Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
Indeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 We're-cats

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptySro Sty 30, 2019 5:20 pm

First topic message reminder :

We're-cats - Page 2 WqeTxDq

Delużyn~Królik


Ostatnio zmieniony przez Delusion dnia Czw Sty 31, 2019 4:58 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
UsagiBadass Uke
Usagi

Data przyłączenia : 29/06/2017
Liczba postów : 146
We're-cats - Page 2 Tumblr_m3bqkjZKwD1qi94l9o1_500

Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptySro Lut 06, 2019 9:56 pm

Kotołak poruszył się niespokojnie we śnie; dręczony koszmarami, o których po przebudzeniu nie będzie już pamiętał, zamiatał ogonem podłogę, ścierając pajęczyny i kurz z ciężkich, obitych skórami kufrów. Zamruczał coś w obcym języku, uniósł ogon i niczym biczem smagnął najbliższą skrzynię, sprawiając, że wieko opadło z łoskotem. Choć zdążył cofnąć białą kitę sekundę nim została przytrzaśnięta, huk drewna wyrwał go ze snu.
Zamlaskał, czując w ustach nieznośną suchość, i z trudem otworzył oczy. Przez chwilę nie miał pojęcia, gdzie jest ani co się stało. Dopiero przypomniawszy sobie wydarzenia sprzed... paru godzin? ostatniego dnia? oprzytomniał do reszty i... Canis?
Rozejrzał się w panice po powozie, podnosząc zaledwie głowę, bo reszta ciała odmówiła posłuszeństwa, obolała od spania na gołej podłodze, owinięta jedynie w stary, połatany koc. Spodziewał się zobaczyć swojego kotołaka wciśniętego w kąt wozu, obserwującego go czujnie spod czarnej grzywki, ale ani nie było go widać, ani słychać. Haku na powrót zacisnął powieki. Opatrzył go... zostawił z Bruno i Kaiem... potem wwlókł się do powozu i to było ostatnie, co pamiętał.
Kazał im go spętać! Poderwał się na nogi, ignorując trzeszczenie zastałych kości, po czym tak jak stał, w wymiętym ubraniu, z warkoczem, z którego połowa włosów wydostała się już na wolność, i z śladem po książce, która robiła mu za poduszkę, odbitym na policzku wyskoczył na zewnątrz.
Prosto pod nogi Sokoła.
Zachwiał się na piętach; nie uderzył potylicą o schodki powozu tylko dlatego, że Sokół złapał go za ramiona, przytrzymując w miejscu. Haku popatrzył na niego spod półprzymkniętych powiek. Słońce w zenicie nieprzyjemnie zakłuło go w oczy. Słońce w zenicie... Sokół...
Przeleżał nieprzytomny całą dobę. Jakimś cudem udało mu się przespać cały poprzedni dzień, noc i większość tego poranka, a nikomu nie przyszło do głowy, żeby sprawdzić, czy nie umarł. Chłopak nie był do końca pewien, czy to dlatego, że zapowiedział już kiedyś, by mu nie przeszkadzać, gdy znika w swoim powozie, czy dlatego, że nie brakowało wśród łowców osób, które uradowałyby się na wieść o jego śmierci.
- Wróciłeś! – rzucił ze źle udawanym entuzjazmem. Zapomniał o Canisie, zapomniał o potwornym głodzie, myślał tylko o tym, że Sokół już wrócił, a on spał przez niemal dwa dni i zapomniał się na niego przygotować. Prezentował się żałośnie. Już na pierwszy rzut oka widać było, że przydałaby mu się kąpiel i zmiana odzieży na świeższą. Na spodniach nadal miał ślady kremu i krwi Canisa, którą najwyraźniej się wczoraj przypadkiem ochlapał.
- Twój pupil próbował uciec – poinformował mężczyzna, ni to z politowaniem, ni to z rozbawieniem, kopiąc czubkiem buta spory kamień. Ten potoczył się kawałek, zatrzymując w końcu na ciężkim łańcuchu. - Wszystkich „starych przyjaciół” trzymasz na łańcuchu?
Haku odczuł ulgę, widząc, że Sokół niezbyt przejmuje się jego marnym stanem. - Mieliśmy... pewne problemy komunikacyjne – wymamrotał, sięgając dłonią do zrujnowanego warkocza. Wyplątał z włosów wstążkę, po czym zaczął układać je na nowo. - Obawiam się, że Yi Zi ma mi za złe, że tamtego dnia się rozdzieliliśmy, panie – dodał nieporadnie, wymyślając wymówkę na poczekaniu. Prędko dodał: - Ale jesteśmy na dobrej drodze, żeby zażegnać ten kryzys.
Sokół uniósł brew i tym razem kopnął łańcuch, dając wyraz swojemu zwątpieniu. Haku spiął się widząc, że znów wsuwa nogę w zasięg łap Canisa. Ataki na Bruno, Mikaela, nawet na samego Haku mogły ujść mu bez większych konsekwencji, ale gdyby pokusił się podnieść rękę na samego Sokoła, nie obyłoby się bez kary. Dzięki bogom, Sokół był świadom wybuchowości nowego podopiecznego Haku, gdyż słysząc dobiegający spod wozu koci syk cofnął się dla własnego bezpieczeństwa o krok, zmierzając nieśpiesznie w stronę centrum obozu.
- Dezercja nie będzie tolerowana – przypomniał. - Dopilnuj, żeby był tego świadom. A potem przyjdź do mnie... kiedy już doprowadzisz się do porządku.
Odszedł, a wraz z nim, niczym cienie, towarzyszący mu dwaj wysocy mężczyźni. Haku odprowadził go wzrokiem, po czym uklęknął i zajrzał pod powóz. - Canis? – Spojrzał prosto w świecące ślepia. Siedział tam od wczorajszego ranka? Czy coś jadł? Pił? Haku chciał obejrzeć jego ręce, ale obawiał się, że chłopak mu na to nie pozwoli. - Jesteś głodny?
Powrót do góry Go down
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptySro Lut 06, 2019 10:46 pm

- Hisssssssssssssss – odpowiedziało Sokołowi na niemiłą zaczepkę. Metaliczny dźwięk wprawionych w ruch ogniw zaniknął w głośnym, wyraźnie poirytowanym syku. Odgłos przeciągnął się nieco, przechodząc w głuche warczenie, które umilkło, dając hersztowi i jego zabawce czas i sposobność na z pozoru spokojną konwersację. Canis nie wtrącał się. Słuchał na tyle, na ile potrafił jeszcze skupić uwagę. Wrogie terytorium, brak znanych zapachów i poczucie niebezpieczeństwa nie pozwalały mu do tej pory zmrużyć oka, toteż nie był w pełni sił mentalnych nawet by sklecić kilka krótkich zdań. Dlatego też, gdy już pozostał sam na sam z białowłosym, chociaż starał się wytężyć słuch i zrozumieć co ten do niego mówi, posłyszał bełkot. Bełkot, na który jedyną słuszną odpowiedzią było długie, melodyjne warczenie.
- Ghhhhraarrrrrrrr - uleciało tuż pod podwozie, zaś Canis wycofał się nieco, oddalając od spozierającego w przykuckach kotołaka. Prawdę powiedziawszy zapewne zabiłby za jedzenie. Zabiłby, albo zaczął łasić do kolan niepomny wcześniejszej niechęci. Cały, okrągły bochen twardego chleba pochłonąłby w trzech kęsach i dodatkowo wylizał Haku ręce z okruszków. Nie oszczędziłby nawet ości w rybie. Powiedziałby mu to wszystko gdyby utrzymanie na nim skoncentrowanego spojrzenia nie było aż tak trudne do wykonania. W cieniu powieki same mu opadały. Musiał trzeć oczy ubrudzonymi ziemią pięściami. Dla względnego orzeźwienia wykorzystywał także fakt wysmarowanych na ślisko nadgarstków, którymi drapał o obręcz koła w momentach kiedy czuł, że przymknie oczy i zaraz odpłynie. Bał się zasypiać. Bał się tego, co zobaczy po obudzeniu. Jarzące się w półcieniu oczy rozbłysły na nowo, gdy Canis uszczypnął się w skórę na wierzchu dłoni. Przechodzące w tym miejscu nerwy zareagowały z niewielkim opóźnieniem, powodowanym zbyt długim odcięciem dopływu krwi sprzed kilkunastu godzin. Musiał chwilę pozaciskać palce nim w ogóle poczuł.
Powrót do góry Go down
UsagiBadass Uke
Usagi

Data przyłączenia : 29/06/2017
Liczba postów : 146
We're-cats - Page 2 Tumblr_m3bqkjZKwD1qi94l9o1_500

Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyCzw Lut 07, 2019 5:22 pm

Obserwował go przez chwilę, nie odzywając się więcej, jako że wszelkie próby komunikacji kończyły się zwierzęcymi pomrukami i innymi odgłosami, mającymi zasygnalizować, że lepiej będzie do niego nie podchodzić. Canis nie wyglądał zbyt dobrze. Zmęczenie, głód i ziąb bijący od gleby, którą wybrał sobie na posłanie, odcisnęły swoje piętno na jego przystojnej twarzy.
Białowłosy chciał pomóc, ale Canis nie chciał mieć z niczym nic do czynienia.
Haku wstał i przeciągnął się, mrucząc cicho, po czym znów zniknął w swoim powozie. Wyciągnął z kufra czysty komplet ubrań, jakieś błyskotki do włosów, które sprezentował mu kiedyś Sokół, i tak wyposażony wyskoczył na zewnątrz. Zawahał się, zanim zamknął drzwi; w końcu zostawił je uchylone na tyle, by nie umknęło to uwadze zmarzniętego, śpiącego kotołaka.
Odszedł bez słowa, wierząc, że chłopak w końcu sam wyjdzie, jeśli da mu czas i przestrzeń. Bądź co bądź nadal pamiętał, kiedy to on był na miejscu Canisa, oraz kiedy na końcu łańcucha znajdował się ktoś inny; ktoś o łudząco podobnej do niego twarzy. Każdy z nich był wtedy bardziej zwierzęciem niż człowiekiem.
Z wozu z zaopatrzeniem zabrał największą drewnianą misę, jaką udało mu się znaleźć, po czym umył się, chowając przed wzrokiem ciekawskich gapiów na skraju polany, za krzakami nieznanych mu dzikich owoców. Nie chciał pojawiać się w takim stanie w obozie, więc miał do dyspozycji jedynie zimną, nieprzegotowaną wodę. Drżał, kiedy wiatr smagał swoimi mackami jego mokrą, bladą skórę, lecz mimo tego nie śpieszył się; rzadko miał okazję pobyć tak naprawdę sam. Kiedy skończył, ubrał się, natarłszy wcześniej ciało wonnym olejkiem, po czym znów rozplątał warkocz i ułożył go na nowo, za pomoc mając jedynie swoje odbicie w tafli zużytej wody.  Upiął warkocz niebieską klamrą, opróżnił miskę i wrócił do obozu, już pewniejszy siebie. W garncu nad ogniskiem  bulgotała jakaś gęsta zupa. Haku zdążył tylko oblizać się, kiedy pochylił się nad nim i przyuważył w środku spore kawałki jakiegoś mięsa, gdyż Mikael pojawił się nagle za jego plecami i przegonił, klepiąc go drewnianą łyżką po ramieniu.
Chłopak odszedł niechętnie, zagłuszając jękiem zawodu burczenie w brzuchu. Nie tylko on zerkał tęsknie w kierunku mieszającego zupę Mikaela; reszta łowców, uporawszy się ze swoimi obowiązkami, teraz czekała głodna, przysiadłszy na pieńkach i przy swoich wozach. Sokół odpoczywał; uspokojeni jego nieobecnością, grali w karty, przekrzykiwali się nawzajem, opowiadając zbereźne historie i przytępionymi już sztyletami rzucali w improwizowaną tarczę, wymalowaną kredą na jednym z powozów.
Haku, choć znudzony i dręczony nagłą potrzebą, by wpaść pomiędzy nich i kazać po raz kolejny sortować łupy ostatniego napadu, minął grupy rozweselonych mężczyzn i odwiedził Naomi, która zmieniała opatrunki poranionych przez kotołaki łowców. Przebywał w jej wozie, pochylony razem z kobietą nad starym zielnikiem, do czasu aż Mikael nie zwołał wszystkich na posiłek.
Białowłosy był przy kotle pierwszy; najpierw nałożył porcję dla Sokoła i wiedząc, że jeśli teraz do niego pójdzie, przez najbliższe kilka godzin już nie wyjdzie, polecił komuś innemu, by zaniósł mu posiłek. Następnie napełnił dwie kolejne miski i niosąc łyżki w zębach, odszedł w kierunku swojego powozu.
Odkąd zostawił Canisa samego, minęło parę godzin. Haku zadbał, by nikt go nie niepokoił. Miał nadzieję, że to wystarczy, by chłopak opuścił swój dołek wykopany w zimnej glebie.
Kiedy podszedł do drzwi, zauważył, że łańcuch znika w środku; udało się! Uważając, by nie wylać zawartości obtłuczonych misek, wszedł do środka. - Canis? – Jego wzrok padł na smukłą sylwetkę w łachmanach, skuloną na podłodze powozu. Zasnął? Odsunął stopą ogon, na który niemal nadepnął, i jeszcze raz wypowiedział jego imię. Kotołak nie poruszył się, zmożony snem kamiennym.
Haku odstawił jedną z misek na skrzynię przy głowie Canisa, a sam ulokował się przy ścianie i nieśpiesznie, pomimo dręczącego go głodu, zabrał za jedzenie. Przyglądał się swojemu kotołakowi, raz po raz unosząc do ust łyżkę. W pogrążonej we śnie, wreszcie nieskrzywionej twarzy odkrywał coraz więcej podobieństw. Siedział tak przy nim, zamyślony, aż skończyła mu się zupa, lecz nawet wtedy nie ruszył się z miejsca. Drgnął dopiero po kilku minutach, tknięty nagłym impulsem, i zanurzył dłoń w jego włosach.
Powrót do góry Go down
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyCzw Lut 07, 2019 7:06 pm

Wychynął spod wozu, kiedy upewnił się, że białowłosy nie czai się gdzieś za rogiem. Zziębnięty, odrętwiały od kulenia się pod niewielką przestrzenią i pieruńsko zmęczony wyślizgnął się topornie spod wozu z ukontentowaniem grzejąc odkrytą skórę w promieniach słonecznych. Korzystając z samotności chciał dobyć wciąż znajdującego się w zasięgu jego dłoni kamienia i dalej próbować wykuć swoją drogę do wolności. Nadejście sokoła przeszkodziło, jednak nie ostudziło wciąż tlącej się w kotołaku motywacji. Musiał odejść jak najszybciej. Nie mógł dać Haku więcej okazji do robienia dobrego wrażenia, jakim zaskoczył go przed zabawą z bandażami. Wyciągnął ręce z trudem zaciskając wciąż zgrabiałe palce na obłych krawędziach kamienia. W koronie drzewa rozpościerającego nad nim długie gałęzie zaśpiewał mały ptaszek. Canis uniósł głowę, intuicyjnie wypatrując go pośród listowia. Zawahał się przez chwilę, trąc opuszkami o pochwycony kamień. Był głodny jak setka sierot ze slumsów królestwa P'harr. Instynkt i wola przetrwania przejęły nad nim kontrolę. Wyciągnął się na wyprostowanych rękach w górę, oceniając szybko szanse wspięcia się i zapolowania. Drzewo było rozłożyste. Skryte za ścianą powozu nisko trzymało grubsze gałęzie, po których mógłby wdrapać się aż do górnych partii. Czarnowłosy zapomniał o bożym świecie, zwłaszcza wtedy kiedy do pod językiem zebrała się ślina, zaś kiszki odezwały się nieznośnym burczeniem. Porzucając kamień wsparł się o zewnętrzną ściankę wozu i dźwignął do góry. Nogi po tak długiej stagnacji drżały jak smagane wiatrem osiki. Prawie padł na glebę; gdyby nie oparcie o wystające koło, zaliczyłby upadek rodem wiejskiego pokazu błaznów. Szorując bokiem o drewnianą ściankę przesunął się o kilka kroków, by wleźć w końcu za wóz i spróbować swoich sił w walce o przetrwanie. Wtedy też, zbytnio zmęczony by orientować się w każdym szczególe nadział się ramieniem na drzwi, otwierając je ciężarem ciała i wślizgując się ciężko niczym rzucone w trawę truchło. Boleśnie obił sobie kości lądując na podłodze pośród kufrów i skrzynek. To otrzeźwiło go nieco – szybko rozwarł oczy dźwigając się do siadu niemal bez udziału umysłu. Zapomniał już że Haku opuścił swoje leże; być może informacja ta uleciała w eter w sekundę po jego cichym odejściu. Łańcuch uczepiony nóg zadzwonił melodyjnie, sunąc po krawędzi wejścia. Wtedy też przypomniał sobie o ciężkich kajdanach skuwających mu kostki. Niewielkie kroki do jakich był zdolny pozwoliły mu swobodnie przemieszczać się po równej powierzchni – gdyby chciał jednak unieść nogę do wspinaczki, musiałby pozostać na ziemi przegryzając gorzką porażkę. Bezradność jaka wylała mu się na zmarszczoną twarz w momencie gdy to sobie uświadomił była bezdenna. Umrze tu, umrze, a oni porzucą go w lesie jak zbyteczny ładunek, nie dając nawet cienia szansy na ucieczkę. Skulił się pod ścianą, chowając twarz w otulających kolana ramionach. Nagle zachciało mu się rozpłakać – powstrzymywał łzy jedynie nieprzezwyciężonym znużeniem. Nie trwało to jednak długo. Ułożony w relatywnie wygodnej pozycji, osłonięty od chłodu ziemi i wiatru, wciśnięty w kąt pomiędzy ścianą i kufrem przegrał walkę z ostrożnością. Zasnął dokładnie w chwili, kiedy Haku ciekaawsko zajrzał do wnętrza wozu. Zapadł się głęboko w mroczną pustkę pełną rozpaczliwego miałkolenia zza krat i wyciąganych w jego kierunku chudych, wygłodzonych rąk. Był przerażony i niespokojny. Jego umysł chciał się obudzić natychmiast, jednak zmęczone ciało nie odpowiadało...
Aż do momentu, w którym długie, smukłe palce białowłosego wsunęły się w splątane, brudne loki Canisa. Nagle rozbudzony uniósł głowę z kolan, nie do końca pojmując co się właśnie działo. Przez chwilę miał wrażenie że to matka budzi go, by poszedł zapolować na dzikie kaczki. Ciężkie powieki opadały, z trudem utrzymywał na wpół otwarte oczy. W kąciku ust zebrała mu się strużka śliny. Jego nozdrza zaatakował roznoszący się po wozie nieco mdły zapach gotowanego mięsa i polewki. Żołądek zaciśnięty z głodu nagle rozciągnął się, obejmując całe jego ciało. Senność natychmiastowo ustąpiła, skupiając się w kąciku świadomości, wciąż gotowa do ataku. Canis, niepomny ręki we włosach rozejrzał się dookoła, łowiąc ślad zapachu jedzenia. Pożarłby całego konia wraz ze skórzaną uprzężą, a może nawet i dwa. Gdy zlokalizował miskę, kątem oka dostrzegł i skupioną twarz Haku. Zamarł, wciskając się w ścianę i odsłaniając zęby. Białowłosy nie był tym, co życzyłby sobie ujrzeć po przebudzeniu. Przeskakiwał spłoszonym spojrzeniem pomiędzy kotołakiem i miską z zupą, jaką dojrzał nieopodal. Gdyby wyciągnął rękę, mógłby do niej sięgnąć i zabrać poza zasięg Haku. Nie chciał oddawać mu jedzenia, które zauważył pierwszy. Zawarczał gardłowo, nisko, kuląc się i uciekając przed jego delikatnym dotykiem. Warczenie to zagłuszyło po chwili burczenie z okolic napiętego brzucha. Nie dało się już ukryć jakie miał w chwili obecnej priorytety.
Powrót do góry Go down
UsagiBadass Uke
Usagi

Data przyłączenia : 29/06/2017
Liczba postów : 146
We're-cats - Page 2 Tumblr_m3bqkjZKwD1qi94l9o1_500

Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyCzw Lut 07, 2019 11:18 pm

Choć włosy Canisa były poplątane i wręcz błagały o umycie, Haku, rozbawiony jakimś wspomnieniem, uśmiechał się niewyraźnie, trąc między palcami ich kosmyk. Wiedział, że nie powinien. Zapuszczał się na grząski teren własnej pamięci, kiedy sięgał koniuszkami dalej, żeby musnąć miękkie futerko porastające jego uszy. Przełknął ślinę. Już nie siedział pod ścianą, klęczał teraz przy nim, z dłonią w jego włosach, głaszcząc go i wmawiając sobie, że to ktoś inny.
Canis poruszył się; białowłosy drgnął i zaraz znieruchomiał. Zamiast cofnąć dłoń, przytrzymał ją w miejscu jeszcze przez sekundę, nie chcąc przerywać dotyku. Przypomniał sobie, jak jeszcze parę godzin temu kotołak warczał na wszystkich wokół, lecz zignorował to wspomnienie. Nie było przy nim Bruno, nie było Kaia, a Haku nie miał przy sobie broni, lecz trwał tak przy Canisie, dopóki ten sam się nie odsunął.
Wystarczyłoby sięgnąć, a mógłby z łatwością wydrapać białowłosemu oczy. Haku był tego świadom, dlatego wycofał się pod ścianę, lecz wkrótce stało się jasne, że Canisa opuściło bojowe nastawienie z poprzedniego dnia. Burczenie rozległo się głośno i wyraźnie w czterech ścianach niewielkiego powozu, sprawiając, że Haku parsknął cicho. Zerknął w kierunku miski, w którą wpatrywał się i Canis. Nie ufał mu? Myślał, że będą musieli o nią walczyć?
- To dla ciebie – oznajmił. Powoli, by go nie spłoszyć, sięgnął ręką do miski i pchnął ją w stronę kotołaka. Z wypełnionego po brzegi naczynia ulało się trochę płynu, skapując mu na palce. Łyżkę zostawił tam, gdzie leżała wcześniej – jeśli Canis jej potrzebował, sam musiał po nią sięgnąć. Haku nie sądził, żeby chciał się kłopotać. - Niezbyt to dobre, ale spośród nas wszystkich tylko Mikael potrafi gotować tak, by nikogo nie zabić. Nie mamy wyboru. W obozowisku poczęstuję cię czymś lepszym. – Wyciągnął ze skrzyni skórzany bukłak na wodę, po czym położył go na ziemi pomiędzy nimi, w zasięgu ręki ciemnowłosego. To był ostatni; musiał Canisowi wystarczyć. Haku przyniesie później więcej ze wspólnego zapasu, ale nie chciał jeszcze wychodzić. Sokół na niego czekał. Jeśli teraz się na niego napatoczy, nie będzie mógł już wrócić do Canisa.
Podciągnął kolana pod brodę. Instynktownie kulił się, by sprawić wrażenie mniejszego i niegroźnego. Prymitywnymi sposobami zdobywał zaufanie swojego leśnego kota. - Chciałbym później obejrzeć twoje ręce. – Poklepał się po nadgarstku. Bandaże chłopaka były brudne. Jeśli zostawi je w takim stanie, wczorajsze zabiegi pójdą na marne. - Doleo, Canis? Boli? Powinno już być trochę lepiej.
Powrót do góry Go down
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyCzw Lut 07, 2019 11:48 pm

Zatrzymał niezdecydowane, łakome spojrzenie na podsuniętej mu misce. Przez głowę przegalopowała mu myśl że zawartość jest zatruta, lecz zaraz zaginęła w kurzawie wzniesionych wspomnień innych posiłków. Nadprodukowana ślina wyciekała mu prawie poza obręb ust, dlatego przełknął ją szybko i raźno (jak na swój stan) pochwycił miskę, wylewając z niej nieco więcej. Nie kłopotał się łyżką. Dossał się jasnymi ustami do wylewu i przechylił naczynie, wlewając sobie przemocą do gardła całą zawartość w zaledwie kilka chwil. Mało się nie zakrztusił. Od razu też pożałował nieprzemyślanego ruchu, kiedy zaciśnięty przez głodówkę żołądek zakuł i odmówił cichego przyjęcia darowizny. Canis złamał się w pół, mało nie upuszczając drewnianej, topornej dłubanki na podłogę; chwilę powalczył z własną ułomnością, by zaraz bez słowa wylizywać ja do czysta jak dziecko, które po dziesięciu latach zobaczyło plamę miodu. Krztusił się i postękiwał, jednak nie przerywał. Był tak pieruńsko głodny. Mało tego, kiedy już skończył uniósł się nieco na napiętych udach i przywarł językiem do ulanych plam z wcześniej. Gęsta zupa osiadała na jego języku wraz z kurzem i drobinkami, którymi nie zaprzątał sobie głowy. Ważne że mógł jeść, póki było co. Kto wie kiedy dostanie następną porcję od... Haku, który wciąż siedział naprzeciw niego i wpatrywał się niby w rajskiego ptaszka. Canis, teraz już nieco czujniejszy i bardziej opanowany wycofał się na swoje miejsce i plecami przytulił do ściany, przy której wcześniej padł ze zmęczenia. Przepełniony uczuciem sytości stłumił ziewnięcie, nie odpowiadając na jasną, krótką zaczepkę białowłosego. Zbyt wiele już powiedział. Nie chciał by znowu go nie słuchano, dlatego obszedł się bez użycia jakichkolwiek słów. Rzucił ukradkowe spojrzenie w kierunku wciąż odchylonych drzwi do wozu i postanowił, że kiedy tylko ten wykona ruch, czmychnie pod wóz i zakopie się w wygrzebanym pomiędzy osiami dołku. Walczył już tylko z sennością, dlatego powinno pójść mu sprawniej. Narastający ból brzucha sprawiał mu powoli coraz dotkliwszy dyskomfort, dlatego pocierał go końcówkami pazurów, rozmasowując wnętrze. Przygaszone nadciągającym snem dwukolorowe spojrzenie czujnie obserwowało wszelkie zmiany w posturze kotołaka – jego drgający, puchaty ogon, wyrastające na sztorc jasne uszy, ściągnięty na ramię warkocz i czyste odzienie. Prezentował się przy nim niczym biedny, nieokrzesany krewny. Dobrze że miał to dokładnie pod ogonem. Warknął ostrzegawczo kiedy ten zdawał się drgnąć w jego kierunku. Nie czuł się na tyle bezpiecznie żeby opuścić gardę, dlatego ostatecznie postanowił dźwignąć się spod ściany i opierając o nią powrócić do nadanego sobie miejsca bez słowa. Potrzebował dużo snu. Zdecydowanie więcej niż Haku sprezentował mu aż do swojego powrotu. Musiał zregenerować ciało i umysł po długim wylizywaniu bandaży i wystających spod nich skóry. Musiał uspokoić myśli. Strawić to, co wlał w siebie. Odpocząć.
Powrót do góry Go down
UsagiBadass Uke
Usagi

Data przyłączenia : 29/06/2017
Liczba postów : 146
We're-cats - Page 2 Tumblr_m3bqkjZKwD1qi94l9o1_500

Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyPią Lut 08, 2019 2:56 pm

- Powoli – poprosił, ale kotołak jakby w ogóle go nie słyszał.
Zamilkł więc, objął kolana ramionami i w ciszy obserwował Canisa, kiedy ten w kilku łykach opróżniał miskę zupy. Wyglądał jak niekarmione tygodniami zwierzę; Haku począł zastanawiać się, czy naprawdę przespał zaledwie dobę, czy może leżał nieprzytomny przez kilka dni? Czyżby w lasach zabrakło zwierzyny i ta miska kiepskiej zupy to rzeczywiście pierwsza rzecz, jaką miał w ustach od dłuższego czasu? Lub na odwrót, las obfitował w pożywienie i to Haku, poddany kiedyś tresurze i nadal mający w pamięci wyprawy, podczas których zapasy kończyły się przedwcześnie, nim docierali do obozu, lepiej znosił głód?
Chciał go powstrzymać, kiedy Canis zaczął zlizywać z brudnej skrzyni rozlane resztki zupy, ale zrezygnował. Chłopak i tak by nie posłuchał. Bogowie wiedzą, co jeszcze prócz zupy przełknął kotołak. Haku miał nadzieję, że mu się od tego nie pochoruje.
Nie ruszył się z miejsca. Canis skończył rozglądać się za jedzeniem, ale nadal nie wyglądał na ułagodzonego na tyle, by Haku odważył się do niego zbliżać. Zawilgocone, ubrudzone ziemią bandaże trzymały się na miejscu już wyłącznie za sprawą jakiejś niewypowiedzianej modlitwy białowłosego. Mógł się tylko domyślać, jak wyglądały jego nadgarstki pod tkaniną.
Canis nie rozumiał, że Haku próbuje mu pomóc. Widział w nim wroga, i on to rozumiał; nie pierwszy raz przez to przechodził. Czuł jednak uwierającą irytację i niecierpliwość kogoś, kto odegrawszy ten sam scenariusz niezliczoną ilość razy, znał zakończenie i pragnął doprowadzić do niego skrótami, omijając niewygodne przeszkody i wątki poboczne. Canis będzie musiał mu kiedyś zaufać, jeśli chce przeżyć. Nie było wśród łowców ani jednej innej osoby, która przejmowałaby się jego losem. Haku nie wiedział, jak mu przekazać, że im szybciej to zrobi, tym lepiej.
- Poczekaj – wstał, podparłszy się dłonią. Zgarnął z ziemi skotłowany przy ścianie koc, po czym zwinąwszy go, rzucił Canisowi. Chłopakowi powieki opadały ze zmęczenia i wyraźnie miał zamiar wrócić do swojego poprzedniego schronienia, ale Haku stanął między nim a drzwiami. - Możesz tu zostać, ale jeśli nie chcesz, weź przynajmniej koc, żebyś nie spał na samej ziemi. Przeziębisz się. – Wypowiadał wszystko, co przyszło mu na myśl, wiedząc, że Canis i tak rozumie zaledwie pojedyncze słowa. - Ego... eo. Idę. Wrócę później.Za dużo mówisz.Czuj się jak u siebie.
Przecisnął się przez przez niewielką szparę, nie uchylając drzwi, i zamknął je stopą, gdy znalazł się na zewnątrz. Nie oglądając się, by sprawdzić, czy Canis skorzystał z zaproszenia, powłóczystym krokiem ruszył w stronę znajdującego się na uboczu wozu. Idąc, przygotowywał się na karę. Znów kazał mu czekać.


Wymknął się przed świtem, kiedy Sokół, przebudziwszy się, zapadł znów w głęboki sen. Przemknął przez środek obozowiska, poprawiając w pośpiechu ubranie. Starannie spleciony warkocz rozleciał się; chłopak zebrał luźne kosmyki i spiął je w wysoki kucyk. Dotarł do swojego wozu niezauważony; mężczyźni jeszcze spali, odpoczywając przed dalszą drogą.
Zmęczony i przygaszony, po cichu wśliznął się do środka.
Powrót do góry Go down
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyPią Lut 08, 2019 9:45 pm

Wycofał się o krok. Długie ciało białowłosego zastąpiło mu drogę w mgnieniu oka. Być może pośpieszył się z oceną szybkości, jednak w momencie kiedy zwarcie powiek zajmowało mu dziesięć razy dłużej, nie trudno było o lekką nadinterpretację faktów. Zachwiał się, wpadając na kufer z którego jeszcze nie tak dawno temu zlizywał zupę; rzucony mu w locie koc rozsupłał się, zaściełając ciężką płachtą jego brudne kolana. Przekrzywił przy tym głowę nie do końca pojmując co też Haku ma na myśli. Znowu mówił dużo, zupełnie bez ładu, zaś ociężały umysł Canisa nie był w stanie rozsupłać ani jednego ze słów. Drzwi zamknęły się lekko, zasłaniając oddalające się plecy kotołaka. Canis... Został sam.
Nie ruszył się z miejsca, czekając aż białowłosy wróci. Miał wciąż w planach wywlec się pod wóz, gdzie nie byli w stanie go sięgnąć, jednak znużenie dzięki grzejącemu nogi kawałkowi materiału, pełnemu brzuchowi i osłonie od szemrzącego w liściach wiatru pokonały go wreszcie. Skulił się, nieświadomie posłuszny słowom kotołaka, na skrzyni i okrył szczelniej kocem, jakiś czas później zwijając w ludzko-koci kłębek zakopany pod nim aż po czubki uszu. Nie było mu tak wygodnie jak na miękkim mchu, jednak wystarczyło, by poległ bezbronnym kamieniem w otchłani wymuszonego odpoczynku. Niewiele mu się śniło – przede wszystkim widział czarną pustkę, potem coś gonił, przecinając gościńce i zagłębiając się w ostrych krzakach jeżyn. Nie słyszał niczego prócz wibrującej w głowie melodii; ktoś dął w wydrążoną gałązkę, nadając rytm jego szybkim krokom. Zahaczający o pnie drzew ogon szczypał i był gorący. Przez sen, skryty pod kocem szybko acz nieregularnie drżał od skurczów mięśni ud i łydek – był niespokojny, chociaż nieprzytomny. Marszczył przy tym brzydko twarz, zupełnie jak wtedy gdy spoglądał na Sokoła, gdy czuł jego ostry zapach na skórze Haku, gdy przypominał sobie o tym że to on tu rządził. Sen przeradzał się w koszmar. Canis już nie gonił, on uciekał. Tropem saren przeskakujących powalone pnie w ucieczce przed myśliwymi i on uciekał. Gnany gorącym oddechem na karku i smrodem ludzkiego potu, zaciskającym się na nadgarstkach sznurem i kajdanami czepiającymi się jego kostek. Gnał tak, dopóki wycieńczony nie wpadł w bezdenną czerń, gdzie utonął niemo krzycząc i wyciągając ręce do oddalającego się źródła światła. Tam już nie było snów, tylko ciasna, ciemna przestrzeń bez drzwi i okien. Skulony w kącie chował twarz w kolanach, owijając się ciasno ogonem dla choćby względnego poczucia bezpieczeństwa. Canis już nie drżał jak pies podczas pogoni. Leżał spokojnie, ledwie oddychając, śniąc sny bez snów i ginąc pod skołtunionym na jego grzbiecie kocu. Wycieńczenie organizmu zbyt długim czuwaniem wreszcie przejęło nad nim kontrolę – nie obudził się nawet, gdy skrzypnięcie drzwi zaanonsowało powrót białowłosego. Nie rozwarł powiek i do wieczora, tym razem będąc tym, który odsypiał całą wieczność. Dopiero gdy na zewnątrz słońce ginęło za odległymi wzniesieniami zaś ludzie Sokoła rozpalali pierwsze tej nocy ogniska, kotołak miałknął coś nie zrozumiale i rozwarł ciężkie od długiego snu powieki. Ból wciąż do niego nie powracał. Przez piękną, krótką chwilę nie wiedział gdzie jest, ale czuł się dobrze. Było mu ciepło i w miarę wygodnie. Naciągnął na głowę okrywający go materiał i spróbował wrócić do słodkiego letargu. Pamiętał że się bał, jednak nie pamiętał już czego.
Powrót do góry Go down
UsagiBadass Uke
Usagi

Data przyłączenia : 29/06/2017
Liczba postów : 146
We're-cats - Page 2 Tumblr_m3bqkjZKwD1qi94l9o1_500

Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptySro Lut 13, 2019 7:39 pm

Zsunął się po ścianie, wpatrując obojętnie w skulonego kotołaka. Wiercił się niespokojnie, targany jakimś koszmarem. Mógł obudzić się w każdej chwili. Właściwie to Haku powinien go ocucić, uwolnić z okowów nieprzyjemnego snu, ale był zbyt zmęczony. Nie obchodziło go już, że jeżeli czarnowłosy się obudzi, przyłapie go w najbardziej bezbronnym stanie. Potrzebował snu. Na zewnątrz było zimno, do Sokoła ani myślał wracać, a nie zniósłby teraz na sobie spojrzenia Naomi. Zresztą, nadal spała. Nie chciał jej obudzić.
Zaakceptował ryzyko. Przeszukał skrzynie, ale nie znalazł drugiego koca; jedynie starą, dziwnie pachnącą skórę jakiegoś zwierzęcia o sztywnym futrze. Zrezygnował z okrycia, zwinął się w kłębek przy jednym z kufrów i ukrył twarz w ramionach, zasłaniając oczy przed wschodzącym słońcem. Mimowolnie nasłuchiwał i zasnął dopiero, gdy poruszenie po drugiej stronie powozu ustało.

Gdy przebudził się kilka godzin później, Canis nadal trwał pogrążony w głębokim śnie. Powinien coś zjeść, napić się i przede wszystkim zmienić opatrunki, ale rozumiejąc jego potrzebę odpoczynku po tak długim czuwaniu, Haku pokonał swoje opiekuńcze instynkty i znów zostawił go samego. Zajmie się tym później.
Tymczasem oddał się leniwemu, toczącemu się nieśpiesznym tempem obozowemu życiu. Nikt niczym się nie zajmował; pośrodku polany, parę godzin drogi od najbliższego miasta, niewiele było do roboty ponad wyłapywanie świerszczy i rzucanie kamieniami w ptaki, które w końcu przestały nabierać się na przynętę z czerstwego chleba i nie podlatywały więcej do ludzkiego obozowiska. Wszyscy błądzili bez celu, ogłupieni atmosferą oczekiwania. Jutro z samego rana ruszą w drogę do domu. Nic więcej ich tu nie czekało.
Haku podjadał kończące się zapasy, spacerował po najbliższej okolicy, dotrzymywał towarzystwa Naomi, która jak zwykle podczas kilkudniowych wypraw z bandą oprychów Sokoła nie wyściubiała nosa poza drzwi swojego powozu, a kiedy i to zajęcie zaczęło go nużyć, dołączał do mężczyzn zabijających czas grą w karty suto zakrapianą alkoholem. Co jakiś czas zaglądał do Canisa, zaniepokojony nieustanną ciszą. Przyniósł mu jedzenie, chleb i teraz zimną już potrawkę z królika, zostawił w zasięgu ręki bukłak ze świeżą wodą. Czasem przyklękał, żeby sprawdzić, czy oddycha (jak długo można spać?), po czym uspokojony znów usuwał się z wozu. Niecierpliwił się, ale z drugiej strony rozumiał, że nieprzytomny Canis to Canis, który nie sprawia kłopotów. Być może lepiej byłoby dla nich obu, gdyby przespał także podróż i obudził się dopiero, gdy dotrą na miejsce.
Nie tylko Haku dzień upływał w znużeniu spowodowanym brakiem zajęć; pod wieczór został znów wezwany przez Sokoła i zmuszony umilać mu czas swoim towarzystwem, zdołał wymknąć się dopiero tuż przed zapadnięciem nocy. Tym razem przed powrotem do powozu wykorzystał ostatnie promienie zachodzącego słońca i umył się, skryty za okolicznymi drzewami. Długo szorował skórę mydłem i aromatycznym piaskiem, ścierając z siebie jego zapach i wspomnienie dotyku. Gdy skończył, był czerwony i obolały, ale czuł się o wiele lepiej.
Obóz opustoszał. Kufry zostały wniesione do wozów, skóry zwinięte i pochowane, pozostało jedynie ognisko i dwoje mężczyzn pełniących ostatnią wartę. Haku wrócił do siebie; nie był zdziwiony, kiedy spostrzegł, że Canis nadal śpi, ale jego zniecierpliwienie sięgnęło zenitu. Klęknął przy nim. Długo trwał w bezruchu, nasłuchując. Rytm oddechu kotołaka nie zmieniał się, miarowy i spokojny, a on sam nawet nie drgnął, kiedy Haku wszedł do środka. Białowłosy wyciągnął w jego stronę rękę. Dotknął policzka, ramienia, ściągnął z niego koc; Canis trwał nieporuszony niczym głaz, a Haku zamierzał to wykorzystać.
Przygotował miskę z wodą, jakieś szmaty, świeże opatrunki. Delikatnie, by go nie zbudzić, ujął nadgarstki chłopaka i rozciął czarne od ziemi bandaże. Rozwijał je powoli, dopóki nie poczuł oporu; mimo maści tkanina w kilku miejscach przykleiła się do ran, a kiedy pociągnął, poruszyła świeże strupy, sprawiając, że na nowo nabiegły krwią. Spostrzegłszy, że nie zdoła dziś zrobić wiele więcej, odciął luźne fragmenty bandaży i zastąpił je nowymi.
Kotołak przespał jego zabiegi; ośmielony tym Haku postanowił nie poprzestawać na zmianie opatrunków. W końcu przyniósł już miskę z wodą. Równie dobrze mógł ją wykorzystać. Kiedy wrócił, w niewietrzonym powozie wisiał ciężki zapach męskiego potu; poradził sobie z nim, otwierając okna i drzwi, ale przyczyna nieprzyjemnego zapachu nadal leżała przed nim, oblepiona ziemią, w której wykopała sobie legowisko. Haku nie do końca wiedział, jak się do niego zabrać. Zdołał obrócić go na plecy, ale nie dałby rady go rozebrać, nie wyrywając ze snu. Myślał przez chwilę, patrząc na jego łachmany. W końcu sięgnął po nożyczki. I tak wyrzuciłby jego ubrania zaraz po dotarciu do domu. Na resztę drogi pożyczy mu coś swojego.
Rozciął starą, brudną koszulę kotołaka, zamoczył w misce szmatę, wyrżnął z niej nadmiar wody, po czym przyłożył materiał do jego nagiej piersi. Pracował pośpiesznie, niedokładnie, chcąc zdążyć, zanim zaskoczony Canis przydybie go w trakcie tych zabiegów.
Powrót do góry Go down
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptySro Lut 13, 2019 9:20 pm

Spał bardzo, bardzo długo. Regenerował się powoli poprzez wcześniejsze przegłodzenie, szok jaki przeżył i rany jakich doznał. Wielogodzinne, praktycznie kilkudniowe czuwanie zaowocowało brakiem kontaktu tak długo, iż logicznym było sprawdzać czy w ogóle wciąż opłacało się go trzymać we wnętrzu. Haku wykazał się wielkim zrozumieniem, którego Canis nie był w stanie docenić. Pozwolił mu pozostać w bezpiecznym, suchym miejscu i chociaż przynależał do grupy, która namieszała w jego życiu, należało mu oddać wszelkie honory. Gdyby tylko czarnowłosy mógł wyjść ze swojego ciała i spojrzeć na to z szerszej, wszechwiedzącej perspektywy.
Cicho mruczał niczym najprawdziwszy kot, kiedy zwilżony materiał przemywał jego odsłonięte ciało. W tym momencie wciąż był na granicy słodkiego snu i cierpkiej jawy – nie chciał przechylać się w stronę nieprzyjemnej świadomości. Dla niego ręce, które ogołacały go z przyzwoitości nie były dłońmi Haku, a jego mamy, która uważnie pielęgnowała go jeszcze za dziecka, podobnie jak białowłosy przemywając bez potrzeby podnoszenia się z siennika kiedy ciało zaniemogło. Nie było to nieprzyjemne. Nie w momencie, w którym jeszcze nie wiedział, kto znajduje się po drugiej stronie. Zamlaskał ustami mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem i uniesioną do twarzy ręką przetarł rozwierające się powieki. Pomimo iż spał długo, wciąż czuł się jak pokonany atleta. Wciąż miał ogromną ochotę nakryć z powrotem głowę kocem i zanurzyć się w ciemnym, bezdennym oceanie. Otworzył jedno oko i wlepił je w Haku. Nawet na chwilę delikatnie się uśmiechnął. Dopiero gdy wciąż zaspane zmysły wyostrzyły wzrok i zamiast jasnych zarysów dostrzegł całą sylwetkę kotołaka, jego ciało przeszył dreszcz. Haku oznaczał dla niego ból i niebezpieczeństwo. Teraz, kiedy pochylony nad jego nagim (?!) torsem sunął mokrą tkaniną po skórze Canisa sparaliżował strach przed nieznanym. Dlaczego był prawie nagi? Gdzie się podziały jego ubrania? Jak to się stało że białowłosy się nim bawił, a on leżał taki bezbronny? Co jeszcze mu się przytrafiło kiedy spał?
Tknięty nagłym impulsem złapał w okowy długich palców nadgarstek kotołaka, dając mu do zrozumienia że już nie jest zalegającą pod kocem kłodą powalonego drzewa. Twarz wykrzywił mu brzydki grymas; obnażył zęby i zasyczał ostrzegawczo w jego kierunku. Analizował sytuację w jakiej się znalazł. Nieopodal przy skrzyni leżały brudne kawałki szmaty. Kontrolnym spojrzeniem na własne ręce szybko ocenił jakie było ich pochodzenie, rejestrując też fakt że nowe, lepiej zamocowane płótna ciasno przylegają do jego skóry. Wyczuwszy odrobinę atencji rany poczęły delikatnie, acz drażniąco swędzieć. Naruszone strupy, chociaż ich nie widział, aż prosiły się o to by je zerwać. Ledwo powstrzymywał się by nie zrobić tego od razu. Czarny ogon zakołysał się niespokojnie na krawędzi kufra. Postawione na baczność uszy wyłapywały każdy dźwięk. Nie, byli sami. Sokoła ani jego bandy nie było w promieniu kilku metrów. Słyszałby jak ciężko, po ludzku oddychają. Kajdany na nogach wciąż ciążyły. Znaczyło to ni mniej ni więcej jak to, że jego sytuacja nie poprawiła się nawet o jotę.
Aghr, dlaczego nie chcieli go po prostu wypuścić?
Powrót do góry Go down
UsagiBadass Uke
Usagi

Data przyłączenia : 29/06/2017
Liczba postów : 146
We're-cats - Page 2 Tumblr_m3bqkjZKwD1qi94l9o1_500

Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyCzw Lut 14, 2019 8:04 pm

Haku, pracując, zerkał raz po raz na twarz śpiącego kotołaka, próbując wybadać, czy nie nadchodzi moment, w którym będzie musiał prędko zwinąć swój tobołek i uciekać przed jego pazurami na drugi koniec powozu. Jednak im dłużej pracował, tym bardziej się uspokajał, ośmielony kamiennym snem, jaki nadal zdawał się trzymać w swoich okowach Canisa. Doprawdy zadziwiające, jak wiele był w stanie znieść, kiedy był nieprzytomny.
Coraz rzadziej podnosił wzrok znad jego piersi, zamiast oznak nadchodzącego przebudzenia wypatrując drobnych ran, zadrapań i siniaków, na które mógłby coś zaradzić. Kontynuowałby, niezaalarmowany, gdyby nie ręka, która uniosła się w górę; drgnął, wyczekując ataku, lecz zamiast smagnąć Haku pazurami po najbliższej nieosłoniętej części ciała, dłoń powędrowała do twarzy, by rozmasować ociężałe od snu powieki.
Białowłosy znieruchomiał, z mokrą, pachnącą niewyraźnie cytrusowym mydłem szmatą opartą na piersi Canisa. Uśmiechał się, rozanielony jakimś wspomnieniem, i uśmiech ten tak zaaferował kotołaka, że zawahał się o sekundę za długo; gdy wyraz twarzy Canisa przekształcił się w grymas gniewu, było już za późno, żeby się wycofać.
Pochwycony przez kotołaka, powstrzymał się, żeby mu się nie wyrwać i nie wycofać pod jego ostrzegawczym spojrzeniem. Canis był w obecnym stanie niczym więcej jak zwierzęciem. Przestraszonym i nieprzewidywalnym, bo zniewolonym, i jeszcze nie do końca zdającym sobie sprawę z tego, kto znajdował się na drugim końcu smyczy. Racjonalne próby porozumienia spełzły na niczym, lecz czy można się było dziwić, skoro nie rozumieli nawzajem swojej mowy? Choć przychodziło mu to z niemałym trudem, Haku porzucił przyjacielskie, pełne wyrozumiałości i nazbyt przy tym spolegliwe nastawienie wobec swojego podopiecznego.
- Przestań – warknął, strzepując jego dłoń ze swojego nadgarstka. Przysunął sobie bliżej miskę z mydlinami, upewniając się, że nie umknie uwadze rozglądającego się po powozie Canisa. - Z całym szacunkiem, Canis, ale cuchniesz jak zmokły pies. Może gdybyś nie tarzał się cały dzień po ziemi, udałoby nam się tego uniknąć. – Zmarszczył nos, zignorował jego obnażone kły i bez cienia troski wrócił do ochlapywania kotołaka wodą. Potrzebował, żeby ten usiadł i zaczął współpracować; nie wiedział jednak, jak wyrazić tę prośbę w sposób dla niego zrozumiały, więc bezceremonialnie wepchnął szmatę między jego rękę a bok, by wyszorować ciężko dostępne zakamarki. - Pozwoliłbym ci zrobić to samemu, ale spałeś. Swoją drogą, ile można spać? Masz pojęcie, jak długo byłeś nieprzytomny? Już myślałem, że nie żyjesz. To całkiem nieprzyjemne, dzielić wóz ze zwłokami – paplał, jakby chciał w ten sposób odwrócić jego uwagę. W końcu wrzucił szmatę do miski i przysiadł na piętach. Nie był nawet w połowie zadowolony z efektów, Canis wciąż miał na sobie spodnie i nie chciał nawet myśleć, w jakim stanie mogą być jego stopy, ale tym będzie zaprzątał sobie głowę później. - Pewnie jesteś głodny. Na pewno, nie miałeś nic w ustach cały dzień. Dobrze, że schowałem dla ciebie trochę jedzenia, zanim reszta się do niego dobrała. Obawiam się, że teraz niewiele już zostało. – Sięgnął ręką do najbliższej skrzyni, na której nadal spoczywała miska z zimną potrawką i twardawy bochenek chleba. Przełamał go na pół, wyciągnął w stronę Canisa, ale gdy ten sięgnął po niego ręką, zabrał mu go sprzed nosa. - Najpierw ręce – poklepał się po nadgarstku. - Nie mogłem porządnie zająć się twoimi ranami, kiedy spałeś, więc zrobimy to teraz. Dobrze? Trochę zaboli, ale potem dostaniesz chleb.  - Machnął połówką bochenka, po czym odłożył ją na ziemi przy swoich udach; w zasięgu wzroku, aby kusił, lecz na tyle daleko, by zdążył zasłonić go własnym ciałem, jeśli Canis się na niego pokusi. Chwycił go za dłoń i począł powoli rozwijać świeży bandaż.
Powrót do góry Go down
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyCzw Lut 14, 2019 11:43 pm

Został potraktowany z góry. Groźny grymas przerodził się w głupią minę, kiedy zdominowany przez powagę i bezceremonialność Haku nie wiedział co dokładnie się dzieje. Gdzie białowłosy odnalazł swoje jaja i dlaczego dopiero teraz pozostawało dla Canisa tajemnicą, tak samo jak informacje co stało się z jego ubraniami i dlaczego w nim samym coś mu piekielnie nie pasuje. Skołowany poluzował uścisk tak że kotołak mógł z łatwością uwolnić nadgarstek i dalej zabawiać się w przedszkolankę. Misa z tajemniczą zawartością, jak się okazało spienioną wodą, wylądowała nieopodal dając czarnowłosemu możliwość zwęszenia z czym miał do czynienia. Jego nozdrza wypełnił przerażająco cytrusowy, natrętny zapach, od którego zakręciło mu się w głowie. Nie dziwota że nie potrafił odnaleźć Haku bez kontaktu wzrokowego, skoro ten na co dzień przykrywał swoją własną woń sztucznym odorem. Canis raz jeszcze pokazał zęby, kiedy nasączona pianą i wilgocią szmata docisnęła się do jego skóry. Nie, nie chciał, nie tolerował innych zapachów niż swój własny. Czy to dlatego nie wyczuwał nigdzie rodzeństwa? Czy i ich pokryto sztucznym aromatem by ukryć przed zmysłami? Sprytnie i pomysłowo, a jakże bestialsko. Uniósł się gwałtownie, chcąc zaprotestować przed kontynuacją tego procederu, jednak jemu słowa uwięzły w gardle (Haku i tak nie zrozumie), zaś białowłosy spłynął potokiem nieznanych mu wyrażeń.
Słuchał i słuchał, a rozumiał coraz mniej. Nie pomagała nawet próba wyłapania pojedynczych słówek. Najzwyczajniej w świecie słyszał je po raz pierwszy, dlatego trudno było mu dopasować ich znaczenie.
- P...ies? – wychrypiał gardłowo, siląc się z ciężkim do opanowania akcentem. - Pać? – Przekręcił głowę niczym nierozumiejący polecenia szczeniak. Na wepchniętą pomiędzy rękę i bok szmatę zasyczał i zjeżył się, jednak odruchowo uciekł ręką, w ostatecznym rozrachunku pozwalając zmoczyć się i tam. - Canis non capio. Quid est hoc? – Haku skończył go myć, toteż uspokoił się nieco, chociaż jego ogon nadal kołysał się zupełnie jakby wystarczyła chwila by ten zaatakował. Nie spuszczał z białowłosego uważnego wzroku. Swoboda jaką ten prezentował była dla Canisa nowością. Hierarchia jaką wcześniej sam utworzył padała właśnie na łeb, na szyję. Kotołak zachowywał się, jakby podczas snu swojego więźnia przeskoczył o kilka szczebli ku górze, jego samego spychając na dno. Nie było to miłe, jednak póki ten wciąż otwierał i zamykał usta, wypluwając kolejne, szybkie słowa, niczym oczarowany mantrą Canis jedynie siedział z nie do końca mądrą miną i słuchał. - Ah, dzień! Dies, scio hoc. Dies et noctis! Noc, noc! – Uniósł się entuzjazmem kiedy w końcu z ławicy słowotoku wyłowił jedno słowo, nie stanowiące dla niego enigmy. Postanowił się go przez chwilę trzymać. Chwila ta trwała jedynie do momentu, kiedy Hako magicznie wyczarował jedzenie, zaś Canis poczuł jak wszystkie jego wnętrzności natychmiastowo się kurczą. Pojadł sobie przed snem, jednak trwał w letargu na tyle długo, że teraz czuł się wewnętrznie pusty niczym drewniany silos na plony po okresie suszy. Odruchowo sięgnął w kierunku pożywienia, które Haku schował za sobą. Okej, co teraz. Planował mu to dać, czy mieli zawalczyć. Zdezorientowany czarnowłosy położył po sobie uszy.
Ujętą rękę wraz z rozwijanym bandażem natychmiastowo cofnął, wyrywając spomiędzy palców Haku. Zamiast dać mu spokojnie zmienić opatrunki Canis myślał tylko o jedzeniu. Ponownie sięgnął po chleb, jednak białowłosy zasłonił go sobą, po raz wtóry ściągając rękę kotołaka na swoje kolana i rozplątując świeżą tkaninę. Canis wyrwał ją i powtórzył manewr coraz mocniej poirytowany, podobnie jak i uczynił Haku. Cierpliwość białowłosego była nieograniczona. Po szóstym razie dopiero Canis zrozumiał, że nie dostanie chleba, dopóki ten nie pozbawi go otuliny na rękach. Cóż, dla niego w porządku. Bez tkaniny mógłby w końcu wylizać i wydrapać denerwujące otarcia i rany. Czułby się o wiele swobodniej. W końcu zaległ ręką na kolanach swego dobroczyńcy, pozwalając mu pościągać wcześniej umieszczone bandaże i zabrać się za kawałki pozostawionych pod nimi, przylepionych do strupów szmat. Haku przysunął się, oddychając głębiej i pochylając nad zadaniem z pełnią oddania i koncentracji. Chociaż Canis tego nie rozumiał, zapewne chciał mu sprawić jak najmniej dyskomfortu. Jednak na cóż były jego dobre chęci, skoro by pozbyć się nadprogramowego materiału trzeba było naruszyć to, co już zarosło? Canis warknął poruszony, gdy denerwujące swędzenie przeszło wpierw w ćmiące, nieprzyjemne uczucie, potem w nagły, niespodziewany ból. Wrzasnął urywanie, odpychając kotołaka i raniąc go w okolicy tyłu szyi pazurami drugiej ręki. W jego oczach pojawiły się łzy, zaś twarz okryła się woalką niezrozumienia i krzywdy, jakiej doznał. Dlaczego on znowu mu to robił? Dlaczego był miły żeby zaraz potem sprawiać taki ból? Wcześniej gdy zrobił sobie krzywdę nigdy nikt nie traktował go w taki sposób. Rany goiły się na słońcu i wietrze. Wylizane, czyste, oddychające. Teraz, cudaczna medycyna ludzi (nie miał wątpliwości skąd Haku wytrzasnął podobne pomysły tak jak i kajdany na nogach i ręce spętane powrozem) czyniła mu więcej kłopotu. Polała się krew – nie tylko z naruszonych ran Canisa (odsunięty gwałtem Haku nieumyślnie zerwał dwa duże plastry brudnej imitacji bandaża wraz z okazałymi strupami) ale i białowłosego, który podrapany na karku zapewne nie był już taki skory do niesienia pomocy. Canis czmychnął do kąta, kuląc się w nim, drżąc, cicho pomiałkując i starając się oczyścić krwawiące ręce własnym językiem. Głód nagle przestał być decydujący. Teraz myślał tylko o tym nieprzyjemnym, piekącym uczuciu, którego chciał się wyzbyć. Ylva zawsze powtarzała że wylizane do czysta zadrapania goją się szybciej.
Powrót do góry Go down
UsagiBadass Uke
Usagi

Data przyłączenia : 29/06/2017
Liczba postów : 146
We're-cats - Page 2 Tumblr_m3bqkjZKwD1qi94l9o1_500

Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptySob Lut 16, 2019 3:29 pm

- Uhm, pies. Cztery łapy, ogon, uszy, całkiem jak ty – odparł automatycznie, nie kłopocząc się faktem, że zapewne niewiele to Canisowi rozjaśniło. Przyjęta taktyka zdawała się w końcu przynosić efekty; uwaga Canisa została odwrócona, a Haku mógł skończyć, nie ponosząc trwałych uszkodzeń. - Haku też non capio i na twoje nieszczęście niezbyt pojętny ze mnie uczeń, więc mam nadzieję, że prędko przyswajasz. Inaczej będziemy mieli problem. – Zerknął na niego przelotnie. Elis, biegły w mowie Canisa, próbował przekazać tę tajemną wiedzę Haku, lecz prócz niezbyt pokaźnego zasobu słów i szczątkowej wiedzy na temat podstaw gramatyki, białowłosy nie przyswoił nic więcej. Być może rzeczywiście nie był zbyt bystry, a być może odpowiadał za to fakt, że ich wspólne sesje nauki często przeradzały się w coś zgoła odmiennego; koniec końców Haku najlepiej pamiętał jedynie kilka limeryków, a słownictwo z tych groteskowych opowiastek Elliego niezbyt przydawało mu się w sytuacjach takich jak ta, kiedy chciał po prostu poprosić Canisa, żeby usiadł i się nie ruszał. Jak w ogóle było siedzieć? - Tak! – Chłopak mimowolnie uśmiechnął się, zarażony entuzjazmem Canisa, kiedy ten wyłapał z jego wywodu jedno słówko. - Dies et noctis. Dzień i noc.
Entuzjazm prędko jednak ostygł, kiedy Haku musiał sięgnąć do rezerwy swoich pokładów cierpliwości, raz po raz powtarzając manewr z odsuwaniem chleba i ponownym łapaniem dłoni Canisa, by za każdym razem w coraz mocniejszym uścisku ściągnąć ją na swoje kolana. Tylko  w taki sposób pozwolił sobie wyrazić swoje niezadowolenie. Nie krzyczał, nie upominał, nie przytrzymywał go siłą; czekał, aż ciemnowłosy sam sobie uświadomi, że jeżeli chce zaspokoić głód, będzie najpierw musiał poddać się zabiegom Haku. Przy piątym razie doszedł do wniosku, że trafił mu się średnio rozgarnięty okaz. Przy szóstym przytrzymał jego dłoń i odwinąwszy dłuższy niż poprzednio fragment bandaża, zastygł w bezruchu; Canis nie pokusił się więcej o bezpański bochenek chleba, ale Haku na wszelki wypadek, obawiając się podstępu, podniósł go z ziemi i odłożył z powrotem na skrzynię.
- Dostaniesz, obiecałem – mruknął, pochylając głowę nad jego nadgarstkiem. Szkoda mu było wyrzucać świeży jeszcze opatrunek; zwijał, co odwinął, i dotarłszy do starej warstwy tkaniny, odłożył na bok, by wykorzystać później. Przygryzł policzek w zamyśleniu, chwytając koniuszkami palców przyklejony do ran materiał. Pochylił się bardziej, by lepiej widzieć. Maść wchłonęła się całkowicie, barwiąc skórę Canisa na chorobliwy bladozielony kolor.
Będzie bolało bardziej, jeśli pozwoli, żeby stara tkanina wrosła w zasklepiające się rany – z tą myślą zignorował warknięcie kotołaka i pociągnął, odklejając pierwsze pasmo.
Zdławił krzyk, gdy niespodziewany ból spłynął mu piekącym płomieniem po karku. Odepchnięty uderzył bokiem o kant któregoś kufra; wrzask, który wcześniej uwiązł mu w gardle, teraz przerodził się w bolesne skomlenie. Zwiesił głowę, dłoń od razu przykładając do płonącego karku. Przez chwilę nie myślał o Canisie i jego nagłym ataku. Pojękiwał, czekając, aż fala bólu, która przeszywała mu żebra, odejdzie, pozwalając mu znów zaczerpnąć oddech.
Zwierzę, przypomniał sobie. Przestraszone, zranione zwierzę, on nie rozumie, po prostu go bolało i zareagował instynktownie...
Cóż, teraz Haku też bolało.
- Ego iuvo! Iuvo, Canis! Dlaczego nie rozumiesz? – krzyknął, podnosząc się z ziemi. Zaraz jednak zmienił zdanie i klepnął z powrotem na ziemię przy wciśniętym w kąt Canisie. Coś ciepłego spłynęło mu po plecach. Kiedy odjął dłoń od rany, na palcach miał krew. - Widzisz, co narobiłeś? – Pokazał spływające czerwienią palce chłopakowi, jakby wciskał szczeniakowi nos w kałużę moczu. Nie bał się. Nie uciekał, nie wołał pomocy, chociaż pierwsza warta przy ognisku na pewno usłyszała jego uniesiony głos. Był rozgniewany. Ryzykował wszystko, pomagając jakiejś przeklętej przybłędzie, a w zamian otrzymywał ból i to pokrzywdzone spojrzenie, jakby właśnie sam, własnoręcznie i celowo rozdrapał Canisowi rany. W tej chwili nie przypominał mu dłużej Elisa. Ellie nigdy nie podniósłby na niego ręki. - Haku boli. Przestań – rozsierdzony złapał go za rękę, nieuważnie brudząc ją własną krwią. - Nie wolno! Wszystko psujesz. Nałykasz się krwi i będzie ci niedobrze.
Powrót do góry Go down
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptySob Lut 16, 2019 7:09 pm

Haku nie musiał go bardziej straszyć. Canis i tak już był spanikowany, przerażony, skołowany. Pochwycona, odciągnięta od jego twarzy ręka oponowała; napinające się mięśnie drżały aż do ramienia, jednak nie wyrywał się, nie szarpał. Chociaż był już pełnoprawnie dorosłym kotołakiem, jego dziecięce, zeszklone łzami spojrzenie przeczyło wiekowi. Pociągnął nosem, wlepiając je w wykrzywioną gniewem twarz Haku, kładąc uszy po sobie w wyniku zarówno swojego rodzaju skruchy, jak i własnego cierpienia. Miauknął boleśnie kiedy ten zacisnął palce zbyt mocno. Pootwierane przemocą rany sączyły się pomiędzy długimi palcami krwią z niewielką domieszką ropy. Przeciągając nimi po ziemi dał im się zabrudzić, a w efekcie już lekko zakazić. Okolicę ran i poparzeń miał zarumienioną i opuchniętą obwarzankiem bolesnego obrzęku. - Noli irasci, agh, noli me tangere. Dolet mihi. – Ich krew mieszała się w tym uścisku. Haku był wzburzony i chociaż trudno było mu się dziwić, Canis nie rozumiał tego. Przede wszystkim dlatego, iż białowłosy mówił szybko, głośno i przede wszystkim w zupełnie niezrozumiały sposób. Uniesiony ton wwiercał się głęboko w uszy nieprzyjemnym świergotem. - Me paenitet Haku. Ego non faciam iterum.
Chwilowo wywiesił białą flagę. Nie potrafił rzucać się i walczyć kiedy chroniczny wręcz ból promieniował od kości, pełzając pod skórą i szczypiąc w każdy mięsień. Pokolorowana czerwienią własnej posoki buzia wykrzywiła się w smutną podkówkę. Wcześniej myślał o znokautowaniu kotołaka i wywalczeniu sobie drogi do wolności. Teraz nie widział w tym wyjścia – nawet gdyby go powalił i obezwładnił, jak miał uciekać przy grubym łańcuchu i okazałej kłódce, której nie mógł otworzyć nawet kamieniem? Mógł tego spróbować dopiero kiedy przestaną ograniczać jego ruchy. Wtedy odbiegnie chyżo niczym wiatr i zniknie pomiędzy drzewami wykorzystując wyćwiczoną zręczność i wyostrzone zmysły. Teraz mógł jedynie korzystać z gościnności. Zabawne że doszedł do tego dopiero kuląc się pod wozem i było to chyba głównym powodem, dla którego zasnął wewnątrz zamiast wyczołgać się w 'swoje' miejsce. Wyciągnął w jego kierunku drugą, wciąż obandażowaną rękę i sięgnął długich palców wciąż zaciskających się na nadgarstku. Siąknął nosem krzywiąc się lekko kiedy Haku nieumyślne nacisnął na jedną z otwartych ran. - Me paenitet – powtórzył ciszej, ostatecznie kładąc rękę na własnym kolanie. Im grzeczniej się zachowywał, tym lepiej go traktowano. Nie potrafił w pełni tego docenić, bowiem nadal był jak oswajane w niewoli zwierzę, jednak zrozumiał iż czyny niosą za sobą pewne konsekwencje. Skoro przez jakiś czas miał siedzieć uwięziony, wolał to robić bez pomocy Kaia i Bruna, a przede wszystkim o pełnym żołądku. Bochenek chleba jaki schował przed nim Haku wciąż gdzieś tam czekał. Canisowi zaburczało w brzuchu, przez co skulił się nieco bardziej odwracając głowę i zaciskając mocno powieki by nie patrzeć na to co białowłosy robił. Koncentrując myśli na czym innym wcale nie sprawiał że ból przestawał istnieć, jednak jako tako zdobywał kontrolę nad własnym ciałem by nie drapać więcej i nie ranić kotołaka. Ściągniętą nieprzyjemnym grymasem, napiętą twarz skrył w kolanach. Napuszony ogon ślizgał się po drewnianej podłodze nerwowo.
Powrót do góry Go down
UsagiBadass Uke
Usagi

Data przyłączenia : 29/06/2017
Liczba postów : 146
We're-cats - Page 2 Tumblr_m3bqkjZKwD1qi94l9o1_500

Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyNie Lut 17, 2019 7:18 pm

Przepraszam. Nic więcej nie zrozumiał, ale tyle wystarczyło, żeby gniew przygasł w jego oczach, a on sam wreszcie zamilkł, wlepiając wzrok w w nadgarstek, w który nadal wbijał palce. - Wybacz – mruknął, puszczając. Dłoń miał umazaną w krwi ich obu; przemył ją w misce z mydlinami, po czym wytarł we fragment pociętej koszuli Canisa. W powozie słychać było chlupot wody i pociągającego nosem kotołaka. Nikt z zewnątrz nie zainteresował się poprzedzającym je hałasem. Przesadził. Rozsierdzony bólem i frustrującą niemocą dogadania się z ciemnowłosym pozwolił, żeby go poniosło. Utrzymywał, że próbuje pomóc, a teraz sam wyrządził mu krzywdę. Czuł, że zaprzepaścił wszelkie szanse na przekonanie Canisa, że nie on jest tu wrogiem.
Poniekąd jednak osiągnął swój cel; spłoszony niespodziewaną agresją Canis w końcu znieruchomiał i trwał tak, kiedy Haku oglądał jego zaczerwieniony, opuchnięty nadgarstek. Nie wyglądał dobrze. Z jednej z głębszych ran prócz krwi wypływał żółtawy płyn o nieprzyjemnym zapachu; białowłosy ucisnął to miejsce i tylko mocniej zmarszczył brwi, kiedy wydostało się go więcej. To było ponad jego siły. Uczony własnym doświadczeniem i dzięki staraniom Naomi posiadł podstawową wiedzę z zakresu medycyny i pierwszej pomocy, ale teraz nie miał pojęcia jak ulżyć Canisowi. Zachował się nieodpowiedzialnie. Nie dopilnował go, na zbyt długo zostawił samego i teraz w efekcie jego rany spływały ropą, a przebijający się gdzieniegdzie pod zielenią maści czerwony obrzęk ostrzegał przed potencjalnie niebezpiecznym zakażeniem. Haku dotknął wierzchem dłoni jego czoła, sprawdzając, czy nie jest przypadkiem gorące. Obawiał się, czy nie dostanie od tego wszystkiego gorączki; nie mógłby mu pomóc, gdyby zachorował akurat teraz, przed dotarciem do obozu. Ich zapas leków był ograniczony, a Naomi za bardzo bała się Sokoła, by dysponować nimi bez jego zgody.
Westchnął ciężko. Dobrze, że od domu dzielił ich zaledwie dzień drogi. Na miejscu poprosi kogoś, żeby zerknął na Canisa.
- Widzisz, babrałeś się w ziemi i teraz wdała się infekcja. Na co mi się przydasz, jeśli odpadną ci ręce? – wysilił się na żart, unosząc kącik ust w niewyraźnym, wymuszonym półuśmiechu. Jego głos odzyskał wcześniejszy łagodny ton. Kontynuował rozejm, nawet jeśli tylko na chwilę. - Nie płacz, Canis. To na twoje własne życzenie. Nikt ci nie powiedział, że tak właśnie się kończy obtaczanie ran w błocie? – Ze swojej magicznej torby wyciągnął przezroczysty flakonik i wylał odrobinę jego zawartości na skrawek jakiejś tkaniny. Maść, choć ulżyłaby swędzeniu, zapewne wyrządziłaby teraz więcej szkód niż pożytku. Zresztą, Canis zerwał największe strupy. Świąd nie był teraz jego największym problemem.
Przytrzymał jego dłoń, wiedząc, że w pierwszym odruchu, pomimo przyjętej spolegliwej postawy, i tak spróbuje ją cofnąć; następnie prędko i pobieżnie przemył jego rany, by zaraz owinąć je na powrót bandażem. Biała niegdyś tkanina szybko nasiąkła krwią, więc na wszelki wypadek wydobył z torby jeszcze jeden zwitek i ten także owinął wokół jego nadgarstka. Zrobił, co mógł. Nie ruszył jego drugiej ręki. Był zadowolony, że przynajmniej udało mu się zmienić wcześniej okrutnie brudny opatrunek. Resztą zajmie się medyk już w obozie.
Zgodnie z obietnicą nagrodził chłopaka połową chleba, podsunął mu także bukłak z wodą. Kiedy ten skupił pełnię uwagi na jedzeniu, sam sięgnął znów do swojego karku, obmacując palcami zadaną mu przez Canisa ranę. Zadrapania, choć niezbyt głębokie, nadal krwawiły, mocząc mu plecy i koszulkę. Nie widział ich, nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy nie potrzebuje wizyty u Naomi, ale... i tak by do niej nie poszedł. Potrzebował odpoczynku. Chciał zasnąć i obudzić się dopiero, kiedy będą już w drodze do domu.
Rozpiął guziki i zrzucił ubranie. Umoczył kawałek szmaty w tym samym specyfiku, którym potraktował wcześniej Canisa, po czym podał ją chłopakowi. - Pomóż mi. Trzeba to zdezynfekować, a sam nie dam rady – powiedział, odwracając się do niego plecami. Odgarnął na bok śnieżnobiały warkocz i pochylił głowę. Dłoń położył na łydce, w okolicy rękojeści schowanego w wysokim bucie noża. Choć położył uszy płasko, wyeksponował kark, a ogon oparł swobodnie na nodze Canisa, całym sobą pokazując, że mu ufa, był przygotowany na ewentualny atak. Bądź co bądź, to nadal dzikus.
Powrót do góry Go down
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyNie Lut 17, 2019 8:55 pm

Poddał się jego zabiegom nie bez ociągania. Współpraca z jego strony koncentrowała się na próbach omijania wzrokiem gardła Haku – gdyby się na niego rzucił i w nie wgryzł, mógłby mieć nie lada kłopoty. Majstrujący przy jego ręku kotołak zdawał się mieć tego pełną świadomość. Chociaż bardziej rozluźniony, żeby nie powiedzieć ufny, wciąż trzymał się pod takim kątem by mieć Canisa na oku, a przynajmniej do momentu, w którym ten, już jako tako czysty i obwiązany, dostał okazję zatopienia kłów w lekko już stwardniałym chlebie, sycąc tym samym domagający się uwagi żołądek. Pochłonął go w kilku niezbyt męczących kęsach – odstąpiona mu połówka rozmiarami przypominała ledwie dwie jego pięści, czyniąc z siebie tym samym ledwie przystawkę wobec gęstej zupy jaką siorbał łapczywie ostatnim razem. Zawiedziony tym Canis rozejrzał się po wnętrzu wozu, doszukując się oznak myszkowanych przez białowłosego resztek, które mógłby użyczyć na wieczne nieoddanie. Nie był w tym wybredny. Najzwyklejsze leśne jagody, czy chudy, uwędzony nad ogniskiem ptaszek spełniłyby zadanie. Wobec braku zapachu poświadczającego bogactwo kotołaka musiał się jednak zadowolić wyzbieranymi z kolan okruszkami i kilkoma łykami zimnej wody. Tym oraz nadstawiającym karku Haku, który z nieznanych mu powodów usiadłszy plecami do niego powiedział coś w swoim języku i wręczył mu brzydko pachnącą, mokrą szmatę. Canis przekrzywił głowę nie do końca rozumiejąc czego się od niego wymaga. Zadrapana, jasna skóra na ramionach Haku broczyła świeżą krwią, barwiąc mu część włosów i ubranie. Niepewnie, wolno, spięty i gotowy do ucieczki w kąt czarnowłosy na kolanach zbliżył się do kotołaka i z tkaniną w ręku pochylił nad jego karkiem. Wciągnął przyjemny zapach ciepłej posoki. Opierając się na dopiero co oczyszczonej ręce skrzywił się, zasyczał i uniósł do klęczącego pionu, uświadomiwszy sobie że powinien trochę uważniej rozkładać ciężar przez jakiś czas. Opuchnięcia, które skryły bandaże wciąż pulsowały tępym bólem, czyniąc dyskomfortem nawet wspieranie się na rękach. Pamiętawszy o tym, przysiadł na piętach tuż za wyeksponowanym karkiem białowłosego i ułożył umoczoną w tajemniczym specyfiku, śmierdzącą szmatkę białowłosego bezpośrednio na czerwonej, uparcie cieknącej plamie. Ta szybko zabarwiła się od krwi, ścierając jej nadmiar, lekko hamując dalsze wydobywanie się, jednak rozmazując to, czego już nie była w stanie wsiąknąć ze skóry do własnego wnętrza. Odrzuciwszy ją gdzieś w pobliże lewego uda Canis uciekł się do jedynego uznawanego przez siebie sposobu radzenia sobie ze skaleczeniami i niedogodnościami zewnętrznymi. Wysunął język, przywarł nim do naciętej pazurami skóry i przejechał szorstką powierzchnią, zlizując pęczniejącą świeżo plamę. Ślina w wielu kulturach plemiennych była uważana za najdoskonalszy antyseptyk i tylko dziwni ludzie mogli wynaleźć sztuczne, nienaturalne zamienniki. Czarnowłosy pochwycił drżącą od promieniującego bólu świeżo naruszonych pamiątek po sznurze ręką rąbek zaczerwienionej już szaty białowłosego, odsłaniając dalszą partię jego skóry. Nie odsunął się, póki nie zlizał i nie zatamował wszystkiego, pozostawiając ślady po własnej agresji względnie czyste i rumiane – gotowe do zasklepienia się, a następnie wniknięcia w skórę jasnymi, cienkimi bliznami. Wtedy też odsunął się od kotołaka, spuszczając głowę i powracając, już bez wspomagania się dłońmi, na swoje miejsce pod ścianą. Kształtujące się strupy swędziały i drażniły pod bandażem. Zarumienione zakażeniem, napęczniałe krwią i ropą rany szczypały i sprawiały dyskomfort. Pamięć o nich, jaką przywróciło rozplątanie bandaży nie pomagała mu nie trze rękami o chropowatą powierzchnię drewnianej ściany. Nie przynosiło to ulgi. Mając świadomość ile czasu kotłował się pod narzuconym na głowę kocem teraz żałował że to już za nim. Gdyby był w stanie odpłynąć po raz kolejny, byłby szczęśliwszym kotem. Oblizał dłonie, którymi następnie przetarł twarz, zmazując z niej zaschnięte już smugi. Skulił się także, przytulając do podsuniętych pod brzuch kolan by zatrzymać jak najwięcej nagromadzonego ciepła. Stopy otulił ogonem, owijając go dookoła siebie. Powrócił do tarcia pozawijanymi w metry białych skrawków przedramionami o własne nogi, odnajdując względne ukojenie zajęciu umysłu narzuconym sobie zadaniem. Z Haku więcej nie rozmawiał. Obaj i tak niczego by nie zrozumieli.
Powrót do góry Go down
UsagiBadass Uke
Usagi

Data przyłączenia : 29/06/2017
Liczba postów : 146
We're-cats - Page 2 Tumblr_m3bqkjZKwD1qi94l9o1_500

Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyPią Mar 08, 2019 10:05 pm

Spiął się w oczekiwaniu na ból, a kiedy ten nadszedł, cichy syk uciekł spomiędzy jego zaciśniętych warg. Zwiesił głowę nad kolanami. Antyseptyk szczypał w kontakcie ze świeżą raną, ale Haku przyjął dyskomfort z ulgą. Spodziewał się poczuć znów znajomy już dotyk pazurów lub zębów czarnowłosego; chłodna szmatka i następujący po niej ciepły ból niosły nadzieję, że być może na ten wieczór topór został kopnięty gdzieś na bok i żaden więcej po niego nie sięgnie, przynajmniej dopóki nie dojadą do obozu.
Szmatka uniosła się i białowłosy otworzył powieki, zauważając, że minęło już kilka sekund więcej niż poprzednio, nim ponownie dotknęła jego skóry. Kiedy wróciła na swoje miejsce, była mokra, gorąca, szorstka i zdecydowanie nie była szmatą. Poczuł dotyk jego dłoni przez cienki materiał koszuli. Znał to uczucie. Pamiętał.
Dłoń, zaciśnięta w pięść gdzieś przy rękojeści ostrza, rozluźniła się, a on podciągnął kolana pod brodę, uważając, by nie wystraszyć Canisa żadnym gwałtownym ruchem. Pozwolił mu skończyć, co zaczął, a sam... oddychał. Głęboko, powoli, ściskając w ręce nierówno obciętą końcówkę warkocza i odganiając sprzed oczu napływające obrazy, starając się nie skupiać na nich wzroku, dopóki same nie odejdą. Nie potrafił wyłączyć obrazkowego teatrzyku we własnej głowie. Sam to sobie robił, skazywał na świadkowanie po raz kolejny wydarzeniom, które już dawno minęły. Im usilniej starał się o tym nie myśleć, z tym większym uporem umysł podsuwał mu kolejne migawki, urywki wspomnień pełne zapachów, uczuć i dźwięków, których wolałby teraz nie pamiętać. Powinien był go tam wtedy zostawić. Nie mógł nic dla niego zrobić. Elliemu też nie potrafił pomóc. Tylko przeciągał nieuniknione.
Wymruczał coś, co zapewne miało być podziękowaniem, naciągnął koszulę z powrotem na ramiona i zapinając guziki, przemaszerował przez powóz, na drugą stronę, gdzie na starym kufrze spoczywała druga połowa bochenka i wystygła potrawka o nieprzyjemnej konsystencji. Odgryzł spory kęs chleba, zanim wraz z miską przekazał go Canisowi. Był głodny, choć nie na tyle, żeby wychodzić z powozu w chłodną noc.
Opróżnił miskę z mydlinami za drzwi powozu; powinien kazać Canisowi samemu dokończyć kwestię swojej higieny, szczególnie że to ochlapanie wodą, które zaserwował mu wcześniej Haku, ciężko było nazwać myciem. Nie wiedział, co zniechęcało go bardziej; perspektywa niezdarnej komunikacji i pokazywania na migi gdzie, jak i dlaczego powinien się umyć, czy oglądania paradującego nago po jego własnym wozie sobowtóra Elisa. W końcu obie przyczyny złożyły się na jedną, leniwą wymówkę. Po prostu nie miał ochoty.
Rzucił pod nogi Canisa wyciągniętą z kufra koszulę, porwał z ziemi koc, którego mu wcześniej użyczył, zarzucił go sobie na grzbiet i zwinąwszy się w kulkę pod drzwiami (na wypadek gdyby jego podopieczny planował wrócić do swojego legowiska w ziemi), zamknął oczy. Był tak zmęczony, że zniknęła obawa, iż Canis przegryzie mu w nocy gardło. Chciał spać. W najgorszym wypadku po prostu się nie obudzi.


Bogowie okazali się jednak być (nie być?) łaskawi, gdyż ocucony kołysaniem wozu i w końcu nagłym postojem, który rzucił nim o drzwi powozu, otworzył oczy. Było ciemno; przez sen zarzucił sobie koc na głowę i dopiero kiedy się z niego wyplątał, zdołał skonstatować, że południe już dawno minęło, a oni wjechali do niewielkiej górskiej wioski, którą od ostatnich kilku lat zwykł nazywać domem.
Zamlaskał, podnosząc się do siadu. Przebudził się po nocy, ale zaraz po tym zmusił do ponownego zapadnięcia w sen, i w ten sposób przespał całą podróż. Niepokojony, a przynajmniej nie na tyle, by zdołało go to wyrwać z nieprzytomności.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmił w przestrzeń, dopiero chwilę później zadając sobie trud odszukania Canisa wzrokiem. Patrzył na niego obojętnie, bez emocji, w myślach już pochłonięty planowaniem. Musiał pomóc Naomi, spotkać się z Sokołem, zaaranżować Canisowi wizytę u lekarza a zaraz potem długą, pełną aromatycznych olejków kąpiel, żeby zmyć z niego do reszty zapachy lasu. Zajęty własnymi sprawami, nie pomyślał, że dla Canisa szykował się dzień pełen niepokoju i niezrozumienia, podczas którego będzie musiał poddać się zabiegom nieznajomych mu ludzi o tajemniczych intencjach. Haku zamierzał towarzyszyć mu na każdym kroku, jeśli to jakieś pocieszenie.
Na zewnątrz rozlegały się odgłosy kroków, ciężkich skrzyń zrzucanych z wozów na ziemię i echo rozmów kobiet i mężczyzn, którzy witali podróżnych po długiej nieobecności. Śmiali się, psy szczekały na powitanie, gdzieś słychać było nawet dzieci. Dla zagubionego wędrowca ich wioska niczym nie różniła się od wielu innych mijanych po drodze. Dopóki nie zawędruje w jej głąb.
- Muszę zrobić parę rzeczy. – Przeciągnął się, oparł łokciem o klamkę, po czym kopniakiem otworzył drzwi, wpuszczając do środka świeże powietrze. Gwar na zewnątrz przybrał na sile. - Zapytam, czy Naomi spojrzy na twoje ręce. Potem dostaniesz jedzenie. – Dotknął nadgarstków, ust, wykonał gest, jakby odwijał bandaże. Wykonywanie tych znaków przychodziło mu coraz naturalniej.
Rozplątał warkocz, przeczesał włosy szczotką, po czym splótł je na karku w luźny kucyk. Koszulę miał miejscami poplamioną krwią; nie zauważył, kiedy wczoraj zmieniał Canisowi opatrunki. W pierwszej kolejności będzie musiał wrócić do domu, zmienić ubrania na świeże.
- Bruno cię stąd zabierze, dobrze? Wrócę do ciebie później. – Wychylił twarz za drzwi, łapiąc ciepłe promienie wiosennego słońca. Po kilkunastu godzinach w ciasnym, dusznym powozie strasznie mu tego brakowało. - Canis? – spojrzał na niego, zanim wyskoczył na zewnątrz. - Esse bonus – dodał, nie będąc do końca pewnym, co właściwie powiedział. - Zachowuj się. Proszę. Nie utrudniaj. – Popatrzył mu w oczy, jakby mógł w ten sposób telepatycznie przekazać mu znaczenie swoich słów, po czym w końcu wyszedł z powozu, zostawiając Canisa samemu sobie. Brunowi polecił, by z pomocą Kaia przyprowadził go za godzinę do domu Naomi. Chciał przy tym być, na wypadek gdyby jego kotołak postanowił znów spróbować wydrapać komuś oczy, więc nie tracąc czasu odbiegł w swoją stronę, by jak najszybciej uporać się z obowiązkami.
Powrót do góry Go down
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptySob Mar 09, 2019 5:17 pm

Od kilku dobrych chwil nasłuchiwał przestraszony tym, co się dookoła niego działo. Wcześniej naciągnął na grzbiet darowaną przez Haku koszulę, długo męcząc się z tym gdzie przód, a gdzie tył. Nowatorskie, cywilizowane wynalazki były ponad jego umiejętności. Potem wszystko wyglądało jakby nagle ktoś odciął mu dostęp powietrza – powieki opadły, zaraz za nimi głowa a do tej pory spięte, wciśnięte w kąt ciało sflaczało przygniecione ciężarem snu. W skulonego pod drzwiami Haku wpatrywał się na tyle długo że przez maleńką, okratowaną wyrwę w drzwiach przestało wpadać nawet światło rozpalonych pochodni. Coś szarpnęło wozem – koła potoczyły się z chrzęstem po piachu i kamieniach, zaś przytroczony do przodu wałach zarzęził marudnie – widać i jemu nie spodobał się fakt iż ruszają. Canis objął się ramionami odnajdując w tym odrobinę urojonego poczucia bezpieczeństwa. Potem, kołysany ruchami wozu, twarzą wtulony w rękawy odpłynął, niosąc się daleko poza ciało i aktualnie beznadziejną sytuację. We śnie wprowadzał najmłodszego Olende w tajniki polowania na kuropatwy.
Z letargu ocknął się na długo przed białowłosym i struchlał. Otarłszy strużkę śliny sączącą mu się w kąciku ust wznowił przerwany snem rytuał ocierania się rękami o wszystko, co miało choćby względnie chropowatą powierzchnię. Względna była w tym także ulga – wcale nie czuł się lepiej, jednak zajmował czymś swój umysł. Kołyszący się na wybojach wóz nie uspakajał go ani trochę, zaś blokujący drogę ucieczki Haku i kajdany wciąż skuwające jego nogi boleśnie przypominały mu że jest uziemiony jak niegrzeczny, niereformowalny kociak. Tak, przed nim rozpoczynał się nawet nie dzień, a tydzień, miesiąc, przy niewielkiej dawce szczęścia wręcz cały rok nerwów, wrażeń i zmienianego środowiska. Porzucał stare życie wolnej istoty i w bólach przeobrażał się w najzwyklejszego, najpodlejszego niewolnika na usługach ludzi, chociaż wciąż nie był tego faktu tak do końca świadom.
Haku pozostawił go z całą masą pytań i niezrealizowanych próśb o pozostanie. Głos ugrzązł mu w gardle dławiony feerią nowych zapachów, ujadaniem psów kręcących się poza wnętrzem pojazdu i niezliczoną masą nowych zapachów, od których zakręciło mu się w głowie. Nie łowił pośród tego zbiorowiska znanego sobie miaukolenia porwanych kociąt. Oswajał się powoli z myślą że długo się z nimi nie spotka, jednak myśl od nora atakująca jego nadzieje rozrywała mu boleśnie serce. Boleśnie także odczuwał niekorzystną pozycję w jakiej przeczekał cały poranny rytuał białowłosego. Kiedy ten wyskoczył z wozu, Canis bezwiednie rzucił się w pogoń, zatrzymany gardłowym, niskim psim warkotem od jakiego zjeżyły mu się włoski na karku i napuszył cały ogon. Syknął głucho wycofując się pod ścianą, trafnie rejestrując że gdzieś po prawej stronie jego woń wyczuł jeden z nieznanych mu, wrogo nastawionych psów. Dźwigając się nieco ulokował całe ciało wraz z wachlującym nerwowo chwostem na skrzyni. Im wyżej tym czuł się pewniej. Z chęcią wdrapałby się teraz na jakieś drzewo bądź chociażby dach wozu, jednak pierw musiałby wyczołgać się na zewnątrz, a to nie uśmiechało mu się chwilowo bardziej niż siedzenie w środku. Nastroszony, czujny niczym młode jagnię w trawie spożytkował tak cały dany mu przez Haku czas, nim światło wpadające do ciasnego wozu zastawiła mu barczysta sylwetka Bruna. Mężczyzna zaklął szpetnie po raz kolejny mierząc się z dwukolorowym spojrzeniem kotołaka. Canis zgarbił się nieco odsłaniając zęby i sycząc przez nie na wyciągniętą w swoim kierunku rękę. Ich przyjaźń była nieco bolesna i skomplikowana – wiązały ich uczucia silnej odrazy i życzenia bolesnej śmierci, chwilowo nawet mocniejsze niż wobec samego Sokoła. Wystrzelona w kierunku czarnowłosego mięsista łapa o milimetry minęła się z jego twarzą. Canis pośpiesznie uznał to za uśmiech losu, parskając na koordynację ruchową dryblasa i atakując pazurami jego przedramię. Dopiero gdy serdelkowe paluchy zacisnęły się na włosach tuż za jego uchem poznał prawdziwy zamiar tego „źle wymierzonego” ataku – Bruno wcale nie celował w środek jego twarzy, odwracając sprytnie uwagę kotołaka brzydkim grymasem twarzy i drugą, mierzącą w niego łapą. Gdy pochwycił go pewnie za loki, szarpnął nim do góry i wsłuchany w żałosny miauk pociągnął za sobą wyrywając z wcześniej zaanektowanego kąta. Canis rozdarł się na cały wóz, wbijając w twardą, bydlęcą, naoliwioną skórę, którą wcześniej Bruno owinął sobie przedramiona (sprytnie) pazury i ślizgając się nimi nie odnajdując punktu zaczepienia. Jeden do zera dla podłego człowieka, który wyszarpał go na światło dzienne, gdzie pobudzone jego syczeniem kundle zakotłowały się pomiędzy ludzkimi nogami w koncercie warczenia i poszczekiwania na obcego. Canis, prostując kolana by zminimalizować ból jaki sprawiało mu ciągnięcie za włosy sięgnął ostatecznie ku dłoni mężczyzny, która już nie tak zmyślnie powitała jego pazury ciepłym, miękkim mięsiwem oranych nimi palców. Bruno zaklął wcale szpetnie, spluwając w bok i siłą napiętych mięśni targając Canisem o zewnętrzną ścianę powozu. Ten jęknął, napotykając rozpędzonym od zamachu ciałem twardy, okuty żelazem opór. Skute nogi zaplątały się o siebie i znowu zawisł, miaukoląc jeszcze boleśniej bowiem krwawiące teraz palce wcale się nie poluzowały, wyrywając tym razem z jego głowy garść czarnego włosia. Pośród nieznajomych twarzy ujrzał przechodzącego herszta – ten nie poświęcił mu wiele uwagi jedynie na chwilę kątem oka spoglądając w jego kierunku. Canis jakby struchlał, milknąc i nieruchomiejąc. Napięcie pomiędzy nim a Sokołem było wyczuwalne przez wszystkich. Śledził każdy jego ruch jak na polowaniu. Dopiero gdy ten odszedł, czarnowłosy ponowił wściekłą defensywę. Wtedy też dla zgromadzonych, jeszcze nie zapoznanych z nowym nabytkiem watahy odbył się najżywszy teatrzyk jakiemu mieli okazję świadkować od niepamiętnych czasów. Sokół nigdy nie przywoził zdobyczy do domu, czyniąc wyjątek jedynie dla ślicznego jak panienka białowłosego. Teraz, targający się wściekle na krótkie smyczy z ramienia Bruna Canis był jak źródło światła dla ciem zebranych w mrokach nocy. Dookoła zrobiło się gwarniej, rozentuzjazmowane nowym zapachem psy zagęściły ruchy pomiędzy swoimi ludźmi a podirytowany całą tą sytuacją mężczyzna przeklinał tak, jak nie przystało przy kobietach. Te, podbierając rękami boki niczym długoszyje jaszczurki z południa wyciągały się w górę i w boki żeby lepiej przyjrzeć się zmaganiom dryblasa z niekoniecznie posłusznym, rozszalałym kotem. Canis kopał po łydkach Bruna, warczał, przeklinał i drapał na oślep. Drugi raz pchnięty na wóz spotulniał tylko na chwilę oszołomiony nagłym bólem w okolicach dołu kręgosłupa. Ktoś wyciągnął w jego kierunku ciekawie rękę. Wystraszony tym Canis spiął się jeszcze bardziej i kłapnął zębiskami w odpowiedzi na urojony atak. Te, zamiast zagłębić się w miękką tkankę zacisnęły się na kawałku napiętej szmaty, którą inny ktoś z zaskoczenia wcisnął mu do buzi niczym końskie wędzidło.
- Gryziesz skurwielu? No to spróbuj teraz – wesoło zaświergotał Kai nieopodal płasko położonego po włosach kociego ucha. Zaraz potem złapał go za szarpiące się z Brunem ręce i przemocą odciągnął do tyłu. Canis próbował walczyć z brutalną siłą, jednak wykręcone w barkach ramiona, dłoń wciąż szarpiąca go za włosy i knebel w ustach ograniczały pole jego manewrów. Kai odczepił łańcuch. Odciągany od wozu w kierunku cyruliczej chatki zapierał się nogami i wierzgał niczym najprawdziwszy, dziki mustang. Kai nie przygotował się na spotkanie z nim tak zmyślnie jak Bruno, dlatego zarobił kilka dodatkowych, płytkich ran po pazurach, gdy nieumyślnie poluzował uścisk własnych dłoni. To ostatecznie doprowadziło go do rozdarcia drugiego kawałka szmaty jaką związał sobie w pasie grube, domowe gacie i związania nim jeszcze niezagojonych nadgarstków. Bruno, by na ten czas spacyfikować przesyłkę zaserwował mu twardą plombę prosto w napięty brzuch. Canis mało nie wyrzygał niesmacznego kleiku i chleba jakim uraczył go Haku. Zawartość żołądka cofnęła mu się do przełyku kwaśną falą i zawisł w mocnym uścisku, dając Kaiowi czas na uczynienie dodatkowych pęt. Wtedy też, zaciągnięty przed dom Naomi niczym szmaciana lalka, rzucony został pod ścianę, przed którą zaraz stanął i już nie tak wesoły mężczyzna. Blokował mu ewentualną drogę ucieczki, chociaż kajdany na nogach, knebel w ustach, obity brzuch i spętane ręce raczej nie wróżyły udanej ucieczki. Bruno zapukał w krzywe drzwiczki i odpowiedziała mu cisza. Korzystając z tej okazji Kai zaserwował Canisowi kopniaka prosto w twarz, odwdzięczając się tym samym za malownicze wstęgi krwawiących pręg na przedramionach. Coś chrupnęło i usta kotołaka nabiegły świeżą juchą, którą i bez knebla ciężko byłoby przełknąć bez dławienia się. Sponiewierany, pobity, potraktowany jak najzwyklejsze zwierzę skulił się pod ścianą kryjąc twarz w ziemi. Łzy bólu zmieszały się z piaskiem osadzając brudnymi plamami na jego policzkach.
Zanim na horyzoncie zamajaczył Haku z rzeczoną lekarką, w towarzystwie widocznie uradowanego Kaia i naburmuszonego Bruno Canis spędził jeszcze dobrych dwadzieścia minut. Czas był dla niego pojęciem względnym – nie posiadał zegarka i rozeznawał się jedynie za pomocą ułożenia słońca na niebie. Słońca, do którego był teraz zwrócony plecami. Bojąc się jednak tego co mogło nastąpić nie odrywał twarzy od ziemi, dławiąc się śliną, krwią i żółcią, jaką w nim wzburzyli. Chętnie wygarnąłby im to i owo, jednak stojąc na straconej pozycji mógł jedynie drżeć i liczyć na to, że tak jak Haku mu obiecał – wszystko będzie okej. Może nie w najbliższej przyszłości, ale kiedyś, kiedy będzie mógł stanąć naprzeciw swoich nowych kumpli, napluć im w twarz i nie dostać za to wpierdolu na nierównych warunkach.
Powrót do góry Go down
UsagiBadass Uke
Usagi

Data przyłączenia : 29/06/2017
Liczba postów : 146
We're-cats - Page 2 Tumblr_m3bqkjZKwD1qi94l9o1_500

Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyNie Mar 10, 2019 8:34 pm

Mężczyźni rozładowywali ładunek z wozów. Przy drodze zaroiło się od ludzi, roznoszących łupy do chat i magazynów, bezczynnie przyglądających się pracy innym oraz ciekawych, co takiego tym razem przywieźli z wyprawy. Ciężko było manewrować w tłumie. Ktoś zaraz wcisnął Haku w dłonie miskę zupy, ktoś inny pociągnął go za łokieć, gdy przykładał brzeg do ust, i tak dopijającego w biegu zupę zaciągnął do Sokoła, który już, ledwo dojechawszy, miał mu do przedstawienia długą listę sprawunków. Chłopak przyjął rozkazy bez słowa i tylko kołyszącą się nerwowo końcówką puszystego ogona dawał wyraz rosnącej irytacji. Większość tych rzeczy była w zasadzie bezsensowna i miała na celu jedynie wypełnić mu dzień, pozbawić czasu na myślenie o czymkolwiek innym niż Sokół i interesy obozu. Choć zazwyczaj wolał robić cokolwiek niż tkwić bezczynnie w chacie herszta jak w pierwszych latach, teraz jego wymyślne zadania jedynie odwlekały moment ponownego spotkania z Canisem. A tylko bogowie wiedzą, co ten zdąży nawyprawiać, jeśli zostawi go na zbyt długo samego.

Minęła ponad godzina, nim kotołakowi udało się wreszcie wymknąć z zasięgu wzroku swojego pana. A to oznaczało, że Bruno i Kai zajęli się Canisem, zanim zdołał do nich dołączyć. Na wszelki wypadek sprawdził wóz, ale ten stał już w innym miejscu, a jedynym śladem po Canisie były strzępy jego starej koszuli i ciężki zapach leśnego kota, który nadal przyciągał wszystkie okoliczne psy.
Odszukał więc Naomi, która nie kryjąc ciekawości już wcześniej zgodziła się spojrzeć na ich nowy nabytek; nie była naczelnym medykiem w wiosce, właściwie dopiero niedawno przestała być zaledwie adeptką, ale tylko z nią łączyły Haku na tyle zażyłe stosunki, by mógł liczyć na jej dyskrecję i bezinteresowną pomoc. Podczas gdy reszta podróżnych rozeszła się do swoich domów, ona nadal krążyła wokół wozu, wyciągając ze środka coraz to kolejne torby, pojemniki i skrzynie, nie pozwalając, by ktoś poza nią dotykał delikatnych materiałów.
Minęło kolejne kilkanaście minut, nim wspólnymi siłami wypakowali resztę. Kobieta zarzuciła na ramię dwie torby, Haku chwycił najcięższą ze skrzyń i razem ruszyli ścieżką w stronę jej domu. Rozmawiali, dopóki na horyzoncie nie zamajaczyła chatka, a przed nią dwie wysokie, potężne sylwetki. Chłopak urwał wpół zdania, usiłując dopatrzeć się trzeciej. Dopiero gdy podeszli bliżej, spostrzegł że leży bez ruchu pod ścianą budynku.
Z impetem odstawił skrzynię na ziemię i resztę drogi pokonał truchtem.
- Uważaj, to... – Naomi urwała, kiedy poukładane w kufrze fiolki zabrzęczały dźwięcznie. - ...delikatne.
Haku padł na kolana przy Canisie, złapał go za ramię i poderwał do siadu, szacując szkody. Spętany, brudny, na policzkach nadal miał wyschnięte ślady łez. Białowłosy wyjął mu z ust brudną szmatę i ujrzawszy na niej krew, rzucił nią w Kaia. Dryblas wzdrygnął się, instynktownie cofając o krok.
- Prosiłem cię – wstał, zwracając się do Bruno; Naomi dotarła w tym czasie pod dom, ciągnąc za sobą ciężką skrzynię – mówiłem, że nie wolno go uszkodzić. To – wycelował palec w leżący na trawie knebel – co to ma być? Co powie Sokół gdy się dowie, jak obchodzicie się z towarem? Was jest dwoje, nie potraficie poradzić sobie z jednym kotem? – Tym samym palcem szturchnął w pierś Bruno, który wyraźnie zagotował się ze złości na tę poufałość, ale wytrwał w bezruchu.
- Rzucał się – odparł beznamiętnie i splunął mu pod nogi, a Kai jakby na potwierdzenie jego słów skrzyżował na piersi poharatane ramiona. - Następnym razem załóż pchlarzowi kaganiec. Gdzieś go jeszcze masz, prawda? – Bezkształtne usta wykrzywiły się w półuśmiechu, a Haku starłby mu go pięścią, gdyby nie drobna dłoń Naomi, która wzięła go pod ramię.
- Zajmijmy się nim, co ty na to? – zaproponowała i uniosła lekko brew, gdy na nią spojrzał. Choć się uśmiechała, wzrok miała poważny; Haku nie zajęło długo by domyślić się, dlaczego. Podczas podróży rzadko wychylała nos z powozu. Teraz, w czasie gdy Haku sprzeczał się z Bruno, po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć się Canisowi. Nie umknęło jej porażające podobieństwo, podobnie jak zaaferowanie, z jakim białowłosy reagował na jego krzywdę. Być może już żałowała, że zgodziła się przyłożyć do tego rękę.
Kotołak polecił mężczyznom czekać przy drzwiach, a sam złapał Canisa pod ramię i podciągnął do pionu. Ze skrępowanymi nogami i rękami nie miał innego wyboru niż pokuśtykać za nim niezdarnie do wnętrza chaty. Naomi już krzątała się w środku, wykładając na stole rzeczy z torby. Skinęła głową w stronę pobliskiego krzesła, a Haku usadził na nim Canisa. - Wybacz – mruknął, nim odwrócił się do dziewczyny.
Opierała się plecami o krawędź stołu, zerkając to na Canisa, to na Haku. Milczała, czekając na wyjaśnienia. Chłopak nie przemyślał, co jej powie.
- On nie rozumie – wypalił, gdy cisza zaczęła go przygniatać. - Nie mogłem się z nim porozumieć.
W pomieszczeniu znowu zrobiło się cicho; Naomi albo nie od razu zrozumiała sugestię, albo zastanawiała się, co zrobić z tą informacją. Jeszcze raz popatrzyła na związanego kotołaka i w końcu westchnęła, odpychając się od stołu.
- Nie rozmawiałam w tym języku odkąd...
- Wiem – przerwał Haku, wyraźnie niespokojny, a Naomi posłała mu zafrasowane spojrzenie, lecz nie podjęła ponownie tematu. Nikt nawet nie wypowiedział na głos imienia Elisa, odkąd go zabrano. Było tak, jakby nigdy nie istniał. Naomi próbowała z nim wcześniej o tym rozmawiać, ale Haku uważał, że lepiej będzie, jeśli utrzymają taki stan rzeczy. - Na pewno dogadasz się z nim lepiej niż ja.
Naomi skwitowała jego zapewnienia kolejnym westchnięciem, przemyła dłonie w misie, po czym zbliżyła się do spętanego kotołaka, przysuwając sobie krzesło. Usiadła naprzeciwko, zakładając sobie za ucho kosmyk jasnych włosów. Przypatrzyła się jego twarzy.
- Co oni ci zrobili... – zastanowiła się na głos, jeszcze w mowie wspólnej, wyciągając rękę, żeby dotknąć jego twarzy. Lekkim uciskiem palców rozwarła jego szczęki i dopiero wtedy, jakby wyrwana z transu, zdała sobie w pełni sprawę z jego obecności i spojrzała mu w oczy, uśmiechając się łagodnie. - Nazywasz się Canis, tak? Ja jestem Naomi. Spróbuję ci pomóc – przedstawiła się. - Boli? – zapytała, oglądając jego szczękę. Pod warstwą brudu ciężko było dopatrzeć się ewentualnych siniaków. Opuściła rękę, żeby dotknąć jego związanych kawałkiem szmaty nadgarstków. Haku opowiedział jej o swoich nieudolnych próbach oczyszczenia Canisowych ran. - Mogę się im przyjrzeć?
Powrót do góry Go down
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyPon Mar 11, 2019 12:09 am

On nie rozumie.
Instynktownie uniósł głowę i zastrzygł uszami. Chociaż faktycznie nie rozumiał, wiedział iż rozmowa dotyczy nikogo innego jak jego we własnej osobie. Nie spodobał mu się fakt iż siedział tuż obok, a oni rozmawiali w sposób, który niewiele mu mówił. Nie potrafił nawet wyłapać prostych słówek, jakie mogłyby mu pomóc wyłapać kontekst. Haku wydawał się jednocześnie wściekły i zmartwiony. Nieznajoma mu kobieta była czymś zafrasowana i wciąż niezdecydowana, a przede wszystkim obca. Canis spinał się i warczał za każdym razem gdy ta chociaż bujnęła się w ich kierunku. Jako tako przywykł do tego iż białowłosy niezbyt szanował jego strefę intymną, pchając się na oślep zupełnie tak jakby się dobrze znali. Gdy jednak choćby wyobrażał sobie iż ta kobieta położy na nim swoje ręce, krew go zalewała.
Wcześniej wypluł na trawę przed domkiem to, co Kai ukruszył mu z zębów. Teraz nierówna korona drażniła język, zaś zaaferowany nowym odczuciem kotołak nie potrafił zmusić się by przestać nim trzeć o uszczerbek. Dopiero gdy Naomi zbliżyła się i usiadła przed nim, skupił na niej swój wzrok i położył uszy po sobie, obnażając zaciśnięte kły, zza których rozległ się niski, koci warkot. Nie jesteś tu mile widziana, odejdź – zdawała się mówić cała jego napięta sylwetka. Chociaż szczędził słów, przekaz był jasny. Niestrwożona jego pokazem kobieta ujęła go za szczękę, delikatnie acz stanowczo rozwierając ją i szczebiocząc krótkim pytaniem. To go skonfundowała. Naomi, chociaż drobna i kobieca, zdawała się zupełnie nie przejmować jego zachowaniem w inny niż Kai i Bruno sposób. Nie porównywała siły, nie próbowała go zdominować, jednak zdecydowanie przedstawiała mu to, co ją interesowało i chciała osiągnąć. Po krótkim, warkotliwym ostrzeżeniu odnośnie dotykania go ponownie uniósł uszy, z zaskoczeniem słysząc własny język.
- Sic! Mihi nomen est Canis! – Niby się rozpogodził, jednak jego nieufna natura zwyciężyła. Co z tego iż poznał jej imię, skoro wciąż była tylko człowiekiem. Jedną z tych, którzy go porwali i przetrzymywali wbrew jego woli. - Non – warknął wycofując sylwetkę tak by się od rzeczonej Naomi odsunąć na tyle, na ile był w stanie. - Me solum relinquatis! Non, noli me tangere! – Przeniósł spłoszone spojrzenie z jej okrągłej twarzy na Haku, gdzie bezowocnie szukał poparcia dla swoich słów. Przecież on nie rozumiał. Ucieszony rozumnym odzewem ze strony Naomi zupełnie zapomniał o fakcie językowej bariery, jaka ich obu dzieliła. - Haku, non! Dolet mihi. Perplaceo. – Ciężko byłoby mu się przyznać do tego przed samym sobą, ale jedynym czego w tym momencie chciał prócz ucieczki i pozostawienia daleko za sobą całej tej ludzkiej zgrai był po prostu powrót do drewnianego wozu bez potrzeby narażania się na bycie widowiskiem. Lubił gdy mówiono do niego w zrozumiały sposób, ale jeszcze bardziej lubił święty spokój. Nie podejrzewał Naomi o przyjacielskie zamiary. Była człowiekiem. Zapewne przyczyniła się do tego czułość Kaia i Bruno, być może nie było w tym winy samej kobiety, jednak fakt pozostawał faktem. Gatunek do jakiego przynależała był mu wrogi i niemiły. Mogła po prostu iść i sobie umrzeć, a on przejąłby się tym jak zeszłorocznymi, opadłymi już liśćmi.
Kłapnął zębami gdy raz jeszcze nieostrożnie zbliżyła wcześniej cofniętą dłoń w jego kierunku. Najeżył się przy tym i napuszył ogon, okazując jej wrogość nie tak nasiloną jak dryblasom, którzy go eskortowali, lecz wciąż naszpikowaną nieufnością i życzeniem pójścia w diabły. Powiedz jej żeby sobie poszła – zdawało się mówić jego podminowane spojrzenie, jakim obrzucał Haku co i rusz, walcząc z potrzebą zatopienia kłów w opalonej, drobnej rączce. Kopnięta twarz napuchła, spętane na plecach ręce swędziały i drażniły, skute, obtarte kajdanami kostki bolały, żołądek wciąż pamiętał wcześniejsze uderzenie, w głowie pulsowało mu i łopotało jakby ktoś bez udziału jego świadomości zamknął tam walczącego z ciasnotą kruka. Canis był coraz mocniej skołowany, rozjuszony i dziki. Chociaż siedział naprzeciw Naomi pozornie spokojnie, musiała widzieć jak napinał gotowe do skosu uda, jak unosił zwierzęcym sposobem górną wargę i jak, chociaż przenosząc spojrzenie pomiędzy nią i kotołakiem, mimo wszystko nie spuszczał jej z zasięgu wzroku. Dla niego była oczywistym wrogiem jak przyjaznych i czystych intencji by nie miała. On nie był Ellim. Jak podobnie by nie wyglądał był tylko i wyłącznie sobą. Nie musiał jej lubić i wcale nie chciał. Haku też nie lubił. Lubił jedynie to co mu odebrali.
Powrót do góry Go down
UsagiBadass Uke
Usagi

Data przyłączenia : 29/06/2017
Liczba postów : 146
We're-cats - Page 2 Tumblr_m3bqkjZKwD1qi94l9o1_500

Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyPon Mar 11, 2019 1:10 pm

- Canis! – upomniał go Haku, gdy przeciągły warkot nie ustał. - Przestań!
Kobieta trwała niewzruszona Canisowymi wyrazami otwartej wrogości. Obejrzała jego twarz i dłonie, szukając śladów niedawnej przemocy. W normalnych okolicznościach kazałaby mu się rozebrać i własnoręcznie sprawdziła, czy wszystkie żebra miał na swoim miejscu, lecz teraz, choć powarkiwanie i obnażone kły nie robiły na niej większego wrażenia, dłonie przezornie złożyła na podołku. Canis nie był pierwszym na wpół zdziczałym kotołakiem, z jakim miała do czynienia.
Haku zaś przycupnął na ziemi nieopodal, to siadając na piętach, to unosząc się na napiętych udach, ilekroć ciemnowłosy sugerował mową ciała, iż szykuje się do skoku. Ogonem niespokojnie zamiatał podłogę, zbierając białym futrem kurz i resztki jakichś roślin. Obserwował ich czujnie. Choć nie rozumiał ani słowa, był podekscytowany na myśl, że może dowie się o nim czegoś więcej, że przestanie być tylko niemym więźniem, mamroczącym coś czasem pod nosem w obcym języku. Tym większe było jego rozczarowanie, kiedy okazało się, że nawet Naomi, pierwsza osoba od kilku dni która rozumiała jego mowę, nie została obdarzona łaskawym traktowaniem.
Chłopak podniósł się z klęczek. Jeżeli Naomi w roli tłumacza na niewiele się zdała, nie wiedział, jak pomóc Canisowi. Nawet jeśli ten wołał jego imię, jakby pokładał w nim jakieś nadzieje. Haku posłał mu bezradne spojrzenie, nieme nie rozumiem, i zwrócił się do Naomi.
- Pójdę po Bruno...
- Poczekaj. – Zatrzymała go gestem. - Cierpliwości. Możesz zmoczyć tę szmatę? – Kiedy Haku skinął krótko głową i z rzeczoną szmatą w ręku udał się na poszukiwanie wody, kobieta odchyliła się na krześle, nie spuszczając oczu z kotołaka. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem; on najeżony i tylko wyczekujący okazji do ataku, ona pozornie obojętna, niemal znudzona, jakby odgrywała tę scenę nie pierwszy raz. Wystarczyło, że trzymała się na dystans. Spętany, ze związanymi nogami, mógł zrobić jej krzywdę wyłącznie, jeśli mu na to pozwoli.
W końcu podniosła się z krzesła, wzięła do ręki jedną z rozłożonych na stole fiolek i powąchawszy, żeby upewnić się co do zawartości, rozcieńczyła płyn z wodą w chropowatej czarce. Zakręciła naczyniem w dłoni, siadając. Podsunęła je w stronę spętanych dłoni Canisa.
- Wypij. Pomoże na ból.I na uspokojenie, dodała w myślach. Postukała się w policzek, dostrzegając opuchliznę wykwitającą na twarzy Canisa. W końcu cofnęła rękę. Kotołak całym sobą dawał wyraz swojej nieufności, toteż przysunęła czarkę do ust, jednym haustem wypiła zawartość i pokazawszy mu puste naczynie, znów wstała, by napełnić je ponownie. - Nie otruję cię. Wiem, że boli. Możesz sobie ulżyć. – Zaoferowała mu lekarstwo. Wkrótce po tym, jak usiadła, wrócił Haku z ciemną od wody szmatą. Ścisnęła ją w wolnej dłoni. - Jeśli naprawdę chcesz, mogę cię zostawić, ale wystarczy kilka dni i twoje ręce zaczną robić się czarne – ostrzegła. - A wtedy już nikt ci nie pomoże. Tego chcesz? Stracić dłonie? – Uniosła brew, zerkając na jego nadgarstki. - Widzę, że mi nie ufasz, ale jeśli chcesz tutaj przeżyć, nie masz innego wyboru. Nie zrobię ci krzywdy. Nie mam po co. On już cię adoptował, więc bogowie tylko wiedzą, co by mi zrobił, gdybym spróbowała – zażartowała, kiwając dyskretnie głową w stronę stojącego gdzieś za nimi Haku. Białowłosy zastrzygł uszami, przysłuchując się rozmowie, której nie rozumiał. - To co? Dogadamy się? Pozwolisz sobie pomóc? – Choć się uśmiechała, była wyraźnie spięta, gdy unosiła szmatę do jego twarzy, by zetrzeć z niej warstwę zaschniętej ziemi.
Powrót do góry Go down
DelusionSkype & Chill
Delusion

Data przyłączenia : 04/07/2017
Liczba postów : 287
Cytat : I'm a runaway, catch me
Wiek : 31

We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 EmptyWto Mar 12, 2019 11:51 am

Siedział najeżony i spięty jak rybka rozdymka gotowa do manifestacji swoich umiejętności. I jego ogon niespokojnie zamiatał podłogę, zaś czujne spojrzenie śledziło każdy ruch kobiety – jej skupioną na krzesełku sylwetkę, ruchy, których wykonanie porzucała w trakcie realizacji, procesy myślowe przechodzące przez jej buzię, których nie umiał objąć umysłem. W pierwszym odruchu chciał strącić glinianą czarkę i nasyczeć na babsko, powstrzymał go jednak Haku, który sapnął coś nieopodal; wytrąciło to Canisa z równowagi, dając Naomi czas na małe przedstawienie pod tytułem 'co nie otruło mnie, nie otruje i Ciebie'. Nawet nie pomyślał o tym, że mogła zażywać wcześniej jakieś specyfiki, bądź po prostu jako człowiek być odporna na to, co tyczyło się półludzi. Nie, nie był na tyle zmyślny, chociaż przezornością i brakiem zaufania sięgał norm krytycznych. Uniósł czarkę powoli do twarzy, przyglądając jej się niczym ślimakowi wdeptanemu w podeszwę i powąchał ostrożnie. Zawartość miała niesprecyzowany, nieznany mu zapach. Było tam kilka ziół jakie czuł na łąkach, trochę czegoś co pachniało jak smocza woda ognista i ziemisty odór starych, po czasie wyciągniętych z gleby bulw, na których robaki i krety powoli rozpoczęły swój żer. Canis skrzywił się, raz jeszcze kontrolnie zerkając na Naomi. Ciepły ból policzka promieniował na jego szczękę, gdzie ciągle niestrudzenie tarł językiem uszczerbek w uzębieniu. Było to nieprzyjemne, acz uzależniające. Przestanie boleć? Kolejny, mający mu pomóc sztuczny medykament zamiast naturalnych metod leczenia? Wyraz twarzy białowłosego mówił mu że bardzo liczy na to, iż wleje w siebie dziwny napar. Jeżeli on od tego nie dostanie krwawej wysypki i nie umrze, kotołak mógł ostatecznie zarysykować. Uniósł czarkę w jego kierunku kiwając ku niemu głową. -Delibo – zakomunikował krótko, dając kobiecie wyraźnie do zrozumienia, iż wypije resztę dopiero gdy Haku spróbuje i nie powali go to na klepisko chaty. Mogła sobie wcześniej sporządzonych medykamentów pić i całe galony – on spróbuje dopiero gdy będzie mieć pewność że ten konkretny nie był specjalny i różny od reszty. W takim właśnie stopniu jej ufał.
Gdy ten uczynił to, o co go poproszono, Canis stracił wszystkie swoje wymówki. Zabrał od niego powoli wciąż wypełnioną czarkę i niechętnie, lecz sumiennie opróżnił ją z lekarstwa, nie zdejmując przy tym uważnego spojrzenia skupionego już tylko na cyruliczce. Zaskoczeniem było dla niego iż mówiła w jego języku – większym nawet niż fakt, iż jego pobratymiec tego nie potrafił. Wstyd i sromota powinny spaść na białowłosego, iż musiał prosić się o pomoc zamiast wdać się z nim w dyskusję. Gdzie go wychowano, w lesie? Zerkając na szmatę położył po sobie uszy, które wcześniej wystrzeliły w górę, kiedy nieco opuścił gardę. Ostatnim razem kiedy widział podobną rzecz, bolało jakby zrywali mu skórę z przedramion a z niego poczęła wyciekać brzydko pachnąca ropa. Czarnoksięskie sztuczki postawiły ścianę, która teraz odrzucała możliwość współpracy. - Non, zabierz to. Boli. Nie chcę. Już to znam – wy kłamiecie. Haku mendax. Rozwiąż. Chcę do mojej rodziny. – Wcisnął sylwetkę w zbite z kory oparcie, jak kot, który wybitnie nie chce zostać pogłaskany. Pasywna agresja jaką stosował przynosiła mierne skutki, ale zawsze skutki. Dzięki nim nie musiał się martwić o to, że przyszpilą go do ziemi i zmuszą do współpracy. Naomi nie wyglądała na zachęconą do rękoczynów, podchodząc go raczej jak psa z kawałkiem świńskiej kości. - Wy to zrobiliście. Moje ręce jeśli czarne, będą waszą winą. Przed wami były zdrowe. Nie bolały, a teraz bolą i drażnią. Swędzi. To wasza wina – warknął w jej kierunku przez zaciśnięte kły. Kilka minut w chacie nie wystarczyło by dał przy sobie zrobić wszystko na co mieli ochotę. Haku już próbował i oto tego skutki. Canis zbyt bardzo cenił swoją godność by struchleć i poddać się ludzkim zabiegom. Przycisnął ręce do brzucha, kręcąc głową jak uparty pięciolatek. - Zbliż się to odgryzę Ci twarz. Canis gryzie. – Strącił czarkę między nogi i kopnął w kierunku kobiety. Wzburzony jej postawą machał ogonem niczym wahadłem.
Powrót do góry Go down
Sponsored content



We're-cats - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: We're-cats   We're-cats - Page 2 Empty

Powrót do góry Go down
 
We're-cats
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Gurges ater :: Gurges ater-
Skocz do: