Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
Indeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 My drugs

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
My drugs Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

My drugs Empty
PisanieTemat: My drugs   My drugs EmptyPon Mar 18, 2019 9:28 pm

Tu będą KP czy coś.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
My drugs Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyPon Mar 18, 2019 9:28 pm

Lipcowe słońce zalewało Nowy Orlean falą upałów. Rozgrzane powietrze utrudniało oddychanie, przylepiało do pleców ubrania, a kosmyki włosów do karku. Dlatego właśnie Carter nie miał na sobie koszulki, a włosy zawiązał w koczek na czubku głowy. Szorty z ciemnego jeansu wisiały mu nisko na biodrach, spięte szerokim, skórzanym paskiem. Jego odsłonięte, wytatuowane ciało przyciągało wzrok, ale w ogóle nie zwracał uwagi na spojrzenia ludzi.
Zdjął z ramienia futerał z gitarą i wsunął ją pomiędzy sprzęt w bagażniku czarnego minivana. Potem zamknął go i otworzył drzwi od strony pasażera kierowcy.
- Gdzie się pakujesz goły na siedzenie? - Skrzekliwy, przepity głos Vala zakuł go w uszy.
- Gorąco jest. Dziwię się, że wytrzymujesz w tym... polo. Co to w ogóle jest? - dźgnął kumpla palcem w bok, siadając pomimo jego protestów. - Białe polo, poważnie? Jedziemy na golfa czy na imprezę?
- Polo jest wygodne - odparł z godnością Val, obracając się do siedzących na tylnym siedzeniu Cesara i Owena, którzy zdecydowanie lepiej wpasowywali się w image metalowego zespołu. Długie blond włosy Cesara były rozpuszczone, otulając jego gówniarsko wyglądające oblicze i spływając na prawilną, czarną koszulkę z logiem AC/CD. Owen nosił się krótko, niemal po wojskowemu strzygąc ciemne włosy, ale nawet w upał nie porzucił czerni, dzisiaj jedynie w formie skąpej bokserki. Jeśli więc Val szukał wsparcia w reszcie zespołu, rozczarował się. Cesar grzebał w telefonie, a Owen wymownie uniósł brwi, uśmiechając się z politowaniem.
- Och, pieprzcie się - Poprawił się na siedzeniu kierowcy, burmusząc się na żarty. - Tylko zapnijcie pasy.
Carter nie kłócił się w sprawach bezpieczeństwa z perkusistą, zresztą nikt się z nim nie kłócił. Po wypadku, facet miał hopla na tym punkcie. Po chwili więc kliknęły trzy zapięcia i ruszyli.
- To dość nagłe, nie? - Odezwał się Val, kiedy już włączyli się do ruchu.
- Co? - Carter podniósł spojrzenie znad ekranu telefonu.
- No to spotkanie.
- Ta? Dlaczego? Nie widzieliśmy się wieki, szczególnie na starych śmieciach, więc skoro jest okazja... - Wzruszył ramionami.
- Ale wiesz, miesiliśmy inne okazje...
Carter podrapał się po zadbanej, ciemnobrązowej brodzie, przewijając listę piosenek, którą zwykł męczyć chłopaków podczas podróży.
- Nie zawsze byliśmy w stanie? - Spojrzał na Vala, na jego orli profil, zastanawiając się dlaczego miał wątpliwości. Czyżby nadal przeżywał Maxa i bał się, że stara miłość nie rdzewieje? - No i nie zawsze chciałeś, nie?
Perkusista skrzywił się, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy. Aha, więc jednak. Carter na samochodowym radiu odpalił We Didn't Start the Fire, chcąc rozluźnić atmosferę. Nie potrzebował powtórki z rozrywki. Zakochany Val był wrzodem na tyłku. Przez tę dziwaczną akcję, Leather mało nie straciło świetnego członka.
- Nie spinaj się. - Pozytywnym tonem przekrzyczał wyliczankę Billy'ego Joela. - Minęły prawie cztery lata. Przez chwilę będzie dziko, ale wypijemy parę piw i spędzimy ten wieczór dobrze się bawiąc. Będzie zajebiście, już ja o to zadbam. - Po przyjacielsku klepnął kumpla w ramię. W chwilach niepewności Val oczekiwał podobnych słów, a Carter był naprawdę dobrym przyjacielem i miał na takie okazje kilka odpowiednich zdań, które zawsze działały. Zresztą po tylu latach znajomości wiedział jak dbać o członków swojego zespołu, żeby nie zmienili się w rozdygotane emocjonalne galarety. Nie bał się brać części z gówna w jakie wdepnęli, na swoje barki. Wprawdzie kompletnie nie pojmował spięcia między nim a Maxem, ale to nie przeszkadzało mu być dobrej myśli na wyrost. Zwykła sprawa - kiedyś dwóch członków różnych zespołów zapragnęło dogłębniej się poznać. Potem coś nie wyszło... zdarza się. Bywa. Jak to się mówi - życie!
Carter miał bardzo luźne podejście do związków. Właściwie... nie szczególnie się z kimś wiązał. Jego ostatnia dziewczyna rzuciła go rok temu, kiedy ktoś przesłał jej nagranie jak pieprzył się w hotelowym pokoju z dwójką groupie. Ale żeby od razu się unikać? W życiu! A już na pewno nie po czterech latach.
Val uśmiechnął się kwaśno i pokiwał głową, zgodnie z oczekiwaniami Cartera. Kryzys zażegnany.
Grzeczny chłopiec.
- Ciekawe czy Cameronowi sława nie uderzyła do głowy. - Z tylnego siedzenia odezwał się Owen, nachylając się ku wokaliście. Carter był pewny, ze specjalnie zmienił temat. Ich trójka, Owen, Carter i Cameron, wychowali się na jednym osiedlu. Z powodzeniem mogli nazywać się kumplami z dzieciństwa i na pewno wiedzieli o sobie masę rzeczy. Carter nie sądził jednak, by przez popularność Cameron zgłupiał bardziej niż miał w zwyczaju. Niefrasobliwie wzruszył więc szerokimi barkami, sprawiając, że wytatuowani na ramionach wielcy przedwieczny w postaci Cthulhu i Shoggotha zafalowali mackami.
- Jakoś nie mogę wyobrazić go sobie jako zadufanego dupka - odparł, przyciszając odrobinę lecącą z głośników muzykę. - Zawsze był ogarnięty.
- Ale wiesz, czas, sława! - Owen zaśmiał się chrapliwie, wyraźnie kpiąc. Carter podejrzewał, że gitara przewodnia Leather czuła się odrobinę w tyle i nieco zazdrościła rosnącej sławy Waveform, ale nie potrafiła powiedzieć tego w prost. Nie byłby sobą, gdyby nie zwrócił na to uwagi.
- Ty się przyznaj, że boisz się, że ten Raines zamiecie cię pod dywan. - Obrócił się przez ramię zerkając na bruneta i uśmiechając się do niego złośliwie. - Mody wymiata, więc bym się nie zdziwił.
Dostrzegł przed nosem zmrużone, czarne oczy gitarzysty i błąkający się na jego ustach przebiegły uśmiech.
Oho, znał ten wzrok.
- Chętnie się sprawdzę.
Zabrzmiało jak groźba.
- Chętnie to zobaczę - zamruczał, przez chwilę patrząc prosto w oczy Owena, świadomie go podjudzając. Otóż gitara przewodnia Leather nigdy nie cofała się od wyzwań, Carter coś o tym wiedział.
Brunet założył ręce na piersi i odchylił się. Ciemne oczy błyszczały samozadowoleniem i determinacją.
- Zapowiada się ciekawy wieczór... - Carter pogłośnił muzykę, uśmiechając się przed siebie, do ludnej, gorącej ulicy Nowego Orleanu.

Do usytuowanego na przedmieściach studia wynajmowanego przez Waveform dotarli po około godzinie drogi. Gdy zaparkowali pod szarą bryłą budynku, żaden nie chciał ruszać się z chłodnego samochodu.
- Mam nadzieję, że działa im klimatyzacja - rzucił Val, z ciężkim westchnieniem wychodząc w gorąc popołudnia. Reszta z niechęcią ruszyła za nim, ale po chwili oswoili się ze zmianą temperatury i żywo rozmawiali o nadchodzącym spotkaniu. Wszyscy, prócz zwykle mrukliwego Cesara. Ten, jak miał w zwyczaju, przebąkiwał coś cicho, rzucając niepewne uśmiechy i spłoszone spojrzenia. Był najmłodszym członkiem zespołu nie tylko stażem, ale przede wszystkim wiekiem. Miał ledwie dwadzieścia jeden lat i choć był z nimi od dwóch, całkiem nieźle zastępując Fostera, byłego basistę, który zginął w wypadku samochodowym, to wciąż czuł się dziko. Carter wręczył blondynowi jedną ze skrzynek, klepiąc w ramię gestem dobrego wujka. Chciał, by mody czuł się dobrze, by czuł się częścią zespołu, szczególnie teraz, gdy będzie zmuszony przeciwstawić swój introwertyczny charakter przeciw masie właściwie obcych ludzi.
Po tym jak zaopatrzyli się w część swojego sprzętu, dwie skrzynki przywiezionego ze sobą piwa, torbę whisky i nieco wódki, ruszyli na spotkanie ze starymi znajomymi.
Carter nigdy nie był w tym miejscu, ale większość wyglądała tak samo. Zresztą, już od wejścia słyszał soczyste riffy Waveform dochodzące z sali w głębi korytarza. Nie czaił się. Choć z Cameronem nie widzieli się cztery lata, to wciąż byli kumplami z piaskownicy. Nie miał zamiaru czuć się obco. Zresztą, Carter w ogóle nie zwykł czuć się obco czy niewłaściwie gdziekolwiek. Posiadał aurę człowieka, który swoją obecnością sprawia, że wszędzie jest na miejscu. A co ważniejsze, ludzie wokół czuli się przy nim dobrze. Był jednocześnie filarem i wodzirejem. Posiadał taki splot cech, dzięki którym nie sposób było go nie lubić.
Otworzył drzwi i ryk instrumentów uderzył w niego znajomą falą. Uśmiechnął się drapieżnie z łatwością podejmując growl Camerona, wtórując mu z równą siłą, łapiąc jego spojrzenie i szczerząc się jeszcze bardziej. Po chwili przestał, śmiejąc się serdecznie.
W sali było więcej znajomych twarzy niż się spodziewał, ale też kilka takich, których nie kojarzył zupełnie, zapewne nowych przyjaciół Waveform.
Nie przeszkadzając grającemu zespołowi podszedł do dawno niewidzianych, wspólnych znajomych rozsadzonych na kanapach i fotelach, witając się z nimi pomimo hałasu. Reszta chłopaków z Leather również wtopiła się w tłumek, rozsiadając się, podejmując rozmowy, otwierając alkohol... po prostu zaczynając imprezę. No może prócz Cesara, który trochę jak szczeniak za matką, łaził za tyłkiem Cartera. Wokalista nie miał mu za złe. Jeszcze nie.
Po powitaniu, Val podał Carterowi piwo i stuknął się z nim butelką, którą za chwilę również mu oddał, żeby poprawić bujny, koński ogon. Obaj skierowali wzrok na grającą piątkę. Po chwili dołączył do nich Owen, niosąc swoją gitarę.
- Widzę, że ci się śpieszy?
Gitarzysta spojrzał na Cartera z miną "żebyś, kurwa, wiedział".
- Uwielbiam twój zapał - odpowiedział na ten niemy przekaz i ukrył uśmiech za butelką, z której pociągnął solidny łyk, drugą podając Valowi... A po chwili zakrztusił się, kiedy oberwał kuksańca w brzuch.
- No co? - Otarł usta wierzchem dłoni, na przemian kaszląc i śmiejąc się, rozbawiony agresją gitarzysty.
- Nic, to z sympatii. - Owen szczerzył się bezczelnie, podczas gdy Waveform kończyło grać.


Ostatnio zmieniony przez Lost dnia Sro Mar 20, 2019 3:10 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
ShadowChameleon
Shadow

Data przyłączenia : 16/09/2018
Liczba postów : 42

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyWto Mar 19, 2019 9:57 pm

O tym, że Carter z zespołem miał w końcu przyjechać znów do Nowego Orleanu, Cameron poinformował chłopaków jakieś dwa tygodnie temu i już ich przygotował na to, że impreza będzie gruba.
Co prawda Leather z miasta wyniosło się więcej, niż cztery lata temu, ale Cameronowi zawsze udawało się spotkać z dwójką przyjaciół co jakiś czas nawet, jeśli tylko w przelocie, nic więc dziwnego, że zarządził z okazji tego wielkiego powrotu małe reunion z ich niektórymi wspólnymi znajomymi. Była też grupka osób, które w ten czy inny sposób związały się z zespołem już później, więc naturalnie ich też nie mogło przy tej okazji zabraknąć. Jak to mówią, im więcej tym weselej.
Większość członków przyjęła tę informację z entuzjazmem, bo chociaż Dominic, Reed i Max nie mieli takiego stażu znajomości z wokalistą i gitarzystą Leather, to przy początkach ich ambitnych planów na zostanie wielkimi kapelami, często razem przesiadywali po piwnicach i garażach, gadając, pijąc browary, snując plany i zajmując się ich realizacją, krok po kroku, długotrwałymi ćwiczeniami. Bez zawiści, bez zazdrości, może tylko z tym młodzieńczym ognikiem rywalizacji, który pali się w każdym nastolatku.
Tylko Max momentami zachowywał się jakby coś go ugryzło, nawet jeśli jedyną osobą, która to zauważyła był Jaden, zwracający uwagę na nawet mało istotne szczegóły. Lubił obserwować ludzi i miał zdolność do zauważania pewnych prawidłowości w ich zachowaniach, które zdradzały więcej, niż słowa czy wręcz jakieś wybuchowe reakcje. Max zawsze był powściągliwy w wyrażaniu emocji, ale zdradzały go jego tiki.
Nigdy nie dowiedział się, co tak właściwie się stało przed kilkoma laty między nim a którymś z członków ich bratniego zespołu i nikt nie palił się, żeby mu to w szczegółach wyjaśnić. Do cholery, w ogóle mu nikt nie chciał tego wyjaśnić a on sam nie zamierzał drążyć tematu. Widocznie to były ich sprawy, on tu był “najświeższym nabytkiem” i nie dostąpił jeszcze zaszczytu poznania wszystkich informacji. Oczywiście wcale tak nie myślał i pewnie wcale tak nie było, nigdy nie dali mu odczuć że jest spoza ich środowiska, przywitali go w zespole jakby od zawsze był jego częścią i mieli do niego cholernie dużo cierpliwości, której momentami sam do siebie nie miał.
Jarał się strasznie tym, że będzie mógł poznać grupę osobiście i że nawet będą mogli wspólnie zagrać. Lubił Leather, zdarzyło mu się być chyba na trzech ich koncertach (chyba, bo przy jednym razie nie był do końca pewien czy faktycznie na nim był i co się działo) i nie zawiódł się za żadnym razem. No, może momentami miał wrażenie że bass nie zestrajał rytmicznie z perkusją, ale po pierwsze na koncertach ludzie nie zwracają uwagi na takie niuanse, bo liczył się ogólny feel, energia i zabawa a po drugie to może tylko on to zauważał, traktując dźwięki bardziej osobiście, prawie jak świętość.
Czasami chodził na koncerty nie po to, żeby się bawić, ale żeby posłuchać. Tak naprawdę posłuchać, mimo tłumów, mimo hałasu publiczności i mimo wielu pozornie rozpraszających czynników. Stawał sobie z tyłu sali, w newralgicznym punkcie gdzie dźwięk się dobrze rozkładał i przyglądał się danemu zespołowi przez jego muzykę.
Leather było tym zespołem, którego muzyka do niego przemawiała a co więcej, nawet inspirowała. Nigdy nie starał się nikogo kopiować, oczywiście że nie, ale poruszała jakieś wewnętrzne struny, które zaczynały rezonować swoją własną melodią. Czasem mu się to zdarzało przy słuchaniu pewnych zespołów, muzyków czy wokalistów, nawet zupełnie odmiennych od metalu czy rocka. To było piękne w muzyce, była uniwersalna.
Bardzo podziwiał dźwięki gitar, które mimo tego, że były ostre, gdzieś pod spodem, tam daleko pod powierzchnią były bardzo miękko zmysłowe. Mocne, rytmiczne linie basu i perkusji podkreślały i dopełniały sekcje gitarowe. No i wokal. Lubił głos Cartera, był jednym z tych zaraz obok Michaela Poulsena z Volbeat, Ivana Moody’ego z Five Finger Death Punch i Tommy’ego Vexta z Bad Wolves, który sprawiał, że dreszcz mu przechodził po plecach. I wokal Camerona, oczywiście, głównie dlatego zgodził się wstąpić do tego zespołu, czego naturalnie nikomu nie powiedział, bo chociaż chłopaki wykonywali naprawdę kawał solidnej roboty, to był czynnik przesądzający. Tak, lubił słuchać jego głosu. Podczas tych niektórych dni, kiedy nie miał ani siły ani ochoty wstawać z kanapo-łóżka w swoim mieszkaniu, ten dziad oczywiście MUSIAŁ sprawdzać co u niego i czy wszystko ok, Cameron potrafił sporo opowiadać nawet jeśli on sam milczał. Słuchanie jego głosu przynosiło mu jakąś wewnętrzną ulgę i chociaż zazwyczaj wyglądało na to, że wcale nie słuchał tego blondyna, który podobnie jak Carter w miarę możliwości otaczał opieką członków swojego zespołu, w istocie było zupełnie inaczej. O Carterze i Owenie wiedział głównie z opowieści, których nigdy nie komentował, ale które zachowywał w pamięci. A teraz będzie mógł ich poznać osobiście! To zdecydowanie był powód do jarania się.

Klimatyzacja, na szczęście dla przyjezdnego zespołu, gości jak i samego Waveform działała całkiem dobrze. W mieście takim jak Nowy Orlean, sprawne chłodzenie było warunkiem koniecznym do funkcjonowania w letnie miesiące. Biforek w studio zaczął się tak naprawdę jakieś dwie godziny przed pojawieniem się członków Leather, ale póki co było całkiem kulturalnie. Głośno, ale kulturalnie. Zresztą Cameron dobitnie dał wszystkim do zrozumienia, że jeśli ktoś zaleje cokolwiek z elektroniki, to żywy z budynku nie wyjdzie na dodatek jego nerki zostaną przehandlowane, tak więc grupki rozsiadły się na kanapach, fotelach, przyniesionych z kuchni krzesłach i podłodze i grzecznie trzymały się z dala od konsol.
Pierwotnie z graniem mieli zaczekać na drugi zespół, żeby zrobić taką, powiedzmy, inaugurację, ale szybko okazało się, że ludzie chcą dostać swój prywatny koncert, więc wypędzone skandowaniem chłopaki zaczęły małą rozgrzewkę. Najpierw zagrali dwie piosenki wybrane demokratycznie - czyli kto głośniej, ten wygrywa - przez znajomych, żeby następnie zaprezentować im coś z materiału nad którym obecnie pracowali. Nowość została przyjęta tym bardziej entuzjastycznie, że została już podlana trochę procentami a tych zespół dla gości nie szczędził. Prawie cała lodówka była wypchana piwami, w zamrażalniku siedziało parę butelek wódki a cała reszta czekała sobie na swoją kolej na kuchennych blatach.
Gdy Carter z ekipą wkroczyli do sali, wywołują tym podekscytowane gwizdy i słowa powitania, grali właśnie This is war, której słowom tak wdzięcznie i po przyjacielsku zawtórował szatyn. Cameron spojrzał w ich stronę, uśmiechnął się do kumpla i nie przerywając piosenki uniósł rękę nie trzymającą mikrofonu w geście powitania. Pozostali członkowie też spojrzeli na nowoprzybyłych i przywitali ich uśmiechami i ruchami głowy. Tylko Max, zobaczywszy Vala nie trafił w jeden talerz i na chwilę zapanowała dysharmonia, ale szybko się ogarnął, skupił na bębnach i ekipa kontunuowała, dając czas tamtym na rozgoszczenie się. Jaden natomiast skupił spojrzenie kolejno na wszystkich członkach zespołu, na dłużej zawieszając je na w połowie roznegliżowanym wokaliście. Kurwa, jakieś on miał wspaniałe tatuaże, z bliska wyglądały jeszcze lepiej. W ogóle z bliska cały wyglądał lepiej. Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na Maxa, który niby grał jak trzeba, ale wyglądał, jakby chciał te gary zabić i tylko ostatkiem woli się przed tym powstrzymywał. Zdaje się, że Cameron z nim o czymś rozmawiał odnośnie tego spotkania, ale najwyraźniej nie do końca odnosiło to skutek. Dominic, ubrany w czerwoną koszulkę z krótkim rękawem, czarne spodnie i z rasowo postawionym na tę okazję czarnym irokezem na głowie oraz Reed którego koszulka mówiła “Save water, drink beer” i z wiecznie sterczącymi we wszystkich kierunkach średnio-długimi, falowanymi brązowymi włosami oraz ciemną szczeciną na brodzie, wyglądali na bardzo ucieszonych z obecności gości z Atlanty. Kiedy zabrzmiał ostatni akord i wzmacniacze zostały wyłączone, członkowie Waveform ruszyli na przywitanie kumpli. Cameron pierwszy, wyciągnął do Cartera dłoń, którą złączył w mocnym, braterskim uścisku, przyciągnęli się do siebie stykając prawymi ramionami i poklepali po plecach. Wokalista Waveform posturę miał podobną do kumpla, tyle tylko że że był blondynem o zaczesanych w tył półdługich włosach o gładkiej twarzy ale wyraźnie zarysowanej szczęce i kolczykiem w prawej brwi. Nie mówiąc już o oczach, które były niebiesko-szare. Gdyby się przefarbował i zapuścił brodę, mogliby wyglądać prawie jak bracia.
- Ty luju, co ci tak długo zajęło, żeby ruszyć tutaj swoją dupę? - powiedział na dzień dobry, odsuwając się nieco od niego, klepiąc go jeszcze raz w bok ramienia, ale uśmiech na ustach nie sugerował, że bardzo się na niego gniewał. Albo radość przeważała w tamtym momencie nad gniewem, to też było możliwe. - Tyle razy wam proponowaliśmy jakieś spotkanie, za dobrzy dla nas jesteście?
Oczywiście, że się nabijał, jak mógłby tego nie robić. Ale fakt faktem, że fajnie byłoby się widywać jednak częściej niż raz na cztery lata, nawet jeśli grafik bywał napięty.
- Owen, mordo! Kopę lat. Włosy zgubiłeś, to na pewno przez tego tu, co? - minął Cartera pozwalając dostać się do niego Reedowi, Dominowi i Maxowi i przywitał się z gitarzystą. - Zajebisty masz ten nowy sprzęt, jak dasz go przetestować to cała butelka Single Malt Glenfarclasa twoja.
Przeszedł później do Vala, który już zaskarbił sobie miejsce wśród gości i najmłodszego, który wyglądał, jakby czuł się trochę nie na miejscu, więc widząc jego minę podał mi rękę i klepnął w plecy mówiąc, żeby wrzucił trochę na luz, bo tu sami swoi. A na dokładkę podał mu butelkę piwa bo powszechnie wiadomo, że nic tak dobrze nie robi na stres jak alkohol.
Wymieniono uprzejmości, mniej lub bardziej wylewnie i chociaż ich perkusista miał minę jakby sam nie wiedział, czy chce tu być czy nie, przywitał się też z Valem, ale dość sztywno.
Jaden ruszył się z miejsca dopiero, jak reszta chłopaków już się ze sobą uściskała bo stwierdził, że nie będzie się tak pchał przed szereg. Odstawił gitarę i wstał z wysokiego krzesła barowego na którym siedział półdupkiem.
Jeśli nie grał koncertu albo nie była to jedna z rzadkich okazji, kiedy mu się zachciało, lub nie był to czas gdy kładł się do łóżka, swoje nad wyraz długie włosy nosił związane w taki sposób, że zazwyczaj sięgały mniej więcej do łopatek. Tak też było i tym razem. J był dość wysoki i jak większość gitarzystów miał szerokie ramiona, ale ogólnie był dość szczupły a czerń i ciemne szarości które nosił, wcale nie pomagały zatrzeć tego wrażenia. Jedyne, co było plusem to to, że ciuchy (prócz spodni) były luźne i często wyglądały na warstwowe. Dziś miał na sobie wyciągnięty, czarny top kończący mu się w połowie ud, z tyłu trochę dłuższy i ciemnoszare, poprzecierane tu i ówdzie jeansy.
- Jaden - przedstawił się Carterowi, wyciągając do niego rękę, bo ten był najbliżej - I zajebiście miło mi was poznać, jesteście świetni - dodał z uśmiechem, przesuwając po grupie wzrokiem.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
My drugs Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyCzw Mar 21, 2019 9:45 pm

Carter może nie należał do ludzi bardzo uważnych, ale zmieszanie Vala widział doskonale. A to znaczyło, że widział to też każdy z obecnych. Perkusista był sztywny nawet bardziej niż zwykle i do tego rzucał się w oczy w tym swoim żenującym, białym polo... Wokalista westchnął w duchu, mając nadzieję, że z tego nie wyjdzie jakiś kwas, który zepsuje im imprezę z dawno niewidzianymi kumplami. No nic, pozostawało robić dobrą minę do złej gry i liczyć, że to samo uczyni Val. No chyba, że Max coś spieprzy...
Carter odruchowo przeniósł spojrzenie na perkusistę Waveform, kiedy ten wraz z resztą zespołu zaczął odsuwać się od instrumentów. Wszystkich oczywiście wyprzedził Cameron, który swoją postawną sylwetką przesłonił Carterowi cały widok.
Wokalista Leather uśmiechnął się do niego ciepło.
- Hej, Cam! - Mocno ucisnął jego dłoń. Było kilka spraw, przez które nie mogli spotykać się tak często jakby chcieli. Przede wszystkim, nie byli już dzieciakami z tego samego osiedla. Każdy z nich miał swoje życie, każdy wybrał własną drogę, a ta obrana przez Cartera zawiodła go do Atlanty. Jasne, mógłby być lepszym przyjacielem, pisać częściej, wpadać lub zapraszać na imprezy, ale... życie. On miał swoje i pewnie nie przyznałby się do tego głośno, ale chciał by tak zostało. - Jak dobry kumpel nie chciałem przyćmiewać cię swoją zajebistością - odparł, i pomimo tego, że przed chwilą się przywitali, zamkną Camerona w przyjacielskim, niedźwiedzim uścisku. Bo jak bardzo nie chciałby zachowywać indywidualności, to cholernie dobrze było znów spojrzeć w ten zakazany ryj.
Potem przywitał się z resztą chłopaków, wymieniając krótkie uwagi na temat ich wyglądu i tego jak dobrze ich usłyszeć po tylu latach, tym razem na żywo. Wyglądali znajomo. Może odrobinę starzej niż ich zapamiętał, ale czas, alkohol i dragi robiły swoje.
- Ta, wyrywałem je na bieżąco, słuchając jego pierdolenia - parsknął Owen, witając się z Cameronem - Kopę lat, stary. Dobrze cię widzieć. - Poklepał kumpla po plecach i wzniósł wspomnianą gitarę. Jak na razie miał dla niej inne plany. - Możesz przetestować jak już zgniotę waszą perełkę w pojedynku. - Przeniósł wzrok na wciąż siedzącego jeszcze Jadena, zadziornie uśmiechając się w jego kierunku.
Carter kiwał głową, właśnie wypuszczając z uścisku Dominica, kiedy ponad jego ramieniem dostrzegł osławioną gitarę przewodnią Waveform, która powoli zmierzała w kierunku ich grupki. Zabawne... na nagraniach wydawał się mu wyższy i postawniejszy.
- A, Raines! - rzucił donośnym głosem wyciągając ku niemu rękę. Potem mocno ścisnął dłoń młodego i bez ceregieli przyciągnął go do siebie, zderzając się nim barkiem i klepiąc go po plecach, tak jak przywitał się z resztą Waveform. Mogli się nie znać, ale J był przecież swój i jak swój powinien zostać potraktowany.
Cameron i Carter pod wieloma względami faktycznie byli do siebie podobni, także w tym, że nie narzucali sztucznego dystansu, a Carter w ogóle w tym przodował, okazując się człowiekiem dużo cieplejszym niż podpowiadała jego niedźwiedzia sylwetka, nisko osadzone brwi, chłód jasnych oczu i czarne sploty niepokojących tatuaży pokrywające ramiona, pierś i plecy. Ale właśnie przez te podobieństwa i naturalną charyzmę dowódcy, obu wokalistom nie wychodziło współdziałanie w jednym zespole.
- Te, Cameron, nie mówiłeś, że młody jest fanem - zawołał, śmiejąc się głośno. Przez to, że J w jakiś sposób kojarzył mu się z Cesarem, prawdopodobnie przez młody wiek, stosunkowo krótki staż w zespole, długość włosów i dość szczupłą posturę, odruchowo zaczął traktować go jak dzieciaka. Nawet nie zwrócił na to uwagi. - Dzięki, ale pieprzyć konwenanse. Może i jesteśmy zajebiści, ale to jak wy ostatnio wymiatacie... - Zagwizdał z uznaniem. - To dopiero potęga. Może wypożyczę cię na trochę, co? - Mrugnął porozumiewawczo, szczerząc się drapieżnie.
- Zdrajca.
Zajadła żartobliwość Owena załaskotała go w ucho.
- Raczej hedonista - odparł, odsuwając głowę i zerkając na kumpla kątem oka. Gdzie on z tą twarzą... Zaraz jednak powrócił wzorkiem Jadena, niezamierzenie uśmiechając się sugestywnie. Pociągnął z butelki, zanim dodał, akcentując część słów przez zęby. - Nie ma nic lepszego od wrzynających się w umysł, doskonałych, ostrych riffów splecionych z moim głosem.
- Ale pierdolisz, a nie mam już włosów do wyrywania. Natchniony artysta, psia jego mać - zakpił Owen wywracając oczami i poufale opierając przedramię o ramię Cartera. Spojrzenie jadowicie zielonych oczu wbił w Jadena.
- Hedonista - upierał się Carter, wciąż rozbawiony. - Ty weź trochę kultury okaż, bucu. Przywitaj się jak człowiek. - Wbił gitarzyście łokieć w bok zmuszając żeby się odsunął.
Owen syknął i zamiast wyciągnąć do J'a dłoń, mrugnął do niego porozumiewawczo. Niepokojący, drapieżno-złośliwy uśmiech nie schodził z jego twarzy.
-  A pieprzyć was - sarknął Carter, ale nie było w tym ani odrobinę przygany, raczej pobłażliwość. - Pewnie kojarzysz kto jest kto, ale niech będzie... - Zaczął wskazywać na poszczególnych członków Leather - Ten głąb, to Owen.- Krótko obcięty szatyn zasalutował niedbale, wciąż ściskając w dłoni gryf swojej gitary. - Roztrzepany młody to Cesar, a golfista to Val. - Basista uśmiechnął się nieśmiało, podając Jadenowi rękę. Tylko Val jeszcze się odezwał, również witając się bardziej formalnie słowami "miło mi cię poznać".
Carter ponownie skupił uwagę na Jadenie.
- Tylko wyglądają na buców i sztywniaków. Zyskują przy bliższym poznaniu - zapewnił, tym samym wywołując falę żartobliwych przytyków ze strony Leather, że sam jest bucem i sztywniakiem i że ma się odpieprzyć.
Powrót do góry Go down
ShadowChameleon
Shadow

Data przyłączenia : 16/09/2018
Liczba postów : 42

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyNie Mar 24, 2019 9:31 pm

Cameron na słowa przyjaciela zrobił minę, jakby chciał powiedzieć „Pff, proszę cię”.
- Wiem, że zawsze byłeś odporny na przyswajanie prawdy, ale czas już się z tym pogodzić, że nigdy nie dasz rady. Jesteś już dużym chłopczykiem, czas wyjść z wyimaginowanego świata i zacząć żyć w tym prawdziwym - poklepał go na odchodnym po ramieniu z żartobliwym współczuciem i dopiero przeszedł do reszty nowoprzybyłych.
Jasne, każdy miał swoje życie i nikt nikomu z butami się w nie nie pchał i oczywiście, praca nad własnym rozwojem oraz rozwojem zespołu była męcząca i czasochłonna, ale Cameron wychodził z założenia, że chcieć, to móc. To nie było do końca tak, że miał żal do chłopaków kiedy ci postanowili wyjechać z Nowego Orleanu. Nie byli szczylami, wszyscy mieli swoje plany i każdy każdemu dobrze życzył, ale choć później do grupy dołączyli jeszcze Dominic i Max, razem z którymi zapoczątkował Waveform, to z początku ciężko się robiło na sercu na myśl, że ci ludzie, których znał od dzieciaka i z którymi spędzał praktycznie prawie każdą wolną chwilę do czasu liceum, będą poza zasięgiem. Przyjaciele z dzieciństwa zajmowali jednak szczególną pozycję w życiu człowieka. Nigdy też tak naprawdę nie próbował nakłaniać Cartera, by coś wspólnie założyli, bo choć żaden z nich tego nie powiedział na głos, zdawali sobie sprawę z tego, że nie skończyłoby się to dobrze. Oczywiście, grali razem, ćwiczyli razem, na zmiany lub w duecie, razem z resztą chłopaków, ale to były czyste sparingi. Obydwoje śpiewali, obydwoje potrafili grać, chociaż Cam, mając teraz w zespole dwa elektryki, praktycznie tym drugim już się na scenie nie zajmował, skupiając się tylko na aspektach wokalnych. Wraz z żywiołowym Dominem, tworzyli naprawdę niezłe, porywające publikę i włączające ją do interakcji duo, na które swoją drogą J też lubił patrzeć. To ważne, żeby nawiązać dobry kontakt z publicznością.
Dlatego teraz pewnie wyrzuci mu raz czy dwa tak długi czas mocno ograniczonego kontaktu, ale summa summarum mu odpuści i wszyscy po prostu dobrze spędzą ze sobą czas.
Owen, jak zwykle pokazujący swoje cechy kogoś, kto porwałby się z motyką na słońce dla samej zasady, nie zaskoczył go tymi słowami. Ba! Rozbawił go tym okrutnie, ale zamiast zacząć się śmiać, Cameron zacmokał tylko i pokręcił z dezaprobatą głową.
- Masz jeszcze szansę to sobie przemyśleć. Jako, że jesteś moim kumplem najpierw cię ostrzegam, zanim obstawię z zyskiem niemałą kasę. Widzisz, - otoczył go ramieniem, drugą ręką robiąc gest, jakby wykładał mu coś oczywistego i chciał to jeszcze podkreślić - to nie tak, że w ciebie nie wierzę, jesteś zajebistym gitarzystą i nawet byłem zazdrosny, że pojechałeś do Atlanty z tym idiotą, ale no, perła nie bezpodstawnie nazywana jest perłą.
Akurat to Cameron i Carter też mieli wspólne - uwielbiali podpuszczać Owena. To było niesamowite jak można go było wpuścić we wszystko mówiąc tylko trzy słowa: „Nie zrobisz tego”. We wszystkich siedział chochlik, który buntował się słysząc takie zdanie i każdego faceta kłuło gdzieś w środku na insynuację, że nie jest w stanie czegoś zrobić, ale przynajmniej połowa po tym pierwszym odruchu włączała do gry mózg i obliczała swoje szanse, czy w ogóle warto i czy trzeba coś udowadniać. Owenowi nie zdarzyło się to nigdy. Za to zawsze mieli dzięki temu piękne widowiska.
- Jeszcze czego, w dupie by ci się poprzewracało! Tego brakuje, żebyś przypadkiem  pomyślał, że jesteśmy waszymi fanami - odpowiedział tamtemu puszczając gitarzystę Leather i dając mu się przywitać z resztą. Dla nikogo nie było tajemnicą, że tak właśnie było, ale tradycji i wymianie „uprzejmości” musiało stać się zadość.
Jaden uśmiechnął się subtelnie, kiedy najwyraźniej Carter przypiął mu łatkę szczawika. Nie, nie czuł się urażony, w żadnym razie. Był młodszy od reszty członków zespołu, to był fakt, ale bawiło go za każdym razem, gdy poznawał kogoś nowego i prawie każdy reagował w podobny sposób; takie to-to spokojne chucherko, młodziutkie takie, co ono w ogóle robi z tymi gośćmi? Może faktycznie od czasu, gdy kręcili nagrania (znów) stracił parę kilo, ale w jego przypadku ta kwestia działała wahadłowo a zaczynał o niej myśleć dopiero, jak ubrania zaczynały na nim wisieć. Metr osiemdziesiąt cztery to też był przyzwoity wzrost, więc nie cierpiał na kompleksy z tego powodu.
Wiedział doskonale, skąd takie wrażenie, czasami wręcz specjalnie je sprawiał, nierzadko ku uciesze pozostałych muzyków zespołu, którzy również przy tej czy innej okazji lubili patrzeć na zdziwione miny ludzi, którzy błędnie ocenili ich gitarzystę. Nie tylko pod względem doświadczenia, ale ogólnego zachowania. Podpuszczanie ludzi było interesującą formą rozrywki.
- Chuj z konwenansami, nie bawię się w takie rzeczy. Po prostu tak uważam - odparł całkiem szczerze, patrząc Carterowi prosto w oczy. Nie był człowiekiem, który się krępował, to zazwyczaj inni nie wytrzymywali jego przeciągłego spojrzenia.
- Przyjmij komplement, bo drugiego nie dostaniecie - powiedział Cam, kiedy Carter skończył się przekomarzać z Owenem a Jaden tylko się temu przysłuchiwał. - J, Owen postanowił być idiotą i chce cię wyzwać na solówki, więc bądź tak miły i spraw, żeby nie cierpiał zbyt długo.
Młody gitarzysta chyba uznał, że już wystarczy tego spokoju Mistrza Yody i przeniósł wzrok na buńczucznego bruneta, którego cała postawa rzucała jedno wielkie wyzwanie odkąd tylko wszedł do sali. Tak, oczywiście, że widział to żmijowe, posyłane mu co chwilę spojrzenie, ale nie odpowiedział na nie aż do teraz. Nie ugiął się pod nim, nie poczuł się niepewnie, odwzajemnił je w bardzo opanowany sposób, by po chwili jego usta zaczęły się rozciągać w bardzo niepokojącym uśmiechu. Spojrzał na Cartera leciutko przekrzywiając głowę, przesunął wzrokiem po jego tatuażach na piersi, podniósł go na jego twarz i wziął od niego butelkę, z której bez krępacji się napił. Zdawać by się mogło, że nagle zmieniła się otaczająca go aura; uprzejme, zdystansowane zainteresowanie przerodziło się w bliżej nieokreśloną, wibrującą energię. Jakby coś w środku niego tylko czekało, żeby się uwolnić i rozpętać pandemonium.
- Myślę, że jest kilka lepszych rzeczy, ale możesz spróbować udowodnić mi, że się mylę - odpowiedział opuściwszy butelkę, akcentując jedno słowo i wycelował w niego palec wskazujący, odwdzięczając się podobnym, bezczelnie sugestywnym uśmiechem.
Splótłbym co innego i wcale nie z twoim głosem.
- Tak, wiem. Cameron też - skomentował słowa wokalisty o zyskiwaniu przy bliższym poznaniu, czym spowodował jedynie tyle, że rzeczony posłał mu bardzo przyjacielskiego fucka. - A jeśli kiedyś będę chciał dorobić, to mogę pomyśleć nad zostaniem waszym hired gunem - przy tych słowach uśmiechnął się bynajmniej niewinnie do Owena mając nadzieję na to, że to tylko bardziej go podkręci. Nawet jeśli to wszystko mogło brzmieć chamsko, Jaden absolutnie nie umniejszał drugiemu gitarzyście, którego podziwiał. Po prostu lubił frestyle’owe wojny na solówki, bo pobudzały jego kreatywność a jakoś niespecjalnie ludzie chcieli z nim toczyć takie bitwy, które przecież nie miały podtekstów, przynajmniej dla niego. Nie deklasowały drugiej osoby, nie uwłaczały jej, przecież muzyka była po to, żeby się nią cieszyć. W tym nie było wygranych i przegranych, każdy, kto umiał dzięki melodii wzbudzić w kimś jakieś emocje już był zwycięzcą.
Pociągnął z butelki raz jeszcze i odstawił ją na część blatu, na której nie było konsol, po czym ruchem głowy zaprosił Owena na drugą część sali. Odwrócił się, samemu idąc w stronę swoich gitar i sięgnął do tyłu, by uwolnić włosy z okowów gumki. Chcą show? To będą mieli show.
Parę głów odwróciło się w stronę dwójki gitarzystów i patrzyło z zainteresowaniem. Dominic, który był w trakcie przedstawiania całego grona ludzi Cesarowi też zerknął w tamtym kierunku i gwizdnął.
- Oho, ktoś aktywował Jadena, będzie rzeźnia. Dobra, weźcie się suńcie, chcę posłuchać - zamachał dłonią z roztargnieniem, jakby chciał przegonić gości z jednej z kanap, uwagę raczej skupiając na odleglejszej części sali. Jeśli Owen chciał się w to włączyć, to ludzie o słabych nerwach powinni opuścić to pomieszczenie. Umościł się między dwójką dziewczyn, które najwyraźniej nie miały nic przeciwko i parsknął na słowa Reeda, który pytał, czy ktoś ma popcorn.
Nawet Max, który roztropnie osądził, że im mniejszy dystans do Vala, tym większe zaczyna się napięcie dlatego w granicach kultury trzymał się od niego jak najdalej, trochę się rozchmurzył i zapomniał o tym nieprzyjemnym uczuciu w okolicach płuc; jakby motyle, które kiedyś można było poczuć w brzuchu przeleciały do klatki piersiowej i płonąc, obijały się o jej ściany.
Jaden spojrzał na swoje sprzęty, zastanawiając się jedynie jedną chwilę, bo o ile jego wspaniały, matowo-czarny Fender Jim Root Startocaster był gitarą, którą można było usłyszeć na większości dotychczasowych kawałków, tak chyba dozgonną miłością zapałał do obleczonego w satynowo-czarny lakier Line 6 Shurikena Variax model SR250. Stratocaster miał głębokie, ciepłe i pełne brzmienie, ale przy odpowiedniej technice z Shurikena można było wyciągnąć naprawdę niesamowite, elektryzująco metaliczne dźwięki, które idealnie wybrzmiewały przy szybkim tempie solówek. Niezaprzeczalnym plusem dla niego był też fakt, że Variax był ośmio- a nie sześciostrunowcem jak Fender. Dla niektórych mogła być to mocna przeszkoda, ale jemu dawała nowe, dodatkowe możliwości i płyta, nad którą pracował Waveform była w całości nagrywana z jej udziałem.
Przełożył sobie pas z logiem zespołu przez ramię, zgarnął opadające kaskadą włosy na plecy, podłączył gitarę sprawdzając nastrojenie i uśmiechnął się z kąśliwą uprzejmością do Owena.
- Goście mają pierwszeństwo, panie Petersen - powiedział i skłonił mu się.
Kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki strojonych gitar, znajomi i przyjaciele zespołów prawie zupełnie stracili zainteresowanie rozmowami i uwaga wszystkich skupiła się na dwójce muzyków. Rozległy się ucieszone gwizdy i wiwaty, wśród których dało się słyszeć „Pokaż im, Owen!” Czy „Dawaj, J!”. Rozgardiasz cichł, pstrykały otwierane butelki i chwilę później na sali zaległa pełna napięcia cisza. Zasada była jedna i całkiem prosta: pełna improwizacja. Oznaczało to tyle, że nie można było wykorzystywać już istniejących solówek, czy to własnych czy czyichś. Styl, tonacja, tempo nie miały znaczenia, ale wszyscy wiedzieli, że to nie pojedynek na rzewne ballady, więc finalnie tempo odgrywało dużą rolę, zaraz obok oryginalności i dobrego, całościowego brzmienia utworów.
Owen odpowiedział równie zgryźliwą miną i przejechał kostką po strunach, wypełniając pomieszczenie długim, wibrującym riffem. Jaden, po niecierpliwej i bardzo pewnej siebie postawie kolegi po fachu spodziewał się, że ten zacznie z grubej rury, ale ukontentowany stwierdził, że pierwsze pasaże dźwięków z pewnością nie są szczytem jego możliwości. To dobrze, zagranie z klasą, będzie można się chwilę pobawić.
Przymknął oczy, wsłuchując się w gitarowe, mocne dźwięki, bezwiednie podłapując rytm, który bezgłośnie wystukiwał palcami na pudle rezonansowym. Całe jego ciało zdawało się łapać ten rytm, ale on nigdy nie należał do ludzi, którzy stali na baczność przy dobrej muzyce.
Owen zaczął intensywnie, z gracją wchodząc na wyższe tony i zręcznie żonglując tempem. To była dobra melodia, ale dobra na rozgrzewkę. Skończył, kiedy usłyszał echo swojej melodii wypływającej spod palców J’a, pozwalając mu zacząć jego rundę. Długowłosy gitarzysta bez problemu z grubsza powtórzył kluczowe części poprzedniego solo, grając je o oktawę wyżej i szybciej, żeby w końcu zręcznie zacząć je modyfikować w ramach wprawki i przejść w końcu do swojego utworu, który pojawił się znikąd. Nie miał problemów z wymyślaniem melodii, oczywiście często wymagały późniejszego doszlifowania, ale pierwotna wersja zawsze wychodziła więcej niż przyzwoicie. Wszedł na żywsze tempo, gładko manewrując między progami i paradoksalnie, w tej szybkiej i ostrej melodii dało się wychwycić nutę melancholii i bezsilności.
Przerwał, gdy Owen podjął riff, obchodząc się z nim mniej więcej tak, jak to wcześniej zrobił Jaden - powtórzył, zmodyfikował, ale nie oddał tego subtelnego uczucia chandry. Zmyślnie zaadaptował ostatnie riffy i podkręcając tempo zagrał głośno i agresywnie, dodając przerywniki w postaci przesterowanych, zawodzących przeciągnięć. J pokiwał z uznaniem głową i wyciągnął rękę do gości pokazując im, że przydałyby się tu jakieś oklaski. Małego tłumku nie trzeba było prosić dwa razy, chociaż każde z nich po swojej kolei dostawało gromkie brawa.
Raines lubił muzyką opowiadać historie, może też dlatego komponowanie przychodziło mu z większą łatwością - znacznie łatwiej jest kiedy wiesz, co chcesz przekazać bo sposób w jaki to zrobisz przyjdzie sam. Wsłuchując się w te pierwsze nuty zagrane przez gitarzystę Leather po prostu z marszu wpadł na pomysł, jak chce rozegrać tę bitwę, niezależnie ile części będzie miała. Nawet jeśli nikt nigdy się o tym nie dowie, to miał być swojego rodzaju hołd dla członków Waveform. Pierwsza część była o Maksie.
W drugą turę wszedł gładkim slide’m, który miał być odniesieniem do tych owenowych, powtórzył jego riffy tym razem o oktawę niżej, ale za to nawet szybciej i wplótł je w początek swojego utworu. Zaczął od niskich rejestrów i chwytliwej, twardej synkopy, chociaż nie wiedzieć czemu, muzycy rzadko ją stosowali. Jego zdaniem dobre synkopy były piękne. Przeplótł je wyższymi, żywszymi i bardziej pogodnymi tonami i uderzył z marszu w energetyczne, szybkie solo, którego chyba nikt się nie spodziewał tak nagle, ale które publiczność przyjęła wiwatem. Całość dźwięczała dobrze ułożoną, żywiołową energią. I to była część o Cameronie.
Owen dzielnie dotrzymywał tempa i nie wyglądało na to, żeby miał z tym większe problemy, przynajmniej na razie. Zaskoczył Jadena niespodziewanie melodyjnym skokiem tonacyjnym, chociaż kosztowało go to utratę tempa. Wybrnął z tego potknięcia elegancko i zakończył wolniejszym rytmem, co ładnie spinało całość, ale po chwili J udowodnił, że da się ten manewr zrobić bez żadnych strat prędkości. Będzie musiał to zapamiętać i poćwiczyć sobie różne warianty, może kiedyś do czegoś się przydadzą.
Te innowacje pasowały do kolejnego numeru, który w pierwszej chwili zdawał się być tak szalony, że aż nieharmonijny. Zmiany tempa i tonacji były tak nagłe, że ktoś, słysząc tylko urywek, mógłby aż skrzywić się z niesmakiem. O dziwo jednak wszystko razem miało sens i gdyby ktoś wiedział, stwierdziłby, że idealnie obrazują charakter Dominica. Najmłodszy członek Waveform miał co prawda plan na trochę mniej zakręcony numer dla Reeda, ale był ciekawy, jak poradzi sobie z tym Owen i obserwował z zainteresowaniem jak tamten podejmuje temat.
Poszło mu optymalnie, prawdopodobnie dlatego, że nie wiedział, co J chciał przekazać. Dla niego była to tylko melodia, nie znał jej drugiego dna, więc odtwarzał ją na tyle, na ile był w stanie zapamiętać. „Przepisywanie” melodii z sześciostrunowca na ośmiostrunowca nie było proste i wcale nie łatwiej było w drugą stronę, więc poza dobrą pamięcią, kreatywnością i szybkością gry, gitarzyści musieli się wykazać też umiejętnością szybkiej analizy i adaptacji, co całemu zajściu dodawało tylko smaczku.
Trzecią rundę Petersen prawie stracił, ale nadrobił puszczając taką wiązkę riffów, że aż poderwał gości na nogi i nawet rywal zabił brawo. Mogli ze sobą walczyć, ale nikt nie zabraniał doceniać dobrej roboty.
Jaden osądził, czy ryzkownie czy nie, to dopiero miało się okazać, że czwarta runda będzie finałową, dlatego z lekkim smutkiem, ale nie zadedykował jej Reedowi tylko postanowił dać tu… siebie.
Tym razem nie starał się skopiować owenowej składanki dźwięków, raczej zinterpretował ją po swojemu, zachowując tylko jej rdzeń. Zamknął oczy i przekrzywił lekko głowę, zwalniając tempo, czego może reszta się nie spodziewała, nie po tych wszystkich ostatnich utworach. Początek brzmiał smutkiem, molowo. Kilka następnych krótkich riffów wprowadzało nerwowość, która została przecięta głębokim, długim glissando przenosząc tym samym całość na wyższe oktawy. Palce zatańczyły na gryfie z taką szybkością, że sam mistrz Michael Angelo Batio byłby dumny i całość uzyskała całkiem nowe, ogniście zmysłowe brzmienie połączone z mroczną, elektryzującą nutą.
To, że piosenki Waveform nie wymagały takiej szybkości nawet przy solówkach, nie oznaczało, że Jaden nie potrafił dać naprawdę czadu pod tym względem. A teraz wszyscy zgromadzeni się o tym przekonali i rozległy się głośne, entuzjastyczne gwizdy, na które grający nawet nie zwrócił uwagi. On był w swoim świecie i pozwalał, żeby płynęła przez niego muzyka. Żeby za niego mówiła. Interpretował tu w skrócie siebie, konflikt emocji, problemy, niekiedy wybuchowy temperament, pasję. Szczęście i pecha, miłość i nienawiść.
Od kiedy nauczył się wszystkich technikaliów związanych z grą na gitarze poczuł się, jakby zyskał możliwość mówienia innym językiem. Takim, który może oddać wszystko to, czego nie mogą zrobić słowa i to było piękne. Zarabianie graniem nigdy nie było dla niego celem samym w sobie, raczej bardzo miłym i przydatnym dodatkiem do czegoś, czego nie byłby w stanie przestać robić i czego potrzebował prawie tak mocno, jak powietrza. Może był to szalony sposób postrzegania, ale był prawdą i nic nie mógł na to poradzić. Słowa były niedoskonałe, muzyka tak. I ta muzyka oplatała teraz wszystkich jak wir ognia i namiętności wchodząc na wyższe tony szaleństwa, żeby w końcu zamilknąć nagle w pół tonu, urywając wszystko w jednym wielkim niedopowiedzeniu.


Ostatnio zmieniony przez Shadow dnia Sob Gru 28, 2019 3:49 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
My drugs Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyPon Kwi 01, 2019 3:08 pm

Carter wywrócił oczami upijając łyk piwa, nie ciągnąc wymiany złośliwości z Cameronem, a jedynie kwitując ją rozbawionym parsknięciem. Zresztą, później co innego przykuło jego uwagę. Nakręcony Owen, stroszący pióra jak buńczuczny kogucik był satysfakcjonującym widokiem, szczególnie kiedy miało się świadomość, co nastąpi potem.
- Sorry Cam, ale dzieciak nie dorasta mi do pięt. Więc dobrze obstaw, żebyś nie żałował. - Owen protekcjonalnie poklepał kumpla po plecach zanim ponownie skupił wzrok na Jadenie.
- Za późno. Wiem, że nas uwielbiacie - odparł Carter, z lubością przeciągając zgłoski i szczerząc się złośliwie.
Wzmianki o tym, że J ma w dupie konwenanse nie skomentował werbalnie, a jedynie uniósł butelkę w cichym toaście dla jego podejścia, posyłając mu zadziorny, firmowy uśmiech. Przez krótką chwilę, w której brał łyk, patrzyli sobie w oczy i wiedział już, że nie przez przypadek. Rozmyślne, przeciągłe spojrzenie miało go sprowokować lub speszyć, ale problem w tym, że wokalista Leather nie był człowiekiem, którego peszyłoby coś tak trywialnego. Wprawdzie odwrócił wzrok jako pierwszy, ale z wyraźnym ociąganiem i tylko dlatego, że na sali prócz ich dwójki była jeszcze masa osób, która oczekiwała uwagi. Głównie Owen, napalony na solówkową batalię, zdawał się wypełniać sobą zdecydowanie zbyt dużo przestrzeni. Jednak ku małemu zdziwieniu Cartera, J okazał się dużo bardziej pewny siebie i zdecydowanie buńczuczniejszy niż mówiły pozory. Ostatecznie więc między obojgiem gitarzystów wzrosło napięcie, które mogli rozładować robiąc zebranym pokaz umiejętności. Carter nie spodziewał się niestety, że w jakiś dziwaczny sposób część z tego napięcia zostanie przelana na niego. Ale odczuł je, bardzo namacalnie i był pewien, że członkowie Leather łącznie z Cameronem równie dobrze widzieli prześlizgujące się po jego piersi spojrzenie gitarzysty, okraszone sugestywnym uśmiechem.
Brew oraz kąciki ust Cartera drgnęły lekko, kiedy J wyjmował mu z dłoni butelkę. Owen i Val wymownie zawyli po słowach Rainesa, wpadając w rubaszny chichot.
- Oho, młody ma pazurki - parsknął Owen, a reszta mu zawtórowała. Carter posłał mu szeroki uśmiech zanim znów zerknął na młodszego gitarzystę. Młody źle zinterpretował jego słowa, ale nie zamierzał wyprowadzać go z błędu. Zamiast więc ukrócić ten nieoczekiwany, bezczelny flirt, pociągnął go o krok dalej, kompletnie ignorując nieco zaskoczone spojrzenie Cesara, który wciąż nie przywykł do tego, że wokalista wyznawał wesołą zasadę "żeby życie miało smaczek...".
Carter wychylił się ku złodziejowi piwa, odrobinę pochylając głowę. Przeszywające spojrzenie jasnoniebieskich oczu ostentacyjnie i jednoznacznie zawisło na wargach Jadena.
Zwilżył usta końcem języka.
- Wobec tego udowodnię ci... - Niski, wibrujący ton zdawał się dochodzić gdzieś z głębi wytatuowanej piersi. Spojrzenie zaś uniosło się, krzyżując ze spojrzeniem gitarzysty. - ...że się mylisz - dokańczając, uśmiechnął się mrocznie. Nie miał zamiaru niczego mu udowadniać, ale nagła bezczelność młodego obudziła w nim chęć do droczenia się. Potem jak gdyby nigdy nic wyprostował się i roześmiał, kiedy Cam pokazał środkowy palec, a Owen syknął "nie ma takiej opcji", na wieść o tym, że J mógłby chcieć u nich dorobić.
- Owen jest zazdrosny, ale myślę, że mimo wszystko znajdę dla ciebie chwilę. - Mrugnął do J'a porozumiewawczo i nim tamten zdążył odstawić zabraną mu wcześniej butelkę, Carter chwycił ją i wyciągnął mu z dłoni. Wziął łyk.
- Mmm, pośredni pocałunek, mój ulubiony. - Jego śmiechowi zawtórowało wesołe, nieprzyzwoite rżenie Vala i Owena.
Gdy Raines oddalił się, Carter złapał się na tym, że na dłużej zatrzymał wzrok na rozpuszczonych włosach gitarzysty, a w myślach okręcał je wokół własnego nadgarstka, wczepiał w nie palce i...
Gwizd Dominica wyrwał go z fantazji, osadzając mocno w realnym świecie. Dzięki temu dostrzegł Owena, który z zacięta miną przełożył pas gitary przez ramię.
- Dawaj, Petersen! - krzyknął do niego.
Owen zasalutował mu niedbale, uśmiechając się kącikami ust, w których trzymał kostkę.
- Wyglądasz, jakbyś sam chciał się z nim zmierzyć.
Carter spojrzał na Vala uśmiechając się leniwie.
- Z kim, z Owenem?
- Nie, debilu. Z J'em.
- Niee... Nie jestem nawet w połowie tak dobry technicznie jak on.
- Ach, więc to było takie spojrzenie. - Val ukrył znaczący uśmiech za butelką.
Carter przeniósł wzrok ze swojego gitarzysty na Rainesa i zmrużył oczy.
- Ej, nie oceniaj. Sam się prosi.
- Bez, kurwa, wątpienia.
Rozbawiony głos oddalającego się Vala skłonił go, by samemu również poszukał sobie jakiegoś wygodnego miejsca do posadzenia tyłka. Chciał klapnąć obok Camerona, ale Val ubiegł go, wdając się z nim w jakąś dyskusję, więc... Rozejrzał się po obleganej kanapie i bez ceregieli podał dłoń drobnej, nieznajomej brunetce, a gdy ta ze zdziwieniem uniosła rękę, on chwycił za nią, pociągnął dziewczynę do siebie, a potem okręcił i posadził sobie na kolanach, zwyczajnie ją podsiadając. Brunetka roześmiała się radośnie, poufale opierając się o jego pierś. Na tle jego rosłej sylwetki wydawała się jeszcze drobniejsza. Carter wprawdzie miał teraz ochotę kogo innego posadzić sobie na kolanach, ale jak się nie ma co się lubi... Przygarnął ją do siebie i mrugnął porozumiewawczo do siedzącego obok Cesara. Nim jednak otworzył usta, by coś powiedzieć, rozbrzmiały pierwsze dźwięki, a ludzie ucichli, gotowi na show. Carter skupił się więc na dźwiękach gitar, paradoksalnie pozwalając sobie na chwilę relaksu, nawet jeśli skórzana kanapa przyklejała mu się nieprzyjemnie do pleców, a perfumy dziewczyny były nieco zbyt słodkie. Lecz to, co usłyszał po chwili niwelowało wszystkie niewygodny. Zaczynał być wdzięczny przerośniętemu ego Owena, bo dzięki nim mieli okazję posłuchać naprawdę wyrównanej i mocnej wojny.
Obaj gitarzyści bardzo się różnili. Carter doskonale o tym wiedział. Jednak różnili się nie dla tego, że Waveform zwyczajnie grali nieco inaczej, więc i od J'a wymagało to nieco innego stylu i podejścia. Wiedząc jak gra Owen i stawiając go obok Rainesa, różnica była kolosalna. Nie chodziło nawet o to czy któryś z nich grał gorzej lub lepiej. Obaj grali inaczej. Te same fragmenty wychodzące z pod palców innego gitarzysty, brzmiały po prostu odmiennie. Nawet spokojne kawałki w wykonaniu Owena miały w sobie charakterystyczne szarpnięcia, znajomą drapieżność, która każdemu utworowi dodawała pikanterii i sprawiała, że były takie... owenowe.
Według Cartera na poziomie technicznym obaj wymiatali, ale technika bez mistycznego "tego czegoś", tej pasji i oddania, była niczym. Nie porywała tłumów. I właśnie na tym mistycznym poziomie Owen nieco nie wyrabiał. Grał świetnie, ale często czegoś w tym brakowało. Natomiast to, co teraz robił Raines... było niezwykłe. Jakby jego palce szarpały nie tylko struny gitary, ale i dotykały strun duszy - wygrywały na niej co tylko chciał.
Carter poczuł jak ramiona pokrywają mu się gęsią skórką, jak w ciele rośnie nieznośne ciepło. Uśmiechnął się bezwiednie, a choć zebrani wybuchnęli radosną wrzawą, on siedział nieruchomo z podskakująca na kolanach brunetką, wbijając rozogniony wzrok w szczupłego gitarzystę. Przez ułamek sekundy byli tylko oni dwaj i muzyka - nic więcej. Ułamek sekundy dłuższy niż całe godziny.
Piękna, doskonała chwila.
Kurwa.
- Jest naprawdę niezły...
Carter usłyszał zachwyt i zdumienie w głosie Cesara, który podobnie jak on tkwił na kanapie, wlepiając spojrzenie okrągłych oczu w gitarzystę Waveform. Nie odpowiedział młodemu, jedynie kiwając głową. Był nie tylko niezły, był kurewsko dobry.
Zza ramienia brunetki widział jak Owen robi swoją charakterystyczną minę, kiedy nie chce przyznać się do porażki, ale na całe szczęście nie upierał się ani nie krzyczał o rewanż - jeszcze za mało wypił. Z kwaśną miną podał Jadenowi dłoń i pogratulował wygranej. Carter ze swojego miejsca nie słyszał, co tamten mówi, ale podejrzewał, że to było coś w stylu "po prostu za mało wypiłem", albo "miałeś szczęście, że nie jestem w formie". Na więcej J raczej nie mógł liczyć. Ego Owena czasem przerastało jego samego.
Powrót do góry Go down
ShadowChameleon
Shadow

Data przyłączenia : 16/09/2018
Liczba postów : 42

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptySob Kwi 06, 2019 12:40 pm


Carter miał rację co do Owena, który Jadenowi mruknął tyle, że to tylko dlatego, że byli po podróży. J’a trochę bawił fakt takiego obruszenia przegraną, ale to może dlatego, że choć lubił udowadniać ludziom, jakoby wbrew ich słowom i oczekiwaniom był zdolny zrobić wiele rzeczy, nigdy tak naprawdę nie rywalizował z nikim na polu muzycznym. Przynajmniej on nie odbierał tego jako rywalizacji a jako okazję zarówno do nauki jak i zaspokojenia tej wewnętrznej potrzeby słuchania i odkrywania nowych kombinacji dźwięków. Nie starał się wygrać, po prostu grał.
Samą rywalizację jednak lubił, jak najbardziej. Koronnym dowodem na to była stojąca w przystudyjnym garażu jego czarno-czerwona Ninja H2 SX, która ożywała w niektóre noce na nie całkiem legalnych wyścigach, lub gdy potrzebował pokonać wygodnie większe odległości; często przyjeżdżał też nią do studia. Muzyka jednak? To była inna kategoria.
- Jasne -odpowiedział bez cienia złośliwości, puszczając jego dłoń po przyjętych gratulacjach i nawet nie próbując wyglądać, jakby był szczególnie dumny z tej „wygranej”.
- Jak będziesz miał chwilę, to chciałbym cię później zapytać o parę rzeczy, szczególnie tych w waszym kawałku Anihilation. I co to były za riffy, które zagrałeś w trzeciej solówce. Nie to, że chcę wiedzieć dokładnie, ale chodzi mi o technikę - sprostował, odkładając gitarę na stojak, kostkę chowając do tylnej kieszeni spodni, bo nie chciał, żeby tamten pomyślał, że miał zamiar je wykorzystać czy coś w tym stylu, broń Boże. Miał jednak przy sobie całe Leather, grzechem byłoby nie dowiedzieć się kilku rzeczy od jego członków, skoro miał taką okazję. A Owen, gdyby nawet chciał i użył całej mocy swojej wyobraźni, nie mógłby się dopatrzeć w tych słowach drwiny.
- Jebaniutki. - Dominic pokiwał głową obserwując wymianę zdań między dwójką gitarzystów, bezwiednie kostką gitarową wykonując Coin roll’a między palcami. - Trafiło się ślepej kurze - skomentował to, tak naprawdę, cameronowe znalezisko o które powiększyła się ich wesoła gromadka cztery lata temu. I pomyśleć, że dzieciak w tamtym czasie grał kreolską muzykę w jakimś - z braku lepszego określenia - lokalu. Niby Waveform grało w tym składzie już dłuższy czas i nie raz ani nie pięćdziesiąt słuchali solowej, jadenowej gry, ale jakimś cudem za każdym razem słuchało się jej równie przyjemnie jak za pierwszym. Gość mógłby z powodzeniem grać u Aerosmith a zachowywał się czasami, jakby miał wyjebane i nie zdawał sobie sprawy z własnego talentu, co było dla drugiego gitarzysty tematem nie do ogarnięcia. Cóż, lepiej dla nich, bez dwóch zdań.
- Może to nie przypadek. Należał się nam w końcu jakiś porządny zespół w tym mieście - powiedziała jedna z dziewczyn, obok których siedział Domino, uniesieniem brwi i rodzajem uśmiechu najwidoczniej chcąc mu wbić przyjacielską szpilę. Tak, Angie zdecydowanie należała od początku do ich najsurowszych krytyków ale też i najwierniejszych fanów.
- Mówisz, jakbyśmy wcześniej nie umieli grać - mruknął Reed siedzący nieopodal, bo o ile Dominic znał te wszystkie sztuczki i nie zamierzał dawać się podpuszczać, o tyle ich basistę można było wkręcać we wszystko i Angie doskonale o tym wiedziała.
- Och skarbie, i tak was kocham - posłała mu całusa w powietrzu - Ale przyznasz, że od czasu J’a trochę się zmieniło - dokończyła, przenosząc spojrzenie z Reeda na idącego w ich kierunku najmłodszego członka zespołu.
Jaden jednak się do nich nie dosiadł, ale mijając kanapę uśmiechnął się pod nosem, zmrużył oczy unosząc lekko brwi i wycelował bez słowa palcem w Cartera, dając mu do zrozumienia, że nadal trzyma go za słowo. Cameron naturalnie widział te jadenowe spojrzenia kierowane pod adresem wokalisty Leather i miał co do tego mocno mieszane uczucia, ale nie wygłaszał swojej opinii, przynajmniej na razie. J był, jaki był i kiedy miał dobry dzień - a na to wyglądało - takie zachowania były u niego normalne. Czasem kończyło się tylko na dwuznacznym zachowaniu i komentarzach, czasem nie, ale szczerze powiedziawszy wolałby, by skończyło się na tym pierwszym przypadku. Znał i J’a I Cartera i nie uważał, by była to najszczęśliwsza kombinacja.
Jaden za to uważał zupełnie odwrotnie. Był jedną z tych dziwnych osób, które potrafiły zakochać się w dźwiękach. Jeśli chodziło o ludzi, czasami wystarczyło już to, by spodobał mu się ich głos a cała reszta była drugorzędna, wszystko jedno, czy była to kobieta czy mężczyzna. Carter zdecydowanie wiedział, jak robić ze swojego głosu użytek nie tylko na scenie; aż przyjemne ciarki przeszły go po kręgosłupie, kiedy przypomniał sobie sposób, w jaki wypowiedział swoją „obietnicę”. I choćby miał stanąć, kurwa, na głowie, skłoni go, żeby zaśpiewał coś do akompaniamentu jego gry. Cokolwiek byłoby dobre, ale szczególnie marzyło mu się, żeby usłyszeć jakąś balladę. Prawie spod ręki wyleciała mu jedna z butelek piwa wyciąganych właśnie z lodówki w kuchni, kiedy wyobraził go sobie w aranżacji Low Man’s Lyric Metalliki. Boże, jakie to by było DOBRE. I to niskie mruczando na początku... Albo The Unforgiven II, każdy zna ten tekst. Chociaż może lepiej nie, przynajmniej nie przy ludziach. To mogłoby się niebezpiecznie skończyć.
Bezwiednie przełknął ślinę i odetchnął, opierając się tyłem o szafki żeby nie dać się ponieść wyobraźni, bo ona to jedno a rzeczywistość to drugie. Cudownie, że spotkał choć jednego z grona wykonawców, których podziwiał (nie licząc oczywiście Camerona), ale jednak nie powinien wyobrażać sobie za wiele. Nie znaczyło to oczywiście, że nie może próbować.
Zgarnął dwa piwa i zebrał się do wyjścia, ale zatrzymał się w drzwiach i cofnął by nalać do szklanki pokaźną porcję whiskey. Dopiero wtedy wrócił na salę, gdzie spotkanie trwało w najlepsze, bo każdy chciał się dowiedzieć co u chłopaków z Atlanty i posłuchać wieści oraz planów na najbliższą przyszłość.
- Ale, skoro przyjechaliście ze sprzętem, to nie wymigacie się od paru duetów, jak za starych czasów - oznajmił Reed patrząc na Cartera i Camerona, co najbliżej siedzący przyjęli z entuzjazmem, bo tylko najstarsza gwardia pamiętała jak kiedyś, tak dla funu, zdarzało im się robić takie sesje z Owenem na prowadzącej, Dominikiem na rytmicznej, Maxem na bębnach i nim na basie. Wtedy, kiedy nie mieli jeszcze takiego doświadczenia i wyrobienia, brzmiało to nawet nieźle, więc teraz to musiałby być sztos i taką opinię zdawali się podzielać też goście. Wyglądało na to, że liderzy grup nie będą mieli wyjścia, chociaż Cameron nie wyglądał, jakby mu się to nie podobało.
- Brzmi dobrze - odpowiedział blondyn z rozbawieniem. - Poczujmy jeszcze raz ten klimat dominikowej piwnicy. Przydałby się tylko zapach wilgoci.
- Jezu, moja matka nas nienawidziła! Gdyby to nie była jej piwnica, to pewnie życzyłaby, żeby się spaliła razem z naszymi sprzętami - Dominic zaśmiał się w głos przypominając sobie te wszystkie wieczorne kazania i pogróżki jakie mu serwowała kiedy wracał na górę po próbach.
- Przynajmniej twój ojciec był za nami - przypomniał Cam, obracając w palcach butelkę i spojrzał na Jadena, który właśnie wręczał Owenowi piwo, chyba na znak pokoju.
- No. Ostatni bastion między nami a matką. Ej, a dla nas to już nie mogłeś wziąć? - spytał z wyrzutem widząc J’a, na co ten grzecznie odpowiedział, żeby sam ruszył tyłek i sobie wziął, po czym postanowił na razie zostawić starych znajomych w swoim gronie i przeszedł dalej kierując się po wysoki stołek, który stał niedaleko jego gitar. Zgarnął go wolną ręką i postawił niedaleko Maxa, wręczając perkusiście szklankę szczodrze wypełnioną bursztynowym płynem. Sobie otworzył piwo trzymane dotychczas pod pachą, wsadził otwieracz z powrotem do kieszeni i usiadł.
- Dzięki - powiedział drugi przyjmując zaofiarowany mu alkohol, ale spojrzał na J’a z pewną rezerwą. Gitarzysta nie wziął tego do siebie, bo normalnie Max może i był najbardziej zdystansowany z całej ich piątki, ale był bardzo w porządku. Czarnowłosy nie mógł wiedzieć, że w dużej mierze stał się taki po akcji z Valem i że kiedyś był bardziej otwarty, ale czuł, że w Maksie siedzi więcej, niż ten chce pokazać światu. Tylko jakoś nie mógł tego zwerbalizować.
- Luz. Pomyślałem, że ci się przyda - stwierdził pociągając z butelki łyk cudownie zimnego piwa. Może nie był specjalnie zmachany po grze, ale z pewnością taki napój dobrze mu zrobił.
- Dobra gra, dałeś do pieca. Ta pierwsza część była spoko.
- Miałem przeczucie, że może ci się spodobać - odpowiedział uśmiechając się enigmatycznie pod nosem, obserwując ze swojego punktu grupę na kanapie a w szczególności jedną osobę. Po chwili milczenia jednak przeniósł spojrzenie na perkusistę, który też patrzył w tamtym kierunku.
- Słuchaj Max, może jednak byś tam poszedł, co? Nie jestem w temacie, ale jakby nie patrzeć, to od tego, cokolwiek się stało, minęło już sporo czasu, nie? Szkoda, żebyś tracił okazję do spotkania starych kumpli.
Max zawiesił na nim spojrzenie, jakby nie mógł się zdecydować, czy ma kazać mu się odpieprzyć, czy jednak nie. Widocznie stanęło na tym drugim, bo wypuścił przez nos powietrze i wrócił wzrokiem do najbardziej zatłoczonej części sali z której dochodziły śmiechy.
- To nie takie proste - odparł tonem, w którym czaiły się jakieś nuty rezygnacji pomieszanej w dziwny sposób z zacięciem. Ale może tylko sobie to wyobrażał.
- A mnie się wydaje na tyle proste, żeby stwierdzić, że skoro do tej pory rusza cię jego obecność, to wcale nie chcesz puścić przeszłości w niepamięć, jak starałeś się za każdym razem udowodnić. - Nie chciał być wścibski (no dobrze, chciał, ale nie chciał tego tak chamsko pokazać), ale patrzenie na toczącego jakąś wewnętrzną walkę kumpla wcale nie było miłe tym bardziej, że ilekroć w rozmowach padały wzmianki o Valu, ten zachowywał się, jakby go to nawet w najmniejszym stopniu nie obchodziło.
- J, nie potrzebuję psychoterapeuty, ok? Może po prostu zajmij się swoimi sprawami? Nic mi nie będzie.
- Potrzebujesz, dlatego ci go przyniosłem. Nazywa się Jack - wskazał ruchem głowy na trzymaną przez tamtego szklankę. Tego - bądź co bądź - kulturalnego „spierdalaj” też nie wziął do siebie, zdając sobie sprawę, że to wina całej sytuacji. Max, chyba jako jedyny, niespecjalnie chciał korzystać z uroków tras koncertowych a w szczególności z uciech, które oferowały. Nie był nawet w ćwierci tak otwarty w okazywaniu zainteresowania facetom jak Jaden, który owszem, bardzo często się prosił. Nierzadko nawet o danie w mordę, bo o ile laska może bezkarnie próbować wyrwać każdego faceta, tak facet faceta już niekoniecznie, szczególnie w kręgu tej subkultury. Młody był święcie przekonany, że i Cameron nie raz chciał mu przyłożyć za jego bezczelność i przekraczanie granic, ale póki co jeszcze nigdy tego nie zrobił.
W te momenty więc, kiedy I Jaden nie miał ochoty na żadne szaleństwa, potrafili sobie siedzieć nad piwem i po prostu gadać. O wszystkim i o niczym albo zwyczajnie oglądając jakieś głupoty w telewizji podczas gdy pozostali na pewno dobrze się bawili na swój sposób. Nigdy się nie dowiedział wiele o przeszłości perkusisty, ale na pewno zdał sobie sprawę, że w tym człowieku siedzi dużo, dużo więcej niż się wydaje na pierwszy rzut oka.
- Może warto z człowiekiem po prostu porozmawiać? Tak tylko mówię - uśmiechnął się do niego i wstał zanim Max zdążył odpowiedzieć, zostawiając go ze swoimi przemyśleniami.
- Dobra, gadu-gadu, ale może już czas się porządnie napić? W końcu jest dobra okazja, nie? - rzucił z uśmiechem, opierając się o blat z konsolami naprzeciw zgromadzenia i krzyżując ręce, jakby oczekiwał aprobaty, którą zresztą dostał. - Taki będę dobry i wam przyniosę, co dla kogo? Albo wiecie co, po prostu przyniosę - machnął ręką nie czekając na zamówienia i odbił się płynnie biodrami. - Val, chodź, pomożesz mi, ty masz dobre bary - poprosił jeszcze, kierując się do wyjścia, nie czekając jednak na niego. Już myślał, że ten to olał, kiedy wyciągał z zamrażalnika wódki, ale w końcu to niedorzeczne białe polo pojawiło się w zasięgu wzroku. Chciałby poznać powody, które kierowały nim w doborze dzisiejszej garderoby, ale nie po to go poprosił.
- Świetnie, dzięki. Weź tę skrzynkę, powyciągam to, co mamy w lodówce i wstawię nową partię. I Val - dodał wkładając ostatnie dwa piwa do skrzynki na stole - Nie moja rzecz, ale myślę, że Max chciałby z tobą pogadać, tylko nie wie, jak się do tego zabrać. Chyba wiesz, że nie jest w tym najlepszy. Może po prostu ułatwcie sobie wzajemnie sprawę?
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
My drugs Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyCzw Kwi 25, 2019 10:23 pm

Owen kiepsko znosił porażki. Nie był typem człowieka, który z łatwością odpuszczał, a dzisiejsze potknięcie i to do tego w obliczu tak wielu ludzi, na których opinii mu zależało, było wkurzającą rysą na dumie. Carter z daleka widział jego niezadowoloną minę. A choć nie słyszał, o czym rozmawiał z J'em, podejrzewał, że młody swoją doskonałością zaczął mu działać na nerwy. W duchu przyznał, że trochę szkoda, by na siebie warczeli, ale może z tej dwójki to właśnie J okaże się dojrzalszy i nie będzie odpowiadał na zaczepki? Zresztą, już za parę dni wrócą do Atlanty i kontakt pewnie urwie im się na kolejne kilka lat. Więc jeśli powstaną jakieś dziwne akcje, to i tak wygasi je czas. Taką przynajmniej miał nadzieję.
Tymczasem Owen skrzywił się lekko, obrzucając przeciwnika mało przychylnym spojrzeniem. Był ewidentnie niezadowolony z faktu, że Jaden chciał od niego wskazówek.
- Sorry, stary, ale nie zemną te numery. Jesteś wystarczająco dobry bez moich technik. - Uśmiechnął się przekornie, zdjął gitarę z ramienia i ruszył do obleganych kanap, bezczelnie spławiając rozmówcę.
Na słowa zapewnień zgromadzonych, że pomimo porażki był świetny, odpowiadał szerokimi uśmiechami, za któymi Leather widziało duchowe zgrzytanie zębów.
Jeszcze zanim Owen zbliżył się do kanapy, Carter nachylił się do ucha siedzącej mu na kolanach brunetki.
- Idę po piwo, przynieść ci coś, mała?
Dziewczyna zachichotała i pokręciła głową. Jej roztrzepany bob zakołysał się wesoło.
- Tak mi tu wygodnie, że nie wiem czy cię puszczę. - Sugestywnie umościła się na jego kolanach.
Carter nie zwykł pozbawiać się towarzystwa uroczych dziewczyn, więc objął ją w pasie ramieniem i gdy Owen stanął przed nim z wyrazem twarzy mówiącym "szybko ci poszło", on szeptał jej na ucho:
- Więc może ty coś przyniesiesz, a ja popilnuję ci miejsca?
Dziewczyna przygryzła pociągniętą karminem dolną wargę, znów chichocząc, ale tym razem ciszej, uwodzicielsko. Kiwnęła głową niby lekko zawstydzona, i spojrzała w górę na Owena. Z kocią gracją zsunęła się z kolan Cartera i przecząc poprzedniej nieśmiałości, mrugnęła zalotnie do gitarzysty.
- Byłeś świetny - szepnęła do niego na odchodnym.
- Dzięki, ty też jesteś niczego sobie - Owen spojrzał za nią, a dokładniej na kołyszące się biodra i zgrabny tyłek opięty zdecydowanie zbyt krótkimi szortami. - Niezła.
Carter również powiódł wzrokiem za nieznajomą, ale w pole jego widzenia wszedł J, który ostentacyjnie wycelował w niego palcem. Brwi wokalisty uniosły się lekko, a usta od razu ozdobił leniwy uśmiech. Urocza brunetka szybko odeszła w niepamięć. Mrugnął do gitarzysty i sugestywnie klepnął się w udo, niemo zapraszając go do usadzenia tyłka w miejscu, które chwilę wcześniej zajmowała dziewczyna. Nie sądził wprawdzie, by J się odważył, ale droczenie się z nim sprawiało mu frajdę. Poza tym, nawet gdyby skorzystał z zaproszenia, również nie miałby nic przeciwko. W końcu było w młodym coś ujmującego i nie były to jedynie dźwięki jego gitary. Choć, na Boga, naprawdę wiele by dał, by móc z nim zaśpiewać. Ale zgodnie z oczekiwaniami, J zniknął w drzwiach, zapewne idąc po coś do kuchni. Carter skupił się więc na Owenie, który przekomarzał się z Valem. Przypomniał sobie, że nie zdążył go jeszcze pochwalić, a powinien, doskonale wiedząc, że pochwały działają na niego lepiej niż krytyka, szczególnie po porażkach. Już otwierał usta, by to zrobić, ale Reed wyszedł z propozycją duetu, kompletnie zmieniając tok rozmowy. Carter wyszczerzył się więc, nie mając nic przeciwko. Tym bardziej nawet gdy ludzie wokół chętnie zawtórowali pomysłowi.
- Nikt nie zamierza się uchylać, nie? - Spojrzał na Camerona, który potwierdził jego słowa. Zresztą Owen również zdawał się podekscytowany, dając sobie dobry pretekst do zapomnienia o porażce. Powrót do starych czasów wydawał się więc kuszącym pomysłem dla wszystkich. Pierwszych piosenek się nie zapomina, nawet jeśli od wieków się ich nie śpiewało.
- Niech Voodoo Cannibal zabrzmią na nowo - parsknął, wspominając roboczą nazwę zespołu, który tworzyli jako nastolatkowie. Potem wszyscy wybuchnęli serdecznym śmiechem, wspominając ględzącą mamuśkę Dominica. W tym czasie zdążyła też dołączyć do nich nieznajoma brunetka, wręczając piwo Carterowi. Wokalista posłał dziewczynie zaczepny uśmiech i podziękował półgłosem, a potem zsunął się na brzeg kanapy i posadził jej tyłek na prawym kolanie, tym samym lekko pochylając się ku niej, ale i ku chłopakom. Dziewczyna przysłuchiwała się rozmowie, wyraźnie zadowolona, że przez przypadek znalazła się pomiędzy gwiazdami imprezy.
- A właśnie, Dom, co u twojego staruszka? Nadal gra lepiej od ciebie?
Owen, podobnie jak reszta starego Voodoo Cannibal, która znała kompleksy swojego kumpla i pamiętała jak jego ojciec wymiatał, zanieśli się śmiechem. Na kilka chwil wszyscy zatonęli we wspominkach przywołując anegdoty, od których w rozbawieniu drżały kanapy. Podczas tej rozmowy Carter zarejestrował kątem oka jak Jaden dosiada się do trzymającego się na uboczu Maxa. Zauważył też jak Val co i raz zerka w ich kierunku, choć stara się, by nie było tego widać. Beznadziejna sytuacja, ale nie chciał się w nią mieszać. Czuł jednak podskórnie, że ktoś zamierzał. Niechcący (gapiąc się dłużej niż zamierzał) złapał wzrok Jadena więc uśmiechnął się lekko i wrócił do rozmowy, którą i tak po chwili przerwał wyżej wymieniony.
Propozycji alkoholizowania nikt nie odmawiał, chórem wyrazili aprobatę, zrzucając na gitarzystę obowiązek przytachania do sali kolejnej skrzynki piwa i może kilku butelek czegoś mocniejszego. Prośba J'a skierowana do Vala być może nikogo nie zdziwiła, ale Carter dostrzegł lekki grymas skonfundowania na twarzy perkusisty. Oni dwaj wiedzieli, że to nie był przypadek.
Carter zignorował tę sytuację, umyślnie. Niby lepiej było zapobiegać niż leczyć, ale kurwa, nie był ich niańką. A jeśli Jaden zamierzał mieszać się w sprawy Valentina, to szybko przekona się jak nieowocny był to pomysł. Wokalista skupił się więc na ustalaniu z resztą kumpli co powinni zaśpiewać najpierw, by dać towarzystwu posmakować jak złym zespołem był Voodoo Canibal.
Val natomiast po kilku chwilach wstał i faktycznie ruszył do kuchni. Wchodząc, uśmiechnął się oszczędnie do gitarzysty i kiwnął głową, zabierając się za skrzynkę.
- Nie ma sprawy - rzucił lekko, zasadzając się na nią, ale nim ją podniósł, słowa J'a skutecznie zatrzymały go w miejscu. Niby był przygotowany, ale co innego wyobrażać sobie, że ktoś mógłby coś podobnego powiedzieć, a co innego kiedy faktycznie powiedział.
Spojrzenie Vala przemknęło po twarzy Jadena w poszukiwaniu powodów do takiego zagrania, a po chwili kolejny oszczędny uśmiech rozciągnął jego wargi. I choć wszystko wydawało się w porządku, atmosfera w kuchni zgęstniała, zupełnie jakby nad głową Vala zebrały się czarne chmury.
- Dzięki, J, ale to stara sprawa. Zamknięta - podkreślił, szarpnięciem podnosząc skrzynkę. Poruszone butelki zabrzęczały cicho. - Miło, że starasz się pomóc, ale niektórym zwyczajnie nie da się pomóc. - Z tymi słowami odwrócił się na pięcie i wymaszerował z kuchni. Najwyraźniej nie zamierzał dyskutować o swoich prywatnych sprawach z ledwo poznanym gościem. Wyraźnie też irytował go fakt, że obcy chciał się w to mieszać, ale na szczęście dobre wychowanie wpojone przez sztywnych rodziców powstrzymało go przed powiedzeniem mu dosadnego "spierdalaj".
Kiedy wyszedł, korytarz zalało echo muzyki. Carter z Cameronem i resztą najwyraźniej zaczęli show. Pomimo niekomfortowej sytuacji w jakiej się znalazł, Val uśmiechnął się pod nosem. Poprawił chwyt na skrzynce i ramieniem otworzył drzwi do sali. Uderzył w niego ryk instrumentów i dwa znajome głosy, których od wielu lat nie słyszał w duecie. Śpiewały jakąś prostą, ordynarną piosenkę o chlaniu.
Wokaliści bawili się doskonale, śpiewając do siebie. Tekst traktował wszak o ich barowych podbojach. Nawet pojawiały się w nim ich imiona. Melodia zaś była chwytliwa i towarzystwu przypadła do gustu pomimo oczywistej prostoty.
Val postawił skrzynkę na stoliku nieopodal kanap, odsuwając na bok puste butelki. Zebrani powitali go, czy raczej alkohol, radosnymi gwizdami.
Carter, śpiewając refren, który mówił o nalewaniu kolejnego kieliszka i picu kolejnego piwa, wplótł w niego imię perkusisty i zasugerował gestem, by podrzucił mu "kolejnego browara". Val podłapując refren, przekształcił go trochę i, a jakże, podał wokaliście butelkę. A po chwili prosty refren śpiewali już wszyscy, w najlepsze płucząc gardła alkoholem.
Powrót do góry Go down
ShadowChameleon
Shadow

Data przyłączenia : 16/09/2018
Liczba postów : 42

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyPon Kwi 29, 2019 1:40 pm

Można żałować, że się czegoś w życiu nie spróbowało. Można też żałować, że się spróbowało i Jaden przez większość czasu zaliczał się właśnie do tej drugiej grupy śmiałków. Mógł przewidzieć podobną reakcję starszego gitarzysty, jak też to, że wcale nie w smak będzie mu teraz jakakolwiek dyskusja, choćby niewiadomo jak dobrymi chęciami podszyta, ale mimo wszystko spróbował. Naprawdę szczerze i bez podtekstów, więc naturalnie było mu trochę przykro widząc i słysząc tak sformułowaną odmowę, nawet jeśli nie dał tego po sobie poznać. Cóż, być może później będzie miał więcej szczęścia?
-  Zależy od definicji słowa „dobry”... - mruknął pod nosem, kiedy kolega po fachu szybko uwolnił siebie od jego towarzystwa. Nigdy nie było się wystarczająco dobrym. Dla kogo wystarczająco? Bo chyba nie dla siebie samego.
Odpuścił na razie temat, postanawiając chwilowo nie dawać Owenowi kolejnych powodów do podsycania niechęci i nie męczyć go sobą, bo naprawdę byłoby szkodą, gdyby powstał między nimi jakiś niedorzeczny konflikt. Widać gość był z tych, co musieli wpierw trochę ochłonąć. Albo się upić. W każdym razie żadne z powyższych jeszcze nie nastąpiło, dlatego czarnowłosy rozsądnie stwierdził, że zajmie się innymi sprawami.
- Carter, naprawdę? - Cameron obdarzył kolegę pełnym dezaprobaty spojrzeniem, kiedy J zniknął za drzwiami, sugerującym, że wcale nie miał ochoty patrzeć na te ostentacyjne podchody. Już taki jeden Jaden mu wystarczył na co dzień do testowania poziomu jego tolerancji i o ile udawało mu się zazwyczaj nie zwracać na ten aspekt uwagi, tak wszelkie nadprogramowe przejawy już potrafiły go drażnić. Nie był jakimś bucem i nie robił nigdy o to żadnej afery zarówno J’owi jak i Maxowi, ale Carter należał do tych osób, przed którymi nie miał oporów do wyrażania swoich opinii. Może też dlatego, że Cartera jakoś nieszczególnie to obchodziło, więc kiedy w odpowiedzi ten uniósł ręce, bez słów, niewinnie pytając „no co?”, przewrócił tylko oczami.
Dominic z Reedem za to uwielbiali drażnić swojego lidera i potrafili manifestacyjnie się obłapiać kiedy uznali, że Cameron coś za długo miał spokój. Wszyscy, łącznie z blondynem wiedzieli, że robili sobie jaja, ale tylko jego to nie bawiło. Dlatego pewnie bawiło resztę. Dziś jednak mu odpuścili uznając, że Cam to w gruncie rzeczy dobry gość, więc niech ma z tego spotkania coś od życia. Poza tym, najfajniej podpuszczało się go na trasach, więc dla tej przyjemności mogli jeszcze trochę poczekać.
Rozmowa zeszła na czasy i sytuacje, których niekiedy lepiej było nie pamiętać ze względu na zachowanie choćby minimum godności, ale niestety lub stety - się nie dało. Jeśli zapomniałeś o jakiejś wyjątkowo żenującej chwili, mogłeś być pewien, że inni pamiętali ją ostro i wyraźnie i zawsze chętni byli, by ci ją przybliżyć ze wszystkimi, nawet najdrobniejszymi szczegółami. Od tego w końcu miało się przyjaciół, prawda? Nikt cię tak nie poniży, jak przyjaciel.
Nie można się było nie uśmiechnąć na wspomnienia związane z ich pierwszymi, własnymi piosenkami. Siedzenie po nocach, dziesiątki godzin kreślenia zarysów tekstów i pasujących do nich melodii, sprzeczki, czy lepiej zaczynać od C czy D, snucie wielkich planów godnych każdego chyba muzyka w Nowym Orleanie - to były bezcenne wspomnienia, słodko-gorzkie, ale nadal wartościowe. Kiedy teraz sobie to wszystko wspominali, a także to, że te setki godzin zaowocowały tak strasznymi utworami jakie mieli zamiar zaprezentować a które słyszała tylko garstka ludzi (mama Dominica wolałaby raczej do tej grupy wybrańców nie należeć), nie można było zachować powagi. Reeda wtedy prawie wywalono ze szkoły za nieobecności, Dominic chrupał wyimaginowany popcorn obserwując słowne batalie pomiędzy swoją matką a ojcem a Cameron przewalał kasę, która miała iść na utrzymanie, na płyty i jakoś nikt specjalnie się tym wszystkim nie przejmował. Tak, piękne czasy.
- Ma lekkie problemy ze stawami, ale wciąż gra lepiej, niż ty - odpowiedział swobodnym tonem Dominic, który odgryzł się za ten przytyk i gdzieniegdzie rozległo się wymowne wycie na ten diss. Może i kiedyś, z początku, miał kompleksy na tym polu, ale przynajmniej miał tę przewagę, że ojciec chciał go uczyć, więc finalnie się od nich uwolnił i zaczął iść swoją własną artystyczną drogą. Nie miał już piętnastu lat, by przejmować się takimi rzeczami. Poza tym nadal lubił sobie od czasu do czasu zagrać ze staruszkiem, który owszem, ciągle był dobrym szarpidrutem. Może nie spełnił się jako rockman, ale dostarczał wielu uciech ludziom, którzy słuchali jego okazjonalnej gry w jednym z wielu lokali z muzyką na żywo, albo podczas jakichś rodzinnych lub przyjacielskich spotkań.
Nie tylko Owen zdawał się być podekscytowany, nawet Maks się trochę ożywił, kiedy stary skład ruszył się z miejsca. Był tym członkiem, który najdłużej wzbraniał się przed akceptacją - cokolwiek pretensjonalnej w jego odczuciu - nazwy Voodoo Cannibal, ale ostatecznie przytulił ją do serca i za każdym razem gdy padała, mimowolny uśmiech wpływał na jego usta. To prawda, mógłby nie grać tych „hitów” i dziesięć lat a i tak pamiętałby każdą nutę, bo każda piosenka wiązała się z wieloma dobrymi, niekiedy złymi wspomnieniami, ale to właśnie te wspomnienia sprawiały, że każdy akord był wyjątkowy. Odstawił pustą szklankę na parapet zaklejonego okna pod którym siedział i raźno zajął swoje miejsce za bębnami czekając aż reszta chłopaków zajmie swoje pozycje.
W czasie, gdy zreaktywowany na tę okoliczność zespół szykował się do gry, Jaden w kuchni podpadał właśnie kolejnemu członkowi Leather.
- Tak tylko mówię - powtórzył ugodowym tonem to, co powiedział Maksowi. Jeśli Val szukał w jego twarzy czy zachowaniu jakichś przejawów złośliwości, nadmiernej ciekawości czy czegokolwiek podobnego, to na marne. Doskonale wyczuł nastawienie Valentina skryte za kurtuazją i nie zamierzał mówić niczego więcej, przynajmniej w tamtym momencie.
- To się jeszcze okaże - powiedział za to do siebie nadal patrząc za perkusistą, który chwilę wcześniej zniknął mu z pola widzenia a dźwięki dochodzące z sali, które na chwilę stały się głośniejsze sugerowały, że właśnie opuścił korytarz. Z całą pewnością nie zamierzał bezceremonialnie wtrącać się w czyjeś sprawy tego kalibru, były subtelniejsze metod nawet nie wymagające specjalnej wiedzy na temat czyjejś historii a do wyciągnięcia wniosków starczył dobry zmysł obserwacji. Zostawił Maxa i Vala z paroma słowami, które może pomogą, może nie.
- Jeśli tak wyglądają stare, zamknięte sprawy, to ja jestem papieżem - nie powstrzymał się od komentarza, wyciągając z którejś z dolnych szafek opakowanie plastikowych kubków.
Właśnie po raz trzeci dzisiejszego dnia powiedziano mu, żeby się odwalił. Jeśli utrzyma tempo, to do końca dnia zrazi do siebie całe Leather, brawo dla tego pana w czarnym. Nikt nie musiał mu w oczywisty sposób wykrzyczeć w twarz, by spierdalał, żeby się tego domyślił, chociaż jeśli wystarczająco długo ludzie tak do ciebie mówią, to w końcu przestaje to robić na tobie wrażenie nawet, jeśli przyjmujesz to do wiadomości. Na nim przestało gdzieś między dziesiątym a jedenastym rokiem życia, bo zarówno facet matki jak i ciotka to słowo traktowali chyba jako rodzaj powitania prawie za każdym razem, kiedy wchodził w zasięg ich wzroku.
Pokręcił głową, nie wiadomo z jakiego powodu, i dopiero kiedy na powrót związał włosy, zgarnął kubeczki i trzy flaszki, ale po chwili namysł wziął cztery. Na taką ilość ludzi powinno na dzień dobry wystarczyć, w końcu co za frajda upijać się w połowie dnia? A dzień w Nowym Orleanie trwał jeszcze długo po zachodzie słońca.
Postawił oszronione butelki i adekwatną do sytuacji, elegancką zastawę na stoliku, na którym rzeczywiście już prawie nic się nie mieściło, ale jakoś wcisnął to obok skrzynki, posyłając na podłogę tylko dwie puste butelki po piwie. I tak ich później czekało gruntowne sprzątanie i o ile nic się nie walało w okolicach elektroniki, to się tym nie przejmował.
Znalazł sobie miejsce na parapecie bliżej kanap i przeniósł uśmiechnięte spojrzenie na grających facetów, którzy zdawali się znów być nastolatkami. Owen porzucił swoje nabzdyczenie, dogrywali sobie razem z Dominikiem, Reed miał wyraźny ubaw w przypominaniu sobie historii zawartych w piosence i nawet Maks, chyba pierwszy raz dzisiejszego dnia, wyglądał na naprawdę zadowolonego, machając głową do uderzeń. Sama melodia może nie była skomplikowana, słowa zdecydowanie też nie, ale całość mimo wszystko była dobra. Tak, chwytliwa. Chociaż trudno było uwierzyć, że Cameron maczał w tym tekście palce, ale jeśli tak, to bardzo dużo się od tamtej pory zmieniło. Niemniej jednak, cokolwiek by nie mówić o piosence, możliwość posłuchania tego duetu rekompensowała wszystkie ułomności, jakie były wpisane w twórczość garażowych czasów. Prawdopodobnie mogliby zaśpiewać coś z disco a i tak nadal brzmiałoby to dobrze.
Następnym z ich popisowych (i niewybrednych) numerów był Wśród nocnej ciszy, traktujący o chłopaku odwiedzającym dziewczynę, który zażyczyła sobie Angie. Po prostu tak długo i głośno skandowała, że chłopaki w końcu dali za wygraną, ale nie wydawali się być specjalnie zmartwieni doborem repertuaru. Póki co te piosenki idealnie nadawały się do interakcji z publiką i to szczególnie taką, która dzierżyła w dłoniach piwo. J co prawda poprzestał na jednym plus tym łyku, który ukradł od Cartera, ale też bawił się dobrze. Głównie dlatego, że mógł swobodnie obserwować skupionych na czym innym wokalistów, bez konieczności krycia się z tym, że chce się pogapić na cartrowe tatuaże. Tylko tatuaże. Tak.
Kiedy zarówno publika jak i zespół się trochę rozgrzali, nastąpił powrót do klasyki w postaci coveru Paranoid Black Sabbath. Który to zespół nie zaczynał w końcu od coverów i uczenia się od najlepszych? Bez słów Carter z Cameronem podzielili się po zwrotce, jakby robili to już setny raz a Jadenowi to wszystko podobało się coraz bardziej, bo tu już się nie wygłupiali, tylko naprawdę zaczynali pokazywać, na co ich stać.
- „Can you help me occupy my brain? Oh, yeah” - refren śpiewali razem, zgrywając się doskonale, na co Jaden tylko uśmiechnął się pod nosem do swoich myśli.

Mógłbyś być tego pewien.

Owen też miał miejsce na solówkę, która została entuzjastycznie przyjęta przez mini widownię i oklaskana, więc może przynajmniej trochę załagodziło to wcześniejszą gorycz tego dnia.
To naprawdę był mini-koncert, wszyscy spodziewali się może jakichś trzech luźniejszych pioseneczek, ale Voodoo Cannibal zagrali jeszcze jeden autorski utwór, następnie zapytali resztę, co chciałaby usłyszeć (o ile oczywiście byliby w stanie to zagrać, bo znać tekst to jedno, ale znać utwory na poziomie instrumentalnym to zupełnie inna bajka) i w odpowiedzi dostali różne propozycje - nawet ktoś wrzasnął „Slayer, kurwa!”, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem - ale finalnie pomysł rzucił Maks, wybijając tylko samą czołówkę, siedem uderzeń o talerz i zawisł z pałeczkami w górze, patrząc na resztę z pytającym uśmiechem. Carter z Cameronem spojrzeli po sobie, skinęli głowami bezbłędnie wiedząc co to za piosenka i Maks zaczął raz jeszcze, razem z gitarzystami na pełnej mocy.
- „Die, die, die my darling
Don't utter a single word
Die, die, die my darling
Just shut your pretty eyes
I'll be seeing you again
Yeah, I'll be seeing you, in hell!”
- wokaliści zaczęli chórem, od samego początku dając czadu. Przy zwrotkach dzielili się na zmianę wersami, raz jeden śpiewał tylko „don’t cry on me babe”, przy następnej kolejność się zmieniała, razem śpiewali tylko refren.
A Jaden pomyślał że umarł i znalazł się w niebie.
Jakieś półtora roku albo nawet dwa lata temu próbował raz opisać Cameronowi to, jak odbierał rzeczywistość. Miał wtedy jeden z trochę dłużej trwających kryzysów i jakoś tak wyszło, że rozmowa zeszła na te tory, chociaż J wcale nie chciał jej zaczynać. Powiedział mu wtedy, że że żyje w dość płaskim, szarym świecie, ale czasem widzi kolory, bo nie wiedział, jak miałby to inaczej określić.
To był ten czas, kiedy widział całe spectrum a być może i jeszcze oktarynę* na dodatek. Wiedział, że usłyszenie ich śpiewających razem będzie czymś wartym zapamiętania, ale nie przypuszczał, że może wyjść aż tak dobrze. Rozkoszny dreszcz przepełzł po jego krzyżu, kiedy usłyszał pierwsze słowa, zamknął na chwilę oczy żeby nie rozpraszać się innymi bodźcami i pozwolił muzyce przepływać przez siebie i otulać każdą część ciała, jakby byli stęsknionymi kochankami. Słowa przestały być ważne, były tylko dwa cudowne, synchronizujące głosy i pomyślał sobie nagle, że tak cholernie chciałby mieć tę dwójkę ze sobą w łóżku. Tak egoistycznie dla siebie, móc ich słuchać, całować, pieścić… Zawód spowodowany uświadomieniem sobie niemożliwości zaistnienia tej sytuacji był niemal fizycznie bolesny, aż skrzywił się lekko otwierając na powrót oczy i wracając do wymiaru, gdzie słowa jednak miały znaczenie a nie były tylko czystymi, pozbawionymi semantyki dźwiękami. Ten dyskomfort jednak trwał tylko chwilę (nawet jeśli ta smutna myśl czaiła się gdzieś w podświadomości), bo możliwość posłuchania tego coveru naprawdę była dla niego czymś niesamowitym. Nawet jeśli tylko on tak to odbierał a dla reszty to była po prostu fajna, klasyczna piosenka grana przez fajny skład, jemu ładowała akumulatory i rozgrzewała wnętrze klatki piersiowej. Nie tylko zresztą klatki piersiowej i dzisiaj cieszył się, że ma długą koszulkę, bo czuł, że jest w połowie drogi na baczność. Zdecydowanie musiał przyhamować ze swoimi fantazjami.
Udało mu się to na szczęście (chociaż z trudem) przy ostatniej piosence którą wybrali, tak na spokojniejsze zakończenie, a którą była Sweet home Alabama. J jednak nadal był pod wrażeniem występu a wiwatował nie ciszej, niż pozostali, kiedy zespół wracał na swoje miejsca. Miał cichą nadzieję, że jeszcze coś razem zagrają, skoro mieli zamiar być w Orleanie jeszcze kilka dni a jeśli nie mieli zamiaru, już on się o to postara, żeby go nabrali. Może wtedy będą już tylko w dziewięcioosobowym składzie, bo oczywiście nie miał nic przeciw gościom, sam znał i lubił tych ludzi, ale to nie zmieniało faktu, że w tym wypadku wolałby bardziej kameralne spotkanie. W sumie to jeszcze czekało go solo z Carterem, czym też ciągle był podjarany, ale póki co chłopaki musieli odpocząć a Maks to w ogóle płynął i odmawiając chwilowo piwa oznajmił, że zaraz wraca, bo musi się przebrać. Mieli na zapleczu jeden pokój, gdzie każdy miał jakieś zapasowe ciuchy, bo niekiedy próby faktycznie były wymagające, szczególnie już te finalne przed koncertami albo kiedy dopracowywali nowy materiał.
- Powinniście nagrać jakąś płytę, to by było coś - powiedział wręczając Cameronowi i Carterowi po butelce prosto z lodówki, bo oni najbardziej sobie gardła wysuszyli a poza tym jakoś szybko to piwo ze skrzynki wyszło w czasie ich występu. - Albo przynajmniej piosenkę. Nie myśleliście o wspólnej trasie? Nie w sensie żeby śpiewać wszystko razem, ale gościnnie podzielić po jakiejś jednej piosence? Ludzie, to byłaby kopalnia pieniędzy.
Owszem, naprawdę tak uważał. Tak szczerze, ale nie bez podtekstów, bo już nie od dziś chciałby pojechać z Leather w trasę a powodów było kilka. Różnych. Nikt nie musiał o nich wiedzieć.
- W każdym razie serio, zastanówcie się. Mogłoby być epicko - kiwnął jeszcze głową, jakby na potwierdzenie swoich słów i mając już dośc parapetu, siadł na podłokietniku kanapy który był wystarczająco szeroki, żeby robić za trzy czwarte normalnego miejsca, ale na jego potrzeby i gabaryty był wystarczający by określić go mianem „komfortowy”.
Tyle tylko, że przez to wszystko zapomniał o „starej, zamkniętej” sprawie między Valem i Maksem a pod tym względem może wcale tak epicko by nie było. Albo w końcu nie mieliby wyjścia i wyjaśnili sobie, co mieli do wyjaśnienia, na dwoje babka wróżyła.


*magiczny, ósmy kolor tęczy Świata Dysku

Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
My drugs Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyCzw Gru 05, 2019 1:30 am

Carter kompletnie nie przejmował się oburzeniem Camerona. Nie zwykł ukrywać się ze swoją orientacją i prawdopodobnie większość dzisiejszego towarzystwa jak i wszyscy fani, doskonale wiedzieli o jego preferencjach. Życie było zbyt krótkie, by zamykać się w sztywnych ramach, a Carter naprawdę lał ciepłym moczem na podziały i szczerze nienawidził ograniczeń. Pewnie dlatego tak kiepsko radził sobie w związkach. Był pieprzonym wolnym duchem, którego ciężko było zatrzymać na dłużej.
- No co? - Wzruszył ramionami. - Jest świetny. Widziałeś te palce na gryfie? Ciekawe czy są równie sprawne w starciu z... - Val zasłonił mu usta dłonią i dokończył:
- Fletem?
- Tak, dokładnie - odparł Carter, śmiejąc się rubasznie i kiwając głową. Reed i Dominik zarechotali. To, że oni teraz nie wkurzali Camerona, nie znaczyło, że nie mogli cieszyć się z tego, że robił to ktoś inny.
Wracająca z piwem dziewczyna, która wcześniej siedziała na kolanie wokalisty Leather, spojrzała po reszcie z wyraźnym niezrozumieniem, ale nie dopytała, a nikt nie zamierzał jej uświadamiać dlaczego Cameron był zniesmaczony, a reszta śmiała się w najlepsze. Zresztą zaraz rozmowa zeszła na inne tory, a dalej w ogóle urwała się pomysłem wspólnego grania.
Studio rozbrzmiało muzyką Voodoo Cannibal, a potem masą coverów, wprawiając towarzystwo w jeszcze lepszy, imprezowy nastrój. Careter śpiewając ramię w ramie z Cameronem czuł się jak za szczeniaka, kiedy życie było dużo prostsze, kiedy nie musieli się martwić o przyszłość, bo ta rysowała ich w świetle scenicznych reflektorów, jako gwiazdy muzyki. W pewien sposób, udało im się zrealizować te marzenia. Może nie na taką skalę jak pragnęli, ale byli wystarczająco znani, by poczuć czym jest sława.
Ich głosy w duecie naprawdę brzmiały świetnie. Wypełniały przestrzeń niskimi, przyjemnymi dla ucha dźwiękami. Już zapomniał jak wspaniałe było to uczucie i jak doskonale zgrywała się stara gwardia. Minęły całe wieki odkąd grali razem, a i tak niemal idealnie współgrali. Mógłby do tego wrócić...
Carter nie był przesadnie sentymentalny, jednak w tamtym momencie, wyśpiewując kolejny wers, któremu wtórował głos Camerona, czuł, że coś ściska go w piersi. Jakiś głupi żal, jakaś tęsknota za przeszłością. Żeby nie skończyć ze szklanymi oczami, skupił się na muzyce i na rozradowanym tłumie kumpli, którzy wpatrzeni w nich, spijali słowa z ich ust. Może nie tworzył muzyki jedynie dla publiczności i sławy, bardziej dla siebie, by się jakoś wyżyć twórczo, ale i tak cieszyło go gdy ludzie doceniali jego pracę. To potrafiło być uzależniające. Jeśli chociaż raz miało się pod panowaniem oddany tłum, ciężko było tego nie kochać i nie pragnąć więcej.
Powiódł wzrokiem po znajomych twarzach, na dłużej pozostając przy postaci opartej o parapet. Zrobiło mu się cholernie przyjemnie gdy zobaczył przymknięte oczy i rozchylone wargi. Właśnie to lubił widzieć w obliczach fanów - zachwyt. Nawiedziła go egoistyczna myśl, że chciałby ujrzeć taki wyraz twarzy Rainesa, kiedy będzie śpiewał albo mruczał tylko dla niego. Wprost do jego ucha. Przesuwając dłońmi po nagiej skórze jego ud...
Złapał (a przynajmniej tak mu się wydawało), spojrzenie J'a, kiedy ten otworzył oczy. Subtelne wykrzywienie jego warg w jakimś przejawie zbolałej tęsknoty, sprowadził na Cartera dziwny, przyjemny dreszcz. I bez względu na to czy tamten to zauważył czy nie, świadomie uśmiechnął się, przez jedną, krótką chwilę faktycznie śpiewając jedynie dla niego. Nie powinien tego robić. W tamtym momencie złapał się, że naprawdę nie powinien i to było pierwszym znakiem, że trochę za bardzo się wczuwa. Z premedytacją jednak zignorował własne ostrzeżenie. Głównie dlatego, że lubił to beznadziejnie niedorzeczne uczucie, które podsycało jego zapał do tworzenia. Uniesienie podczas śpiewania kompletnie zacierało mu racjonalność. Jeśli były jakieś momenty w jego życiu, kiedy nie myślał trzeźwo, to wtedy, gdy stał przy mikrofonie i dawał upust emocjom; albo w łóżku, kiedy puszczały blokady. W tych momentach stawał się innym człowiekiem. Szczerym ze sobą i ze światem.  
Wracając do grupy, nie szukał Jaden'a wzrokiem, tak prewencyjnie. Mając na uwadze wcześniejszą fantazję, uznał, że powinien się trochę przypilnować. Zresztą w pole jego widzenia weszła znajoma brunetka, szczebiocząc pochwały. Owen natomiast, zawiesił mu ramię na karku, również entuzjastycznie dzieląc się wrażeniami.
- Nie zardzewieliśmy! Z takimi możliwościami jak teraz, Voodoo mogłoby stać się zajebistym zespołem - rzucił, a gdy J podszedł do nich i wysunął w stronę wokalistów butelki z piwem, Owen chwycił tę wyciągniętą w stronę lidera Leather, a potem bezceremonialnie się do niej przyssał.
- Ej, kurwa, oddawaj - burknął Carter, starając się odebrać swoją własność, jednak gitarzysta zwinnie wymknął się poza zasięg jego rąk. - Kutas - mruknął w jego stronę, ale Owen ostentacyjnie wziął kolejny łyk i popłynął w tłum. Carter pokręcił głową uśmiechając się krzywo. Nie miał zamiaru za nim gonić, nie da mu tej satysfakcji. Zamiast skupiać się na złośliwym kumplu, przeniósł wzrok na J'a, a potem na Camerona, ciekaw jego reakcji. Właściwie, to nie raz o tym myślał. Jakiś wspólny koncert nie byłby przecież czymś złym, wręcz odwrotnie. Wymagało to jedynie odrobiny przygotowań, ale czy oba zespoły naprawdę tego chciały? Val i Max już od lat nie mogli dojść ze sobą do ładu i głównie to blokowało ich przed częstszymi spotkaniami czy wspólnymi projektami, ale może już wystarczy? Może nadszedł moment, by odciął pępowinę i by Val po prostu dorósł? Nie mogli przecież niańczyć go w nieskończoność.
- To nie jest głupi pomysł - zwrócił się do Camerona. - Nagranie płyty to lekka przesada, ale moglibyśmy zagrać coś razem w rodzinnym mieście. Może w przyszłym roku? - Brzmiał szczerze, bo i szczerze mówił. Dodatkowo zastrzyk serotoniny po "koncercie" sprzyjał podejmowaniu podobnych decyzji. W tamtym momencie nie myślał o dodatkowych korzyściach płynących z takiego obrotu spraw, a przynajmniej starał się być rozsądny w tej kwestii.
- To by było świetne! Totalnie poszłabym na ten koncert! - dorzuciła towarzysząca Carterowi dziewczyna, poufale opierając dłoń na jego bicepsie. - A właśnie, jak długo zostajecie w mieście?
- Musiałbym tylko pogadać z resztą zespołu... - rzucił bardziej do siebie niż rozmówców, rozglądając się za Cesarem i Valem, ale jak na złość nie było ich nigdzie widać. Jedynie Owen brylował w towarzystwie, rozparty na kanapie z nieswoim piwem w dłoni. Prawdopodobnie nie słyszał propozycji J'a, albo zupełnie ją zignorował.
-Hmm? - ponagliła go, więc spojrzał na nią i uśmiechnął się z roztargnieniem.
- Mamy dwa tygodnie do następnego koncertu w Atlancie, więc jeszcze chwilę będziemy.
- Świetnie!
Uśmiechnął się, choć brakowało w tym prawdziwego zadowolenia.

Tymczasem Valentin stał oparty plecami o ścianę przy drzwiach na zaplecze. Dochodziły tutaj przytłumione dźwięki rozmów i wybuchów radości, ale on słyszał teraz jedynie krzątającego się za ścianą Maxa, albo właściwie, to właśnie chciał słyszeć - każdy szmer, każdy jego oddech, każdy krok... Stał jak na szpilkach, zastanawiając się, po co właściwie to robi. Po co katuje się jak ostatni debil, najpierw nie mogąc oderwać od niego wzroku, kiedy uderzał w talerze, a teraz stojąc tu jak idiota i czekając bóg wie na co. Przecież nie kłamał, mówiąc J'owi, że to zamknięta sprawa. Nie wyszło im. Naprawdę im nie wyszło. Najwyraźniej nie byli dla siebie stworzeni, czy tam zwyczajnie się nie dogadali. Cztery lata zatarły w pamięci to, co tak naprawdę ich poróżniło. Było tylko widmo bolesnych uczuć i uraza, która nie chciała odejść w niepamięć. A przecież było, minęło. Koniec. Nie było czego zbierać. Nie było do czego wracać.
Tylko dlaczego jego widok tak kurewsko bolał?
Val oparł głowę o chłodną ścianę, mocno zaciskając powieki. Próbował wytłumaczyć sobie, że nie stoi tu dlatego, by cokolwiek zmienić, by dać sobie choćby namiastkę dawnego przywiązania. Usprawiedliwiał się, że jeśli pogadają, będzie lepiej dla zespołów. Nie był głupi, zdawał sobie sprawę, że przez ich przeszłość, starzy kumple mają pod górkę. Może naprawdę mógł to naprawić? Może wystarczyło przełknąć dumę?
Tylko co tak naprawdę pragnął naprawić i czy w ogóle był na to gotów?
Drgnął, kiedy drzwi się uchyliły. Niby spodziewał się, ale gdy Max wyszedł z pokoju, Val poczuł jak serce podchodzi mu do gardła i dosłownie go dławi. Taką tremę ostatnio miał całe wieki temu, gdy oznajmiał rodzicom, że niestety, ale ich jedyny syn nie zamierza dać im wnuka.
- Hej - zaczął jakoś tak niezręcznie, odbijając się od ściany. Stanął niemal na przeciwko niego, wypełniając sobą przestrzeń wąskiego korytarza, jednak w tamtej chwili wydawał się przygarbiony i niepewny, odmienny od zwyczajowego siebie - urzekającego, długowłosego szatyna o szczerym uśmiechu. Nie chciał go osaczać, ale nie chciał też, by Max po prostu wyminął go i poszedł. Nie, kiedy w końcu zebrał się na tę niedorzeczną, bolesną rozmowę po latach.
- Możemy pogadać? - Zabrzmiał miękko, niemal łagodnie, jak kiedyś, jak zawsze, gdy starał się go udobruchać. - Nie chcę się kłócić ani przerzucać żalami, ale może naprawdę powinniśmy przestać zachowywać się tak... tak. - Nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego słowa, rozłożył bezradnie ręce. W jego jasnych oczach odbijał się żal i obawa, choć również jakaś doza determinacji, coś szczerego, prawdziwego. - Tylko chwilę - poprosił, spoglądając wprost w znajome oblicze, teraz tak upiornie odległe, niemal wrogie.
Powrót do góry Go down
ShadowChameleon
Shadow

Data przyłączenia : 16/09/2018
Liczba postów : 42

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptySob Gru 07, 2019 5:03 pm

 To nie w tym tkwiła rzecz, że Cameron obruszał się na zachowanie kumpla dlatego, że ten wcale nie krył się ze swoim luźnym podejściem do tradycyjnego pojęcia związku. Z tym już dawno i dał sobie spokój i przeszedł do porządku dziennego, bo gdyby za każdym razem miał się zniesmaczać czy denerwować, to nie zostałoby mu czasu na nic innego. Rzecz w tym, że Carter najwyraźniej miał coś do członka jego zespołu a konkretnie Jadena i już naprawdę nie ważne, że J wcale nie pomagał. Gdyby rzucał takie aluzje do kogokolwiek innego - spoko. Rób sobie co chcesz, nie moja broszka, twoje życie, Ale kiedy na scenę wkraczał późniejszy możliwy konflikt między nim a kimś z Waveform - miał prawo się oburzać. Już jeden Maks mu wystarczył, dziękuję bardzo.
Nie, absolutnie nie miał pretensji do perkusisty, nawet jeżeli przez minione problemy personalne tak rzadko mogli widywać się w pełnym składzie. Trudno, pewne rzeczy się po prostu zdarzały i obwinianie kogokolwiek było zupełnie bezsensowne. I tak uważał to za duży sukces, że w końcu znaleźli się w jednym miejscu i jednym czasie a jeśli nie mogło być inaczej, trudno. Pozostaną mu okazjonalne spotkania z Carterem, jak dotychczas.
Tylko, że teraz nie chodziło o byle jakiego waveformowca, ale o J’a. Nie był ani jego głosem sumienia ani rozsądku, więc absolutnie nie wcinał się w jego życie, ale nie znaczyło to wcale, że nie mógł się niepokoić i nie popierać takiego zachowania. Być może myślał na wyrost, być może wcale żaden konflikt nie zaistnieje bo najwyraźniej zarówno Carter jak i Jaden luźno podchodzili do swoich przygód a przynajmniej tak z początku się mogło każdemu wydawać. Właściwie takiemu podejściu hołdowała większość jego znajomych muzyków i nie jemu było to oceniać, bo niewątpliwie pewna doza sławy jak i trasy koncertowe oferowały ciekawe możliwości, więc skłamałby perfidnie gdyby powiedział, że tego nie rozumie i że jest całkiem inny.
Jaden również swoim zachowaniem i tym, co mówił, dawał do zrozumienia, że całkiem mu taki tryb życia odpowiada, zero angażowania się, bardzo spoko, nie nudno i pewnie Cameron nie różniłby się od innych, którzy nie mieli powodów mu nie wierzyć, ale jednak było inaczej.
Kiedyś, gdy tak się akurat zdarzyło, że rozmawiali ogólnie o życiu, o związkach (chociaż bardziej to przypominało monolog z jego strony ze sporadycznymi wtrąceniami Jadena), J mu powiedział, że ludzie i tak nie chcą albo nie potrafią na dłuższą metę zaakceptować jego prawdziwego „ja”, więc nie pozostaje mu nic innego, jak tylko korzystać z życia nie zawracając sobie więcej głowy związkami. Prawdopodobnie nawet nie pamiętał, że mu to powiedział, ale wystarczyło, że Cam pamiętał. Jeśli chodziło o przeszłość i uczucia to młody był chyba jeszcze bardziej enigmatyczny niż ich bębniarz i w zasadzie nigdy nie poruszał tych dwóch tematów, więc nic dziwnego, że każda taka informacja zapadała w pamięć tym szczególniej, że prawdopodobnie wokalista był tym, który najwięcej wiedział na jego temat. Nie było tego co prawda dużo, ale i tak więcej, niż dzielił się z innymi.
Od tamtego czasu, chociaż nigdy nic nie mówił, zaczął trochę lepiej mu się przyglądać i z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdził, że jednak młody nie był tak niewzruszony na tym polu, za jakiego chciał uchodzić. Owszem, budował bardzo przekonywujące fasady za którymi się chował, nie dając pretekstu ludziom, by wątpili w jego słowa, ale prawda była taka, że od czasu do czasu przeżywał wewnętrznie zerwanie niektórych znajomości. Cameron nie był najbardziej spostrzegawczym człowiekiem na świecie, ale udało mu się wychwycić pewien wzorzec zachowań Jadena, który potwierdzał jego niezweryfikowaną teorię. Teorię, która mówiła, że za tą maską otwartości, pewności siebie i pewnej dawki wyjebania, potrafi kryć się smutek. Czarnowłosy momentami potrafił mieć w sobie jakiś metafizyczny mrok, który przebijał się na powierzchnię w chwilach jego nieuwagi.
Dlatego nie chciałby, żeby Carter potraktował go jak kolejną przygodę a z pewnością potrafił tak traktować przypadkowych ludzi, którzy stawali na jego drodze.
Tak czy inaczej zupełnie nie miał wpływu na rozwój wypadków i na cudze decyzje, więc starał się nie zaprzątać sobie tym głowy, jeśli tylko nie musiał. Domniemany problem w ogóle się rozmył, gdy wspólnie zaczęli ustalać plan działania na ich wspólny miniwystęp.
Nie tylko Cameron poczuł się nostalgicznie, gdy tak śpiewali wałkowane tysiące razy klasyki oraz ich autorskie utwory, z taką tylko różnicą, że teraz brzmieli z dwa nieba lepiej. Owen, Dominic, Reed i Maks potrafili grać w harmonii, zręcznie robić tło dla solówek tego pierwszego, za to głosy Cartera i jego nabrały więcej charakteru i wyrobiły się przez te setki koncertów i tysiące prób, dopełniając się świetnie i nikt nie próbował z nikim rywalizować ani nikomu niczego udowadniać. Stare czasy wróciły w nowym, lepszym wydaniu, poruszając uśpione wspomnienia i rozgrzewając serca emocjami z nastoletnich czasów. Cameron dałby sobie głowę uciąć, że były takie momenty w których krótkotrwale zreaktywowany Voodoo Cannibal przeniósł się wstecz do garaży i sal gimnastycznych i dla każdego w jakimś momencie życie wydało się dużo prostsze. To zaskakujące, naprawdę zaskakujące, że mimo tylu różnic na tak wielu polach, w tej jednak kwestii potrafili współdziałać, tak płynnie przystosowywać się do reszty. Jakkolwiek uwielbiał swój obecny zespół, wkładał w budowanie i rozwijanie go całe serce, tak jednak przekonał się, że nic nie było w stanie wypchnąć z pierwszego miejsca VC. Dlatego odczuwał pewien niedosyt gdy skończyli z przesadnymi ukłonami podczas finalnych dźwięków bębnów i talerzy a tłumek zaczął entuzjastycznie nagradzać ich brawami. Carter i w tej materii miał rację; gdy się widziało rozenergetyzowany tłum skaczący i śpiewający razem z tobą, ciężko było z tego zrezygnować, nawet jeśli tak jak kumpel, tworzył muzykę głównie po to, by dać upust wenie.
Schodząc “ze sceny”, Dominik z Owenem i Reedem zbili żółwika, jak to kiedyś mieli w zwyczaju po udanym koncercie i radość wypełniająca ich wnętrza naprawdę odejmowała im po kilka lat.
- Bylibyśmy pierwszym współczesnym zespołem z dwoma wokalistami. Jak myślisz, dlaczego w historii nie było ich więcej, niż dziesięć? - Cameron odpowiedział Owenowi uwieszonemu na Carterze i klepnął go w plecy. Jasne, to, co ich wokale - jak się okazało - były w stanie teraz razem zrobić było więcej niż niezłe, ale to niestety nie wystarczyło by stworzyli zespół. I tak bardzo, jak świetnie było zaśpiewać razem, tak chyba obydwoje zdawali sobie sprawę, że współpraca między nimi mogła być jedynie okazjonalna.
Słowa Jadena niespecjalnie go zaskoczyły, bo i on sporadycznie myślał o wspólnym koncercie, ale z tych czy innych przyczyn plany pozostały tylko planami. Może jednak faktycznie ciekawie byłoby je zrealizować tym bardziej, że i Carter wydawał się żywiej niż dotychczas zainteresowany pomysłem.
- Jezu, Owen, my zawsze byliśmy zajebiści, tylko nie uwalnialiśmy swojego potencjału - dopowiedział Domin udając, że nie pamiętał ich licznych wpadek na pierwszych koncertach. Historię trzeba było zapisywać wyłącznie chwałą. - W każdym razie jestem bardzo za - dodał a Reed tylko przytaknął. Jak widać większości zespołu pomysł ten wydał się odświeżający i ekscytujący, ale został jeszcze Max, którego ominęła ta część rozmowy i jaaakoś tak podskórnie czuli, że nie byłby zachwycony. Będą musieli z nim pogadać, co do tego nie było wątpliwości.
- Przyszły rok brzmi sensownie, mamy tylko kilka zabookowaych planów. I dałoby to nam czas na ćwiczenia. Co ty na to, żeby napisać coś nowego na tę okazję? Zrobić sobie takie jam session na rozgrzewkę, poprzerzucać się pomysłami - zaproponował Cameron pociągając z ofiarowanej mu butelki, obserwując ten dobrze znany błysk w oku drugiego wokalisty. Był zdania, że to naprawdę może wprowadzić powiew świeżości do ich pracy i wyjść obu zespołom na dobre. Na pewno trzeba to będzie przegadać już w trochę spokojniejszych warunkach, ale reakcje chłopaków były całkiem obiecujące i nawet mu się udzielił ogólny entuzjazm. Tym bardziej, że gościom naprawdę podobał się ich duet.
- Gdybyśmy się postarali, moglibyśmy sobie zorganizować jakieś stałe spotkania. Trzeba by jeszcze tylko przedstawić plan naszym menadżerom - wyraźnie i Cameronowi udzielił się entuzjazm, bo zaczął już snuć plany, jakby to mogło wyglądać, żeby wszyscy byli zadowoleni.
J za to zostawił liderów z pomysłem do przedyskutowania i sam został wciągnięty w ogólną rozmowę toczącą się w obrębie kanapy na temat tego pomysłu, której przewodniczyła naturalnie Angie. Co jakiś czas jednak zawieszał wzrok na Cameronie i Carterze obserwując ich rozmowę z prawie niedostrzegalnym uśmiechem, wyglądając, jakby za zasłoną obojętnego spokoju knuł coś niedobrego.
Może mu się wydawało, nie mógł tego wykluczyć, ale podczas ich występu przez chwilę miał wrażenie, że złapał z wokalistą Leather jakiś przyjemny, niewerbalny kontakt, który sprawił, że został zamknięty w kleszczach jego głosu. Gdyby ktoś go o to spytał, nie byłby w stanie tego opisać, to nie są rzeczy, które odpowiednio oddadzą słowa. Poza tym J nie był mistrzem słowa, zdecydowanie lepiej radził sobie z muzyką i niekiedy miał wrażenie, że sam ton głosu mógł mu powiedzieć znacznie więcej, niż wypowiadane przez kogoś zdania jako takie.
Zaproponował wspólną trasę nie tylko, że miał jakieś swoje niespełnione marzenia, ale też dlatego, że całkiem wyraźnie usłyszał więź między muzykami. Ich zadowolenie ze wspólnego show, radość w dźwiękach gitar, energię. Życie. Oczywiście nie znaczyło to, że koncerty Waveform czy Leather były nudne czy wymuszone, absolutnie, ale nieczęsto słyszał ten rodzaj energii i byłby całkiem rad, gdyby szersza publiczność mogła podzielić ich uniesienie. I żeby on sam miał jeszcze szansę usłyszeć ich w duecie, aż takim altruistą nie był.
W każdym razie to była kwestia do przemyślenia przez starą gwardię, do której on się nie zaliczał, więc nie wcinał się w temat i dał mu żyć własnym życiem.

Max zupełnie nie spodziewał się tego, co zastał zaraz po wyjściu z ich garderobo-zaplecza, przebrany w świeże ciuchy, z ręcznikiem przewieszonym przez kark. Naprawdę, już mniej zdziwiłby go widok nadjeżdżającego tym wąskim korytarzykiem Mack Trucka, niż Vala. Zatrzymał się w pół kroku i coś mocno i wielce nieprzyjemnie ścisnęło go w żołądku a cały powystępowy dobry nastrój gdzieś się rozwiał.
Kiedy wyszedł z sali jego humor znacznie się poprawił; świetnie było sobie znów zagrać w starym składzie i przekonać się, że nadal, mimo upływu lat nie zatracili tego czegoś co w pierwszej kolejności uformowało z nich zespół. Wiele może się zmieniać, ale widocznie te cechy, które determinują, że ktoś z kimś potrafi się dobrze zgrać nie i to było fantastyczne. Tym bardziej, że naprawdę dojrzeli pod względem muzycznym.
Pomyślał sobie, że w sumie, może ten dzień nawet nie będzie taki zły, nawet mimo tych kilku cierni tkwiących gdzieś wewnątrz niego, które na widok Vala poruszały się jakby były z tym człowiekiem połączone jakimiś niewidocznymi nitkami. Być może właśnie tak było, ale na dobrą sprawę nie był w stanie nic z tym zrobić, więc równie dobrze mógł próbować nie przejmować się rzeczami, na które nie miał wpływu.
A teraz ten człowiek stał tuż przed nim. Naprawdę, nie spodziewałby się, że dumny, nieomylny Valentin sam z siebie, bez przymusu dyktowanego pozorami lub dobrym wychowaniem, zacznie jakikolwiek dialog. Nie po tym, w jaki sposób się rozstali.
Tak, zdecydowanie to Val był tym, który potrafił walczyć o swoje racje i bez różnicy, czy je miał, czy też tylko tak myślał, przynajmniej on sam odnosił takie wrażenie. Max w obliczu konfliktu zwykle się wycofywał uznając, że nie ma sensu nikogo do niczego przekonywać, jeśli ktoś po kilku razach nie załapał. Nie walczył z wiatrakami, generalnie to nie walczył z niczym, raczej siedział cicho, pozwalał wypadkom toczyć się własnym torem i tylko to poczucie urazy lub niesprawiedliwości rosło sobie powoli w jego wnętrzu i kiedyś musiało znaleźć jakieś ujście.
Z Valentinem nie było inaczej. Owszem, po tak długim czasie zrozumiał, co mógł zrobić czy powiedzieć w inny sposób i tak, przede wszystkim powinien mówić, ale z drugiej strony po co mówić, gdy ktoś cię nie słuchał? Albo słuchał, ale i tak finalnie robił swoje? I chociaż wina prawie nigdy nie była jednostronna, to uraz pozostał.
Nawet w tamtym momencie pulsował nieznośnie żalem pomimo tego, że zawsze miękł, kiedy perkusista przybierał taki ton głosu i taką postawę. Miał mu ochotę wybaczyć wszystko i przytulić, znów poczuć to dobrze znane i niegdyś kochane ciepło, co zresztą wiele razy miało miejsce w przeszłości. Zazwyczaj Val był głośny, zdecydowany i roztaczał całkiem przyjemną aurę człowieka pewnego swego, którą lubiło towarzystwo. Max jednak bardziej cenił te chwile, kiedy byli sami, gdy postawa Vala robiła się cieplejsza, bardziej miękka, bardziej prywatna. Kiedy obdarzał go tym szczególnym uśmiechem zarezerwowanym, zdawać by się mogło, tylko dla niego. Zakochał się w nim całym, ale tę jego część której nie pokazywał całemu światu kochał szczególnie. Kiedyś.
Minę chłodnego dystansu przybrał nie dlatego, że czuł wobec niego wrogość, ale dlatego, że na chwilę wmurowało go w podłogę i poczuł w ciele to nieprzyjemne uczucie, jakie się czasami zdarza, gdy wyjdziesz z roztargnieniem na ulicę i nagle przed tobą zahamuje samochód a ty przez ułamek sekundy myślisz, że już po tobie i oblewa cię lodowato gorąca fala strachu.
Nie wiedział, naprawdę nie miał pojęcia, jak się zachować. Z jednej strony wcale nie chciał tej rozmowy, może miał nadzieję, że po prostu już nigdy się nie spotkają i że to wszystko jakoś zniknie w odmętach historii, chociaż od zawsze wiedział, że to złudne marzenia. W końcu minął już szmat czasu a on nadal jakoś się nie poskładał. Bywało, że widywał się z innymi, ale te epizody kończyły się zaskakująco szybko, prawdopodobnie z jego winy. Nikt nie był w stanie wypełnić tego miejsca, które zabrał ze sobą Val, nikt nie był nigdy dość. Dość dobry, dość zabawny, dość wyrozumiały, dość kochający. Nie chciał żyć w przeszłości, ale nie potrafił złapać teraźniejszości, nawet jeśli desperacko próbował.
Dlatego z drugiej, tej znacznie mniejszej strony, chciał rozmowy, czy może raczej konfrontacji. Przechodził ją w myślach ze sto razy, rozważał różne scenariusze, różne odpowiedzi. Układał słowa, które chciał mu powiedzieć, kiedy już do niej dojdzie. Przez całe mnóstwo nocy je sobie powtarzał, te mądre zdania, pretensje i przeprosiny, opisywał mu swoje uczucie względem jego zachowań, wszystko takie logiczne i jasne. I kiedy przyszło co do czego, zupełnie nic z tego nie pamiętał. Szczątki słów dryfowały sobie wolno w pustce, jaka wypełniła jego umysł a płuca zalewał nieznośny gorąc. Boże, po tym wszystkim, po tych wszystkich kłótniach podczas których padły słowa, które paść nie powinny, po pojednaniach i wojnach nadal coś do niego czuł. Nie potrafił się od tego uwolnić, chociaż chyba bardzo by chciał. Chciałby mieć spokój i dobre, nowe życie, ale nie. Stojący tak blisko przed nim mężczyzna boleśnie mu to uświadomił. I jakkolwiek bolesna mogła okazać się ta realizacja, może to był właśnie czas, żeby zamknąć rozdział, nawet jeśli już nigdy nie miałby cieszyć się z jego uśmiechu. Powiedzieć rzeczy, które leżały na sercu i ruszyć dalej, tak. Pogrzebać upiory przeszłości.
Dlatego ostatecznie zmiękł, jak zawsze gdy Val robił te sarnie oczy, nigdy nie potrafił długo wytrzymać tego wyrazu twarzy.
- Może to właśnie czas, żeby w końcu przerzucić się żalami raz a dobrze, skoro nigdy tego nie zrobiliśmy jak trzeba - odpowiedział z pewną rezerwą i cofnął się o krok, otwierając drzwi do pokoju z którego przed chwilą wyszedł. Nie było to królewskie pomieszczenie, w dużej części zastawione regałami na których leżały jakieś kable, elektronika, trochę środków czystości, ich ubrania. Znalazł się tam też stół z krzesłem i dość wysłużona kanapa, która pełniła funkcję jedynie jako mebel do odkładania rzeczy. Dysponowało za to przyległą małą łazienką z prysznicem, do której dostać się można było jedynie przez ten pokój, więc wybór go na garderobę był oczywisty.
Max zapalił światło i przeszedł przez pokoik zatrzymując się przy stole, odwracając się by przysiąść na jego krawędzi i założył ręce na piersiach. Mimo tego, że to powinna być postawa pokazująca pewną wyższość, zupełnie się tak nie czuł ani nie wyglądał. Znów można było zobaczyć to czujne wycofanie w oczekiwaniu na reakcje drugiej strony, które kiedyś często prezentował a lekkie poruszenia ramionami zdradzały nie mniejszą niż u byłego kochanka obawę i generalnie to, że czuł się bardzo nieswojo. Chociaż przez te lata mocno się zdystansował do ludzi i problemów prezentując w oczach postronnych niemal stoicką postawę, przy Valu jakoś nie mógł w pełni wznieść obronnego muru, chyba nigdy nie byłby do tego zdolny. A już na pewno nie teraz, kiedy sam nie wiedział, co się działo w jego wnętrzu. Ulga? Złość? Radość? Smutek? Z pewnością jedno, wielkie niezdecydowanie.
 
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
My drugs Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptySob Gru 07, 2019 9:46 pm

Podejście jakie Cameron miał do J'a przypominało nieco to, które Carter miał do Valentina. Obaj najwyraźniej znaleźli sobie kogoś, kogo chcieli chronić przed krzywdą, ale na dobrą sprawę żaden z nich nie mógł uchronić przed nią nikogo, nawet samych siebie. Ostatecznie były to jedynie chęci, dzięki którym obaj panowie mogli czuć się lepiej, ale które i tak niewiele mogły zmienić. Ludzie i tak zawsze najlepiej uczyli się na własnych błędach i nie chcieli słuchać rad. A Carter lubił czasem zagrać dobrego wujka i z grobową miną przekazać komuś jakąś górnolotną, życiową prawdę. Miał w sobie bowiem trochę miśkowatej nadopiekuńczości, o którą niewielu by go posądziło. Nie wyglądał przecież na odpowiedzialnego gościa, nie z tą facjatą i okazjonalnymi szaleństwami, ale bóg mu świadkiem, że dbał o bliskich mu ludzi. Swoich bronił jak lew, tak długo jak nie kazali mu się odpieprzyć. I gdyby tylko dowiedział się co tak naprawdę myśli o nim jego najlepszy kumpel, byłoby mu cholernie przykro. Przecież nie skrzywdziłby nikogo umyślnie, a już na pewno nie kumpla swojego kumpla. Ale nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo Cameron martwi się o Jadena, więc wygłupiał się w najlepsze, uznając, że jego stary kumpel trochę na starość zesztywniał i niektóre kwestie drażnią go bardziej niż kiedyś.
- Bo wokaliści są dupkami, którzy nie potrafią dzielić się sławą w obrębie jednego zespołu?
Złośliwość Owena spotkała się z teatralnym oburzeniem Cartera. Nie zamierzał werbalnie tego komentować, zresztą Owen i tak legł na kanapę zostawiając go samego z Cameronem i chłopakami.
Pomysł wspólnego koncertu w teorii brzmiał świetnie. Carter podpisałby się pod nim rękami i nogami, ale w praktyce... to sprawiało problemy. Największymi z nich był stary duet w postaci Maxa i Vala. Do tego dochodziło ogarnięcie jakiejś wspólnej przestrzeni, rozmowa z menażerami i organizacja techniczna całego przedsięwzięcia. Same próby czy spotkania żeby wspólnie coś stworzyć były tak naprawdę kawałkiem ciasta położonym na ruchomych piaskach. Jeśli zdecydowaliby się na ukłon w stronę dawnych czasów, musieli liczyć się z konsekwencjami przyszłości. I jakkolwiek kusząco nie brzmiały zapewnienia chłopaków, że był to świetny pomysł, tak Carter wątpił, by Leather było nastawione do tego pomysłu równie dobrze. Owen mógł świetnie bawić się grając ze starą gwardią, ale czy dogadałby się z Jadenem? Cesar ogólnie był piekielnie nieśmiały i współpraca z nowymi ludźmi na pewno byłaby dla niego dodatkowym stresem, a Val miał problem z Waveform już od lat. Mając to na uwadze, Carter zmiarkował swój entuzjazm. Z drugiej jednak strony widząc Camerona tak podjaranego pomysłem, serducho mu się krajało. Czuł się autentycznie rozdarty.
- To mogłoby wypalić - przytaknął, uśmiechając się szeroko i tym maskując nagłą niepewność. - Możemy pogadać o tym wszyscy w jakimś spokojniejszym miejscu, co? Nie chcę decydować za resztę, ale już moja w tym głowa żeby ich przekonać. - Mrugnął porozumiewawczo i żeby nie stać jak kołek, kciukiem wskazał chłopakom wolny kawałek kanapy.
Kiedy dogadywał z Cameronem szczegóły, dał się temu kompletnie porwać. Świetnie było, jak za dawnych czasów, snuć plany o tworzeniu nowych kawałków. Nawet podkradł owenową gitarę, by coś tam pokombinować dla zabawy. Potem dołączył także Jaden i sam Owen ciągnąc za sobą mrukliwego Cesara dzięki czemu prawie cała staro-nowa gwardia samolubnie zabawiała się własnym towarzystwem. Towarzysząca Carterowi dziewczyna w końcu trochę się odkleiła, więc zupełnie zapomniał o świecie. Nawet o tym, że od dłuższej chwili nie widział Vala ani Maxa. Nie przyszło mu do głowy, że mogło się coś między nimi wydarzyć. Doskonale się bawił, próbując wybadać jak Cesar i Owen radzą sobie ze współpracą z drugim zespołem. Dodatkowo od czasu do czasu bezczelnie obczajał sobie uzdolnionego gitarzystę Waveform. Nie byłby sobą gdyby tego nie robił.
Po kilku chwilach wspólnego przekomarzania się, wspominek i prób stworzenia czegoś na kolanie, Carter faktycznie przypomniał sobie o nieobecnych. Rozejrzał się w poszukiwaniu Vala, a to, że nigdzie go nie widział zaczęło go niepokoić. Starał się jednak zdławić ten niepokój, bo przecież na boga, Valentin był dorosły.
Żeby nie myśleć o poszukaniu go, zwrócił się do chłopaków.
- Dobra, jako gwiazdy wieczoru powinniśmy zabawiać towarzystwo, a kisimy się we własnym sosie. - Przeniósł wzrok na Jadenia i uśmiechnął się drapieżnie. - Ty, ja, tam - wskazał kciukiem rozstawione sprzęty. - Reed, usiądź do bębnów. Max mi się zapodział. - Potem wyczekująco spojrzał na J'a. Kiedy tylko tamten wstał, Carter przechylił się lekko i mruknął mu do ucha:
- Zrób mi dobrze i zagraj Scorpions'ów, a ja rozbujam cię jak huragan. - Parsknął śmiechem nie mogąc zachować powagi. - Potem możesz zagrać co chcesz, a ja spróbuję nie wypaść przy tobie blado.
Owen spojrzał w ich stronę i Carter miał wrażenie, że widzi w jego oczach zawiść. Wolał jednak się na tym nie skupiać. Obiecał coś młodemu i zamierzał dotrzymać słowa. Nie chodziło o żadne zakłady czy pokazywanie wyższości, zamierzał się po prostu dobrze bawić. Jaden grał świetnie i śpiewanie do jego akompaniamentu będzie czystą przyjemnością, a jak już było powiedziane, Carter był paskudnym hedonistą. Po prostu korzystał z okazji.
Kiedy wziął mikrofon w dłonie, a J i Reed zajęli miejsca, poczuł jak po plecach przebiega mu znajomy dreszcz ekscytacji. Spojrzał na gitarzystę, lekko mrużąc oczy. Zwilżył językiem wargi i przeniósł wzrok na palce obejmujące gryf. Czekał. Czekał aż znajomy dźwięk wwierci mu się w pierś, aż odbierze mu oddech. Ta konkretna piosenka miała dla niego wielką wartość sentymentalną. Była tą, przez którą w ogóle zaczął grać i pierwsza, którą w ogóle nauczył się grać i śpiewać. Od niej wszystko się zaczęło.
Gdy pomieszczenie przeciął ostry riff, na piersi i ramionach Cartera pojawiła się wyraźna gęsia skórka. Słyszał Huricane w tak wielu wydaniach, że żadne kolejne nie powinno robić na nim wrażenia, a jednak kiedy spod palców Jadena popłynęły znajome dźwięki, poczuł jakby słyszał je pierwszy raz. Patrzył jak struny napinają się, jak opuszki palców przesuwają się po nich z nieludzką wprawą i wiedział już, że była to jedna z najlepszych aranżacji jakie mógł usłyszeć.
Gitara zawyła niżej, a on wszedł czysto, śpiewając wyryty w pamięci tekst. Jego głos znacznie różnił się od głosu Klausa Meine'a, był czystszy i nieco niższy, choć wszyscy doskonale wiedzieli, że z łatwością potrafił wyciągać wysokie dźwięki. Popłynął, wczuwając się nawet bardziej niż miał w zwyczaju, część z tekstu kierując do gitarzysty, nie przejmując się gwizdami i śmiechami. Ta chwila była jego i mógł z nią zrobić, co chciał. Zupełnie jakby śpiewał nie dla zebranych, a dla samego siebie i Jadena.
Zachowywał się ze znajomą wszystkim sceniczną charyzmą, śpiewając całym sobą, a podczas jadenowej solówki zagrał na powietrznej gitarze opierając się o niego ramieniem. Wyraźnie był nie tylko w swoim żywiole, ale całość sprawiała mu ogromną satysfakcję. I choć wszyscy zdzierali gardło na znanych słowach, Carter słyszał jedynie doskonałe brzmienie gitary. Upajał się tym jak splata się z jego głosem, dokładnie tak, jak powiedział na samym początku - hedonistycznie czerpał z tego momentu całymi garściami.
Kiedy piosenka zakończyła się znajomym przytupem, Carter roześmiał się, nawet nie próbując uspokoić mocno bijącego serca. Rozpalonymi oczami spojrzał na Jadena, a potem bez zbędnego ostrzeżenia, zamknął go w niedźwiedzim uścisku, swojsko klepiąc po plecach. Ale gdy odezwał się wprost do jego ucha, oddech miał przyspieszony, a głos był ledwie szeptem, w którym czaiła się chropawa, flirciarska nuta. Zupełnie jakby przed chwilą dzielili znacznie bardziej intymną chwilę.
- Dzięki, to było nawet więcej niż oczekiwałem. - Potem puścił go i szczerząc się wesoło, rzucił: - Co mam ci zaśpiewać? I powiem ci, że dla tej gitary zaśpiewam wszystko, daj mi tylko tekst.


Jeszcze ze dwa lata do tyłu, Valentin również nie spodziewałby się, że kiedykolwiek zdecyduje się na podobny gest. Kiedyś przyznanie się do błędu za bardzo godziło w jego dumę, by łatwo odpuszczał. Potrafił iść w zaparte nawet pomimo oczywistych dowodów swoich błędów. Nawet obecnie wciąż czuł złośliwe podszepty pychy, kiedy zmuszał się do przełknięcia porażki, ale teraz potrafił sobie z tym radzić, a przynajmniej próbował. Val, którego Max znał cztery lata temu nie był tym samym Valem, który stał dzisiaj przed nim. Gdyby tylko mieli okazję więcej ze sobą rozmawiać, na pewno by to dostrzegł. Poza tym, Val sądził, że i Max na pewno nie jest już tym samym człowiekiem i właśnie ta myśl popchnęła go, by spróbować. Ta i słowa J'a, że Max rzekomo naprawdę chce pogadać, ale nie wie jak zacząć.
Gdyby miał wrócić pamięcią do nocy ich rozstania, przyznałby, że pamięta jedynie ogólne wrażenie. Jakieś pojedyncze sceny, wyraz twarzy partnera, dźwięk jego głosu i swoje uczucia. Całą gamę uczuć od gniewu poprzez żal aż do rezygnacji. Nie potrafiłby jednak przytoczyć nawet jednego zdania. Jedynie okropne wrażenie, że nie jest wystarczająco dobry, że go krzywdzi i że... to koniec.
Czasami nienawidził w sobie tej dziwnej cechy, dzięki której wypierał z pamięci przykre epizody. Nieraz ludzie wspominając przeszłość, mówili mu o dawnych urazach, a on... zwyczajnie ich nie pamiętał. Dlatego i w przypadku Maxa wszystko wydawało się rozmyte, nieważne, a upływający czas wcale nie pomagał zapamiętać szczegółów. Carter zwykł mówić, że mu zazdrości pozostawiania za sobą krzywd, ale były momenty takie jak ten, kiedy Val naprawdę tego nienawidził. Wolałby pamiętać o co tak naprawdę Max się wściekał i o co sam wieszał na nim psy. Wtedy mógłby się do tego odnieść, mógłby jeszcze raz wszystko przerobić, by wyciągnąć wnioski. Oczywiście kiedyś to robił. W kilka dni po rozstaniu ułożył w głowie tak wiele różnych wersji tej samej rozmowy, że któraś na pewno uratowałaby to, co wydawało się niemożliwe do uratowania. Ale teraz? Nie. Przerzucanie się żalami nie miało dla niego żadnego sensu, bo... nie miał do Maxa żalu. Już nie. Jedyne, co go gryzło to to, że wciąż tkwili w tym okropnym czyśćcu, nie mogąc znienawidzić się naprawdę ani nie mogąc pokochać się na nowo. Chciał zmiany, jakiejkolwiek, byle nie tkwić w miejscu, byle sprawić, że dawne krzywdy przestaną mieć znaczenie. A może tak naprawdę próbował wmówić sobie, że jeśli na dobre zamknie ten rozdział znów będzie mógł żyć normalnie?
Spoglądając w twarz dawnego kochanka naszła go myśl, że od lat nie widział jej z tak bliska. Kiedy ostatni raz w ogóle rozmawiali sam na sam?
- Max, ja już nawet nie pamiętam o co wtedy poszło... - przyznał cicho idąc za nim do pokoju. Nie wiedząc co zrobić z rękami, wcisnął je w kieszenie dżinsowych szortów. Starał się wyglądać swobodnie na tyle na ile pozwało mu mocno bijące serce i ściśnięte gardło. Pobieżnie obrzucił spojrzeniem wnętrze pomieszczenia, ale ostatecznie zatrzymał je na Maxie. - To było cztery lata temu - dokończył, starając się brzmieć łagodnie. W odróżnieniu od kompana, jego postawa była otwarta. Oczywiście wciąż wyglądał na spiętego, ale w tonie jego głosu nie dało się znaleźć choćby odrobiny prowokacji czy nawet irytacji.
- Jeśli chcesz, możesz mi wszystko powiedzieć. Jeśli wciąż boli cię przeszłość, mogę wziąć winę na siebie. Mogę przyznać, że byłem dupkiem, bo byłem. Dupkiem i egoistą. - Spojrzał w bok. Zażenowanie nie pozwoliło mu przyznać się do tego patrząc mu w twarz. - Wezmę winę na siebie, byle to po prostu się skończyło. - Dłonie w kieszeniach szortów zacisnął w pięści. - Jeśli nie zostawimy za nami tego, co było, nie będziemy mogli iść do przodu. A ja chce iść do przodu. - Podniósł wzrok. Przez sekundę studiował oblicze byłego kochanka zanim z jego ust nie uciekły kolejne słowa.
- To, że nie możemy się z tym pogodzić świadczy jedynie o tym, że nie chcemy się z tym pogodzić. - Ścisnęło go w dołku kiedy usłyszał własne słowa. Nie wierzył, że przyznał się do tego głośno i to przed samym Maxem, ale ktoś musiał powiedzieć to otwarcie. Ktoś w końcu musiał postawić sprawę jasno. Wszyscy przecież wiedzieli, że właśnie tak jest. Tylko on i Max nie chcieli tego przyznać.
- To boli, Max - szepnął po chwili, patrząc w podłogę. - Za każdym cholernym razem. Nawet wtedy, kiedy widzę cię tylko przypadkiem, mam wrażenie, że coś zżera mnie od środka. Poczucie winy, żal, tęsknota... Nie wiem. Ale mam już dość. Więc nazwij mnie egoistą, powiedz, że mnie nienawidzisz, powiedz cokolwiek, ale w końcu przestańmy zachowywać się jak obrażone dzieci. Jesteśmy dorośli i powinniśmy nauczyć się zostawić żal za sobą.
Nie otworzył się tak przednim od... bardzo dawna. Ich związek zaistniał spontanicznie i na dobra sprawę żaden z nich nigdy głośno nie mówił o uczuciach. Wyrażali je w gestach, owszem, ale rzadko w słowach. Valentinowi zawsze ciężko przez gardło przechodziło wyświechtane wyznanie, jakby nigdy nie był do końca pewien swoich uczuć. Potrafił zgrywać pewnego siebie, bufonowatego chłopaka z dobrego domu, ale tym maskował niepewność czającą się w głębi serca. Musiał dorosnąć do konfrontacji z własnymi uczuciami i dzisiaj dał dowód swojej dojrzałości - stawił czoła demonom przeszłości.


Ostatnio zmieniony przez Lost dnia Nie Gru 08, 2019 5:58 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
ShadowChameleon
Shadow

Data przyłączenia : 16/09/2018
Liczba postów : 42

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyNie Gru 08, 2019 3:11 pm

Naturalnie to Waveform było bardziej na tak, jeśli chodziło o wspólne granie, bo wszyscy prócz Jadena zaczynali razem, znali się od bardzo dawna jeśli nie jak łyse konie, to przynajmniej takie łysiejące i propozycja zrobienia czegoś jak dawniej musiała przypaść im do gustu. Stanowiła miłą obietnicę odskoczni od tego, co i z kim robili na co dzień. Max co prawda dołączył do ich składu najpóźniej, zastępując na kotłach Reeda, ale wydawało się, że ten z ulgą przyjął zmianę ról i przeniósł się na bas. A skoro J wysunął pomysł, to i on nie mógł mieć nic przeciwko. Zostawał naturalnie Maksymilian i jego możliwe obiekcje i tak, to zdecydowanie były kwestie do omówienia na spokojnie, gdzieś poza ogólnym gwarem imprezy, która aktualnie miała miejsce w studio.
- Jasne, nie ma co siedzieć nad tym teraz, ludzie w końcu przyszli, żeby się z wami spotkać a nie żeby oglądać naszą naradę wojenną. Poza tym, dopiero przyjechaliście, nie czas na interesy - Cameron przytaknął, choć finalnie okazało się, że i tak skończyli we własnym gronie, bo pokusa okazała się zbyt silna. Owena nie trzeba było nigdzie zapraszać, wszędzie go było pełno i chociaż to niewątpliwie Carter był obdarzony „tym czymś” do porywania tłumów i prowadzenia zespołu, Owena nie dało się nie zauważyć. J, ciekawy tego, co się rozgrywało w ciaśniejszym kręgu - a zaczęły się rozgrywać ciekawe rzeczy, skoro Carter sięgnął po gitarę - również zmienił miejsce i przysiadł się bliżej Cesara, od czasu do czasu próbując dyskutować z nim na bieżąco o koncepcjach rytmicznych i ich możliwym zastosowaniu w odniesieniu do tego, co na freestyle’u wymyślał szatyn. Nie chciał go naturalnie stresować i wcale nie miał zamiaru naciskać na dialog jeśli ten nie miałby ochoty, ale obydwoje stali na tej samej pozycji w swoich zespołach, czyli stażem byli najmłodsi i nie wcinali się nieproszeni. Poza tym jednak byłoby dobrze, gdyby ten uroczy blondynek czuł się z nimi na swoim miejscu. Obserwował go trochę w międzyczasie, bo zwyczajnie lubił to robić i doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jak da mu się przestrzeń, jednocześnie z odczuciem, że w razie czego może się do któregokolwiek z nich zwrócić. Bez spiny. Gdyby zespoły ruszyły jednak we wspólną drogę, chcąc nie chcąc spędzałyby ze sobą czas. Jeśli uda mu się złapać z basistą nić porozumienia to świetnie, jeśli nie, to może uda się kiedy indziej. Poza tym zapobiegawczo nie chciał wchodzić w drogę Owenowi na polu muzycznym, bo zdaje się, że nie zaczęli z najlepszej strony. Przynajmniej miał wrażenie, że gitarzysta tak to odebrał i nie darzy go szczególną sympatią. Spoko, nie przeszkadzało mu zupełnie, że w tej kwestii stał sobie z boku, nie zależało mu w najmniejszym stopniu na zrobieniu na nikim wrażenia. Dobrze, może zależało mu, żeby zrobić wrażenie na kimś, kogo od dawna chciał poznać, czyli wokaliście bratniego zespołu, ale to była inna sprawa. To było osobiste.
- I ty to nazywasz riffem!? Carter, ty chyba dawno gitary w ręku nie miałeś! - zawołał z żartobliwym oburzeniem Dominic, na co reszta zareagowała śmiechem, bo takie docinki zawsze były u nich na porządku dziennym. - Lepiej oddaj ją ludziom, którzy wiedzą, co z nią zrobić a nie. Moja babcia by to lepiej zagrała- dodał, ale klepnął go przyjacielsko w ramię, bo oczywiście żartował a poza tym pierwsze próby skonstruowania jakiegokolwiek utworu właśnie tak wyglądały - po prostu się szukało, bawiło, później przychodził czas pracy nad szlifowaniem pomysłów. No, przynajmniej zanim dołączył do nich J, bo później nagrywanie nowego materiału stało się jakieś prostsze i nie obfitowało w tyle konfliktów i frustracji co niegdyś.
W każdym razie chyba nikt się nie spodziewał, że w powietrzu nagle swobodnie zaczną latać pomysły na coś nowego a muzycy jak jeden mąż zignorują gości (którzy nota bene jakoś specjalnie nie przejmowali się zostawieniem samym sobie, bo gwar rozmów i śmiechów słychać było ciągle a co ciekawsi też przysłuchiwali się chłopakom z zainteresowaniem) i zanurzą się we własnym świecie.
J, siedząc sobie na odwróconym krześle z przedramionami skrzyżowanymi pod brodą na oparciu, czuł jakąś trudną do sprecyzowania, wewnętrzną radość. Albo spokój, coś pomiędzy. Nieczęsto mu się to zdarzało, więc tym bardziej doceniał takie chwile, kiedy czuł się dokładnie jak u siebie, we właściwym miejscu z właściwymi ludźmi, których ciepłych docinków słuchał jak ojciec obserwujący swoje pociechy. Nawet stroszący się na niego Owen nie mógł tego zniszczyć. Ciągle miał nadzieję, że wystarczy po prostu go nie prowokować i wszystko jakoś się z czasem wygładzi, żeby chociaż mogli porozmawiać jak ludzie. Tak, J ciągle miał do niego całkiem sporo pytań.
Z tego miłego, wewnętrznego miejsca wyrwał go zdecydowany głos Cartera oznajmiający, że dość tego bumelanctwa i czas zrobić coś pożytecznego. Tylko na to czekał, ale za mało wypił, żeby się po chamsku narzucać (przynajmniej podczas pierwszego spotkania), więc wybór czasu pozostawił mężczyźnie. Miał nadzieję, że ten nie zleje tego, co jednak mu obiecał.
Aura wokół czarnowłosego znów się zmieniła, w jednej chwili przechodząc z ułożonego spokoju do elektryzującego entuzjazmu, dokładnie tak, jak gdy Owen wyzwał go na pojedynek.
-No, Max się szczególnie nie śpieszy pod prysznicem jak widać - mruknął Reed i rozejrzał się po sali, gdzie faktycznie nigdzie nie było widać ich perkusisty i dopiero teraz sobie to uświadomili. Pewnie wszyscy myśleli że wrócił i nadal trzyma się gdzieś z boku, ale nie. W takim wypadku, chociaż nie miał ochoty się dziś kompromitować, ruszył na miejsce Maxa. Wiedział, że ten nie miałby nic przeciwko, ale dotykanie cudzego sprzętu było jak dotykanie cudzej kochanki. Nie mówiąc już o tym, że każdy pałeczkarz miał swój indywidualny zestaw, dopasowany do potrzeb i umiejętności. Także poza podstawowym, dookoła stało jeszcze całe mnóstwo dodatkowych bębnów i talerzy, ale Reed rozsądnie stwierdził, że prostota będzie w tym wypadku najlepsza. Nie uderzał już od dłuższego czasu i nawet nie myślał o tym, żeby stawać w szranki z Maxem czy Valentinem.
Jaden natomiast podniósł się, jakby trochę leniwie, na przekór bijącemu od niego entuzjazmowi i lekko przekrzywił głowę, gdy Carter się ku niemu pochylał. Uśmiechnął się zarówno na dobór słów jak i repertuaru, po czym zripostował równie cicho do ucha drugiego, zbliżając swoje usta może nawet bardziej, niż nakazywała przyzwoitość:
- W takim razie uważaj, żeby nie skończyć przede mną - po czym przeszedł obok, z automatu przerzucając długą kitę na plecy. Zdjął ze stojaka swojego Shurikena, podłączył wzmacniacz, wyjął kostkę z tylnej kieszeni spodni i pomajstrował przy pokretłach, sprawdzając częstotliwośc brzmień, by jak najbardziej dopasować się do brzmienia Scorpionsów. Ah, dobry, klasyczny zespół. Obowiązkowa pozycja przy nauce trudnych kawałków, coś, co każdy gitarzysta powinien znać równie dobrze, jak klasyki Aerosmith czy Metalliki. Spojrzał na Reeda, który rozłożył ręce z pytaniem, co właściwie mają grać, bo najważniejsze pytanie brzmiało: czy to potrafił? Uspokoił się na słowo Jadena Hurricane, ale tylko trochę. Akurat tę piosenkę znał doskonale, bo Carter zwykł ją katować często, ale mimo wszystko poprosił o chwilę i zaczął nieznacznie machać pałeczkami nie uderzając jeszcze w żaden instrument a noga wyraźnie chodziła mu obok pedału.
W tym czasie gitarzysta zajął pozycję, widocznie zadowolony z rezultatu strojenia i zatrzymał palce na pierwszym dźwięku, z kostką tuż nad strunami. Mierzył się z Carterem wzrokiem stawiając stopę w przód i bujał się na minimalnie przygiętych kolanach, jakby czekał na znak do rozpoczęcia wyścigu a nie do gry. Lekko złośliwy, trochę mroczny uśmieszek wpełzł mu na usta widząc niespokojne napięcie wokalisty, które potęgowała dodatkowo cisza obejmująca salę władaniem.
- Owen, daj już spokój - powiedział z rozbawieniem Cameron siedzący wygodnie obok swojego kumpla, sączący ostatnie mililitry piwa z butelki.- Ktoś tu niedawno mówił o dupkach nie mogących dzielić się sławą? - przypomniał mu uszczypliwie, przenosząc wzrok z jego niezadowolonej miny na muzyków na scenie. Carter i Jaden wyglądali, jakby coś między nimi niewidocznie iskrzyło i elektryzowało pomieszczenie, aż prawie czuło się ozon, Reed natomiast wyglądał jak piąte koło u wozu. Cam był pewien, że jak zwykle przesadza z tą tremą, którą miał też zwykle przed występami i poradzi sobie świetnie. Też zastanowiło go, gdzie zniknął im Max, ale rozważanie przerwał dźwięk pałeczek podających metrum i sygnalizujących początek występu.
J przeciągnął jeszczę tę chwilę bezczelnie drażniąc się z Carterem, bo to do niego należał począteki, perkusja musiała zaczekać na swoją kolej. W końcu jednak sam tak bardzo chciał to zagrać, że poleciały pierwsze głośne dźwięki.
Spodziewał się, że ten cover będzie lepszy od oryginału, bo o ile gitarowe partie Scorpionsów były świetne, tak cóż, wokal mógłby być inny, z całym należnym szacunkiem panie Klaus. Nie spodziewał się jednak, że Carter wyniesie go na aż taki poziom. Słychać było, że śpiewał to całym swoim jestestwem i miał z tego wielką radość. Tak, jak to wokalista robić powinien.
Publiczność znowu stała się drugim planem a on skupił się na obserwowaniu całego spektrum emocji pojawiających się na twarzy wokalisty. Dobrze, że palce same pamiętały nuty, bo jego umysł był zaprzątnięty w tamtym momencie czymś innym. Między innymi tym, że faktycznie razem brzmieli… świetnie. Jaden energicznie bujał się na wykroku w rytm bębnów, samemu nie gubiąc przy tym ani jednej nuty i naprawdę towarzysząc mężczyźnie a nie robiąc mu tylko tło; kiwał lub kręcił głową na jego słowa, przystępował do niego, jakby faktycznie grali pełny koncert na stadionie a nie w studio a głos Cartera otulał jedwabiem jego duszę. Przyciągał do siebie i nie puszczał, wywoływał ekscytację i rozpalał sceniczny żar. Z chłopakami z zespołu też czuł się świetnie, ich występy napełniały go podobną energią, tyle że… inną. I trochę słabszą. W tamtym momencie i on czuł, że świat może zacząć płonąć (niewiele mu w sumie brakowało przez temperatury tego lata) a on nie zwróciłby na to uwagi, bo istniał tylko on, Carter i muzyka. Nawet bębny ginęły gdzieś w oddali zostawiając po sobie tylko niewyraźne echo.
Osiągnęli coś, o czym Jaden rozmyślał, ale nigdy nie doświadczył tego tak na sto procent w praktyce - sprzęgli się poprzez muzykę. Carter był jego parą idealną, wyciągającą z niego najlepsze dźwięki i napędzającą lepiej niż amfa. Zawsze myślał, że sprzęg jest możliwy raczej między gitarami, nie gitarą i wokalem a ta piosenka udowodniła mu, jak bardzo się mylił.
Kiedy nadeszło solo, dał naprawdę czadu czując, jak krew żywo przepływa przez żyły, tętni w skroniach a serce najchętniej zaczęło by żyć własnym życiem. Bawili się świetnie, ku uciesze zgromadzonych, bo jaka energia na scenie, taka energia tłumu, wiadomo.
Dlatego kiedy przeciągał ostatnią nutę, czuł żal, że to już koniec i jednocześnie zawód, że są tutaj inni ludzie, ale trwało to tylko chwilę, bo przecież zawsze o to mu chodziło - o dzielenie się muzyką z innymi. O wywoływanie uśmiechu na twarzach, o tworzenie innym odskoczni od świata i problemów.
Ciągle był pod wrażeniem, jakie wywarła na nim ta jedna, prosta piosenka, ozdabiając jego zwykle raczej blade policzki lekkimi wypiekami, kiedy uścisk Cartera sprowadził go na ziemię. Przez krótki moment miał ochotę go objąć i wcale go nie puszczać, przenieść te wspólne doznania na inny poziom i kazać reszcie świata się walić i zostawić ich w spokoju, ale niemałym wysiłkiem woli się powstrzymał. Cichy, lekko schrypnięty głos Cartera popełzł przyjemnym dreszczem od ucha aż do lędźwi i tak naprawdę temu występowi niewiele brakowało do doznań seksualnych. Ciężko było to w ogóle porównywać, bo obydwie rzeczy istniały na innych płaszczyznach, ale z pewnością podzielili się czymś, czego nie rozdawali wszystkim ludziom dookoła.
Musiał wziąć się w garść, więc dla dobra swojego i innych skinął tylko uprzejmie mężczyźnie głową, jakby to było wszystko, co miał do powiedzenia, ale na ustach błąkał się trudny do zidentyfikowania uśmiech.
- Wszystko, mówisz? - rzucił zadziornie, rozciągając wargi w zdradzieckim uśmiechu, tuż przed tym jak spod jego palców poleciały pierwsze dźwięki Bad Romance Lady Gagi zaadaptowane na gitarę. Zaraz się jednak zaśmiał i zdjął z ramienia gitarę.
- Żartuję. Dzięki Reed, naprawdę byłeś super - powiedział do kumpla, chociaż szczerze powiedziawszy prawie wcale nie zwracał uwagi na jego rytm. Jednak musiał być, skoro wszystkim się podobało i nawet Dominic klaskał, choć zawsze był pierwszy żeby pocisnąć po basiście. Od tego przecież byli basiści, prawdaż.
- Ale teraz bębny nie będą nam potrzebne, nie chcemy przecież zajechać ani ciebie ani naszego gościa - puścił do tego drugiego oczko, wyłączając głośnik i odpinając gitarę. Odstawił ją na swoje miejsce i podszedł do ściany na których wisiały inne. Umyślił to sobie wcześniej i z tego pomysłu nie miał zamiaru rezygnować, choć zdawał sobie sprawę, że może być… niebezpieczny. Musiał pamiętać, że Leather było tu tylko na krótką chwilę, nie mógł się przyzwyczajać do ich obecności, nie mógł w sobie podsycać tego płomienia. Ale nie, nie daruje sobie tego, musi go usłyszeć w Low Man’s Lyrics choćby miał później skonać.
Sięgnął po akustyka i przysiadł na wysokim stołku, na którym siedział gdy nadeszli goście. Zamknął oczy i przejechał palcami po strunach nasłuchując, że gitara jest dobrze nastrojona. Kiedy test wyszedł pozytywnie, nie otwierając oczu, z minimalnie przekrzywioną głową zaczął wygrywać nuty, które na pewno znali wszyscy tu zgromadzeni. Anonsowanie utworu było całkowicie zbędne.

Chociaż Max nie mógł tego wiedzieć, to J naturalnie miał rację. Nie miał pojęcia, jakby miał zacząć tę rozmowę. Chciał i nie chciał, czasem naprawdę bił się z myślami, czy by do niego nie zadzwonić i się nie umówić, ale… No właśnie, ale. Jego też cały czas coś powstrzymywało. Nie duma, bardziej strach, który również teraz trzymał w szponach jego serce, ściskając boleśnie. Taki stan rzeczy nie był dobry, ale wiedział, że gdyby usłyszał po raz kolejny, że ostatecznie muszą sami ruszyć naprzód… Nie chciał tego usłyszeć. Ale nie było innego wyjścia, Val miał rację.
- Nie nienawidzę cię, Val - odpowiedział spokojniej, niż przypuszczał, z jakąś taką bezdenną nostalgią, której sprzyjało patrzenie na niepewność drugiego mężczyzny tym bardziej, że niegdyś to był rzadki widok. - Kiedyś chciałem cię nienawidzić, nawet próbowałem, bo gniewem możesz kierować a żal i smutek kierują tobą, ale nie wyszło - powiedział całkiem szczerze bo i po co miałby kłamać? - A zrzucenie winy na ciebie nie sprawi, że poczuję się lepiej, bo to nie była tylko twoja wina - nie rozluźnił rąk, ale na dłuższą chwilę odwrócił głowę w bok i patrzył w ścianę. Przełknął kilka razy ślinę, żeby pozbyć się widmowej, oślizgłej guli rosnącej mu w gardle. Był dorosłym facetem, dokładnie jak powiedział Val, i wcale nie miał zamiaru zachowywać się jak szczyl którego rzuciła dziewczyna. Zaczęli jednak tę rozmowę, więc trzeba ją było kontynuować, jakkolwiek bolesna by ona nie była. Trzeba było to załatwić raz na zawsze. Tylko czemu to było tak cholernie trudne?
- Poszło o dużo rzeczy - podjął po chwili, nie odwracając się jednak do niego, jakby chciał się wyspowiadać ścianie. Może też nie wiedział o co tak dokładnie finalnie poszło, bo po takim czasie i u niego ostały się głównie emocje, ale na pewno pamiętał więcej niż Valentin.
- O to jak potrafiłeś bezczelnie flirtować z innymi w moim towarzystwie, o to kiedy w ostatniej chwili odwoływałeś spotkania albo się na nie spóźniałeś bez żadnej wcześniejszej wiadomości, o to że się wkurwiałeś i mówiłeś, że przesadzam, kiedy Ci to wypominałem. A ja byłem za bardzo zazdrosny i chciałem cię chyba trzymać w klatce a powinienem ci dać więcej swobody. Powinienem mówić, co mnie boli. Powinienem ci wierzyć. Sami się nakręcaliśmy, to było błędne koło i nic dziwnego, że tak skończyliśmy. Teraz wiem, że tak, przesadzałem. Że nasze życie tak wygląda, że będziemy otoczeni ludźmi i dla dobra przyszłości zespołu flirty dla samego flirtu nie muszą być złe. Nie muszą nic znaczyć. To marketing. - Tyle, że wtedy nie wiedział, czy faktycznie znaczyły, czy nie. O tym też nie porozmawiali, on założył z góry jakieś rzeczy i się ich trzymał. Może po prostu zaczęli związek ze złej strony. Może zamiast iść do łóżka powinni iść chociażby na kolację, spacer, gdziekolwiek. Faktycznie ze sobą być pod każdym względem, nie tylko fizycznym. A już na pewno powinni rozmawiać, ale wtedy każdemu się wydawało, że wszystko samo się jakoś poukłada, że wystarczy wydarzenia puścić samopas i jakoś to będzie. Otóż, nie było.
- I wcale nie jestem pewien, czy ta wiedza w jakikolwiek sposób sprawia, że to mnie boli mniej. Ale przepraszam cię, że tak wyszło. Masz rację, powinniśmy już dawno zostawić to za sobą. Nawet tego nie potrafiliśmy zrobić - musiał odchrząknąć, bo znów coś zaległo mu ciężko w gardle. Faktycznie nie chciał zostawiać tego za sobą, ale chyba jeszcze bardziej bał się powtórki z rozrywki. Z tym czyśćcem mógł jakoś żyć, z trudnością, ale mógł, za to drugiego takiego zerwania by nie zniósł. Obecny stan zawieszenia był o tyle dobry, że niczego ani nie kończył ani nie zaczynał.
Nie spodziewał się, że ta rozmowa nadejdzie tak szybko. Nie był na nią zupełnie przygotowany. Z drugiej strony czy w ogóle kiedykolwiek byłby w stanie się przygotować? Wątpił. Jego widok Vala też bolał, bo przypominał mu o tym, czego już nie będzie mieć i czego nie może mieć. Zachowali się szczeniacko i wszystko zepsuli, tylko nie przewidzieli, że w ich sercach osiedli się taka wina i tęsknota.
W końcu, po kolejnej chwili ciężkiej ciszy, zupełnie bez ostrzeżenia Max odbił się od biurka, przystąpił do perkusisty i biorąc jego twarz w dłonie, pocałował żarliwie, jakby tym chciał przegonić cały swój ból. Na jedną, krótką chwilę faktycznie się udało, znów było jak kiedyś, po prostu byli tu i teraz, razem. Nie było problemów, nie było kłótni, nie było czterech lat ciężkiego żalu za utraconymi szansami. Było dobrze znane ciepło, miękkość jego warg, chwilowa niepewność, która zaraz przeszła we wzajemność.
To jednak nie mogło trwać wiecznie, nic nie mogło trwać wiecznie, więc ze ściśniętym sercem odsunął powoli swoje usta, na krótką chwilę opierając czoło o jego czoło i spojrzał mu w oczy.
- To powinno być pożegnanie.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
My drugs Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyNie Gru 08, 2019 11:47 pm

Nie tylko J zmienił miejsce, kiedy Carter sięgnął po gitarę. Owen przysiadł się do nich właśnie z tego powodu i uważny obserwator mógł dostrzec, że i on i Cesar patrzyli na ten pozornie zwyczajny obrazek z pewną dozą niepokoju. Zupełnie jakby spodziewali się, że Carter nagle chwyci dziecinkę Owena i ciśnie nią o ścianę. Nic takiego oczywiście się nie stało, wokalista Leather brzdąkał w najlepsze wydając się kompletnie rozluźniony, ale chłopcy byli dziwnie ostrożni. Carter natomiast udawał, że nie dostrzega ich spojrzeń, zresztą, nie miał zamiaru tworzyć problemów tam, gdzie ich nie było.
Cesara nie łatwo było wciągnąć w rozmowę, chyba, że schodziła na tematy, w których czuł się pewnie. Wtedy potrafił zaskoczyć trafnym spostrzeżeniem, albo nawet wdawał się w dłuższą dyskusję. Dostrzegając uprzejmość Jadena, wyraźnie starał się być mniej opornym rozmówcą, ale wciąż zachowywał się z typową dla siebie rezerwą, przez którą ludzie potrafili zarzucać mu, że źle się bawi albo nie odpowiada mu towarzystwo. To oczywiście było bzdurą - blondyn po prostu mówił mało i wolał trzymać się na uboczu. Nie był lwem salonowym jak Owen i Carter.
A skoro mowa o Owenie, to on świecił na dzisiejszej imprezie najjaśniej. Najgłośniej się śmiał, szczególnie po trzecim piwie i rzucał złośliwymi komentarzami. Wszędzie było go pełno, każdego zagadywał, ale kto go znał, ten wiedział, że taki właśnie był. Typowy Owen równał się imprezowej bestii. Nie unikał też dyskusji z Jadenem, a w życiu! Ale zdawać się mogło, że chętniej trafiał w niego złośliwymi docinkami. A że i tak każdy każdemu po przyjacielsku dogryzał, jego słowa (nawet jeśli miały drugie dno), niknęły w całości rozmów. Dziwniej zrobiło się tak naprawdę wtedy, kiedy Owen (trochę ostrzej niż wypadało) warknął na Dominica żeby się zamknął. Zupełnie jakby chciał obronić Cartera przed niesłusznym osądem.
- Ej, spokój Owen. Dom ma rację - kiwnął do kumpla głową, zdając się wcale nie mieć mu za złe. Tylko jego uśmiech był jakiś taki melancholijny. Próbował nie dać po sobie poznać, że mocno zakuł go przyjacielski kuksaniec, choć może brak komentarza z jego strony był najdosadniejszym na to dowodem. Na moment atmosfera nieco zgęstniała, kiedy faktycznie oddawał gitarę Owenowi. Tamten odebrał ją, bacznie przypatrując się twarzy wokalisty. Wszyscy widzieli, że chciał coś powiedzieć, ale Carter szybko odbił, powracając do wcześniejszej rozmowy i w najlepsze ustalając dalsze szczegóły. Nawet jeśli ktokolwiek próbował wybadać czy zapytać o tę sytuację wprost, zbywał wszystko, nie mając zamiaru się tłumaczyć ani nie chcąc psuć atmosfery. Drugi raz jednak po gitarę nie sięgnął.
Prywatnie nikt nie mógł go przydybać, bo w końcu zarządził wspólne granie i zniknął na "scenie", oddając się przygotowaniom do mini-występu, bezczelnie flirtując z Jadenem, który wcale nie pozostawał mu dłużny. I wszystko wyglądało na to, że kompletnie zapomniał o drobnym incydencie. W towarzystwie gitarzysty był po prostu sobą.
Owen spojrzał na Camerona spod zmarszczonych brwi.
- To nie zazdrość, debilu - westchnął, zakładając ręce na piersi. - Carter ostatnio... - Podrapał się po policzku nie będąc pewnym jak to ubrać w słowa. Zawiesił wzrok na "scenie" i zmarszczył brwi jeszcze bardziej. - ...Nie jest sobą. Po prostu się martwię i dobra, ok, jestem trochę zazdrosny, bo zanim tutaj przyjechaliśmy, próby były katorgą. Żaden z nas nie mógł wykrzesać z niego... tego! - Wskazał oskarżycielsko na Cartera kompletnie oddanego muzyce. - W tym roku mamy jeszcze trzy duże koncerty, a on zachowuje się tak, jakby go to w ogóle nie obchodziło... - Naburmuszył się. - Dopiero dzisiaj jest jakiś żywszy. Nalegał na to spotkanie, więc może chce sobie pomóc, ale z nim nigdy nie wiadomo bo się jak zawsze zamyka i chuj się od niego dowiesz. - Przekrzyczał muzykę, a zdając sobie sprawę, że może powiedział zbyt dużo, dopadło go poczucie winy. - Ale jak mu powiesz, że ci powiedziałem, to cię zabiję - zagroził śmiertelnie poważnie.
Tymczasem domniemane problemy Cartera w tamtej chwili wydawały się być jakąś mrzonką. Wokalista kompletnie odpłynął. Był w swoim żywiole, tym samym dementując jakiekolwiek plotki.
Jadenowe uprzejme skinienie głową było jak próba zatrzymania powodzi patykiem - śmieszne i mało efektywne. Do tego nieszczere. Carter wiedział doskonale, że w gitarzyście krew wrzała równie mocno co w nim. Gdyby byli sami...
Nie spuszczał rozpalonego wzroku z twarzy J'a, a kiedy ten zapytał i uśmiechnął się chytrze najwyraźniej planując coś złośliwego, jedynie powoli skinął głową. Był gotowy na wszystko. Szczerze mówiąc nie wiedział czy kiedykolwiek wcześniej czuł się tak gotowy jak teraz. Tak żywy, zdolny do wszystkiego, niepewny przyszłości, jednakowo mając ją kompletnie w dupie. To był jakiś obłęd, ale cholernie mu się podobał.
Gdy tylko padły pierwsze dźwięki, roześmiał się serdecznie. Spokojnie mógł zaśpiewać nawet to, dlatego zabuczał z zawodem gdy J przerwał. Towarzystwo zawtórowało mu w niezadowoleniu, więc bez namysłu objął dłońmi mikrofon i zaintonował acapella:
I want your ugly
I want your disease
I want your everything
As long as it’s free
I want your love
Love love love
I want your love

Bad Romance w jego wykonaniu było chropawe, agresywne i piekielnie seksowne. Carter wiedział jak uwodzić głosem i jak sterować tłumem, a teraz miał na obie te rzeczy ogromną ochotę, więc zamierzał się zabawić.
- Myślałeś, że bez ciebie nie dam rady? - rzucił półszeptem do J'a kiedy publika klaskała już w najlepsze, rozbawiona jego aranżacją. Carter nie wychodząc z roli, posłał gitarzyście drapieżny uśmiech i niebezpiecznie wchodząc w jego przestrzeń osobistą, patrząc mu prosto w oczy, zaśpiewał dalej:
I want your drama
The touch of your hand
I want your leather studded kiss in the sand
I want your love
Love love love
I want your love

Uśmiechnął się, bezczelnie i bardzo wymownie rzucając spojrzenie na jego usta, a potem gwałtownie odwrócił się do mających ubaw zebranych i dalszą część wyśpiewał już do nich, doskonale bawiąc się, kiedy dziewczyny piszczały gdy seksownie przeciągał zgłoski. Zaśpiewał niemal całość, pod koniec tylko pomachał do ludzi dając im znak że wystarczy akompaniamentu.
- Dobra, dobra, dzięki. - Skłonił się przesadnie do zebranych, a potem też do samego Jadena.
- Wszystko - zapewnił jeszcze raz, bezgłośnie, na moment chwytając jego spojrzenie. Dalej już nie kombinował. Chyba dosadnie dał mu do zrozumienia, że jeśli coś mówił, to nie rzucał słów na wiatr.
Również podziękował Reedowi, skoro Jaden sięgał po akustyka. Stary, dobry Reed nadal całkiem nieźle dawał czadu na perkusji i całe szczęście, bo Val i Max kompletnie się zapodziali.
- Zmiana klimatu? - rzucił, nie ukrywając zaciekawienia, tym bardziej, że gitarzysta nie wyjawił mu tytułu piosenki. Właściwie, to nie spodziewał się po nim chęci zagrania czegoś wolniejszego. Waveform nie słynęło z ballad. W głowie wyliczał więc możliwości, ale przestał gdy tylko rozbrzmiały pierwsze akordy. Uśmiechnął się wtedy delikatnie, samymi kącikami ust. Klasyka.
Energia diametralnie się zmieniła gdy Carter podjął mruczando na wzór oryginału, miękko odpowiadając na łagodne, melancholijne dźwięki gitary. Rozmowy wokół przycichły i znów skradli całą uwagę zebranych.
My eyes seek reality
My fingers seek my veins
There's a dog at your back step
He must come in from the rain
I fall 'cause I let go
The net below has rot away
So my eyes seek reality
And my fingers seek my veins

Rzadko miał okazję śpiewać ballady. Robił to głównie dla siebie. Czasem zanucił coś z chłopakami jak go coś naszło. Zdecydowana większość zebranych dzisiaj ludzi nigdy nie słyszała go w takim wydaniu. Brzmienie Leather oscylowało wokół agresywnych tekstów i równie agresywnej, ostrej muzyki. Carter po prostu wydawał się nie pasować do czegoś innego, a jednak... głosem, który wypłynął teraz z jego ust, mógłby roztapiać góry lodowe. Głębokie, czyste, ciepłe brzmienie zawibrowało w powietrzu, wypełniło przestrzeń nieokreśloną tęsknotą; pomknęło z dźwiękiem strun, prześlizgiwało się po nim, by w odpowiednim momencie spleść ciasno i rozbrzmieć doskonałą melancholijną harmonią.
The trash fire is warm
But nowhere safe from the storm
And I can't bear to see
What I've let me be
So wicked and worn

Jego głos wszedł na wyższe tony, a zebrani zamilkli. Carter zamknął oczy. Był gdzieś indziej. Zniknęli ludzie, oczekiwania, obawy... Była tylko muzyka i ogrom wiążących się z nią emocji.
Nie powinien się tak wczuwać. Nie tutaj, nie teraz, a zrobił to kolejny raz. To, co wychodziło spod palców J'a było doskonałe, nieludzko idealne i kompletnie nie wiedział jak bronić się przed naturalną potrzebą zawtórowania temu, oddania się. Już wcześniej czuł podobną więź, ale teraz... Nie rozumiał tej synergii. Nigdy nie przydarzyło mu się coś równie eterycznego i wspaniałego, coś tak naiwnie romantycznego i patetycznego. Najchętniej palnąłby sobie w łeb za tę tkliwość, ale bóg mu świadkiem, że jeśli faktycznie miał ginąć, to właśnie teraz.
Kiedy Jaden zagrał głośniej, głos Cartera naturalnie wniósł się, odpowiedział siłą i nadzieją, by już po kilku wersach opaść łagodnie do wcześniejszego ciepła podszytego smutkiem.
Ludzie nie byli ślepi. Pośrednio dostrzegali to, co obaj mężczyźni już doskonale wiedzieli - muzycznie, byli dla siebie stworzeni. Dopełniali się w każdym calu, choć przecież nigdy wcześniej razem nie grali. Więc albo byli tak utalentowani, albo znaleźli swoją muzyczną połówkę jabłka.
Carter zaśpiewał całość czując niemal fizyczny ból, że musi skończyć. Mruczał coraz ciszej, ciszej aż w końcu zamilkł zupełnie, zaciskając palce na mikrofonie tak mocno, że zbielały mu knykcie. Wybrzmiało kilka ostatnich nut i nastała przejmująca cisza, która po chwili wybuchnęła wrzawą i brawami. Carter odjął drżące dłonie od mikrofonu i zamrugał. Był... oszołomiony. To było dobre słowo. Uśmiechnął się niemrawo czując się przeraźliwie ociężały, wręcz... przerażony natłokiem emocji. Nie był pewien czy będzie w stanie zaśpiewać cokolwiek więcej. Nie czuł się tak od... chyba nigdy nie czuł się w taki sposób jak teraz. Jednocześnie kompletny i rozbity. Potrzebował...
- Musze się napić - mruknął, a że zrobił to do mikrofonu, po sali poniosła się salwa śmiechu.
- To było coś! - zawołał Owen z kanapy, robiąc z dłoni megafon by przekrzyczeć ludzi. - Nie wiedziałem, że tak potrafisz!
Carter roześmiał się ciepło i pokręcił głową.
- Ja też nie.
Ociągał się ze spojrzeniem na Jadena, ale w końcu to zrobił. Tym razem nie szczerzył się tak wesoło jak przedtem. Uśmiechnął się kątem ust, a choć próbował odzyskać rezon, kompletnie nie mógł się pozbierać. Pieprzone ballady, robią człowiekowi z mózgu sieczkę...
- Dzięki, J. - Nawet zabrzmiał jakoś tak ckliwie i miękko. Naprawdę musiał się napić.

Max nie czuł wobec niego nienawiści. To powinno sprowadzić ulgę, a jedynie bardziej zabolało. Tęsknota zawyła głośno, wrzeszcząc na niego, by wykorzystał to mądrze. On jednak zdławił w sobie tę chęć. To nic nie znaczyło. I prawdopodobnie nic nie zmieni. To, że nie było w nim nienawiści nie znaczyło, że zostało choć trochę miłości.
Wiedział, że cała wina nie leżała jedynie po jego stronie, oczywiście. Mimo to był gotów wziąć ją na siebie. Po takim czasie to i tak nie miało znaczenia. Byli innymi ludźmi. On był inny. I chciał w końcu spokoju własnego sumienia. Chciał, by Max przestał patrzeć na niego jak na wroga. W tym był egoistą, ale wiedział, że pośrednio gdyby sam odzyskał spokój, Max również by go odzyskał. Pod tym względem nadal byli ze sobą związani.
W milczeniu słuchał słów perkusisty, przyjmując falę żalu. Tak, był dupkiem, tak Max przesadzał. Obaj pogubili się we własnych oczekiwaniach nie potrafiąc stworzyć tak potrzebnego w związku kompromisu. I teraz za to płacili. Val nie zamierzał podejmować przepychanki na żale. Obiecał Maxowi, że go wysłucha i to właśnie zrobił, bez osądzania, bez oczekiwań. Właściwie, sam nie wiedział czego spodziewał się po tej rozmowie. Nie miał pojęcia jak powinna się skończyć.
- Też przepraszam - szepnął, bo po pierwsze nie wypadało mu inaczej, kiedy sam Max go przeprosił, a po drugie również czuł się winny. Choć i tak sądził, że teraz te wszystkie winy nie mają już znaczenia.
Podniósł wzrok gdy Max się poruszył, ale to co zobaczył w jego twarzy kompletnie odebrało mu oddech. Widział, co zamierzał zrobić i nie mógł w to uwierzyć. Przez jego głowę przebiegła kawalkada myśli. W kilka sekund przerobił kilka scenariuszy. Ten, w którym odpycha go, w którym przyciąga go do siebie, i w którym gaszą żal i tęsknotę fizyczną bliskością, tak jak kiedyś... Ale przecież... Nie chciał, by było jak kiedyś. Nie mogło być tak jak kiedyś, bo to by znaczyło, że będą popełniać te same błędy.
Zamarł czując dłonie na policzkach. Do ostatniego momentu patrzył mu w oczy nie kryjąc cierpienia, ale nie zdobył się na to, by go odepchnąć. Tęsknił za nim. I jakkolwiek bolesna nie byłaby ta chwila, nie potrafił z niej zrezygnować.
Max był znajomy. Cztery lata nie zatarły wspomnienia jego ust, sposobu w jaki całował, a to jedynie spowodowało, że emocje Vala gwałtownie eskalowały. Chwycił za boki jego koszulki, mnąc ją w dłoniach i ciągnąc go ku sobie dopóki nie poczuł w pełni ciepła jego ciała. Wtedy po prostu go objął, mocno do siebie przyciskając. Max uczynił ten pocałunek namiętnym od samego początku, a Val nie zrobił nic, by się przed tym obronić. Jego rozsądek nie chciał współpracować. Zatonął w znajomych uczuciach z przerażeniem odkrywając, że dopiero teraz zgasił tęsknotę.
Kiedy Max się odsunął, oddech Valentina wciąż drżał. Powoli oblizał usta nie odwracając wzroku, szukając w twarzy Maxa jakiejkolwiek podpowiedzi, bo nie miał pojęcia co powiedzieć. Co to właściwie znaczyło? Czego oczekiwał?
I wtedy z pomocą przyszedł mu sam Max.
Val zacisnął szczęki słysząc ten idiotyzm. Jego spojrzenie stwardniało.
- Jesteś idiotą. Tak nie wyglądają pożegnania - warknął, wbrew ostremu tonowi mocniej zaciskając ramiona. Nie odsunął się i nie pozwolił odsunąć się jemu. - Jesteś idiotą... - powtórzył łagodniej, z bólem.
Na końcu języka miał pytanie "dlaczego nam to robisz?", ale nie chciał usłyszeć odpowiedzi. W dupie miał też takie pożegnanie, które wcale nim nie było. Nawet nie byli pijani. Czym miał to usprawiedliwić? Bał się jednak, że jeśli zapyta, jeśli spróbuje teraz rozmawiać, to wszystko zaprzepaści. Znów go straci. Przecież nigdy nie byli dobrzy w słowach...
- Nie odchodź - poprosił szeptem. I nim się opamiętał, popełnił ten sam błąd, co kiedyś. Bez namysłu jeszcze raz sięgnął jego ust, namiętnością zacierając obawy. W tej chwili znów miał go w ramionach, znów czuł, że do niego należy. Znów byli tylko dla siebie.
Dłońmi bezbłędnie odnalazł drogę do ciepłej skóry, wsuwając je pod materiał koszulki. Niech zawali się świat, ale chciał tego. Tego beznadziejnego momentu zapomnienia, tej bliskości, która jako jedyna wydawała się na miejscu. Chciał tego tak mocno, że być może przegapił moment, w którym Max się zawahał...
Powrót do góry Go down
ShadowChameleon
Shadow

Data przyłączenia : 16/09/2018
Liczba postów : 42

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyNie Gru 22, 2019 6:07 pm

 Po słowach Owena, Cameron przez chwilę jedynie obserwował zza pleców gości grającą i śpiewającą dwójkę, wysącząjąc piwo. Nie było po co ruszać się z wysiedzianej, wygodnej kanapy, nie musiał ich widzieć, chociaż od czasu do czasu Carter wchodził w zasięg jego wzroku. Zdecydowanie nie wyglądał na wypalonego.
- Dół twórczy, huh? - mruknął, nie dbając o to, czy gitarzysta go usłyszy czy nie. On też nie był ślepy, czy może raczej głuchy, by dojść do wniosku, że tamta dwójka całkiem nieźle się razem zgrywała, ale w przeciwieństwie do Owena, w nim nie było zazdrości. Wręcz przeciwnie, dobrze, że potrafili się nawzajem zmotywować, chociaż J’a to akurat do tworzenia muzyki motywować trzeba nie było; czasem odwrotnie, wręcz hamować, bo nie potrafił się skupić na jednej rzeczy, ale skoro Carter tak świetnie się bawił a zarazem sprawiał, że i ludzie świetnie się bawili… To nic, tylko się cieszyć. Na tym to polegało, o to chodziło. Życzył mu jak najlepiej. Niepokoiło go jedynie to, jak to się mogło dalej rozwinąć personalnie, ale zdawał sobie sprawę z tego, że i tak cokolwiek by powiedział jednemu czy drugiemu, nie zmieni to niczego.
- Skurczybyk, wiedziałem, że nie przyjechał tu tylko z powodu tęsknoty. Słuchaj Owen, nie ważne jak, ważne, że pomaga. Dół dopada każdego i nigdy nie wiesz co cię zmotywuje. Jeśli wizyta tutaj go naładuje, tym lepiej dla was. Nie gaś go swoimi humorami i zazdrością - nie starał się specjalnie krzyczeć, jego głos się po prostu przebijał przez hałas, jakby ten się przed nim rozstępował. Owen sobie mógł mówić, że to nie zazdrość, ale prawdę mówiąc, to wcale mu nie wierzył. Ostrzegał go, żeby się nie pchał na pojedynek solówkowy, bo wiedział, że słabo zniesie “porażkę” a to nie sprzyjało budowaniu dobrej atmosfery między ludźmi. Cała nadzieja w piwach i w trochę większej ilości czasu. I, może, jeśli zechce choć trochę poznać J’a, to zrozumie.
Odstawił butelkę na zawalony śmieciami stolik i znienacka palnął kumpla w tył głowy.
- Nie pomyślałeś pało, że dobrze byłoby mi o tym powiedzieć? Przecież nie zacząłbym go nagle głaskać po główce - nie można było powiedzieć, żeby się wkurwił, bo rzadko to robił, ale zachwycony na pewno nie był. Co to, znali się od wczoraj, czy jak? Takie rzeczy były dość istotne. - Jeśli nawet nie pomóc, to przynajmniej łatwiej mu będzie nie zaszkodzić. Mnie też się to - zrobił nieokreślony ruch ręką w kierunku ”sceny” - nie do końca podoba z tych czy innych względów, ale tu nie chodzi tylko o nasze widzimisię. No niestety, żeby być odpowiedzialnym liderem, to trzeba było myśleć w nieco szerszym kadrze a przede wszystkim przyszłościowo. Bo Bogiem a prawdą, to obawiał się, że jeśli zacznie Jadena za bardzo ograniczać, to ten w końcu stwierdzi, że lepiej mu będzie gdzie indziej a to już byłaby dla nich strata zarówno jako dla zespołu jak i personalnie. Bo może i młody miał swoje odpały, ale widać wszyscy geniusze mieli w sobie jakieś szaleństwo.
Za to nieświadoma bycia obgadywanym dwójka nadal bawiła się ze sobą w najlepsze. Prawdopodobnie nawet gdyby przyszedł huragan, i tak by go nie zauważyli a przynajmniej Jaden by nie zauważył, bo jego świat skurczył się w tamtym momencie do kilku metrów kwadratowych podłogi, dźwięków oraz ciemnowłosego mężczyzny o płonącym spojrzeniu.
Owszem, podpuścił go trochę z Bad romance i chociaż spokojnie mógłby podjąć grę i kontynuować wspólnie z nim utwór, nie zrobił tego. Głównie dlatego, że chciał posłuchać tego głosu solo i tak, dokładnie w tej piosence, bo chociaż przypuszczał, że sprawdziłby się w większości różnych numerów, to w tym mógł pokazać nieco szerszą skalę głosu, inny rytm, inną energię. Być może J robił mu taki bezczelny, personalny test, ale wcale nie miał zamiaru czuć się winnym. Carter powiedział, że był hedonistą, ale widać nie jedynym w tym towarzystwie.
Na słowa wokalisty uśmiechnął się niewinnie, jakby faktycznie został przyłapany na gorącym uczynku i lekko uniósł ramię przekrzywiając nieznacznie głowę, jakby mówił „Ok, wygrałeś”.
- Udowodniłeś mi, że się myliłem - skłamał gładko, bo to było warte usłyszenia jego aranżacji, tak zupełnie różnej od oryginału, tysiąc razy lepszej i bardziej zmysłowej, nawet jeśli dość agresywnej. Poza tym na tak nakręconego Cartera patrzyło się równie dobrze, co słuchało jego głosu a skandujący z nim tłum tylko wszystko podkręcał. W tamtym momencie wyglądał, jakby śpiewał dla wielotysięcznej widowni zgromadzonej na stadionie a nie tylko dla kilkunastu osób i to też było piękne. Gdy ten zbliżył się do niego, nie zareagował jakoś specjalnie, nie speszył się tą tą nagłą bliskością i odpowiedział tylko przeciągłym spojrzeniem, wyginając usta w lekkim uśmiechu, chociaż ta opanowana postawa kosztowała go trochę wysiłku i po troszę z ulgą a po troszę z żalem odprowadził go wzrokiem, kiedy mężczyzna energicznie odwrócił się w stronę widowni. Jasnooki demon wodzący swoim głosem na pokuszenie…
Miał nadzieję trochę go zaskoczyć doborem repertuaru i chociaż ostatnia piosenka nie była całkiem przypadkowa, jeśli chodziło o słowa, tak tym razem liczyły się tylko ich intonacja.
To prawda, Waveform nie miał w swym dorobku ballad bo i Cameron nie był jakimś ich przesadnym fanem i kierował zespół inną droga. Leather podobnie, nawet jeśli zdarzały się jakieś wolniejsze kawałki, trudno by je było uznać za ballady. Tym bardziej zależało mu na tym, by usłyszeć to, czego posłuchać nie miał jeszcze okazji. A co - był o tym przekonany - wyjdzie lepiej, niż prawie każda piosenka drugiego zespołu. W subiektywnej opinii, rzecz jasna.
I się nie pomylił. Low Man’s Lyrics, jakkolwiek ckliwe, pasowało do jego głosu idealnie. Zupełnie, jakby po to zostało napisane, z całym, wielkim szacunkiem do pana Hetfielda. Mało było takich sytuacji, ale zdarzało się, że cover był lepszy od oryginału i to właśnie był jeden z tych przypadków.
Melancholijny, niski głos Cartera faktycznie roztapiał, nie tylko góry. W sposób bardzo subtelny po prostu otulał wnętrze ciepłem i chronił przed wszystkimi negatywnymi myślami, których w głowie Jadena zawsze było całkiem sporo. Zazwyczaj po prostu się na nich nie skupiał, ale one gdzieś się tam czaiły, gotowe przebić się na powierzchnię w chwili najmniejszej nieuwagi. A teraz? Teraz po prostu ich nie było. Albo się rozpłynęły, albo bariera była tak duża, że nie potrafił ich zza niej dostrzec. Jakkolwiek by nie było, taki stan rzeczy bardzo mu odpowiadał, chociaż trwał zaledwie jakieś siedem minut. Czasem jednak człowiek uczył się doceniać nawet takie krótkie chwile cudownego spokoju, bycia na odpowiednim miejscu i robienia odpowiednich rzeczy.
Prawdopodobnie i goście a nawet i chłopaki z zespołu nie spodziewali się czegoś tak sentymentalnego w jego wydaniu, chociaż czasem w przerwie między próbami zdarzało mu się coś tam brzdąkać dla siebie. Całkiem często jednak grał ballady w domu, całą masę notacji muzycznych trzymał gdzieś po szufladach, właściwie nie wiedzieć po co, bo i tak nie miał ochoty nigdy ich nigdzie wykorzystywać. Może to był odruch. Poza tym, ballady wcale nie poprawiały mu nastroju, wręcz przeciwnie, ale za ich pomocą starał się wyrzucać z systemu wszystko to, co w nim tkwiło. Tym razem jednak, było inaczej.
Otworzył oczy dopiero, kiedy zagrał ostatnie nuty a Carter umilkł. Cisza w studio nie zagościła na długo, bo momentalnie podniosły się wiwaty i oklaski, zresztą całkiem zasłużone, co tu dużo mówić. Jakkolwiek subiektywne miał podjeście do wokalu mężczyzny, tak obiektywnie też mógł stwierdzić, nawet bez wykształcenia muzycznego, że był bardzo dobry. Nie obchodziły go te wszystkie mądre określenia, techniki, szufladkowanie; po prostu słyszał. I to, co słyszał, było dobre.
Powiódł wzrokiem po gościach, ale tylko przelotnie, dłużej spojrzenie skupiając na Carterze, który wyglądał, jakby właśnie dość niespodziewanie obudził się z jakiegoś snu, ale może to było tylko wrażenie. Tym razem skinięcie głową i salut dwoma palcami, którym odpowiedział na podziękowania, był jak najbardziej szczery. Zupełnie, jakby nawzajem dostali coś cennego jeden od drugiego i być może nie było to dalekie od prawdy?
- Wzajemnie - odpowiedział, nie siląc się na przekrzykiwanie tłumku, ale był pewien, że Carter odczytał to jak trzeba.
Opuścił gitarę między nogi, trzymając ją za gryf i siedział sobie przez chwilę tak, jak kiedy Waveform witało się z kumplami wcześniej tego popołudnia. Chciał dać i jemu i ludziom czas, żeby mogli spokojnie (albo raczej żywiołowo) wyrazić swój zachwyt a on żeby mógł go przyjąć. Cameron tego potrzebował, więc zakładał, że Carter pewnie też potrzebował, liderzy grup potrzebowali, bo to ich napędzało i tworzyło kontakt z publicznością a że zazwyczaj byli to wokaliści, to na nich spływała znacząca część splendoru. Wspaniale, rozumiał to doskonale i nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu, wolał pozostawać tylko tłem.
Tyle, że Carter wcale nie ruszył się do gości. Cameron z Owenem coś tam mówili ze swoich miejsc, ale wydawało się, że wokalista Leather nawet nie zwrócił na to uwagi. Przykuł go spojrzeniem na chwilę powodując, że Jaden poczuł się jak motyl na szpilce. Nie, nie było to niemiłe uczucie.
Po tej balladzie nastrój między nimi uległ zmianie, nie było to już niewidzialne iskrzenie i chociaż zdawać by się mogło, że powietrze nadal było ciężkie, to już od zupełnie innych emocji. Jakby między ich spojrzeniami zawiązała się na supeł nić porozumienia.
Jaden, choć nadal podekscytowany ich wzajemną, perfekcyjną kooperacją, która aż do tej pory nie nawiązała się między nim a nikim innym, poczuł, jak nad to wszystko napływa ciemna chmura. Bo przecież nie mógł się przyzwyczajać, ani do samego Cartera ani do tego, co muzycznie między nimi zaszło. Nie podobał mu się ten głęboki w znaczeniu uśmiech mężczyzny. Za ciepły. Za miły. Zdecydowanie lepiej by było, gdyby Carter nadal podchodził do niego jak do “młodego”, zachowując tę protekcjonalność, jak do kolejnej osoby, która przypadkiem stanęła sobie chwilowo na jego drodze. Tymczasowo. Zupełnie bez znaczenia. Tak byłoby dużo łatwiej, tak byłoby właściwie.
Tak szybko, jak chmura się pojawiła, tak się odsunęła, bo niezależnie od swojego pesymizmu, J nie potrafił tego uciąć. Ba, nawet gdyby był w stanie przełamać to niewerbalne porozumienie, nie chciał tego robić. Chmura gdzieś z oddali grzmiała o konsekwencjach, ale odsunął to na skraj świadomości, później się będzie tym martwił. Niech choć przez chwile się tym nacieszy.

Wiedział, że to było chujowe zagranie, wiedział to podświadomie jeszcze zanim tak naprawdę go pocałował. Nie spodziewał się, że to zrobi, ale już przy pierwszej iskrze pomysłu, tej myśli towarzyszyło przeświadczenie, że to jest nie fair. Że rani i siebie i jego a jednak nie mógł się powstrzymać. Potrzebował potwierdzenia, potrzebował zaprzeczenia, potrzebował czegokolwiek, co nie byłoby tą próżnią w której siedział ostatnie lata. Ani ruszyć do przodu ani się cofnąć.
Gdyby Val go odepchnął, nawet by się ucieszył, bo znaczyłoby to tyle, że żadne jego niesprecyzowane uczucia przestałyby mieć rację bytu. Dostałby potwierdzenie, że to, co między nimi było, jest definitywnie skończone. I tak, może właśnie ten pocałunek powinien być pożegnaniem, może to powinno się skończyć tak, jak się zaczęło, zatoczyć krąg. Może.
Ale się nie skończyło, nie całkiem.
Reakcja Valentina niczego nie sprecyzowała, ale z drugiej strony czemu miałby oczekiwać od niego czegoś sprecyzowanego, kiedy sam tak naprawdę nie wiedział, czego chciał? Czego potrzebował? Bo przyzwyczaił się, że to Val był tym, który zazwyczaj podejmował decyzje, wszystko jedno, czy były zgodne z jego zdaniem czy nie?
Tylko, że to było kiedyś. Cztery lata to sporo czasu, żeby zastanowić się nad sobą, żeby przestać być głupim. Tak się mogło wydawać, bo przecież znów robił coś głupiego, bez zastanowienia, pozwalając, żeby to emocje przemawiały a przecież one wszystko zepsuły.
- Zawsze byłem - przyznał zaskakująco spokojnie, biorąc pod uwagę całą sytuację i to, co działo się wewnątrz perkusisty. Nie musiał być geniuszem, żeby dostrzec w jego oczach i usłyszeć w głosie ból, ale czuł się winny tylko trochę. Potrzebował tego kontaktu, potrzebował go obok siebie, nawet jeśli przez cały ten czas próbował sobie wmówić, że nie. Nawet, jeśli byli, jacy byli, nawet jeśli potrafili się często ranić czy nie rozumieć. Nie mógł zamknąć sprawy, bo po prostu nie potrafił a pasywno-agresywnym lub w najlepszym razie neutralnym zachowaniem próbował sprawić, by to nie eskalowało. Bóg mu świadkiem, że próbował. Nie był w stanie samodzielnie zamknąć tematu i potrzebował tego oficjalnego zakończenia od Vala. Zakończenia, które nie nadeszło.
Tak bardzo potrzebował jego bliskości, że nawet się nie zastanawiał czy to, co teraz robią było słuszne. Nie ważne, że coś było złe tak długo, jak wydawało się właściwe a wydawało się, bo dokładnie jak Val, Max w końcu poczuł, że jest tak, jak powinno być. Ciepłe dłonie na jego skórze, które przyjął z cichym westchnieniem zadowolenia między trochę chaotycznymi w tamtym momencie pocałunkami, zupełnie jakby obydwoje bali się, że świat się skończy za kilka sekund. Ciepło drugiego ciała, które teoretycznie nie różniło się niczym od innych ludzi a mimo wszystko było znajome i unikalne. Max nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za Valentinem. Jego dłoń automatycznie powędrowała do karku mężczyzny i na ile to było możliwe, przyciągając go jeszcze bliżej. Druga wślizgnęła się pod materiał koszulki na jego bok, by przesunąć się płynnie na plecy. Odsunął na moment swoje usta tylko po to, by skierować je na linię szczęki i szyję drugiego, całując je i pieszcząc językiem, pod którym wyczuwał przyśpieszony puls. Ubrania nagle stały się niekomfortową przeszkodą, ale całe szczęście, że nadal były na swoich miejscach.
- Val…
Dotykaj mnie.
Pieść mnie.
Całuj mnie.
Pożądaj mnie.
Kochaj mnie.

To chciałby powiedzieć, ale to, co miał zamiar, jakoś nie chciało mu przejść przez gardło, więc musiał odchrząknąć i zacząć jeszcze raz. Niemałym wysiłkiem woli zmusił się, by położyć ręce na jakiego przegubach, niechętnie, ale przymuszając go, żeby się zatrzymał. Spojrzał przy tym w sufit jak człowiek, który bardzo nie chciał powiedzieć tego, co zamierzał, bo w tamtej chwili nie marzył o niczym innym, jak tylko mieć Vala przy sobie najbliżej, jak się dało. Cały czas. I nawet, jeśli nie dało się nadrobić czasu, to zawsze mogli spróbować.
- Val, znowu to robimy, nie możemy znowu tak zrobić. Nie chcę znowu tak robić. -
Mogli być innymi ludźmi, ale nawet nowi ludzie mogą wpaść w schemat starych błędów. Gdyby znów wszelkie problematyczne sprawy zaczęli rozwiązywać w ten sposób, nic by się nie zmieniło.
- Musimy to rozegrać inaczej. Musimy pogadać - zaczął, opierając czoło o jego ramię, chociaż nie odsunął się zbytnio. Miał wrażenie, że gdyby teraz cofnął się o krok, to byłoby jak skok do oceanu arktycznego zaraz po saunie.- Tak bardzo, jak chcę cię mieć teraz przy sobie, nie chcę w ten sam sposób niczego spieprzyć. Możesz przyjść do mnie wieczorem?. Gdyby samoopanowanie było czymś mierzalnym, Max w tamtym momencie na pewno zająłby miejsce na podium. Znaczyło to tylko tyle, że tym razem naprawdę mu zależało.
 


Ostatnio zmieniony przez Shadow dnia Sob Gru 28, 2019 3:46 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
My drugs Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyPon Gru 23, 2019 8:14 pm

Owen drgnął, kiedy dostał po głowie.
- No weź, kurwa! - warknął odruchowo i naburmuszył się. - Bez rękoczynów. Nie powiedziałem, bo pewnie by się wkurwił jakby się dowiedział. - Przeniósł spojrzenie na "scenę" i ze wzrokiem wbitym w Cartera kilka razy uderzył paznokciem w szyjkę trzymanej w dłoni butelki. Marszczył brwi wyglądając na nieprzekonanego. Miał ciarki na całym ciele i to nie tylko z powodu świetnego głosu i doskonałego brzmienia gitary, które rozchodziły się w studio. Miał złe przeczucia.
- Ta, nie chodzi o nasze widzimisię, ale coś się kroi... a jak mu się ubzdura, że muzę znalazł albo inny chuj? - Z irytacją pociągnął łyk z butelki. - Wtedy to dopiero będzie problem i to nas wszystkich. - Dla kogoś kto znał Cartera jedynie pobieżnie podobny pomysł mógł wydawać się idiotyczny i śmieszny, ale Owen wiedział swoje. I Cameron na pewno też widział w tych słowach ziarno prawdy. Carter jakkolwiek nie podobny wizjom natchnionego, ckliwego artysty, naprawdę poważnie podchodził do spraw natchnienia i tworzenia. A kiedy miał gorszy czas potrafił być humorzasty, co w zestawieniu z niechęcią do mówienia o własnych problemach często tworzyło między członkami Leather drobne spięcia. Po latach wszyscy jednak byli wystarczająco dotarci, by radzić sobie z takimi drobiazgami. Jednak gdyby podobne spięcie dotyczyło obydwu zespołów...?
Kiedy Carter zaczął solowo śpiewać przebój Gagi, gitarzysta znów spojrzał na Camerona i tym razem wyszczerzył się złośliwie.
- A co to za względy tak w ogóle? Jesteś zazdrosny o młodego? - Trącił kumpla łokciem w bok. - Przyznaj, że zżera cię zazdrość. Może my też powinniśmy pokazać jak dajemy czadu, co? - Owen rozchmurzył się nieco. - Żeby nie pomyśleli, że mają coś specjalnego! - prychnął, ale prawdopodobnie obaj wiedzieli, że to co rozgrywało się między tamtą dwójką, faktycznie było niezwykłe. Jedyne w swoim rodzaju.

"Wzajemnie"
Carter widział jak usta J'a układają się w to słowo, choć nie usłyszał głosu - zagłuszyła go imprezowa wrzawa i kolejne pochwały. A mimo to nie powrócił spojrzeniem do tłumu. Przez kilka chwil przyglądał się mężczyźnie obejmującemu dłońmi gitarowy gryf, autentycznie ignorując słowa Camerona i reszty, mając w dupie dosłownie cały świat.
Patrząc Jadenowi w oczy nie myślał o tym, że właściwie byli sobie obcy. To zdawało się tracić na znaczeniu w obliczu ich zgrania. Teraz to, co myślał o nim z początku również uległo zmianie. Poprzednie niewybredne podchody wydawały się cholernie nie na miejscu, a traktowanie go przedmiotowo nawet w żartach nagle go obrzydziło i w ogóle przestało wchodzić w grę. Z kimś takim jak on przecież mógłby sięgnąć przysłowiowych gwiazd, a o kogoś takiego... trzeba dbać.
Przez te nieoczekiwane, naiwne myśli miał bardzo lekką głowę, w której nie chciała formować się żadna racjonalność mogąca zahaczyć go na dobre w rzeczywistości. I nie był pewien czy cieszy go to czy przeraża. Miał poczucie, że powinien się do tego jakoś ustosunkować - wytłumaczyć sobie, zracjonalizować. Ale czy gdyby to zrobił nie zbezcześciłby mistyczności tej chwili? Nie zaprzeczyłby jej?
Nie chciał jej zaprzeczać.
Nie chciał tym bardziej, widząc w spojrzeniu Jadena zrozumienie. Nie ubzdurali sobie tego. On sobie tego nie ubzdurał.  
Nagle wszystko go przytłoczyło. Zatęsknił za tarasem mieszkania w Atlancie, za smakiem papierosa i za ciszą. Przeszkadzała mu wrzawa, obowiązek rozmawiania z ludźmi i zapewniania ich, że wszystko gra, kiedy przez ostatnie kilka minut dosłownie rozpadł się i posklejał na nowo.
Żaden z nich się nie ruszył i właśnie brak tego działania, świadomość stania jak debil na przeciw grupki znajomych, zmusiła go do zrobienia czegokolwiek zanim pogrążą się zupełnie. Zanim on się pogrąży. Nie chciał odstawiać żadnej szopki albo wprawiać kogokolwiek w zakłopotanie. To, co działo się w jego głowie należało jedynie do niego i zazdrośnie nie miał zamiaru się tym podzielić. I tak niechcący pokazał więcej niż powinien.
Nie ruszył się do kanapy. Nie podziękował napływającym pochwałom. Zrobił dwa kroki do gitarzysty i nachylił się do jego ucha.
- Skocz ze mną na fajkę. Jesteś mi to winien. - Nie wytłumaczył dlaczego był mu to winien, nie pytał też czy tamten pali. Przecież to nie było istotne. Zastosował pretekst stary jak świat. - Nie teraz, później. Jak się trochę uspokoi - doprecyzował i odsunął się, ale nie zupełnie. Złapał jeszcze jego spojrzenie i uśmiechnął się ciepło.

Ich związek teoretycznie skończył się lata temu, a praktycznie jedynie przeszedł w zawieszenie, by ostatecznie zebrać swoje żniwo dzisiaj; objawić się w postaci chaotycznej namiętności. Val nie wiedział czego pragnie od tej relacji, ale w tym momencie? Wiedział doskonale. Jego ciało wiedziało. Przytulał Maxa do siebie tonąc w przyjemności, upojony pocałunkami chętnych ust. Ust, które doskonale znał i które wciąż z łatwością go rozpalały. Nie wahał się, nie martwił, że w gruncie rzeczy nie miał przy sobie Maxa od bardzo dawna. Kiedy po niego sięgnął było tak, jakby nic się nie zmieniło. Jego kochanek smakował tak samo i reagował tak samo.
Odchylił głowę wystawiając szyje na pieszczotę nawet nie myśląc o tym, by wstrzymywać przyspieszony oddech i ciche pomruki. W tej doskonałej chwili wszystko było na miejscu. Dłonie na skórze, miękkość warg i wyczuwalne, bezwstydne podniecenie. Jak mógł bronić się przed tym uczuciem? Jak mógł uważać je za niewłaściwe?
Zsunął dłonie na jego pośladki i ściskając je, docisnął jego biodra do swoich. Słysząc swoje imię otarł się o niego mrucząc głośniej i Bóg mu świadkiem, że kochałby się z nim wtedy na tej zawalonej, obdrapanej kanapie świadom trwającej za drzwiami imprezy, gdyby tylko Max stanowczo nie chwycił go za nadgarstki i nie odciągnął jego dłoni od swojego ciała.
Val spojrzał na niego wyraźnie nie rozumiejąc, ale nie ruszył się. Powoli normował oddech w napięciu przyglądając się jak przez twarz Maxa przepływa cała gama emocji. W duchu modlił się żeby nie przyszło mu do głowy coś głupiego. Bo jeśli zamierzał go teraz odprawić, to chyba mu przywali.
Zacisnął szczęki słysząc jego słowa. Na chwilę odwrócił głowę i spojrzał gdzieś w bok. A co jeśli przez głupie gadki dojdą do jakichś durnych wniosków i znów będą żałować? Val zwyczajnie bał się, że nie udźwignie tej rozmowy, szczególnie po tym, co się stało. Przecież nie było dosadniejszego sposobu na potwierdzenie, że wciąż coś do siebie czuli niż to, co przed chwilą dzielili.
Rozluźnił się odrobinę gdy Max oparł o niego głowę. Westchnął głęboko i przycisnął wargi do jego karku. Słuchał go, ale nie przestawał całować ciepłej skóry. Robił to czulej, z mniejszą zachłannością, ale nadal, by choć o sekundę przedłużyć tę chwilę.
Kiedy padło pytanie, wtulił nos w całowane miejsce. Odruchowo spojrzał na drzwi, za którymi impreza trwała w najlepsze.
- Rozmyślisz się do tego czasu - szepnął wyswobadzając nadgarstki i opierając dłonie na jego biodrach. Wsunął kciuki w szlufki maxowych spodni, a potem lekko go do siebie przyciągnął. - A ja nie chcę cię dalej unikać. Nie chcę udawać, że to nie miało miejsca. - Uniósł głowę i trącając nosem jego policzek dał mu znać, by na niego spojrzał. - Poza tym, to twoja wina. - Uśmiechnął się łobuzersko napierając biodrami na jego biodra, pokazując o jaką winę mu chodzi. Zaraz jednak uśmiechnął się łagodniej.
- Max, jeśli mamy rozmawiać, zróbmy to teraz. I tak zwlekaliśmy za długo - szepnął, pocierając nosem o jego nos. I nim tamten zdążył mu odpowiedzieć, pocałował go raz jeszcze, czule, kilka razy muskając wargami jego usta.
Powrót do góry Go down
ShadowChameleon
Shadow

Data przyłączenia : 16/09/2018
Liczba postów : 42

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyNie Gru 29, 2019 8:30 pm


- No już, już, nie bądź taki delikates - Cameron mruknął z rozbawieniem, zupełnie nic sobie nie robiąc z obruszenia kumpla. - Nie musi wiedzieć a poza tym, nawet jeśli? Nie pierwszy i nie ostatni raz byśmy sobie radzili z wkurwionym Carterem. Za trzy piwa i szklaneczkę by mu przeszło, nie rób afery - wzruszył ramionami i zamyślił się na chwilę nad kolejnymi słowami Owena, splatając ręce na piersi. Chciałby je zanegować z całą pewnością, ale on również znał Cartera na tyle dobrze, by móc stwierdzić nawet jeśli nie to, że poddawał się takim rzeczom jak natchnienie, to przynajmniej na tyle, by nie móc tego definitywnie przekreślić. Kiedyś… Bywało różnie. Jaką ścieżkę drugi wokalista sobie wypracował przez ostatnie kilka lat? Owen wiedział lepiej.
W końcu jednak przeniósł spojrzenie z wykonującego utwór acapella przyjaciela na drugiego, siedzącego obok.
- Muzę? - nie krył zdziwienia na te słowa tym bardziej, że padły z ust nie kogo innego, jak Owena. Uśmiechnął się kpiąco i pokręcił głową, jakby to miało moc sprawczą i spowodowało, że w owenowych przypuszczeniach nie ma nawet ziarna prawdy. - Kto wierzy w muzy? Daj spokój, co za brednie. Przejdzie mu, ludzie tak reagują jak pierwszy raz słyszą J’a solo na żywo. Przyzwyczai się - skwitował, ale w głębi ducha zaczął się zastanawiać, czy to jednak nie jest niemożliwe. I jakie to faktycznie może mieć dla nich następstwa.
Kolejny drwiący uśmiech wpłynął chwilowo na jego wargi, kiedy gitarzysta wysnuł tak bardzo błędne założenie.
- Zazdrosny? O co, przecież mam go w zespole. Diament w koronie, na dodatek nie jest bucem, to jak wygrać główną wygraną na loterii. Mógłby nas wszystkich wysłać do przedszkola a złym słowem się nie odezwie na nasze pomysły, tylko jeszcze próbuje coś z nich wyciągnąć.
To akurat było dla niego w jakiś sposób zaskakujące i naprawdę uważał, że to jak wygrana w totka. Prawdą było, że mnóstwo jadenowych riffów posłużyło jako filary piosenek, ale też nigdy nie powiedział nic w stylu “Słuchajcie, to jest do kitu, zróbmy to tak i tak”, kiedy wspólnie siedzieli, wygrywali jakieś swoje pierwsze pomysły i kiedy każdy wrzucał jakiś swój wkład do worka pomysłów. Pracowali na to naprawdę wspólnie. Niektórzy by pewnie powiedzieli, że Jaden robił im grzeczność, ale Cam był święcie przekonany, że to nie o to chodziło i że wcale młody się na siłę nie powstrzymywał. On po prostu cholernie się nie doceniał. Albo miał na to wyjebane, na dwoje babka wróżyła.
Nie odpowiedział, jakie to względy miał na myśli, to zostawił dla siebie, bo wszystko, o czym myślał, to były tylko spekulacje. Niejasne, nie do końca dobre przeczucie, ale przecież nie można było się opierać na przeczuciach, jaki racjonalny człowiek tak robił. Szczerze miał nadzieję, że Carterowi ten zachwyt minie, albo przynajmniej nakręci na na tyle, by wyszedł z dołka, ale bez żadnych dodatkowych komplikacji.
- Oczywiście, że też mamy coś specjalnego. Przecież z tobą już tyle czasu wytrzymujemy, co ty myślisz, że bez tego by nam się udało? - wyszczerzył się do niego, gotów na kolejną sójkę. Chciał powiedzieć, że ze specjalnych rzeczy, to mają Owena, ale osądził, że aż tak oliwy do ognia dolewał nie będzie. Nawet jeśli tamten się ożywił, to mógł tym trochę maskować niepokój, który Cameronowi też się w jakiś sposób udzielał.
- No słuchaj, dzień jeszcze długi, bez problemu możemy ich później skosić. Na razie daj się naładować Carterowi. Zobacz, jak się bawi - wskazał brodą na śpiewającego z gośćmi bruneta, mając nadzieję, że ani Owen ani on nie mają racji.

J nie wierzył w żadne nadprzyrodzone bzdury jak jedność umysłów, telepatia czy tego typu inne głupoty, a jednak w jakiś sposób, przez tamten krótki moment, kiedy żadne z nich się nie ruszyło, przekazywali sobie niewerbalnie treści. Takie treści, których słowa i tak by nie oddały, choćby użyć najbardziej poetyckiego języka na świecie. Zresztą, wypowiedziane na głos brzmiałyby… Żałośnie. Żałośnie sentymentalnie, lamersko ckliwie i zupełnie nie tak, jak powinno to sobie powiedzieć dwóch facetów. Gdyby próbowali, wyszliby na frajerów, zepsuli to, czym chcieli się podzielić a i tak nie zwerbalizowaliby tego nawet w połowie.
A może on to sobie tylko wyobrażał? Dopowiadał historię tam, gdzie jej nie było? Taka myśl zaświtała mu na chwilę w głowie, ale zgasiło ją głębokie spojrzenie jasnych oczu. Tego nie da się wymyślić, tego nie da się udawać. Takie spojrzenia musiały być zarezerwowane na szczególne momenty a chociaż sam nie był żadnym specem od specjalnych momentów, to potrafił je rozpoznać. Wtedy czas wydawał się płynąć znacznie wolniej, umysł starał się poskładać wszystko to, co zachodziło, rejestrował nawet najdrobniejsze szczegóły. Gdyby ktoś go o tę chwilę później zapytał, byłby w stanie powiedzieć, co ile sekund Carter mrugał, ale nie wiedziałby na przykład, kto ze znajomych stał najbliżej nich, lub nie byłby w stanie przytoczyć chociaż jednego słowa, które padły od strony gości. To było absolutnie dziwne, bo choć takie momenty wewnętrznego spełnienia, odcięcia od otoczenia, zdarzały mu się na koncertach, to jeszcze nie w takich okolicznościach, tylko przez jednego człowieka.
Co z tego, że dookoła byli ludzie, było podekscytowanie występem, było studio, podczas gdy tak naprawdę, naprawdę była tylko przestrzeń między nimi i oni sami, na dwóch jej końcach. Tylko tyle i aż tyle.
Carter pierwszy przełamał moment i sprawił, że czas znów zaczął płynąć jak zawsze a wraz z nim wróciła rzeczywistość. I fonia, co przyjął ze zdziwieniem, bo nawet nie zdawał sobie sprawy, jaka wokół niego panowała cisza.
Otoczyły go znajome dźwięki a ciepły, przyjemny dreszcz znów przeszedł po jego ciele, kiedy w uchu zabrzmiał mu niski szept mężczyzny. Był prawie jak nagroda, nawet jeśli ten cały ich popis był już nią samą w sobie.
Spojrzał przelotnie na jego twarz i uśmiechnął się łagodnie, chociaż już było widać, że powoli wracała do niego wcześniejsza energia. Podniósł się płynnym ruchem, od razu unosząc się nieznacznie na palcach i pocałował go bardzo delikatnie, raczej w przelocie, ledwo dotykając jego warg, zanim powiedział wyłącznie do niego “Dziękuję za kolory”.
Carter stał idealnie plecami do zgromadzonych, więc Jaden był pewien, że nikt nie mógł tego zobaczyć. Też nie chciał robić żadnych scen, nawet jeśli był do nich zdolny i równie dobrze mogło go nie obchodzić, co inni by o tym pomyśleli, ale nie. To było coś takiego, co należało tylko do nich i wszystko, co się wokół tego działo, miało dla nich zostać.
Przesunął się nieco w lewo, jakby chciał go wyminąć, ale nadal był w połowie osłonięty od wzroku widzów. Położył prawą dłoń na środku jego klatki piersiowej i tym razem to on nachylił się w stronę jego ucha, by nie musieć krzyczeć, żeby Carter go usłyszał, jednocześnie też nie zachowując tego w tajemnicy przed innymi, jak to zrobił z wcześniejszym, enigmatycznym podziękowaniem którego sensu nie wyjaśnił.
- Skoro tak stawiasz sprawę, to skoczę - odparł już z właściwym sobie, szelmowskim uśmiechem, taksując spojrzeniem jego twarz. - Spotkajmy się na zewnątrz za piętnaście, dwadzieścia minut, jeśli w ogóle cię puszczą. A teraz idź do nich i przyjmij to, co ci się należy - puścił do niego oczko i przesunął dłoń w dół, aż do jego mostka, zanim w końcu ją zabrał i całkiem go wyminął. Uśmiechnął się szeroko do gości i wyciągając z kieszeni telefon, który wzniósł w górę, zawołał:
- Dobra ludzie, zamawiam pizzówki! Wszystkie będą prawilnie hawajskie, zażaleń nie przyjmuję! - zaśmiał się i pobiegł do kuchni, zanim ktokolwiek zdążyłby mu zacząć perswadować ten pomysł. Podobnie jak Carter, też nie pogardziłby w tamtym momencie chwilą spokoju, więc uznał, że nie tylko to będzie dobry pretekst, ale też naprawdę wypadałoby jednak ich czymś nakarmić, żeby wszyscy za szybko się nie upili. Pora była jeszcze zdecydowanie za wczesna, by kończyć imprezę.
Gdy Carter doczłapał się w końcu do kanapy, odprowadzany przez pochwały, Cameron pochylił się do przodu i wyciągnął rękę na znak szacunku dla jego wokalnych dokonań.
- No brachu, nie wiedziałem, że potrafisz odnaleźć w sobie wewnętrznego romantyka. Doskonałe wykonanie, Papa Het mógłby pozazdrościć - najwidoczniej Cam podzielał jadenową opinię, że to był dobry cover. Jak na człowieka, któremu podobno ostatnio brak inspiracji, to nawet świetny. Ujmujący. Nie poruszał w żadnym stopniu kwestii tego, co kilka minut temu działo się na końcu sali między nim a Jadenem, czy o czym rozmawiali, bo chyba zwyczajnie nie chciał tego usłyszeć.
- To może czas na jakąś małą zmianę repertuaru, skoro tak dobrze ci to idzie? Nigdy chyba nie zagraliście jeszcze żadnej ballady, nie? - wtrąciła Angie. - Gdzieś pod tymi zaspami zła i mroku kryją się w was serca! - spojrzała na dwójkę wokalistów z udawanym zaskoczeniem, jakby dokonała naprawdę przełomowego odkrycia.
- Carter może tak, ale ten tu? Zapomnij. Książę Ciemności może się od niego uczyć - powiedział Dominic ze zgryźliwym uśmiechem wskazując na blondyna i wręczając Carterowi chłodne piwo, przyniesione ledwo przed końcem występu. - Jak byliśmy w Miami to dał nam więcej zakazów niż w szkole katolickiej. Człowiek bez serca.
- Aha, już widzę jak byś zaszalał na tym kacu - Cameron odpowiedział ze spokojem, ale nie bez złośliwości, bo wtedy Dominic przekonał się bardzo dosadnie, że niektórych rzeczy nie należy ze sobą łączyć. Bardzo nie należy.
- Mówiłem ci, że coś z tą tequilą było nie tak - mruknął urażony Domino, który aż się musiał otrząsnąć z niemiłych wspomnień tamtej nocy i poranka. A właściwie z tego, co z nich pamiętał.
- Tak, było jej za dużo, to z nią było nie tak - odpowiedział Reed, jak zawsze pomocny przy pogrążaniu kumpla, za co oberwał w twarz poduszką z kanapy tak, że prawie zleciał z oparcia.
J w czasie, gdy “wszystko się uspokajało”, wygrzebywał w internecie adresy pobliskich pizzerii i po małym rekonesansie, ostatecznie udało mu się złożyć zamówienia w dwóch miejscach, bo żadne nie chciało albo nie było w stanie zrealizować tak dużego zlecenia. Zlitował się nad gośćmi i darował im te hawajskie, które oczywiście tu, w tym mieście, uchodziły za bluźnierstwo. Zadowolony z rezultatów i z tego, że nikt go z kuchni na siłę nie wyciągał z powrotem na salę, wsadził do lodówki kolejną partię puszek i butelek. Nie był tu oczywiście cały czas całkiem sam, bo towarzystwo nie ograniczało się tylko do sali nagrań i każdy obsługiwał się jak tylko miał na to ochotę, więc zamienił w międzyczasie kilka słów i żartów z poszukiwaczami napojów. Kiedy jednak zajmował się scrollowaniem po stronach czy menu, wracał myślami do… Tego. Czymkolwiek To było. Z pewnością myśli o tej dziwnej harmonii jeszcze do niego wrócą, bo chociaż nie chciał tego zbyt głęboko analizować, by przypadkiem czegoś z tych niecodziennych wrażeń nie zepsuć, to jednak myślenie o tym było całkiem przyjemne. Każde nowe doświadczenie było przyjemne.
Wyciągnął z lodówki jedną z trzech ostatnich, jeszcze zimnych butelek z wcześniejszego rzutu, otworzył wyciągniętym z szuflady otwieraczem i wyszedł przed budynek, by pobyć chwilę ze sobą, zanim zjawi się albo nie zjawi Carter.
Pierwszym odruchem człowieka, który wychodzi z chłodnego pomieszczenia na popołudniowy, nowoorleański skwar, jest skierowanie się do cienia. Tam też, po północno-wschodniej stronie, zaraz za winklem na lewo od głównego wejścia, na niewielkim murku służącym zapewne do ochrony ścian przed parkującymi samochodami, siedział J. Włosy związał nad karkiem w coś, co w domyśle miało być kokiem, ale w praktyce miało z nim tyle wspólnego, ile film z książką, na bazie której został zekranizowany. W każdym razie ta konstrukcja, mimo wyłażących na wszystkie strony włosów i nadal w połowie opadających na plecy i pierś była na tyle działająca, że nie kombinował dalej. Tak naprawdę to ciężko było zrobić cokolwiek sensownego z taką masą włosów, szczególnie latem, więc całe szczęście, że Jaden nie należał do osób, które narzekały na upał. Częściej potrafił marznąć, niż się przegrzewać, więc luizjańskie lata nie stanowiły dla niego najmniejszego problemu.
Przechylał właśnie butelkę, której połowy zawartości już w środku nie było, obserwując przez ciężkie, jakby przymglone od popołudniowego ciepła powietrze, zamarły sąsiedni krajobraz składający się w dużej mierze z wysokich traw, opuszczonych budynków i popękanego asfaltu, gdy kątem oka zobaczył ruch.
- Wydawać by się mogło, że na zewnątrz jest mniej duszno, niż w środku - powiedział na przywitanie, odstawiając butelkę obok, na murek i na chwilę jeszcze zapatrzył się w coś przed sobą.
- Więc jednak udało ci się uciec. Ile ofiar? - zapytał z błąkającym się na ustach uśmiechem, bezczelnie patrząc z dołu na wokalistę. Całego. Przede wszystkim znów na jego tatuaże, pod wrażeniem których był ciągle, odkąd zobaczył je na żywo. Z tak bliska. A także na ciało, które je nosiło. Skoro Carter sam się eksponował, on nie miał zamiaru mieć żadnych wyrzutów sumienia, że z okazji korzystał.


Potrzebował chwili, żeby dojść do ładu ze swoimi myślami, które za nic nie chciały współpracować. Nie, kiedy Val był tak blisko. Nawet jeśli przechodził w myślach przez różne scenariusze, w tym takie gdzie wreszcie decydują się ze sobą pogadać, choćby po to, by w miarę oczyścić atmosferę, nie uwzględnił tego czynnika. Miał nadzieję, że to przywiązanie dawno gdzieś zniknęło, że z innego powodu nie potrafi zamknąć ich wspólnego rozdziału. Pomylił się, nie pierwszy, nie setny raz. Spróbował podejść do tego racjonalnie, rozważnie. Poważnie, jak dorosły człowiek. Tyle, że w duchu wiedział, że przegrał, to nie było możliwe. Na pewno nie w momencie, kiedy zachowanie i reakcje Valentina odzwierciedlały potrzeby jego samego. Gdyby tak nie było, wtedy - być może - miałby jakąś szansę.
Val pociągał go już od momentu w którym zobaczył go po raz pierwszy. Za szczeniaka oczywiście zdarzały mu się jakieś większe lub mniejsze zauroczenia, ale w tym wypadku po raz pierwszy poczuł to silniej. Na tyle, by zrobić ku niemu pierwszy krok mimo, że z dystansu wydawał się być… Zbyt ą ę. Oczywiście ta pierwsza ocena okazała się bardzo nietrafna, bo choć Val oczywiście miał w sobie dobrze pojęty, klasyczny szyk, tak niepasujący do członka metalowej kapeli, to bynajmniej zachowywał się snobistycznie. Miał w sobie ten rodzaj uroku i energii, który przemawiał do Maxa jak i do całych rzeszy fanek, oczywiście. Potrafił niekiedy zachowywać się jak dupek, ale przecież to było kiedyś… A ten urok nadal działał. Tym silniej im bliżej znajdował się jego rąk, ust, ciała,  równie spragnionego dotyku, co jego własne. Pytanie tylko, czy to nadal było uczucie, czy zwykłe pożądanie? Co będzie jutro, pojutrze, za miesiąc?
Starał się nad tym zastanowić, dobrać jakieś słowa, by wyrazić swoje wątpliwości, ale zupełnie nie był w stanie się skupić. Val go urabiał, tymi krótkimi pocałunkami, delikatnym dotykiem, przecież był tego świadom, więc dlaczego bez protestu dalej mu na to pozwalał?
Bo tego chciał.
Nawet, jeśli to była znana mu taktyka, najzwyczajniej po prostu chciał go czuć na sobie, czuć znajome ciepło, przyjemne mrowienie. Gdyby tak naprawdę kiedyś mu to przeszkadzało, to by na to nie pozwalał.
Podniósł głowę gdy ten otarł się nosem o jego policzek i spojrzał mu w twarz, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, chociaż nie miał pojęcia, co mogłoby nim być. Jedyne, o czym miał pojęcie to to, że nie potrafił się uwolnić od wizji splecionych w namiętnym uścisku ciał, ich ciał. Wspólnych, gorących letnich nocy, może dni, spędzonego czasu.
- Nie mówię, że mamy się unikać, czy udawać, że nic się nie zdarzyło… - zaczął, ale jęknął z nutą boleści, gdy Val znów przycisnął jego biodra do swoich a jego ciało przeszył prąd, mając swoje źródło w kroczu. Czuł nieznośnie bolesne pulsowanie, które domagało się uwagi i Val wcale nie musiał mu o tym przypominać. Kolejny pocałunek, niby niewinny i delikatny, ale naładowany erotyzmem, wcale nie załagodził sytuacji, wręcz przeciwnie.
- Jeśli uważasz, że jestem teraz w stanie myśleć o jakiejkolwiek rozmowie, to jesteś jeszcze większym idiotą, niż ja - prawie warknął na tę głupotę, w kontraście do łagodnego szeptu Vala i tym razem to on złapał go za pośladki i przyciągnął do siebie stanowczo, całując go przy tym tak, jakby nagle puściły mu wszystkie hamulce. Zresztą, tak właśnie było. Gdyby powiedział, że wcale go nie chciał, skłamałby tak bardzo, że aż sam Lucyfer przyszedłby po niego z piekła i pokazał wejście dla VIPów.
Myślał, że będzie czuł w stosunku do siebie większy zawód za to, że nie potrafił przeprowadzić tego spotkania tak, jak powinien, ale nie czuł go prawie wcale. Jeśli nawet coś się miało sypnąć, to niech cholera weźmie, ale w tamtym momencie go to nie obchodziło. Zdał sobie sprawę z tego, jak mu go brakowało dopiero wtedy, gdy ponownie go poczuł przy sobie, nierówny oddech, żar, podniecenie. Nie istniała impreza ledwie kilka metrów od nich, nie zaprzątał sobie głowy ani nią, ani ludźmi, tutaj prawie nigdy nikt nie wchodził i nie wejdzie nawet przez przypadek, bo ogólna toaleta był bliżej wejścia, na dodatek oznaczona. Nie było żadnych przeciwności poza tymi, które i tak nie chciały skrystalizować się w jego umyśle.
Atmosfera w pokoiku zrobiła się bardzo ciężka, nie tylko z powodu wirującego w powietrzu pożądania, ale też dlatego, że nie było tu żadnej klimatyzacji, w końcu po co było klimatyzować zaimprowizowany garderobo-magazynek? Wydawało się jednak, że żaden nie zwrócił na to większej uwagi, będąc zajętymi wyłącznie sobą.
Max lubił czułość Vala, gdy czasami go nachodziła. Lubił długie, późne wieczory i noce, gdy zdarzało im się leżeć, rozmawiać i obdarzać niespiesznymi pieszczotami. Delikatne, czułe gesty. Gdy tak naprawdę się kochali, dzieląc ze sobą coś więcej niż ciało.
Ale teraz absolutnie nie był w stanie wyhamować, namiętność znów buchnęła płomieniem, którego sam nie był w stanie zgasić. Trzymał go najbliżej, jak się dało, palcami błądząc po jego bokach, plecach wślizgując się dłonią w ich dół, pod spodnie, pod bieliznę, na tyle, na ile pozwalał mu materiał. Odkrywał go na nowo po raz setny, może tysięczny, badał fakturę skóry, ukryte pod nią mięśnie czując, jak reagują z każdym ruchem perkusisty. Smakował jego usta, zachłannie, jakby były zastępstwem powietrza. Słuchał rytmu jego oddechu, pomruków zadowolenia. Swoich własnych, wyrażających aprobatę i tęsknotę. W końcu dotyk stał się niewystarczający, chciał go widzieć, więc robiąc jak najkrótsza przerwę między pocałunkami, ściągnął z niego koszulkę, trochę na oślep kładąc ją na oparciu krzesła a nie rzucając na podłogę tylko dlatego, że niejasno zarejestrował, że była biała. Spojrzał na niego i poczuł kolejny bolesny ścisk w spodniach, więc przylgnął do niego na nowo, łagodząc dyskomfort kontaktem.
Przeszedł z Valem dwa kroki, on w przód, Val w tył, ściągnął z szyi ręcznik, który dość niedbale rzucił na kanapę i popchnął na nią kochanka, samemu zaraz siadając okrakiem na jego udach. Mebel może nie był najnowszy i zdecydowanie nie nadawał się do spania, ale przynajmniej był dość szeroki. Na tyle, by zmieścić na nim całkiem sporą ilość gratów czy ubrań, których teraz część poleciała na podłogę.
Max pochylił się nad utęsknionym ciałem, i językiem oraz pocałunkami wyznaczył wilgotną ścieżkę od jego brzucha przez pierś, na dłuższą chwilę zatrzymując się na sutkach, które z jednej strony lekko kąsał i całował na przemian a z drugiej masował palcami, zataczając małe kręgi. Drażnił się z nim tak przez chwilę i końcu przeszedł z pocałunkami na szyję, czując na wargach lekko słony smak potu, lewą ręką, na której się nie opierał, wodził wolno po jego żebrach a biodrami raz lżej, raz mocniej napierał na wybrzuszoną pod materiałem męskość Vala, równie gotową, co jego własna.
Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
My drugs Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyPon Gru 30, 2019 11:12 pm

Owen nie robił afery. Do robienia afery było mu naprawdę daleko, on... po prostu się martwił. I był zazdrosny. A wszystko co mówił Cameron brzmiało dla niego jak wymówki i próba przygładzenia czegoś, co wyglądało zupełnie inaczej.
- Oszukujesz się - mruknął z politowaniem. - Brzmisz jakbyś przejmował się bardziej niż ja.
Wychwalanie J'a jedynie bardziej go zniesmaczyło. Skrzywił się brzydko i zaczął robić miny papugujące mówiącego Camerona.
- Tak, tak. Młody jest świetny, będziemy mu lizać dupę bo robi wszystko za nas - przedrzeźniał go, ale choć naprawdę trochę się irytował, to maskował to rozbawieniem. - Daruj. Już od tego robi mi się niedobrze - Machnął butelka w stronę "sceny".
Sójkę oczywiście sprzedał, a jakże. W końcu dobrze się znali, więc nawet Cam zdążył się przed nią obronić.
- Co ty tam wiesz. Od wieków razem nie graliśmy. Ty już nawet nie wiesz jak to jest ze mną wytrzymywać.
Propozycja późniejszego "skoszenia" jakoś wyhamowała zapędy Owena pomimo tego, że sam zaproponował. Rzucił więc tylko "trzymam za słowo", skupiając się ponownie na śpiewającym Carterze. Obserwował go do samego końca, a potem także nieco dłużej niż reszta, kiedy "rozmawiał" z Jadenem.
On już wiedział, że ma rację.

Nie spodziewał się pocałunku w tej chwili, a już szczególnie tak delikatnego i wdzięcznego. Choć spoglądając na tę sytuację z innej strony, może właśnie delikatność była teraz najwłaściwsza? Jak inaczej powinno się traktować coś tak ulotnego i wartościowego? Jak traktuje się kogoś, kto nie używając słów pokazał, że doskonale cię rozumie?
Jak całuje się kogoś takiego?
Jeśli mieliby kiedykolwiek podzielić jakikolwiek pocałunek, Carter stawiałby raczej na coś agresywnego, mocnego i głodnego. Głównie dlatego, że rzadko całował w inny sposób, szczególnie przygodne znajomości. Tymczasem duszna atmosfera, którą zdawali się dostrzegać jedynie oni dwaj, doprowadziła ich do tego dziwnego momentu. Do tej chwili, w której Carter zamarł w pół ruchu, nieznacznie pochylony nad wstającym Jadenem. Do tej sekundy, w której usta starły się bez elektryzujących iskier podniecenia, zostawiając po sobie jedynie widmo nieokreślonego ciepła. Jak stygnący popiół.
Zmarszczył brwi, przez chwilę z jakąś nieprzyjemną, chłodną powagą patrząc mu w oczy. J mógł wygrywać na strunach rzeczy, które poruszały Cartera do głębi, które faktycznie dotykały jego duszy, ale gdy cichła muzyka i nagle stawali się po prostu dwójką nieznajomych, ciężej było odczytać intencje. Zaskoczony Carter nie miał pojęcia jak ustosunkować się do tego drobiazgu, który nieoczekiwanie dodał swoje kilka groszy do uczuciowego chaosu. Nie miał pojęcia jak chciał odebrać ten pocałunek. Może w ogóle nie powinien się nim przejmować?
Pozornie nic nieznaczący dotyk dłoni był natomiast bardziej wymowny i dużo bardziej zrozumiały, choć może tylko takim mu się wydawał bo nie raz widząc palce J'a na gryfie, fantazjował o nich sunących po swojej skórze. Może dorabiał do tego jakąś teorię bo zależało mu, by poczuć je naprawdę? Chociaż teraz, po "występie" miał mieszane uczucia wobec całokształtu gitarzysty. Z jednej strony miał ochotę uwieść go, wykorzystać wszystko, by hedonistycznie spełnić swoje fantazje, tym bardziej, że trzeba był obyć ślepym, by nie dostrzec w spojrzeniach i gestach J'a żywego zainteresowania, ale... czy potem mógłby zapomnieć? Nieoczekiwanie znaleźli przecież wspólny pierwiastek, coś co było ponad to. Carter budząc się dzisiaj rano nie przypuszczał, że impreza ze starymi znajomymi tak posieka mu uczucia. Pierwszy raz od dawna miał po prostu ochotę od tego uciec.
Moment napięcia, w którym szukał w twarzy J'a odpowiedzi na własne pytania minął, gdy ten mu podziękował, a potem zgodził się na "spotkanie". Wtedy oblicze wokalisty złagodniało. Wyprostował się, śmiało odpowiadając na szelmowski uśmiech towarzysza własnym, grzebiąc chwilę wahania pod fundamentami pewności siebie. Bez względu na to co działo się w jego głowie, na zewnątrz wciąż wydawał się tym samym Carterem o magnetyzującym spojrzeniu niebieskich oczu i firmowym, zadziornym uśmiechu. A przynajmniej chciał takim być, szczególnie dla reszty towarzystwa. To co zobaczył J... cóż, tego nie dało się cofnąć.
Kiwnął głową, ale nim J zdążył zabrać dłoń, Carter chwycił go za nadgarstek nie pozwalając mu zupełnie cofnąć ręki i znów zmniejszył dzielącą ich odległość do kilku nieprzyzwoitych centymetrów.
- A co jeśli sądzę, że należy mi się teraz coś zupełnie innego? - szepnął rozbawiony, na krótki, wymowny moment spoglądając na jego wargi. Przeszło mu przez myśl, by go wtedy pocałować. Olać wszystkich i wszystko i po prostu popłynąć, ale... nie zrobił tego. Drażnił się jedynie. - Nie odpowiadaj. - Roześmiał się i puścił go, w pełni odwracając się do towarzystwa. Nawet ruszył w ich kierunku, kiedy w studio rozbrzmiał podniesiony głos gitarzysty. Chór niezadowolenia przetoczył się po sali łącząc narzekania wszystkich w tym samego Cartera. Bo jak to tak, pizze z ananasem?!
W końcu jednak dotarł do chłopaków. Owen uśmiechnął się ze swojego miejsca, ale wydawał się jakiś taki nieswój. Carter z premedytacją zignorował jego burmuszenie. Podał dłoń Cameronowi i wyszczerzył się radośnie.
- Wewnętrznego romantyka? Spieprzaj - burknął po przyjacielsku, odrobinę zmieszany szczerą pochwałą. Zresztą nie chciał i nie miał zamiaru dyskutować o występie z J'em.
- Graliśmy jakieś covery, ale to nie nasza działka - odparł dziewczynie, śmiejąc się z jej przypuszczeń. - Serca mamy na swoich miejscach mimo zła i mroku w muzyce. - Mrugnął do niej porozumiewawczo, a potem roześmiał się przyjmując piwo od Dominika.
- Dzięki. - Pociągnął łyk. - Ja tam doskonale pamiętam jak Cam się wczuwał śpiewając piosenki HIMa. Pamiętasz? - Wskazał butelka na Camerona.
Memories sharp as daggers
Pierce into the flesh of today
The suicide of love took away all that matters
And buried the remains in an unmarked grave in your heart

Zaintonował przy wtórze parskania i ogólnej radości. Nie ma to jak wyciągnąć brudny sekret kumpla na światło dzienne.
- Każdy z nas ma swojego "wewnętrznego romantyka" - podsumował, choć dalej nie ciągnął tematu. Reed i Dom znieśli go na inne tory i dali Carterowi możliwość do opowiedzenia kilku pijackich przygód z tras. Potem w ogóle popłynęli, przypominając sobie stare imprezy jeszcze kiedy grywali razem w garażu. Rozmowy szły gładko, choć Owen wydawał się bardziej przygaszony niż do tej pory. Do tego wszystkiego Val na dobre zniknął, a Cesar nie pokazał się od dłuższego czasu i Carter miał jedynie nadzieję, że młody nie zabrał się i nie poszedł bez słowa, bo jeśli tak, to jutro będzie miał skopany zad.
Wykręcenie się z rozmów faktycznie było trudne. Gdyby nie to, że w końcu się "umówił", pewnie nie szukałby wymówki. Kiedy nie miał gitarzysty w polu widzenia, a wspomnienia występu powoli zaczynały się zacierać, poczuł się całkiem na miejscu. Zaczął nawet sądzić, że bycie z J'em sam na sam będzie dość... dziwnym czasem, ale wykpił się, że musi skoczyć do kibla i tym sposobem wymknął się na zewnątrz.
Na parkingu uderzył w niego wieczorny upał. Powietrze było ciężkie, parne, a ostatnie promienie słońca niezwykle rażące. Carter osłonił przed nimi oczy i rozejrzał się. Nie dostrzegł znajomej sylwetki, przynajmniej nie w świetle słońca. Dopiero kiedy zajrzał za bok budynku zauważył przycupniętego na murku gitarzystę. Ruszył ku niemu.
Słowa powitania odrobinę go zaskoczyły. Dokładnie o tym samym myślał jeszcze kilkanaście minut temu.  Uśmiechnął się enigmatycznie.
- Atencja potrafi zmęczyć - odparł cicho, grzebiąc w kieszeni spodni w poszukiwaniu papierosów. - Czas odetchnąć - zażartował wyciągając paczkę w kierunku J'a.
Kiedy odpalał papierosa, spoglądał z góry na sylwetkę gitarzysty, obserwując jak jego spojrzenie prześlizguje się po odkrytej skórze i studiuje tatuaże. Uśmiechnął się kątem ust, zaciągając się mocno. Wyraz jego twarzy mówił, że widzi i podoba mu się to zainteresowanie, ale nie skomentował go werbalnie.
Rzucił mu zapalniczkę.
- Niewiele - powiedział jeszcze na wdechu. - Prawie wszyscy przeżyli. Cam daje radę za nas dwóch. Choć gdyby nie wsiąknął mi cały zespół, byłoby mu łatwiej. - Usiadł na murku obok J'a, wyciągając przed siebie nogi. Chciał dorzucić coś o tym, że nie ma Vala i Maxa naprawdę długo, ale darował sobie. Zaciągnął się jeszcze raz, zatapiając spojrzenie w krajobrazie przed sobą. Powietrze wciąż lekko falowało nad spękanym asfaltem.
- Dlaczego akurat Low Man's Lyrics? - zapytał po chwili, zerkając na Jadena kątem oka. Wokół słychać było tylko wściekłe świerszcze i okazjonalnie silnik przejeżdżającego samochodu. Prócz tego towarzyszyła im jeszcze duchota sennego, letniego wieczoru. Było zupełnie inaczej niż w tłumie roześmianych ludzi. Tym razem naprawdę byli tylko oni dwaj.

Było tak jak za pierwszym razem. Bardzo podobnie. Kiedy pierwszy raz poszli ze sobą do łóżka te ponad pięć lat temu, również było to na jakiejś wspólnej imprezie. Faktycznie więc powielali stary schemat. Tym razem jednak obaj z myślą, że chcą by potem było inaczej. Przynajmniej Val chciał. Naprawdę tego chciał. Stając dzisiaj pod drzwiami magazynka nie sądził, że to tak eskaluje, że potoczy się w taką stronę, ale będąc pewnym, że wciąż mieli to samo przyciąganie i tak naprawdę wciąż pragnęli być ze sobą... mógł snuć marzenia o przyszłości. Nawet jeśli był w tym naiwny.
Uwielbiał rozpalać Maxa. Dawno go takim nie widział dlatego widok jego wygłodniałych oczu i gwałtowność gestów była cholernie satysfakcjonująca. I podniecająca.  
- A to ty jeszcze przed chwilą chciałeś rozmawiać - sapnął, z trudem chwytając oddech po namiętnym pocałunku. Nawet jeśli teraz normalnie by się podroczył, to zwyczajnie nie był w stanie. Zaborczość kochanka i własne pragnienia nie pozwalały skupić się na czymkolwiek innym prócz potrzebach ciała.
Taniec dłoni i języków był chaotyczny. Wyrażał nie tylko namiętność, ale może nawet przede wszystkim tęsknotę. Val chciał dotknąć każdego skrawka jego nagiej skóry, sprawdzić czy zmieniła się przez ten czas, ale głównie po to, by poczuć, że znów do niego należy. Że był jego - w całości.
Max nie musiał długo czekać na stratę własnej koszulki. Val pozbawił go jej jeszcze zanim został pchnięty na kanapę. On jednak nie przejmował się gdzie ją rzucił. Legła zapomniana wśród gratów zespołu. I gdy tylko miał możliwość, przeciągnął dłońmi po nagiej piersi, by na koniec zacisnąć palce na jego karku.
- Chodź tu - mruknął przez zaciśnięte zęby i pocałował go głęboko.
Opadając na kanapę poczuł jak coś wbija mu się w plecy więc nerwowym gestem odrzucił to coś na bok nawet nie zaszczycając jednym spojrzeniem. Wyciągał już dłonie do półnagiego ciała, przyciągając je do siebie. Chwycił go za biodra sadowiąc go na swoich udach, umyślnie zsuwając się tak, by Max pośladkami ocierał się o jego męskość. Po chwili jednak przesunął jedną z dłoni na wybrzuszenie w jego spodniach i pocierał je przez materiał jeansów, które najchętniej zdarłby z niego już w tej chwili. Było mu tak cholernie dobrze, że nie przeszkadzało mu miejsce, duchota i widmo ciążących nad nim wydarzeń z przeszłości. Liczył się podniecony Max, który bez wahania obsypywał pocałunkami jego ciało.
Jęknął, wyprężając się pod pieszczotą ust. Łapczywie chwytał ciężkie, gorące powietrze, a w głowie miał przyjemną pustkę, dlatego myśl, która się w niej skrystalizowała wydała się tak istotna i godna powiedzenia. Desperacko zacisnął palce na jego udach wypychając biodra. Ocierał się o niego zgrywając z rytmem jego ruchów. Nie przestawał też zaciskać dłoni na jego wciąż ukrytej w spodniach męskości.
- Max... - jęknął głośniej, bardziej świadomie, choć właśnie odchylał głowę dając jego ustom dostęp do wrażliwej skóry szyi. Dał sobie chwilę żeby się nimi nacieszyć, ale dłońmi sięgał już do jego włosów. Wczepił w nie palce i lekko pociągnął, przywołując go kolejny raz. I gdy w końcu na niego spojrzał, uśmiechnął się półprzytomnie.
- Odejdę z zespołu - wydyszał patrząc mu prosto w oczy. Powiedzenie tego na głos, mimo że w tamtym momencie był pewien tych słów, przeszyło go lodowatym dreszczem. Odrobinę od tego otrzeźwiał i przełknął ślinę, ale... nie wycofał się. Objął dłońmi policzki Maxa, wmuszając w tę chwilę szaleństwa... jeszcze większe szaleństwo wypowiedziane kompletnie poważnie. - Odejdę żeby być bliżej ciebie - sprecyzował wciąż oddychając płytko.
Powrót do góry Go down
ShadowChameleon
Shadow

Data przyłączenia : 16/09/2018
Liczba postów : 42

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptyWto Gru 31, 2019 9:42 pm


- To się nazywa sprawcza moc pozytywnego myślenia, poczytaj sobie - odparł, naturalnie bardziej żartem, niż na serio, chociaż chciałby czasem umieć zaklinać rzeczywistość. Właściwie, to może niepotrzebnie się tym wszystkim przejmował. Od kiedy stałeś się takim pesymistą chłopie?
Zerknął na przedrzeźniającego go Owena, wywrócił oczami w górę i pokręcił głową, jakby nie mógł uwierzyć, że dalej z niego taki dzieciak.
- Czasem rozmowa z tobą to jak rozmowa z krzesłem. Nie słucha tak samo, ale przynajmniej nie pierdoli.
Bo co on przed chwilą powiedział? Dokładnie to, że było odwrotnie. Nawet jeśli młody mógłby zrobić wszystko za nich, to tak nie było. Musiał jednak się poprzekomarzać z Owenem, tak jak Owen musiał się poprzekomarzać z nim. To był swojego rodzaju rytuał i nikt się za takie pociski nie obrażał. Za długo się znali.
Na ostatnie słowa nie odpowiedział od razu, głównie dlatego, żeby nie zacząć przerzucać się złośliwymi wyrzutami. Chciał powiedzieć, że może gdyby fatygował się na spotkania częściej, to byłoby inaczej, bo w ciągu ostatnich paru lat to on jeździł do Atlanty, zazwyczaj sam. Czasem doczepiał się Dominic, ale generalnie wyglądało na to, że jemu bardziej zależało, by zobaczyć kumpli. To nie był jednak dobry czas, w końcu przyjechali, siedzieli wszyscy razem (no, prawie wszyscy), nikt im tego nie popsuje. A z resztą, w ogóle nie było dobrego czasu na coś takiego, nie ma co chować urazy.
- Czyżby? Pewne traumy zostają z człowiekiem na zawsze - odpowiedział zamiast tego  ubawiony i uniósłszy lekko brwi spojrzał na Owena z ukosa. Chyba obydwoje powinni przestać skupiać się na nie swoich problemach.
Tym bardziej, że oklaskiwana dwójka skończyła najwidoczniej swój występ, odprowadzana czujnym okiem gitarzysty Leather, co nie uszło uwadze Camerona. Naprawdę to niby on przejmował się bardziej?
- Tylko spróbuj zamówić ananasy, a będziesz mył kibel przez miesiąc! - zawołał za J’em, dołączając się do ogólnej dezaprobaty, na co tamten, już będąc prawie w drzwiach, wyciągnął w górę rękę i pokazał środkowy palec, po czym beztrosko nim pomachał w lewo i prawo. Zanim Cameron zdążył powiedzieć, że jednak dogadaliby się z Owenem doskonale, Carter nie omieszkał podjąć próby i spróbował nakierować zainteresowanie na kogo innego. Oczywiście, że tym kimś musiał być on we własnej osobie, najlepiej przecież dokopywało się kumplom.
- No kurwa. Romantyk jak chuj - zgiął prawą rękę, by dotknąć ramienia palcami, po czym odgiął dłoń, jakby jeszcze bardziej podkreślał, że tak, to on, we własnej osobie, no raczej. Kto wątpi, ten ciul. Co razem z dobranym słownictwem tworzyło tak absurdalny obraz, że chyba tylko Owen się nie roześmiał, ciągle siedząc w tym niezdrowym napięciu.
- W naszym wykonaniu przynajmniej brzmiało to lepiej. To sztuka zrobić coś z niczego! - wtrącił się Dominic i zaczął naśladować dźwięk gitary w Wing of the butterfly, co nie byłoby jeszcze takie tragiczne, gdyby nie zaczął nagle prześmiewczo śpiewać i przeciągać zgłoski. Żeby nikt nie miał wątpliwości, dlaczego Cameron był tu wokalem.
- Come on, and shooow them your looooove
Rip out the wings of a buuutterflyyyy
For your soul, my looove
Rip out the wings of a buuuutterflyyy.

- Po namyśle uważam, że nie powinniśmy cię dopuszczać do chórków - skwitował kwaśno Reed, ostentacyjnie palcem odtykając sobie ucho.
- Nie macie wyjścia misie, Max mnie nie zastąpi - gitarzysta wyszczerzył się, jakby był bardzo z siebie zadowolony, ale prawda tak właśnie się przedstawiała - skoro Jaden kategorycznie odmówił uczestniczenia w śpiewaniu. Żaden z nich nie słyszał, żeby kiedykolwiek cokolwiek śpiewał, więc naturalnie doszli do wniosku, że granie wychodzi mu lepiej i temat został zamknięty.
- Własnie, w ogóle to gdzie on jest? - wyciągnął szyję w kierunku miejsca, gdzie perkusista siedział jeszcze zanim dali mały koncert, ale go tam nie było. Podobnie jak w żadnym z miejsc, które był w stanie zobaczyć przez stojących ludzi czy stoły z konsolami.
Temat jednak szybko umarł, bo rozmowa zeszła na najlepsze części tras koncertowych, czyli wszelkiego rodzaju fakapy i przygody. Tego do opowiedzenia każdy zespół miał na pęczki a co jedno, to lepsze. Przez cztery lata zdążyło się tego zebrać tyle, że na pewno o całkiem sporej ilości rzeczy w ogóle nie pamiętali, ale zdarzało się, że jakieś wspomnienie otwierało tamy i rzeka opowieści płynęła dalej, nawet kiedy Carter postanowił na chwilę opuścić towarzystwo, zostawiając Owena na pastwę kumpli.

J natomiast zupełnie nie martwił się o to, że przebywanie z Carterem z dala od innych będzie dziwne. Nie miał w zwyczaju nawet myśleć o takich rzeczach jak przypuszczalna niezręczność, bo nawet w ciszy między dwoma osobami jej nie czuł. Cisza po prostu… Była. Nic w niej dobrego ani złego. Czasem też była potrzebna.
Powystępowa energia co prawda minęła, ale siedziało w nim jeszcze jakieś jej echo. Być może zostanie z nim na zawsze, jak wszystkie pierwsze nowe doświadczenia, obojętnie czy dobre, czy złe. Takie połączenie ciężko byłoby zapomnieć, obojętnie jak ich drogi się później rozejdą. Podstawowa zasada brzmiała, żeby korzystać z rzeczy, które nadal są w zasięgu, zanim znikną. Nie wiesz kiedy, ale wiesz, że w końcu tak się stanie. Carpe diem, baby!
- Atencja, głównie fanek, co? Gdzie zgubiłeś swój ogon? - zapytał z lisim uśmiechem, bo trudno było nie zauważyć, że płeć piękna wodziła za nim spojrzeniem (niektórzy przedstawiciele tej brzydkiej też, jak widać) a jedna dama szczególnie chciała znajdować się jak najbliżej w jego towarzystwie.
Sięgnął po wyciągniętą w jego stronę paczkę i przyjął zaoferowanego fajka, dziękując za niego ruchem głowy. W naturalnej drodze od dłoni do jego twarzy, spojrzenie zatrzymało mu się na moment na kilku jednoznacznych śladach “zdobiących” zgięcie łokcia, ale nie odezwał się na ten temat ani słowem. Nie dał mu też odczuć, że w ogóle coś zauważył. Zamiast tego, chwilę później złapał zapalniczkę i przypalił papierosa, zaciągając się nieco spokojniej od towarzysza. Oddał zapalniczkę, kiedy mężczyzna siadł i też spojrzał przed siebie na wręcz nienaturalny bezruch otoczenia. Przytrzymał dym w płucach, wypuścił go nosem i tą samą ręką, w której trzymał papierosa, sięgnął po napoczęte piwo, proponując je wpierw Carterowi. Rzucił coś przy tym o jego ulubionych, pośrednich pocałunkach.
- Nic mu nie będzie, lubi gadać. Czasem nawet za dużo - stwierdził bez ogródek i uśmiechnął się, bardziej do siebie. Znów się wydawało, że ta rozwibrowana energia, która go czasem otaczała, gdzieś na chwilę uciekła i ustąpiła pola większemu… Zrównoważeniu.
- Tak, rozpierzchła ci się trzódka. Cesara faktycznie nie widziałem od krótszej chwili, może poszedł się przejść? Dość cichy z niego chłopak w porównaniu do… Chyba wszystkich. A Max z Valentinem albo poszli po rozum do głowy i rozmawiają, albo już się pozabijali - odpowiedział jakby czytał Carterowi w myślach. Nie zakładał, że obydwaj po prostu nie znieśli swojej obecności i wybyli, bo Max siedziałby z nimi chociażby z poczucia przyzwoitości nawet, gdyby coś mu nie pasowało. Nie raz już tak było, chociaż były kochanek w najbliższym otoczeniu to pewnie dość poważny powód do dyskomfortu.
Pociągnął łyk z butelki, ponownie wziął macha i bez ostrzeżenia przechylił się w prawo, w stronę wokalisty, przenosząc ciężar na prawą rękę, która oparł o murek. Pochylając się przy tym ku niemu, zadarł lekko głowę a na usta znów wpłynął szeroki uśmiech, jadenowa energia powróciła jakby naraz wróciło mu zasilanie.
- A dlaczego nie? -odpowiedział pytaniem na pytanie, wypuszczając niespiesznie dym ustami. - Mogę ci powiedzieć, że uznałem, że to będzie pasować do twojego głosu. Może dlatego, żeby inni mogli usłyszeć cię w czymś, czego nie śpiewasz na koncertach. Albo się zmęczyłem i chciałem zagrać coś wolniejszego. Albo stwierdziłem, że to jedyna szansa, żeby usłyszeć od ciebie mruczando, więc zrobiłem sobie przyjemność. Wybieraj co ci pasuje - zakończył przeciągłym spojrzeniem i zamilkł, jakby faktycznie czekał na to, co wybierze Carter, chociaż nie miało to najmniejszego znaczenia. Usłyszał, co chciał usłyszeć i te wybitnie niskie, ciepłe, rozpalające zmysły i wnętrze rejestry już z nim pozostaną. Były rzeczy, które stracił, ale były też cenne rzeczy, których nikt mu nie zabierze.

Max już jakiś czas temu przestał się zastanawiać nad tym, że być może popełniają stały błąd i w związku z tym co się będzie działo dalej. Kiedyś w ogóle by się nad czymś takim nie zastanawiał, kiedyś po prostu szedł z prądem i albo ten prąd zostawiał go w spokoju, albo znosił na otwarte, nieprzyjemne wody. Val miał rację, że cztery lata to bardzo dużo czasu na to, by człowiek mógł się zmienić. Pytanie tylko brzmiało, czy na lepsze, czy na gorsze?
Obecnie jednak nie był ani Maxem przeszłym ani teraźniejszym, jakby absolutnie wszystko straciło swój punkt odniesienia. Chociaż nie, Valentin był jego jedynym punktem odniesienia i zgodnie z tym punktem nie liczyło się nic poza wspólną bliskością. Wzajemnym dotykiem, ciepłem, niewypowiedzianymi uczuciami, które mimo wszystko sobie przekazywali. W ten sposób łatwiej było to zrobić, ale już sobie boleśnie udowodnili, że jednak słowa też są ważne a zaniedbywanie tak prozaicznych kwestii jak rozmowa może skończyć się tragicznie.
Każda sprawa jednak miała swój czas i miejsce, swój priorytet a w tym momencie priorytetem było dla niego tylko i wyłącznie leżące pod nim ciało, które mógł podziwiać, dotykać i smakować. Rozkoszować się jego reakcjami i samemu żywo reagować. Nie był osobą, która była szczególnie głośna w łóżku, ale Val był w stanie sprawić, że z gardła potrafiły mu się wyrwać nieoczekiwane westchnienia czy błagania. Tym razem też, gdy palce Vala znalazły się na jego boleśnie - ale w nie do końca nieprzyjemny sposób - pulsującym kroczu, jęknął mu przeciągle w usta, kiedy akurat znów się całowali. Nie był pewien, czy długo tak wytrzyma, ale z drugiej strony spodnie jako jedyne potrafiły go przyhamować. Z jednej strony chciał, by to trwało jak najdłużej a z drugiej był zbyt niecierpliwy i nieprzygotowany na grę wstępną.
Dlatego burknął coś niezadowolony, że Val każe mu się od siebie odsunąć, nawet jeśli tylko na chwilę. Nie teraz, kiedy w końcu mógł znów go mieć przy sobie i bardzo mu się nie podobało, że Val cofnął od niego swoje ręce.
Spojrzał na niego, trochę poirytowany, bardziej przymuszony, niż z własnej woli, ale słowa, który usłyszał, zmroziły go na kilka sekund w znacznie większym stopniu niż Valentina i skutecznie wyhamowały jego zapał. Normalnie nie był wulgarny i bardzo rzadko ciskał bluzgi, - co w tym towarzystwie mogło wydawać się dziwne - ale miał ochotę powiedzieć mu [i]“Co Ty, kurwa, pierdolisz?” z całą mocą na jaką było go w tym momencie stać. Czyli niewielką, ale liczyła się intencja.
Nie mówi się takich rzeczy, nie w takiej sytuacji. To zdanie z gatunku “jestem z tobą w ciąży”, powiedziane po paru tygodniach znajomości i to przez babkę, którą właśnie masz zamiar rzucić. Nie. Po prostu nie.
Powinien się w zasadzie ucieszyć, może gdzieś tam głęboko rozbłysł na sekundę ognik radości, że Val chce potraktować to wszystko poważnie, ale… został przysypany lawiną miliona innych myśli.
Popatrzył mu w oczy, tak ciepłe, nadal trochę zamglone przyjemnością, mając świadomośc, że jego własne spojrzenie jest ostre jak brzytwa. Złagodniało pod wpływem ciepła dłoni, które poczuł na twarzy, ale nadal nie całkiem się rozluźnił. Przynajmniej dał sobie chwilę, bo chociaż jego ciało nadal krzyczało o uwagę, to nie musiał już się martwić falstartem pod sprawnymi palcami perkusisty.
Nie wygarnął mu w twarz tego, co pierwsze przyszło mu do głowy, trochę dlatego, że nie był w stanie wypowiedzieć tych słów do tak wyglądającego Vala, ale głównie przez świadomość, że ten, chociaż chcąc dobrze, po prostu się pośpieszył. Czasem działał impuls.
Zamiast tego westchnął, przymykając oczy i uśmiechnął się do niego, już na powrót urobiony przez tego mężczyznę.
- Nie Valentinie, nie odejdziesz z zespołu - to nie było żałosne westchnięcie wieszczące złamaną obietnicę, to był stanowczy nakaz, chociaż podany łagodnym tonem. Muzyka i zespoły były ich życiem, wiedzieli to obydwoje. Gdyby któreś zrezygnowało z tej części swojego życia… Cóż, mogłoby się to skończyć różnie, prawdopodobnie tylko większą szkodą. Presja, że musi im się udać, bo przecież dlatego zrezygnowało się z rzeczy, którą się kochało. Może pretensje o bardzo wiele pobocznych spraw. Pretensje zespołu. Poczucie utraconej części siebie, które mogło sprowadzić nieprzyjemne konsekwencje. Nie, to absolutnie nie wchodziło w grę, ani teraz ani nigdy.
- A jeśli jeszcze raz powiesz coś, co nie brzmi jak jak odgłos zadowolenia, to słowo daję, że wstanę i wyjdę - zagroził żartobliwie (czy aby na pewno?), pochylając się nad nim i całując miękko w usta. Wiedział, że jeśli to nie było impulsywne wyznanie, to musiało go dużo kosztować. Do diabła, nawet jeśli było, to i tak kosztowało!
- Rozmawiać będziemy później, teraz jestem za bardzo napalony. I chyba nie tylko ja -
uśmiechnął się i ugryzł go w dolną wargę, dłonią zjeżdżając w dół brzucha aż do zamka spodni, który rozpiął gładkim ruchem. Zsunął palce, które w porównaniu z wciąż zakrytym cienkim materiałem bielizny członkiem Vala były prawie zimne, i zaczął wodzić nimi w górę i w dół, zaznaczając swoją obecność, ale nie niosąc mu ulgi. Położył się przy tym na chwilę obok niego na boku, znajdując skrawek miejsca między nim a oparciem i mruczał mu do ucha, od czasu do czasu zaczepnie go w nie skubiąc.
Nie chciał, żeby tamten odebrał jego reakcję na swoje słowa negatywnie, albo że w ogóle je olewa, dlatego zaznaczył, że mogą porozmawiać później. To, co powiedział mu kilka chwil temu, że nie potrafi skupić się na rozmowie, było prawdą. Lepiej więc, żeby przez swoją niemoc niczego nie zbagatelizował ani nie schrzanił.
Gdy uznał, że zarówno Val jak i on sam zaczynają zbliżać się do kresu wytrzymałości, podniósł się dając mu jeszcze całusa w policzek, zapewniając im tym samym chwilę na ochłonięcie. Znów klęknął nad nim, ale przesunął się w dół kanapy, samemu strącając nogami parę przypadkowych przedmiotów i materiałów. Sięgnął do valowych spodni, złapał za kieszenie i pociągnął w dół, żeby wreszcie oswobodzić jego biodra. To samo zresztą zrobił z bielizną i poświęcił chwilę na celebrowanie widoku, który miał przed sobą, bezwiednie przesuwając językiem po ustach. Nic go tak nie nakręcało jak widok tego specyficznego błogostanu na twarzy partnera. No dobrze, może były też i inne czynniki, jak na przykład zaborczość Vala, ale to na pewno był jeden z główniejszych. Włączał mu się wtedy dominant.
- Nie mamy poślizgu, więc zrobimy to po staremu - powiedział bardziej do siebie, lekko schrypniętym głosem. Pochylił się i bez ostrzeżenia wziął go niemal całego w usta. Nie chciał go za długo męczyć - no dobrze, chciał, jednak w ten sposób męczyłby i siebie a i tak osiągał swoją górną granicę - ale musiał go dobrze nawilżyć. Nie omieszkał jednak przy tym sprawić mu trochę słodkiej tortury, robiąc z językiem dokładnie to, co lubił jego kochanek. Pamiętał wszystkie wrażliwe punkty na jego ciele i pamiętał dokładnie, co mu się podobało. Czyżby to kolejna oznaka niezaleczonej miłości, chociaż nigdy jej sobie tak oficjalnie nie wyznali?

Powrót do góry Go down
LostInnocent Uke
Lost

Data przyłączenia : 09/01/2018
Liczba postów : 344
My drugs Giphy

Cytat : I'm not a slut I just love love
Wiek : 34

My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs EmptySro Sty 01, 2020 6:57 pm

Carter faktycznie miał powodzenie. Skłamałby też, gdyby powiedział, że nie korzysta z okazji kiedy się nadarzają. Nie widział w tym nic niezwykłego. Szczerze mówiąc traktował zabawy z fankami czy fanami jak przyjemną ewentualność. Zawsze stawiał sprawy wystarczająco jasno, by nie dawać nikomu niepotrzebnych złudzeń. Po Gwen nauczył się, że przywiązanie zwyczajnie nie popłaca i zupełnie przestał próbować wiązać się z kimkolwiek. Przekonał się, że życie na razie na to nie pozwalało, a i on czuł, że powinien czerpać z niego garściami. Trwałe zobowiązania uczuciowe wobec ludzi nie były mu potrzebne. Co innego seks, ten stanowił doskonały dodatek do egzystencji i rezygnowanie z niego tylko dlatego, że niektórzy nie potrafił oddzielić go od głębszych uczuć, było idiotyzmem.
- Atencja ogólnie - odparł neutralnym tonem. Uwielbiał porywać tłum i jak większość ludzi z przyjemnością przyjmował pochwały, ale na dłuższa metę zbyt długie przebywanie wśród tłumów zwyczajnie go męczyło. Szczególnie, kiedy z jakichś przyczyn za bardzo skupiał się na sobie zamiast na nich. - Ogon? - Zmarszczył brwi, zastanawiając się o kim mówił J. Autentycznie zapomniał o dziewczynie, która przykleiła się do niego wcześniej, zresztą na jego prośbę. - Aaa... - załapał po chwili. Wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia - przyznał szczerze najwyraźniej ani trochę się nią nie przejmując. - Gdybym przywiązywał uwagę do każdej laski, która się do mnie klei, dawno skończyłbym w wariatkowie - roześmiał się rubasznie.
Faktycznie nie zwrócił uwagi na to, że spojrzenie gitarzysty prześlizgnęło się też po bladych punktach znaczących zgięcie łokci. Zresztą, nawet gdyby zauważył, nic by to nie zmieniło. Nie ukrywał swojej przeszłości, głównie dlatego, że nie mógł jej zmienić. W jego mniemaniu każde wydarzenia, także te najpaskudniejsze, jakoś kształtowały człowieka. Bez nich nie byłby tym, kim jest teraz. Być może nawet bez sięgnięcia dna nie sięgnąłby świateł jupiterów. A lubił teraźniejszego siebie i swoje obecne życie, nawet jeśli nie było idealne.
Uśmiechnął się pod nosem przyjmując butelkę. Z tą pośredniością pocałunków to chyba nie do końca teraz tak było, ale nie skomentował głośno. Pociągnął łyk i oddał.
- Taa... - zgodził się ze wzmianką o gadatliwości Camerona. Swoboda z jaką J mówił o wokaliście Waveform, wywoływało w Carterze to szczególne poczucie winy, które człowiek czuje po tym jak olewa latami starych kumpli. Pewnie Jaden wiedział teraz o Camie znacznie więcej i znał go dużo lepiej niż on. Niby nic dziwnego, a jednak nie mógł zaprzeczyć smutkowi czającemu się na granicach świadomości. Właśnie dlatego nie pociągnął dalej tematu Camerona. Zresztą i tak zeszło na Leather. J kolejny raz zdawał się czytać mu w myślach wymawiając na głos to, co chodziło mu po głowie. Upiorne.
- Mam nadzieje, że się nie pozabijali. Szukanie nowych ludzi w środku sezonu to koszmar. Przechodziłem to po Fostrze. Zanim znaleźliśmy Cesara musieliśmy użerać się z masą pojebów. Nie polecam. - Pstryknięciem kciuka w ustnik strząsnął popiół z papierosa. - A i Cesar nie dogaduje się z ludźmi zbyt dobrze. Od dwóch lat próbuję go trochę rozruszać, ale chyba nie mam ręki do młodych. Może przechodzi jakiś okres buntu, cholera wie - prychnął pod nosem. - Najważniejsze, że jakoś z nim wytrzymujemy. W całej Atlancie nie znaleźliśmy lepszego basisty. Z powodzeniem zastąpiłby też Owena gdyby trafił go szlag. - Zerknął kątem oka na J'a uśmiechając się krzywo. - Kto wie, może młody z czasem się ogarnie i stanie się drugim Rainesem? Brakuje mu tylko pewności siebie. - Zmrużył oczy. - No i może odrobiny szlifu. - Droczył się, bo doskonale wiedział, że Cesarowi było bardzo daleko do umiejętności i wyczucia J'a. O tak, po dzisiejszym wspólnym występie utwierdził się w tym przekonaniu bardzo mocno. W grze Jadena było coś, co robiło ludziom sieczkę z mózgu. A przynajmniej robiło jemu. Podobny zachwyt wywoływała w nim gra kilku innych gitarzystów, ale jednak nie na taką skalę. Nie w taki sposób. Zaczął zastanawiać się czy przypadkiem za bardzo go nie gloryfikuje. To spotkanie przecież pokryło się niejako z dołem twórczym, z którego Raines zwyczajnie (zgodnie z carterowymi oczekiwaniami) go wyciągnął, ale chyba i tak miał to w dupie. Racjonalizowanie zachwytu i potrzeby tworzenia było idiotyczne. Wolał zostawić to tak jak było, a było dobrze. Teraz już tak.  I pewnie będzie dobrze jeszcze przez jakiś czas. A potem się zobaczy. Przynajmniej wiedział już co robić w razie czego gdyby dopadł go kolejny twórczy dół - trzeba zadzwonić do Rainesa, umówić się na małe jam session i po sprawie. Musiał tylko wyciągnąć od niego numer, a to zdawało się bardzo proste biorąc pod uwagę, że ten nie przestawał go kokietować.
Dostrzegając ruch, obrócił głowę i lekko uniósł brew. Odpowiedział zadziornym półuśmiechem na zachowanie gitarzysty i jego radosny wyszczerz. Musiał przyznać, że spodziewał się innej odpowiedzi nie okraszonej flirtem tak bardzo jak ta, która dostał.
Carter widział zza smug papierosowego dymu przeciągłe spojrzenie ciemnych oczu i musiał przyznać, że cholernie mu się podobało.
W ostatecznym rozrachunku... wolał chyba żeby to dalej szło w tę stronę.
- Szczerze? Pasuje mi wszystko - zapewnił, schodząc głosem o kilka tonów, nadając wypowiedzi kilka uwodzicielskich nut. W ciszy i tak był doskonale słyszalny. - Może prócz tego o zmęczeniu. Nie wciśniesz mi kitu, że zmęczyłeś się graniem przez paręnaście minut. Nie przy twoim doświadczeniu. A gdybyś poprosił o mruczando w innych okolicznościach, rozważyłbym prośbę - mrugnął porozumiewawczo i odwrócił głowę, żeby się zaciągnąć. Uśmiech nie schodził z jego ust.
- Ale, bez względu na powód, dzięki. - Siny kłąb dymu uleciał w powietrze, kiedy mówił. - Teraz to ja mogę powiedzieć, że jestem fanem. - Ponownie obrócił głowę ku niemu. Ciepło spojrzenia podpowiadało, że mówi szczerze nawet pomimo zadziorności, która zdawała się na dobre przykleić teraz do jego oblicza. - Nie żebym nie doceniał wcześniej, ale to nie to samo. Dzisiaj naprawdę poczułem jak jesteś dobry. - Zrobił krótką pauzę, zatrzymując spojrzenie na jego oczach. Tym razem jednak ciężko było zdefiniować czy czegoś w nich szukał, czy może sam starał się przekazać więcej niż mówiły słowa. Jedno było jednak pewne, flirtował świadomie i z premedytacją. Tak naprawdę nie było między nimi niedopowiedzeń w tej materii. Podobali się sobie i prawdopodobnie obaj byli skłonni to wykorzystać.
- Umówiliśmy się z wami na środę, nie? - nawiązał do rozmów o wspólnym graniu. Zerknął też gdzieś w bok w zamyśleniu unosząc papierosa do ust. - Ale do środy są jeszcze cztery dni, a ja od pół roku nie miałem gitary w rękach. Słyszałeś narzekania Dominika, nie? - Tym razem on wyszczerzył się szeroko. - Przydałoby mi się kilka prywatnych lekcji. Płacę dobrym alkoholem i wyśmienitym towarzystwem. Piszesz się? - Zaciągnął się ostatni raz i zgasił niedopałek na murku po swojej prawej. Peta cisnął gdzieś na bok.

Val powinien powiedzieć mu to już lata wcześniej. Kiedyś nawet o tym myślał, ale wtedy Leather było na progu kariery. Przed nimi rozpościerała się wspaniała przyszłość i ciężko było zrezygnować z niej dla miłości. Zresztą wtedy miłość nie wydawała się taka ważna. Val był dupkiem, to prawda, ale był też czarną owcą swojego rodu i miał w sobie dumę dzieciaka z wielkimi marzeniami. To one były najważniejsze. Max nigdy nie był dla niego priorytetem. To zmieniło się dopiero, kiedy się rozeszli. Czasem tak było, że doceniało się coś dopiero po tym jak już się to straciło. Wtedy pojął, że strasznie spieprzył wiele rzeczy, ale nie mogli już do siebie wrócić. Przynajmniej tak mu się wydawało. I tkwił w tym przeświadczeniu cztery długie lata aż do lipcowego wieczoru w Nowym Orleanie.
To nie tak, że przemyślał swoje słowa. Nie miał na to czasu. Były impulsem, oczywiście. Głupotą, za którą Max mógł ciosać mu kołki na głowie, ale... chciał to powiedzieć. Więcej nawet, w tamtym momencie był zdeterminowany, by dotrzymać słowa. Kiedy dostrzegł ostre spojrzenie nie odwrócił wzroku, nie wycofał się. Nie powiedział, że żartuje, że przeprasza za gadanie głupot, że to przez podniecenie, które mieszało mu w głowie. Jeśli były jakieś dosadniejsze sposoby na powiedzenie, że gotów jest znów traktować go poważnie, to ich nie znał. Wykorzystywał to, co mógł pokazać mu teraz - swoje pragnienie i gotowość poświęcenia.
Za dobrze znał Maxa, by nie wiedzieć, że ten w środku dosłownie gotuje się od sprzeciwu i złości wobec tak paskudnie zepsutej atmosfery. Był gotów na jakiś wybuch, na słowa, że jest idiotą jeśli chce rezygnować z marzeń w imię czegoś tak niepewnego i świeżego. Nawet chciał tego wybuchu. Powiedziałby mu wtedy, że dorósł wystarczająco by nie być egoistą, by spojrzeć na życie inaczej niż przez pryzmat honoru czarnej owcy. Niestety nie dostał tej okazji. Ale też pewność słów Maxa zderzyła się z pewnością spojrzenia Valenitina, które naraz stwardniało i spoważniało. Zupełnie jakby niewerbalnie mówił mu "mówię poważnie". Chwilowo podniecenie zeszło na dalszy plan, przynajmniej dla Vala, który przekonał się, że nie zniszczył atmosfery aż tak drastycznie jak przypuszczał. Być może Max od dawna z nikim nie spał i dlatego był teraz tak napalony, ale właściwie bez względu na powód, Val nie zamierzał go stopować.
- Tylko spróbuj - syknął, zaborczo zaciskając palce na jego męskości. - Zaciągnąłbym cię tutaj z powrotem. Albo przyparł do ściany tam gdzie bym cię dopadł. - Groźba nie była bez pokrycia. Zdarzało im się przecież, szczególnie po długiej rozłące, nie docierać do żadnego mebla. Wtedy wystarczyło tylko chętne ciało, nawet miejsce nie musiało zapewniać pełnej prywatności.
O tak, doskonale czuł pod palcami dowód podniecenia, ale uwielbiał kiedy Max mówił głośno jak bardzo jest napalony. Jego podniecenie zawsze najbardziej go nakręcało. Uśmiechnął się wznawiając ruch własnej dłoni, wciąż drażniąc go przez materiał, ale tym razem gwałtowniej i mocniej. Mieli na sobie za dużo ubrań dlatego pomrukiem aprobaty przyjął moment rozpięcia zamka. Najchętniej pozbyłby się też spodni kochanka, ale przez pozycję w jakiej się znalazł, miał mniejsze pole do manewru. Zresztą nie mógł się skupić na rozpinaniu jeansów, bo przeszył go mocny dreszcz kiedy palce Maxa dotknęły go przez cienki materiał bokserek. Wziął wtedy głębszy oddech, na chwilę zatrzymując go w płucach. Tak dawno nie czuł go w ten sposób...
- Ściągaj spodnie - wydyszał po chwili, krzesząc z siebie ostatnie pokłady siły woli, by po prostu nie poddać się pieszczocie dłoni i ust. Sięgnął do jego zamka i tym razem szarpnął, rozpinając go. Niecierpliwość zdradzała jak bardzo pragnął znów móc dotykać go w taki sposób. Całkiem sprawnie wsunął palce pod jego bieliznę, szarpnął raz jeszcze, nieco zsuwając całość i objął gorący członek, ustami napierając na wargi, które do tej pory zaczepnie skubały mu ucho. Pocałował go głęboko, jednocześnie pieszcząc tak, by sprawić jak największą przyjemność. Wciąż pamiętał przecież co lubił jego kochanek.
Duszny pokoik wypełnił się szumem szalejących oddechów i odgłosem gwałtownych pocałunków. Val nie hamował swojego głosu, zupełnie jakby świadomie skłaniał się do rozkazu Maxa, choć tak naprawdę po prostu był teraz kompletnie pochłonięty przez przyjemność. Dawał jej wyraz nie tylko w gestach, ale też pomrukach i jękach. Dla niego mogliby skończyć w ten sposób, a najlepiej nie kończyć w ogóle. Mógłby upajać się prężącym się obok ciałem Maxa przez całą wieczność. Widmo rozmowy kategorycznie odeszło na dalszy plan.
- Gdzie idziesz? - wydyszał, widząc jak ten zsuwa się w dół kanapy, ale nie musiał słuchać odpowiedzi, by zrozumieć. Uniósł biodra ułatwiając manewr i wzdychając "nareszcie" uśmiechnął się drapieżnie. Nie kochał się z Maxem od wielu lat i będąc ze sobą zupełnie szczerym, cokolwiek tamten planował, przyjąłby to z radością. Wziąłby go, ale i oddał się. To nie miało znaczenia. Nigdy nie miało znaczenia. Liczyło się żeby go poczuć.
Uniósł się na łokciach by podziwiać kochanka właśnie pochylającego się, by wziąć go do ust. To był najseksowniejszy widok jaki widział od wieków. Może dlatego, że patrzył na właściwą osobę?
Zaklął, kiedy gorące usta objęły go, a przez ciało przeszła potężna fala przyjemności. Zacisnął szczęki nie mogą powstrzymać odruchu falowania biodrami.  
- Nadal jesteś doskonały - jęknął niemal z bólem. - Kurewsko doskonały. - Na chwilę wychylił się, wczepiając palce we włosy kochanka. Dyszał głośno rozkoszując się pieszczotą, bezwstydny w okazywaniu podniecenia i pragnień. Napięte mięśnie drżały coraz bardziej, a przyjemność sięgała granicy, której nie chciał jeszcze przekraczać.
- Dosyć - sapnął w końcu. - Dość, chyba że chcesz żebym tak skończył - zaśmiał się pozbawiony tchu, a potem bez względu na to, co Max powiedział, Val usiadł i przyciągnął go za kark do swoich ust. Pocałował go krótko, dłońmi chwytając brzeg jego i tak rozpiętych i zsuniętych nieco spodni.
- Ściągaj mówiłem - zamarudził, niecierpliwie pomagając mu pozbyć się dolnej części ubioru, a gdy w końcu obaj byli nadzy, z lubością przeciągnął dłońmi po jego ciele. Gdyby nie był tak napalony na pewno poświęciłby dłuższą chwilę na celebrowanie tej chwili i podziwianie Maxa pozbawionego ubrań, ale teraz liczył się dotyk i uczucia jakie za nim podążały.
- Lodem odwdzięczę się następnym razem - zamruczał pomiędzy pocałunkami. - Nie mam cierpliwości - wyznał, a potem wymownie pchnął go do tyłu i pomógł z ułożeniem na kanapie, samemu klękając między jego nogami. Luźny kucyk kompletnie mu się rozsypał więc na policzki spadło kilka dłuższych kosmyków, ale nie dbał o to jak wygląda. Rozpalonym spojrzeniem niemal dosłownie pożerał widok przed sobą. Podniecony Max był zdecydowanie istotniejszy od czegokolwiek i kogokolwiek w tym momencie.
Uśmiechnął się nieprzytomnie zanim wsunął środkowy i serdeczny palec do swoich ust, śliniąc je obficie. Wprawdzie jego męskość błyszczała od wilgoci za sprawą ust kochanka, ale i tak szybko przeciągnął palcem między jego pośladkami i zdecydowanie wsunął go w niego. Wykonał kilka niecierpliwych ruchów, drugą dłonią opierając się gdzieś przy jego boku, tym sposobem zawisając nad jego ciałem. Intensywnie wpatrywał się w jego twarz, pijany jego i własnym podnieceniem. Ich oddechy mieszały się, tak jak mieszały się jęki. Świat na zewnątrz tych czterech ścian na dobre przestał istnieć.
Każdy gwałtowny i pospieszny ruch zdradzał, że nie ma zamiaru długo zwlekać czy się droczyć. Drugi palec dodał tylko, by go przygotować, choć i na to nie poświęcił bardzo dużo czasu. Dotyk dłoni szybko zniknął, ale po nim przyszedł dotyk warg w kolejnym głębokim, namiętnym pocałunku. Jakby brakowało mu czasu, jakby obawiał się, że Max naprawdę zaraz mu zwieje. A przecież w końcu miał go przy sobie, w końcu znów mógł się nim cieszyć. Może gdyby nie był dzisiaj kierowcą i upiłby się, wytrzymałby dłużej, ale chciał mieć go już teraz, natychmiast. Po chwili więc Max mógł poczuć go dużo mocniej i dosadniej niż do tej pory, kiedy wszedł w niego, głośno jęcząc mu w usta. Zamarł na chwilę unosząc głowę, by spojrzeć na niego pociemniałymi od żądzy oczami. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy go w takiej chwili z takim wyrazem twarzy. Jak mógł z niego zrezygnować? Jak wielkim idiotą był, że pozwolił mu odejść?
Nie znajdując w sobie więcej pokładów silnej woli, poruszył biodrami. Przyjemność zamroczyła go zmuszając by półprzytomnie wycedził przez zęby coś, co brzmiało jak "o Boże, tak". Nie odchylił się. Wsparty na rękach ułożonych obok jego boków, pochłaniał wzrokiem ciało, które w tej chwili było mu zupełnie oddane. Było jego. Jak za dawnych czasów, jakby nic się nie zmieniło.
Powrót do góry Go down
Sponsored content



My drugs Empty
PisanieTemat: Re: My drugs   My drugs Empty

Powrót do góry Go down
 
My drugs
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Zona scriptum :: Okruchy Życia-
Skocz do: