|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| | | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Wto Lis 13, 2018 12:07 am | |
| Wszystko zaczęło się od tego, że przyjaciel ze szkolnych lat, wrócił do ich rodzinnego miasta i wtargnął w poukładane, spokojne życie Erwina, niczym huragan. Jak za starych dobrych czasów - mówiła seniorka Pringsheimów, z radością podejmując Hermana, który pomimo trzydziestu trzech lat na karku, wcale bardzo się nie zmienił. Oczywiście wydoroślał pod względem wyglądu. Na miejscu pryszczatego nastolatka pojawił się niebrzydki, choć wciąż rudowłosy i piegowaty mężczyzna, ale z charakteru wciąż był tym samym roztrzepanym Hermanem, który wziął pod swoje skrzydła melancholijnego i nieśmiałego Erwina, pokazując mu świat z perspektywy zdrowego i żywego nastolatka. Trzymali się razem od początku liceum aż do końca studiów, stanowiąc niemal nierozłączną parę, pomimo wielu dzielących ich różnic. Byli jak ogień i woda, lecz zamiast się zwalczać, w jakiś sposób się uzupełniali. Erwin nie widział się z Hermanem od wielu lat. Ich kontakt urwał się po studiach, kiedy mężczyzna zdecydował się wyjechać z miłości na drugi koniec kontynentu. Erwin przeżył rozłąkę z przyjacielem bardzo mocno, mocniej nawet niż śmierć własnego ojca, która niemal pokryła się z wyjazdem przyjaciela. Nic jednak dziwnego. Z ojcem nie łączyło go wiele, za to z Hermanem... wszystko. Rudzielec był dla niego kompasem, wyznaczał drogę przez morze skomplikowanych relacji międzyludzkich. Opiekował się nim, nigdy nie skarżąc się na mrukliwość swojego kompana. I zawsze potrafił go rozbawić. Przy nikim nie śmiał się tak głośno jak przy nim. Erwin... kochał go. Kiedyś na pewno tak właśnie było, ale szczeniackie uczucie po latach zgasło zupełnie. Młody Pringsheim przejął rodzinny interes i oddał się pracy, która po kilku trudnych latach, stała się jego jedyną miłością. Czas mijał powoli, pamieć po przyjaźni blakła, pozostawiając jedynie mgliste wspomnienie. I można było sądzić, że życie dziedzica Pringsheimów będzie spokojne i szare, ale pewnego czerwcowego wieczora, kiedy zmęczony wrócił do domu, zastał w salonie roześmianego Hermana, który pił herbatę z jego matką. Tak po prostu. A choć Herman nie zmienił się właściwie wcale, to Erwin zmienił się diametralnie. Z nieśmiałej ciamajdy stał się pewnym siebie mężczyzną z zasadami, bezwzględnym dyrektorem, poślubionym pracy człowiekiem, dla którego w życiu nie było miejsca na przyjaźnie czy miłostki. Był zimny. I pusty. Ale nie był z kamienia, nawet jeśli bardzo chciał, dlatego pojawienie się dawnej miłości, w jakiś sposób trąciło dawno nie dotykane struny jego duszy i sprawiło, że odrobinę... zmiękł. Przynajmniej jeśli chodziło o samego Hermana. Przez wzgląd na sentyment powitał go tak, jakby nigdy nie wyjeżdżał, choć wiedział, że nigdy nie będzie tak samo. Herman korzystał z sympatii swojego dawnego przyjaciela i kiedy tylko mógł, przesiadywał w rezydencji Pringsheimów plotkują z seniorką, albo nagabując obecną głowę rodu na wypady w miasto. Zwykle bezskutecznie. Początkowo Erwin był bardzo przeciwny wszelkim zabiegom swojego dawnego przyjaciela, mających na celu zabawianie go, ale im dłużej Herman na niego naciskał, tym bardziej Erwin skłaniał się ku temu, by czasem odpuścić dla własnego spokoju. No i mimo wszystko, jakoś cieplej robiło mu się na sercu, kiedy rudzielec cieszył się tak nieskrępowanie z każdej drobnostki jaką mogli wspólnie robić. Jednak propozycja jaka padła z jego ust któregoś piątkowego wieczora sprawiła, że Erwin definitywnie odmówił, co oczywiście w żaden sposób nie zniechęciło Hermana. - To co, że nikogo nie podrywałeś w barze! Ty nie musisz - zapewniał. - Chodzi o to żebyś po prostu pomógł mi prowadzić rozmowę. Wiesz, zagadywał, albo mówił o mnie jakieś miłe rzeczy. Naprawdę nie wiesz jak to się robi? Erwin popatrzył na Hermana z dezaprobatą, tym jednym spojrzeniem odpowiadając na pytanie. Rudzielec westchnął ciężko, ale nie dał za wygraną. - Naprawdę mi zależy. To nie byle kto, przecież wiesz. No zgódź się. Tak, Erwin wiedział, że nie chodziło o byle kogo, bo Herman opowiadał mu o nowo-poznanym elfie przez większość ostatnich dni. Tym bardziej więc nie chciał iść mu na rękę. Nie dość, że Herman chciał uwieść elfa, to do tego mężczyznę. A to (mimo tego, że kiedyś sam kochał faceta) nadal wywoływało w nim sprzeciw. Związki jednopłciowe były... sprzeczne z naturą. On sam czuł się sprzeczny z naturą, dlatego wybrał życie w samotności. - Wini, tylko raz. No proszę cię, zrób mi przysługę. Blondyn drgnął na dźwięk ksywki, której Herman używał, gdy byli dziećmi. - Erwin - poprawił go chłodnym tonem. - Co? - Erwin - powtórzył. - Nie mów do mnie Wini, nie jesteśmy dziećmi. Herman zbył przyjaciela machnięciem ręki, najwyraźniej zbyt podekscytowany, by zauważyć jego dyskomfort. - Dla mnie zawsze będziesz Winim, ale... nieważne! Proszę cię nooo... - Rudzielec chwycił Erwina za przedramię i potrząsnął nim. Jego duże, zielone oczy stały się jeszcze większe, jak u żebrzącego przy stole szczeniaka. - Widziałeś kiedyś elfa, tak w ogóle? Co ci szkodzi? Obiecuję, że ci to wynagrodzę, proszę, proszę, proszę! On jest naprawdę całkiem fajny, na pewno znajdziesz z nim jakiś wspólny temat. No i nie ciekawią cię elfy, w ogóle? - Zachowujesz się jak dziecko. - Erwin skrzywił się lekko i wyswobodził rękę, którą zaraz pomasował sobie skronie. Jeśli się teraz nie zgodzi, będzie musiał znosić marudzenie Hermana jeszcze przez najbliższe kilkadziesiąt minut, a po dzisiejszym, wyjątkowo ciężkim dniu, nie miał na to ochoty. - Ty też czasem mógłbyś się tak zachować. Erwin usłyszał głos swojej matki i wtedy wiedział już, że nie wygra. Kiedy ona i Herman się dobierali, stawali się jednym organizmem, który wywierał na nim presję zabawy i życia wśród ludzi, mając gdzieś to, że on wcale tego nie chciał i nie potrzebował. Seniorka weszła do salonu, uśmiechając się życzliwie do obu mężczyzn. Była kobietą, która pomimo swojego wieku wciąż prezentowała się dostojnie. Nosiła eleganckie stroje i zachowywała się z galanterią właściwą wdowie po jednym z najbogatszych ludzi w Canvie. - Erwin, nie zaszkodzi ci jak czasem się rozerwiesz... - przeciągnęła dłonią po przodzie jego marynarki, rozprostowując zagięcia. Pamiętał, że kiedyś robiła tak ojcu. - Jesteś jeszcze młody, powinieneś korzystać z życia. - Poprawiła synowi krawat i spojrzała mu w oczy, uśmiechając się łagodnie. Widząc jej pełne dumy spojrzenie, Erwin nie potrafił odmówić. Westchnął i przeniósł wzrok na Hermana. - Ale nie zostaję do późna. - Tak! Świetnie! - Rudzielec wykonał gest triumfu, a potem bez ceregieli pocałował seniorkę w policzek. - Dzięki ciociu, jesteś najlepsza! - Bawcie się dobrze, chłopcy - odparła, śmiejąc się ciepło.
Dobra zabawa była ostatnią rzeczą na jaką liczył Erwin. Po tym jak zobaczył miejsce, do którego zmierzali, już wiedział, że czas, który spędzi u boku Hermana, będzie co najwyżej meczący. Wysiedli z samochodu w dzielnicy barów, dokładnie na przeciwko jednego z większych w tej okolicy. "Od zmierzchu odo świtu", było znanym i lubianym lokalem, który słynął z wystroju w klimacie vintage i rzekomo dobrego, domowego browaru. Erwin nigdy tu nie był, z prostej przyczyny - za jego studenckich czasów lokal jeszcze nie istniał, a gdy przejął schedę po ojcu, w ogóle nie chodził do barów. To był jego pierwszy raz od... ponad dziesięciu lat. Mimo to, nie czuł żadnej ekscytacji, raczej irytację i niechęć wobec przebywania w tłumie zapijaczonych ludzi. - Spodoba ci się! - zawołał Herman, nie zdając sobie sprawy jak bardzo się myli. - Szczerze wątpię - odparł, brutalnie rozwiewając wszelkie domysły, że może jednak w głębi duszy cieszy się z tego wypadu. Rudzielec spojrzał na Erwina, lekko marszcząc brwi, ale najwyraźniej wcale nie dlatego, że jego kompan nie był skory do zabawy. Przyglądał się jego schludnemu, dopasowanemu, czarnemu garniturowi. - Możesz zdjąć chociaż krawat, to nie jest żadna droga restauracja... - I wyciągnął dłonie do szyi blondyna, ale nim zdążył chwycić za wymienioną część garderoby, dosłownie dostał po łapach. - Zostaw. - Ale będziesz się dziwnie czuł... - Daj spokój. Prowadź. Nieprzekonany Herman rzucił jeszcze zatroskane spojrzenie na beznamiętne oblicze swojego towarzysza, ale w końcu odetchnął głęboko, uśmiechnął się szeroko i ruszył w kierunku drzwi, emanując tak wielkim szczęściem, jakby co najmniej wygrał los na loterii. Erwin nie podzielał tego entuzjazmu. Nie nadawał się na czyjegokolwiek "skrzydłowego" i nie miał zamiaru robi z siebie idioty dla uciechy Hermana. Rudy powinien cieszyć się, że w ogóle z nim poszedł.
Powitał ich gwar rozmów, przygaszone, ciepłe światło fikuśnych lamp oraz zapach perfum wymieszany z wonią alkoholu. "Od zmierzchu do świtu" było dużym barem, ludzie bawili się tu nie tylko w głównej sali, ale i na drewnianej antresoli, która wydawała się Erwinowi jakimś architektonicznym żartem, który powinien już dawno runąć w dół. Całość sprawiała jednak całkiem przyjemne, swojskie wrażenie domu urządzonego w starym stylu... O ile ktoś lubił taki klimat (Erwin nie lubił). Wszystkiego dopełniał dźwięk fortepianu, który przebijał się ponad ogólnym szumem. I to jako jedyne mogło być dla blondyna przyjemne, ale gwar skutecznie uniemożliwiał rozkoszowanie się muzyką. Erwin w swoim bardzo formalnym stroju faktycznie prezentował się tu niecodziennie, ale wbrew temu co mógł sądzić Herman, naprawdę nie przejmował się tym, że nie pasuje wnętrza. Bardziej drażniło go to, że to wnętrze nie pasowało do niego. - Tam jest! Powiódł spojrzeniem za wskazaniem podekscytowanego Hermana i faktycznie, bez trudu dostrzegł siedzącą przy barze, niezwykłą postać. Ciężko było jej nie zauważyć, ponieważ... błyszczała. Nie w dosłownym sensie, oczywiście, ale roztaczała wokół siebie aurę splendoru i piękna. Elf. Erwin nigdy nie widział elfa z tak bliska i nigdy z żadnym nie rozmawiał. Sądził nawet, że wszelkie wzmianki o ich urodzie i wspaniałości są po prostu mitami, ale teraz... chyba musiał uwierzyć w bajki, ponieważ nigdy w życiu nie widział piękniejszej istoty. Przeszedł go mimowolny dreszcz, który na chwilę ściągnął jasne brwi, nisko osadzone nad błękitnymi, poważnymi oczami. - Niesamowity, prawda? Usłyszał głos Hermana tuż przy swoim uchu, co znaczyło, że zagapił się na tyle, by nie dostrzec tego, jak ten się do niego przybliżył. - Zjawiskowy - przyznał bez ironii, bo zaprzeczanie oczywistemu nie leżało w jego naturze, a potem odsunął się odrobinę. - A ja z nim rozmawiałem! - Herman puchł z dumy - I jak mi dobrze pójdzie, to może będę mógł pochwalić się nie tylko rozmową. - Mrugnął porozumiewawczo, ale twarz Erwina pozostała tak samo obojętna jak była. Znajomość z elfem nie imponowała mu w żaden sposób. Owszem, był świadom wszystkich tych plotek krążących wokół nich, nieśmiertelności w ramach miłości i innych bzdur, ale kompletnie go to nie interesowało. - Chodź, przedstawię cię! Pociągnięty za rękaw, lekko wyszarpnął rękę i przygładził mankiet, ale ruszył za przyjacielem, który wpasował się w wianuszek adoratorów i adoratorek białowłosego mężczyzny. Skojarzył się Erwinowi z merdającym ogonem psem. Czy on zawsze taki był? - Nael! Miałem nadzieję, że cię tu dzisiaj znajdę! - zaświergotał Herman, poufale obejmując elfa ramieniem, jakby znali się lepiej niż było w rzeczywistości. Erwin przystanął z boku, dalej nawet niż wypadało w takiej chwili, co więcej nie wykazując większego zainteresowania. Wyglądał dokładnie tak, jak wygląda ktoś, kto jest w jakimś miejscu z przymusu. Był znudzony. Patrząc na jego obojętne oblicze, śmiało można było założyć, że gdyby teraz do baru wbiegły trzy różowe słonie grając na skrzypcach, blondyn co najwyżej uniósłby brew. Tymczasem, Herman świergotał dalej. - To jest mój stary przyjaciel, Erwin Pringsheim. Chodziliśmy razem do szkoły. Erwin, to jest Nael, opowiadałem ci o nim. - Gestykulował żywo. Zerknął krótko na blondyna, ale jego wzrok szybko powrócił do oblicza elfa. Wywołany Erwin, spojrzał na białowłosego, ale nawet się nie uśmiechnął. Formalnie wyciągnął dłoń i skinął głową, zapewne w geście przywitania. Stanowił niemały kontrast do ludzi otaczających magiczną istotę. Inaczej niż oni, nie zachwycał się pięknem (przynajmniej nie zewnętrznie), nie próbował skupić na sobie jego uwagi, dotknąć go czy porozmawiać z nim. Nudził się. I najwyraźniej (dla niego) spotkanie elfa nie czyniło tego wieczoru ciekawszym. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Wto Lis 13, 2018 11:20 pm | |
| Był tchórzem. Idiotą, który tęsknił za światem, który już nie istniał. Za ludźmi, którzy już nie żyli. Za rzeczywistością, która przeminęła i do której nie było powrotu. Przekraczając po raz kolejny granicę międzyświata z ludzkimi ziemiami, aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że powinien przestać żyć wspomnieniami. Nie mógł już spotkać osób, które przez całe lata nazywał swoimi najbliższymi przyjaciółmi, tak samo, jak nie mógł poczuć się „właściwie” w mieście, które przez ostatnie dwieście lat zmieniło się do tego stopnia, że nawet nazwy ulic były inne. Świat, w którym elfy i ludzie koegzystowali w zupełnie naturalny sposób, zniknął, jakby nigdy go nie było. Wszyscy, którzy znajdowali się po tej „technologicznej” części, nie znali magii, nigdy nie czuli jej ciepła pełznącego po skórze, nie przymknęli oczu, oślepieni jej wspaniałością. Większość z nich, nawet najstarszych, nigdy nie widziała nawet na oczy elfa. Nael, podobnie jak wielu jego nieśmiertelnych pobratymców, pamiętał jednak tamte czasy i do nich tęsknił. Od chwili, w której nagle dwie rzeczywistości starły się w brutalnej wojnie i dla bezpieczeństwa obywateli podzielono świat na dwie połówki, nie marzył o niczym innym, jak przekroczeniu narzuconej granicy. Nie było dnia, by nie żałował, że nie dostał chociaż szansy na właściwe pożegnanie się. Był skłonny zaakceptować decyzję swoich przyjaciół o pozostaniu śmiertelnikami, o założeniu rodziny, o skupieniu się na budowaniu bardzo ludzkiej i przyziemnej firmy. Chwile, które poświęcił na dyskusje i kłótnie, przeminęły na długo zanim doszło do rozłamu – brakowało mu jednak chociaż tej jednej okazji na właściwe podziękowanie za towarzystwo i uczucia, którymi został obdarzony. Jego miejsce nigdy nie było w krainie nieśmiertelnych, w rzeczywistości wypełnionej magią i płynącym nieznośnie wolno czasie, a u boku swoich przyjaciół. Nic nie sprawiało mu tak dużej radości, jak przebywanie wśród ludzi, projektowanie dla nich budynków, podziwianie współpracujących idealnie mocy i technologii. Jego miejscem była Canva, piękna i klasyczna, miejscami rozpadająca się, mieścina. Canva, która już nie istniała. W ciągu stu lat rozrosła się niemal trzykrotnie, w niebo wystrzeliła niezliczona ilość drapaczy chmur, a bogate rezydencje i biedne kamienice znalazły swoje miejsca w różnych częściach miasta. Beton, szkło i metale zajęły miejsca drewna, cegły i zieleni. Nawet klimat sparszywiał – w zasadzie nie było dnia, w którym nie byłoby tego zimnego, przeszywającego wiatru, huczącego pomiędzy kolejnymi budynkami, w przejściach podziemnych i wąskich uliczkach. Były też auta. Maszyny, których kształt, prędkość ani specyfika niemal w niczym nie przypominały tych, z których korzystali ludzie w czasach Naela. Elf musiał przyznać, że były jednymi z wielu rzeczy, które fascynowały go nieznośnie i których szczerze pragnął nie tylko dotknąć, ale i użyć. Jego zainteresowanie technologią nigdy nie zniknęło, pomimo stuletniej przerwy na rzecz wyłącznie magii – nie mógł jednak wyrazić go wprost. Ludzie, z którymi stykał się podczas swoich weekendowych wypadów po przeciwnej stronie międzyświata, nie byli mu bliscy i nie mógł im całkowicie zaufać. Elfy były wciąż zbyt dużą nowością, a jednocześnie bez magii nie miały w zasadzie żadnego sposobu, by obronić się przed technologią, której nie znały. Przebywając w tym świecie trzeba było nie tylko mieć oczy dookoła głowy, ale też cały czas być gotowym na niespodziewane. Nierzadko nieśmiertelni nie byli mile widziani i spotykali się z nieprzyjemnymi komentarzami pod ich adresem, groźbami, słuchy chodziły też o rękoczynach. Tylko ci najodważniejsi i najbardziej stęsknieni próbowali wrócić na – teraz ludzkie - ziemie, było to jednak na tyle niespotykane i ryzykowne, że nigdy nie pozostawali tam na zbyt długo. W ciągu kilkudziesięciu lat przepaść pomiędzy dwoma rasami stała się olbrzymia i wydawać by się mogło, iż niemożliwa do zneutralizowania. Była też kwestia życia wiecznego. Nael nie potrafił już zliczyć, ile propozycji małżeńskich otrzymał od przedstawicieli obu płci i to nie tylko w barach i hotelach, ale też na samej granicy i zupełnie zwyczajnych ulicach. Znaczna część ludzi nie starała się nawet zamienić z nim więcej niż kilku zdań – traktowali znajomość z elfem jako rozwiązanie ich problemów, przepustkę do drugiego, lepszego świata. Było to o tyle śmieszne, iż sam Vikarian wolałby odwrócić tę sytuację i wyjść za człowieka tylko po to, by móc zostać w tym świecie i poczuć się znów na swoim miejscu. Ponieważ nie istniała taka możliwość, musiał zbywać tego typu oferty śmiechem i machnięciem ręki. W takich chwilach rozumiał, czemu wielu z jego rasy nie zdecydowało się przejść na drugą stronę po zmniejszeniu restrykcji i umożliwieniu – w miarę – płynnego przepływu ludności. Nie dość, że nie mieli do czego wracać, traktowani byli w najlepszym przypadku jak ekskluzywny towar, a w najgorszym – intruzi. Nael wiedział, że powinien przestać robić podchody i po pięciu kolejnych weekendach w mieście pójść wreszcie na cmentarz, a tam pożegnać się ze swoimi bliskimi. Uniki i czas spędzony w chyba jedynym barze w mieście, który wyglądał niemal swojsko i który stał się nieoficjalnym miejscem podróży nieśmiertelnych, nie mogły niczego zmienić. Nie mogły przywrócić ich do życia, tak samo, jak nie mogły naprawić rzeczywistości. Tego wieczora jednak, tak samo jak przez poprzednie cztery soboty, siedział w „Od zmierzchu do świtu”, przyjmował kolejne kolejki od nowych – i jeszcze nowszych – ludzkich znajomych, śmiał się w ich towarzystwie, żartował i robił zgrabne uniki na pytania związane z magią, jego statusem małżeńskim oraz światem elfów. Nie istniał ludzki alkohol, który mógłby zamieszać mu w głowie, ale nie zamierzał tego powiedzieć chętnie serwującej mu barmance, która robiła co mogła, by zwrócić na siebie jego uwagę. Planował później pozostawić jej odpowiednio duży napiwek, by chociaż odrobinę wynagrodzić jej cały wysiłek i zapał – skoro tego, czego pragnęła, nie planował jej oferować. Oczywiście, mógłby się z nią przespać. Mógłby się przespać z każdym z dwunastu ludzi, którzy siedzieli i stali przy nim, płacąc za kolejne drinki, opowiadając o swoich dokonaniach, swojej pracy, życiu i życiu osób śmiertelnych w ogóle. Zachowywali się zupełnie tak, jakby to on nigdy wcześniej nie spotkał nikogo z ich gatunku – a było to co najmniej nieprawdą. Nie zamierzał im jednak przeszkadzać, wodząc spojrzeniem od twarzy jednego mówiącego do drugiego. Zdobywał informacje o zawodach i troskach dzisiejszych śmiertelników, patrzył jak się ubierają, czeszą i jakie kanony piękna są dla nich najistotniejsze. Ciekawym doświadczeniem była świadomość, że dla każdego człowieka w barze to on był najpiękniejszy. Białe włosy do łopatek, błyszczące, niebieskie oczy, jasna, kremowa skóra, ostre rysy twarzy, wyraźnie zarysowany podbródek, długie palce, no i oczywiście długie, spiczaste uszy – to były rzeczy, które zwracały ich uwagę. Wysokie buty z cholewami do połowy ud podkreślały jego smukłą sylwetkę, podobnie jak dopasowane skórzane spodnie i częściowo rozpięta kamizelka z tego samego materiału. Bransoleta przypięta na nadgarstku, mająca za zadanie zablokować przepływ jego mocy, schowana była w jednym z dwóch długich, ciemnozielonych rękawów wykończonych ręcznie zdobionym haftem. Tylko ona jedna była elementem technologii, świadczącym o tym, iż Nael nie jest bóstwem, które zeszło z nieba, ale prawdziwą istotą z krwi i kości. Nigdy nie uważał się za przesadnie wspaniałego i przystojnego, wiedział jednak, że – jak każdy elf – przyciągał wzrok ludzi i krążącą w nim mocą rozświetlał każde człowiecze pomieszczenie, niezależnie od tego, w jak dużym tłumie się znajdował. Uniósł dłonie do przydługich włosów, których długość groziła, że w końcu zanurzą się w jednej ze szklanek z napitkami. Odpiął od rękawa długą, zakończoną nieostro szpilę i kilkoma ruchami związał włosy w kok, ignorując na moment radosne towarzystwo i kilka dłoni, które znajdowało się w różnych miejscach na jego ciele. Każdy z tych ludzi pragnął go dotknąć, zaciągnąć do własnej sypialni i rozkochać w sobie, dzięki czemu zdobyłby zarówno prestiż, jak i nieśmiertelność. No, może nie każdy – niektórzy byli szczerze zauroczeni jego osobą i chcieli czegoś więcej, niż tylko wiecznego życia. Któż nie chciałby w końcu usidlić serca zjawiskowej istoty, która od kilku tygodni nawiedzała „Od zmierzchu do świtu”? Nael nie szukał jednak miłości. Drgnął, czując jak oplata go czyjeś ramię i podniósł spojrzenie na uśmiechniętego, rudowłosego mężczyznę. - Herman, witaj. - Odwzajemnił przyjazne wygięcie ust, opuszczając dłonie na kolana, całkowicie odgrodzony od baru, na którym pozostał jego drink. Nie przeoczył kilku nieprzyjaznych spojrzeń skierowanych w stronę nowoprzybyłego, który pozwolił sobie na tak duże spoufalenie. Elf był pewien, że co najmniej dwie osoby klną w duchu, że nie odważyły się wcześniej na dokładnie taki sam gest – sam jednak był wdzięczny. Nie miał zbyt wielkiej potrzeby unikania ludzkiego dotyku, ale z drugiej strony nie chciał skończyć obłapiony i wymacany. Nie chciał z przyjaznego i sympatycznego kumpla od piwa i niezdobywalnej nagrody zmienić się w nieprzyjaznego obcego, który musi twardo wyznaczać granice. Przemieścił wzrok na drugiego mężczyznę, który dołączył – no, zbliżył się - do grupy złożonej z pewnego rodzaju adoratorów. Paradoksalnie, brak zainteresowania na jego twarzy wydał mu się najnormalniejszą reakcją, na jaką trafił od czasu przekroczenia po raz pierwszy po stu latach granicy. Na twarzy elfa uśmiech zmienił się z szerokiego i olśniewającego, do mniejszego, bardziej naturalnego i przyjaznego. Przechylił się, wysuwając spod ramienia Hermana i czyjegoś uścisku, samemu wyciągając rękę w stronę Erwina. Uścisnął nią pewnie tą należącą do drugiego mężczyzny, jednocześnie układając na niej drugą, przytrzymując minimalnie dłużej, niż zwykli robić to ludzie i czyniąc całe powitanie bardziej osobistym. Chłodne pierścienie dodawały kontrastu całkiem przyjemnie ciepłej i gładkiej skórze. - Miło mi cię poznać, Erwin. Chciałeś poznać prawdziwego elfa? - spytał z delikatnym rozbawieniem w głosie, które w każdych innych ustach zabrzmiałoby jak złośliwość, ale wypowiedziane przez Naela było jedynie ciepłą kokieterią. - Czego się napijesz? - Przekrzywił głowę pytająco, przez co jego kok delikatnie przesunął się na prawą stronę, a lewe ucho w pełnej okazałości znalazło się w zasięgu wzroku wszystkich obecnych, nieskrywane przez niesforne, grube pukle. Miał w nim srebrny kolczyk, przedstawiający smoka, w trzech miejscach przecinającego ucho, jakby splótł się z nim w jedno. - Ja stawiam - dodał, a jego spojrzenie zalśniło figlarnie, jakby był bardzo świadom tego, gdzie wzrok wszystkich zebranych właśnie spoczął, a gdzie popłynęły zazdrosne myśli, wynikające ze zwrócenia uwagi elfa akurat na nowoprzybyłego blondyna. Zaraz machnął dłonią, dostrzegając kątem oka otwierające się w proteście usta jednego z niesamowicie przeciętnie wyglądających mężczyzn z jego kółka uwielbienia – Adama, jak dobrze pamiętał. - Cały wieczór ktoś mi oferuje drinka, pora się odwzajemnić - powiedział, wywracając oczami, nie oferując jednak kolejki nikomu ze stojących przy nim już tak długo ludzi.
Ostatnio zmieniony przez Argent dnia Pon Lis 19, 2018 8:15 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Sro Lis 14, 2018 1:41 am | |
| Elf czuł się w towarzystwie jak ryba w wodzie. Choć obełgała go masa ludzi, on swoją uwagą operował tak sprawnie, że większość adoratorów czuła się usatysfakcjonowana, nawet jeśli tak naprawdę była tylko częścią całego wianuszka. Pod tym względem przypominał Erwinowi Hermana za studenckich czasów. Zawsze w centrum uwagi, każdemu darując dobre słowo, z każdym zamieniając kilka uprzejmych zdań. Kiedyś, takie zachowanie imponowało Erwinowi, teraz natomiast, wydawało się pochłaniającym masę czasu i sił, bezsensownym czynem. Przecież połowy z tych ludzi, a może i wszystkich, elf nigdy więcej nie spotka. Po co się dla nich starał? Zapewne lubił być w centrum uwagi. To był prosty wniosek, który bez trudu nasuwał się, kiedy wzięło się pod uwagę odmienność elfa wśród ludzi. Był tu po to, by zyskać uwagę, której nie mógł zyskać u siebie. Erwinowi takie zachowanie było obojętne. On nigdy nie czuł potrzeby wybijania się przed szereg. Los sam go na przedzie tego szeregu postawił, czyniąc go liderem. Sam nigdy nie gonił za sławą, pieniędzmi, pięknem i uwielbieniem. Nie potrzebował tego. Pozwolił smukłym palcom zamknąć swoją dłoń w serdecznym uścisku, nie próbując cofnąć jej przedwcześnie. Zarejestrował oczywiście nieco zbyt długą chwilę, ale uznał, że być może wśród jego ludzi, tak właśnie wyglądały powitania. Rozbawione pytanie, przyjemna kokieteria w głosie i uwaga elfa skierowana tylko na niego, sprawiły jedynie, że brwi Erwina ściągnęły się odrobinę. Nie chcąc, stał się chwilowym centrum tego kłopotliwego spotkania. Wiedział jak wypadało odpowiedzieć, ale czy chciał karmić tak obleganą istotę, kłamstwem? Naelowi wyraźnie nie potrzebny był dodatkowy ciekawski, tym bardziej, że Erwin wcale ciekawskim nie był. - Nie. Nie szczególnie - odparł z rozbrajającą prostotą i szczerością. Brakowało w jego postawie jakiegoś zapewnienia, że jest mu z tego powodu przykro, albo że chociaż martwi się samopoczuciem elfa, odpowiadając mu tak niezwykle wprost. Erwin po prostu był. I po prostu mówił. Herman aż się zapowietrzył. - Nie słuchaj go! On jest po prostu nieśmiały! - zaśmiał się, rzucając zaniepokojone spojrzenie przyjacielowi. Erwin nie skomentował jego słów. Nawet brew mu nie drgnęła, tak bardzo obojętna była mu ta cała rozmowa. Odruchowo jednak zwrócił uwagę na długie ucho ozdobione wizerunkiem smoka, które skupiało spojrzenia wszystkich wokół. Misterna ozdoba doskonale wpasowywała się w urodę elfa, oraz w jego fizjonomię. Erwin zmarszczył brwi mocniej, bo w jego pamięci pojawiło się wspomnienie z dziecięcych lat.
Był w ogrodzie pachnącym słodyczą dzikich kwiatów. Długie trawy łaskotały jego nogi, a przez liście wysokich brzóz przebijało się oślepiające słońce. Pamiętał, że mrużył oczy, trzymając się blatu marmurowego stolika, który stał na tyłach dworku. Pamiętał przyjemny chłód kamienia pod palcami, kiedy próbował się na niego wdrapać, oraz dłonie matki, wtedy jeszcze bardzo młodej, które uniosły go bez problemu i posadziły na marmurze. Wokół cicho szumiał las. Mech wspinał się po kamiennych ławach i pniach drzew, a rozmowę dwóch kobiet zagłuszał koncert cykad. - Ma oczy po dziadku - powiedziała babcia, unosząc z misternie zdobionej szkatuły, sznur perłowych korali. Zalśniły w słońcu mleczną bielą, podobnie jak jej włosy. Mały Erwin otworzył usteczka, zachwycony widokiem, nieświadomy znaczeń słów. - Jest Pringsheimem - odparła z dumą matka. - Jest - przyznała babcia, zakładając korale na szyję synowej. - Tak jak ty. - Pomarszczona dłoń Fyrwenn czule odgarnęła za ucho czarne włosy matki. - Zawsze chciałam mieć córkę, której mogłabym to dać... - Sięgnęła do szkatułki, wyciągając z niej błyszczącego srebrzyście smoka. Erwin pamiętał jak światło przenikało przez okruchy szafirów w miejscu smoczych oczu. Kunsztowne, szczegółowe zdobienia czyniły go w oczach dziecka przepięknym, magicznym artefaktem. - Jest piękny - szepnęła matka, muskając opuszkami chłodne srebro. - Jest pamiątką. Należał do mojej matki, a teraz należy do ciebie. - Nie mogę go przyjąć... Pamiętał, że jak zauroczony, wyciągnął rączkę po błyskotkę. - Erwin... - zaczęła matka, chcąc go upomnieć, ale babcia uśmiechnęła się życzliwie i wsunęła misterny kolczyk w jego drobną dłoń. - Więc niech on go zatrzyma.
Smok był bliźniaczy. Był tego pewien. Te same okruchy szafirów, układ kolców i łusek... Nie mógł się mylić, bo błyskotka była z nim od lat. Jako dziecko bawił się nią tak często, że pamiętał każdą, najdrobniejszą łuskę. Odruchowo dotknął kieszeni spodni, a wyczuwając drobny kształt wytartego przez lata srebrnego smoka, odetchnął w duchu. To nie ten sam... Zaskoczony, zdał sobie sprawę, że zbyt długo milczy, nie odpowiadając na pytanie. - Ej, w porządku? - Herman wsparł dłoń na jego ramieniu. Zaniepokojone spojrzenie rudzielca, trochę go otrzeźwiło. Pokiwał głową, skupiając uwagę na przyjacielu. - Tak, wszystko dobrze. - Przez chwilę wyglądałeś tak, jakbyś zobaczył ducha. Tak działa na ciebie urok elfa? - roześmiał się serdecznie, ale Erwin nie uśmiechał się wcale. Powrócił spojrzeniem do białowłosego, nieco uważniej mu się przyglądając. Błękitne oczy w jakiś dziwny sposób skojarzyły mu się z szafirowymi ślepkami smoka. Odczuł dziwną potrzebę ujrzenia ich w pełnym słońcu. - Przepraszam, ale nie musisz stawiać mi drinka, dziękuję - powiedział powoli, a potem westchnął ciężko, otworzył usta, zamknął je i skrzywił się, bo drażnił go hałas, który musiał przekrzykiwać. Zwykle nie podnosił głosu, a gdy już to robił, znaczyło, że coś poważnie nadszarpnęło jego nerwy. Lekko pochylił się więc w kierunku elfa, a dokładniej w kierunku jego odsłoniętego ucha. - Tu nie chodzi o mnie, a o Hermana. To jemu zależało na spotkaniu z tobą - oznajmił tak, by elf miał zupełną jasność. Lecz nie cofnął się od razu. Wiedziony jakąś dziwną potrzebą, musnął srebrny kolczyk opuszką palca, nieumyślnie dotykając też ciepłej skóry. Zdawał sobie sprawę z nietypowości swojego czynu, ale po prostu musiał się upewnić. A jednak... Taki sam. Wyprostował się i jak gdyby nigdy nic odwrócił spojrzenie, kierując je w odległy róg sali, w którym stał fortepian. Ktoś właśnie wygrywał na nim niezbyt wprawnie, popularną w ostatnim czasie piosenkę. Erwin postanowił poświęcić temu kiepskiemu występowi swoją uwagę i oddać "uwodzenie" elfa, w ręce swojego przyjaciela i innych adoratorów. Sam nie chciał się w to mieszać, teraz chyba nawet bardziej, kiedy dziwaczna zbieżność na chwilę zburzyła spokój jego ducha. - Przepraszam za mojego przyjaciela. Zwykle jest bardziej rozmowny. I skoro on nie skorzystał z propozycji, to ja się bardzo chętnie skuszę i oczywiście odwdzięczę. - Przez szum przebił się głos Hermana, który znów próbował zwrócić na siebie uwagę Naela. Erwin odrobinę się skrzywił, słysząc to. I nie chodziło tutaj o zazdrość, o to jak Herman bardzo adorował niezwykłą istotę... a przynajmniej tak w duchu utrzymywał Erwin. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Czw Lis 15, 2018 12:22 am | |
| Nael roześmiał się, słysząc odpowiedź blondyna, tak naturalną w swojej prostocie. Nowoprzybyły nie był zainteresowany niesamowitością magicznej istoty, pojawił się w barze z zupełnie innych przyczyn i nie zamierzał kłamać i udawać, że jest inaczej. Ba, nawet po zobaczeniu elfa, wciąż był tego samego zdania – i co ciekawe, wydawało się, że mówi prawdę. Nie pozorował swojej obojętności wobec Naela, ponieważ niczego od niego nie chciał. Był chyba pierwszym człowiekiem od powrotu do Canvy, który potraktował go zupełnie zwyczajnie i tym samym przyciągnął uwagę elfa znacznie skuteczniej, niż wszyscy inni, spragnieni nieśmiertelności, miłości, uznania, poczucia się wyjątkowymi. Właśnie dlatego elf zapragnął poznać go lepiej, zamienić z nim więcej niż kilka zdań, bez wścibskich i zazdrosnych spojrzeń. Zaproponował drinka, w myślach już szukając odpowiednio nonszalanckiego sposobu na zapewnienie im prywatności i rozważając, w jaki sposób podejść zdystansowanego mężczyznę, by ten zechciał faktycznie z nim porozmawiać. Nagle to Nael musiał się postarać, by zdobyć zainteresowanie drugiej strony – i, na wszystkich bogów, ta świadomość nieprzyzwoicie go ucieszyła. Jego ciekawość Erwinem z każdą upływającą sekundą wzrastała, zmieniając ten powolny i prowadzący donikąd czas, w którym elf był już zdecydowanie zbyt długo, na zwykły, ludzki, działający na wyobraźnię i motywujący do działania. Jego myśli przebiegały przez głowę w tak szybkim tempie, na jaki od lat sobie nie pozwalał. Czekał na odpowiedź, szczerze licząc, że będzie ona twierdząca – ale, znowu, nie mógł być tego absolutnie pewien. Właśnie dla tego delikatnego podniecenia, niepewności, wrócił do ludzi. Chciał być zaskakiwany, chciał poznać znów osoby, które nie spróbowały w życiu wszystkiego i pragnęły przyziemnych rzeczy z energią, o której nieśmiertelni zbyt szybko zapominali. Był głodny poznania życia od nowa po raz kolejny, spojrzenia na nie oczami kogoś nie-tak-bardzo doświadczonego, uznającego rzeczy całkowicie oczywiste i będące elfią codziennością, za coś niesamowitego i cudownego. W jakiś dziwny sposób, był niemal pewien, że blondwłosy, zamyślony mężczyzna, będzie mógł mu zaoferować właśnie to. Niewinność pierwszego razu. Gdy Erwin wreszcie zwerbalizował swoje myśli dotyczące drinka, Nael nawet nie mógł powiedzieć, że był zaskoczony. W jakiś sposób, gdzieś podświadomie, dokładnie takiej reakcji oczekiwał. W końcu, od pierwszej chwili wyglądał jak osoba, która wcale nie chciała znaleźć się w tym miejscu, nawet pomimo obecności istoty magicznej. Dlaczego zaoferowanie alkoholu miałoby cokolwiek zmienić? Zresztą, mężczyzna o spiczastych uszach nie mógł mu tego mieć za złe – sam w odwrotnej sytuacji zapewne też nie chciałby dołączać się do wianuszka adoratorów, nawet za postawienie najlepszego drinka pod słońcem. Mimo wszystko, odmowa go zirytowała. Nie było jego winą, iż ludzie lepili się do niego jak muchy, ponieważ był chodzącą obietnicą nieśmiertelności i zarazem czymś praktycznie niespotykanym w tych stronach. Nie mógł tak po prostu pstryknąć palcami i kazać im się wynosić, niezależnie od tego, jak bardzo takie rozwiązanie coraz mocniej go pociągało. Widząc zbliżającą się ku niemu twarz, przechylił się również, odrobinę zaskoczony faktem, iż Erwin zapragnął dodać coś jeszcze – i do tego był na tyle zdesperowany, by zmniejszyć dzielącą ich odległość. Słowa, które usłyszał, wywołały w nim jednoczesne rozbawienie i… większą irytację. Doprawdy, zrozumiał za pierwszym razem, iż był dla tego mężczyzny kompletnie nieinteresującym rozmówcą, nie było konieczności, by podkreślać to po raz drugi. Zacisnął usta, obrócił głowę, by móc spojrzeć prosto w oczy człowieka, który z taką zawstydzającą szczerością mówił o swoim braku zainteresowania. Chciał spojrzeć w jego oczy i upewnić się, że tak, w rzeczy samej, Erwin faktycznie mówił to, co myślał, a nie próbował go zaciekawić swoim odrzucaniem jego osoby. Przez to, jednocześnie stały się dwie rzeczy: po pierwsze, poczuł dłoń na swoim uchu, a po drugie, znalazł się dosłownie kilka centymetrów od twarzy przyjaciela Hermana, a jego jasnoniebieskie oczy na moment zajęły niemal całe jego pole widzenia. Gdzieś już je widział… Drgnął, prostując się gwałtownie i uciekając od palców mężczyzny, który przecież nie widział w nim, jako w elfie, niczego ciekawego. Dotyk, tak przelotny i intymny, do tego tuż obok bogatego kolczyka, będącego jedyną pamiątką z tej „ludzkiej” przeszłości Naela, wywołał w nim nieprzyjemny dyskomfort. Owszem, nie miał problemu z przekraczaniem granic, które większość ludzi uznawała za osobiste, ale to jedno muśnięcie, przywodzące na myśl raczej pieszczotę kochanka, niż pełen uwielbienia flirt, na moment rozbił jego otwartą i przyjazną postawę. Przez ułamek sekundy poczuł się niemal niczym dziewica, która pierwszy raz została w sposób intymny dotknięcia i przez to całe jej ciało zapłonęło ogniem. Nagle te wszystkie dłonie, które znajdowały się na jego ciele, otaczający go ciasno wianuszek ludzi, śmiechy i szybka, nieprzyjemna dla ucha muzyka, stały się dla niego nieprzyjemne. Zatęsknił za zielenią, za swoim domem, za ciszą i ludźmi, którzy naprawdę go rozumieli. Którzy byli z nim nie dla wiecznego życia, ale pomimo niego. Wymusił na sobie jeszcze jeden uśmiech i poklepał Hermana po ramieniu. - Oczywiście, nic się nie stało. Śmiało zamawiaj - zapewnił, zsuwając się z barowego krzesła. Przez ułamek sekundy obawiał się, iż jego wielbiciele się nie rozstąpią i zostanie przez nich zamknięty, uwięziony, a ta myśl tylko wzmocniła jego zaniepokojenie i pragnienie powrotu do świata i czasów, gdy czuł się dobrze i właściwie. Na szczęście jednak ktoś się cofnął, a elf, nie czekając na nic więcej, przepłynął pomiędzy ciałami, muskając ramieniem Erwina, z dziwną rozpaczliwością szukając w myślach miejsca, do którego mógłby na chwilę uciec. Jego wzrok sam podążył za wzrokiem mężczyzny, a gdy dostrzegł fortepian i grającego na nim człowieka, poczuł przemożny impuls, by podążyć właśnie w tamtą stronę. Stukając delikatnie po parkiecie obcasami wymijał kolejne grupki ludzi, ignorując tym razem ich uśmiechy i próby nawiązania rozmowy. Niczym tancerz przystawał i obracał się w odpowiednich momentach, przenosząc swoją jasność na drugi koniec sali, delikatnie falując zielonymi rękawami i białymi kosmykami, które wysunęły się spod niechlujnie ułożonego koka. Gdzieś w duchu, po raz pierwszy, ucieszył się, że jego koszula była na tyle długa, by ukryć wsunięte w miękką, ciasną skórę, pośladki. Był aż za bardzo świadom tego, iż z każdym krokiem przyciągał więcej spojrzeń i niejeden podpity i skuszony obrazem szczupłego, giętkiego ciała, mógłby dać upust chuci – a kolejnego dotyku, szczególnie tak intymnego i seksualnego, Nael by nie zniósł. Wreszcie, dotarł do niewielkiego podestu, na który wszedł i uśmiechnął się uprzejmie do dziewczyny, która słysząc jego kroki oderwała spojrzenie od nut i spojrzała nań pytająco. - Też chciałbym spróbować - oznajmił miękko, ciszej, tak by usłyszała go tylko ona, a nie szereg ludzi, którzy wbijali spojrzenia w jego plecy. Miał wrażenie, że szum rozmów odrobinę nawet przycichł, co być może wywołałoby w nim zaniepokojenie, gdyby już nie był trochę wyprowadzony z równowagi. - Och. Och! Tak, tak, jak najbardziej! - Roześmiała się, przerywając utwór i natychmiast się podnosząc z miejsca. - To będzie zaszczyt! - Zapewniła go jeszcze, kiwając głową energicznie. Nael skrzywił się w duchu. No oczywiście. Elf grający w „Od zmierzchu do świtu”. Co za reklama. Mimo to, podziękował jej uprzejmie, przełożył nogi przez siedzisko i wygodnie usiadł, przesuwając palcami po klawiszach, badając ich strukturę, a następnie brzmienie. Fortepian nie mógł być nowy, ponieważ brzmiał w jakiś dziwny sposób kojąco i znajomo. Wydawane przez niego dźwięki idealnie pasowały do wystroju vintage, a zatem tego, który był dla Naela swojski i znajomy. Białowłosy przymknął oczy, odcinając się od otoczenia i skupiając wyłącznie na swoich myślach, szukając odpowiedniego utworu, który mógłby zagrać i który umożliwiłby mu powrót do tamtych, odległych czasów. A później, zupełnie tak, jakby nie minęło dwieście lat, a jeden dzień, zagrał piosenkę, która była absolutnym hitem i do której tak często Sheila tańczyła, podczas gdy Alwin śpiewał kolejne zwrotki, popijając w odpowiednich miejscach elfie wino i śmiejąc się tym głośniej, im wyżej sukienka jego żony unosiła się w powietrzu. Nael znał nuty, znał każde jedno brzmienie, zupełnie jakby nuty były zapisane na materiale jego duszy, a nie po prostu wielokrotnie usłyszane z odtwarzaczy różnego rodzaju, w różnych aranżacjach, niejednokrotnie nawet jego własnych. Ta była jednak najbliższa oryginałowi, skoczna i melodyjna, tak bogata w dźwięki, iż wymagała wyjątkowo sprawnych palców, by nadążyły za narzuconym rytmem. Elf od dziesiątek lat nie grał na fortepianie, ale nie miał większego problemu z wykorzystaniem go w sposób, w który został zaprojektowany. Zagranie jednego, czy nawet dwóch lub trzech utworów było dla niego żadnym wyzwaniem. Pracował rękami od setek lat, były tak zwinne, iż nie potrzebowały żadnych ćwiczeń przygotowujących. Gdy utwór się skończył, ułożył dłonie na kolanach, przez kilka sekund napawając się po prostu wspomnieniami – zapachem ksiąg, perfum Sheili, alkoholu, ciepłem słońca wpadającego przez okno, dźwiękiem śmiechu Alwina… a potem gwałtownie otworzył oczy, słysząc klaśnięcie dłońmi. W jednej chwili z dworu Pringsheimów znalazł się znów w „Od zmierzchu do świtu”, a jego ciało spięło się gwałtownie. Podniósł się z krzesła i lekko ukłonił, uśmiechem dziękując za uznanie, które mu zaserwowano, jego myśli jednak wypełniło przygnębienie i poczucie utraty. Dostrzegł kątem oka kilka zaskoczonych spojrzeń – zapewne nikt nie spodziewał się, że zagra coś ludzkiego. Liczyli na subtelną, mistyczną elfią muzykę, a nie piosenkę, która dziesiątki lat wcześniej świętowała rekordy popularności i która przypominała raczej skoczne, musicalowe lub wręcz burdelowe utwory. Wasza strata. Przyspieszył kroku, wymijając ludzki, którzy – dosłownie – zastępowali mu drogę, unikając ich spojrzeń i wyciągniętych dłoni. Żartobliwie zasalutował ku barowi, do którego nie chciał już się przedzierać, zmierzając w przeciwną stronę – drzwi i wieszaka, na którym wisiał jego płaszcz. Gdy po raz ostatni dostrzegł Erwina, zdał sobie nagle sprawę, gdzie widział te oczy. U Alwina. Pochwycił płaszcz, nie tracąc czasu nawet na zarzucanie go i wyszedł na ulicę, w myślach pospiesznie odtwarzając rozmowę sprzed kilku chwil. Jak przedstawił blondyna Herman? Erwin… Erwin Shame? Erwin Shawn? Erwin… czy to mógł być Erwin Pringsheim? Z tych Prinsheimów? Nael wsunął dłonie w rękawy płaszcza, podniósł kołnierz i zapiął pospiesznie kilka pierwszych guzików, a potem ruszył w stronę hotelu znajdującego się dwie przecznice dalej, w którym się zameldował. Przeszłość go dogoniła… musiał w końcu pójść na cmentarz. A może posiadłość Prinsheimów ma grobowiec? Czy… dalej był to ich dworek?
Następny dzień był dla Vikariana doświadczeniem iście koszmarnym. Połowę czasu spędził na przekonywaniu się, że w ogóle powinien wyjść z hotelu i podążyć na cmentarz. Czuł wręcz fizyczny opór przed tym doświadczeniem, przed ostatecznym potwierdzeniem, że tak, w rzeczy samej, jego przyjaciele nie żyli. Dopóki nie zobaczył ich grobów, z ich zdjęciami, mógł udawać, że jednak nie stracił wszystkiego. Owszem, nie mógł już się z nimi spotkać, ale mógł wmawiać sobie, iż gdzieś tam, daleko, wciąż żyli i byli szczęśliwi. Zobaczenie miejsca, gdzie leżeli pogrzebani, musiało zniszczyć tę iluzję. Gdy w końcu zebrał się w sobie i skierował w stronę cmentarza, musiał walczyć z wiatrem, tłumem ludzi i ulicami, których nie pamiętał i których nazw nie znał. Dotarł w upragnione miejsce z dużym opóźnieniem, głodny i zmęczony – zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Wiedziony rezygnacją wszedł na rozległy teren niemal bez zwłoki, ale kolejne godziny były tak niszczącym koszmarem, iż gdy przysiadł na ławce, mniej więcej w środku terenu, miał ochotę się rozpłakać. Każdy kolejny grobowiec, każda kolejna płyta, były dla niego przeżywaniem koszmaru od nowa. Z jednej strony była nadzieja, iż w tym miejscu jego podróż dobiegnie końca, a z drugiej rozpaczliwe błaganie, by jednak nie było to właśnie to miejsce. By mógł udawać jeszcze chwilę dłużej. Nie trafił jednak na żaden ślad Pringsheimów – a skorzystanie z wyszukiwarki stanowisk przekraczało jego zdolności. Był wykończony i śmiertelnie głodny, rozpaczliwie pragnął już powrotu do świata, w którym miał magię i którego zasady działania rozumiał. Był nie na miejscu, w obcej rzeczywistości, która robiła wszystko, co mogła, by go skrzywdzić. Chciał wrócić do swojego łóżka, znajomo smakujących potraw, ciszy i braku ciekawskich spojrzeń. Podniósł się i pospiesznie ruszył w stronę wyjścia, a potem – w drogę powrotną, tylko dzięki sile woli nie pozwalając łzom smutku i żalu popłynąć po policzkach. Dlaczego uznał to za dobry pomysł? Dlaczego?
Powrót na kolejne pięć dni do świata nieśmiertelnych pomógł Naelowi odzyskać kontrolę zarówno nad sobą, jak i sytuacją. Godziny spędzone na projektowaniu nowego budynku dla ich sąsiadów umożliwiły uporządkowanie myśli i stworzenie konkretnego planu działania. Gdy w sobotę elf przekroczył granicę międzyświata, natychmiast odnalazł miejsce zajmujące się sprzedażą ludzkiej technologii stworzonej z myślą o komunikacji. Dzięki uprzejmości ekspedientek – dwóch uroczych dziewczyn, które niewątpliwie dopiero co przekroczyły próg dorosłości i szczerze zapragnęły brać czynny udział w chociaż częściowo magicznym świecie – nauczył się obsługiwać telefon, który żadną miarą nie przypominał tego, z którego korzystał dwieście lat wcześniej. Później wykręcił numer do jednego ze swoich licznych adoratorów, który zajmował się czymś, co nazywał „byciem detektywem”, ale na ile Nael wiedział, polegało to wyłącznie na wyszukiwaniu informacji. I poprosił go o dokładnie to. Znalezienie miejsca pochówki dwójki ludzi – a następnie, gdy otrzymał adres, który okazał się być aktualną rezydencją Pringsheimów, poprosił też o kilka imion, nazwisk i zawodów, jakich podjęli się poszczególni członkowie tej rodziny. Nie musiał nawet pytać o istnienie niejakiego „Erwina”. Istniał, żył i miał się dobrze. Kolejnym krokiem Vikariana było skontaktowanie się z kimś mieszkającym w samym dworze – a później oczarowanie miłej, ciepłej kobiety i okłamanie jej o własnych koneksjach z jej rodziną. Nie chciał mówić o tym, iż jest elfem – nie wiedział, jakiej reakcji mógłby się spodziewać. Gdyby połączył się z Erwinem, zapewne wspomniałby o tym, iż już się poznali… ale trafił na jego matkę, a ta raczej nie miała pojęcia o nim i o jego prawdziwych związkach z Pringsheimami. Wyssana z palca historyjka o znajomości jej zmarłego męża z pracy wystarczyła jednak do tego, by dostał oficjalną zgodę i zaproszenie do posiadłości, na dzień następny.
Przekraczając bramę chroniącą dworek od reszty miasta, przemoczony doszczętnie Nael poznał budowlę natychmiast. Ulica mogła się zmienić, rezydencja mogła ulec drobnej modernizacji i odświeżeniu, ale to było wciąż to samo miejsce, w którym spędził całe lata, najszczęśliwsze momenty własnego życia. Dotarł do drzwi wejściowych powoli, pomimo deszczu podziwiając dokładnie wszystkie elementy, zarówno te znajome, jak i całkowicie szokujące. Niektóre rzeczy wyglądały tak samo, jak zaprojektował je ponad dwieście lat wcześniej – inne, przeciwnie, gryzły się z nimi i wywoływały dyskomfort. Jak będzie wyglądało wnętrze…? Wkroczył niemal ze strachem do budynku, wciąż nie zdejmując kaptura z głowy, spoglądając smętnie w dół, na plamę wody, która zaczęła się natychmiast formować u jego stóp. Miał przemoczony płaszcz, koszulę i spodnie, i był niemal stuprocentowo pewien, że deszcz wlał się nawet do wnętrza jego butów – tym razem wykończonych raptem do kolan, przez co tylko ten niewielki fragment ciała Nael miał niezmarznięty i umiarkowanie suchy. - Proszę o wybaczenie, zapomniałem parasola… - mruknął, wreszcie odnajdując wzrokiem osobę, która mu otworzyła. Uśmiechnął się przepraszająco do kobiety, która – jak założył – była panią domu, a później wziął głęboki wdech, próbując opanować nerwy, nagle utrudniające oddychanie. Musiał w końcu zdjąć ten durny kaptur, pokazać uszy i przeprosić za kłamstwo, przez które został w ogóle wpuszczony do środka. Chrząknął nerwowo. - Pani Pringsheim... - zaczął, znów czując się zaskakująco ludzko, nie wiedząc, jaka będzie reakcja kobiety, której nie znał i która w żaden sposób nie przypominała ani Sheili ani Alwina. Może, gdyby dostrzegł podobieństwo, rozluźniłby się łatwiej i rozciągnął swój urok, nawet pomimo przemoknięcia?
Ostatnio zmieniony przez Argent dnia Pon Lis 19, 2018 8:17 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Czw Lis 15, 2018 4:04 pm | |
| Śmiech elfa przebił się ponad szumem dziesiątek głosów, dźwięczny i czysty, niepodobny śmiechom, które Erwin słyszał kiedykolwiek w swoim życiu. Serce zabiło mu żywiej, zmuszając, by głębiej zaczerpnął powietrza. Czy na niego też działał urok magicznej istoty? Gwałtowna reakcja Naela zaskoczyła go, chyba nawet bardziej niż to, że w ogóle zdecydował się na śmiałość i poufale przeciągnął palcem po jego uchu. Choć z dwojga dziwnych sytuacji, to jego zachowanie zapewne było dziwniejsze. Mimo to, Erwin poczuł się... dotknięty. Dlaczego elf zareagował taką niechęcią wobec jego bliskości, skoro z uśmiechem znosił dotyk dłoni wszystkich tych obcych ludzi? Cóż, nawet jeśli poczuł się z tym odruchowym odrzuceniem niekomfortowo, nie miał prawa wymagać od nieznajomego jakiejkolwiek przychylności. Przecież sam powiedział mu, ze nie jest zainteresowany jego towarzystwem. Może to była kwestia, przez którą elf zareagował właśnie niechęcią? Nie roztrząsał tego. To nie miało znaczenia. Nie był tu dla elfa. Był tu dla Hermana, któremu, swoją drogą, chyba nie szło najlepiej. Elf bowiem wstał, przeciskając się między ludźmi i zostawił cały wianuszek ludzi oraz rozczarowanego Hermana, za sobą. Przemknął obok Erwina, lekko i zwinnie. Muśnięcie ramienia, rozwiane, białe kosmyki, które wysunęły się z naprędce zwiniętego koka, opadając lekko na smukłą, jasną szyję... I zapach, słodki, przywodzący na myśl rozgrzane słońcem, polne kwiaty. Znajoma woń... Gwar wokół przycichł, spomiędzy trzeszczących desek podłogi wystrzeliły w górę soczyście zielone łodygi kwiatów, a przez okna wdarły się promienie słońca. Sekunda. Potem ludzie zastąpili Erwinowi drogę, przesłonili sobą wyniosłą sylwetkę elfa, ukrywając za szarą zasłoną powszedniości, wizję nieuchwytnego piękna. Zrozumiał. Zrozumiał Hermana i całą rzeszę ludzi. Bliskość elfa była jak zetknięcie się z wiecznością, dotknięcie czegoś większego, co przerastało ich smutne życia. Czegoś niedoścignionego, nieosiągalnego, eterycznego... - Co mu powiedziałeś? Głos Hermana zgrzytem wdarł się w śmiałą wizję i zburzył ją. Erwin spojrzał na niego gniewnie, nawet nie zdając sobie sprawy ze spontanicznej reakcji. Dopiero niezrozumienie i zaniepokojenie przyjaciela sprawiło, że zdał sobie sprawę z przesady. Zamrugał, zaskoczony reakcjami własnego ciała. - Dobrze się czujesz? Jesteś cały czerwony... - Herman pieszczotliwie objął dłonią jego rozgrzany policzek, ale Erwin odtrącił jego dotyk. - Duszno tu. - Odwrócił się na pięcie i przedarł przez tłuszczę, pozostawiając za sobą Hermana i całe "Od zmierzchu do świtu", a przede wszystkim elfa i wszystkie niedorzeczne wizje jakie na niego sprowadzał. Do drzwi odprowadzała go melodia, która w swojej skoczności wydała mu się rzewna i nieszczera.
Z Hermanem zobaczył się dopiero pięć dni później. Przez czas nieobecności, Erwin znów czuł nieprzyjemną pustkę, choć odpychał ją od siebie. Gdzieś w żołądku zazdrość wierciła mu dziurę, że może tego wieczora w barze, Hermanowi się jednak powiodło i znów zniknie z jego życia, jak kilkanaście lat temu. Ale on jednak przyszedł, pojawił się pochmurnego wieczora, równie smutny jak niebo nad Canvą, sugerując zmartwioną miną, że poprzednie dni nie były dla niego łatwe. Erwin bez słowa zaprowadził go do salonu, nie trudząc się zapaleniem światła. Nie pytał o samopoczucie przyjaciela, wiedział bowiem, ze jeśli tamten będzie chciał się zwierzyć, zrobi to. Tak było od zawsze. To był ich rytuał. Czasem mogli po prostu siedzieć w ciszy obok siebie i to również wystarczało. Usiadł na kanapie, a gość poszedł w jego ślady. Milczeli kilka długich chwil, anim Herman w końcu się odezwał. - Nie jesteś na mnie zły? - Dlaczego miałbym być? Rudy spuścił wzrok na swoje złożone na kolanach dłonie. - Za ten bar... Wydawałeś się wściekły. Od lat nie widziałem cię takiego, ale... z drugiej strony cieszę się, że poczułeś cokolwiek... Erwin zmarszczył brwi, dziwiąc się takiemu tokowi myślenia. Że poczuł cokolwiek? To co w ogóle znaczyło? - Nie lubię takich miejsc, wiesz przecież - odparł, puszczając mimo uszu usłyszane słowa. - Myślałem, że... - Że z tego wyrosłem? - Tak, chyba tak. Erwin westchnął głęboko. W ciszy ciemnego salonu, ten dźwięk był jak huragan. - Nie zmieniłem się bardzo od czasu, kiedy wyjechałeś. Herman gwałtowniej podniósł głowę, patrząc na towarzysza z autentycznym protestem. W półmroku, zielone oczy błyszczały wzburzeniem, jakby właśnie usłyszał najbardziej niedorzeczne słowa w dziejach świata. - Mylisz się, jesteś... kimś zupełnie innym. Jesteś jeszcze bardziej zamknięty niż byłeś lata temu. Jakbyś cofnął się do początków. Przychodzę do ciebie prawie od pół roku, a ty uśmiechnąłeś się może ze dwa razy. To... - Jak poszło z elfem? - Erwin przerwał tę dziwaczną tyradę stanowczym głosem. Nie miał zamiaru dyskutować o sobie. Nie chciał dyskutować o uczuciach. One nie dotyczyły Hermana. Już nie. Czuł się niekomfortowo z jego nagła pasją i nieoczekiwanym zainteresowaniem. Nie martwił się o niego przez tyle lat, jak wielkim musiał więc być egoistą, sądząc, że teraz, w imię starej przyjaźni, będą się sobie zwierzać, będą sobie ufać i udawać, że nic się nie zmieniło? - Co? - Rudzielec był wyraźnie zaskoczony nagłą zmianą tematu. - Udało ci się go uwieść? Pokręcił głową, pochmurniejąc bardziej. - Nie. Od tamtego wieczora podobno nie pojawił się w "Zmierzchu" Erwin westchnął kolejny raz, tym razem ciszej i potarł czoło palcami. - Przepraszam, jeśli to z mojej winy. Nie chciałem psuć ci planów. Herman spojrzał na niego zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął się czule. Sięgnął po jego dłoń, odruchowo, bo tak robił za szczenięcych czasów, kiedy dzielili się smutkami. Erwin nie cofnął dłoni, choć poczuł jak serce zaczyna go dławić. Od lat nie trzymał jego dłoni w ten sposób... - Nie, no co ty. To nic. To ja przepraszam, że zmusiłem cię do tego wypadu. Przez kilka chwili siedzieli w milczeniu, splatając palce. Erwin patrzył przed siebie, na tonący w mroku salon. Żaden z nich nie zdecydował się zapalić światła. Trwali w mroku, cisi, smutni, otuleni mgłą wspomnień minionych lat. Herman znów jako pierwszy przerwał ciszę, choć jego głos był ledwie szeptem. - Erwin? - Hm? - Chciałbym, żebyś znów uśmiechał się jak dawniej... - Mocniej ścisnął jego dłoń i była w tym geście jakaś desperacja. - Naprawdę straciłem już zdolność czynienia cię szczęśliwym? - Odwrócił się ku niemu, więc Erwin spojrzał mu w oczy. Zielone oczy przepełnione dziwnym smutkiem. I nim zdążył jakkolwiek ułożyć odpowiedź na te żenujące pytanie, Herman nachylił się lekko, unosząc rękę do jego twarzy. Wymowny gest. Wymowne spojrzenie. Wymownie przyspieszony oddech. Erwin chwycił wyciągniętą dłoń, nie pozwalając, by dotknął jego policzka. Herman zatrzymał się, ale nie cofnął ręki. Patrzył na przyjaciela z melancholią i łagodnością, jakby bał się go spłoszyć, jednocześnie przepraszając za śmiałość. Delikatnym ruchem zmusił Erwina, by rozluźnił chwyt, a gdy ten tylko to zrobił, ujął jego dłoń i kciukiem pomasował jej wnętrze. Potem powoli przysunął ją do swoich ust i pocałował delikatnie. Serce Pringsheima zatrzymało się w tej chwili i urosło boleśnie od słów, od dotyku i spojrzenia. Pierwszy raz Herman był wobec niego... taki. Taki, jakim zawsze chciał go dla siebie widzieć. Nie roztrzepanym salonowym lwem, ale jego prywatnym, patrzącym jedynie na niego. Dlaczego więc, kiedy spełniało się jego nastoletnie marzenie, on czuł tylko ból? - Przestań - powiedział chłodno, zdobywając się na stanowczy protest. Gdyby poddał się tej chwili, znaczyłoby, że puścił w niepamięć lata bolesnej rozłąki, a nie chciał wracać do przeszłości. Herman jednak nie wycofał się. Podniósł spojrzenie, przygryzając wargę. Czułość, którą Erwin widział w jego obliczu, bolała jak wszystko, co robił i mówił do tej pory, siejąc zamęt w jego sercu. - Przestań - powtórzył głośniej, wyswobadzając rękę. - Sam potrafię dbać o własne szczęście. Nie musisz się o nie martwić. Mężczyzna słysząc ostre słowa, westchnął głębiej i uśmiechnął się smutno. Zwiesił głowę i odchylił na kanapie. Wyglądał, jakby się poddał. - Tak, masz rację. Przepraszam. - Ostatni raz uścisnął jego rękę i cofnął własną. Erwin nie miała pojęcia dlaczego, ale te słowa i brak ciepła jego dłoni zabolały go najbardziej. Tego wieczora Herman zasnął na kanapie, wspierając głowę o jego ramię i Erwin pierwszy raz od lat znów poczuł się tak, jak kiedyś. Jakby wróciły szczenięce lata, w których bliskość Hermana była czymś oczywistym. To sprawiło, że czuł zmieszaną ze smutkiem ulgę, i nie potrafił w żaden sposób zatrzymać rodzącego się w jego sercu nieracjonalnego ciepła.
Po tym wieczorze, Herman nie wracał już do tamtej rozmowy. Znów był znajomym, radosnym Hermanem i nawet zapytany o elfa, zbywał temat machnięciem dłoni. Erwin nie pytał więc dalej. W ogóle starał się odsunąć od siebie uczucia, które nachodziły go w obecności przyjaciela. Stare, zakurzone uczucia, zbyt ciepłe, by mogły uchodzić za odpowiednie w ich obecnej relacji. Poddał się więc bezpiecznej rutynie kolejnych dni, która została przerwana pewnego niedzielnego, deszczowego popołudnia. Nie ruszył się z kanapy, gdy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Przecież mieli służbę. Poza tym, nikogo się nie spodziewał. Herman nie potrzebował żeby witał go w drzwiach pan domu. I tak wchodził jak do siebie. W ciszy popołudnia jednak, usłyszał wołanie matki. - Och, zupełnie pan przemókł! - Seniorka załamała ręce. - Zaraz coś poradzimy! - Odwróciła się i zawołała wgłąb dworu - Eryku, weź pana okrycie i przygotuj coś suchego. I poleć Alicji przygotować herbatę malinową. - Powróciła wzrokiem do gościa, darując mu szeroki uśmiech. - Najlepsza na rozgrzanie. W holu pojawił się mężczyzna w średnim wieku. Jego wyprasowany na listek garnitur, doskonale ułożone włosy i dłonie obleczone w białe rękawiczki, jasno sugerowały jego status. - Oczywiście, pani Pringsheim. - Ukłonił się płytko i podszedł do Naela. - Pan pozwoli... - Odebrał okrycie, a choć zsunięty z głowy kaptur odsłonił elfie uszy, lokaj nawet nie mrugnął. - Za chwilę przygotuję suchy strój. A herbata będzie gotowa za chwilę. Podam ją w salonie, za pozwoleniem, pani Pringsheim. - Ukłonił się także jemu i gdy tylko seniorka kiwnęła głową, z gracją wycofał się ku najbliższym drzwiom po prawej stronie, które, jak elf mógł pamiętać, prowadziły do skrzydła służby. - Nie wspominał pan, że jest elfem - zauważyła kobieta, uśmiechając się łagodnie i wskazując rozległy hol. - Mój mąż nie wspominał o tego typu przyjaźniach, ale z drugiej strony, nigdy nie był wylewny jeśli chodziło o ludzi... czy elfy. - Roześmiała się, prowadząc gościa przez foyer, które nie zmieniło się przez lata. Wszystko wciąż pyszniło się białym, połyskliwym marmurem, który tak bardzo podobał się Alwinowi, że wyłożył nim połowę dworu, tracąc na to sporą część swojej niemałej fortuny. Z czasem wymieniono tylko stare, dębowe podłogi. Nowe, wypolerowane, lśniły ciemnym brązem w świetle wielkiego żyrandola. W słoneczne dni, zapewne lśniły od blasku słońca, które wpadało przez strzeliste okna, zaprojektowane na elfią modłę. Ze starego wyposażenia, pozostała też żeliwna, czarna poręcz schodów, misternie zdobiona w kwiatowe motywy. Widać było, że mieszkańcy dworu dbają o jego świetność. Wszystko było zadbane i zdawało się nie tracić nic ze swojego piękna, nawet pomimo wielu lat istnienia. Jedyne, co wyraźnie się zmieniło, to oczywiście wystrój. Był nieco nowocześniejszy, ale na ścianach wciąż wisiały stare obrazy, część namalowana ręką Sheili. - ...Zupełnie jak Erwin, nasz syn. To chyba rodzinne - kontynuowała se śmiechem. - Podobno jego pradziadek też taki był. Znał pan poprzednich Pringsheimów? - zapytała, otwierając przed elfem dwuskrzydłowe drzwi do salonu. Wysokie na dwie kondygnacje pomieszczenie, rozświetlał teraz ciepły blask lamp, oświetlając wygodne, kremowe kanapy, miękki, jasnoszary dywan i liczne półki pełne książek oraz bibelotów. W wykuszu, gdzie za czasów Naela był kącik, w którym Sheila uwielbiała czytać, teraz stał fortepian. W jego połyskliwej czerni odbijał się obraz drgających płomieni z rozpalonego kominka, usytuowanego nieopodal. Za wielkimi, zdobionymi oknami rozciągał się widok na ogród, teraz smętny, zalany jesiennym deszczem. Na jednej z kanap siedział Erwin. Rozparty wygodnie, ubrany w szarą, rozpięta pod szyją koszulę i czarne, garniturowe spodnie, przeglądał pospinane ze sobą dokumenty, kompletnie oddany czynności porównywania tabelek i liczb. Gdy drzwi uchyliły się i stanęła w nich matka razem ze znajomym elfem, uniósł wzrok z and kartki, w pytającym geście unosząc brwi. - Erwin, kochanie, mamy gościa... - Herman aż tak się tu zadomowił, że nawet przychodzą do niego znajome elfy? - mruknął, powracając spojrzeniem do dokumentów. Pani Pringsheim wydawała się zaskoczona oschłością syna. Spojrzała pytająco na Naela, a potem z zakłopotaniem wskazała mu wnętrze salonu. - Z tego co wiem, pan Vikarian przybył w odwiedziny nie do Hermana, a do twojego ojca - odparła, a potem zwróciła się do białowłosego. - Proszę, niech się pan rozgości. Erwin ponownie uniósł wzrok, tym razem lekko opuszczając kartki. Zmrużył oczy w zastanowieniu, na chwilę zatrzymując ich spojrzenie na przemokniętej sylwetce mężczyzny. Po chwili jednak, bez słowa znów pogrążył się w lekturze. Pozornie wyglądało więc na to, że pojawienie się magicznej istoty w jego domu i sugerowanie, że miała jakieś relacje z ojcem, zupełnie nie zrobiły na nim wrażenia. Tak naprawdę jednak, naturalnie poczuł ukłucie ciekawości, bo pojawienie się Naela w jego domu świadczyło, że pamiątka po babce, którą nosił ze sobą właściwie przez cały czas, faktycznie mogła mieć z nim związek. Więc chcąc - nie chcąc, musiał przyznać, że było to odrobinę intrygujące. Szczególnie jeśli wzięło się pod uwagę długowieczność elfów. Tymczasem jedne z drzwi otworzyły się i wkroczył do nich lokaj z naręczem świeżych ubrań. Podszedł do elfa i wysunął je w jego stronę. - Proszę, pańska zmiana. Jeśli pan pozwoli, zaprowadzę pana do drugiego pokoju. Gdy już się pan przebierze, proszę pozwolić mi wysuszyć pańskie ubranie. To nie potrwa długo - zapewnił formalnym tonem i skłonił się lekko. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Pią Lis 16, 2018 12:57 am | |
| Nael wreszcie znalazł się w domu Pringsheimów. Po tylu latach przekroczył próg pełen obaw i nadziei, stęskniony za znajomymi widokami, jednocześnie przerażony na myśl o tym, co uległo zmianom. Ostatecznie, gdy znalazł się w holu, nie przeżył szoku. Owszem, wnętrze dworu nie było identyczne, jak stulecie wcześniej, ale było niewątpliwie dobrze zadbane, a wymienione elementy dobrze wpasowywały się w te, które zostały przez niego zaprojektowane. Białe marmury wciąż olśniewały, wysokie schody, fikuśnie wygięte, pięły się do góry, a dywany dodawały pozornie chłodnemu wnętrzu ciepła. Było niemal tak, jakby minął dzień, może dwa, od tamtego popołudnia, gdy dwór został ukończony i wymagał jedynie umieszczenia mebli i umycia wszystkich powierzchni...
Śmiechy. Zapach świeżego drewna i farby. Białe ślady butów, kurz i unoszący się w powietrzu pył. I ona, oparta o jedną z dwóch ozdobnych kolumn, wykonanych w całości z białego marmuru. Miała na sobie krótką, elfią tunikę bez ramion i dżinsowe spodenki, więcej ukazującej, niż ukrywające. Zostawiła kozaczki na ganku, demonstrując miodowe nogi, jedną opierając się o podłogę, a drugą – marmur. Uśmiechała się zadziornie do swojego męża, w całości pokrytego białym pyłem i kręciła głową, ignorując jego protesty. - Sheila, kochanie, nie bądź niemądra! - Ja? Niemądra? Ja tylko chcę, żeby Nael był słowny. Obiecał coś, niech się z tego wywiąże! - Roześmiała się głośno, wskazując palcem na niego, stojącego z boku i obserwującego całą dyskusję. On też był cały zakurzony, dlatego zdjął koszulę i zaczął ją wytrzepywać. - Sheila, dopiero co robotnicy postawili wasz dworek na nogi, moglibyśmy trochę zaczekać ze świętowaniem… - odezwał się, zaraz zanosząc kaszlem. - Weź spójrz co nam zrobiłaś, tyle tego cholernego pyłu… nawet, gdybym się zgodził, to byłoby niehigieniczne! Kobieta zaniosła się śmiechem, potrząsając głową energicznie, pozwalając długim, czarnym lokom spłynąć po jej ramionach i obfitych piersiach, schowanych pod półprzezroczystym materiałem. - To umyjcie się, dzieciaki i bierzcie do roboty. Chcę przedstawienia! - Obniżyła głos i przechyliła się konspiracyjnie w kierunku elfa stojącego przy drzwiach. - I to niejednego. Dokładnie tak, jak obiecywałeś, Nael. - Sheila! - Alwin parsknął, zbliżając się do żony, chwytając ją w pasie i mocno całując, żeby wreszcie przestała gadać. I tak wiedział, że spełni jej życzenie. Wszyscy wiedzieli. Zresztą, elf był słowny. Obiecał wziąć swojego przyjaciela na każdym białym marmurze, jaki znajdował się w posesji i zamierzał dokładnie to zrobić.
- Pani Pringsheim, bardzo przepraszam za kłopot… - powiedział w końcu, nie potrafiąc zdobyć się na oświadczenie, że skłamał. Jeszcze nie. Chciał zobaczyć więcej dworu, przypomnieć sobie wszystkie radosne chwile, które spędził w tych powierzchniach, ulec złudzeniu, że może za chwilę, za rogiem, znajdzie splecionych w miłosnym uścisku przyjaciół albo usłyszy głos Sheili, wołający ich na obiad. Potrzebował jeszcze chwili. Jeszcze kilku minut, paru kroków, może dwóch pomieszczeń. Jeszcze nie. Przesunął mokrą dłonią po poręczy, podziwiając ornamenty, które przypominały mu o domu. O miejscu, które kochał nad życie i ludziach, dla których gotów był zrobić wszystko. To był jego dwór. Jego podłogi. Jego ściany. Jego okna. Jego życie. Ruszył za kobietą, podziwiając obrazy wiszące na ścianach. Część z nich pamiętał, był podczas ich tworzenia, ale niektóre były dla niego obce. Nie na wszystkich dostrzegał też znajomy podpis Sheili. Sunął spojrzeniem od portretu do portretu, podziwiając ludzi, których nie znał i którzy byli znakiem czasów, których nie doczekał. - Tak, znałem - potwierdził cicho, myślami znajdując się jednak w innym miejscu, powracając po raz kolejny do wspomnień dawnych czasów.
- Nael, rozmawialiśmy o tym już wielokrotnie. Jak na nieśmiertelnego masz niesamowicie kiepską pamięć. - Kobieta strzepnęła elfie palce z materiału płótna, a potem wróciła do pokrywania go kolorami. Twarz jej męża póki co była kremową plamą, pozbawioną charakterystycznych, błękitnych oczu i wiecznie roztrzepanej, jasnej fryzury. - Sheeeilaaa – zajęczał z irytacją białowłosy, zasłaniając swojej przyjaciółce pole widzenia i przechylając głowę to na jedną stronę, to drugą, by na pewno nie mogła dostrzec swojego pozującego męża. - Nie zasługuję chociaż na jeden portret? Przecież jego – w tym miejscu zrobił dramatyczną pauzę, obrócił się na pięcie i pokazał na uśmiechniętego szeroko Alwina, tkwiącego dzielnie bez ruchu w fotelu od kilku godzin – sportretowałaś już chyba w każdej możliwej pozie. To niesprawiedliwe. - Parsknął zakładając ręce na piersi i obracając się z powrotem w stronę kobiety. - Głupek – podsumowała cały wywód kobieta, wywracając oczami. - Po pierwsze, nie w każdej. - Puściła do niego oko, wywołując jednocześnie u swojego męża niepohamowany chichot. - Po drugie, ty jesteś piękny. Jesteś elfem. Nie potrafię przelać na płótno tego, jak wyglądasz. - Wzruszyła lekko ramionami, płucząc pędzel w słoiku pełnym wody. - To znaczy, że twój mąż nie jest piękny? - Nael uniósł brwi z czymś, co było szczerym rozbawieniem. Zaraz potem poczuł, jak uderza w niego zwinięta kartka papieru, rzucona niewątpliwie przez Alwina. Sheila podniosła na niego spojrzenie, zacmokała karcąco, a potem przeniosła wzrok na drugiego mężczyznę. Przez chwilę studiowała go w milczeniu, by wreszcie oznajmić: - Nie. Ma kilka niezłych elementów, ale daleko mu do twojej urody. - I schowała się za sztalugą, w którą zaraz uderzył nie jeden zwitek, ale cała seria. - Bezczelna! Nael obrócił się na pięcie i spojrzał na zbulwersowanego, ale i roześmianego Alwina. Światło przenikające przez częściowo otwarte okna rozświetlało jego twarz i włosy, czyniąc go w oczach elfa naprawdę pięknym. Westchnął, poddając się zauroczeniu i ulotności tej chwili, milcząc i podziwiając. - Myślę, że jest piękny - powiedział wreszcie, wzruszając ramionami i chowając dłonie do kieszeni spodni. - Jasne, że tak mówisz, w końcu chciałbyś jeszcze trafić do jego łóżka. - Sheila prychnęła, wystawiając język do elfa. - Al, wracaj do pozy, co to za samowolka! - Podniosła kulkę papieru i rzuciła nią w mężczyznę siedzącego na fotelu i wpatrzonego w Naela z tym samym uwielbieniem, którym został obdarzony. - A ty byś nie chciała? - Żaden z was by mi nie odmówił. - Parsknęła, wracając do malowania portretu. - No tak, w sumie… - To masz rację…
Zamrugał, gdy aktualna właścicielka posiadłości otworzyła drzwi do salonu. I tutaj były widoczne zmiany, a jedną z najważniejszych była obecność Erwina. Elf poznał go natychmiast, pomimo iż spędził w jego towarzystwie raptem kilka minut. Mimo to, w delikatnym świetle lamp i kominka, przez ułamek sekundy wydawał mu się kimś innym. Mężczyzną, którego pokochał i który obdarzył go równie silnym uczuciem. Był o krok od wyminięcia kobiety i zmniejszenia odległości dzielącej go od skupionego na dokumentach blondyna, gdy ten przerwał ciszę, jak za pstryknięciem palców przywracając Naela do rzeczywistości. Uśmiechnął się z zakłopotaniem, faktycznie wchodząc do pomieszczenia i rozglądając się po nim. Po raz pierwszy od wkroczenia do dworku, poświęcił temu raptem kilka sekund, ponieważ jego wzrok przyciągały nie meble i ściany, ale… gospodarz. Aktualny właściciel posiadłości Pringsheimów. - Witaj, Erwinie - powiedział ciepłym, dźwięcznym głosem, a uśmiech na jego twarzy zmienił się z uprzejmego i wdzięcznego na taki, którym można obdarzyć wyłącznie przyjaciela. Chciał powiedzieć coś więcej, ale blondyn opuścił spojrzenie na trzymane w dłoniach dokumenty, a on nie chciał mu przeszkadzać. Zamiast kontynuować rozmowę, schował dłonie do kieszeni, wpatrując się w mężczyznę z subtelnym zainteresowaniem. Jak przez mgłę, przypomniał sobie jedną z najważniejszych rozmów, jakie przeprowadził z Pringsheimami, a którą wyparł, trawiony poczuciem winy.
- Obiecaj, że jeśli coś nam się stanie… - To się nią zajmiesz. - Nic wam się nie stanie. Nie dopuszczę do tego. - Po prostu obiecaj. Zaopiekujesz się nią… a potem kolejnymi. Jesteś przyjacielem rodziny. - Naszym przyjacielem. - Nie chcę was… - Obiecaj. - Obiecuję.
Po raz pierwszy złamał słowo. Najpierw z przyczyn wyższych, a potem… ze strachu. Po drugie, dostał się do dworku, który kiedyś był jego domem, kłamiąc. Co powiedziałby Alwin, co powiedziałaby Sheila? Zawiódł ich, nawet jeśli nie z własnej woli. Westchnął ciężko, obracając się w kierunku pani Pringsheim, zdecydowany powiedzieć prawdę… i wtedy wszedł do pomieszczenia lokaj, podając ubrania do przebrania i ręczniki. Elf przyjął je z cichym „dziękuję” i faktycznie podążył za mężczyzną, odwlekając w czasie nieuniknione. Przebranie się w całkowicie ludzkie ubrania było dla niego pewnego rodzaju zaskoczeniem, ale gdy spojrzał w lustro, całkiem nowoczesny strój wydał mu się… szokująco właściwy. Nie przeszkadzał mu brak kolorów i inny materiał, tak samo jak nie czuł się źle w bardziej obcisłym i prostym kroju. Po przekroczeniu progu dworu stał się tak samo ludzki jak był kiedyś i przemiana wydawała mu się niemal… naturalną koleją rzeczy. Założył z powrotem buty i owinął mokre włosy ręcznikiem, podsuszając je przez chwilę na tyle, by przestał kapać na podłogę – a potem ruszył z powrotem do salonu, przechylając głowę na bok i pocierając je materiałem, kontynuował suszenie. Gdy wszedł z powrotem do salonu, dostrzegł iż pod jego nieobecność właścicielka dworu usiadła na drugiej kanapie, będącej bliżej kominka i bez większego zainteresowania przerzucała strony jakiejś książki. Białowłosy skierował swoje kroki w jej stronę, przysiadając obok, w takiej pozycji, by jednocześnie mieć w zasięgu wzroku oboje gospodarzy, a potem utkwił wzrok w kobiecie. - Bardzo dziękuję, jestem zobowiązany - powiedział cicho, uśmiechając się do niej delikatnie. - Muszę niestety przyznać się do oszustwa. Nigdy nie poznałem pani męża, dopiero od kilku tygodni przekraczam granicę waszego świata… a przynajmniej od momentu, w którym nastąpił rozłam. Tak naprawdę byłem… bliskim przyjacielem Sheili i Alwina. - Zamilkł na moment, zastanawiając się, jak wiele powinien powiedzieć. Jak wiele wiedzieli dzisiejsi Pringsheimowie? - Nie dostrzegłem dotychczas żadnych zdjęć z tamtego okresu, a sam żadnych nie posiadam, nie mam więc dowodów na swoje słowa… Ale w rzeczywistości przez kilka lat miałem zaszczyt nazywać tę posiadłość domem. - Uśmiechnął się, przesuwając spojrzeniem po całym pomieszczeniu. Dostrzegł, że kobieta przez chwilę wydawała się zraniona kłamstwem i utkwiła w nim spojrzenie, starając się stwierdzić, czy w tym momencie mówił prawdę, czy przeciwnie, nadal kłamał. Nie mógł jej winić za żal, który niewątpliwie do niego poczuła, nawet jeśli przez chwilę. - Przyznam, że nie rozumiem, panie Vikarian… - odezwała się trochę chłodniejszym tonem. Pokiwał głową, przyjmując jej niewątpliwą pretensję do wiadomości i kontynuował tłumaczenia dalej, łagodnym i spokojnym, ale wypełnionym też skruchą i tęsknotą, głosem: - Bardzo zależało mi na tym, by zobaczyć dwór… i oczywiście pójść do rodzinnego grobowca. Nie przyznałem się do mojej tożsamości, ponieważ, cóż, głupio to przyznać, ale obawiałem się państwa reakcji. Nie wszyscy chcą otrzymywać wizyty ludzi, hm, elfów, z przeszłości rodziny. Spędziłem kilka tygodni szukając miejsca pochówku Pringhseimów… i tego dworku. Całe miasto bardzo się zmieniło od czasu, kiedy byłem tutaj ostatnio. - Z zakłopotaniem roześmiał się krótko i przerzucił wilgotne włosy na drugą stronę, odsłaniając znów kolczyk i typowo elfie ucho. Uśmiechnął się do kobiety przepraszająco. - Oczywiście zrozumiem, jeśli zechce pani, bym niezwłocznie opuścił pani dom. Nadużyłem państwa gościnności i zawiodłem zaufanie, a sądząc po pani reakcji, nigdy wcześniej mnie pani nie widziała… nawet na zdjęciach. To, musiał przyznać, go zabolało. Przed laty był pełnoprawnym domownikiem, miłością zarówno Sheili jak i Alwina. Wujkiem Fyrwenn. Czuł się jak sekret, brudny i ukryty przed oczami nawet samych Pringsheimów. Co się stało, że został wymazany z historii domu, domu który nazywał swoim? Który zaprojektował na życzenie najbliższych mu ludzi, w którym piętno odcisnął w tylu miejscach. Czym zasłużył na zapomnienie? Rozłam nie był przecież jego winą… - Jak zatem ma pan na imię? - Odrobinę łagodniej wypowiedziane pytanie przywróciło go szybko do rzeczywistości. - Och nie, nazywam się dokładnie tak. Naeleris Vikarian. Jestem z zawodu architektem. - Zapewnił pospiesznie. - I mówi pan, iż… mieszkał tu pan? - Tak, dokładnie tak. Przed rozłamem. Uczestniczyłem w budowie tego dworu – muszę nadmienić, że udało się go państwu wspaniale zachować – i spędziłem tutaj najlepsze lata swojego życia. A później… cóż, jednego dnia wyszedłem, nie pamiętam nawet po co, i już nie mogłem wrócić. Tak jak mówiłem, wróciłem do Canvy dopiero kilka tygodni temu. - Wzruszył lekko ramionami, przerywając wreszcie suszenie włosów. Odrzucił białe kosmyki na plecy i wyprostował się, a potem wstał i przeszedł po salonie, przesuwając palcami po ścianie i nisko zawieszonym, dużym oknie. Usiadł na parapecie, wpatrując się przez moment w ogród. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Pią Lis 16, 2018 1:02 pm | |
| - Och, a więc się znacie? - zauważyła seniorka, ale nim Erwin zdążył jej odpowiedzieć, Eryk zwrócił się do elfa i wyprowadził go z pokoju. Mężczyzna podążył spojrzeniem za dwójką, a potem przeniósł je na matkę. - Mieliśmy sposobność się spotkać. Owszem. - Jego twarz ponownie ukryła się za przesłoną z dokumentów. - Ach, więc to jest ten elf, o którym mówił Herman! Erwin potwierdził jej domysły mrukliwym "mhm". - Nie wydaje ci się to podejrzane? To nie za dużo jak na zbieg okoliczności? - Kontynuowała Serena, przysiadając na jednej z kanap. - Może to jakiś naciągacz? Erwin z westchnieniem opuścił kartki na kolana. - Widzisz? Dlatego wypominam ci brak odpowiedzialności. Jesteś zbyt łatwowierna. - Ale wydaje się taki szczery i zagubiony... - Nie dokończyła, bo spojrzenie jej syna wyrażało, lekko mówiąc, dezaprobatę. - No tak, tak. Już nic nie mów. - Machnęła dłonią, burmusząc się. Erwin uśmiechnął się delikatnie, ledwie kącikami ust, ale nim znów zdążył podnieść dokumenty, matka powiedziała coś, co naturalnie wywołało w nim sprzeciw. - Miej na niego oko. Nie chcę robić mu przykrości, jeśli faktycznie trzyma żałobę po Willu, ale odrobina ostrożności nie zawadzi. A kto lepiej ochroni swoją mamę jak nie jej dzielny synek? Już otwierał usta żeby zaprzeczyć i najchętniej w ogóle wygoniłby potencjalnego naciągacza z domu, ale drzwi otworzyły się i potencjalny naciągasz znów znalazł się w salonie, wyglądając... inaczej. Przez kilka sekund Erwin przyglądał się elfowi w ludzkim wydaniu. Dopasowany strój w postaci czarnych, pół wizytowych spodni i białej koszuli, pomimo oczywistego zasłaniania całości ciała, zdawał się w przypadku elfa sugerować nagość. Materiał koszuli opinał delikatnie ramiona i pierś, uwydatniając piękno sylwetki. Podobnie rzecz miała się ze spodniami, jeszcze bardziej wysmuklając długie nogi. Erwinowi przemknęło przez myśl, że Eryk ma niesamowicie dobre oko w dobieraniu strojów... Wspomnienie uśmiechu jeszcze przez chwilę rozjaśniało pochmurne oczy Erwina, ale w końcu zniknęło na dobre, znów czyniąc jego oblicze nieprzeniknioną, kamienną maską. Opuścił wzrok na nieszczęsne dokumenty, ale i tak nie mógł się teraz na nich skupić, więc jedynie pretendował do bycia zajętym. Serena natomiast uśmiechnęła się do elfa serdecznie i zbyła jego podziękowanie machnięciem dłoni. - Żaden problem, panie Vikarian. - Jej uśmiech stał się jednak dużo chłodniejszy, gdy białowłosy zaczął mówić dalej. Erwin natomiast, zdawał się kompletnie niezdziwiony słowami, które padały z ust gościa. Dopiero, kiedy elf wspomniał, że kiedyś nazywał dwór Pringsheimów swoim domem, Erwin podniósł wzrok, wbijając go w mężczyznę. Było to spojrzenie chłodne, oceniające, pod którego siłą człowiek dwa razy zastanawiał się zanim skłamał. Ale nie patrzył na niego zbyt długo. Po chwili znów przekartkowywał dokumenty, wydając się człowiekiem, który ponad uczucia cenił sobie praktyczność tabel. Nie odzywał się. Pozwolił matce wyrazić zaskoczenie i niepokój, nie komentując w żaden sposób jej naiwności. Nie zrobiłby tego przy kimś obcym. Wsłuchiwał się za to w tęskny głos Naela, jakoś tak odruchowo wczuwając się w jego sytuację. Zakładając, że nie kłamał, musiało być mu naprawdę przykro, wrócić po latach do miejsca, w którym nie było już bliskich mu ludzi. Wprawdzie Erwin nie mógł wiedzieć jak to jest stracić kogoś bliskiego na zawsze, ale posmakował czegoś podobnego, gdy Herman opuścił Canvę, właściwie bez pożegnania. Jednak Herman wrócił, a starzy Pringsheimowie leżeli głęboko pod ziemią już od wielu lat. - Uroki nieśmiertelności - mruknął nagle, bardziej do siebie niż któregokolwiek z obecnych. Serena nawet jeśli chciała jakoś skomentować mrukliwe słowa syna, dostrzegła znajomą błyskotkę, zdobiącą ucho elfa, co skutecznie skupiło jej uwagę. Aż wstrzymała oddech, rzucając synowi podekscytowane spojrzenie. Nawet otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale Nael wstał i podszedł do okna, zatapiając spojrzenie w panoramie deszczowego ogrodu. Seniorka zwróciła się więc do syna. - Erwin, masz jeszcze swojego smoka? Mężczyzna w pierwszej chwili nie pojął o co go pytano, ale zaraz przypomniał sobie swoje podejrzenia w barze. Westchnął ciężko, z niezwykłą wprawą tłumiąc zażenowanie i sięgnął do kieszeni. - To niczego nie dowodzi - zauważył oschle, podając ozdobę matce. - Panie Vikarian, niech pan pozwoli! - zawołała do elfa, a gdy ten znalazł się wystarczająco blisko, wysunęła w jego stronę srebrnego smoka o szafirowych ślepiach. Ozdoba była wytarta i zdecydowanie gorzej zachowana niż ta, która zdobiła ucho Naela, ale jednak bliźniacza. - Czy to możliwe, że oba należały do pana? Ten, początkowo miał przypaść mnie, jako pamiątka rodzinna Pringsheimów, ale tak bardzo spodobała się Erwinowi, że babka podarowała ją właśnie jemu. Nigdy nie wspomniała do kogo należała na początku. - Za bardzo się ekscytujesz, mamo - upomniał seniorkę, ale ona, niezrażona, mówiła dalej. - Ależ to jest ekscytujące, Erwinku. Twój ojciec nigdy za wiele nie mówił o historii rodu. Te strzępki informacji, które mam, powiedziała mi Frywenn, a i ona nie była przesadnie wylewna. - Może dlatego, że ojciec nienawidził elfów? Serena wstrzymała powietrze, a przez jej podekscytowanie przemknął cień smutku. - Nie mów tak... - poprosiła, patrząc na syna z żalem. Erwin wzruszył ramionami, obojętny na jej cierpienie. Nie miał dobrych stosunków z ojcem i doskonale wiedział, że rodzicom nie układało się w związku. Nie potrafił ciepło wyrażać się o Wilhelmie i nie rozumiał, dlaczego matka wciąż oszukiwała się, nawet po jego śmierci. - Być może miał jakiś żal do swojej przeszłości, ale to nie była nienawiść... Nie odpowiedział. Podniósł kartki i udał, że tonie w lekturze. Serena uśmiechnęła się przepraszająco do Naela. - Moja teściowa wspominała kiedyś, że dwór zaprojektował elf, ale nic nie mówiła o tym, że w ogóle go znała. Wie pan, to było dawno, ja też nie jestem już najmłodsza. Jeśli wspominała pana nazwisko, to musiało zatrzeć mi się w pamięci. Ale myślę, że jeśli gdzieś są plany budynku, to pewnie znajdzie się i wzmianka o panu. A jeśli jest pan z nami szczery i faktycznie nazywał pan to miejsce swoim domem, nie mogę odmówić panu gościnności. Jak na zawołanie, do salonu weszła pokojówka, niosąc tacę z herbatą. Postawiła ją na stoliku i wypełniła filiżanki wonnym naparem. Serena zwróciła się do niej. - Alicjo, poproś proszę Eryka, żeby poszukał wszystkich dokumentów związanych z dworem. Aktu własności, starych szkiców, wzmianek o tym, kto go zaprojektował i zbudował. Dziewczyna ukłoniła się i czmychnęła z pokoju. - Proszę, usiądźmy. - Seniorka spojrzała na elfa, wskazując kanapy. - Chętnie posłucham opowieści sprzed rozłamu, a gdy trochę przestanie padać, Erwin zabierze pana na cmentarz. Wywołany, spojrzał na dwójkę spod brwi, ale szybko powrócił do tabelek i liczb. Zupełnie odwrotnie niż matka, podchodził do całej sytuacji z dystansem. Oczywiście elf mógł mówić prawdę, przecież powszechnie było wiadomo, że byli długowieczni, ale jeśli nie kłamał, to jedynie bardziej niepokoiło Erwina. Czuł się w jego towarzystwie... jednocześnie nieswojo i swojsko. Elf zdawał się doskonale pasować do wnętrza dworu, a jego melancholijne spojrzenie, którym podziwiał ściany, podłogi i ornamenty, zadawało się być szczere. Zupełnie, jakby faktycznie kiedyś żył tu i pamiętał każdy jeden pokój, każdą wnękę i skrzypiącą deskę. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Nie Lis 18, 2018 12:05 am | |
| Te dwa słowa, wypowiedziane przez Erwina zasmuciły elfa znacznie bardziej, niż wszystkie wspomnienia, które powróciły do niego wraz z przekroczeniem bramy do rezydencji Pringsheimów. Młody mężczyzna oczywiście miał rację, a Nael od zawsze wiedział, iż przywiązanie się do ludzi mogło wiązać się z utratą najbliższych – nigdy po prostu nie spodziewał się rozłamu. Zakładał, że będzie miał jeszcze czas do przekonania swoich przyjaciół do nieśmiertelności… lub po prostu zostanie przy nich, aż do końca ich dni i pożegna się należycie. Nigdy nie przypuszczał, że los może okazać się tak okrutny. - Ani Alwin, ani Sheila, nigdy nie chcieli żyć wiecznie… Musiałem się z tym liczyć - mruknął po chwili, odnosząc się do słów aktualnego dziedzica fortuny Pringsheimów, jednak nie spoglądając w jego stronę. Skupiony był na podziwianiu ogrodu, ze względu na porę roku bardziej przygnębiającego i pustego, niż na wiosnę bądź lato. Gdyby należał on do elfa, niewątpliwie nawet w tak paskudny dzień oszałamiałby swoim pięknem, jednak ponieważ wszystkie rośliny były ludzkie, widok był raczej przygnębiający. Obrócił głowę, słysząc nagle bardziej podekscytowany głos kobiety. Widząc, że ta zmierza w jego stronę, podniósł się i spojrzał na trzymaną w dłoni ozdobę. Poznał ją od razu, ponieważ była tak podobna do jedynej jego pamiątki po ludzkich przyjaciołach. Uśmiechnął się, wyciągając rękę po kolczyk – nie zabrał go jednak, a jedynie przesunął po nim palcami. - Tak, należał do mnie. Sheila go zaprojektowała. W całości elfi wyrób - powiedział cicho, ciepłym głosem. - Nosiła go zawsze na szyi. Mój jest jedyną pamiątką po nich… - Wskazał dłonią na swoje ucho, zaraz jednak obrócił głowę w stronę Erwina i delikatnie nią skinął. - Oczywiście masz rację, to niczego nie dowodzi - potwierdził spokojnie. Nieufność, jaką został obdarzony, wcale go nie zdziwiła – prawdę mówiąc, przypuszczał że młody Pringsheim traktował go w sposób podobny, jak inne osoby, na które trafiał na swojej drodze, dlatego nawet nie poczuł się urażony. Nie tylko skłamał, by dostać się do rezydencji, ale też opowiadał o jej mieszkańcach w taki sposób, jakby ich znał – podczas gdy brakowało na to realnych dowodów. Były tylko jego słowa. Uniósł brwi, z zaskoczeniem obserwując wymianę zdań pomiędzy matką a synem. Jeśli faktycznie ojciec Erwina, a zatem wnuk Sheili i Alwina, nie lubił elfów, to mogłoby wyjaśniać, czemu w dworze brakowało zdjęć z Naelem. To była jednak wyłącznie teoria, której białowłosy nie mógł potwierdzić w żaden sposób – dlatego więc milczał. Gdy Serena wspomniała o planach dworu, elf zdziwił się, że sam na to nie wpadł. O ile jego zdjęcia faktycznie mogły zostać ukryte – z tych czy innych przyczyn – o tyle na dokumentach jego nazwisko na pewno dalej było obecne, zupełnie neutralne dla tych, którzy nie wiedzieli o jego tożsamości. Było więcej niż prawdopodobne, iż to potwierdzi jego historię znacznie lepiej, niż – chociażby – znajomość rozłożenia pokoi i kilka rzewnych historii. - Zgadza się, zaprojektowałem go na życzenie Sheili i Alwina. - Za każdym razem, gdy wymawiał te imiona, na jego twarz wpływał delikatny, czuły uśmiech. - Fyrwenn mogła mnie nie pamiętać, rozłam nastąpił, gdy miała tylko cztery lata. Wie pani, że to ja wybrałem jej imię? Dlatego jest nietypowe. Elfie. Jej rodzicom bardzo zależało na tym, żebym… - Jego głos przycichł, a wzrok na moment skupił się w innym miejscu, z dala od obojga gospodarzy. I tak by nie zrozumieli. Nie potrafiliby pojąć tego, co było pomiędzy ich trójką, kilkadziesiąt lat przed ich narodzinami. Nadanie imienia córce (a teściowej i babce aktualnych Pringsheimów) było symboliczne, miało za zadanie przypieczętować jego więź z dziewczynką. Czyniło go trzecim rodzicem, osobą która odpowiadała za udane życie i bezpieczeństwo małej. Nael nie mógł niestety wypełnić tego obowiązku, a zatem nie zasłużył nawet na to, by go pamiętano. Może właśnie o to chodziło? Może dlatego nie było po nim śladu w dworze. Może zawiódł, nie starając się bardziej, pozwalając Sheili i Alwinowi odejść, a później także ich jedynej córce. Aktualni właściciele dworu nie pamiętali go, nie mogli go pamiętać – a Erwin był jedyną osobą, w której chociaż w pewnym stopniu obecna była krew najbliższych przyjaciół Vikariana. Tęsknił za nimi. Obrócił głowę, zdając sobie nagle sprawę, że zamilkł na zbyt długo i gospodarze musieli poczuć się nieswojo. Uśmiechnął się przepraszająco, podszedł do stolika i nalał sobie herbaty – a później, w sposób zupełnie naturalny, nalał jej też dla dwójki ludzi, chwycił dwie filiżanki i podał najpierw kobiecie, a później Erwinowi. - Proszę o wybaczenie, zamyśliłem się. To było niegrzeczne z mojej strony, po prostu… państwa rezydencja jest dla mnie pełna wspomnień - powiedział łagodnie, siadając w pobliżu pani Pringsheim. Uniósł filiżankę do ust i ostrożnie upił łyk herbaty. - Wyborna. I faktycznie rozgrzewająca - oznajmił. - Ależ nic się nie stało, panie Vikarian. To zrozumiałe i w pełni usprawiedliwione, że czuje się pan tutaj… inaczej. Sama nie wiem, jak zareagowałabym w takiej sytuacji, z jednej strony widząc znajome otoczenie, ale z drugiej… oczywiście zmienione. - Seniorka odwzajemniła uśmiech elfa, uspokajając go odrobinę. O ile Erwin wyraźnie nie do końca wierzył jego historii, o tyle kobieta wyraźnie poczuła się przekonana – jeśli nie do jego słów, to szczerych intencji i tęsknoty. Nael musiał przyznać, że ta świadomość wywołała w nim ulgę. Rozluźnił się odrobinę, decydując przychylić się do prośby kobiety i opowiedzieć jej odrobinę o tym, jak wyglądał świat przed rozłamem. - Tak więc… Jak pewnie nietrudno się domyślić, większa część świata przypominała bardziej aktualny międzyświat. Oczywiście, były miejsca gdzie bardziej dominowała technologia, a w innych – magia, ale zwykle była to jakaś mieszanka dwóch. Były rzeczy, z którymi skuteczniej radziła sobie magia, ale nie brakowało też tych, w których to technologia była najlepszym rozwiązaniem. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że mogłoby dojść do rozłamu, skoro oba elementy… tak dobrze się uzupełniały. - Zamilkł na moment, upijając kolejne kilka łyków herbaty. Powiódł spojrzeniem po salonie, a potem podniósł się i przemieścił w stronę fortepianu. Przysiadł na brzegu krzesła, przesuwając palcami po klawiszach, nie naciskał jednak żadnych, pozwalając ciszy się zadomowić. - Magia nie jest obecna we wszystkim i we wszystkich. Nie każdy nieśmiertelny człowiek ją zdobywa, podobnie jak nie w każdej roślinie, czy w każdym przedmiocie można ją znaleźć. Zapewne wiecie państwo, że korzystanie z niej wyczerpuje, przychodzi z pewną ceną. Cóż, to prawda. Dlatego właśnie technologia jest ważna i niemożliwa do zastąpienia. Ostatnie dwieście lat… dla wielu nieśmiertelnych było ciężkie. Okazało się, iż wielu rzeczy nie jesteśmy w stanie zrobić wcale, tak jak i wy nie możecie bez kontaktu z magią. To może wydawać się śmieszne z perspektywy kogoś, kto nigdy nie miał styczności z tamtym światem, z naszym nowym światem, ale faktycznie my też ucierpieliśmy. Straciliśmy pewne możliwości, straciliśmy naszych bliskich… - Wzruszył lekko ramionami, odkładając filiżankę ze spodkiem na ziemię, a później przesunął się i usiadł wygodniej, niemal tak, jakby chciał coś zagrać, ale wahał się, czy powinien. Jednocześnie czuł, że w tym domu może zrobić wszystko, ale też nic. Był zarazem jednym z pierwszych, najważniejszych domowników, ale też gościem, do tego - w pewnym stopniu - nieproszonym. - Nie potrafię sobie wyobrazić, jak przykre to musiało dla pana być. I nadal jest – powiedziała współczująco kobieta, wywołując na ustach Naela łagodny uśmiech. - Dziękuję, ale to już przeszłość. Tęsknię do niej, oczywiście, jak każdy, pani pewnie też tęskni do innych czasów, ale… Teraz jesteśmy tutaj. Ten świat ma jeszcze więcej możliwości. - Wzruszył lekko ramionami, spojrzeniem jeszcze raz obejmując całe pomieszczenie, przesuwając nim też po Erwinie. Nie powiedział tego Serenie, ale po jej sposobie bycia łatwo było wywnioskować, że nie jest Pringsheimką. Była zbyt uprzejma, ciepła i poukładana. Alwin był niesamowicie specyficznym człowiekiem, o czym świadczyło już samo to, iż żył w trójkącie, zakochany zarówno w kobiecie, jak i mężczyźnie – czy też to, że nie chciał nigdy nieśmiertelności. Sheila też miała swoje skrzywienia. Erwin był ewidentnie ich potomkiem, krwią z krwi, a z niewyraźnego opisu Wilhelma i on cechował się pewnymi specyficznymi sposobami zachowania i myślenia. Do tego, najmłodszy Pringsheim zdecydowanie przypominał przyjaciela Naela, do tego stopnia, że momentami elf łapał się na pragnieniu zbliżenia do niego i ucałowania. Potwierdzenia, że Alwin żyje. Ale nie, nie żył. - Czy chciałby pan coś zagrać? - spytała ciepło seniorka rodu, wskazując głową na fortepian, przy którym siedział Vikarian. - Bylibyśmy z Erwinem zachwyceni – zapewniła go, unosząc do ust filiżankę. Czy chciałby? Białowłosy znieruchomiał na moment, wpatrując się w klawisze fortepianu.
Muzyka wypływała przez szeroko otwarte okna, toczyła się po schodach i przenikała przez drzwi. Lekka, ale wcale nie cicha, przepełniona magią i emocjami, brała w posiadanie każdego i nie oddawała jeńców. Mieszała w głowie, szczególnie tych, którzy mieli za sobą jeden (bądź więcej) kieliszków elfiego wina. On, Sheila i Alwin, mieli za sobą już całą butelkę. Mężczyzna krążył po pokoju, tańcząc samotnie, wirując i śmiejąc się, próbując dogonić coś, czego nikt inny nie widział. Sheila szkicowała, oparta o nogę grającego na pianinie elfa, zupełnie obojętna na popisy swojego męża, skupiona w całości na obrazie, który miałby portretować jej przyszłą córeczkę. Albo syna? Nie potrafiła wciąż zdecydować, ale gdzieś tam, w głębi ducha, czuła, że będzie to śliczna, odważna kobieta. Nael grał, grał już od godziny, albo i dwóch, całkowicie pogrążony w muzyce wydobywającego się spod jego palców. Nie widział nikogo ani niczego, a jedynie dawał upust emocjom, radości, miłości, smutkowi, ale i czemuś nieuchwytnemu, co grało w jego duszy i z czym nie potrafił sobie do końca poradzić… I nagle oderwał palce od instrumentu, a Alwin potknął się o własne nogi. - To powinna być Frywenn - oznajmił z przekonaniem. - Co? - spytał mężczyzna, otrzepując spodnie z niewidzialnego kurzu, a potem niespiesznie ruszył w stronę swoich dwóch ukochanych. - Wasza córka. Nazwiemy ją Frywenn - powiedział, a potem zgiął i rozprostował palce. Syknął niemal od razu z bólu, z zaskoczeniem wpatrując się w nie przez moment, a później zaczął je rozmasowywać, klnąc pod nosem. - Całkowicie odleciałem - mruknął, kręcąc głową z zaskoczeniem, ale też i… rozbawieniem. - Frywenn. Podoba mi się – mruknęła Sheila, podnosząc głowę, by spojrzeć na niego z dołu. Uśmiechnęła się do niego i lekko uderzyła go dłonią po łydce. - Nasza córka. Nasza wspólna – skarciła go łagodnie. - Właśnie, nasza - potwierdził Alwin, docierając wreszcie do celu. Wsunął jedną nogę pomiędzy jego, a później usiadł mu na lewym kolanie, opierając się lekko plecami o klawisze. Uśmiechnął się i uniósł dłonie, odgarniając z twarzy Naela mokre, białe kosmyki. Nic nie mówił przez chwilę, całkowicie skupiony na czynności, a gdy wreszcie uznał, że jest zadowolony z efektu – objął palcami twarz ukochanego i pocałował go czule. Żaden z nich nie wiedział, jak długo ten pocałunek trwał, ale gdy oderwali od siebie usta, żaden nie odsunął się na więcej, niż było to konieczne. Wciąż stykali się czołami, oddychając szybciej i uśmiechając do siebie. Coś wilgotnego otarło się o kolano Naela, aż się wzdrygnął. Spojrzał w dół, a później uniósł brew wysoko, dostrzegając Sheilę, która znów przysuwała usta do jego łydki, z wysuniętym kusząco językiem. - Łóżko? - Zaproponował niższym głosem Alwin, ustami obejmując fragment elfiego ucha, podczas gdy jego dłonie wtargnęły powoli pod mokrą od potu koszulę. - Które? - spytał Nael, wsuwając każdą z dłoni we włosy swoich przyjaciół. - Twoje – wyszeptał mężczyzna, wywołując w nim dreszcz. Dłonie Sheili objęły prawe udo elfa, sunąc ku górze. - Jesteś taki piękny… - Dzisiaj to my zajmiemy się tobą… Spomiędzy jego warg wydarł się jęk, a oczy na moment same się zamknęły. - Jesteś nasz… - Tylko nasz.
Nael ułożył palce na klawiszach, testując dźwięk, który wydobył się z urządzenia. Był ładny, czysty, niewątpliwie ktoś z niego korzystał, a przynajmniej dbał o to, by był w nienaruszonym stanie. Elf nie zastanawiał się już więcej nad utworem, który chciałby zagrać w rezydencji Pringsheimów. Pozwolił dłoniom rozpocząć taniec, przymykając oczy i poddając się muzyce, która wypłynęła, powoli tocząc się po salonie. W przeciwieństwie do utworu zagranego tydzień wcześniej, w „Od zmierzchu do świtu”, ta była elfia. Gdyby Nael zagrał ją bez bransolety, oprócz dźwięków słuchacze mogliby poczuć zapach traw, kwiatów, ich miękkość i delikatny dotyk słońca na skórze. Magia była powiązana z tym utworem nieodłącznie i bez niej wydawał się białowłosemu niekompletny. Pragnął jednak go zagrać, chociaż na moment przeżywając dawne czasy od nowa. Nie zauważył, że do pomieszczenia wszedł lokaj, niosąc trzy tuby wypełnione dokumentami, szkicami i planami dworu. Część z nich była wyniszczona i pożółkła przez czas, część świeciła nowością, ponieważ miała związek z renowacją budynku, ale była też jedna grupa planów – tych, które wyraźnie odznaczały się pośród innych, wykonane schludnie, niebieskim tuszem, na papierze, który w niczym nie przypominał zwykłego, ludzkiego. Był jednocześnie grubszy i miększy w dotyku, przywodząc raczej na myśl tkaninę, niż suchą powierzchnię, typową dla planów architektonicznych. Rysunki, które go pokrywały, były różnej wielkości, pod różnymi kątami – i były to zarówno plany samego dworu, jak i różnych jego elementów. Tylko na jednej płachcie, poświęconej w całości wykończeniom, które mieszkańcy rezydencji z łatwością mogli przypisać do wciąż istniejących elementów, obecny był podpis twórcy. „Jeszcze jedna kolumna z białego marmuru, a wsadzę ci ją osobiście w tyłek. ~Nael”
Ostatnio zmieniony przez Argent dnia Pon Lis 19, 2018 8:18 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Nie Lis 18, 2018 1:57 am | |
| Brak chęci do wiecznego życia nie wydawał się Erwinowi niezwykły. Zapewne gdyby sam otrzymał możliwość zostania nieśmiertelnym, pewnie nie skorzystałby z niej. Nie bał się śmierci, a żyjąc... żył właściwie jedynie dla matki. Kiedy ona odejdzie, niewiele więcej go tu trzymało. Perspektywa wieczności w samotności była dużo gorsza od śmierci. Może właśnie dlatego czuł odrobinę sympatii dla Naela. Gdy sprawa kolczyka w końcu się wyjaśniła, Erwin w duchu odetchnął z ulgą. Niepewność męczyła go bardziej od choćby najgorszej prawdy. Tej, która została teraz ukazana, domyślał się już wcześniej i podświadomie, godził się właśnie z taką ewentualności, że przez większość swojego życia nosił ze sobą drobiazg, który miał jakaś wartość sentymentalną, nie tylko dla niego. Tak to już chyba było z rodowymi pamiątkami - miały przeszłość. Erwin pomyślał jednak, że wolałby, żeby przeszłość została przeszłością, a nie okazywała się żywym, mówiącym i czującym... elfem, który z każdym kolejnym wypowiadanym słowem i każdym kolejnym gestem, wydawał się coraz śmielszy, coraz dumniejszy z historii jaka łączyła go z dworem Pringsheimów. Z jego dworem. Elf nie prosił i nie pytał. On tu był. Był w jego domu jakby mieszkał tu od zawsze, równie naturalny co stojące od wieków ściany. W Erwina uderzył nagły terytorializm, coś, co poczuł właściwie... pierwszy raz w swoim życiu. Nigdy bowiem nie przywiązywał się ani do ludzi ani do miejsc. Swoje dziedzictwo traktował jako obowiązek. Cały Erwin Pringsheim był obowiązkiem. Wobec rodziny, wobec nazwiska, wobec pracowników, wobec świata. Niczym więcej i niczym mniej - istotą zrodzoną z potrzeb innych, która nigdy nie pragnęła niczego dla siebie. Ale tego deszczowego popołudnia, kiedy dom, w którym się wychowywał nawiedził białowłosy elf, Erwin poczuł, że coś mu umyka. Poczuł jaki smak ma niepokój zrodzony z obawy o własne miejsce na świecie. Poczuł się zagrożony. Miał wrażenie, że jedyna rzecz jaką miał w życiu stałą - bycie Erwinem Pringsheimem, spadkobiercą fortuny, dyrektorem parku i panem na dworze, wcale nie jest takie oczywiste. Bo zupełnie nagle w życie może wtargnąć ktoś, kto będzie rościł sobie prawa do jego dziedzictwa. Erwin poczuł wstyd i złość przez swoją ignorancję, choć wcześniej kompletnie nie zwracał na nią uwagi. Nie znał pradziadków nawet z opowiadań. Nigdy nie chciał ich poznać. Byli dla niego przeszłością, która nie miała już żadnego wpływu. Do teraz. Do chwili, kiedy znalazł się ktoś, kto nie tylko ich pamiętał, ale był dla nich kimś ważnym. Był twórcą przeszłości, istotą, która odcisnęła piętno na Pringsheimach bardziej, niż zrobił to Erwin przez całe swoje życie. To go przestraszyło. Naraz zapragnął wygonić elfa, wyrzucić go na deszcz i zakazać powrotu, by przenigdy więcej jego noga nie stanęła w tym domu. Siła tego pragnienia uderzyła z mocą w fundamenty jego świata, sprawiając, że poczuł się niepewnie, bo nie pamiętał kiedy ostatni raz czuł taką irracjonalną niepewność. Siedział sztywno, wsłuchując się w miękki, ciepły głos elfa. Patrzył w kartki, ale nie widział ich. Jedyne, co teraz skupiało jego uwagę, to nowe, nieznane, bardzo intensywne uczucie, że chce przynależ, ze nie może pozwolić, by ktoś odebrał mu jedyną jego rzecz, na świecie. Miał prawa do tej zaborczości? Czy naprawdę jej chciał? Odetchnął powoli, przecierając palcami oczy. Nie odpowiedział na pełne taktu zapewnienie matki, że chętnie posłuchają gry Naela. Lepiej było milczeć, niż powiedzieć coś, co mogłoby stawiać ich w złym świetle, bo jedyne co teraz chciał powiedzieć, to "wyjdź". Ale nie powiedział. Milczał, siedząc w bezruchu, wpatrując się w syczące płomienie uwięzione za szybą kominka, starając się poukładać w głowie nowe informacje. W ostatnim czasie zdarzyło się zdecydowanie zbyt wiele, by mógł czuć się komfortowo. Wszystko pewnie było winą nagromadzenia spraw, które burzyły rutynę. Najpierw powrót Hermana, potem pojawienie się tajemniczego elfa. Problemy w pracy... Erwin poczuł się zmęczony. Może naprawdę powinien pójść za namową Hermana i wziąć kilka dni urlopu, wyjechać gdzieś z dala od cywilizacji i po prostu się wyciszyć? Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy znajome dźwięki fortepianu, zaczęły koić jego nerwy. Jednak gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, spojrzał na grającego elfa z niechęcią. Przez kilka chwil patrzył, jak palce Naela prześlizgują się po klawiszach i dusił w sobie ogromną ochotę, by złapać go za nadgarstek i zmusić, żeby przestał. Powstrzymał się, oczywiście, że się powstrzymał. By nie robić przykrości matce, by nie szargać dostojnością nazwiska w nieprzemyślanych czynach. - Panie Vikarian - odezwał się nagle, ale zdziwił się, kiedy słowa okazały się być ledwie tchnieniem w obliczu muzyki. - Chciał pan odwiedzić cmentarz. Zaprowadzę pana - dodał po chwili, nieco głośniej, pewniej. Lodowaty, rzeczowy ton wbił się w elfią muzykę jak fałszywa nuta. - Ale co ty mówisz, Erwinku. Przecież strasznie leje. Gdzie ci tak spieszno? - Serena spojrzała na syna pytająco, wyraźnie nie rozumiejąc jego pośpiechu. - Pan Vikarian przepięknie gra, ta melodia przypomina mi tę, którą babcia czasem grała. Uczyła cię, pamiętasz? Pamiętał. Rzucił matce pełne dezaprobaty spojrzenie, na co ona, przyzwyczajona do burmuszącego się syna, nie zwróciła uwagi. Nie pojęła, że tym razem dezaprobata była silniejsza, a spojrzenie ostrzejsze, niemal ostrzegające. - Myślę, że pan Nael nie będzie miał nic przeciwko, jeśli z nim zagrasz. Ja będę miał coś przeciwko Milczał. Powoli zbliżył się do fortepianu, do elfa, który grał tak pięknie i tak naturalnie, że Erwin trenując całe życie, i tak by mu nie dorównał... a potem, zaciskając zęby, poruszył palcami w rytm znanej melodii. Nie grał jej od wieków, nie pamiętał, czy jeszcze potrafi i czuł irracjonalną tremę, by zagrać z kimś, kto obchodził się z fortepianem tak sprawnie. Ale w końcu jego dłoń musnęła klawisze, wygrywając dźwięki dokładnie w taki sposób, w jaki kiedyś grywał z babcią na cztery ręce. Nie usiadł obok białowłosego. Pochylał się lekko, uderzając w klawisze odruchowo, nieco zbyt wolno, sprowadzając na cały utwór dysharmonię. I ku jego zdziwieniu, Nael nie przestał grać, nie speszył się, a z łatwością uczynił melodię na powrót harmonijną i łagodną. To wzbudziło w Erwinie kolejną falę nieprzyjemnych uczuć. Poczuł się obco we własnym domu. Zupełnie, jakby to on był tu gościem. Nie patrzył na elfa, nie chciał widzieć jego twarzy, bojąc się, że tamten mógłby dostrzec uczucia, które odbijały się w jego oczach. Po prostu grał, dopóki nie skończyli utworu, chłodny i obojętny, podobny wyniosłym kolumnom z białego marmuru. Potem wyprostował się, spoglądając w kierunku matki, starając się wrócić do swojej zwyczajowej łagodnej beznamiętności. Serena uniosła głowę znad rozłożonych przez Eryka papierów dotyczących dworku, uśmiechając się z dumą i radością. Jej uśmiech, jej duma... Zawsze Erwina poruszały i robił wszystko, by uczynić ją szczęśliwą. Tak jak teraz. - Powinieneś więcej grać, kochanie. Masz do tego talent, babcia zawsze tak mówiła. - Raczej dobrą pamięć - odparł ponurym szeptem i w końcu zwrócił twarz ku elfowi, choć przecież wcale nie chciał jego aprobaty. Spojrzał na niego ponieważ... Ich spojrzenia spotkały się na moment. Jeden krótki, ale dziwnie intensywny moment, który przywodził Erwinowi na myśl ostatnie spotkanie w "Zmierzchu". Szafirowe oczy elfa były piękne, a przyciemniająca je melancholia, czyniła je jeszcze bardziej niezwykłymi. Nagle wydało mu się, że patrzy w nie z dużo mniejszej odległości. Urok magicznej istoty. - Zaprowadzę pana na cmentarz - powiedział powoli, burząc dziwną chwilę intymności chłodnym tonem. Odwrócił wzrok. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Nie Lis 18, 2018 8:56 pm | |
| Nael nie był świadom tego, co przeżywał najmłodszy Pringsheim. Był pogrążony we własnych rozważaniach, wspomnieniach, pragnieniach i tęsknotach. Skupił się niemal całkiem na sobie – ale też pilnował, by niczym nie urazić domowników. Wiedział, że dom, w którym się znajduje, nie jest już jego i nie zamierzał próbować go w żaden sposób odzyskać. Pogodził się z przeszłością i faktem, że świat się zmienił i już nigdy nie wróci do poprzedniego, znajomego mu, stanu. Chciał po prostu… właściwie się pożegnać. Upewnić, iż jego bliscy odeszli w spokoju, a żyjący niczego nie potrzebowali. Nie usłyszał słów Erwina, nawet wypowiedzianych tak głośno. Był zbyt skupiony na muzyce, na magii, która tliła się w nim, zablokowana przez technologię, ale wciąż próbująca odpowiedzieć na zew znajomej melodii. Był w innym świecie, spokojniejszym, przyjaźniejszym i cieplejszym. Był… Otworzył oczy, gdy nagle przywrócono go do rzeczywistości. Druga para rąk nagle zabrała kawałek utworu, uzupełniając go, ale też czyniąc cudzym. Nael już nie był jedynym, który nadawał tempo. Obrócił lekko głowę, spoglądając na stojącego obok niego mężczyznę. Dostrzegł w jego sztywnej sylwetce i zaciśniętej szczęce coś, co wywołało w nim irracjonalny niepokój. Smutek? Żal? Nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, nie był do końca pewien, jakie też emocje targają młodym Pringsheimem – wyczuł jednak, iż coś się zmieniło w jego postawie. Wystukiwane w odpowiednim rytmie nuty pozbawione były tego, co tworzyło elfią muzykę – uczuć. Dlatego fałsz wdarł się w cały utwór, nawet pomimo całkiem utalentowanych artystów. Nael przymknął oczy, odrobinę zwalniając, modyfikując aranżację, dopasowując się do niespodziewanego uczestnika. Wyciszył tętniące w jego piersi tęsknotę i ból, czyniąc muzykę spokojniejszą i łagodniejszą, sprawnie wypełniając pozbawione emocji nuty Erwina własnymi, ciepłymi i kojącymi. Gdy utwór dobiegł końca, elf odsunął dłonie od klawiszy i schylił się, sięgając po leżącą na ziemi filiżankę. Dał mężczyźnie szansę na oddalenie się od niego, jeśli takie było jego życzenie – bo niczym innym Vikarian nie potrafił uzasadnić dziwnego spięcia obecnego we właścicielu dworku. Gdy jednak Erwin się nie oddalił, spojrzał na niego i uśmiechnął się, delikatnie przytakując słowom seniorki rodu. Chwila splecionych spojrzeń była niespodziewana i całkowicie zaskakująca. Elf odruchowo zatopił się w tych jaśniejszych tęczówkach, szukając w mężczyźnie czegoś… sam nie wiedział czego. Nie potwierdzenia, iż ma do czynienia z Alwinem, nie fascynacji, że człowiek przebywa w jednym pomieszczeniu z magiczną istotą, nie… Nie wiedział. Nie miał pojęcia, ponieważ młody Pringsheim ukrywał swoje emocje zbyt dobrze, by ot tak można było stwierdzić, co gra w jego duszy. O czym myślał, gdy patrzył na niego w ten sposób? Przy ich poprzednim spotkaniu nie krył się ze swoją obojętnością wobec elfów, ale… czy było tak samo w sytuacji, gdy jakiś elf pojawił się w jego domu i opowiadał o jego przodkach z taką pewnością i czułością? Nael podniósł się z siedziska i położył wolną dłoń na ramieniu blondyna. - Niewątpliwie masz talent, ale by osiągnąć mistrzostwo powinieneś dopuścić do głosu też emocje - powiedział miękko, ściskając go lekko, w niemy sposób oferując wsparcie – a może dziękując za towarzystwo? - nim nie odsunął się i ruszył w stronę stolika, na którym rozłożone były plany. - Ale oczywiście, masz rację, powinienem już udać się na ich groby. Nie mogę nadużywać państwa gościnności - powiedział uspokajająco. - Nonsens. - Machnęła dłonią pani Pringsheim, kiwając dłonią, sugerując by obaj mężczyźni zbliżyli się do niej. - Wygląda na to, iż są to pana plany, panie Vikarian, chociaż nie figuruje nigdzie pana nazwisko. - Uśmiechnęła się, unosząc jedną z płacht w geście, który sugerował dumę. Elf zbliżył się i nachylił, przesuwając palcami po szkicach, które wyglądały dokładnie tak, jak wtedy, gdy je tworzył. Pamiętał dziesiątki projektów, które musiał stworzyć, by zadowolić zarówno siebie, jak i oboje Pringsheimów. Pamiętał godziny wypełnione irytacją, przeklinanie uporu Alwina i kolejne sposoby, które mężczyzna na nim wypróbowywał, byle tylko nagiąć jego wolę. Uśmiechnął się – i tym razem nie było w tym melancholii, a wyłącznie czułość. Uczucie, które było silniejsze, niż wypadałoby przy zwykłych znajomych. - Faktycznie, udało się pani znaleźć dowód mojego powiązania z dworem. Jestem… Cieszę się, że jednak nie zniknąłem całkowicie, nawet jeśli żadne z państwa nie może mnie pamiętać - powiedział miękko, odsuwając się. Widok jego własnego pisma wywołał w nim pragnienie odnalezienia jeszcze czegoś. Jakiegoś skrawka jego przeszłości, czegoś, co będzie mógł ze sobą zabrać, wychodząc z rezydencji. Nie chciał się jej mieszkańcom narzucać, był niemal pewien, iż nie powinien nadużywać ich gościnności, ponieważ nie był już u siebie. Nie chciał, by przypadkiem poczuli się nieswojo. Jakby to oni byli intruzami w miejscu, który od dawna nazywali domem. Obrócił głowę, spoglądając w okno. - To doprawdy niesamowite, że spotkaliśmy kogoś, kto pamięta początki naszego dworu. Wilhelm nie opowiadał wiele o historii rodziny… Erwinku, czy to nie jest niesamowite? Możesz poznać swoje korzenie. Ciekawe, jak wiele odziedziczyłeś po pradziadku! Nael skupił swoje spojrzenie na mężczyźnie. Przez moment, niemal ułamek sekundy, przypominał faktycznie pana na włościach. Stał spokojnie, w lekkim rozkroku, z dłońmi luźno założonymi na piersi, majestatyczny nawet w ludzkim, całkiem pospolitym stroju. Przekrzywiał lekko głowę, przesuwając spojrzeniem po Erwinie, powoli, bez pośpiechu badając całą jego sylwetkę. Wreszcie, uśmiechnął się, a urok potężnego elfa zniknął jak za pstryknięciem palców. - Oczywiście chętnie odpowiem na każde twoje pytanie. To niewątpliwe prawo dziedzica Pringsheimów, znać historię swojego rodu - oznajmił, kiwając głową. - Co mi przypomina… nie wiem, w jaką stronę poszedł rodzinny biznes. Czym teraz zajmują się Pringsheimowie? - spytał, nadal nie spuszczając wzroku z Erwina. Był szczerze ciekaw tego, jak też potoczyły się losy jego przyjaciół i ich potomków. Postarał się nawet, by jego głos zabarwiła szczera ciekawość, której nie sposób było uznać za patronizowanie. Słuchając odpowiedzi, podobnie jak w „Od zmierzchu do świtu”, uniósł włosy do góry, spinając je w kok wyciągniętą z wnętrza rękawa szpilą, Odsłonił znów zarówno spiczaste uszy, jak i długą, smukłą szyję, pozbawioną jednak jakichkolwiek ozdób. Im bliżej niego się stało, tym bardziej rzucało się w oczy, jak idealną istotą był. Chcąc nie chcąc, przyciągał wzrok, pomimo iż w żadnym jego geście czy spojrzeniu nie sposób było dostrzec pragnienia skupienia na sobie uwagi. Przebywając w ludzkiej posiadłości, w ludzkich ubraniach, nadal wydawał się nie do końca realny, wpasowany w rzeczywistość, a jednocześnie zupełnie odmienny. Rozluźnione ramiona, ciepłe spojrzenia i pieszczotliwe ruchy zdradzały, iż był na swoim miejscu, jednocześnie jednak obecna była ta nietypowa jasność, magia i nieśmiertelność, które delikatnie z niego emanowały, zmieniając całą sylwetkę na bardziej boską, pozbawioną ludzkich przywar i niedoskonałości. - Zapewne byłoby to z mojej strony impertynencją, ale… - Zaczął po chwili, przenosząc spojrzenie na kominek, zamyślając się. To konkretne pragnienie rosło w nim od momentu, w którym zobaczył swoje pismo na planach dworu, nie był jednak pewien, czy powinien dać mu upust. Wahał się. Tego jednak nie można było powiedzieć o Serenie. - Ależ nie, czego pan sobie życzy? - dopytała się uprzejmie, chętna by zapewnić swojemu gościowi maksymalną wygodę i zaspokoić jego potrzeby. - Chciałbym, jeśli to możliwe, zobaczyć swój dawny pokój. Być może zostało tam coś, co kiedyś do mnie należało. Chciałbym… odzyskać jakąś pamiątkę. Jakąkolwiek, tak naprawdę. - Uśmiechnął się z zakłopotaniem, na moment opuszczając wzrok. Czuł, że ta prośba może zostać uznana za przekroczenie jakiejś granicy, a jednak, zachęcony dał jej upust. - Ależ oczywiście! To absolutnie zrozumiałe pragnienie, chociaż przyznam, że nie wiem, czy coś pan znajdzie, znaczna część dworu została przynajmniej raz w ciągu ostatnich kilkunastu lat przemodelowana… Ale tak, to zrozumiałe. Erwinku, zaprowadzisz pana Vikariana, tam gdzie sobie tego zażyczy? - Pani Pringsheim obdarzyła swojego syna ciepłym, zachęcającym uśmiechem, namawiając w niemy sposób, by okazał swoją gościnność. Chciała dać mu okazję do bardziej prywatnej rozmowy z osobą, która znała jego rodzinę – a to, czy on ją wykorzysta, zależało w całości tylko od niego. - Zaraz potem oczywiście możemy pójść na cmentarz. Nie chcę zajmować państwu więcej czasu, niż to konieczne, postaram się jak najbardziej streścić - zapewnił, a potem skierował się do drzwi. Wiedział, gdzie zmierza, jednak nie wybiegł naprzód, zrównując krok z panem dworu. Szedł raczej niespiesznie, długimi krokami przemierzając kolejne korytarze posiadłości, przechodząc na jej zachodnią część. Wreszcie, zatrzymał się przed drzwiami do jednego z większych pomieszczeń, aktualnie pełniącego rolę biblioteki. Nacisnął klamkę i w końcu przeszedł przed Erwina. Niemal natychmiast zatrzymał się w progu. Szok i ból przecięły jego twarz, wyraźne i całkowicie oczywiste. Przez kilka sekund wyglądał tak, jakby pragnął ponad wszystko obrócić się na pięcie i wyjść, uciec jak najdalej, wymazać z pamięci to, co zobaczył. Nie odzywał się, nie patrzył na blondyna, nawet nie oddychał, w bezruchu wpatrzony w jedną ze ścian, przy której umieszczony był kredens z księgami. Wreszcie, bardzo powoli odzyskał kontrolę nad swoim ciałem, a nienaturalna bladość i smutek zniknęły z jego twarzy. Ostrożnie ruszył w stronę miejsca, które wypatrzył, a gdy dotarł na miejsce – po nieznośnie długim czasie – przesunął palcami prawej dłoni po jednej z półek. - Tutaj… Za tym, powinna być jeszcze część dworu - powiedział bardzo cicho, chociaż wciąż słyszalnie. Smutek i konsternacja wyraźnie wypełniały wypowiadane słowa. - Moja część - dodał. Ktoś zatuszował jego egzystencję. To bolało znacznie bardziej, niż się spodziewał, ponieważ nie oczekiwał tego. Wśród wielu potencjalnych scenariuszy, jakie spodziewał się zobaczyć i na jakie się przygotował, tego jednego nie przewidział. Oczekiwał nawet zniszczenia dworu lub zmienienia go do tego stopnia, by nie mógł go poznać. Nie spodziewał się jednak, iż ktoś ukryje przejście do części rezydencji. Czy ona jeszcze istniała? Czy gdyby przesunęli regał, znaleźliby przestrzeń, którą nazywał „swoją”? W której miał swoje rzeczy, książki, szkice, stroje, zdjęcia, figurki, krzesła i fotele? Swoje łóżko? Czy to wszystko, co zostawił jednego dnia, przekonany że jeszcze wieczorem powróci, wciąż tam było i czekało na niego? Nie mógł być pewien. Tak naprawdę… bał się tego, co mógłby tam zobaczyć. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Pon Lis 19, 2018 7:52 pm | |
| Dotyk dłoni mężczyzny wydał mu się... ojcowski, podobnie jak słowa. Jeśli wierzyć, że elf miał na karku kilka wieków, to czy usprawiedliwiało to jego protekcjonalność? Erwin od lat nie czuł się jak szczeniak, od lat też nie odważył się pyskować starszemu. Lata jego buntu minęły dawno temu, a jednak... - Zapewne gdybym miał tyle czasu na naukę, ile pan, również byłbym świetnym muzykiem - odparł, pozornie obojętnie, ale Serena spojrzała na syna odrobinę zbita z tropu, wyczuwając w niskim, mrukliwym głosie, tak rzadką ironię. Nieczęsto bowiem zdarzało się, żeby Erwin unosił się honorem w jakiejkolwiek sytuacji. Zwykle kwitował wszystko wzruszeniem ramion, ale... tym razem było inaczej. Uspakajające zapewnienie elfa, mężczyzna również odebrał kompletnie inaczej niż powinien. Nael kolejny raz wydał mu się wyniosły, jakby robił łaskę, że zdecyduje się pójść za sugestią gospodarza. Erwin zmarszczył brwi i całe szczęście, że matka zwróciła ich uwagę na dokumenty, inaczej niechybnie wyszedłby z pokoju wymawiając się pracą i brakiem czasu, nie mogąc dłużej znieść niechcianego gościa. Bo po stokroć wolał po prostu usunąć się gdzieś, niż zmuszać do konfrontacji. Jeśli matka chciała tańczyć z elfem ten taniec uprzejmości - jej wola. On nie miał na to ochoty, tym bardziej, kiedy okazało się, że... mówił prawdę. Podszedł i nachylił się nad dokumentami, chcąc sprawdzić wszystko samemu. Przejrzał je w poszukiwaniu podpisów. I znalazł, faktycznie, drobiazg, coś, czego nie można było wziąć za oficjalną parafkę. Westchnął ciężką i prostując plecy, zwrócił się do Naela. - Może się pan wylegitymować? Kiedy elf podał mu dokument, przestudiował go uważnie, nawet nie dając po sobie poznać, jak duże wrażenie zrobiła na nim liczba lat, którą szybko oszacował po dacie urodzin. - Dziękuję. - Oddał mężczyźnie jego własność, teraz faktycznie nie mając już większych podstaw by mu nie ufać. Chyba, że w grę wchodziły własne uprzedzenia. Doszukiwał się w nietypowym gościu jakiegoś fałszu i nawet gdy niejako potwierdził on swoją wiarygodność, Erwin wciąż czuł się nieprzekonany. Zupełnie inaczej niż Serena, która z radością postanowiła pomóc wiekowemu nieznajomemu w jego pożegnaniu z przeszłością. Młody Pringsheim miał nadzieję, że było to pożegnanie i białowłosy nie będzie rościł sobie praw do dworu. Nie potrzebne były mu jakieś sądy z elfami. Szczebiotanie matki, skwitował więc uprzejmym, niemal formalnym uśmiechem, który w ogóle nie obejmował oczu. - Tak, to niesamowite - przyznał zaskakująco łagodnie, choć kierował słowa tylko i wyłącznie do Sereny. Istotnie, była to bardzo nietypowa sytuacja, to musiał przyznać. Ale wciąż miał podejrzenia, że nietypowość wynika z innych rzeczy, nie zaś, rzekomej prawdy. W zamyśleniu przesunął kciukiem po wytartym, srebrnym smoku, którego matka oddała mu chwilę po tym, jak nachylił się nad dokumentami. Nie zwrócił uwagi na wyraźnie odruchowy gest, przynajmniej nie w pierwszej chwili. Dopiero kiedy wyczuł na sobie wzrok elf, wsunął błyskotkę do kieszeni spodni, dławiąc w sobie dziwne poczucie zażenowania. Skrzyżował z białowłosym spojrzenia raz jeszcze. Postawa Erwina w niczym nie ustępowała elfiej. Patrzył mu w twarz, dumnie znosząc taksujący wzrok i kolejne słowa. Przez chwilę po tym jak elf wspaniałomyślnie przekazał mu jego prawo, milczał wymownie. Nie miał zamiaru z niego korzystać. - To, co było, należy do przeszłości i tam powinno pozostać. - Odezwał się chłodno, chłodniej niż w ogóle zamierzał. - Pozwoli pan więc, że skupię się na przyszłości Pringsheimów. - Uśmiechnął się ze sztuczną uprzejmością. Serena w zdumieniu rozchyliła usta, zaskoczona zachowaniem syna. - Erwin... - Branżą rozrywkową. - Przerwał jej, a choć kątem oka dostrzegł oburzenie na jej obliczu, nie oderwał wzroku od elfa, jasno sugerując, że nie ma zamiaru z nią dyskutować. - Pringsheimowie prowadzą teraz park rozrywki - oznajmił sucho i zamilkł. Cisza przeciągnęła się, wyglądało więc na to, że mężczyzna nie ma zamiaru mówić dalej. Serena, starając się rozładować napiętą atmosferę, zwróciła się do elfa ciepłym, odrobinę przepraszającym tonem. - Starzy Pringsheimowie, jak pewnie pan pamięta, zbili fortunę na produkcji zabawek. Jednak z czasem fabryki przestały być tak dochodowe jak niegdyś. Po rozłamie gospodarka, cóż... również się załamała. - Seniorka zachichotała nerwowo, przesłaniając usta dłonią. - Gilbert, mąż Fyrwenn zdecydował się więc sprzedać fabryki i włożyć pieniądze w nowy rodzaj rozrywki. I właśnie prowadzeniem Fairy Landu zajmował się mój mąż, a teraz zajmuje się tym mój syn. Jest jednym z najbardziej znanych i największych parków rozrywki po tej stronie kontynentu - powiedziała z dumą, pomimo wyraźnego napięcia jakie wytworzyło się między nią i Erwinem. Erwin natomiast, usta miał zaciśnięte, a spojrzenie odrobinę nieobecne. Wprawdzie przez pierwsze kilka sekund, kiedy Serena mówiła, przyglądał się gestom elfa, ale potem odwrócił wzrok. W myślach przyznawał, że jakkolwiek protekcjonalny i pyszny mu się nie wydawał, z zewnątrz był naprawdę piękny. Erwin nigdy nie miał problemu z pięknymi ludźmi. Raczej rzadko przywiązywał wagę do wyglądu. Po prostu czasem stwierdzał fakt, że niektórzy byli przyjemniejsi w oglądaniu niż inni, ale co tyczyło się elfa (nie był pewien czy tego konkretnego czy wszystkich, Nael był pierwszym elfem jakiego w życiu poznał), wyczuwał odrobinę nienaturalnego dla siebie onieśmielenia. Unikał więc obserwowania Naela dłużej, niż musiał. Zerknął w jego kierunku powtórnie dopiero wtedy, kiedy tamten z wahaniem rozpoczął kolejną myśl. Słysząc uformowaną w pełni prośbę (dzięki zapewnieniu matki, że dołoży wszelkich starań, by elfowi pomóc), uniósł brwi w wyrazie łagodnego zdumienia. Dostrzegł zmieszanie Naela i w duchu przyznał mu rację. Powinien czuć się źle ze swoją prośbą. Nawet, jeśli jakakolwiek rzecz w dworze kiedyś należała do niego, teraz nie miał już do niej praw. Tym bardziej więc zaskoczyła go wylewność matki i jej dalsze zapewnienia. Spojrzał na nią, mrużąc błękitne oczy i mocno marszcząc brwi, ale nie zaprzeczył. - Miejmy to z głowy - mruknął, ale nim zdecydował się wskazać elfowi kierunek, ten ruszył przed nim pewnie, jakby wiedział gdzie iść. Erwin bez słowa ruszył za nim. To, że kierowali się do zachodniej części dworu wcale go nie zdziwiło. Jeśli była jakaś pozostałość po elfie w tym domu, to właśnie tam, w miejscu, którego od lat nikt już nie używał. Przemierzając korytarze, towarzyszyła im nieodłączna cisza. Dla Erwina była kompletnie naturalna. Nie zwykł bezsensownie strzępić sobie języka. Słynął z lakoniczności. Milczenie więc, było mu na rękę. Co więcej, nawet specjalnie nie spoglądał na niecodziennego towarzysza. Splótł ręce z tyłu i szedł przed siebie, bardziej polegając na elfie, który wydawał się doskonale wiedzieć, gdzie zmierza. Pozornie nie było w tym nic dziwnego, skoro kiedyś tu mieszkał, ale drażniło go to. Drażniła go świadomość, że Nael był tu przed nim i znał dwór lepiej od niego. Niedorzeczne. Patrzył jak białowłosy otwiera drzwi, a potem staje w progu zdjęty zdziwieniem. Erwin obserwował jego profil. Widział więc przerażenie, które wymalowało oblicze elfa nienaturalną bladością, oraz bezbrzeżny smutek, od którego pociemniały szafirowe oczy. I przez jedną, króciutką chwilę… znów mu współczuł. Co męzczyzna spodziewał się ujrzeć, że zareagował tak gwałtownie? Jak ważni musieli być dla niego starzy Pringsheimowie, że przeżywał powrót do ich domu tak mocno? Gdyby Erwin nie wiedział, że ludzie i elfy nie są w stanie się krzyżować, pomyślałby, że byli dla niego rodziną. Zabawne. Nie przyszło mu do głowy, że brak możliwości reprodukcji nie odbierał nikomu zdolności do zakochania i uczynienia kogoś swoją rodziną. Po prostu ewentualność, że elf mógł należeć w jakiś sposób do Pringsheimów, była dla niego tak niemożliwa, że nawet nie figurowała w jego myślach jako domysł. Erwin stał więc na środku wielkiego pomieszczenia pachnącego starym drewnem i drukiem, niewzruszony i obojętny jak zawsze, pomimo kłębiących się w głowie myśli. Wokół, pod ciężarem książek, uginały się masywne regały. Rozległa sala, w której kiedyś była jedna z bawialni, dla Erwina była biblioteką odkąd tylko pamiętał. Jak przez mgłę przypomniał sobie jednak, że kiedyś, bawiąc się w ogrodzie od zachodniej strony, zastanawiał się nad niewielkim balkonem, na którym nigdy nie był. Nie potrafił sobie przypomnieć jak dotrzeć do pokoju, do którego należały widziane z zewnątrz okna, zasłonięte grubą kotarą. Czy to możliwe, że...? Przez kilka chwil milczeli obaj. Elf pogrążony w żałobie po minionych czasach i człowiek obawiający się ich cieni. - Dlaczego dopiero teraz? - odezwał się cicho, ale jego głos i tak odbił się echem w wielkim pomieszczeniu. Podszedł do wskazanego przez elfa regału i ze spokojną metodycznością zaczął ściągać z półek książki. - Dlaczego dopiero teraz zdecydował się pan odwiedzić groby swoich przyjaciół? - sprecyzował, układając woluminy w równe stosiki na lśniącym parkiecie. - Po tym, jak spotykał się pan z moim przyjacielem… Nie potrzebował pan Hermana żeby dowiedzieć się gdzie mieszkają Pringsheimowie i czym obecnie się zajmują. Canva nas zna. - Kolejna porcja książek znalazła swoje miejsce na ziemi.- Nie chcę zarzucać panu kłamstwa. Po prostu wydaje mi się to niezwykłym zbiegiem okoliczności. - Zmierzył mężczyznę uważnym spojrzeniem, sięgając po kolejną porcję książek. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Pon Lis 19, 2018 11:34 pm | |
| Uczucia, które targały Naelem, były czymś pomiędzy niemożliwym bólem, a pustką rezygnacji. Coś w nim protestowało na widok tak starannego schowania jego osoby przed oczami osób mieszkających w dworze. Dla nich to była przeszłość, zamierzchła przeszłość, o której nawet nie słyszeli, ale dla niego… dla niego to wciąż było stosunkowo niedawno. Na tyle, że pamiętał i cierpiał. Przekroczenie progu posiadłości było swego rodzaju czynnikiem zapalnym, przypominającym mu o miłości, jaką kiedyś odczuwał i jaką był obdarzony. Wspomnienia same w sobie zawsze w nim były, nigdy się ich nie wypierał, chociaż czasami starał się na nich nie skupiać, żyć tylko tu i teraz, projektując, rozmawiając i bawiąc się. Ale nie uczucia, nie te uczucia. Tęsknota przestała grać pierwsze skrzypce, a na prowadzenie wyszła właśnie miłość. Zamknął oczy na moment, całkowicie odcinając się od wszystkiego i, ponownie, skupił na sobie. Czy to było spełnieniem jego najgorszych obaw, takich, których nie odważył się nawet nazwać w myślach? Czy przeciwnie, był to cios zupełnie znikąd? A może, tak naprawdę, w głębi ducha, zawsze wiedział, że tak będzie, dlatego odwlekał przybycie do dworku przez tak długi czas? Drgnął, słysząc głos towarzysza, aktualnego właściciela i dziedzica Pringsheimów. Uniósł powieki i obrócił głowę w jego stronę, patrząc jak ten przemierza pokój, a potem metodycznie zaczyna opróżniać regał. Po raz pierwszy Nael pomyślał o aktualnych domownikach jak o… prawdziwych ludziach. Nie tych, którzy chcieli go dotykać, którzy byli ciekawi jego istoty, którzy tęsknili za magią, której nigdy nie mieli okazji dotknąć. Nie, po raz pierwszy spojrzał na nich jak na odrębne, skomplikowane istoty. Po utracie Sheili i Alwina zapomniał już, jak bardzo specyficzni są ci, którzy mają określony czas na ziemi. Podobnie jak wielu nieśmiertelnych, traktował ich bardziej z góry, jak coś, co może i jest ważne, ale… i tak przeminie. Wystarczyło po prostu poczekać. Poczuł zakłopotanie. Kim był, że wtargnął do ich dworu, ich dziedzictwa, w taki sposób? Jego czasy faktycznie należały do przeszłości – i tam powinny zostać. Dokładnie tak, jak powiedział Erwin. Westchnął cicho i obrócił się całkiem w stronę mężczyzny, przez chwilę po prostu na niego patrząc, nie tak jak wcześniej – oceniając, analizując i klasyfikując, ale… po prostu pozwolił spojrzeniu przesunąć się po jego ciele, dostrzec odcienie blondu w jego włosach, pewne, wymierzone dokładnie ruchy, jasne oczy, tak podobne do alwinowych, ale jednocześnie ewidentnie inne, wąskie usta i ładne, całkowicie ludzkie, uszy. Dostrzegł gładkość jego koszuli, kilka zgięć na spodniach, przypomniał sobie o smoku, którego mężczyzna nosił przy sobie. - Prawdę powiedziawszy, nie dotarłem tutaj przez Hermana. Nie zamierzałem nigdy się pojawić w tej rezydencji. Nie chciałem burzyć spokoju jej właścicieli. Pragnąłem tylko pójść na cmentarz i pożegnać się z ludźmi, którzy byli dla mnie niesamowicie ważni, z którymi spędziłem najlepsze lata swojego życia. - Uśmiechnął się subtelnie, wreszcie obrócił w stronę półek i zaczął ściągać książki, układając je po przeciwnej stronie co Erwin. - To głupio zabrzmi, ale nie spodziewałem się, że Pringsheimowie po takim czasie nadal będą… ważni. Nikogo nie wypytywałem, nie spodziewałem się na nich trafić. Pańskie nazwisko w „Zmierzchu” do mnie nie dotarło. Był hałas, było dużo ludzi, a ja byłem zmęczony. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że… faktycznie mógł pan być ich potomkiem. - Zamilkł na moment, odkładając kolejną kupę książek. Nagle uderzyło w niego to, jak formalnie zwracał się do niego Erwin – i że on w końcu uległ temu niewidzialnemu naciskowi i dostosował się do jego sposobu mówienia. Sztuczny dystans, który narzucił mężczyzna, nie był dla Naela jednak naturalny i czuł się nieswojo, utrzymując go na dłuższą metę. Elfy, wbrew temu, co sądzili o nich ludzie, przykładały znacznie mniejszą wagę do tytułów i formalności – nie było w końcu ku temu potrzeby, skoro wszyscy żyli setki lat i mieli podobne możliwości. Ludzie natomiast… ludzie przykładali do tego dziwną wagę, podkreślając raz po raz własną wyjątkowość i ostrożność wobec drugiej osoby. Wydawać by się mogło, że właśnie to oni powinni ograniczać formalności, skoro nie mieli „wieczności” przed sobą. Vikarian podszedł do Erwina i wyciągnął w jego kierunku dłoń. - Nael. Nie „pan”. To ty tu jesteś panem, jeśli sobie tego zażyczysz. To twoja posiadłość – ale, jeśli przypadkiem natknąłbym się na ciebie znów w barze, raczej ominąłbym formalności, w końcu zostaliśmy sobie przedstawieni. Uśmiechnął się, opierając lekko plecami o mebel, przez krótką chwilę uniemożliwiając mężczyźnie kontynuowanie przesuwania książek. Gdy mężczyzna uścisnął jego rękę, położył na niej na moment drugą, w identycznym geście jak podczas ich pierwszego spotkania. - Mam nadzieję, że w żaden sposób cię nie uraziłem swoim zachowaniem. Byłem trochę… i nadal jestem, tak naprawdę… zdezorientowany. Zdaję sobie sprawę z tego, że to już nie jest mój dom, ale wszystko jest niesamowicie znajome i… - Przeniósł spojrzenie na regał, a potem wypuścił dłoń mężczyzny, wzdychając cicho. - Przepraszam. To było dla mnie ważne miejsce. Alwin i Sheila byli dla mnie ważni. Ale miałeś rację, to jest przeszłość, nie ma sensu tego odgrzebywać. - Wrócił do przesuwania kolejnych książek, przez chwilę milcząc, by w końcu wyznać: - Chciałem się tylko z nimi pożegnać. Co tydzień pojawiałem się w Canvie jak idiota, szukając w sobie odwagi, by wreszcie pójść na cmentarz. Mijały tygodnie, a zamiast zrobić to, co powinienem, wolałem bawić się w towarzystwie ludzi, uciekając od rzeczy, które ciągnęły się za mną przez tyle lat. Nawet teraz to robię. Odwlekam nieuniknione, jakby to mogło przywrócić im życia. - Wzruszył lekko ramionami w wyrazie rezygnacji, zaraz jednak, podchodząc znów do regału, spojrzał na Erwina i uśmiechnął się do niego. - Dziękuję, że dajesz mi taką szansę - powiedział z prostotą. - I nie oczekujesz w zamian nieśmiertelności. Jesteś pierwszym, którego spotkałem od powrotu do Canvy. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Wto Lis 20, 2018 12:40 am | |
| Wyczuwał na sobie spojrzenie Naela, ale tym razem nie zdecydował się odpowiedzieć na nie własnym. Nieprzerwanie przenosił książki z miejsca na miejsce, czekając na odpowiedź. Gdyby nie padła, pewnie też pomógłby elfowi dostać się do zamkniętej części dworu, ale na pewno nie byłby spokojniejszy. Tymczasem białowłosy zaczął mówić i w jakiś niepojęty dla Erwina sposób, teraz jego głos go koił. Podobnie jak stało się to w salonie, gdy smukłe palce wygrywały ciepłą melodię. "...z którymi spędziłem najlepsze lata swojego życia. " Erwin naturalnie pomyślał w tamtej chwili o Hermanie. Bo gdyby miał nazwać którekolwiek ze swoich lat, najlepszymi, byłyby to właśnie te, które spędzał u jego boku, wolny od obowiązków, spokojny i całkiem naiwny. Czy wiec gdyby dowiedział się o śmierci Hermana... poszedłby na jego grób? Tęskniłby po nim tak rozpaczliwie, chciałby zachować wspomnienia z nim związane? Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Sądził jednak, że dużo łatwiej poradziłby sobie ze świadomością jego śmierci. - Elfy nie są przyzwyczajone do nieuchronności zdarzeń - odezwał się, gdy Nael również zaczął zdejmować z półek książki. - Ludziom łatwiej jest godzić się ze stratą. Ciągle coś tracimy. Więc ciężko mi zrozumieć pana potrzebę, ale każdy świat ma swoje prawa. - Właśnie prostował się, by sięgnąć po kolejny wolumin, kiedy elf wyciągnął ku niemu dłoń. Erwin spojrzał najpierw na rękę, a potem na Naela, w pierwszym odruchu unosząc w górę brwi. Nie zwrócił uwagi na to, że zwracał się do niego formalnie. Do niewielu ludzi zwracał się bez formalności, więc to druga opcja wydawał się mu mniej naturalna. Mimo to, elf miał słuszność, zostali sobie przedstawieni w bardzo nieformalnych okolicznościach, więc Erwin nie chciał upierać się przy swojej wygodzie. Powoli kiwnął głową. Uścisnął dłoń mężczyzny i tak jak poprzednio, nie cofnął jej, zanim elf się na to nie zdecydował. Tym razem jednak, ku jego zdziwieniu, ich dłonie były złączone na dłużej. - Nie czuję się urażony. Raczej, podobnie jak ty, zdezorientowany - przyznał, bez wątpienia szczerze, choć beznamiętność głosu odbierała siłę tego wyznania. Tak, dezorientacja była chyba najlepszym określeniem odnośnie mnogości uczuć, które objęły go razem z pojawieniem się w domu Naela. Naturalnie nie przyznałby się do lęku o własne miejsce w świecie, ale tak naprawdę ten lęk był jedną z wielu emocji, które się w nim kłębiły. Mógł więc z czystym sumieniem nazwać ogół oszołomieniem. Po tym jak Nael cofnął dłonie, Erwin bez słowa wrócił do przerwanej czynności. Kolejny raz usłyszał jak bardzo ważnymi ludźmi byli dla elfa starzy Pringsheimowie, ale pierwszy raz poczuł ukłucie ciekawości i chęć zapytania, co też czyniło ich takimi wyjątkowymi? Dlaczego pozwolili elfowi mieszkać w ich domu? Byli współlokatorami? Partnerami w biznesie? To nie była jego sprawa. Przeszłość była przeszłością, sam to przecież powiedział. Nie chciał wyjść na hipokrytę. Nie zapytał. Słuchał za to wyznań elfa, który zwierzał się ze swoich rozterek. Teraz, w cichej bibliotece, wydawał się Erwinowi zupełnie inny niż wcześniej. Jakby cała protekcjonalność zniknęła na rzecz ciepłej melancholii. - Mam nadzieję, że odzyskasz spokój ducha - podsumował, ale nie spojrzał w jego kierunku. Nadal przekładał książki, których na półkach zostało już niewiele. Pokręcił głową, słysząc kolejne słowa. Nie chciał wdzięczności. Nie robił nic, a więcej nawet, nie myślał, że czyni dla elfa coś dobrego. Po prostu wykonywał wolę matki. Sam przecież był przeciwny tej wizycie, może nie wprost, ale zanim się spostrzegł, zaczął pielęgnować w sobie niechęć do elfa. Bezpodstawną i krzywdzącą, szczególnie, kiedy teraz wydawał się... naprawdę zagubiony. Jego cierpienie było szczere, bez względu na to, co myślał o nim Erwin. - Nieśmiertelność jest przekleństwem. Nie wiem jak ktokolwiek może jej pragnąć - odparł półgłosem, skupiony na odkładaniu ostatnich książek. Zwykle nie dzielił się refleksjami, ale czuł potrzebę zapewnienia elfa o tym, że niczego od niego nie chce. W końcu, cały regał był pusty, a dwóch mężczyzn otaczały sterty książek. Za chwilę miało się okazać, czy elf się nie myli. Erwin chwycił za masywny mebel i pociągnął do siebie. Regał stawiał duży opór, ale po kilku chwilach ostrożnego manewrowania, udało mu się ustawić go niemal prostopadle do ściany. Wtedy ich oczom ukazały się drzwi. Duże, dwuskrzydłowe, zakurzone, z odłażącą, białą farbą, która świadczyła o ich wiekowości. Drzwi zamknięte na głucho, prowadzące do zamkniętej części dworu. - Ja... - Nie wiedział co powiedzieć. Spodziewał się ujrzeć właśnie coś takiego, ale gdy faktycznie stanął twarzą w twarz z reliktami przeszłości, poczuł się... jeszcze bardziej nie na miejscu niż dotychczas. Poczuł się jak intruz, który wtargnął z butami w czyjeś życie. Jednak tym razem, widząc ból elfiego kompana, słysząc jego wytłumaczenie, zrozumiał więcej i nie mógł być zły na niego za własne poczucie obcości. Przeczesał palcami jasne włosy, nie zdając sobie sprawy, że oprósza je kurzem z ksiąg. - Nie śpiesz się... - podjął na nowo, dziwnie cichym głosem, jakby atmosfera znaleziska wymuszała na nim szept i smutek. - Gdybyś mnie potrzebował, będę we wschodnim salonie. - Ostatni raz spojrzał na drzwi, potem na elfa, lekko poklepał stary regał i odwrócił się z zamiarem opuszczenia biblioteki, czując nieprzyjemny, zimny dreszcz pełznący po plecach. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Wto Lis 20, 2018 6:04 pm | |
| Czy Erwin miał rację? Elfy nie były przyzwyczajone do przemijania? Vikarian nie był przekonany co do słuszności tej tezy. Sam fakt, iż były długowieczne, nie implikował od razu, że niczego nie traciły. Wręcz przeciwnie, miały znacznie więcej czasu na to, by zauważyć prawa rządzące światem i pogodzić się z nimi. Od stosunkowo niedawna żyły wyłącznie w swojej społeczności, magicznej i nieśmiertelnej, wcześniej zawsze miały kontakt z ludźmi i ich niedoskonałościami. Widziały więcej strat, niż osoby z drugiej strony międzyświata. Nie było to jednak tak istotne, nie w ich sytuacji. Nie chciał wywyższać się ponad swojego towarzysza po raz kolejny i podkreślać różnicy w ich statusach. Czy to by cokolwiek zmieniło? Nie. I tak to Nael stracił swoich bliskich, nie młody Pringsheim. Dyskusja jawiła się jako zbędna – ważniejsze zaś było raczej stworzenie delikatnego porozumienia pomiędzy nimi, a także przesunięcie regału. To były cele, na których elf powinien się skupić – i tak właśnie zrobił, pozostawiając inne kwestie na jakąś późniejszą rozmowę. Oświadczenie Erwina, zupełnie niespodziewane, zaskoczyło jednak białowłosego do tego stopnia, że znieruchomiał z naręczem książek w dłoniach i wbił w niego spojrzenie. - Jak może nieśmiertelność być przekleństwem? To nie jest życie wieczne. Możemy zginąć. Każdy z nas w pewnym momencie umiera, odchodzi, chociaż w większości przypadków sam podejmuje taką decyzję. - Uniósł brew wysoko. - Uważasz, że przekleństwem jest pragnienie obdarowania osoby, którą się kocha, dodatkowym czasem? Magią? Własną miłością? - Pokręcił głową, obracając się na pięcie. Odłożył książki z głośniejszym trzaskiem, odrobinę zirytowany. Tak, to nagle przypominało rozmowy z Alwinem i Sheilą. Dyskusje, które nigdy do niczego nie doprowadziły. Czy później, gdy Naela już nie było, żałowali? Patrzyli, jak się starzeją, jak ich córka dorasta, świadomi że nie tylko nie zobaczą już swojego przyjaciela, ale też w pewnym momencie któreś z nich zostanie całkowicie samo? Samo, tak jak on? Że zostawili go, by żył dalej, świadom swojej porażki? Dlaczego Pringsheimowie uważali, że jest w porządku przeklęcie kogoś za to, iż urodził się nieśmiertelny? Czuł zgorzknienie i ból, tym razem wywołane jednak czymś innym, znacznie bardziej osobistym. - To nie jest życie wieczne. Moi rodzice sami zdecydowali, w którym momencie umrą. Nie doświadczyli rozłamu, odeszli w momencie, który był niemal idealny. Byli szczęśliwi i chcieli mojego szczęścia, chociaż nigdy nie zrozumieli, czemu zdecydowałem się związać swój los ze śmiertelnikami - powiedział cicho, z wyraźnym wyrzutem, nie skierowanym jednak w stronę Erwina, a jego przodków. Westchnął ciężko i spojrzał na pusty mebel, przez moment tylko podziwiając efekt ich wspólnej pracy. Czy był na to gotów? Tym razem to jego towarzysz nadawał tempa zdarzeniom, nie bacząc na to, na ile elf jest gotów na zderzenie z… czymkolwiek, co czekało na niego za szafą. Białowłosy chwycił ją i pomógł Erwinowi przesunąć, skupiając się na zadaniu i ignorując to, co mógłby przypadkiem, kątem oka, dostrzec. Dopiero gdy ułożyli mebel prostopadle, odważył się podnieść wzrok. On też nie miał pojęcia, co powiedzieć. Wiedział, że będą tam drzwi, musiały być, bo przecież nikt nie zburzyłby po prostu części dworu, a jednak… a jednak był zdumiony. Tak jak w momencie, w którym ich nie zobaczył, był w szoku, boleśnie skrzywdzony, tak teraz poczuł zaskoczenie, że nikt od wielu lat nie wszedł do jego pokoi. Niczego nie zmienił. Nie unowocześnił. Tak przynajmniej przypuszczał. Przybliżył się, przesuwając dłonią po zniszczonych drzwiach, powoli zmierzając w stronę klamki. Drgnął, słysząc słowa mężczyzny i obrócił głowę w jego stronę. - To jest twoje dziedzictwo, bardziej nawet niż moje. Nie chcesz go zobaczyć? - spytał łagodnie. - Nie byłeś tutaj, prawda? Tak samo jak ja, nie wiesz, co tam jest. Chodź. - Wyciągnął ku blondynowi dłoń, przez chwilę czekając w bezruchu na jego reakcję. Potem, wreszcie chwycił za klamkę, nacisnął ją i pociągnął drzwi ku sobie, otwierając jedno skrzydło. Pomieszczenie było ciemne i mocno zakurzone. Meble, które mogli dostrzec dzięki światłu pochodzącemu z biblioteki, były przykryte płachtami materiału, ukrywającymi je przed oczami gości. Elf od razu skierował się w stronę okna, znajdującego się dokładnie naprzeciw drzwi, ukrytego za grubymi, ciemnymi kotarami. Odgarnął je kilkoma ruchami, wpuszczając do swojego dawnego pokoju więcej światła. W grubej warstwie kurzu widać było świeże ślady po butach, dodające całej scenie nierzeczywistości. Białowłosy bez zastanowienia otworzył okna, skrzypiące niebezpiecznie, wpuszczając więcej powietrza, zimnego i wilgotnego, ale też świeżego w porównaniu do tego, co unosiło się w pokoju. Następnie zaczął podchodzić do mebli, po kolej ściągając z nich płachty, odsłaniając dwa regały z książkami, dwa fotele, stół, krzesła, sztalugę i biurko architektoniczne. Większość rzeczy wyglądało na zadbane, niemal nowe, nie zniszczone przez ząb czasu. Pomijając kurz, widoczny był ład i porządek – zupełnie, jakby przed zatrzaśnięciem drzwi i schowaniem ich za regałem, ktoś wszystko pochował. Elf nie przyglądał się zawartościom szuflad ani tytułom książek, odsłaniając kolejne elementy swojej przeszłości, szukając… sam nie wiedział czego. Gdy wszystkie płachty leżały już na ziemi, a kurz w powietrzu wywoływał wyłącznie ataki kaszlu, Nael zwrócił swoje kroki w stronę schodów, wąskich, drewnianych, zwijających się w kilka spirali i znajdujących się dokładnie na środku pokoju, który musiał być jego gabinetem. Niespiesznie, ale bez większej zwłoki, przeszedł na górę, nawet nie badając bardzo stabilności kolejnych stopni – które, na szczęście, również zachowały się lepiej niż dobrze. Palcami wyrysował ślad na poręczy, odsłaniając te same kwieciste rzeźbienia, które znajdowały się w głównym holu rezydencji. Gdy znalazł się w sypialni, zwolnił kroku. I tu było ciemno i wszystko pokrywała warstwa kurzu, dlatego również otworzył zasłony i okna, jednak jego kroki uległy spowolnieniu. Pamiętał to miejsce. Pamiętał wszystkie chwile, jakie tutaj spędził, pełne namiętności, radości i… zwyczajności. Pamiętał meble, dywany, wzory na ścianach namalowane ręką Sheili i zapachy kwiatów, które przynosiła do jego pokoju. Pamiętał… ale to były inne czasy i w tym właśnie momencie Nael zdał sobie sprawę, iż to wszystko przeminęło. To były jego rzeczy, tak, ale dwieście lat temu. Nie czuł już z nimi żadnego związku. Nie chodziło mu nigdy o łóżko, książki, szkicowniki czy fotele. To były dodatki, zaprojektowane i kupione z konkretnym zamysłem, ale… były wyłącznie przedmiotami. On nie chciał wracać do nich. Chciał wrócić do Sheili i Alwina. Wtedy, jego wzrok zwróciły dwa duże pudła, znajdujące się na niewielkim stoliku, znajdującym się po przeciwnej stronie pokoju niż łóżko. Podszedł powoli do tego miejsca, odgarnął z krzesła kolejną płachtę, a potem uniósł wieczko i… To właśnie było to. Jego wspomnienia. Jego przyjaciele. Jego miłość. Jego magia. Zdjęcia. Dwa pudła pełne zdjęć, listów, szkiców, notatek i ksiąg z dedykacjami. Położył jedno z nich na ziemi i zaczął przeglądać jego zawartość, w milczeniu wyciągając kolejne zdjęcia. Sheila i Alwin na ślubie. Sheila w ciąży. Alwin śpiący z głową na stole. Nael na parapecie jednego z okien. Ich trójka w eleganckich strojach, objętych i pozujących na ganku, przed pierwszym balem w dworze Pringsheimów. Mała Frywenn w łóżeczku. Frywenn na elfich ramionach, bawiąca się jego kolczykiem. Wszystko skatalogowane, podpisane daty i osoby, równiutkim pismem Sheili. Nie wymazali go. Schowali, ukryli, ale nie wymazali. Jego wzrok zwróciła niebieska, nieotwarta koperta, zaadresowana do niego. Nie poznawał pisma, nie pamiętał też, by kiedyś ją otrzymał. Delikatnie przedarł papier i wyciągnął ułożoną starannie kartkę.
„Naelerisie, cieszę się, że w końcu wróciłeś. Wybacz, jeśli znalazłeś swoją część dworu wciąż ukrytą za bibliotecznym regałem. W chwili, gdy piszę te słowa, w naszym świecie panują bardzo anty-magiczne nastroje. Nie chciałam, by ta część naszej historii przepadła, dlatego zdecydowałam się ją ukryć. Pewnie chcesz wiedzieć, co stało się z moimi rodzicami. Mama… Sheila odeszła pierwsza, lekarze mówili, że nie cierpiała. Pewnego dnia po prostu zasnęła i już się nie obudziła. Alwin dołączył do niej po niespełna ośmiu dniach. Nie potrafił bez niej żyć. Powiedział, że Ty to zrozumiesz. Ja nigdy nie potrafiłam. Byli szczęśliwi. Ja też byłam. Zawsze jednak tęskniliśmy. Mam nadzieję, że masz się dobrze. Żałuję, że nigdy tak naprawdę cię nie poznałam. ~Frywenn
PS Mam nadzieję, że poznałeś mojego wnuka. Erwin jest najwspanialszym dzieckiem pod słońcem. Magia na pewno mu się spodoba.”
Nie wiedział, jak długo wpatrywał się w te słowa - a gdy wreszcie podniósł wzrok, uderzyło go, że nie było przy nim właśnie Erwina. Wrzucił wyjęte zdjęcia do pudełka, podobnie jak list, odłożył pudło na podłogę i poszedł zamknąć okno, a mijając schody rzucił: - Erwin? Jesteś tam jeszcze? Chciałbyś zobaczyć zdjęcia? |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Sro Lis 21, 2018 12:32 am | |
| Erwin tak bardzo nie spodziewał się gwałtowniejszej relacji ze strony Naela, że gdy zaistniała, sam przerwał na chwilę wykonywaną czynność i wbił w niego uważne spojrzenie. Wydawało mu się, że elf poczuł się urażony, a to było ostatnią rzeczą jaką Erwin chciał wywołać, poruszając ten temat. Najwyraźniej więc, kwestia nieśmiertelności była dla długouchego bardzo delikatna. - Sam podejmuje tę decyzję. Myślę, że to kluczowe słowa - zauważył, nie zdradzając większych emocji. Metodyczność jego ruchów, gdy powrócił do przekładania książek, przywodziła na myśl bezwolną maszynę. - Ludzie nie mają tego wyboru. Dlatego według mnie, łatwiej godzą się z nieuchronnością zdarzeń. Nigdy nie pomyślał o darowaniu nieśmiertelności i magii, jak o rzeczach, które są naprawdę możliwe. Lecz teraz, gdy elf z pretensją wyrzekł swoje pytanie, mężczyzna pomyślał o tym jak o czymś realnym. I naturalnie, dodając dwa do dwóch, domniemał sobie powód, dla którego Nael tak żywo reagował na sprawy nieśmiertelności - pradziadkowie nie chcieli jego daru. Czy to znaczy, że kochał ich tak mocno, by podzielić się z nimi swoją magią? Ani trochę nie zaskoczyło go jednak to, że odmówili nieśmiertelności. Na ich miejscu prawdopodobnie zrobiłby to samo. Naraz naszła go słodko-gorzka myśl, że jest bardziej podobny do swoich przodków niż faktycznie by chciał. - Przekleństwem nie jest pragnienie obdarowania, a sam dar - poprawił go, choć podejrzewał, że błąd wynikał ze wzburzenia elfa, a nie świadomego użycia takiego zwrotu. Choć... może się mylił? Może to była tylko jego interpretacja? - Ale to moja opinia. Nie zamierzam zmuszać innych, by myśleli podobnie. - Wyrównał stosik książek i sięgnął po kolejne. Według Erwina, elfy nie były przyzwyczajone do przemijania właśnie przez swoją nieśmiertelność. I być może komuś mogło wydawać się to nieco rasistowskie, ale sądził, że gdyby elfy i ludzie trzymali się swoich światów, żadne by nie cierpiało. Może nie był zwolennikiem rozłamu, wiedział przecież, że przesiedlenia nikogo nie uszczęśliwiły w tamtym momencie, ale na dłuższą metę... było to dobre wyjście. Cel uświęcał środki. - Gdybyś został w swoim świecie, nie musiałbyś cierpieć po stracie krótko żyjących ludzi - zauważył, dopiero po chwili łapiąc się na tym, że mogło to zabrzmieć niezwykle nietaktownie. Skrzywił się lekko i wyprostował, patrząc na Naela nieco łagodniej niż do tej pory. - Przepraszam. To nie miało tak zabrzmieć. Nie potępiam twoich wyborów. Po prostu sądzę, że był sposób na uniknięcie przykrości. Ich rozmowę ucięło znalezisko, sprawiając, że Erwin postanowił się oddalić. Jednak mimo niezbyt przyjemnej wymiany zdań, elf zachęcił go, by za nim podążył. Zatrzymał się więc i obejrzał przez ramię. - Moje dziedzictwo, ale twoja przeszłość - mruknął, wahając się. - Nie chcę ingerować w twoją... - zmarszczył brwi, zdając sobie sprawę, że nie znajduje odpowiedniego słowa, którym mógłby określić swoje uczucia. Zawsze miał z tym problem. Kiedy musiał wyrazić siebie, z pomocą zawsze przychodził mu Herman, bezbłędnie odgadując jego samopoczucie i wyrażając je za niego. Ale teraz nie było tu Hermana. Nie było go od wielu, wielu lat. - Twoją intymność. - dokończył koślawo, ale elf przestąpił próg pomieszczenia, wchodząc w objęcia mroku i niknąc mu z pola widzenia. Erwin odwrócił się zupełnie nasłuchując szczęku odciąganych zasłon i jęku otwieranego okna. Po chwili uderzył w niego chłodny wicher pachnący kurzem i przegniłymi liśćmi. Zrobiło mu się jeszcze zimniej i w pierwszym odruchu, chciał pozostawić za sobą smutny obraz przeszłości, ale szum ściąganych prześcieradeł, dźwięk kroków i cichego kaszlu, zwabił go na próg, zawieszając między ciekawością, a obawą. Ostatecznie stanął więc w drzwiach, przesłaniając sobą ciepłe światło z bibliotecznych lamp. Elf przepływał wśród tumanów kurzu, ściągając płachty z mebli. Deszcz smętnie przygrywał mu do tego swoistego tańca, a wiatr podburzał kurz jeszcze bardziej. Erwin rozejrzał się, ale ze zdumieniem stwierdził, że widok go nie przeraża. Wprawdzie nigdy w życiu nie widział takiej ilości kurzu, ale poza tym, pomieszczenie było... było. Wyglądało inaczej niż reszta dworu, ale to oczywiste. Przez bardzo długo było nieużywane. Wydawało się mu jedynie bardzo... smutne, ale może była to zasługa lejącego za oknami deszczu i stalowoszarego nieba, które ubierały całą Canvę w smutne barwy jesieni, nie oszczędzając także pokoju wiekowego elfa. Swoją drogą, Erwin odprowadził Naela wzrokiem, kiedy ten wspinał się po schodach. Gdy został sam, oparł się ramieniem o framugę, bezwiednie poddając się melancholijnemu nastrojowi. Właśnie miał wrócić do biblioteki, kiedy usłyszał z góry wołanie. Znów się zawahał. Powinien? Nieśmiało przestąpił próg. Jego stopa pozostawiła w warstwie kurzu nowy ślad, tuż obok śladu Naela. Pokój pochłonął Erwina, przyjął go i dopiero wtedy, mężczyzna poczuł dziwną wzniosłość. Zupełnie jakby jedynie postawienie stopy za progiem mogło zachęcić stare ściany do szeptania opowieści o przeszłości. Irracjonalny niepokój. Erwin nagle poczuł się jak w nawiedzonym domu, którego meble, kurz, skrzypienie desek i odłażąca ze ścian farba, mówiły więcej niż niejeden historyk i przechowywały w sobie więcej duchów przeszłości niż całe nekropolie. Sprawnie wspiął się po schodach, chcąc obecnością elfa zagłuszyć nagły niepokój. Znalazł go, zakurzonego, pochylającego się nad jakimś pudłem. Erwin rozglądając się krótko, ruszył ku niemu, zatrzymując się tuż obok. Naturalnie spojrzał do wnętrza pudełka, a choć nie nastawiał się na... cokolwiek, to czarno-białe zdjęcia, na których dostrzegł znajomą już sylwetkę Naela, zrobiły na nim duże wrażenie, głównie dlatego, że Nael teraz i Nael sprzed kilkuset lat był... taki sam. Erwin bezwiednie sięgnął po jedno ze zdjęć i przyjrzał mu się z bliska. Przedstawiało elfa i dwójkę ludzi na tle jakichś kwiecistych krzewów. Być może części ogrodu? Uśmiechali się głownie do siebie, nie do fotografa, sprawiając, że miało się wrażenie obserwowania istot, skupionych na sobie tak bardzo, ze reszta świata mogła nie istnieć. Erwin przytrzymał zdjęcie dłużej, przenosząc wzrok z niego na elfa. Był niemal identyczny, jednak teraz… blondyn zdał sobie sprawę, że nigdy nie widział takiego uśmiechu Naela, jaki prezentował na tym zdjęciu. To właściwe nie było niczym dziwnym, znali się krótko, ale naszła go ochota na to, by ujrzeć taki radosny uśmiech na żywo. - Fascynujące… - mruknął, wracając wzrokiem do zdjęcia i już miał sięgnąć po następne, kiedy nieostrożny elf potrącił drugie pudełko, wciąż stojące na stoliku. Z jego wnętrza wysypał się cały korowód zdjęć, który legł w kurzu, tuż obok młodego Pringsheima. Dziedzic, odruchowo sięgnął po nie, chcąc je pozbierać. Po prostu chwycił kilka będących najbliżej, dopiero po chwili zauważając, że te zdjęcia różniły się nieco od poprzednich. Wydał z siebie krótkie “O.”, widząc na jednym Naela i jakiegoś mężczyznę, nagich, w niezwykle sugestywnej pozie i z niezwykle wiernym odwzorowaniem emocji na twarzach. Nie były zupełnie pozowane? Zabawne, że właśnie taka myśl przemknęła Erwinowi przez głowę. Nie to, że prawdopodobnie zobaczył swojego przodka i Naela na pornograficznym zdjęciu, nie to, że w ogóle miał w dłoniach swoistą pornografię, ale właśnie to, że uczucia, które malowały się na twarzach “modeli”, były takie… intensywne. Więc to był taki rodzaj relacji? Zmierzył elfa zdumionym spojrzeniem, a potem… wybuchnął śmiechem. Nieskrępowanym, ciepłym, takim, który miał moc rozganiania smutków. Niecodzienne zjawisko (gdyż młody Pringsheim śmiał się w głos niezwykle rzadko), rozniosło się echem po wiekowych pokojach. Zaraz jednak Erwin wymamrotał nieszczerze “przepraszam, przepraszam”, zasłaniając wierzchem dłoni usta, które nijak nie chciały wrócić do swojej pierwotnej beznamiętnej linii. Oddał elfowi zdjęcia, wciąż chichocząc głupio. - Spodziewałem się wszystkiego, ale to, że byłeś kochankiem mojego pradziadka nawet nie przeszło mi przez myśl - Głęboko zaczerpnął tchu i rozkaszlał się od wszędobylskiego kurzu. Taka zażyłość między przodkami, wydała mu się tak niedorzeczna, że aż śmieszna i nie mógł powstrzymać nagłego rozbawienia. - Bo to on, prawda? To jest Alwin Pringsheim. - Pokasłując w zwinięta dłoń, wskazał palcem na jedno ze zdjęć, na których jego pradziadek z wyraźną przyjemnością obejmował Naela od tyłu, sprawiając, że elf eksponował się fotografowi w… całej swojej elfiej okazałości. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Sro Lis 21, 2018 2:53 pm | |
| Nael nie miał nic do ukrycia. Owszem, może nie chwalił się swoją relacją z ludźmi, nie przez ostatnie dwieście lat, ale Erwin był Pringsheimem. Krwią z krwi. Miał prawo wiedzieć wszystko, jeśli tylko takie było jego pragnienie. Dom, który kiedyś po części należał do elfa, od dawna mu już nie przysługiwał. To on był gościem, nawet jeśli zakurzone pomieszczenia były częścią jego najlepszych wspomnień. Jako jedyne nie zostały w żaden sposób zmienione i przez to mogły wydawać się znajome, jakby wystarczyło by przeszedł się ze szmatą i miotłą w rękach, a później mógł znów tam zamieszkać… Ale to było złudzenie, któremu nie poddał się nawet na moment. To był dom Erwina i on korzystał wyłącznie z jego uprzejmości. Gdy dostrzegł, że mężczyzna za nim nie podążył, zawołał go od razu, nie zastanawiając się nawet nad konkretnymi przyczynami, dla których potrzebował go w pobliżu. Mogło to wynikać z prostej chęci zapewnienia, że jest on tu mile widziany, mogło być potrzebą pokazania mu realnych dowodów na to, że Nael nie kłamał i faktycznie był bliskim jego pradziadków, a mogło… wiązać się z tym, że nie chciał być tam sam. Samotny, ze zdjęciami i wspomnieniami, uwięziony w przeszłości, do której nie mógł wrócić. Gdy zatrzasnął okno, wrócił z powrotem do pudła i wyciągnął z niego plik zdjęć, szukając kilku dla siebie. Nie planował zabrać wszystkich, nie należały one tylko do niego – potrzebował jednak jakiejś pamiątki, bardziej rzeczywistej i podtrzymującej wspomnienia, niż finezyjny kolczyk. Obrócił się bardziej w stronę światła, wpatrując w kolejne fotografie, szukając najwłaściwszych i… przypadkiem zahaczył łokciem o drugie pudło, zrzucając je na ziemię. Drgnął z zaskoczeniem na trzask, a później opuścił wzrok na bałagan, którego niechcący narobił. W pierwszej chwili zdziwił się, zaskoczony ilością zdjęć, które znalazły się w pudłach. Zdążył zapomnieć, że Sheila uwielbiała ich fotografować, czasami bardziej artystycznie, a czasami… Odłożył trzymany w dłoni plik do drugiego pudła, a potem schylił się, z zamiarem sprawdzenia, czy jego podejrzenia były słuszne. Nie chodziło nawet o to, że wstydził się bardziej erotycznych ujęć, po prostu… nie sądził, by były to rzeczy, które pragnął – i w ogóle spodziewał się – zobaczyć Erwin. Nie chciał go zgorszyć, ani popsuć jego zdania o pradziadkach, założycielach domu, dlatego był gotów możliwie najszybciej ukryć potencjalne dowody jego relacji z Pringsheimami, ale nim zdążył cokolwiek zrobić, zaskoczył go wybuch śmiechu blondyna. Nael znieruchomiał w połowie ruchu, wpatrując się w mężczyznę z głębokim zdumieniem. Nie tylko nie spodziewał się takiej reakcji, ale nie oczekiwał jej w ogóle po samym dziedzicu. Nie wyglądał on jak ktoś, kto pozwala sobie w ogóle na uśmiech, a co dopiero tak szczerą, spontaniczną i radosną reakcję. Elfa uderzyło brzmienie głosu Erwina. Gdy przestał się hamować, pojawiły się w nim dźwięczne, przyjemne nuty, wywołujące zarówno ciepło, jak i zachęcające do zawtórowania mu. Lodowaty w obyciu mężczyzna, który kilka chwil wcześniej prosił go o dokument tożsamości i być może nawet rozważał wyrzucenie go za drzwi, śmiał się tak, jakby nie robił tego od lat. Vikarian nie potrafił mu się oprzeć, a coś w jego piersi rozluźniło się, gdy zdał sobie sprawę, że w końcu ktoś wie. Już nie musiał żyć z wyrzutami sumienia i tęsknotą, ponieważ nie tylko przyszedł się pożegnać ze swoją dawną miłością, ale… ale mógł ruszyć w końcu do przodu. Jego uśmiech poszerzył się, gdy chichotał wespół z gospodarzem, spoglądając na siebie, nagiego i wyuzdanego, jak od lat nie był. Pokręcił głową, wciąż jednak rozbawiony. - Tak, to Alwin - potwierdził, przesuwając pieszczotliwie kciukiem po fotografii. - Ale nie, nie byłem jego kochankiem. Byłem ich partnerem. - Odłożył fotografie do drugiego pudła, stawiając je na powrót w pionie. Przysiadł na brzegu stołu, nie przejmując się kurzem, który niewątpliwie odbił się na jego ciemnym, jakże ludzkim, ubraniu. Wziął wdech, zastanawiając się, czy powinien kontynuować, czy powinien powiedzieć to, czego nie powiedział już od lat… Wyciągnął dłoń i chwycił Erwina za policzek, delikatnie, jakby miał do czynienia z kwiatem, ale jednocześnie na tyle pewnie, by przypadkiem nie wyleciał z jego dłoni. Wychylił się odrobinę w jego stronę i chuchnął, zdmuchując z jego włosów siwiznę kurzu, który pokrył go tak dokładnie, że przy każdym ruchu musiał wywoływać nieprzyjemne swędzenie w gardle. - Jako elf nie mogłem zawrzeć z nimi ludzkiego aktu małżeństwa, a na nieśmiertelny oni nie wyrazili zgody. Ale byliśmy razem. Wspólnie projektowaliśmy dwór, wspólnie go wybudowaliśmy, wspólnie w nim mieszkaliśmy, kochaliśmy się i uprawialiśmy seks. - Wzruszył lekko ramionami, pozwalając dłoni opaść, przerywając ten dziwny, czuły i niespodziewany kontakt. Wsadził ręce do kieszeni, odsuwając się odrobinę od mężczyzny i przesunął spojrzenie z jego twarzy na pudła. - Ale tak. Alwin był pierwszy. Sheila pojawiła się po kilku latach, podbijając jego serce i, pomimo mojej początkowej niechęci, też i moje. Uwielbiała robić nam zdjęcia i obserwować. Pewnie większość zdjęć w tym pudle to nasza dwójka. - Wywrócił oczami, z nieschodzącym z ust uśmiechem. Przekrzywił lekko głowę, puszczając oko do swojego towarzysza. - Pewnie się tego nie spodziewałeś, co? Twoi pradziadkowie żyli w trójkącie. - Parsknął śmiechem. - Kochałem ich. Byliśmy szczęśliwi. Nigdy nie żałowałem, że związałem z nimi swoje życie, nawet na tak krótki czas. Nie spodziewałem się tylko, że nie będę mógł się z nimi pożegnać. - Westchnął cicho, na moment opuszczając wzrok. Podniósł go po chwili, spoglądając poważnie prosto w oczy Erwina. Takie alwinowe… ale jednocześnie zupełnie inne. Odbił się od stołu, wyprostował i zbliżył do niego, znacząco zmniejszając panującą między nimi odległość. - Czy gdybyś ty mógł być szczęśliwy i kochany przez nawet jedną setną długości twojego życia, nie pochwyciłbyś jej? Nawet, jeśli pewnego dnia spotkam kogoś, kto zechce spędzić ze mną wieczność… komu ja będę chciał ją znów ofiarować… to i tak było wtedy warto. - Wyciągnął dłoń i uścisnął lekko ramię Erwina. - Zawsze warto. Przez chwilę milczał, wpatrując się w niego. Przypominając sobie, jak to jest być z człowiekiem. Jak to jest poznawać kogoś, będąc niepewnym jego reakcji. Obawiając się utraty, ale jednocześnie nie potrafiąc zrezygnować z kolejnych prób podbicia jego serca, chociaż na te kilka chwil, które los im podaruje. Był elfem. Był niemal skazany na odnalezienie miłości swojego życia wśród ludzi. Czy w końcu mógł sobie pozwolić na pójście dalej? Zamknięcie tamtego rozdziału i rozpoczęcie nowych poszukiwań? Mógł wreszcie przekraczać granicę. Mógł kogoś pokochać po raz kolejny… Jego oczy na moment wypełniły emocje, których nie sposób było odcyfrować. Siła tych myśli niemal zbiła go z nóg. Nie upadł jednak. Mrugnął, przerywając czar. Obrócił się na pięcie i sięgnął do drugiego, „erotycznego” pudła. - Widzisz, tu jesteśmy we trójkę - mruknął, unosząc jedną z fotografii, ukazującą faktycznie splecionych ze sobą Alwina, Sheilę i Naela. Tym razem nie było widać zbyt wiele – zdjęcie zrobione było z ręki kobiety, uśmiechającej się do obiektywu, znajdującej się pomiędzy swoimi mężczyznami. Niewątpliwie wszyscy byli nadzy, ale jej piersi ukrywała elfia dłoń, a ujęcie zostało tak wykadrowane, by kończyło się tuż nad linią bioder. Vikarian parsknął śmiechem. - Jak pomyślę, że widziała je Frywenn… To musiało być dopiero ciekawe doświadczenie. - Pokręcił głową z rozbawieniem. - Chciałbym kilka wziąć, jeśli nie będziesz mieć nic przeciwko. Resztę zostawię, to w końcu nie moja własność… chociaż, byłbym wdzięczny, gdybyś nie zrobił z nich publicznej wystawy. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Sro Lis 21, 2018 4:53 pm | |
| Erwin odchrząknął w zwiniętą dłoń, ale tym razem po to, by przywołać się do porządku. Nie miał doświadczenia w miłości, choć to nie tak, że jej nie rozumiał. Po prostu będąc zbyt skupionym na obowiązkach, nie miał czasu myśleć o własnych potrzebach. Szczególnie po tym jak Herman wyjechał z Canvy. Wtedy był zbyt rozgoryczony, a później... później zwyczajnie odciął się od ludzi na poziomie emocjonalnym. Tak było mu wygodnie. I nawet gdy samotnie dawał upust żądzy, nigdy nie tęsknił do ciepła drugiego człowieka. Przynajmniej nie tak mocno, by wdzierało się to w jego poukładany świat i przynosiło ból. Cielesność nie stanowiła dla niego dużej wartości, ale może dlatego, że nigdy naprawdę nie poczuł je smaku? Czuł, że patrząc na odważne zdjęcia, powinien poczuć zażenowanie, albo chociaż być w szoku, ale nic takiego nie następowało. Pomyślał sobie tylko, że homoseksualizm w rodzinie Pringsheimów jest nieco zbyt częsty. - Ach tak - mruknął, z dziwnym spokojem przyjmując sugestię, że elf żył z jego przodkami w... trójkącie. - Przedziwna historia... - Uśmiech powoli znikał z ust Erwina, ale dopóki elf nie wyciągnął ku niemu dłoni, niebieskie oczy wciąż nosiły iskierki poprzedniej radości. Zgasły jednak w momencie, gdy palce Naela dotknęły ciepłej skóry. Erwin uniósł wtedy rękę, lekko zaciskając dłoń na przedramieniu mężczyzny, ale nie odtrącił go, choć w pierwszej chwili faktycznie chciał. Zmarszczył za to brwi, a jego spojrzenie na powrót stało się uważne, jakby próbował przewidzieć zamiary białowłosego. - Co robisz? - zapytał, patrząc wprost w łagodne oczy, a dosłownie sekundę po tym, zacisnął powieki, lekko cofając głowę w odruchu, gdy elf dmuchnął mu w twarz. Puścił go wtedy i cofnął się o krok, samemu otrzepując włosy. Tymczasem Nael bez skrępowania dzielił się kolejnym wyznaniem, dopiero wtedy sprawiając, że Erwin poczuł lekkie pieczenie policzków. Obawiał się jednak, że nie był to wynik jedynie słów, ale też dziwnego przejawu czułości, którego kilka chwil temu był obiektem. Nie przywykł. Ostatnim razem gdy Herman chciał dotknąć go w ten sposób, kategorycznie mu zabronił, a to przecież był Herman - człowiek, który był w jego życiu niemal od początku. - Byliście bardzo wyzwoleni - podsumował, wciąż próbując oczyścić ubranie z kurzu, co było właściwie niemożliwe przy takiej jego ilości. Dziwnie było mu myśleć o swojej prababce jak o zboczonej kobiecie, robiącej zdjęcia swoim dwóm... partnerom, ale cóż, nie miał na to wpływu. Nie zmieni przeszłości, zresztą, nawet nie chciał. To nie była jego sprawa. Szkoda tylko, że niedzielny wieczór robił się z każdą chwilą coraz dziwniejszy i nawet pomimo tego, że Erwin uparcie starał się sprostać wszelkim przedziwnym okolicznościom, te powoli zaczynały go przerastać. Zrezygnował z prób wyczyszczenia ubrania akurat wtedy, gdy Nael mrugnął do niego filuternie. O tak, Erwin zdecydowanie nie spodziewał się czegoś takiego. Ani gestu, ani tego, że elf do spółki z pradziadkami, żył w trójkącie. - Cóż, tak - przyznał. - To nieoczekiwana wiadomość, sądzę jednak, że niewiele zmienia. O ile nie będziesz mówił o tym publicznie. A elf dużo mówił i bez wątpienia przelewał emocje w każde słowo. Erwin widział w jego spojrzeniu, słyszał w głosie, że święcie wierzył w swoją miłość do Pringsheimów. I chyba pierwszy raz od początku całej tej niesamowitej sytuacji, Erwin pomyślał, że to co czuł, a właściwie nadal czuje Nael, jest w jakiś sposób piękne. Po tak wielu latach nie zapomniał, a nawet pielęgnował wspomnienia. Kto wie, może nawet żył nimi? Nagle przestał być dla Erwina wrogiem, który zamierza zabrać mu miejsce w świecie. Nagle stał się po prostu... częścią tego miejsca. I to poczucie, podobnie jak wcześniejsze, dotyczące obaw o przynależność, były Erwinowi obce i wprowadzały zamęt w jego myślach. Na domiar wszystkiego, Nael raz jeszcze zdecydował się zmniejszyć między nimi dystans, sprawiając, że Erwin zaczął zastanawiać się czy elfy nie przestrzegają czegoś takiego jak "przestrzeń osobista". Odpowiedział spojrzeniem na te, którym został obdarzony, dziwnie poważne, jakby Nale miał powiedzieć mu coś ważnego albo przykrego. I faktycznie powiedział, ale pytanie wywołało w dziedzicu raczej żenowanie. Uśmiechnął się leciutko, ledwie kącikami ust, ale ten grymas w zestawieniu z poważnym, choć łagodnym spojrzeniem oczu, tworzył bardzo ciepły całokształt. Tak inny od tego, co prezentował zwykle. - Nie wiem. Nikt nigdy nie był we mnie zakochany, a ja nie jestem kochliwym typem. - Uśmiechnął się szerzej, lekko marszcząc brwi, patrząc na elfa pytająco. Nie rozumiał kłębiących się w nim uczuć, choć widział je doskonale. - W porządku? - przechylił nieco głowę, przyglądając się białowłosemu, ale wtedy ten odwrócił się gwałtownie i sięgnął do pudła, zmieniając temat. Erwin w duchu wzruszył ramionami i spokojnie zerknął nad jego ramieniem, spoglądając na wyciągnięte zdjęcie. - Była bardzo ładną kobietą, ale jednak przyćmiewałeś urodą oboje - zauważył, autentycznie bardziej stwierdzając fakt niż darując Naelowi komplement. Sięgnął po trzymane przez niego zdjęcie i przyjrzał się uważniej. - Elfy bez trudu muszą rozkochiwać w sobie ludzi - podzielił się refleksją zdając się w ogóle nie zwracać uwagi na to, że sam przecież był człowiekiem, zupełnie jakby go to nie dotyczyło. Odkładając zdjęcie do pudła, zaśmiał się cicho. - Sądzę, że moja babka była już wtedy dorosła, kiedy je zobaczyła. - Wyprostował się i pokiwał głową, zgadzając się żeby Nael zabrał część zdjęć. Erwin nie wyobrażał sobie, że może rościć sobie prawda do tych pokoi. Wszystko co się w nich znajdowało było dla niego obce i na pewno do niego nie należało. - Jeśli chcesz, możesz zabrać wszystkie. I to oczywiste, że nie zrobimy z nich żadnej wystawy. W pewien sposób Pringsheimowie są osobami publicznymi. Takie nowości mogłyby źle wpłynąć na nasze interesy. - Splótł dłonie za plecami. - Więc wolałbym, żeby te pikantne historie nie opuszczały ścian dworu. - Uśmiechnął się oszczędnie, a dokładnie sekundę później, obaj mogli usłyszeć czyjś głos piętro niżej. - Ale świetne! Normalnie jak w filmie. Ukryte przejścia... Ej, jesteście tu? Ciocia mówiła, że poszliście do zachodniego skrzydła! Erwin drgnął na dźwięk głosu Hermana i momentalnie z jego twarzy zniknął uśmiech. Odchrząknął i podszedł do balustrady. - Jesteśmy na górze - nieznacznie podniósł głos, a już za chwilę tupanie na schodach zwiastowało przybycie Hermana. - I tak bym was znalazł po śladach stóp - śmiech rudego rozniósł się echem wśród cichych ścian. Wspiął się na samą górę i rozejrzał się po pokoju, wyraźnie podekscytowany. - Ale niesamowite... Wiedziałeś, ze coś takiego tu jest? - Zwrócił się do Erwina, chwytając go za przedramię. Blondyn pokręcił głową, więc Herman skierował spojrzenie na Naela i naburmuszył się na żarty. - Mogłeś mi powiedzieć, że znasz Pringsheimów. Wtedy szybciej bym was sobie przedstawił... ale nieważne! Znaleźliście coś ciekawego? Jakieś skarby? Erwin zamrugał i powstrzymując cisnący się na usta uśmiech, spojrzał na elfa porozumiewawczo. - Och tak. Masę elfich klejnotów - odparł poważnie, i prostując się elegancko pomimo wszędobylskiego kurzu, spojrzał na Hermana, któremu zaświeciły się oczy. - Poważnie? Gdzie je macie? Erwin nie wytrzymując, parsknął w zwiniętą dłoń, ale szybko przywołał się do porządku. - Żartuję. Nie ma tu nic nadzwyczajnego. Stare meble i trochę pamiątek z przeszłości. Herman wbił w przyjaciela zdumione spojrzenie. Erwin uniósł brwi. - No co? - Żartowałeś? Ty? - Daruj. - Ale to... to świetnie! - Herman bez ostrzeżenia zamknął Erwina w niedźwiedzim uścisku. Po chwili puścił go oczywiście, ale przyjrzał się jego twarzy z dumą i nieskrępowaną radością, wywołując w blondynie wyraźne zażenowanie. - Cieszę się - powiedział ciepło Herman i zaczął, jak mama-kwoka, strzepywać z przyjaciela kurz. - To skoro nic ciekawego nie znaleźliście, to może obejrzymy dzisiaj jakiś film... Wini, jak za starych czasów, co? Przyniosłem piwo. - Dobrze, ale zostaw już. Nie jestem dzieckiem. - Erwin odgonił się od zabiegów rudzielca więc Herman odwrócił się do elfa i uśmiechnął do niego szeroko. - Oczywiście ty też jesteś zaproszony. Kto by pomyślał, ze będę miał okazję jeszcze się z tobą spotkać i to w takich okolicznościach? - Mrugnął do niego kokieteryjnie. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Sro Lis 21, 2018 9:43 pm | |
| - Masz jeszcze czas pokochać - mruknął pod nosem, myślami wciąż znajdując się gdzieś indziej. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio był tak… wolny. Faktycznie mógł zrobić ze swoim życiem wszystko. Nikt nie mógł go powstrzymać. Nie miał już żadnych obowiązków wobec innych. Jego rodzice odeszli, jego ukochani odeszli. Mógł rozpocząć nowe życie, prawdziwe, a nie wypełnione poczuciem winy i tęsknotą. Nie mógł powiedzieć, by był szczęśliwy, jeszcze nie, ale… niewątpliwie był wyzwolony. Przeszłość nie mogła już określać jego osoby, nie ciągnęła go w dół, ani nie wypełniała wszystkich jego myśli. Było zupełnie tak, jakby od… niemal od zawsze, przez połowę swojego życia, miał na oczach klapki, ograniczające jego pole widzenia. Gdy spadły, okazało się, że świat nie tylko jest większy, ale też kolorowy i pełen możliwości. Musiał jeszcze tylko udać się na cmentarz, złożyć swój ostatni hołd i… mógł zrobić wszystko. Nie odpowiedział na pytanie Erwina, bo i nie potrafił. Nie był pewien, czy w tym momencie jest bardziej ucieszony, wypełniony nadzieją, czy przerażony. Wiedział jednak, że otworzył się przed nim ogrom możliwości i potrzebował chwili, by przyzwyczaić się do tej myśli. Roześmiał się, słysząc słowa mężczyzny. Pokręcił głową przecząco, patrząc na niego ze szczerym rozbawieniem: - Tak, Sheila mówiła tak samo. Dlatego nigdy nie namalowała mojego portretu. - Wywrócił oczami, zaraz wracając do przeglądania kolejnych zdjęć. - Nie, to nie jest prawda. Mamy inną urodę, tak, oczywiście, ale na dłuższą metę wygląd może być co najwyżej problemem, nie korzyścią. - Zatrzymał się w pół ruchu. - W zasadzie, nie, to nie do końca prawda. Dawniej tak było. Teraz ludzie nie są przyzwyczajeni do obecności elfów i faktycznie, zwracają na nas znacznie bardziej uwagę. Są też zdesperowani, by poznać magię i zdobyć nieśmiertelność, nie potrafiąc zrozumieć, jak duża się z tym wiąże odpowiedzialność… - Pozwolił swojemu głosowi ucichnąć, a myśli odpłynąć. Nie było sensu, by tłumaczyć Erwinowi zawiłości rytuału zapewniającego życie wieczne, skoro go to nie interesowało. Ważniejsze było skupienie się na zdjęciach, rozmowa o rzeczach bardziej dla nich bliskich. Skinął głową raz, w podziękowaniu, a po chwili drugi, potwierdzając że się z dziedzicem rodu zgadza. - To już przeszłość, nie ma zupełnie potrzeby… - zaczął odpowiadać, kiedy przerwał mu głos trzeciego mężczyzny, niespodziewanego gościa. Również i z twarzy elfa zniknął uśmiech. Schował trzymane w dłoniach zdjęcia do tylnej kieszeni spodni, a potem chwycił wieczka od pudeł i je nałożył, ukrywając swoją przeszłość przed wścibskimi oczami. Nie, nie miał niczego do ukrycia, ale… to była jego przeszłość. Jego i Pringsheimów. Tak jak Erwin miał pełne prawo do tego, by jej się przyjrzeć i o niej usłyszeć, tak Herman… Elf nie potrafił sprecyzować i uzasadnić swojej niechęci do podzielenia się wspomnieniami z tym mężczyzną. Rudowłosy był niesamowicie przyjaznym człowiekiem, ewidentnie bliskim znajomym młodego Pringsheima, a jednak… Obrócił się w stronę schodów i ponownie oparł tyłkiem o stolik, od niechcenia przysłaniając część pudeł. Wiedział, że jego uroda odwróci uwagę mężczyzny od wszelkich rzeczy, które znajdowały się w pokoju i, tym razem, wykorzystał to na swoją korzyść. - Wybacz, nie przypuszczałem, że wciąż mieszkają w Canvie… i że są tak istotni. Nie przyszło mi do głowy, że znasz jednego z nich - odparł ciepło Nael, rozpościerając swój urok, który przez ostatnie kilka chwil, nawet wtedy, gdy przekraczał osobistą przestrzeń Erwina, zdecydowanie przytłumił i ułagodził. W tym momencie jednak jego uśmiech oświetlił pomieszczenie w taki sam sposób, jak w barze. Wyjął szpilę z włosów, pozwalając im popłynąć po jego ramionach i założył ręce na piersi, podkreślając swoją, całkiem męską, nawet pomimo elfiej szczupłości, figurę. Vikarian musiał przyznać, że nie spodziewał się słów Erwina. Zaskoczyły go niesamowicie, do tego stopnia, że najpierw uniósł brwi – a gdy dotarło do niego ich ukryte znaczenie, gwałtownie się rozkaszlał, hamując jednoczesne zakłopotanie, jak i… rozbawienie. Pokręcił głową z niedowierzaniem, posyłając mężczyźnie całkiem jednoznaczne spojrzenie dezaprobaty, ale uśmiech na ustach pozbawił je mocy. - Przykro mi to mówić, ale elfy nie przykładają specjalnej uwagi do bogactwa i błyskotek. - Wzruszył lekko ramionami, uzupełniając słowa gospodarza. Owszem, nieśmiertelni zwykle nosili pyszną biżuterię, ale były to pojedyncze przedmioty, mające większą wartość sentymentalną, niż jakiekolwiek pieniądze. Nael przypuszczał, że jego biżuteria i tak rozeszła się już dawno – i jedyną pozostałością były dwa kolczyki, jeden na jego uchu, a drugi będący pamiątką Erwina. Nie zamierzał próbować odkryć jej losów, a jeśli nawet była schowana w którejś z szaf, nie chciał jej szukać. Nie była mu do niczego potrzebna. Uniósł brew wysoko, widząc jak blondyn zostaje mocno przytulony – i, wcale nie odskakuje jak oparzony. To było ciekawe, biorąc pod uwagę ewidentną ostrożność i dystans, który narzucał dziedzic Pringsheimów, nie tylko wobec samego elfa, ale w ogóle. Czy Herman był dla niego wyłącznie bardzo dobrym przyjacielem, czy… kimś więcej? Hm. - Och, jestem zaszczycony - mruknął z uśmiechem Nael, odrywając się od stołu. Zbliżył się do mężczyzn i przerzucił rękę przez ramię rudowłosego, prowadząc go do schodów. - Mam jeszcze pewne zobowiązania, a chciałbym też przejść się na cmentarz Pringsheimów, ale jeśli zdążę, z chęcią wam potowarzyszę - oznajmił, wyprowadzając sprawnie mężczyznę ze swojej części dworu. Wypuścił go dopiero, gdy zeszli na dół i tylko po to, by zamknąć okno, by nie zalało doszczętnie byłej elfiej pracowni. Potem poprowadził go dalej, aż na korytarz, pozwalając sobie na kilka niezobowiązujących żartów i przeprosin, jakoby był zajęty i dlatego nie pojawiał się w „Od zmierzchu do świtu”. Zabawiając towarzysza obrócił głowę dwukrotnie w stronę Erwina, upewniając się, że ten za nimi zmierza. W jakiś niepojęty sposób, gdy czarował rudowłosego, wydawał się najpiękniejszą istotą pod słońcem, natomiast gdy patrzył na prawnuka swoich partnerów, wydawał się niemal ludzki. Tak, nadal ładny, ale nie olśniewający, nie uniemożliwiający odwrócenia od niego wzroku. Nawet subtelniej się uśmiechał. Puścił do blondyna oko. - Już niemal przestało padać. Myślę, że najwyższa pora, żebym poszedł na ich groby - oznajmił na schodach prowadzących do głównego wyjścia, wypuszczając z uścisku Hermana. Schował dłonie do kieszeni, spoglądając pytająco na Pringsheima. - Czy mógłbyś mnie zaprowadzić? To nie zajmie dużo czasu, ale… chciałbym jednak pożegnać się z nimi bez świadków - oznajmił, delikatnym skinieniem głowy przepraszając Hermana za swoje życzenie. Nie sądził, by spotkał się przez to z jakimkolwiek niezadowoleniem z jego strony. Raczej zakładał, że mężczyzna zrozumie aluzję i się za nią nie obrazi. Na ile poznał go w trakcie swoich pobytów w Canvie, mógł stwierdzić, że jest całkiem przyjaznym i sympatycznym człowiekiem – jego jedyną wadą była ewidentna słabość do elfa. Słabość, w którą Nael nie wierzył. Ubranie się w płaszcze i wyjście na zewnątrz, a później przejście do odpowiedniej części posesji, przebiegło bez większych problemów. Elf nie odezwał się do Erwina, pogrążony we własnych myślach, częściowo skupionych na nowych możliwościach, a częściowo na pożegnaniu, które zaplanował. Gdy dotarli do miejsca pochówku Pringsheimów, mieszczącego się na środku polany pośród drzew, zatrzymał się i obrócił głowę w stronę mężczyzny. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby coś rozważał, sprawdzał go w myślach i ważył możliwości, które posiadał. Wreszcie, uśmiechnął się do niego zachęcająco: - Możesz zostać. To nie zajmie długo - powiedział ciepło, przyklęknął pomiędzy dwoma płytami – Alwina i Sheili - i przesunął po nich pieszczotliwie dłonią. Potem, zupełnie bez ostrzeżenia, wbił palce w ziemię obok siebie i niespiesznie zaczął w niej kopać, tworząc sukcesywnie dołek. Po kilku ruchach znieruchomiał, podniósł spojrzenie na Erwina i ponownie się do niego uśmiechnął, czystą ręką sięgając pod swój płaszcz i wyjął spod niego niewielki, skórzany woreczek. - Podejdź, proszę. I wyciągnij dłonie - polecił, kiwając na niego głową ponaglająco. Ułożył woreczek w jego dłoniach, razem ze sznurkiem, na którym był uwiązany. - Ogrzej go. W środku są nasiona i nie mogą zmarznąć - poprosił łagodnie, a potem wrócił do sumiennego kopania. Nie patrzył na to, że jego ręce, rękawy i pożyczone spodnie się brudzą od mokrej ziemi. Miał coś do zrobienia. - Możesz chuchać - mruknął do Erwina, nie przerywając swojej pracy. Gdy dołek osiągnął satysfakcjonujące go rozmiary, wyjął z kieszeni jedno zdjęcie, na którym była wyłącznie Sheila i Alwin, wrzucił je do środka, a później skinął dłonią na mężczyznę, by się do niego zbliżył. Przyjął od niego woreczek, wysypał jego zawartość – dosłownie kilka nasion, będących jednak mniej więcej wielkości paznokcia każde – na zdjęcie, a potem wyjął z kieszeni płaszcza zapalniczkę. Po kilku próbach, gdy fotografia się zajęła ogniem, przesunął się odrobinę, by płomień – który zupełnie niespodziewanie wybuchł do góry, a zaraz potem opadł – go nie poparzył. Następnie kilkoma ruchami przysypał popioły wygrzebaną ziemią, przyklepał ją starannie i podniósł się z kolan, otrzepując ręce. - Patrz uważnie - powiedział do Pringsheima, rzucając mu tajemniczy uśmiech. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Stali w milczeniu, skrapiani spadającymi z liści kroplami deszczu. Nael nie wyglądał, jakby się niecierpliwił – z drugiej jednak strony, był nieśmiertelnym. Miał czas i przywykł do tego, że świat działa wolniej, a jeśli wystarczająco długo się zaczeka… Z ziemi powoli wychylił się jeden, niewielki, intensywnie zielony pęd. Popłynął ku górze niespiesznie, zatrzymując się mniej więcej na poziomie połowy płyty, a potem zaczął rozdzielać na mniejsze, podczas gdy z ziemi wypłynęły kolejne trzy, pęczniejąc i rozpłaszczając się u góry, zmieniając w duże liście. Na krańcach pozostałych łodyg zaczęły pojawiać się pączki, na oczach mężczyzn zwiększając swoją objętość. - To wieczystka - mruknął Nael, lekko przechylając się w stronę mężczyzny, by usłyszał jego słowa, wypowiedziane tak cicho, jakby nie chciał przeszkodzić roślince rosnąć. - Sadzamy ją, gdy odchodzi ktoś z naszych bliskich. To symbol pamięci, straty i nowych początków. Coś odchodzi… ale coś przychodzi. - Tłumaczył szeptem i przerwał dokładnie w tym momencie, gdy jeden z pąków pękł z głośnym, dramatycznym pyknięciem, ukazując wnętrze wypełnione trzykolorowymi płatkami, układając się w śliczny, duży kwiat. Przywodził na myśl dziecko hiacyntu i róży, duży i puszysty, zabarwiony na złoto, czarno i szafirowo. Zaraz po nim zaczęły trzaskać kolejne pąki, aż do chwili, gdy wszystkie były otwarte i z ich wnętrza wyleciał złoty pył. Nael z uśmiechem zerknął na swojego towarzysza. - Nigdy nie zwiędnie, póki będzie w ziemi. Kwitnie przez cały rok, latami, setkami lat, wieczna jak nieśmiertelni. - Ułożył dłoń na ramieniu mężczyzny i delikatnie, bez większego nacisku, popchnął go w kierunku kwiatu. - Możesz dotknąć i powąchać. Pewnie to jeden z pierwszych magicznych kwiatów, jakie znalazły się w twojej krainie od dwustu lat. - Roześmiał się cicho, kręcąc głową. - Gdyby ktoś wiedział, że udało mi się ją tu przynieść… Miałbym bardzo duże problemy. Nie spojrzał znacząco na Erwina. Nie podkreślił, że w tym momencie, pokazując mu magię, łamał wiele praw podtrzymujących ład pomiędzy światami. W jakiś sposób uznał, że młody Pringsheim jest godzien zaufania – i zasługuje na to, by zobaczyć prawdziwą magię. Posmakować jej. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Sro Lis 21, 2018 10:58 pm | |
| Nie wierzył w zapewnienie elfa. Nie był nieśmiertelnym jak on, by móc mówić o wielkiej ilości czasu. Ale nie spieszył się. Nie gonił za miłością. Nie była mu potrzebna. Zauważył zmianę w swoim towarzyszu. W towarzystwie Hermana Nael zachowywał się zupełnie inaczej. Roztaczał wokół siebie blask, wobec którego nawet nieczuły Erwin nie potrafił przejść obojętnie. Obserwował więc elfa uważniej, a im dłużej mu się przyglądał, tym bardziej dostrzegał, że jego zachowanie było jakimś wymyślnym systemem obronnym. Zupełnie jakby chciał sprostać oczekiwaniom ludzi, pokazać im elfa takiego, jakim chcieli widzieć, a prawdziwego siebie uchronić przed wścibskimi, zachłannymi oczami. Czy to możliwe, że Erwin przychodząc z nim do starej części dworu, miał okazję zobaczyć Naela, który niczego nie udaje? Wśród wszędobylskiego pyłu, w półmroku, w otoczeniu reliktów przeszłości, wydawał się przecież tak ludzki i po ludzku cierpiący. Dziedzic zauważył też, że wyraźnie chciał wyprowadzić Hermana ze swoich dawnych pokoi, a Herman porażony jego urokiem, nawet nie zwrócił na to uwagi. Erwin podążył za nimi, rozmyślając nad elfem i jego związkiem z dziedzictwem Pringsheimów. Jak się poznali? Jak długo ze sobą byli? Czy pradziadkowie cierpieli równie mocno co ich elfi kochanek? I dlaczego, mając tak wielkie fundusze i niemałe koneksje, nie zdecydowali się z nim skontaktować pomimo zamknięcia granic? Gdy przestąpili prób gabinetu i wyszli do biblioteki, Erwin odwrócił się jeszcze i spojrzał w ciemne wnętrze. Dlaczego je zamknięto? Dlaczego ktoś chciał ukryć tę część przed nim i matką? Kim był ten ktoś? Erwin od razu pomyślał o ojcu. Jego niechęć do elfów idealnie wpasowywała się w motyw. Czyli wiedział o przeszłości, o miłości elfa i dwójki ludzi? Powoli zamknął drzwi, ale nie zastawił ich regałem. Nie przerywał towarzyszom ożywionej rozmowy, szedł za nimi w milczeniu, pozwalając Hermanowi cieszyć się bliskością i uwagą Naela, o którą zabiegał od kilku tygodni. Sam zatrzymał po drodze Eryka, a gdy lokaj skłonił się przed nim płytko, odezwał się do niego przyciszonym głosem. - W zachodniej bibliotece, za odstawionym regałem jest pokój, który kiedyś należał do pana Vikariana. Chciałbym żeby został posprzątany tak, by odzyskał dawną świetność. Mężczyzna ukłonił się głębiej. - Oczywiście, panie Pringsheim. Będzie jak nowy. - Dziękuję. I, ach! Zabezpiecz dwa kartonowe pudła stojące na piętrze. Postaraj się też sprowadzić jakiś ładny, skórzany album na zdjęcia. Nic przesadnie wyszukanego. Coś z klasą. - Oczywiście, panie Pringsheim. Erwin uśmiechnął się blado do lokaja i pozwolił mu odejść, a dostrzegając z oddali, ze Nael spogląda na niego wyczekująco, zrównał się z nim. Wtedy usłyszał jego prośbę. Z wolna pokiwał głową, a potem spojrzał na Hermana. - Zaraz wrócę. Możesz iść do salonu i poleć Alicji albo którejś z pokojówek żeby przygotowali popcorn i koce. Herman wydawał się odrobinę zasmucony brakiem możliwości towarzyszenia elfowi, ale zasalutował obu mężczyznom niedbale i zapewnił, że gdy wrócą, wszystko będzie na nich czekało. Po tym ubrali się, Erwin wziął parasol i gdy wyszli drzwiami prowadzącymi na tyły domu, otworzył go nad sobą i Naelem. Ich spacerowi po żwirowych alejkach przygrywało dudnienie chłodnych kropel deszczu. Szli w milczeniu i żaden z nich nie próbował go przerywać. Erwin dał się ponieść podniosłości tej chwili. Sam nie był na rodzinnym cmentarzu od wielu lat, nie przepadał za miejscami generującymi smutek, ale idąc u boku Naela czuł przyjemną melancholię. Jesienny deszcz również sprzyjał klimatowi zadumy. Polana, na której pochowano przodków Pringsheimów była nieduża, w całości otoczona powykręcanymi, starymi, bezlistnymi teraz dębami. Jasne płyty grobów, wyróżniały się na smutnym, szarym tle. Pięć płyt w tym najnowsza, najmniej porośnięta mchem, należąca do jego ojca. Zatrzymali się i przez chwilę Erwin rozważał, czy się nie oddalić. Nie chciał przeszkadzać elfowi w jego pożegnaniu, ale zanim zdecydował się zawrócić, Nael zachęcił go, by został. Nie oponował. Pokiwał głową i ruszył razem z kompanem do grobów Sheili i Alwina. Gdy elf ukucnął pomiędzy płytami, Erwin stanął nad nim, gestem lokaja kierując parasol nad niego, samemu wystawiając się na chłodne krople. Nie przyglądał się Naelowi. Obserwował przemoknięte liście paproci porastające placyk, taktownie, nie chcąc ingerować. Lecz powtórnie, to elf sam wcielił go w nieznany mu pogrzebowy obrządek. Przyjął woreczek i zamknął w dłoni, a nawet chuchnął na niego kilka razy, tak jak mu polecono. Tym razem patrzył jak białowłosy, nagimi dłońmi kobie w mokrej ziemi. - Mogłeś powiedzieć, że będziesz potrzebował narzędzi - zasugerował cicho, kiedy oddawał mu woreczek. Potem zamilkł, wracając do chronienia towarzysza przed deszczem. Rozgrywająca się przed nim scena była surrealistyczna zanim jeszcze zasypane nasionka zaczęły kiełkować. Wiekowy elf z dłońmi brudnymi od ziemi, klęczał między nagrobkami jego pradziadków. Wokół cicho klekotały suche gałęzie drzew, a deszcz cicho szumiał wśród krzewów i traw. "Patrz uważnie" Skupił wzrok na wskazanym miejscu, czekając w napięciu. Udzielił mu się melancholijny nastrój cmentarza i tajemniczość elfa. Udzielił sie tak bardzo, ze gdy spomiędzy wzburzonej ziemi wychynał zielony pęd - wstrzymał oddech. Spodziewał się czegoś podobnego, wszak elf coś zasadził, ale gdy zobaczył jak w gnieniu oka z ziemi wyrasta roślina... to było niesamowite. Poddany magii chwili, lekko nachylił się do elfa żeby posłuchać opowieści o zjawisku, które rozgrywało się na ich oczach. Było to jak oglądanie filmu dokumentalnego na jakimś przyrodniczym kanale. Jednak to, co pięło się ku górze w niczym nie przypominało roślin, jakie Erwin znał. Było jaskrawe, soczyste i wydawało się agresywne, jak trujący płaz. Jednak agresywność ta nie ujmowała mu piękna. Pączek wybuchł, zamieniając się w niesamowity kwiat. Erwin nigdy nie widział kwiatu o takich barwach. Nie zdawał sobie sprawy z własnego wyrazu twarzy, z lekko rozchylonych ust i błyszczących oczu. Był... oczarowany. Mimo to, nawet zachęcony nie ruszył się z miejsca. Zamrugał i spojrzał na Naela przytomniej, leciutko marszcząc brwi, prawdopodobnie w odpowiedzi na jego ostatnie słowa. - Mam nadzieję, że Pringsheimowie nie będą mieli z tego tytułu kłopotów? To piękny dar ku ich pamięci, ale wolałbym, by nie był kłopotliwy. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Sro Lis 21, 2018 11:50 pm | |
| Nael docenił ochronienie go przed deszczem, tak samo jak docenił słowa Erwina oraz jego uprzejmą taktowność. Nie potrzebował żadnej z tych rzeczy, ale sam fakt, iż je otrzymał, w jakiś sposób go rozluźnił. Spowodował, że poczuł się spokojniej, pewniej i… właściwiej. Był na swoim miejscu, tam gdzie być powinien i dokonywał ostatnich rytuałów, które miały mu zapewnić zamknięcie pewnego rozdziału i rozpoczęcie nowego życia. Przez tyle lat sądził, że złamie mu to serce, że będzie samotnie siedział przy grobach i nie zdoła się z nimi pożegnać… ale rzeczywistość go zaskoczyła. Nie tylko spotkał prawnuka Sheili i Alwina, ale też zaprosił go do obrządku, którego żaden śmiertelnik nie był świadkiem od dwustu lat. Cały proces zasadzania i „czarowania” przeprowadził bez nerwów, bez pośpiechu, nie roniąc ani jednej łzy. Nie czuł żadnego niemożliwego bólu, a jedynie… ciepło. Robił to, co powinien był zrobić już dawno temu. Zamiast skupiać się na zmarłych, obdarzył uwagą swojego żywego towarzysza, tak jak w swojej sypialni, opowiadając o rzeczach, które młodemu Pringsheimowi nie mogły się nawet śnić. Nie przejmował się tym, że może go przytłoczyć, przestraszyć lub że zostanie wyrzucony za drzwi. W jakiś niezrozumiały sposób czuł, że Erwin sobie z tym wszystkim poradzi. Że nawet, jeśli coś nim wstrząśnie, nie ucieknie, nie wyładuje swojej frustracji na białowłosym. Pomimo, iż poznał go dopiero kilka chwil wcześniej, może godzinę, może półtorej? czuł, że ma do czynienia z kimś, kto jest godny zaufania. Kto zasługuje na to, by zostać wpuszczonym do magicznego, elfiego świata i kto nie będzie go chciał w żaden sposób wykorzystać. Nael skupił spojrzenie na blondynie, nagle zdumiony własną pewnością co do niego. Co wywołało w nim te wszystkie przekonania? Spokój? Łagodność? Cierpliwość? Tamten śmiech w sypialni, czy te chwile ciszy i skupienia na cmentarzu? Chciał mu podziękować. W tym samym momencie zauważył, że delikatnie oczarowany Erwin jest… przystojny. Błyszczące oczy dodawały mu życia, podobnie jak tamten wybuch radości sprzed kilku chwil. Gdy nie chował się za maską absolutnego opanowania i dystansu, stawał się człowiekiem, mężczyzną godnym nie tylko zaufania, ale też uwagi. Nael początkowo zamierzał tuż po dokończeniu pożegnalnej ceremonii odejść, ale złapał się nagle na pragnieniu pozostania dłużej w towarzystwie młodego Pringsheima. Był go ciekaw, jak rzadko przez ostatnie dwieście lat był ciekaw ludzi. Ha, nawet elfów. Miał ochotę go dotknąć, jednak nie tak, nie przez ubranie, ale… musnąć palcami ciepłą skórę, być może sprawić, by się zarumieniła… Zamrugał, dostrzegając spojrzenie mężczyzny skierowane w jego stronę. Zdał sobie sprawę, że na chwilę całkowicie odleciał, ignorując zadane pytanie. Uśmiechnął się, nie puszczając jego ramienia, a zamiast tego wyciągnął drugą dłoń i chwycił za parasolkę, niewiele ponad dłonią Erwina. - Nie. Nikt nie będzie mógł stwierdzić, kiedy została posadzona. Jedynej osobie, której mogłoby coś grozić, to mi. Za przeniesienie magicznych nasion. - Wzruszył delikatnie ramionami. Puścił do blondyna oko. - Idź. Powąchaj i dotknij. Niewielu ludzi ma okazję na bezpośredni kontakt z czystą magią, nie chcesz zmarnować tej okazji. Istniała możliwość, że Erwin poczuje zapach perfum Sheili lub Alwina. Albo przez moment będzie miał wrażenie, jakby słyszał ich śmiech. Być może poczuje się tak, jakby przy nich przebywał. Wieczystki były niesforne, nigdy nie było wiadomo, czego się po nich spodziewać – i nazbyt często udawały zwyczajną roślinę. Nie można było jednak wyrwać ich kwiatów, ani w żaden sposób ich zniszczyć. Jedynym sposobem na pozbawienie ich życia było wyciągnięcie ich z ziemi. Po chwili, zupełnie bez uzgadniania tego, obaj ruszyli w drogę powrotną. Nael milczał przez kilka chwil, decydując się odezwać dopiero wtedy, gdy wyszli z niewielkiego lasku. - Widziałem, że masz smoka Sheili. Nosiła go jako naszyjnik - mruknął. - Ale nie dostrzegłem na twoim nadgarstku zegarka. Macie go gdzieś schowanego? - spytał, patrząc pytająco na Erwina. Gdy dostrzegł jego spojrzenie, uśmiechnął się ciepło i wyjaśnił dokładniej: - Zegarek Alwina, do kompletu. Każe z nas miało jeden element, on miał zegarek. Srebrny, z dwóch splecionych ze sobą smoków, takich jak nasze. Był dosyć bogato zdobiony, ale z daleka nie przypominał bardzo wyszukanej biżuterii. Nie macie go w rodzinnej kolekcji? - Przekrzywił głowę pytająco. Gdy dotarli do głównej drogi, prowadzącej do bramy wejściowej, Nael odrobinę zwolnił kroku, spoglądając po raz kolejny na swojego towarzysza. - Propozycja Hermana była bardzo uprzejma, ale nie chcę zabierać ci więcej czasu. Nie jest też moim zamiarem odciągnięcie go od ciebie, a tak zapewne się stanie, jeśli zostanę. - Na moment odwrócił wzrok i wzruszył ramionami. - Ludzie widząc tylko piękno i obietnice, szanse na lepsze życie, zapominając że wiąże się ono z różnymi konsekwencjami. Sądzę, że on też dał się zauroczyć nieznanemu, zapominając odrobinę o tym… co znane - powiedział łagodnie, ciepło. Nie odmówił propozycji mężczyzny, ale też nie zasugerował, że koniecznie chce zostać na wieczór z filmem… jakikolwiek by ten film nie był. Nie oświadczył też wprost, iż uważa, że rudowłosy znaczy dla Erwina coś więcej, ale między wierszami uważny słuchacz mógł dostrzec taką interpretację. Potwierdziło ją jeszcze figlarne mrugnięcie do mężczyzny, dzięki któremu powaga, która wdarła się na moment pomiędzy nich, rozpłynęła się w powietrzu. Tak naprawdę, pragnął jeszcze zostać w towarzystwie młodego Pringsheima. Nie był tylko pewien, czy obecność Hermana nie byłaby zbyt dużą przeszkodą – zarówno dla niego, jak i dla blondwłosego mężczyzny. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Czw Lis 22, 2018 2:15 pm | |
| Erwin uśmiechnął się łagodnie, ale nie puścił parasolki, nie ruszył do powoli roszonej deszczem, wieczystki. Nie chciał przyznawać się, że niezwykły kwiat go niepokoi. To dlatego nie zdecydował się podejść bliżej pomimo szczerej zachęty elfa. - Skoro będzie tu przez wieczność, będę miał jeszcze trochę czasu, by przyjrzeć się jej z bliska - powiedział cicho i powoli obrócił się w kierunku ścieżki. Nael nie zachęcał go dalej, więc obaj ruszyli w drogę powrotną do dworu. Deszcz zdecydowanie stracił na sile i teraz jedynie sporadycznie uderzał w wierzch parasola. Mimo to, Erwin nie złożył go. Podświadomie najwyraźniej, chciał utrzymać dłużej tę dziwną intymność, która rodziła się pomiędzy nimi, kiedy zmuszeni iść pod ochronnym okręgiem, czasem, niechcący, ocierali się ramieniem o ramię kompana. Erwin zastanawiał się czy po tym spotkaniu Nael wróci do swojego świata i już w nim pozostanie? Czy był to ostatni raz gdy się widzą? Logicznie myśląc, świadomość, ze więcej się nie zobaczą, nie powinna wywoływać w nim smutku. Przecież w ogóle się nie znali. A jednak logika nie chciała iść w parze z poczuciem, że jeśli elf wyjdzie za bramę dworu, skończy się jakiś rozdział. Bezpowrotnie. Zupełnie, jakby te kilka godzin w jego towarzystwie, zajrzenie w jego przeszłość, w jego serce i duszę poprzez ukryte pokoje, wiekowy kurz i stare zdjęcia, zbliżyło ich do siebie bardziej niż lata wspólnego mieszkania. Erwin, pomimo początkowej niechęci, czuł się związany z przeszłością elfa... był z nią związany. Nael był niejako twórcą obecnych Pringsheimów... Z zamyślenia wyrwał go głos kompana. Zamrugał i spojrzał na niego pytająco. Nie kojarzył zegarka, ale też nie specjalnie w ogóle przejmował się rodowymi pamiątkami. - Musisz zapytać mojej matki. Jeśli zegarek gdzieś jest, ona będzie wiedziała. Ja nigdy nie przywiązywałem wagi do biżuterii. Smok był wyjątkiem, ale Erwin nie patrzył na niego jak na pamiątkę po babce czy rodzinny klejnot. Stał się istotny przez "zasiedzenie" w jego kieszeniach. Myśląc o nim, odruchowo spojrzał w bok na przebijające się pomiędzy białymi kosmykami, ozdobione ucho Naela. Miał ochotę wyciągnąć swojego smoka i porównać go z tym widzianym, ale oczywiście nie zrobił tego. Przesunął tylko kciukiem po srebrnej powierzchni, nie wyjmując dłoni z kieszeni. Wyszli na szeroką, brukowaną, główną drogę. Deszcz przestał padać zupełnie, ale zerwał się wiatr, który targał krzewami i bezlistnymi drzewami, chłodem wdzierając się pod płaszcze. Nael zatrzymał się, więc i Erwin przystanął, unosząc brwi w pytającym geście. Nie przyszło mu do głowy, że elf będzie chciał wrócić już teraz, nawet nie wstępując do dworu by zabrać swoje rzeczy czy choćby pożegnać się z matką. Sugestia, że Nael w jakiś sposób mógłby odciągnąć Hermana od niego, bardzo go zdziwiła. Cała wypowiedź elfa sugerowała, że białowłosy nie chce wchodzić pomiędzy nich, choć tak naprawdę żaden nie powiedział nigdy, ani nawet nie zasugerował, że jest pomiędzy nimi coś więcej prócz przyjaźni. Istotnie, przecież nie było. Przez jedną, krótką chwilę Erwin pomyślał, że przez to jak bardzo pobłaża Hermanowi ich relacja mogła zostać źle odebrana, albo co gorsze, widmo dawnych uczuć wciąż było wyraźne. Młody Pringsheim odgonił szybko, czające się na horyzoncie zmieszanie. - Bez wątpienia dał się zauroczyć - przyznał, uśmiechając się nieznacznie. - Zawsze był kochliwy. - Pojechał na drugi koniec świata za mężczyzną, który i tak go zdradził. Nie miał szczęścia do obiektów swoich westchnień, ale o tym Erwin nie powiedział. Zamiast tego, zdecydował się sprostować kwestię ich relacji. - Ja i Herman jesteśmy przyjaciółmi. Nie jestem o niego zazdrosny - wyjaśnił rzeczowym tonem. - Nie każdy Pringsheim gustuje w tej samej płci - dodał po chwili, zdawać by się mogło, całkiem naturalnie. - Więc według mnie nic nie stoi na przeszkodzie żebyś spędził ten wieczór w naszym towarzystwie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Herman potrafi być bardzo męczącym człowiekiem. Nie zdziwi mnie więc, jeśli to on jest powodem tego, że chcesz wracać do siebie. Wiatr szumiał głośno i szarpał parasolką, więc Erwin w końcu zamknął ją, sprawiając, że przed przestworem sinego nieba nie chroniło ich już nic. Oparł stalowy koniec o ziemię, rączkę obejmując dłońmi, jakby miał w nich nie parasol, a elegancką laskę. Podmuchy targały jego grzywką i majestatycznie porywały poły jego płaszcza. Na tle pysznego, wiekowego dworu Erwin prezentował się z godnością szlacheckiego dziedzica. - Zanim jednak się pożegnamy, chciałbym przeprosić cię za swoje zachowanie - odezwał się oficjalnym tonem, z łatwością przebijając się przez szum wiatru. - Musisz jednak zrozumieć, że w dzisiejszych czasach słowo nie ma już żadnej wartości. Właśnie z tej świadomości wynikały moje podejrzenia. - Nie powiedział wprost, że potrzebował dowodu jego związku z rodem, ale to było przecież oczywiste. - Okazałeś się jednak chodzącą legendą. A choć zwykle nie przywiązuję wagi do przeszłości, nie mogę tak po prostu odwrócić się od części z niej, która jest całkiem żywa. - Uśmiechnął się łagodnie, ale wciąż z właściwym sobie dystansem. Tym uśmiechem, ale i poważnym spojrzeniem sprawiał, że cała sytuacja stała się niezwykle wzniosła. - Zbudowałeś dwór Pringsheimów, mieszkałeś w nim i byłeś bliski jego mieszkańcom. Byłeś częścią tej rodziny zanim ja przyszedłem na świat. Nie będę tym, który pozbawi cię twojego miejsca na świecie - nawiązał do swoich przemyśleń, choć przecież elf nie mógł mieć o tym pojęcia. - Wobec tego, chciałbym cię oficjalnie i należycie powitać w dworze Pringsheimów, tak jak powinno witać się jego mieszkańców. Cofnął się o krok i ukłonił głęboko z przesadną, staroświecką galanterią. Wiatru ucichł jak na zawołanie, sprawiając, że słowa Erwina zabrzmiały czysto, mocno i szczerze. - Naelarisie Vikarianie, witaj w domu. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Pią Lis 23, 2018 2:21 pm | |
| - Och nie, to nie jest moja własność. Być może twoi dziadkowie lub rodzice zdecydowali się go sprzedać albo oddać. Nie chciałbym w to wnikać. - Pokręcił głową przecząco, wyraźnie nie chcąc mieszać się do żadnych decyzji Pringsheimów. Zegarek nigdy do niego nie należał, nie miał więc prawa wtykać nosa w jego losy. - Po prostu sądzę, że Alwin by chciał, żebyś go miał - mruknął po chwili ciszy, posyłając mężczyźnie delikatny uśmiech. Był pewien, że jego dawny ukochany nie sprzedałby tak cennej pamiątki, tak jak nie pozbył się drugiego naelowego kolczyka. Następne pokolenia mogły być jednak nieświadome wagi tego przedmiotu, a zatem mogły się go pozbyć… ale, jeśli wciąż znajdował się w posiadaniu Pringsheimów, przysługiwał właśnie Erwinowi. Elf pozwolił tematowi naturalnie zgasnąć, przechodząc po chwili ciszy do zupełnie innej kwestii, znacznie bardziej prywatnej i… w zasadzie wścibskiej. Nael rzecz jasna nie chciał ingerować w życie prywatne młodego dziedzica, ale właśnie z tej przyczyny zdecydował się zrezygnować z podchodów i pozwolić sobie na bardziej śmiałe przedstawienie sytuacji. Oczywiście, nie zasugerował wprost żadnej relacji Erwina z Hermanem, nie potrzeba jednak było nadmiernej spostrzegawczości, by dostrzec prawdziwe powody jego słów i samego zachowania. Wykorzystał też tę okazję na wybadanie blondyna, który bardzo umiejętnie krył się z jakimikolwiek bardziej emocjonalnymi reakcjami – pomijając te, w których unikał dotyku elfa. Nael początkowo uważał, że taki jego urok, ale gdy zobaczył go ze swoim przyjacielem, zredefiniował swoje spojrzenie. I miał pewne podejrzenia. Erwin oczywiście im zaprzeczył, ale białowłosy nie był do końca pewien, czy mu wierzy. Rzecz jasna, nie miał powodu, by zaprzeczać oczywistemu, a młody człowiek nie dał mu żadnych powodów na zwątpienie w jego słowa, ale… Vikarian nie potrafił stwierdzić, czemu wątpił. Gdy zdecydował się odezwać i potwierdzić, że zostanie z nimi na film, kolację, czy cokolwiek mu proponował dziedzic Pringsheimów, uderzyło w niego przypuszczenie – może nie chciał uwierzyć, ponieważ on zdobył jego zainteresowanie? Wzdrygnął się delikatnie, słysząc trzask parasolki i skupił z powrotem spojrzenie na Erwinie. Musiał przyznać, że mężczyzna prezentował się pysznie. Nawet pomimo targającego jego ubraniem i włosami wiatru, wyglądał jak spod igły, poukładany i przystojny, przyciągający spojrzenie nie do końca oczywistą urodą. Jego głos brzmiał dostojnie, niemal chłodno, a jednak elf miał wrażenie, jakby za nim kryły się jakieś emocje. Wpatrując się w jego niebieskie oczy, zdał sobie sprawę, że znowu człowiekiem, który przyciągnął jego uwagę, był Pringsheim. Nie znał go, w zasadzie nie pamiętał już, w jaki sposób zdobywa się sympatię człowieka – a szczególnie takiego, który jest obojętny na jego elfi urok. Czy był próżny? Może było to dla niego jak wyzwanie, a nie faktyczne pragnienie poznania kogoś dla tego, jaki był? Zamrugał ponownie i pokręcił delikatnie głową, zapewniając niemo Erwina, że nic się nie stało. Nie ma potrzeby, by go przepraszał – w końcu sam wtargnął do jego rezydencji pod fałszywą przykrywką. Było więcej niż zrozumiałe, iż Erwin wątpił w jego historię. Każde kolejne słowo wypowiedziane przez mężczyznę zaskakiwało białowłosego coraz bardziej. Nigdy, przenigdy, nie oczekiwał takiego potraktowania w dworze, który kiedyś był jego domem, przez mieszkańca, który był potomkiem jego dawnych ukochanych. Podobnie jak wcześniej, pomimo dwustu lat poświęconych na tworzenie najróżniejszych scenariuszy, tego konkretnego nie przewidział. Opanowało go wzruszenie, dławiące od środka i wywołujące lśnienie w oczach od wstrzymywanych łez. Wziął głęboki oddech, chcąc podziękować za tak uprzejme słowa i dokładnie w tym momencie jego przystojny towarzysz wypowiedział te kilka, jakże ważnych słów. Coś w piersi elfa wybuchnęło, zamraczając go od nadmiaru emocji, które nagle zostały wywołane i zakotłowały się w nim. Nie zastanawiając się nad swoimi czynami, ruszył się z miejsca i kilkoma długimi, płynnymi ruchami przemieścił ku Erwinowi, unosząc dłoń w jego kierunku. Tym razem, w przeciwieństwie do poprzednich, spontanicznych dotyków, był szybki, gwałtowny, dając upust temu, co nagle zostało w nim obudzone do życia. Wsunął palce na policzek i bok głowy mężczyzny, przekraczając ostatnie dzielące ich centymetry, a potem docisnął wargi do jego ust, owiewając go zapachem ziemi, deszczu, delikatnego, kwiatowego zapachu, który zawsze mu towarzyszył i nuty spalenizny, spowodowanej zapewne niedawnym rytuałem. Pocałunek nie był długi, nie był też głęboki, ale elf przelał w niego całe swoje wzruszenie, wdzięczność, ciepło, a nawet namiętność, która pojawiła się w nim na kilka sekund. Potem odsunął się cały, a gdy jego powieki się uniosły, w oczach zabłysnął szczery szok. - Wybacz - powiedział cicho, zaskakująco nieśmiało. Uniósł dłoń, którą dopiero co miał we włosach Erwina, do własnych i przeczesał je w nerwowym geście. - Nie chciałem… nie było moim zamiarem… - chrząknął nerwowo, na moment przesuwając spojrzenie z blondyna na dwór za jego plecami. Wcisnął dłonie do kieszeni płaszcza i uśmiechnął się wąsko, biorąc się w garść. - To oczywiście się już nie powtórzy. Wybacz. Nie uszanowałem twojego poprzedniego oświadczenia - powiedział spokojniej, pewniejszym głosem, znów wbijając wzrok w Erwina. Czuł, że serce w jego piersi wciąż gwałtownie biło, a po szyi zaczął pełznąć rumieniec. Chrząknął, odwrócił się całkiem w stronę rezydencji i wskazał dłonią, by Pringsheim ruszył przodem, wskazując drogę.
Ostatnio zmieniony przez Argent dnia Pią Lis 23, 2018 5:04 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Pią Lis 23, 2018 3:45 pm | |
| Słowa wybrzmiały, ale wiatr nie zerwał się znów. Śpieszne kroki elfa były więc doskonale słyszalne w powstałej ciszy. Erwin wyprostował się powoli i nim zdążył jakkolwiek zareagować, czuł już palce we włosach, a przed oczami miał rozognione spojrzenie towarzysza. Jego przepiękne, szafirowe oczy tak przepełnione emocjami, że Erwin poczuł się, jakby dostał obuchem w twarz. Odruchowo cofnął głowę, chcąc coś powiedzieć, zatrzymać mężczyznę zanim zrobi to, co zamierzał... Nie zdążył. Mocniej zacisnął dłonie na rączce parasola, zamierając w kompletnym bezruchu. Reakcja Naela kompletnie go zaskoczyła. Spodziewał się wszystkiego, nawet łez wzruszenia, ale nie... pocałunku. W pierwszej sekundzie pomyślał, że może to wyraz wdzięczności, spontaniczna, radosna reakcja. Ale w drugiej sekundzie wiedział już, że ten pocałunek nie był zwykłym, przyjacielskim całusem. W trzeciej natomiast, był pewien, że to cholernie niestosowne. Wyczuwał przecież jego przyspieszony oddech, desperację w zaciskającej się dłoni i... dotyk języka na swoich wargach. Nie poruszył się, nie odepchnął go, nie oddychał. Kiedy elf odstąpił, Erwin patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, bo choćby chciał, nie był w stanie powstrzymać zdumienia. Obaj byli w szoku. Oczy elfa zdradzały go równie wyraźnie, co oczy Pringsheima. Blondyn zamrugał z wolna, a potem odruchowo zwilżył wargi językiem, czy raczej, zebrał nią wilgoć śliny elfa. Uniósł zwiniętą dłoń do ust i odchrząknął, w jakimś dziwnym odruchu bardziej prostując plecy. Słuchał mętnych przeprosin białowłosego, samemu nie mając pojęcia jak to skomentować. Przecież... to nie miało sensu. Elf chciał go uwieść? Tak niewprawnie i do tego po tym, jak usłyszał, że obiekt jego zainteresowania nie gustuje w mężczyznach? Do tego, na boga, po tym jak powiedział, że żył w trójkącie z jego pradziadkami?! Erwin wziął głęboki wdech, próbując odepchnąć od siebie oszołomienie i zmusić się do działania. Przecież nie może udawać, że to się nie stało, prawda? Jeśli będzie udawał, będzie czuł się niezręcznie, a niezręczność nie była mu potrzebna, szczególnie po tym jak zasugerował Naelowi, że jest wyczekiwanym gościem. Co będzie, jeśli elf zdecyduje się teraz ich odwiedzać? A może to wszystko było ustawione? Może Naeleris Vikarian był zwykłym naciągaczem i zamierzał uwieść ostatniego dziedzica, by zagarnąć majątek? Erwin nie ruszył więc przodem. Chwycił elfa za przedramię, uniemożliwiając mu ucieczkę i zmuszając, by podniósł wzrok. Spojrzenie Erwina pociemniało od nagłej powagi. - Nie znam elfich obyczajów, ale sądzę, że ty znasz ludzkie - zauważył chłodno, puszczając jego rękę. - I powinieneś wiedzieć, że całowanie kogoś niemal obcego, tak nagle, jest wielkim nietaktem. - Zmarszczył brwi, bez choćby cienia zażenowania patrząc wprost w oczy mężczyzny. - Dlaczego to zrobiłeś? Chcesz nadszarpnąć moje zaufanie tuż po tym jak powitałem cię w swoim domu jako członka rodziny? Nie jesteś chyba aż tak głupi? Więc... dlaczego? - Mówił spokojnie i ten spokój w zestawieniu z kamiennym, poważnym obliczem mógł przerażać. Erwin nie żartował i choć wyraźnie nie chciał osądzać zanim nie poznał powodu, to widać było też, że bez mrugnięcia okiem wyrzuci elfa za drzwi jeśli okaże się on naciągaczem. Najwyraźniej wspólna przeszłość nie musiała znaczyć dla Erwina tego, że elf chciał być zupełnie w porządku z obecnymi Pringsheimami. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego Pią Lis 23, 2018 5:03 pm | |
| Nael nie chciał uciec. Nie, raczej chciał zapomnieć. Nie, tak naprawdę, wolał jednak zapewnić Erwina, że to był nieprzemyślany odruch. W zasadzie, chodziło mu o coś zupełnie innego i związanego raczej z kulturą elfią. A prawdę powiedziawszy… Vikarian nie potrafił w żaden rozsądny sposób uzasadnić swojego spontanicznego ataku. Przez jego głowę przelatywały kolejne myśli, kolejne podejrzenia, kolejne teorie, ale żadne z nich nie miało sensu. Faktem było, iż w jednej chwili stał kilkadziesiąt metrów przed dworem Pringsheimów, zdecydowany wrócić do środka i faktycznie spędzić miły wieczór z ludźmi, których może dobrze nie znał, ale których w pewien sposób obdarzył sympatią, a w następnej był zajęty namiętnym całowaniem dziedzica rodu, który przecież potraktował go w zupełnie aseksualny sposób i dosłownie kilka chwil wcześniej poinformował, iż nie jest zainteresowany płcią Naela – a zatem i samym Naelem. Można było założyć, że reakcja wynikała z nadmiaru emocji, którym poddał się tego wieczoru elf, które w końcu znalazły drogę ujścia, znacznie mniej oczywistą, niż zwykły, szczery płacz nad grobem ukochanych. Nie potrafił jednak uronić za nimi ani jednej łzy. Spędził zbyt wiele czasu, żegnając się i tęskniąc, by wreszcie, gdy pojawiła się okazja, móc zrobić coś innego, niż ostatecznie zamknąć ten rozdział. Tamto życie, tamte uczucia, tamci ludzie, byli już przeszłością i w końcu dał im odejść. Dlaczego w takim razie zaatakował Erwina? Drgnął, czując dotyk człowieka. Wydawało mu się, iż po raz pierwszy to blondyn zainicjował kontakt – ale to wcale nie spowodowało, że poczuł ulgę. Wręcz przeciwnie, nagle dotarła do niego obawa o reakcję Pringsheima. Co on mógł sobie o nim pomyśleć? Jego myśli niemal przez cały czas schowane były głęboko w jego duszy, niemożliwe do odcyfrowania, kryjące się za niebieskim spojrzeniem i gładką, wykutą w idealnym marmurze, twarzą. Nael ostrożnie podniósł wzrok, przesuwając nim od dłoni mężczyzny, aż do jego twarzy. Niepewność. Stłumił ją na moment, ale powróciła po raz kolejny, obojętna na jego starania. Nie przywykł do tego uczucia. Już od dawna nie było ono obecne, wydawać by się mogło, pożegnane na wieki. Chłód w głosie Erwina zadziałał jak wiadro lodowatej wody, zatrzymując pełznący po szyi rumieniec i natychmiast zmieniając delikatnie różową skórę na niemal nienaturalnie bladą. Gdy jednak padło ostatnie pytanie, elf już nie czuł strachu ani obawy, nie chciał odsunąć się i uniknąć jego wzroku. Wręcz przeciwnie, wpatrywał się w niego z uwagą, odrobinę nachylony w jego stronę. Przechylił odrobinę głowę w jedną stronę, sugerując swoją postawą zdumienie, podobnie jak i głębokimi, ciemnoniebieskimi oczami. - Proszę? - spytał ostrożnie, mrugając najpierw raz, a potem drugi, w nienaturalnie wolnym tempie. - Całowanie jest nietaktem? - powtórzył, unosząc brwi wysoko, a na jego usta wpłynął nagle lekki, rozbawiony uśmiech. Nie potrafił nawet go powstrzymać, pomimo tego, iż był cały czas mrożony twardym, wręcz nieprzyjaznym spojrzeniem Erwina. Uniósł dłoń i zakrył nią wargi, lekko pocierając je palcami. Miał wrażenie, że wciąż czuje smak blondyna, miękkość jego ust i delikatny zapach perfum albo wody kolońskiej. Kiedy poprzednim razem to on zainicjował pocałunek…? Uniósł dłoń do góry, w geście przypominającym dziecka proszącego o prawo głosu w szkole. - Jak to „dlaczego” cię pocałowałem? - powiedział ostrożnie, z emfazą wymawiając kluczowe słowo. To było dobre pytanie, oczywiście, sam Nael nie mógł być do końca pewien powodu, ale dlaczego akurat Erwin był zdumiony? Czy aż tak wiele zmieniło się w ludzkich zwyczajach? Nie, niemożliwe, przecież niejednokrotnie spotykał na swojej drodze ludzi, którzy próbowali wyrazić swoje uczucie do niego i własne pragnienie właśnie pocałunkiem. To nie była wiedza tajemna, albo dotycząca wyłącznie nizin społecznych. Wsadził dłonie do kieszeni płaszcza i wyprostował się, minimalnie górując nad Pringsheimem. Wziął się całkowicie w garść. Uniósł brwi do góry. - Rozumiem, że to może być dla ciebie nietypowe, że akurat mężczyzna cię pocałował, ale wydaje mi się, że działa to w ten sam sposób, co z kobietami? - mruknął, wciąż odrobinę rozbawiony. - Oczywiście to jest nie na miejscu i przepraszam za to, ale nie ma konieczności, żebyś nazywał mnie „głupim”. - Pokręcił głową i zbliżył do Erwina, zmniejszając dzielącą ich odległość do kilkunastu centymetrów. - Elfy, tak jak i ludzie, pragną kontaktu fizycznego z osobami, które im się podobają. Ty znasz mnie lepiej niż wszyscy ludzie, którzy przychodzą do „Zmierzchu” w weekendy, licząc że na mnie trafią, wliczając w to Hermana, natomiast ja… cóż, ja chciałbym cię lepiej poznać. - Uśmiechnął się szerzej do mężczyzny, nie sięgnął ku niemu po raz kolejny, chociaż delikatnie zaswędziały go palce. - Zrozumiem jednak, jeśli każesz mi się wynosić. - Skłonił delikatnie głowę i odstąpił od mężczyzny. Bynajmniej nie chciał się wynosić. Wskazał głową na dwór. - Zastanów się może po drodze. Jest tutaj zimno, a ja, jeśli mam odejść, chciałbym oddać ci strój, który został mi pożyczony. Nie odezwał się już więcej, ani nie zbliżył do blondyna na odległość mniejszą niż trzy kroki. Droga do dworu wydawała się ciągnąć bez końca, podczas gdy elf, na zewnątrz opanowany, przeklinał swoją gwałtowną reakcję w duchu, jednocześnie żałując, że nie wziął za jednym zamachem wszystkiego i nie posmakował w pełni Erwina. Nie sądził, by los mógł mu sprezentować jeszcze jedną taką okazję, nawet jeśli była ona konsekwencją jego głupoty. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Kochając Nieśmiertelnego | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |