|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Grając na pożądaniu Sob Lut 24, 2018 12:26 am | |
| First topic message reminder :Northern Sons - Kanadyjski zespół rockowy powstały w 2008 roku w Edmonton. Został założony przez Gregorego Clermonta i Zacka Coopera, dwóch przyjaciół z dzieciństwa, którzy zakochani w muzyce rockowej, postanowili spróbować w niej własnych sił. Przez pierwsze dwa lata zespół formował się, by ostatecznie w 2010 roku przyjąć formę, którą ma obecnie. 2008 - Powstanie zespołu. 2009 - Przyłączenie Samanthy Benner. 2010 - Przyłączenie Rufusa Kocha i Lawrenca Vegi. 2011 - Thomas Howells menadżerem. Nagranie i wydanie pierwszej płyty "18th street". 2013 - Nagranie i wydanie drugiej płyty "One Shot". 2014 - Pierwsza Nagroda Billboard Music Awards w kategorii Najlepsza Grupa. Pierwsze światowe tournee. 2015 - Gregory Clermont opuszcza zespół, przyłączenie Waltera Robertsa. 2017 - Wydanie trzeciej płyty "Lust for Love". 2018 - Gregory Clermont ponownie przyłączony do zespołu. Drugie światowe tournee. Thomas Howells, 36 lat, hetero - menadżerNa pierwszy rzut oka może wydawać się nieludzko obojętny i przygotowany na każdą ewentualność, zawsze przytomny i podejmujący decyzję, ale to tylko maska. Jest zapewne największym fanem chłopaków (i dziewczyny), a ważny dla niego nie jest wyłącznie sukces zespołu, ale też każdej pojedynczej jednostki. Zwykle jest w cieniu, obserwując, pilnując by wszystko było dopięte na ostatni guzik, samemu będąc niewidocznym. Jest aniołem stróżem całej grupy, pozornie pozbawionym jakichkolwiek wad, potrzeb czy życia prywatnego. Zack Cooper, 28 lat, bi? - BasNajbardziej przyjazna i do rany przyłóż istota, jaką można znaleźć na tej planecie. Ma szczególną zdolność zdobywania sympatii innych, a robi to w tak naturalny i niezobowiązujący sposób, że nie da się go nie lubić. Z jego ust trudno jest usłyszeć coś niemiłego, unika konfliktów - a jeśli już się pojawią, jako pierwszy próbuje je złagodzić. Przyjaźni się z Gregorym od najmłodszych lat, nigdy nie miał przed nim żadnych tajemnic (aż do... niedawna) i traktuje go jak ukochanego brata, dla którego jest gotów zrobić wszystko. Rufus Koch, 30 lat, bi - perkusjaRosły facet emanujący chłodną pewnością siebie, otaczający się aurą tajemnicy. Stanowi doskonałe zrównoważenie reszty rozbrykanego, radosnego zespołu. Sprawia wrażenie dużo starszego, poważniejszego i ułożonego niż jest w rzeczywistości, ale doskonale zdaje sobie sprawę jak jego image działa na innych i z premedytacją to wykorzystuje. Tak naprawdę uwielbia korzystać z życia jakie oferuje sława, robi to jednak w bardziej wysublimowany sposób niż reszta Northern Sons. Samantha Benner, 25 lat, hetero - klawisze, wokalRoztrzepany rudzielec, który swoim entuzjazmem potrafi zarażać tłumy. Ciepła i wyrozumiała, ale skłonna przywalić, kiedy się wkurzy. Pijana bywa nieznośnie szczera i złośliwa, ale na szczęście trudno ją upić. Ma niespożytkowane pokłady energii, wszędzie jej pełno i doskonale dogaduje się z Lawrencem. Byłaby jego babskim klonem, gdyby nie fakt, że mniej w niej narcyzmu. Gregory Clermont, 28 lat, homo - gitara przewodnia, wokalZdystansowany, raczej milczący i znajdujący się w swoim własnym świecie, skupiony głównie na muzyce i tym, co chciałby nią przekazać. Ignoruje większość ludzi w mniej lub bardziej przyjazny sposób, zwraca uwagę wyłącznie na osoby dlań ważne. Sława nie zmieniła go ani na jotę - czego nie można powiedzieć o zawiedzionym zaufaniu i złamanym sercu. Podobnie jak dawniej, tylko Law jest w stanie wyprowadzić go z równowagi i sprowokować bardziej spontaniczną i gwałtowną reakcję. Tylko przy nim wypełza z Gregora niestroniący od przekleństw buc, ale też namiętny kochanek. Lojalność i szczerość są dla niego najważniejsze - dlatego jego eks poważnie nadwyrężył jego zaufanie do ludzi. Udaje, że jest aktualnie w związku. Lawrence Vega, 27 lat, bi - wokal, gitaraPewny siebie flirciarz o boskim głosie, seksownym ciele i aurze niegrzecznego chłopca. Hedonista i czarujący narcyz, dla którego nie istnieje słowo "nie". Zwierze sceniczne, niepoprawny optymista, skryty marzyciel i prawdziwa bestia w łóżku. Uzależniony od papierosów, zakrapianych imprez, mocnej kawy i muzyki. Lubi mieć ostatnie zdanie w każdej dyskusji.
Ostatnio zmieniony przez Lost dnia Pią Lip 06, 2018 6:37 pm, w całości zmieniany 2 razy |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Wto Maj 01, 2018 1:23 am | |
| Tak... niewątpliwie każdy z nich potrafił być odpowiednio śmiałym, gdy wymagała tego sytuacja. Byli gwiazdami estrady, byli też zachłannym kochankami, w wielu sytuacjach każdy z nich potrafił bezwstydnie zażądać tego, na co miał ochotę i co było mu potrzebne. Czasami kończyło się to gorącymi kłótniami, a czasami... jeszcze namiętniejszymi chwilami zapomnienia. Gregory'emu brakowało odwagi, by w tym momencie zażądać czegoś więcej, by przekroczyć cienki lód, po którym stąpali i przejść prosto do intensywnego zbliżenia. Nie mógł być pewien tego, gdzie zaprowadziłaby ich chwila zapomnienia. Wolał poprzestać na ostrożnym wybadaniu sytuacji, sprawdzeniu podejścia wokalisty i upewnieniu się, że chociaż w pewnym stopniu się ze sobą zgadzają. Że chcą podążyć wspólnie w tym samym kierunku, nie poprzestając na chwili flirtu i nadziei. Słowa Lawrence'a odrobinę go uspokoiły. Może nie były dokładnie tym, co chciało usłyszeć jego połamane serce, ale z drugiej strony, były szczere i prawdziwe. Nie obiecywały niestworzonych rzeczy, nie zwodziły, w zasadzie nawet nie kusiły - a jedynie informowały o aktualnej sytuacji, o szansach i zagrożeniach, które stawały przed ich dwójką. Czuł się lepiej z tą świadomością, z pewnością, że Vega nie czarował go jak publiki. Ten mężczyzna był znacznie bliższy jego uczuciom, niż tamten śliski, flirciarski kochaś, który potrafił zapewnić całkowicie zapomnienie. Twarz Gregory'ego wygładziła się, a usta mężczyzny wykrzywiły w delikatnym uśmiechu ulgi. Nie przerywał kontaktu fizycznego z mężczyzną, ale też nie nalegał ani go nie przytrzymywał, dając szansę na utrzymanie takiej odległości, jaka odpowiadała Lawowi. Niezależnie od tego, jak dobrze kiedyś byli dopasowani, jak bardzo ich ciała nadal pamiętały wspólny rytm, musieli odnaleźć się od nowa. Zakładanie, że nic się nie zmieniło, byłoby głupotą. Za dużo w ciągu tych kilku lat stracili, za dużo też zyskali. Greg miał problem z uwierzeniem, iż menadżer mógłby - tym razem - zaakceptować ich związek, ale słowa piosenkarza miały sens. Gitarzysta potrzebował trochę czasu, by całkowicie odnaleźć się w zespole, zobaczyć zmiany, które nastąpiły pod jego nieobecność. - Chciałbym przejść przez tą nową płytę z tobą. Akustycznie, bez żadnych dodatków, żadnych dodatkowych bodźców - powiedział po chwili ciszy, odsuwając się od dawnego kochanka, ale jednocześnie delikatnie chwytając go za dłoń. Uśmiechnął się, a w jego oczach pojawił się błysk nieśmiałości. - Chciałbym ją poczuć tak, jak ty ją czujesz - wyjaśnił miękko, nie nawiązując bardziej wprost do słów Lance'a sprzed paru chwil. Przyjął do wiadomości, że te utwory zostały stworzone dla niego i pragnął zobaczyć, jak widzi je właśnie ich twórca. Chciał zobaczyć i usłyszeć jego interpretację, możliwie najczystszą i najbardziej podobną do tej, która była w jego myślach podczas tworzenia. - Niekoniecznie dzisiaj - dodał po chwili, puszczając towarzysza, wkładając dłonie do kieszeni spodni i zmierzając w stronę wyjścia z tarasu. Stanął pod drzwiami i uśmiechnął się do mężczyzny, puszczając do niego oko. - Idziesz? Jeśli wrócę sam, to pomyślą, że zabiłem naszego lidera w jakiejś chwili szaleństwa. - Zaśmiał się cicho. Dzięki tej rozmowie, dzięki nadziei na relację, która czyniła go kompletnym, pojawiła się w nim energia, która zwykle towarzyszyła mu tylko na scenie. Już nie był zgaszonym, zmęczonym czy zdemotywowanym i wypalonym członkiem zespołu. W jego oczach pojawił się blask, a ruchach - sprężystość i kokieteria. Zupełnie tak, jakby fakt, iż został obdarzony uwagą przez wokalistę, sprawił iż gitarzysta poczuł się... seksowny. Jakby to on mógł go uwodzić, pozbawiać oddechu i zdrowego rozsądku. I przez resztę wieczoru dokładnie taki był. Radosny, ponętny i wypełniony entuzjazmem, planujący chętnie z resztą zespołu wszystko, co tylko przyszło im do głowy. Nie stronił od alkoholu, ale też go nie nadużywał, traktując spotkanie z przyjaciółmi jako okazję do tego, by zabawić się tak, jak za dawnych czasów. Nic więcej nie było mu potrzebne - no, może oprócz ukradkowych, flirciarskich spojrzeń rzucanych przez stół do wokalisty. To, że mężczyzna wyglądał inaczej niż dawniej, w końcu z wady przemieniło się w zaletę. Gregory mógł bezczelnie bawić się w podrywy kogoś nieznajomego, z jednoczesną świadomością, że ten seksowny mężczyzna, od którego dzieliło go tylko kilka metrów, znał go - i jego ciało - cholernie dobrze i ani myślał mu czegokolwiek odmawiać. Znów był dokładnie tam, gdzie chciał - i powinien - być. Dokładnie na swoim miejscu. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Pon Cze 04, 2018 4:59 pm | |
| Słysząc prośbę, poczuł jak cały flirciarski nastrój uchodzi z niego na rzecz wzruszenia. Westchnął płytko, przez chwilę nie dbając o to, że widać było jak bardzo go to poruszyło. Jebać. Greg go znał, znał go lepiej niż ktokolwiek inny. Mógł być przy nim sobą. Tylko Gregory posiadał moc wprawiania Lenca w ten konkretny, melancholijny stan, zmieniając jego wewnętrzne zwierzę we wrażliwego artystę. Ścisnął dłoń gitarzysty i nieświadomie przygryzł wargę widząc łagodne onieśmielenie odbite w jego twarzy. Cholera. - Da się zrobić - odparł, uśmiechając się z obłudną łagodnością. - Ale co do dodatkowych bodźców... - Nachylił się nad jego uchem i zaczepił jego płatek ustami. - Nie mogę nic obiecać - wyszeptał. - Tym bardziej, jeśli chcesz poczuć ją tak, jak ja ją czuję. - Odetchnął, umyślnie drażniąc ciepłem ucho Grega. Potem cofnął głowę, chwytając jego spojrzenie. - Szkoda, że nie dzisiaj. - Mrugnął do niego sugestywnie i uśmiechnął się szelmowsko. Mówiąc to, na pewno nie miał na myśli grzecznego grania w sali prób. Puścił jego dłoń, ale nie ruszył się od razu. Patrzył jak mężczyzna podchodzi do drzwi i odwraca się, darując mu jeden z uśmiechów, które tak uwielbiał. Odruchowo odpowiedział na niego własnym. - Myślę, że nikt by się nie zdziwił, znając naszą historię - rzucił z pogodną uszczypliwością i w końcu ruszył za nim.
Reszta wieczoru minęła im w niezwykle przyjemnej i luźnej atmosferze, głównie dzięki Lawowi i Gregowi. Synowie z łatwością dostrzegli, że relacja wokalisty z gitarzystą znacznie się poprawiła (nie musieli nawet podsłuchiwać ich rozmowy). Wystarczyło po prostu obserwować jak bardzo do siebie lgnęli. Dosłownie nie mogli oderwać od siebie wzroku, szczerząc się do siebie z przesadnym entuzjazmem. Ewidentnie coś się między nimi wydarzyło i było to coś bardzo dobrego. Lance natomiast dawał się uwodzić, z premedytacją wykorzystując sytuację. Dawno nie widział Grega tak pełnego energii, radosnego i... cholernie seksownego. Odpowiadał więc na każdy uśmiech i rzucał mu długie, jednoznaczne spojrzenia, dosłownie rozbierając go wzrokiem. Samanta patrzyła na ten obrazek jak urzeczona. Gdyby Lance widział coś więcej prócz Grega, pewnie sprzedałby jej kuksańca. Zamiast niego, zrobił to Zach, który w pewnym momencie imprezy powiadomił też głośno, że jest zmęczony i idzie spać. Gdy Sam zaczęła marudzić, wystarczająco sugestywnie zmusił ją do grzecznego pójścia w jego ślady. Rufusowi niczego nie trzeba było tłumaczyć, był w połowie schodów, kiedy Zach rozmawiał z Sam. Tym sposobem cała trójka zniknęła na górze, całkiem świadomie zostawiając Lawa i Grega samych w salonie. Wokalista wiedział o tym i sądził, że Greg także wie, ale żaden z nich nie oponował. Kiedy kroki na schodach ucichły, w salonie zapanowała miękka cisza. Zrobiło się jakoś przytulniej i pomimo ogromu pomieszczenia, zdecydowanie duszniej. Lance chwycił ze stołu pilot i zmienił dotychczasową muzykę na "This Velvet Glove", Red Hotów, tak naprawdę pierwszy raz od dwóch lat słuchając ulubionego zespołu. Teraz mógł, miał Grega blisko, więc mógł mieć blisko wszystko, co się z nim kojarzyło. Nie usiadł z powrotem. Rzucił Gregowi przeciągłe spojrzenie, uśmiechając się do niego samymi kącikami ust. Dawał mu czas. Obiecał, że nie będzie naciskał i miał zamiar dotrzymać umowy, nawet jeśli jedyne czego teraz potrzebował, to zamknąć go w swoich ramionach, oddychać jego zapachem i poczuć, że nie był jedynie wspomnieniem. Ale Greg został, dając Lawowi nieme przyzwolenie. Wokalista podchodząc do niego, rzucił pilot na kanapę. Nie odrywał wzroku od twarzy kochanka, poważny, zdeterminowany; obcy, jeśli nie znało się go od tej strony. Wyciągnął dłonie i chwycił Grega za biodra, przyciągając go do siebie. Sam oparł się lędźwiami o kanapę i wpasowując ciało gitarzysty między swoje uda, wtulił twarz w jego ramię. Ciasno objął go ramionami, przyciskając go do siebie z desperacją kogoś szalenie stęsknionego. - Chodź tu, chodź tu... - mruczał, ściskając go coraz mocniej. - Boże... W końcu. Nie puszczę cię, słyszysz? - Odetchnął jego zapachem. - Nie pozwolę ci odejść - szepnął niemal z bólem. Rozkosz i chwilowe zapomnienie można było dostać niemal na zawołanie, ale tylko przy kimś, kogo szczerze się kochało, człowiek czuł się w ten szczególny sposób. Tylko trzymając w ramionach miłość swojego życia, miało się poczucie kompletnego zjednoczenia, spokoju i bezpieczeństwa, bycia na właściwym miejscu. Lance dawno nie czuł się w taki sposób. Przygodne znajomości i podniety jakie za nimi szły, były dosłownie niczym wobec uczucia, które teraz go ogarniało. Nie powiedział mu, że go kocha. Na to było zdecydowanie za wcześnie, ale nie musiał mówić, żeby Gregory zrozumiał. Lawrence trzymał go i szeptał do niego dokładnie tak jak wtedy, gdy pierwszy raz zdecydowali się otwarcie przyznać przed sobą do swoich uczuć. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Pią Cze 08, 2018 11:04 pm | |
| Prawdę powiedziawszy, Gregory nie był świadom prawdziwego powodu, dla którego jego przyjaciel zdecydował się wstać i zabrać za sobą resztę zgrai. Był zbyt zapatrzony w wokalistę, by móc dostrzec kogokolwiek innego w pomieszczeniu - a już na pewno przeanalizować czyjeś zachowanie. Byli, a później sobie poszli. Tym lepiej. Wstał, by poklepać Zacha po plecach na pożegnanie, a gdy salon opustoszał i został sam na sam z liderem Synów, uśmiechnął się do niego. Niepewnie, ale nie mniej czarująco niż na tarasie. Nie zamierzał jeszcze wychodzić. Po pierwsze dlatego, że wcale nie chciał się oddalać od Lawrence'a. Po drugie dlatego, że zbliżyliby się za bardzo do łóżek... i mogłoby z tego wyniknąć coś, na co jeszcze nie był gotów. Co wolałby oddalić w czasie... Dlatego lepiej było pozostać w przestrzeni bardziej publicznej, w której Lance mógł mieć jeszcze jakieś opory. Albo... niekoniecznie. Gregory również spoważniał, śledząc kroki swojego dawnego kochanka niczym zwierzyna obserwująca swojego myśliwego. W pierwszym odruchu cofnął się o krok, zaraz jednak znieruchomiał, przypominając sobie, że przecież miał do czynienia z Vegą. Z osobą, która może i go zraniła, ale chciała to wszystko naprawić. Z osobą, bez której czuł się tak, jakby umierał. Z osobą, której potrzebował do szczęścia jak powietrza i nic nie mogło tego zmienić, nawet upływ czasu i złamane serce. Dał się objąć i przyciągnąć bez protestu, układając dłonie po bokach towarzysza, przyzwalając mu w niemy sposób na wszystko, mięknąc pod wpływem kontaktu z jego ciałem i szeptanych, zaborczych słów. Uśmiechnął się mimowolnie, przechylając głowę i układając ją delikatnie na tej należącej do lidera. Uniósł prawą rękę i wsunął palce w jego włosy, dziwnie krótkie, ale wciąż znajomo miękkie. Odwzajemnił uścisk, wzmacniając go w ten sam sposób, czując jak z każdą kolejną chwilą w ramionach byłego kochanka wypełnia go jednocześnie radość i ból. Cieszył się z tego, że w końcu znalazł się dokładnie tam, gdzie powinien być. Cierpiał ze świadomością, że od tak dawna tego nie czuł. Z każdą kolejną chwilą jego oczy zaczęły się wypełniać łzami, które z coraz to większym trudem powstrzymywał. Był dorosłym facetem, nie wypadało mu się mazać. Nie w taki sposób, nie w takiej sytuacji, nie przy tym mężczyźnie. Chciał dla Lance'a być kimś wyjątkowym, wspaniałym, osobą której faktycznie już nigdy więcej nie zostawi, która będzie dla niego idealna, będzie go wspierać, inspirować i... Gubił się w tych wszystkich uczuciach, w męskim uścisku, w tęsknocie do kogoś, kogo miał tak blisko siebie. - Nie pozwól - zgodził się bez zawahania, odrobinę przytłumionym głosem, przez ściśnięte od nadmiaru emocji gardło. Wszystko kotłowało się w nim, z chwili na chwilę coraz bardziej utrudniając nabieranie powietrza do ściśniętych płuc i zachowanie twarzy suchą. Wsunął drugą dłoń pod koszulkę wokalisty, desperacko potrzebując kontaktu fizycznego, by upewnić się, że już faktycznie są razem. Zadrapał delikatnie paznokciami linię kręgosłupa mężczyzny, zatrzymując się na jego barku, układając obok dłoni policzek. Zamknął oczy, wtulając nos w jego szyję w lustrzanym geście, rozkoszując się jednocześnie znajomym i obcym zapachem mężczyzny. - Nawet perfum ci zmienili? - spytał znacznie ciszej, a przez to i intymniej, śmiejąc się cicho, pozwalając jednocześnie kilku łzom spłynąć po twarzy, ochroniony przed spojrzeniem swojego towarzysza. Niecierpliwość i tęsknota zmęczyły Grega. Chciał pozostać w tej pozycji już na zawsze, oparty większością swojego ciężaru na kochanku, rozluźniony i… naprawdę szczęśliwy. Jasne, była przed nimi jeszcze długa droga, ale odnaleźli się znowu, po tak długiej przerwie i wszystko wreszcie wydawało się zmierzać ku dobremu. Dlaczego mieli się tym nie cieszyć? Clermont nie przestawał masować skóry głowy kochanka, napawając się jego bliskością i ciepłem, poznając całkowicie podskórnie ciało, ponownie – jednocześnie tak znajome i obce. Wciąż ciężko było mu się do tego przyzwyczaić, ale cieszył się. Ta inna, nowa część Vegi była zarazem ekscytująca. Ułatwiała gitarzyście uciszenie tych niewielu wątpliwości, które wciąż, gdzieś w głębi niego były obecne. Boże, tak strasznie się cieszył. I oczywiście, że było zbyt wcześnie na wyznawanie miłości, ale to uczucie wyraźnie emanowało od ich dwójki, gdy tak kurczowo się do siebie przytulali, niechętni do jakiegokolwiek nabrania do siebie dystansu. Zach zrobił im ogromną przysługę i Gregory odnotował w myślach, by później z przyjacielem porozmawiać. Szczerze i konkretnie, bez owijania w bawełnę, tak jak kiedyś. Całe to krycie się było nie tylko bezsensowne, ale do tego – na dłuższą metę – niewątpliwie szkodliwe. Gitarzysta nie wyobrażał sobie, by przez jakieś głupie niedomówienia stracić zarówno swojego ukochanego, jak i zespół. Nie wtedy, gdy do nich wrócił i znów poczuł się częścią tej rodziny. Lekko odchylił się do tyłu, ciągnąc za sobą dawnego kochanka. - Chodź. Usiądziemy - mruknął do jego ucha, starannie odmierzając kolejne kroki, by przypadkiem nie stracić kontaktu z twardym, męskim* ciałem swojego towarzysza. Poprowadził go naokoło kanapy, a następnie łagodnie na nią popchnął, samemu podążając zaraz za nim, ani na chwilę nie odsuwając się od ukochanego mężczyzny. Usiadł mu wygodnie na kolanach, przesuwając dłonie na jego boki, drażniąc opuszkami palców wrażliwą skórę. - Mmm… Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale prezentujesz się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej… - wymruczał z wyczuwalnym uśmiechem, odsuwając lekko głowę od mężczyzny i spoglądając na niego kokieteryjnie z góry. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Czw Cze 28, 2018 2:27 pm | |
| Cały świat mógł nie zauważać tej wrażliwszej strony Vegi, tego, że potrafił rozkleić się śpiewając, że był sentymentalny i romantyczny. Nic jednak dziwnego, nie pokazywał tej strony byle komu. Dla świata był szalonym, czarującym rockmanem; pewnym siebie, lekkomyślnym i egoistycznym dupkiem, ale wewnątrz tej skorupy wciąż tkwił pełen pasji i nadziei dzieciak. I właśnie teraz ten dzieciak dochodził do głosu. W każdym zaborczym i czułym geście, w każdym przesyconym emocjami słowie przejawiał się stary Lance. Westchnął głęboko czując na nagiej skórze dotyk dłoni Grega. Miał wrażenie jakby nie czuł go całe wieki. Wspomnienie jego ciepła zdawało się być tak odległe, że czyniło obecną sytuację niemal zupełnie nową. Naprawdę było tak, jakby wrócili do początków swojego związku. Wszystko nabierało innego smaku po tak długim czasie. Jakby własnie próbowali ulubionego dania w zupełnie innej aranżacji. Słysząc słowa kochanka ścisnął go jeszcze mocniej, pragnąc zapewnić go, że właśnie tak będzie - już nigdy nie pozwoli mu odejść. Nie popełni dwa razy tego samego błędu. Gitarzysta mógł ukrywać się ze swoimi łzami, ale Lance słyszał drżenie w łamiącym się głosie. Za dobrze go znał, za bardzo teraz był też wyczulony na zmiany jego nastroju, by nie dostrzec tych emocji. - Nie podoba ci się? To akurat mój wybór - odparł miękko, głaszcząc Grega po plecach, jakby chciał go pocieszyć. A przecież nie działo się nic złego, wręcz przeciwnie. Był niemal pewny, że nie są to łzy smutku. Mimo to, nie potrafił inaczej zareagować wobec jego łez. Pamiętał ostatni raz, kiedy je zignorował. Moment, w którym ze sztuczną nonszalancją ranił go świadomie, był najtrudniejszą chwilą w jego życiu. Przysiągł sobie, że już nigdy więcej nie będzie wobec niego tak obojętny. Nie zdradził się ze swoją wiedzą. Sam właściwie potrzebował kilku chwil, by i z jego zaszklonych oczu nie popłynęły łzy. Tulili się więc długo, dopóki nie zaspokoili pierwszego głodu bliskości i nie zapewnili nawzajem o swoich uczuciach. Lance niekoniecznie chciał w ogóle przerywać tę chwilę. Mógłby stać tak i przez całą noc, oddychając zapachem Grega, upajając się jego dotykiem i świadomością, że był. Dlatego gdy gitarzysta zdecydował się odsunąć, Law z wyraźnym ociąganiem zmienił pozycję. Okazało się jednak, że nie musiał długo czekać aż znów będzie mógł zamknąć go w swoich ramionach. Popchnięty na kanapę, zaskoczony, zaśmiał się cicho. A gdy tylko Greg zbliżył się na tyle, by Lance znów mógł go chwycić, ten objął go, wtulając nos w jego pierś. Odchylił się dopiero po chwili, by móc w końcu podziwiać swojego Grega w pozycji, w której dawno go nie widział. Przesuwał dłońmi po jego udach, nieświadomie oblizując wargi. Chciał go pocałować i nawet wyciągnął rękę, by wsunąć ją na jego kark i po porostu przyciągnąć go do siebie, ale wtedy mężczyzna się odezwał. Lance zaśmiał się i zamiast go pocałować, zdecydował się zacisnąć palce, lekko masując jego kark. - Sztab ludzi pracuje nad tym ciałem, żeby wiesz, przy ściąganiu koszulki, laskom spadały majtki - odparł ze śmiechem, cofając dłoń. - Sprawdźmy, czy na ciebie zadziała. Bo i tak od dłuższego czasu chcesz ją ze mnie ściągnąć - mruknął zaczepnie, nawiązując do wciąż błądzących mu pod koszulką, gregowych palców. Chwycił za brzeg bokserki i ściągnął ją odsłaniając doskonale wyrzeźbioną pierś i niewytatuowany na niej smoczy pysk - dalszą część tatuażu obejmującego całą jego lewą rękę. Czarny tusz misternego wzoru doskonale kontrastował z lekko opaloną, niemal nieskazitelną skórą. Lance prezentował się jak model i z powodzeniem mógłby reklamować bieliznę na wielkich bilbordach. - I jak? - Spojrzał w górę, uśmiechając się prowokacyjnie spod czarnej, seksownie roztrzepanej grzywki. Lekko napiął mięśnie. Był to mało subtelny flirt, ale Lance zdawał się dobrze bawić. - Możesz dotknąć, nie ugryzie... - zamruczał. - Chyba, że będziesz chciał. - Chwycił go za nadgarstek i przycisnął jego dłoń do swojej skóry, na wysokości serca, dokładnie do głowy smoka. Potem, zupełnie nagle, szarpnięciem przysuną Grega do siebie, tak, by ciaśniej obejmował udami jego własne biodra. Wokalista poruszył się pod jego ciężarem, świadomie ocierając się uwięzioną pod dżinsem, twardą męskością. Nie był pruderyjny, zresztą przy Gregu nigdy nie musiał być, a czuł się wystarczająco swobodnie, by instynktownie wracać do starych przyzwyczajeń. Poza tym, po co miałby ukrywać coś, co było oczywiste? Jak mógłby nie czuć podniecenia mając na kolanach swojego doskonałego gitarzystę, który jednocześnie był... jedyną osobą, którą szczerze i prawdziwie kochał? Znów przesunął dłońmi po jego udach, a potem wsunął je pod jego koszulkę, z rozmysłem dotykając brzucha i piersi. - Może twoją też zdejmiemy, hm? - Głos Lawa zniżył się o kilka tonów do przyjemnego, mrukliwego szeptu. Jednak pomimo swoich słów, nie zrobił nic, by pozbawić Grega górnej części garderoby. Wodził palcami po jego piersi napawając się ciepłem i fakturą skóry, czekając. Patrzył mu przy tym w oczy, a choć wciąż odrobinę się uśmiechał, to zdawał się nieco poważniejszy, może nawet spięty, jakby jedynie konkretny znak mógł spowodować, że zupełnie spuści ze smyczy pragnienia. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Pon Lip 02, 2018 5:59 pm | |
| - Ostrzejszy, niż cię zapamiętałem. To… ciekawe - mruknął, nie zamierzając wcale narzekać. Zmieniony Law być może powinien wywołać w nim niepokój, ale każdy jeden dowód na to, iż był inny, paradoksalnie wywoływał w gitarzyście ulgę. Udowadniał, że ma do czynienia z kimś, kto był na innym etapie życia niż wtedy, gdy go z perfidią zranił. Inny – w tym wypadku znaczyło lepszy. Nowa pozycja dawała im znacznie więcej możliwości. Było wygodniej, bliżej i… ciekawiej. Gregory nie potrafił się nacieszyć kontaktem z ciałem, za którym tak tęsknił, a które jednocześnie prezentowało się tak cholernie apetycznie. Aż go zęby swędziały z pragnienia, by wgryźć się w te twarde mięśnie i pozostawić po sobie ślad. Lawrence od zawsze idealnie się nadawał na noszenie dowodów o swoim bujnym życiu erotycznym – a Greg uwielbiał je pozostawiać. Gdy koszulka odeszła w niepamięć, cholernie dobrze prezentująca się klata i ramiona ukazały się w całości i było to faktycznie widowisko zasługujące na opadające majtki. Te znajdujące się na tyłku Grega niestety nie drgnęły, ale już to, co się w nich znajdowało, nie pozostało tak obojętne na wspaniały widok. Długowłosy mężczyzna czuł się przez chwilę tak, jakby rozłożono przed nim wspaniały bufet, a on nie potrafił się zdecydować, od czego powinien rozpocząć konsumpcję. Chciał wszystkiego. Chciał polizać, ugryźć, dotknąć, zadrapać, powąchać, jednym słowem, rozsmakować się w posiłku, który został mu zaoferowany. Oblizał usta, nawet nie udając, że ten wyjątkowo prostacki sposób podrywu na niego nie działa. W zasadzie, właśnie planował dotknąć, ale podjęcie decyzji odnośnie początku swojej podróży dłonią było zdecydowanie zbyt trudne, dlatego przyjął inicjatywę Lance’a wręcz z ulgą. Ułożył dłoń na jego piersi, podziwiając wijącego się smoka i twarde mięśnie, które naprawdę aż się prosiły o wbicie w nie paznokci. Wiedział, że jego oddech przyspieszył, a męskość… cóż, po tym ruchu bioder, jego seksowny wokalista nie mógł już mieć żadnych wątpliwości co do jakości przedstawienia, jakie sobą odstawiał. Gregory nie potrafiłby mu się oprzeć nawet, gdyby od tego zależało jego życie. Przylgnął dokładniej, ścierając ze sobą ich członki, wyczuwalne aż za bardzo nawet pomimo kilku warstw ubrań, ocierając się o jego nagą pierś, muskając nosem chętne wargi. Greg nigdy nie był dobry w odmawianiu swojemu byłemu kochankowi czegokolwiek. Chętnie poddawał się jego woli, ulegał złudzeniu bezpieczeństwa w mocnym uścisku ramion i zatracał się w błyszczących intensywnie oczach, szczególnie wtedy, gdy patrzyły w taki sposób na niego. Zarówno na scenie, jak i w łóżku, łączyło go z Lancem coś wyjątkowego i sama świadomość, że mogą do tego wrócić, pozbawiała ostrożnego gitarzystę niemal wszystkich ochronnych barier. Pomimo upływu czasu nadal był zraniony, nadal był stęskniony, nadal reagował na niego tak, jak dawniej. Myślał, że utopił w sobie wszystkie uczucia do Vegi, ale wcale tak nie było. I, cholera jasna, cieszył się z tego. Naprawdę się cieszył. - To przestępstwo, że chodzisz ubrany - odparł niższym, znacznie cichszym głosem, odzyskując wreszcie zdolność werbalizowania myśli. Wbił lekko palce w mięśnie kochanka, zaraz sunąc dłonią w stronę sutka i zaczął drażnić go opuszkami palców, trącając raz po raz jego nos swoim. Nie potrafił oderwać od niego wzroku, odruchowo delikatnie falując biodrami, drażniąc ich członki. Z jego gardła wyrwał się cichy, zadowolony pomruk, przypominający mruczenie zadowolonego kota. - Wolałbym ja cię ugryźć… - wyszeptał równie bezwstydnie, mrużąc na moment oczy, rozchylając wargi i wysuwając spomiędzy nich język, lekko drażniąc nim brzegi ust kochanka, wciąż jednak odsuwając się, nie dając mu się pocałować. Po nieznośnie długiej chwili przybliżył się grzecznie bliżej, zaczynając kąsać apetyczne wargi wokalisty. - No nie wiem… - powiedział jeszcze ciszej, ale dzięki ich bliskości całkiem słyszalnie. Znowu byli tylko oni dwaj, reszta świata się nie liczyła, tylko dwa drażniące się ciała, flirt i kuszenie. Tylko Lance potrafił ze spokojnego i zamkniętego w sobie gitarzysty wyciągnąć zapatrzonego w niego i rozpalonego kochanka, który całkiem nieźle radził sobie w dotrzymywaniu mu kroku, nie szczędził komplementów, obietnic i przekleństw skierowanych w jego stronę. Wsunął obie dłonie we włosy wokalisty, delikatnie ale stanowczo odciągając jego głowę do tyłu, uniemożliwiając dalsze próby połączenia ich ust, a zamiast tego przesunął nosem po jego policzku i szczęce w dół, aż do złączenia szyi z barkiem, w które bez zawahania, ale z rozkosznym brakiem pośpiechu wbił zęby, zasysając się jednocześnie, z ewidentnym zamiarem pozostawienia po sobie śladu. Pomruk zadowolenia, jaki wyrwał się z jego gardła, był czysto erotycznym dźwiękiem, rozbrzmiewającym pięknie w powietrzu i pieszczącym uszy tej jedynej osoby, dla której był przeznaczony. Po nieznośnie długiej chwili, Greg oderwał się od skóry, westchnął ukontentowany, oglądając z nieskrępowanym zadowoleniem swoje dzieło, a potem... przesunął głowę kochanka, ułatwiając sobie dostęp do przeciwnej strony szyi. Oblizał powolutku wargi, najpierw tę górną, a potem dolną, jeszcze wolniej niż poprzednio zbliżając się do odsłoniętego fragmentu skóry, pozwalając intymnemu momentowi przedłużać się w nieskończoność, drażniąc brakiem pośpiechu i jednoczesną świadomością tego, co niewątpliwie zaraz nastąpi. Już, zaraz, za moment… Chciał czuć przyspieszone bicie serca, pulsującą niecierpliwie męskość, drżące od zniecierpliwienia mięśnie – chciał być sprawcą każdej jednej reakcji Lance’a, czuć w tym momencie pełnię władzy nad nim i jego ciałem, nacieszyć się powrotem, jednocześnie nie przechodząc od razu do namiętnego, dzikiego seksu. Wciąż nie wiedział, czy był na niego gotów… ale och tak, był gotów na pozostawienie po sobie śladów na seksownie wyrzeźbionym ciele Vegi. Wreszcie wbił w niego zęby, a z jego gardła wydarł się niemal ekstatyczny pomruk zadowolenia. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Pon Sie 27, 2018 10:40 am | |
| Lance był pozytywnie zaskoczony zachowaniem Grega. Nie spodziewał się po nim tej swojskiej otwartości i szczerej chęci do zabaw, którą przejawiał przed kilku laty. Bo to przecież nie był dokładnie ten sam Greg, prawda? Gdy dzisiaj spotkali się w sali konferencyjnej, wyglądał i zachowywał się inaczej, ale teraz zdawał się być osobą, którą Law poznał dawno temu w Edmonton. Okazał się starym Gregiem, a może i nawet lepszym, biorąc pod uwagę nieoczekiwaną śmiałość. Naturalnie chciał sięgnąć do jego ust, kiedy otarł się i nachylił, ale Greg był w nastroju droczyć się, trącając nosem rozchylone, zachłanne wargi. Lance odetchnął więc, pozornie zawiedziony i zmrużył oczy. Mógł chwilę zaczekać, mógł pretendować do miana opanowanego i spokojnego, chwilę, może dwie. Uśmiechał się, sunąc dłońmi po bokach gitarzysty, ale jego cierpliwość znikała w zastraszającym tempie. Myślami wybiegał daleko, wyobrażając sobie Grega wijącego się w pościeli… Chciał mieć go już teraz. Mógłby mieć go już teraz. Był pewny, że tę noc spędzą spleceni ze sobą, sycąc się bliskością. Skutecznie zburzyli mur, który powstał między nimi na przestrzeni lat. Teraz nic nie stało na przeszkodzie, by zgorszyć resztę zespołu jękami, czy nawet wyuzdanym seksem na kanapie w salonie. Głośniej zaczerpnął powietrza, czując na sutku dotyk palców. Odruchowo odchylił głowę i zamruczał gardłowo. Był wrażliwy i nie krył się z tym, zresztą, Greg o tym wiedział. - Dla ciebie mogę chodzić goły cały czas… - wyszeptał na wdechu, a gdy tylko wargi Grega znalazły się w zasięgu jego własnych, sięgnął do nich, wdzierając się pomiędzy nie językiem. Dłonią przytrzymał tył głowy kochanka, żeby w złośliwości mu nie uciekł. Najwyraźniej stracił cierpliwość. Całował go przez chwilę, tak jak całował zawsze - głęboko, zachłannie i z pasją, obiecując niezmienną, zwierzęcą gwałtowność. Gdy zaspokoił pierwszy głód, który Greg tak śmiało w nim rozpalał, puścił go. Oblizał błyszczące od śliny wargi i uśmiechnął się przebiegle. - Zostaw tę decyzję mnie, w takim razie - wychrypiał, podciągając koszulkę gitarzysty, więc po chwili Gregory również był nagi od pasa w górę, a niepotrzebny kawałek materiału legł zapomniany na ziemi. Błyszczące, pociemniałe z pożądania oczy Lawa pochłaniały spojrzeniem odkrytą, jasną skórę kochanka, a dłonie z rozmysłem przesunęły się po jego piersi. Niestety nie miał dużo czasu by móc nasycić się widokiem półnagiego kochanka. Ten wczepił dłoń w jego włosy i siłą odchylił mu głowę. Lance poddał się zabiegowi, dając Gregowi dostęp do swojej szyi, a czując ukłucie bólu przy pociągnięciu, wbił palce w jego boki i wykrzywił usta w grymasie bólu. Mimo to pozwolił mu zostawić na sobie ślad i nagrodził jego starania cichym sykiem, zsuwając dłonie na jego biodra. Przyciskał go do siebie mocniej, choć nie było pomiędzy nimi żadnego dystansu, i ocierał się o niego zmysłowo. Nie pamiętał zbyt wielu chwil, w których Greg okazywałby taką zachłanność i zaborczość, ale nie miał nic przeciwko temu. Clermont, który był pewny siebie i tego czego pragnął, był niezwykle podniecający, a widok jego pełnego satysfakcji spojrzenia, gdy oglądał zrobioną przez siebie malinkę, był bezcenny. Tak inny od widoku kobiet, do których Lance przywykł. Może czasem lubił schować twarz w miękkości ich piersi i wbić się w ich mokre, gorące wnętrza, ale to twarde, silne ciało Grega było tym, którego pragnął naprawdę. Gitarzysta był czymś więcej niż kochankiem, był przyjacielem, połówką jabłka, pokrewną duszą. Był jedyny w swoim rodzaju i doskonały nawet pomimo licznych wad. Z nim Lance nie uprawiał seksu, z nim Lance się kochał. Wokalista wbił paznokcie w boki Grega, nieświadomie dając mu podobną dawkę bólu, którą serwował on, zaciskając zęby na skórze szyi. Syknął jeszcze raz i w końcu użył siły, chwytając kochanka za kark, zmuszając go do odsunięcia głowy. Malinki mu nie przeszkadzały, ale wbite mocno zęby, owszem. - Jeśli zjesz mnie teraz, nic nie zostanie na później - zamruczał i nachylając się do niego lubieżnie przeciągnął językiem po odsłoniętej szyi, od jabłka Adama aż po linię szczęki. - Kiedy zrobiłeś się taki zachłanny, co? - Zwolnił chwyt. Uśmiechnął się zadziornie, spoglądając w górę, krzyżując z nim spojrzenie. - Jak tak bardzo chcesz kawałek mnie, to chętnie ci go dam. - Tonem głosu bardzo jasno sugerował, jaki kawałek siebie ma na myśli. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Nie Wrz 02, 2018 3:36 pm | |
| Usta Lawa zawsze były tak samo sprawne i uwodzicielskie, grzech w najczystszej postaci. Osoba, która raz ich posmakowała, niemal na pewno musiała zapragnąć do nich wrócić, a Greg nie mógł być w tym wypadku wyjątkiem, chociaż zapewne miał najwięcej okazji, by się od nich uzależnić. Uwielbiał ten zwinny język, idealnej wielkości wargi, ciepło i obietnicę całkowitego zatracenia, pojawiającą się za każdym razem, gdy się rozchylały. Zatonął w nich bez oporu, nie protestując i chętnie otwierając własne, zapraszając do zabawy i penetracji. Sugestia namiętnej nocy na kanapie w jakiś magiczny sposób do niego dotarła i zobrazowała się w jego głowie. Myśl wyjątkowo kusząca, która mogła przypaść mu do gustu wyłącznie dzięki obecności Lawrence’a. Nikt inny, jak ten mężczyzna, nie potrafił tak dobrze kusić i otwierać wiecznie ukrytego przed światem gitarzysty. Nikt inny nie wywoływał w nim potrzeby oznaczenia swojego kochanka i zademonstrowaniu każdemu, iż ten seksowny wokalista należy do nikogo innego, a niego. Był znowu jego własnością. W końcu. Mruknął, na wpół z zadowolenia, na wpół z irytacji, gdy poczuł paznokcie na swojej skórze. Przyjął jednak niespodziewany ból bez większego protestu, niemal ciesząc się z tego, iż również na jego ciele pozostaną ślady – a dodatkowo, na chwilę wszystko stało się jeszcze wyraźniejsze i ostrzejsze. Smak Lance’a, zapach jego ciała i perfum, ścierające się ze sobą chaotycznie ciała, seksowny syk, zdradzający rozdrażnienie. Prawdziwe doświadczenia, po tylu dniach, tygodniach, miesiącach, latach oczekiwania. Już nigdy więcej nie chciał opuszczać jego boku, niezależnie od tego, jak dużą cenę przyjdzie mu za to zapłacić. Był na to gotów. Był gotów na wszystko. Odsunął posłusznie głowę, celowo gryząc raz powietrze, tuż przed nosem Lance’a. Roześmiał się chrapliwie, na krótką chwilę unieruchamiając własne biodra, odsuwając je od kochanka z przekorą, torturując zarówno siebie, jak i jego. Westchnął z przyjemności, mrużąc oczy z zadowoleniem, czując dotyk języka na swojej szyi. - Kiedy to inni ludzie zajmowali moje miejsce w twoim łóżku - odparł bezczelnie, bez zawahania, odwzajemniając się twardym spojrzeniem. Obaj dobrze wiedzieli, że Lance nigdy nie należał do typu przystającego łatwo na celibat. Nigdy też nie miał powodu, by zrezygnować z tego, czego pragnął – a jedynym szczęściem Grega było to, że gdy byli razem, wokalista potrzebował niewiele więcej do szczęścia. Dlatego w tym momencie nie krył tej nuty zazdrości, która wkradła się do jego głosu i spojrzenia. Chwycił mężczyznę za włosy, tarmosząc mu grzywkę i lekko masując skórę jego głowy. Tym razem nie użył do tego jednej dłoni, ale obu, uśmiechając się szeroko, słysząc kokieteryjny ton kochanka. Wywrócił oczami, śmiejąc się cicho. - Kawałek? Tyle mnie nie zadowoli. - Puścił oko do mężczyzny, zbliżając się do niego z powrotem, znów naciskając na jego krocze własnym i łącząc ich wargi ze sobą – tuż przed tym szepcząc. - Chcę całość. Taka pewność i zaborczość nie były dla niego standardem. On rzadko sięgał po rzeczy, których pragnął, a które nie były związane z muzyką. W relacji z Vegą zwykle to wokalista wiódł prym, nadając tempo i wskazując swojemu kochankowi kierunki, w których pragnął podążyć. Od ich związku minęło jednak trochę czasu, a Clermont nie tylko miał czas, by zatęsknić za tą konkretną bliskością, ale w ogóle zmienić swoje nastawienie do wielu kwestii. Gdy lęk przed zranieniem zniknął, na zewnątrz wydostało się głodne doświadczeń i bliskości zwierzę, które za nic miało rozsądek i tamte dawne granice, które sobie kiedyś wyznaczył Gregory. Liczyło się tylko tu i teraz, a jakie teraz mogło być lepsze, niż seks z najlepszym kochankiem pod słońcem? Zsunął dłonie w dół, zatrzymując je na ramionach kochanka i unosząc się bardziej, patrząc na niego wesoło z góry. - Dzisiaj nie zadowalam się półśrodkami - oznajmił, chwytając Lance’a i spychając go na kanapę, tak by położył się na niej plecami. Uśmiechnął się z zadowoleniem, przesuwając razem z nim i pomagając uczynić pozycję nie tylko wygodniejszą dla nich obu, ale też znacznie bardziej seksowną i jednoznaczną. Wciąż miał pomiędzy swoimi nogami zwinnego i twardego wokalistę, wciąż ocierał się jego krocze i wciąż pragnął tego, co kryło się pod materiałem spodni. Gregory odkrył z pewnym zaskoczeniem, że gra wstępna, która początkowo tak bardzo mu się podobała, w tej konkretnej pozycji bladła, gdy zestawiło się ją z bardzo konkretną wizją zbliżenia. Seksu. Przesunął paznokciami po piersi kochanka, pozostawiając na jego opalonej, gładkiej skórze, białe ślady. Tam też chciał go oznakować. Wszędzie chciał go oznakować. Dotarł jednak wreszcie do miejsca, które w tym momencie najbardziej go interesowało, dlatego zamiast dalej się bawić, przesunął swój tyłek trochę niżej, układając go na udach Vegi, jednocześnie rozpinając jego, zdecydowanie niekomfortowe w tym momencie, spodnie. Kilkoma krótkimi szarpnięciami obniżył je na tyle, by móc bez większego problemu wsunąć dłoń i objąć wszystkimi palcami cel swojej wędrówki. Oblizał usta powoli, a jego oczy, podobnie jak te należące do Lawa, pociemniały z pożądania. - Kurwa, jaki ty jesteś seksowny. Seks na dwóch nogach - wymamrotał bez namysłu, już obniżając się na nogach mężczyzny, sprawnie przesuwając na kanapie tak, by dosięgnąć bez większego problemu ustami do członka Lawrence’a. Gdy długie włosy połaskotały po raz pierwszy brzuch i biodra leżącego wokalisty, Greg po raz kolejny oblizał wargi, nie odrywając spojrzenia od swojego celu. Rozchylił je i wysunął język, sięgając wreszcie po gorący przedmiot pożądania. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Pon Paź 01, 2018 2:40 pm | |
| "Kiedy to inni ludzie zajmowali moje miejsce w twoim łóżku" Te słowa zmroziły Lawa nawet pomimo tego, że niosły ze sobą szczerą zazdrość, a tę Law bardzo lubił. Wyraźnie stężał na sekundę, a z jego twarzy zniknęła wesołość. Zareagował spontanicznie i najwyraźniej przejął się tym przytykiem bardziej niż w ogóle wypadało w tym momencie. Zabolało, choć nie powinno. Nie byli razem gdy ogrzewał łóżko przypadkowym ciepłem. Mimo to dreszcz poczucia winy rozszedł się po jego plecach i sprawił, że przez chwilę pocałunki smakowały gorzko, dłonie zgubiły rytm, a słowa ugrzęzły w gardle. Tak, nie ma to jak roztrząsać przeszłość podczas seksu. Chyba upadł na głowę. Cały jego świat wywracał się do góry nogami dzięki Gregowi. To nie zmieniło się ani odrobinę. Zamknął oczy czując zagłębiające się we włosach palce, a gdy za nie pociągnęły, po raz kolejny odchylił głowę, posłusznie, bez walki, którą zwykle podejmował. Irracjonalne poczucie, że powinien dać Gregowi wszystko, czego chciał, by zadośćuczynić mu za wszystkie krzywdy, stało się mocniejsze niż dotychczas. Uśmiechnął się znów dopiero, gdy gitarzysta gorącym, bezwstydnym szeptem sparzył mu wargi. Tym razem pocałował go bez wahania, zaborczo przyciągając do siebie. Niestety długo nie mógł smakować jego warg i splatać język z jego językiem. Greg odsunął się, a gdy jego twarz rozjaśnił uśmiech, serce Lanca zabiło mocniej. Znajomy błysk w oku, wargi wilgotne od śliny, roztrzepane włosy... Jego Greg w całej okazałości, napalony jak za starych dobrych czasów. Rozłożył ramiona, uśmiechając się szeroko, zaczepnie. - Proszę bardzo, cały do twojej dyspozycji... Oho! - Roześmiał się, zaskoczony próbą zepchnięcia go do pozycji horyzontalnej. Nie opierał się. Pomógł Gregowi, samemu układając się wygodniej. Umięśnione, opalone ciało rozciągnięte na bieli skórzanej kanapy na pewno prezentowało się doskonale, więc jeśli Greg chciał sobie popatrzeć, jak mógłby mu odmówić? - Full-serwis, to lubię. - Parsknął rozbawiony, a potem syknął cicho, kiedy paznokcie kochanka poznaczyły mu pierś. Gdy zaś dotarły do brzegu nisko opuszczonych jeansów, odetchnął głębiej i oblizując wargi, wypchnął biodra jakby nie mógł doczekać się dotyku. Co istotnie, właśnie było tego powodem. Oddychał szybko, spod przymrużonych powiek oglądając półnagiego Grega. Jego pożądliwe spojrzenia i gwałtowne, niecierpliwe gesty cholernie dobrze działały na Lawa. Świetnie było znów widzieć gitarzystę pełnego życia, chwytającego pragnienia, poddającego się im. Seks z Gregorym był równie dobry co granie z nim na scenie. Możliwość podziwiania go kompletnie oddanego jednej czynności, bez względu na to, czy było to szarpanie strun gitary, czy chwila, w której ujeżdżał go ogłupiały z żądzy, szybko rozgrzewała krew Vegi. Nie potrafił zliczyć nocy, w których przeżywał orgazm jedynie słuchając jego gitarowych solówek i mając w pamięci jego obraz. Uwolniony od nacisku spodni, zagryzł dolną wargę i uśmiechnął się, ale uśmiech szybko zniknął, kiedy rozchylił wargi, by głębiej zaczerpnąć powietrza. Palce kochanka na jego męskości przyniosły ze sobą dreszcz, któremu chciał się poddać. Zamruczał. Znów był w swoim małym, prywatnym niebie, w którym istnieli tylko oni dwaj przeciwko całemu światu, goniąc za marzeniami, oddychając muzyką i karmiąc się sobą. Niczego więcej nie potrzebował. Nic więcej mogło nie istnieć. Kolejny raz westchnął głośno, kiedy język gitarzysty przesunął się po długości członka. Długie włosy łaskotały jego podbrzusze. - Taaak... Weź całość. - Zaśmiał się chrapliwie, nawiązując do wcześniejszych przekomarzań. Uniósł się na łokciu i sięgnął do głowy gitarzysty, wsuwając palce w jego włosy. Przycisnął ją lekko, sugestywnie. - Mocno i głęboko... - Gorąc obejmujących go ust, wyrwała mu z gardła sapnięcie. Odchylił głowę, mrucząc nisko pochwały. - Cholera, uwielbiam twoje usta. Nikt nie robi tego tak dobrze jak ty. - Westchnął głośno. - O tak, jeszcze, jeszcze... - szeptał, uśmiechając się leniwie. Nie mógł powstrzymać falujących bioder ani dreszczu przyjemności rozchodzącego się po ciele, ale daleki był od spełnienia. Przede wszystkim zamierzał bawić się dzisiaj długo, celebrować chwilę zjednoczenia choćby i do samego rana. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Sob Paź 06, 2018 6:05 pm | |
| Law nigdy nie należał do cichych i wstydliwych kochanków. Chętnie sięgał po to, na co miał ochotę, mruczał sprośności i prowokował, pragnąc zdobyć jak najwięcej namiętnych doświadczeń. Gregory zapomniał już, jak bardzo wdzięcznym i seksownym partnerem potrafił być wokalista zespołu. Co bardziej nieśmiałych ludzi jego bezpośredniość mogła speszyć lub nawet wywołać zniechęcenie, ale dla niego taki prawdziwy, szczery i wygłodniały doświadczeń towarzysz, był idealnym wyborem. Prowokował go, budził w nim zwierzę i chętnie przyjmował wszystko, co później wychodziło z pozornie grzecznego i zamkniętego w sobie Clermonta. Jak można było go nie kochać? Tej namiętności, rozwiązłości i szczerości? Każde słowo, każda pochwała i zachęta, które wydostawały się spomiędzy warg mężczyzny, powodowały, że chciał się jeszcze bardziej postarać, wycisnąć ich jeszcze więcej, zapewnić kochankowi rozkosz wzbijającą go aż do księżyca i dalej. Przełykał sumiennie, poruszając głową rytmicznie, dążąc do faktycznego wypełnienia życzenia Lance’a (i własnej wcześniejszej obietnicy). Potrzebował chwili, by wziąć w usta cały członek swojego partnera, ale nie zamierzał z powodu drobnych trudności i odzwyczajenia się od takich pieszczot rezygnować z tego, czego oboje pragnęli. I może nie był wielkim fanem pieszczot oralnych, ale Lawrence miał w sobie coś, czemu nie sposób było się oprzeć. Chciało się go pożreć całego, zaspokoić każdą jedną jego fantazję, wywołać serię grzesznych próśb i zapewnień, poczuć falujące, świetnie wyrzeźbione ciało. Vega był chodzącym uosobieniem seksu, przystojny i pociągający w sposób całkowicie nieprzyzwoity, a do tego śpiewał w sposób, który obiecywał całkowitą utratę rozsądku. Nawet Greg, który znał go od dawna i miał w łóżku niejedną noc, wciąż łapał się na tym, iż poddawał się jego urokowi. Zresztą, to przecież on wypatrzył wokalistę i uznał, że będzie on idealnym wyborem dla Synów. Przez te wszystkie lata Lance stał się dojrzałym grzesznikiem, który potrafił sprostać każdej obietnicy, którą mogły wypowiedzieć jego słodkie wargi. Palce długowłosego mężczyzny zacisnęły się na udach jego ofiary, a z gardła wypełnionego członkiem wydarł się przytłumiony mocno pomruk zadowolenia. Przymknął na moment oczy, pozwalając swojemu ciału wpaść w znajomy, niemal monotonny rytm, który jednak nie miał w sobie niczego nużącego. Przez chwilę był całkowicie oddany swojemu zajęciu, przełykając ślinę, poruszając głową, zaciskając i rozluźniając wargi, ciesząc się upajającym zapachem i znajomą twardością w ustach. Mógł nie być wielkim fanem takich pieszczot, ale Lance i dłoń w jego włosach wprawiały go w specyficzne zadowolenie i chęć obsłużenia go właściwie. Po pewnym czasie poczuł zmianę w kochanku i subtelny, ale jednoznaczny protest przed kontynuacją – otworzył wtedy oczy, spojrzał na swojego towarzysza i puścił do niego oko, z bardzo niegrzecznym mlaśnięciem wypuszczając spomiędzy warg jego członek. Wytarł z nich przedramieniem wilgoć, przełknął resztki śliny i przesunął się powoli do góry, ocierając lekko o ciało Vegi, przywodząc na myśl zadowolonego z siebie i domagającego się pieszczot kociaka. Przymrużył oczy z zadowoleniem, gdy wreszcie dotarł do twarzy kochanka, a potem znów się nachylił i pocałował go mocno. Nadal był napalony i wygłodniały bliskości, ale jego ruchy straciły na pierwotnej gwałtowności i zachłanności. Pierwszy głód kontaktu zaspokoiła (w miarę) uległa postawa lidera Synów, bliskość jego niemal całkiem nagiego, twardego i niesamowicie pociągającego ciała, a także te wszystkie wymruczane sprośności. Greg zatonął w pocałunku, który zdradzał więcej ciepłych uczuć, niż niepohamowanego głodu, jednocześnie rozbierając się ze zbędnych elementów odzieży. Nie tracił ani jednej okazji na otarcie się o swojego przystojnego towarzysza czy zamruczenie z zadowoleniem. Był niemal usatysfakcjonowany tą sytuacją, gdy po tylu miesiącach oczekiwania, tęsknoty i złamanego serca dostał w końcu drugą szansę na szczęście. Tym razem, podobnie jak Lance, nie chciał tak łatwo z niej zrezygnować. Byli sobie przeznaczeni, taka musiała być prawda. - Rozbieraj się, przystojniaku - mruknął w usta Lawa, dając upust resztkom niecierpliwości. Uśmiechnął się figlarnie i puścił do niego oko, ocierając się po raz kolejny o jego ciało, tym razem dłużej i mocniej, niż poprzednio. Chciał więcej… ale nie był już tak zdesperowany, by samemu po to „więcej” sięgnąć. Chciał znów znaleźć się pod władaniem wokalisty, poczuć jego pewny uścisku, zapewniający zarówno bezpieczeństwo, jak i niesamowite wrażenia. Jęknął cicho w policzek mężczyzny, gdy jego członek otarł się o ten należący do chodzącego bóstwa. Twardość i wilgoć starły się ze sobą, wywołując rozkosznie intensywny dreszcz wypełniony przyjemnie drażniącą niecierpliwością. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Wto Lis 13, 2018 2:11 pm | |
| Za sprawą wprawnych warg Grega, Lance szybko wspinał się na szczyt. Gorące, pulsujące gardło obejmowało go ciasno, sprawiając, że po kilku chwilach nie mógł już myśleć o niczym więcej prócz przyjemności. Wił się, dyszał i jęczał na przemian klnąc i zachwycając się. Dłoń dawno wyplątał z rozczochranych włosów kochanka i zacisnął mocno na oparciu kanapy, w ostatnim świadomym geście. Gdyby pozostawił ją na miejscu, mógłby niechcący poddusić Gregorego, a przecież nie chciał zrobić mu krzywdy. Gdy był blisko, uniósł się i lekko szarpnął za włosy kochanka, odciągając jego głowę. - Już... starczy. Dość - wydyszał, z trudem powstrzymując się od odpuszczenia i skończenia w jego ustach. Nieprzytomnym uśmiechem odpowiedział na pełną zadowolenia minę Grega. Niesamowicie podobał mu się taki rozpalony i śmiały. Wszystko wyglądało tak, jakby rzucili w niepamięć dawne krzywdy, jakby rozłąka trwała dzień, nie zaś prawie trzy lata. Było tak, jakby się nigdy nie rozstali. Śmiałość i naturalność z jaką dotykali swoich ciał, szeptali do siebie lub jęczeli, doskonale świadczyła o tym, że uczucie, które połączyło ich lata temu, wcale się nie wypaliło. Więcej nawet, teraz przechodziło swoją drugą młodość. - Mój wyuzdany gitarzysta... - zaśmiał się ochryple, przesuwając dłońmi po plecach ocierającego się mężczyzny. Gdy przez sekundę znów mogli spojrzeć sobie w oczy z bardzo bliska, te należące do Lance'a zdradzały nie tylko pożądanie, ale i znajomą Gregowi czułość, którą przelewał teraz w każdy gest i oczywiście w pocałunek - długi, namiętny i słodki. To było dla niego naturalne. Na co dzień mógł straszyć przesadną pewnością siebie i wywyższaniem się, ale dla Grega zawsze był czuły. Dla niego potrafił być romantyczny. Pisał dla niego piosenki, wyciągał na dachy budynków żeby kochać się z nim pod gwiazdami, albo na plaże żeby oblepić nagie ciała chłodnym piaskiem. Nikt inny, prócz Grega, nie wywoływał w nim potrzeby uczynienia kogoś szczęśliwym. Pomiędzy pocałunkami, z przyjemnością oglądał jak mężczyzna pozbywa się kolejnych części ubrań, by w końcu usiąść mu na biodrach, zupełnie nagi. Nie zamierzał pozostawać w ciuchach, gdy gitarzysta się ich pozbył. Lance zamruczał, kiedy ciało kochanka starło się z jego własnym, ale w takiej pozycji nie mógł do końca ściągnąć spodni. Gdy więc Greg odrobinę się wyprostował, Law pchnął go na plecy, zmuszając żeby się położył. Dopiero wtedy, wyswobodzony spod obejmujących go ud, pozbył się ostatniej części garderoby. - Zostań tak - powiedział, rzucając na ziemię spodnie. W końcu obaj byli nadzy. Tam gdzie ciała ścierały się, pod skórą iskrzyło i dreszcze brały ich w posiadanie. Lance uklęknął między udami Grega, a po chwili pochylił się nad jego biodrami (na których oparł ciepłe dłonie) i przeciągnął językiem po wzwiedzionym członku, od jąder po sam żołądź, na koniec, z wprawą biorąc go w usta. Zassał się się na chwilę, a potem wypuścił go przy wtórze głośnego cmoknięcia. Oblizał się, jakby właśnie spróbował czegoś niezwykle smakowitego. - Tęskniłem - mruknął do męskości kochanka i zerknął spod brwi na Grega, rzucając mu zaczepny uśmiech. Zaraz jednak nachylił się znów, pokrywając wilgotnymi pocałunkami i delikatnymi ugryzieniami jego podbrzusze i wnętrze ud. Usta i dłonie pamiętały jego ciało. Każdy pieprzyk, zagłębienie i wypukłość. Pieszczoty Lance'a były więc jak powitanie dawno niewidzianego przyjaciela. Sunąc językiem po jego brzuchu i piersi, zostawiając na niej wilgoć śliny, uśmiechał się, przynajmniej dopóki nie ukąsił jego dolnej wargi, i nie zaczął drażnić jej językiem. - Za tobą też - wymruczał z rozbawieniem, pomiędzy pocałunkami, ale w końcu wyprostował się zupełnie, obrzucając zadowolonym spojrzeniem rozłożonego gitarzystę. Był doskonały. Niemal taki sam, jakim Lance go pamiętał, nie licząc długich, roztrzepanych włosów. Nadal był tak samo seksowny, sprawiając, że nie mógł opanować się, żeby go nie dotykać. Syknął przez zęby, przeciągając dłońmi po jego udach i pokręcił głową, najwyraźniej nie mogąc nacieszyć się widokiem. - Chcę cię słyszeć - jęknął nagle i nachylił się, opierając ręce po bokach głowy kochanka, górując nad nim. Przez cień jaki rzucała mu na twarz grzywka, jego jasne oczy stały się ciemne, a ich spojrzenie uwodzicielsko drapieżne. - Będziesz dla mnie głośny? - Potarł nosem jego nos i pokąsał jego wargi, a potem oblizał środkowy palec i przeciągnął opuszką po wardze Grega, lekko wsuwając go do wnętrza jego ust. Gdy gitarzysta rozchylił wargi i pozwolił palcom zagłębić się, Law dołączył do nich swój język. Dłoń Vegi i usta Clermonta po chwili błyszczały więc od wilgoci. Wprawdzie mogli przenieść się do sypialni gdzie znalazłby się jakiś lubrykant, ale Lance nie miał teraz najmniejszej ochoty odsuwać się od swojego gitarzysty. Wyprostował się i poklepał swoje ramiona, a w razie gdyby Clermont nie załapał sugestii, chwycił go za łydki i oparł o wcześniej poklepane miejsce. Na jego ustach wciąż błąkał się uśmiech, perwersyjny i drapieżny, a oczy chciwie pożerały wyuzdany obraz niezwykle dostępnego Grega. Law jeszcze mocniej zwilżył palce, zbierając ślinę ze swojego języka i mokrymi opuszkami przesunął między pośladkami kochanka, a potem wsunął środkowy palec do gorącego wnętrza. Poruszył nim nieśpiesznie, przez kilka słodkich chwil, obserwując jak powolny ruch dłoni wpływa na Grega. Drugą dłonią natomiast, w niecierpliwości drapał jego udo, pozostawiając na nim blade linie. Mimo oczywistego, palącego podniecenia, nie śpieszył się z przygotowywaniem swojego kochanka. Wyraźnie czerpał satysfakcję z samego oglądania jego reakcji na delikatną jeszcze pieszczotę... a potem na tę silniejszą, kiedy wypełnił go dwoma palcami, i trzema, poruszając dłonią coraz gwałtowniej. Dyszał razem z nim, raz po raz lubieżnie oblizując wargi, powoli tracąc resztki cierpliwości. Wijący się i jęczący Greg, chętnie przyjmujący w siebie jego palce, był doskonały, zbyt doskonały, by Law mógł dużej się powstrzymywać. Cofnął więc dłoń i lekko pochylając się ku kochankowi, nakierował męskość na jego wejście, a potem wszedł w niego jednym, płynnym pchnięciem, wyrywając z własnej krtani jęk przyjemności. Zamarł, ale jedynie na krótką chwilę. Potem jego biodra poruszyły się w odwiecznym tańcu rozkoszy. Nie przywarł ciałem do Grega. Patrzył na niego z góry, mocno obejmując dłońmi jego uda. Szeroko otwartymi oczami pochłaniał jego obraz, wbijając się w jego ciało w równym, znajomym dla nich obu rytmie, który pozwalał przede wszystkim rozkoszować się bliskością. Nie biegł ku spełnieniu, nie zależało mu na nim. Pragnął trwać w zjednoczeniu całe wieki, upajając się przyjemnymi dreszczami, ciepłem ciała i jękami przyjemności. A gdzieś w tle, przebijając się ponad jęknięciami i sapnięciami, Red Hoci śpiewali: I'm tired of being untouchable. I'm not above the love I'm part of you and you're part of me Why did you go away? |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Pon Lis 19, 2018 7:39 pm | |
| Law był jego kochankiem. Nikt nie dotykał go w taki sposób, nie pieścił dłońmi ani ustami z taką czcią i uwielbieniem, nie doprowadzał go do szaleństwa tylko po to, by słyszeć jego pełne uwielbienia błagania. Gregory kochał głos mężczyzny, kochał jego sposoby na układanie tekstów do piosenek, kochał jego namiętne spojrzenia, ale kochał też to, jak się z nim kochał. To było zarazem piękne i dzikie, delikatne i pełne gwałtowności, wyuzdane i wypełnione miłością. Gitarzysta czuł się przy nim jak najseksowniejsza istota, jednocześnie mając w zasięgu wzroku – i dotyku – oszałamiającego Vegę, któremu nie sposób było się oprzeć. Lider Synów był tak wyrzeźbiony w marmurze, twardy, piękny, o nieskalanej skórze i idealnych kształtach. Greg położył dłonie na barkach kochanka, nie przeszkadzając mu w pieszczotach, a jedynie wygodniej się rozkładając, dając mu dostęp do wszystkiego, czego tylko mógł sobie zażyczyć. Obserwował go przy tym spod półprzymkniętych powiek, podniecony, zafascynowany i chętny, szybko jednak przestał leżeć tak nieruchomo, wyginając się delikatnie, na przemian uciekając od dotyku i o niego prosząc. Spomiędzy warg uciekały mu kolejne pomruki i westchnienia, a palce raz po raz zaciskały się i rozluźniały na skórze Lance’a. Uniósł brew wysoko, słysząc figlarne wyznanie. Prychnął w odpowiedzi w usta mężczyzny, łapiąc go mocniej za kark i wcałował się zachłanniej w jego usta. Nie tylko było tak, jak dawniej, ale też lepiej – lepiej, bo przerwa była na tyle długa, że każdy dotyk był mieszanką znajomego kontaktu i nowości, a Lawrence był cholernie przystojny, przystojniejszy nawet niż kiedyś. - Daj mi powód - odparł w jego usta, uśmiechając się przekornie. Wypowiedziane przez niego słowa były jednak tylko zabawą, prowokacją, bo obaj dobrze wiedzieli, że Greg spełni to życzenie. Do licha, spełniłby pewnie każde, jakie wyraziłby jego kochanek. Rozchylił usta ulegle, a jego oczy pociemniały odrobinę z pożądania. Zassał się na palcu i poruszył delikatnie głową, sugerując czynność, której wcale nie tak dawno temu oddawał się z taką ochotą. Jego członek aż stwardniał od wspomnienia i sugestywności aktualnej pozycji, ale też świadomości, iż już zaraz, już niedługo, będą robić dokładnie to, co powinni. Co sprawi, że gitarzysta faktycznie będzie głośny. Z gardła Clermonta wyrwał się jęk wypełniony czystą żądzą. Pragnął go, pragnął tak dziko, że nim doszli do czegoś więcej, już był podniecony do granic możliwości. Chciał wreszcie poczuć w sobie Lance’a, dopasować do niego, poczuć słodką mieszankę bólu i rozkoszy, która sprawi, że zapomni całkowicie o rzeczywistości i usłyszą go nawet sąsiedzi. Bez protestu wyeksponował się jeszcze bardziej, a świadomość tego, jak bardzo jest na łasce kochanka, wydusiła z niego kolejny, niski dźwięk czystej przyjemności. W pierwszej chwili napiął się, czując inwazję, ale zaraz potem rozluźnił, przyjmując w siebie jeden palec Lawa – a później, jeszcze następne. W pewnym momencie jego oczy same się zamknęły, głowa odchyliła, eksponując jasną szyję, a jedna z dłoni zsunęła na męskość, poruszając po niej w rytmie nadawanym przez drugiego mężczyznę. Wraz z upływem czasu, to Gregory zbliżał się coraz bardziej do momentu, w którym dojdzie, jęcząc coraz głośniej, poruszając się pod partnerem i bezwstydnie nadstawiając do rozkoszy, robiąc wszystko, byle tylko poczuć jej więcej. - La-aw - zajęczał przeciągle, wyginając się w łuk i otwierając oczy z zawodem, gdy pieszczota została przerwana. Jego oczy błyszczały niecierpliwie, na wpół zamroczone przyjemnością. Uniósł lewą dłoń i wbił mocno paznokcie w bark mężczyzny, ponaglając go, by wreszcie zrobił to, co powinien, póki jeszcze byli do tego zdolni. Znieruchomiał, najpierw widząc – a potem czując – ruch kochanka. - Takk - mruknął z satysfakcją, aż zaciskając zęby, gdy jego oczy wywróciły się z mocy doświadczenia. To nie było tak, że ostatnim razem uprawiał seks będąc jeszcze z Lancem – nie, nie był święty. Mimo to, minęło trochę czasu, a lider Synów był… po prostu idealny. Na tyle długi i szeroki, by doprowadzić gitarzystę do szaleństwa, ale jednocześnie nie rozerwać go na pół. Pasował do niego dokładnie tak, jakby Greg był szyty na miarę, każdym mięśniem dopasowany do swojego ukochanego. Nawet ruszał się tak, by zmienić Clermonta w kłębek rozkoszy i szaleństwa, błagający o spełnienie i dziękujący za każdą jedną chwilę tej niesamowitej rozkoszy. Było mu dobrze, tak cholernie dobrze, że nawet gdyby chciał, nie potrafiłby przerwać jęków, pomruków i sporadycznych okrzyków, gdy Law wyjątkowo właściwie brał go w posiadanie. Oderwał dłoń od swojego członka, czując, że gdyby kontynuował pieszczenie się, doszedłby zdecydowanie szybciej, niż tego chciał. Przyjemność była zbyt duża, by zrezygnować z niej tak szybko, marnując ją nagłym szczytowaniem. Zamiast tego, pochwycił dokładniej kochanka, wbijając w niego paznokcie, znacząc skórę długimi pociągnięciami, jednocześnie zaciskając spazmatycznie nogi, wypychając tyłek ku każdemu pchnięciu kochanka. Było mu tak dobrze, gdy mieszające się ze sobą jęki i uderzenia ciał grały najpiękniejszą melodię, całkowicie pierwotną i szczerą, bez niepotrzebnych słów i nieporozumień. Bez zranionych serc, tęsknoty, wyrzutów sumienia. Byli w tym momencie całością, tylko tu i teraz, nic innego nie mogło się liczyć. - Law… Law… Law… - w pewnym momencie zaczął powtarzać jak mantrę Gregory, tak bliski spełnienia, że już nie potrafił się hamować, wijąc rozpaczliwie po kanapie, drapiąc Lance’a do krwi i zagłuszając wszystko. Był już tylko on. Tylko Clermont i jego przyjemność. Mokry od potu, spinający się spazmatycznie, kompletnie zatracony w rozkoszy. - Lawrence! - wykrzyknął, wreszcie szczytując, zamykając w żelaznym uścisku mężczyznę, gdy z jego oczu wytoczyły się łzy przyjemności. Pobrudził nasieniem swój brzuch, klatkę piersiową, a nawet szyję, wygięty w ekstazie, stracony dla świata. Nie pamiętał, kiedy ostatnio poczuł coś tak mocno. Kiedy odleciał tak bardzo, że miał wrażenie, jakby na moment opuścił ciało i znalazł się w absolutnej, niczym nieskrępowanej rozkoszy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio pragnął kogoś tak mocno, by nie potrzebował do spełnienia ciągłej stymulacji członka. Wystarczył Law. Jego Law. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Sro Mar 13, 2019 2:08 am | |
| Gregory był głośny, ale Law mu w tym nie ustępował. Ich jęków i sugestywnego dźwięku zderzających się ze sobą ciał nie zagłuszała muzyka. Pozostali członkowie zespołu zmuszeni byli do słuchania chwil uniesienia, bo nie było mocy, by drzwi wygłuszyły wszystko. Law jednak nie dbał o to nawet w małym stopniu. Po pierwsze dlatego, że był skupiony na swoim doskonałym gitarzyście, a po drugie nigdy nie miał problemu ze wstydem. Czerpał pełnymi garściami z momentu zatracenia, jeszcze bardziej niefrasobliwy, bo w żyłach wciąż grał mu alkohol. I pewnie tylko dzięki niemu, mógł tak przedłużać tę zabawę, doprowadzając Grega do szaleństwa. Inaczej mnogość bodźców zapewne popchnęłaby go ku spełnieniu zdecydowanie szybciej. Tymczasem upajał się widokiem kusząco napiętego ciała, wbijając w nie rozognione spojrzenie. Z każdą chwilą uderzał biodrami mocniej i gwałtowniej, kiedy świadomość przyjemności kochanka burzyła kolejne blokady jakie na siebie nakładał, by nie skończyć zbyt szybko. Ale to, co się przed nim rozgrywało i to co czuł - od zaciskających się na nim mięśniach, po raniące skórę paznokcie, to było zbyt wiele. Zdecydowanie zbyt wiele. I jak bardzo nie chciałby jeszcze dochodzić, zwyczajnie zabrakło mu silnej woli. Przyspieszył, wpadając w rytm, który Greg narzucał wywoływaniem jego imienia, a potem, tuż po krzyku Grega, sam jęknął przeciągle, szczytując tak mocno, że na chwilę pociemniało mu w oczach. Kilka chwil trwał wyprężony pomiędzy jego udami, a gdy ostatni dreszcz wybrzmiał, wyprostował palce, które w ekstazie boleśnie zaciskał na jego biodrach. Łapczywie chwycił haust powietrza i rozluźnił się. Nieprzytomnym spojrzeniem omiótł sylwetkę Grega - doskonały obraz rozpusty. Zwilżył językiem spierzchnięte od szaleńczego oddechu wargi i uśmiechnął się zawadiacko. - No, to było coś... - powiedział zachrypniętym tonem, pochylając się nad gitarzystą. Wysunął język i zlizał nasienie z jego obojczyka, a potem sunąc dalej, także z szyi. - Niezły strzał - parsknął wesoło, zawieszając się nad ustami kochanka. Sprzedał mu krótkiego całusa, zanim tamten zdążył go chwycić i zatrzymać na dłużej. Ta chwila przypominała Lawowi mnóstwo podobnych, dawno minionych. Była znajoma i nawet dwa lata rozłąki nie spowodowały, że ich ciała zapomniały. Były ze sobą doskonale zgrane, jakby na tym zupełnie podstawowym poziomie miały gdzieś całe psychiczne cierpienie, które sobie zadali. Wiedziały swoje. Ale nie tylko przez pożądanie wylądowali tej nocy... w takiej sytuacji. Popchnęło ich do tego także, może nieco zakurzone, ale wciąż silne uczucie. Law wprawdzie nie miał żadnego pomysłu jak to poprowadzić dalej, jak sprawić, żeby wyszło z tego coś dobrego i nie spieprzyć tego, ale chyba nie dało się w tym przypadku ułożyć jakiegoś planu. Musieli po prostu... spróbować, jak kiedyś, i zobaczyć co z tego wyjdzie. Może tym razem będzie mniej popieprzenie niż za pierwszym razem? Miał nadzieję, ale może dlatego, że przemawiał przez niego alkohol i endorfiny po uniesieniu. Z rozsądkiem na pewno nie miał teraz nic wspólnego. Wyprostował się i cofnął biodra, a potem przysiadł na piętach. Zarumieniony, podrapany, ze szklistymi od alkoholu oczami i kompletnym rozgardiaszem na głowie, wyglądał nie tylko zabójczo, ale też bardzo szczęśliwie. - Prysznic? Czy zakopujemy się w pościeli i skoczymy rano przed wyjściem? - Lance nie wyglądał jak ktoś, kto czuje się niezręcznie z tym, że właśnie kochał się ze swoim byłym. Więcej nawet, wydawał się naturalnie powracać do starych przyzwyczajeń, do znajomych gestów, uśmiechów, a nawet swobody tego, że przecież zanim ze sobą zerwali, byli parą całkiem długo. Według niego nie musieli grać przed sobą ludzi, którymi nie byli. Obaj dobrze się znali, a przynajmniej Lawowi wydawało się, że pomimo wcześniejszych obaw, Greg nadal był tym samym Gregiem. Wystarczyło tylko odpowiednio go... dotknąć. Wszystko wróciło na miejsce. Nawet nie przyszło mu do głowy, że mówiąc o zakopywaniu się w pościeli, mógłby zasugerować Gregowi pościel w jego pokoju. Dla Vegi oczywiste było, że będą dzielić sypialnię. Teraz tym bardziej, gdy polityka prowadzenia zespołu się zmieniła i z niczym nie musieli się kryć. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Sob Mar 16, 2019 1:39 am | |
| Ich seks po pojednaniu był czymś nie tylko wspaniałym, ale też dogłębnie, pozytywnie męczacym. Nikt nie potrafił doprowadzić gitarzysty do szaleństwa w sposób chociaż zbliżony do Lawrenca, dotykającego, całującego i poruszającego się z nieznośną precyzją, uwodzącego i prowokującego w najrozkoszniejszy sposób. W łóżku to Gregory był gitarą, a Lance wspaniale sobie z nią radził, wyduszając z niej każdy dźwięk, jaki tylko sobie wymyślił - niezależnie od tego, czy akurat mieli w pobliżu sąsiadów, czy akurat byli w dżwiękoszczelnym studio. Tym razem akurat padło na seks głośny, taki który nie tylko potwierdzi, iż mężczyźni w końcu, po prawie trzech latach, zamknęli za sobą kilka nieudanych słów Lance’a, które doprowadziły niemal do zniszczenia Synów, ale też i taki, który wszem i wobec oznajmiał, że wszelkie zasady dotyczące związków w zespole zostały oficjalnie złamane. Greg znów był własnością wokalisty, a wokalista oznajmiał wszem i wobec, iż zainteresowany jest znowu wyłącznie nim. Ślady po zaciśniętych dłoniach, paznokciach i zębach będą schodzić z ich ciał zapewne przez kilka dni, ale ból oznaczonych miejsc i całkowicie roztopione mięśnie można było skatalogować wyłącznie jako “rozkosznie przyjemne”. Przez chwilę było idealnie, intymnie i właściwie, bez wątpliwości, obaw, ciężkiej przeszłości i nowych początków. Przez chwilę byli tylko oni dwaj, zakochani w sobie, wpatrzeni zamglonymi od ekstazy oczami, zamknięci w swoim świecie, w którym gdzieś na obrzeżach plumkały kolejne utwory ulubionego zespołu Vegi. Słysząc jego słowa i czując język na wrażliwej, mokrej skórze, gitarzysta roześmiał się odruchowo, zupełnie naturalnie i szczęśliwie. Obaj wyglądali na uradowanych - wreszcie, po tak długim czasie, u swojego boku, po dobrym seksie, odnaleźli spokój. Clermont z kłębka nerwów, złości i starannie pielęgnowanego złamanego serca, zmienił się w pełni usatysfakcjonowanego mężczyznę, który jest dokładnie tam, gdzie być chciał. Jego spojrzenie zdradzało absolutne i bezwarunkowe uwielbienie dla wokalisty, a bezwstydnie otwarte i noszące ślady ich spełnienia ciało było uosobieniem wyuzdania i samozadowolenia. Żaden z nich nie musiał tego mówić na głos, ponieważ wyznawali sobie miłość już wielokrotnie. Te kilka lat rozłąki niczego nie zmieniły, wciąż kochali tylko siebie, tylko u swojego boku byli naprawdę prawdziwi, szczęśliwi i… najlepsi. To Lance wyciągał zamkniętego w sobie gitarzystę ze świata muzyki i kontemplacji do rzeczywistości pełnej doświadczeń. To Gregory usidlił szalejącego, flirtującego wokalistę, który swoją charyzmą mógłby przekonać część głów rządzących państwami, iż to on jest najlepszym kandydatem na stanowisko władcy świata. Na widok ponętnego spojrzenia Lawrence’a rozsuwały się nogi i spadały majtki, ale dopiero gdy patrzył ze szczerą troską i zaangażowaniem, człowiek zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele ten mężczyzna miał do zaoferowania. Jak dobrą i wartościową, wcale nie tak egoistyczną i zapatrzoną w siebie osobą, jest. Nie powiedzieli tych dwóch, nacechowanych emocjami słów - ale nie było to konieczne. Było to widać. - Seks na dwóch nogach - wymruczał ponownie komplement Gregory, uśmiechając się jeszcze szerzej. Przeciągnął się z cichym, bardzo zadowolonym pomrukiem, a potem ponownie opadł na kanapę, wygodniej się na niej sadowiąc. Był w niebie. Pytanie Lance’a wyrwało go z chwilowej, przyjemnej mgły zadowolenia i niefrasobliwości. Oczywiście, wyjaśnili w końcu wszystkie swoje nieporozumienia, zaliczyli namiętny i głośny seks, który zapewne reszta zespołu będzie im wypominać całymi miesiącami, ale… Ale. Gregory nie był pewien, czy wokalista proponował mu wspólne zakończenie nocy, czy raczej sugerował, że powinni się rozejść do swoich pokoi i potraktować całą sytuację jako.. wciąż rozwijającą się. Clermont nie był do końca pewien, która opcja była lepsza. Oczywiście, wizja zaśnięcia w objęciach mężczyzny, za którym tęsknił tak długo, iż zdołał sobie wmówić, że nic do niego nie czuje, kusiła. Niestety, wywoływała też… niepewność. Długowłosy uniósł się i przesunął, tak by ułożyć głowę na ramieniu potarmoszonego kochanka. Wsunął dłoń w jego włosy, masując czule skórę głowy, przez chwilę milcząc, napawając się jego bliskością, zapachem seksu i ciepłem emanującym od jego ciała. - Mówiłeś wcześniej, że mam powiedzieć, jeśli czegoś chcę - mruknął wreszcie, po długiej chwili ciszy, która w końcu mogła zaczynać wywoływać w nich dyskomfort. - I jasne, że chcę… że chciałbym… spędzić z tobą resztę nocy, ale myślę, że potrzebuję mniejszych kroków. - Westchnął cicho, z delikatną irytacją. Nie na sytuację, broń boże nie na Lawrence’a, ale na siebie. Znowu miał problem z wysławianiem się! - Nigdzie nie odejdę, nie przejmuj się - dodał jeszcze, ciszej, unosząc głowę i wpatrując się w kochanka, nawiązując do słów wokalisty sprzed paru chwil. Nie wstał od razu, ani od razu nie uciekł. Poświęcił jeszcze chwilę na siedzenie z Lancem, chcąc upewnić się, że mężczyzna dobrze go zrozumie. Po tych wszystkich niedomówieniach i bolesnych chwilach, naprawdę szczerze pragnął, by się dogadali. By tym razem im wyszło, by zaczęli od nowa, ale jednocześnie nie dodawali od samego początku kolejnych niejasności. Zależało mu na Vedze. Gdy wreszcie się podnieśli, pozbierał części swojej garderoby i udał się niespiesznie w kierunku własnej sypialni. Nie wysilał się i nie narzucił na siebie niczego, mając jedynie niewielką nadzieję, iż przypadkiem nikt z zespołu w tym momencie nie zdecyduje się na spacer po korytarzu. Gdy dotarli do swoich drzwi, Gregory odwrócił się, spojrzał na kochanka i… przekroczył dzielącą ich odległość, a potem delikatnie, krótko ale z zaskakującą nawet po ostatnich przeżyciach czułością, pocałował go w policzek. Nie poszedł z nim do łóżka, bo potrzebował odrobinę czasu dla siebie, żeby wszystko przemyśleć i przetrawić. Law go znał i wiedział, że czasami tak z nim było. Czasami gitarzysta po prostu wycofywał się, w milczeniu analizując kwestie, które go gnębiły. Nie odcinał się całkowicie, nie powracał wściekły, zawiedziony i pełen wyrzutów, a po prostu… oswajał z myślami i odnajdywał w nowej sytuacji. Gdy byli razem, rzadko Greg oddalał się od piosenkarza w takich momentach. Zwykle po prostu owijał się kocem, pozostając w tym samym pomieszczeniu co Law, z gitarą w dłoniach, ślepy i głuchy na wszystko, pogrążony w swoim świecie. Wiedział, że wokalista uszanuje jego potrzeby, a przy okazji zapewni mu znajome poczucie bezpieczeństwa. Nie było potrzeby, by oddalał się od osoby, na której zależało mu ponad wszystkim innym. Te czasy jednak minęły. Może nie bezpowrotnie, ale… dwa lata samotnego spędzenia nocy i radzenia sobie z problemami (oraz użalania nad własną beznadzieją) nie mogły zniknąć jak za pstryknięciem palca, tylko dlatego, że wyjaśnili sobie kilka kwestii i osiągnęli wspólny orgazm. Gregory potrzebował chwili dla siebie. Gdy się wreszcie rozeszli, gitarzysta umył się i wrzucił ciuchy do prania, a później wyłowił ze swojej torby inne, na zmianę. Nie zamierzał kłaść się do łóżka, i tak wiedział, że nie uda mu się nawet na moment zamknąć oczu. Zamiast tego, wziął telefon, papierosy, słuchawki i gitarę, a następnie udał się z powrotem na dół, do salonu. Pogasił tam większość świateł, wyłączył wciąż grających Red Hotów, a potem usadowił się na jednym fotelu, który wcześniej przesunął pod drzwi balkonowe. Stworzył niewielką szparę, przez którą wlatywało rześkie, nocne powietrze, zapalił fajkę i włączył sobie płytę. Nową, synową płytę, która została napisana przecież z myślą o nim. Przesłuchał ją tyle razy, a nigdy wcześniej nie pomyślał, że “Lust for Love” może jakkolwiek nawiązywać do niego. Do chwil, które przeżył z Lancem, a których obaj się pozbawili na długie miesiące. Z jednej strony, wydawało się to piękne i niesamowicie romantyczne, ale z drugiej… cóż, z drugiej było to raczej zmarnowanym czasem. Czymś, czego już nie odzyskają, co nadszarpnęło bardzo stabilne fundamenty ich relacji. Z drugiej strony, dorośli. Lance na pewno. Gitarzysta musiał mu przyznać, iż nie tylko wygląd zmienił się na lepsze - a już w punkcie wyjścia było lepiej niż wspaniale. Ale nie, nie o to chodziło. Lawrence był… poważniejszy. Coś, czego niewielu ludzi z otoczenia lidera Northern Sons mogło doświadczyć, a jeszcze mniejsza ilość w ogóle zdawała sobie z tego sprawę. Clermont dostrzegł, choć być może z opóźnieniem. Zamknął oczy, zaciągając się po raz kolejny. Wsunął słuchawki do uszu, ułożył gitarę na kolanach i zamknął oczy.
Poranek nadszedł szybko, szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. Gregory przez całą noc nie ruszył się ze swojego miejsca, chociaż w pewnym momencie przestał palić i zamknął balkon, ponieważ zrobiło mu się zimno. Gdy pierwsi członkowie zespołu zaczęli przechodzić do kuchni, powitał ich pogrążony w swoim świecie główny gitarzysta, przygrywający fragmenty ich nowej piosenki, nieświadom tego, iż ludzie zaczynają się zbierać, gotowi do śniadania. W tym momencie, było dokładnie tak, jak dawniej. Jak wtedy, gdy mieli tylko jeden garaż i jeden niewielki dom, w którym marnowali większość swojego życia, debatując, tworząc piosenki i licząc, że w końcu los się do nich uśmiechnie. Uśmiechnął się - i to jak! Greg, jak zawsze, nie rzucał się w oczy. Jego muzyka pełniła rolę tła, a cisza i pełne skupienie, podobnie jak całkowicie neutralny strój, sprawiały iż wtapiał się w tło nawet wspaniałego, bogatego apartamentu i faktu, iż był z Synami po raz pierwszy od dwóch lat w jednym miejscu. W przeciwieństwie do wokalisty, Clermont rzadko kiedy wychylał się ponad szereg. Nie miał w sobie charyzmy i obycia, którymi Vega aż tryskał, przyciągając większość spojrzeń. Jego głos też nie był niesamowity - zresztą, od lat go nie wykorzystywał w sposób chociaż podobny do tego, co z nim robił Lance. Zdobywanie zainteresowania, błyszczenie na scenie i oszałamianie młodych ludzi - to były dziedziny, którymi zajmował się Law. Gregory swoją muzyką miał za zadanie mu towarzyszyć, pomóc rozrzucić urok, nadać mu właściwego rytmu, tła i kontekstu. Jego muzyka odpowiadała w całości na jego emocje, dlatego nierzadko błądziła po podświadomości odbiorcy, wywołując w nim nieokreślone poczucie zadowolenia lub smutku, do którego docierały niedługo później wyśpiewane przez wokalistę słowa. Sam chciała porozmawiać z Gregiem i nawet do niego podeszła, przywołując na usta zachęcający, ale przy tym całkiem… jednoznaczny uśmiech. Mężczyzna wprawdzie ją dostrzegł, ale zaraz pokręcił przecząco głową, nie wyjmując słuchawek z uszu. Nie miał ochoty rozmawiać. Lawrence był jego sprawą i jego miłością, nie chciał z nikim dzielić się swoimi uczuciami. Jeszcze nie, a być może… jeszcze długo nie. Jeśli ktokolwiek miał z nim prawo na poważnie porozmawiać o sytuacji, w jakiej się znaleźli, był to tylko i wyłącznie Vega. Zespół, chociaż był dla niego ważny, nie mógł mieszać się do pewnych spraw. Tak jak i wcześniej, tak i w tym momencie, miłość do Lance’a była dla gitarzysty ważniejsza, niż cokolwiek innego. Był miłością jego życia. Nie dało się tego inaczej nazwać. Gdy Zach znalazł się w zasięgu wzroku Gregory’ego, wyglądając na odrobinę zirytowanego, jakby spędził już chwilę w tym miejscu, czekając aż mężczyzna łaskawie zwróci na niego uwagę (co, prawdę powiedziawszy, było więcej niż prawdopodobne), gitarzysta westchnął cicho i wywrócił oczami. Był mu winien chociaż jakąkolwiek werbalną reakcję, w imię lat przyjaźni i przemilczanych pomiędzy nimi kwestii. Wyciągnął słuchawkę z jednego ucha i przechylił się odrobinę w kierunku kolorowowłosego mężczyzny. - Jeszcze nie chcę o tym rozmawiać - powiedział na tyle cicho, by nikt oprócz Zachary’ego go nie usłyszał. - Potrzebuję czasu. - Uśmiechnął się przepraszająco. Jego przyjaciel przez chwilę wyglądał tak, jakby zamierzał coś powiedzieć. Otworzył nawet usta, a potem rozejrzał się po salonie, najwidoczniej szukając czegoś wzrokiem. Być może właściwych słów, a być może wsparcia innych członków zespołu? Tak czy inaczej, nie znalazł tego, ponieważ nic nie dodał, a jedynie wzruszył ramionami, podniósł się z kanapy i przeszedł do kuchni pomóc w przygotowaniach do posiłku. To, że Rufus zszedł do salonu chwilę wcześniej razem z basistą, bezgłośnie kazał mu z nim porozmawiać, a później sam udał się bezszelestnie do kuchni, całkowicie ominęło Gregory’ego. Gitarzysta przeoczył większość śniadania, rozgrywającego się wcale nie tak daleko, bo przy dużym, jadalnianym stole, ułożonym prostopadle do przeciwległej ściany. Zamiast towarzyszenia im w rozmowie i jedzeniu, tkwił w muzyce, grając różne fragmenty piosenek, które brzmiały mu w uszach. Cały czas szukał w nich… Lawa, skoro nie mógł odnaleźć tam siebie. Nie miał żadnych doświadczeń, nie miał żadnych skojarzeń, ale pamiętał swojego ukochanego. Znał go dobrze, za dobrze, by móc przeoczyć oczywiste wskazówki, jeśli tylko wiedział, gdzie ich szukać. Fakt, iż Lance śpiewał o miłości do niego, był kluczem niezbędnym do odcyfrowania chociaż niektórych ukrytych znaczeń. Sprawienia, że Greg mógł wczuć się w melodie i wygrywać je coraz lepiej, coraz czulej, coraz bardziej prawdziwie i naturalnie. Gdy w końcu wyrwał się z zamyślenia, pierwszą osobą, która zwróciła jego uwagę, był oczywiście Law. - Dzień dobry, książę - powiedział na powitanie, a pomimo użytego zwrotu, w jego głosie nie słychać było nawet cienia irytacji czy grama złośliwości. Nie, w przeciwieństwie do przekomarzań z dnia poprzedniego, to pozbawione było wyrzutów, a wypełnione… niespodziewaną czułością i ciepłem. Coś naprawdę się pomiędzy nimi zmieniło, ponownie wpychając Synów na właściwe tory. Nie było zespołu bez Grega, tak jak Grega nie było bez Lawrenca. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Sob Mar 16, 2019 8:55 pm | |
| Law mrugnął zalotnie w odpowiedzi na komplement, i na wzór Grega sam ziewnął, przeciągając się. Było grubo po północy, a wypity alkohol i cała mnogość emocji oraz gorący seks sprzyjały rozluźnieniu. Brunet skoncentrował spojrzenie na kochanku, czekając jego odpowiedzi, ale zamiast niej Greg podniósł się opierając czoło o jego bark. Usta Vegi rozciągnęły się w zadowolonym, czułym uśmiechu. Tak... swojsko. - Mmm? - zamruczał, opierając policzek na głowie Grega. Uniósł też dłoń, by tak jak on, wsunąć palce pomiędzy kosmyki włosów kochanka, darując mu podobną pieszczotę. Było mu tak cholernie dobrze, tak idealnie i naturalnie, że kompletnie nie spodziewał się słów, które Greg powiedział po chwili. Naiwnie sądził, że to już. Wrócili na stare tory, znów stali się nierozerwalni. Tymczasem, Greg robił niewielki, ale wymowny krok w tył. Palce Lawa zamarły na sekundę, ale po tym jak westchnął głęboko, powróciły do pieszczoty. - Jasne - odparł z zadziwiającą łagodnością i wyrozumiałością, może jedynie z odrobiną gorzkiego rozczarowania, które szybko zamaskował, całując lekko potarganą grzywę gitarzysty. Co innego miał mu powiedzieć? Że samolubnie chce go dzisiaj w swojej sypialni? Że obrazi się na niego, jeśli nie zaśnie w jego ramionach? Mógłby, ale nie chciał go naciskać. Obiecał mu, że zaczną od początku. - Będę kurewsko samotny w tym wielkim łóżku... - zamruczał, żartem zacierając szczerość słów. Spojrzał na niego, gdy uniósł głowę, a dostrzegając powagę tak jego oblicza jak i wypowiedzianych słów, kilka razy pokiwał głową. Wierzył mu. Zwilżył usta i uśmiechnął się krzywo. - Wiem - zapewnił miękko. - Chodź tu jeszcze na chwilę... - Przygarnął go do siebie, przechylając się na kanapę. Na chwilę legli jeszcze, rozluźnieni i w pewien sposób szczęśliwi. Lance wodził opuszkami palców po barku kochanka, otulając się ciepłem tym metaforycznym i zupełnie fizycznym. Przymknął oczy i nucił razem z Red Hotami. Slow cheetah come before my forest, Looks like it's on today Slow cheetah come, it's so euphoric, No matter what they say
Mimo wszystko, był spokojny. Tak doskonale kompletny, że nawet świadomość, że będzie musiał pożegnać się Gregiem na kilka godzin, nie burzyła tego spokoju. Pozwolił Clermontowi ruszyć pierwszemu. Kiedy on zbierał swoje rzeczy, Lance siedział jeszcze na kanapie i nucił z zamkniętymi oczami. Nie chciał się kłaść. Właściwie, sam nie był pewien czego teraz chce. Jednocześnie miał ochotę zapalić, napić się, zagrać coś, zaśpiewać, albo napisać piosenkę. Chęć działania splatała się w nim z kompletną niechęcią do ruszania się z miejsca. Drażniące, irracjonalne uczucie. Otworzył oczy dopiero, kiedy wyczuł, że Greg mu się przygląda. - Już idę - mruknął, podnosząc się niechętnie. Przeciągnął się, palcami roztrzepując i tak zupełnie roztrzepane włosy, a potem schylił się zbierając swoje rzeczy. Też nie trudził się zakładaniem ubrania. Nawet jeśli ktoś wychynąłby teraz na korytarz, Lance nie wstydził się ani swojego ciała, ani tego co kilka chwil temu z nim robił. Zresztą, Synowie nie ocenialiby go. Ufał im nawet bardziej niż własnej rodzinie. Wspiął się za Gregiem po schodach, nieznacznie uśmiechając się do widoku jędrnych, nagich pośladków kochanka. Zatrzymał się przy swoich drzwiach, ale nim nacisnął klamkę, spojrzał za oddalającym się gitarzystą. Przypominało to początki ich romansu, ale wtedy to Greg wymykał się po cichu z jego pokoju... a teraz nawet do niego nie wszedł. - Dobranoc - szepnął do jego pleców, dziwiąc się gdy Gregory odwrócił się, by dosłownie chwilkę później sprzedać mu słodkiego całusa w policzek. Vega uśmiechnął się, kwaśno, markotnie, jak naburmuszony dzieciak. Nie tego chciał, a bardzo ciężko radził sobie z odmowami. Ciężko westchnął w duchu i nie czekając, wszedł do pokoju. Nie chciał kusić losu. Alkohol podpowiadał mu, żeby po prostu pociągnął Grega do siebie i zamknął drzwi na klucz. Nie bądź samolubny. Gdy znalazł się we wnętrzu ciemnego, pustego pokoju ogarnęła go melancholia. I to dużo większa niż gdy leżał na kanapie trzymając Clermonta w ramionach. Samotność zawsze oddziaływała na niego mocno, wybuchając w głowie kłębowiskiem myśli. Chyba właśnie dlatego nie chciał być dzisiaj sam. Oparł się plecami o drzwi, sycząc cicho, kiedy chłód drewna ukąsił nagą skórę. Mimo to nie cofnął się. Rzucił na bok trzymane ubrania i przetarł dłońmi twarz. Co on właściwie wyrabiał? Łatwo było sięgnąć po coś znanego, zakopać wojenny topór, ale czy to naprawdę było dla nich dobre? Czy to było dobre dla Synów? A jeśli znów coś zjebią, to czy będą potrafili przejść ponad tym? A może któryś z nich znów będzie musiał odejść? Zaklął pod nosem. Musiał się przespać, odpocząć. Może rano trzeźwiej będzie o tym myślał? Wziął szybki prysznic, ale gdy wyszedł z łazienki wycierając mokre włosy, usłyszał cichutkie dźwięki akustyka. Ściągnął z głowy ręcznik i wsłuchał się. Rozpoznał jedną ze swoich piosenek, bez problemu odgadując kto gra. Zbliżył się do drzwi i uchylił je lekko. Światła nocnego Edmonton wlewały się przez szyby salonu, a białe, zasunięte do połowy firany, zmiękczały je, wytłumiały, sprawiały, że stawały się mleczne. Przez uchylone okno wpadał chłodny wiatr, wprawiając lekki materiał w falowanie. Brzeg firany ocierał się o bok postawionego pod oknem fotela i rzucał blady cień na podłogę. Lance widział w półmroku siedzącą w fotelu postać. Widział smużkę dymu znad papierosa, leniwie ulatującą w przestrzeń, widział poruszające się na gryfie palce oraz miękkie błyski w ciemnych włosach i na lśniącym pudle gitary. Powinien być tam. Przy nim. Oczyma wyobraźni widział siebie opartego plecami o bok fotela, nucącego z zamkniętymi oczami, albo wyjmującego z dłoni Grega papierosa, by samemu się zaciągnąć. Ile razy taki obrazek faktycznie miał miejsce? Ile nocy przesiedzieli w ten sposób, dzieląc się fajką, przemyśleniami i marzeniami? Ile piosenek napisali? Przycisnął czoło do framugi. Gdyby ktoś teraz na niego patrzył, dostrzegłby pociemniałe z bólu spojrzenie i niewyobrażalne cierpienie wykrzywiające przystojne oblicze. Przez chwilę był zdecydowany zejść do niego, uczynić tę chwilę taką, jaka powinna być, ale... - Kurwa... - syknął, z trudem odrywając wzrok od widoku. Właśnie takimi chwilami jak ta, kiedyś żyli. Właśnie takimi chwilami, Greg go uwiódł. Nie tylko doskonałą grą, ale przede wszystkim tym spokojem i melancholią, tą stałością. Byli jak ogień i woda. Greg wycofany, tworzący muzykę bardziej dla siebie niż tłumów fanów i on, sceniczne zwierze, ulubieniec tłumów, komponujący dla sławy. Kiedy pierwszy raz zobaczył jak Clermont samotnie tworzy, jak zmienia się jego mimika, kiedy palce sprawnie suną po strunach... jak bardzo natchniony jest wtedy, po prostu zapragnął mieć go dla siebie. Dzielić z nim te chwile, wspierać go w nich, ale i karmić się nimi. A teraz znów patrzył na to z boku. I nie mógł po prostu przyjść, jak pierwszego razu, wyjąć mu gitary z dłoni i pocałunkiem wkupić się w tę chwilę. Jak bardzo byłoby to teraz niewłaściwe? Cofnął się i wciąż mając w uszach ciche dźwięki gitary, zakopał się w pościeli. Zasnął ze słowami własnych piosenek na ustach.
Schodzący Synowie powitali widok Grega jako coś swojskiego i z początku nie bardzo ktokolwiek mu przeszkadzał. Było wszak tak jak kiedyś, jakby Greg nigdy nie odszedł, a to, że nie zmienił swoich starych przyzwyczajeń wprowadzało domową atmosferę. Lance wstał jako ostatni też nikogo tym nie dziwiąc. Miał w zwyczaju przesypiać poranki, szczególnie jeśli pił poprzedniego wieczora. Bardziej zaskakujące było, że w ogóle pojawił się na śniadaniu. Wprawdzie zszedł na dół jak już byli w jego połowie, ale jednak! Prezentował się nienagannie w granicach swojego imagu. Ubrany w czarne, podarte na kolanach jeansy oraz jasnoszarą, dopasowaną koszulkę z krótkim rękawem - z ułożonymi włosami, ogolony, świeży i pachnący, prezentował się dobrze, choć nie krzykliwie. Jedyną ozdobą jaką na sobie miał, był splot czarnych rzemyków na lewym nadgarstku. Zeskoczył raźno z ostatniego schodka, mrugnął zaczepnie do Zacka, chwycił w ramiona Sam i zmusił ją do zrobienia piruetu, a potem podniósł z misy na owoce jabłko i wgryzł się w nie. - Ktoś tu jest w dobrym nastroju - zaświergotała ruda, sprzedając Lawowi kuksańca w bok. Jej sugestywne słowa i uśmiech jasno sugerowały, że dobrze wie z jakiego powodu był w dobrym nastroju. Vega tymczasem spojrzał w prost na siedzącego w fortelu Grega, wciąż pogrążonego w muzyce tak, że nie dostrzegał nic poza nią. Kiedyś ocuciłby go pocałunkiem, ale teraz... - To będzie dobry dzień, Sam - odparł, spoglądając na nią. - Poza tym, dobrze spałem. - Mrugnął do niej porozumiewawczo, jednocześnie kpiąc, ze reszta przez ich wybryki mogła spać gorzej, i wsunął się na jej krzesło, wolną dłonią chwytając kanapkę, którą sobie przygotowała. - Ej, Vega, łapy precz! - Twoje zawsze są najlepsze - odparował, uśmiechając się niewinnie, a potem odkładając w zamian nadgryzione jabłko, wstał i sięgnął po bułkę. - Orientuj się, Clermont! - zawołał, zanim cisnął bułką w Grega. Pieczywo wpadło między niego a gitarę. - Śniadanie! - oznajmił na przywitanie, kiedy gitarzysta uśmiechnął się półprzytomnie, w końcu zwracając na niego uwagę. Słysząc nowe przezwisko, Vega uśmiechnął się drapieżnie. Książę, hm? - Dzień dobry, księżniczko - w jego głosie zabrzmiała słodka złośliwość. Pokonał dzielącą ich odległość kilkoma krokami i przysiadając na podłokietniku fotela, nachylił się do ucha kochanka. Nisko, blisko, prawie muskając je ustami - Chyba, że wolisz kochanie? - Ostatnie słowo wymówił wyraźnie, niskim, sugestywnym głosem. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Grając na pożądaniu Sob Mar 16, 2019 11:37 pm | |
| Gitarzysta wzdrygnął się delikatnie, gdy został zaatakowany bułką. Gdzieś tam, na granicy świadomości, wiedział że Synowie zebrali się już na dole, że nastał nowy dzień i w każdej chwili ktoś mógł do niego podejść i zażądać bardziej energicznej reakcji, niż ciche mamrotanie, że nie ma ochoty jeszcze o niczym rozmawiać. Sam fakt, iż reszta zespołu była zarówno świadoma powodu, przez który Gregory zostawił ich na dwa lata, a gdy tylko powrócił, poleciał prosto w ramiona właśnie tej przyczyny, powinien go krępować. Powinna go krępować świadomość, iż namiętne okrzyki, które wydawał w okolicach północy niewątpliwie nie dały spać podpitej i zmęczonej grupie. Nie wyglądał jednak na zakłopotanego. Był spokojny, cichy i szczęśliwy w swoim prywatnym, muzycznym świecie, taki sam, jak wtedy, gdy nikt ich nie słuchał oprócz rodzin i przyjaciół. Podczas gdy Synowi przeszli długą drogę, Clermont pozostał w tym samym miejscu - być może dlatego, że przez część kariery nie było go w pobliżu, a być może dlatego, że po prostu był odporny na blask fleszy. Dla niego tworzenie muzyki, przebywanie z bliskimi mu ludźmi i kochanie się z Lawrencem było sensem życia. Chciał się tym wszystkim dzielić z innymi (...no, może oprócz obdarowywania innych ciałem przystojnego lidera), po to stworzył zespół, po to pisał kolejne piosenki, ale dwa lata przerwy od wszystkiego drastycznie wpłynęły na jego światopogląd. Rozmowa z Lawem była tylko ostatecznym, niezbędnym dla niego bodźcem. Noc z lawrence’ową muzyką i gitarą sprawiła, iż ostatecznie przedefiniował swoje cele: wrócił do Synów po to, by ponownie połączyć się ze swoim zespołem… ale tak naprawdę, najważniejszy był dla niego nie kto inny, a ukochany mężczyzna. Człowiek, który pomimo upływu czasu i tamtych, niezmiernie bolesnych słów, wciąż chciał ponownie spróbować bycia razem. Nawet, jeśli groził im podobny upadek, Gregory nie potrafiłby zrezygnować z szansy, jaką otrzymał. Był sobie winny szczerość. Sobie i Lawowi, ale też całemu zespołowi. To, że nie chciał z nikim oprócz wokalisty rozmawiać o ich uczuciu nie oznaczało, że powinien znów ukrywać się po kątach i obawiać się, że znów usłyszy, że powinni zerwać. Ta opcja przestała już wchodzić w grę. Podniósł spojrzenie na mężczyznę, któremu poświęcił całą noc, a potem uśmiechnął się do niego i powitał. Zsunął gitarę z ramienia i ułożył ją przy fotelu, stabilizując tak, by nikt przypadkiem w nią nie wlazł, a potem chwycił bułkę i wgryzł. Dopiero w tym momencie dotarło do niego, jak głodny jest i jak bardzo ominął śniadanie. Uniósł brew wysoko, słysząc przekorną odpowiedź lidera, a potem znieruchomiał, gdy ten przysiadł tak blisko niego i nachylił się, szepcząc tak przyjemne, jednoznaczne słowa. Był ciekaw, czy wokalista zastanowił się nad tym, jaką może uzyskać reakcję od swojego eks i jak zareagują ludzie z ich zespołu. Jasne, Law rzadko odpuszczał okazję na niezobowiązujący flirt, ale mimo to, po ostatniej nocy… Po ostatniej nocy wszystko nabierało innego znaczenia. Gregory nie zamierzał sobie znowu odmawiać miłości życia. - Wolę, ale żeby sobie zasłużyć, musisz mi przynieść coś więcej do jedzenia, niż suchy chleb - parsknął, trącając zaczepnie wokalistę ramieniem. Puścił do niego oko z dołu, a potem... bezczelnie popchnął go dłońmi w kierunku stołu, zsuwając z podłokietnika. - Książę powinien przynieść księżniczce lepsze dary - zaśmiał się, unosząc na kolanach i wspomagając się w spychaniu Lawa. Gdy lider w końcu opuścił jego fotel, wskazał znacząco głową w stronę jedzenia. - No już, już, ruszaj się, książę. Nie mamy całego dnia, czekają na nas obowiązki. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Grając na pożądaniu | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |