|
| Autor | Wiadomość |
---|
StardustBadass Uke
Data przyłączenia : 27/07/2017 Liczba postów : 297
Cytat : Zero fucks given
| Temat: Mr. Brightside Sob Sty 20, 2018 2:08 am | |
| It started out as a kiss, how did it end up like this?X jest zwyczajnym licealistą. Pewnego dnia Y w drodze powrotnej z imprezy, w środku nocy, zatrzymał się, by pogłaskać jego psa i zaliczył zgon w ogródku X. Gospodarz położył go więc na swojej kanapie, a rano poczęstował szklanką wody, ibuprofenem i tostami. Okazało się, że Y dopiero przeprowadził się do okolicy i będzie uczęszczać do tej samej szkoły, co X. W nowej budzie Y szybko zrobił furorę, stając się jednym z najpopularniejszych chłopaków. Kiedy brał udział w “Budce pocałunków”, zbierając na cel charytatywny, X, na którym Y zrobił piorunujące wrażenie, jakiego jeszcze nie zrobiła na nim żadna dziewczyna, zebrał się na odwagę i kupił bilecik. Jakież było jego zaskoczenie, gdy parę dni później zobaczył, że Y przygruchał sobie jakąś spódniczkę, a szkoła obwołała ich najgorętszą parą roku. X: @Stardust Y: @Lost
Miano: Ambrose Sirius Ford Wiek: 17 lat Orientacja: homoseksualna Pochodzenie: Dublin, Irlandia Wzrost: 173 cm Kolor oczu: złotobrązowy Kolor włosów: kasztanowy blond Trivia:- Ma dość dużą wadę wzroku i bez swoich dużych, kwadratowych okularów w cienkich, rogowych oprawkach jest praktycznie ślepy.
- Oprócz piegów i pieprzyków rozsianych po całym ciele, ma również dwie blizny na twarzy - jedną przecinającą jego lewą brew, a drugą górną wargę. Zostały mu po szwach założonych w wyniku bójki ze starszymi chłopakami, w którą wdał się, gdy miał 12 lat. To jeden z niewielu razy, kiedy ojciec był z niego naprawdę dumny - a nie miał wielu podobnych okazji, bo Ambrose skłania się ku przemocy tylko w ostateczności.
- Odkąd niektórzy zaczęli wołać na niego Rose, jako skrót od jego pierwszego imienia, przedstawia się drugim; bliscy, których jest niewielu, zwracają się również do niego po nazwisku.
- Należy do tych dzieciaków, które nie tyle są ciche i nie wyróżniają się z tłumu pozostałych licealistów, co wolą trzymać się z dala od pozostałych, by nie brać udziału w szkolnych dramatach. Słowem - jest outsiderem, ale mimo to raczej lubianym i daje sobie radę w kontaktach towarzyskich, gdy już do jakichś jest zmuszony.
- Nauka przychodzi mu łatwo i nie ma specjalnych problemów z żadnymi przedmiotami, w wielu wręcz plasując się u szczytu stawki. Niestety nie jest fanem zakuwania, więc wszystko, czego trzeba nauczyć się na pamięć, idzie mu znacząco gorzej.
- Mieszka w nowoczesnym domu jednorodzinnym na obrzeżach Dublina.
- Jego rodzice w praktyce się nie rozwiedli, ale są w separacji, odkąd skończył 14 lat. Ojciec, adwokat, przeprowadził się do Londynu.
- Jego matka jest pilotem, co oznacza, że niemalże nie ma jej w domu i głównie ta nieobecność była powodem rozpadu małżeństwa jego rodziców. Gdy był młodszy, zajmowała się nim babcia, teraz pomieszkuje w praktyce całkiem sam.
- Jego jedynym towarzyszem jest border collie (liliowo trójkolorowy) wabiący się Orion.
- W ogólności jest dobrym dzieciakiem - nigdy nie mógł liczyć na obecność obojga rodziców, wcześnie zaczął więc być samodzielny i nauczył się, by nie sprawiać im więcej problemów, niż trzeba. W szczególności babci i matce, które szanuje najbardziej na świecie (nieco gorszą relację ma ze swoim ojcem).
- Jest wyjątkowo niezdarny. I nie chodzi tu o koordynację ruchową albo sprawność fizyczną, które są u niego raczej wysoko rozwinięte, a o spotykające go nieustannie wypadki - a to się potknie, a to na kogoś wpadnie, a to coś na siebie zrzuci. Szczęśliwie jeszcze nic mu się nie stało, poza tym jednym razem, gdy złamał sobie rękę, spadłszy z łóżka.
- Z tatą nigdy nie miał lekko - rodzic chciał za wszelką cenę zrobić z niego “prawdziwego mężczyznę”. Ambrose więc, zamiast chodzić na zajęcia z aktorstwa albo akrobatyki, lał inne dzieciaki, ćwicząc najpierw karate, a potem taekwondo. Szczęśliwie nie musiał już tego robić, gdy ojciec się wyprowadził, ale wciąż wie, jak przyłożyć (i jest to chyba jedyny powód, dla którego nikt nigdy nie gnębił go tak, jak innych odludków).
- Ma szerokie zainteresowania, ale głównymi są literatura i muzyka. Grywa na gitarze (flet poprzeczny był według jego ojca “zbyt pedalski”), pisze, głównie krótkie opowiadania i wiersze oraz śpiewa - a przynajmniej niedawno, jakiś rok temu, zaczął się uczyć.
- Wychowywanie się z homofobicznym ojcem, mimo którego wysiłków jego syn i tak woli innych chłopców, sprawiło, że raczej nie obnosi się otwarcie ze swoją orientacją. Zapytany przyznaje, że owszem, należy do tej mniejszości oglądającej się za tą samą płcią, ale nie jest to coś, co rozpowiada, albo co widać na pierwszy rzut oka.
- Szczytem jego nastoletniego buntu są kolczyki w uszach - po dwa lobe’y w każdym i dwa helixy w lewym, w których zwykle nosi dość szerokie, ściśle oplatające płatek ucha pierścienie.
- Odznacza się ciepłym, głębokim głosem z przyjemną chrypką.
Miano: Leonard “Leo” Woodward Wiek: 18 lat Orientacja: Biseksualny Pochodzenie: Galway, Irlandia
Wzrost: 185 cm Kolor oczu: Bursztynowy Kolor włosów: Brunet
Wygląd: Spoglądając na niego po raz pierwszy, ma się wrażenie, że stanęło się naprzeciw typowego “niegrzecznego chłopca”, brakuje mu tylko papierosa w dłoni i skórzanej kurtki. Wystarczy jednak, że się odezwie i wrażenie się zmienia, sprawiając, że z delikwenta staje się po prostu całkiem sympatycznym chłopakiem o drapieżnej lecz ujmującej urodzie. Leo jest postawny, wysoki i emanuje naturalną charyzmą. Ma nieco przydługie, ciemnobrązowe włosy, które opadają mu na kark i czasem przesłaniają hipnotyzujące, bursztynowe oczy, od spojrzenia których dziewczynom miękną kolana. Leo ma również całkiem wyraźną linię szczęki i dość wąskie usta, co jednak wcale nie ujmuje mu uroku, wręcz przeciwnie, sprawia, że wydaje się poważniejszy i odrobinę starszy niż jest w rzeczywistości.
Charakter: Na ogół, Leo to bardzo pozytywny chłopak, który czarującym uśmiechem i dobrym słowem potrafi rozmiękczać serca. Jest obdarzony dużym poczuciem humoru i przyjemną powierzchownością. Sprawia wrażenie niefrasobliwego imprezowicza, któremu wszystko uchodzi na sucho przez osobisty urok i umiejętność dostosowania się do sytuacji, ale tak naprawdę to całkiem porządny chłopak z wielkimi ambicjami. Łatwo zjednuje sobie ludzi, często będąc w centrum ich zainteresowania czy to przez śmiałe wyrażanie własnych poglądów, czy też przez różnego rodzaju aktywność na rzecz szkoły lub uczniów. Ma pozornie olewcze podejście do kłopotów. Nigdy niczym się nie zadręcza i nie przejmuje, a każdy problem próbuje rozwiązywać od razu. Nie ważne, że czasem niekonwencjonalnymi metodami i z dziwnym skutkiem, bowiem dzięki temu nigdy nie może sobie zarzucić, że biernie czekał, aż wszystko samo się rozwiąże, albo aż ktoś inny zrobi to za niego. Jest pewny siebie i charyzmatyczny w każdym aspekcie życia, który u większości wywołuje zakłopotanie, jak choćby w mówieniu o swojej seksualności czy wadach. To typ lidera, człowieka, wokół którego zbierają się ludzie, i który umie przewodzić grupie. Wydawałoby się, że Leo to złoty chłopak, ale ma kilka wyraźnych wad, których być może nie widać na pierwszy rzut oka. Przede wszystkim, bywa zajadły w kłótniach. Jest mało ugodowy i uparty jeśli tylko uzna, że ma rację. Ma też potrzebę bycia zawsze na szczycie i często cierpi przez własne, niespełnione ambicje. Jest bardzo temperamentny, przez co zdarza mu się wystawiać na szwank swoją dobrą opinię. W poprzedniej szkole kilka razy wdawał się w bójki, ale w całokształcie była to niewielka rysa na jego doskonałości.
Ostatnio zmieniony przez Stardust dnia Nie Sty 21, 2018 12:41 am, w całości zmieniany 2 razy |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Mr. Brightside Sob Sty 20, 2018 11:00 pm | |
| To była jedna z tych przesyconych zapachem róż, sierpniowych nocy, kiedy rozsiane po niebie gwiazdy świeciły jasnym, mocnym blaskiem. Takiej właśnie nocy, Leo chwiejnym krokiem wracał do domu po obchodach końca wakacji. Było już daleko po północy, na ulicy żywego ducha, a on wędrował z uśmiechem na twarzy, od czasu do czasu podbierając się o pobliski parkan, kiedy świat zbyt mocno wirował. Nowy rok szkolny miał zacząć się dopiero za kilka dni, więc mógł jeszcze trochę zabalować i zacieśnić więzy z nowymi znajomymi. To było ważne jeśli chciał wieść spokojne, przyjemne życie w ostatniej klasie liceum, tym bardziej, że w Dublinie był od niedawna. Każdy przeniesiony uczeń miał ciężki start w nowej szkole, ale dla Leo takie przenosiny były pestką. Przywykł do tego i nauczył się całego rytuału przejścia na pamięć. Poza tym, doskonale radził sobie z ludźmi i niewiele mogło się spieprzyć. To, że w ogóle dostał zaproszenie na imprezę do najpopularniejszej dziewczyny w szkole, pomimo tego, że przecież przeniósł się w środku wakacji, jasno świadczyło o jego... umiejętnościach interpersonalnych i wywiadzie środowiskowym. Pełen entuzjazmu wobec nadchodzących dni, oparł się o płot i uśmiechnął do nocnego nieba. I pewnie poszedłby do domu, półprzytomnie wczołgał do własnego łóżka, a rano leczył kaca, gdyby nie dostrzegł kątem oka ruchliwego kształtu za ogrodzeniem. - O, piesek! - Zauważył, jakże odkrywczo. - Psinka, chodź no tu! Wyciągnął rękę pomiędzy szczebelkami żeliwnej bramki, by dotknąć wesołego border colli, który merdając ogonem przydreptał pod ogrodzenie. Dłoń chłopaka ciężko opadła na psi łebek i poczochrała go z pijacką czułością. - Taka fajna psina... taka fajna. - Bełkotał, drapiąc psa za uchem. - Zostawili cię w ogrodzie na noc? Bez... bez serca, ci twoi... ełasciele... właściciele. - Bełkotał dalej, coraz bardziej napierając na bramkę, nieświadom, że naciska brzuchem na klamkę. - Taki jesteś cudny, taki cudny... - Pies poddawał się pieszczocie, a zamek... w końcu ustąpił pod naporem. Bramka szczęknęła, jęknęła i Leo wpadł do ogrodu, całą długością ciała wykładając się na ścieżce. O mało, a przygniótłby psa. Pies na szczęście uskoczył i niezrażony przypadkowo gwałtownym zachowaniem niegroźnego pijaka, począł zapamiętale lizać go po twarzy. Chłopak z trudem pozbierał się do siadu. Kręciło mu się w głowie, ale ani to, ani upadek wcale go nie martwiło. Nie martwił się też tym, że wieczór był chłodny, a on miał na sobie tylko czarny bezrękawnik. Gdzieś musiał posiać kurtkę... Ale co tam! Świat był piękny! Czym tu się martwić? Nawet widmo porannego kaca było niczym w porównaniu z pięknem wieczoru! Ze śmiechem i właściwą upojeniu alkoholowemu nieporadnością, odganiał się od rozradowanego, psiego pyska, a gdy mu się udało, wytarł przedramieniem obśliniony policzek, krzywiąc się lekko. Mimo to nie miał za złe psiemu przyjacielowi, więc podarował mu nieprzytomny, radosny uśmiech. - No już, już... chodź tu. Chodź. - Wziął zwierzaka pod łapy, przechylił się do tyłu i legł na trawie. Czyiś pupil potraktował go jak własnego opiekuna, pakując mu się na brzuch. Leo przygarnął psa do siebie, mamrocząc pod nosem pochwały pod adresem mięciutkiej sierści. Poza tym, zwierzak był tak przyjemnie ciepły, zupełnie odmiennie od chłodnego trawnika pod plecami... Mógłby go głaskać przez wieczność. Czochrał colli za uszami i pod brodą, samemu wbijając wzrok w usiany gwiazdami firmament. Choć był okropnie pijany, to głowę miał przyjemnie lekką, a cały świat wydawał mu się niesamowicie bezproblemowy i tak słodko nierealny. - Widzę wielką niedźwiedzicę... - Wymamrotał sennym głosem. |
| | | StardustBadass Uke
Data przyłączenia : 27/07/2017 Liczba postów : 297
Cytat : Zero fucks given
| Temat: Re: Mr. Brightside Nie Sty 21, 2018 12:00 am | |
| Ambrose nie należał do tych dzieciaków, które korzystając ze swojej wolności, chodziły na imprezy i szlajały się po okolicy, głośno oznajmiając wszystkim, jak świetnie się bawiły. Wakacje zbliżały się do końca, a on siedział w cichym, pustym i ciemnym salonie z laptopem na kolanach i poprawiając co chwila zsuwające się mu z nosa okulary, pisał kontynuację jednego z niedawno rozpoczętych opowiadań. Ziewnął, przeciągając się i spojrzał na godzinę, by zakląć cicho pod nosem. Było już naprawdę późno. Znowu będzie spał do południa, albo i dłużej, chyba że Orion zdecyduje się go obudzić i lizaniem po twarzy przypomnieć, że to już czas na śniadanie. Zamknął laptop i wstał, by się przeciągnąć. Właśnie, jego pies. Ford zawołał go głośno, ale nie usłyszał jego pazurków drapiących charakterystycznie po drewnianym parkiecie. Pewnie wciąż był na zewnątrz. Latem chłopak zostawiał drzwi na tył posesji otwarte, żeby Orion mógł swobodnie przemieszczać się między domem a ogrodem. Wtem usłyszał metaliczny zgrzyt, dokładnie taki sam, jak wydawała jego furtka. Chłopak zadrżał. Czy to złodziej i czas już umierać? Nie bądź głupi - skarcił się w myślach. Mieszkał w jednej z najbezpieczniejszych części miasta, nie było takiej możliwości. Mimo wszystko musiał jednak sprawdzić, czemu brama się otworzyła. Nie sądził, by Orion chciał przez nią uciec, ale wolał nie ryzykować. Wyjrzał na ulicę przez okno oszklonego salonu, jednak było zbyt ciemno, by mógł zobaczyć coś więcej, niż skrawek żeliwnej furtki odbijającej światło ogrodowej latarenki przy ścieżce. W ciemności odnalazł swój sweter i opatuliwszy się nim, wsunął jeszcze na gołe stopy trampki i pchnął wysokie, ciężkie drzwi z litego drewna. Zaraz po przekroczeniu progu, chłopak stanął jak wryty. Oto przed nim rozgrywała się zupełnie niewiarygodna, zwłaszcza jak na jego pozbawione zaskakujących zwrotów akcji życie, scena. Jego pies miziany był przez całkowicie zalanego, ale naprawdę przystojnego nieznajomego, który jak gdyby nigdy nic wylegiwał się na zroszonym trawniku pod ogrodzeniem. Ambrose przestąpił z nogi na nogę, zupełnie nie wiedząc, co powinien zrobić. W końcu jednak stwierdził, że nie może tak zostawić tego chłopaka. Westchnął i podszedł do bawiącej się w najlepsze parki. - Orion, zostaw - upomniał spokojnym głosem owczarka, a ten natychmiast zeskoczył z nowopoznanego człowieka i zajął miejsce koło nogi swojego właściciela. - No już, wstajemy - mruknął Ford tym razem do leżącego na ziemi chłopaka i pociągnąwszy go w górę z niemałym trudem, zarzucił sobie na ramię jego jedną rękę, chwytając go również mocno w pasie. Noga za nogą, kiwając się nieco na boki i nie do końca utrzymując prosty kurs, cała trójka dotarła jednak ostatecznie do ciepłego salonu. Ambrose zapalił jedną z lampek i posadził nieznajomego na kanapie. - Hej - zagadnął go, kucając obok, by mieć dobry ogląd na jego twarz i móc złapać, gdyby postanowił runąć twarzą na podłogę. - Jak się nazywasz? Zamówić ci taksówkę? Nigdy specjalnie nie przejmował się innymi ludźmi, ale nie mógł tak po prostu nie pomóc komuś, kto był w wyraźnej potrzebie i było jasne, że nikt inny nie wyciągnie ku niemu ręki (choć głównym powodem, dla którego Ambrose w ogóle się przejął, był fakt, że chłopak postanowił całkiem odlecieć bezpośrednio na jego trawniku). - Wszystko w porządku? - zapytał jeszcze. Wyjątkowo przyjemny dla oka nieznajomy natychmiast wzbudził w nim troskę. Ambrose przygryzł delikatnie wargę. To nie mogło się dziać naprawdę. Takie rzeczy się przecież nie zdarzały. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Mr. Brightside Nie Sty 21, 2018 4:20 pm | |
| Czyjś głos zawołał psa i pies, jakże posłusznie, pozostawił nastolatka na pastwę wieczornych wichrów i zimnego trawnika. Leo oczywiście nie był zadowolony z utraty cieplutkiego psa-kocyka. Zamarudził coś pod nosem, ale miał czasu na wyrażanie dezaprobaty, bo poczuł jak ktoś ciągnie go za ramię i to wystarczająco silnie, by zmusić do pozostawienia wygodnej, poziomej pozycji. Półprzytomnym wzrokiem obejrzał niewyraźne w mroku oblicze... kogoś. - Kto? - Chciał się sprzeciwić, nawet lekko się szarpnął, prawdopodobnie chcąc zyskać trochę czasu i przyjrzeć się niewyraźnej postaci, ale naprawdę nie był w stanie. Ostatecznie więc, z trudem wspomógł czyjeś starania i spróbował trzymać się prosto. Świat jednak wcale nie chciał się zatrzymywać. Wirował w zawrotnym tempie, więc Leo nie był w stanie zbyt długo trzymać głowy w pionie. Opadła w bok, wprost na czubek głowy jego podpórki. Westchnął. Ów ktoś pachniał kompletnie... nieznajomo, ale niesamowicie przyjemnie. Pewnie dużo lepiej niż pachniał Leo, biorąc pod uwagę litry alkoholu jakie w siebie wlał. Był zbyt pijany by choćby próbować dalej oponować, więc całym ciężarem wsparł się na koledze i pozwolił się zaprowadzić do wnętrza domu. Wstrząsnął nim dreszcz przy zmianie temperatury. Przyjemny, ciepły dreszcz zwiastujący bezpieczeństwo i ciepełko mięciutkiego łóżka. Na twarz Leo wypłynął wyraz błogiego zadowolenia. Już na trawniku sen wyciągał po niego zachłanne łapy, a teraz złapał go na dobre nie mając zamiaru wypuszczać. Powieki opadały same, nawet jak uparcie starał się zachować przytomność. Czując pod tyłkiem nieoczekiwaną miękkość kanapy, uśmiechnął się leniwie. Pogładził tapicerkę i z trudem odnalazłszy twarz swojego dobroczyńcy, posłał mu pijacki, pocieszny uśmiech. - Milutki... - Wybełkotał. Chyba sam do końca nie wiedział czy mówił o psie, kanapie czy kucającym przed nim chłopaku. Właśnie zbliżało się apogeum upojenia i chłopak był już na granicy świadomości. Jutro pewnie niewiele będzie pamiętał, ale nim to... przecież ktoś właśnie zadał mu pytanie! Pytanie... Imię. Jak się nazywał? Jak... on się... nazywał...? - Leeeo Woodward. - Odparł z nagła werwą, bo czego jak czego, ale własnego imienia się nie zapomina. - I nic mi nie jest! - Machnął dłonią dla podkreślenia słów i o mało nie zdzielił rozmówcy. - Nic... ja się tylko tutaj tak zdrzemnę. Tak chwileczkę... Cśśś... - Przytknął palec do jego ust, a przynajmniej próbował, bo potem odchylił się na oparcie kanapy i nie wyglądało na to, by powiedział lub zrobił coś jeszcze. Zamknął oczy, a uśmiech, który praktycznie cały czas gościł na jego ustach, powoli ustępował sennemu spokojowi. |
| | | StardustBadass Uke
Data przyłączenia : 27/07/2017 Liczba postów : 297
Cytat : Zero fucks given
| Temat: Re: Mr. Brightside Nie Sty 21, 2018 6:32 pm | |
| Ambrose odchylił głowę nieco w tył, z trudem unikając gestykulującej żywo dłoni nieznajomego, bo rozmówcą nie można było go nazwać. I choć nic nie mówił, nagle został uciszony przez palec, który trafiwszy dość niedelikatnie prosto na jego wargi, sekundę później ześlizgnął się bezwładnie po policzku nastolatka. Westchnął głośno, patrząc bezradnie, jak głowa chłopaka opada na oparcie kanapy. Z Leo Woodwardem nie było już kontaktu. No cóż, przynajmniej znał jego imię. Patrzył jeszcze chwilę na bruneta, trochę zastanawiając się, co powinien zrobić, trochę upewniając, że oddycha, a trochę dlatego, bo nie mógł oderwać od niego oczu i wyjść z podziwu, że coś takiego w ogóle mu się przydarzyło. W końcu Ford wstał i chwycił swojego gościa za ramiona, by ułożyć go na boku. Wcisnął mu pod głowę poduszkę, zdjął buty i wciągnął nogi na kanapę. Oddalił się o krok i przekrzywiwszy głowę, ocenił swoje dzieło. Leo wyglądał, jakby było mu całkiem wygodnie, choć prawdopodobnie w tym stanie byłoby mu wygodnie w każdej pozycji. Czegoś jednak brakowało. Szybko go olśniło i po krótkiej chwili koło głowy bruneta stanął czysty kosz na śmieci, na wypadek, gdyby zrobiło mu się słabo, a jego ramiona i nogi zostały szczelnie i czule okryte kocem. Ambrose uśmiechnął się sam do siebie i zgasiwszy światło, udał się na górę, choć sen nie przyszedł mu tak łatwo, jak Woodwardowi.
Obudził go, jak zwykle, Orion, w godzinie porannej, ale dość później. Ziewając, nastolatek udał się do kuchni. Mijając salon niemal dostał zawału, gdy ktoś przewalił się na jego kanapie i wybełkotał przez sen coś całkowicie niezrozumiałego. Wydarzenia z nocy zaczęły do niego powoli docierać. To wszystko mu się w ogóle nie śniło. Mimo to z jakiegoś powodu potrzebował chwili, by przetrawić wciąż zaskakującą rzeczywistość. Patrzył chwilę na, w świetle dnia jeszcze przystojniejszego, chłopaka, by ostatecznie zająć się porannymi sprawami. Nakarmił psa, wziął szybki prysznic i zabrał się za szykowanie śniadania. - Orion! - upomniał szeptem swojego pupila, gdy ten zaczął kręcić się przy nieprzytomnym Leo. - Nie budź. Zwierzak przekrzywił lekko głowę i mruknął coś po psiemu, jakby zawiedziony, ale posłusznie zostawił tak interesującego go nieznajomego w spokoju. Sam Ambrose zaczął kręcić się po kuchni, by po kilku chwilach usiąść na wysokim hokerze i z kubkiem gorącej kawy w dłoni, a tostem z sadzonym jajkiem, boczkiem i warzywami na talerzu, z zaciekawieniem obserwować zza wyspy kuchennej śpiącego na kanapie. Nie kojarzył go, ale Dublin był raczej dużym miastem. Mimo to mieszkał w raczej zamożnej dzielnicy, gdzie wszyscy się znali - co on w takim razie tutaj robił? Odpowiedzi na to pytanie mógł mu udzielić tylko sam Leo. Gdy tylko Ford zauważył, że drzemiący na jego kanapie chłopak się przebudza, zszedł ze stołka i poszedł poczęstować go wodą mineralną z plasterkiem cytryny i łyżką miodu oraz ibuprofenem. Choć nie należał raczej do imprezowiczów, raz czy drugi również budził się z morderczym kacem i wiedział, jak nieco ułatwić sobie poranek. Nie było powiedziane, że Woodward zaczął w ogóle trzeźwieć, ale jeśli nie, to niedługo poczuje, jak alkohol jest usuwany z jego systemu, a to ani trochę nie było przyjemne. - Jak się spało? - zapytał Amborse z nieco kąśliwym uśmieszkiem, podając brunetowi zestaw ratunkowy, składający się ze szklanki wody i pigułki przeciwbólowej i poprawił zsuwające się mu z nosa okulary. - Zjesz coś? Postanowił pozwolić chłopakowi dojść do siebie, zanim zadręczy go pytaniami. Najprawdopodobniej niewiele pamiętał z wczoraj i z pewnością potrzebował chwili, by ogarnąć nową i dość nieprawdopodobną sytuację, w jakiej się znalazł. Uśmiech na jego ustach stawał się coraz szerszy. Odgarnął wciąż wilgotne włosy klejące mu się do czoła niedbałym ruchem. Zaczął trochę żałować, że nie wyciął mu jakiegoś nieprzyjemnego dowcipu, gdy ten był nieprzytomny - najlepsze pomysły jak zwykle przychodziły dopiero po fakcie, ale sam stan Leo z chwili na chwilę bawił go coraz bardziej. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Mr. Brightside Nie Sty 21, 2018 8:15 pm | |
| Trzeba zacząć od tego, że obudził go niemożliwy ból głowy. Niby nic nadzwyczajnego, spodziewał się go, ale przecież nigdy nie jest się zupełnie przygotowanym na kaca. Nigdy. Przekręcił się kilka razy, bardziej przykrył kocem, ale dzwoniło mu w uszach niemiłosiernie i z każdą kolejną chwilą sen odpływał coraz dalej, by w końcu pozostawić Leonarda na przepełnionej hałasem, przerażająco suchej wysepce rzeczywistości. Chłopak przekręcił się na wznak, mlasnął i w końcu otworzył oczy. Sufit... ale jakiś taki... nie jego. Jęknął boleśnie. Tak niewiele pamiętał z poprzedniej nocy. Kojarzył imprezę, kojarzył nawet to, że koło pierwszej ruszył do domu, ale najwyraźniej do niego nie dotarł, bo przestronny salon, zalany promieniami późno-letniego słońca ani trochę nie przypominał salonu w jego domu. Gdzie był? Jak się tu znalazł? Uniósł się na łokciach, a jednak nie zdążył wstać. Ktoś zbliżył się wyciągając w jego kierunku szklankę z wodą. O boże, niczego teraz tak nie pragnął jak tej wody! Kąśliwy uśmiech i zabarwione złośliwością słowa gospodarza były niczym w porównaniu z pragnieniem wlania w siebie płynu! - Dzięki. - Wychrypiał, odbierając naczynie. Upił kilka porządnych łyków, przez chwilę czując się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Niestety nawet choćby i wypił całą wodę ziemi, to i tak dzisiejszego dnia będzie jedynie boleśnie suchym, niemożliwym do napojenia wiórkiem. Chwila ulgi nie wystarczyła żeby poczuł się lepiej. Och, jak ciężko było się z tym pogodzić! Krzywiąc się, podniósł wzrok na nieznajomego. Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć kim był. Za cholerę jednak nie mógł dopasować twarzy sympatycznego okularnika do jakiejkolwiek osoby, którą znał. Szeroki uśmiech chłopaka kazał mu sądzić, że chyba się znają, bo przecież kto normalny byłby taki radosny widząc kogoś obcego do tego na tak srogim kacu? - Nie... dzięki. - Odparł, przypominając sobie, że zadano mu pytanie. Powoli podniósł się do siadu i zsunął nogi na podłogę. - Boję się, że zwrócę wodę, a co dopiero coś treściwszego. - Zdobył się na słaby uśmiech. Podparł głowę dłonią, łokieć opierając na kolanie. Wyglądał jak siedem nieszczęść zwieszając się nad podłogą, ale nim nieznajomy zdążył przejąć się, albo odwrotnie, pozostawić go samemu sobie, Leo spróbował się podnieść i... dostrzegł siedzącego nieopodal psa. Stanął jak wryty. Pies. Piesek! No tak! Pupil domownika okazał się bodźcem, dzięki któremu wróciły mu strzępki wspomnień z poprzedniego wieczora. Cholera. Stojąc na przeciwko chłopaka, kierując na niego spojrzenie, zamrugał jakby zobaczył go po raz pierwszy właśnie teraz. Od razu ogarnęło go poczucie winy doprawione sporą ilością zażenowania. Mimo to, uśmiechnął się do niego. Jak inaczej miałby zareagować w tej sytuacji? Przecież koleś zwyczajnie pomógł mu w potrzebie, zapełnił wikt i opierunek. Wypadało być miłym. Ciekawiło go tylko czy nieznajomy miał aż tak dobre serce, czy może znał go z widzenia, albo z opowieści i uznał, że to będzie doskonały sposób na rozpoczęcie znajomości? Jakiekolwiek jego motywy by niebyły, nie miał zamiaru ich negować. Leo wprawdzie nie lubił być dłużny, starał się unikać podobnych sytuacji, jednak jeśli już się w takiej znalazł, miał swój honor i nigdy nie wychodził na gbura. - Cholera, przepraszam. - Pokręcił głową, niemal od razu krzywiąc się od nagłego ruchu. - Naprawdę nie chciałem włamywać ci się do ogrodu. - Przycisnął dłoń do skroni. Czuł się idiotycznie. Takie akcje jak dzisiejsza nie zdarzały mu się... zbyt często. Wprawdzie raz czy dwa, faktycznie nie pamiętał jak wrócił do domu z imprezy, ale zawsze wracał. Wczorajsza sytuacja była czymś niespotykanym. Musiał wypić ogromną ilość alkoholu, skoro dał się zaciągnąć do czyjegoś salonu i spać na czyjejś kanapie bez specjalnych sprzeciwów. Bo... nie pamiętał, by się sprzeciwiał. - Słuchaj... dzięki. Jestem twoim dłużnikiem. Naprawdę. - Przeczesał dłonią włosy tym samym raz jeszcze ukazując swoje zażenowanie. - Gdybyś czegoś potrzebował... bo ja wiem, przysługi czy czegoś, to daj znać. Ok? - Uśmiechnął się, tym razem ciepło z wdzięcznością i jakąś taką naturalną sympatią. Jego dobroczyńca zarażał go swoim własnym uśmiechem i Leo nie potrafił być nań obojętnym nawet pomimo okropnie bolącej głowy oraz paskudnego samopoczucia. |
| | | StardustBadass Uke
Data przyłączenia : 27/07/2017 Liczba postów : 297
Cytat : Zero fucks given
| Temat: Re: Mr. Brightside Nie Sty 21, 2018 9:19 pm | |
| Pokiwał tylko lekko głową ze zrozumieniem. Znał ten stan, zdarzyło mu się do niego doprowadzić, jak każdemu w miarę normalnemu nastolatkowi. Może i był odludkiem, ale miał swoich znajomych. Po prostu... Nie w szkole. A jedyne zakrapiane imprezy, na których bywał, były koncertami undergroundowej sceny Dublinu, niezbyt popularnej wśród reszty dzieciaków z liceum. I nie należały również do aktywności tak częstych, jak szkolne libacje na przedmieściach. Przemieścił się na chwilę do kuchni, widząc, jak spragniony był jego gość i wrócił z całym dzbankiem chłodnej wody, który postawił na niskim, kawowym stoliku przed kanapą. Obserwowanie całej gamy uczuć na twarzy Leo - począwszy od zagubienia i niezrozumienia, poprzez nagłe uświadomienie sobie i przypomnienie, co takiego się działo kilka godzin wcześniej, aż do zażenowania - było jeszcze zabawniejsze niż sam jego żałosny stan. Ambrose usiadł na fotelu naprzeciwko, a collie, wyczuwając, że już można było się pokręcić tu i ówdzie, wskoczył na kanapę i zajął miejsce tuż obok drugiego nastolatka. Obwąchał go radośnie i w końcu złożył łeb na jego udzie. - Orion kocha nowych ludzi - wyjaśnił jego właściciel i wciągając stopy w skarpetkach z motywem ananasa na fotel, wziął kolejny łyk aromatycznej kawy. Nie przestawał lustrować obcego chłopaka nieśmiałym spojrzeniem i z całych sił starał się, żeby nie wyglądał, jakby się na niego intensywnie gapił. Miał nadzieję, że wychodziło mu to lepiej niż gorzej i nie zachowywał się jak jakiś głupawy dziwak. Zwykle nie interesowało go w ogóle, co sądzili o nim inni, ale nie chciał, by Leo o nim źle myślał. Zwłaszcza, że nie był głupawym dziwakiem. Dziwakiem - może. Trochę niezdarnym - owszem. Ale zdecydowanie nie głupawym. - Żartujesz, prawda? - zaśmiał się gospodarz. - Nie przejmuj się tym. Nie zarzygałeś mi kanapy, nie zbiłeś okna. To nie był żaden problem. Nie wiedział do końca, co w niego wstąpiło. Po pierwsze, raczej nie bywał skory do pomocy, po drugie, wcale nie należał do śmieszków, których cieszyło wszystko wokół. Zastanawiał się, czy to podświadoma chęć przedstawienia się nieznajomemu z jak najlepszej strony wprawiała go w tak dobry nastrój, czy może coś w jego zakłopotaniu i bezradności sprawiało, że czuł się właściwie całkiem rozluźniony. Poza tym, gdy przypominał sobie Leo, tarzającego się z Orionem po mokrej trawie w środku nocy i w cudzym ogrodzie oraz wyobrażał sobie, jak to musiało się stać, że w ogóle do takiej sytuacji doszło, nie mógł nie prychnąć cichym, nieco złośliwym, ale pełnym szczerego rozbawienia śmiechem. - Sirius Ford - przedstawił się, wyciągając ku brunetowi otwartą dłoń i tym samym uświadamiając mu, że wcale się nie znali. - Często trafiasz na nieswoją kanapę po wesołym wieczorze? - zagaił, znów poprawiając swoje okulary. Nie chciał być wścibski, ale nie potrafił pohamować swojej ciekawości i delikatnie próbował wybadać, kim też Leo był i co robił w tej okolicy. Miał cichą nadzieję, że nie odpowie zdawkowo, że - na przykład - jest tylko przejazdem i właściwie to musi już iść, ale dziękuje za wszystko i do widzenia. Wiedział, że być może liczył na zbyt wiele, ale czy to nie byłoby miło, gdyby ich znajomość nie miała się zakończyć w przeciągu kilku najbliższych minut? Nawet jeśli, Forda ogarnęła jakaś nagła potrzeba, by przeciągnąć tę chwilę, zanim rozstaną się już na zawsze. W siedzącym naprzeciw chłopaku było... To coś. Nikt wcześniej nie wzbudził w nim takiego natychmiastowego i całkiem bezpodstawnego zainteresowania; coś w jego oczach, w jego uśmiechu sprawiało, że piegus chciał go poznać lepiej. Starał się jednak zdusić w sobie te niepoprawne nadzieje. Rozsądek podpowiadał mu, że sam fakt, iż jakiś przystojniak przypadkowo pojawił się w jego ogrodzie i spał na jego kanapie, wypełnił przydział pozytywnych zbiegów okoliczności na całe jego życie. Nie mógł liczyć na więcej i nie powinien się nastawiać. Nie chciał być później zawiedziony. Choć zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, z jakiegoś powodu zupełnie nie potrafił pozbyć się tego odświeżającego, przyjemnie ciepłego uczucia, które rozlewało się gdzieś nieśmiało w okolicach jego klatki piersiowej. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Mr. Brightside Nie Sty 21, 2018 10:27 pm | |
| Nawet gdyby Leo zarejestrował to nieśmiałe spojrzenie, to i tak wcale by mu się nie dziwił. Przecież był obcym w jego domu, nic dziwnego, że gospodarz miał na niego oko. Leo natomiast nie potrafił wyjść z podziwu jak jego nieoczekiwany towarzysz był... rozluźniony. Jakby to naprawdę nie było nic nadzwyczajnego, że obcy koleś wpadł mu do ogrodu, wytarmosił psa i wyspał się na jego kanapie. Jakby nawet się z tego cieszył. Naprawdę pretendował do bycia dziwnym, ale w ten najprzyjemniejszy z możliwych sposobów, dzięki którym ludzie w otoczeniu czuli się swobodnie. I taką właśnie swobodę poczuł Leo. Kilka chwil wystarczyło żeby obcy salon wydał mu się przyjemnym, ciepłym miejscem, w którym warto spędzić kilka kolejnych chwil. A że bolała go głowa i ogólnie czuł się fatalnie, to nie zamierzał kłócić się z zapewnieniem, że nie sprawił koledze kłopotu i wszystko jest w normie. Klapnął z powrotem na kanapę. - Dzięki za wodę i prochy. - Wymamrotał, nalewając sobie jeszcze jedną porcję, ale nim wychylił kolejną szklankę, najpierw wrzucił do ust ibuprofen. Gramolącego się na kanapę Oriona powitał ciepłym uśmiechem. Pies był właściwie przyczyną całego zamieszania. Gdyby nie on, pewnie wcale nie wpadłby do tego konkretnego ogrodu. Z przyjemnością znów zanurzył palce w miękkiej sierści, drapiąc psa za uchem. Wyglądało na to, że głaskanie zwierzaka dawało mu dużą satysfakcję, co istotnie było prawdą. Leo uwielbiał psy. - Właśnie widzę. Dobrze, że nie jest agresywny, bo nie wiem czy przeżyłbym przygodę na twoim trawniku. - Uśmiechnął się krzywo i wyciągnął dłoń, by uścisnąć rękę gospodarza. Miał mocny, zdecydowany uścisk pomimo fatalnego kaca. - Leo Woodward. - Przedstawił się, bo kompletnie nie pamiętał, by wcześniej to robił. Nie pamiętał też, by znał kogokolwiek o takim imieniu i nazwisku jakie przed chwilą usłyszał. Wychodziło więc na to, że faktycznie się nie znali. Tym gorzej. Leo miał wrażenie, że pomimo naturalności Siriusa, jego życzliwości, to ma on o nim raczej kiepskie zdanie. W końcu nie miał okazji zrobić dobrego wrażenia. Mógł jednak trochę podreperować swój wizerunek, a wszystko dzięki pytaniu Forda. - Staram się powstrzymywać przed niepokojeniem obcych ludzi po pijaku, więc nie. To był kompletny przypadek. - Zapewnił ze śmiechem. - Trochę wczoraj przesadziłem... No niech będzie, trochę bardzo. - Wywrócił oczami i czułym gestem roztrzepał sierść na grzbiecie Oriona. - Grunt, że miałem szczęście w nieszczęściu i wylądowałem tu, a nie w jakimś rowie. Wolał nawet nie myśleć co powiedziałaby jego matka, gdyby się dowiedziała. To mu przypomniało, że powinien do niej zadzwonić. Wprawdzie rzadko interesowała się jego nocnymi ekscesami, ale zdarzało jej się martwić w przypływie rodzicielskich uczuć. Uznał jednak, że zadzwoni do niej dopiero jak ruszy do domu. Miał nadzieję, że był gdzieś w jego okolicy, a nie na po drugiej stronie Dublina. Nim jednak zdecydował się zapytać o informacje na temat miejsca swojego przebywania, pociągnął rozmowę z Siriusem dalej, korzystając z przyjemnej, luźne atmosfery i tego, że gospodarz jeszcze nie wykopał go za drzwi. - Ty często zgarniasz pijanych ludzi na swoją kanapę? - Pierwszy raz zmęczone oblicze przeciął zawadiacki uśmiech, który zdecydowanie lepiej wpasowywał się w jego aparycję. - Jesteś całkiem odważny. A gdybym okazał się mordercą, albo złodziejem? - Uniósł jedną brew, ledwie powstrzymując się od szerszego uśmiechu, by zachować teatralną powagę swoich słów. I choć może faktycznie mógłby wyglądać na zakapiora w odpowiednich ciuchach, to siedząc na kanapie w pogniecionej koszulce, roztrzepanych włosach, z rozespanymi oczyma i do tego przytulając z czułością owczarka, sprawiał raczej wrażenie całkiem ciepłej i niekłopotliwej osoby. |
| | | StardustBadass Uke
Data przyłączenia : 27/07/2017 Liczba postów : 297
Cytat : Zero fucks given
| Temat: Re: Mr. Brightside Nie Sty 21, 2018 11:51 pm | |
| Ambrose wzruszył tylko ramionami na kolejne podziękowanie. To naprawdę nie było nic wielkiego, choć sam szczerze się sobie dziwił. Ale kto o zdrowych zmysłach pozwoliłby, żeby takie ciacho marzło na jego trawniku? Odegnał nieco nieprzyzwoite myśli i skupił się na tym, co go otaczało - czyli właściwie na Leo tarmoszącym jego psa, co nie odbiegało znacząco od tego, co działo się w jego głowie. W jakiś dziwny sposób cieszyło go, że niespodziewany gość nie wydawał się spłoszonym i mającym ochotę natychmiast uciec, a wręcz zaangażował się w całkiem przyjemną rozmowę. Zwykle stronił od ludzi i uważał ich za kłopot, ale... Woodward wyglądał na taki kłopot, z którym Sirius chętnie borykałby się przez jakiś czas. W ogóle siebie nie poznawał. - Collie to najmądrzejsze i najukochańsze zwierzaki na świecie - zaśmiał się cicho chłopak. - No, Orion, przytul gościa - zacmokał na swojego psa, by udowodnić, jak słodki był jego pupil i - bezsprzecznie - najlepszy przyjaciel. Futrzak natychmiast zamachał radośnie ogonem, rozradowany, że może pokazać swoje posłuszeństwo i stanąwszy na tylnych łapach, objął przednimi Leo za szyję, zaskomlał cicho i trącił mokrym, zimnym nosem policzek chłopaka, zaś na krótki gest dłonią swojego pana, natychmiast zdystansował się nieco z powrotem, pozwalając, by to człowiek decydował, na ile mógłby sobie pozwolić. Ambrose był dumny z tego, jak go wychował. Miał go od szczeniaka. Dzień, w którym rodzice zdecydowali się podarować mu psa, był najszczęśliwszym dniem jego życia. Był wierny, inteligentny i kochał się uczyć. Poza tym ofiarował mu całe swoje serce i bez niego z pewnością byłoby Fordowi znacznie trudniej przetrwać wszystkie wpadki swoich starszych. Obiektywnie rzecz biorąc, ich rodzicielstwo było totalną klapą. - Pamiętam. Miło mi cię poznać - odparł, a jeden z kącików jego ust uniósł się lekko, wykrzywiając jego wargi w odrobinę nieśmiały, ale naprawdę przyjazny i ciepły uśmiech. Szczęśliwy przypadek - chciał powiedzieć Sirius, jednak zdążył ugryźć się w język, zanim komentarz, który był zupełnie nie na miejscu i mógłby spłoszyć nowego znajomego, opuścił jego usta. Jeśli był jakiś powód, dla którego raczej unikał kontaktów z innymi, to właśnie fakt, że zawsze musiał bardzo się pilnować, by nie palnąć czegoś dziwnego, albo dobrać odpowiednie słowa, bo jego skróty myślowe najczęściej odbierane były przez innych opacznie. Kosztowało go to trochę wysiłku, bo myślał szybko, a pod wpływem emocji mówił i działał jeszcze szybciej, ale najczęściej było warto. Wszyscy mieli go za odludka, ale całkiem porządnego odludka, co nie mijało się z prawdą i bardzo mu pasowało, mimo że nie przychodziło mu utrzymanie tego wizerunku tak naturalnie, jak starał się, aby na to wyglądało. - Właściwie to był mój pierwszy raz - rzekł ze śmiechem, tym razem nie zdążywszy uniknąć dość niezręcznej kolokacji słów, ale mając nadzieję, że Leo uzna je za zamyślony żart (może trochę nietrafiony), a nie żenujący przypadek. - Muszę przyznać, że przeszło mi to przez myśl. Jednak w takim stanie, w jakim byłeś wczoraj, największe zagrożenie stanowiłeś dla siebie. - Ale mam nadzieję, że nie jesteś ani mordercą, ani złodziejem - dodał po krótkiej chwili z teatralnym przestrachem wymalowanym na twarzy i wyraźnie brzmiącym w ciepłym głosie, sugerując, że teraz, na trzeźwo, znacznie łatwiej byłoby mu kogoś zabić lub okraść. - Bo jeśli jesteś, to wiesz, ja i Orion będziemy zmuszeni cię powstrzymać. Siłą, jeśli trzeba. Zadziorny uśmiech Leo i w piegowatym introwertyku wzbudzał ochotę do żartów. To, z jaką łatwością przychodziła mu rozmowa z kimś całkowicie nieznajomym, zaskoczyła Forda. Ta swoboda była odświeżająca i... Całkiem niespotykana. Nie miał trudności z kontaktami międzyludzkimi albo słabych zdolności interpersonalnych, ale zwykle obcowanie z kimś, kogo nie znał zbyt dobrze, sprawiało, że czuł się choć trochę niekomfortowo, a gdzieś z tyłu głowy swędziała go potrzeba ucieczki, przez co czasem uchodził za burkliwego - podczas gdy w rzeczywistości był bezpośredni, aby ten kontakt, do którego był mniej lub bardziej zmuszony przez okoliczności, zakończył się jak najszybciej. Nie wymieniał grzeczności, nie chwalił niczego tylko po to, aby uchodzić za miłego. Owszem, starał się spełniać normy obyczajowe, ale tylko do pewnego stopnia. W tym momencie jednak nie czuł żadnych ograniczeń, nie czuł się do niczego przymuszany. Zupełnie jakby wziął głęboki oddech czystego, świeżego powietrza pierwszy raz od dawna. - Imprezowałeś gdzieś w okolicy? - zagadnął jeszcze, naprawdę będąc tego ciekawym. Być może odpowiedź powie mu coś więcej na temat Woodwarda, bo do tej pory nie dowiedział się zbyt wiele, poza tym, że chłopak był zdecydowanie zbyt fantastycznym, aby być prawdziwym. Musiało być z nim coś porządnie nie tak, tylko Ambrose nie wiedział jeszcze co. Nie było innej opcji. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Mr. Brightside Pon Sty 22, 2018 1:35 am | |
| Pamiętał? To go trochę zaskoczyło. Czyżby wczoraj w ogóle rozmawiali? Jeśli tak, to miał szczerą nadzieję, że nie plótł jakichś farmazonów, a przynajmniej, że nie powiedział nic żenującego. - Mi również. - Odparł szczerze. Postanowił na razie nie pytać o swoje wczorajsze bełkotliwe monologi. Podejrzewał jednak, że podczas jednego z takich wyjawił chłopakowi swoje imię. Zastanawiał się czy przedstawił się wtedy pełnym imieniem, czy nie? Z twarzy Siriusa ciężko było wyczytać coś innego prócz przyjaznego rozbawienia, więc Leo odpuścił sobie poszukiwania oznak, które mogłyby świadczyć, że on coś wie. Ale w sumie on też miał dość... dziwnie brzmiące imię. Leo na punkcie swojego był dość... wrażliwy. "Collie to najmądrzejsze i najukochańsze zwierzaki na świecie" Nie znał się specjalnie na psach, ale wierzył koledze na słowo. Poza tym, zaraz dostał piękny pokaz psich umiejętności, a o tym, że Orion jest kochany, dowiedział się już wczoraj. - Wow, świetne! Sam go szkoliłeś? - Kiedy psiak zareagował na polecenie, w zielonych oczach bruneta pojawił się prawdziwy zachwyt. Przytulił go, a potem pozwolił mu się cofnąć, by nie podważać autorytetu właściciela. Spojrzał na Siriusa z podziwem. - Naprawdę nieźle. Robi wrażenie. - Pochwalił, ale wrócił do przyglądania się mądrym ślepiom owczarka. Jakoś tak odruchowo chwycił jego pysk w dłonie i podrapał w policzki, a potem nachyliwszy się do zimnego nosa, dotknął go swoim własnym. Może to dziwne, ale... zawsze chciał to zrobić. - Mądry piesek, taki mądry. - Wymamrotał, czując się dziwnie lekko pomimo ciężkiej głowy i niewielkich mdłości. Pewnie wyglądał przy tym co najmniej... pociesznie, ale nie zastanowił się nad tym w pierwszej chwili. Czuł się fatalnie, lecz przez atmosferę kompletnego rozluźnienia i poczucia bycia... na właściwym miejscu, zachowywał się naturalnie. Miał chęć zetknąć się czołem z psem, to zrobił to, bo właśnie tak było przyjemnie. Co z tego, ze wyglądało to dziwnie? Zdając sobie sprawę z własnego zachowania naszło go jednak istotne pytanie: dlaczego? Dlaczego właściwie czuł się tu tak swobodnie? To było... irracjonalne, ale stanowiło przyjemną alternatywę do siedzenia w pustym domu z kacem-mordercą jako jedynym towarzyszem. Nie miał problemu z wybraniem strony. Przeniósł spojrzenie na rozpartego w fotelu Siriusa akurat wtedy, kiedy tamten znów się odezwał. "Właściwie to był mój pierwszy raz" Dwuznaczność tych słów, stara jak świat, trafiła do Leo, ale ukrył uśmiech odwracając głowę do psa. Przeszło mu przez myśl coś w stylu "Świetnie, że to ja się na niego załapałem", ale nie miał zamiaru mówić tego na głos. Po pierwsze nie miał w zwyczaju flirtować z facetami, których nie był pewien, a po drugie teraz nie miał chęci ani siły, by w takich kategoriach badać przyjaznego okularnika. Ta cała sytuacja i tak była wystarczająco dziwna, wolał więc nie udziwniać jej jeszcze bardziej. Chociaż... gdyby spojrzeć na Siriusa od takiej strony... Spoglądał na niego spod brwi, wciąż poświęcając część uwagi psu, ale tym razem jego spojrzenie wydawało się oceniające i nosiło ślady zamyślenia, jakby starał się dojrzeć coś, czego na pierwszy rzut oka nie było widać. Nim jednak jego rozmówca zdążył się na tym porządnie skupić, brunet uśmiechnął się szeroko i całe wrażenie prysło. - Jestem niegroźny tak długo jak nikt mnie nie wkurza. - Mrugnął do niego porozumiewawczo i roześmiał się. - Możesz zachować siłę na prawdziwych zbirów. Choć mam wrażenie, że Orion mógłby powalić ich sam, siłą swojej psiej miłości. Leo nie miał problemu z rozmową z nieznajomymi. Zwykle doskonale radził sobie w kontaktach z innymi, samemu prowokując sytuacje do zawierania nowych znajomości. Właściwie dzisiejsza nie odbiegała od normy pod tym względem, miała tylko nie co gwałtowniejszy i dziwniejszy wymiar. - Nie bardzo wiem gdzie jestem, ale podejrzewam, że tak... - Odparł. Spojrzał w kierunku okna, a potem wstał i przemaszerował przez salon. Po drodze skrzywił się lekko, bo świat znów zaczął delikatnie wirować, ale nie zamierzał panikować. Kaca trzeba było po prostu przeżyć. Zatrzymał się przy oknie, by wyjrzeć na zewnątrz. Zmrużył oczy bo poranne słońce wydawało mu się dzisiaj zdecydowanie zbyt jasne, i rozejrzał się. Miał widok na ogród, do którego wczoraj wpadł oraz na część dziwnie znajomej ulicy... Zaraz zaraz, czy to była jego ulica?! Parsknął śmiechem, a chwilę później odchyliwszy głowę roześmiał się już w głos. - No nie wierzę. Jestem beznadziejny. - Zamaszystym ruchem wskazał na okno. - Mogłem zrobić jeszcze parę kroków i byłbym u siebie, ale nie! Postanowiłem wpakować się komuś do ogrodu. - Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Dosłownie parę kroków. Ale nie zrobił ich i wylądował tutaj, w salonie Siriusa Forda, sympatycznego okularnika, który okazał się być jego sąsiadem. Odwrócił się do niego i zbliżył na odległość wyciągniętego ramienia. Spojrzał na niego rozpalonymi nagłym podekscytowaniem oczami. - W sumie, to trochę dziwne, że cię nie kojarzę. Mieszkamy na tej samej ulicy. Coś około... - policzył bezgłośnie, odginając kolejno palce. - ...ośmiu domów dalej, jeśli dobrze kojarzę. Przeprowadziłem się tu jakiś miesiąc temu, może trochę ponad. - Znów pokręcił głową. - Niesamowite, ale... naprawdę miło mi cię poznać, sąsiedzie. - Tym razem to on wyciągnął do niego dłoń darując mu szczery, radosny uśmiech. |
| | | StardustBadass Uke
Data przyłączenia : 27/07/2017 Liczba postów : 297
Cytat : Zero fucks given
| Temat: Re: Mr. Brightside Pon Sty 22, 2018 12:18 pm | |
| Patrzenie, jak gość pieścił i bawił się z jego psem, sprawiała Siriusowi dziwną przyjemność, uśmiechał się więc błogo, opierając się jednym łokciem na kolanie i podpierając dłonią podbródek. Nie chodziło tylko o dumę ze swojego wychowania Oriona, ale o sam fakt obserwowania człowieka szczęśliwego, mruczącego słodkie słówka i obdarowującego czułościami merdającą ogonem, włochatą, skomlącą coś po psiemu kulkę radości, która natychmiast zaczęła dawać nastolatkowi buziaki swoim mokrym jęzorem, gdy tylko przystawił bliżej swoją twarz. - Owszem - odparł Ambrose lekko. - Spędzam w domu dużo czasu, a Orion zawsze lubił się uczyć... Odkąd pamiętał wolał spędzać wolne chwile w swoim pokoju, a gdy zostawał sam ze swoim pupilem, w salonie albo ogrodzie. Nie przepadał za samotnością, ale lubił przebywać sam - dość dobrze potrafił rozróżniać obie kwestie. Z pierwszą kiedyś nie radził sobie zbyt dobrze, mając jakichś kolegów i znajomych, ale nie posiadając najlepszego przyjaciela, jednak potem pojawił się na jego drodze Orion i problem bliskich, ścisłych relacji został rozwiązany. Pies był jego rodziną, kimś najbliższym jego sercu. Na zrozumienie ojca raczej nie mógł liczyć, praca matki uniemożliwiała jej bycie przy nim, czasem nawet w najtrudniejszych momentach, choć zawsze była gotowa do poświęceń i Ford wiedział, że wystarczyłoby tylko słowo, a natychmiast ruszyłaby z powrotem do domu. Nigdy jednak nie skorzystał z tego przywileju - nawet nie wtedy, gdy złamał rękę, za co oczywiście dostało mu się, gdy rodzicielka wróciła, a syn, ku jej szczeremu zaskoczeniu, powitał ją z zagipsowanym na amen korpusem. Zatopił się we własnych myślach, a jego uśmiech pod wpływem wspomnień stał się odrobinę nostalgiczny. Z zamyślenia wyrwał go radosny śmiech Leo i Ambrose nie mógł nic poradzić na to, że jego oblicze znów się rozjaśniło. - Masz rację - przyznał ze śmiechem. Orion nigdy by nikogo nie zaatakował, chyba że domagając się pieszczot. Jasne, na komendę mógłby zaszczekać, zawarczeć i z groźną miną pogonić delikwenta, ale ugryźć - nigdy. Nawet podczas zabaw nie chwytał zębami niczego, co było na człowieku, uważając, by przy siłowaniu się albo aportowaniu nie capnąć nieopatrznie czyjejś dłoni. Aż serce rosło, gdy się patrzyło na tego łagodnego, lojalnego, wesołego i mądrego psiaka. Ford nie mógł prosić o lepszego kompana. Piegus zamrugał zaskoczony kilkukrotnie, trzepocząc długimi, ciemnymi rzęsami całkowicie zdezorientowany, gdy Leo poczęstował go rewelacją. Nie, to nie było możliwe. Chłopak miał ochotę rzucić się na kolana, unieść ręce ku niebu i wielbić Pana, Los, Aniołki, Zeusa albo Wielkiego Żółwia. Cokolwiek, co miało wpływ na ten niezwykły przypadek. A więc boski nieznajomy był jego sąsiadem? Ambrose potrzebował wytężyć całą siłę swojej woli, aby uśmiechnąć się lekko i subtelnie, a nie wyszczerzyć jak głupi do sera, świecąc oboma rzędami swoich równych zębów. - Co za zbieg okoliczności! - zawtórował Woodwardowi z dźwięcznym śmiechem. Sam miał trudności z tym, żeby w to uwierzyć. Nie wiedział, czym zasłużył sobie na ten prezent od losu, ale też nie miał zamiaru o to pytać. Zamiast tego postanowił cieszyć się tą niemal nierealną chwilą. Czy mogło być lepiej? - Właściwie to nie ma w tym nic dziwnego... - przyznał nieco zażenowany Sirius, nerwowo przetrzepując swoją czuprynę. - Nieczęsto snuję się po okolicy. Zdecydowanie należał do osób uwielbiających swój dom i przesiadywanie w nim, zwłaszcza że większość jego zainteresowań wcale nie wymagała wychodzenia. Bywało, że jechał wieczorem do centrum do kawiarni, klubu albo biblioteki, ale nie zdarzało się to często. Jedynym miejscem, w którym Ambrose i Leo mogli na siebie wpaść, był jeden ze sklepów w okolicy albo przystanek komunikacji miejskiej, a prawdopodobieństwo takiego spotkania wcale nie było wysokie. Wciąż jednak wyższe niż tego, co się faktycznie wydarzyło. Nie wiedział, ile osób rocznie zgarnia ze swojego trawnika przystojnych nastolatków, ale podejrzewał, że była to bardzo, bardzo mała liczba. - Mi również - uścisnął jego dłoń pewnie i zaśmiał się krótko, rozbawiony. - Wiesz, jeśli jesteś tu od niedawna, mogę pokazać ci Dublin - zaproponował, by po chwili z niejakim zawstydzeniem uświadomić sobie, że imprezujący i otwarty chłopak z pewnością zdążył się już wkręcić w jakieś towarzystwo i poznać wszystkie najciekawsze zakamarki miasta. - Gdybyś czegoś potrzebował, nie krępuj się, prawie zawsze jestem u siebie - dodał szybko piegus i posłał Leo ładny, promienny uśmiech. Bardzo nie chciał, by ta znajomość zakończyła się tak szybko, jak się zaczęła, ale miał trudność z zaproponowaniem czegoś. Już się obawiał, że wyszedł na desperata bez przyjaciół, co wcale nie mijało się znacząco z prawdą. Desperacko chciał poznać bliżej bruneta i nie posiadał bliskich przyjaciół, ale miał cichą nadzieję, że nie sprawiał takiego wrażenia. Zamiast tego starał się wyjść na przyjaznego i ciepłego sąsiada gotowego do pomocy, jednak nie nudziarza. Niemal z zapartym tchem czekał na reakcję Woodwarda, z bólem zdając sobie sprawę z tego, że niedługo już będą musieli się rozstać. Fakt, że chłopak mieszkał tylko kilka domów dalej, osłodził trochę Fordowi tę gorzką rzeczywistość. Oby tylko jeszcze chciał się z nim kiedyś spotkać... |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Mr. Brightside Pon Sty 22, 2018 2:34 pm | |
| Byli do siebie podobni w pewnych kwestiach. Obaj z rozbitych rodzin, kiepsko radzili sobie w kontaktach z ojcem. Obaj w pewien sposób niezależni, choć wciąż bardzo młodzi. Mieli cały świat na wyciągnięcie reki, ale korzystali z niego w zupełnie odmienny sposób. Leo nie był typem outsidera, garnął się do ludzi, otaczał się wianuszkiem znajomych, był wszędzie, robił wszystko, ale... w gruncie rzeczy był samotny. I tę samotność właśnie, zagłuszał chwilowymi przyjemnościami, znajomościami bez przyszłości. W ciągu całego swojego życia przeprowadzał się tak wiele razy, że zbudowanie trwalszych relacji graniczyło z cudem. Oczywiście w dobie internetu utrzymywanie kontaktu z innymi nie było trudne, ale stanowiło ledwie namiastkę prawdziwych związków. Dlatego właśnie za fasadą bezproblemowej, silnej osobowości Leonarda, krył się pewien smutek, smutek, któremu na szczęście rzadko dawał dość do głosu. - Zbieg okoliczności jak cholera. - Przyznał, szerząc się radośnie. Niby nic, głupi przypadek, ale nie tylko Siriusowi dawał jakąś dziwną satysfakcję. Leo po zamienieniu kilku zdań z nieznajomym w jego domu, po tym jak poczochrał mu psa i wyspał się na jego kanapie, czuł się nie obcym, a miłym gościem, który powinien wpadać częściej. Śmieszne, ale jakże miłe! Brakowało mu takiego poczucia, brakowało mu tak łatwego w kontaktach, pozytywnego towarzysza i może trochę naiwnie, ale od dzisiaj wróżył sobie przyjemny kolejny rok lub dwa w Dublinie. O ile matka znów nie zechce zaciągnąć go w jakiś inny, odległy skrawek kraju. Uniósł brwi w uprzejmym zdziwieniu, kiedy okularnik okazał nagłe zażenowanie. Wprawdzie rzeczywiście nie wyglądał na kogoś, kto szwenda się po mieście, ale nie chciało mu się wierzyć, że chłopak nie imprezował w ogóle czy choćby nie wychodził na spacer. - Biedny Orion. Pan z tobą nie wychodzi? - Zagadał do psa, teatralnie współczującym głosem, a potem zwrócił się do okularnika. - Może powinieneś zacząć? Chociaż... - Cmoknął. - Patrząc na to jak się poznaliśmy, chyba i tak masz sporo wrażeń nie wychodząc z domu. - Nie miał zamiaru dokuczać nowemu koledze, więc pomimo słów, brzmiał ciepło, może jedynie z niewielką nutą sympatycznej złośliwości. Po tym jak kolejny raz uścisnęli sobie dłonie, Leo wrócił na kanapę i sięgnął po swoje buty. Wcale nie uśmiechało mu się siedzenie samemu w domu z kacem, ale nie miał zamiaru nadużywać gościnności sąsiada. Ibuprofen niedługo powinien zacząć działać, więc pozbędzie się uporczywego dzwonienia w uszach, a woda na razie wystarczająco zapełniła mu żołądek, był więc całkiem... na chodzie. Mógł wrócić do domu i być kłopotem jedynie dla siebie. Bo choć teraz starał się wyglądać na rezolutnego, to w środku czuł się jak największy ludzki paproch i miał ochotę jedynie znów wczołgać się do łóżka. - Pewnie. Chętnie pozwiedzam coś więcej prócz Temple Bar. - Odparł, zawiązując sznurówki trampek. - Jeszcze nie miałem okazji wybrać się do Howth i połazić po tamtejszych klifach. - Podniósł wzrok na rozmówcę, uśmiechając się lekko. Miał zamiar połazić po nich sam, ale skoro napatoczyło mu się możliwe, całkiem przyjemne towarzystwo, to czemu nie? - Moglibyśmy wziąć Oriona. - Zaproponował, zerknąwszy na psa. Leo nie wyczuł żadnej desperacji od strony Siriusa. Wręcz przeciwnie, wydawało mu się, że chłopak był otwarty, sympatyczny i do tego tak wspaniale naturalny. Nie zgrywał chojraka, nie puszył się, nie przechwalał... był szczery. I tą swoją naturalnością ujął Leo za serducho. - Dzięki i wzajemnie. Jak mówiłem, gdybyś czegoś potrzebował, to wal śmiało. Mam u ciebie dług, ale wydajesz się spoko gościem, więc nawet bez tego długu ci pomogę. - Mrugnął do niego, uśmiechając się szeroko. - A właśnie. Masz przy sobie telefon? - Kiedy Sirius potwierdził, Leo kontynuował. - To dobrze, to zapisz sobie mój numer. Żeby nie było, że składam obietnice bez pokrycia. - I podyktował mu ciąg liczb. - Powinienem już spadać, zanim zadomowię się na dłużej. - Żartem zamaskował prawdziwą chęć dłuższego wylegiwania się na jego kanapie. - Swoją drogą, ładny salon. Przygładził dłonią roztrzepane włosy i bezskutecznie próbował wyprostować okropnie pogniecioną koszulkę. Przypomniał sobie też, że kurtkę zostawił u Ashley, choć nie do końca był przekonany, że sam ją tam zostawił... bardziej obstawiał to, że dziewczyna zwyczajnie mu ją zawinęła, by mieć pretekst do kolejnego spotkania. Oklepany motyw. Poczochrał Oriona po głowie, ostatni raz przed wyjściem. Potem wstał i ruszył do drzwi. |
| | | StardustBadass Uke
Data przyłączenia : 27/07/2017 Liczba postów : 297
Cytat : Zero fucks given
| Temat: Re: Mr. Brightside Pon Sty 22, 2018 9:10 pm | |
| Niezwykle promienny i szczery uśmiech Leo przyprawił niższego chłopaka o szybsze bicie serca i nikły rumieniec, który, miał nadzieję, ginął w jego piegach i cerze. Cechował się raczej stoicyzmem i nie przypominał sobie, kiedy ostatnio zareagował w podobny sposób. To wszystko z pewnością musiało być przez to, że zależało mu na bliższym zapoznaniu się z brunetem. Należał do osób, które przedkładały jakość nad ilość, a ponieważ do tej pory nie poznał nikogo, z kim naprawdę chciałby się blisko przyjaźnić, posiadał niewielu znajomych. Jeśli chciał się z kimś spotkać, zawsze ktoś by się znalazł, ale rzadko odczuwał taką potrzebę. Wystarczało mu raz na jakiś czas zobaczyć się z całą, większą grupką i jego potrzeby socjalizacji były spełnione. Woodward jednak miał potencjał - był otwarty i zabawny, ale nie napuszony, jak większość powszechnie lubianych w szkole dzieciaków. Dlatego Ambrose nie mógł zrezygnować z poznania go bliżej; tak wybredny człowiek jak on nie mógł przepuścić okazji zdobycia prawdziwego przyjaciela, gdy w końcu ktoś wystarczająco mu się spodobał. - Oczywiście, że wychodzi! - odfuknął, trochę udając, że się obruszył, a trochę czując się dotkniętym naprawdę. Nie chciał wyjść na złego właściciela! - Po prostu chodzimy do lasu, nie po głównych drogach i parkach. Tłumy lubił tylko na koncertach, we wszystkich innych sytuacjach potwornie mu przeszkadzały. Dlatego za każdym razem, nawet idąc z psem na spacer, wybierał bardziej odludne i niedostępne miejsca. Natura i cisza go cieszyły, więc pomysł wybrania się gdzieś w mniej zagospodarowane i zurbanizowane miejsce wraz z Woodwardem bardzo mu się spodobał. Na drobną złośliwość uśmiechnął się tylko lekko, unosząc jeden z kącików ust, dając do zrozumienia, że właściwie to Leo miał rację i nie zamierzał temu przeczyć. Na propozycję przytaknął ochoczo, może nieco zbyt entuzjastycznie, ale już się tym nie przejmował: - Jasne, bardzo chętnie! - Nawet bez długu? Dawno nie spotkałem tak dobroczynnej osoby - zażartował Ambrose, odpowiadając na puszczone mu oczko zawadiackim uśmiechem. Jego oblicze rozjaśniło się jeszcze bardziej, gdy brunet wykazał chęć wymienienia się numerami. Natychmiast po zapisaniu ciągu cyfr posłał nowemu znajomemu sygnał, by i on miał szansę wprowadzić jego numer do swoich kontaktów. Podczas pożegnania Ford z trudem powstrzymał się, by jakąś niedwuznaczną odzywką, że wcale by mu nie przeszkadzało, gdyby sobie tu pomieszkiwał, ale naprawdę nie chciał psuć tego wszystkiego marną imitacją flirtu i to całkowicie nie na miejscu. Zamiast tego podziękował za skomplementowanie wystroju i uśmiechnął się szeroko. - To się zgadamy w takim razie. Do zobaczenia! - zawołał na pożegnanie, a gdy tylko Leo zniknął za oknem z pola widzenia, piegus zsunął się po drzwiach i ukrył twarz w dłoniach. Był w dupie. Cholernie szczęśliwy, ale wciąż w dupie.
Jeszcze przed końcem dnia zdążyli wymienić się kilkoma wiadomościami i umówić na wspomniany spacer. Już godzinę przed nim Ambrose pałętał się po domu bez celu, cały w skowronkach, ale jednocześnie zdenerwowany. Nie mógł się doczekać! Nie potrafił się na niczym skupić, wszystko leciało mu z rak. Zbił nawet jedną ze swoich ulubionych szklanek - znowu. Już niedługo, a będzie musiał kupić kolejny zestaw. Po włożeniu do niewielkiego worka dużej butelki wody, jakichś zdrowych przekąsek i psich przysmaków oraz znalezieniu psich szelek wraz ze smyczą był gotów do drogi i nie miał co robić. Siedział więc, zerkając co chwila nerwowo w ogromne okno, oddzielające salon od ulicy. Orion musiał wyczuć jego niepewność, bo podbiegł do niego truchtem i zaczął zaczepiać, domagając się zabawy. Wesołe piski i szczekanie pupila trochę oderwały myśli Forda od wyczekiwanego spotkania i sprawiły, że skupił się na swoim futrzaku. Trochę przeciągał z nim linę, trochę ćwiczył komendy, a trochę miział, tarzając się po parkiecie. Dopiero dzwonek sprawił, że chłopak zerwał się na równe nogi i w kilku krótkich krokach doskoczył do drzwi, już nie mogąc się doczekać, aż zobaczy za nimi przyjazną (i doskonałą) twarz bruneta. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Mr. Brightside Sro Sty 24, 2018 1:30 pm | |
| Ciepły, pogodny dzień bez wątpienia zachęcał swoją aurą do spacerów. Wokół pyszniła się zieleń, po niebie płynęły puchate obłoki chmur, a powietrze wypełniała woń rozgrzanej ziemi. Leo nie pamiętał kiedy ostatni raz był tak świadomy uroku zwykłego popołudnia. Nie pamiętał też, kiedy ostatni raz wybrał się gdzieś tak po prostu, żeby pooddychać świeżym powietrzem i pozachwycać się naturą, dlatego jego nastrój był tak dobry pomimo porannych sprzeczek z mamą. Popołudnie zapowiadało się więc przyjemnie i miało aurę słodkiego lenistwa ostatnich dni wakacji. Pokonanie drogi od domu do Siriusa nie zajmowało mu więcej niż pięć minut, dlatego nie miał możliwości się spóźnić. Był na czas. Zresztą, nie należał do spóźnialskich. Prezentował się lepiej niż w dniu ich pierwszego spotkania. Przede wszystkim, jego twarz nie była szara i zmęczona od alkoholowego zatrucia. Chłopak trzymał się prosto, jako-tako ułożył włosy, a jego strój był po prostu schludny. Jasno niebieska koszulka, ciemne jeansy oraz podniszczone trampki nie były przecież czymś nadzwyczajnym, ale i tak dobrze na nim leżały. Nacisnął dzwonek, a gdy drzwi otworzyły się i zobaczył w nich znajomą postać, uśmiechnął się szczerze. Sirius był dokładnie taki, jakim go zapamiętał. Z zaraźliwym uśmiechem na piegowatej twarzy, sprawiając wrażenie osoby, której po prostu nie da się nie lubić. - Cześć. - Wyciągnął do niego dłoń. - Widzę, że jesteś gotowy. - Zauważył, głównie po psich szelkach na Orionie. Nim jednak w ogóle ruszył gdziekolwiek, nie mógł odmówić sobie chwili na poczochranie biegającego między ich nogami owczarka. Uwielbiał tego psiaka. Kucnął i zagłębił palce w miękką sierść na jego karku. - Orion, tęskniłeś, piesku? Tęskniłeś? - Śmiał się, kiedy pies z radością merdał ogonem i językiem próbował sięgnąć jego twarzy. Uniósł głowę, by tym razem ustrzec się przed obślinieniem policzka. Spojrzał na kolegę. - Ogarnąłem dojazd. Stąd autobusem to jakieś dziesięć minut, potem dalej już pieszo. Byłeś tam kiedyś tak w ogóle? - Wstał, wyraźnie gotowy do drogi. |
| | | StardustBadass Uke
Data przyłączenia : 27/07/2017 Liczba postów : 297
Cytat : Zero fucks given
| Temat: Re: Mr. Brightside Wto Sty 30, 2018 4:18 pm | |
| Dopisująca pogoda blakła w porównaniu z brunetem, który stanął w drzwiach Forda. Chłopak nie musiał zmuszać się do naturalnego uśmiechu, który na widok znajomego rozjaśnił jego twarz, ale do nonszalanckiego tonu i w ogóle wyartykułowania krótkiego powitania już owszem. Podejrzewał, że dzisiejszego dnia Leo będzie z pewnością prezentował się znacząco lepiej niż jego pijana lub skacowana wersja, ale rzeczywistość przechodziła jego najśmielsze oczekiwania. - Hej! - odparł wesoło, ściskając wyciągniętą dłoń nastolatka i starając się odrobinę zdusić w sobie podekscytowanie. Uratował go szczekający i podskakujący Orion, który domagał się zainteresowania Woodwarda. Ambrose z uśmiechem patrzył, jak brunet wita się z piszczącym z radości psem i wykorzystał ten moment, by nieco wzmocnić panowanie nad samym sobą i własnymi odruchami. - Kilka razy - odrzekł, zakładając na plecy spakowany worek i przypinając do szelek owczarka smycz. - Rzadko jeździmy z Orionem komunikacją, a samotne spacery nie są tak fajne - wyjaśnił krótko nastolatek, wzruszając ramionami i zamknąwszy drzwi na klucz, ruszając w stronę przystanku. W duchu cieszył się, że Leo wiedział, jak i dokąd należało iść, bo, choć sam sprawdził wszystkie możliwe dojazdy oraz przeczytał każdy dostępny w internecie artykuł na temat Howth, orientacja w terenie nie była jego mocną stroną. Jasne, wiedział, jak czytać mapę, ale nie chciał spędzić spaceru z nosem w ekranie telefonu, usiłując się nie zgubić. Krótka podróż przebiegała na niezobowiązujących rozmowach, z których po wyjściu z autobusu Ambrose już niewiele pamiętał. To nie tak, że nie słuchał - ważne było dla niego każde jedno słowo bruneta, ale zdenerwowanie robiło swoje. Gdy znaleźli się na ścieżce prowadzącej wgłąb klifów, spuścił Oriona ze smyczy i sam wybrał jedną z mniej uczęszczanych tras, modląc się w duchu, aby Leo zapamiętał drogę. Nie chciał musieć przyznać, że przez niego się zgubili i zrujnować tak wspaniałego popołudnia. - Więc... Skąd przyjechałeś? - zagadnął Ford z uśmiechem swojego towarzysza, wspinając się w górę po kamienistej ścieżce. Naprawdę chciał go poznać i miał nieśmiałą nadzieję, że nie brzmiał, jakby go przepytywał. Ciepły wiatr znad morza rozwiał jego już i tak niedbałą czuprynę i sprawił, że musiał odgarnąć włosy, które wpadały mu do oczu. Choć klify były popularnym miejscem do spacerów i znanym punktem turystycznym, poza nimi nie było w pobliżu nikogo innego. Siriusa cieszył taki zbieg okoliczności - rzadko kiedy przebywanie na świeżym powietrzu było choć w niewielkim stopniu prywatne. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Mr. Brightside Czw Lut 01, 2018 3:53 pm | |
| Pachnący słoną wodą wiatr czesał wrzosowiska i roztrzepywał włosy. Choć było ciepło, to uderzające od morza podmuchy zmusiły Leonarda do założenia kurtki, którą poprzednio trzymał przewieszoną przez ramię. Uszyta na wzór wojskowej, w kolorze zgniłej zielni, sprawiała wrażenie wytartej i znoszonej. Cóż, nową zostawił na imprezie, więc nie miał w tej kwestii zbyt dużego wyboru. Sprężystym krokiem wspinał się po ścieżce prezentując doskonałą kondycję. Nawet nie oddychał ciężej, przynajmniej na razie. Myślami zaś wracał do wspomnień podobnych wycieczek, zwykle w większym gronie, roześmianym i rozkrzyczanym, które odstraszało spokojnych przechodniów. Dzisiaj było zgoła inaczej, ale nie przeszkadzał mu tutejszy spokój, a nawet więcej, wyczekiwał go. Dobrze było czasem przystopować. Przebywając chwilę dłużej w towarzystwie Siriusa dostrzegł pewne drobiazgi w jego zachowaniu, które go zastanawiały. Chłopak bardzo często mu się przyglądał, a gdy rozmawiali, wydawał się niezwykle... zainteresowany, choć przecież gadali o pierdołach. Leo nie do końca wiedział czym zasłużył sobie na takie żywe zainteresowanie. Uznał jednak, że być może Sirius jest po prostu dobrym, dbającym o rozmówcę dyskutantem i stąd poświęcał mu tyle uwagi. Nawet do głowy mu nie przyszło, że chłopak może być nim zainteresowany w inny sposób. Co tyczyło się drogi powrotnej, czy w ogóle, pokonania całej trasy, Leo kompletnie się tym nie przejmował. Zawrócić mogli zawsze. Jeśli będą iść jednym szlakiem były niewielkie szanse, że się zgubią. Właśnie wchodzili na ścieżkę brzegiem klifu, kiedy usłyszał pytanie. Zatrzymał i spojrzał przez ramię na towarzysza. - Urodziłem się w Galwey, ale przyjechałem tu z Mullingar. Moją rodzicielkę ciągnie na wschód. - Uśmiechnął się, ale jakoś tak kwaśno. - Wprawdzie najpierw było Castlebar i Charlestown, ale potem faktycznie przenieśliśmy się na wschód pod Roscommon, a dopiero następnie do Mullingar. - Wyliczał, podchodząc niebezpiecznie blisko krawędzi klifu. - Teraz jestem tu, i bardziej na wschód Irlandii być nie mogę, dosłownie i w przenośni. - Stanął na samym brzegu i uśmiechnął się do bezkresu wielkiej wody. Morze z hukiem rozbijało się o przybrzeżne skały. - Ale kto wie? Może za rok będę mieszkańcem jakiegoś miasteczka w Wielkiej Brytanii? - W jego głosie dźwięczało rozbawienie odrobinę podszyte kpiną. Wydawało się, że podchodzi do licznych przeprowadzek z humorem, ale w duchu był nimi naprawdę zmęczony. Liczył, że po skończeniu szkoły zostanie w Dublinie i nawet jeśli matka będzie chciała wyruszyć dalej, to on coś sobie ogarnie i pozwoli jej podróżować samej. Była dorosła, poradzi sobie bez niego, a on... on również już dorósł. - Brakowało mi tego. - Podjął po chwili. - W głębi lądu nie ma takich widoków. - Osłonił oczy przed słońcem. - Te klify co prawda nie mogą równać się z Moherowymi, ale... i tak jest tutaj urokliwie. - Mówiąc to miał dziwnie melancholijne spojrzenie, które odrobinę łagodziło drapieżny wygląd delikwenta. Po chwili milczenia odwrócił się do Siriusa. Po melancholii nie było śladu, zastąpił ją szeroki uśmiech i zaciekawienie, które rozjaśniło jego spojrzenie. - Ale ja tak o sobie, a co z tobą? Urodziłeś się w Dublinie? - Wrócił do niego na ścieżkę, darując mu pełnię swojej uwagi. - Opowiedz coś o sobie. Masz jakieś hobby, którym chciałbyś się pochwalić? - Wcisnął dłonie w kieszenie kurtki i ruszył dalej wzdłuż szlaku, tym razem już ramię w ramię z kolegą. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Mr. Brightside | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |