|
| Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz | |
| Autor | Wiadomość |
---|
KosmosChibi Seme
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 98
Cytat : *Star Trek Intro* Wiek : 28
| Temat: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Nie Lip 02, 2017 8:26 pm | |
| Pomieszczenie wydawało się mniejsze niż w rzeczywistości, najprawdopodobniej przez panujący w nim półmrok. Wypełniał je zapach starej farby i poukładane w rzędy płótna. Jego towarzysz przeglądał je wyraźnie czegoś szukając. - Dlaczego ich nie wystawicie? – zapytał nieśmiało, by przerwać panującą między nimi ciszę. - Próbowaliśmy, ale ludziom się nie podobały. Chyba są za dziwne – znowu milczeli przez długą chwilę, a potem znalazł to czego szukał. Wyciągnął jedno płótno i postawił przed nim. Odsunął się kilka kroków w tył i przyglądał się obrazowi. Fantazyjne kolory malowały mężczyznę, wyraźnie na czymś skupionego – Ta twarz ciągle się na nich powtarza. Mówią, że to ten lekarz, co go leczył. Z kieszeni wyciągnął zdjęcie, które udało mu się zdobyć dopiero dzisiaj rano. Rzeczywiście dało się dostrzec pewną dozę podobieństwa. Podszedł do najbliższego rzędu obrazów, zaczął je ostrożnie przeglądać, przesuwając płótno za płótnem tak delikatnie, jakby zaraz miały się rozpaść pod jego dotykiem. Na wszystkich z bardzo żywych, czasami aż bolących w oczy kolorów wyłaniały się przedmioty codziennego użytku poprzeplatane ze stworzeniami, których wydawałoby się, nie wymyśliłby zdrowy umysł. - Malował co widział. - O tak, to bardzo smutne. Próbowali go z tego wyleczyć, ale ówczesne metody nie pomagały. Większość życia spędził pod okiem lekarza. - Sam nie uważał żeby coś mu dolegało. Podobno potrafił odróżnić rzeczywistość od… fantazji. - Kto go tam wie. Teraz to już wszystko jedno. - Nie dla mnie. Ten artykuł ma być tak prawdziwy, jak to tylko możliwe.W niewielkim mieszkaniu żyje lekarz. W przytułku dla obłąkanych poznaje malarza, który cierpi na szczególnie wyraźne i długotrwałe omamy. Sprowadza go pod własny dach, oficjalnie żeby lepiej przyjrzeć się przypadkowi w naturalnym środowisku. Prowadzi dziennik, w którym dokładnie opisuje jego przypadek. Sebastian Woodhouse24 lata || 172 cm / 68 kg || Malarz || Kawaler - maluje od najmłodszych lat, już wtedy przejawiał talent, a jego rodzice starali się go pielęgnować jak tylko mogli licząc, że wyrośnie na słynnego malarza. Pochodzi z zamożnej rodziny dbającej o pozory i wizerunek publiczny. Nic więc dziwnego, że gdy tylko zaczęły się pojawiać objawy jego choroby, rodzice wysłali go do szpitala psychiatrycznego, ponoć do jednej z lepszych placówek w kraju. Sebastian nie ma pojęcia co się dzieje z jego rodziną. Z czasem przestali go odwiedzać, zupełnie się od niego odcięli. Nawet gdy jeszcze przychodzili, nikt mu o niczym nie mówił, znów zaczęto traktować go jak dziecko. Nienawidzi tego.
- wszystkie swoje wizje stara się przelewać na płótno, tak dokładnie jak to tylko możliwe. Z czasem przestał traktować je jako coś niezwykłego, stały się nieodłączną częścią jego życia. Maluje je, bo wydaje mu się, że stają się wtedy odrobinę bardziej realne, nie tylko on może je zobaczyć.
- zdarza mu się zawieszać. Oczywiście obserwuje wtey swoje przywidzenia, najczęściej wbija wzrok w jeden punkt i po prostu patrzy, często nawet nie mrugając, jakby się bał, że coś mu umknie.
- kiedyś nie unikał papierosów i alkocholu, prowadził prawdziwie dekadenckie życie. To się zmieniło, gdy dopadła go choroba. Teraz nie sięga ani po jegno ani po drugie, niedobrze mu od samego zapachu.
- nie lubi być dotykany. To cecha, którą najwyraźniej wyniósł z zakładu psychiatrycznego, bo wcześniej nie miał najmniejszych problemów z dotykiem. Był bardzo otwarty i lubił w fizyczny sposób okazywać uczucia.
- jest zamknięty w sobie, nie lubi dużo mówić, każde słowo trzeba z niego wyciągać.
- źle się czuje w zatłoczonych, głośnych miejscach. Głównie dlatego, że zupełnie się od nich odzwyczaił. Mimo, że preferuje ciszę, lubi od czasu do czasu posłuchać muzyki. Może wtedy zamknąć oczy i przenieść się do zupełnie innej rzeczywistości. Na przykład tej, gdy był jeszcze przy zdrowych zmysłach.
- potrafi rozróżnić majaki od rzeczywistości, chociaż coraz częściej zastanawia się czy nie są one prawdziwe. Czasem snuje teorie czym takim mogą być i dlaczego akurat on je widzi.
Ostatnio zmieniony przez Kosmos dnia Pon Lip 03, 2017 5:45 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Nie Lip 02, 2017 9:25 pm | |
| Lance Carter33 lata || 1,85 cm / 78 kg || Psychiatra || Wdowiec - jest wdowcem od niecałych dwóch lat, jego strata była podwójna, bo wraz z żoną odeszło dziecko, które nosiła pod sercem i o które starali się długie miesiące. Z początku po śmierci ukochanej sam potrzebował pomocy kolegów z branży i tylko ze względu na uprzejmość jednego z nich nie ma dziś w akta wpisanej próby samobójczej - to byłby koniec dla jego kariery. Do leczenia innych wrócił ledwie trzy miesiące temu i wciąż jest na "okresie próbnym", pod czujnym okiem przyjaciela, - co wieczór wypija pół szklanicy burbonu - nie uważa tego za problem z alkoholem. Ale ze sobą. - nie tylko burbon wchodzi w skład niezbędnej, codziennej rutyny, której Lance potrzebuje bardziej od powietrza i która, w jego mniemaniu, nie pozwoliła mu jeszcze zwariować - choć dla osób postronnych może wydawać się wariatem. Czemu? Sprawdzanie dla pewności czy zamknęło się drzwi zdarza się wielu ludziom, ale on zaczynał robić to tak często i tak wiele razy pod rząd, iż wymyślił, że za każdym razem, kiedy będzie zamykał drzwi domu, będzie robił coś zupełnie nieoczekiwanego. Sąsiedzi mają od tamtej chwili ubaw, kiedy przy każdym opuszczaniu domu Lance gwiżdże, stepuje, bębni coś palcami na barierce schodów, albo drzwiach... Codziennie coś nowego, od niespełna dwóch lat ani razu się nie powtórzył. A to dopiero początek w całym wachlarzu jego rytuałów. - nie ufa ludziom, którzy nie mrugają wystarczająco często, - jest w trakcie rzucania palenia, więc robi się nieco nerwowy, kiedy przychodzi jego zwyczajowa pora na szluga - zwłaszcza wieczorem. Mimo wszystko kręci nosem, kiedy tylko wyczuje odór palonego tytoniu i mdli go w obecności osób palących, - wciąż nosi obrączkę na palcu. Złoty krążek z jednym diamencikiem wtopionym w niego tak, żeby widać go było na wierzchu jak połyskujące oczko. Zwykle go jednak nie widać, bo Lance nosi go po wewnętrznej stronie palca. - często rozmawia ze swoją żoną kiedy jest sam w domu. Czyli przeważnie co wieczór. Chodzi po domu w kapciach, z kubkiem kawy w dłoni i biadoli - to pomaga mu zebrać myśli. . . . |
| | | KosmosChibi Seme
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 98
Cytat : *Star Trek Intro* Wiek : 28
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Pon Lip 03, 2017 6:04 pm | |
| Przebudził się z długiego, czarnego snu. Od dawna nic mu się nie śniło. Nie wiedział czy to kwestia leków, które przyjmował czy może samej atmosfery tego miejsca. Okropne, pełne krzyków i błagań, próśb wypowiadanych przestraszonym szeptem. Czuł się jakby wypłynął ze spokojnej ciemności na bezkres jaskrawego oceanu. Był to jeden z tych dni. Wszystko mieniło się kolorami tak mocnymi, że aż przymykał oczy. Leżał tak przez chwilę, w pozycji embrionalnej, udając, że to poranek jak każdy inny, zupełnie takie same, jak w domu. Ale ile można udawać? To łóżko w ogóle nie przypominało tego, na którym zwykł sypiać. W domu nie był już mile widziany. Już dawno nie czuł tej charakterystycznej guli żalu zatykającej mu gardło, gdy o tym myślał. Uodpornił się. Może to i lepiej. Podniósł się do pozycji siedzącej, przesunął w sam róg pomieszczenia i po prostu siedział wpatrując się w to, co umysł przygotował mu na dzień dzisiejszy. Spirale na starej, żółtej tapecie zdawały się zawijać do środka, nieskończenie, ciągle w ruchu. Czasami myślał, że ta tapeta była jak jego umysł. Codziennie inna, coraz bardziej zawiła. Zza okna wypełzł długi nos zakończony gwiazdką. Gwiazdka uważnie zbadała parapet, obwąchała wszystko w swoim zasięgu. Nos potuptał dalej, a na jego końcu pojawił się jamnik. Gwiezdny jamnik powolutku podszedł do jego łóżka, nadal uważnie wszystko obwąchując swoją najwyraźniej bardzo czułą gwiazdką. Wpełzł po nodze łóżka jakby nie miał kości, jak wąż spiralnie do góry. Znalazł się przy jego nodze i delikatnie ją szturchnął. To było dziwne widzieć, że coś go dotyka, ale zupełnie tego nie czuć. Zadziwiało go to za każdym razem, chociaż powinien już się przyzwyczaić. I kiedy tak obserwował węszącego wcale-nie-jamnika, drzwi się otworzyły. Do środka weszło dwóch mężczyzn. Jego wzrok automatycznie skierował się w ich stronę. Tak samo omam, podbiegł do ich nóg i znów zaczął węszyć. Jednego z przybyłych znał bardzo dobrze. To lekarz, odwiedzał go codziennie i decydował o wszystkim, co z nim robiono. Drugiego nie rozpoznawał, ale gdy spojrzał w jego oczy, wydało mu się, że wszystkie kwiaty rozkwitły. A jakiś głos z tyłu głowy szepnął mu, że oto został uratowany. Nie wiedział czy wierzyć głosowi. Przecież nic mu nie mogło pomóc, skoro nic do tej pory nie pomogło. Jednak przez chwilę nieuwagi pozwolił, by w jego sercu wykiełkowała nadzieja. Bardzo wątła i irytująca, bo wcale nie powinno jej tam być. Jamnik powoli zaczął pełznąć po nodze lekarza aż znalazł się przy jego głowie i zaczął wkładać gwiazdkę w jego ucho. Sebastian uśmiechnął się blado, nadal wpatrując w przestrzeń między głową lekarza, a jego ramieniem.
|
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Wto Lip 04, 2017 11:21 pm | |
| *tydzień temu*
- Masz – odparł nagle Stan wchodzący do salonu i w ramach przywitania rzucił opatrzony plastikową teczką plik kartek na kawowy stolik. Podarek przesunął się z sykiem po czarnym blacie i zatrzymał niebezpiecznie blisko krawędzi mebla. Stan Fletcher, kolega i jednocześnie anioł stróż Lance'a, od czasów nieudanej próby samobójczej miał klucze do jego domu i nie wstydził się korzystać z nich o każdej porze dnia i nocy – zwłaszcza, kiedy męczyła go żona i dzieciaki. I nawet przestrogi Cartera, iż zdarza mu się chodzić po domu nago, nie wystraszyły kumpla na tyle, by powiadamiał z wyprzedzeniem o odwiedzinach. I tak, Stan jak zwykle wpadł, zrzucił marynarkę i udał się do kuchni, by zrobić sobie kanapki – znaczyło to, że nie zahaczył nawet o dom na obiad. Tym razem jednak pojawiła się pewna zmiana w swoistej rutynie w postaci cienkiej, plastikowej teczki. Lance odciągnął wzrok od pleców kolegi myszkującego w lodówce i przeniósł go z niechęcią na przedmiot, który naruszył jego strefę osobistą podczas spokojnego poranka, w którym miał na sobie tylko kraciasty szlafrok, a w rękach kubek ze stygnącym kakao. Siedzieć na fotelu też nie potrafił jak normalny człowiek, bo o jeden z podłokietników był oparty plecami, a przed drugi przerzucił nogi. I siedział taki nieco spłoszony tym nieoczekiwanym podarkiem. - Co to? – zagaił w końcu z ociąganiem, przejeżdżając palcami po plastiku i przyglądając się temu jak cała teczka nierównomiernie ugina się pod naciskiem jego dłoni. Rozpoznawał i bardzo nie lubił tworzywa, z którego robiono teczki na akta pacjentów. - Twoje nowe hobby – rzucił Stan, wyciągając z lodówki miskę z sałatką i zamykając drzwi uderzeniem biodra. Podczas gdy on dobierał się do niedojedzonego śniadania gospodarza, czarnowłosy odłożył w końcu kubek z kakao na stół i zajął dłonie dobieraniem się do swojego „hobby”. Wydobył stamtąd pierwszą kartkę z doczepionym zdjęciem i przyjrzał frontowej fotce mężczyzny o włosach koloru jego ulubionej marchewkowej surówki, którego policzki i grzbiet lekko zadartego nosa były poprószone całkiem czarującymi piegami. Wyglądał jak wciąż pełen kolorów kleks nawet w typowej, szarej piżamce w których ubierano pacjentów. I miał niesamowicie soczyście niebieskie oczy. - Sebastian Wood... – zaczął czytać na głos. - ...house. – dokończył za niego Stan, który wszedł do salonu z miseczką pełną zieleniny. Zasiadł na sofie naprzeciwko i kiwnął głową na akta. - Mocne halucynacje z przejściowymi stanami trzeźwości umysłowej. Omamy są tylko wzrokowe. Najprawdopodobniej psychoza organiczna spowodowana stresem i presją rodziny. Co więcej, twierdzi, że potrafi odróżnić omamy od rzeczywistości, co czyni z niego ciekawy przypadek. – Zrobił przerwę na przeżycie sałatki z kawałkiem pomidorka koktajlowego. - I ze względu na okresy trzeźwości, można z nim konsultować działanie różnych metod leczenia. Inni nie mają na niego cierpliwości, jest spokojny, nie zachowuje się agresywnie, więc faszerują go lekami i zamykają w pokoiku, gdzie ten fazuje i godzinami wpatruje się w ścianę. Ty lubiłeś podobne przypadki, więc myślałem, że on będzie dobrą terapią dla ciebie. Wiesz, żebyś się rozbujał. A... I jest artystą. Przy końcu są zdjęcia jego obrazów. Brew zblazowanego Lance'a podjechała nieco do góry i mężczyzna ignorując resztę dokumentacji dobrał się do wspomnianych zdjęć. Czyli kolorowych obrazów zapaćkanych farbami - na swój sposób niepokojących, trochę jakby narysowało je dziecko.
Właśnie takie było skojarzenie Lance'a, który rozwiesił zdjęcia w swoim biurze – jakby pędzlem zamiatało dziecko, które maluje wszystko co widzi i czego nie rozumie, usilnie próbując przekazać to do zobaczenia dorosłym, wraz z całym ładunkiem emocjonalnym ukrytym w agresywnych barwach. Skojarzenie to wzmocniły niepokojące stworzenia skryte w obrazach wzorowanych na rzeczywistości – zupełnie jakby na niektórych kryło się coś niepokojącego, niebezpiecznego, ale artysta nie podejrzewał, że potwor może chcieć zrobić mu krzywdę i podarował mu nieco światła oraz kosmicznej wręcz dziwności. A dorośli oczywiście się wystraszyli. Wystraszyli się obrazów i subtelnego, spokojnego, nieco rachitycznego chłopaka, który może widzieć tę bestię skradającą się za ich plecami.
*dwa dni temu*
- Pomyślałem, że go przygarnę – zmienił temat, drapiąc się po policzku. Pierwszy raz od niespełna czterech tygodni ogolił się, a miał przeterminowany żel po goleniu i szczypało go jak szatan. Kręcący się po jego biurze Stan przestał wreszcie przyglądać się zdjęciom poprzypinanym do korkowej tablicy i zwrócił wzrok w stronę gospodarza domu. Zdjął przy tym okulary, co oznaczało, że zamierzał na jakiś czas porzucić swój profesjonalny ton psychiatry na rzecz tonu niepocieszonego przyjaciela. - Kazałeś mi wziąć coś do domu – dodał szybko Lance. - Tak – Stan odbijał równie szybko. - Kota. Psa. Nie wiem; patyczaka chociażby, ale nie psychicznie niestabilnego człowieka! Jak ty to sobie wyobrażasz?! - Czemu nie? – czarnowłosy wzruszył ramionami i oparł się bokiem ciała o framugę drzwi. - Kontaktowałem się już z jego rodziną, byli zachwyceni. To będzie jak ciągła terapia. – Starał się znieść spojrzenie przyjaciela, ale to właśnie teraz zrobiło się wyjątkowo ciężkie. - Nie patrz tak na mnie. Ja po prostu czuje, że on mnie potrzebuje. Wyglądał smutno na tym zdjęciu, spodobał mi się jego opis, widziałem kilka nagrań z terapii... - Lance, wziąłeś dzisiaj swoje leki? - Tak. ...Nie. - Zerknął na podłogę, jakby próbował sobie przypomnieć, po czym wrócił wzrokiem z powrotem na rozmówcę. - Tak. - Nadal nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, to tyle odpowiedzialności... - Będę go karmił, wyprowadzał i kupie mu dużo zabawek. Zresztą... Kontaktowałem się już ze szpitalem i przejmuje go pojutrze. Przygotowałem mu już nawet pokój i sztalugę, a ta aż rozkłada szerzej nogi błagając o sztukę.
...Będzie mu tu dobrze...
*dzień dzisiejszy*
Tego dnia nie za wiele rozmawiał z doktorem prowadzącym Pana Woodhouse'a – po tygodniu mieli już trochę dość swoich głosów słyszanych codziennie w słuchawce, kiedy namolny psychiatra zbierał akta do dalszych badań. Dali mu wszystko już na początku, prawie jakby planowali mu jeszcze dopłacić za to, by wziął pacjenta w cholerę i zwolnił miejsce dla kolejnego nieszczęśnika, zwłaszcza kiedy tak chętnie sam się do tego zgłaszał. A mimo to tamten kopał dalej i głębiej, zupełnie jakby zamierzał tego dzieciaka adoptować – tak mówiły dzisiaj rano plotkujące na piętrze pielęgniarki. Sam Carter nie pchał się do tłumaczenia swoich motywów osobom trzecim, ani do rozmowy z kimkolwiek poza lekarzem prowadzącym. A teraz nie rozmawiał już nawet z nim. Chciał po prostu wziąć swoją marchewkową surówkę i wracać do mieszkania. Zwłaszcza, że dojrzał w jej... jego kobaltowych oczach coś co do złudzenia przypominało szczęście wywołane jego widokiem. Nie mógł być po tym bardziej pewien, że podjął dobrą decyzję.
Postąpił krok w przód i bezceremonialnie zasiadł na drugiej krawędzi łóżka, po czym uśmiechnął się nijako, choć szczerze. Naprawdę chciał umieć się tak po prostu wyszczerzyć i nie straszyć minami małych dzieci, ale zapomniał jak robi się pewne rzeczy. Za długo siedział w domu sam. - Hej. – Zaczął wystarczająco młodzieżowo? Ćwiczył to pół dnia. - Przyjechałem zabrać cie do domu. |
| | | KosmosChibi Seme
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 98
Cytat : *Star Trek Intro* Wiek : 28
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Sro Lip 05, 2017 10:18 pm | |
| Trwał nieruchomo, obserwując uważnie każdy ruch nieznajomego. Gdy szedł zostawiał za sobą złotą smugę, jak na poruszonym zdjęciu, jakby rzeczywiście płynął przez pomieszczenie i roztaczał wokół siebie kolorowe kręgi, jak na dotkniętej tafli wody. Mrugnął, bo jasny kolor aż raził go w oczy. Gdy je otworzył, mężczyzna siedział już obok niego. Czuł się przez to tak, jakby teleportował się z miejsca na miejsce, nawet jeśli wiedział, że to nieprawda. Przecież wyraźnie słyszał kroki, potem skrzypnięcie łóżka i poczuł jak sprężyny uginają się pod ciężarem. Pozostał świadomy tego, gdzie jest i co się z nim dzieje. Chociaż pomysł z teleportacją podobał mu się dużo bardziej. Spojrzał mu w oczy, bo niby czemu miałby się wstydzić? W końcu jest wariatem, tym można wybaczyć o wiele więcej. Poza tym oczy są oknami duszy. Po nich może poznać kim jest ten człowiek i czego od niego chce. Uśmiechnął się szerzej i wypuścił głośno powietrze przez nos, gdy padło to już bardzo obce słowo „dom”. Pewnie powiedziałby mu, że nie ma już domu i to zupełne bzdury gdyby nie ciekawość. Ile w końcu może siedzieć w tym pomieszczeniu? Co prawda zdążył już zaprzyjaźnić się z żółtą tapetą, z jej zawiłościami, a i odrapane okno nie było mu obce. Ale te dwa argumenty były bardzo marne w porównaniu z ogromem ciekawości, który teraz odczuwał. Nie myślał, że może trafić w miejsce jeszcze gorsze, że może przydarzyć mu się coś złego. Nie, w tej kwestii był optymistyczny jak małe dziecko, do przesady nieświadomy. Przysunął się bliżej krawędzi łóżka, spuścił trzęsące się nogi na podłogę. Siedzieli teraz ramię w ramię, dłoń przy dłoni. Nieśmiało wyciągnął mały palec i dotknął palca mężczyzny. Ciepłe. Lubił ciepłe dłonie. Jego zawsze były bardzo zimne, więc większość dłoni wydawała mu się ciepła. Niczego to jednak nie zmieniało. Spojrzał na lekarza jakby pytając wzrokiem czy może, czy przypadkiem ten nie zatrzyma go przy samych drzwiach i nie każe wracać do łóżka. Ten tylko kiwnął głową z cichym westchnieniem, jakby zrezygnowany całą sytuacją. Sebastian uśmiechnął się jeszcze szerzej, tym razem pokazując rząd równych zębów. Zobaczy coś poza tym miejscem. Wiedział, że powinien być podekscytowany dlatego uśmiechał się. Ale tak naprawdę w sercu czuł bardzo niewiele. Żadnego przyspieszonego bicia, przyjemnego podenerwowania. Wszystko jakby zostało zassane przez omam, który znów znajdował się blisko niego, przysysał gwiazdeczkę do jego przegubów. Z sekundy na sekundę czuł się coraz bardziej pusty, chociaż wiedział, że nie powinien. Kącik ust zaczął mu drgać, jakby walczył z nie-jamnikiem o ten uśmiech. Spojrzał na mężczyznę, który miał go zabrać do domu, oczekująco, bo nagle zebrała się w nim panika, że jeśli zostanie tu jeszcze chwilę, w środku nie będzie miał już zupełnie nic.
|
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Pią Lip 07, 2017 2:03 pm | |
| Nawet jeśli wewnątrz pokoju było tak cicho i spokojnie, a wszyscy poruszali się ospale i bardzo ostrożnie, to Lance nie spodziewał się ze strony pacjenta reakcji tak... żywej! I na swój sposób pełnej bezgłośnego entuzjazmu. Wprawdzie gdzieś po tyle głowy kołatała mu się myśl, że mogliby wziąć go tutaj za pedofila albo zboczeńca, który dokładnie obadał czy rodzina intercesje się chłopakiem, po czym zamierzał zaciągnąć go do piwnicy pełnej „małych kotków” i rozwijać na nim swoje techniki seksualne albo dobierać się do jego wnętrza w zachlapanym krwią garażu Na pewno zdarzały się takie przypadki i dotarło to do psychiatry gdzieś po czwartym dniu telefonowania do szpitala, ale wiedział, że tylko winni się tłumaczą, więc nie porzucił pierwotnego planu i nie wdawał się w dyskusje. Zdanie pracowników tego miejsca go nie obchodziło, ale w kwestii podejrzenie szybkiej wyprowadzki, sądził, że nawet sam Sebastian będzie miał opory, albo że przyjmie tę propozycję jako po prostu kolejny etap nieprzyjemnych i bolesnych badań, i podda się im ze spuszczonym łepkiem, i zaszklonymi oczami. A ten uśmiechał się, nawet wydawał już w tej chwili gotowy na wyjście – do pakowania nie było w końcu specjalnie dużo a Lance już z wyprzedzeniem zaopatrzył się we wszystkie niezbędne leki, oraz zawiesił na korkowej tablicy w kuchni dokładny kalendarz dawkowania. Co jednak podziałało na psychiatrę najmocniej, był fakt, że jego marchewkowa surówka przysiadła obok i subtelnie dotknęła jego dłoni. Chyba pacjent sprawdzał tym samym czy jego gość był rzeczywisty. Lance automatycznie spłynął wzrokiem na dół i powtórzył ten dotyk, upewniając, że sensacje wzrokowe, nakładają się wraz z dotykowymi. No i zapachowymi... Psychiatra nie pachniał w końcu jak szpital: tanim, gryzącym, hipoalergicznym proszkiem do prania, lekami i środkami czyszczącymi, które samym zapachem mogły wyżreć dusze... Nie. Pachniał malinową herbatą, żelem po goleniu i babeczkami. Tak, upiekł powitalne babeczki. Każda z innej parafii. Był dziwny. I bardzo samotny. - No, to ruszamy – zadecydował całkiem dziarsko jak na niego i podniósł się z łóżka, wyciągając dłoń w stronę chłopaka. - Możesz złapać mnie za rękaw płaszcza, żebym się nie zgubił. – dodał ciepło, choć jego ton nie był ubarwiony uśmiechem; jakby naraz mógł się skupić tylko na jednym sposobie okazywania dobrych intencji. Jeszcze wtedy na chwilę zwrócił uwagę na czekającego cierpliwie lekarza i załatwił sprawę z prywatnymi rzeczami Pana Woodhouse'a, które na pewno nie znajdowały się w jego pokoju. Ba, na cały jego pobyt w ośrodku, miał przeznaczone do użytku trzy zestawy bliźniaczo podobnych piżam i jedna parę butów. Zachował tylko skarpetki i bieliznę. Spodnie, bluzki, kurtki... Wszystko było spakowane w torbach i rzekomo było do jego dostępu cały czas, ale jednak zamknięte pod kluczem niedaleko pralni w ciemnych i nieprzyjaźnie wyglądających piwnicach. Teraz z okazji wyprowadzki te dwie torby przeniesiono do recepcji, gdzie czekały już na odebranie przez Cartera – idealna obsługa. Szkoda tylko, że przez przedłużającą się konieczność grzebania w torbach w poszukiwaniu kurtki, czas na pobyt w tym piekle ostro się przedłużał. Dlatego też Lance zdecydował się zrezygnować z kopania w poszukiwaniu skarbów zanim jeszcze zbliżyli się do holu wyjściowego i posunął się do bardziej... szarmanckiego gestu. - Ubierzesz mój – poinformował, zsuwając swój płaszcz z ramion i zarzucając go na grzbiet nieco drobniejszego chłopaka. Po czym jedną torbę przerzucił sobie przez ramie, a drugą wziął do ręki – całym ciężarem obciążył prawą stronę ciała, bo w lewej musiał trzymać parasolkę. Padało. Już od wejścia obu uderzył zapach deszczu i orzeźwiający chłód wiatru. |
| | | KosmosChibi Seme
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 98
Cytat : *Star Trek Intro* Wiek : 28
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Czw Sie 17, 2017 1:19 am | |
| To było jak prąd świeżości. Ten krótki, delikatny dotyk poczuł w całym ciele, promieniście od boku palca aż po czubek głowy. Człowiek, który do niego przyszedł nie przychodził z szorstkiego świata, wręcz przeciwnie. Ten zapach, sposób w jaki się ruszał, to wszystko mówiło mu, że chce w to brnąć dalej, bo to było inne od tego, do czego przyzwyczaił go czas. To był świat, który utracił dawno temu, do którego tak rozpaczliwie chciał wrócić, wąska okazja, być może jedyna by cokolwiek się zmieniło. Wciągnął powietrze w płuca, po same brzegi. Chciał zapamiętać ten zapach, tak bardzo dokładnie, zapach, który niesie zmianę, miesza się z tym, co stare. Właściwie te dwie wonie toczyły w jego nozdrzach pewną walkę o dominację, a przewagą nowego była jedynie obcość, która sprawiała, że bardziej przyciągał uwagę. Zapach szpitala był ostry i twardy, jak czubki igieł, którymi podawano mu leki. Uśmiech spełzł z twarzy Sebastiana, spoważniał nagle, bo oto może być ostatnia chwila, gdy przebywa w tym miejscu. Je również chciał zapamiętać, ten inny świat, do którego został zmuszony. Spojrzał wzrokiem bez wyrazu na lekarza. Nie był pewien czy powinien coś powiedzieć. Być może to ostatni raz, gdy się widzą. Oby to był ostatni raz. Był pewien, że gdyby nie ta ssąca go od środka pustka, miałby ochotę wyrwać się, wybiec i biec, biec jak najdalej stąd, zostawić za sobą tapetę i łóżko i biało szary zapach szpitala. W tym momencie padły słowa, które znów wyciągnęły go z jego myśli do świata. Rzucił człowiekowi krótkie spojrzenie, pełne niczego. Nie złapał rękawa. Bardzo chciał się w tym momencie zdenerwować, zapłonąć od środka i silnie gestykulując tłumaczyć, że może jest wariatem, może go zamknęli i nie chcą wypuścić, ale do cholery nie jest już dzieckiem, nie trzeba go jak takie traktować. Czekał. Nic takiego nie nastąpiło. Czekał dłużej, nawet gdy był już poza pokojem. Wkrótce zapomniał, otrzeźwiony zapachem deszczu, tak inny od zaduchu pomieszczenia. Zamknął oczy i pozwolił by wiatr ciskał krople na jego twarz. Nie interesowały go parasole ani płaszcze. Pozwalał by zrobiono z nim cokolwiek uznają za stosowne, nie dbał o to. Ten deszcz był o wiele ważniejszy. Realny, zimny, orzeźwiający. Przypomniało mu się. Kiedyś lubił deszcz. Kojarzył mu się z Paryżem i pewnym przyjacielem, którego imię już dawno porwały omamy. To wspomnienie, jak śliska ryba, uciekło mu, gdy tylko postawił pierwsze kroki.
|
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Czw Sie 31, 2017 5:04 pm | |
| Miał zakaz prowadzenia auta, więc wynajął cierpliwego taksówkarza, który zaparkował z boku wejścia i przeglądał szarą gazetę - ta na samym szczycie artykułu, tłustymi literami obwieszczała, że młody piosenkarz podbija serca fanów i ma spore szanse na zdobycie tytułu najbardziej obiecującego męskiego artysty roku. Jakiś Presley – zbyt młody, by samemu podpisać kontrakt, więc początkowo na wiążących umowach widniał podpis jego ojca. Szare, przekrwione oczy kierowcy śledziły tekst tak długo, aż Carter nie nacisnął klamki tylnych drzwi auta i nie otworzył ich przed swoim pacjentem. Skrzypnięcie ostatecznie obwieściło, że przewoźnik musi przerwać lekturę, więc zwinął ją, rzucił na fotel kierowcy, po czym zatarł zmarznięte dłonie i odpalił silnik. Lance podczas całej drogi od szpitala do taksówki, przemierzanej głównie po betonowych schodach długiej werandy, bił się ze sobą czy złożyć parasolkę czy ją zostawić. Dmuchało tak, że krople w szalonym tańcu magicznie mijały jej rozłożoną, półokrągłą kopułę i lądowały na jego policzkach, a poza tym widział kątem oka, że Sebastian nie narzeka na typową psotę Angielskiej pogody, a nawet w milczeniu oddaje się jej subtelnym pieszczotom. Sam psychiatra nie cierpiał deszczu – denerwowały go lepiące się do skóry ubrania, zimna woda wlewająca się zdradziecko za kołnierz koszuli oraz mokre włosy, które opadały na czoło i sprawiały, że Lanceowi wydawało się, że ma ich mniej niż w rzeczywistości. Wciąż wmawiał sobie, ze to żaden kryzys, a on jest jeszcze piękny i młody. Nie o tym jednak teraz. - teraz chciał jak najszybciej znaleźć się w ciepłym i suchym domu, w którym miał na moment przejąć rolę przewodnika. Był tak poukładany, że wczoraj sporządził cały plan wycieczki i nakreślił sobie w myślnikach o czym powinien wspomnieć. Miał w końcu świadomość, że obecność nowej osoby w domu zachwieje w znacznym stopniu jego codziennymi rytuałami, dlatego chciał przeprowadzić to przejście do nowej rzeczywistości jak najbardziej łagodnie i bezboleśnie dla nich obu. Brunet zaprosił swoją surówkę do jeżdżącego pudełka, pomrukującego i warczącego niecierpliwie. Wewnątrz nie było specjalnie cieplej niż na dworze, ale póki Lanceowi nie zamierzały kostnieć palce, to nie miał w planach narzekać. Wsiadł do taksówki zaraz za rudzielcem i taryfa ospale oderwała się jednym kołem od chodnika, z podskokiem lądując z powrotem na niemal nieuczęszczanej drodze i zatelepała się, ruszając w co najmniej pół godzinną podróż do miasta. - Nie masz do mnie żadnych pytań? – zagaił nagle, po jakiś pięciu minutach od opuszczenia szpitala, kiedy przypomniało mu się, że powinien być motorem napędzającym młodszego chłopaka do zwierzeń. Sam przez lata dziczał, ale zamiast chęci ucieczki czuł delikatne podekscytowanie. |
| | | KosmosChibi Seme
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 98
Cytat : *Star Trek Intro* Wiek : 28
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Czw Sie 31, 2017 8:54 pm | |
| Szum deszczu był jak symfonia dla jego uszu. Może nie całkiem zapomniany, przecież tyle razy słyszał go zza okna, ale teraz odkrywany całkowicie na nowo. Rozkoszował się każdą kroplą na swoim ciele, ciężkością płaszcza, mokrymi pasmami włosów, które przyklejały mu się do twarzy. Mógłby tak stać aż nie przestanie padać, ale zatrzymanie się nie wchodziło w grę, podążał posłusznie za nowym człowiekiem. Skoro on się nie zatrzymywał, Sebastian też nie powinien. Może nie chciał mu robić jeszcze większego problemu. Chociaż trudno stwierdzić czy był na tyle świadomy, by podjąć tak racjonalną decyzję. Może po prostu zobojętniał tak bardzo, że bez słowa protestu robił to, co mu kazano. Do samochodu też wsiadł bez żadnych zastrzeżeń. W jego głowie nie rodziły się podejrzenia, wciąż panowała tam przerażająca pustka. Gdyby nie deszcz na twarzy, skupienie się na zupełnie podstawowych rzeczach, pewnie poczułby się jakby teleportował się do samochodu, jakby droga między nim, a szpitalem w ogóle nie istniała. Tak było później, gdy samochód ruszył. Przez chwilę patrzył na przesuwające się za szybą obrazy. Były bardzo przyciągające, ruszały się i były wolne od zwidów. A może tak mu się tylko wydawało? Z pewną satysfakcją śledził oddalający się szpital, ale długo nie mógł oderwać od niego oczu. Czuł, że musi zapamiętać to miejsce, które tyle zmieniło w jego życiu. W pewnym momencie zauważył, że szyba zaparowała. Uśmiechnął się blado, wyciągnął drżącą prawą rękę i małym palcem, powoli jej dotkną. Palec pozostawił kropkę. Uśmiechnął się szerzej. Znów dotknął, ale tym razem pociągnął dłuższą krzywą, która na pierwszy rzut oka niczego nie tworzyła. Szybko jednak się zamieniła w krzywiznę szczęki, potem doszedł nos i oczy w postaci dwóch kropek i dwóch kresek, sklejone deszczem włosy. Właściwie tylko Sebastian wiedział, że są sklejone deszczem i dlatego tak opadają na twarz, bo rysunek był bardzo poglądowy, głównie przez grubą kreskę, którą pozostawiał jego palec. Ale on wiedział kogo rysuje. Był to pierwszy obraz nowego człowieka. Próbował oddać krzywiznę jego nosa, ostrość twarzy i smutne oczy, to go teraz pochłaniało, nie jakieś pytania. Chciał zapamiętać tę twarz, bo już wiedział, że będzie ważna. Ważna, bo przyniosła zmianę po tak długim czasie stagnacji. Zamyślił się na chwilę. Czuł, że powinien czuć coś więcej. Cieszyć się, być rozemocjonowany, ale nie potrafił. Wir powstały pomiędzy jego sercem, a żołądkiem zasysał wszystko, niczemu nie pozwalał uciec. Czasem zastanawiał się czy można by go wyciąć i wyrzucić, czy wtedy wszystko wróciłoby do normy, ale szybko przywoływał się do porządku. Nie ma żadnych wirów, a rzeczy, których nie ma nie można wyciąć, bez względu na to, jak bardzo wydają mu się prawdziwe. Spojrzał kontem oka na towarzyszącego mu mężczyznę. Krople wody spływały po jego twarzy pozostawiając za sobą migocący, kolorowy ślad. Cały on spływał kolorową farbą. Westchnął. Powoli wyciągnął palec i ostrożnie dotknął jego policzka, delikatnie przeciągnął tworząc niewielki, zupełnie nic nie znaczący symbol. Jakie jego życie było niedorzeczne. Nie umiał się z tym pogodzić. Gdyby spojrzeć mu teraz w oczy wśród znajomego braku wyrazu można było dostrzec głęboki smutek, kłębiący się gdzieś bardzo głęboko w źrenicach. Jakaś część jego chciała o coś zapytać, sam nie wiedział o co, bo pytanie zgubiło się w wirze jeszcze zanim na dobre je sformułował. Jednocześnie zalał go wewnętrzny tajfun, który kazał milczeć, wlewał w niego ciszę i apatię, zaszywał usta niewidzialną nicią. Nie czuł potrzeby kontaktu. Nie czuł jej przez tyle długich lat. Dlaczego miałoby się to zmienić? Nawet nie pamiętał kiedy ostatnio coś powiedział, nie pamiętał jak brzmi jego własny głos. Wydało mu się to straszne, ale nie był pewien czy takie było w rzeczywistości. Chociaż niepamiętanie w przypadku osoby, która nie wiedziała, co jadła dzisiaj na śniadanie wcale nie było jakimś przeważającym argumentem. Równie dobrze mógł mówić wczoraj i zupełnie o tym nie pamiętać. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Sob Wrz 23, 2017 6:17 pm | |
| Kiedyś na parapecie tak długim, że nie sięgał go już dach kamienicy stało niewielkie plastikowe pudełko z czarną i okrągłą płytką na szczycie - do złudzenia przypominającą płytę winylową. Cały element był bardzo czuła, rejestrował najmniejsze nawet uderzenia i zamieniał je w ciche dźwięki odpowiadające strefie na okręgu, w którą uderzono. Muzyka była najpiękniejsza, kiedy o blaszkę uderzały krople deszczu – wtedy na tle szumu setek drobin rozpryskujących się na chodnikach, dachach i ścianach rozbrzmiewała cicha, chaotyczna pieśń tych wybranych, które trafiały na płytkę. Cenną i charakterystyczną cechą takiego koncertu była jego absolutna niepowtarzalność i wartość, którą nabierał każdy odcinek ciągnącego się w nieskończoność refrenu, który ułożył się wprost idealnie i tylko czekał na odtworzenie na innym instrumencie. O dziwo jednak dźwięki były tak nienachalne, że skupiały na sobie odpowiednio mało uwagi, pozwalając umysłowi odprężyć się i nastawić na odpowiednie fale, by pracować twórczo, wyciągać logiczne wnioski czy po prostu odpocząć po ciężkim dniu. Dlatego deszczowe popołudnia w domu Carterów były kiedyś bardzo ważnymi wydarzeniami – wyciągano wtedy plastikowe pudełko z płytką wyglądającą jak płyta winylowa i siadano w krzesłach, fotelach i sofach… I słuchano. Słuchano podczas czytania książki albo notatek z ostatniej sesji z pacjentami, podczas gotowania, podczas gładzenia brzuszka, w którym dojrzewało nowe życie... A potem Lance już nigdy nie wyciągnął pudełka z płytką. I nie myślał o tym, że jeden z parapetów jest tak długi, że wystaje poza dach kamienicy. Zapomniał, że deszcz potrafi wydawać inne dźwięki niż monotonny szum.
Na przykład ten szelest kropel o blachę taksówki, która cięła deszczową kurtynę niczym ostrze noża, pozwalając się skąpać w naturalnym prysznicu, by być gotowym na przybycie rzekomo ciepłego wieczoru – tak przynajmniej twierdzili w porannej pogodzie. Zagajenie rozmowy z marchewkową surówką nie dało żadnych owoców poza goryczą bycia zignorowanym – choć nadal w spektrum intensywności ta emocja była tak maleńka, że większość ludzi nawet nie potraktowałaby jej poważnie. Mimo to dla Lance’a to było coś nowego. I ekscytującego. Postanowił jednak nie być nachalnym, siadł prosto i grzecznie w swoim siedzeniu, i znalazł własne okno do kontynuowania obserwacji. Zastanawiał się tylko czy surówka ma dość jego głupiego pierdolenia, boi się czy może jest po prostu zbyt podekscytowana i zbywa wszystko milczeniem? Czy może jest coś innego…? Nawet nie oglądał się na krople wciekające mu za kołnierz, czy wsiąkające w jego ubrania, nie oglądał się na buczące cicho radio w przedniej części pojazdu, ani na całą karykaturalną niedorzeczność sytuacji. Po prostu siedział, pocierał palcami skraj rękawów płaszcza - zbyt cienkiego jak na tę porę roku – i… Aż wzdrygnął się, jak połaskotany po kręgosłupie łapkami zwinnej i zimnej jaszczurki, kiedy chłodny palec pokonał z dziecięcą łatwością jego szeroką strefę komfortu i prywatności, by tyknąć papierowo białą skórę na policzku. Zerknął na rudzielca błyskawicznie, by upewnić się, czy wszystko w porządku, a gdy ten cofnął się, Carter automatycznie potarł się po boku twarzy. - Co? Coś nie gra? – bąknął sam nie wiedząc co ma na myśli; deszcz, jakiś brud czy nawet ptasią kupę, których nadmiar w ty miejscu swojego ciała jakimś cudem mógł nie zauważyć. - Sprawdzasz czy jestem prawdziwy? Czy coś nie z tej ziemi siadło mi właśnie na twarzy? Czy to cień uśmiechu? Niemożliwe. |
| | | KosmosChibi Seme
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 98
Cytat : *Star Trek Intro* Wiek : 28
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Pią Paź 27, 2017 4:39 pm | |
| Mierzył wzrokiem jego twarz. Chciał nauczyć się jej na pamięć, potrafić przywołać ją nawet, gdy zamknie oczy i przez długi czas nie będzie go widział. To była ważna twarz i nie wiedział kiedy zniknie. Być może jak tylko zatrzyma się samochód, gdy deszcz przestanie uderzać o dach, gdy zamkną go w kolejnym pokoju, w którym jego jedynym zajęciem będzie studiowanie tapety. Nieistniejący wir zaczął rosnąć w zastraszającym tempie, pochłaniał go bardziej i bardziej, a on nie wiedział co robić. Działo się tak wiele i tak mało w tym samym czasie. Obrazy za oknem przewijały się, deszcz szumiał, nie działo się nic. Wir poszerzał się, pustka rosła, twarz mężczyzny zamazywała teraz bura farba, działo się wszystko. Poczuł coś mokrego na twarzy. Nie wiedział czy to deszcz, czy jego łzy dopóki nie musiał wziąć głębszego oddechu. Potem potrzebował kolejnego i kolejnego, aż bez głębszych oddechów nie mógł przetrwać ani chwili. Zaczął łapczywie łapać powietrze, zakrył usta dłońmi próbując wrócić do wcześniejszego stanu rzeczy. Co teraz? Co teraz? Twarz stawała się coraz mniej wyraźna, nie wiedział czy to przez zwidy czy łzy. Nie czuł już pustki tylko przeszywający ból. Gdzieś pomiędzy jednym krótkim oddechem, a drugim usłyszał cień swojego głosu. Roztrzęsiony i połamany, zupełnie nie podobny do niczego. Nie ułożył się w słowa, ani tym bardziej w zdania. Pogrążał się w panice i był już tak głęboko, że nie wiedział co zrobić. Nigdy nie wiedział, ale już tak dawno nie był w takim stanie. Dlaczego nie mógł pozostać obojętny, dlaczego zaczął myśleć, szczególnie o tym, co może się stać? Oczami wyobraźni widział już kolejny pokój. Zimny i samotny. Kolejną tapetę. Pożółkłą i zawiłą, tak jak jego umysł. Podwinął nogi do piersi i schował twarz w kolanach. Zamknął oczy i starał się skupić na oddychaniu. Nawet oddychanie było dla niego trudne, co dopiero prawdziwe życie. Dlatego go zamknęli. Bo nie potrafił żyć. Jakaś część jego doskonale wiedziała, że to nie prawda, że kiedyś żył pełną piersią i wszystko było piękne. Po prostu w tej chwili nie potrafił uwierzyć, że te czasy były prawdziwe. Odzwyczaił się od życia przyzwyczajając się do tapety. Każdy dotyk czuł tak wyraźnie, nawet oparcie samochodu, tak bardzo mu przeszkadzał. Czuł się porzucony i jednocześnie osaczony, nie wiedział jak to możliwe. Szum deszczu zaczął go drażnić. Dlaczego musi się dziać tyle rzeczy, kiedy on nie potrafi nawet oddychać? Skupiał się na tej jednej rzeczy, która nie chciała odejść. „Skoro nie umiesz oddychać, jak możesz żyć?” Wydał z siebie przeciągły jęk, prawie zduszony krzyk. Nie potrafił, nie zasługiwał na życie, najwyraźniej nawet to w pokoju. Nie wiedział skąd te myśli wzięły się w jego głowie, jaką okrężną drogą przyszły, skoro chwilę temu był tak zafascynowany. A może nie chwilę? Może minęła cała wieczność, a on nie pamięta? Jak może być czegokolwiek pewien? To nie było teraz ważne. Ważne były natrętne myśli, które przyszły i nie chciały odejść. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Wto Lis 21, 2017 11:11 pm | |
| Zmiana środowiska, niezależnie jak obiecująca i o ile lepsza, zawsze była dla pacjenta bardzo, bardzo dużym szokiem. Carter widział już najróżniejsze reakcje: od zblazowanej obojętności, przez nerwowe drgawki, agresję i histeryczny śmiech aż po sam płacz. Czas miał pokazać czy były to łzy zrodzone ze szczęścia czy przerażenia. A Lance, co miał zrobić? Nie potrafił już przytulić, ani z drugiej strony siedzieć obojętnie; przesunął więc bladymi palcami po pasie na tę chwilę nader mocno przyciskającym jego pierś do oparcia siedzenia i najpierw utkwił wzrok w swoich kolanach, słysząc jęk dochodzący z boku, wyrywający się z gardła rudowłosego jak strzęp prześcieradła oddzielającego go latami od świata. Chyba dotarło już do niego, że tapeta nie wróci… Ani gryzący w skórę krochmal na pościeli i piżamie… I kiedy Lance znowu zerknął na zapłakaną szybę, to i jemu wyrwało się coś – można by pomyśleć – nieodpowiedniego: - ”Dlaczego ogórek nie śpiewa”…? – Postradał zmysły? Nie, chyba jeszcze nie. - ”Pytanie to, w tytule postawione tak śmiało, choćby z największym bólem rozwiązać by należało. Jeśli ogórek nie śpiewa, i to o żadnej porze, to widać z woli nieba prawdopodobnie nie może. Lecz jeśli pragnie? Gorąco! Jak dotąd nikt. Jak skowronek. Jeśli w słoju nocą łzy przelewa zielone?” – Słowa sączyły się powoli i opadały gęsto na siedziska taksówki. - ”Mijają lata, zimy, raz słoneczko, raz chmurka; a my obojętnie przechodzimy koło niejednego ogórka.” Zakończył i spojrzał bezradnie na swojego skulonego towarzysza. Jego żona lubiła ten wiersz. - Konstanty Ildefons Gałczyński. Ma pełno bardzo przyjemnych dzieł i większość z nich znam na pamięć. Nie tylko o ogórkach. Wypłacz się teraz Sebastianie, obiecuje, że od momentu kiedy wysiądziesz z tej taksówki już nie będziesz miał do tego powodu. – Kącik jego ust drgnął delikatnie, ale nie wyciągnął dłoni w stronę drżących ramion, nie wiedząc jeszcze czy nie byłoby to najgorsze, co mógł właśnie zrobić. To były pierwsze kroki na nieznanym gruncie – Carter mógł popełniać właśnie pełno błędów, albo po omacku wpadł na jedyną słuszną drogę – do gwiazd przez ciernie. A musiał spieszyć się z naprawianiem połamanego młodzika, bo niemal widział już swój dom.
Żółty, charczący bolid podjechał pod jedną z urokliwych, osadzonych z dala od zgiełku, kamienic i jego kierowca zakrzyknął sobie cenę gorszą niż Szatan podczas kontrolowania czytelności podpisu na cyrografie. Lance mimo to wyskoczył ze swojego skromnego dobytku, dobił targu swoją duszą i wysiadł na deszcz, szybki obchodząc auto i otworzył drzwi samochodu po stronie Sebastiana. - Chodź. Jesteśmy w domu, obiecuje, że będziesz miał tam więcej szyb do rysowania, odstąpię ci nawet lustro w łazience. – zapewnił całkiem zagrzewająco, otwierając parasolkę z głośnym szelestem. |
| | | KosmosChibi Seme
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 98
Cytat : *Star Trek Intro* Wiek : 28
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Sro Lis 29, 2017 5:25 pm | |
| Usłyszał głos, który tym razem nie należał do niego. Coś nowego, kolejny bodziec nie będący ani rytmem jego oddechu, ani rytmem wybijanym przez deszcz. Dwa wykluczające się rytmy i głos. Tak dobrze mu się kojarzył, z chłodem na twarzy i orzeźwiającym zapachem deszczu. Przecież to wydarzyło się przed chwilą, jak mógł sprowadzić to wspomnienie ledwie do skojarzenia? Znów nie był pewien ile trwała chwila. Pewnie niedługo, bo nadal byli w samochodzie i nie pamiętał żeby wysiadali. Ten głos wypchał mu głowę kolejną dawką myśli. Było to dobre, bo przynajmniej nie były to czarne myśli zrodzone z wiru, który tak zajadle pochłaniał jego wnętrze. Słuchał tego głosu, nawet nie słów, samego brzmienia i rytmu. Jedynego przyjemnego rytmu w tym otoczeniu. Wciąż łapał głębokie wdechy, nadal nie potrafił bez nich przetrwać, ale stawały się one coraz rzadsze i rzadsze. Nie potrzebował już tak łapczywie powietrza. Schował ręce w kieszeniach pożyczonego mu płaszcza, gdzie znalazł chusteczkę. Wyciągnął ją, studiował przez dłuższy moment. W końcu nie pytając o zgodę wytarł w nią twarz. Był zdesperowanym wariatem, a przynajmniej tak musieli myśleć inni znajdujący się w samochodzie, więc gdzie by dbał o to czy była używana. I dobrze, bo naprawdę nie dbał. Zaraz później przyszło nowe doznanie, nowy widok, tak zupełnie różny od tego, czego się spodziewał. Wyobrażał sobie, że zabiorą go znów do odosobnionego, dużego budynku, który zajmowałby przestrzeń pomiędzy pustymi, szarymi łąkami, jak drewniany klocek na dywanie. Z wysokim ogrodzeniem, wydzielonymi tak zwanymi ogródkami i kilkoma drzewami posadzonymi strategicznie z dala od płotu. Zamiast tego czekał na niego widok rodem z przeszłości. Kilka mglistych wspomnień uderzyło do jego głowy. Śmiech, muzyka i specyficzny smak alkoholu na języku, zapach farb i ciepło ludzkiego ciała, sąsiedzi domagający się ciszy. W jego głowie zabrzmiała piosenka, której tak dawno nie słyszał, a która tak doskonale go oddawała. A przynajmniej tak pamiętał. Gdy na Montmartrze bzy pachniały pod oknami. Nie liczyło się nic stare schody na strych i pokoik ubogi. Tam nam płynęły dni ja malowałem, a modelką byłaś ty. A to wszystko w kamienicy, tak podobnej do tej. Pewnie zapłakałby za dawnymi czasami, gdyby nie wybuch, który przeszedł przez niego kilka minut temu. Czuł się spokojny, wciąż pusty w środku, ale jakby nieco poruszony. Nie chciał się ruszyć. Stał jak ten idiota na chodniku przed kamienicą i wzrokiem studiował budynek. Po raz pierwszy od tak dawnego czasu czuł potrzebę żeby coś powiedzieć. Zakaszlał. Trudno powiedzieć czy to przez niedawny, intensywny płacz czy przez to, jak długo nie używał swojego gardła. Być może oba. W końcu z wielkim trudem, fizycznym i psychicznym, wychrypiał bardzo krótkie i ciche – Dziękuję – i znów między nimi zapadła cisza. Nie czuł potrzeby się tłumaczyć. Gdyby nowy człowiek go zapytał o znaczenie tego słowa, pewnie nie pofatygowałby się odpowiedzieć. Dla niego to było oczywiste. Czuł się jak ptaszek, który po otwarciu klatki jest tym faktem bardzo zdziwiony, przysiada na drzwiczkach i obserwuje, nieśmiało machając skrzydełkami gotów po raz pierwszy od tak dawna polecieć. To uczucie było warte podziękowania, nawet jeśli nie było prawdziwe, jeśli nie mógł nigdzie odlecieć. Dosłownie czy w przenośni.
|
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Sob Gru 09, 2017 7:30 pm | |
| Taksówkarz nawet po przeliczeniu pieniędzy i schowaniu ich do zabezpieczonej kasetki stał jeszcze ze dwie minuty połową auta na chodniku, patrząc niecierpliwie na kuriozalną parkę, która chyba nie paliła się z wejściem do środka. Diablo jeden wiedział co kierowca miał w głowie – może liczył na ewentualny kosztowny kurs powrotny, bo pacjent zmienił zdanie? Albo może na przedłużenie ich wspólnej podróży do innej destynacji? Nie wiadomo, wiadomym było, że napluł sobie w brodę za stratę czasu, bo jego poirytowane cmokniecie nawet w szumie deszczu było słychać przez niedomknięte okno po jego stronie; po czym zjechał ze swojego stanowiska i mrucząc silnikiem włączył się do jednostajnego ruchu ulicznego. A Oni stali dalej… Owszem, Lance’owi się nie spieszyło, nawet jeśli czuł jak chłodne powiewy muskają zimnymi jęzorami jego okryty kark (wychodząc przecież kilka razy przypominał sobie o szaliku, ale ostatecznie go nie zabrał!) to nie popędzał swojej marchewkowej surówki, która najpierw musiała zaznajomić się z zewnętrzem nowego domu. I musiała… sprawdzić czy nadal jest wirtuozem gry na instrumencie własnego gardła. Ta chwilowa pieśń trwała krótko, słychać było pomiędzy kolejnymi szarpnięciami jak dźwięk strąca warstwę kurzu ze strun głosowych, ale ostatecznie słowo przekazało tyle wdzięczności, że Carter poczuł jak kuper obrasta mu w kolorowe piórka. - Poczekaj aż zobaczysz wnętrze – palnął niemal dumnie. Z początku sądził, że Pan Woodhouse był faszerowany tak silnymi lekami, że detoks i zmianę miejsca będzie odchorowywał co najmniej kilka tygodni, ale wystarczyła niedługa przejażdżka i pierwszy kontakt z otwartym drzwiami klatki, a już pokazywał pierwsze symptomy odstawienia. Nawet ten wybuch w samochodzie Lance brał za dobrą kartę. Płacz to w końcu najnormalniejszy, ludzki odruch – jest źle dopiero kiedy człowiek już nie płacze… Bez pytania przestąpił kilka kroków w przód, wyciągając rękę daleko za siebie, by wciąż w większości zasłaniać głowę gościa trzymaną weń parasolką i lekko pchnął drzwi, a te otwarły się okazując neutralną klatkę schodową, której ściany pociągnięto kremową farbą, a płytki na podłodze i schodach przywodziły na myśl gęstą, mleczną czekoladę - gorącą i nalaną do szerokiej filiżanki z grubymi ściankami. Ta mała renowacja była pomysłem samego Lance’a, częściowo sfinansowanym przez resztę zgadzających się z nim sąsiadów. Psycholog pomyślał, że dawna neutralna biel może w pierwszym kontakcie dostarczyć Sebastianowi złych skojarzeń ze szpitalem, więc wybrał wystrój przypominający bardziej… kawiarnię. - Moje mieszkanie jest na najwyższym piętrze. Poddasze powinno ci się spodobać – rzucił, wpuszczając rudzielca do ciepłego środka i zamykając parasolkę, strzepując przy tym na płytki nadmiar wody. Wszystko pachniało nowością. I farbą. Tak, zdecydowanie bardziej pachniało farbą niż nowością – w końcu nawet cztery dni intensywnego wietrzenia nie wymiotły całkowicie tego specyficznego aromatu, ale przynajmniej według Lance’a nie należał on do gamy tych nieprzyjemnych. Nawet miał w sobie coś nęcącego – jak na przykład benzyna, czy rozpuszczalnik i… Odbiegał myślami. Lekarz zamiast zająć się gościem, fruwał po wnętrzu własnej głowy. To był stres, na pewno stres. I brak kawy.
Niespiesznie przeprowadził chłopaka przez kolejne trzy pietra, objaśniając mu pokrótce zabawne ciekawostki na temat sąsiadów, wskazując na konkretne drzwi za którymi kryły się mieszkania wspomnianych. A to o małej wojnie pomiędzy dwojgiem, z czego kotka jednego cyklicznie obsikuje drzwi drugiego, ostatnimi czasy odnajdując w sobie wewnętrznego snajpera i zręcznie omijając wycieraczkę, i trafiając na szparę pod drzwiami tak, by naciekło do środka. A to o bezpośrednim sąsiedzie z dołu, który chyba należy do Klubu Anonimowych Miłośników Wiertarek Udarowych. A to o wścibskiej sąsiadce z naprzeciwka, która najpierw zdobywa zaufanie pysznymi babeczkami, a potem próbuje ogołocić ofiarę z najnowszych ploteczek. - Pewnie też je kiedyś spróbujesz – zakończył, stając naprzeciwko wrót do własnej świątyni i grzebiąc dłonią w głębokiej kieszeni płaszcza, by gdzieś pomiędzy folijkami po pożartych cukierkach znaleźć klucze. - Wszyscy cierpią tutaj na brak nowej krwi, na pewno zainteresuje się młodym artystą. I wreszcie znajomy metaliczny szelest obwieścił koniec poszukiwań i zamilkł równie szybko, kiedy ząbki klucza wypełniły zamek i po kilku zgrabnych przekrętach na skalę światową dobrały się do zamka, który ulegle rozsunął przed nimi swoje podwoje. A potem smukłe, blade palce pchnęły drzwi do wewnątrz… Wtedy też maleńka smuga światła, rozszczepiona na wszystkie tęczowe kolory przepłynęła po twarzy Sebastiana, ślizgnęła po ściance i framudze, po czym płochliwie zbiegła z powrotem do mieszkania. Co to było? Halucynacje znowu wchodziły? |
| | | KosmosChibi Seme
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 98
Cytat : *Star Trek Intro* Wiek : 28
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz Pon Sty 22, 2018 10:55 pm | |
| Wchodząc do klatki schodowej zaciągnął się zapachem farby. Był to zapach niemal melancholijny, już obcy, ale wciąż odlegle znajomy. Poczuł jak w jego oczach znów powoli zbierają się łzy, tym razem chyba wzruszenia. Farby, kiedy ostatnio miał jakieś w dłoniach? Nie pamiętał. Za to pamiętał doskonale ich konsystencję, żywe barwy i właśnie zapach, ten specyficzny zapach, który kiedyś przesiąkał przez wszystkie jego ubrania. Zamrugał, a kilka łez spłynęło cicho po jego policzkach. Nie ukrywał ich, nie próbował ich zetrzeć. Spojrzał jedynie w górę, jak schody zaginały się w zgrabną spiralę i rozpoczął swoją powolną podróż na najwyższe piętro. Krok za krokiem, nie patrząc pod nogi. Kilka razy potknął się, ale przez cały czas jedną rękę trzymał na poręczy. Trudno stwierdzić czy z przyzwyczajenia czy dla świadomej asekuracji. Nawet zwykłe schody były na swój sposób obce. Kiedy ostatnio pozwolili wyjść mu z jego pokoju na spacerownik? Słuchał i jednocześnie nie słuchał. Wszystkie słowa przelewały się płynnie przez jego głowę i jedynie niewielka część informacji pozostawała w rudej łepetynie. Sąsiedzi… Nie lubił sąsiadów. Jego wcześniejsi byli zazwyczaj głośni. Krzyczeli przez sen, a potem słyszał otwierane drzwi, jeszcze głośny krzyk i ciszę. Cisza czasem była najgorsza, bo pozostawiała pole do popisu jego wyobraźni. Trzecim okiem widział, jak sąsiad milknie, a potem, gdy już zupełnie nic nie mówi wymieniają go na innego. Ale on też niewiele mówił i nikt go nigdy nie wymienił… Chyba że… Chyba że nastąpiło to właśnie dzisiaj. Zresztą, o czym on myślał? Przecież zwyczajni sąsiedzi zwyczajnych ludzi nie krzyczą po nocach. Co najwyżej budzą rano wiertarką udarową. A to wyglądało na zwyczajny dom ze zwyczajnymi lokatorami. Może i on przesiąknie w końcu tą zwyczajnością i nie będzie już nigdy musiał wracać do małych pokoików. Myśl o sąsiadach zasiała również i lęk. Czuł się obserwowany. Z każdym krokiem i każdym słowem nowego człowieka to uczucie zwiększało się. Patrzył podejrzliwie na mijane drzwi, na ich małe, okrągłe otworki, przez które mógł być obserwowany. Tacy ciekawi jego osoby, co? Ciekawe jak bardzo się rozczarują, gdy zobaczą wariata zamiast upragnionego młodego artysty. Tak, wariata. Bo przez ten czas spędzony w pokoju zaczął wierzyć w swoje przeistoczenie. Niewątpliwie kiedyś był młodym artystą, ale kiedy to było? Czas zdawał się zwalniać, z każdym stopniem coraz trudniej było mu iść. Rozglądał się niespokojnie dookoła. Otaczające go ściany zdawały się wyginać, jakby ktoś ulepił je z plasteliny i wyciągnął pewną ręką w górę. Tak samo schody, jakby każdy jego krok formował je na nowo. Kręciło mu się w głowie. Mocniej chwycił się balustrady. Kiedy wreszcie koniec? Ostatnie piętro! Ściana! Przywarł do niej szybko plecami i rozejrzał się wokoło. I co teraz? Nowy człowiek niespiesznie otwierał drzwi. Szybciej, szybciej! Zanim go zauważą! Co on mówi, na pewno już go zauważyli! Co myślą? Co powiedzą? A czego nie usłyszy? To było najgorsze. Wiedzieć, że mówią, ale nie słyszeć. Szczęk przekręcanego klucza, otwarte drzwi, jeden szybki krok i wszystko się zatrzymało. Na progu, jakby napotkał realną przeszkodę, przez którą nie mógł wejść do środka. Po prostu się zapatrzył. Światło odbiło się jak tęcza i uczucie obserwowania zniknęło. Znów unosił się na kolorach.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Namaluj mnie tak, jak mnie widzisz | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |