteresowany, a to z kolei zaskoczyło Fina, któremu na myśl przyszło tylko jedno - powinien to uchwycić. Nie pomyślał, że to dziwne, śmieszne czy smutne. Po prostu. Miał do tego oko, potrafił złapać moment i właśnie mignął mu doskonały obraz. Obraz... przenikliwego błękitu oczu do tej pory zamglonego nieokreśloną troską, oczu które błysnęły w półmroku nagłym zainteresowaniem, rozjaśniając znużone oblicze.
Z jego powodu.
Idiotycznie dosłowne uczucia ścisnęły mu trzewia sprawiając, że przez kilka sekund tkwił z wbitym w pisarza wzrokiem jakby otumaniony własną interpretacją. Potem Colin odezwał się, ścierając ze swojego oblicza poprzednie, szczere uczucie, a Fin poczuł delikatny dreszcz i irracjonalną chęć ujrzenia tej ekspresji raz jeszcze. Lecz niewiele po niej pozostało. Mężczyzna szybko ukrył szczerość za uprzejmym, pełnym rezerwy uśmiechem.
Zapewne z zewnątrz Fin wyglądał po prostu na zaskoczonego, ale w środku... był poruszony. Powinien zrobić to zdjęcie, wypalić na nim wszystkie te uczucia. Może nie ze względów czysto artystycznych, może nie sprzedałby tego, ale... zachowałby. Dla siebie.
Łapiąc się na tym, że przeciąga milczenie, odruchowo zwilżył wargi końcem języka i uśmiechnął się. Była jednak w tym uśmiechu szczypta roztargnienia i zakłopotania.
- Na to wygląda. - Stwierdził gładko, z nutą rozczarowania, choć wynikało ono jedynie z utraconej możliwości uwiecznienia chwili. - Jest pan tego tutejszym przykładem. Oczywiście, bez urazy. - Lekkość i szczerość jego słów świadczyła, że bardzo szybko darował sobie wydumaną sztywność oraz rezerwę jaką większość ludzi tutaj przejawiała; ale też o tym, że obserwował pisarza od dłuższego czasu. Może jednak wcale nie był tak doskonale pasującym, idealnym elementem za jaki miał go Colin?
Upił łyk martini tuż po swoim towarzyszu, dopełniając toastu i wyciszając własną ekscytację. Była na swój sposób przyjemna, ale wiedział jak niedorzeczne jest poddanie się jej. Mimo to w duchu cieszył się, że obraz twarzy mężczyzny, jego spojrzenia, zostanie z nim na dłużej. Cieszyło go, że zdecydował się odrobinę pozawracać pisarzowi głowę.
Słysząc gratulacje uśmiechnął się szczerze i na chwilę spojrzał w lśniące odbitym światłem kaskady fontanny, jakby znów poczuł zakłopotanie. Był jednak zakłopotany nie tyle gratulacjami, a własnym poczuciem, że zgubił równowagę przez sytuację, którą sam sprowokował.
Odchrząknął, prostując się odrobinę.
- Tak, zajmuję się fotografią. I dziękuję. - Odparł po chwili, lekko pochyliwszy głowę. Zdawało się, że zbył swojego rozmówcę, ale tylko po to, by skierować rozmowę na inny tor. To nie tak, że nie lubił mówić o sobie, ale w tym momencie nie uznawał swoich osiągnięć za istotny temat.
Powrócił spojrzeniem do twarzy Colina i jeśli pisarz potrzebował dowodu, że osoba przed nim czytała i podziwiała jego dzieła, to mógł ujrzeć je właśnie w jego oczach. Wyraźne, czyste uznanie - uwaga poświęcona tylko jemu. Fin nie miał w sobie jednak ani krzty szczenięcego uwielbienia. A czy to dojrzałe zainteresowanie wynikało jedynie z uznania dla kunsztu pisarza? Cóż... jakie to miało znaczenie?
- Ma pan niezwykle przyjemną barwę głosu, panie Raily. - Zauważył, kompletnie zmieniając tym tor rozmowy, a zarobił to tak naturalnie jakby jego komplement nie był niczym nadzwyczajnym. - Teraz, wiedząc jak brzmi... - Kontynuował kołysząc kieliszkiem w zamyśleniu. - ...będę mógł odtworzyć go czytając pana książki. Muszę przyznać, że nie miałem wielu okazji, by poznać pisarzy, szczególnie tych, których dzieła trafiły w moje ręce, a mam małe marzenie z tym związane. Teraz, dzięki panu będę mógł je po części spełnić. Dziękuję. - Zakończył, uśmiechając się ciepło, z wdzięcznością i jakąś przedziwną uroczystością. Potem zasłonił swój uśmiech brzegiem kieliszka.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyPią Sty 12, 2018 1:11 am

Pisarza zdziwiła ta prosta, pozbawiona wątpliwości i zawahania, szczerość. Młodszy mężczyzna nawet nie udawał zawstydzenia - powiedział dokładnie to, co miał na myśli, a później tylko zręcznie wplótł zapewnienie, że nic niewłaściwego nie implikował. Jak Raily mógłby mieć mu za złe coś, co było przecież oczywistością? Zarzutem, który wprawdzie nie był całkiem zgodny z prawdą, ale też i nie był pozbawiony pewnych podstaw, przez co ciężko było się z nim nie zgodzić? Colin aż nie wiedział, co powiedzieć na swoją obronę - jego postawa znów uległa delikatnej zmianie, stając się odrobinę mniej formalną, a bardziej... Zakłopotaną? Przejętą?
- Oczywiście, bez urazy. - Przytaknął mimowolnie, nadal nie wiedząc, jak w zasadzie powinien się odnieść do takiego stwierdzenia.
Odłożył kieliszek na marmur fontanny, przechylając się bardziej w stronę towarzysza, skupiając całą uwagę na nim - taksując go uważnym spojrzeniem, analizując, szukając wszystkich szczegółów, których podczas pierwszych oględzin, z odległości, nie wyłapał lub które się od tamtego momentu zmieniły.
Jak chociażby brak krawatu i rozpięty kołnierzyk. Nie dostrzegł niestety wiele więcej - oprócz wąskiego uśmiechu, sugerującego w niemy sposób posiadanie jakiejś tajemnicy. Ale... Brak oczywistości i jawne ukrywanie niektórych rzeczy zawsze fascynowało dziennikarza. W jego zawód wpisana była nieprzyzwoita ciekawość i pragnienie zaglądnięcia wszędzie, nawet w te miejsca, które pozornie nie były związane z jego polem zainteresowań bądź tematem, na jakim miał się w danym momencie skupić. On żył naprawdę wtedy, gdy serce biło mu szybciej, gdy tracił podstawy dla swoich najistotniejszych cech charakteru, czyli spokoju i cierpliwości. 
Przez jego ciało przeszedł subtelny, ale przyjemny dreszcz. Pierwszy raz tego wieczoru otrzymał komplement, który był nie dość, że oryginalny, to jeszcze prawdziwy. Nie tylko dlatego, że ewidentnie Finley mówił szczerze i był jego fanem, ale też dlatego, że to była całkowicie przyziemna uwaga. Taka, która nie tyczyła się żadnych górnolotnych stwierdzeń, idei, nie wiązała się z zachwytami nad twórczością i próbą uchwycenia wrażeń kompletnie nieuchwytnych, ale była w pełni subiektywna. Realna i namacalna.
Na ustach Colina uformował się znacznie bardziej szczery i ciepły uśmiech. Naprawdę się ucieszył ze swojego nowego towarzysza wieczoru - a jego ostatnia uwaga zaciekawiła pisarza, zmuszając do spojrzenia na pewne kwestie w zupełnie inny sposób.
- Nie jestem pewien, czy właśnie tak powinno się czytać książki. Wolałbym, żeby to bohaterowie mieli głos, swój własny, nie przyćmiony przez mój... chociaż dziękuję za komplement - zaczął przyjaźnie, z faktyczną wdzięcznością dla osoby, która zmusiła go do namysłu nad nowymi sprawami. - Nigdy o tym nie myślałem... A przynajmniej nie w ten sposób. - Zmarszczył brwi, milknąc na moment, przygryzając lekko dolną wargę w autentycznym zamyśleniu. Tyle lat tworzył, a nigdy nie zastanowił się nad taką prostą kwestią - odczytywaniem.
W jego oczach, stworzony tekst zawsze był tylko tym - napisanymi na papierze słowami, które należało odtwarzać w głowie, nie zaś czytać na głos, z pasją, oddziałując na słuchaczy, upajając ich, zabierając w podróż gdzieś daleko i na długo. 
Starając się przelać swoje wrażenia, myśli i potrzeby, zapomniał o tym, że nie oferował czytelnikom wyłącznie zapomnienia i przeniesienia do należącej tylko do niego rzeczywistości - że było w tym coś więcej. Prawdziwa, niczym nieograniczona subiektywność.
- Sądzisz... Wybacz, będzie to w porządku, jeśli porzucimy formalność...? - spytał, przerywając swoją myśl w połowie, ale wciąż wyraźnie pogrążony w niej, niespecjalnie skupiony na kwestiach stricte poprawnościowych. - Nie uważasz, że gdy daję głos im, sobie go odbieram? - Przekrzywił głowę w pytającym geście, lekko przechylając się i obciążając bardziej nogę opartą o brzeg fontanny. - Gdybyś uważał, że to ja jestem narratorem, bądź którąś z postaci... - Zawiesił znów głos, zamyślając się nad implikacjami tej konkretnej sytuacji.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyPią Sty 12, 2018 3:56 pm

Colin mógł dostrzec wiele drobiazgów gdy przyglądał mu się z bliska, detale twarzy i ekspresję spojrzenia. Jednak dopiero teraz widać było na obliczu Fina wyraźnie wszystkie emocje, a przynajmniej te, które chciał mu pokazać - od zdumienia, przez zainteresowanie do łagodnego onieśmielenia, które dostrzega się tylko na twarzach ludzi urzeczonych rozmówcą, którzy słuchają, analizują, ale nie forsują swojego zdania. Ludzi wdzięcznych czemuś tak nieważkiemu jak przypadkowa rozmowa.
Kryło się za tym ciepłem jednak coś więcej, coś trudniejszego do uchwycenia jeśli nie miało się wprawy w... flircie, i być może właśnie tego nie mógł w nim rozgryźć Colin. Postawa Finleya, nawet jeśli robił to na wpół świadomie, świadczyła bowiem o zainteresowaniu nie tylko twórczością pisarza, a samą jego osobą.
Pozbawiony rezerwy uśmiech rozmówcy oraz naturalność jego słów były świetną nagrodą i sprawiły, że Fin poczuł się na właściwym miejscu nawet pomimo swoich obaw, że jest być może zbyt... dosłowny, zbyt szczery. Colin okazał się na szczęście nie mniej szczerą i otwartą osobą.
Fina nie dziwił fakt, że większość ludzi czytała książki z nieco innym nastawieniem niż on. I najwyraźniej, po tym co usłyszał od pisarza, nawet autorzy mogli nie dostrzegać tego, co dostrzegał on. Zresztą, interpretacja literatury zależna była od czytelnika, bowiem nawet jeśli twórca przemycił do swojego tekstu jakieś przesłanie, nie każdy musiał zrozumieć je jednakowo. To oczywiście miało swój urok. Fin natomiast chciał sięgać do źródła, zrozumieć dzieło tak, jak według autora powinno się je rozumieć. Dlatego miał marzenie, by pisarz przekazał mu swoje powieści własnym głosem. Oczywiście nie było to żadną koniecznością by cieszyć się książką, lecz gdyby miał okazję...
- Mają swój głos.- Zapewnił, obawiając się, że zostanie źle zrozumiany. - Ale jakkolwiek idealnie napisana byłaby książka, jestem przekonany, że w ustach twórcy słowa brzmią inaczej. To jak picie prosto z butelki, a nie z kieliszka. - Wypalił i skrzywił się lekko zdając sobie sprawę jak ordynarne było to porównanie.
Na pytanie czy nie przeszkadza mu porzucenie tytułów, zdecydowanie pokręcił głową. Nie spodziewał się wprawdzie takiej propozycji, ani tego, że pisarz w ogóle podejmie z nim konwersację. Sądził raczej, że szybko zostanie przeproszony i pozostawiony sam ze sobą. Jakże się pomylił.
- Oczywiście. Będzie mi bardzo miło. - Odparł z niejaką galanterią, kiwnąwszy uprzejmie głową, ale był to przejaw raczej czystej grzeczności niż próba powrócenia do rezerwy. Jak bardzo daleko nie byłby od domu, od ojca i jego zasad, Finlay nie mógł zupełnie pozbyć się wpojonych za dzieciaka zachowań, które przejawiały się o, choćby w takich drobiazgach i świadczyły o jego pochodzeniu.
Kolejne słowa Colina go zaskoczyły. Fin wydawał się zdziwiony, może nawet odrobinę przejęty, ale chłonął słowa mężczyzny z niezwykłą uwagą. Widać było, że rozmowa sprawiała mu satysfakcję. Słysząc jednak o odbieraniu sobie głosu i byciu narratorem lub jedną z postaci, uznał, że myśleli o pisarstwie zupełnie inaczej.
- Mamy więc odmienne spojrzenie na książki. - Zauważył na głos, uśmiechając się łagodnie. - Ale być może moje jest błędne, nie jestem pisarzem. Sądzę jednak, że każdy tekst nosi w sobie część swojego twórcy, przemawia... głosem jego duszy. - Ciepły, miękki ton Fina zabarwiła pasja wiary we własne słowa. - Jestem pewien, że gdybym poznał cię lepiej, dostrzegłbym w każdym zdaniu cząstkę twojego charakteru, twoich poglądów i rozterek, z którymi sam się mierzysz. - Zarobił krótką pauzę, nieco pochyliwszy głowę, jakby chciał wytłumaczyć mu coś dla siebie istotnego. Jego oczy pochwyciły spojrzenie pisarza i przytrzymały je na chwilę. - Tworząc, syci się to własną pasją, wkłada się w to serce. Jeśli artysta tworzy bezduszne dzieła, to czuć. Nie ma w nich nic, co mogłoby poruszyć. Twoje natomiast, są natchnione.
Zamilkł z rozchylonymi ustami i błyszczącymi pasją oczami, jakby chciał jeszcze coś dodać. Jednak w jednej chwili zamiast tego, jego twarz przeciął kolejny pełen zakłopotania uśmiech. Naraz cofnął głowę, odwrócił wzrok i dając upust nagłemu onieśmieleniu, przeczesał palcami grzywkę.
- Przepraszam, mam brzydki zwyczaj ekscytowania się na wyrost. Ale mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli.  Dla mnie po prostu jesteś w jakimś stopniu i narratorem i każdą z postaci. - Podsumował i upił porządny łyk alkoholu, by odegnać rosnące zdenerwowanie. Miał nadzieję, że nie było tego po nim widać, ale postać pana Raily'a zupełnie nieoczekiwanie go onieśmielała. Z początku, widząc go z daleka, a nawet podchodząc doń z zamiarem rozmowy, nie sądził, że ów magnetyzm, który działa na kobiety będzie działał również na niego. A działał i dopóki nie przywyknie do tego, pewnie będzie popełniał konwersacyjne gafy. Wątpił jednak, że będzie miał tyle czasu, by przywyknąć do osoby pisarza więc... nie pozostawało mu nic innego jak w miarę rozsądnie wybrnąć z sytuacji, którą sam sprowokował.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptySob Sty 13, 2018 9:01 pm

Colin nie spędził całego swojego życia w wyższych sferach. Owszem, pojawiał się w nich, nie raz i nie dwa wchodził na wyżyny własnego intelektu i zdolności manipulacji, by dostać to, na czym mu zależało, a od czasu wydania swojej pierwszej powieści niejednokrotnie znalazł się w sytuacji, w której musiał wykazać się maksymalną subtelnością, by przypadkiem nikogo nie urazić. Był intelektualistą, ale nie lubił sztucznie narzucanego dystansu pomiędzy ludźmi - szczególnie takiego, który wynikał z kompletnie nieistotnych różnic, narzuconych przez jedną stronę, tylko po to by ta druga czuła się gorszą. W swoich codziennych kontaktach szybko przechodził na mniej formalne relacje, co pomagało mu stworzyć więź i zdobyć dla czytelników prawdziwy, interesujący materiał, przy jednoczesnym uszanowaniu rozmówców i ich potrzeb. Można by rzec, iż miał do tego dar - łatwo zdobywał sympatię i zainteresowanie, a zarazem bardzo rzadko zawodził czyjeś zaufanie. To były dobre cechy, zarówno dla człowieka, jak i dla dziennikarza. Potrafił też dostrzec w ludziach znacznie więcej, niż oni byli gotowi mu pokazać - ale flirt był dla niego tak częstym elementem, iż nauczył się go całkowicie ignorować. Miał żonę - a ta jedna kobieta w jego życiu to był i tak nadmiar, szczególnie biorąc pod uwagę jego brak zainteresowania dla wszelkich atrybutów kobiecości. 
I nigdy nie pozwolił sobie dostrzec żadnego mężczyzny.
Do tego konkretnego momentu.
Oczy wypełnione blaskiem pasji, subtelny uśmiech, bardziej energiczna wymowa świadcząca o zatraceniu się w słowach, w potrzebie wylania z siebie emocji, które nagle się pojawiły... Przyspieszony minimalnie oddech, odrobinę energiczniejsze ruchy, zmniejszenie panującego pomiędzy nimi dystansu i... Czy jego policzki nagle odrobinę się zaczerwieniły, czy była to tylko gra światła? 
Tym razem to pisarz zapragnął uchwycić wszystkie te wrażenia, natychmiast wyjąć z kieszeni notes albo nawet podwinąć rękaw i napisać na koszuli słowa, które mogłyby zobrazować ten niesamowity widok, który przyciągnął jego uwagę. Nie potrafił oderwać oczu od niespodziewanego kompana, pochwycony przez jego spojrzenie, niezdolny do przerwania nagłego, kompletnie niespodziewanego kontaktu, pewnej więzi porozumienia, pomimo tego, iż temat ich rozmowy pokazywał raczej ich różne rozumienie tych samych rzeczy.
Serce zabiło mu szybciej, znów nie tyle na sam komplement - nigdy nie był przesadnie próżny! - ale na prawdziwość słów, które skierował do niego fotograf. Być może dostrzegł prawdziwą przyczynę, dla której Raily pisał - a to była naprawdę przerażająca możliwość. W jednej chwili opanowały Colina skrajnie różne uczucia, splatające się ze sobą podniecenie, strach i radość. Poczuł się tak, jakby odżył - nagle, w samym środku bankietu charytatywnego, otoczony przez tłumy bogatych nieznajomych, dla których był jedynie ciekawostką, trafił na kogoś, kto mógł naprawdę go zrozumieć. Po tylu latach otumanienia, poczucia obcości i pustki, jego serce zatrzepotało w piersi w bliżej nieokreślonej nadziei. Jego usta same ułożyły się do odpowiedzi - i zamiast w jakiś sensowny, konkretny sposób uspokoić zaniepokojonego Finleya, powiedzieć że nic się nie stało, zacytował fragment "Dwóch dusz":
- "Podążałem bez celu, ślepy na własne potrzeby, przez całe życie. Odwracałem wzrok za każdym razem, gdy cokolwiek mogło go przykuć i wywołać szybsze bicie serca. Stałem się maszyną, wypełniającą perfekcyjnie wszystkie obowiązki, ale pozbawioną duszy - duszy, która w młodości była dla mnie najistotniejsza. I teraz jestem już tylko tym, pustym naczyniem, tęskniącym za czymś, czego nawet nie potrafię nazwać' - wyszeptał miękkim, wypełnionym emocjami, głosem.
Wszystko inne zniknęło. Otaczający ich ludzie, budynek, fontanna, jego bliscy, problemy na świecie, najnowsza książka, wszystko jednocześnie straciło sens. Czas się zatrzymał, liczył się tylko mężczyzna stojący naprzeciwko niego, zakłopotany, oszałamiający czterdziestokilkulatka swoimi słowami i reakcjami. 
Chciał...
Poczuł uderzenie czyjegoś ramienia. Ktoś go potrącił, idąc w stronę wejścia do budynku, na rozpoczynającą się kolejną część imprezy. Colin zamrugał, powracając nagle do rzeczywistości. 
- Przepraszam - mruknął spłoszony, rozglądając się na boki z zaskoczeniem, jakby przestał poznawać otoczenie, w jakim się znalazł. Cofnął się o krok, dystansując odruchowo od osoby - od mężczyzny! - który wywołał w nim tak... Silne, nieokreślone uczucia. Schował ręce do kieszeni spodni, przez krótką chwilę, w kolejnych chaotycznych ruchach, próbując powrócić do wizerunku opanowanego i spokojnego pisarza.
Uśmiechnął się nerwowo. Tym razem to on znalazł się w dyskomfortowej sytuacji, zdenerwowany, zagubiony i wciąż "na krawędzi". Już zapomniał, jak to jest w tym prawdziwym życiu poczuć coś więcej, na chwilę się zatracić i tylko być i działać.
Nie powinien był sobie na to pozwolić.
Nie powinien tak bardzo tego pragnąć. 
Nie powinien z taką siłą chcieć powtórki. Chociaż jeszcze jeden, ostatni raz w życiu, poczuć coś tak mocno, tak realnie, tak... Tak.
- To, że pisarz potrafi się wczuć w postać i przekazać jakieś doświadczenia, jakieś pragnienia, nie oznacza, że należą one do niego - powiedział cicho, samemu nie rozpoznając własnego tonu. Brzmiał dziwnie, jakby zabrakło mu w płucach tchu i jednocześnie próbował się obronić przed czyimś atakiem oraz skłamać. Przygryzł dolną wargę, niepewnie podnosząc spojrzenie na towarzysza.
Z jego powieści można było wyciągnąć różne wnioski. Nigdy nie przypuszczał, że ktoś mógłby dostrzec w nich powód, dla których je napisał. Głód doświadczeń i uniesień przyćmiewających zdrowy rozsądek.
Ale... Może fotograf wcale nie miał tego na myśli? Może mówili o dwóch różnych rzeczach?
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptySob Sty 13, 2018 11:20 pm

To niesamowite z jaką łatwością ludzie mogli kształtować swoją rzeczywistość. Wystarczyła odrobina... odwagi... a może lekkomyślności? Fin nie miał zamiaru tego rozważać. Może Colin nie dostrzegał subtelnych oznak zainteresowania, ale on potrafił to zobaczyć, szczególnie w tak wyraźnej formie w jakiej ujrzał to na jego obliczu. Zupełnie jakby nie miało znaczenia, że ma odmienne zdanie, że się nie znają, że był kolejnym fanem. Colin patrzył na niego tak, jakby zobaczył coś, co poruszyło go do głębi, tym samym odbierając Finowi dech. Poczuł naraz przerażającą dawkę emocji, w której dominowało zaskoczenie i irracjonalna radość, która kazała mu się uśmiechać. Zrobił to więc pomimo wcześniejszego onieśmielenia. Zwyczajnie, tak po ludzku poczuł się zaakceptowany. Jednak te emocje były śmiesznie niewinne w porównaniu do tego, co zdarzyło się później.
Być może Fin wcale nie dostrzegał przesłań w tekstach Colina, ale nawet jeśli tak było, to teraz zobaczył je wszystkie bardzo wyraźnie. Każde słowo trącało struny jego duszy wygrywając na niej tkliwą, tęskną melodię. Każdy wers coraz bardziej otwierał mu oczy, by w końcu mógł ujrzeć lubianego pisarza nie odległą ikoną, a... człowiekiem. Człowiekiem pełnym nieokreślonej tęsknoty i melancholii, lecz skrywającym wciąż żywe pragnienia. Człowiekiem doskonałym w swoim cierpieniu. Człowiekiem, którego zapragnął uczynić szczęśliwym.
Finlay rozchylił wargi i zamarł w oczekiwaniu, zaciskając dłoń na delikatnym szkle. Co właśnie się działo? Gdzie był? I gdzie, przez całe życie był on?
Nie mógł oderwać oczu od jego ust.
Czas stanął w miejscu na kilka pięknych sekund, a Fin zapragnął spijać słowa z jego warg, oddychać jego oddechem, dotknąć go. Więcej nawet, czuł, że udusi się bez tego. Jakby w jednej chwili z nieznajomego, Colin stał się dlań jedyną, realną istotą na świecie. Jedynym człowiekiem, który dostrzegał go tak naprawdę.
Zdrowy rozsądek czy nieśmiałość nie miały już nad nimi kontroli, był pod władzą głosu i spojrzenia. Usidlony emocjami, uskrzydlony pięknem chwili, był... oniemiały z zachwytu.
Jego usta bezgłośnie wypowiedziały ostatnie słowa równo z pisarzem.
"...tęskniącym za czymś, czego nawet nie potrafię nazwać."
Westchnął płytko, czując, że jeśli szybko nie chwyci się rzeczywistości, to popełni najgłupszą, ale i najromantyczniejszą rzecz w życiu - pocałuje go. Tu, wśród tych wszystkich ludzi, na przekór konwenansom, z przykrą wiedzą o jego żonie, dziecku i tym, że był dla niego... nikim. Zrobi to i bóg mu świadkiem, że nie będzie żałował.
Zrobił krok w przepaść, wyciągnął dłoń... i spadł, strącony przez lekkomyślność nieznajomego, który uratował ich przed skandalem, wdzierając się w intymność szponami rzeczywistości. Jak niewiele było potrzeba, by zburzyć tę chwilę, jak bardzo była krucha... wystarczył nieumyślny dotyk.
Finley w pół kroku, marszcząc brwi rzucił pełne niechęci spojrzenie odchodzącemu mężczyźnie. Lecz jeszcze nim zdążył na powrót odwrócić głowę do towarzysza, usłyszał jego przeprosiny.
Spojrzał na niego łagodnie, chcąc go uspokoić, zapewnić, że nie stało się nic złego, że przecież to... najpiękniejsze, co mógł mu ofiarować. Nawet otworzył usta, by to powiedzieć, ale Colin cofnął się, speszył wyraźnie, a z głowy Fina naraz uleciały wszystkie słowa, którymi mógłby zapewnić go o swoim uwielbieniu. Czy w ogóle powinien to robić?
Odczuł niemal boleśnie ten dystans, jakby po przekroczeniu granic zdrowego rozsądku nie mógł już odzyskać równowagi, nie potrafił się cofnąć. Jakby jedyną równowagą była jego bliskość.
Co za bzdura.
Jak bardzo był głupi, że wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia?
Kolejny raz przeczesał palcami grzywkę i spojrzał gdzieś w bok.
Poddał się.
- Oczywiście. - Przytaknął, być może zbyt ostro. Czuł się jak po przejściu burzy, która spustoszyła jego umysł i wdarła się wichrem w serce. Był poruszony i przerażony. Widział wszystkie te emocje, nie pomylił się, prawda? Były realne i tylko dla niego. Chciał, by tak było, ale jednocześnie nie miał pojęcia co zrobić, jeśli pragnienie stanie się prawdą. Irracjonalne, głupie uczucie zauroczenia obezwładniło go, a wiedział, że musi się otrząsnąć.
- Zachowam to wspomnienie. Spełnił pan moje małe marzenie. Dziękuję. - Wymamrotał. Na wpół świadomie znów go tytułował, ale to właśnie sprawiło zachowanie Colina - dystans. Tak pewnie będzie lepiej, Fin również tak sądził, ale nim to... zbliżył się. Dwa kroki i był tuż przed nim, zbyt blisko, wiedział o tym, ale to była chwila - tylko muśnięcie opuszkami jego ramienia, spojrzenie w oczy i trzy słowa, które ciepłem osiadły na policzku pisarza.
- To był zaszczyt.
Potem cofnął się, zacisnął dłoń w pięć, a jego oblicze przykrył cień żalu, może nawet bólu. Nie spojrzał już na niego, nie miał tyle odwagi. Niczym zawstydzona pensjonarka po prostu uciekł, tchórząc, nie mogąc unieść ciężaru nagłego zauroczenia. W płucach jednak wciąż, miał zapach jego skóry, a w sercu ciężar słów, i próżne nadzieje, że kiedykolwiek pozbędzie się go ze pamięci.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyNie Sty 14, 2018 10:05 pm

Ta przepaść, ta pustka... Colin też to poczuł. Widział na łagodnym obliczu kompana coś, co potrafił określić wyłącznie słowem "żal". Czuł dystans, który sam zapoczątkował, słyszał ostrość w głosie, na którą jego umysł reagował odruchowym niezrozumieniem. Przecież niczego nie zrobił, nie zasłużył na ten chłód, na to urwanie kontaktu, na... odrzucenie. Nie tuż po tym, tak intensywnym i prawdziwym, połączeniu dusz, które może trwało kilka sekund - a może kilka lat? czas w tym momencie zdawał się kwestią skrajnie subiektywną - ale było tak realne, jak... Było realniejsze niż wszystko, co go kiedykolwiek otaczało, z czym kiedykolwiek się zetknął. Wszystkie emocje, których w swoim długim (czy aby na pewno?) życiu doświadczył, po tym jednym wrażeniu wyblakły, stając się nieistotnymi, nieciekawymi, wręcz nieprawdziwymi. Zupełnie tak, jakby całe życie był ślepy i nagle, po ponad czterdziestu latach, po raz pierwszy zobaczył świat dokładnie takim, jaki jest. Wypełniony barwami i energią, pełny cudów i magii, będący obietnicą wiecznego szczęścia.
A zaraz potem znów opanowała go bezlitosna ciemność.
Ogarnęło go poczucie utraty i przemożny smutek. Jednym było odepchnięcie kogoś od siebie, ale czymś zupełnie innym (jak się okazało) było odczucie tego samego na własnej skórze. To trudne do uchwycenia, ale wspaniałe wrażenie zniknęło i pozostawiło go jeszcze bardziej pustym, niż kiedykolwiek wcześniej.
- Ja... - zaczął cicho, niepewnie, sam nie wiedząc, co w zasadzie chciał powiedzieć. Zamilkł, zaskoczony nagłą, kompletnie niespodziewaną bliskością. Ogarnął go subtelny zapach męskich perfum, świeży i uwodzicielski, budzący w nim kolejne, kompletnie niespodziewane uczucie. Rozchylił ponownie usta, odruchowo, spragniony czegoś... Czegoś.
Gdyby to była jedna z jego powieści, wyciągnąłby dłoń i pochwycił tę należącą do fotografa - a potem zrobił coś, z czego konsekwencjami nie potrafiłby sobie poradzić. Ale to było prawdziwe życie. Był więźniem intensywnego spojrzenia Sinclaira, unieruchomiony, jakby na chwilę zamiast normalnego wzroku, Finley otrzymał ten należący do Meduzy.
Pisarz nie był pewien, czy w ogóle oddychał, zahipnotyzowany, stęskniony, niepewny i wreszcie rozpalony. Pomimo tego, że dzieliły ich dwie warstwy ubrań, poczuł na sobie dotyk towarzysza rozmowy równie mocno, jakby ich nie było. Jego skóra zapłonęła jeszcze bardziej, delikatnie rumieniąc policzki starszego mężczyzny.
Nie odchodź - pomyślał, niezdolny wypowiedzieć tych znamiennych słów na głos. Proszę.

Dudniąca muzyka rozpraszała, podobnie jak śmiechy i stukające raz po raz kieliszki. Wszyscy wznosili toasty, wymyślając coraz to dziwniejsze powody do świętowania, bawiąc się z każdym łykiem alkoholu lepiej i zatracając zarówno zdrowy rozsądek jak i wszelkie bariery. Fakt, że większość osób znajdujących się na tej imprezie dla wyższych sfer była w stałym, starannie obfotografowanym przez media, związku stawał się coraz mniej istotny. Kolejne parki czy trójkąty ze śmiechem gubiły się w różnych zakamarkach, tudzież ocierały o siebie na parkiecie, niezależnie od płci i wieku uczestników. Zabawa trwała w najlepsze, bezlitośnie wiążąc czterdziestodwuletniego pisarza, który był zmuszony zaczekać na zgodę swojego wydawcy na zmycie się. Tak jak nie czuł się swobodnie podczas bardzo sztywnych, sztucznych i stworzonych wyłącznie dla prestiżu, bali charytatywnych, tak samo - jeśli nie gorzej - znosił mocno zakrapiane uroczystości, których jedynym celem był zacieśnienie więzi.
Czy raczej - odrzucenie konwenansów, które sami na siebie narzucili - pomyślał z mieszanką niesmaku i braku zrozumienia Raily. Jako dziennikarz był świadom tego, że takie wydarzenia miały miejsce w tak zwanej śmietance towarzyskiej - nigdy jednak nie został do nich dopuszczony. W tym konkretnym momencie aż za dobrze rozumiał dlaczego przez niektóre drzwi można było przejść tylko osiągnąwszy odpowiedni status społeczny - a nawet wtedy wiązało się z tym pewne ryzyko.
Wiedział też, że nie była to impreza prawdziwie gorsząca - był jeszcze zbyt nowy w kręgach, by dopuszczono go wyżej - ale i tak nie czuł się zbyt komfortowo. Szczerze pragnął oddalić się w stronę własnego domu, zamknąć w gabinecie i skupić na pisaniu nowej powieści - do której przecież tak intensywnie namawiał go ten sam wydawca, który jednocześnie upierał się przy stanowisku, jak bardzo jego obecność tego konkretnego wieczora była ważna!
Zdaniem Colina, pan Murray też wypił o kilka kieliszków za dużo i sam nie wiedział, czego chciał.
Blondyn uprzejmie odmówił propozycji wzniesienia kolejnego toastu i oddalił się w stronę łazienki - spragniony chwili spokoju. Obrócił się jednak na pięcie, gdy już u progu powitała go wysoce nieprzyzwoita scena, wiążąca się z pewnym znanym aktorem z opuszczonymi do kolan spodniami, którego ciasno oplatały nogi... Pisarz nie był do końca pewien tożsamości drugiej osoby, ponieważ w tej pozycji nie mógł jednoznacznie stwierdzić, kim była chuda piękność o oliwkowej karnacji, wygięta do tyłu i przytrzymująca się dłońmi o kafelki na podłodze.
Raily zamknął za sobą drzwi, odprowadzony przeciągłym, lubieżnym jękiem panienki (może to była jedna z tych dam do towarzystwa, które bez dwóch zdań jakiś przewidujący dżentelmen zamówił na ten wieczór?). Oparł się o ścianę i przetarł twarz dłonią, zastanawiając przelotnie, czy istniała szansa, by do drinków były dosypane jakieś wspomagacze. Poprawił kołnierzyk czarnej koszuli, zapiął guzik, który ktoś mniej lub bardziej przypadkowo rozpiął mu w którymś momencie, a potem bezgłośnie zaklął.
Nie, żeby przy takim hałasie ktokolwiek mógł go usłyszeć.
Nie mieściło mu się w głowie, że znalazł się w takim miejscu. Dlaczego w ogóle ktokolwiek uznał, że do niego pasuje? On, dziennikarz?
Rozejrzał się dookoła, świadom że wygląda jak człowiek skrajnie poza swoją strefą komfortu. Liczył, że w jakiś magiczny sposób dostrzeże swojego wydawcę w tym półmroku, przerywanym neonowymi, błyskającymi niczym światła na choince, lampami. A potem wyperswaduje mu konieczność obecności na dalszej części imprezy - przecież to nie było tak, że znajdzie w tym miejscu natchnienie, które będzie mógł umieścić w swojej powieści.
W polu jego widzenia pojawiła się kolejna, długonoga piękność, która zaczepiła go tego wieczora już dwukrotnie - i najwidoczniej trzeci raz miał zaraz nadejść. Blondyn nie miał ochoty na kolejne przekrzykiwanie się, w celu wyperswadowania jej czy to konwersacji, czy też chwil zapomnienia z nią w roli głównej. Chciał spokoju.
Chwycił kieliszek z pobliskiego stołu i wmieszał się w tłum, udając wznoszenie kolejnego toastu, jednocześnie odrobinę rozpaczliwiej szukając sposobu na ukrycie się, przy jednoczesnym pozostaniu na tej przeklętej imprezie. Jedyne miejsce, jakie najprawdopodobniej było puste... I przychodziło mu do głowy...
Czy był na tyle zdesperowany?
Westchnął ciężko, odłożył wciąż niewypitego shota na kolejny stół, a potem pod niego zanurkował. Tak, ni mniej ni więcej, a wszedł pod spory stół, na którym wciąż tkwiły niemal nienaruszone wypieki cukiernicze i fontanna czekolady.
Było trochę ciszej, trochę mniej wygodnie - ale za to nikt go nie zaczepiał. Usiadł po turecku, ukrył twarz w dłoniach i spróbował odciąć się całkowicie ot otoczenia. Tak było... Znacznie, znacznie lepiej.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyPon Sty 15, 2018 1:26 am

Był czas, kiedy Fin bywał często na podobnych imprezach. Oczywiście nie z tak drogim alkoholem i wszystkimi udogodnieniami jakie można było kupić jedynie za ogromne pieniądze, ale potrafił odnaleźć się w rozochoconym, pijanym towarzystwie całkiem nieźle. I do tego dobrze się bawić. Nic więc dziwnego, że się tu znalazł. Nie był jednak zaproszony osobiście, przyszedł jako osoba towarzysząca i dzięki temu nikt nie robił wielkiej afery z jego obecności. Nie on tu grał pierwsze skrzypce. Szybko więc wtopił się w tłum i poddał zabawie, poznając ludzi, pijąc, śmiejąc się i tańcząc. Wydawał się kompletnie zapomnieć o aukcji i spotkaniu z pewnym pisarzem, przecież minęło wystarczająco dużo czasu. Wszystko wróciło do normy... a przynajmniej tak myślał.
Jego zdumienie było ogromne. Nigdy w życiu nie był tak zaskoczony jak wtedy, widząc pomiędzy rozchichotanym towarzystwem twarz, której nigdy by się tu nie spodziewał.
Colin, w całym swoim majestacie wznosił toast obdarzając towarzyszących mu ludzi pełnym rezerwy uśmiechem.
Fin z trudem oderwał wzrok od tego obrazka. Uznał jednak, że za nic w świecie nie podejdzie bojąc się, że Colin znów skłonny byłby zacytować mu swoją powieść powodując nagłe mięknięcie kolan i pustkę w głowie oraz sercu, którą Fin chciał zapełniać jedynie kolejnymi jego słowami, a potem dotykiem, pocałunkiem i pasją...
Odetchnął głęboko i skupił się na towarzyszach zabawy, kategorycznie zabraniając sobie spoglądania w kierunku pisarza... ale nie potrafił w tym wytrwać. I tak wzrok uciekał mu do miejsc, w których przebywał, powodując, że pomimo towarzystwa czuł się okropnie samotny.
Irytujące uczucie pustki osiągnęło apogeum w chwili, kiedy zobaczył go snującego się miedzy ludźmi, ślepego na towarzystwo i tak przenikliwie... zagubionego.
Długo zastanawiał się czy w ogóle powinien podchodzić, ale gdy już się zdecydował, Colin zrobił coś niebywałego... Zniknął pod stołem.
Dla Fina wspomnienie poprzedniego spotkania stało się jedynie żenującym widmem porażki więc dlaczego to spotkanie miałoby być inne? Wtedy zachował jak zauroczony podlotek, a to nie było ani miejsce ani czas na takie rzeczy, ani tym bardziej odpowiedni człowiek. Jednak... czuł to. Tego wyprzeć się nie mógł nawet jeśli chciał. To uczucie było słodką obietnicą, że nie na zawsze zatracił się w cierpieniu. Podobne ogarnęło go tylko raz i nie sądził, że przydarzy mu się jeszcze w tak czystej i silnej formie jak wtedy. Jednak im bardziej o tym myślał, o prawdziwości tych uczuć, w tym większą wpadał panikę. Ból po stracie Lu nie ucichł zupełnie, choć starał się zagłuszyć go pracą i alkoholem, a gdy to nie pomagało, koił go również żałosnymi, przygodnymi znajomościami. Nic dziwnego więc, że wahał się przez cały czas, gdy poczuł coś do złudzenia podobnego. Swoim rozkojarzeniem denerwował jednak nie tylko siebie, a także pewną dziewczynę... Spojrzał na jej profil, na uroczo zadarty nosek i burzę czarnych loków łaskoczących długą szyję.
Amanda.
Nawet nie znał jej zbyt dobrze. Była córką jednego z właścicieli galerii, która wystawiała jego prace i przypadkowo lub nie, (tego nie był pewien) zakręciła się przy nim, a on uznał ją za idealną odskocznię od naiwnych myśli o "połączeniu dusz". I stało się, dlatego tu był, zuchwale opierając dłoń na jej biodrze, a ona czepiała się jego ramienia, co rusz ocierając się o niego zmysłowo, obiecując tym samym noc pełną wrażeń. Skorzystałby z tej śmiałej oferty, ale z chwilą ujrzenia w tłumie Colina, wszyscy inni przestali dla niego istnieć.
- Przepraszam na chwilę. - Szepnął jej do ucha, przelotnie kładąc rękę na nagiej skórze jej pleców. Miała na sobie wyjątkowo skąpą sukienkę... nie dbał o to. Skóra, której dotknął nagle wydała mu się upiornie cienka i chłodna. Z ulgą odjął od niej dłoń.
Dziewczyna posłała mu zaskoczone spojrzenie zapewne chcąc coś powiedzieć, ale Fin zniknął w tłumie kierując się do odległego kąta sali. Wciąż czuł jeszcze na sobie zapach jej perfum, ale kompletnie o niej nie myślał. Nagle to ona stała się odległym wspomnieniem...
Stanął przed długim stołem pozornie zastanawiając się, co wybrać z rozstawionych na nim smakołyków. Świetnie, ale co teraz? Zagryzł wargi w konsternacji, modląc się do losu, by nie dokonał złego wyboru i by nikt go nie przyuważył, ale im dłużej zwlekał, tym większa była na to szansa, więc.... Odchylił głowę, potrząsnął nią i z głośnym westchnieniem dał nura pod obrus.
Otulił go półmrok, a w płuca wdarł się znajomy zapach przyćmiewając mdłą woń perfum jego towarzyszki. Odetchnął głęboko.
Dziwna to była scena.
Klęczał pod stołem niczym za dziecięcych lat podczas zabaw w chowanego, podpierając się jedną dłonią o ziemię i wbijając skonsternowane spojrzenie w pisarza.
Znajdź właściwe słowa. Nie bądź tchórzem.
Uśmiechnął się z niedowierzaniem kpiąc w duchu z własnej lekkomyślności i obaw. Boże, naprawdę to zrobił nie mając kompletnie pojęcia, co dalej.
W charakterystycznym dla siebie odruchu onieśmielenia przeczesał palcami grzywkę roztrzepując ją jeszcze bardziej niż wcześniej zrobiło to taneczne szaleństwo, przez to prezentował się zdecydowanie młodziej i naturalniej, tym bardziej, że wypity alkohol zaróżowił mu policzki.
- Ekscentrycznie... Jesteś prawdziwym, ekscentrycznym pisarzem. - Wymamrotał z westchnieniem, gramoląc się głębiej pod stół, by znaleźć sobie miejsce obok Colina. Umyślnie usiadł tak, by ich kolana się zetknęły. Co za beznadziejnie szczeniackie posunięcie... ale dawało mu przewrotną satysfakcję. A może to po prostu alkohol dodawał mu animuszu?
- Choć właściwie chyba jestem równie ekscentryczny, skoro tu za tobą wlazłem. - Podparł się o sufit-blat, sadowiąc się wygodniej. - Ale nie mogłem przepuścić takiej okazji. Mój ulubiony pisarz pod stołem? Wchodzę w to! - Mówił tak jakby ich wcześniejsze spotkanie nie miało miejsca, jakby serce właśnie nie dławiło mu gardła i jakby był najbardziej wyluzowanym facetem pod... stołem. Ale skoro pragnął zaprzeczyć wszystkiemu, to dlaczego się tu znalazł? Otóż serce zawsze chce czegoś odmiennego niż rozum.
Obrócił twarz ku mężczyźnie, a choć niezbyt dokładnie widział jego oblicze, to i tak spojrzenie mu w oczy z tak bliska było doznaniem równie intensywnym jak za pierwszym razem. Zupełnie odruchowo też jego wzrok zsunął się w dół, by odnaleźć usta, które kilka miesięcy temu tak bardzo chciał pocałować. Nieumyślnie zwilżył językiem własne wargi, rozchylając je, by coś powiedzieć. Nabrał powietrza... i uśmiechnął się z fałszywy zakłopotaniem, bowiem jego spojrzenie nie wtórowało nieśmiałością uśmiechowi. Było bystre i pełne pewności siebie, której nie okazał przy pierwszym spotkaniu.
- Nic się nie stało, prawda? - Uśmiech przybrał kolejną formę, stając się odrobinę zawadiacki. - Nie wszedłeś tu dlatego, że... nie wiem, źle się czujesz? - Przyjrzał się jego twarzy uważniej, tym razem faktycznie szukając w niej oznak fizycznego cierpienia... albo niechęci, złości, zawodu... czegokolwiek, co dałoby mu powód, by stchórzyć i zwiać z pod stołu, czy to pod pretekstem wezwania pomocy, czy zwykłego "nie chciałem ci przeszkadzać" Boże, przecież chwilę wcześniej, nawet nie przyszło mu do głowy, że mógł być pod tym stołem niemile widzianym gościem.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyPon Sty 15, 2018 2:16 pm

Colin nigdy nie miał klaustrofobii - wręcz przeciwnie, najlepiej czuł się małych przestrzeniach, które zamykały go w jego własnym świecie, odcinając od tego zewnętrznego, który często bywał zbyt przytłaczający. Połowę swojego dzieciństwa spędził zamknięty w szafie z ubraniami, tworząc niestworzone historie w ciszy i spokoju, odcięty od kłótni rodziców, problemów z matematyką i hałaśliwych kolegów, którzy chcieli kompana do kolejnej gry czy wyprawy w runy takich lub innych budowli. On wolał samotność, niestawiającą przed nim żadnych wymagań, kojącą akceptacją i milczeniem.
Od czasów młodości wiele się zmieniło w jego postrzeganiu rzeczywistości - znacznie polubił ludzi, zawód związany z ciągłymi wyzwaniami, a także zatęsknił za bardziej intensywnymi doświadczeniami, których w jego życiu nie było zbyt wielu. Jednak, gdy wszystko go przytłaczało, instynktownie pragnął znaleźć się w małej, zamkniętej przestrzeni, izolującej go od nadmiaru bodźców i pozwalającej na pozbieranie myśli, których już nie potrafił usłyszeć. Zanim dotarł na imprezę, w jego głowie pojawił się pomysł na postać mogącą zmienić swoim postępowaniem całą powieść, która dotychczas wydawała mu się zbyt przewidywalna i płytka. Chciał zapisać obraz młodej artystki, który pojawił mu się w głowie, może naszkicować kilka jej portretów - nie był bardzo uzdolniony na tym polu, ale jego umiejętności były wystarczające do potrzeb i celów, które sam sobie stawiał - i zapisać kilka koncepcji na zmianę biegu fabuły... Ale znalazł się na spotkaniu dla wyższych sfer, wypełnionym alkoholem, głośną muzyką i seksem.
Tak bardzo nie na swoim miejscu, jak to tylko było możliwe.
Ciemność oraz przytłumienie dźwięków, które go otoczyły, przywitał z ulgą. Wydawało mu się nawet, że pod stołem był odrobinę chłodniej i oddychało się lepiej. To była przestrzeń, w której mógł się znów odnaleźć, uspokoić i skupić na swojej pracy - a nie irytujących dystraktorach, które nie oferowały mu niczego.
Był zabawny w swej żałości. Z jednej strony pragnął ponad wszystko pasji, energii, silnych emocji niezwiązanych z codziennym, nijakim życiem, a z drugiej... Z drugiej nie potrafił odnaleźć się w sytuacji, która mogła mu dokładnie to zaoferować. Instynktownie uciekał od intensywnych wrażeń, używek i chwil namiętności, szukając znajomej ciszy i spokoju, zamiast chwytać życie, póki jeszcze miało mu cokolwiek do zaoferowania.
Ale... Czy faktycznie tak było? Czy na tej imprezie była chociaż jedna rzecz, która mogłaby wywołać w nim prawdziwe, niewywołane żadnym chemicznym bodźcem, uczucie? Przyspieszyć bicie jego serca, obudzić głód doświadczeń, wciągnąć w inną rzeczywistość, pełną nowości, które naprawdę pragnął poznać, dotknąć, poczuć?
Kilka namiętności z przygodną damą w łazience nie mogło mu tego zaoferować. Po pierwsze dlatego, że nie potrzebował seksu. Po drugie zaś dlatego, że to nie kobiety pragnął.
W jego myślach pojawiła się chwila sprzed kilku miesięcy, która pokazała mu, że nie tylko powieści napisane własną ręką, w bezpiecznych czterech ścianach gabinetu, mogły zapewnić przyspieszony oddech. Gdy powracał do tamtego momentu, czuł się tak, jakby to on był bohaterem cudzej historii, spleciony na chwilę z inną istotą, tak intensywnie jak nigdy wcześniej nie było mu dane doświadczyć.
I - jak podpowiadał rozsądek - nigdy później. Nie dla niego były chwile zapomnienia i rozkoszy, nie dla niego były marzenia o połączeniu dusz, wreszcie: nie dla niego były pragnienia dwudziestokilkulatka. Powinien już dawno się z tym pogodzić. Był pewien, że lata temu pogrzebał nadzieje na inne życie, takie prawdziwe i spełnione. Świat, do którego należał, nie był przecież najgorszy. Dobrze dogadywał się ze swoją żoną, kochał swojego syna i w większości przypadków potrafił się z nim dogadać, był czytanym i pochwalanym pisarzem - nie miał powodów do narzekań.
A jednak, tamtego znamiennego wieczora... Coś w nim drgnęło. Dotarło do niego, że miał tylko namiastkę szczęścia. Wszystko układało się w jego życiu tak dobrze i bezproblemowo dlatego, że nie był wystarczająco zaangażowany emocjonalnie. Omijały go nie tylko przykre kłótnie i złamane serca, ale też chwile wypełnione pasją i poczuciem bycia na właściwym miejscu. Odnalezienia czegoś, o co chciał naprawdę walczyć, za co był gotów oddać życie i zdrowy rozsądek, za coś, co było celem samym w sobie, a nie tylko istotnym, racjonalnym powodem do wypełniania obowiązków.
Potrząsnął delikatnie głową, próbując pozbyć się wszystkich tych myśli. Nie był na to czas ani miejsce. Pewnego dnia może przekuje te wrażenia, tę pustkę i tęsknotę, w emocjonującą historię, która będzie niosła ze sobą więcej, niż którykolwiek czytelnik będzie mógł przypuszczać... Ale to będzie kiedyś. Kiedy indziej.
Musiał zamknąć za sobą tamten rozdział, którego głównym bohaterem był Finley Sinclair. Nawet nie rozdział - prolog powieści, która nigdy nie miała doczekać się rozwinięcia.
I wtedy, jego oczom, w półmroku, ukazała się dokładnie ta twarz, którą próbował pozostawić za sobą, jakby swoimi myślami przywołał fotografa. A może oszalał i miał przewidzenia? Może w drinkach były jakieś psychotropy?
Aż podskoczył, słysząc głos mężczyzny - stłumiony przez muzykę, ale wyraźny i prawdziwy. Stół okazał się być bliżej, niż pisarz pamiętał, a głowa zetknęła się z nim z nieprzyjemnym, cichym trzaskiem. Chwycił się za nią, klnąc bezgłośnie z bólu, mrugając i utwierdzając się tym samym w przekonaniu, że Sinclair był tak samo prawdziwy, jak on, ten mebel, podłoga i nawet Barack Obama.
Drgnął nerwowo, czując kolejny nieoczekiwany kontakt - tym razem jednak z czymś miększym i przyjemniejszym, niż drewniany stół. Wbił spojrzenie w twarz niespodziewanego towarzysza, wsłuchując się w słowa, którymi go obdarzył oraz w uśmiech, skierowany tylko dla niego. Taki młodzieńczy, naprawdę flirciarski, uśmiech.
- Awansowałem od ostatniego spotkania na pierwsze miejsce na liście lubianych pisarzy? - To nie były słowa, które chciał wypowiedzieć na głos, przynajmniej nie jako pierwsze - ale wydarły się spomiędzy jego warg same, przerywając milczenie z jego strony w tak... głupi i nieprzemyślany sposób.
Roześmiał się mimowolnie, częściowo by zakryć zakłopotanie, a częściowo reagując na to niepewne i zaniepokojone spojrzenie fotografa. Cała sytuacja wydała mu się nagle komiczna. Ich dwóch, pod stołem, podczas gdy ponad nimi toczyły się różnego rodzaju... Łamania konwenansów.
Tak.
A on był pod stołem.
Z nim.
Och rety.
- Nie, wszystko w porządku - odezwał się wreszcie, przerywając ciszę pomiędzy nimi, która stawała się coraz bardziej... Krępująca. Miał wrażenie, że jego głos zabrzmiał dziwnie inaczej - ale może była to wina dudniącej mu w uszach muzyki. Przełknął ślinę, poprawiając się ostrożnie i czując, jak otarł się kolanami o te należące do młodszego mężczyzny.
Nagle było mu trudniej oddychać i skupić się na czymkolwiek - wszystkie jego myśli skupiły się na powiązaniu ich pierwszego spotkania, ze znajomym, męskim zapachem (jak w ogóle mógł go pamiętać? To był ułamek sekundy!) i wygiętymi, apetycznymi wargami.
Było ciemno i intymnie.
- To... - Zaczął i się zająknął, tym razem samemu zachowując się jak podlotek. Poczuł, jak na policzki wpływa mu rumieniec i mimowolnie ucieszył się z faktu, iż przez ich położenie nie mogło być to widoczne. - Nie pasuję za bardzo do tego miejsca, nie sądzisz? - mruknął wreszcie, na granicy słyszalności przez nieustający łomot w tle i wskazał głową na bok, skąd obaj przybyli. Z tego innego, głośnego i bogatego świata, który wprawiał pisarza w nieprzyjemny dyskomfort.
Zgoła inne uczucia opanowały go pod stołem, gdy siedział tuż obok... Swojego fana, tak.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyWto Sty 16, 2018 12:20 am

Kiedy zaskoczony Colin uderzył głową w balat, Fin pośpieszył z przeprosinami, choć kompletnie nieprofesjonalnie... parsknął też śmiechem. Zasłonił więc usta i przeprosił raz jeszcze.
Nie zwrócił uwagi, że pierwsze słowa pisarza mogły być nieprzemyślane czy głupie, szczerze cieszył się z ich naturalności i nawet zdecydował się na nie odpowiedzieć.
- Skąd wiesz, że wcześniej nie byłeś pierwszy? - Oho, w ton wkradła mu się uwodzicielska nuta i nie do końca było to zamierzone, ale postanowił popłynąć na fali i podkreślił brzmienie pytania równie uwodzicielskim uśmiechem i spojrzeniem. Ale faktycznie awansowałeś na ulubionego pisarza, a nawet ulubionego człowieka... Dodał w myślach i ta myśl spowodowała nieokreślony rodzaj psychicznego cierpienia, które odmalowało się na obliczu Fina jako lekkie skonsternowanie, które nie nie zmieniło się gdy usłyszał zapewnienie, że wszystko jest w porządku. Czy aby na pewno? Kto, czując się zupełnie dobrze, wczołguje się pod stół w samym środku imprezy?
Fin lekko zmarszczył brwi i bezwiednie zacisnął szczęki. Nie był na niego zły, nie o to chodziło. Chodziło o spojrzenie, o mowę ciała, o to cholerne, subtelne pokazanie, że "gubię się gdy jesteś blisko", jakby to, co zobaczył na poprzednim spotkaniu faktycznie było prawdą. Jakby Colin również poczuł to irracjonalne połączenie dusz.
Nie możesz tak na mnie patrzeć.
Fin był hipokrytą, bo sam przed chwilą bezczelnie wpatrywał się w jego wargi... ale on mógł. Było mu wolno, bo i tak jego pragnienia nie zostaną spełnione - przecież obiekt jego zainteresowania musiałby być równie... zainteresowany. Tylko czy Colin nie wyglądał teraz na zainteresowanego?
Cholera.
Fin nie powiódł spojrzeniem w bok, za jego wskazaniem. Wpatrywał się w niego z dziwną determinacją, jakby właśnie bił się z myślami. Ostatecznie jednak westchnął, uśmiechnął się lekko kącikiem ust, i chwycił jego dłoń, delikatnie niby chcąc dodać otuchy.
Śmieszny zamiennik tego, co naprawdę miał ochotę zrobić. Pragnął zacisnąć palce na jego karku, przycisnąć go do siebie i pocałować mocno, głęboko, nie patrząc na konsekwencje i protesty.
- Świetnie, bo właśnie stąd wychodzimy. - Odparł dziwnie schrypniętym głosem, lekko ścisnąwszy jego palce. Potem puścił je i wyszedł spod blatu.
Odetchnął głęboko, prostując się i poprawiając bordową koszulę, w którą był dzisiaj ubrany. Odruchowo strzepał też możliwy pył z kolan.
Co on wyprawiał? Przecież to naprawdę źle się skończy... Przecież niepotrzebne były mu sercowe rozterki z żonatym facetem w roli głównej. Ale nic nie mógł poradzić na uczucia, które ogarniały go, gdy widział Colina w tym dziwnym, melancholijnym stanie. Instynktownie chciał go z niego wyrwać, chciał go uszczęśliwiać. Pragnął tego tak bardzo, że robił na złość rozsądkowi.
Kilka sekund czekania było wiecznością. Fin nie miał pojęcia czy pisarz w ogóle zdecyduje się z nim wyjść, ale... czekał, ufny, zdeterminowany, i został nagrodzony... doczekał się.
- Tędy, zanim ktoś nas zauważy. - Podniósł głos, by przekrzyczeć muzykę i ruszył w kierunku wyjścia, uprzednio zaciskając dłoń na jego przedramieniu. Wystarczył tak błahy dotyk, by serce wyrywało mu się z piersi.

Chwycili płaszcze, zjechali zatłoczoną windą na sam dół, przeszli przez hotelowy hol i znaleźli się na szerokiej ulicy w samym sercu Londynu. Jesienny wieczór przywitał ich chłodnym wiatrem, siąpiącym nieprzyjemnie deszczem i całkiem sporą ilością sobotnich imprezowiczów.
Fin skulił się, chowając brodę w fałdach szalika, zadrżał, ale uśmiechnął się do towarzysza.
- Chodź, przejdziemy się. Znam taki mały bar za rogiem, to niedaleko. - Wskazał kciukiem za siebie, a potem zrobił dwa kroki tyłem, wsunął ręce do kieszeni, obrócił się na pięcie i zrównał z towarzyszem. Lekko roztrzepana Finowa grzywa zafalowała podczas tego ruchu wesoło. Fotograf wydawał się bardzo zadowolony, sprężystym krokiem pokonując błyszczącą od deszczu ulicę u boku Colina. W istocie, był niesamowicie szczęśliwy, bo był pod wpływem upojnego wpływu zauroczenia, któremu (może lekkomyślnie) postanowił się teraz poddać. Nie miał nic do stracenia spędzając ten wieczór w jego towarzystwie. Musiał tylko pilnować się żeby nie zrobić czegoś głupiego, a bóg mu świadkiem, że sporo głupich i nieodpowiedzialnych rzeczy chodziło mu po głowie.
Dobrze, że nie zostali pod stołem dłużej.
- Skoro źle bawiłeś się na imprezie, to co tam robiłeś? - Zagadnął po kilku krokach, rzucając Colinowi zaciekawione spojrzenie spod blond-zielonej grzywki. Uśmiechał się, ale szalik nieco przesłaniał mu usta. - Ktoś cię zmusił? Wydawca? Coś wspominałeś o nim gdy wychodziliśmy.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyPią Sty 19, 2018 6:05 pm

Bliskość fotografa była dla Colina dekoncentrująca. Utrudniała mu skupienie się na czymkolwiek, co nie było nim - a mówiąc dokładnie, jego fizycznością. Słowa nie były tak istotne, jak ich przyjemne brzmienie, czy jak wargi, spomiędzy których się wydobywały. Oczy młodszego mężczyzny świeciły się w półmroku, przyciągały i hipnotyzowały, zaś każda oznaka flirtu tym razem była wyłapywana przez pisarza i starannie katalogowana. Raily nie był świadom tego, jak bardzo pierwsze spotkanie z tym uzdolnionym artystą na niego wpłynęło - dopiero przy drugim, czując intensywną reakcję własnego ciała, zaczęły do niego docierać pewne alarmujące fakty. Podczas gdy jego świadomość uznała, że cały temat związany z prawdziwymi, do bólu realnymi wrażeniami, był tylko jednorazowym przypadkiem, podświadomość odnalazła wszystkie fantazje, ukryte potrzeby, fragmenty powieści, a nawet zwykłe zazdrosne spojrzenia, którymi czasami obdarzał szczęśliwe pary. Wszystko to złożyło się na obraz spragnionego takiego kontaktu mężczyzny, tym razem do bólu spostrzegawczego, słyszącego kuszące podszeptywania o zapomnieniu się i poddaniu chwili.
Finley przyciągał, zachęcał i obiecywał, niczym syrena próbująca wciągnąć żeglarza w odmęty wody - i bóg mu świadkiem, że w tym momencie, jak nigdy wcześniej, gotów był porzucić rozsądek i odpowiedzieć na ten zakazany śpiew. Gdyby milczenie pomiędzy nimi się przedłużyło, pokonałby odległość pomiędzy nimi i zakosztował tych młodych, obiecujących grzeszne przyjemności, warg. Był ciekaw ich smaku, tego jak jego ciało zareagowałoby na bodziec, który był związany z faktycznymi pragnieniami ciała, z kimś, kto mógł przyspieszyć jego oddech, odwzajemnić się pasją i siłą, wywołać prawdziwe pożądanie, a nie jedynie jego namiastkę.
Chciał poczuć jego skórę, zapach, ciężar na sobie, sprawdzić jak długo ślady po pocałunkach i ugryzieniach zostałyby widoczne. Chciał dotknąć twardych, seksownych mięśni, a nie miękkich, delikatnych krągłości swojej żony. Miał dosyć tamtego ciała, które nie wywoływało w nim żadnych reakcji. Chciał...
Oddech zatrzymał się w jego piersi, gdy poczuł dotyk na swojej dłoni. Poczuł przyjemny dreszcz na plecach, tylko zwiększający - wcale nie tak małe - pragnienie poddania się chwili i rezygnacji z racjonalności. Jeden głupi ruch mógłby doprowadzić go do skandalu, utraty rodziny, szacunku otoczenia, zmieniłby jego życie o sto osiemdziesiąt stopni - ale nie było to istotne. W tym konkretnym momencie, chociaż raz w życiu, chciał dać się ponieść i przeżyć coś nowego.
Zamrugał z zaskoczeniem, gdy (z opóźnieniem) dotarły do niego słowa towarzysza. Pogrążony w fantazjach, które zdecydowanie nie były odpowiednie dla mężczyzny w jego wieku, z jego statusem, stracił kontakt z rzeczywistością, niczym szczeniak w okresie dojrzewania. Zanim zdążył zareagować w sposób bardziej stanowczy niż ciche wymamrotanie słowa "wydawca", pozostawiono go samego pod stołem, z szybciej bijącym sercem. Nie był jeszcze gotów na powrót do rzeczywistości. Chciał zostać dokładnie tam, gdzie był, spełnić swoje życzenia, chociaż raz w życiu dać się ponieść emocjom i przeżyć coś wartego wspominania.
Nie chciał wracać do świata, w którym każdy mógł na niego spojrzeć i odczytać żądze w spojrzeniu, które kierował na fotografa.
Odetchnął ciężko, próbując przywołać się do porządku. Musiał podjąć decyzję - a w zasadzie, zmusić ciało do dostosowania się do niespodziewanej konieczności. Z trudem wyczołgał się spod stołu, a potem wyprostował, wbijając pytające spojrzenie w dwudziestoośmiolatka, który w tym momencie mógł zażądać od niego rzucenia się w przepaść, a on wypełniłby to życzenie bez wahania.
Wyjście z imprezy, na której wcale nie chciał być, wydawało się niewielkim poświęceniem - zaś ciepła dłoń i równie przyjazny uśmiech upewniły go w słuszności postępowania. Dojrzały mężczyzna poddał się władzy młodszego, bez żadnych oporów podążając za nim, wypełniając wszystkie konieczne czynności, nie chcąc przerwać amoku, w jakim się znalazł. Gdzieś tam, w głębi, jego racjonalna część protestowała na tę chwilę bezmyślności, ale był zdecydowany ją zignorować. Chciał kontaktu, bliskości, radości, nie duszącej pustki.
Odwzajemnił uśmiech, dopinając swój płaszcz już na zewnątrz budynku, wciąż nie potrafiąc odwrócić spojrzenia od swojego niespodziewanego towarzysza.
- Jak chcesz - przytaknął bez żadnego oporu, podziwiając tryskającego energią młodzieńca, który w tym momencie przypominał mu bardziej motyla, niż człowieka. Kolorowego, radosnego, niemożliwego do pochwycenia, ale hipnotyzującego swoją wolnością i zapałem.
Colin czuł się przy nim jednocześnie bardzo stary i żywy jak nigdy wcześniej.
Schował dłonie do kieszeni, lekko obracając głowę, by móc dalej patrzeć na fotografa, nie tracąc jednocześnie z widoku drogi. Roześmiał się zaraz cicho, kręcąc lekko głową.
- Tak. Wydawca nalegał, żebym się na niej znalazł. Nie oczekiwałem, że będzie to... Coś takiego. - Wzruszył lekko ramionami z wyczuwalnym w głosie zdumieniem. - Nawet nie wiem, co konkretnie miała dać tam moja obecność. Może chciał mnie komuś przedstawić? A może chciał mieć na mnie haka. - Prychnął cicho, ewidentnie żartując przy ostatnim zdaniu. - Jestem dziennikarzem, nie wpuszcza się mnie na takie imprezy, jak się zapewne domyślasz. - Puścił oko do mężczyzny, nie potrafiąc się powstrzymać przed podjęciem bardziej flirciarskiego tonu. Zbliżył się bardziej do mężczyzny, niemal stykając się z nim ramieniem i bardziej obracając głowę, by prosto do ucha szepnąć:
- Czyżbyś właśnie swojego ulubionego pisarza zamierzał gdzieś porwać i zamknąć, by zmusić do spełnienia kolejnych marzeń?
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptySob Sty 20, 2018 5:09 pm

Znał to spojrzenie, które przez całą drogę na dół, a potem także na środku zatłoczonej ulicy, przyciągało tajemnicą skrywanych pragnień. Wyczuwał każdy subtelny sygnał. Czuł się jak w gorączce, jakby skóra wrażliwa była na każde przypadkowe dotknięcie dłoni Colina, a nawet na dźwięk jego głosu czy szum oddechu. Czuł go każdym zmysłem, a i tak było to ledwie namiastką tego, czego pragnął. Chciał przecież dotknąć go naprawdę, poczuć siłę jego dłoni namacalnie, i rozkoszować się brzmieniem słów darowanych tylko jemu. Chciał, by do niego należał, chciał pozbyć się bariery, która i tak przecież nie istniała. Byli siebie świadomi, wystarczyło jedynie wyciągnąć dłoń...
To jakiś koszmar.
Robił dobrą minę do złej gry, wystawiając swoją cierpliwość na cholernie ciężką próbę. Uśmiechał się, próbując radością maskować pożądanie i frustrację. Był na dobrej drodze, by przetrwać to bez ofiar po żadnej ze stron, ale Colin... nie współpracował. Kompletnie.
Fin wciąż czuł na sobie jego wzrok nawet kiedy sam patrzył na wilgotną ulicę. Potem, gdy na niego spojrzał, zadając mu pytanie, o mało nie runął na ziemię bo poplątały mu się nogi. Śmiech Colina odbił się echem w jego ciele i rozdygotał dreszczem ciało. To było zbyt wiele. Przecenił własne możliwości, przecenił siłę tego naiwnego zauroczenia.
Złapał równowagę, wtórując jego śmiechowi, ale nienaturalnie, nerwowo.
- Coś takiego? - Wywrócił oczami, z trudem odzyskując rezon. Poprawił szalik i kontynuował. - Nie było tak źle, czasem bywa pikantniej. - Nie miał pojęcia dlaczego to powiedział, bo nie zamierzał brnąć w ten temat dalej. Chciał jedynie zagłuszyć zażenowanie.
Wydawca mógłby mieć na niego haka gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Fin naturalnie powrócił myślami do chwili, w której opuszczali budynek. Ktoś na pewno zwrócił na nich uwagę, ale czy ktoś się przejął? Miał nadzieję, że dla Colina to wyjście nie będzie niosło ze sobą długofalowych kłopotów. Pisarz natomiast nie wydawał się szczególnie zaniepokojony opuszczeniem spotkania przed końcem. Lekki, zaczepny ton ani trochę nie świadczył o obawach.
- Może po prostu chciał, żebyś się trochę rozerwał? - Zasugerował, a potem roześmiał się i przytaknął, zgadzając się z opinią, że dziennikarzy nie wpuszcza się do siedliska rozpusty wyższych sfer.
- To jak podpisanie wyroku na wiele szanowanych i lubianych osobistości.
Świetnie, rozmowa stawała się przyjemnie niezobowiązująca, lekkością uspokajając rozszalałe finowe uczucia, ale wtedy Colin swoimi słowami i bliskością kompletnie rozsypał niewinność spotkania.
Serce zabiło Finowi mocniej kiedy gorący oddech załaskotał go w uchu. Objęło go nagłe ciepło uderzając do głowy kolorową falą śmiałych fantazji. Czy naprawdę potrzebował więcej dowodów na zainteresowanie? Przecież to była jawna prowokacja.
Bezmyślnie poddał się dreszczowi, a z ust uciekło mu miękkie, zawstydzające westchnienie. Colin nie mógł być aż tak ślepy, by nie dostrzec tak wyraźnej i silnej reakcji na swój gest.
Fin zatrzymał się niemal od razu.
- Colin, poczekaj. - Chwycił go za przedramię i zatrzymał na środku ludnej londyńskiej ulicy. Jego spojrzenie było rozpalone emocjami, niemal bezwstydne w ich okazywaniu.
Przecież zwariuje jeśli czegoś nie zrobi, spali się w pożądaniu, kompletnie oszaleje.
Gdyby jego towarzysz pozostawał wciąż tak samo melancholijny i nieświadomy jego pożądania, Fin poradziłby sobie z tym. Przecież nie miał zamiaru być lekkomyślny ani tak szczeniacko napalony, ale na wszystkich bogów, jak miał przejść obojętnie wobec jego słów? A może jedynie szukał wymówki, może właśnie czegoś takiego potrzebował, żeby kompletnie postradać zmysły?
Puścił go w przypływie nagłego skonsternowania. Nerwowo przeczesał dłonią włosy, powiódł wzorkiem po fasadzie budynku, ale wcale jej nie widział. Był się z myślami.
- Pieprzyć bar. - Warkną w końcu, skupiając rozpalone spojrzenie na twarzy pisarza. - Możesz myśleć co chcesz, ale zamierzam wezwać taksówkę, zabrać cię ze sobą i wrócić do domu. Jeśli sądzisz, że to fatalny pomysł, w porządku, ale ta maszyna... już ruszyła, Colin. - Ostatnie zdanie wymówił łagodniej, świadom, że jego słowa brzmiały jak kompletne wariactwo. A jednak nie były podyktowane tylko magią chwili. Fin czuł i widać było, że choć odważnie sięgnął po pragnienia, które dzielili, to wcale nie było mu łatwo. Oczywistym było przecież, że jeśli pisarz mu odmówi, to ten wieczór jak i wiele następnych okażą się dlań pasmem żalu i złości wobec samego siebie. A co ważniejsze... już się nie spotkają. Nie będzie takiej opcji. Będą unikać się do końca życia.
Nie czekał na jego odpowiedź, nie chciał patrzeć w zaskoczone oblicze zbyt długo. Był wystarczająco zażenowany i przerażony własną bezczelnością.
Odwrócił się do jezdni i wyciągnął dłoń. Jedna z taksówek odpowiedziała na wezwanie zadziwiająco szybko, sprawiając, że czas do namysłu kurczył się w zatrważającym tempie, którego Fin nie przewidział. Mimo to otworzył drzwi, a potem obrócił się do Colina, bo co innego mu pozostało? Nie wycofa się przecież, prędzej ziemia rozstąpi się i go pochłonie.
Nie miał zamiaru prosić ani naciskać, podjął decyzję, poruszył tryby, postawił sprawę jasno. Nienawidził się oszukiwać. Od pisarza zależało czy zrobi krok ku niemu, i czy Fin nie pomylił się odkrywając wszystkie karty i działając w tak okropnie samolubny sposób.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyPon Sty 22, 2018 11:32 pm

Flirt. Dla Colina to pojęcie było niemal obce. Oczywiście, spotykał się z nim, używał w swoich książkach, nawet niejednokrotnie korzystał z niego podczas rozmów z synem czy żoną - ale tak naprawdę jego kariera w podrywach zakończyła się, zanim na dobre mogła zacząć. Już nawet nie pamiętał, czy kiedykolwiek spróbował zdobyć czyjąś uwagę - a w szczególności osoby, która wcześniej faktycznie przyciągnęła jego wzrok. Nie mógł powiedzieć, by próbował swoich sił z wieloma przedstawicielkami płci pięknej, a co dopiero tu mówić o osobach, do których faktycznie czuł coś więcej! Gdy uświadamiał sobie swoją seksualność, był jeszcze młody i niepewny, a potem bardzo szybko został zaszufladkowany jako mąż i (niemal) ojciec, nie dane mu więc było wykazać się zdolnościami związanymi z kuszeniem obiektów własnych westchnień.
Dlatego właśnie przedobrzył. Nie był świadom tego, jak wiele podtekstów można było odczytać w jego słowach, a już w szczególności nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo nieprzyzwoicie one brzmiały. Był nierozsądny, owszem, ale dał się ponieść, nie potrafiąc - ani nie chcąc - pozwolić okazji przejść mu przed nosem. Z każdą kolejną sekundą w towarzystwie młodego, energicznego, inteligentnego i diabelnie przystojnego fotografa, coraz bardziej zapominał o konwenansach i obawach, jednocześnie coraz mocniej obawiając się, że straci szansę. Chciał wszystkiego, co miał mu do zaoferowania Finley - i chciał tego natychmiast. Pełen zestaw, rekompensujący mu dwadzieścia lat spędzonych w stagnacji, poprawności i spełnianiu cudzych oczekiwań. Pragnął wreszcie zaspokoić siebie i poczuć coś naprawdę.
Reakcja dwudziestoośmiolatka zaskoczyła pisarza - ale nie spodziewał się tego, co miało nastąpić jako kolejne. Zatrzymał się posłusznie, wpatrzony z czymś na kształt urzeczenia w swojego towarzysza, który odpowiedział na jego słowa tak... niesamowicie. Jego myśli, już wcześniej skupione tylko na Sinclairze, przeszły na jeden tor. Pocałować. Posmakować. Usłyszeć jeszcze raz. Usłyszeć więcej. Poczuć.
Jego serce zaczęło bić szybko, zapewne w podobnym tempie do tego narzuconego przez nerwy u Fina. Widział w oczach mężczyzny pożądanie, rozświetlające pięknie jego twarz, dostrzegał każde drgnięcie warg, lekki rumieniec na policzkach, każdy kosmyk zakończony zielenią... Nie potrafił od niego oderwać wzroku, tak, ale to było coś więcej. Fotograf nagle stał się centrum jego świata, najistotniejsze było dostrzeżenie wszystkich szczegółów, zapamiętanie ich za wszelką cenę. Nic innego nie było ważne - tylko on, zakłopotany, rozdarty, ale przy tym tak oszałamiający i zapierający dech w piersiach, że Colin nie potrafił nic zrobić, nic powiedzieć, bał się nawet mrugnąć. Irracjonalny strach, że to wszystko zniknie, jeśli tylko pozwoli sobie na reakcję, zatrzymał go i unieruchomił.
Boże, spraw, by znowu nie odszedł.
Wywarczane słowa młodszego mężczyzny zaskoczyły dziennikarza. Nigdy, nawet w najśmielszych snach, nie pozwoliłby sobie na nadzieję... Na pragnienie, by znaleźć się właśnie w takiej sytuacji. W momencie wyrwanym z komedii romantycznych, tak napełnionym emocjami i desperacją, tak magicznie przyziemnym, a jednocześnie kompletnie nierealnym i niemożliwym do przydarzenia się w prawdziwym świecie. Raily czuł się tak, jakby nagle trafił na karty jakiejś powieści, niezbyt drogiej, niezbyt wyrafinowanej, ale oferującej chwile niezobowiązującej rozrywki i happy end. Coś kompletnie nieprawdziwego, a jednocześnie prawdziwego do bólu, wywołującego w nim tak intensywne i sprzeczne uczucia, coś co - był tego absolutnie pewien - zapisze się w jego wspomnieniach na długo.
Na zawsze.
Do tego wszystkiego, Finley użył jego imienia. Uczynił całą tę sytuację jeszcze bardziej realną i intymną, przy okazji dodając nuty nowości i pożądania, splecione ze sobą w sposób niemal nierealny. Piękny. Kuszący.
Czy ktoś kiedykolwiek zwrócił się do niego w ten sposób, takim seksownym tonem? Zupełnie tak, jakby Sinclair płonął od środka i tylko pisarz mógł ten płomień ugasić, przynieść ulgę i spokój. Zaspokoić potrzeby tak intensywne, że wyraźnie rysowały się na jego twarzy, w ruchach, w... Ciekawe czy był... Tak podniecony.
Puls pisarza podskoczył tak bardzo, że przez chwilę miał wrażenie, jakby tu i teraz mógł tylko zemdleć. Może miał zawał? Nikt, nigdy, przenigdy nie wywołał w nim tak intensywnej reakcji. Pragnął Finleya - pragnął go całym sobą, pożądał każdego jednego skrawka jego ciała, twardego, jędrnego, idealnego bądź nie, ale prawdziwego i męskiego. Byłby gotów oddać swoją prawą dłoń i cały pisarski dorobek, byle tylko poczuć bliskość kogoś tej samej płci.
Tego konkretnego kogoś, kto właśnie otwierał drzwi do taksówki, jednocześnie zmuszając dziennikarza do reakcji. Czy mógł dla niego, dla kilku chwil rozkoszy, porzucić wszystko, na co pracował całe życie? Zignorować obowiązki, sumienie, rodzinę, karierę, byle tylko zaspokoić czysto fizjologiczną potrzebę?
Mógł - i co więcej, zrobił to bez wahania, kilkoma dużymi krokami przemierzając odległość dzielącą go od fotografa, kładąc dłoń na jego ręce, trzymającej przed nim drzwi - a potem wchodząc do auta. Ani w jego zachowaniu, ani w jego spojrzeniu nie było zawahania - tylko czyste, niczym nieskrępowane, bezwstydne pożądanie.
Gdy drzwi za Finleyem się zamknęły, odgradzając ich dwójkę od reszty świata, w znacznie bardziej intymnej i prywatnej przestrzeni, normalne nabieranie powietrza przerosło czterdziestodwuletniego mężczyznę. Miał wrażenie, jakby nagle stracił zdolność oddychania, jakby płomień pożądania w jego piersi uniemożliwił wszystko, co dawniej wiązało się z normalnym funkcjonowaniem, jakby wcześniej po prostu egzystował, przemierzał świat krok po kroku, z wzrokiem wbitym w szarą ziemię, nie dostrzegając feerii barw, dźwięków i zapachów, która otaczała go i tylko czekała, aż podniesie spojrzenie.
Był tym wszystkim przytłoczony, zdezorientowany i zagubiony. Nadwrażliwy. Słyszał każdy szmer, każdy stukot, czuł szorstkość siedzenia, zapach odświeżacza powietrza, perfum poprzedniej klientki, wody kolońskiej kierowcy i... Tak, czuł też fotografa. Ciepło jego ciała emanowało wręcz, pomimo kilkunastu dzielących ich centymetrów i całkiem grubej warstwy ubrań.
Dziennikarz bał się spojrzeć na jego twarz - w obawie, że zobaczy tam coś, co go sprowokuje. Co pozbawi go tej ostatniej bariery, która gdzieś tam, bardzo głęboko w nim, tkwiła. Wewnętrznej potrzeby prywatności. Nie lubił być w centrum uwagi, nie przepadał za publicznymi przejawami bliskości - ale w tym momencie, tak bardzo pogrążony w swoich żądzach, był niemal gotów rzucić wszystkie zasady za siebie. Wszystkie, co do jednej, bo jak już je łamać, to naprawdę.
W oczach Fina mógł wyglądać tak, jakby żałował, że jednak podążył za chwilową zachcianką. Unikał jego wzroku, siedział sztywno, niemal wstrzymywał oddech. Nie odezwał się podczas podróży ani razu, trzymając dłonie schowane w kieszeniach - ale z zupełnie innego powodu.
Powstrzymywał się przed ruchem.
Wreszcie i to było jednak zbyt trudne. Przesunął się odrobinę w stronę towarzysza. Tylko kawałek. Minimalnie. Parę centymetrów. A potem następne. I następne. Tak, by zetknąć się z nim ramieniem. By zmniejszyć dyskomfort w spodniach, ale też ułatwić sobie oddychanie. Musiał się upewnić, że to się działo naprawdę. Że młody, cholernie seksowny fan jego twórczości, który wywołał w nim tyle sprzecznych odczuć, był obok.
Czterdziestodwuletni mężczyzna rumienił się niczym nastolatka na pierwszej randce.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyWto Sty 23, 2018 2:30 pm

Dłoń na dłoni. Iskry.
Fin odchylił głowę i odetchnął głęboko. Płuca nie miały siły pomieścić tyle tlenu ile naprawdę było mu potrzeba. Czuł, że się udusi, albo wybuchnie od intensywności uczuć. Colin bez słowa wsiadł do samochodu, a on jeszcze kilka sekund patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Chyba po prostu nie spodziewał się, że to się stanie. Przecież się nie znali, pozornie nic ich nie łączyło, nic prócz... szaleńczego pragnienia wspólnej bliskości. Byli szaleni. Kompletnie zamroczeni pożądaniem. Zauroczeni sobą jakby właśnie wpadli w ramiona pierwszej miłości. Naiwni jak ćmy lgnące do płomienia, by spalić się w nim bezpowrotnie.
Zacisnął dłoń na drzwiach samochodu tak mocno, że rozbolały go palce, ale nie wycofał się. Sam nadał bieg tym wydarzeniom, ten wieczór, ta noc... należała do nich.
Zajął miejsce na tylnym siedzeniu i zachrypniętym głosem wymówił adres. Teraz musiał przeżyć w dusznej kabinie taksówki jeszcze kilka specyficznie samotnych minut.
Zamknął oczy i zagryzł wargę, boleśnie. Ten drobiazg był niczym w porównaniu do tortur jakie teraz przeżywał. Pragnienie dławiło go, pozbawiało tchu. Nie pamiętał, by kiedykolwiek ktoś wzbudził w nim tak gwałtowne pożądanie. To było piękne, ale na swój sposób przerażające. Czuł się jak na głodzie, a wciąż nie mógł go zaspokoić.
Siedział więc niemal nieruchomo, zdając się wtórować zachowaniu pisarza. Czuli dokładnie to samo. Fin bał się spuścić ze smyczy pożądanie, bo wiedział, że go nie zatrzyma. Nie obchodziłby go taksówkarz, przechodnie... ktokolwiek. Zatraciłby się. Wszystko albo nic, półśrodki nie miały prawa bytu. Więc był grzeczny, pretendując do najspokojniejszej osoby pod słońcem.
Pozory.
Trzymał ręce na kolanach, nerwowo uciskając kciukiem wnętrze drugiej dłoni i patrzył przed siebie. Nim zdał sobie sprawę jak idiotycznie się zachowywał, odbierając tej chwili naturalność, wyczuł ruch, a potem ciepło ramienia. Uśmiechnął się w przestrzeń, jakby do siebie i nie bacząc na to jak nieodpowiedni był to gest, położył dłoń na udzie Colina, wysoko, bardzo... nieodpowiednio. Nie spojrzał na niego, ale delikatnie zacisnął palce.
Dłoń została na miejscu przez całą drogę do domu. Nie trwała on długo. Ledwie dziesięć minut, a może mniej, bo nocny Londyn nie straszył korkami. Dla Fina ta podróż i tak była jedną z najdłuższych w życiu.
Zabrał rękę tuż przed tym jak samochód zatrzymał się pod wskazanym adresem. Wtedy zapłacił taksówkarzowi i wysiadł z dusznego samochodu na wieczorny chłód, ale nie było mu zimno. Drżał odrobinę, to prawda, ale nie z zimna, a rozsadzającego ciało oczekiwania.
Obejrzał się tylko raz, a potem bez słowa ruszył do drzwi najbliższego z wieżowców. To już się działo, nie było żadnej drogi powrotu, mógł jedynie przeć naprzód, sięgnąć po to, czego pragnął, a potem zmierzyć się z konsekwencjami. Bo te nastąpią, był tego świadom, choć na razie nie dopuszczał do siebie obaw.
Otworzył drzwi, poczekał na Colina, a gdy znaleźli się w widnym holu, Fin nawet się nie zatrzymał. Jego ruchy były niecierpliwe, oddychał płytko i mógłby wydawać się zdenerwowany. W istocie niecierpliwość kierowała jego myślami i ciałem.
Przywołał windę. Nie musieli długo czekać aż drzwi rozsuną się ukazując widne, nowoczesne wnętrze z chłodną lustrzaną ścianą, w której odbiły się ich oblicza. Fin widział głód w swoich oczach. Bezwstydny, śmiały, podyktowany potrzebą ciała. Odwrócił wzrok. Nie, nie dlatego, że wstydził się własnego pożądania, a dlatego, że dostrzegł odbicie swoich uczuć w twarzy Colina, a nie chciał patrzeć na lustrzanego sobowtóra, kiedy na wyciągnięcie dłoni miał namacalny dowód.
Stalowa klatka była pierwszym miejscem, w którym znaleźli się zupełnie sami, odseparowani od świata, unurzani w pragnieniu bliskości, którego żaden nie odważył się jeszcze zaspokoić, nawet minimalnie. Ale... Nie musieli czekać dłużej.
Fin nacisnął przycisk dwudziestego piętra, a potem bez słowa czy choćby jednego ostrzeżenia, chwycił Colina za przód płaszcza i wciągnął do środka. Nie puścił. Przyciągnął do siebie, wczepił palce w jego włosy i pocałował agresywnie, z pasją i głodem, który narastał w nim od kilku miesięcy.
Boże, marzył o tej chwili od samego początku. O miękkości warg i dotyku śliskiego języka. O urywanym oddechu i niecierpliwych dłoniach. O tych przepięknych, błękitnych oczach skierowanych tylko na niego. Aż do ostatniego momentu był przekonany, że to się nie stanie. To zbyt piękne, zbyt dzikie, by było prawdziwe. A jednak... stało się. Uczucia wybuchły zamieniając Fina w żałośnie ślepy na konsekwencje zlepek bezwstydnych pragnień. Poddany instynktowi nie dbał o rzeczywistość.
Nie istniała.
Przycisnął go do siebie, wsunął kolano między jego uda, samemu ocierając się bezwstydnie. Zacisnął palce na miękkich, jasnych kosmykach, pogłębiając pocałunek. Więcej, bardziej, bliżej... Nie miał pojęcia, że można odczuwać tak wiele. Oszalał, niechybnie zwariował i wciągnął w to niewinnego pisarza.
Niewinnego?
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyNie Sty 28, 2018 9:06 pm

Colin drgnął nerwowo w momencie, w którym poczuł męską dłoń na swoim udzie. Nie spodziewał się tego, nie oczekiwał tak otwartego i jednoznacznego, zaborczego gestu - nie publicznie, nawet jeśli oprócz nich w taksówce był tylko jeszcze jeden człowiek. To wciąż była ewidentna sugestia charakteru ich relacji, oświadczenie i potwierdzenie zamiarów, coś na co pisarz nie był przygotowany. Ale jednocześnie, było niczym spełnienie jego największych, nigdy niewypowiedzianych na głos, fantazji i marzeń. Osoba znajdująca się u jego boku, która wywoływała w nim przyspieszone bicie serca i nerwowy oddech, zamglenie w spojrzeniu, która wreszcie pozbawiała go rozsądku, pragnęła jego. Pożądała właśnie jego i nikogo innego.
Wybrała go.
Był jednocześnie tak szczęśliwy i rozpalony, że obawiał się o bezpieczne dotarcie do mieszkania należącego do fotografa. Był na granicy utraty przytomności - albo rzucenia się na przyszłego kochanka. Nie potrafił sobie przypomnieć momentu w życiu, w którym czuł coś tak intensywnie i pragnął tego tak mocno, że to niemal bolało. Wszystkie jego myśli, wszystkie jego pragnienia, krążyły dookoła mężczyzny siedzącego obok, trzymającego dłoń na jego udzie, parzącego go pomimo bariery z ciasnych, czarnych spodni. Zdecydowanie zbyt ciasnych.
Przygryzł wargę, dusząc w sobie pragnienie zarówno odezwania się, jak i poruszenia. Czuł, że jest na granicy jęku - a każda, nawet najmniejsza zmiana pozycji groziła zmianą nacisku na jego kroczu i wyduszeniem stłumionego dźwięku świadczącego o niekomfortowej, ale jednocześnie bardzo przyjemnej sytuacji, w jakiej się niespodziewanie znalazł.
Dotarcie pod wyznaczony adres przyjął z niemożliwą do opisania ulgą.
Podążył bez słowa za swoim towarzyszem, zdając się całkowicie na niego, chowając dłonie w kieszeniach płaszcza, by ukryć ich drżenie. Był doprowadzony do granic wytrzymałości, rozpalony niczym nastolatek, dzieciak przed swoim pierwszym razem, skupiony wyłącznie na jednej myśli, nie potrafiący zastanowić się nad czymkolwiek innym - ani konsekwencjami, ani zagrożeniami, ani czymkolwiek innym. Chciał tylko jednego. Bliskości.
Natychmiast.
Stanął przed windą, nerwowym gestem pocierając czubek buta o tył swojej nogawki, czyszcząc go z niewidocznego brudu, próbując skupić swoje spojrzenie wszędzie, tylko nie na stojącym w niewielkiej odległości od niego fotografie. Gdyby chociaż na chwilę wrócił mu rozsądek, zapewne by się przestraszył - był w zupełnie nowej sytuacji, z niemal nieznanym mu człowiekiem, a tym samym aż się prosił o kłopoty. Szansa, by wszystko przebiegło bez żadnych problemów - i to wyłącznie biorąc pod uwagę zbliżenie, żadnych konsekwencji - była niewielka.
Ale nawet najmniejsza wątpliwość nie przeszła mu przez myśl, gdy jego spojrzenie wylądowało na lustrzanym odbiciu towarzysza, którego mina zdradzała tak wielką żądzę, że odebrała pisarzowi oddech i resztki racjonalności. Nie potrafił skupić się na niczym - nawet na przesunięciu przed siebie najpierw jednej stopy, a potem drugiej, by zmniejszyć dzielącą go od Finleya odległość.
A potem został przez niego dosłownie wciągnięty do niewielkiego, metalowego pomieszczenia, pochwycony bezlitośnie i pocałowany. Nogi natychmiast się pod nim ugięły i gdyby nie kolano kochanka, najprawdopodobniej by upadł, wstrząśnięty agresją i gwałtownością towarzysza. Seks był mu znany, podobnie znane było mu pożądanie i porywczość, ale nigdy wcześniej nie spotkał się z taką intensywnością i pewnością, śmiałym braniem dokładnie tego, czego się chciało. Wargi Fina naparły na jego usta, które rozchyliły się w zaskoczonym i niemal zwierzęcym jęku wypełnionego czystą żądzą i zdumieniem. Jego umysł odmówił współpracy, zatrzymał wszystkie zbędne funkcje organizmu i skupił na odczuwaniu - ale dla ciała było to za mało. Colin nie wiedział kiedy, ale w pewnym momencie odnalazł własne dłonie w długich kosmykach kochanka, splątując się z nimi, dociskając jego głowę bardziej do siebie, przekrzywiając ją lekko, by pogłębić pocałunek i połączyć ich języki w namiętnym tańcu.
Był odrobinę niższy od fotografa - pierwszy raz w swoim życiu zmuszony w takiej sytuacji do uniesienia wyżej dłoni i stanięcia na palcach - ale bóg mu świadkiem, że wrażenie bezradności, które nagle w niego uderzyło, zwiększyło tylko jego pożądanie. Zacisnął rękę na jasnych kosmykach kochanka, szarpiąc go za nie i opadając na drzwi windy, ciągnąc za sobą Sinclaira. Przyjemny ciężar na własnym ciele, podobieństwo w budowie jego i pochłaniającego go agresywnie mężczyzny, delikatny zarost, płaskość piersi, za to wypukłość w zgoła innym miejscu.... To wszystko było właściwe.
W tym samym momencie, w którym do niego dotarło, stało się idealnym. Poznał prawdę o sobie, otrzymał ostateczne potwierdzenie, uświadomił sobie z pełną wyrazistością własną orientację. Nie było już odwrotu - już nigdy nie spojrzy na swoją żonę w ten sam sposób, nigdy nie zdobędzie się na zainteresowanie, nawet czysto pragmatyczne, jej ciałem. Pragnął mężczyzn, twardych, silnych, których będzie mógł czuć, szarpać, gryźć...
Gryźć.
Rozchylił powieki, które - sam nie wiedział kiedy - się zamknęły i wbił rozpalone spojrzenie w mężczyznę, ukazując mu świecące się intensywnie błękitne oczy. Chciał poczuć ciało towarzyszącego mu kochanka bardziej, prawdziwie, realnie, bez kilku warstw ubrań, oddzielających ich od siebie w sposób nieznośny i wysoce irytujący. Pociągnął trochę mocniej za włosy Finleya, zmuszając go do oderwania ust - a potem przesunął własnymi po jego żuchwie i szyi, palce jednej dłoni wyplątując z włosów kochanka i chaotycznie rozwiązując jego szalik, by zwiększyć sobie pole do manewru. Wdychał zapach mężczyzny, scałowywał wilgoć z jego skóry, pomrukiwał z nieskrępowaną przyjemnością i napierał na niego z równą siłą, korzystając z podparcia w postaci drzwi. Oparł się o nie podeszwą lewego buta, jednocześnie dodając sobie stabilności i odwzajemniając się w naparciu pomiędzy udami.
Fakt, że byli w miejscu - wciąż - publicznym, że zamienili raptem kilkanaście zdań i nie wiedzieli o sobie wiele więcej, niż dali radę przeczytać bądź usłyszeć w odpowiednich kręgach, się nie liczył. Ważna była tylko bliskość, jej głód, nieprzyzwoicie kusząco wygięta szyja, w którą wreszcie - po kilku nanosekundach wahania - wbił zęby. Ważny był też nacisk na krocze, pulsujące intensywnie i chętnie korzystające z każdego otarcia, jakie się mu trafiało.
Raily nie był świadom tego, jak bardzo jego policzki były zaczerwienione, włosy zmierzwione, a ubranie pomięte. Nie zdawał sobie sprawy ze swojego stanu, podobnie jak różnicy w wieku i doświadczeniu pomiędzy nim a fotografem. W tym konkretnym momencie liczyło się tylko podobieństwo - w ich żądzach, ich ciałach, ich duszach. Rozumieli się idealnie i nic, żadna rzeczywistość, żaden rozsądek, nie mogły im przeszkodzić.
Przybycie na dwudzieste piętro zaskoczyło obu mężczyzn - a gdyby nie przesunięcie się drzwi, dzięki którym utrzymywali w miarę akceptowalną stabilność i pozycję pionową, zapewne wcale by nie zauważyli końca podróży. Pisarz na wpół westchnął, na wpół jęknął, czując jak przesuwa się w bok, tracąc równowagę - w pierwszej chwili puszczając kochanka, a w następnej gwałtownie chwytając go za ramię i prostując się, kładąc z powrotem obie nogi na ziemi. Zaśmiał się krótko, cicho i chrapliwie, ukrywając zakłopotanie, które nagle go ogarnęło.
Nagła zmiana pozycji i hałas wyrwały go na chwilę z obłędu żądzy i braku kontroli, sprowadzając do pozycji człowieka zbitego z tropu, który nie do końca rozumie gdzie się znalazł, w jaki sposób i... Co dalej powinien zrobić.
Jedno jednak wiedział na pewno: nie chciał tracić kontaktu z ciałem fotografa, z którym nadal stykał się w kilku miejscach.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyPon Sty 29, 2018 12:11 am

Jęk. Choć wyobrażał sobie jak będzie brzmiał, żadne wyobrażenie nie mogło konkurować z rzeczywistością. Przez całą drogę w taksówce, a nawet wcześniej, marzył o tym, by go usłyszeć. Marzył też, by zobaczyć Colina porzucającego maskę powagi i odpowiedzialności. Chciał widzieć wpatrzone w siebie niesamowite, błękitne oczy; chciał patrzeć jak zachodzą mgłą gdy osiągał spełnienie. Pragnął go jak nikogo przedtem. Nie liczyli się przygodni kochankowie, nie liczyły się poprzednie miłości. Liczyło się to, co mógł dzielić z Colinem. Śliskie języki, lepkie od śliny usta, parzące oddechy i to niemożliwe do zniesienia uczucie, że to wciąż zbyt mało... Odcięci od ciepła swych ciał barierą ubrań, przywarli do siebie, bezwstydni, zachłanni, otumanieni żądzą, próbują być bliżej pomimo ograniczeń.
Fin nie bał się, nie czuł właściwej w takich chwilach ostrożności wobec nowego kochanka. Wiedział, że został zaakceptowany i sam również akceptował w pełni, każdą potrzebę, każde słowo, spojrzenie, najmniejszy ruch. A mimo to, gdy Colin oddał mu pocałunek i pociągnął go na siebie, Finlay był zaskoczony. Pewność z jaką dział pisarz, namiętność, którą okazywał nie pasowała do kogoś żonatego, uchodzącego za przykładnego męża i ojca. Czy naprawdę był tym, za kogo miał go Fin?
Skarcił się za tę myśl, za jakiekolwiek myśli nie skupiające się na obecnej chwili. Przecież to nie było ważne. Nic teraz nie było ważne. Będzie martwił się tym później, o ile w ogóle. Jednak by na dobre zagłuszyć czające się niedopowiedzenia, naparł udem na krocze kochanka, samemu przyciskając biodra mocniej, drażniąc się bezwstydnie. Dreszcz przyjemności płynący od lędźwi splótł się z bólem, kiedy Colin szarpnął go za włosy. Ból. Fin nie był do niego przyzwyczajony i nie spodziewał się go, ale w żadnym wypadku nie uciszył w nim pragnień, wręcz przeciwnie, podsycił je, budząc pierwotne instynkty. Odruchowo odchylił głowę, a z jego krtani wyrwał się cichy jęk zaskoczenia i przyjemności. Nieprzytomne spojrzenie wbił w sufit, choć wcale go nie widział, tak mocno i doskonale czuł.
Wczepił palce w jego ramiona, by nie stracić oparcia, a urywany oddech, który wilgocią wypełniał windę i osiadał na wielkim lustrze, zmienił się w miękkie pomruki przyjemności. Jedna z dłoni fotografa na powrót wsunęła się w jasne włosy Colina, pieszczotliwie zaciskając się na skórze jego głowy. Poddawał się pocałunkom chętnie, a kiedy kochanek podarował mu kolejną szczyptę bólu i przyjemności, nagrodził go kolejnym pełnym wyuzdania westchnieniem. Gdyby tylko winda nie zakończyła swego biegu, prawdopodobnie spletliby swoje ciała w jej stalowym wnętrzu, ale zatrzymała się. Dźwięk przywołał strzępki racjonalności, a ruch drzwi pozbawił ich pożądanego ciepła.
Fin odetchnął głęboko i w znajomym geście przeczesał dłonią zmierzwione włosy, a widząc jak Colin traci równowagę, chwycił go za przedramię chcąc uchronić od upadku. Sam również się uśmiechnął, nieprzytomnie, z roztargnieniem. Myślami bowiem był już we wnętrzu domu przyciskając do siebie gorące ciało. Przypadkiem tylko, dostrzegł na obliczu towarzysza cień kiepsko ukrywanego zakłopotania. Uznał jednak, że nie powie ani słowa, nie zaburzy bezsensownymi słowami piękna tej chwili. One mogły wszystko popsuć, dotyk teraz im wystarczył.
Wychodząc z windy, chwycił jego dłoń i zaprowadził przez cichy korytarz pod drzwi swojego domu. Kilka chwil, w których szukał w kieszeni klucza, wydawał się wiecznością, ale w końcu drżącymi dłońmi otworzył drzwi.
Gdy obaj znaleźli się w przestronnym, ciemnym studio, Finley kompletnie odrzucił wszystkie obawy i spuścił ze smyczy szalejące pragnienia.
Nie trudził się zapaleniem światła. Zerwał z szyi szalik rzucając go na ziemię jakby złościły go ograniczenia jakie stwarzał.
Niewinny skrawek materiału poległ pod jego stopami, Finlay zaś wbił spojrzenie w twarz mężczyzny, w wilgotne od śliny usta, błyszczące w półmroku oczy... Boże, nigdy jeszcze nie pragnął tak mocno. Colin wydawał mu się szalenie atrakcyjny, był ucieleśnieniem jego pragnień i to właśnie można było zobaczyć w jego spojrzeniu. Finowi bez wątpienia podobało się to, co widział. Niemal dosłownie pożerał go wzrokiem.
Zachłanne, gwałtowne dłonie szarpnęły za guziki płaszcza pisarza, pospiesznie je rozpinając. Nie było miejsca na spokój, nie było czasu na delikatność. Finley wyraźnie był jej w tym momencie pozbawiony. Kierowany przez namiętność i niecierpliwość, pociągnął za materiał i zsunął płaszcz z ramion mężczyzny, pozwalając mu opaść na ziemię i stać się nieistotnym. To i tak było szczytem opanowania. Najchętniej rozszarpałby ubrania Colina, by w końcu móc poczuć go tak naprawdę, by móc badać dłońmi każdy fragment jego ciała, obserwować pracę mięśni i reakcje... Chciał tego teraz i sięgał po to, nie bacząc, że sam wciąż otulony był materiałem.
Własnym ciałem przycisnął Colina do ściany, ustami odbierając mu oddech. Kolejny pocałunek był nie mniej gwałtowny niż poprzedni, a nawet śmielszy i zachłanniejszy. Śliski, gorący język fotografa wsunął się głęboko w jego usta, a ciepłe dłonie szarpnęły za jego koszulę tuż nad brzegiem spodni, zadzierając ją do góry.
Gdy dotknął rozgrzanej skóry, jęknął wprost w usta kochanka i dało się nawet wyczuć, że się uśmiecha. Przesunął dłonie w górę, a gdy powtórzył ruch w dół, palce pozostawiły po sobie na skórze cieniutkie linie bladej czerwieni.
Nie odrywał się od jego warg przez kilka pięknych chwil. Zaborczo, gwałtownie przesuwał palcami po odkrytej skórze, upajał się jej fakturą i każdym spięciem mięśni, ale tak... to wciąż było boleśnie mało.
Zmiął w dłoniach brzeg jego koszuli i przez jedną, krótką chwilę można było sądzić, że ją rozerwie, ale ostatecznie rozluźnił napięte ramiona.
- Zdejmij ją. - Wydyszał, samemu cofając się nieznacznie. Niecierpliwie rozpiął płaszcz i zrzucił go na podłogę, ale to było wszystko, na co się w tej chwili zdobył. Nie miał czasu, nie chciał go marnować na próby rozebrania siebie. Jedyne, co się teraz liczyło to wspaniały wyraz twarzy Colina, jego oddech, jego podniecenie...
Podczas gdy on mocował się z guzikami koszuli, Fin objął udami jego udo, przywierając do boku ciepłego ciała. Nachylił się do ucha pisarza, tak, że mógł on doskonale usłyszeć szum urywanego oddechu i poczuć jak wilgocią osiada na policzku. Finlay nic nie mówił, nie musiał. Objął wargami płatek ucha, a dłonią odnalazł wyraźne wybrzuszenie w spodniach kochanka. Sięgnął do niego bez wahania, z upojną pewnością kogoś, kto nie czuje ani odrobiny zawstydzenia. Nie było na nie miejsca. Finowi nawet nie przyszło do głowy skąd wziął się w Colinie poprzedni przejaw zakłopotania. Nie podejrzewał niczego.
Potarł jego męskość przez materiał, objął palcami na tyle na ile był w stanie, ścisnął lekko i zamruczał nisko wprost do pieszczonego językiem ucha.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyNie Lut 04, 2018 1:49 am

Finley był marzeniem - czystym, pięknym, idealnym, przyciągającym wzrok i pochłaniającym cała uwagę. Wypełniał sobą nie tylko całe pomieszczenie, ale cały świat pisarza, przesłaniając wszystko, co kiedykolwiek było dla niego istotne. Kariera, rodzina, słowa - to wszystko się nie liczyło, było niczym sen, z którego wybudził go przystojny, młody mężczyzna. Dawne, szare i nijakie życie, stało się tylko wspomnieniem - w tym momencie, w ciemnym i obcym apartamencie Colin naprawdę zaczął żyć. Widział rzeczywistość z jasnością, jaka dotychczas była mu obca.
Cała jego dotychczasowa egzystencja była kłamstwem, cieniem tego, co naprawdę mógł mieć.
Właśnie wtedy, pomiędzy kolejnymi, mokrymi i namiętnymi pocałunkami, muśnięciami skóry, szarpnięciami ubrania, otarciami i jękami, pisarza ogarnęło przerażenie na myśl, że miałby to stracić. Dawny świat, kręcący się dookoła powinności, konieczności i poprawności nie był już kuszący, nie wiązał się z żadnymi potrzebami Rileya, nie był wart złamanego funta. Czterdziestoczteroletni mężczyzna był gotów poświęcić go dla kilku chwil z mężczyzną, który brał wszystko z pasją pozbawiającą tchu i rozsądku. Gdyby te kilka chwil w apartamencie miały go kosztować dorobek całego życia - dziennikarz oddałby go z radością i śpiewem na ustach, nie wahając się ani sekundy. Nie było niczego ważniejszego od jasnowłosego fotografa, wywołującego tak silne i prawdziwe emocje w Colinie, jak nigdy wcześniej.
Był w niebie.
Albo w piekle.
Był w najwspanialszym miejscu na ziemi.
Nie potrafił się odnaleźć pośród tylu emocji, które pojawiły się w jego ciele, otępiając umysł i wyostrzając wrażliwość na bodźce fizyczne. Czuł się tak, jakby nigdy wcześniej niczego nie czuł, jakby całe życie był ślepy, głuchy i sparaliżowany i nagle został uzdrowiony. Nie umiał sobie poradzić z potęgą pożądania i rozkoszy, z otaczającym go męskim zapachem i perfum, ze smakiem jego ust - równie intensywnym, co dotykające łapczywie palce.
Riley miał wrażenie, że był na granicy wybuchnięcia płaczem, przytłoczony wszystkimi wrażeniami, ogłupiały i zdesperowany, by zdobyć wszystko na raz, by poczuć wszystko, by jednocześnie nadrobić zmarnowane lata, ale też zaspokoić się na zapas. Nie wiedział, co powinien zrobić - same intensywne pocałunki, splecione języki i drażniące wargi zęby nie wystarczały, podobniej jak nie wystarczały otarcia, palce na skórze, włosy na twarzy i symfonie jęków i westchnięć w uszach.
Colin całkowicie uległ naporowi kochanka, rozsuwając nogi i wargi, odchylając głowę i zamykając oczy. Jego dłonie znajdowały się gdzieś na ciele Fina - być może na ramionach, a być może na biodrach, mężczyzna nie potrafił tego jednoznacznie stwierdzić, gdy kręciło mu się w głowie od nadmiaru wrażeń - ale nie odwzajemniały się siłą i intensywnością ruchów. Chciał więcej, ale to upragnione więcej było ponad jego siły.
Polecenie przyjął niemal z ulgą, w przeciwieństwie do narzucenia dystansu. Mógł wreszcie się na czymś skupić, zmusić swoje ciało do ruchu, odzyskać odrobinę nad nim kontrolę, podobnie jak nad krótkimi, łapczywymi wdechami pomiędzy pocałunkami. Gdyby widział więcej, zapewne spostrzegłby że świat w jego oczach ma mocno rozmazane kontury - brakowało mu powietrza, rozsądku i cierpliwości - ale dzięki ciemnościom był kompletnie nieświadom takich szczegółów i własnej słabości.
Zmusił drżące palce do rozpięcia mankietów koszuli, a później kolejnych guzików, gdzieś na granicy świadomości zastanawiając się, dlaczego w zasadzie uznał takie odzienie za właściwe do wyjścia do klubu. Zdecydowanie łatwiej by mu było, gdyby narzucił na siebie coś z zamkiem - albo nawet bez, co mógłby zdjąć przez głowę i nie przejmować się jego stanem.
Chociaż... Dlaczego niby musiał martwić się tym, czy pomnie swoją koszulę, czy nie? Po ich ostatnich chwilach na pewno nie wyglądała już tak nieskazitelnie jak przed wyjściem z domu.
Pieprzyć zasady.
Ostatnie dwa guziki wytrzymały szarpnięcie tylko cudem, gdy pisarzowi zabrakło całkowicie powietrza w płucach, a z jego gardła wydobył się niski, wypełniony czystą, bezwstydną żądzą, jęk. Dłoń, prawdziwa, męska dłoń, należąca do chodzącego bóstwa, drażniącego oddechem ucho pisarza, pozbawiła go resztek samokontroli. Colin rzucił koszulę na ziemię, nie bacząc na jej dalsze losy, wypychając biodra w stronę ręki kochanka i jednocześnie obracając głowę, by połączyć ich wargi - a potem zmiażdżyć te należące do fotografa, w mocnym, brutalnym i wypełnionym czysto zwierzęcą potrzebą, pocałunku.
Dłonie odnalazły ramiona mężczyzny, chwyciły go za nie i gwałtownie ich obróciły, tym razem przyciskając odrobinę wyższego osobnika do ściany, zaciskając się zaborczo, przesuwając w lustrzanym do wcześniejszego gestu fotografa, ruchu - wyjmując koszulę z jego spodni i lądując gorącymi palcami na brzuchu i bokach. Colin nie zatrzymał się tak, jak Finley - przeciwnie, stanowczo podciągnął materiał do góry, zmuszając kochanka do oderwania dłoni od jego ciała, uniesienia ich i pozbycia się kolejnej warstwy zbędnego odzienia. Dziennikarz bardzo niechętnie na chwilę przerwał pocałunek, umożliwiając dokończenie operacji, którą sam zainicjował - a potem mocniej docisnął się do partnera, podgryzając jego napuchnięte od pocałunków usta, ocierając się o jego udo i krocze, jednocześnie odwzajemniając się tym samym, przesuwając krótkimi paznokciami po gładkiej, jędrnej skórze kochanka.
Kompletnie oszalał na jego punkcie.
Coś trzasnęło w ciemności, potrącone przez nich, gdy próbowali uzyskać satysfakcjonujący poziom kontaktu i kontroli, szamocząc się, ocierając i obłapiając.
Dźwięki, świadczące o ich wspólnej przyjemności, upajały Rileya równie intensywnie, co zapach i - w końcu! - kontakt skóry ze skórą. To nie było jeszcze to, czego obaj pragnęli, ale było do tego znacznie bliżej, niż dalej.
- Więcej... - wyjęczał chrapliwie, niecierpliwie, nieświadom tego, że wypowiedział swoją potrzebę na głos, a jednocześnie tylko podniecając się bardziej przez rozpaczliwy, bezwstydny dźwięk niecierpliwości, który wydarł się spomiędzy jego warg, pomiędzy kolejnymi pocałunkami i zderzeniami ust.
Znowu emocje stały się dla niego zbyt intensywne, by potrafił sobie z nimi poradzić, kompletnie stracił nad nimi - i sobą - kontrolę, zassał się na języku kochanka, wbijając palce w jego krocze - które sam nie wiedział, kiedy odnalazł.
Przez jego ciało przeszedł gwałtowny, szczery aż do bólu dreszcz żądzy.
Miał wrażenie, że aż pociemniało mu przed oczyma z intensywności wrażeń.
Jeszcze.
Więcej.
Mocniej.
Myślał. Szeptał? Jęczał? Krzyczał?
Zatracał się, stając zupełnie innym człowiekiem. Rozbijając na kawałki osobę pewną, odpowiedzialną i stateczną, posiadającą szczęśliwą rodzinę i satysfakcjonującą pracę. To wszystko, całe jego życie, było jednym, wielkim kłamstwem.
Oszalałem.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyWto Lut 06, 2018 3:49 pm

Fina zaskoczyła gwałtowność Colina. Brutalność, której się nie spodziewał, zaborczość, której nigdy nie okazał. Na wpół świadomie myślał o nim przecież jako o melancholijnym, łagodnym pisarzu, nie bestii zdolnej siłą brać to, czego pragnęła.
Do tej chwili.
Nie opierał się zachłannym ustom ani gwałtownym dłoniom. Posłusznie uniósł ramiona, by Colin mógł zdjąć jego koszulę, i jęknął, kiedy siła napierającego nań ciała niemal pozbawiła go oddechu. Mógł inaczej postrzegać pisarza, ale strona charakteru jaką teraz okazywał cholernie go podniecała i z przyjemnością przyjmował wszystko, co dawała. Skórę przy skórze. Ciepło, którego pragnął. Głos, o którym nie mógł zapomnieć. Spojrzenie, które tak mocno go rozpalało. Brał wszystko, niemal zupełnie pozostawiając za sobą widmo konsekwencji i cierpień jakie zapewne nastąpią po ich zbliżeniu.
Poddani pierwotnym instynktom niepozostawiającym im miejsca na czułość i rozwagę, dawali upust pożądaniu chaosem niecierpliwych gestów. Pijani od swojej bliskości już teraz, a mimo to wciąż jej głodni, wciąż pragnący, stali się zakładnikami chwili. Fin stał się jej zakładnikiem i tak bardzo pragnął, by nigdy się nie skończyła.
Wypchnął biodra napierając na dłoń Colina. Elektryzujący dreszcz przeszył jego ciało, wyrwał z krtani niski pomruk. W odruchu wiedzionym przyjemnością zaznaczył paznokciami jego nagie ramiona, wbił palce w kark i rozchylił usta, kolejny raz sięgając wilgotnych warg.
Może powinienem zabrać go do sypialni, albo chociaż na kanapę... Urywek racjonalnej myśli zatracił się w przyjemności, a głos pisarza, jego żądanie, zagłuszyło racjonalność zupełnie. Co z tego, że zrywali z siebie ubrania w chłodnym holu, co z tego, że w ciemności ledwie widzieli swoje twarze. Wszystko przestawało mieć znaczenie w obliczu tak obezwładniającego podniecenia.
Fin szarpnął się, uciekł ustami i biodrami, ale jedynie po to, by chaotycznymi pocałunkami, na przemian gryząc i liżąc, obsypać jego szyję i bark, mrucząc nieskładnie jak cholernie go pragnie.
Dłonie fotografa spociagnęły za pasek kochanka, rozpinając go, a potem z wprawą rozpięły również guzik i zamek. I pomimo huku upadającego stolika, trzasku tłukącego się wazonu, Fin zsunął się po ścianie i opadł przed pisarzem na kolana, ciągnąc w dół jego spodnie.
Potrzeba sprawienia przyjemności, egoistyczne pragnienie, by usłyszeć i zobaczyć jak za jego sprawą Colin wije się i jęczy, silniejsze było niż własne pożądanie. Choć tak niewiele brakowało mu, by wziął go teraz, zaspokajając i siebie i jego kilkoma niecierpliwymi ruchami, to bronił się przed tym jak lew. Nie mógł pozwolić sobie na zakończenie tej chwili w tak prosty sposób. Nie chciał jej kończyć. Nie tak szybko. Pragnął tkwić w tym szaleństwie, przedłużać je dopóki jego wola nie zostanie złamana. Bał się końca, choć starał się o nim nie myśleć. Obawa jednak wciąż czyhała za zasłoną z żywych pragnień, czujna by w każdej chwili objąć w posiadanie jego myśli. Fin odpychał ją od siebie na wszystkie sposoby.
Klęcząc, na chwilę podniósł wzrok i uśmiechnął się. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo wyuzdanie wyglądał z błyszczącymi wilgocią ustami, kompletnie roztrzepanymi włosami i bezwstydnym pożądaniem w spojrzeniu. Zresztą, nie dbał o to. Z lubieżnością, patrząc Colinowi prosto w oczy, wsunął w usta środkowy palec śliniąc go obficie. Potem zamknął oczy i nachylił się do bioder kochanka, a wszystko w kilka chwil, jakby fotograf spieszył się, nie mógł się doczekać.
Wysunął język i przesunął nim po całej długości członka kochanka, by na koniec objąć go ustami i zassać się na nim. Przez chwilę pieścił go z pasją i bezwstydną przyjemnością, aż w końcu wziął go głęboko, na chwilę odbierając sobie możliwość oddechu. Wtedy też wsunął dłoń między jego nogi, a wilgotny palec głęboko w jego ciało.
Na wpół przytomnie, wolną dłoń zacisnął na swoim członku, choć minimalnie dając upust własnemu, fizycznemu pożądaniu.
Jęknął.
Przy każdym ruchu palca, każdym pociągnięciu języka, pojękiwał cicho, jakby to on przyjmował najintensywniejszą pieszczotę. W istocie, po części tak było. Nie potrafił wyobrazić sobie niczego słodszego i bardziej satysfakcjonującego od jęków i uwielbienia kochanka.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyCzw Lut 08, 2018 4:40 pm

Raily tonął w przyjemności, w swoich żądzach i w desperackich ruchach kochanka. Był w świecie, w którym liczyło się tylko to - pragnienie i bezwarunkowa rozkosz. Każde kolejne otarcie, pocałunek, jęk, szept i szarpnięcie pozbawiały go tchu i racjonalności, pozostawiając tylko i wyłącznie słodkie zapomnienie. Usta i wylewające się z nich wyznania były jak najlepsze afrodyzjaki, wywołujące miękkość kolan, a twardość w zgoła innych rejonach.
Pozbawiony słodkich warg jęczał głośniej, nadal bezwstydnie, z obcą dla niego desperacką potrzebą bliskości. Czuł się jednocześnie niesamowicie silny i słaby. Potężny - bo miał przy sobie dowód na własny seksapil, na to, że ktoś właściwy i zarazem wspaniały może go dostrzec, zapragnąć i wziąć w posiadanie. Słaby zaś, ponieważ nigdy wcześniej nie czuł tak wielu tak intensywnych emocji.
Finley naprawdę był marzeniem.
Gdy fotograf opadł na kolana, Colin nie podążył za nim wyłącznie dzięki zaskoczeniu, które go opanowało. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek patrzył na kogoś w takiej perspektywie. Ani na kobietę, ani - tym bardziej - na mężczyznę. Blondyn o zielonych końcówkach jawił mu się w tym momencie jako efemeryczne bóstwo, spełniające wszelkie fantazje, na które pisarz nigdy wcześniej sobie nie mógł pozwolić. Zafascynowany i oczarowany obserwował jego ruchy, delikatnie tylko drżąc przez chłodne powietrze na nagich i wilgotnych od potu plecach. Pośladkach. Udach. /
Przez zdenerwowanie i niecierpliwość.
Przygryzł wargę, jęcząc cicho na widok tak sugestywnego obrazu, tak blisko jego niedotkniętej, twardej i prężącej się dumnie męskości. Całe jego ciało ogarnęła tylko jedna potrzeba - poczuć te apetyczne, wilgotne wargi na członku. Poczuć śliski, zwinny język, który już niejednokrotnie zdążył udowodnić własną wspaniałość i sprawność. Poczuć gorące wnętrze, po raz pierwszy w życiu wreszcie zrozumieć, czym tak naprawdę jest...
O. Mój. Boże.
Colinowi aż pociemniało przed oczami z siły wrażeń. Spomiędzy jego zaciśniętych warg wyrwał się niski, niemal kompletnie nieludzki, jęk. Był czystym, nieskalanym ani jedną wątpliwością, pożądaniem. Aż zakręciło mu się w głowie, w ostatniej chwili przed upadkiem wyciągnął ręce do przodu i oparł się nimi o ścianę. Ułamek sekundy później i straciłby równowagę, upokarzając siebie i niepokojąc kochanka.
Był w pieprzonym niebie.
Zatracił się kompletnie, bez oporów poddając słodkim ustom i wprawnemu palcowi, z czołem dociśniętym do ściany, spoglądając z dołu na obraz, który odcisnął piętno w jego głowie, niszcząc wszystkie fantazje i narzucone nań ograniczenia. Rozpusta i wyuzdanie emanowały od biorącego go pewnie i głęboko towarzysza, który powziął sobie za życiowy cel pozbawienie pisarza wszystkich zmysłów oprócz tego odpowiadającego za dotyk. Pierwszy raz w życiu to Colin był najważniejszy, to jego rozkosz była na pierwszym miejscu, to o niego najbardziej starał się kochanek. Czterdziestodwuletni mężczyzna przeżywał najwspanialsze chwile, skupiony wyłącznie na odczuwaniu i obserwowaniu pięknego Finleya, poddany mu całkowicie, drżący i jęczący przy każdym, nawet najdrobniejszym, ruchu. Nigdy wcześniej nikt nie wziął go do ust. Nigdy wcześniej nikt nie znalazł się nawet w pobliżu jego wnętrza. Owszem, niejednokrotnie zastanawiał się, jaka byłaby taka pieszczota... Ale nigdy, przenigdy, nie przypuszczał że aż tyle nerwów kończy się w tak niepozornym punkcie. Czuł się tak, jakby latał, unosił się ponad ziemią, półprzytomny z rozkoszy, nieustannie drżący i jęczący, z trudem utrzymujący się w pozycji pionowej i powstrzymujący od łez przyjemności.
Znowu wszystkich bodźców i emocji było za dużo. Nie potrafił nad nimi zapanować, nie potrafił się w nich odnaleźć, bombardowany przez kolejne ruchy kochanka, wreszcie przeciągle zawył, dochodząc prosto do jego ust, niezdolny do ostrzeżenia, powstrzymania się, czy uświadomienia sobie konsekwencji tego czynu.
Tego było za dużo.
Szczytował, krzycząc z rozkoszy, ogłupiały, zaskoczony i zniewolony, wbijając palce w ścianę, z twarzą wykrzywioną od przyjemności i zaciśniętymi powiekami. Gdy tylko Sinclair wypuścił go z uścisku, zsunął się powoli na kolana, z nogami pomiędzy udami kochanka i głową na jego ramieniu, dysząc ciężko, nierównymi wdechami nabierając haustów powietrza do ściśniętych płuc. Nie wiedział, co się z nim stało, nie wiedział gdzie jest, nie wiedział nawet kim jest. Jedyne, co było dla niego pewne, to poczucie przyjemności i bezpieczeństwa, znajome ciepło i zapach, przyjemny głos Finleya, powoli wyprowadzający go z ciemności rozkoszy.
Umarł, znalazł się w niebie i wrócił.
Po nieznośnie długiej chwili wreszcie uchylił powieki i spojrzał, wciąż z lekkim zamgleniem z przyjemności, na kochanka. Uśmiechnął się i podążył wargami do jego ust, całując je mocno i namiętnie.
Pierwszy raz czując swój smak.
Ochhh.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyNie Lut 11, 2018 1:45 am

Finaly miał pewne doświadczenie. Nie stronił od przygodnych zabaw, nie odbierał sobie szans na spędzenie czasu w taki sposób, ale pierwszy raz zdarzyło mu się przeżywać czyjąś przyjemność tak... personalnie. Już od samych dźwięków, lepkich, gorących, głośnych... myślał, że eksploduje, a przecież czuł Colina każdym zmysłem. Początkowy pomysł, by dotykać również siebie stał się nagle niewykonalny, jeśli nie chciał skończyć razem z nim. Może powinien? Nie miał czasu, by się zastanowić. Nie miał sumienia, by przerywać. Widząc jak niesamowitą przyjemność mu sprawiał, doprowadził go na szczyt, samemu niemal dochodząc. Nigdy wcześniej nic podobnego mu się nie zdarzyło.
Przełknął nasienie, odruchowo ocierając nadgarstkiem usta. Uśmiechał się, dysząc głośno, z satysfakcją obserwując powoli osuwającego się na ziemię Colina. Wygładzone przeżytą przed chwilą przyjemnością oblicze mężczyzny wywołało w nim niewytłumaczalną tkliwość. Objął go od razu, obsypując nieśpiesznymi pocałunkami jego ramię i mrucząc mu do ucha jak bardzo jest wspaniały. I był w tym niesamowicie szczery. Colin zachwycił go każdą cząstką swojego drżącego, pragnącego ciała. Fin egoistycznie zapragnął go jedynie dla siebie. I właściwie, przez te kilka chwil... faktycznie należał tylko do niego.
Potem przez kilka chwil przytulał go w ciszy rozganianej szumem przyspieszonych oddechów. Dopiero kiedy Colin uniósł głowę i uśmiechnął się, Fin zdecydował się znów odezwać, ale nie był w stanie. Wargi pisarza odebrały mu wszystkie myśli.
Całowali się, choć nie tak żarliwie jak dotychczas, a gdy oderwali się od siebie, fotograf przez chwilę przyglądał się twarzy kochanka jakby chciał zapamiętać dokładnie taki jego obraz, rozczochranego, zaczerwienionego, zadowolonego...
- Przepraszam, że tak... za przedpokój - Zaśmiał się ochryple, w nagłym przypływie zażenowania wtulając głowę w jego ramię. - Ale bałem się, że jeśli nie dotknę cię, nie poczuję tak... to oszaleję. - Wesołość zniknęła z jego głosu na rzecz wstydliwego zagubienia. Już oszalał. Już dawno, jeszcze na aukcji, kiedy pochwycony przez jego spojrzenie, nie był w stanie trzeźwo myśleć.
- Zostań ze mną dzisiaj. - Poprosił szeptem, delikatnie całując wilgotną skórę jego szyi. Na wpół świadomie zacisnął palce na jego ramionach, jakby bał się, że Colin po prostu zniknie, że jest tylko jakąś boleśnie realną fantazją. Albo co gorsza chciał się zabawić, zrobił to i teraz zniknie równie nagle, jak nagle pojawił się w jego życiu.
Zostań dzisiaj i zawsze... dodał w myślach i od razu skarcił się za ich śmiałość. To zapewne tylko jedna noc. Potem pisarz wróci do żony i napisze kolejną, poruszającą powieść, a Fin z rozrzewnieniem chwyci ją w dłonie i czytając, przypomni sobie barwę jego głosu...
Darując mu jeszcze jeden, łagodny pocałunek, podniósł się z podłogi i spojrzał w ciche wnętrze własnego domu. Światło księżyca wsączało się przez szerokie okna, igrając na blatach stołów, obrysowując bladością wszystkie meble, kładąc się na dywanie i dziesiątkach wiszących na ścianach zdjęć. Fin uśmiechnął się do siebie, bo dzisiaj jak nigdy przedtem, poczuł się na swoim miejscu. A przecież do tej pory wracając do domu czuł jedynie nieprzyjemną obcość.
Poczekał aż Colin wstanie z podłogi, a choć chciał powiedzieć mu, że wcale nie musi zasłaniać przed nim swojej nagości, nie oponował, kiedy zapinał spodnie. Czuł tę dziwaczną niezręczność niemal namacalnie i nie potrafił jej zrozumieć, ale co gorsze, nie potrafił jej przezwyciężyć. Dopadła też jego, podstępna, niechciana, i przez kilka sekund stał niemal nieruchomo, wpatrzony w ciemność, próbując ją pokonać. Miał wiele teorii dlaczego Colin zachowywał się tak a nie inaczej. Pragnął, by większość z nich była nieprawdziwa, nie chciał się z nimi mierzyć. Nie teraz. Pośród tych podejrzeń pojawiła się również nieśmiała myśl, że być może pisarz nigdy wcześniej... nie był z mężczyzną. Ale to wydawało się Finowi zbyt... nieprawdopodobne.
Dopiero kiedy za jego plecami zapanowała cisza, sugerując, że Colin poprawił strój, Fin nerwowo przeczesał włosy i westchnął głośno. Jeśli było tak, jak myślał, to rozegrał to paskudnie. Czuł się jakby pierwszy raz w życiu przyprowadził kogoś do siebie, jakby pierwszy raz zrobił komuś dobrze ustami we własnym przedpokoju, a przecież tak nie było. Czuł się tak, jakby Colin był wyjątkowy i to go przerażało. Powinien zadbać o niego, a nie rzucać się jak zwierzę... Być może nie myślał trzeźwo przez wciąż obecne, choć teraz leniwe i ospałe pożądanie, ale był jednocześnie przerażony i szczęśliwy i tak doskonale znał to uczucie... Wiedział czym było, choć nie śmiał wzywać go nawet w myślach.
Obrócił się na pięcie, uśmiechnął się łagodnie. Chwycił dłoń pisarza, mocno zaciskając na niej palce.
- Hej, przecież wszystko w porządku. - Zapewnił odruchowo, ale bardziej chyba zależało mu na utwierdzeniu w przekonaniu siebie.
Lekko pociągnął go za sobą w chłodną przestrzeń. Ich sylwetki, malowane czernią na tle rozjaśnionych okien, mignęły i zniknęły w mroku sypialni.
Znów otuliła ich ciemność i jakby ośmielony nią Fin, przylgnął do ciała Colina, całując go, ale jakże inaczej niż dotychczas. Tym razem z rozwagą, z wyczuciem, smakując jego ust tak, jakby chciał na zawsze zapamiętać tę chwilę. Dłońmi śledził zarys jego ramion, przedramion, dłoni...
- Chcę cię poczuć... Dotknij mnie. - Żądania były miękka prośbą, wymówioną szeptem na granicy słyszalności, który osiadł ciepłem na ustach pisarza.
Fin splótł jego palce ze swoimi i przycisnął złączone dłonie do swoich boków, ale gdy znów się odezwał, zabrał ręce, by oprzeć je na jego piersi. Pod palcami czuł ciepło i miarowe uderzenia serca. Podniósł wzrok, by spojrzeć w niesamowite, błękitne oczy, które przygaszone ciemnością zyskały urok nocnego nieba.
- Kochaj się ze mną.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyPią Lut 16, 2018 1:21 am

Finely był... Niepojęty. Idealny. Jedyny w swoim rodzaju. Jego ciało rezonowało przyjemnym ciepłem, wargi szepczące pochwały wydawały najpiękniejsze dźwięki, a usta smakowały niczym... ambrozja, jakkolwiek głupio i romantycznie to brzmiało. Dla Colina, czterdziestodwuletniego żonatego faceta, który nigdy wcześniej nie miał tak blisko siebie mężczyzny, to wszystko było jak niebo. Spełnienie wszystkich marzeń, fantazji, najbardziej ukrytych pragnień, nieuświadomionych nigdy potrzeb. Pierwszy raz w życiu czuł się właściwie. Nie analizował, nie wypełniała go melancholia i tęsknota za czymś nieuchwytnym. Pierwszy raz w życiu był dokładnie tam, gdzie powinien być. Nie żałował ani sekundy spędzonej w towarzystwie przypadkowego kochanka, który w jego oczach urósł do rangi... Spełnienia przeznaczenia? Najważniejszej istoty w jego życiu? Mi...
Nie potrafił nazwać tego, co czuł do dwudziestoośmiolatka. Nigdy wcześniej Rileya nie opuściły słowa - ale też nigdy nie było mu tak dobrze. Nie czuł potrzeby poprawy rzeczywistości, ucieknięcia od niej do wymyślonej krainy, wypełnionej zdaniami, wymyślnymi konstrukcjami gramatycznymi i nieokreśloną tęsknotą. Pierwszy raz w życiu czuł się faktycznie spełniony. Nie chciał nadejścia poranka. Pragnął bez końca tkwić w ramionach młodszego mężczyzny, smakować jego ust, ocierać się o jego ciało, oddychać współdzielonym z nim powietrzem, tkwić w intymnym półmroku, wyostrzającym zmysły i czyniącym wszystko takim... Innym. 
Romantycznym
Zamknął oczy, odchylając głowę do tyłu, przynosząc ulgę napiętym mięśniom karku. Roześmiał się cicho, chrapliwie, nie potrafiąc powstrzymać tej spontanicznej reakcji ani ukryć absolutnej radości, która opanowała go, porwała i nie zamierzała w najbliższym czasie puścić.
- To była najseksowniejsza rzecz, jaką zobaczyłem i jakiej doświadczyłem w całym swoim życiu. - Pokręcił głową z mieszanką niedowierzania, rozbawienia i zafascynowania. Obrócił lekko głowę i pocałował kochanka we włosy, zanurzając w nich nos i zaciągając się mocniej jego zapachem. Znowu jego oczy same się zamknęły. Było mu tak cholernie dobrze. Nie czuł chłodu, skrępowania ani pustki. Wszystko było idealne, dokładnie takie, jak powinno być, nawet - a może właśnie dlatego - że znajdowali się w przedpokoju, razem, uspokajając się po pierwszym szaleństwie, wreszcie spokojniejsi i mniej zachłanni, w tym momencie cieszący się własnym towarzystwem, nie gnający rozpaczliwie w jakimś bliżej nieznanym kierunku. Colin... naprawdę był szczęśliwy.
- Dziękuję - szepnął na ucho kochanka, czując nagle intensywne wzruszenie, przez które łzy same napłynęły mu do oczu. Nigdy wcześniej nie było mu tak dobrze. Żył przez tyle lat na świecie, przekonany że nic więcej nie zdobędzie, że osiągnął maksimum swoich możliwości, że musi zadowolić się tym, co już zdobył, bo niczego więcej nie będzie... A nagle okazało się, że jego myślenie było błędne. To, co sobie wmawiał, okazało się właśnie tym: kłamstwem. Było zupełnie tak, jakby ktoś próbował przeprowadzić na nim jedną z tych... terapii zmieniających orientację. Jedyną różnicą było to, że sam doprowadził się do takiego właśnie stanu. Do egzystencji, nie życia pełnią szczęścia.
"Zostań". To jedno słowo nagle wybudziło go ze snu, pięknych chwil zapomnienia i przyjemności. Zamrugał, rozglądając się po pomieszczeniu, w jakim się znalazł. Dostrzegając wreszcie coś więcej oprócz twarzy i ciała kochanka, na którym wcześniej skupiona była cała jego uwaga. Wodził spojrzeniem od jednego mebla do drugiego, wyłapując obce kontury, inny układ mieszkania, niewłaściwy zapach i specyficzną, wypełnioną wyczekiwaniem i niepewnością, ciszę. Wszystko, co widział, było dla niego nowe, nieodpowiednie, przypominające o tym, że znalazł się w innym świecie. W miejscu, które nie należało do niego, którego nie znał, w którym - wreszcie - dotarł do niego chłód. 
Chciał odpowiedzieć "oczywiście, że zostanę". "Z przyjemnością". Nie potrafił jednak wydusić z siebie ani jednego słowa. Tak jak wcześniej było dla niego za dużo emocji, tak w tym momencie odezwanie się, ponowne przerwanie tej innej ciszy było ponad jego siły.
Podniósł wzrok, pozwalając kochankowi się unieść, patrząc na jego ciało z dołu - znów z kompletnie innej perspektywy, niż kiedykolwiek wcześniej. Był na kolanach, przed mężczyzną, człowiekiem, który przed chwilą znajdował się w bardzo podobnej pozycji przed nim samym, zaspokajając go ustami... i nie tylko nimi... Colin poczuł, jak na jego policzki wpływa rumieniec. Opuścił spojrzenie, wbijając je w swoje dłonie, ułożone na nagich udach i zarumienił się jeszcze bardziej. Czuł się jak podlotek. Nierozsądny szczeniak, który pierwszy raz poczuł do kogoś słabość i nie wiedział, co powinien zrobić. Wszystko nagle zaczęło go krepować - jego ciało, pozycja, towarzystwo, obce mieszkanie... Wszystko składało się na jedno, olbrzymie, poczucie wstydu.
Uniósł się i poprawił spodnie, zapinając je.
Starszy mężczyzna potrafił dokładnie wskazać moment, w którym ta konkretna, niechciana emocja wkradła się w ich relację - ale nie potrafił jej uzasadnić. Oczywiście, pomiędzy nimi była różnica wieku, rodzina Rileya, kwestia tego, że nikt nie miał pojęcia o jego preferencjach... No, nikt oprócz fotografa... Ale te wszystkie rzeczy były zbyt ciężkie, by mógł faktycznie się na nich w tym momencie skupić. One istniały, przeleciały raz przez jego głowę, ale pospiesznie odepchnął je na dalszy plan, do podświadomości, niechętny do mierzenia się z tak trudnymi aspektami życia.
Chciał, by w tym momencie byli tylko oni dwaj, nikt inny. Nie ich bliscy, nie otoczenie, nie... Ktokolwiek. Nie mógł marnować tej nocy, być może jedynej w swoim życiu, na innych. Im poświęcił czterdzieści dwa lata, mogli mu wybaczyć kilka godzin egoizmu.
Musieli.
Zacisnął palce na ręce Sinclaira. Tym razem to jego opanowała irracjonalna obawa, że mężczyzna nagle zniknie - pomimo tego, że formalnie to właśnie dwudziestoośmiolatek był właścicielem mieszkania, w którym się znajdowali. Jasne, z jednej strony opanowało go skrępowanie, zaniepokojenie, świadomość, że - niezależnie od tego, jak dobrze się czuł przy Finleyu - znajdował się poza swoją strefą komfortu, poza doświadczeniami i w każdej chwili mógł coś bardzo poważnie zepsuć. Z drugiej jednak pojawiło się przerażenie. Blady strach, że to połączenie, które na chwilę pojawiło się pomiędzy nimi - w windzie, w przedpokoju - zniknie i już nigdy nie powróci.
Colin do tego momentu był pewien, że najgorsze, co może go w życiu spotkać (i co go spotkało) to pustka, brak takich prawdziwych i upragnionych emocji. W tym momencie nagle dotarła do niego brutalna świadomość - nie istniało nic gorszego, niż utrata czegoś, czego się raz posmakowało. Ile mogły trwać te intensywne pocałunki, chaotyczne próby rozebrania się, szarpanie z ubraniami, histeryczne ocieranie i... I ten nieziemski moment rozkoszy? Chwilę. Niedługo. Kilkanaście minut. Może kilkadziesiąt. Setny ułamek jego życia, może tysięczny. Jak coś tak niewielkiego mogło być zarazem tak istotne, zmieniające wszystko, co dotychczas było pewne, stabilne i niezmienne?
Wzmocnił uścisk, słysząc zapewnienie kochanka. Chciał mu powiedzieć, że ma taką nadzieję. Że pragnie tego ponad wszystko. Że jest gotów spełnić każde życzenie Fina, byleby tylko wszystko zostało w porządku. 
Podążył za nim bez oporów, ufnie, wciąż niezdolny do wyartykułowania chociaż jednego słowa. Droga do sypialni wydawała się pisarzowi podróżą bez końca. Każdy kolejny krok zbliżał ich do nieuchronnego, a oddalał od obcego, nierozumiejącego ich, świata. Księżyc, ciemności i puste mieszkanie byli ich sojusznikami, jedynymi, którzy pojmowali powagę tej sytuacji. 
A może, tak naprawdę, nigdy nie był w strefie komfortu - i dopiero w tym momencie, w obcym apartamencie, otoczony przez ciemność i półnagi, wreszcie ją odnalazł? Niemal ślepy, zdany na zmysł dotyku i słuchu, skupiony w pełni na swoim towarzyszu, zdającym się być tylko odrobinę pewniejszym niż on sam? 
Zbliżył się bardziej, stykając się z nim piersią, czując jego oddech na swojej twarzy, powoli uspokajając się - nieświadom do tej chwili, że w ogóle był zdenerwowany. Nie tym jednak, do czego miało dojść tej nocy, a tym, że przez chwilę istniało zagrożenie, że mogło do tego nie dojść.
"Dotknij mnie".
 Colin spełnił życzenie bez chwili zawahania.
"Kochaj się ze mną".
Oddech w jego piersi się zatrzymał.
Chciał tego. Pragnął ponad życie.
Bał się. Śmiertelnie.
I nie potrafił Finleyowi odmówić - już o tym wiedział, mimo że spędzili wspólnie niesamowicie krótki czas. 
Młody pan Sinclair był dla niego całym życiem. Słońcem i księżycem, marzeniem, powietrzem... A może nawet czymś więcej.
Przesunął dłońmi po bokach kochanka, od bioder aż do ramion i szyi, obejmując go delikatnie, niemal nieśmiało, jakby miał do czynienia z delikatną i niesamowicie cenną wazą, a nie mężczyzną, którego chwilę wcześniej wcałowywał w ścianę i rozbierał chaotycznymi, desperackimi ruchami.
- Co tylko zechcesz - wyszeptał, w końcu się odzywając. Był pod wrażeniem, że jego głos nie zadrżał, gdy wymawiał te trzy, niesamowicie trudne słowa. Co więcej, nawet się uśmiechnął, wychylając i czule całując kochanka.
Nie odważył się pociągnąć mężczyzny do łóżka - to był zbyt duży krok dla niego, zbyt duża śmiałość. Notabene, ono nie należało do niego, więc jak miałby się odważyć zainicjować coś takiego, w nie swojej pościeli, pachnącej obco, chłodnej i... Finowej.
Gdy odsunął usta od kochanka, skupił się na jego twarzy. Świecących się oczach, błyszczących i napuchniętych wargach, drobnych niedoskonałościach i kuszących ideałem rysach. Sinclair naprawdę przyciągał wzrok. Colin nie potrafił uwierzyć w to, że ten konkretny mężczyzna wybrał akurat jego na tę noc. Zaprosił go, tak desperacko i niepewnie, do swojego mieszkania, wycałował w drodze do niego i na progu, uległ mu, ale też wskazał kierunek. Był piękny. Młody, pełen energii, pasji w tym, co robił, zdecydowany i świadomy tego, czego pragnął. Imponował mu. 
A z drugiej strony, był delikatny, wrażliwy i niepewny. To też pisarz zauważał. Dostrzegał w jego mimice, w ruchach, pewne wahania, które co jakiś czas powracały, jakby jasnowłosy nie potrafił uwierzyć w to, co robił. Zdawał sobie z tego sprawę, oczywiście, ale na jakimś poziomie pojmowania było to dla niego kompletnie niepojęte. 
To było piękne. Czarujące. Jeszcze prawdziwsze i dodające mu niesamowitego uroku. Colin naprawdę wiedział, że był gotów zrobić dla niego wszystko. A skoro tak było... Ponowił pocałunek, łącząc ze sobą ich języki, plącząc wargi, delikatnie uciskając skórę na plecach i ramionach towarzysza, badając go, ucząc się jego ciała na pamięć. Najpierw dłońmi - ale za nimi podążyły usta, czułe i delikatne, przywykłe do innego ciała, delikatniejszego i wrażliwszego, które zwykł zaspokajać na różne sposoby, ale żaden z nich tak naprawdę nie ofiarował mu większych emocji. Tym razem jednak było inaczej. Każdy kawałek skóry, każdy mięsień, każdy włosek, pieprzyk i każda kostka, składały się na osobę, której pragnął. Która wzbudzała w nim pożądanie, głód, zwiększający się z każdym kolejnym pocałunkiem coraz to niższych rejonów, aż do chwili, gdy starszy mężczyzna przyklęknął, a potem całkiem uklęknął, układając usta na wzniesieniu w spodniach Fina. Sięgnął zaraz potem do zamka, ostrożnie rozpinając ciasny materiał, nurkując palcami i z pozornym spokojem i łatwością, wyciągając męskość kochanka na światło... nie dzienne, ale księżycowe.
Riley oblizał powoli usta, tłumiąc pospiesznie zdenerwowanie, które pojawiło się nagle i zaczęło bić na alarm. Wiedział, że nie miał żadnego doświadczenia w sprawianiu przyjemności ustami mężczyznom - ale wiedział też, że był całkiem niezły w operowaniu językiem. Potrafił wyczuć rzeczy, które sprawiały przyjemność - i wprawdzie nie zmieniał partnera (partnerki, żeby być precyzyjnym) całe lata, ale był przekonany, że nadal posiadał tę zdolność. Musiał w końcu opracować ją do perfekcji, skoro wszystko, co robił ze swoją żoną, wzbudzało w nim emocje porównywalne do malowania ścian czy układania paneli.
Czyli żadne.
Polizał członek kochanka, najpierw ostrożnie, na próbę, a potem przesunął po nim językiem po całej długości, póki jeszcze miał odwagę. Musiał iść za ciosem, by nie rozważać zbyt wiele - i dokładnie tak zrobił, obejmując główkę wargami i lekko się na niej zasysając. Chwycił kochanka w tym samym momencie za biodra, upewniając się, że on będzie stabilny i przypadkiem nie spróbuje wsunąć się zbyt głęboko bez jego zgody - bo o ile pamiętał, jak dobre to było doświadczenie, o tyle był przekonany, że z marszu nie rozpracuje tego ruchu. Skupił się wobec tego na próbach pieszczot, wyczuwaniu drgających pod jego palcami (i językiem) mięśni, przypominał sobie swoje niedawne doświadczenia (ponieważ, prawdę mówiąc, były one jego jedynymi w tej dziedzinie) i - rzecz jasna - obserwacji fotografa z dołu.
Nigdy nie sądził, że taka pozycja może być tak seksowna. Czuł, jak jego męskość twardnieje w spodniach, reagując na pełne intensywności spojrzenie Finleya, świadomość tego, czemu właśnie oddawał się pisarz (chociaż skupiał się głównie na fizycznych aspektach, usilnie uciekając od konsekwencji i obaw o, jakby na to nie patrzeć, swój pierwszy raz). Był niepewny, cholernie zagubiony, ale zdecydowany za wszelką cenę tego nie pokazać.
Miał nadzieję, że to było niezłe wypełnienie życzenia Sinclaira. Że to było właściwe "kochanie się" z nim, a przynajmniej dobry wstęp do tej czynności.
I musiał przyznać, że twardy członek w ustach, wzrok młodszego mężczyzny i jego intensywny w tych rejonach zapach, były o niebo lepsze od jakichkolwiek wcześniejszych doświadczeń z kobietą w roli głównej. 
Naprawdę był gejem.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
Artyści w uścisku Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyWto Lut 27, 2018 8:44 pm

Gdy Colin spełnił jego prośbę, wodząc dłońmi po jego ciele, Fin przymknął oczy i westchnął drżąco.
"Co tylko zechcesz"
Uśmiechnął się łagodnie i oddał pocałunek z całą desperacją szarpiących serce uczuć, które pomimo logiki, świadomości nieuchronności zdarzeń i na przekór światu, chciały przejąć nad Finem kontrolę. Bronił się przed nimi, przed nazwaniem ich, choćby jedynie w myślach. Pożądał Colina, to wszystko! Jakże łatwiej byłoby, gdyby pożądaniem nie sterowały dużo łagodniejsze i czulsze emocje. O ile wszystko byłoby łatwiejsze gdyby nie patrzył na niego jak na ideał, spełnienie pragnień, dar od losu, dzięki któremu zapomni o bolesnej przeszłości.
- Niech ta noc nigdy się nie kończy. - Szepnął, gdy Colin odsunął się, by na niego spojrzeć. Fin otworzył oczy, ale tym razem zabrakło w jego spojrzeniu wcześniejszej pewności. Ukryła się za czułością i łagodną nieśmiałością zakochanego człowieka. Nie musiał nic mówić, oczy go zdradzały. Zdradzały go przed Colinem, choć chciał być ślepy na własne uczucia.
Wyczulony przez swoje domysły, przez fakt, że Colin stał się centrum jego świata, zauważył pewne wahanie w jego zachowaniu. Ale nie powstrzymywał go gdy obsypywał pocałunkami jego ciało, ani nawet wtedy, gdy opadł na kolana i rozpinał mu spodnie. Nie oponował ani razu, choć czułość warczała na jego egoizm, zmuszała, by poruszył temat, nawet jeśli się myli. Czułość wolała wystawić Fina na wstyd, gdyby się pomylił, niż świadomie sprawić kłopot Colinowi. Jednak to egoizm w tym momencie wygrał. Przyjemność z bliskości jaką mu ofiarował silniejsza była od racjonalności.
Gdy poczuł na sobie dotyk gorącego języka wszystkie myśli kompletnie wyparowały mu z głowy, a ciało wzięło w posiadanie niepowstrzymane pragnienie. Odchylił głowę i westchnął głęboko, czując jak miękną mu kolana. Bezwiednie wsunął palce we włosy pisarza, pocierając skórę jego głowy. Z każdym momentem, w którym pragnienie w nim rosło, oddychał coraz płycej, w pewnym momencie nawet mamrocząc jak mantrę "tak". Drżał, jego ramiona pokryły się gęsią skórką, a po kilku śmielszych ruchach Colina, sypialnia wypełniła się pomrukami przyjemności i szumem szalejącego oddechu.
Przez kilka chwil fotograf poddawał się pieszczocie chłonąc tę specyficzną bliskość, zatapiając się w przyjemności, wspinając się na szczyt... ale nie pozwalał sobie osiągnąć spełnienia. Chciał cieszyć się tą chwilą w nieskończoność. Chciał zapamiętać ciepło wnętrza jego ust, wyryć w pamięci miękkość jasnych włosów, na których zaciskał palce. Chciał... więcej.
- Colin... Colin, poczekaj. - Wydyszał, łagodnie odciągając jego głowę. Ciężko było mu zrezygnować z dotyku i widoku półnagiego Colina klęczącego na dywanie, ale tłumaczył sobie, że jego cierpliwość zostanie nagrodzona. Uśmiechnął się nieprzytomnie gdy złapał spojrzenie przepięknych, pociemniałych z pożądania, błękitnych oczu. Osunął się na kolana i pocałował pisarza, krótko, żarliwie, by chwilę po tym z równą namiętnością lizać i całować skórę jego szyi. Gdy lekko przygryzł zębami płatek jego ucha, wyszeptał pomiędzy płytkimi oddechami.
- Chcę czuć cię w sobie, kiedy będę dochodził. - Bezwstydne słowa, ale za śmiałym przekazem kryła się czułość, której żadnym sposobem nie potrafił już uciszyć.
Tak właściwie pragnął wszystkiego, jakiejkolwiek bliskości, ale ta wydawała mu się najpełniejsza, najdosadniejsza i najpiękniejsza ze wszystkich. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że Colin mógłby tego nie chcieć, że mógłby czuć się skonfundowany śmiałością jego wyznania. Dopiero gdy odsunął głowę i dostrzegł w półmroku cień niepewności na jego obliczu, poczuł się zaniepokojony. Miał rację? Jeśli tak...
Postanowił nie wprawiać w zakłopotanie ani siebie ani jego. Objął dłonią jego policzek i zostawił na jego ustach krótki, słodki pocałunek.     
- Zajmę się wszystkim. - Zapewnił i wstał. Bez pośpiechu zdjął resztę swojego pomiętego stroju, ostatecznie stając przed klęczącym pisarzem zupełnie nagi. W głowie starał się tłumaczyć sobie, że wszystko, co dzisiaj robi było właściwe, bo jeśli nie było, moralny kac nie da mu żyć przez następne kilka miesięcy.
Podał pisarzowi dłoń i pociągnął go do góry, właściwie jedynie po to, by zaraz lekko popchnąć go w kierunku zaścielonego łóżka. Zwiesił się nad rozciągniętym ciałem i pocałunkami wytyczył ścieżkę od ust, aż po biodra. Tym razem nie śpieszył się. Całował go i dotykał z wyczuciem, niemal z namaszczeniem, sprawiając, że wszystko, co się między nimi działo straciło szaleńcze tempo na rzecz przyjemnej, ciepłej rozwagi. Dotarłszy do brzegu jego spodni, zaczepnie chwycił zań zębami, a potem rozpiął je i zsunął z jego bioder, porzucając obok łóżka. Objął dłonią jego męskość, pieszcząc ją nieśpiesznie, ustami zaś wodząc po delikatnej skórze podbrzusza.
- Poczekaj na mnie chwilę... - Szepnął, w końcu podnosząc głowę.
Wstał, chcąc się przygotować, ale i spojrzeć na Colina z góry. Półmrok miękko obrysowywał kontury leżącego przed nim ciała czyniąc je idealnym w jego oczach. Przez głowę Fina przemknęła myśl, że chciałby uwiecznić ten obraz i bóg mu świadkiem, że w końcu to zrobi, ale nie teraz. Teraz był czas, w którym wyryje ten obraz w swojej pamięci, doskonale i bezpowrotnie. Miał poczucie, że mógłby po prostu na niego patrzeć i to wystarczyłoby mu do życia. Nie potrzebował niczego więcej prócz świadomości, że był blisko... Jakże naiwnie romantyczne były to myśli, całkiem możliwe, że podyktowane głównie pożądaniem, na co właściwie Fin skrycie liczył. Bo jeśli okażą się silniejsze, prawdziwsze, był pewien, że będzie po tej nocy cierpiał. Mimo to, musiał sprawdzić, musiał się dowiedzieć, czy popełnił błąd czy nie, inaczej nigdy by sobie nie wybaczył.
Wyjął z szafki nocnej buteleczkę lubrykanu. Otworzył ją i wylał część zawartości na swoje palce.
- Możesz się śmiać, ale wieki nie kochałem się w ten sposób, więc bądź delikatny. - Roześmiał się miękko, ale zupełnie naturalnie, łamiąc wszelką niezręczność jaka mogła powstać w chwili, kiedy byli od siebie zbyt daleko, by koić wszystko bliskością.
Usiadł obok i śliską dłonią objął jego męskość. Drugą wsunął na jego kark, przyciągając do siebie, chcąc go pocałować. Nie zawahał się już ani razu. Skoro obiecał zająć się wszystkim, dotrzyma słowa. Nawet jeśli w sercu czuł ukłucie niepewności, że być może... popełnia błąd. Nie, nie powinien tak myśleć. Nie w tej chwili. Teraz nic innego prócz chętnego ciała pisarza nie powinno się liczyć. Byli tu dziś razem, ta noc należała do nich i tego nikt im nie odbierze.
Oderwał się od jego warg, odsunął dłoń, ale tylko po to, by zająć miejsce na jego biodrach. Sadowiąc się, spojrzał na Colina spod roztrzepanej, jasnej grzywki. A choć się uśmiechał, to nie potrafił kompletnie pozbyć się nagłego zakłopotania, które ogarnęło go z racji przybrania takiej, a nie innej pozycji. Ostatnim razem podobna konfiguracja zdarzyła mu się w ostatniej licealnej klasie i nie wspominał tego zbyt dobrze...
Okraczył jego biodra, uniósł się lekko i zagryzając wargę, powoli opuścił się na trzymaną w dłoni męskość, milimetr po milimetrze przyjmując ją w siebie. Gdy jego uda zupełnie zetknęły się z biodrami Colina, odchylił głowę i jęknął w ciemność.
Przez chwilę dyszał głośno, wygięty w łuk, przyzwyczajając się do niemal zapomnianego uczucia. Minęły lata odkąd kochał się w ten sposób, i całe wieki odkąd w ogóle kochał się z kimś, na kogo patrzył w taki sposób.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Artyści w uścisku Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku EmptyPon Mar 12, 2018 1:39 am

Reakcje fotografa świadczyły o tym, że starszy mężczyzna dobrze sobie radził w zaspokajaniu go, nawet pomimo niewielkiego - i bez wątpienia niewystarczającego - doświadczenia. To, jak intensywnie odpowiadał na każdy ruch języka, warg, czy głowy, było magią samą w sobie. Colin raz po raz musiał przypominać sobie, że musi oddychać - notabene, nie przez usta - bo widok, który miał przed sobą, miękkie spojrzenia, westchnięcia, pomruki, drżenie ciała, one wszystkie działały na jego zmysły i pozbawiały rozsądku. Nie tylko ofiarował przyjemność swojemu kochankowi, ale czerpał ją z jego reakcji, z każdego westchnięcia, pomruku, przerwanego szeptu, mocniejszego zaciśnięcia palców na włosach, instynktownego poruszenia biodrami, wreszcie - z tego niesamowitego, płomiennego wzroku. Był niczym pod wpływem uroku, zaczarowany, zafascynowany, pozbawiony racjonalności, z wyłącznie jednym, konkretnym celem - utrzymaniem tych słodkich, odruchowych odpowiedzi, które ofiarował mu Finley. Tak jak pieszczenie swojej żony traktował jak obowiązek, któremu poświęcał się bez entuzjazmu, ale z oddaniem, tak tutaj wszystko było wspaniałe. Było misją, której nie dało się ot tak zignorować. Każda reakcja prowokowała następną, usta same wypełniały się śliną, z gardła wyrywały się lubieżne pomruki, a oczy odpowiadały równym zapałem na spojrzenie kochanka. Silny, męski zapach, opanował jego zmysły, przytępiając wszystko, co nie było tym mokrym, rozpustnym kontaktem, pobudzającym jego własny członek pomimo nie tak dawnego spełnienia.
Niemal jęknął z zawodem, gdy poczuł trochę silniejsze szarpnięcie, odciągające go od twardego, upajającego przyrodzenia.
On też chciał więcej. Znacznie, znacznie więcej. Pragnął zachłannie wszystkiego, każdego jednego doświadczenia, które mógł mu zaoferować fotograf. Chciał go poczuć na swoim języku, w swoim gardle, na sobie, w sobie... Wszędzie. Pragnął tej jednej, długiej nocy, zdobyć wszystko, odnaleźć siebie, odcisnąć na sobie tak wielkie piętno, by już nigdy nie mógł zapomnieć o tym, kim jest. O tym, kogo poznał. O tym, kto i w jaki sposób go zmienił.
Pożądał Sinclaira tak mocno, że to aż bolało.
Nie chciał poczekać.
Odwzajemnił pocałunek z równą żarliwością, przekazując nim to, czego nie potrafił w żaden sposób zwerbalizować. Żądzę. Tęsknotę. Uwielbienie. Uczucie.
Jęknął cicho, czując pieszczotę szyi i ucha, intensywną i przyjemną, powodującą u niego gęsią skórkę i dodając do jego spodni kolejne milimetry dyskomfortu. Przez jego ciało przeszedł intensywny dreszcz, gdy usłyszał tak... Bezwstydne i seksowne wyznanie, niemożliwie wręcz pociągające, ale jednocześnie wywołujące w jego piersi nieprzyjemny ucisk. To, że poradził sobie (w miarę?) z zaspokojeniem kochanka ustami, było jednym. Zgoła czymś innym był natomiast... seks. Taki prawdziwy, ze wszystkimi jego konsekwencjami (no, może oprócz ciąży), z ryzykiem popełnienia błędu, wielu błędów, których części zapewne nawet sobie nie wyobrażał. Oczywiście Colin w teorii wiedział, jak działa zbliżenie. Nawet takie pomiędzy mężczyznami, nie mogło być przecież o wiele bardziej skomplikowane, podstawy musiały być bardzo podobne... A i w szczegółach różnic musiało być niewiele. Mimo wszystko, tym razem... Tym konkretnym razem mu zależało. Był podniecony, spragniony, chciał - naprawdę całym sobą - zapewnić swojemu kochankowi jak najlepsze doświadczenia. Tu już nie chodziło o konkretne punkty prowadzące do zaspokojenia partnerki, a o coś więcej.
Jakie to wszystko było bez sensu. Zależało mu bardziej na (niemal) świeżo poznanym mężczyźnie, prawie dwa razy młodszym od niego, nie zaś na własnej żonie. Nie tylko go pożądał, nie tylko chciał dać mu spełnienie, ale... Pragnął czegoś więcej: utrzymania więzi, która ich połączyła. Niesamowitej, intensywnej, pozbawiającej tchu i rozsądku. Zagrożenie, że mógłby go w jakiś - jakikolwiek - sposób zawieść, przerażało i utrudniało skupienie się na tym, co działo się pomiędzy nimi. Wiedział, że wyraźnie zesztywniał, a i zapewne spojrzenie wypełnione obawą go zdradzało. Nie chciał tak wyglądać, nie mógł jednak ukryć przed uważnym wzrokiem kochanka swojego zaniepokojenia, nie w tak intymnej sytuacji, po tak wielu wspólnych przeżyciach. Czy było możliwe, że spotkali się dopiero po raz drugi w całym swoim życiu, do tego spędzili ze sobą raptem chwilę, ułamek czasu, który on poświęcił na... Na wszystko, oprócz szukania tego jedynego? Nagle te czterdzieści dwa lata wydawały się ogromnym marnotrawstwem czasu.
Ciepło, jakim otoczył pisarza Fin, zaskoczyło starszego mężczyznę. Poddał się najpierw jego ustom, a potem dłoniom, z zaskakującą łatwością odnajdując nowe tempo pomiędzy nimi. Poprzednia gwałtowność zniknęła, podobnie jak nieopanowana żądza - a na ich miejscu pojawiły się delikatność i wrażliwość. Zdenerwowanie zmalało pod wpływem czułości gospodarza, Colin posłusznie opadł na łóżko, z niewielkim uśmiechem obserwując nagie ciało swojego towarzysza, a potem śledząc jego poczynania. Fotograf był piękny, zdawał się spełnieniem wszelkich marzeń, nawet w tak ograniczonym świetle prezentując idealnie męską, kuszącą sylwetkę.
Pisarz oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie każdy zgodziłby się z takim opisem. Finley nie był wspaniale wyrzeźbionym Adonisem, nie przypominał sobą żadnych dzieł sztuki, a gdyby w pomieszczeniu zapanowała większa jasność, zapewne jego ciało okazałoby się jeszcze bardziej odległe od perfekcji. Pomimo to... Był dla pisarza właściwy. Dokładnie taki, jaki być powinien. Realny, istniejący, pragnący jego i tylko jego. To, czy miał idealnie wyrzeźbione mięśnie klatki piersiowej, nie liczyło się w oczach starszego mężczyzny, który pragnął prawdziwych doświadczeń, który przeżył już niejedno - i może nie miał olbrzymich doświadczeń w relacjach intymnych, ale dawno wyrósł z marzeń wyrwanych z filmów porno. Jego fantazje, gdy już sobie na nie pozwalał, wyglądały zupełnie inaczej - a Fin nie tylko idealnie do nich pasował, ale i w wielu aspektach je przerastał. Był młody, energiczny, wypełniony uczuciami tak intensywnymi, że pisarz nie mógł ich zignorować. Zamiast tego, próbował za nim nadążyć, spełniać każde jego życzenie, zarówno wypowiedziane, jak i przekazane w sposób bardziej fizyczny, a przede wszystkim... Przede wszystkim szczerze i bez zawahania ofiarował mu się cały, pomimo skrępowania podczas - ponownego - rozbierania. Nie czuł się tak przystojnym, jak (zapewne) widział go fotograf. Może i starał się o siebie dbać, ponieważ jego praca była głównie siedząca, ale wciąż był żonatym facetem po czterdziestce, który już od wielu lat nie miał komu imponować - ani nie miał bynajmniej takiej potrzeby. Oczywiście był osobą publiczną, więc prezentował się... Być może lepiej niż część jego rówieśników, ale... Ale wciąż czuł się nie na miejscu, obdarzony tak płomiennym spojrzeniem swojego kochanka. Przez krótką chwilę miał ochotę go przeprosić za to, jak się prezentował - stłumił jednak tę potrzebę w momencie, gdy dłoń Sinclaira objęła jego męskość i zaczęła ją pieścić. Nagle znów wszystko stało się przyjemniejsze, bardziej dosadne i wspaniałe. Miał wrażenie, jakby znalazł się znów w niebie - przyjemnie miękkim i chłodnym, skupiony wyłącznie na odczuwaniu, pochwycony przez namiętne spojrzenie, delikatnie drżący i wyginający się pod wpływem kolejnych pieszczot.
Nie przywykł do sytuacji, w których to ktoś inny nadawał tempo - a szczególnie do odczuwania w nich rozkoszy. Zawahanie jednak zniknęło pod wpływem pewnej i łagodnej kontroli nad sytuacją, sprawowanej przez przystojnego fotografa. Pomimo niedługiego stażu znajomości, Riley ufał mu całkowicie, dzięki czemu czułe pieszczoty zamiast zaniepokoić, koiły napięte zmysły.
Mężczyzna przygryzł wargę z cichym jęknięciem, gdy kontakt nagle się urwał. Przytaknął bez zawahania, gotów zgodzić się na wszystko, czego tylko mógł od niego zapragnąć gospodarz o zielonych końcówkach. Przechylił lekko głowę, podążając za nim spojrzeniem, obserwując z uwagą kolejne posunięcia, gdzieś na skraju podświadomości zastanawiając się, co powinien zrobić, by odwdzięczyć się Finleyowi za tak dużą czułość i cierpliwość. Powoli uniósł się na łokciach, przygryzając wargę w momencie, gdy zobaczył tak jednoznaczny gest nawilżający palce. Byli coraz bliżej nieuniknionego. Tego, czego pragnął, o co nie śmiałby prosić, co wciąż wydawało mu się rozkosznie nierealne. Cichy, nerwowy śmiech sam wydarł się z jego piersi tuż przed tym, jak kochanek się odezwał. Po jego słowach jednak zamilkł i spoważniał.
- Cieszę się w takim razie, że mnie wybrałeś... - wyszeptał, zaskakująco miękkim tonem, w którym nie sposób było ukryć uwielbienia dla młodszego partnera. To, że chociaż jeden z nich był doświadczony, było jednym - ale to, że potrzebował większej delikatności... Że użył sformułowania "kochać się"... Coś w gardle pisarza zaczęło utrudniać przełykanie śliny.
Posłusznie bardziej się uniósł, wzdychając cicho, czując wyraźnie każdy, nawet najmniejszy dotyk. Oddech gwałtownie mu przyspieszył, gdy piękny partner usiadł na nim w tak seksownej pozycji, wpatrzony w niego, odrobinę skrępowany, ale bez wątpienia pragnący tego zbliżenia równie mocno, co sam Colin. Gdyby nie to zakłopotanie, tak wyraźne w jego oczach, wyczuwalne w każdym ruchu, który próbował być pewny, ale nosił ślady zdenerwowania, pisarz zapewne uznałby, że śni. Obrócił lekko lewą dłoń, stabilizując swoją pozycję, prawą unosząc do góry i wsuwając we włosy kochanka, pogłębiając pocałunek. Nie wiedział, co powinien zrobić - ale instynktownie pragnął zapewnić swojemu partnerowi poczucie bezpieczeństwa i czułości. Połączył ich usta jeszcze raz, masując wargami i językiem te należące do młodszego mężczyzny, w niemal zupełnie bezgłośny sposób zapewniając o tym, że tak, będzie delikatny. Że jest mu wdzięczny za tak duże zaufanie i oddanie się. Że zajmie się nim równie czule, jak wcześniej potraktował go sam fotograf. W tym momencie, był gotów zrobić dla niego wszystko. Nigdy wcześniej nie widział nikogo z tak dużą bezbronnością w spojrzeniu, chętnego, pewnego, ale jednocześnie uroczo nieśmiałego. Każde poprzednie zbliżenie, w jakim brał udział Riley, w tym momencie zbladło, stając się mierną namiastką prawdziwej, głębokiej więzi. Połączenia ciał tak idealnego, jak pisali o nim poeci.
Pierwszy raz w życiu Colinowi przyszło do głowy, że opisywał w swoich powieściach rzeczy, o których nie miał pojęcia. Był niczym ślepiec piszący o kolorach. Głuchy, opisujący magię dźwięków. Nic i nikt nie mogło się równać z siłą doświadczenia, którym obdarował go Finely. Z jego nieśmiałym uśmiechem, delikatnym drżeniem mięśni, wilgotnymi udami po bokach jego nóg, ciasnym wnętrzem, które bezlitośnie obejmowało go milimetr po milimetrze, uniemożliwiając nabranie powietrza do ściśniętych z emocji płuc. Nic nie istniało poza łóżkiem, pościelą i bliskością kochanka, którego słodkie usta rozchylały się w najpierw bezgłośnym - a później wreszcie uwolnionym - jęku. Pisarz nie drgnął podczas całego, powolnego procesu wyłącznie z obawy, by gospodarza nie skrzywdzić. Nie mógł jednak pozostać całkowicie obojętny na ten wspaniały widok, który rysował się na jego oczach, który na wieki został wyryty w jego umyśle.
- Boże, jesteś taki piękny... - wyszeptał, wypuszczając z płuc resztkę wstrzymywanego powietrza, a jego głos aż załamał się ze wzruszenia. Ze świstem nabrał powietrza do płuc i najdelikatniej jak mógł, przesunął palcami po karku i plecach kochanka, a potem znów w górę, głaszcząc go ostrożnie, upewniając się, że jest prawdziwy.
- Taki wspaniały... Taki idealny... - mamrotał nieskładnie kolejne pochwały, przechylając się lekko do przodu, wsuwając znów dłoń we włosy towarzysza i powoli przyciągając jego głowę znów do swojej, opierając czołem o własne czoło. - Najpiękniejszy na świecie... - wymruczał, muskając jego wargi własnymi, nim ostrożnie nie wsunął pomiędzy nie języka i powolnymi pieszczotami nie objął ich w posiadanie.
Czuł spięte, przyzwyczajające się powoli do inwazji mięśnie partnera, czuł jego członek oparty częściowo o brzuch pisarza, czuł wreszcie sporadyczne, delikatne dreszcze, które wyduszały z każdego z nich cichy pomruk. Może nie miał żadnego doświadczenia w zbliżeniach przebiegających pomiędzy dwójką mężczyzn, ale zakładał, że różnica była - przynajmniej od tego momentu - nie tak wielka. Musiał tylko pamiętać o tym, by obdarzyć uwagą również członek kochanka, a dodatkowo traktować go delikatniej, jakby to faktycznie był dla każdego z nich pierwszy raz. To nie mogło być takie trudne.
Powoli zsunął się ustami na jego szyję, obdarzając wilgotną skórę czułymi pocałunkami, pomiędzy którymi dalej szeptał zapewnienia o swoim uwielbieniu. Jeśli Fin jeszcze wątpił w słuszność własnego postępowania, w tym momencie powinien był uznać je za absolutnie właściwe i chciane. Pisarz masował go palcami i wargami, przyzwyczajając zarówno rozciągniętego partnera, jak i siebie, do nie tak typowego i komfortowego uczucia, jednocześnie wyciszając część trudniejszych i bardziej negatywnych emocji. I z zaskakującą cierpliwością czekając na wyraźną oznakę, że już wszystko było dobrze. Nie jednak werbalną - a fizyczną. Był pewien, że wyczuje moment, w którym ciało fotografa rozluźni się na tyle, by uczynić boleśnie intensywną bliskość akceptowalną i pozwoli na ruchy, które nie skończyłyby się natychmiastowym spełnieniem, ani tym bardziej krzywdą.
I czekał.
I czekał.
I odpowiedział na delikatny ruch bioder własnym przemieszczeniem się, wyduszając z ich dwójki równoczesne, splątane zaskoczeniem i przyjemnością, jęknięcia. Zamruczał zaraz potem cichą zachętę, mieszczącą się w przytłumionym i chrapliwie wypowiedzianym "tak", reagując na każde delikatne uniesienie się kochanka delikatną modyfikacją ich pozycji. A gdy już raz zaczęli... Nie potrzebowali dużo czasu, by całkowicie zapomnieć o wszystkich niedoskonałościach, wątpliwościach i obawach. Ich ciała szybko złapały wspólny rytm, przy którym za każdym opuszczeniem bioder w dół spotykały się rozchylone w pomrukach rozkoszy usta, obdarzając się kolejnymi, wilgotnymi pocałunkami. Palce Colina spazmatycznie zaciskały się spazmatycznie na pościeli i najpierw włosach, potem zaś karku, gospodarza. Z każdą kolejną chwilą tracił część swojego opanowania na rzecz rosnącej żądzy, twardniejącej w ciasnym uścisku finleyowych mięśni męskości oraz... Tych słodkich, pozbawiających go racjonalności, cholernie apetycznych jękach.
Nie tylko przestał widzieć świat poza Sinclairem, ale w ogóle wszystko oprócz niego przestało się liczyć. Pragnął pozostać przy nim już zawsze, obejmowany tak dokładnie, rozpalony, skupiony na tylko jednym zadaniu.
- Fin, Fin, Fin - szeptał chrapliwie imię młodego blondyna, wyginając się coraz bardziej ku niemu, ocierając o niego i całkowicie ignorując piekące od tej pozycji i intensywnych ruchów, mięśnie. Zajęczał głośniej, odginając lekko głowę towarzysza i wbijając w ślicznie wygiętą szyję zęby, zostawiając na niej wyraźny, ewidentny ślad po ugryzieniu - nie tak mocny, by zadać na dłużej ból, ale taki, by poczuć wewnętrzną satysfakcję na myśl o uczynieniu kochanka bardziej swoim własnym. Jego ciało spięło się na widok tego, odrobinę niewyraźnego przez brak światła, okręgu na bladej skórze, oczy same się zamknęły. Tak niewiele mu brakowało, tak niewiele im brakowało...
- Fin, połóż się... Chcę cię...  Chcę... Na plecach... - wydyszał nieskładnie, rozchylając powieki i wpatrując się w kochanka intensywnie, przygryzając dolną wargę, tłumiąc zbliżający się niewątpliwie orgazm. Jeszcze nie. Jeszcze nie. Chciał go poczuć pod sobą, objąć oboma dłońmi, poczuć najpierw jego spełnienie, zobaczyć jak szczytuje.
Oderwał drugą dłoń od pościeli, chwytając młodszego mężczyznę w pół ruchu, uniemożliwiając mu kolejne podniesienie się. Pocałował go mocno, gwałtownie, niemal żarłocznie, pochłaniając usta z głośnym, prawie nieludzkim pomrukiem. Pragnął go tak mocno, że to niemal bolało. Czuł delikatne dreszcze przechodzące przez ich ciała, świadczące o podnieceniu, o bliskiej ekstazie, która tylko czekała na właściwy moment, na wystarczająco dużo bodźców.
Pomógł partnerowi się unieść, syknął z zaskoczeniem, czując chłód na swoim rozgrzanym członku, a potem popchnął Finleya na plecy, samemu podwijając pod siebie nogi. Przechylił się, podążając za nim szybko, łącząc ich usta w mocnym pocałunku, wolnymi nagle dłońmi rozchylając bardziej uda towarzysza i wsuwając się znów pomiędzy nie, szukając twardym członkiem wejścia. Doświadczeń w nowej pozycji.
I gdy znów objęły go mięśnie, jęknął gwałtownie, głośno, zaskoczony - chociaż zapewne w mniejszym stopniu, niż Sinclair - a potem zarzucił na ramiona jego nogi i poruszył biodrami.
Niedoświadczenie zniknęło za mgłą pożądania. Wreszcie, wreszcie, wreszcie! mógł uprawiać seks naprawdę podniecony. Nie musiał sobie niczego wyobrażać, nie musiał się pilnować, mógł skupić się wyłącznie na tym niesamowitym połączeniu pomiędzy sobą, a drugą osobą.
Oparł się dla odmiany prawą ręką o pościel, lewą obejmując członek fotografa.
- Fin... O boże, Fin...
Powrót do góry Go down
Sponsored content



Artyści w uścisku Empty
PisanieTemat: Re: Artyści w uścisku   Artyści w uścisku Empty

Powrót do góry Go down
 
Artyści w uścisku
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Gurges ater :: Gurges ater-
Skocz do: