|
Autor | Wiadomość |
---|
DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 11:21 am | |
| Rzeczywistość falowała. Czuł się jak szczur uciekający z tonącego statku, nosiło go na boki przy każdym kroku. Nie przypominał sobie żeby wchodząc do środka używał schodów, nie pasowało mu nieco pięcie się w górę właśnie teraz, kiedy problem sprawiało mu przejście kilku kroków po prostej, płaskiej ścieżce między ławkami. Chciał wydostać się na zewnątrz i udało mu się to jedynie połowicznie; niby znalazł się poza murami kaplicy, jednak na wciąż zamkniętej balkonem przestrzeni. Jedno piętro za daleko od poziomu gruntu. Patrzenie w dół sprawiało mu ból i dyskomfort; jeden krok dalej, głębiej przez balustradę i poleci. Mało się nie porzygał. Długo mocował się z rozporkiem żeby uwolnić zawartość nerek. Z dwojga złego lepiej w tę stronę – wolał nie wypluć wszystkiego co w niego wlali. To by zabolało. Victor doczołgał się do niego kiedy już opierając się o jedną ze ścian chował dowody zbrodni. - Uła, jara Cię podglądanie? Z trudem przyszło mu koncentrowanie wzroku na jednym punkcie. Przytomnie odszedł kawałek zanim całym ciężarem zaczął podtrzymywać kaplicę przed zawaleniem. Przynajmniej przestało mu się odbijać piwem. - To zboczone. Wstydź się. – Osunął się na posadzkę wzdychając ciężko. Od początku powtarzał że to nie jest najlepszy pomysł i w końcu jego zaczynało wychodzić na wierzch. Nie mylił się, tylko nie miał tego jak udowodnić. Argumenty jakie wirowały mu po głowie miały dziwnie wiele wspólnego z grami video i nieprzyzwoitymi przyśpiewkami. Potrzebował chwili żeby znowu poderwać się do pionu i opuścić galerię. Mógł jeszcze chwilę poczekać, może zaraz wrócą mu siły i wydostanie się z tego bagna. - Mogę już iść do siebie? Piłem. Wystarczy. Mogę? – Ciężko obrócił głowę w kierunku materaca, na jakim rozwalony Lazar tracił kontakt z rzeczywistością. Samuel mlasnął kilkukrotnie czując powracający posmak piwa jakim go uraczyli. Blegh, ale to było paskudne. Gdzieś na dole dogorywająca impreza powoli wygaszała entuzjazm zebranych. Max i Xavier dobrali się do skitranych pod paczkami chipsów puszek ze smakowymi sikaczami dla dziewczyn. Żaden z nich nie był pewien czyj to łup i kto mógłby tak zdesperowany. Mimo to wzruszyli ramionami i z sykiem je otworzyli, by pomimo złej renomy wlać je w spragnione gardła. Meg wtulona w brata wciąż słodko starała się go ukoić, chociaż Daniel stracił już kontakt z rzeczywistością, a jutro nawet nie będzie tego pamiętać. Alice z rzuciła chichoczącym morojom dwa kolejne koce i kilka poduszek. Nie podejrzewała by długo jeszcze wytrzymali, impreza miała się ku końcowi. Wciąż relatywnie trzeźwa wzięła na swoje barki ogarnianie tego bajzlu zastanawiania się gdzie popełnili błąd. Było nieco za wcześnie by wszyscy umierali. Do tej pory radzili sobie lepiej. Czyżby lanie do pełna nie było dobrym wyjściem? |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 11:53 am | |
| Moroj chybotał się na boki, próbując odnaleźć drogę; świetny wzrok w ciemnościach na niewiele się zdawał, kiedy obraz rozmazywał mu się przede oczami. Wykalkulował, że gdzieś po jego lewej powinna być ściana, wyciągnął w jej stronę rękę i trochę za wcześnie przeniósł na nią ciężar swojego ciała, bo okazało się, że w swoich obliczeniach rozminął się nieco z rzeczywistością. Runął na materac, plątając się w locie we własne nogi. - Patrz, jak się rumienię – mruknął na autopilocie, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że ktoś jeszcze oprócz niego znajduje się na galerii. Spróbował sobie przypomnieć, kogo mijał po drodze na strych. - Sam? – Uniósł głowę i zamrugał, żeby skupić wzrok. We własnej osobie. Poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu papierosów, ale zamiast na kartonowe pudełko, natrafił palcami na coś metalowego i muzyka na dole zrobiła się głośniejsza o parę tonów. Wymacał tajemniczy przedmiot i uniósł go do góry, tak by oświetliło go wątłe światło księżyca. Telefon, nie pamiętał, czy Megan, czy Daniela, w każdym razie wiedział, że będzie miał z którymś z nich rano do pogadania, bo przez sam środek biegło rozwarstwiające się na cały ekran pęknięcie. Przynajmniej działa, pomyślał, odnajdując w sobie nowe pokłady optymizmu, i odrzucił komórkę na drugi koniec materaca. - Śpieszy ci się? Aż tak ci z nami źle? – Miał wrażenie, że zanurza rękę w kieszeni po sam łokieć, nim w końcu wymacał papierosy. Wsunął sobie jednego w usta i ponowił poszukiwania, tym razem biorąc na celownik zapalniczkę. - Odprowadzę cię. – To on był głównym sprawcą Samuelowego upojenia alkoholowego, więc poczuwał się do odpowiedzialności. Jeszcze by mu dhampir znowu zabłądził... Ja jestem zapalniczką. Parsknął sam do siebie, zadziwiony nagłą rewelacją, i pstryknął palcami. Musiał ponowić manewr pięć razy, nim udało mu się utrzymać płomień na tyle, by odpalić papierosa. - Siadaj. – Poklepał miejsce obok siebie, podsuwając się pod ścianę, i wyciągnął w stronę dhampira paczkę papierosów - jeśli miał na jednego ochotę, musiał się po niego pofatygować. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 12:26 pm | |
| - Źle. – Potwierdził. Nie czuł się na siłach by go oszukiwać. Dlaczego niby miałby być przesadnie miły, hamulce puściły mu już wtedy kiedy go od siebie odpychał. - Zmusiliście do pójścia... Picie. Jasna cholera jakie to było paskudne. Nie lubię Cię. – Skrzywił się na samo wspomnienie. Nagle zrobiło mu się niedobrze. Wstrzymał bełta i pomimo chęci oddalenia się w podskokach podpełzł nieco bliżej. Może problemem były tu właśnie podskoki? Gdyby nie to, może poczułby się bardziej przekonany. Victor nęcił go jak psa chrupkami, ale nie miał w tym momencie ochoty się o to kłócić. Na czworaka, bo nie byłby w stanie wstać i przejść choćby metra bez potykania się. Zatrzymał się jednak bez wchodzenia na materac. Miał jeszcze w sobie szczątki poczucia godności nawet, jeżeli 80% siły woli koncentrował na tym żeby nie uraczyć Lazara treścią żołądka. - Nie musisz. Zajmij się... Dan. Ja pójdę. – Wyciągnął rękę przed siebie i zamiast kulturalnie poczęstować się jednym z oferowanych papierosów, po prostu wyciągnął Victorowi wszystkie z łapy. Usiadł nieopodal, wsparty o ścianę, z fajkiem w zębach i paczką na brzuchu. Pochylił się ponownie w kierunku morojowej ręki w oczekiwaniu aż ten poratuje go też ogniem jak wcześniej. Przeczesywanie kieszeni i tak nic mu nie dało. Przypomniał sobie po chwili że przecież nie ma przy sobie zapalniczki. Nie był też jedną. Nie miał nawet krzemieni żeby skrzesać iskrę. Na własne nieszczęście był skazany na uprzejmość blondyna. - Aaaagh. Możesz? – Moroj zdawał się nie chcieć współpracować, chociaż mógł to zwalić na karb upojenia alkoholowego. Dhampir miał ochotę zapytać go dlaczego mu to zrobili. Sami poradziliby sobie znakomicie z narąbaniem się jak szpaki. - Prrroooszę – zawył cicho, wyciągając się jeszcze dalej. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 1:01 pm | |
| - Auć – mruknął moroj, nieprzyzwyczajony do tak jawnego okazywania niechęci. Zwykle kończyło się na spojrzeniach spode łba i plotkowaniu za plecami. - Żeby było jasne, jesteś tu tylko dlatego, że najwyraźniej spodobałeś się Alice. – Skrzywił się, zaciągając się papierosem. Alice przygarnęłaby byle przybłędę, a skoro on nie miał nic do gadania, mógł się przynajmniej zabawić. Papieros, zamiast pomóc, tylko spotęgował mdłości; Lazar odsunął go od ust i spuścił głowę, a wtedy dhampir wyrwał mu pudełko z ręki i skulił się gdzieś pod ścianą ze swoim nowym skarbem. Moroj nie czuł się jeszcze na siłach, by zawalczyć o swoją własność. Najpierw odetchnął głęboko i powoli wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby, dopóki bulgotanie w żołądku nie ustało. Wsunął fajka w zęby, na czworakach dotarł do jęczącego Samuela, po czym złapawszy go za koszulkę, wciągnął za sobą na materac. Gwałtowne użycie siły sprawiło, że piwo zaprawione winem i krakersami podeszło mu do gardła. Proszę, nie. Jeszcze nie. Skupił się na czymś innym. Zetknął ze sobą kciuk i palec wskazujący, pstryknął raz, drugi, trzeci, ale ogień najwyraźniej go opuścił. No tak, przecież płynął w żyłach Megan. - Odprowadzę cię – powtórzył – chciał stanowczo, ale wyszło niewyraźnie, bo nadal ściskał papierosa między zębami. Ściskał też koszulkę Samuela w pięści, co wykorzystał, żeby przyciągnąć go jeszcze bliżej i odpalić mu fajkę od swojej. Kiedy końcówka papierosa rozjarzyła się niemrawo, odepchnął od siebie chłopaka i oparł się plecami o ścianę. - Twoi nie pokazali ci kampusu? – zagadnął, lecz nie czekał na odpowiedź – Skąd cię w ogóle przywiało w środku roku? – powtórzył pytanie Alice, bo nie uśmiechało mu się siedzenie w niezręcznej ciszy z upitym dhampirem, a pomyślał, że Allie pewnie nadal jest ciekawa. - Musi być ciężko zmieniać szkołę w trakcie szkolenia. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 1:28 pm | |
| Szarpnięty wpadł na materac, zatrzymując się na skraju wywalony na biodro, z jedną nogą podkuloną pod siebie i rękami zapartymi o miękką, chociaż najpewniej brudną krawędź. Zdębiał. Dobrze że wcześniej opróżnił pęcherz, bo niechybnie posikałby się w spodnie. Nie był w stanie nawet wydać z siebie dźwięku, ledwie utrzymując papierosa w zębach. Gapił się w twarz Lazara jak sarna we wnyki, które właśnie zatrzasnęły się na jej pęcinie; chciał krzyczeć. Zupełnie jakby w sekundę wytrzeźwiał, chociaż już po chwili całe piwne otępienie gwałtem opadło na niego i powaliło na łokcie. Przynajmniej tyle że papieros już się palił, a oddychający ciężko dhampir tylko mu w tym pomagał. Co to miało, kurwa, być? Nałapał w płuca tyle dymu ile zdołał, zanim zebrał się do kupy i usiadł w miejscu, które mu moroj wyznaczył. Uniósł rękę, odejmując fajka od ust i wypuścił chmurkę wprost w bladą, ściągniętą nieładnym grymasem twarz. Chyba nie tylko on miał rodeo w środku. Dobrze mu tak, frajerowi. - Zazdrosny? Nie interesuje mnie rwanie zajętych lasek. Ani lasek. Nie bój się, zaraz zniknę i do Ciebie wróci. – Oparł się o ścianę z westchnieniem. Opuszczało go coraz więcej sił, a papieros, pomimo że miał ogromną ochotę odpalić od razu kolejnego, jakoś mu nie pomagał. Spotęgował jedynie zmęczenie i chęć zawinięcia się w kulkę na czymś miękkim. Gdzieś tam głęboko wciąż pamiętał że przed tym powinien przewietrzyć mózg i dotrzeć do własnego łóżka. Budzenie się rano ze zgrają skacowanych morojów nie było wszak szczytem jego marzeń. - Pokazywali. Dwa razy. Ale na integrację zaprowadzili mnie z workiem na głowie. Chciałem tylko wrócić do pokoju. – Pociągnął nosem i przetarł go rękawem bluzy. Tę zaraz zasunął pod brodę, kiedy zimny, wciąż nocny wiatr połaskotał go przez cienką koszulkę. Zimne dreszcze przemaszerowały mu aż po kolana. Dlaczego tu przyszedł? Ach, blondynowi nie chodziło chyba o to dlaczego dał się groźbą, prośbą i przemocą przytachać na miejsce kaźni. Co miał na to odpowiedzieć? Dlaczego od poniedziałku będzie chodzić na część wspólnych zajęć i podejmie przerwane treningi? Dla świętego spokoju. Dla uzyskania cholernego, świętego spokoju. - Długa historia. – Zaciągnął się dymem i spojrzał w spękany sufit, w głowie dobierając słowa. Dlaczego on w ogóle myślał o tym żeby cokolwiek Victorowi zdradzać? Hej, to nie fair. Co to za rodzaj sztuczki? Halo, policja, niech go ktoś zatrzyma. Nie, Samuel, nie. - Jestem dość podatny na sugestie. Nie dosłownie. Chodzi o to... – Palcem wolnej ręki postukał się w głowę. Jak miał to ubrać w słowa? Perswazja? Morojowe czary-mary? Hipnoza? - Nie wiem jak to robicie, ale kilku takim za bardzo się to spodobało. Była gruba afera. Łatwiej było przenieść jednego dhampira niż kilkunastu czystokrwistych. Nie chcę o tym mówić. – Głupio byłoby się przyznać, że chociaż nie pamiętał samego momentu manipulacji, w głowie zostały mu wszystkie obrazy z tego jak już się przebudził. Ból, upokorzenie, roznoszone jak zaraza plotki. Aż dziw że szkoła była tak szczelna, że nic nie wyciekło. W krytycznym momencie leżał związany z połamanymi żebrami i szyjką butelki wciśniętą tam... Tam, gdzie nic nie powinno być wciskane. Z deszczu pod rynnę, co? Wtedy też ktoś pękł i podkablował nauczycielom to, czego on nie potrafił przez cały rok. Było to jakieś 1,5 miesiąca temu. Wszystkie rany na ciele już dawno się pogoiły, zaś te na umyśle wciąż kurował próbą odnalezienia się w nowym środowisku. Żeby wyciszyć sprawę nawet przytulił jakieś odszkodowanie, które starczyło by przetransportować tyłek na drugi koniec kraju i udawać, że nic podobnego nie miało miejsca. Samuel spochmurniał. Pomimo nietrzeźwości wspominanie tego nie było dla niego ani trochę zabawne. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 4:41 pm | |
| Moroj wsunął ręce w rękawy, otulił się ciaśniej płaszczem, a w końcu postanowił poświęcić styl na rzecz komfortu i zapiął się pod szyję. Wcisnął się w kąt, uciekając przed przeciągiem, i zaczął bawić się od niechcenia papierosem, przekładając go między palcami. Przeszła mu ochota na palenie. - Dlaczego miałbym być zazdrosny o dhampira? – Uśmiechnął się kąśliwie, ale w jego spojrzeniu brakowało wrogości. Wcześniej siedział z nogami skrzyżowanymi w kostkach, wpatrzony we własne dłonie, ale teraz nie odrywał wzroku od Samuela. Gdyby potrafił, zastrzygłby uszami. Nie interesuje mnie rwanie lasek. Masz moją uwagę. Słowa dhampira wyrwały go z czeluści alkoholowego otumanienia, unosiły się ponad obecny gdzieś w tyle głowy szum. Mówił, po raz pierwszy tego wieczoru naprawdę mówił, a Victor spijał z jego ust każde słowo, robiąc mentalne notatki i mając nadzieję, że rano nadal będzie to wszystko pamiętał. Mam cię, pomyślał, i przez moment czuł się naprawdę trzeźwy, dopóki nie zaciągnął się bezwiednie dymem, znów podrażniając żołądek. Gdyby wiedział, że wystarczy zostać z dhampirem sam na sam, by zaczęło się robić interesująco, zabrałby go na papierosa już po pierwszej szklance. - Mamy czas – zapewnił, obserwując kątem oka, jak chłopak zbiera myśli. To tyle. Nie był wystarczająco pijany, odzyskał resztki samokontroli i zaraz, uświadomiwszy sobie, co wyprawia, wstanie, podziękuje za papierosa i ucieknie. Odzyska upragnioną wolność, w poniedziałek zacznie zajęcia, a jeśli kiedykolwiek spotkają się na korytarzu, będą udawali, że się nie znają. Za tydzień Victor zapomni, jak miał na imię, i nawet Alice odpuści, a wtedy on pocieszy ją i powie, że nie wszyscy zasługują na przyjacielskie gesty. - Wpływ – wtrącił odruchowo. - Tak na to mówimy. Nie chcę o tym mówić. Chłopak popchnął swoją granicę zdecydowanie dalej, niż Victor zakładał. Jego krótka opowieść wyjaśniła kilka zastanawiających Lazara szczegółów. Dlaczego tak bardzo bronił się, żeby z nimi nie iść. Dlaczego nie chciał pić i cały wieczór milczał, mimo że większość prędko zapomniała o jego pochodzeniu i była gotowa zaakceptować go jako swojego. Dlaczego tężał jak rzucony na plecy królik za każdym razem, gdy Victor używał wobec niego siły. Nie byli pierwszymi morojami, którzy narzucali mu swoją wolę. Powininen był domyślić się tego wcześniej. W pierwszym odruchu chciał zarzucić mu rękę na ramiona, ale powstrzymał się. Wstał, zgasił papierosa na starym kufrze i przez chwilę stał do niego plecami. Myślał. - Mój brat... – zaczął w końcu, gdy ktoś na dole wyłączył muzykę i cisza zaczęła uwierać – ...jest w tym całkiem niezły. – Odwrócił się i oparł tyłkiem o starą komodę. - Teoretycznie nie powinniśmy być w stanie używać tego na sobie nawzajem, ale on... jest trochę inny. Nigdy się nie kłóciliśmy, bez walki oddawałem mu swoje zabawki, przejmowałem domowe obowiązki. Naszym rodzicom zajęło trochę czasu, żeby domyślić się, co jest grane. – Uśmiechnął się gorzko i odruchowo podniósł do warg papierosa, zapominając, że przed chwilą go zgasił. Ukrywając zakłopotanie, rzucił niedopałek między deski. - Zdarzają się dorośli moroje, którzy ledwo potrafią poradzić sobie z dhampirem, a ten skurwiel od małego instynktownie ustawiał wszystkich wokół siebie. Jedna ckliwa historia z przeszłości w zamian za drugą; cienka nić sympatii między dwoma ofiarami. Lazar odepchnął się komody, zostawiając w kurzu ślady swoich dłoni. Wyciągnął do Samuela rękę, żeby pomóc mu wstać. Jego postawa, lekko zgarbione ramiona, fałszywy uśmiech i łagodne spojrzenie, wszystko to krzyczało zaufaj mi!. Opowiedziałem ci o moim braciszku, ty o swoich prześladowcach ze szkoły, teraz możemy się zaprzyjaźnić, prawda? Przecież mam cię w garści. - Chodź, trzeba cię odstawić z powrotem do dormitorium. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 5:10 pm | |
| - Wpływ – powtórzył za morojem pochmurniejąc jeszcze o ton. Radosna beztroska jaka towarzyszyła im jeszcze na początku kąśliwej pogawędki ulotniła się, robiąc miejsce depresji i skupieniu; z takimi nastrojami byliby mile widziani na każdej stypie w promieniu pięciuset mil od akademii. Gdyby któryś ze współtowarzyszy Lazara teraz miał ochotę im poprzeszkadzać, popłakałby się od samego napięcia jakie zawisło w powietrzu zaraz po krótkim, ogólnikowym wywodzie dhampira. Samuel starał się myślami zabłądzić w inne rejony, by odegnać od siebie złe wspomnienia. Niewątpliwą cechą i okrutnym przekleństwem, specyfiką tego kim się urodził była doskonała pamięć, która nie pozwalała mu nawet wymazać tragedii z normalnych ludzi czyniących ułomne rośliny. On się jakoś 'zbierał' do kupy i chociaż tiki niekontrolowane tiki nerwowe towarzyszyły mu każdego dnia, z pozoru nie wyglądał jak ktoś doświadczony przez różnego rodzaju przemoc. Nawet jeżeli dowody miał wyryte praktycznie na całym ciele. - Powinni was za to wieszać za jaja z każdego parapetu w każdym stanie. – Posmęcił krótko, strzepując popiół z papierosa poza obręb materaca. Było miękko, chociaż zimno. Wygodniej niż na cienkim kocu pośrodku kaplicy. Mógłby się nawet kilka godzin przekimać, gdyby zimne podmuchy nie robiły mu trzeciej wojny światowej we włoskach na karku. Zadrżał patrząc na miotającego się przez chwilę Victora i obdarzył go wyjątkowo nieprzyjemnym uśmiechem. I co, myślisz sobie że teraz jesteśmy kumplami bo sprzedałeś mi ckliwą historyjkę z dzieciństwa? Tu się, kondonie, mylisz. Postukał opuszkiem palca we wciąż tlącego się papierosa. Lazar miał nad nim przewagę czasową, a swojego nawet nie do końca wypalił. Żeby zbierać się i próbować czegokolwiek było jeszcze zbyt wcześnie. Zamachał ręką przed twarzą jakby odganiał komara. - W żołądku siedzi mi piwo z piwem. Jeżeli nie chcesz tego odzyskać do rąk własnych to zostaw mnie w spokoju. – Zwolnione przez czystokrwistego miejsce zaadaptował do własnych potrzeb, przechylając się w bok i miękkim plaśnięciem lądując na ugrzanym jego tyłkiem kawałku materaca. Wyłożył się na boku zapominając o bożym świecie i starając się nie wypuścić papierosa z ust. Jaką byłoby to stratą. Nogi moroja zawirowały mu przed głową, pomimo podłego nastroju jeszcze przed sekundą zarechotał pod nosem, odejmując fajka od ust. - Nie przegrałem. Widziałem że mnie wyzywasz. Nie przegrałem. – Oczami wyobraźni widział skulonego tam na dole Daniela, wciąż pewnie przytulonego do butelki, który po ostatniej glebie już się nie podniósł. Nie nadawał się do niczego, chociaż mamrotał że da sobie radę, że jest dużym chłopcem i nie trzeba mu nianiek. Wyprzedził go dosłownie o sekundy ale uczynił mu tę przyjemność, że odebrał podium w najszybszej rezygnacji z zabawy. - Nie ukarzecie mnie, nie macie za co, ha ha. I co teraz, krwiopijco? – Wydmuchał z płuc kolejne dwie chmury dymu, który w mgnieniu oka rozmył się w powietrzu. Gorzki posmak na języku drażnił go niemożebnie, nagle także zachciało mu się zamknąć oczy i odlecieć. I co teraz, moroju? Gówno możecie mi zrobić. Przytulił do siebie zabraną Victorowi paczkę, nie zamierzając jej jeszcze oddać. Blondyn winien mu był kolejnego fajka jak Niemcy kontrybucje wojenne. Rozluźnił się, przymknął oczy i odetchnął, nie umiejąc już sięgnąć papierosem ust. Pozostało go i tak niewiele. Pff, niech się tli, co mu tam. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 6:24 pm | |
| Moroj stał tak jeszcze z wyciągniętą ręką przez parę sekund, nim do niego dotarło, że jego oferta pomocy została odrzucona. Nie. To nie tak miało pójść. Dhampir miał się poczuć wzruszony jego wyznaniem, posłusznie podnieść dupę z materaca i podążyć za Lazarem, gdziekolwiek ten by go zaprowadził. Victor nie spodziewał się turbulencji, nie był na nie przygotowany; czuł, że gdyby znów musiał użyć siły podczas próby perswazji, jego żołądek i zmysł równowagi zatrzymałaby ten samolot i wysiadły. Zirytował się. Zaświerzbiły go palce, domagały się zajęcia, ale Samuel ukradł papierosy, a Victor nie pomyślał wcześniej, żeby spróbować je odzyskać. Padł na kolana i począł macać materac w poszukiwaniu pudełka. Znów zapomniał, że przecież dobrze widzi w ciemnościach. Może miał nadzieję, że zmaterializuje mu się pod palcami, jeśli będzie tego wystarczająco mocno pragnął. - Nie przegrałeś? – mruknął do siebie, krzywiąc się, kiedy palcami natrafił na sztywną, teraz suchą, lecz niegdyś niewątpliwie mokrą plamę o nieznanym pochodzeniu. - Ach, o to chodzi. – Pierwszy, który wymięknie, zostanie ukarany. Już dawno zapomniał o domniemanym wyzwaniu i nawet nie przyszło mu do głowy, że Samuel przez całą grę wlewał w siebie alkohol tylko dlatego, że był boleśnie świadomy wiszącego nad nim widma kary. Victor miał na celu jedynie zmuszenie chłopaka, by usiadł razem z nimi – reszta była mu obojętna. Naprawdę myślisz, że potrzebuję jakiegoś powodu? W porę ugryzł się w język. Miał być miły, taką taktykę przyjął, i zamierzał się jej trzymać. Jeśli chciał, żeby dhampir sam do niego przychodził, nie mógł mu na każdym kroku okazywać swojego poczucia wyższości. Nie teraz. Jeszcze nie. - Teraz... się stąd zabierzesz – oznajmił, milknąc na chwilę, gdy zlokalizował pudełko upragnionych papierosów. Wcisnął się na materac obok chłopaka i sięgnął po zamknięty w jego dłoniach kartonik. Nie potrzebował od razu całej paczki; chciał podkraść chociaż jednego. - Zamykam tę budę na noc. Jeśli nie chcesz, żebyśmy wypuścili cię stąd dopiero w poniedziałek, rusz dupę i zasuwaj na dół. Przypomniał sobie, że ma do czynienia z dhampirem, i zaprzestał prób siłowego rozwarcia jego palców zaciśniętych na paczce papierosów; zamiast tego zabrał mu fajka, którego ten najwyraźniej spisał już na straty. Marny ogryzek, więcej filtra niż papierosa. - Oddawaj moje fajki. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 6:56 pm | |
| - Cześć laleczko. – Podnosi głowę znad zeszytu, w którym skrzętnie przepisywał jakieś matematyczne równania. Trójka, nie... Piątka znajomych twarzy pojawia się znikąd pochylona w jego kierunku. Na dwóch z nich maluje się całkiem zgrabny uśmieszek, reszta nie wyraża niczego poza znudzeniem. - Jeszcze nie skończyłeś? Dupku, potrzebuję tego na kolejne zajęcia. - Jedna twarz zbliża się bardziej, przysiadając się naprzeciw i przyglądając przewracanym kartkom. Fakt, jest w ciemnej dupie. Dzień wcześniej późno wrócił do pokoju bo „ktoś” zapomniał wypuścić go ze schowka na chemię porządkową. Nie miał kiedy skończyć przepisywania, chociaż zobowiązał się że dzisiaj wszystko odda. Wspomniany ktoś zacmokał z dezaprobatą zamykając notatnik i poklepując tekturową okładkę. Trzymany w zębach papieros wpada między kciuk i palec wskazujący, następnie gaśnie, kiepowany na ławce centymetr od Twojej dłoni. Nawet nie drgnie – nie może, chociaż krew tężeje, zaś spojrzenie nie chce oderwać się od przystojnej, uśmiechniętej twarzy. - Jak znowu dostanę C to przypierdolę Ci taką karę, że tym razem nie tylko weekend spędzisz na podłodze. Pomyśleć że jeszcze pięć miesięcy temu uważał się za tak szalenie zakochanego. Głupota. Prawdziwa sympatia kończy się po przekroczeniu piętnastu lat. Potem można już tylko czegoś wymagać. Mamo, jeszcze pięć minutek. - Daj mi spokój. – Sapnął wściekle, a jednocześnie leniwie i jakby zza drugiej strony zasłony. Umysłem był gdzieś daleko, chociaż docierał do niego sens słów Victora. Miał się podnieść, zebrać w sobie i spierdalać. Niedoczekanie jego. Zawroty głowy nie ustępowały, chociaż ustabilizowane nieco pozycją leżącą pozwalały mu na względne poczucie spokoju. Otworzył oczy i obrócił zmęczone spojrzenie w jego kierunku. - Wcale nie chciałem tu przychodzić. Trzeba było się nie wpierdalać. Byś zamykał kiedy Ci się podoba. – Odszczekał prawie płaczliwie, dławiąc ziewnięcie, by zamlaskać i wypluć skoncentrowany, gorzki posmak jaki pozostał mu na języku. Blegh, zapamięta to do końca życia. Pozbył się papierosa, chociaż nadal uważał to za obrzydliwe, żeby moroj miał brać do pyska coś co on przed chwilą mielił w zębach, ostatecznie wypuścił też z ręki resztę. Bez tego najwidoczniej nie doczeka się spokoju, bo blondyn nagle odnalazł w sobie rozpieszczone dziecko i postanowił irytować go swoją osobą. Na krótką chwilę włączył mu się agresor jakby nie wypił kilku szklanek piwa, a całą butelkę najtańszego spirytusu. Odtrącił i uderzył go po ręce, którą Victor nadal trzymał na nim, zgrzytając zębami i posyłając mu pełne morderczych intencji spojrzenie. Zupełnie jakby widział nie obcego, a kogoś kto wiedział, że nie należy nadużywać gościnności. - Nie dotykaj mnie – uniósł nieco głos, nim ciężko oddychając opuścił uniesioną głowę. Napięta szyja i kark rozluźniły się, ręką, w której wcześniej trzymał papierosa nakrył oczy i załkał. - Nie dotykaj – dodał nieco ciszej, a w jego wypowiedzi pobrzmiewało błaganie i desperacja. Nie mówił tego po raz pierwszy – ktoś inteligentny mógł to sobie wydedukować. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 8:03 pm | |
| Victor nie był przygotowany na kontratak, dlatego kiedy dhampir go uderzył, zachwiał się na skraju materaca i w końcu klepnął tyłkiem na brudną, drewnianą podłogę. Moroj spuścił wzrok, przyciskając rękę do piersi. Zabolało, ale uświadomienie sobie, że Samuel jest przecież dhampirem, przeżywa właśnie jakiś kryzys i ewidentnie stracił świadomość własnej siły powstrzymało chłopaka od wprowadzania w życie planu odwetu. Nie podoba mi się, jak na mnie patrzył. - Przecież nic ci nie robię – mruknął oschle, próbując wymazać z pamięci to spojrzenie. Papieros wypalił się do reszty, popiół spadł mu na spodnie, a chłopak sięgnął ręką po upuszczoną przez Samuela paczkę. Zatrzymał się w połowie drogi, z dłonią gdzieś przy jego ramieniu, wyraźnie zbity z tropu. Samuel płakał. Przez chwilę miał nadzieję, że pomylił łkanie ze zdławionym czknięciem lub innym pijackim odgłosem, ale nie, głos mu drżał, a on sam sprawiał wrażenie, jakby najbardziej w świecie chciał teraz wtopić się w materac i zniknąć. Skonfrontowany z bezpośrednim skutkiem swoich czynów Lazar nie wiedział, co począć. Sam przypominał mu Alice, zwiniętą w kłębek i bezbronną, i podobnie jak wtedy gdy ona płakała, moroj wpadł w panikę. Nie mogę go tak przecież zostawić. - Hej – odezwał się cicho, tracąc gdzieś swoją pewność siebie i zimny ton. Nie wiedział, co powiedzieć, a nie chciał siedzieć w ciszy i słuchać, jak dhampir płacze. Zaczął bezwiednie skubać się w policzek; przestał, gdy tylko się zorientował. - Już dobrze. – Ściągnął płaszcz, po czym narzucił go ostrożnie na leżącego dhampira. Przeciąg smagnął go po plecach, okrytych jedynie cienkim swetrem. - Spokojnie. Nie dotykam, to tylko kurtka. Wrócił na swoje poprzednie przy zakurzonej komodzie. Kiedy zastanawiał się nad następnym krokiem, schody zaskrzypiały, a parę sekund później drzwi uchyliły się i do środka zajrzała Alice. - Co ci tyle zajmuje? Widziałeś gdzieś Sama? – Musiała wejść do środka, żeby zobaczyć leżącego na materacu dhampira. Od razu omiotła Lazara oskarżycielskim spojrzeniem. - Co mu zrobiłeś? - Co ja mu zrobiłem? – prychnął, patrząc na nią chłodno. - Gdybyś przestała ciągać za sobą przybłędy, nic by się nie stało. - Victor, ty... – Szykowała się, żeby coś powiedzieć, ale ugryzła się w język. - ... jesteś pijany. Nie mam zamiaru się z tobą teraz kłócić. - No i świetnie – warknął, wymijając dziewczynę. - Zajmij się swoim kundlem. Trzasnął drzwiami i zbiegł po schodach; potknął się na przedostatnim stopniu i mało brakowało, a wyrżnąłby twarzą w posadzkę, gdyby nie chwycił się w porę poręczy. Impreza nie dogorywała, ona już dawno zaliczyła zgon, a razem z nią Max, który leżał na ławce i pojękiwał, trzymając się za brzuch. Xavier kucał na podłodze obok, trzymając mu przy głowie pustą paczkę chipsów na wypadek, gdyby znów miał wymiotować. Kawałek dalej treści żołądkowej pozbywał się Daniel, a Meg poklepywała go po plecach i trzymała wiadro, żeby się nie przewróciło. Na górze Alice klęknęła przy materacu i łagodnym gestem odgarnęła dhampirowi włosy z twarzy. - Coś się stało? Niedobrze ci? |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 9:04 pm | |
| Wymamrotał coś niewyraźnie pod nosem, uciekając twarzą od delikatnego dotyku morojki. Jego atak minął, teraz tylko wtulał się w brudny, zakurzony materac odpływając coraz dalej i dalej. Był blady, nieco spocony, pomimo względnego spokoju jednak spięty. Skulony pod okryciem z płaszcza Victora bez cienia wdzięczności za to, że ten uprzejmie odciął go od zimna... A potem zostawił w spokoju, tak jak sobie tego dhampir zażyczył. Zadziwiające. Gdyby stał gdzieś z boku i nie był pod wpływem, przyznałby jego zdekoncentrowanej minie i zachowaniu z piętnaście przyjacielskich punktów. Victor Lazar odbijał się od dna i nawet nie dane mu było się tym cieszyć, bo nie było sposobu by się o tym dowiedział. Świadectwo załamania Samuela, łzy, osiadły na jego rzęsach, wsiąkając z jednej strony w powłokę materaca. Chłopak pociągnął nosem i skulił się jeszcze bardziej, wyrwany z półsnu w jaki zapadł. - Jessszcze chwilę. Zaraz wstanę. – Zanurkował głębiej pod przyjemnie ciepły płaszcz Victora, zaciągając się odmiennym od otaczających go zapachów. Ciągle woniało brudem, piwem i starością, teraz jednak otoczył go szczątkowy zapach krwi i męskich perfum. Nie chciał się jeszcze budzić. Ściągnął twarz, gdy dziewczyna nie postanowiła dać mu spokoju, jak uprzednio jej partner. Z trudem rozlepił powieki, patrząc na nią niewidzącym spojrzeniem. - C-co się dzieje? – Pociągnął nosem i przetarł go rękawem. Miał mętlik w głowie. Jak przysłowiowa złota rybka coś robił by za kilka sekund myśleć o czymś innym i zapomnieć. Przynajmniej do jutra, gdy wytrzeźwieje i się załamie. - Kto? – planował zapytać kim była, ugryzł się jednak w język i nieco uniósł na łokciu. Przetarł powieki zaciśniętą w pięść dłonią jak mały chłopiec. Czy było mu niedobrze? Jak jasna cholera. Otulił się szczelniej płaszczem wciąż nie kontaktując, że nie należy on do niego. Gdzie w ogóle byli? Zmartwiona mina Alice zaowocowała mętlikiem w głowie. Palił, czuł w ustach posmak papierosów. I piwa. Zacisnął zęby znowu wstrzymując odruch wymiotny. Odsunął się od jej ręki wczołgując dalej na materac. - Czy to już koniec? – Miał nadzieję że tak. Był zmęczony. Chciał doprowadzić się do porządku i utonąć w pościeli. Większość dostępnych myśli skupiał na poduszce. Materac był niczego sobie, ale wolał pełen zestaw. Przyzwyczaił się do wygody posiadania własnego łóżka. Hej, był przecież Amerykaninem i miał swoje przywileje. - Mogę iść? – Usta wypełnił mu kwaskowaty posmak, który wykrzywił mu zaspaną, wymęczoną twarz. Odchylił się i splunął mniej więcej w to samo miejsce, które wcześniej oblegał Lazar. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 14, 2019 9:58 pm | |
| Alice też pragnęła poznać odpowiedź na to pytanie, ale ponieważ Victor uciekł, jakby go coś ugryzło, musiała improwizować. - Przepraszam – mruknęła, gładząc bezwiednie skroń dhampira. - To nie był najlepszy pomysł. Nie chciałam, żeby tak wyszło. – Ani przez chwilę nie przypuszczała, że zabawa skończy się ucieczką na strych, płaczem i kłótnią z Victorem. Zabawa. Jeśli ktoś wcześniej dobrze się bawił, teraz odchorowywał na dole, wyrzygując wnętrzności. Cofnęła dłoń i położyła ją sobie na kolanach. Korciło ją, żeby zapytać, co do diaska się odegrało na strychu w ciągu tych niecałych trzydziestu minut, kiedy zostawiła ich samych, ale wystarczył rzut oka na Samuela, żeby skonstatować, że chłopak niczego jej już dzisiaj nie powie. Dhampir wyglądał, jakby go przeżuto, wypluto i jeszcze przydeptano na do widzenia. - Tak, wszyscy już się zbierają – odparła i ściągnęła z chłopaka kurtkę, w której rozpoznała płaszcz Victora. - Pomogę ci. – Nie bez wysiłku podciągnęła Samuela do siadu, po czym wsunęła jego bezwładne członki w rękawy płaszcza. Zapięła go pod szyję i z przyzwyczajenia poprawiła kołnierz, choć szanse, że miną po drodze kogoś, kto mógłby skomentować jego wymięte odzienie, były bliskie zeru. Wstała i wsunęła mu ręce pod pachy. - Raz, dwa, trzy... góra! Ugh. Wślizgnęła się Samuelowi pod ramię, pozwalając, żeby oparł się na niej całym ciężarem; zgięła się w pół i przez chwilę myślała, że nogi się pod nią załamią, ale wytrzymała i doprowadziła dhampira do poręczy schodów. Pomyślała, że Victor poradziłby sobie lepiej, ale prędzej stoczy się z Samuelem ze schodów niż poprosi Lazara o pomoc. - Teraz musisz spróbować sam. Na dole Victor krążył po kaplicy z plastikową siatką w ręku; wrzucał do niej puste butelki i opakowania po słodyczach. Od ścian odbijały się echem odgłosy wymiotowania. Max przegrał i dołączył do orkiestry. Zarzygiwał właśnie drugie opakowanie po popcornie, podczas gdy Lazar nadal walczył, by nie dołączyć do Daniela przy wiadrze. Okrążył kaplicę dwa razy, nim w końcu zapadła cisza przerywana jedynie słabym pokasływaniem. Zapakował rzeczy kolegów do ich plecaków i porozdawał im płaszcze. Czekał przy ołtarzu z kurtką Samuela w ręku, gdy ten wyłonił się z Alice zza bocznych drzwi prowadzących na galerię. Był opatulony w płaszcz Lazara, więc ten niewiele myśląc, narzucił na grzbiet kurtkę dhampira. Kilka minut później wszyscy stali już na zewnątrz, a Victor zamykał drzwi do kaplicy kluczem, który Alice wyłowiła dla niego z kieszeni Samuela. - Miło było – Xavier przeciągnął się i odetchnął świeżym powietrzem, trzeźwy i gotowy do powtórki – ale się skończyło. Pora odstawić te trupy do łóżek. Razem z Megan asekurował Daniela, pilnując, żeby nie potknął się o własne nogi. - Trafisz z powrotem? – zapytała Alice Samuela. Victor nie ponowił propozycji, żeby odstawić go pod drzwi dormitorium, nie zaproponował też Allie, że go przejmie. Nawet na siebie nie patrzyli. Złapał pod ramię Maksa, mającego problemy z utrzymaniem pionu, i razem ruszyli ścieżką z powrotem do internatu. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Wto Sty 15, 2019 3:00 pm | |
| -Uh-hum – przytaknął, kiwając lekko głową. Zaraz poczuł, że to może nie był najlepszy pomysł, chociaż plasował się daleko w kolejce durnych posunięć zaliczonych w ciągu tych kilku godzin. Nieświadom wciąż faktu iż ma na sobie nie swoje okrycie (chociaż nieco niewygodnie było mu w okolicach klatki piersiowej przy braniu wdechu) oparł się plecami o zewnętrzną ścianę by nie dać już powodów morojce do udawania jak dobrymi są przyjaciółmi. Jakkolwiek nie byłby jej wdzięczny, bo i przecież nie był dupkiem żeby nie doceniać jej wkładu w jego nastrój, wszelaki z nią kontakt teraz tylko przywodziłby mu na myśl odpychane wspomnienia, wcześniej wygrzebane zmiksowanym piwem i przekomarzankami z Victorem. Gdy wcześniej Alice zanurkowała rękę w jego kieszeni o mało jej nie uderzył. Kiwnął na nich odpędzająco ręką, drugą sięgając do nasady nosa i uciskając lekko w poszukiwaniu chociaż minimalnego odprężenia. Oczywiście że jakoś sobie poradzi. Choćby miał na czworaka zwiedzić cały cholerny kampus akademicki, nie da sobie wmusić kolejnych uprzejmości. Nie do końca wiedział gdzie się znajduje, jedyne z czego zdawał sobie sprawę to fakt, że nie powinien iść ich tropem. Nim jednak w ogóle jakkolwiek się ruszył pierw upewnił się, że zatroskana blondynka dogoniła swoich, że zniknęli za zakrętem, że nos drażnił mu już tylko zapach rozlanego piwa i rzygów. Niech ta kaplica będzie mu świadkiem że jeżeli jeszcze choćby raz da się tak zapędzić w kozi róg, to własnoręcznie rzuci się z galerii. Potem... Potem już poszło jakoś z górki.
***
Do właściwego dormitorium dostał się dopiero kiedy słońce wschodziło już zza horyzontu. Po drodze pięciokrotnie zaliczył ziemię, oddał się medytacji na przypadkowo znalezionej ławeczce i dwa razy zwrócił treść żołądka szczęśliwie nie znacząc nią ani kawałka ubrań. Nawet buty miał względnie czyste, chociaż to tu, to tam poobcierane od walenia w kamienie i występy. Wszystkie ubrania zrzucił na krzesełko przy biurku i jedynie chwytając bokserki na zmianę szybko zamknął się w łazience zanim mamroczący coś pod nosem współlokator zdążył go zatrzymać. Godzinny, skrupulatny prysznic polegał na staniu z czołem przytulonym do ściany i pozwalaniu by ledwie ciepły strumień wody spływał po całym jego ciele wedle własnego uznania. Nie pokusił się nawet o użycie żelu czy umycie włosów. Nie żeby nie chciał, po prostu nie był w stanie. Ocknął się dopiero gdy prawie udało mu się popełnić samobójstwo w mokrym brodziku, przeto pogasił za sobą wszystkie światła, względnie wytarł się ręcznikiem, nasunął czyste gacie i padł twarzą w wyjątkowo miękką i komfortową poduszkę. Tak właśnie zleciało mu kilka najkrótszych godzin w jego życiu. Mommy told me something a little kid should know. It's all about the devil, and I've learned to hate him so. - Rise and shine. – Obcy ciężar zwalający mu się na brzeg materaca gwałtem wyrwał go ze stanu przyjemnej nieświadomości. Dhampir miał jaja, żeby tak z samego rana puszczać muzykę i rozsuwać zasłony w pokoju. Jak on w ogóle mógł być taki pełen życia? Nie pamiętał żeby zostawiał go trzeźwego. Posłał mu najbardziej mordercze spojrzenie zanim nakrył głowę poduszką i wyjęczał coś o śnie, krwi i zimnym trupie. - Samuel, co Cię tak poskładało? Myślałem że zwiałeś gdzieś w połowie do pokoju. Wszystko ok? – Bastien, bo tak dużemu dhampirowi było na imię, ciekawsko zlustrował skulonego pod kołdrą kolegę. Miał mu pomóc zaadaptować się do nowego otoczenia, ten jednak widać sam radził sobie doskonale. Pierwszy raz widział dhampira w tak podłym stanie, a nie była to jego pierwsza impreza. - Opowiesz potem. Zmywam się, wrócę za godzinę. Ogarnij się do tej pory, ominąłeś śniadanie ale obiadu nie powinieneś. – Poklepał chłopaka tam, gdzie ten powinien mieć ramię. So let the sun shine in - face it with a grin. Smilers never lose and frowners never win. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Sro Sty 16, 2019 12:35 am | |
| Rozdzielili się z dziewczynami przy męskim dormitorium, chociaż Meg nalegała, że pomoże im z Danielem. Po burzliwych pertraktacjach wzięła Alice pod rękę i odeszły, Max poszedł do swojego pokoju na parterze, odbijając się od ścian, a Xavier z Victorem wnieśli półprzytomnego Daniela na piętro. Lazar, jako ten trzeźwiejszy z ich dwójki, wziął na siebie obowiązek położenia przyjaciela do łóżka. Zdarł z niego spodnie, odrzucił je na kupkę splątanych ubrań gdzieś w rogu pokoju, wsadził moroja pod kołdrę, zastawił mu szafkę butelkami wody mineralnej i wydobył spod łóżka miskę - na wszelki wypadek. Otworzył okno, rozebrał się do gaci, a potem zamknął się w łazience i wymiotował, dopóki nie zwrócił wszystkiego, co jeszcze miał w żołądku. Polepszyło mu się na tyle, że dał radę wejść pod prysznic, nie obawiając się, że rozwali sobie łeb na kafelkach. Wrócił do pokoju, naciągnął na tyłek bokserki, a na grzbiet koszulkę, którą zgarnął z Danielowego biurka, nie bacząc, czy to jego własna, czy Daniela. Wczołgał się do łóżka i zasnął, kiedy tylko jego głowa dotknęła poduszki.
Rano (tudzież w południe, pewności nie miał – kiedy poklepał szafkę w poszukiwaniu telefonu, palcami wymacał tylko kilka zużytych chusteczek) obudziła go kakofonia dochodząca z łazienki; jęki, kaszel i odgłosy spuszczanej wody. Daniel żałował swoich życiowych wyborów, klęcząc przed kiblem i wznosząc litanię o prędkie wytrzeźwienie. Victor tymczasem umył zęby, opróżnił jedną butelkę wody, zjadł batonika, którego Daniel skitrał w szufladzie pod majtkami na specjalną okazję, i stwierdził, że czuje się całkiem dobrze. - Więcej z wami nie piję – obiecał Daniel, człapiąc z łazienki z powrotem do łóżka. Wśliznął się pod kołdrę i przytulił do siebie butelkę. - Za każdym razem to powtarzasz – odparł niewzruszony Victor. Powoli przypominał sobie wydarzenia ostatniej nocy i teraz badał ich skutki, siedząc na łóżku i poklepując po kieszeniach kurtkę Samuela. Miał nadzieję, że przełożył swój telefon z płaszcza do jego kurtki, nim się rozstali, ale kiedy wyłowił z kieszeni jakąś komórkę, z żalem skonstatował, że nie należy do niego. Puścił kundla do domu ze swoim telefonem w łapie. - Te, haker – gwizdał na Daniela, dopóki ten nie wyłonił się spod kołdry. - Rozpracuj mi to. Cisnął w niego komórką (krótkie przekleństwo potwierdziło, że trafił) i wsadził rękę do drugiej kieszeni. Wymacał palcami coś grubego i szerokiego. Portfel. Oparł się plecami o ścianę i począł od niechcenia przeglądać jego zawartość. Trochę pieniędzy, stare paragony, jakiś niewykorzystany kupon... zdjęcie. W przegródce na dokumenty, wciśnięte tak, że ledwo zdołał je wygrzebać. Samuel wyglądał na nim na niewiele młodszego, tylko fryzurę miał inną, włosy trochę dłuższe. Victor parsknął do siebie, wpatrując się w fotografię. To sobie zachowam. - Odblokowałem – przerwał ciszę Daniel, podnosząc się do siadu. Podłożył sobie pod plecy poduszkę. - Koleś nie miał hasła. Skąd to w ogóle masz? - Zamieniliśmy się kurtkami. – Victor uniósł kurtkę Samuela, a Daniela najwidoczniej niezbyt to interesowało, bo więcej nie dopytywał. Dobrał się do playlisty dhampira i w pokoju rozbrzmiał jakiś nieznany Lazarowi kawałek The Doors. - Przynajmniej ma gust. - Pokaż mi to. Victor doskoczył do moroja w trzech susach, wskoczył mu na łóżko i wyjął telefon z palców. Skacowany chłopak poddał się bez walki i teraz tylko zerkał Lazarowi przez ramię, kiedy ten eksplorował życie osobiste Samuela, otwierając po kolei wszystkie aplikacje mediów społecznościowych. Samuel Spencer. Pochodził z jakiejś dziury, której nazwa niewiele Lazarowi mówiła; rozpoznał za to jego poprzednią szkołę. - Salt Lake City... znamy kogoś stamtąd? - Moirę... ale ona skończyła ze trzy lata temu. Zrezygnowany przeklikał kilka zdjęć dhampira, ale prędko się znudził. Samuel nie był nigdzie aktywny i szanse na to, że dowie się z jego telefonu czegoś ciekawego, nagle zmalały. Bawił się jeszcze przez chwilę, czytając posty i wiadomości dhampira, a kiedy skończył, dodał siebie i resztę ekipy do jego znajomych. - Pójdę oddać mu ten telefon – mruknął, wstając z łóżka. I odzyskam swój. Ubrał spodnie, przebrał koszulkę i zapakował rzeczy Samuela z powrotem do kieszeni jego kurtki, po czym ją także założył. Daniel już leżał z powrotem pod kołdrą, z czołem przyciśniętym do ściany.
Victor nigdy wcześniej nie miał potrzeby składać prywatnych wizyt dhampirom, ale budynek ich internatu w niczym nie różnił się wewnątrz od dormitorium morojów, więc szybko odnalazł biuro administracji, gdzie dowiedział się, w którym pokoju szukać Samuela. Przemknął korytarzem, starając się nie wchodzić nikomu pod nogi, ale kiedy brał zakręt w jedno ze skrzydeł budynku, jakiś nieznajomy dhampir robił akurat to samo i zderzyli się ramionami. Chłopak otworzył usta, żeby przeprosić, ale wystarczył rzut oka na bladą twarz Victora, żeby się rozmyślił i bez słowa poszedł dalej. No tak. Nie był tutaj mile widziany. Drzwi do pokoju Samuela były niedomknięte. Victor stanął pod ścianą, nasłuchując. W jednej ręce trzymał siatkę z jedzeniem (zahaczył po drodze o kampusowy sklepik), a w drugiej komórkę Samuela, więc kiedy w końcu zdecydował się wejść, pchnął drzwi nogą. Otworzyły się bezgłośnie, a moroj wśliznął się do środka. Przyłapał dhampira, kiedy ten wciągał na siebie koszulkę, stojąc plecami do drzwi. Zaplątał się w materiał i ta sekunda zwłoki wystarczyła, żeby Lazar zrobił mu zdjęcie, oznajmiając swoją obecność pojedynczym kliknięciem aparatu. - Nie uczyli cię, żeby zamykać za sobą drzwi? – Wyszukał siebie na liście kontaktów i pchnął drzwi piętą. Zamek szczęknął, a moroj się rozluźnił. Nie miał planu na wypadek, gdyby zastał Samuela w pokoju ze współlokatorem, ale kiedy się rozejrzał, z ulgą zauważył, że byli sami. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Sro Sty 16, 2019 3:10 pm | |
| Wyrwany ze snu zaklął paskudnie. Nie był w nastroju na żarty, nie był nawet w nastroju na milczące patrzenie na roześmianą, zdrową twarz współlokatora, ani na życie w świetle jego bezsensownego entuzjazmu wobec ogólnego stanu rzeczy. Bastien cieszył się na wszystko jak czteroletnie dziecko, nie miało dla niego znaczenia czy akurat pada żabami, czy ktoś ciska mu za kołnierz fireballa, czy za chwile zdenominują dolara, czy może jakiś bezmózgi osiłek napluł mu do płatków. Granice rozsądku w jego wypadku były rozciągnięte jak za ciasna gumka w zbyt długo używanej bieliźnie. Nie przynosiło to Samuelowi bynajmniej ukojenia – z każdą wspólnie spędzoną godziną jedynie coraz lepiej uświadamiał sobie jak zepsuty jest w porównaniu do dhampira i to tylko pogłębiało jego wyimaginowaną depresję. Dzisiaj, w to piękne sobotnie przedpołudnie Bastien jednak przegiął pałkę. Gdyby nie podniósł się z materaca w chwili, w której kończył solenne zapewnienia że wyciągnie Spencera na jedzenie, ten dopadłby go zaciskającymi się w pięści rękami a potem... A potem zwymiotował mu na twarz i ubranie. Czuł się tak, jak czułby się stały klient bębna betoniarki na chodzie. W głowie już mu nie wirowało, jednak uporczywy gwizd i szum sprawiały, że miał ochotę sobie ją odstrzelić. Albo wykorzystać pokłady młodzieńczego wigoru i przynajmniej oderwać ją gdzieś przy dolnej partii kręgosłupa. Czuł nieprzyjemne poszczypywanie także i w okolicy kolan, co przestało wydawać się dziwne dopiero kiedy przypomniał sobie jakie gleby zaliczał po drodze. Zaciśnięty w supełek żołądek zatańczył mu kankana. Śniadanie, jasne. Jakbym nie miał czym rzygać. Puszczane z głośników radosne pląsanie mieszało się z dźwięcznym dyskomfortem w mózgu czyniąc z niego karmę dla rybek. Jedyne na co miał prawdziwą, nieukrywaną ochotę to zapaść w sen i już nigdy się nie obudzić. A więc tak działał alkohol. Około pół godziny później w końcu zdecydował się podnieść by wyłączyć muzykę, jednak zminimalizować dostęp światła słonecznego (naprawdę, czuł się jak moroj kiedy stał przy oknie) ale przede wszystkim zwolnić blokadę na pęcherzu, który domagał się opróżnienia w trybie pilnym. Bolały go nerki, bolała też chyba wątroba. Jeszcze coś niezidentyfikowanego gdzieś na wysokości płuc, ale to mógł sobie tylko imaginować. Powolny detoks jaki właśnie przechodził koncentrował się na wyschniętym na wiór gardle i przełyku. Wody. Rozejrzał się po pokoju ale bezskutecznie. Nie chomikował zapasów na podobne sytuacje, bo i nie dopuszczał do siebie myśli że kiedyś takie nastąpią. No i masz, teraz siedział z ręką w nocniku i cierpiał. Wspomógł się wylizanym do czysta dnia poprzedniego pudełeczku po jogurcie, który kilkukrotnie napełnił kranówką, a kiedy już jako tako ulżył sobie w cierpieniu, postanowił przemyśleć wszystko, co pamiętał aż do momentu przekroczenia progu dormitorium. Nie chciał raz jeszcze analizować rozbijania się po korytarzu. Wystarczyło mu do tej pory. Pierwsze co wpadło mu w oczy to nieznanego pochodzenia płaszcz wystający spod spodni. Co do chuja – rezolutnie zapytał sam siebie we własnej głowie i wyciągnął go spod nich, zabierając ze sobą na rozbebeszone łóżko. Ach, dobra, powoli zaczynało mu coś świtać. Najpierw dał się ponieść niekontrolowanym emocjom, potem ten dupek z góry ściągnął z siebie płaszcz i go nim nakrył. Potem... Kobiece ręce wymogły na nim wsunięcie się w niego i troskliwie zapięły aż pod szyję, wygładzając poły i otrzepując zalegające na ramionach śmietki. Samuel pomasował zrezygnowany skronie. Na własne życzenie coraz głębiej zakopywał się w bagnie, którego tak mocno do tej pory omijał. Nie powinien się w ogóle zgadzać na pójście z nimi w pierwszej kolejności. To gdzie było jego okrycie i przede wszystkim JEGO SPRZĘT wciąż pozostawało dla niego tajemnicą. Czyżby zostawił je gdzieś w kaplicy? Nie przypominał sobie targania kurtki do dormitorium, z drugiej strony gdyby ją miał, pewnie nie byłoby tu teraz szykownego płaszczyka jakby żywcem wyciągniętego z magazynu mody. Dhampir zanurkował do zewnętrznej kieszeni w nadziei, że znajdzie tam cokolwiek co by go w tej chwili ratowało. Jakąś wskazówkę, może paczkę fajek, o którą wczoraj powalczył z Lazarem. Tym co znalazł były jednak nie papierosy, a srebrny, mały postokącik oflagowanego nadgryzionym jabłkiem telefonu. Też taki miał, jego jednak prezentował się jak ubogi krewny z Texasu – nie miał czasu i pieniędzy zmieniać model za każdą jego aktualizacją. Cóż, darowanemu koniowi i tak dalej – postanowił go odblokować i zobaczyć co z tego wyniknie, a chociaż starał się jak tylko potrafił najlepiej, jedynym co uzyskał była odmowa dostępu do wnętrza i potęgowany tym ból głowy. Dzień się dla niego dopiero zaczął, a już miał go dosyć. Wcisnął telefon najgłębiej jak tylko mógł i wrócił do oklepywania okrycia, chociaż nadzieje ulatywały z niego jak hel z dziurawego balona. Gdzieś w wewnętrznej kieszeni pod palcami wyczuł kolejny prostokąt. Gah, ten wyglądał na jeszcze nowszy. Żyłka na skroni Samuela uwydatniła się i najwidoczniej postanowiła pulsować zanim się nie rozpęknie. Nie dość że moroje, to jeszcze rozpieszczeni bogacze. Takich nienawidził chyba najbardziej. Bez większego entuzjazmu przesunął palcem po ekranie. Tacy jak oni bronili swoich sekretów bardziej niż dziewictwa, liczył się z tym że pozostanie z kolejnym fiaskiem i wciąż niezaopiekowanym bólem głowy. Jakież było jego zdziwienie, kiedy dostał się do trzewi iPhone'a nawet nie po trzech próbach. Och, zabawne. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Prawdą było to co mówili o naruszaniu czyjejś prywatności – palce jakoś same wirowały po ekranie chociaż grzecznie i uczynnie chciał omijać niektóre zakątki. Ah, tu Cię ptaszku mam. A więc Victor Lazar. Co oczywiste – moroj, w związku z... O, blondynka. Ugh, jakie to oczywiste.. Szybko wyłączył media społecznościowe żeby nie kusiło go zagłębić się bardziej. Miniatura czyjejś twarzy zamigotała mu z boku, a zaraz za nią dwie kolejne. Lazar nie był taki jak on. Jeszcze nie otworzył oczu a inni już szukali jego atencji każdą możliwą drogą. Nie byłoby jednak miło gdyby został przyłapany na jej imitowaniu. Znacznie bezpieczniej było przetrzepać prywatne pliki i wiadomości. Może dowie się w którym dormitorium ten uwił gniazdko. Wystarczyło mu też to że wiedział z kim teraz powinien potargować się o zwrot swoich rzeczy. Rzucił telefon w pościel i głośno, cierpiętniczo westchnął. Godzina, tak? Zaraz będzie musiał znosić Bastiena ponownie. Podrapał się po brzuchu i ziewnął rozdzierająco. Nie miał na to najmniejszej ochoty. Zęby, powinien umyć zęby. Był pewien że śmierdziało mu tam jak z najgorszych dzielnic Nowego Jorku. Przetransportował się bez entuzjazmu do łazienki i kiedy stanął przed lusterkiem ze szczoteczką w ustach skonstatował, że cały ten czas paradował tylko w bokserkach. Uach, cholera. Było blisko. Jeszcze chwila i współlokator miałby kolejne tematy do zadawania pytań. Tematy, których Samuel wolałby nie poruszać. Rzucił się do komody jak po ostatnie ciastko i dorwał pierwszą koszulkę, która po obwąchaniu wciąż kwalifikowała się jako świeża. Ze szczoteczką wciąż w zębach spróbował naciągnąć ją na kark zanim będzie za późno. Cyk. Znieruchomiał. Mogło mu się wydawać, w końcu wciąż był w trakcie bolesnego detoksu alkoholu z organizmu, ale chyba właśnie ktoś bezczelnie się nim zabawił. - Basgh..! – próbował wywarczeć imię współlokatora, co wyszłoby mu pewnie sprawniej gdyby nie miał zajętej buzi. Odwrócił się w kierunku pasywnego agresora i zamarł po raz kolejny. Ostatkiem świadomości upilnował dokładnego obciągnięcia materiału tak, żeby móc udawać że nic się nie stało. Bo przecież tak było, prawda? Pulsowanie w głowie, jak się okazało, mogło być jeszcze bardziej dokuczliwe. Właśnie tego doświadczył. Nie, nie cieszył się na widok ponurej, znudzonej twarzy moroja. Milszy był mu cyjanek. Milsze było nawet przełknięcie pasty do zębów, na co się zebrał by móc mu coś w odpowiedzi odwarknąć. - Nie uczyli Cię żeby nie pakować się z butami tam gdzie Cię nie chcą? – Spojrzał na niego wilkiem. Chwilę zajęło mu skonstatowanie że niejaki Lazar – we własnej osobie – stoi sobie w jego pokoju, w jego kurtce i z jego telefonem w ręku. Ach, nie tylko on pomyślał o konfrontacji, chociaż blondyn domagał się jej stanowczo za szybko. I wyglądał stanowczo za dobrze, czego nie można było powiedzieć o Samuelu. Podkrążone oczy, wymęczona, blada twarz, permanentna irytacja w oczach. Nie mówiąc niczego więcej czystokrwisty wkurzał go z każdą sekundą coraz bardziej. Co to za czarna magia żeby tak promienieć kiedy inni zataczają się głębiej w bycie odpadkiem. - Czego? – Nie, nie miał zamiaru nagle być przyjazny. Teraz, kiedy moroj był sam nie musiał się pilnować tak samo, jak w towarzystwie piątki jego towarzyszy. Nawet w obecnym stanie nie wątpił w to, że w razie problemów poradzi sobie z jego pacyfikacją. W końcu mógł się skupić tylko na jednym celu i nie martwić o to, kto zachodzi go w martwym punkcie. Ponadto, jak już pewnie udowodnił, nie lubił morojów bez znaczenia kim oprócz tego byli. W głowie wciąż siedział mu niewielki atak paniki sprzed kilku godzin. Siedziały też brzydkie zdjęcia jakie miał nieszczęście zobaczyć zanim rzucił telefonem na łóżko. Ciężko było mu utrzymać wzrok na blondynie dlatego dla własnego komfortu go odwrócił, przeczesując splątane w nieład kosmyki palcami. Dlaczego, na wszystkie świętości, właśnie on musiał się użerać z podobnymi problemami? Jak dużo moroj już wiedział? Jak dużo widział? Cyknięcie aparatu bardzo go niepokoiło, ale póki był to jego telefon wciąż pozostawała możliwość wykasowania potencjalnego, a i niechcianego zdjęcia. A może mu się tylko zdawało że coś usłyszał? - Jeżeli chodzi o wczoraj... Wciąż nalegam żebyśmy wszyscy udawali że to nie miało miejsca. Wszystko – dodał z naciskiem na ostatnie słowo. Jeżeli moroj nie był tylko ładny z buzi ale i miał coś pod kopułą to powinien jakoś sobie dopowiedzieć co też dhampir miał na myśli. Nie, nie było to kiwanie się z boku na bok i powstrzymywanie bełta. To jeszcze mógłby znieść bez gadania, chociaż irytowała go myśl że jakiś przypadkowy nieznajomy widział go w takim stanie, ba, doprowadził go do niego podstępem i terrorem. To się zawsze tak zaczyna. Najpierw są mili, przyjacielscy, a potem nagle coś pierdolnie i pokazują co kryją pod maską. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Czw Sty 17, 2019 8:30 pm | |
| Victor Lazar sprawiał wrażenie, jakby nie usłyszał powitalnego warknięcia. Zsunął ze stóp buty – choć działał bardziej pod wpływem odruchu niż poszanowania dla Samuelowej przestrzeni osobistej – i panosząc się do woli, wszedł w głąb pokoju. Sypialnia rozkładem i wyposażeniem niewiele różniła się od tego, co widział w dormitoriach morojów; mogli uważać inaczej, ale w oczach szkolnej administracji wszyscy byli równi. I zapewne postrzegani jako tak samo problematyczni. Moroj teatralnie zmarszczył nos. - Wali u ciebie gorzelnią – oznajmił tonem niezadowolonego gospodarza, pan na nieswoich włościach, i podszedł do okna. Rozsunął zasłonę zaledwie na tyle, by móc sięgnąć klamki i uchylić okno, nie wpuszczając przy tym do środka więcej promieni słonecznych, niż to konieczne. Victora łączyła ze słońcem skomplikowana relacja, lecz starczy powiedzieć, że lepiej było dla wszystkich, gdy nie spędzał pod nim zbyt dużo czasu. Robił się wtedy drażliwy. - Przyszedłem odzyskać swoje rzeczy. – Odwrócił się, oparł o parapet i machnął telefonem dhampira. Nadal miał na sobie kurtkę chłopaka, a w niej jego portfel i pieniądze (a przynajmniej część z tego, co znalazł), i nie miał zamiaru jej z siebie ściągać, dopóki nie dostanie z powrotem swojego płaszcza. Wiedział, że jeśli zbyt szybko pozbędzie się swojej części wymiany, nic nie będzie stało na przeszkodzie, by dhampir zwyczajnie wystawił go za drzwi w samym swetrze. Nawet skacowany, zmęczony i wymięty, nadal miał zapewne wystarczająco siły, by sobie z nim poradzić, a Victor pozbawiony przewagi liczebnej mógłby co najwyżej pogrozić mu palcem i potupać nogą, kiedy już będzie marzł po drugiej stronie drzwi. Jeśli Victor czuł obawę w związku z uświadomieniem sobie naturalnej przewagi dhampira, nie dawał tego po sobie poznać. Zerkał na niego z rozbawionym uśmieszkiem, nonszalancko oparty o parapet, a kiedy w końcu się od niego odepchnął, ruszył prosto w stronę łóżka Samuela. Wskoczył na rozbebeszoną pościel, podciągnął pod siebie nogi i rozsiadłszy się wygodnie, rozsypał na kołdrę zawartość swojej siatki z zakupami: butelki napojów, czekoladowe batoniki, paczki żelek i cukierków z szelestem zasłały przestrzeń między nim a poduszką. - Pomyślałem, że nie będziesz miał mnie czym poczęstować, więc zrobiłem za ciebie zakupy. W jednej ręce trzymał snickersa, a drugą majstrował coś przy telefonie Samuela, kiedy chłopak odezwał się ponownie. Lazar przez chwilę miał przed oczami innego Sama, tego zwiniętego w kłębek pod jego płaszczem, łkającego we własne ramię i mamroczącego słowa, które dla niewtajemniczonego Victora nie miały większego sensu. Żałosny, chciał pomyśleć, ale nasunęło mu się inne określenie, więc odegnał od siebie wspomnienie z poprzedniej nocy i wgryzł się w batonika, kupując sobie trochę czasu. - Zastanowię się – odparł, przełknąwszy. Posłał dhampirowi szeroki, pozbawiony serdeczności uśmiech. Nie prowokuj mnie, a twoje sekrety będą u mnie bezpieczne. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów; ta z poprzedniego wieczoru zaginęła gdzieś w akcji i moroj trochę ubolewał, że tak prędko musiał znów uszczknąć ze swojego sekretnego zbioru. - Mogę tu zapalić? Pytanie było jedynie kurtuazją, gdyż już po kilku sekundach między palcami Lazara błysnął płomień, od którego ten odpalił wsuniętego między wargi papierosa. W międzyczasie odblokował telefon Samuela i kiedy wystukał coś na klawiaturze, gdzieś spod pościeli dobiegł go odgłos dzwonka własnego urządzenia. Odkopał swoją komórkę, a tę Samuelową, już mu niepotrzebną, odrzucił na bok. Oparł się plecami o ścianę i otworzył aplikację messengera. Ignorując nawał nowych wiadomości, przeszedł prosto do konwersacji z nowym znajomym. Zdjęcie dhampira, choć robione skrycie i w pośpiechu, wyszło zadziwiająco dobrze. Victor powiększył fotografię, przesuwając palcami po ekranie. Widział mięśnie pracujące między jego łopatkami, kiedy z uniesionymi w górę rękoma próbował przeciągnąć przez głową koszulkę, widział jakieś blednące siniaki, zapewne pozostałość po niedawnych treningach, i drobne okrągłe blizny w dole jego pleców, ledwo widoczne z tej odległości. Samuel był bez wątpienia atrakcyjny, ale nie to zdawało się teraz zaprzątać uwagę moroja. - Co ci się stało w plecy? |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Czw Sty 17, 2019 9:25 pm | |
| Jak na rozpuszczonego dzieciaka z dobrego domu (Samuel nie był głupi, już dawno poznał spis rodzin, z których czystokrwiści wybierali królową, chociaż nie zamierzał błyszczeć tą wiedzą) Victor całkiem szybko i grzecznie reagował na to co mu się mówiło. Chociaż nie wyglądał na szczęśliwego i chociaż wcale nie był tu mile widziany, ustosunkował się do słów dhampira na tyle, by ten nie mógł podjąć tematu ponownie, chociaż zamierzał. I mimo tej pozornej ugody bardzo dosadnie pokazywał, że ma zdanie gospodarza głęboko pod kością ogonową. - Nie będę przepraszać. Jak Ci się nie podoba to wiesz gdzie są drzwi. – Najwidoczniej jedynie jemu cokolwiek się w danej chwili nie podobało. Lazar, chociaż nie powinien w ogóle wchodzić do tego budynku już czuł się jak u siebie, pozwalając sobie na zdecydowanie zbyt wiele, kiedy Samuel stał oniemiały w tym samym miejscu, w którym moroj go zastał jak tylko przekroczył próg. Próg i wszelkie granice przyzwoitości. - Co? A.. Tak. Naturalnie. Planowałem to zrobić... Później. – Sam już dawno zapomniał o szczoteczce do zębów, którą miał w dłoni. Przełknięta wcześniej pasta dawała nieprzyjemny posmak, chociaż zapach mięty jaki czuł przy każdym słowie dawał wrażenie względnego odświeżenia. Bezwiednie podrapał się osadzonym na główce włosiem, które jeszcze niedawno trzymał w buzi, po nasadzie szyi, nie do końca wiedząc co zrobić z fantem wpatrzonego w niego niczym sroka w gnat moroja, który zalągł mu się w pokoju. Wezwanie deratyzacji byłoby chyba najmilszym z rozwiązań jakie przegalopowały mu przez głowę. - Zaraz, jak to 'za mnie'? Dupku, co Ty zrobiłeś?! – Oczami wyobraźni widział jak blondyn lekką ręką uszczupla zawartość portfela, którego dziś nie mógł znaleźć. Niewielką zawartość, jaką powinien rozdysponować na zachcianki całego miesiąca, a przecież nie spodziewał się szybko dostać kolejnej partii od kiedy łapy na odszkodowaniu położył przydupas matki. Na wieść o tym że najprawdopodobniej zacznie jeść tynk ze ścian w oczach jakoś tak same z siebie stanęły mu łzy. Wraz z komicznie obrażoną, ale i pełną niedowiercenia miną wyglądał jakby zaraz miał tupnąć nóżką dla pełnego obrazu. Czas w którym doprowadzał się do porządku Victor przeznaczył na wyciągnięcie i odpalenie papierosa. Szybko przetarł twarz koszulką jaką miał na sobie. Nawet nie chciał się z nim o to kłócić. Nie pozwoliłby mu jedynie dla zasady. - Proszę Cię, zabieraj swoje szpargały i wyjdź. – Zrezygnowany, względnie pokonany opuścił dłoń ze szczoteczką, a w zamian za to uniósł drugą i ucisnął nią nasadę nosa, okrężnymi ruchami lekkiego masażu starając się odgonić nadchodząca falę bólu głowy. Samym jestestwem Victor doprowadzał go do białej gorączki. Że też w pierwszej chwili kiedy go zobaczył mógł pomyśleć że jest całkiem w jego typie. Kolejne słowa zmroziły go i sprawiły, że po plecach przegalopowało mu stado dreszczy. Widział? Jak nic widział. Co jeszcze dojrzał? Dlaczego do diabła wpatrywał się w jego plecy?! Cyk? Odjął rękę od twarzy patrząc na moroja z przerażeniem. - Nic szczególnego. Nie wiem o czym mówisz. – Ton jego głosu zdradzał poddenerwowanie i chęć szybkiego zakończenia tematu, nim na dobre rozkwitł na ustach i w głowie. Nie odwracając się do blondyna plecami (po co kusić los) jakoś dostał się do komody i wyszarpał z niej pierwsze spodnie, jakie szybko mógł naciągnąć na siebie. O nie, to się posuwało za daleko. Nie dość że w nocy pod wpływem upojenia wygadał mu kilka istotnych szczegółów, to teraz dał się złapać bez obrony. Szczoteczka wylądowała na biurku tuż obok zamkniętego laptopa. - Chyba powinieneś już iść. Dzięki za odniesienie rzeczy i zakupy – możesz sobie zabrać co Ci się tylko podoba, ale chyba na Ciebie już czas. – Dopiero ubrany odwrócił się żeby nie patrzeć na Lazara; obciągnął po raz wtóry koszulkę tak by nie odsłaniała niczego, a na plecy narzucił dodatkowo bluzę. Nie miał zamiaru nawet pytać, czy posądzać go o zdjęcie, jakim teraz dysponował. Ochota na jakiekolwiek kłótnie minęła kiedy na światło dzienne wyszedł fakt że jednak coś z jego plecami jest nie tak. Bo i było. Ślady po gaszonych papierosach nosił jak dziewczyny sztuczne kolie na randki i wiosenne bale. Nie była to część wspomnień jakimi chciałby się kiedykolwiek i z kimkolwiek dzielić. Nawet szkolny psycholog pod opieką którego przez chwile się znajdował musiał sobie odpuścić po serii zignorowanych pytań. - I nie przychodź tu więcej. – Zawahał się, ale ostatecznie przysiadł na skraju łóżka i oparł łokcie o nogi z ciężkim westchnieniem. Nie skomentował nawet tego, że moroj rozwalił się w jego pościeli jak u siebie. - Nie szukam kłopotów. – Młodzieńczy bunt skończył się dla niego szybciej niż dla innych dzieciaków. Nie był może grzecznym syneczkiem, ale byłoby miło, gdyby udało mu się przemknąć przez życie gdzieś w cieniu. Już zdążył powystawiać się na słońce i sparzył się ciekawski przygłup przy rondlu gorącego oleju. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Pią Sty 18, 2019 6:51 pm | |
| - Kupiłem prowiant – oznajmił ponownie. Oceniając po ilości cukierków rozrzuconych po pościeli, Lazar rozdysponował kieszonkowe Samuela lekką ręką, niczym dziecko wpuszczone samotnie do sklepu ze słodyczami. Cóż, nie miał pojęcia, co Sammy lubi najbardziej, a nie chciał rozminąć się z jego upodobaniami, więc wziął wszystkiego po trochu. Zaciągnął się papierosem, wystukując coś na ekranie telefonu, a kiedy podniósł wzrok, dhampir chował twarz w koszulce. Nawet kiedy już uznał, że doprowadził się względnie do porządku, nadal miał lekko zaczerwienione oczy. Lazar nie sądził, że wieść o uszczupleniu budżetu wywoła na chłopaku takie wrażenie. Zwyczajem kogoś, kto nigdy nie musiał się o nie martwić, zdarzało mu się zapominać, jak istotne znaczenie mają dla niektórych ludzi pieniądze. - Gdybyś czegoś potrzebował, wystarczy, że do mnie zadzwonisz. – Wygrzebał spod paczek żelków przestarzałą komórkę Samuela, którą się przed chwilę znudził, i doczekawszy momentu, w którym chłopak znów skupi na nim uwagę, rzucił nią w jego stronę. Pomyślał o wszystkim. Porobił screenshoty interesujących go informacji, zachował sobie parę zdjęć, zaprosił siebie do znajomych i wpisał chłopakowi swój numer, nie zapominając opatrzyć go zdjęciem, coby dhampir nie miał wątpliwości, że dzwoni do niego ten Victor Lazar. Nie śpieszył się, kiedy myszkował po telefonie Spencera. - Jestem na szybkim wybieraniu pod jedynką. Samuel desperacko próbował wyprosić moroja ze swojego pokoju, ale najwyraźniej stał w kolejce po mięśnie, kiedy rozdawano dar przekonywania, bo Victor rozsiadł się na jego poduszkach i nie ruszył się ani o milimetr, sprawiając wrażenie, jakby było mu u dhampira całkiem dobrze. Kiedy ten roztrząsał, jak pozbyć się nieproszonego gościa, Lazar rozglądał się za popielniczką. Nie znalazł żadnej w zasięgu wzroku, więc pomacał kieszenie w poszukiwaniu chusteczek, wyciągnął wszystkie z paczki i po prostu strzepnął popiół do plastikowego opakowania. Położył swoją zaimprowizowaną popielniczkę na pobliskiej szafce, po czym sięgnął ręką do zasłonki i odciągnął ją na bok. Światło rozlało się po podłodze pokoju, a Victor, choć siedział do okna tyłem, odruchowo zmrużył oczy. Miał ochotę naciągnąć kaptur po same czoło. - Wyganiasz mnie w taką pogodę? – zapytał, zgrabnie omijając fakt, że słońce było już w zenicie, kiedy wychodził z dormitorium. - Masz tu coś... Pastę – zauważył, stukając się palcem po szyi w miejscu, które Samuel przed chwilą drapał szczoteczką. Tym samym uznał konwersację o wychodzeniu za zakończoną; poczuł się całkiem bezpieczny, zorientowawszy się, że Samuel jest jednak najwyraźniej zbyt skacowany i nieprzytomny, żeby pokusić się o wyprowadzenie Lazara przy użyciu siły. Zbyt bezpieczny. Moroj popatrzył na zdjęcie i wyraźne, drobne punkciki ponad lędźwiami dhampira, a potem na jego plecy, które znalazły się w zasięgu ręki, kiedy Samuel zdecydował się dołączyć do Victora na łóżku. Poczuł nagłą potrzebę, krótki impuls, i niewiele myśląc, zanurkował dłonią pod ubranie dhampira. Nie udało mu się odciągnąć bluzy i koszulki na tyle, by coś zobaczyć, ale poczuł pod palcami niewielki, okrągły kawałek zgrubiałej skóry. Nic szczególnego? - Kłamiesz. Nie szukał kłopotów. Lazar – wręcz przeciwnie. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Pią Sty 18, 2019 8:27 pm | |
| - Kupiłeś. Prowiant – powtórzył za nim jak mantrę. Kto go, kurwa, prosił o prowiant? O cukierki, żelki, gazowane napoje i inne duperele, bez których zarówno Samuel jak i jego portfel by sobie doskonale poradzili? Dhampir starał się w ogóle nie dopuszczać do siebie świadomości, że Lazar rozdysponował jego pieniędzmi jak swoimi, mało tego, z wyborem marek nie spadł poniżej najlepiej rozpoznawalnych. Okej, może smakowały nieporównywalnie lepiej, ale w czym mu to niby teraz pomagało? Z czego będzie musiał zrezygnować żeby jakoś dociągnąć do poratowania kolejnymi kieszonkowymi? Z noszenia mundurka? Ma teraz jeść jedną kwaśną żelkę dziennie, czy jak? Brakło mu słów na tupet blondyna, brakło też chęci na pouczającą gadkę. Nie spodziewał się że przemówi do jego poczucia przyzwoitości i moralnego kręgosłupa. Jak on mu teraz życzył zadławienia się jakimś cukierkiem. Złapał telefon by ten magicznym sposobem nie roztrzaskał się o podłogę. Termin poszanowania cudzej własności najwyraźniej nie figurował w słowniku moroja. Nie żeby było to jakieś zaskakujące odkrycie w stosunku do poczynionych do tej pory. Zamiast jednak szybko dobrać się do jego wnętrza, wykasować dowody zbrodni i wmówić sobie że przecież nic podobnego nie mogło mieć miejsca, odłożył urządzenie bezpiecznie na materac i nim Victor zdążył się spostrzec że coś się kroi, najzwyczajniej w świecie podpieprzył mu odpalonego już papierosa. W dupie miał fakt, że moroj przememłał go już we własnej ślinie. Obrzydzenie jakoś nie chciało nadejść. Może miało to związek z tym że nigdy nie widział problemu w wymianie płynów ustrojowych o ile ktoś nie był godnym pożałowania dupkiem? Wyglądał teraz jednak jak koleś, któremu dziewczyna właśnie pokazała dwie kreski na teście, a on uświadomił sobie że ten kredyt co wziął na podróż motocyklem po wszystkich stanach będzie musiał przeznaczyć na coś zgoła innego. Stres nie odstępował jego wymęczonej kilkugodzinnym imprezowaniem twarzy. Zaciągnął się głęboko, spalając w jednym buchu większość papierosa, a gdy już wypuścił kłąb dymu z ust, zaciągnął się po raz kolejny. Spokój, tylko spokój go teraz uratuje. - Cała przyjemność po mojej stronie. Słońce dobrze zrobi Ci na cerę. – Szeroko otwarte oczy zareagowały podobnie do victorowych, kiedy ten wpuścił słonce do pokoju. Szybko asymilujące się źrenice zwęziły się do wielkości główki od szpilki. W świetle wyglądał jeszcze gorzej niż w cieniu. Ten dzień nie służył mu w ogóle. Westchnął sobie od serca przestając podejmować gierki Lazara. Pasta. Mógł mieć nawet gołębie guano, a chłopakowi nie było nic do tego. I chociaż korciło go jak dolar na chodniku, nie wyciągnął ręki by cokolwiek z tym zrobić. Wystarczyło że inna dłoń znalazła zajęcie relatywnie niedaleko miejsca domniemanej zbrodni. Odwróconego do moroja plecami dhampira przeszły zimne dreszcze. Wsuwająca się pod ubranie dłoń nie od razu skojarzyła się z Wietnamem jakiego doświadczył w domu czy szkole. Przez dobrą chwilę był najzwyczajniej w świecie wytrącony z równowagi. Victor Lazar przekraczał już granice granic. - Eeek! – pisnął niby dziewczyna, której pierś właśnie po raz pierwszy i do tego bezprawnie znalazła się w obrębie męskiego uścisku, wyprostował się też nagle niczym regulowana w gitarze struna. W pierwszej sekundzie zdołał tylko skonstatować że coś jest bardzo nie halo, zaś głośny alarm w jego głowie rozwył się na dobre. Tlący się papieros opadł mu na spodnie, przez co poderwał się gwałtownie i w niekontrolowanym odruchu strzelił moroja w jego cudnej urody, wypielęgnowaną buźkę. Jako że znajdował się w mało korzystnej do walki w zwarciu pozycji, cios był o tyle niefortunny, że wyprowadzony stroną zewnętrzną, przez co może i mniej precyzyjny, ale za to zadany wystającymi pod skórą wyrostkami kłykci. Co do chuja? - Gdzie z łapami?! – zakrzyknął i odsuwając się poza zasięg victorowych rąk przydeptał piętą niedopałek na podłodze. To także nie było mądre. Chwilowy piekący gorąc na udzie był niczym w porównaniu z tym, co właśnie poczuł. Karma zawsze wraca, szkoda że nie do właściwego osobnika. Syknął z bólu i szybko poderwał nogę, podskakując na drugiej i otrzepując resztki tytoniowego popiołu z pięty. Szlag by to jasny trafił. - WYPAD, NIC CI DO TEGO. Jego plecy - jego kłamstwa. Niech spierdala. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Pią Sty 18, 2019 10:25 pm | |
| Moroj znieruchomiał, z palcami wciąż pod koszulką Samuela, gdy ten wydał z siebie dźwięk, o jaki Victor nigdy by go nie podejrzewał. Spodziewał się... nie, on właściwie na nic nie był przygotowany, a już na pewno nie na to, że dhampir podskoczy z piskiem, jakby właśnie wsunął mu pod ubranie nie dłoń, a dzikiego węża. Parsknął śmiechem. Gdyby nie blizny w tak niefortunnym miejscu, pomyślałby nawet, że jest pierwszym, który go tam w ten sposób dotyka... Bolało. Nie od razu zrozumiał, co się stało; czuł tylko, że bolało, że pęka mu warga, a na język spływa krew z rozgryzionego policzka. W pokoju huknęło głucho, gdyż głowa moroja z impetem uderzyła o ścianę, o którą jeszcze przed chwilą tak nonszalancko się opierał. Jęknął cicho, zaciskając powieki, dopóki ból nie zelżał na tyle, by mógł rozewrzeć szczęki. Uderzył go. Victor przez chwilę patrzył na Samuela wzrokiem kopniętego szczenięcia. Zasłużył, Bóg mu świadkiem, że zasłużył, ale nie rozumiał, dopóki nie zobaczył, jak dhampir skacze po pokoju na jednej nodze. Instynkt. Samuel pozwolił, żeby ciało zareagowało pierwsze, tak samo jak teraz Victor, który odbił się od materaca i wskoczył dhampirowi na plecy. Przeważył go, Spencer nie miał szansy złapać równowagi i teraz razem spadali na ziemię w plątaninie kończyn, walcząc o to, kto wyląduje na górze. Lazar wykorzystał chwilową dezorientację przeciwnika i usiadł mu na brzuchu. Oddychał ciężko przez półotwarte usta, kolanami ściskał jego biodra, a dłoń zaciśniętą w pięść już unosił ponad głowę, żeby zwyczajnie w świecie mu oddać, ale... przestał. Jego ręka opadła ciężko na ramię Samuela, dociskając go do podłogi. Nie chciał zrobić mu krzywdy. Nie mógł zrobić mu krzywdy. Kiedy łapał oddech, docierało do niego, ile wysiłku kosztowało go, żeby ściągnąć Samuela na ziemię, obrócić na plecy i względnie unieruchomić. Jeśli go uderzy, co najwyżej zrobi mu na twarzy podobnego siniaka, Samuel go z siebie zepchnie i na tym się skończy jego chwila dominacji. W najlepszym wypadku będą wyglądać jak dwie połówki obitego jabłka. Nie wywrze na dhampirze żadnego wrażenia, zostanie wystawiony za drzwi i odejdzie pokonany. - Nie uczyli was – warknął, zlizując krew z wargi, nim spłynęła mu strumykiem po brodzie – żeby nie odwracać się do przeciwnika plecami? – Złapał chłopaka za brodę, wpijając palce w jego szczękę, i szarpnął w bok, żeby odchylić mu głowę. Pochylił się, bezwiednie przesuwając językiem po kłach. - Zdajesz sobie sprawę, na kogo podniosłeś rękę? – Z tej odległości widział, jak skóra na jego szyi unosi się i opada w rytm przyśpieszonego tętna; kilka centymetrów i mógłby poczuć ją pod wargami. Przypomniał sobie niejasny obraz z poprzedniego wieczoru, migawkę zamgloną alkoholem, przytłumiony szum zaprawionej piwem krwi. Teraz miał pewność, że słyszy ją naprawdę. Przeciągnął językiem po szyi Samuela, w miejscu, gdzie nadal miał ślad zaschniętej pasty do zębów, po czym dmuchnął w to miejsce swoim ciepłym oddechem. Spencer może i był silny, ale Victor potrafił być straszny, i teraz wykorzystywał ów naturalny atut, muskając kłami jego napiętą skórę. Był głodny i zirytowany atakiem Samuela, ale nie głupi; nie zamierzał go gryźć ani zostawiać śladów. Chciał mu tylko podnieść ciśnienie i sprawić, żeby następnym razem zastanowił się dwa razy, nim podniesie rękę na moroja. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Sob Sty 19, 2019 12:42 pm | |
| Piekło jak jasna cholera. Przyciśnięty stopą w podłogę niedopałek poraził go jak stado meduz, atakując zamroczony chwilą umysł ogromem skoncentrowanego bólu. I chociaż strzepał resztki ze stopy, chociaż nie wiedzieć czemu podskakiwał sapiąc i jęcząc na przemian, chociaż instynktownie starał się zaradzić sytuacji, ta stawała się jeszcze gorsza. Zaraz zacznie się goić. Ostatnio dobrze pojadł, prócz nocnego incydentu prowadził się też nad wyraz dobrze, toteż jego zdolności samoleczenia nie powinny być niczym zakłócone. Jednak ból jaki każdorazowo odczuwał był taki sam jak dla wszelakiej innej istoty. Nie był pod tym względem cyborgiem spoza ziemi. Próg jaki musiał pokonać impuls by zrobić na nim wrażenie nie był zawyżony specjalnie dobraną mieszanką genów, ani żadnym medycznym cudem jakiego dokonano na jego rodzaju. Był totalnie zwyczajny pod tym względem. Zmęczony, obolały, czy szczęśliwy jak wszyscy. Albo przeważony, wywalony boleśnie na podłogę (na co komu dywany) i przyciśnięty do niej, zmroczony czułym pocałunkiem desek w potylicę. Zaraz, co? Nagle zapomniał o oparzeniu na stopie, nie mogąc sobie przypomnieć dlaczego tak właściwie leży. I chociaż trwało to zaledwie ułamek sekundy, wystarczyło morojowi by zdobyć nad nim przewagę. Dominującą. Fakt, w normalnych warunkach mógł go zwalić z siebie jak byle pięciolatka, a potem złapać za ucho i wyprowadzić za drzwi. Mógł go podnieść bez stęknięcia i wyrzucić przez okno na pełne słońce, albo złapać za wszarz i najzwyczajniej w świecie przerzucić na drugi koniec pokoju. Mógł, gdyby były to faktycznie normalne warunki. Lazar nie wiedział o nim niczego – Spencer zaś nie widział najmniejszej nawet potrzeby by go w czymkolwiek uświadamiać. Nie był przygotowany na to, że taka sytuacja może mieć miejsce. Sytuacja, która jasno mówiła mu że każdy moroj jest takim samym beznadziejnym, zapatrzonym w siebie dupkiem. Czy zdawał sobie sprawę? A i owszem. Podniósł rękę na rozwydrzonego gnoja, który nie potrafiąc uszanować czyjegoś zdania i prywatności próbował w każdy możliwy sposób udowodnić mu swoją wyższość. Jak on go teraz nienawidził. Jak on się teraz bał... Ręka, która zawisła nad jego twarzą, a następnie opadła ciężko na ramię wyzwoliła w nim smutne demony. Nie zerwał się niesiony agresją, nie kazał blondynowi pozbierać zabawki i wypierdalać. Struchlał, przed oczami znowu nie mając jego twarzy. Widział zupełnie innego chłopaka, podobnie jak on znudzonego zbyt spokojnymi dniami. Podobnie jak on głuchego na głos zdrowego rozsądku nakazującego wyprostowanie moralnego kręgosłupa. Ach, to chyba był ten dzień, kiedy dowiedział się, ile butelek można mieć rozbitych na głowie nim się odpłynie. Liczył na głos. Doszedł chyba do siedmiu, może dziewięciu. Znieruchomiał pod ciężarem Victora, drżąc mimowolnie i pompując krew pod adrenaliną równą skokowi bez spadochronu. Leciał i leciał, a twarda ziemia zbliżała się nieubłaganie. Dobrze że wcześniej skorzystał z łazienki, bo niechybnie zmoczyłby teraz spodnie. Szeroko rozwarte powieki odkrywały przerażone spojrzenie, jakie wlepiał, choć niewidzące, w twarz Lazara. Dociśnięty do podłogi policzek był mokry. Mógł być to pot, mogły był łzy, jakie nagromadziły mu się w kącikach wciąż otwartych oczu. Nie mrugał, dobrze że jakoś mógł zapobiec ich wysuszeniu. - Przepraszam – wyszeptał cicho, prawie niezrozumiale w palce Victora, kiedy ten chyląc się nad nim jak kat nad nową ofiarą zlizywał ślad po paście. Nie panował nad szybko unoszącą się i opadającą klatką piersiową. Alarm w jego głowie teraz rozwył się do mocy syreny przeciwlotniczej. Głośne IOIOIOIO zagłuszało wszelkie myśli. I chociaż z perspektywy osoby drugiej mogło to wyglądać co najmniej komicznie, bo bardziej wyglądało jak przekomarzanka, którą mógł w każdej chwili przerwać, on nie panował nad ani jednym kawałkiem własnego ciała. Leżał jak kłoda, czekając na cios, na ręce zaciskające się na szyi, na zęby, które dotykając skóry przypominały mu jak szybko mogą rozerwać skórę. To jak wbijanie w nią na siłę zatemperowanego ołówka. W normalnych okolicznościach nie powinien być w stanie zrobić sobie krzywdy – nie były takie ostre. Wystarczyła jednak odpowiednia presja i użyta siła, by gwałtem dostać się pod naskórek i dalej, do żył, które rozwalone wypuszczały poza swój obręb krew atakowanego. Bolało, oczywiście że bolało. Czekał na ten ból, nie spodziewając się po Victorze już niczego ponad to, co już wiedział o jego rodzaju. Raczej nie zostaną przyjaciółmi. Nie poprosi go już też grzecznie o wyjście. Nie był w pozycji by móc tego wymagać. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Sob Sty 19, 2019 4:49 pm | |
| Naparł zębami na jego skórę i spiął się w oczekiwaniu na cios. Teraz mnie zepchnie, pomyślał. Obróci się, wydrze, a ja wyląduję na plecach, obrócę wszystko w żart i wyjdę. Zostawię go ze wspomnieniem ciepłego oddechu na szyi. Ale Samuel się nie ruszał. Wręcz przeciwnie, zastygł w bezruchu, odsłaniając gardło, niczym piesek rzucony na plecy, zbyt świadomy przewagi napastnika, by się szamotać. Lazar słyszał, jak jego puls przyśpiesza. Samuel nie tylko przeprosił, on czekał. Naprawdę czekał, aż moroj wbije w niego swoje kły, a przecież wystarczyłoby wyciągnąć rękę i go odepchnąć. Victor nie zadał sobie nawet trudu, by unieruchomić jego ręce. Po prostu na nim siedział, z ustami przy jego szyi – najbardziej nieporadny wampir w historii świata – a Samuel jakimś cudem myślał, że naprawdę ma zamiar się z niego napić. Co jest z tobą nie tak? Lazar parsknął, żeby rozładować napięcie, choć do śmiechu było mu daleko. Drugi raz zostawał z nim sam na sam i podobnie jak za pierwszym razem, zostawiał go na ziemi łkającego. A myślał, że będzie zabawnie. - Wyluzuj. – Odsunął się od chłopaka na nieco bardziej akceptowalną odległość, zauważając, że zostawił na nim ślady własnej krwi z rozbitej wargi. Obrócił jego głowę w swoją stronę. Nadal trzymał go za szczękę, lecz teraz, widząc w jego oczach łzy, rozluźnił uścisk palców. Kiedy postanowił, że chce go przestraszyć, nie do końca miał na myśli „sprawić, że będzie pode mną płakał, jakbym właśnie dokonał zamachu na jego życie”. - Tylko się z tobą droczę. Otarł usta wierzchem dłoni i wstał, zostawiając dhampira na ziemi. Nie wyciągnął do niego ręki jak poprzedniego wieczoru, spodziewając się, że i tak odrzuci pomoc. Dobry nastrój gdzieś mu się ulotnił; dogryzanie Samuelowi było zabawne dopóty, dopóki ten nie tracił całkowicie woli walki. Victor wcześniej nie zaprzątał sobie tym głowy, ale teraz mimowolnie zaczął się zastanawiać, dlaczego tak się działo. Zmiana szkoły, lędźwie usiane bliznami i czyste przerażenie, kiedy tylko się nad nim pochylił... Co oni ci zrobili? - I ty chcesz zostać strażnikiem? – prychnął, ściągając z siebie jego kurtkę. Zabrzmiał ostrzej, niż chciał, ale było już za późno, by zawrócić. Zignorował cichy głosik, podpowiadający, że przekracza pewną granicę. On już płacze, dlaczego dalej mu to robisz? Wyjął z kieszeni swoje papierosy, po czym odrzucił kurtkę na łóżko. Słońce za oknem w końcu schowało się za chmurami, dając Lazarowi nadzieję, że być może nie będzie musiał przemykać przyklejony do ścian budynków, byle nie wystawić się na działanie jego promieni. - Wystarczy cię dotknąć, a już się mażesz. Jakim cudem przeszedłeś testy? – Odwrócił się przodem do chłopaka i postukał paznokciem w biały kieł. - Wiesz, że strzygi też je mają, prawda? Ściągnął z krzesła swój płaszcz, narzucił go na ramiona i poklepał kieszenie. Wymacał w jednej z nich telefon, Daniela albo Megan – pewności nie miał, ale modlił się, żeby to była komórka Daniela. Nie czuł się na siłach tłumaczyć Meg, że nie tylko rozwalił jej najnowszego iPhone'a, ale także zgubił gdzieś na strychu, gdzie pewnie ostatecznie wyzionął ducha, wymarznąwszy przez noc. Zebrał resztę swoich rzeczy (zostawił chłopakowi zapas słodyczy), po czym ruszył prosto do drzwi, nie patrząc na Samuela. Gdyby zorientował się wcześniej, z kim ma do czynienia, zostawiłby go wtedy na tej drodze i nawet się nie obejrzał. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Sob Sty 19, 2019 10:21 pm | |
| To nie tak że chciał. Nie miał innego wyboru niż bycie strażnikiem. Prócz tego mógł być tylko zerem, ba, nawet gdyby nie sprawdził się w roli strażnika zawsze mógłby zostać najzwyklejszym mięsem armatnim. Poprzez fakt urodzenia się jako hybryda jednak jego los był przesądzony. Nie mógł wybrać sobie zostania prezydentem czy raperem. Nie, to już było zdecydowane. Poza murami już czekał moroj chcący go sobie przysposobić. Mimo wszystko jednak słowa Victora zabolały do głębi. Wyśmiewanie się w jego przypadku było pięć razy gorsze od innej przypadkowej osoby. Zwłaszcza kiedy kłoda ciała Samuela wciąż leżała na ziemi bojąc się w ogóle ruszyć. Panika i paraliż nie opuszczały go nawet kiedy zmuszony do tego by spojrzeć w twarz Lazarowi pozostał sam. Ciężar chłopaka ustąpił; moroj wstał, wyprostował się i chociaż w jego wzroku nie widział pogardy tylko jakieś niezrozumiałe pytanie, ciągle bał się zrobić cokolwiek. Wezbrane w oczach morze łez popuściło, strumieniem drobnych perełek spływając po zaczerwienionych teraz policzkach. Ujawnił coś czego nie miał w zamiarze, czego strzegł jak cerber wejścia do piekieł i do czego nie przyznałby się nawet pod groźbą wydalenia z akademii i powrotu do domu. Kurwa, co za przypał. Uciekające mu z głowy przykre wspomnienia pozostawiały pustkę z jaką chwilowo nie potrafił sobie poradzić. Z jednej strony bardzo potrzebował żeby ktoś go przytulił, pogłaskał po głowie i powiedział że wszystko będzie dobrze, z drugiej jednak dobrze że moroj nagle zapoznał się ze słowem dystans. - Tak... Ja też... żartowałem. – Wlepił wzrok w podłogę w końcu podnosząc się na łokciach. Co innego mógł teraz zrobić? Podłożył się. Wszelkie próby wytłumaczenia się z tego co zaszło byłyby bezcelowe. Wciąż też nie chciał ujawniać przykrych szczegółów. Żart, tak. Tylko żartował. Ich dowcipy posunęły się po prostu za daleko. Dźwigając się dalej do siadu jedną ręką szybko przetarł twarz z łez, jakie osiadły na policzkach. Skrzyżował nogi do siadu tureckiego i pochylił do przodu, garbiąc plecy, chowając się przed światem. Nie patrzył na Lazara, spięty, pokonany, czerwony i wciąż opuchnięty od płaczu. Co Ty wiesz, dupku? Testy przechodził bardzo dobrze. W normalnych warunkach może nie przodował w grupie ale plasował się wysoko, wysoko nieopodal czołówki. Nie był czarną owcą własnego rodzaju. Jego umiejętności walki i wytrzymałość były zdecydowanie ponad przeciętną. Jedynie w umyśle miał pierdolnik nie do ogarnięcia. - Wyjdź – zakomunikował i zagryzł wargę. Dźwięk ostukiwanego kła poniósł się już w ciszy. Zaciśnięte w pięści dłonie zadrżały z rosnącego zdenerwowania. Kiedy Victor wyniósł się z jego pokoju Samuel przez długi czas nie potrafił pozbierać się do kupy. Bastien pomimo obietnicy nie wrócił przez kolejne trzy godziny, dając mu czas na ściągnięcie słodyczy i napojów z łóżka, ogarnięcie pościeli i samego siebie, a krańcowo wyjście z dormitorium by uciec od kolejnej niechcianej konwersacji. Nowojorska akademia przestawała być obietnicą odmiany losu.
Nastał poniedziałek. Pierwsze wczesnopopołudniowe zajęcia przebiegały bez większych zakłóceń. Wstał na długo przed nimi wyspany, pozbawiony złego samopoczucia i gotowy do wtopienia się w tłum młodych Amerykanów. Zrobił sobie personalny trening: rozgrzał się biegiem po kampusie i porozciągał, by jak najlepiej zaprezentować się przed własną grupą dhampirów. Pierwsze wrażenie musiał zrobić zdecydowanie lepsze niż zrobił na nim Victor. Starał się w ogóle nie myśleć o tym co zaszło. Przez całą niedzielę ignorował leżący pod poduszką telefon, dopiero dzisiejszego dnia wyciągając go i wciskając do kieszeni kurtki, jaką narzucił na prowizoryczny mundurek, jaki stworzył z ciemnej marynarki, białej koszuli i dobranych pod kolor spodni. Wciąż w ciemnej dupie był ze zorganizowaniem sobie szkolnego życia. Pozostawał także fakt przepierdolenia większości pieniędzy jakie posiadał na paczki żelków. Dziś zamiast pełnej tacy na lunch miał batonika i butelkę słodkiej oranżady. Nie fatygował się nawet z pójściem na stołówkę. Usiadł na parapecie, wyciągnął batona i wpatrywał się w niego jakby planował eksperymenty z klonowaniem. Nie poprosi Bastiena o podzielenie się posiłkiem – nie upadł jeszcze tak nisko. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Vampire Academy Nie Sty 20, 2019 4:21 pm | |
| Ostatni dzwonek przed przerwą na lunch oznajmił koniec zajęć, wyrywając Lazara z zadumy nad esejem, nad którym pracował przez całą niedzielę i tę godzinę lekcyjną. Wprowadził ostatnie poprawki, kiedy reszta klasy zbierała swoje rzeczy, po czym wrzucił książki do torby i oddawszy wypracowanie, wyszedł z sali. Poczekał za drzwiami na Alice, która jak zwykle ucięła sobie pogawędkę z panem Greenem; uśmiechała się, gdy wychodziła z sali, ale ujrzawszy Victora, prędko przestała. Złapał go za rękę. - Pamiętasz ten ostatni esej? Obciął mi połowę punktów, bo... – Alice odpłynęła, a kiedy zaczynała tak pleść, prawie zapominając, by robić przerwy na oddech, udział Victora w konwersacji ograniczał się do okazjonalnego pomrukiwania „uhm”, „no co za dupek” i „pomogę ci napisać nowy”. Morojka sprawiała wrażenie, jakby już zapomniała o ich nieistotnej kłótni z piątkowego wieczoru, chociaż przez cały weekend uparcie czekała, aż to on pierwszy się do niej odezwie. W końcu się złamał, przeprosił, ale całkiem przeszło jej dopiero dziś rano, kiedy zobaczyła jego twarz; część siniaka zeszła w niedzielę, lecz wargę nadal miał opuchniętą i obolałą po niezamierzonym, acz całkiem celnym ciosie dhampira. Gdyby zamierzał się jeszcze kiedykolwiek do niego zbliżać, powinien mu właściwie za to podziękować. Alice nie potrafiła się na niego gniewać, kiedy na twarzy nosił tak wyraźne ślady krzywdy. Nawet jeśli myślała, że wyrządziły mu ją drzwi. - Max! – Dziewczyna przerwała w pół zdania, żeby pomachać do znajomego moroja, który z naręczem podręczników w objęciach wychodził właśnie z laboratorium od biologii. - Idziesz z nami jeść? - No ba – rzucił krótko. Poniedziałki były dniami pizzy od zewnętrznego dostawcy; Max nie byłby sobą, gdyby to przegapił. - Wrzucę to tylko do szafki i zgarnę po drodze Xaviera. Zajmiecie stolik? Alice kiwnęła głową, Max odszedł, po czym we dwoje przecisnęli się przez tłum wylewający się z sal i dotarli na stołówkę, jeszcze zanim do bufetu ustawiła się masywna kolejka. Z myślą o kolegach napakowali tace pizzą, dopóki jeszcze był wybór (wystarczy pięć minut spóźnienia, a musieliby się zadowolić sflaczałymi resztkami tej z grzybami), zapłacili i z zapasem jedzenia wystarczającym, żeby wyżywić ich dwoje przez trzy dni, skierowali się prosto do swojego stałego miejsca w kącie sali, po morojowej części stołówki. Już w pierwszych dniach każdego roku szkolnego stołówka dzieliła się naturalnie na dwa obozy, z dhampirami po tej bardziej nasłonecznionej stronie i z morojami w ich cieniu. Tylko nieliczni mieszali się ze sobą gdzieś pośrodku, niektórzy może i nawet dobrowolnie, ale zdecydowana większość siadała razem wyłącznie, kiedy zabrakło dla nich miejsc wśród swoich. Alice ledwo usiadła, a już poderwała się do góry, wypatrzywszy kogoś ponad tłumem odchodzącym od kas. - Sam? – zawołała, a kiedy upewniła się co do jego tożsamości, ponowiła okrzyk, tym razem jeszcze bardziej entuzjastycznie. - Samuel! Tutaj! Victor spiął się na sam dźwięk tego imienia, i także wstał, żeby wybić morojce rodzący się w jej głowie pomysł, ale ona już biegła przez stołówkę, przepychając się między stolikami i szczerząc jak głupi do sera na widok nowego znajomego. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: Vampire Academy Pon Sty 21, 2019 12:54 pm | |
| To że on nie upadł nisko nie znaczyło, że Bastien pozostawi go samemu sobie, kiedy miał okazję mu podokuczać – niezamierzenie oczywiście, bo jego optymizm i poczucie moralności nie pozwoliłyby mu świadomie pastwić się nad widocznie pokonanym już przeciwnikiem. Potrafił być przerażający i złośliwy, jednak nie kiedy chodziło o nadanego mu zarządzeniem dyrektora podopiecznego. Nie byłby zatem sobą, gdyby stanowczym ruchem nie ściągnął Samuela z parapetu i nie pociągnął za sobą w kierunku stołówki. On także był wielkim fanem pizzowych poniedziałków – zdecydowanie bardziej niż wyborów wewnętrznej kuchni w każdy inny dzień. W akademii nie karmili bardzo źle; tu burgery nie smakowały kartonem, aczkolwiek różnica między ciepłym trójkątem puszystego placka pod pierzynką z ciągnącego się sera i grubych plastrów pepperoni a wszystkim innym była miażdżąca. - Nie wygłupiaj się. Wczoraj dwie godziny siedziałeś jak skazaniec wpatrując się w te słodycze jakbyś miał się rozpłakać. Po co je w ogóle kupowałeś? Postawię Ci dzisiaj ale za to siedzisz mi pomoc w zaliczeniach treningów. – Zdecydowany głos dhampira zdławił żartobliwe tony, wczepiająca się zaś w rękaw marynarki ręka nie puszczała. Gdyby Samuel nie biegał prawie każdego ranka mógłby teraz śmiało złapać zadyszkę; długie nogi Bastiena pokonywały korytarz z prędkością hulajnogi. Wcześniejsza dyskusja na ten temat najwidoczniej została ucięta. Jakkolwiek nie starałby mu się wyperswadować pomysłu dzielenia posiłku na ich dwóch, współlokator pozostawał nieugięty. Do serca wziął sobie polecenie zajęcia się nowym kolegą jak własnym bratem. Utuczy go i zje – przez umysł Samuela przetoczyła się bajka o Jasiu i Małgosi. Gdy jednak dotarli do kantyny i stanęli w kolejce ku rozpaczy Bastiena wszystkie placki które chociaż leżały koło mięsa zostały już wykupione. Pomimo że byli wciąż rozwijającymi się, zdrowymi dhampirami o nienasyconym apetycie, dziś pozostawało im zadowolić się wegetariańskim, wciąż jako-tako zaspokajającym szajsem ze smętnymi, brunatnymi flaczkami pieczarek, cebulą i czymś, co mogło być albo papryką, albo awokado. Bastien poklepał Samuela smutno po ramieniu. - Dobra, idź do stolika. Ten pod oknem co Ci wcześniej pokazywałem. Moi znajomi już tam czekają, ja wezmę żarcie. To była też ta chwila, w której spośród tłumu przepięknych acz wciąż zaspanych morojów i głodnych, poirytowanych dhampirów wyłowił go wzrok Alice. Początkowo nawet nie skojarzył ani właścicielki, ani głosu, dopiero podążając za nim dostrzegając chłodne spojrzenie Victora. Stanął jak porażony, nagle uświadamiając sobie w jak groteskowo głupiej sytuacji się znalazł. Nie wyrzucił jeszcze z pamięci sobotniego popołudnia. Wciąż opuchnięta, zbita twarz Lazara wyglądała jak przenośny dowód ich małej tragedii. Dziewczyna dopadła go wycofującego się w kierunku wyjścia. Postanowił całkowicie zrezygnować z posiłku, gdyż żołądek związał mu się w mocny supeł, a cała żółć podeszła do gardła. Widok blondyna mógłby zdecydowanie przyczynić się do spadku poziomu otyłości pośród amerykańskiej młodzieży. Pomimo że Samuel wciąż był głodny jak wilk na wygnaniu, stracił apetyt. - Sam! Hej, Sam! Geez, ciężko się do Ciebie dopchać. Cześć! – Rozpromieniona buzia morojki wylądowała tuż za nim, kiedy dziewczyna złapała go i wczepiła się z mocą harpii w jego łokieć i ramię. Chcąc nie chcąc dhampir musiał zaprzestać kontynuowania ruchu przyśpieszonego w kierunku drzwi. Instynktownie poczuł że tłum zafalował; kątem oka dostrzegł skonfundowaną twarz Bastiena, który właśnie dobrał się do wybierania czym zapełnić jego tackę. Odwracał się to w jego kierunku, to w kierunku jedzenia, nie wiedząc na czym bezpieczniej skupić wzrok. Dhampir i moroj raczej rzadko rozmawiali ze sobą otwarcie – zwłaszcza moroj z grupki wzajemnej adoracji Lazara i dhampir, który zakotwiczył się poród murów akademii nawet nie tydzień temu. Czyżby znali się wcześniej? Ale przecież... Moroje to kurwie syny? Samuel nieco zakłopotany odwrócił się do Allie i obdarzył ją niepewnym powitalnym uśmiechem. - Hej. Um, słuchaj... Ja muszę pójść gdzieś... teraz. – Uścisk na łokciu nie zelżał, zaś uśmiech blondynki jedynie poszerzył się, obejmując dużą część policzków. - Ależ co Ty opowiadasz? Jest pora lunchu, chodź, chodź. Widziałam jak stoisz przy kasie. Mamy jeszcze miejsce. – Dziewczyna pociągnęła go za sobą. Dzięki temu że nie był otoczony przez jej przyjaciół, raz nie miał Daniela za sobą i przede wszystkim był trzeźwy – nawet nie drgnął. Wyglądało to groteskowo. Alice nawet przez chwilę zmarszczyła twarz zdziwiona, nie rozumiejąc co tak właściwie się dzieje. Zaraz jednak odzyskała typową dla siebie pogodę ducha. - Sam? – Uprzejme, niedokończone pytanie zawisło między nimi. Dhampir posłyszał zgłuszone, strwożone szepty. Zajekurwabiście. Bastien stał wciąż w oddaleniu, tym razem już z tacką, nie wiedząc czy podejść i rozładować sytuację, czy może się nie wtrącać. Samuel machnął na niego ręką na migi pokazując żeby się nie zbliżał, że jakoś to ogarnie. Alice zaciekawiona wyjrzała zza jego ramienia. - Przyjaciel? Sam, chyba nie powinieneś... – Tym razem to dhampir położył na dziewczynie swoje ręce, w końcu wyrywając się z jej uścisku. Popchnął ją w kierunku, z którego przyszła. - Aaaaaaaah, dobrze! Przywitam się. – Na twarzy blondynki zagościł kolejny, szczęśliwy uśmiech. Z ciężarem dłoni Samuela na ramionach wesoło pomaszerowała z powrotem do Victora. Zanim pokonali te kilka metrów, przy stoliku zmaterializowali się już Max i Xavier, którzy bez zbędnych słów zanurkowali rękami w wypełnionej tacce. Skupiali uwagę praktycznie całej stołówki. Nawet zwykle zajęci sobą moroje nie szczędzili im spojrzeń i szeptów. 90% zebranych w pomieszczeniu osób zdawała sobie sprawę z tego, że coś jest kurde nie tak. Alice znalazła się w tych 10 nieuświadomionych procentach. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Vampire Academy | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |