|
| Autor | Wiadomość |
---|
LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Tak, boże! Wto Maj 22, 2018 2:47 pm | |
| Moirai Bogini losu, przyszłości. Ukochana Aeshala. Jej jedynym darem jest widzenie wszystkich ścieżek przyszłości i przeszłości, praktycznie nie posiada magicznych zdolności. W Luxurii jest całkowicie zapomniana. W innych światach przedstawiana jest zwykle jako szczupła, wysoka kobieta o jednej parze wielkich, białych skrzydeł i długich, złotych włosach. Nieodłącznym elementem są wypełnione białą mgłą oczy oraz jasnoniebieskie, skomplikowane wzory na dłoniach i stopach. Zeszła do Luxurii, ponieważ zobaczyła jej zagładę, a żaden z bogów nie chciał uwierzyć w jej przepowiednię. Ma ciche i łagodne obejście, unika konfliktów, poproszona o pomoc zawsze jej udzieli.
Tamerein Męskie, anielskie wcielenie bogini, pozbawione jej wspomnień i części zdolności przez słabe, śmiertelne ciało, nieprzeznaczone do wytrzymania boskości. Wychowany przez dwójkę kochających rodziców, którzy odzyskali swojego syna po niebezpiecznych, zakazanych, nekromanckich praktykach. Nigdy nie odkryli, że to nie on do nich wrócił. Jest szczery aż do bólu, prawdomówny, nigdy nie ukrywający swoich wizji, jeśli jest w stanie je zinterpretować. Jego przepowiednie nigdy nie są tajemnicze i niejasne - chyba, że sam chce utrudnić życie konkretnej jednostki. Często za swoje widzenia żąda spełniania życzeń - nigdy jednak nie są wygórowane. Jest hedonistą. Czerpie z życia garściami, zupełnie tak, jakby śmierć wywołała w nim niepohamowany i niemożliwy do zaspokojenia głód wrażeń. Lubi jedzenie, trunki, dobry i mocny seks, bogate materiały i wygodne łoża. Jest wysoki, ma długie, białe włosy, czarne tatuaże na ramionach i przedramionach (świecące się na niebiesko podczas wizji), błękitne oczy i trzy pary jasnych, niemal białych skrzydeł. coś takiego?
Ostatnio zmieniony przez Lost dnia Pią Lip 06, 2018 6:20 pm, w całości zmieniany 4 razy |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Tak, boże! Wto Maj 22, 2018 3:29 pm | |
| Szedł przez ulice spokojnym, miarowym krokiem, z głową uniesioną wysoko, wodząc wzrokiem po mijanych mieszkańcach i przejezdnych, nie odwracając wzroku ani gdy dostrzegał znajome twarze, ani gdy ktoś odwrócił wzrok i zaczynał szeptać mrożące krew w żyłach historie swojemu towarzyszowi, ani nawet wtedy, gdy spotykał się z wyraźną niechęcią i obrzydzeniem, częstokroć związanym ze splunięciem mu pod wysokie, skórzane buty. Po bokach miał dwóch barczystych mężczyzn, anioła i demona, obu będących w pełnym uzbrojeniu, chrzęszczących nieprzyjemnie przy każdym ruchu, z dłońmi ułożonymi przy broniach, gotowymi zareagować na każdy niewłaściwy ruch, każdy nieplanowany postój, czy chociażby sugestię, iż anielski nie jest przekonany o wadze i słuszności ich misji. Chłodne powietrze zawiało mocniej, przedzierając się przez gruby materiał spodni wsuniętych w cholewy butów, pod białą, płócienną koszulę, obniżając temperaturę metalowych bransolet na nadgarstkach i wywołując gęsią skórkę na gołych, owiniętych czarnymi wzorami tatuaży, ramionach. Nawet w taką pogodę trzymał je odkryte, bez strachu i skrępowania prezentując dowody swojej inności, symbole informujące każdego, iż to właśnie z nim ma się do czynienia. Niejeden by je ukrył, próbując wtopić się w tłum, ale nie Tamerein. Dla niego magiczne symbole były jednocześnie klątwą i sensem życia. Były oczywistym, stałym elementem jego osoby, dającym zarówno przywileje, jak i obowiązki. Czyniącym go jednocześnie nietykalnym, jak i niechcianym. Pożądanym i przeklętym. Niezależnie od tego, jak bardzo chciałby się ich wyprzeć, nie mógł sobie na to pozwolić. Nie chciał rezygnować z przyczyny, przez którą w ogóle znajdował się na tym świecie. Nigdy nie pozwoliłby sobie na kłamstwo związane z jego istotą, sednem i najważniejszym elementem, którego nie dało się ukryć i który wpływał na jego życie znacznie bardziej, niż cokolwiek innego mogłoby wpłynąć na kogokolwiek innego. Niż Pan ukształtował aktualne granice królestwa. Merein uśmiechnął się wąsko pod nosem, przymykając oczy i delikatnie kręcąc głową, w zupełnie zbędnym ruchu niedowierzania wobec własnej śmiałości. Gdyby towarzyszący mu wojownicy znali jego myśli, niewątpliwie pozbawiliby go głowy. Nie dotarłby nawet do pałacu, niezależnie od tego, jak mocno kapłani byli przekonani o jego niezastąpioności i zdolnościach, które miałyby doprowadzić do poprawienia stanu samego boga. Pewna bezczelność nie była dozwolona i akceptowana, bez względu na to, kto sobie na nią pozwalał. Od początku ich niedługiej podróży, wszyscy zstępowali im z drogi, niezależnie od tego, jak bardzo ciekawi byli swojej najbliższej przyszłości, czy przyszłości swoich bliskich. Niezależnie od tego, jak bardzo spieszyli się w jakieś miejsce. Niezależnie od tego, kim byli i z jakim celem przemierzali miasto - tego poranka najistotniejszy był Widzący, wraz ze swoją dwuosobową eskortą, odprowadzany ciekawskim, wrogimi i tęsknymi spojrzeniami. Przez długi czas nikt nie odważył się ich zaczepić, opóźnić ważnej misji, której bez wątpienia w tym momencie się oddawali. Nikt - oprócz chudej, niewysokiej kobiety z szarą skórą, włosami tak brudnymi, iż ich kolor można było już wyłącznie zgadnąć, oraz wielkimi, mokrymi oczami. Zdesperowanej na tyle, by zadrzeć ze strażnikami, zaryzykować własne życie, ponieważ to nie ono się w tym momencie najbardziej liczyło. Upadła przed anielskim na kolana, wyskakując z bocznej uliczki, kładąc przed sobą dłonie i nisko opuszczając głowę, niemal powodując jego upadek. Temerein zatrzymał się w ostatniej chwili, utrzymując równowagę wyłącznie dzięki szczęściu, nie zaś wsparciu swojej obstawy, która może i nie miała zamiaru pozwolić mu uciec, ale nie chciała również poznać swojej przyszłości przez przypadkowy kontakt fizyczny czy wzrokowy. Równie dobrze mogłyby go odprowadzać kukły i efekt byłby ten sam. Nieprzyjemny chrzęst metalu wzrósł na sile, ale Widzący przyklęknął, jednocześnie układając własne dłonie nad głową kobiety, chroniąc przed - nie tak znowu nierealnym - ciosem. - Co się stało, piękna? - spytał łagodnym, dźwięcznym i wciąż kokieteryjnym głosem, pomimo całej sytuacji, pomimo braku urodziwości u kobiety, wynikającego jednak bardziej z jej warunków życia i problemów, niż faktycznej brzydoty. - Moja córka... Proszę... - wyszeptała z wysiłkiem klęcząca, wciąż nie podnosząc głowy, ani nie chwytając go za ręce, a jedynie wyciągając odrobinę jedną swoją dłoń do przodu, w niemej, błagalnej prośbie o przepowiednię. Merein czasami wymagał opłaty za swoje słowa. Tym razem jednak żadne życzenie nie przyszło mu do głowy. Bez słowa chwycił kobietę, jednocześnie wciąż osłaniając ją przed strażnikami. Jego oczy natychmiast przysłoniła biel, czyniąc spojrzenie upiornym, pustym i budzącym instynktowny, zwierzęcy strach. Czerń. Biel. Czerwień. Intensywny zapach kwiatów. Chropowate, zwilgotniałe drewno. Cisza. Opuścił powieki, pozwalając magii przycichnąć, świecącym fosforyzującym niebieskim tatuażom zgasnąć, bijącemu szybciej sercu - zwolnić. Nie odetchnął - nie chciał pozwolić sobie na nabranie kolejnego haustu potencjalnie trującego powietrza - ale nie puścił dłoni kobiety. - Przykro mi - powiedział jedynie, spoglądając w czubek jej głowy z ciężkim do opisania uczuciem. Przywykł do towarzystwa śmierci - zawsze jednak umierające dzieci wywoływały w nim nieprzyjemny ucisk. Cierpiący rodzice, gotowi poświęcić wszystko dla swoich pociech, przypominali mu o jego własnych, którzy nałożyli na jego barki ciężar Widzenia. Niewielu zdecydowałoby się na tak ostateczny czyn - i na szczęście niemal nikt nie miał możliwości wystarczająco szybko dotrzeć do odpowiednich ludzi, miejsc i mocy. Dzieci nie powinny umierać przed rodzicami - ale nikt nie powinien zaburzać naturalnego porządku świata. Raz zatrzymany puls nie powinien nigdy zostać wznowiony. Pierwszym przekleństwem nieznanej mu kobiety była rychła śmierć córki - drugim zaś, jej równie bolesny i bliski koniec. Od pewnego czasu słabość Pana odbijała się na wszystkich. Merein podniósł się na tyle powoli, by nie zranić skulonej i szlochającej kobiety, ale zarazem na tyle szybko, by móc zaczerpnąć powietrza w momencie, gdy oddali się od niej odpowiednio. Śmierć już wystawiała po nią ręce, a on nie chciał być następnym. Towarzyszący mu wojownicy przyspieszony krok powitali z obojętnością, ale anielski przypuszczał, że również ulgą. Im szybciej dotrą do Pana, tym szybciej z Panem będzie lepiej. Widzący był bardziej sceptyczny co do swoich zdolności. Rzadko spoglądając w przyszłość był w stanie zobaczyć więcej, niż jeden scenariusz - a jeszcze rzadziej wyłapać rzeczy, które mogłyby pomóc w ukierunkowaniu jej w zadowalający daną osobę sposób. Co się stanie, jeśli zobaczy śmierć Pana? Czy Pan mógł w ogóle umrzeć? Kapłani musieli być naprawdę bardzo zdesperowani, by zdecydować się na wezwanie go do siebie. Nigdy nie widział ich bóstwa i władcy. Wiedział rzecz jasna, jak wyglądał, był jednak świadom tego, iż wyobraźnia nie mogła oddać wspaniałości nieziemskiej istoty, która z nieznanych przyczyn zdecydowała się zająć swoimi wiernymi i której decyzje często były całkowicie niepojęte. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie był go ciekaw. Z drugiej strony, nie był pewien, czy wyjdzie z tego spotkania żywy. Im więcej się nad tym zastanawiał, tym bardziej nie rozumiał, dlaczego w ogóle zdecydowano się go wezwać. Może nie była to decyzja kapłanów, jak początkowo zakładał, a samego Pana? To znaczyłoby, iż jego rychła przepowiednia nie była związana z jedną z najlepszych nocy w życiu Temereina i absolutnie najgorszym porankiem, ale czymś więcej. Sensem, którego sam jeszcze nie mógł pojąć. Lub mściwym kapłanem. Z nieznanych przyczyn, Widzący skłaniał się raczej ku tej drugiej opcji. Nie wiedzieć kiedy, czas nagle przyspieszył, a anielski znalazł się na progu siedziby Pana, przekazany z rąk jednych wojowników, do rąk należących do wpatrzonych w niego niechętnie kapłanów. Przez ułamek sekundy miał dziecinną ochotę wyciągnięcia dłoni i chwycenia ich za przeguby, by przestraszyć swoimi wizjami - zrezygnował jednak z tego pragnienia, świadom zarówno niewłaściwości takiego zachowania, jak i ryzyka, iż jego przepowiednie mogłyby wiązać się tym razem z szczęśliwymi wydarzeniami, nie zaś tragicznym końcem. Schował dłonie do kieszeni spodni, w milczeniu podążając w towarzystwie kapłanów, otoczony przez nich szczelnie - jednocześnie nie na tyle, by przypadkiem mógł któregoś dotknąć - ale w milczeniu. Czy doprawdy nic nie było wiadome odnośnie przypadłości Pana? Cóż on wobec tego tam robił? Nie potrafił leczyć ani wskrzeszać, sam fakt Widzenia (które było jedynie efektem ubocznym) nie przyczyniał się do żadnych nietypowych zdolności wpływania na inne istoty. - Od teraz, twoim jedynym celem jest utrzymanie go przy życiu - powiedział jeden z mężczyzn, zatrzymując się nagle przed wielkimi wrotami, wbijając ostre, nieprzyjemne spojrzenie w Mereina. Po tym lakonicznym, ostrzegawczym zdaniu, chwycił za łańcuch wiszący na jednym skrzydle drzwi i pociągnął ku sobie, otwierając je powoli, z rytmicznym "dum dum dum". Widzący zrozumiał groźbę. Niezależnie od tego, kto po niego posłał, jego wydostanie się zależało od powodzenia misji, na którą nie miał żadnego wpływu i której nigdy nie oczekiwał. Pomimo wszystkich problemów, jakie wiązały się z jego życiem, lubił je. Nie wiedział, co spotka go po powtórnej śmierci. Nie chciał się zbyt szybko o tym przekonywać. Wyciągnął dłoń i musnął samymi opuszkami palców gołe przedramię wrogiego kapłana, pozwalając spojrzeniu znów stracić ostrość. Czerwień. Biel. Swędzenie. Szeleszczenie. Jęk. Uśmiechnął się ponuro do mężczyzny, który wyraźnie pobladł. - Sprawdziłbym tę wysypkę - oznajmił z równie jednoznaczną sugestią, jaka wcześniej skierowana była w jego stronę. A potem wreszcie, bez żadnego zawahania, przekroczył próg komnaty Pana. Nie potrzebował wiele czasu - jego wzrok natychmiast spoczął na właściwej sylwetce, zupełnie tak, jakby instynktownie wiedział, gdzie On się znajduje. Był skłonny uwierzyć w to, iż było tak naprawdę. Miał w końcu do czynienia z bóstwem, a pełnia jego potęgi była dla wszystkich całkowicie nieznana. Oddech uwiązł mu w piersi. Rytmiczne bicie serca na mrugnięcie okiem, może dwa, ustało. Świat się zatrzymał. Widzący stał przed Panem. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Tak, boże! Sro Maj 23, 2018 5:49 pm | |
| Pałac Pana przylegał bezpośrednio do Świątyni Jedności, będąc w zasadzie jej częścią. Monumentalna budowla otoczona pysznym ogrodem, górowała nad miastem niczym milczący strażnik. W jednej z jej komnat, wcielenie Aeshala próbowało uspokoić obawy swojego kapłana. - Sam błagałeś mnie, żebym się z nim spotkał, dlaczego teraz nachodzą cię wątpliwości? Postawny Szlachetny w ciężkich, paradnych szatach wydeptywał ścieżkę w dywanie jednego z pokoi Pana. Był zdenerwowany, zupełnie inaczej niż złotoskrzydły Serafin, którego łagodne spojrzenie wodziło za nerwowymi ruchami anielskiego. - To nie tak. Nadal sądzę, że może być pomocny, w końcu i tak czekamy aż grupy wrócą z wyprawy, ale... może to zły pomysł? - Zatrzymał się, spoglądając na Pana z niepokojem. - Boisz się, że potwierdzi moje słowa? Szlachetny pobladł, a choć zaprzeczył, Pan widział i czuł jego niepewność. - Nie możesz zapobiec nieuniknionemu. - Panie, nie mów tak. Bóstwo czuło strach młodego arcykapłana i współczuło mu. Ze wszystkich kapłanów na przestrzeni lat, akurat na Sariusa musiał spaść przykry obowiązek służenia bóstwu, które chyliło się ku upadkowi. Pan westchnął głęboko i uśmiechnął się z wyrozumiałością. Podniósł się z fotela, by pokonać dzielącą go od mężczyzny odległość. - Twoja nadzieja i wiara, przynoszą mi radość. - Czułym gestem objął dłonią policzek mężczyzny i złożył na jego ustach delikatny pocałunek. - Nie lękaj się - szepnął, rozkładając skrzydła. Cichy szelest piór wlał w skołatane obawiam serce kapłana, spokój. - Postępujesz słusznie.
Marmurowe kolumny podtrzymujące strop, rzucały długie cienie wgłąb, zdawałoby się, pustej komnaty. Witraże w pastelowych kolorach zdobiące biegnące wzdłuż ścian okna, drżały leciutko, wypełniając wnętrze cichutkim dzwonieniem. Przez barwne szyby, do sali wsączał się blask dnia, mdły dzisiaj, zważywszy na ponurą pogodę, która tak rzadko nawiedzała szczyt Luxurii. Kolorowe plamy płożące się na posadzce, choć bez wątpienia ładne, traciły swój blask i urok w obliczu siedzącej na końcu sali postaci, której nie dało się przeoczyć, której nie można było zignorować. Cała komnata oddychała w rytm spokojnego oddechu, siedzącego w niedbałej pozie żywego bóstwa, a nieśmiałe dziś słońce zdawało się oddawać mu hołd, błyskając wśród piór, przydając splendoru ich złotej barwie. A może on sam był słońcem? Mienił się przecież wśród cieni niczym najdoskonalszy kryształ, pryzmat, dzięki któremu świat wokół zyskiwał ostrość. Dzięki niemu wszystko nabierało prawdziwości, krzyczało w euforii, wzbijało się w niebo i rozbłyskiwało milionem barw. Słysząc zgrzyt otwieranych drzwi, powoli uniósł głowę uprzednio opartą na dłoni. Pasma długich, szkarłatnych włosów, szlachetniejszych i piękniejszych w barwie niż sama krew, przemknęły między smukłymi placami, gdy odkładał rękę na podłokietnik. Nie wyglądał na zmęczonego czy chorego. Rozparty na krześle, odziany w biel i złoto zdobione cytrynami, jego ulubionymi kamieniami, wydawał się doskonały, jednocześnie piękny i potężny. Był ucieleśnieniem ulotnego piękna, symfonią doskonałości, splotem delikatności i siły. Otworzył oczy i spojrzał wprost na białowłosego anielskiego. Choć dzieliła ich cała długość komnaty, nie było wątpliwości, komu darował swoją uwagę. Nawet z takiej odległości, ciężko było znieść spojrzenie przeraźliwie zimnego błękitu. Jego piękna nie dało się opisać, zawierało w sobie bowiem tak wiele sprzeczności, które w swojej istocie składały się w idealną całość - ucieleśnienie odwiecznej harmonii. Pan westchnął, a sala zawtórowała mu ślicznym brzęczeniem. Przymknął powieki, a gdy otworzył je ponownie, patrzył na gościa inaczej, cieplej, ze ściskającą serce łagodnością i czułością, sprawiając, że Widzący poczuł się najważniejszym i najdoskonalszym człowiekiem na świecie. W istocie, był nim, jak każdy z jego wiernych. Serafin poruszył się na krześle, które niknęło w złotym puchu jego sześciu skrzydeł, a powietrze nagle stało się ciężkie od słodkiej, usypiającej woni jaśminu. - Zbliż się, Tamereinie. - W ciszę popłyną zniewalający głos. Delikatny i silny zarazem. O tak wielkiej mocy, że mimo woli pragnęło się oddać hołd jego właścicielowi. Pan nie mówił głośno, nie szeptał też. Jego słowa były najpiękniejszą melodią i najgłośniejszym gromem. Najsłodszym wyznaniem i najokropniejszą groźbą. Gdy gość zdecydował się ruszyć wgłąb sali, Pan uśmiechnął się łagodnie i odwrócił wzrok, kierując je w bok na... stojącego obok anielskiego. Sarius - arcykapłan Aeshala, stał w cieniu swojego bóstwa niemal niezauważony. Choć bez wątpienia postawniejszy był niż sam Pan, niknął w obliczu jego piękna, stawał się tłem. Dopiero, kiedy oczy bóstwa skierowały się na niego, można było skupić na nim uwagę. Odziany w biel zdobioną złotem, z piórami skrzydeł równie białymi co paradne szaty i długie, splecione w gruby warkocz włosy, przypominał zjawę. Nachylił się do Pana, a ten szepnął mu coś na ucho, sprawiając, że się uśmiechnął. Potem bóstwo powróciło spojrzeniem do gościa, znów darując mu pełnię swej uwagi. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Tak, boże! Sro Maj 23, 2018 9:05 pm | |
| On wierzył, że ma do czynienia z bóstwem. Tysiące mogły wątpić, mogły nie ufać temu, czego nie zobaczyły na własne oczy, ale nie on. Dla Widzącego fakt, iż Pan jest wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju, zawsze był oczywisty. Nie musiał przekonywać się o jego potędze i wspaniałości na własne oczy - nigdy nie odważyłby się zwątpić w to, iż faktycznie na ziemię zszedł bóg. Powody, które kierowały bóstwem, były dla wszystkich równie niejasne, ale Merein nigdy się nad nimi nie zastanawiał. Nie musiał. Dla niego wiara była czymś zgoła odmiennym, niż dla innych. Nie musiał ślepo zakładać pewnych prawd, on ich dotknął, on dzięki nim tak naprawdę w ogóle istniał. Bogowie byli równie oczywistym elementem jego życia, co posiłki, seks i słońce - ale znacznie mniej prozaicznym. Spoglądając na Pana, jednocześnie całym sobą cieszył się z okazji zobaczenia na własne oczy złotoskrzydłego oraz czuł przejmujący lęk. Z jednej strony przygniatała go obawa, iż jest niegodny tego widoku - z drugiej zaś, czuł się... doceniony. Wspaniały. Jedyny w swoim rodzaju. Wpatrzone w niego błękitne oczy fascynowały i hipnotyzowały. Obiecywały rzeczy, których Widzący nie odważyłby się zapragnąć. Widziały rzeczy, których nie potrafił sobie wyobrazić. Pozbawiały oddechu, czarowały, ogrzewały, onieśmielały. Merein nigdy wcześniej nie czuł tak wielu sprzecznych ze sobą emocji. Nie pamiętał... Pamiętał. Ciepło. Złoto. Szelest skrzydeł. Błękit. Przyspieszony oddech. Słodycz. Jaśmin. Zamrugał, powracając do rzeczywistości, czując jak serce zamiast spowolnić, tylko przyspiesza. Wiedział, co zobaczył. Wiedział... ale nie pojmował sensu. Miał przez krótką chwilę wrażenie, że postradał zmysły. Dopiero słowa bóstwa przywołały go do porządku. Zmusiły kończyny do ruchu, do posłuszeństwa wobec polecenia wypowiedzianego tym pięknym, melodyjnym głosem, dźwięcznym brzmieniem, które owinęło go starannie, otuliło czule i zamknęło w niejasnym poczuciu bezpieczeństwa i przyjemności. Miał ochotę zamknąć oczy i wsłuchać się w ten głos, pogrążyć w nim, zapomnieć o reszcie świata i oddać tej symfonii dźwięków. Wsunął dłonie w kieszenie, znów boleśnie świadom swojego niegodnego jestestwa, szczególnie tutaj, w tych komnatach. Nie zasłużył na to, by zobaczyć Pana. Nie powinno w ogóle go tutaj być. Powinien znajdować się kilka stóp pod ziemią, pożarty przez robaki. Był niczym. Zatrzymał się w odległości kilku kroków przed bóstwem, dopiero wtedy dostrzegając trzecią osobę znajdującą się w komnacie. Widok tej konkretnej twarzy przywołał w Widzącym szereg nieprzyjemnych, obrzydliwych wręcz, wspomnień. Nagle przypomniał sobie o tej drugiej możliwości, która mogła przyczynić się do zaprowadzenia go do tej konkretnej komnaty. Być może to nie Pan uznał, że potrzebuje skromnego anielskiego, dowodu na wypaczenie natury świata, a ten cholerny, mściwy kapłan, który zepsuł jedną z najlepszych schadzek w życiu Temereina. Niewątpliwie wciąż miał do niego żal za przepowiednię własnego końca, zupełnie tak, jakby to od białowłosego zawsze zależały jego przepowiednie. Paskudny koniec, jaki tamtego ranka mu przepowiedział, wciąż wracał do Widzącego, atakując w najmniej spodziewanych chwilach i wywołując wzdrygnięcie niesmaku. Skierował z powrotem wzrok na bóstwo, lekko skłaniając przed nim głowę. - Panie, co mogę dla ciebie zrobić? - spytał cicho, ciszej niż zamierzał, pomimo całkiem ludzkich i głupich myśli, które mu towarzyszyły, przytłoczony obecnością wcielenia Aeshala. Zastanawiał się, czy wypadało mu stać przed tą wspaniałą, idealną istotą. Czy powinien paść na kolana? Czy powinien dziękować za szansę na spotkanie go? Pan był... Pan był bogiem, tak, jedynym w swoim rodzaju, oczywiście, ale... ale był. Istniał. Widzący nie mógł całkiem postradać zmysłów podczas spotkania z nadprzyrodzoną istotą, skoro zawsze świadom był jej wyjątkowości i wspaniałości. Wyobrażenia mogły nie do końca oddawać rzeczywistość, jednakże przez umysł Mereina nigdy nie przeszło zwątpienie. Nigdy nie szukał potwierdzenia, iż złotoskrzydły był tylko uzurpatorem, oszustem, wyjątkowo potężną istotą, ale nie będącą w żadnym wypadku bogiem. Nie, Widzący wiedział, że ma do czynienia właśnie z Nim. Z tym, któremu oddawano przez wieki hołdy. Z tym, który nagle zdecydował się zejść na ziemię, spotkać z maluczkimi, pokierować nimi i nadać nowy sens ich życiu, ich wierze. Z tym, bez którego byliby zgubieni. W pewnym sensie, Merein go znał. Pamiętał ten zapach, z czasów, których nie powinien pamiętać i których nie był w stanie opisać, ani nawet odpowiednio uporządkować. Te chwile, w których był martwy, ukształtowały go na całe drugie życie. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Tak, boże! Sob Cze 02, 2018 12:28 am | |
| Chciał powiedzieć Widzącemu, że nic nie może dla niego zrobić. Nie cofnie biegu zdarzeń, nie sprzeciwi się przeznaczeniu. Jednak serce łamało mu się ilekroć tylko spoglądał na Sariusa. Nie mógł zgasić iskry nadziei w jego jasnych, pięknych oczach. Nie miał sumienia krzywdzić go jeszcze bardziej. Nie zasłużył sobie na to. Jego wiara była gorąca i szczera, miłował swojego boga prawdziwie, a to zasługiwało jedynie na nagrody i uznanie. To właśnie Pan chciał mu ofiarować. Nie mógł zapewnić go, że wszystko przeminie bez echa, ale w tych ciężkich czasach mógł chociaż próbować koić jego obawy i wspierać wybory - nagrodzić go swoją wyrozumiałością. - Przyszłość nie kryje się przed twoim wzrokiem, Widzący. - Odparł, wykrzywiwszy usta w subtelnym uśmiechu. W tych słowach zagrały nuty szacunku. Bóstwo uniosło się, a sześć złotych skrzydeł strzeliło w górę przy wtórze szumu podobnego szeptom wiatru. Światło bijące od doskonałej postaci błyskało pięknie wśród metalicznych piór, rzucając na ściany i posadzę mozaikę odblasków. Pan kroczył powoli, z nieludzką gracją i lekkością stawiając stopy, kolejny raz przecząc plotkom o osłabieniu i chorobie. Stanął na przeciw Tamereina i wyciągnął smukłą dłoń w jego kierunku. Choć go nie dotknął, choć dzielił ich jeszcze jeden krok, Widzący mógł poczuć jak ogarnia go przyjemna senność. Ciężki, słodki zapach jaśminu objął go, a szelest skrzydeł kołysał do snu. Od dłoni zaś, biła energia, jakby moc Pana opuszczała jego ciało i drgając, wnikała we wszelką materię. Powodowała delikatne mrowienie w ciele, obce, choć przyjemne, wypełniające pragnieniem działania. Dopiero w zestawieniu z usypiającą wonią i szelestem, tworzyła irytującą mieszankę. Była jak fałszywa nuta w doskonałej pieśni. - Nikt nie ukarze cię za szczerość - zapewnił, uśmiechając się łagodnie. W niczym nie przypominał Aeshala z podań i posągów. Delikatny, pełen ciepła, miłości i wyrozumiałości, zdawał się zatracać gdzieś swoją domenę. W jasnych oczach nie płonął ogień podbojów, nie odbijał się w nich strach wrogów. Patrzyły ze smutkiem i zmęczeniem, będąc do bólu zwyczajnymi. Dopiero teraz, z takiej odległości Merein mógł dostrzec w nich ludzki pierwiastek - śmiertelne uczucia odbite na nieśmiertelnym obliczu. - Powiedz, jaka przyszłość czeka Aeshala? - szepnął z rozrywającym serce smutkiem, nieświadomie pozwalając, by Widzący odczuł zmęczenie i rezygnację, które wypełniały żywe bóstwo. Pan pogodził się z nieuniknionym. Przyjmował swoją słabość z godnością, ale i pokorą, o którą zapewne nikt by go nie podejrzewał, nie chciał jednak, by ktokolwiek więcej musiał borykać się z ciężarem jego słabości. Zdając sobie sprawę, że przytłacza śmiertelnych ogromem swoich trosk, wziął głęboki wdech, starając się zapanować nad wyciekającą nieubłaganie mocą. Irytujące mrowienie i cichutkie brzęczenie szyb ustało. Magia bóstwa przez chwilę znów była mu posłuszna, sprawiając, że wokół majestatycznych skrzydeł powietrze rozedrgało się od ciepła, a oczy rozbłysły niepokojącym, zimnym blaskiem. - Spiesz się... - szepnął i chwycił dłoń Mereina. Ciało białowłosego przeszył nagły ból, kiedy Pan złączył ze sobą ich palce. Impuls rozszedł się po ciele Widzącego, ale razem z bólem nierozerwalnie splatała się przyjemność, tworząc trudną do zniesienia mieszankę ekstazy i cierpienia. Nim jednak siła przeżycia ściągnęła Widzącego na kolana, uczucia przebrzmiały, pozostawiając po sobie jedynie wyraźną obecność, jakby nagle świat skurczył się do tej jednej, jedynej istoty jaką było wcielenie Aeshala. Ale nie tylko Merein poczuł siłę i niezwykłość tego spotkania. Dotknąwszy jego dłoni, w Pana uderzyła fala wspomnień z lat przed-czasu. Zalała go i utopiła w uczuciach, o których niemal zapomniał ograniczony śmiertelnym ciałem. W jednej chwili znów poczuł ciepło jej ciała i usłyszał jej głos. Był w miejscu, które zaczynało zacierać mu się w pamięci, z istotami, które w obecnych czasach nie miały znaczenia. Znów był bogiem. Silnym, niezwyciężonym... pysznym. Był na swoim miejscu, a trzewia rozrywało mu pragnienie władzy silniejsze niż jakiekolwiek inne uczucie. Poddawał mu się. Istniał dla niego. Był nim. Wyszarpnął dłoń gwałtownie, przerażony wizją zapomnianej potęgi. Jego ciało uniosło się, skrzydła zapłonęły, a wściekłość płomieni wypełniła sale złowrogim hukiem. Głowa spłynęła mu krwią, plamiąc białe szaty i skapując na posadzkę. Zamiast słodyczy jaśminu, powietrze stało się duszne od smrodu spalenizny i rdzawej woni krwi. Sarius jękną przerażony i skulił się przy ścianie, a jedno uderzenie serca później z ciała Pana wydostała się fala czystej energii, przetaczając się przez salę i spływając po zboczach Luxuru. Witraże trzasnęły i rozprysnęły się w drzazgi, drzewa ugięły się, ptaki zamarły, ludzie na ulicach zatrzymali się, a ci obdarzeni większą mocą, padli na kolana wyjąc z bólu. Tym była słabość ich bóstwa. Tym było jego przekleństwo. Był przepełnionym naczyniem. Fala mocy rozmyła się w eterze, a bóstwo opadło na posadzkę oddychając płytko. Sześć skrzydeł zgasło, ale krew wsiąkła w nieskazitelną biel szat i plamiła skórę. Wcielenie Aeshala było obrazem makabry, klęcząc w okręgu krwi i sadzy. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Tak, boże! Nie Cze 03, 2018 12:55 am | |
| Gdy tylko Tamereina otoczył zapach jaśminu i ciepło brzęczącej niepokojąco magii, pojawiła się w nim straszna pewność - Pan był chory. Pan cierpiał. Pan naprawdę odchodził. Wpatrując się w idealnie piękną, magiczną i nieludzką sylwetkę serce Mereina ścisnęło się bólem. Sama myśl o utracie tego widoku czyniła natychmiast nieszczęśliwym. Bez istnienia bóstwa, świat obumrze. Tęsknota odbierze wszystkim zmysły. Świadomość utraconego ideału uczyni każdego pustym, pozbawionym celu, sensu życia, radości. Widzący patrząc na zbliżającego się w jego kierunku boga, słuchając jego ciepłego, hipnotyzującego głosu, nagle pojął wszystkie zmartwienia kapłanów. Bolesna myśl, że z Panem działo się coś niedobrego, pozbawiała oddechu i sprawiała, że naprawdę stawało się gotowym do tego, by zrobić wszystko dla jego dobra. Nie istniała rzecz, do której jasnowłosy by się nie posunął. Gdyby kazano mu oddać swoje życie, zrobiłby to bez chwili zawahania. Jego egzystencja nie była istotna, nie w sytuacji, gdy coś zagrażało tej wspaniałej istocie. Widząc go po raz pierwszy w swoim życiu, zdał sobie sprawę, że kocha go bezwarunkowo*. Słowa bóstwa o braku zagrożenia dla Widzącego były uspokajające i być może naprawdę sam w nie wierzył, ale anielski był pewien, że nijak się mają do rzeczywistej sytuacji. Widząc - a bardziej nawet, wyczuwając - stan, w jakim Pan się znalazł, posunąłby się do wszystkiego, by mu pomóc. Szantażowanie przepowiadającego przyszłość nawet jemu wydawało się całkiem sensownym posunięciem. Skoro kapłani uznali, że Widzący będzie mógł coś zrobić, to nie miał on nic w tej kwestii do powiedzenia, musiał pomóc. Znajdując się pod wpływem czaru bóstwa, nie potrafił nawet mieć im tego za złe. Aeshal był najważniejszy. Widząc jego smutek, zapragnął... być dla niego oparciem. Wziąć go we własne ramiona, odciążyć na chwilę od chociaż części trosk, zapewnić o swoim wsparciu, dać mu nadzieję i jednocześnie... faktycznie znaleźć rozwiązanie. Nie uważał za sprawiedliwe losu swojego bóstwa. Pan nie zasługiwał na takie troski. Smutek, który od niego emanował, nie pasował do niego. Tak wspaniała istota powinna być otoczona potęgą, inspirować miliony, z każdą kolejną chwilą zdobywać następnych wyznawców, nie zaś... cierpieć. Dotyk przyszedł niespodziewanie. Zaskoczył, zbił z tropu, wyrwał z przygnębiających rozmyślań, wywołał w ciele szereg dziwnych, a mimo to spodziewanych reakcji - w końcu miał do czynienia z Panem, mogącym swoją potęgą niszczyć całe armie. Wreszcie: przybyła wizja. Jego oczy wypełniła biała mgła, a tatuaże na ramionach zapłonęły na niebiesko. Jasność.
Ból utraty.
Tęsknota.
Krzyki.
Pustka.
Tamerein został wyrwany ze swojej wizji nagle, w jednej chwili znajdując się w świecie, który wyglądał jak bliska przyszłość, pozbawiona bóstwa w Luxurii, jednocześnie w jakimś intuicyjnym stopniu wcale nią nie będąc, a w drugiej wpatrując się w błyszczącego potęgą i chwałą Aeshala, unoszącego się nad posadzką i promienującego światłem magii. Widzący, najprawdopodobniej w przeciwieństwie do kapłana, nie spodziewał się wybuchu mocy. Nie miał czasu zastanawiać się nad tym, co zobaczył. Nie cofnął się w obawie o swoje życie, a jedynie zrobił krok w tyłu, by móc lepiej podziwiać Pana. Przymrużył oczy dopiero w chwili, gdy jasność wydarła się z bóstwa, oślepiając i dając wyraźne potwierdzenie, iż coś niedobrego działo się ze skrzydlatym bogiem. To było jednocześnie makabryczne i piękne. Ból przeszył umysł Widzącego, natychmiast kuląc jego ciało, skupiające się instynktownie dookoła źródła cierpienia i chroniąc zarazem przed fruwającym odłamkami i tryskającą magią. Z ust Mereina wydarł się cichy jęk, gdy przez kilka chwil pogrążył się wyłącznie w odczuwaniu, drżąc przez niewidzialne, ostre igły, wnikające w jego głowę i wywołujące kolejne fale mdłości. Dopiero po pewnym czasie, zapewne nie dłuższym niż kilka minut, jasnowłosy dał radę unieść powieki i rozejrzeć się po komnacie. Odruchowo szukał spojrzeniem bóstwa - a gdy tylko je dostrzegł, wciąż będące naprzeciwko niego, jednak już nie tak potężne i przytłaczające, upadł obok niego na kolana. Bez chwili namysłu sięgnął do kieszeni, wyjmując z niej jasną chustę, a potem owinął nią dłoń i łagodnymi ruchami zaczął ścierać krew z pochylonej twarzy i uszu Pana. Nie nie analizował, nie zastanawiał się, czy mu wolno - jedyną myślą w tym momencie była głęboka potrzeba pomocy. Chciał zaopiekować się cierpiącym bóstwem, ulżyć mu chociaż odrobinę, upewnić się, że wciąż żyje i jest dla niego nadzieja... Bo Merein był tego pewien. Nie wiedział, skąd przyszło to przekonanie, ale było ono mocne, pozbawione chociaż cienia zwątpienia. - Wszystko będzie dobrze... - wyszeptał z czułością, o którą nigdy by siebie nie podejrzewał. Uniósł drugą dłoń, kierując ją do twarzy mężczyzny, jakby zamierzał jej dotknąć - w ostatniej chwili jednak zmieniając tor ruchu i chwytając za czerwone kosmyki włosów, odgarnął je za ucho mężczyzny, ułatwiając kolejne posunięcia szybko pokrywającej się czerwienią chusteczki. - Często tak się dzieje? Od dawna? - spytał, wciąż na tyle cicho, by jego słowa dotarły wyłącznie do uszu wcielenia Aeshala. Nie potrafił wyjaśnić, skąd pojawiło się w nim zainteresowanie tymi informacjami - tak samo, jak nie wiedział, co osiągnie dzięki zdobytym informacjom. Jedno wiedział jednak na pewno: nie chciał, by złotoskrzydłe bóstwo dalej cierpiało samotnie. Jego troski były już ich troskami. Kapłani mogli być zmartwieni, mogli próbować wszystkich sposobów, by uratować Pana, ale robili to dla siebie. Widzący z drugiej strony dał się ponieść empatii i ciepłu, które rzadko pokazywał postronnym. Zarezerwowane było tylko dla tych, którzy faktycznie potrzebowali jego wizji. Dla tych, którzy cierpieli i którym zależało na ostatnim promyku nadziei. Dla tych, którym nie można było już pomóc. Ta ostatnia sytuacja nie była jednak przypadkiem Aeshala. Jasnowłosy o tym wiedział - tak jak nigdy wcześniej nie wątpił w istnienie bogów, tak tym razem nie pojawiło się w nim zawahanie dotyczące przyszłości tej konkretnej istoty. - Znasz przyczynę, Panie? |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Tak, boże! Wto Cze 05, 2018 12:03 pm | |
| Przez rozbite okna do sali nie wpadał nawet jeden podmuch wiatru. Wszystko zamarło w napięciu, oczekując na oddech bóstwa. I ten nadszedł. Pan chwycił haust powietrza i spiął się. Zamierzał podnieść się od razu, ale dotyk palców Mereina zatrzymał go w miejscu. Nie uniósł głowy żeby na niego spojrzeć, a nawet skupił się bardziej, chowając oblicze za zasłoną ciężkich od krwi włosów. Zacisnął szczęki, zmuszając moc do posłuszeństwa, choć ta wściekle wyrywała się ciała. Nie mógł jednak pozwolić sobie na ucieczkę od przynoszących gorycz wspomnień, dłoni, ani też na zranienie nieostrożnego anielskiego, którego strach o bóstwo, popchnął do nierozważnych czynów. Trwał więc w niezmienionej pozycji, skupiony, słuchając czułych zapewnień i poddając się kompletnie niepotrzebnym zabiegom. - Przepraszam - szepnął zdławionym głosem, słysząc pytanie, ale nim zdążył powiedzieć coś więcej, arcykapłan z furią dopadł do Widzącego. Chwycił w garść jego szatę i pięścią uderzył go w twarz, powalając na plecy. Okraczył jego biodra i przycisnął go do posadzki, bijąc go z furią, której Pan się po nim nie spodziewał. - Sariusie, dość! - Podniesiony głos bóstwa był przerażający. Odezwały się w nim setki, a może i tysiące innych głosów, równie gniewnych i silnych, wżynając się w umysł ostrzami rozkazu. W szeroko otwartych oczach kapłana tlił się gniew podsycany szaleństwem. Cały trząsł się, zaciskając dłoń na szacie Mereina jeszcze bardziej i przez chwilę wyglądał tak, jakby miał sprzeciwić się woli bóstwa. Po chwili jednak rozluźnił palce i podniósł się, z godnością poprawiając szatę. Jego przyspieszony oddech wtórował oddechowi bóstwa, do którego cała sala zdawała się dopasowywać, chorobocząc cicho przesuwanymi kamieniami. - Wiem, że się martwisz... - Pan powoli wstał z ziemi, a jego ton stał się na powrót spokojny, choć pełen przygany. - ...Ale czy naprawdę przystoi ci rzucanie się na gości? Jesteś arcykapłanem, nie strażnikiem w karczmie. Blade policzki Sariusa pokryła czerwień wstydu. Przełknął ślinę, patrząc z żalem w przerażająco obojętne oblicze bóstwa, a dostrzegając w nim jedynie surowy osąd, w końcu odwrócił wzrok. - Zostaw nas. Nie wahał się już. Z szacunkiem skinął głową i ruszył do wyjścia, tak jak mu kazano, ale gdy jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Widzącego, była w nim jedynie niewypowiedziana groźba. Gdy wybrzmiały kroki arcykapłana, sala stała się dziwnie cicha. Stojąc po środku pobojowiska, zalany krwią, Pan wydawał się jednak nie mniej piękny i doskonały niż kilka chwil temu. Teraz jednak bił od niego chłód i dostojeństwo zaprawionego w bojach wojownika, nie zaś ciepło i melancholia. W jasnych oczach odbijała się powaga i... siła, której Merein wcześniej w nich nie dostrzegał. Żywe bóstwo uniosło podbródek, obrzucając spojrzeniem zdewastowaną komnatę. Kiedyś... kiedyś w tej sali wykonał podobny pokaz siły lecz zupełnie świadomie. Rozniósł w strzępy wszystkie meble, potłukł witraże, osmalił zdobiące sufit freski... Historia lubiła się powtarzać, teraz jednak miał przed sobą białowłosego Widzącego, nie zaś czarnoskrzydłego kapłana. Pan nie pomógł mu wstać. Popatrzył na niego z góry, lekko marszcząc brwi. - Wybacz, że musiałeś być świadkiem tego pokazu. Tak mojej lekkomyślności jak i niestabilności kapłana. Westchnął i przymknął oczy, lekko unosząc dłonie wnętrzem ku górze.
- Dlaczego żeby mnie przekonać pokazujesz mi zniszczenie zamiast budowania? Budowanie robi na mnie większe wrażenie. - Doprawdy? - Na pewno wprawia w lepszy nastrój. - Z doświadczenia wiem, że silniejszy efekt wywołuje strach niż miłosierdzie.
Mylił się wtedy. Od tamtego czasu zmienił wiele ze swoich poglądów. Ludzie nie byli tak prości jak zapamiętał, kiedy nie był jeszcze ziemskim bóstwem. Operując jedynie strachem zyskiwał śmiesznie mało. Żeby naprawdę dotrzeć do serc wiernych, musiał znaleźć równowagę między bezwzględnością, a łagodnością. Nieprzyjemną woń spalenizny i krwi zastąpiła nagle słodycz jaśminu. Pan rozłożył skrzydła, a ich szelest splótł się z muzyką tworzenia. Pomieszczenie zawibrowało, ale w żadnym wypadku nie było to niepokojące. Czuło się raczej przyjemne odrętwienie, gdy moc bóstwa wnikała przez skórę. Ciszę wypełniło cichutkie brzęczenie, kiedy odłamki witraży uniosły się w splendorze wpadającego przez okna światła, i zaczęły wracać na swoje miejsce. Krew plamiąca biel i skórę Pana znikała, pozostawiając je nieskazitelne. Podobnie rzecz miała się z czarnymi plamami sadzy. Bóstwo zadbało, by najdrobniejszy fragment szkła wrócił w ramę okna, a każda, nawet najmniejsza plamka przestała istnieć. Gdy wszystko wróciło na miejsce i nawet szkarłatne włosy złotoskrzydłego znów stały się suche, a chusteczka i dłonie Mereina kompletnie czyste, Pan łagodnie opadł na ziemię. Otworzył oczy, uśmiechając się ze znajomym już Widzącemu smutkiem oraz zmęczeniem. Splótł dłonie za plecami, ukrywając je w złotych piórach. Wydawał się spokojny, ale z jego ciała niezmiennie sączyła się moc, wprawiając w drżenie całą komnatę, łączenie z szybami naprawionych witraży. - Przez cały ten bałagan nie zdążyłem zapytać. Co ujrzałeś w swojej wizji? Nie odpowiedział Widzącemu, czy zna przyczynę swojej słabości, choć znał ją. Ciekaw był, czy mężczyzna je potwierdzi. Sądził, że to bardzo możliwe, biorąc pod uwagę podejrzenia jakie wobec niego miał. Właściwie bardziej niż sama przepowiednia, interesował go związek mężczyzny z bóstwami. Wygląd Mereina w chwili zetknięcia ich rąk przywodził mu na myśl zatarte w pamięci oblicze bogini. Jego moc również mu ją przypominała. Czy to możliwe, że naprawdę był wysłannikiem Moirai? Tutaj? W Luxurii? Ten świat nie należał przecież do niej. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Tak, boże! Pią Cze 29, 2018 5:40 pm | |
| Widzący nie dostrzegł Sariusa. Nie widział niczego poza Panem i dopiero bezpośredni atak zachwiał jego absolutnym skupieniem. Najważniejszy był dla niego złotoskrzydły anielski, cierpiący, piękny i wymagający opieki. Nie było istotne, iż bóstwo po stokroć przekraczało potęgą najlepszych magów świata – w tym konkretnym momencie, dla Tamereina było ono delikatne i skrzywdzone. Potrzebowało pomocy i wsparcia, a to instynktownie zaofiarował mu białowłosy, nie zastanawiając się nad potencjalnymi konsekwencjami własnych czynów. W przeciwieństwie do kapłana, nie było w nim ani grama złości, zupełnie jakby w jakiś sposób został jej całkowicie pozbawiony w chwili, w której jego oczom ukazała się ta wspaniała, potężna istota. Nie spodziewał się ataku furii, ani ciosów, które zaczęły spadać na jego twarz i ramiona. W pierwszej chwili nawet nie spróbował zakryć twarzy, skrajnie zdumiony nie tylko nagłym wybuchem przemocy, ale w ogóle istnieniem innej, oprócz Pana, istoty. Aeshal był przecież… w s z y s t k i m. Wytatuowany mężczyzna nie wiedział, czym zasłużył sobie na takie traktowanie. Leżał na ziemi niemal bezwładnie, przysłaniając oczy jedynie jednym ramieniem, przypominając raczej szmacianą lalkę, niż silnego anielskiego. Fakt, iż jego życie przez chwilę było zagrożone, iż naruszono jego cielesność, wydawał się jeszcze bardziej niepojęty, niż to, że w tym momencie dzielił powietrze z boską istotą. Gdy kapłan się z niego podniósł, leżący wreszcie wyrwał się z otępienia, otwierając białe skrzydła, zasłaniając się nimi na chwilę, gdy wreszcie zaczęły docierać do niego fale bólu. Nie został pobity może zbyt brutalnie, ale czuł krew na ustach, pulsujące nieprzyjemnie ślady po pięściach, póki co jeszcze niewidoczne, ale niewątpliwie już niedługo zmienią się w fioletowe i podbiegłe krwią sińce. Merein nie pojmował, czym sobie na to zasłużył. Leżał przez kilka uderzeń serca bez ruchu, poddając się cierpieniu, niezdolny do racjonalnej analizy, bezmyślny i zasłonięty przed spojrzeniami obcych dzięki napuszonym, starannie zasłaniającym go piórom. W końcu, przedarło się do jego uszu kolejne polecenie wcielenia Aeshala. Widzący powoli i ostrożnie usiadł, pozwalając skrzydłom się zamknąć na plecach, rozglądając ostrożnie po komnacie, gotów tym razem zareagować na atak. Niewiele istot odważyło się użyć siły wobec niego. Niewielu chciało mieć wroga w osobie przepowiadającej przyszłość, znajdującej się gdzieś pomiędzy bogiem a anielskim. Arcykapłan najwidoczniej nie miał takich obaw. Jasnowłosy skupił spojrzenie z powrotem na bóstwie, jedynie kątem oka śledząc następne posunięcia Sariusa. Mężczyzna nie był dla niego nikim ważnym – ale był źródłem potencjalnego ataku, więc nie należało go całkiem ignorować. Tamerein nie zamierzał popełnić tego błędu ponownie. Gdy kapłan wyszedł, zostawiając ich samych, siedzący na posadzce skrzydlaty odrobinę się rozluźnił. Świadomość, że miał bóstwo tylko dla siebie, że on był tylko dla bóstwa, była przyjemna. Powodowała rozkoszne ciepło, rozlewające się po ciele, jakby Widzący wreszcie znalazł się dokładnie tam, gdzie powinien. Wcześniej tego nie czuł – w tym momencie jednak takie wrażenie wydawało się najbardziej odpowiednie. Towarzyszyło przekonaniu, że jasnowłosy jest gotów zrobić dla Pana wszystko i pasowało do niego idealnie, niczym świetnie dopasowana do dłoni rękawiczka. Merein patrzył z dołu na złotoskrzydłego z nieskrywaną fascynacją i uwielbieniem, dając się ponieść pięknemu widokowi, otumaniającemu zapachowi i magii wnikającej przez skórę. Na chwilę zapomniał o pulsującej boleśnie twarzy i ramionach, poddając się nieludzko wspaniałej i czarującej chwili. Właśnie tak – był oczarowany. Gdy moc bóstwa skończyła naprawiać wszystko, co wcześniej zniszczyła, a ono skierowało pytanie ku Widzącemu, ten ostrożnie podniósł się z podłogi, lekko trzepocząc skrzydłami, jakby strzepywał z nich pył. Wsunął dłonie do kieszeni grubych spodni, przestępując z nogi na nogę, czując nieprzyjemne pulsowanie w lewej. Musiał nią uderzyć, gdy został popchnięty. Pozwolił spojrzeniu na chwilę odpłynąć od płomiennowłosego, powracając myślami do wizji, której nie zdążył wcześniej dobrze przeanalizować, bo tyle rzeczy przydarzyło się naraz. Przygryzł nieświadomie dolną wargę, znów zmieniając pozycję i obciążając drugą nogę, wahając się. Bardzo rzadko był niepewny tego, co widział. Potrafił interpretować obrazy, dźwięki, kolory i zapachy… a jednak, tym razem te dobrze opanowane i znajome zdolności zdawały się być popsute. - Moment twojego odejścia, Panie - powiedział wreszcie, przenosząc spojrzenie z powrotem na twarz Aeshala i łącząc ich spojrzenia. W jego własnym również obecny był smutek, ale też… niepewność. - To nie było jednak tutaj - dodał po chwili, ostrożnie, zaraz jednak podkreślając stanowczo - nie w naszym świecie. W innym. Odległym. Przepełnionym mocą i kolorami, w kontraście do którego nasz wydaje się wyblakły. To było… - Znów się zawahał, a jego spojrzenie na moment stało się bardziej odległe, jakby i on gdzieś odpłynął. Na jego ustach pojawił się ciepły uśmiech, równie nieprzytomny, a przez to szczery. Milczał długo, pogrążonych w tych niejednoznacznych bodźcach, we wspomnieniach, które nie należały do niego. - Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Potrzebuję czasu, by znaleźć odpowiedź dotyczącą twojej przyszłości, Panie - podsumował wreszcie, nagle powracając do rzeczywistości. Odruchowo zrobił krok w stronę olśniewającej istoty, chcąc w bardziej fizyczny sposób zapewnić ją o swoim wsparciu, zaraz jednak znieruchomiał, przypominając sobie, iż nie miał do czynienia z przeciętnym potrzebującym jego wizji. Uśmiechnął się z zakłopotaniem, chowając dłonie z powrotem do kieszeni, sam nie wiedząc, kiedy je opuściły. Opuścił głowę w poddańczym geście, na chwilę wbijając spojrzenie w posadzkę. - Wybacz, Panie. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Tak, boże! | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |