Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
Indeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Ze śmiercią mu do twarzy

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:14 pm

Ze śmiercią mu do twarzy Image0

Theodore Williams | Księgowy

- Trzydzieści lat
- Brązowe oczy, czarne włosy. Urodę odziedziczył głównie po matce, podobnie jak smukłą sylwetkę. Po ojcu natomiast zdecydowanie charakter, który lekko mówiąc był raczej lakoniczny.
- Pracoholik, korposzczur, trybik w przedsiębiorczej machinie nieżycia. Jego życie ogranicza się do przesiadywania w biurze, tylko po to, by w domu robić dokładnie to samo.
- Rzadko się uśmiecha, ale dość sympatyczny z niego koleś. Po alkoholu wychodzi z niego diabeł, niestety Theodore dość rzadko sięga po butelkę. Często jednak pali, zarówno papierosy jak i bardziej relaksujące specyfiki.
- Całkowicie homoseksualny. W swoim trzydziestoletnim życiu miał jednego kochanka, który okazał się być jedną, wielką porażką.

Ze śmiercią mu do twarzy B0d49f6bf4a97dd56c8a2339a946baaf

Tristan Ende | Śmierć

- Wygląda na około trzydziestki
- Dobrze zbudowany, umięśniony, szeroki w barach, z czarnymi oczami (gdy włącza “moc”, zmieniają się w czerwone i znikają białka, pozostaje tylko krwisty blask)
- Znudzony (nie)życiem i swoim zadaniem, lubi ludzi i stara się im ulżyć w ostatnich chwilach,
- Miły, uprzejmy, z przyjemnym dla ucha barytonem,
- Nie uśmiecha się rzadko, ale nigdy ten uśmiech nie dociera do jego oczu,
- Miał już kilku ludzkich kochanków, zawsze jednak musiał w końcu puścić ich dalej, do przodu, nie zdradzając swojej tożsamości i nie dając im szansy na przerażenie czy odrzucenie go.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:19 pm

Był jednocześnie w wielu miejscach. We wszystkich, w których był potrzebny i w kilku, w których wcale być nie musiał, ale wydawało mu się to właściwe. Nie zawsze też był tam, gdzie faktycznie dochodziło do tragedii. Czasami jednak komuś udało się w ostatniej chwili wywinąć - ale i tak odwlekał tylko nieuniknione. I chociaż wszyscy myśleli, że wiedział absolutnie wszystko, zwykle wątpili w jego nieomylność. 
On też w nią wątpił. Właśnie dlatego zawsze był przygotowany na niemożliwe. I dlatego też czasami pozwalał sobie na zdumienie lub ciekawość.
Ten wieczór nie był pod tym względem wyjątkowy. Szedł za swoją przyszłą ofiarą bez pośpiechu, w odpowiedniej odległości, nie obawiając się, że ją zgubi. On nigdy nikogo nie gubił. Zwykle pozwalał sobie przyjść ledwie moment przed wypadkiem, ale czasami robił od tego wyjątek. Czasami ktoś potrzebował wsparcia, towarzystwa, kogoś kto będzie przy nim w tych trudnych chwilach, poprzedzających śmierć. I on tam był. Nie zawsze widoczny, nie zawsze tuż obok, ale był. Tylko tyle mógł śmiertelnikom dać - i robił to zawsze, bez zawahania, nawet jeśli czasami czuł smutek bardzo podobny do tego, który odczuwali oni. Zbyt długo ich obserwował, zbyt długo pomagał im przejść na drugą stronę, zbyt długo przebywał w ciele złudnie podobnym do ludzkiego. Nie był człowiekiem, ale jednocześnie nie brakowało mu do tego tak wiele, jak można by się spodziewać.
Krople deszczu spływały po jego płaszczu (ani długim, ani czarnym), wywiniętym do góry kołnierzu i jasnych włosach, gdy bez obaw (ani pośpiechu) przesuwał się po uliczkach, ciesząc delikatnym chłodem, który przedzierał się przez jego ubranie. Nie groziła mu choroba, nie groziła mu utrata tego ciała - mógł robić wszystko, a moknięcie nie było nawet wyjątkowo szalone czy problematyczne. Mógł zrobić cokolwiek, a wybrał nasiąkanie brudnym deszczem. Niewielu ludzi by go zrozumiało. 
Mężczyzna, za którym podążał, zniknął. Skręcił w lewo czy w prawo? Nie robiło to żadnej różnicy. On i tak wiedział, gdzie mieli obaj trafić. Nawet, jeśli wybiorą różną drogę, i tak wreszcie się spotkają. 
To była kwintesencja śmiertelnego życia. 
Uśmiechnął się pod nosem, skręcił w lewo, później w prawo, i jeszcze raz w lewo. Niepozorna, czarna brama była uchylona, a przez nią przedzierało się wielokolorowe światło. Turquis Cat był we wspaniałej formie, jak zawsze. Z roku na rok rozwijał się coraz bardziej, zbierał coraz bardziej wyjątkową klientelę i… zmierzał ku okropnej tragedii. 
Tragedii, ku której zmierzał właśnie on. 
Przekroczył próg bez zawahania, otrzepał i zdjął (i otrzepał…) płaszcz, oddał go uśmiechającej się ze zmęczeniem młodej dziewczynie, przyjął numerek i skierował się w stronę głównej sali. Szukał wzrokiem mężczyzny, za którym podążał od jego pracy… i tak, wreszcie go znalazł. Siedział przy barze, chyba jeszcze nie zdążył niczego zamówić - albo czekał, aż drink się przed nim pojawi. Nie robiło to żadnej różnicy, wystarczyło usiąść w odpowiedniej odległości i czekać… Albo podejść, usiąść obok i patrzeć na tragedię z bliska.
Uśmiechnął się - tym razem decyzja była oczywista.
Zgrabnie wyminął tańczące pary, singli i grupki, w ostatniej chwili nabierając poślizgu, by - niby to przypadkiem - zderzyć się ramieniem z siedzącą ofiarą. Wydał z siebie zdumiony syk, chwycił się wolną dłonią blatu i obrócił głowę w kierunku mężczyzny, uśmiechając do niego przepraszająco.
- Rany, sorry, duży ruch - rzucił, na tyle głośno, by zostać usłyszanym, ale jednocześnie na tyle cicho, by nie zostać uznanym za pijanego lub męczącego, którego lepiej będzie z uprzejmym uśmiechem pożegnać i oddalić się w przeciwnym kierunku.
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:24 pm

Turquis Cat było ostatnim miejscem, w którym chciał być teraz Theodore. W swoim trzydziestoletnim życiu, jego hierarchia wartości jaką sobie wypracował, znacznie różniła się od tej, którą kierowali się jego, już nie tak młodzi, rówieśnicy. Podczas gdy tamci chętniej oddawali się uciechom cielesnym, budowali domy, sadzili drzewa i płodzili dzieci (niekoniecznie w tej kolejności), on niestrudzenie oddawał się pracy, która była zarówno jego domem, drzewem, dzieckiem i największą ukochaną. Nie przywykł do hałasu, który niewątpliwie wypełniał teraz jego uszy, powodując, że serce dudniło mu w klatce piersiowej, wystukując mocny rytm nadanego bitu. Nie przywykł też do tłumu ludzi, otaczających go z każdej strony i bezkarnie przekraczający jego osobistą barierę prywatności. Nawet alkohol, chociaż mocny i soczyście kolorowy, nie smakował tak dobrze, jak kolejna kawa wypita nad równie kolorowymi tabelkami i księgowymi wykresami, nad którymi ślęczał od rana do nocy.
Prawdopodobnie gdyby nie wyjście z pracy, ta wątpliwie przyjemna dla niego impreza integracyjna, siedziałby w biurze do późnej nocy, tylko po to by po powrocie do domu sprawdzić jeszcze raz czy wszystko zrobił idealnie.
Bo wszystko musiało być idealne.
Idealnie wyprasowana koszula. Idealnie zaparzona kawa, w odpowiedniej temperaturze i mocy. Idealne uczesanie czarnych, gęstych włosów. Idealnie sterylne mieszkanie, które nie miało duszy i przypominało swoistą kostnice dla jego życia towarzyskiego.
Bo on, Theodore Williams posiadał tylko jeden cel w życiu, tylko jedną pasję. Pracę, w której musiał być najlepszy. I nic, absolutnie nic nie powinno go rozpraszać.
ak więc nie miał partnera, nie miał przyjaciół, na półkach nie leżały książki, które czytałby dla urozmaicenia wolnego czasu. W telefonie miał najważniejsze numery, w pamięci zero wspomnień z niezapomnianych wakacji w Grecji wraz z ekipą znajomych.
Miał trzydzieści lat i przez ten czas nie zrobił nic, by się rozerwać.
Wyjątkiem rzecz jasna były chwile takie jak te, gdzie dość niechętnie zostawał wyciągany do ludzi, co znosił zawsze cierpliwie i cicho, owszem, uczestnicząc ale nigdy bardzo się nie angażując w frywolną, pijacką zabawę.
Dlatego też, gdy tylko poczuł mocne trącenie w ramię, co wywołało lawinę kilku niespodziewanych rzeczy na raz, upewnił się w przekonaniu, że znajduje się w bardzo nieodpowiednim dla siebie miejscu.
Drink, który trzymał, zachybotał się, wylewając część zawartości na nienaganną koszulę. Barman, który do tej pory szczęśliwie omijał go wzrokiem, skupił na nim uwagę, z zainteresowaniem obserwując dalszy rozwój sytuacji. Ciemne, brązowe oczy Williamsa uniosły się, by zlokalizować powód zniszczenia jego i tak marnego wieczoru.
A powód okazał się być wyjątkowo przystojnym mężczyzną, którego usta wykrzywiały się w przepraszającym uśmiechu.
- No tak - powiedział w końcu, marszcząc przy tym krótko brwi. - Duży ruch - przyznał, jakby oczywista oczywistość wcale taka oczywista nie była. Oczywiście.
Spojrzał na solidną plamę w dole koszuli i kilka kropel na udzie, zdobiące równie elegancką parę spodni. Odstawił drinka, sięgając po serwetkę, szybko próbując odratować kawałek materiału.
- Samo "sorry" chyba nie wystarczy - mruknął tylko, chociaż ciężko było stwierdzić co miał dokładnie na myśli. Głos miał ładny, aksamitny i dość niski, ale za to ton nie wyrażał nic poza nieznacznym poirytowaniem.
- Nic się nie stało - dodał w końcu, bo i tak nie sądził, by cokolwiek mógł w tej sytuacji zrobić. Po prostu spojrzał więc na winowajcę, wzruszając ramieniem i posyłając mu krótki, ledwo widoczny uśmiech.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:25 pm

Theodore wydawał się człowiekiem, którego życie powinno wyglądać jak z okładki magazynu. Był przystojny, miał dobry gust, pracę przynoszącą zarobki więcej niż wystarczające do godnego życia i było w nim coś, co sprawiało, że człowiek chciał usiąść obok niego. Oczywiście, to wrażenie znikało w chwili, w której się odzywał - kilkoma lakonicznymi słowami sprowadzając dotychczas nieświadomego osobnika na ziemię. A mimo to, wciąż bywał wyciągany na imprezy integracyjne i ludzie wciąż go zaczepiali. 
Ende był wyjątkiem pod tym względem, ponieważ wiedział czego się spodziewać i wiedział też, że w tym mężczyźnie mogło być coś więcej. W każdym było, zawsze. Szkoda, że nikt tego nie odkryje i nie da mu szansy na chociaż kilka chwil prawdziwego, szczęśliwego życia. Coś, na co mógłby spojrzeć w chwili śmierci i uśmiechnąć się lub pożałować, że nie mógł tego posmakować w większej ilości. 
Wyjął portfel z kieszeni, a z niego kilka banknotów o odpowiednio wysokich nominałach, by przyciągnąć uwagę barmana bardziej do siebie. 
- Butelkę czystej wódki - poprosił, posyłając mu szeroki uśmiech, który nie sięgnął oczu, ale przyciągał spojrzenie do tego stopnia, że nikt nie mógł dostrzec tego braku i ewidentnej sztuczności. Gdy alkohol pojawił się przed nim, Tristan skinął głową na zirytowanego odrobinę mężczyznę. 
- Chodź do łazienki. Jak szybko wylejemy, spłucze się kolor i wystarczy woda i dobry proszek do prania na zmycie zapachu - rzucił, chwytając butelkę, ale tylko po to, by wcisnąć ją w dłoń mężczyzny.
Mieli jeszcze czas. Zresztą, to czy byli w łazience, czy na sali tanecznej, czy w dark roomach, nie robiło żadnej różnicy. Nie tym razem. Nie w sytuacji, w której z trzydziestoletnim pracownikiem korporacji przebywał właśnie Ende.
- Powinno wystarczyć razem z “sorry” - dodał i puścił oko do mężczyzny, lekko ciagnąc go za ramię w stronę łazienki. Prowadził go zwinnie, niemal tanecznym krokiem wymijając kolejnych ludzi, nie bezpośrednio zmuszając swojego towarzysza do podążenia za nim, ale jednocześnie nie dając mu możliwości na odmówienie. Dzięki szczupłej sylwetce i lekkim ruchom nie przywodził na myśl żadnego niebezpiecznego osobnika, który w tej łazience wykorzysta - potencjalną - bezbronność swojej - ewentualnej - ofiary. Nie, zachowywał się raczej luźno i naturalnie, jak człowiek, któremu nie brakuje pieniędzy i który chce komuś wynagrodzić swoją nieuprzejmość. 
W łazience oprócz nich była dwójka mężczyzn - jeden zamknięty w kabinie, a drugi wpatrujący się tępo w swoje odbicie, szukający w nim czegoś, czego… Cóż, czego już nie zdąży odkryć. Tristan starał się w tym momencie na tym nie skupiać. Zdecydował, że będzie towarzyszył akurat Williamsowi i nie powinien w tym momencie mieć żadnych wątpliwości. Na nie było już za późno.
Wyjął z jednej z kabin rolkę papieru (tak się akurat złożyło, że wiedział, do której powinien po nią sięgnąć) i zbliżył się do umywalki, przy której zostawił swojego towarzysza. 
- Na co czekasz? Szybkość reakcji jest najważniejsza - rzucił, z lekką wesołością strofując poplamionego bruneta.
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:26 pm

Jedyne, co nasuwało mu się na myśl, to proste i krótkie serio?, gdy butelka wódki wylądowała w jego dłoni. Uczucie spotęgowało się mocniej, kiedy chwilę potem maszerował w kierunku klubowej toalety, nie bardzo wiedząc, co właściwie powinien o tym wszystkim myśleć. Wahał się pomiędzy decyzją, co bardziej go zaskoczyło; czy drobny incydent, czy samo zachowanie mężczyzny, który w całym swoim jestestwie, miał w sobie coś, od czego trudno było oderwać wzrok. Z pewnością musiał uchodzić za charyzmatycznego, skoro niecałe pięć minut od ich pierwszego spotkania, Theodore siedział z nim w kiblu, planując się rozebrać.
Nie całkowicie, rzecz jasna. Ale wystarczajaco, by poczuł się z lekka skrępowany.
Toaleta nie należała do najczyściejszych. Ściany pokrywały kolorowe, fantazyjne napisy, natomiast lustra gdzieniegdzie były utłuczone lub popękane. Nie było jednak najgorzej, chociaż Williams był pewien, że działy się tu rzeczy niestworzone i nawet mógłby przysiąc, że widział takie rzeczy na stronie internetowej z filmami dla dorosłych. Kiedyś. W końcu każdy kiedyś oglądał jakieś porno, prawda?
Po dłuższej chwili ciemne oczy odnalazły twarz mężczyzny, który go tu przyciągnął. Zlustrował go uważnie, trochę jakby oczekiwał, że ten w końcu oznajmi mu, że to kiepski żart. Kto wie, wtedy może faktycznie zignorowałby kolorową plamę na koszuli, która nie dawała wątpliwości, że tu i teraz dzieje się w jego dziwnie pokręconej rzeczywistości.
- Wyglądasz, jakbyś miał wprawę we wpadaniu na ludzi - zauważył, unosząc tylko brew, a następnie odkręcając butelkę wódki. Ostra woń uderzyła go w nozdrza, nim upił energicznie spory łyk, krzywiąc się przy tym solidnie. Nie pił dlatego, że chciał; napił się, bo liczył w duchu, że o wiele łatwiej będzie mu rozebrać się przed nieznajomym mężczyzną. Tylko czy faktycznie był to taki problem?
Ukradkiem, w lustrzanym odbiciu, jeszcze raz prześlizgnął się spojrzeniem po jego sylwetce. Był przystojny, dobrze ubrany i Theodore, stojąc w bliskiej odległości, mógł poczuć przyjemny zapach perfum, mile łechcący jego zmysły. Oblizał bezwiednie wargi, w końcu rozpinając guziki koszuli, by zsunąć ją z ładnego, bladego ciała, gdzieniegdzie naznaczonego licznymi pieprzykami.
Wylewając na koszulę wódkę, a następnie mocząc ją w wodzie, marszczył lekko brwi, całkowicie pochłonięty czynnością. Ba! Pochłonięty do tego stopnia, że w pewnym momencie zamarł, wpatrując się w trzymany materiał. Mokrej. Koszuli. Jedynej jaką miał.
- Kurwa jego mać - jęknął, rzucając szmatę do zlewu i obracając się do swojego towarzysza doli i niedoli, by zgromić go wściekłym spojrzeniem.
- Wiesz co? Pieprz się. Ty i ta Twoja wódka. Nie mogłeś po prostu postawić mi drinka?! - syknął, w końcu rzucając w niego mokrą koszulą i wyciągając z kieszeni spodni paczkę fajek, by wsunąć sobie jedną do ust.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:27 pm

- Nie, raczej mam wprawę w radzeniu sobie z plamami - odparł nonszalancko białowłosy, z uniesionymi brwiami obserwując, jak jego towarzysz upija wcale nie tak mały łyk alkoholu… a potem zdejmuje koszulę. 
Ende był tak zaskoczony tym nieoczekiwanym zwrotem sprawy, że w żaden sposób nie spytał się Williamsa, co on w zasadzie wyczynia. Zamiast tego podziwiał częściowy striptiz mężczyzny, powiódł spojrzeniem po jego nagim ciele - i, niestety, nie tak nagim, tyłku - a nawet wyłapał niejednoznaczne spojrzenie, którym sam został obdarzony. Decyzja, by tego wieczora potowarzyszyć Theodorowi, nagle wydała się jedną z lepszych, jakie Ende podjął przez ostatnie kilkaset lat. Nie zbliżył się do niego bardziej, z uśmiechem obserwując poczynania mężczyzny i czekając, aż w końcu coś w nim zaskoczy. Nie mógł wypić aż tyle, by nie doszły do niego konsekwencje jeszcze w ciągu… kilku…
Oho.
Ende mimowolnie parsknął śmiechem.
- Postawiłem ci całą butelkę drinków - powiedział, nonszalanckim gestem wskazując na do połowy opróżnioną wódkę, gestem znacznie bardziej królewskim, niż pasowało, gdy trzymało się w dłoni papier toaletowy. - I nikt nie kazał ci się rozbierać. Myślałem raczej o poradzeniu sobie z pomocą tego. - Potrząsnął znacząco tymże papierem, przesuwając się płynnym ruchem, by zwinięta koszula nie trafiła go prosto w twarz, a idealnie trafiła w wyciągniętą rękę, nie ochlapując go nawet w najmniejszym stopniu. Uśmiechnął się szeroko, zbliżył do mężczyzny, odłożył papier na brzeg potłuczonej umywalki i palcami tak uwolnionej dłoni pochwycił papieros z ust mężczyzny.
Wsunął go między swoje wargi i puścił do Williamsa oko. 
- Ale spoko, poradzimy sobie też i tak. Nie masz żadnej kurtki albo marynarki? - spytał, lekkim pchnięciem biodra przesuwając odrobinę towarzysza w bok, by nie zasłaniał mu dopiero co wykorzystanej umywalki. Następnie dokończył płukania bogu ducha winnego materiału, wycisnął go starannie, wytrzepał kilka razy - ochlapując tym razem i siebie i towarzysza - i podszedł do jedynego działającego urządzenia umożliwiającego wysuszenie dłoni. - Mam płaszcz w szatni, mogę pożyczyć. - Wzruszył nonszalancko ramionami, nadal trzymając między zębami niezapalonego papierosa. Uśmiech nagle zszedł z jego ust. 
Przypomniał sobie, czemu w zasadzie jest przy Williamsie. 
No tak. Oczywiście, że tak.
Theodore zaraz nie będzie potrzebował już ani koszuli, ani kurtki, ani nawet jego płaszcza.
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:28 pm

W jednej chwili, Theodore poczuł się...Głupio. Uczucie to było na tyle dziwne, że nie tylko wywołało ten nieprzyjemny skurcz w żołądku i chęć zapadnięcia się pod ziemię, ale obudziło w nim jakąś nową, wcześniej niespotykaną emocję.
Rozbawienie.
Jemu nie przytrafiały się takie rzeczy. Nie. Jego koszule były przecież idealne. Jego twarz była idealna, a nie wykrzywiona tym głupim wyrazem nieporadności. Nawet papierosa nikt nigdy mu nie zabierał, bo idealnie pasował do pełnych, miękkich ust, które teraz drgnęły niebezpiecznie w bliżej nieokreślonym celu.
Z boku wszystko musiało wyglądać komicznie i gdy tylko Theodore uświadomił sobie, jak idiotycznie się zachował, parsknął szczerym, bardzo ładnym śmiechem, w końcu tracąc powagę na rzecz całkiem dobrej zabawy.
No, nie tak bardzo dobrej, bo chłód lekko połechtał jego nagą skórę, przypominając, że właściwie nie ma się w co ubrać.
- Po cholerę ciągałeś mnie do toalety - mruknął tylko, ponownie lekko niezdarnie dobierając słowa, które zabrzmiały zdecydowanie nieodpowiednio do sytuacji. Nim bardziej zrównałby swoja reputację z ziemią, zdołał ugryźć się w język.
A nie chciałeś, żebym się rozbierał?
Oczywiście, że nie chciał. Dlaczego miałby? Dlaczego właściwie o tym myśli?
- Myhym - odwrócił na chwilę spojrzenie, napotykając własne odbicie w lustrze. - Nie mam. Planowałem po prostu wsiąść do taksówki i wrócić do domu - odpowiedział tylko, napotykając spojrzeniem w połowie opróżnioną butelkę alkoholu.
- Głupio wyszło - dodał jeszcze, odprowadzając spojrzeniem mężczyznę, który z niewiadomego dla niego powodu, zabrał się za dokończenie maltretowania biednej koszuli, przy okazji ochlapując jeszcze ich ciała, jakby wstydu nie było dosyć.
Theodore wsunął dłoń do kieszeni i odnalazł zapalniczkę, robiąc kilka kroków, by podejść i odpalić papieros nieznajomemu, bo najwidoczniej, był to jedyny sposób, w jaki mógłby jednocześnie podziękować i przeprosić. Jedyny jaki teraz przychodził mu do głowy, prócz dopicia wspólnie rozpoczętej butelki.
Problem polegał na tym, że on wcale nie robił takich rzeczy i zrobienie ich oznaczało poważne wyjście z jego strefy komfortu.
- Zostaw to - rzucił w końcu, spoglądając na poważną twarz towarzysza. - Koszulę zostaw. I tak jej nie dosuszysz - dodał, zabierając ja z jego rąk i decydując się na wycofanie z dziwnej i nierealnej sytuacji. Postanowił odrzucić perspektywę picia w publicznym kiblu na rzecz odruchu, który miał po prostu we krwi. Ucieczki.
Ruszył więc do wyjścia, mocniej zaciskając palce na mokrym materiale, nie mając już zamiaru nawet się odwracać.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:43 pm

Był przystojny. Cholernie przystojny. Gdy się uśmiechał, coś w jego twarzy ulegało zmianie i wyglądało, jakby błyszczał. Półnagi, odrobinę zdenerwowany i śmiejący się z abstrakcyjnej sytuacji, w jakiej się znalazł, przyciągnął spojrzenie nawet tego zamyślonego mężczyzny, wpatrującego się do tego momentu w swoje odbicie. Wyglądał jak człowiek, którego Ende chciał… poznać. Którego chciał dotknąć, porozmawiać z nim trochę dłużej, niż te kilka skradzionych minut, zobaczyć jak brudzi sobie usta jakimś śmiesznie słodkim deserem, którego chciał rozebrać i usłyszeć…
Zamrugał ze zdumieniem, gdy zobaczył jak mężczyzna z wyciągniętą przed siebie zapalniczką się ku niemu zbliża. Bez zawahania zaciągnął się w odpowiednim momencie, chociaż nieszczególnie miał ochotę akurat na papierosa. Smutek, który go opanował, nie pasował do tego gorzkiego posmaku. 
Mógł…
Zakłopotane spojrzenie Williamsa przedarło się przez tę cielesną, sztuczną barierę i zabolało. 
Czemu ludzie zawsze… Tak szybko… Czemu nie mógł… 
Zawahał się.
Patrzył na plecy Williamsa. Sekundy płynęły nieubłaganie, zaraz będzie za późno, okazja minie, ucieknie mu, zanim tak naprawdę zdąży zdać sobie sprawę z tego, co utracił. Co świat utracił. Co sam William utracił.
- Zaczekaj! - rzucił gwałtownie, zignorował zaskoczone spojrzenie niemego towarzysza ich wymiany zdań, pół pustą butelkę wódki i ruszył w kierunku Theodora. W zasadzie nawet nie dał mu szansy na wypełnienie polecenia, zamiast tego znów pochwycił go za ramię i pociągnął, przeprowadzając przez na wpół uchylone drzwi, bokiem sali, odliczając w głowie czas. Nie musiał patrzeć na zegarek, zegarek zawsze mu towarzyszył, ale bardzo rzadko miał wrażenie, że i tak nie zdąży. Że brakuje mu czasu. To przecież on był czasem dla ludzi. 
Nieważne. To nie był moment na rozważania natury filozoficznej.
Przyspieszył kroku jeszcze bardziej, zmuszając Williamsa niemal do biegu. Zignorował pozostawiony w szatni płaszcz, zignorował ścianę deszczu, na którą wyciągnął zarówno siebie, jak i bogu ducha winnego mężczyznę. 
Tak, zdecydowanie był winny ducha.
Nie rozejrzał się nawet po ulicy, skręcił gwałtownie w kierunku, z którego przyszedł, zaciągając Theodora do wąskiej uliczki, znajdującej się na tyle daleko od klubu, na ile mogli sobie pozwolić - czyli diabelnie blisko. 
Ale tutaj ich nie…
Zwykły szum deszczu, ulicy i żyjącego miasta przerwały strzały. Pierwsza seria, druga, krzyki, biegi, trzaskające drzwi od klubu, wrzaski, wycie, kolejna seria. 
Ale oni byli na zewnątrz. Nic im nie groziło.
Nic nie groziło Williamsowi. 
Ende dopiero w tym momencie zorientował się, że docisnął półnagiego mężczyznę do brudnej ściany w uliczce, jakby próbował go ochronić własnym ciałem przed strzałami, których… miał być przecież celem. 
Roześmiał się z nutą histerii, odsuwając odrobinę, na tyle, by nie wydać się napastliwym. Przez jego twarz przeszedł nerwowy uśmiech.
Co on zrobił? Co on najlepszego wyrabiał? 
- O kurwa… - mruknął, z zaskoczeniem odkrywając, że jego głos się niebezpiecznie zatrząsł.
Przecież nie był śmiertelny. Nie mógł umrzeć. Co więc tak mocno nim wstrząsnęło? I jak bardzo wstrząśnie Williamsem, gdy dotrze do niego, że gdyby został w klubie chociaż dwie sekundy dłużej, byłby najprawdopodobniej świadkiem tragedii… być może (na pewno) martwym świadkiem?
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:45 pm

Wychodząc z toalety, poczuł dziwne ukłucie wstydu i zakłopotania, leniwie przeplatane chęcią zatrzymania się w miejscu. Chociaż bycie w połowie nagim i nastawianie się na widok lekko zdumionych klientów lokalu nie należał do najprzyjemniejszych, to jednak o wiele bardziej przyjemna była obecność tego dziwnego, nieznanego mu człowieka, przez którego robił same głupoty, od początku do końca.
Bezwiednie ściskał materiał mokrej koszuli, czując jej wilgoć na palcach, która skutecznie odwracała jego uwagę od zaciekawionych spojrzeń, które zdawały się zgadywać historię, która wydarzyła się w toalecie, a która miała taki, a nie inny finał.
W normalnych okolicznościach na pewno uznałby sytuację za całkiem pobudzającą zmysły, jednak okoliczności nie były ani sprzyjające, ani też podniecające, raczej bardzo mdłe i duszne, jak powietrze panujące w klubie. Przynajmniej tak właśnie miało być.
A nie było, bo czy ten wieczór mógł skończyć się tak nudno?
Nie mógł, o czym świadczyła silna dłoń na jego ramieniu, nim zdołał zareagować na wołający go głos. Nawet gdyby nie dostrzegł mężczyzny kątem oka, wyczuł by, że on to on. W podobny sposób złapał go gdy zmierzali do toalety, chociaż poprzednio nie wyczuwał pośpiechu i dziwnej gwałtowności, jaka teraz omiotła go wraz z szybkim marszem, jaki narzucił towarzysz. Marsz, który poprowadził go pomiędzy ludźmi, by zaraz przejść bokiem i prawie wypaść z zatłoczonego lokalu na zimne, jesienne powietrze, gdzie przywitała ich kotara lodowatego deszczu.
Theodore po prostu szedł, nie rozumiejąc i nie chcąc rozumieć. Gdyby zaczął analizować, z pewnością strąciłby jego ramię, na sto procent wyskoczyłby do niego z krzykiem, a już na miliard procent nie pozwoliłby, żeby na rozgrzanej skórze zawitały krople deszczu, powodując, że jego mięśnie spinały się gwałtownie, a ciało pokryła warstwa gęsiej skórki. Po prostu wsiadłby do taksówki, ustawionej nieopodal, wracając do swojego domu lekko zły i o wiele bardziej rozbawiony.
Gdyby.
Miał wrażenie, że popycha go jakaś niewidzialna siła, która zmusza go do przebycia danej odległości krok po kroku, a przecież to on, Theodore Williams sam decydował o swoich gestach i ruchach, chęciach i niechęciach. Prawda? To on, całkowicie świadomie marzł, pozwalał by mokre włosy okleiły jego twarz, by plecy mocno, stanowczo uderzyły o bok ściany budynku, gdy ten znajomy-nieznajomy naparł na niego, jakby w obawie, że ktokolwiek miałby go zobaczyć w takim stanie.
Serce zadudniło mu mono. Raz, potem drugi, gdy nosem dotknął skóry jego szyi, wdychając specyficzny, przyjemny zapach. Skóra i perfumy, chociaż przez ten ułamek sekundy, miotając się pomiędzy dyskomfortem a błogą przyjemnością, nie mógł sprecyzować co bardziej przeważało.
- Co robisz? - wypalił w końcu, co było raczej mało błyskotliwe i na pewno nie brzmiało jak jakikolwiek flirt. Ciemne oczy spoczęły na równie zaskoczonej twarzy, po raz pierwszy ukazując coś innego niż frywolność, coś czego Theodore też nie rozumiał, czując jak z chłodu drżą mu lekko sine wargi, a dłoń w jakimś impulsywnym odruchu, chciała chwycić mężczyznę za koszulę, gdy ten się odsunął.
I może chwycił, może nawet lekko pociągnął go bliżej, chcąc zrobić skok na głęboką wodę i popełnić największy błąd swojego życia, jednak zamarł, gdy do jego uszu doszedł odgłos wystrzałów, a następnie te okropne, przeszywające krzyki, echem odbijające się od twardych betonowych murów.
Obrócił głowę, spoglądając w kierunku lokalu, w którym jeszcze przed chwilą oboje się znajdowali, a który teraz stał się miejscem jakiejś makabry, w której, gdyby tylko zostali na miejscu chwilę dłużej, też by uczestniczyli.
- Kurwa - powtórzył za mężczyzną, uświadamiając sobie z czystym, szczerym przerażeniem, że w środku byli jego współpracownicy, ludzie, których znał, nawet lubił, a których krzyki przeplatały się z miejskimi odgłosami reszty miasta.
Ten wieczór był jak rollercoaster; kilka całkiem dobrych chwil, a następnie jebany armagedon.
- Musimy im pomóc - rzucił szybko, robiąc nawet krok w przód.
- No co tak stoisz? - tym razem niemal jęknął, uzmysławiając sobie, że nie są w stanie przecież zrobić nic. Theodore nie miał na sobie nawet koszuli, nie mówiąc o braku umiejętności chociażby dania komuś w pysk.
- Zrób coś - teraz to nawet krzyknął bezradnie, ocierając dłonią wilgotne krople z twarzy, kręcąc dość żałośnie głową.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:46 pm

Śmiertelne życie dążyło ku końcowi. Tak było zawsze. Gdy nadchodził koniec, należało umrzeć, przejść na drugą stronę i oddalić się od ludzkiego świata. Nawet, jeśli dziwnym trafem komuś udało się wywinąć z takiej sytuacji, prędko trafiało na niego coś innego. Zegar tykał bezlitośnie i nie lubił, gdy ktoś zarzucił mu błąd. Williams mógł jeszcze zrobić coś głupiego, pobiec w kierunku klubu, zostać trafionym przez policję lub napastników, mógł też wpaść pod auto lub, cóż, zrobić cokolwiek, co doprowadziłoby go do zakończenia życia. Im dalej od momentu śmierci, tym mniejsze było takie zagrożenie, ciało przestawało tak desperacko szukać swojego losu i wszystko znów odnajdywało swoją równowagę. 
Ale jeszcze nie. Theodore mógł głupio ruszyć i umrzeć.
Ende, nawet o tym nie myśląc, chwycił go za ramię, tym razem jednak nie ciągnąc bezwładnie, a dosłownie owijając go własnym przedramieniem, dociskając na powrót do siebie, chociaż teraz plecami. Klub, wraz z rozgrywającą się tam masakrą zniknął za ścianą.
- Nic nie możemy zrobić - odparł cicho, znacznie ciszej, niemal poza granicą słyszalności. Jego ręce delikatnie się trzęsły, odruch bardzo ludzki, zupełnie nieprzystający do istoty, która cały czas towarzyszyła końcowi życia ludzi. A jednak coś go doprowadziło do tego stanu, do uratowania półnagiego mężczyzny, który żądał od niego reakcji, chociaż była ona ostatnią rzeczą, na jaką mógł sobie pozwolić Ende. Było już za późno, za późno nawet dla niego, los tamtych ludzi był przypieczętowany. Tylko Theodore dostał drugą szansę.
Uratował człowieka. Nie powinien był tego robić, nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć, ale… 
Konsekwencje jego czynów zaczęły powoli do niego docierać, bombardując, mieszając w głowie i powodując, że zacisnął już nie jedną, a obie dłonie, na swoim towarzyszu. Uratował go, wyrwał w ostatniej chwili przed końcem, był wobec tego za niego odpowiedzialny. Był odpowiedzialny za wszystko, co się z tym człowiekiem stanie, za jego kolejne chwile, aż do… śmierci. 
Zamknął oczy, dalej milcząc. Dopiero w tym momencie dotarło do niego, że towarzyszący mu mężczyzna też się trząsł. Jego ciało drżało w sposób bynajmniej nie zdrowy, a syrena alarmowa policji spowodowała nerwową reakcję. Ende uniósł powieki i obrócił mężczyznę w swoich ramionach, szybko przesuwając po nim spojrzeniem.
Był kompletnie przemoknięty, półnagi i była jesień. Śmierć przez zapalenie płuc nie była szczególnie typowa, nie w tych czasach, ale to nie czyniło jej niemożliwą. 
Musieli stąd odejść, do jakiegoś bezpiecznego miejsca, w którym Theodore otrzyma szansę na ogrzanie się i poradzenie sobie z szokiem.
- Nie wymiotuj - polecił krótko, a potem, nie przerywając obejmowania go i przytrzymywania przy swoim, też wilgotnym, ale nie tak zimnym, ciele, pociągnął w bok, w głąb uliczki. Dwa zakręty dalej czaił się postój taksówek, a na nim jedna taksówka, do której wsiądą.
I faktycznie, wsiedli. Uniknęli przyjazdu policji i zakończenia masakry - byli na tyle daleko, że odgłos syren był wyraźnie słyszalny, ale nie było jasne, czy strzelanina dobiegła już końca, czy wciąż trwała, czy chwilowo została przerwana. 
Ende wiedział, że jeszcze trwała. Na szczęście już nie mogli tego usłyszeć.
Otworzył drzwi, wepchnął do środka Theodore’a i podążył za nim, nawet nie wysilając się, by okrążyć samochód i usiąść po przeciwnej stronie. Przerwał protest taksówkarza, unosząc dłoń do góry - z jakąś taką stanowczością, która uciszyła podstarzałęgo mężczyznę. Rzucony w jego stronę zwitek gotówki załatwił sprawę jeszcze lepiej, zapewniając przy okazji Theodorowi dres pachnący cytryną, papierosami i proszkiem zmiękczającym. Jasnowłosy owinął go dokładnie materiałem, nie dbając szczególnie o to, czy zdąży wsadzić dłonie w rękawy, zanim zostanie zapięty. Nasunął mu na głowę kaptur, zapiął pas i wyciągnął z kieszeni portfel i telefon należące do Williamsa. Rzucił mu na kolana urządzenie, kompletnie je ignorując, a gdy zobaczył adres, przeczytał go na głos i spojrzał pytająco na towarzysza.
- Tam jedziemy, tak? - spytał, upewniając się. Gdy otrzymał odpowiedź, skinął głową taksówkarzowi - i bez dalszych pytań ruszyli w podróż. - Proszę wyłączyć radio - dodał nagle. Nie miał ochoty słyszeć o tej tragicznej masakrze, nie w tym momencie, gdy miał obok siebie mężczyznę, który powinien był zakończyć w niej swoje życie. Zamiast tego, wbił w niego spojrzenie, obserwując uważnie jego reakcje.
Wsunął dłoń między materiał kaptura a nagą skórę na szyi Williamsa.
- Już wszystko dobrze - powiedział, siląc się na spokojny ton, chociaż jego oczy błyszczały niespokojnie, zdradzając zdenerwowanie. 
Uciekli z miejsca zdarzenia - i nikt nie będzie o tym wiedział. Nie było już nikogo, kto mógłby wiedzieć o tym, że tam na pewno byli. Monitoring nie działał. Byli jedynymi żyjącymi świadkami… chociaż, tak naprawdę, tylko jeden z nich wiedział, co się tam tak naprawdę stało - i nie był to człowiek.
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:48 pm

Theodore słyszał jak jego serce wybija jakiś szaleńczy, bliżej nieokreślony rytm. Nawet pomimo szumu deszczu i odgłosów wystrzałów, w uszach dudniło to cholerne serce, które chciało jedynie wyrwać się z klatki, przerażone na śmierć i spłoszone jak najbardziej nieufny ptak.
Nie wiedział, czego oczekiwał. Interwencji ze strony towarzyszącego mu mężczyzny, czy może jakiegokolwiek wyjaśnienia, słów, które potrafiłyby go uspokoić. Zamiast tego zastał wymowną ciszę, która tylko mocniej pogłębiła atak paniki i spięcie przemokniętego, lodowatego ciała.
Kręcił głową, za wszelką cenę pragnąć odepchnąć od siebie wizję martwych kolegów, ich twarzy, jakie pamiętał, a jakie jeszcze kilka minut temu posyłały mu niefrasobliwe, niczego nieświadome uśmiechy. Ich roześmiane oczy, gromkie rechoty, opowiadanie o planach...
Mężczyzna go złapał. Mocno i stanowczo, wytrącając go z jakiegoś cholernego letargu. Jego twarde ciało skutecznie przylgnęło do jego pleców, uniemożliwiając mu obrócenie się. Chroniło go przed tym, co i tak wiedział. Co słyszał. Bo pstrzały i krzyki, chociaż te drugie coraz żałośniejsze i marne, nadal unosiły się w powietrzu powodując, że Williams jęknął żałośnie, zaciskając palce dłoni z całych sił na otulających go przedramionach.
Nie możemy nic zrobić
Powtarzał te słowa jeszcze długo po tym, jak mężczyzna obrócił go w swoją stronę. Patrzył na niego z wyrazem twarzy bliskiej krzykowi, z dziwnym pytaniem, jakimś strachem, jakby to on, facet przed nim, był wszystkiemu winien. I tylko oczy tamtego mówiły mu, że jest inaczej, że może będzie jeszcze dobrze, może zaraz obudzi się i odkryje, że to tylko strasznie kiepski sen, w którym raczył uczestniczyć.
W snach w końcu sami nie umieramy. A nawet jeśli, to od razu się budzimy.
Prawda?
Trząsł się, aż zgrzytał zębami. Nie wiedział też kiedy dokładnie znaleźli się w taksówce, ani też ile czasu zajęło mężczyźnie opatulenie go w jakieś śmierdzące ciuchy. Nienawidził zapachu cytrusów. Nie chciał nawet odpowiadać, kiedy usłyszał pytanie. Ale odpowiedział, mamrocząc tylko w potwierdzeniu adres, który znał doskonale. I gdy jechali, nagle ogarnęła go cisza.
Szum deszczu ustał, nie było strzałów, syren ani dźwięków miasta. Nawet radio nie grało, a taksówkarz zdawał się ignorować ich obecność, zadowolony z grubego zwitka banknotów w swojej kieszeni.
Był tylko dotyk, który ponownie wyrwał go z otępienia, zmuszając by obrócił głowę, jednocześnie lekko odsłaniając przesunięte kapturem czoło.
- Wszystko dobrze? - Powtórzył tylko lekko zachrypniętym głosem. Poczuł na ustach smak kropel wody i dopiero teraz uzmysłowił sobie, jak bardzo jest przemarźnięty. Głos drżał mu chyba bardziej niż ciało, nawet okryte warstwą ubrania. Nic nie było dobrze. Było kurewsko daleko od bycia dobrze.
Pochylił się, zakrywając twarz sinymi dłońmi, trwając tak do momentu, w którym taksówka nie zatrzymała się przed nowym, wysokim i oszklonym budynkiem, w której znajdował się jego apartament.
Wcześniej nie zwymiotował. Zrobił to jednak teraz, gdy niemal wyczołgał się z taksówki, pochylając się i wyrzucając z siebie zawartość żołądka, w nieregularnych, mocnych konwulsjach.
Jego ruchy były automatyczne; nawet nie obrócił się, gdy ruszył do drzwi wejściowych, mijając ochroniarza, który zamarł z pytaniem na ustach. Theodore nawet nie wybrał windy, w jakimś cholernym widzie pokonując sześć pięter na piechotę, tracąc oddech i czując ten piekący ból w mięśniach.
Wszystko dobrze
- Gówno, nie dobrze! - warknął już na głos Williams, trzęsącymi się dłońmi wydobywając klucze z kieszeni i chyba tylko samobójca jakkolwiek starałby się z nim rozmawiać w takim stanie.
Automatyczne światło odsłoniło spory apartament, niemal pusty i bez specjalnych oznak życia.
- Dosyć tego - Theodore zrzucił z siebie cholerne ubrania, cholernie śmierdzące ciuchy, który drażniły jego skórę. I w końcu zatrzymał się i obrócił, wyczuwając chciane i niechciane towarzystwo, jakim był jego nieznajomy z klubu.
- Dosyć tego. Dosyć! - wrzasnął, patrząc na niego z poddenerwowaniem. - Kim Ty jesteś? Co tu się dzieje?! - oddychał szybko, zgarniając z twarzy mokre kosmyki włosów.
W odróżnieniu od niego, całkowicie czarny kot, którego tylko końcówka ogona była biała, siedział spokojnie na białej szafce, przypatrując się wszystkiemu z zaciekawieniem.
Oho. Coś mu zrobił?
Złote, kocie oczy zatrzymały się na śmierci. Ogon leniwie zatoczył koło w powietrzu.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:49 pm

Ende nie mógł nic więcej zrobić. Pozostało mu tylko patrzenie na swojego towarzysza, pilnowanie by nie zrobił niczego głupiego ani nie zwymiotował w taksówce. Położył dłoń na jego skórze, gruntując w rzeczywistości, ale tej oddalonej od śmiertelnego zagrożenia życia. Upewniał się, że ten całkowicie nie odleciał myślami i za moment nie rozpadnie się na dziesiątki kawałków. 
I sprawdzał temperaturę ciała Williamsa. Wciąż była niższa, niż powinna być, ale przynajmniej nie marzł dalej i miał szansę trochę się wysuszyć. Nie był też wystawiony na zimny deszcz i wiatr, także sytuacja zdecydowanie uległa poprawie.
No, chwilowo.
Ende westchnął ciężko, podziękował taksówkarzowi, przeprosił uśmiechem ochroniarza i podążył po schodach za swoim towarzyszem. Nie biegł za nim, ale przemieszczał się na tyle szybko, by w razie jakiegokolwiek wypadku zdążyć mężczyznę złapać i ochronić przed tragicznym końcem. Głupio by było przeżyć strzelaninę i zabić się na schodach.
Przeszedł przez drzwi do mieszkania Williamsa bez pytania o zgodę, zamknął za sobą starannie drzwi i oparł się o nie ramieniem, obserwując chaotyczne poczynania gospodarza. Theodore był w szoku, musiał w końcu się wykrzyczeć, dać upust przerażeniu i złości, dezorientacji i poczuciu niesprawiedliwości. Ende nie zamierzał mu tego prawa odbierać, z uniesionymi brwiami słuchając tego wybuchu.
Gdyby Williams tylko wiedział…
Z drugiej strony, oczywiście, prawdziwa tożsamość Ende nie robiła większej różnicy, nie w końcowym rozrachunku. To nie on (paradoksalnie) ich zabił i nie miał żadnego wpływu na wydarzenia, których byli w pewnym sensie świadkami. Zrobił co mógł, a w zasadzie, czego nie mógł i… Tyle.
- Skończyłeś już? - spytał beznamiętnie. - Możesz mi mówić Tristan. Idź i zrób sobie gorący prysznic. Ale szybko. Nie chcesz głupio złapać zapalenia płuc. - Wskazał głową na drzwi, za którymi zapewne czaiła się łazienka. - Idź i się ogrzej, a ja zrobię ci coś rozgrzewającego. Tam jest kuchnia, prawda? - rzucił pytająco, chwycił półnagiego mężczyznę za ramiona i lekko, ale zdecydowanie popchnął go w kierunku, w którym chciał go mieć. - No już. Idź. Będę tutaj też jak skończysz. 
Gdy Williams nie mógł go zobaczyć, obrócił się do kota i wzruszył ramionami.
- Lepsze pytanie czego nie zrobiłem - rzucił pod nosem, zmierzając w stronę kuchni. - Zjesz coś?
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:51 pm

Salomon, kot dachowiec z rodzaju tych całkowicie przeciętnych, obserwował w milczeniu całą sytuację. Czuł w powietrzu zdenerwowanie Theo, dostrzegał każde spięcie jego mięśni, a nawet dygocące wargi. Czuł też całą gamę emocji u jego rozmówcy, chociaż twarz miał spokojną i opanowaną.
Ciekawe
Złote oczy podążyły za Williamsem, odprowadzając go do samych drzwi łazienki. Dopiero gdy za nimi zniknął, zeskoczył miękko na ziemię, by z gracją otrzeć się o nogi Śmierci, witając się z nim wysoko postawionym ogonem.
Wiem, czego nie zrobiłeś skoro z nim tu jesteś
Miękkie łapy podążyły w stronę kuchni, która sprawiała wrażenie jeszcze bardziej sterylnej niż reszta apartamentu. Mieszkanie wyglądało zupełnie tak, jakby ktoś wyciągnął je ze zdjęcia widniejącego w najnowszych magazynach wnętrzarskich. Nie było tu typowych pamiątek, sentymentalnych zdjęć, każdy przedmiot miał swoje miejsce. Ubrania leżały złożone w idealną kostkę, czasopisma leżały w równych odstępach, jakby Theo układał je od linijki.
Karma jest w lodówce. Łosoś
Kot wskoczył na kuchenną wyspę, wpatrując się uważnie z mężczyznę.
To źle wróży. Nie wiem tylko dla kogo bardziej. Dla Ciebie, bo mu darowałeś życie, czy dla niego, bo prócz poprzedniego faceta, jego jedynym gościem jest Śmierć
Salomon miauknął krótko i wydawać by się mogło, że był całkiem rozbawiony zaistniałą sytuacją. Przynajmniej do czasu, kiedy w drzwiach kuchni pojawił się Theodore. Zeskoczył wtedy na ziemię, podchodząc do swojej miski.
Gorący prysznic rzeczywiście odrobinę go uspokoił. Odprężył spięte mięśnie i pozwolił pomyśleć o tym, co wydarzyło się przed chwilą.
Nie był zły na Tristana. Nie był zły na siebie. To wszystko po prostu się wydarzyło, dziwny wieczór uderzył go w twarz jak ciężka cegła. Bolała go głowa, serce dalej waliło w klatce piersiowej, teraz już tylko ze strachu i dalszej, chociaż już mniejszej, paniki. Ręce mu drżały, kiedy zsunął z głowy ręcznik, którym wycierał mokre kosmyki włosów. Na biodrach miał dresy, które wyglądały jakby pracował je milion razy, chociaż materiał absolutnie nie nadawał się do prasowania. Klatka piersiowa była nada i wilgotna od ciepłej wody.
- Przepraszam - mruknął tylko, skupiając ciemne spojrzenie na swoim gościu. Dziwnym gościu, który na wiele sposobów mu pomógł i zaszkodził.
- Theodore - przedstawił się, bo w tym zgiełku nie było czasu i okazji, by sam zachował się kulturalnie. I w sumie to chyba tyle. Nie wiedział, co ma powiedzieć, czy powinien go wyprosić, czy zaproponować kubek ciepłej herbaty. To była nowa sytuacja. Wiedział o tym on, wiedział o tym Salomon, pochylający się teraz nad podanym jedzeniem.
Cisza między nimi go drażniła, dlatego niewiele myśląc, podszedł do czajnika, by wstawić wodę, zająć czymś ręce, zrobić cokolwiek, byle tylko nie stać w miejscu.
- Ja...- zaczął, opierając obie dłonie na kuchennym blacie, wpatrując się bez wyrazu w jakiś punkcik na białej powierzchni. - Ja nie wiem, co mam teraz zrobić. Powinniśmy iść na policję?
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:52 pm

Ende nachylił się i pogłaskał kota na powitanie, posyłając mu wąski uśmiech. Lubił zwierzęta. Zwierzęta zwykle wiedziały, kim jest i nie było to dla nich nigdy problemem. Przyjmowały różne kwestie ze znacznie większym spokojem i naturalnością, niż ludzie. A szczególnie koty - z kotami odkąd pamiętał miał dobre relacje. Było zupełnie tak, jakby wzajemny szacunek był dla nich naturalny. Śmierć nigdy nie tracił okazji, by je nakarmić, zamienić z nimi kilka słów albo po prostu spełnić jakieś ich życzenie. Koty nie były tak wymagające i problematyczne jak ludzie.
- Łosoś zatem będzie - przytaknął, podążając za stworzeniem. - Cóż, tak się akurat złożyło. Nie planowałem tego. - Wzruszył ramionami, wyciągając z lodówki puszkę, a potem wysypał jej zawartość do odpowiedniej miseczki. Położył ją przed kotem, przykucając i opierając się plecami o szafkę. - On pewnie też tego nie planował. - Zaśmiał się cicho, odrobinę nerwowo.
Prawda była taka, że przecież nie mógł darować życia Williamsa na długo. Mógł mu dać parę dni, ale potem powinien jednak przywrócić równowagę i pomóc mu znaleźć się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami, nie przeliczył dokładnie ryzyka pozostawienia przy życiu tego konkretnego człowieka. Z czasem świat wróci na swoje tory i zagrożenie odejdzie do dalszej i nieokreślonej przyszłości, ale, ale na to Ende nie powinien pozwalać. Kilka dni - i tyle. Szansa dla Theodora na posmakowanie rzeczywistości, o jakiej istnieniu zapomniał, po to by mógł chociaż czegoś nie żałować w chwili odejścia.
Tak, brzmiało to zarazem bardzo chlubnie i bardzo okrutnie. 
A przede wszystkim - chaotycznie i nieprzekonująco.
Bo prawda była taka, że Ende nie wiedział, czemu jednak ochronił tego konkretnego mężczyznę przed końcem. W jednej chwili po prostu go obserwował, rozmawiał z nim i żartował, a w następnej ciągnął ku wyjściu i zasłaniał własnymi plecami. Komu jak komu, ale jemu takie zachowanie nie wypadało.
Theodore wyglądał na równie zagubionego. On z ich dwójki akurat miał ku temu powody. On nie rozumiał niczego z całej sytuacji - Śmierć zaś, cóż, rozumiał wszystko oprócz własnego postępowania. Ende przesunął spojrzeniem po półnagiej, szczupłej sylwetce mężczyzny i na moment po prostu… Się zawiesił. Tak, oczywiście, jeszcze nie tak dawno temu widział to ciało z bliska, nawet je do siebie dociskał, ale wtedy, cóż, wtedy wiedział, że należy do (zaraz) martwego człowieka. W tym momencie jednak Williams był bezpieczny, był w swoim mieszkaniu, a poza ich dwójką obecny był tylko Salomon. 
Kiedy ostatnio Ende miał okazję popatrzeć na takie ciało i pomyśleć, że gdyby tylko chciał, mógłby wyciągnąć po nie ręce i go posmakować? Kiedy ostatnio w ogóle chciał czegoś takiego? Przecież widział już wszystko i poczuł już wszystko. Nie istniała rzecz, która mogła go zaskoczyć.
Oprócz własnego zachowania wobec tego mężczyzny.
To mogło wyjaśniać ten dziwny pociąg. Albo przeciwnie, to ten pociąg wyjaśniał zachowanie. Ende nie był tego pewien. Nie w tym momencie.
Zamrugał.
Ciekawe, że Williams nie zwrócił uwagi na to, iż pierwszą rzeczą, jaką zrobił jego towarzysz, było nakarmienie kota.
- Ubierz się. Dopiero co przecież cię zawiało - polecił, zanim zdążył pomyśleć o tym, jak zabrzmiał.  Uniósł dłoń do twarzy i na moment ją do niej przyłożył, rozważając własną beznadzieję - nadal z poziomu podłogi, co należy nadmienić.
A przecież miał mu zrobić coś ciepłego. Ogarnąć myśli. Zbadać ryzyko, które sam stworzył. Ale nie, siedział, użalał się nad sobą, gadał z kotem i wodził wzrokiem za półnagim mężczyzną. Bliżej mu było do człowieka, niż do istoty nadnaturalnej.
- Ja zrobię nam herbatę. Usiądziemy i… bo ja wiem, porozmawiamy? - Zaśmiał się cicho, znów nerwowo. Podniósł się do pionu, nadal ignorując taki nieistotny szczegół, jak własny, ociekający wodą stan. Jeszcze przed wejściem do klubu nie był szczególnie suchy, ale nie było to dla niego zmartwieniem. - Ja nie chcę. Ty możesz, jeśli chcesz. Jeśli myślisz, że będziesz dla nich przydatny. Ja… Nie pójdę. - Pokręcił głową odrobinę energiczniej i sięgnął do szafki, a potem następnej, szukając sumiennie kubków i herbaty. - Nic takiego nie widziałem. W zasadzie… Nawet nie wiem co widziałem. Czy coś widziałem? I tak to niczego nie zmieni. - Zamilkł i opuścił wzrok. Wiedział, jak powinien odegrać lekką traumę, nie panikę, ale ciężkie przeżycia, które wyparło się z pamięci. Poza tym, miał rację. I tak wiadomym było, kto był strzelcem. I tak policja już ich pozbawiła życia.
Williams mógł tego nie wiedzieć, ale Ende aż za dobrze był tego świadom. W końcu, przeprowadził na drugą stronę wszystkie dusze z klubu - a kilku z nich towarzyszył w szpitalu, w ich ciężkich chwilach. Noc będzie dla nich kluczowa.
Zaparzył herbatę i ułożył oba kubki na białym blacie. 
- Miło cię poznać - powiedział wreszcie, jakby przypomniał sobie, że przecież w jakimś momencie ich krótkiej, ale burzliwej znajomości, się sobie przedstawili - i warto było dokończyć tych formalności.
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:54 pm

Tego wieczoru działo się zbyt wiele rzeczy, by mózg Theo mógł bez problemu je ogarnąć. Styki w jego głowie, chociaż zazwyczaj działające perfekcyjnie (aż za bardzo, zważywszy na porządek w jego życiu i mieszkaniu), teraz zdawały się nie pasować, wić się i skwierczeć, gdy całą siłą woli próbował odnaleźć się w tej cholernie ciężkiej rzeczywistości.
Byli tu obaj, w dziwnych pozycjach, z tym niemym, unoszącym się pomiędzy pytaniem, na które żaden nie znał jasnej odpowiedzi.
Theo był niemal nagi, poważny jak zwykle, lekko rozdygotany. Tristan natomiast nakarmił mu kota, kucając teraz przy blacie, jakby czuł się wyraźnie zbyt swobodnie w nie swoim mieszkaniu. Tylko kot zdawał się mieć to gdzieś I miau, kończąc swój posiłek i oblizując z rozleniwieniem puszystą łapkę, nawet na nich nie spoglądając.
- Co? - Williams mocniej zacisnął w dłoni ręcznik, jakby w pierwszym odruchu zamierzał się nim zasłonić. Oczywiście, był u siebie, mógł paradować nawet nago, jednak ani sytuacja teraz, ani okoliczności wcześniej go do tego nie skłaniały.
Skłaniałby go do tego jedynie ten mężczyzna, którego przemoknięty płaszcz zostawiał na białych kafelkach mokre plamy.
Był mokry. M-o-k-r-y.
Czekoladowe spojrzenie prześlizgnęło się najpierw po twarzy towarzysza, później po jego sylwetce, mało dyskretnie jednak nie na tyle natarczywie, by oboje mogli poczuć się niekomfortowo.
On, Theodore Williams, dobry księgowy, marny znajomy, zdołał wziąć prysznic, dramatyzować i nawet pomyśleć z dwa razy o jego pięknych oczach, kiedy mężczyzna który, powiedzmy sobie szczerze, go uratował, stał teraz jak zbity, wyrzucony na zimno pies.
Ubierz się
No tak. Niewiele myśląc, obrócił się, by wejść do przestronnej sypialni z dużym łóżkiem i niemal pustą szafą, której zawartość w większości stanowiły koszule. Sam jednak sięgnął po jedną z trzech zwykłych, luźnych koszulek, zarzucając ja na jeszcze odrobinę wilgotne ciało. Nie zastanawiał się też nad ubraniem dla swojego towarzysza, sięgając po jakieś dresy, by w końcu w podzięce i nim się zaopiekować.
Och, zaopiekować.
Gdyby tylko wiedział, jak Theodore, poszczący od długiego czasu, mógłby się nim zaopiekować.
Oczywiście, gdyby był z tych. A nie był. Był ułożony, grzeczny i nie w głowie były mu tego typu rozrywki, zwłaszcza teraz. Tak.
- Chyba zrezygnuję z herbaty - powiedział, wracając do kuchni, szybko zawieszając głos, kiedy dostrzegł dwa, przygotowane kubki. - Znaczy, wypiję, ale chyba lepiej zrobi mi wino - dodał szybko, podchodząc do Tristana by zatrzymać wzrok na jego twarzy, kiedy podawał mu czysty ręcznik i suche ubrania.
Niezauważenie oczywistej rzeczy byłoby abstrakcyjne.
Tristan był zupełnie inaczej zbudowany niż on; Theo był raczej średniego wzrostu, smukły, ale nie za chudy. Miał ładne plecy, zgrabny tyłek i długie nogi, czego nie eksponował specjalnie. Z towarzyszem łączyły go tylko te plecy i tyłek. Mówiąc do niego, Theo delikatnie zadzierał głowę, by móc spojrzeć mu w oczy i już wiedząc, cholernie wiedząc, że rzeczy bedą po prostu za małe.
I, że się rozbierze. Może przy nim?
Czy on powinien o tym myśleć, kiedy jego współpracownicy chwilę temu zginęli?
- Jezu - jęknął do siebie. Był okropnym człowiekiem.
- Ciebie również miło poznać - rzucił w końcu, chociaż ciężko stwierdzić, czy faktycznie, bo jego kroki skierowały się w kierunku salonu, konkretnie sporej kanapy, na którą padł, ocierając dłonią twarz.
Wspomniane wino stało na niskim stoliku, w połowie puste, jakby owa butelka była jedynym, czego w tym domu się używa. Stała jakby nie było to jej miejsce, jakby była przypadkowym reliktem w tym odmęcie nijakości.
- Nie wiem o czym mielibyśmy rozmawiać. Nie znam Cię - po tych słowach, Salomon wskoczył na jego kolana, gramoląc się na nich długo, nim zajął odpowiednią pozycję, złotymi oczami sunąć za postacią Tristana.
- Nie zapraszam do domu obcych - dodał.
Prawda potwierdził kot, mrucząc ledwo słyszalnie.
- Czuje się skrępowany.
Nieprawda
Sal pomachał ogonem, łechcąc przy tym nos swojego właściciela.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:55 pm

Theodore Williams ewidentnie nie miał pojęcia co powinien ze sobą zrobić. Przemieszczał się bez żadnego konkretnego - i sensownego - celu, rzucał w losowych momentach mniej lub bardziej sensowne odpowiedzi werbalne, a do tego miał problem z utrzymaniem wzroku w jednym stałym punkcie. (Chyba, że ten punkt był jego gościem. Wtedy problem przestawał istnieć). 
Ende uniósł brew wysoko, obserwując poczynania mężczyzny i czekając, jak szok całkowicie go złamie lub zostanie wreszcie stłumiony. Któraś z tych dwóch rzeczy musiała w końcu się przydarzyć. 
- Dziękuję. - Uśmiechnął się do mężczyzny z lekkim zdumieniem. Miły gest, którego nie oczekiwał. 
Dopiero po chwili do niego dotarło, że przecież Theo uważał, że ma do czynienia z człowiekiem. Ende nie tylko powinien oczekiwać przyniesienia ubrań na zmianę i ręcznika, ale wręcz już dawno ich zażądać. Skrzywił się do siebie, korzystając z tego, że jego gospodarz odmaszerował z kubkiem w kierunku oziębłego salonu. Tristian podążył za nim po chwili, gdy rzucił spojrzeniem na ubrania i doszedł do wniosku, że nie istniała szansa, by się w nie zmieścił w taki sposób, by czuć się komfortowo. Oczywiście, ze spodniami mógł coś zaradzić - to ciało było tylko tymczasowe, mógł troszkę zmienić figurę, żeby się do nich dopasować. 
Czy jednak chciał? 
Ende zdjął mokrą koszulę i przewiesił ją przez wyspę w kuchni, starannie wygładzając, by wyschła bez zbędnego zmięcia. Zsunął następnie eleganckie buty (nie do końca pasujące do reszty stroju), skarpetki (które wylądowały jednak na podłodze) i zatrzymał się z dłonią na pasku, słysząc słowa towarzysza.
- Cóż, w zasadzie mnie nie zaprosiłeś. - Zwrócił dosyć przytomnie uwagę Williamsowi, wyczuwalnie się uśmiechając. Oparł się ramieniem o framugę, obserwując chybotliwe załamanie mężczyzny.- No i właśnie, nie znamy się, więc możemy porozmawiać… - Zamilkł nagle.
Theo wyglądał na okropnie zagubionego. Ende bardzo chciał jakoś mu pomóc. Czuł się za niego odpowiedzialny, tak, oczywiście, ale jednocześnie… chyba właśnie dlatego w ogóle go uratował. Bo chciał zobaczyć inną stronę tego mężczyzny. Tą, która zwykle ukrywał, a której przebłyski Ende dostrzegł wtedy w łazience. Co jednak mógł zrobić, by mu pomóc? 
Westchnął cicho, sięgnął do włącznika i zgasił światło - najpierw to w kuchni, a potem to w salonie, pozwalając ciemności opaść. Jego odruchem było dostosowanie własnego wzroku do nagłego ograniczenia widoczności, powstrzymał jednak to pragnienie, pozwalając oczom dostosować się do ograniczonej widoczności.
- Ale pewnie żadne z nas nie chce teraz rozmawiać - powiedział ciszej, rozpinając pasek ze słyszalnym brzękiem. W chwili, w której dotarło do niego, co zamierza zrobić, poczuł jak uderza w niego gorąco. Od dawna nie znajdował się w takiej sytuacji i zdołał się przekonać, że nie była mu do niczego potrzebna - a jednak, nagle to się zmieniło. Wraz z tym specyficznym człowiekiem. 
Puścił oko do kota, sięgając do rozporka i rozpinając go powoli - dając zwierzakowi szansę na zwinięcie się w kierunku miejsca, w którym nie będzie musiał obserwować striptizu - a następnie zrzucił spodnie na ziemię z mokrym plaśnięciem i stukotem uderzających o ziemię twardszych części. 
Później owinął się w pasie ręcznikiem, w ten sposób ukryty przed oczami wścibskich pozbawiając się bielizny.
Uśmiechnął się wąsko i ruszył w kierunku gospodarza, pozwalając światłu z ulicy objąć część jego ciała. Nie miał ani jednej blizny, ani jednego pieprzyka, ani jednej niedoskonałości - gładki, przez światło wpadający w oliwkową karnację, idealny i perfekcyjny, z wystającym odrobinę ponad linię ręcznika fragmentem kolorowego tatuażu. 
- Nie do końca tak sobie wyobrażałem ten wieczór, ale nie będę narzekać - powiedział cicho, utrzymując kameralny i intymny nastrój pomiędzy nimi. Zmniejszył odległość między sobą a śmiertelnym mężczyzną do takiego na wyciągnięcie ręki, a następnie okrążył stolik z winem i powolutku uklęknął przed Williamsem, rozsuwając jego nogi. Usadowił się między nimi wygodnie, nie skupiając jednak na tym, co było między nimi, a sięgając dłońmi do głowy Theo. Wsunął palce w jego włosy i delikatnie przyciągnął ku sobie, jeszcze nie całując, ale trzymając go na tyle blisko, by mieszały się ze sobą ich oddechy, zdradzając delikatne podniecenie i niepewność - lub niecierpliwość? 
- Co ty na to, mm?
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:56 pm

Theo był przeciążony. Od czubka głowy aż po palce u stóp, mentalnie i fizycznie, czuł jak rozrywa go milion negatywnych emocji, gdzieniegdzie przeplatanych tymi intensywnymi i przyjemnymi, które pojawiały się, gdy w zasięgu jego wzroku pojawiał się Tristan. 
Tristan, człowiek którego obwiniał za wszystko, chociaż podświadomie wiedział doskonale, że nic nie było jego winą, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. 
Przecież to on, z własnej, nieprzymuszonej woli wybrał się na firmową imprezę. Również on, siedział smętnie przy barze, zamawiając kolorowego drinka, który ostatecznie wylądował na jego koszuli i tak, również on, wiedziony jakąś siłą, udał się do toalety za Tristanem.
Wszystko, każda sekunda była zlepkiem jego wyborów, a myśl, że wystarczył jeden inny gest, jedno inne zdanie lub jedna, zupełnie inna decyzja by wylądować w odrealnionej rzeczywistości, przyprawiała go o zawrót głowy.
Tylko ostatecznie, czy naprawdę chciałby, żeby Jego tutaj nie było?
Tylko, że i tak by tutaj był. O czym rzecz jasna, nigdy miał się nie dowiedzieć.
Robił jedno, mówił drugie, myślał trzecie, a czwarte powinien, gubiąc się w tym z minuty na minutę. Gdzieś tam w oddali słyszał kroki mężczyzny, jeszcze dalej przejeżdzające samochody, ciche miauknięcie Salomona, który ogrzewał jego kolana puszystym ciężarem. 
Westchnął, a westchnięcie zatrzymało się w jego gardle, gdy postanowił ponownie spojrzeć na swojego towarzysza.
Był niemal nagi, co z boku mogło nie być wielkim zaskoczeniem, szczególnie biorąc pod uwagę jego przemoczony stan. Nie mniej, nie zdecydował się na założenie za małych ubrań, a jedynie na zdjęcie tych wilgotnych, które przesłaniały idealne, Boskie ciało, teraz wyeksponowane na widok publiczny.
Nie był pewien, czy kot zeskoczył z jego kolan po jego lekkim drgnięciu, czy może wyczuwając, że nie jest to ani sytuacja, ani pora na własne pieszczoty. Znikając gdzieś w pomieszczeniu obok, zostawił ich samych, milczących, pozwalając na to, by intymna atmosfera wypełniła pokój, niemal dławiąc Theodora. 
Williams milczał, nie odpowiadając na nic, co wcześniej powiedział tamten, uważając to w owym momencie za zbędne. Zresztą, gdyby tylko się odezwał, zapewne ukazałby lekko drżący ton, ukazujące pewnego rodzaju podekscytowanie i ciekawość. A może i złość?
Czy on się nim bawił?
Sprawdzał go i testował?
Zdejmował te cholerne spodnie powodując, że na długi czas spojrzenie gospodarza padło na okrywający jego biodra ręcznik, w duchu już wiedząc, że teraz nie ma już odwrotu. Bo nie ważne, jak głupio mógłby się zachować w chwili szoku, nie pozwoli mu po prostu odejść.
Nie pozwoli mu po prostu tylko siedzieć obok.
Bo po prostu. Po prostu.
Zgaszone światło przyjął z ulgą. Z jakimś dziwnym oczyszczeniem, jakby pod osłoną nocy, wszystkie negatywy nagle gdzieś zniknęły. Wyciszył się. Myśli, słowa i czyny, wyciszył panikę, która huczała mu w głowie, wyciszył też kołaczące, przerażone serce. Ciemne oczy, w mroku zdawały się nie posiadać źrenic, gdy wodził nimi za mężczyzną, delikatnie prostując swoją pozycję. Pomieszczenie oświetlały tylko uliczne latarnie, które lizały ściany ciepłą jasnością, tak jak nagie, dobrze zbudowane ciało, kucające przed nim, pomiędzy ukrytymi pod dresami udami.
Zrobiło mu się ciepło, kiedy smukłe, długie palce wplotły się w czarne kosmyki jego włosów, tak stanowczo przyciągając go bliżej. Nie opierał się, zupełnie jakby coś w środku całkowicie mu tego zakazywało, jakby była to jedyna rzecz, jaką mógł w tym momencie zrobić. Odpowiednia rzecz.
Omiatał jego wargi ciepłym, wolnym oddechem, niemal czując je na swoich, a właściwie z całej siły pragnąc je poczuć.
I pomyślał, a myśl była tak mocna, że ponownie poczuł swoje serce, że gdyby miał umrzeć. Tu i teraz, to chciałby to zrobić w taki sposób. Patrząc w te głębokie oczy i czując niewyobrażalne ciepło jego ciała. 
- Nie chcę rozmawiać - przyznał cicho, obawiając się, że podniesienie głosu mogłoby sprawić, że wszystko nagle zniknie. Wyciągnął rękę, wahając się tylko na chwilę, zanim przemknął dłonią po jego nagim, gładkim ramieniu aż po szyję, którą rozpieścił opuszkami palców, nim otulił jego policzek.
Chciał zapomnieć o tym wieczorze, ale nie o tym mężczyźnie, który z takim impetem wpadł w jego życie. I ręce.
Z natury nie należał do osób bardzo wstydliwych, dlatego nie czekał dłużej, po prostu wpijając się w przyjemne, miękkie wargi, smakując każdy ich milimetr, nim wilgotny język rozchylił je w poszukiwaniu drugiego mięśnia. Chciał go poczuć, chciał go wybadać i żadnej z tej chęci się nie wstydził. I dopiero gdy zabrakło mu tchu, kiedy wydał z siebie ciche, miłe dla ucha westchnięcie, wyprostował się, przesuwając stopą po jego udzie w górę, omijając krocze by zatrzymać się na jego podbrzuszu. Lekko odchylony, odsunął go od siebie i nie spuszczając spojrzenia z jego twarzy, złapał dłońmi za materiał koszulki, by zsunąć ją ze swojego ciała.

- Nic nie mów - poprosił jedynie, odrzucając koszulkę gdzieś w bok, mącąc tym samym sterylny porządek jaki panował w salonie. 
- Po prostu się ze mną pieprz.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:57 pm

Theodore wreszcie skupił się tylko na jednej rzeczy, odkładając wątpliwości, przerażenie i zagubienie na bok. W jego oczach pojawił się znów ten znajomy blask, widoczny nawet pomimo ograniczonego oświetlenia. Mężczyzna, wpatrzony z tą niesamowitą intensywnością w Ende, powodował u Śmierci trudności w normalnym nabieraniu powietrza do płuc i następnie wypuszczaniu go. Zdawał się wręcz pożerać wzrokiem ciało swojego gościa, zapominając o wszystkim innym. Po pierwszym szoku i poczuciu zagrożenia, naturalną reakcją było pragnienie upewnienia się, że się żyje. I och, Ende był więcej niż chętny, by pomóc swojemu towarzyszowi przekonać się o własnym stanie skupienia.
Póki co żył.
Białowłosy pospiesznie odepchnął tą niechcianą myśl od siebie, rezygnując z niej na rzecz zachwycenia się bliskością wciąż odrobinę zbyt chłodnego, ale szybko ocieplającego się ciała. Ciemność dodała ich kontaktowi niejednoznaczności, magii i intymności. Byli tylko oni dwaj, a reszta świata się nie liczyła. Żadnej śmierci, żadnych poprzednich kochanków, żadnej rzeczywistości, żadnego tykającego zegara. Tristan i Theodore, Theodore i Tristan. 
Uśmiechnął się, zapewniając w ten sposób swojego towarzysza, że wszystko już w porządku. Że tak, wcale nie muszą rozmawiać. Że w tym momencie on i jego ciało są do dyspozycji tego konkretnego człowieka. 
Nic innego już się nie liczyło.
Rozwarł usta, zapraszając kochanka, splatając z nim język, wzmacniając uścisk na włosach, jakby w irracjonalnej obawie przed narzuceniem dystansu. Uratował tego mężczyznę przed końcem, a gdy w końcu dostał szansę na pochwycenie go w bardziej namiętny sposób, wcale nie chciał puszczać. 
Śmierć całowała faktycznie dokładnie tak, że można było zapragnąć umrzeć w ten sposób. Zasysał język kochanka, podgryzał jego wargi i masował skórę głowy, już się z nim pieprząc, pomimo że jeszcze wciąż ich ciała były częściowo zakryte ubraniami i nie stykali się nimi w żadnym innym miejscu.
Odetchnął chrapliwie, z niecierpliwością i wyraźnym niezadowoleniem, że nagle narzucono mu dystans. Zmrużył oczy, wpatrując się w gospodarza tak intensywnie, jakby ten był zdobyczą, która nagle wydostała się z uścisku, ale i tak nie miała żadnych szans na ucieczkę. Fuknął - tak, ni mniej ni więcej, ale fuknął - opadając na tyłek i z tej pozycji obserwując kolejne ruchy swojego towarzysza. 
Skinął głową. Pojedynczy ruch, potwierdzający że zrozumiał, przyjmuje do wiadomości i dalsza rozmowa nie jest konieczna. Podniósł się zwinnie, chwytając mężczyznę za kostkę i ciągnąc go ku sobie, w dół, nie dając szansy na kontynuację striptizu. Jednocześnie sam zaczął się podnosić, zderzając z kochankiem w połowie drogi, ścierając z nim kroczem. Z cichym sapnięciem puścił jego nogę, a zamiast niej objął Williamsa w pasie, układając jedną dłoń na jego plecach, między łopatkami, drugą zaś chwytając go za kark. Tak umiejscowioną ofiarę pocałował głęboko, poruszając biodrami, jednym kolanem podpierając się o kanapę. 
Wystarczyło tylko kilka ruchów, by jego ręcznik przesunął się do góry, odsłaniając twarde uda i wytatuowane na nich, kolorowe róże - które Theo mógłby zobaczyć, gdyby tylko nie był zajęty w tym momencie czymś innym. Ende delikatnie wbił paznokcie w jego skórę, drażniąc ją i dodając zarówno niecierpliwości, jak i pikanterii swoim posunięciom. 
Nagle odsunął się od ust Williamsa, zsuwając własnymi na jego szyję, podgryzając delikatną skórę i najpierw ostrożnie się zasysając na jabłku adama, by następnie, bez żadnego ostrzeżenia, zrobić malinkę pod lewym uchem, jeszcze bezczelnie podgryzając tak piekącą skórę.
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 9:59 pm

Theo odetchnął niezauważalnie, kiedy jego towarzysz zgodził się na jego słowa w sposób niemy, wyrażający tylko lekką niecierpliwość. Obawiał się, że gdyby chociażby zgodził się wypowiedzieć to na głos, gdyby wydał z siebie dźwięk, wszystko pękło by jak mydlana bańka. Williams się bał. Bał się, że dotrze do niego cała ta sytuacja, że mózg w końcu ponownie się zbuntuje, popychając go na krawędź szaleństwa. Póki jednak światło było zgaszone, a gorące, łapczywe usta błądziłī po jego własnych, owy strach zagłuszało inne, równie mocne uczucie. Pożądanie.
Spiął łopatki, kiedy dłonie mężczyzny spoczęły na jego plecach. Miał wrażenie, że naciska na jakieś niewidzialne guziki, które go składają, rozkładają, prężą i zmuszają do wicia ciała, jakby budował jego reakcje z plasteliny. Trochę tak właśnie było; jego ciało było dopasowane, idealnie reagując na dotyk, w niemy sposób prosząc o więcej.
Westchnął miękko, gdy paznokcie wbiły się w miękką, coraz bardziej rozgrzaną skórę, sprawiając że wygiął się w lekki łuk, odchylając głowę, nastawiając jednocześnie szyję na serię gorących pocałunków. Chciał więcej. Dało się to wyczuć przez materiał luźnych dresów, kiedy biodra kochanka przylgnęły do jego własnych, w rozkoszny sposób stymulując go dotykiem. 
Zagryzł wargę na krótko, uchylając przymknięte wcześniej powieki. Oplótł jego ciało jedną nogą, by w łatwy, nieszkodliwy dla żadnego z nich sposób zmienić pozycję ich ciał.
Nie chciał być na dole. Jeszcze nie.
Przeniósł swój ciężar na bok, popychając mężczyznę by tym razem to on przylgnął plecami do miękkiego materiału kanapy. Uważał, by ani na moment nie powstała między nimi przestrzeń; tego też nie chciał utracić, nawet na krótką sekundę.
Smukła dłoń oparła się o klatkę piersiową Tristana, kiedy prostował swoje ciało, by móc spojrzeć na niego z góry. Ciemne spojrzenie najpierw zatrzymało się na jego twarzy, później na ładnie wyrzeźbionym torsie, by zaraz skupić na chwilę uwagę na kolorowych różach, zdobiący cudowny zakątek przyjemności, jakim miał ochotę się niedługo zająć. Nim jednak to nastąpiło, ujął jego nadgarstki, by położyć jego dłonie na swoim ciele. Najpierw po obu stronach żeber, a następnie pokierował je długo w dół, nim dłonie zniknęły pod materiałem jego spodni, zatrzymując się na pośladkach, zmuszając tym samym materiał do lekkiego zsunięcia się w dół. Teraz to on ocierał się o niego w koci, subtelny sposób, chcąc pokazać mu efekt ich drobnej zabawy. Twardy członek dociskał się do tego drugiego, gdy Theo pochylał się ponownie nad kochankiem, by ugryźć jeden z wystających obojczyków, początkując tym samym drogę dla swoich ust.
Wilgotny język prześlizgnął się po miękkiej skórze, trącając jeden z sutków, który chwycił między wargi, by krótko się na nim zassać, po czym skierować się na jego brzuch, znosząc ciało odrobinę w dół. Ucałował jego twardy brzuch, zostawiając na nim wilgotne, czerwone ślady, by zaraz całkowicie opaść na podłogę, klękając wygodnie, z dłońmi zaciśniętymi na wyrzeźbionych udach. Dopiero teraz oczy Theodora dłużej zatrzymały się na ładnych, krwistoczerwonych różach, w duchu przyznając jak bardzo owy widok mu się podoba. Mruknął z zadowoleniem, najpierw trącając nosem wewnętrzną stronę jego uda, by zaraz obcałować jedną z jego pachwin, skrupulatnie omijając…Cóż, spory członek. 
Zrobiło mu się jeszcze bardziej gorąco, w podbrzuszu poczuł znajome spięcie. Oczy, do tej pory badający fragmenty skóry kochanka, na nowo odnalazły jego twarz, w czasie gdy wargi lekko ujęły główkę penisa, ewidentnie się z nim po prostu drocząc.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 10:00 pm

Ta cisza, która pomiędzy nimi panowała, tylko dodawała pikanterii całej sytuacji. Było ciemno, wciąż odrobinę chłodno po niedawnych doświadczeniach ze ścianą deszczu, nerwowo przez sytuację zagrożenia życia Williamsa, ale przede wszystkim cicho. Delikatny szelest materiału kanapy, ciche westchnięcia i miękkie, niemal bezgłośne otarcia biodrami, dodawały temu zbliżeniu nut zakazanego owocu. Zupełnie, jakby w każdej chwili ktoś mógł wejść i im przerwać, zapytać, co właściwie robią i dlaczego obaj aż za bardzo żyją. 
I to ciało. 
Och, to ciało Theodora. Odpowiadało na każdy dotyk, każde liźnięcie, ucisk i sugestię, jakby tylko czekało na ten moment, na bliskość samej Śmierci, która wreszcie zapewni mu wspaniałe doznania. Ale zarazem Ende nie był w tej sytuacji absolutnie dominujący, nie, poruszali się wspólnie, zgodnie, odpowiadając na niewypowiedziane życzenia bez zawahania. Gdy to Williams zdecydował się objąć pierwsze skrzypce, białowłosy bez wahania mu na to pozwolił, uśmiechając się wąsko i cicho wzdychając przy wyjątkowo udanych pieszczotach. 
Zacisnął dłonie na jego jędrnych pośladkach i zapragnął niemal od razu wbić w nie zęby.
Znowu przez jego głowę przebiegła myśl - czemu ten mężczyzna nikogo nie miał? Czemu w ogóle nie żył, kiedy przecież było w nim tyle głodu, tyle życia, tak fascynującego, pełnego energii i pasji. Jeszcze się nie rozebrali, a Ende już wiedział, że będzie chciał go posmakować jeszcze raz - ale oprócz tego, spróbować wejść z nim w interakcję bardziej… Sam nie wiedział. Odmienną? Prywatną? 
Pragnął go, nie tylko w sposób czysto fizyczny - a to było przerażające w sytuacji, w której dopiero co uratował mu życie i jedynie odrobinę przedłużył jego czas na Ziemi.
Rozsunął nogi, zapraszając pomiędzy nie mężczyznę, by zaraz całkiem rozrzucić poły ręcznika i ukazać to, czego wcale szczególnie starannie nie ukrywał. Jego idealność sięgała też i tam - gładko wygolony, pozbawiony skaz, z kolorowym tatuażem na biodrach i udach, wyglądał jak z okładki jakiegoś magazynu.
Wzdychał jednak wcale nie jak czasopismo, a bardzo zadowolony z poczynań kochanka mężczyzna. I może Williams chciał się z nim droczyć, ale Ende zbyt długo nie miał kontaktu z fizycznego z drugim człowiekiem w tej postaci i przyjmował chętnie każdy, nawet jeszcze niewystarczający. 
W ramach zachęcania Theo do dalszych ruchów, wsunął palce w jego włosy, lekko za nie ciągnąc i drapiąc miejscami skórę głowy, patrząc na niego z góry z iście diabelskim uśmiechem. Oblizał wargi powoli, niemal jakby chciał coś powiedzieć, ale pamiętał o życzeniu Williamsa i zdecydował się w taki niewerbalny sposób mu przekazać, że wygląda niesamowicie seksownie i może tak pozostać, ale są też inne rzeczy, które mogliby razem robić i wymagają one wprawdzie większego ruchu, ale też zapewnią więcej niezapomnianych doznań. I po chwili cierpliwości faktycznie zdecydował się odpowiednio zmotywować kochanka - łapiąc go za ramiona i ciągnąc ku sobie, stopą przydeptując spodnie mężczyzny, by wreszcie się ich pozbył. A potem posadził go na swoich nagich udach. Skóra przy skórze, członek przy członku.
Ende zamruczał z zadowoleniem po raz kolejny, śmiało przywodząc na myśl kocura, objął jedną dłonią kark Williamsa, a drugą ich męskości i wymusił na nim głęboki pocałunek, pocierając zwinnymi ruchami palców naprężone mięśnie.
Brakowało mu możliwości wypowiedzenia się, podrażnienia kochanka werbalnie i obiecania mu dobrego, prawdziwego rżnięcia. Same ścierające się ciała mówiły to samo, ale on rzadko kiedy miał okazję faktycznie z kimś porozmawiać, usłyszeć brzmienie swojego głosu i się nim nacieszyć i brakowało mu tego. Cholernie mu tego brakowało.
Przesunął usta przez policzek mężczyzny, na drugą część szyi, na której również dokonał aktu oznaczenia kochanka piekącym, czerwonym śladem, a potem jeszcze doprawił to linią zębów. 
Było troszkę za sucho, troszkę za niewygodnie, troszkę… zakazanie. Sapnął znowu, pociągnął Williamsa za włosy i posłał mu płomienne spojrzenie, próbując nim przekazać sugestię, że powinni przemieścić się gdzieś, gdzie będą rzeczy im niezbędne - i gdzie będą mogli swobodnie się tarzać, bez ograniczenia w postaci kanapy i stołu z winem.
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 10:01 pm

W momencie, kiedy jego miękkie wargi obcałowywały rozgrzane, piękne uda, a palce dłoni mocniej zaciskały się na miękkiej skórze, dla Theo nie miało już znaczenia jak niewygodnie i dziwnie musiało być. Kiedy oczy łapczywie chłonęły w półmroku dekorację ciała, gdy opuszki sunęły po starannie wykonanym tatuażu, kiedy gorący i wilgotny język śmigał po twardym penisie, pragnąć go mocniej i więcej, aż brakowało mu tchu. A smukłe, długie palce wplecione w ciemne kosmyki włosów, jedynie działały na niego intensywniej, rozpalając najmniejszy fragment jego jestestwa, budząc te ukryte dotąd zakamarki umysłu, dotychczas skryte za tymi praktycznymi i nudnymi, jak praca i życie, życie i praca, zataczające tylko jedno i to samo koło, bez szczeliny na przyjemność i błogostan.
A błogostanu pożądał i owe pożądanie było wyraźnie widoczne w ciemnych oczach, które co jakiś czas odnajdowały drogę do twarzy kochanka, chętnie dopatrując się najmniejszej reakcji przyjemności.
Nie był zwykłym, codziennym księgowym, ukrytym za okularami i teczkami, unikającym wzroku, dotyku i kontaktu. Był nieswój i zarazem najbardziej swój jaki powinien być, uwolniony przez nieznanego mu mężczyznę, który działał na niego jak najsilniejszy magnez. Nie mógł oderwać ust od jego ciała, nie był w stanie nawet przerwać gwałtownego i szybkiego pochłaniania jego członka, który czuł na każdej ściance ust i wiotkim języku, który zręcznie i z nieznaną dotąd wprawą, zajmował się całą długością.
Dlaczego nikogo nie miał, skoro jego ciało było stworzone do takiego kontaktu?
Odpowiedź była dla Theodora bardziej niż oczywista. Potrafił wyrazić się tylko tak, ciało przy ciele. Gdy jednak dochodziło do wyrażania uczuć i emocji, gubił się w sobie, nie potrafiąc opisać tego, co działo się w jego głowie. Więc odpuszczał, uważając się za wybrakowany obiekt, skupiony na jedynej rzeczy jaką potrafił - pracy.
Tańczył, jak Ende mu zagrał, więc gdy tylko miał okazję, uniósł się, oblizując pełne, lekko zaczerwienione wargi, przylegając znowu do rozgrzanego mężczyzny, już bez zbędnej odzieży, która mogłaby go jakkolwiek krępować. Usiadł na nim miękko ,szybko czując jego wargi na swoich, odwzajemniając namiętny i pełen pasji pocałunek, tłumiąc w nim przyjemny dla ucha jęk, kiedy ich penisy otarły się o siebie, wywołując wzdłuż jego kręgosłupa falę ogromnego ciepła. Poruszał się na nim kocim, lubieżnym ruchem, wciskając przyrodzenie w zaciśniętą dłoń, własnymi niestrudzenie wędrując po każdym, napotkanym mięśniu, które znaczył czerwonymi śladami po paznokciach.
I dopiero w momencie, kiedy został krótko szarpnięty, oczy odnalazły te drugie, wyczytując z nich bezbłędnie przesłanie. Bo chociaż kanapa była wygodna i spora, zabierała im odrobinę tej intymności i łóżkowej atmosfery, ograniczała ich przypominając, że przecież wcale nie powinni byli skończyć właśnie w ten sposób.
Dlatego też wstał miękko, pewnie, łapiąc mężczyznę za dłoń by w niemy sposób nakazać mu wstać. Nie chciał się od niego odrywać, ta myśl wydała mu się wielce niewygodna, dlatego niemal od razu gdy się zrównali, ponownie pocałował jego wargi, raz drugi i trzeci, jednocześnie po omacku prowadząc go do sypialni. Był niecierpliwy, co dało się wyczytać w gestach, w drobnych potknięciach, w szybkim badaniu dłońmi jego ciała. Chciał jego ust i szyi, nie mogąc się zdecydować, zasysając się na napotykanych fragmentach, sapiąc krótko, gdy czy on, czy partner, zderzyli się o mebel lub dwa, nim wtargnęli do ciemnego pokoju. Stało tu wielkie, do tej pory puste łóżko, które zapraszało miękką, pachnącą pościelą. Właściwie w większości wypełniało pokój z wielkim oknem, przez które padało nocne światło, rzucając długie cienie na białe ściany.
Theo opadł na materac, ciągnąć za sobą mężczyznę, spoglądając mu głęboko w oczy, gdy tylko jego przystojna twarz ponownie zawisła nad jego własną. Ujął ją w dłonie, tylko w tym krótkim geście zachowując pewną subtelność i delikatność, opuszkami palców badając kości policzkowe, jego wargi i podbródek, unosząc własny kącik ust w urokliwym, ładnym i bardzo szczerym uśmiechu.
- Wejdź we mnie - poprosił cicho, przerywając ich zasadę milczenia. - Nie musisz mnie przygotowywać. Lubię…Lubię jak boli - dodał szeptem, prosto do jego ucha, omiatając jego płatek gorącym oddechem.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 10:01 pm

Ende wziąłby kochanka na ręce bez zawahania, zmniejszając ryzyko zderzania się z meblami po drodze do sypialni, a jednocześnie zwiększając intensywność ich kontaktu fizycznego, ale niestety nie wiedział, gdzie też znajduje się łóżko księgowego. Byli więc zdani na - dosyć kiepską - orientację w terenie Theodora. 
Nerwowe pocałunki, chaotyczny dotyk i poobijane od kantów mebli uda dodawały jednak kolejnej warstwy pikanterii. Kiedy ostatnio Ende pragnął tak bardzo, by nie zwracać uwagi na otoczenie? Kiedy ktoś pragnął go tak mocno? 
Cieszył się więc z każdego namiętnego i gwałtownie przerwanego pocałunku, każdego pulsującego bólem miejsca na nogach (który zaraz jednak znikał), każdego śladu po paznokciach na skórze. Odwzajemniał się zresztą tym samym; gdy podróż dobiegła końca, wydał z siebie zaskoczone sapnięcie, bez zawahania jednak opadł na gospodarza, dociskając go do materaca swoim umięśnionym ciałem. Mruknął, wyrażając swoją aprobatę, zaraz jednak zamrugał z zaskoczeniem, słysząc życzenie kochanka. Rzecz jasna, obaj wiedzieli, do czego zmierzają tego wieczora - kierunek: łóżko pozostawiał niewielkie pole do domysłów i niepewności. A jednak… 
Białowłosy parsknął, zaraz lekko podgryzając najpierw dolną, a potem górną wargę Theo.
- A jak dawno temu coś w sobie miałeś? - spytał chrapliwie, opierając się pewniej na łokciach, a potem wprawił w ruch swoje ciało - kolanem rozsuwając nogi ślicznego księgowego, a potem ocierając się o niego w sposób całkowicie wywracający oczami z rozkoszy. Ende był absolutnie pewien, że mogliby dojść tylko od tego, odpowiedniego nacisku i ocierających się o siebie członków. 
- Ma tak boleć, żebyś krzyczał z rozkoszy, a nie zaciskał zęby - dodał zaraz, obracając głowę tak, by chuchnąć gorącym powietrzem w ucho kochanka, a potem lekko je nadgryźć, po raz kolejny ruszając biodrami w znaczący sposób. 
Jednak mógł mówić.
Od razu poczuł się trzy razy bardziej podniecony. Dźwięk zarówno własnego głosu, jak i głosu Theo, zdradzały podniecenie i spowodowały, że włoski na jego ciele uniosły się jak naelektryzowane. Zamruczał głośno, ciesząc się z brzmienia, a potem po raz kolejny ukąsił kochanka z boku szyi.
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptySob Lis 16, 2019 10:02 pm

Theodore także krótko parsknął, ciężko jednak powiedzieć, czy z rozbawienia całą sytuacją, czy może przez rzucone w otchłań pytanie. Brzmienie niskiego głosu Tristana, wprowadziło jego smukłe ciało w drżenie i poczuł, jakby głębiej zapadał się w miękki materac, chłonąć całkowicie każdą cząstkę kochanka, każdy jego najmniejszy ruch i gorący oddech na wrażliwej skórze.
- Dawno - odpowiedział jedynie zgodnie z prawdą, unosząc kącik ust w krótkim uśmiechu. Nie sądził, by rozwodzenie się nad powodem było w tym momencie konieczne i potrzebne - świadczyło o tym niecierpliwe kolano drugiego, które wsunęło się między jego uda, powodując, że sapnął, gdy otarł się leniwie o jego ciało. To nie miejsce i czas na smutne kiepskie opowieści. Nie, nie. Teraz był czas, kiedy ciało Theo płonęło, a dłonie przemknęły po bokach mężczyzny, znacząc je czerwonymi śladami paznokci. Odchylił głowę, uwydatniając mocniej bok szyi, prezentując każdą, idealnie widoczną żyłkę, kilka pieprzyków i ładnie zarysowane wgłębienie tuż przy ramieniu. 
Ciepła dłoń spoczęła na karku Ende, kiedy Williams pewnym ruchem docisnął jego twarz mocniej do siebie, dopraszając się dalszych pieszczot. Nawet satynowa pościel, idealnie ułożona na łóżku (już nie), nie była tak rozkoszna w dotyku jak jego wargi, które nagle pragnął poczuć w każdym, możliwym miejscu, w sekundzie przywodząc do siebie masę scenariuszy z tymi oto ustami w roli głównej. Kurwa mać, cóż za potencjał! 

Docisnął uda do jego kolana, nie pozostając mu dłużnym, przeciągając jeszcze mocniej to całe ocieranie się, badanie, smakowanie, chociaż jego członek wyraźnie nie potrzebował już stymulacji, pokazując zachwyt i niemą prośbę o więcej. Było coś w tym dotyku, coś cholernie magnetycznego, co nie pozwalało Theodorowi na nawet najmniejsze odsunięcie się. On nie myślał, pozwalał przejąc kontrolę ciału, nakierowując jednak ponownie twarz mężczyzny ku swojej, wpijając się w jego wargi, śliskim, ciepłym językiem na nowo odnajdując drugi mięsień, który zaprosił do wspólnej, mało grzecznej zabawy, spijając smak jego śliny, mrucząc jak zadowolony kot.
Na dalsze jego słowa nie odpowiedział, zamiast tego, chętnie przylegając do pięknego ciała, przenosząc ciężar ciała, by przeturlać się i zająć miejsce na rozgrzanych, umięśnionych udach tamtego. Pochylił się, dociskając pośladki do jego członka, by mocno, chociaż nieśpiesznie, otrzeć się o niego znacząco, ciemnymi tęczówkami lustrując twarz Tristana.
- Chcę na Ciebie najpierw usiąść - powiedział cicho, z błyskiem w oku, którego ciężko było się doszukać w klubie niecałe dwie godziny temu. Ciężko było uwierzyć, że niedostępna istota, jaką bywał Williams, teraz, gdy tylko zgasły światła, wydobywał z siebie żądania, głosem tak lubieżnym i perwersyjnym, mogącym zgorszyć niejednego amatora dobrego rżnięcia. Na potwierdzenie własnych słów, sięgnął dłonią pomiędzy wytatuowane uda, by przesunąć palcami po jego penisie, zagryzając krótko dolną wargę, wsłuchując się we wspólnie tańczące oddechy, ponownie odczuwając bijące na potęgę serce. Złapał jego silną dłoń, jakby w swoistym zaproszeniu,  samemu sunąc nią po własnym ciele, zatrzymując się dopiero na wypiętym kusząco pośladku. Zerknął na wyeksponowaną klatkę piersiową tuż pod nim, pochylając się mocniej, by koniuszkiem języka wyznaczyć krótką ścieżkę od obojczyka do twardego sutka.
- Pozwól mi.
Powrót do góry Go down
ArgentOpportunist Seme
Argent

Data przyłączenia : 18/07/2017
Liczba postów : 856
Ze śmiercią mu do twarzy Tumblr_nbpob5p6bK1r9us6no3_500

Cytat : I wanna do bad things with you.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptyPon Lis 18, 2019 6:20 pm

Tristan ciężko opadł na łóżko, prosto w miękką pościel. Nie miał nic przeciwko pewnemu siebie (i żądań) kochankowi. Już od dawna nie miał z takim do czynienia, ale też i od dawna w ogóle nie wchodził w bardziej intymne relacje. Jego zadanie na Ziemi polegało na czymś zupełnie innym, a wplątywanie się w emocje nie było zbyt wygodne, gdy koniec końców musiał swoich partnerów przeprowadzać na drugą stronę. 
Ale Theodore, z błyszczącymi drapieżnie oczami i uśmiechem przywodzącym na myśl czysty grzech, przemówił do tej części Śmierci, o której ten zdążył już zapomnieć. Nie istniała zapewne w tym momencie, na tym świecie, rzecz, której by seksownemu księgowemu odmówił. Chciał poczuć wszystko, co ten pragnął mu zaoferować lub w jaki sposób wymyślił sobie go wykorzystać. Ende całkowicie odruchowo poruszył się pod kochankiem, zamykając z przyjemności oczy, by zaraz je znów otworzyć. Nie potrafił sobie odmówić tego przepięknego widoku czystej żądzy, którą został obdarzony, a której zupełnie się nie spodziewał te kilka chwil wcześniej, w klubie, gdy czekał na masakrę. 
Sięgnął do ślicznego ciała księgowego, przesunął palcami po zroszonej miejscami potem skórze, rozkoszując się drgającymi mięśniami, gorącem i tętnieniem życia, na którego odejście skazany był patrzeć. 
Przez umięśnione ciało Śmierci przeszedł mocny dreszcz. Śliczny Theodore traktował go nie tylko jak kochanka, którego chciał poczuć i posmakować, ale wręcz jak swoją własność, na której mógł usiąść, dotknąć jej lub wskazać, gdzie powinien być dotykany, a ona spełni swoje zadanie. Ende nie przywykł do oferowania ludziom przyjemności, nie tak rozkosznej i wyuzdanej. Jego zadaniem było - w najlepszym wypadku - przynoszenie ulgi w cierpieniu, a nie oferowanie silnych, pozytywnych wrażeń. 
Przesunął paznokciami wolnej ręki po nagim udzie gospodarza, zaciskając drugą na jego pośladku. Poruszył się pod nim po raz kolejny, wzdychając miękko i wilgotnie, czując pieszczotę na sutku i rozkoszne na wpół proszenie, na wpół żadanie. Przesunął kochanka bardziej do przodu, znów usadawiając w taki sposób, by jego własny członek znalazł się pomiędzy pośladkami księgowego, a potem otarł o niego, odsuwając jędrną półkulę na tyle, by z obaj poczuli, jak blisko wsunięcia się w niego i złączenia ich ciał w jedno, są. 
Uniósł dłoń z oznaczonego czerwonymi śladami po paznokciach uda, wsunął dwa palce w swoje usta i obficie nawilżył je śliną. Potrzebował tylko chwili, kilku sekund, bo jego ciało było na tyle podniecone, a głód kotłował się tak intensywnie, że wilgoci w ustach (i na ciele) mu nie brakowało. 
Gdyby w tym momencie był w kobiecej postaci, Theo mógłby wejść w niego bez żadnego kłopotu, wypełnić swoją piękną, uderzającą lekko o ich napięte mięśnie brzucha, męskością. Ende niemal pożałował swojego aktualnego wyglądu, ale zaraz potem przypomniał sobie, że przecież czeka ich coś lepszego. Gospodarz, który “oszukał śmierć” (czy raczej, śmierć go oszukała) chciał go w sobie poczuć, usiąść i wziąć wszystko, czego jego wyposzczone ciało tak mocno pragnęło. Kim był Tristan, by mu zabraniać? 
Potarł mokrymi palcami o ciasne wejście kochanka, nawilżając je i obiecując, że ścierająca się z nim wciąż męskość już zaraz, już niedługo, wypełni go i wydusi te obiecane okrzyki rozkoszy. 
Bez dalszego wstępu czy ostrzeżenia wsunął w niego środkowy palec, uginając go i od razu wykorzystując pozycję do zapewnienia odpowiednio silnych doznań Williamsowi. 
Kolejny, wskazujący, szybko dołączył do rozciągania kochanka, podczas gdy kciuk i członek masowały rytmicznie wrażliwą skórę pomiędzy nogami (i w pobliżu jąder). 
Ende czuł, jak ich ciała coraz bardziej pokrywa pot, a jego własna męskość pulsuje coraz intensywniej, żądając spełnienia i zupełnie wbrew jego świadomym intencjom, powiększając się bardziej. Kontrola nad ludzką powłoką była trudniejsza, gdy kierowało nim pożądanie - podobnie miała się sprawa z równoczesnym wypełnianiem swojego właściwego zadania. Odprowadzanie ludzi na drugą stronę z chwili na chwilę stawało się coraz trudniejsze, bo jedyne, czego Śmierć chciał, znajdowało się na jego niemal-ludzkim ciele, wiło i kusiło. 
Na kilka chwil musiał zrezygnować ze swoich obowiązków na rzecz Williamsa. Gdyby ten tylko wiedział…
Ich nierówne oddechy, sapanie i pomruki mieszały się ze sobą jeszcze zanim życzenie księgowego zostało spełnione.
- Tak, proszę - wyszeptał chrapliwie, ale na szczęście wciąż zrozumiale. 
A może przemówił bezpośrednio do umysłu kochanka? Nie robiło to różnicy. Poruszył ustami, obaj byli podnieceni, Theodore nie zauważy niczego dziwnego - a jeśli nawet, uzna, że jest to winą nadmiernego podniecenia.
Kiedy w zasadzie ten smaczny człowiek po raz ostatni kogoś miał? 
Czemu nikt go nie upolował i nie uczynił swoim? 
Ende chciał to wiedzieć, gdyby potrafił się skupić, zapewne mógłby uzyskać jakieś odpowiedzi, ale… Nie  w tym momencie, gdy jego głowę wypełniały tylko rytmiczne jęki, mlaśnięcia, plaśnięcia i skrzypienie męczonego łóżka.
Powrót do góry Go down
PanaceaFlaming Uke
Panacea

Data przyłączenia : 08/09/2019
Liczba postów : 112
Ze śmiercią mu do twarzy F24be612bcf2e9f615a8e90b0f99b1d0

Cytat : Oh my God, you blow my mind.

Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy EmptyPon Lis 18, 2019 9:24 pm

Dobrze, że Theodore nie wiedział nic. Nie chciał i nie potrzebował nic wiedzieć, nawet nieprzyjemne wspomnienia wieczoru gdzieś uleciały, zastąpione myślą o Tristanie, o jego dłoniach, oczach i silnym ciele. Theodore nie musiał wiedzieć nic, póki czuł ogarniającą go, dziką żądzę, pulsujące podniecenie, opuszki palców, które bezustannie gdzieś go masowały, dotykały i pieściły, z wyczuwalną niecierpliwością, która raz za razem przeplatana była z jakimś dziwnym namaszczeniem, jakby oboje smakowali i delektowali się chwilą, która niedługo miała się skończyć.
Może i nie miał zbyt wielkiego doświadczenia; w swoim trzydziestoletnim życiu, zdarzyło się, ot, kilku kochanków, których zaprosił do siebie, dla których był właśnie taki, szczery, nagi, prowokujący i kuszący. Tylko kilku z nich udało się go rozpalić do czerwoności, sprawić, by błagał i łasił się jak kotka w rui. Natomiast żaden nigdy nie wywołał w nim takiego wybuchu namiętności i żaru, tak mocno bijącego serca, jak ten poznany chwilę temu, dziwny mężczyzna, który z buciorami wtargnął do jego poukładanego życia ( i mieszkania), najpierw karmiąc kota, a teraz karmiąc jego pożądanie.
Miał wrażenie, jakby był na ciężkich prochach. Chociaż zachowywał świadomość gestów i ruchów, umysł odpływał daleko, skupiając się na jednym punkcie, wyostrzając wszystkie zmysły, sprawiając, że na rozgrzanej skórze stawały drobne, miękkie włoski. Całował go mocno, bez opamiętania, kąsał jego wargi, jakby pragnął spijać z nich wszystkie niewypowiedziane słowa, wił się i prężył, pochylając mocniej, tłumiąc w miękkich wargach głośne jęki, kiedy smukłe, otulone śliną palce wsunęły się do jego wnętrza, powodując, że mięśnie odruchowo otuliły je gwałtownie, domagając się większej uwagi. Nabijał się na niego energicznie, opierając jedną dłoń na jego ramieniu, a drugą cały czas doszukując się kolejnych, nieodnalezionych skrawków jego ciała, wbijając w skórę paznokcie, jakby chciał go oznaczyć, powiedzieć światu, że hej! Ten oto mężczyzna, ten chodzący Bóg (śmierć) seksu, był z nim, pod nim, tej właśnie tragicznej nocy, kiedy życie kilkunastu osób uleciało, a on sam żył, miał się świetnie i do tego przeżywał najlepszą (i najgorszą? ) noc w życiu.
Theodore nie chciał dłużej czekać. Nie pozwolił na to ani sobie, ani kochankowi, odsuwając jego dłoń, by własną nakierować jego członek na swoje wejście, opuszczając pośladki do samego końca, aż klapnął nimi o jego uda. Wyprostował się, ładnie układając lśniące wilgocią ciało, sprawnie poruszając zaraz biodrami, by jak rzeczone było, ujeżdżać go bezustannie, wysysając z niego wszystko co najlepsze, wyciskając spomiędzy warg stęknięcia i błogie westchnienia. I mówił. Williams mówił do niego ładnie, nisko, poetycko i z wyraźnym trudem o tym, jak chce się z nim rżnąć.
Czuł go w sobie, głęboko, na ciasnych, dawno nieużywanych ściankach mięśni. Każdy ruch sprawiał, że drżał niekontrolowanie, targany rozkoszą. Blask księżyca padał na poruszającą się sylwetkę, uwydatniając każde zakrzywienie, każde uwypuklenie kości, oświetlając pieprzyki rozsiane tu i tam, ułożone w jakąś przypadkową konstelację. Odchylił głowę, przymykając powieki, bawiąc się nim jak zabawką, jednocześnie pragnąc dać mu jak najwięcej siebie. I dawał. Na nim i pod nim, gdy miękko zmienili pozycję, tarzając się w pachnącej pościeli, której części stały się ozdobą czystej podłogi. Dawał siebie przed nim, wypinając pośladki jak chętna, bezwstydna dama do towarzystwa, coraz chętniej rzucając w przestrzeń jęki zamieniające się w urywane krzyki zachwytu. Smakował go całego całym sobą, niemal czarnymi w mroku oczami, wwiercając się w te drugie, piękne i stanowcze.
- Tristan - wyszeptał mu do ucha, raz i drugi, gdy tylko jego wargi znalazły się dostatecznie blisko wrażliwego płatka, w pozycji, której już sam nie bardzo ogarniał. Wydźwięk jego imienia był rozkoszny, miękki, cholernie pobudzający. Księgowy chciał mieć go, nikogo innego. Tu przy nim, pobrudzony potem i wydzielinami, do końca nocy, która nieubłaganie mijała.
Powrót do góry Go down
Sponsored content



Ze śmiercią mu do twarzy Empty
PisanieTemat: Re: Ze śmiercią mu do twarzy   Ze śmiercią mu do twarzy Empty

Powrót do góry Go down
 
Ze śmiercią mu do twarzy
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Gurges ater :: Gurges ater-
Skocz do: