|
| Autor | Wiadomość |
---|
LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Kryptogej i jego księga Pią Lut 08, 2019 11:31 pm | |
| Evereth "Niszczyciel Światów" Eliott Thompson | 30 lat | Pisarz |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Pią Lut 08, 2019 11:33 pm | |
| Powoli wypuścił wstrzymywane w płucach powietrze, patrząc na błyszczące, kolorowe symbole wyrysowane w powietrzu. Po raz pierwszy tworzył zaklęcie nie tylko z pamięci, ale dodając własne, skonstruowane na kartkach znaki i łącząc je ze sobą. Nie wiedział, czy to zadziała - poprzednie kilka prób nie odniosły skutku, w momencie zamknięcia skomplikowanego okręgu rozpływając się w powietrzu. Jego Mistrz potrafił z łatwością spętać magię i nagiąć świat do własnej woli. Dziesiątki lat doświadczenia uczyniły z niego niebezpiecznego, śmiertelnie groźnego przeciwnika. Czarodzieja, przed którym tylko jeden człowiek odważył się nie uklęknąć. Dokładnie w tym momencie zaś, klękał przed wybranką swojego serca, wypowiadał słowa pieczętujące wieczną miłość i przysięgał światu, iż będzie godnym królem, podczas gdy jego wróg rozpłynął się w powietrzu, pokonany Mieczem Światłości. Evereth stłumił przekleństwa cisnące mu się na usta. Musiał skupić się na swojej misji. Sposobie, który doprowadzi do obalenia Aldemara Jasnego, nim ten zdąży się na dobre usadowić na królewskim tronie. Zaklęcie było gotowe. Musiał jedynie zaryzykować, zrobić krok do przodu i… przejść na drugą stronę. Zbliżyć się do istoty, dzięki potędze której wszystko zostanie zmienione. Dzięki której sprawiedliwości stanie się zadość i Aldemar w końcu odejdzie w niepamięć. Zniknie, jakby nigdy nie powstał. Rozpłynie się w powietrzu, a o jego czynach nie będą pamiętać już nawet członkowie królewskiej rodziny. Nawet Soriana zapomni o miłości swojego życia. A on, Niszczyciel Światów, zajmie swoje należne miejsce, władając nad całym światem, bez ryzyka natrafienia na kolejnego wybrańca, psia jego mać. Zarzucił kaptur na głowę, strzelił palcami w powietrzu i ruszył do przodu, nie obdarzając obskurnych lochów nawet pożegnalnym spojrzeniem. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie tylko więcej ich nie zobaczy, ale wróci do całkiem odmiennego, nowego świata. Swojego świata.
Najpierw była ciemność. Ciemność, głębia tak wielka, iż nie tylko poczuł się nic nieznaczący, ale wręcz przygnieciony ogromem. Czerń pochłonęła go, objęłą, rozciągnęła, a później zmiażdżyła. Krzyczał - a przynajmniej tak sądził, ale nie słyszał żadnych dźwięków. Nie słyszał siebie, nie słyszał własnych myśli. Ogarnęło go przerażenie, ból tak wielki, iż śmierć wydawała się przy nim śmieszna. Dzyń. Zamrugał. Znajdował się w niewielkim pomieszczeniu pokrytym gładkim, błyszczącym metalem. Rozejrzał się nerwowo, instynktownie wciąż szukając w sobie tego bólu i ciemności sprzed chwili. Nie znalazł ich. Zamiast tego, jego spojrzenie przykuły dziwne symbole wyrysowane na ścianie po jego prawej stronie. Nie rozpoznawał ich, ale zwrócił uwagę, iż dwa kafelki znajdujące się na samej górze obu kolumn, zmieniają się, przybierając kolejne symbole. Pomieszczenie zadrżało. Odruchowo chwycił się ściany przed sobą. Dzyń. Metal pod jego dłońmi rozsunął się w dwie strony, a jego oczom ukazały się jednoskrzydłowe wrota, pod którymi rozłożony był wąski pasek materiału. Nieufnie ruszył w ich kierunku, zatrzymując się tuż przed nim. Spojrzał w dół. Kolejne, kompletnie niezrozumiałe symbole i coś, co przypominało… Przekrzywił głowę w drugą stronę. Koronę? Zawahał się na moment. Czy to mogła być pułapka? Czy popełnił błąd w zaklęciu? Rozejrzał się ponownie. Znajdował się w jakimś dziwnym korytarzu, nie przypominającym żadnego, jaki widział kiedykolwiek wcześniej. Na każdych wrotach widniały symbole, przypominające te, które widział w poprzednim pomieszczeniu. Na środku, pod ścianą, umieszczony był stolik z niewielkimi roślinami. Część z nich kwitła, a część nieśmiało pięła się po niewielkich, wbitych w ziemię palach. Czyżby trafił nie tylko do potężnej istoty, ale do… czarodzieja? Czy to był jego pałac? Narysował w powietrzu zaklęcie, dzięki któremu poznałby jak daleko znajduje się od miejsca, z którego przybył. Nic się nie wydarzyło. Na opuszkach palców nie pojawił się blask magii, symbole nawet na sekundę nie pojawiły się w miejscach, w których je umieścił. Czyżby miał do czynienia z… aż tak potężnym magiem? Sięgnął na plecy, upewniając się, iż wciąż ma na nich przypięty swój miecz. Następnie poprawił płaszcz, dokładniej przykrywając wystającą rękojeść, wyciągnął dłoń i zastukał we wrota. I czekał.
Na moment pociemniało mu przed oczami, a gdy odzyskał wzrok, dostrzegł iż znajduje się w nowym miejscu. Znowu otaczała go ciemność, tym razem jednak nie nieprzenikniona. Z jego gardła wydarł się groźny, zachrypnięty śmiech. Dotarł na miejsce. Dotarł do istoty. Minuty Aldemara były policzone. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Sob Lut 09, 2019 11:24 pm | |
| Stracił rachubę czasu. Od siedzenia na rozchybotanym, biurowym fotelu, który zabrał jeszcze z rodzinnego domu, bolał go tyłek i plecy. Wiele razy obiecał sobie, że wymieni stary mebel na coś wygodniejszego, ale jakoś nie mógł się zebrać. Nie lubił zmian w swoim otoczeniu. Pewnie dlatego otaczał się masą staroci z dzieciństwa. Matka śmiała się z niego, mówiąc, że gdyby mógł spać w swoim dziecięcym łóżeczku, pewnie nadal by to robił. Eliott nie był oczywiście aż tak przywiązany do przeszłości, ale czuł się spokojniej, kiedy miał wokół znajome rzeczy. To pomagało mu się skupić. Odkąd jednak dostał zlecenie by napisać dziewiąty tom Kronik Themoiry, nawet stare, ulubione maskotki ani grzbiety książek czytanych w dzieciństwie, nie pomagały mu zebrać myśli. Prawda była taka, że nie miał pomysłu na kontynuację. Wszystkie wątki zamknął w ostatnim tomie i w ogóle nie wziął pod uwagę ciągu dalszego. Liczył, że zamykając serię będzie mógł popracować nad czymś nowym. Kroniki stały się jednak wystarczająco popularne, by wydawca chciał wycisnąć je jak cytrynę, tym samym pozbawiając Eliotta jakiejkolwiek chęci i motywacji. Dlatego już od dwóch miesięcy siedział dniami i nocami nad pustą kartką i ubolewał nad brakiem pomysłów. Aldemar i Soriana wzięli ślub, Zhoron został pokonany, do Themoiry wróciła magia, a z nią ład i porządek. Co więcej mogłoby się tam dziać? Robił dużo podejść do tego pytania. Zastanawiał się czy nie przeskoczyć o kilkanaście lat w przód i nie uczynić bohaterami dziewiątego domu potomków nowego króla i królowej Themoiry, ale gdy przedstawił ten pomysł, wydawca otwarcie życzył sobie, by to właśnie Aldemar nadal był główną postacią. Zrezygnowany Eliott zaczął więc kolejną powieść niemal od chwili zakończenia ostatniej, na boku kreując kolejne rozterki bohaterów. I podczas tworzenia zwykłych, ludzkich problemów nowożeńców i ich przyjaciół, wpadł na pomysł nowego antagonisty - Everetha Niszczyciela Światów. Nie poświęcił mu bardzo dużo czasu. W gruncie rzeczy był bardziej ideą, ledwie rysem charakteru niż całościowym bohaterem, ale to wystarczyło, by pisarz mógł zawiązać pewne fabularne sytuacje. Opisał go więc jako zaginionego brata Aldemara, który omyłkowo został porwany przez Zhorona, a potem uczyniony jego uczniem. Teraz wrócił po latach chcąc zemścić się na bracie-wybrańcu, przez którego przez wiele lat musiał służyć Zhoronowi. Pomysł wydawał się na tyle prosty, by nie był trudny w wykreowaniu, a jednak wystarczająco skomplikowany, by nie uchodził za żenadę. Eliott musiał jednak dać nowemu antagoniście większą moc niż miał jego mistrz, by mógł przeciwstawić się silnym bohaterom. I właśnie moment, w którym Evereth zdobywa potęgę, spędzał mu dzisiaj sen z powiek, przykuwając go do biurka i komputera na dłużej niż zazwyczaj. Spod palców pisarza wychodziły kolejne zdania...
Najpierw była ciemność. Ciemność, głębia tak wielka, iż nie tylko poczuł się nic nieznaczący, ale wręcz przygnieciony ogromem. Czerń pochłonęła go, objęła, rozciągnęła, a później zmiażdżyła. Krzyczał - a przynajmniej tak sądził, ale nie słyszał żadnych dźwięków. Nie słyszał siebie, nie słyszał własnych myśli. Ogarnęło go przerażenie, ból tak wielki, iż śmierć wydawała się przy nim śmieszna.
A po chwili wszystko ustało. Ciemność zamknęła się nad nim, a potem wyrzuciła go na brzeg nowego świata niczym rozbitka u brzegu nieznanego lądu. Nie poznawał miejsca, w którym się znalazł. Nie przypominało niczego, co znał. Nie było już znajomego chłodu przepastnych lochów zamku Zhorona. Na ich miejscu pojawiły się dziwne przedmioty, jaskrawe barwy, niepokojące dźwięki. Evereth wiedział jednak, że droga, którą podąża jest właściwa. Ruszył nią pewnie, śmiało pukając do drzwi nowej rzeczywisto...
Eliott drgnął zaskoczony, kiedy nagle, w środku nocy usłyszał pukanie do drzwi. Wzdrygnął się, zaniepokojony dziwnym zbiegiem okoliczności i zamarł, nasłuchując. Może się przesłyszał? Przez chwilę siedział w ciszy, czekając aż pukanie się powtórzy. Jedna sekunda, kolejna i jeszcze... Nie powtórzyło się. W uszach za to dudnił mu przyspieszony puls. Powinien sprawdzić? Eliott nie miał znajomych, którzy odwiedzaliby go po nocach, więc może powinien zignorować nieoczekiwanego gościa? Lecz im dłużej czekał, tym większy czuł niepokój, przez który kompletnie nie mógł się skupić na pisaniu. Dlatego przełamując się, w końcu wstał i wyszedł ze swojego zagraconego gabinetu wprost w objęcia ciemnego salonu. Nie trudził się zapaleniem światła, czego zaraz pożałował, bo niedosunięte krzesło wyskoczyło na niego z ciemności, nabijając mu solidnego siniaka na piszczelu. Kulejąc i klnąc pod nosem, podszedł do drzwi. Zapalił światło w przedpokoju, a potem (wciąż sycząc pod nosem), przekręcił klucz i nacisnął klamkę. Światło zgasło momentalnie, wyrywając z jego ust kolejne przekleństwo tym razem pod adresem "przeklętych korków", ale nie miał okazji po marudzić sobie dłużej. Bowiem właśnie wtedy, kiedy stał przy na wpół otwartych drzwiach w ciemnym przedpokoju, przeżył jedną ze straszniejszych chwil w swoim życiu. Tuż za jego plecami rozległ się upiorny, ochrypły śmiech rodem z horrorów, zmuszając go do odruchowego pisku przerażenia. Nie odwrócił się w pierwszej chwili, a po prostu wypadł na wycieraczkę, potykając się na progu i lądując na kolanach. Obrócił się dopiero wtedy, gdy odpełzł kilka kroków na środek korytarza. To co ujrzał, wcale go nie uspokoiło. Przed jego oczami, w mroku przedpokoju stał mężczyzna. To mógł stwierdzić bez problemu, choćby po szerokości ramion ukrytych pod czernią płaszcza. I już samo to było przedziwne, bo jakim cudem ktoś dostał się do jego domu bez jego wiedzy? Przecież nigdy nie zapominał zamykać drzwi! A jednak ktoś tam był. Stał jak gdyby nigdy nic, ubrany jak jakiś cospleyer w pseudo-średniowieczne ciuchy, łypiąc spod kaptura jarzącymi się w ciemności oczami. Nim jednak Eliott zdołał skupić się na tyle, by wyłapać w mroku jakieś szczegóły, światło w przedpokoju zapaliło się ukazując nieznajomą postać w całej okazałości. Pierwsze co przyszło Eliottowi do głowy, to to, że faktycznie ma w przedpokoju cospleyera. Do tego całkiem niezłego, doskonale oddającego wszystkie elementy Everetha z jego powieści. Ten sam ubiór, te same rekwizyty, nawet to samo spojrzenie. Niszczyciel Światów jak malowany. Nawet bardziej seksowny niż w jego wyobrażeniach. Potem pomyślał sobie, że o boże! To na pewno jakiś stalker, który dowiedział się gdzie mieszka autor jego ulubionej powieści i zamierza go porwać, by więzić w piwnicy! I to przeraziło go nieziemsko, bo przecież to on był tym pisarzem! Ale dopiero ostatnia rzecz kompletnie odebrała mu zdolność racjonalnej oceny sytuacji, spychając go na granicę paniki. Przecież Evereth istniał jedynie na kartach dziewiątego, niedokończonego jeszcze tomu! Niedawno pofarbowane na różowo włosy dosłownie stanęły mu dęba. W najgorszych koszmarach nie śnił o tym, że stanie się ofiarą jakiegoś psychopatycznego fana. Nie miał pojęcia co zrobić. Kompletnie go zmroziło. Jak postępuje się z wariatami?! Pośpiesznie zebrał się z ziemi i drżącą dłonią poprawił okrągłe okulary w drucianych oprawkach. Nie wyglądał zbyt poważnie nawet pomimo swoich trzydziestu lat, tym bardziej, że ubrany był jedynie w czerwono-czarne, pasiaste bokserki i wyciągniętą, czarną koszulkę, czyli coś co robiło mu za piżamę. - Świetnie, że jesteś fanem moich powieści, ale nie wiem kim jesteś i skąd wiesz o Everethcie, więc jeśli zaraz się nie wyniesiesz, to zadzwonię na policję - zagroził, siląc się na groźny, poważny ton. Co z tego, że w strachu przyklejał się do ściany korytarza, nie miał przy sobie telefonu i był półnagi. - Jak po prostu sobie pójdziesz, nikomu nic nie powiem. To zostanie między nami, ok? - Uśmiechnął się nerwowo. Kłamał oczywiście. Jak tylko nieznajomy się oddali, zamierzał zgłosić to wtargnięcie. Nie mógł pozwolić by to się powtórzyło. W jego głowie pojawiła się masa depresyjnych myśli, których motywem przewodnim była obawa przed przeprowadzką. Nie sądził, że właśnie jemu przydarzy się akcja rodem z horrorów i zmusi do przeorganizowania swojego życia. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Nie Lut 10, 2019 2:44 pm | |
| Sylwetka człowieka, który znalazł się nagle w świetle korytarza, w żaden sposób nie wskazywała na jego potęgę. Był raczej miernie zbudowany, nie miał przy sobie żadnych ewidentnych atrybutów władzy, a postawa wskazywała raczej na przerażenie, niż miażdżącą moc i wspaniałość. Podskakujący nerwowo, upadający na kolana i dociskający się do ściany człowiek nie przypominał w niczym chociaż wyobrażenia wszechpotężnej istoty, która mogłaby doprowadzić Aldemara do zagłady. Musiał być sługą - ten wniosek wydawał się całkowicie oczywisty. Dziwnie ubranym, nadmiernie roznegliżowanym (może był seksualną niewolnicą? Kolor jego włosów był co najmniej zdumiewający...), wychudzonym pomocnikiem osoby, do której magia zaprowadziła Everetha. To wyjaśniałoby nerwowość i strach. Mag aż za dobrze pamiętał czasy, gdy sam był jedynie sługą Zhorana, wykorzystywanym, męczonym i wysłuchującym litanii skarg i złości. To te czasy ukształtowały w końcu jego nienawiść do wybrańca, do starszego brata, którego nigdy nie miał. Światło, które nagle wypełniło pokój, zmusiło czarodzieja do przymrużenia na kilka sekund oczu. Wyłącznie dzięki kapturowi narzuconemu na głowę i zasłaniającemu część twarzy nie stracił całkowicie zdolności widzenia, oślepiony nieoczekiwanym blaskiem. Ten niewielki pokaz mocy upewnił go, iż znajduje się we właściwym miejscu - ale niewątpliwie nie przed odpowiednią osobą. Przez krótką chwilę obaj tkwili w bezruchu, wpatrzeni w siebie z zaskoczeniem. Pierwszy z konsternacji wyrwał się kolorowowłosy, dygocząc z niewątpliwą obawą i wyrzucając z siebie potok słów, których znaczenie było Everethowi obce. Pierwsze jednak, na co zwrócił uwagę, to język. Nieznajomy niewątpliwie mówił w innym dialekcie, niż ten używany w Themoirze. Wymawiał słowa dziwnie szybko i niewyraźnie, bez dźwięczności i melodyjności obecnej we wszystkich znanych Niszczycielowi Światów językach. A mimo to, był perfekcyjnie zrozumiały - jeśli oczywiście wyłączyć część używanych przez niego słów. Jaka powieść? Skąd wie o Everethcie? Jakim cudem ten człowiek znał jego imię? Czy to był jednak on? Aż tak potężny, chociaż zupełnie niepozorny? Jeśli to faktycznie była ta istota, pozbycie się Aldemara nie będzie dla niej żadnym wyzwaniem! To koniec tego Jasnego skurwysyna. Ale… Zadzwonię na policję? O czym on mówił? Czy to było jakieś zaklęcie? Nazwa magicznej kreatury? Istoty? Zsunął kaptur na plecy i przekrzywił głowę w konsternacji. - Przybyłem zniszczyć Aldemara Jasnego. Gdzie jest twój pan lub twoja pani? - spytał powoli, wyraźnie wymawiając kolejne słowa, z zaskoczeniem odkrywając, iż mówi w tym samym języku, co kolorowowłosy. Jego brzmienie było jednak wciąż znajome, twarde, ochrypłe i stanowcze, wytrenowane przez lata obserwacji Zhorana i tego, jak traktował swoje sługi. - Nazywam się Evereth, Niszczyciel Światów. Zapowiedz mnie - polecił, a potem oderwał spojrzenie od gospodarza, najwidoczniej nie uznając go za zagrożenie. Zamiast tego, przesunął wzrokiem po pomieszczeniu, w jakim się znalazł. Część przedmiotów wyglądała znajomo, ale znaczna część nie przypominała niczego, co wcześniej widział. Funkcje rozłożonych rzeczy były dla niego zupełnie niewyobrażalne. Mag, który mieszkał w tym miejscu, musiał być nie tylko potężny, ale też niesamowicie kreatywny. Przy nim Zhoran musiał być niczym parobek w zderzeniu z królem. Mężczyzna stojący za progiem pomieszczenia nie poruszył się pomimo wyraźnego rozkazu, dlatego Evereth ponownie zwrócił głowę w jego stronę, jednocześnie ruszając się z miejsca i przesuwając palcami po nietypowym siedzisku, znajdującym się na środku pomieszczenia. - Nie usłyszałeś mnie? - spytał, z wyraźnym ostrzeżeniem w głosie. W zasadzie, cała jego postawa sugerowała ewidentne zagrożenie. Stał prosto, przemieszczając się po salonie pisarza z pewnością sugerującą, iż znajduje się we własnej, dobrze znanej komnacie, nawet pomimo niewątpliwej ciekawości w spojrzeniu. Długi, czarny płaszcz, grube, skórzane spodnie opinające jego nogi na tyle dokładnie, by demonstrowały umięśnienie, ale jednocześnie zapewniały ochronę i komfort w ruchu, a do tego kilka pasów obejmujących uda, brzuch i ramiona oraz przedramiona - cosplayer jak malowane. Nawet roztrzepane włosy zdawały się układać w coś, co można było opisać wyłącznie słowami “włosy rozwiane podczas wielkiej, magicznej burzy”. Jedyne, czego Everethowi brakowało, było magicznym kosturem, zamiast którego wziął na swoją podróż miecz. - Czy wszystko w porządku? - Zmrużył oczy, nieruchomiejąc, lustrując uważnie drugiego mężczyznę. Jako potężny mag powinien rozstawiać służących po kątach, ale jako były naczelny zamiatacz podłóg w lochach czuł pewną więź z tymi ludźmi. Nawet z gadającym dziwnie kolorowowłosym. - Potrzebujesz pomocy? - dodał ostrożniej.
Ostatnio zmieniony przez Argent dnia Wto Lut 12, 2019 12:29 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Wto Lut 12, 2019 12:25 am | |
| Prośby i groźby nie działały na nieznajomego. Eliott wyraźnie widział w jego spojrzeniu niezrozumienie i ze strachem stwierdził, że nic do niego nie dotarło. No wariat, kompletny szaleniec! Do wszystkich wcześniejszych obaw pisarza, doszły kolejne. A co, jeśli zupełnie zatracił poczucie rzeczywistości? Boże, zniszczyłem komuś życie swoimi powieściami! Ten człowiek naprawdę przeze mnie oszalał! Eliott poczuł jak jego ciało przeszywa pierwszy dreszcz wywołany nerwami. Chłód ściany i podłogi wcale nie pomagał mu się uspokoić, podobnie zresztą widok twarzy nieznajomego, który zdecydował się zsunąć z głowy kaptur. Teraz pisarz widział wszystko doskonale i czuł się niezręcznie nie tylko przez wzgląd na dziwność całej sytuacji, ale też na to z jaką perfekcją ktoś oddał jego wyobrażenie. Poczuł się tak, jakby stanął na przeciw prawdziwego Everetha i miał w związku z tym bardzo mieszane uczucia. Nieprofesjonalnie otworzył szeroko usta, wpatrując się w mężczyznę z mieszanką lęku, szacunku i oszołomienia. A potem usłyszał odpowiedź. Przybył zniszczyć Aldemara Jasnego! No oczywiście! Czegóż innego mógłby chcieć Evereth Niszczyciel Światów?! Pokręcił głową w niedowierzaniu. Nieznajomy może i był wariatem, ale był też naprawdę niezły w odgrywaniu cospleyowanej postaci. Jak długo musiał go obserwować i jak wiele czytać wszystkie fragmenty powieści, że tak świetnie oddawał nie tylko ubiór, ale też sposób mówienia i cechy charakteru Niszczyciela? Gdyby nie to, że naszedł go w środku nocy, pogratulowałby mu, a nawet chętnie pogadał, ale... na boga! To była chora sytuacja! O czym on w ogóle myślał!? Pogadał? Ze stalkerem?! - Nie. Nic nie jest w porządku - odparł butnie, w końcu zbierając z ziemi szczękę, a także całkiem dosłownie po prostu się podnosząc. Pomimo tego, że przecież był u siebie, poczuł się nie na miejscu. Drżał pod siłą błyszczącego złotem spojrzenia (Jak on zrobił te oczy? Ma gdzieś ledy? A może fosforyzują?), zwyczajnie nie mogąc zupełnie wziąć się w garść. Wiódł przecież całkiem spokojne życie, nie gonił za sensacjami, płacił podatki, był przykładnym obywatelem. Takie sytuacje jak ta po prostu mu się nie przydarzały. A jednak stał twarzą w twarz ze stalkerem doskonale oddającym jedną z jego postaci. Był perfekcyjny. Dokładnie taki, jakim go sobie wymyślił. Idealny. Największe wrażenie robił na nim jednak rozkazujący, poważny ton. Zupełnie jakby nieznajomy święcie wierzył w bycie fikcyjną postacią. Fajnie by było, gdyby nią był. Nie. Nie! Cokolwiek obcy sobie myślał, Eliott nie miał zamiaru dać się zastraszyć i omamić. Wariat i tak był na straconej pozycji. W każdej chwili pisarz mógł przecież wydrzeć się na całe gardło budząc sąsiadów, którzy na pewno by mu pomogli. Na sto procent. Musiał w to wierzyć, inaczej nie zdobyłby się na gniewne zmarszczenie brwi i odważną konfrontację, które nastąpiły tuż po tym, jak w końcu stanął na nogi. Podszedł wtedy do framugi otwartych drzwi i wycelował palcem w stronę korytarza, wymownym gestem wskazując nieznajomemu drogę do wyjścia. - Przestań się wygłupiać i opuść moje mieszkanie. Może i świetnie odgrywasz Everetha, ale nachodzenie mnie w środku nocy i czytanie niedokończonej powieści jest karane, słyszysz? - Starał się brzmieć groźnie, ale kilka nut złamało się, zdradzając jego strach. - Pójdziesz siedzieć jeśli zaraz się stąd nie wyniesiesz. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Wto Lut 12, 2019 4:12 pm | |
| Faktycznie, nie wyglądało, jakby było w porządku. Częściowo roznegliżowany nieznajomy mężczyzna zdawał się być gdzieś na granicy załamania nerwowego, zagubiony i roztrzęsiony, usilnie starając się zachować pozór absolutnego spokoju, w który nie uwierzyłby nawet średnio rozgarnięty pięciolatek. Dla Everetha to przedstawienie nie było zbyt komfortowe, ponieważ przypominało mu czasy, w których to on był zupełnie niewinnym człowiekiem, który dzień i noc był zastraszany, wykorzystywany i traktowany jak śmieć, nadający się wyłącznie do pogardzania i sprzątania lochów. Niszczyciel Światów nie był może altruistą i najsympatyczniejszym magiem, na jakiego można było trafić na swojej drodze, ale nie był też beznamiętnym bucem. Miał swoją historię, swoją empatię i wartości, którymi kierował się w swoim życiu po śmierci Zhorana. Pomiatanie przypadkowymi służącymi nigdy nie było na liście jego priorytetów, bo i nijak nie miało się do celu, który narzucił sobie przed laty. Pragnął zagłady Aldemara, poświęcanie czasu na innych ludzi było zbędnym wysiłkiem, który mógł dodatkowo zamieszać w jego planach. Zemsta miała to do siebie, iż napędzała bardzo wielu, dlatego ograniczanie ilości potencjalnych wrogów było całkiem racjonalnym zachowaniem z punktu widzenia Everetha. W końcu, kto jak nie on widział błędy swojego dawnego pana, jego żałosny upadek i zwycięstwo Aldemara Jasnego, bohatera i wybrańca, psia jego mać. On, jego brat i Niszczyciel Światów, nie zamierzał powtarzać idiotyzmów, które stanęły Zhoranowi na drodze do osiągnięcia celu. - Chyba nie bardzo rozumiem - powiedział po chwili ciszy, gdy jasne stało się, iż nieznajomy wyczerpał limit butności i pewności siebie, które napędzały jego wypowiedź i desperackie ruchy palcami. Utrzymał brzmienie swojego głosu na ostrożnej, wręcz delikatnej nucie, zwracając się do mężczyzny bardziej jak do przerażonego i zagubionego zwierzątka, niż faktycznego właściciela domostwa, w jakim się znalazł. No bo, jeśli faktycznie kolorowowłosy był tym człowiekiem, do którego Everetha doprowadziła magia, znaczyło to, że… ta kupka zastraszonego nieszczęścia była najpotężniejszą istotą na świecie? - O jakiej powieści mówisz? - spytał, opierając się bokiem o fotel, odrobinę przechylając w bok, zmieniając swoją postawę na odrobinę mniej emanującą zagrożeniem. Pozwolił sobie nawet na wąski, zachęcający uśmiech, przyzwalając nieznajomemu na kontynuowanie wypowiedzi i nie wprost informując, że mag, który znalazł się w jego posiadłości, nie jest jego wrogiem. - Gdzie pójdę siedzieć? - dodał, spoglądając z ciekawością na mężczyznę. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Pią Lut 15, 2019 8:10 pm | |
| Zupełnie inaczej niż życzyłby sobie Evereth, Eliott reagował na jego łagodność jedynie większą paniką. Wyraźnie tracił cierpliwość będąc gdzieś na granicy wybuchu gniewu i kompletnego załamania nerwowego. Złapał się za głowę i potrząsnął nią, dokumentalnie roztrzepując różową grzywę. - Nie wierzę - mamrotał pod nosem. - Dlaczego takie chore rzeczy muszą przytrafiać się akurat mnie? Rozpaczliwie szukał w myślach jakiegoś sposobu na zakończenie tej farsy. Musi zadzwonić na policję, koniecznie. Przyjadą, zabiorą go i po sprawie. Ale jak miał się dostać do telefonu, skoro nieznajomy tkwił w jego salonie oblegając mu fotel? Zwyczajnie bał się zbliżyć, żeby nie podkładać się pod możliwy atak. Nie miał pojęcia co mogło siedzieć w głowie wariata. Może tylko czekał aż się zbliży, a wtedy "cap!" i skończy związany w piwnicy. Pożałował, że kiedyś przeczytał Misery. Podniósł zbolały wzrok na mężczyznę, który właśnie patrzył na niego jak na niegroźnego wariata, albo gorzej, jak na przerażone dziecko. Wydawał się przy tym zupełnie niewzruszony groźbami czy prośbami, co gorsza najwyraźniej współczując mu. Jakby to on był tu problemem! Eliott nabrał powietrza w płuca i pokręcił głową zszokowany. Nieznajomy był bezczelny. Zwyczajnie się z niego naigrawał. Pieprzony psychol! - O mojej powieści mówię, podróbko Everetha - syknął rozeźlony. - Mojej - uderzył palcem w pierś. - Kim ty do cholery jesteś, co? Co robisz w moim domu? - Gestykulował żywo. - To ja nic nie rozumiem. Czego ode mnie chcesz? I co się uśmiechasz? Takie to zabawne? Mnie nie bawi ani trochę. - Naburmuszył się. Gniew zaróżowił mu policzki i rozpalił iskrami niebieskie oczy. Nie ważne jak przerażony, nie zamierzał dać się podpuścić złudnemu, łagodnemu uśmiechowi i otwartej postawie obcego. - Nie zgrywaj idioty i po prostu się wynieś. Nie chcę żadnych kłopotów. Nie potrzebni mi psychopatyczni fani. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Sob Lut 16, 2019 1:38 am | |
| Zdenerwowanie nieznajomego z chwili na chwilę stawało się coraz bardziej niepokojące. Evereth chcąc nie chcąc zaczął zastanawiać się, czy stojący w pewnej odległości od niego mężczyzna jest normalny. Istoty wszechpotężne nierzadko miały różnego rodzaju problemy - lub popełniały zupełnie nierozsądne decyzje. Zhoran był przecież tego idealnym przykładem, a ten, do kogo miał zaprowadzić czar Niszczyciela Światów, powinien być znacznie potężniejszy. A skoro tak… mógł mieć też i znacznie poważniejsze kłopoty natury psychicznej. Evereth musiał podejść do niego ostrożnie, może nawet ostrożniej niż w tym momencie, by przypadkiem go nie zdenerwować i nie doprowadzić do żadnego niechcianego wybuchu magii. Nie miał pojęcia, do czego kolorowowłosy był zdolny w sytuacji stresowej - a intensywne potrząsanie głową i mamrotanie nie zwiastowały niczego dobrego. Kolejny wybuch zaniepokoił maga do tego stopnia, iż ten odruchowo uniósł dłoń, gotów rzucić zaklęcie obronne, jeśli zostanie zaatakowany czymś więcej, niż werbalnymi zarzutami. Tak na szczęście jednak się nie stało, dlatego po chwili jego palce znów wróciły do delikatnego stukania po dziwnym materialne fotela. - Nie jestem żadną podróbką. Jestem Evereth, Niszczyciel Światów i przybyłem tutaj w poszukiwaniu wszechpotężnej istoty, która zniszczy Aldemara Jasnego. Która sprawi, że zniknie i nikt nie będzie nawet o nim pamiętał. Jak proch… - Pstryknął w dramatycznej pauzie. - Na wietrze. Domyślam się, że to ty jesteś tą istotą. Lub twój pan, ale wydaje mi się, że nie jesteś niczyim służącym, nie z takim obyciem. - Pokręcił głową z lekką dezaprobatą, a jego włosy rozsypały się dookoła jego głowy, falując w sposób niemal nienaturalny. Przywodził na myśl idealnego modela podczas sesji zdjęciowej, opartego bokiem o mebel, nonszalancko zaszczycając zwykłe mieszkanie swoją prezencją. Długi płaszcz układał się za nim w sposób równie idealny, co włosy i cały skórzany (niekoniecznie praktyczny, ale bez wątpienia bardzo seksowny) strój. - A zatem, chcę byś go zniszczył. Nie uważam tego za zabawną kwestię i nie jestem pewien, co masz na myśli mówiąc “moja powieść”. Jesteś skrybą? Pisarzem? - Przekrzywił delikatnie głowę i zmrużył oczy, przesuwając powoli po sylwetce mężczyzny, od czubka głowy po koniuszki palców. Nie spieszył się, taksując uważnie chudą mizerię stojącą wciąż w (stosunkowo) bezpiecznej odległości od niego. Taki zawód wydawał się faktycznie pasować do miernej sylwetki nieznajomego, chociaż nie wyjaśniał dziwnego koloru włosów i części bezsensownych słów, którymi mu groził. Niejasne było też, dlaczego zaklęcie przyprowadziło Everetha akurat do niego. Czyżby jednak coś w nim… popsuł? Byłoby to co najmniej niefortunne. Uniósł dłoń i ponownie nakreślił w powietrzu znaki mające za zadanie wskazanie mu miejsca, w jakim się znalazł. Ponownie nic się nie wydarzyło. Czarodziej w pewnej konsternacji potarł palcami, na moment ignorując Eliotta całkowicie, skupiony na czymś zgoła poważniejszym, niż niestabilny mężczyzna. Gdyby kolorowłosy mógł (lub planował) go zgładzić, niewątpliwie już by to zrobił. Być może nie był tą wszechpotężną istotą - a być może brakowało mu czegoś do rzucania czarów. Kostura? Różdżki? Odpowiedniego artefaktu lub żywiołu? Krwi? Sługi? Evereth nie mógł tego stwierdzić, nic nie rzucało mu się w oczy w przestrzeni, w jakiej się znalazł. Najprawdopodobniej jego zaklęcie zawiodło… lub coś przydarzyło się z jego magią, co było znacznie bardziej niepokojące, niż roztrzęsiony, chudy i niski mężczyzna, skulony na progu własnej posiadłości. Moment ciszy i konsternacji obu stron przerwał dźwięk. Podejrzany, niepokojący, odrobinę tylko podobny do tego, który przywitał czarnowłosego maga po przejściu z jego świata do pomieszczenia z dziwnymi znakami. Evereth w tym momencie go nie oczekiwał, a kojarzył mu się tylko z jednym - z teleportacją. Bez wahania sięgnął jedną dłonią po miecz ułożony na plecach, wyjął go z niepokojącym (i dosyć nienaturalnym) świstem, podczas gdy drugą narysował, wyuczony przez lata ćwiczeń i obserwacji Zhorana, symbol ochronny. Tym razem magia zareagowała, rysując w powietrzu świetlistą tarczę, na tyle dużą, by osłonić prawie całego Everetha i jednocześnie pozwolić jego broni znaleźć się poza jej zasięgiem, w gotowości do ataku. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Pon Lut 18, 2019 12:08 am | |
| Jak grochem o ścianę. Do nieznajomego nic nie docierało. Nic. Kompletnie. Szedł w zaparte, pozbawiając Eliotta resztek cierpliwości. Pisarz rozdziawił usta spoglądając na rzekomego Evereta z gniewnym zdumieniem. Jego nonszalancja była... Okropna! Eliott nie znajdywał słów na to, co rozgrywało się w jego mieszkaniu. To był jakiś koszmar. - Nie będę z tobą dyskutował - obwieścił groźnym tonem i pomimo strachu, ruszył wgłąb mieszkania. Nie zdążył zrobić nawet dwóch porządnych kroków, gdy nagle z drugiego pokoju rozległ się krótki dźwięk wiadomości, przypominając Eliottowi gdzie dokładnie zostawił telefon. W tym samym momencie nieznajomy sięgnął po miecz, który z unaturalnianym świstem wysunął się z pochwy. Eliott pisnął jak panienka i odskoczył, przyklejając się do ściany całą długością pleców. Boże, zginie tu. Zostanie zaszlachtowany przez szaleńca! Tymczasem doskonałe, długie palce cospleyera poruszyły się w jakimś dziwnym geście i nagle wszystko, w co wierzył do tej pory Eliott Thompson rozsypało się w drobny mak, bowiem zobaczył coś, co wstrząsało podwalinami, na których stała rzeczywistość. Zobaczył magię. Czy raczej, dokładne jej odwzorowanie z kart książki, którą właśnie pisał. Jaśniejąca złotem, skrząca się w półmroku łuna tarczy była piękna i dokładnie taka jak ją sobie wyobrażał. - Jak to... jak to zrobiłeś? To jakaś sztuczka, prawda? To... - Odkleił się od ściany i ostrożnie, jak zlęknione zwierzątko, zbliżył się do błyszczącego tworu. Zgubił po drodze cały strach, zbyt zszokowany, by się bać. - ...To niemożliwe - mamrotał, wyciągając dłoń by dotknąć urzekającego złota. Opuszki palców, wbrew jego oczekiwaniom nie przeniknęły, a oparły się na nań, łaskocząc lekko jakby tarcza wibrowała niezauważalnie. W dotyku była twarda i chłodna, trochę jak...
Aldemar wyrzucił dłoń w przód i pośpiesznie nakreślił w powietrzu trzy znaki. To musiało wystarczyć. Błękitne światło roziskrzyło się formując zaklęcie - połyskliwą, półprzezroczystą tarczę ochronną. Na nic innego nie wystarczyło mu czasu. Miecz jednego z popleczników Zhorana uderzył w błękitną powierzchnię. Rozległ się wibrujący brzęk jakby stal starła się z kryształem.
- ...jak kryształ - wydukał. Przesunął otwartą dłonią po tarczy. Światło zaklęcia odbijało się w szkle jego okularów, ale i w szeroko otwartych w zachwycie i zdumieniu oczach. - Niemożliwe... - powtórzył i w końcu podniósł wzrok na stojącego w gotowości mężczyznę. Wbił spojrzenie w jego oczy. - Niemożliwe. Jaka była szansa, że na świecie istniała magia? Jaka była szansa, że to było prawdą, a nie jedynie jego szaleństwem? Może tak naprawdę był jakimś psychicznie chorym gościem, który właśnie leży przywiązany do łóżka w sali bez klamek i przeżywa jakiś atak psychozy? Ale nawet jeśli, to co więcej pozostawało mu jak po prostu przyjąć jako pewnik to, co widzi? Odjął dłoń od tarczy i po raz kolejny zmierzwił włosy palcami. Nie był pewien czy nieznajomy wcześniej miał coś, co mógłby wykorzystać do takiej sztuczki, ale był jeden sposób, by się tego dowiedzieć. Nagle chwycił tarczę obiema dłońmi, mocno, na tyle, by upewnić się, że nie wyślizgnie mu się z rąk. - Rozpleć zaklęcie - polecił i spiął się, czekając dowodu. Jeśli tarcza zniknie, rozpłynie się w powietrzu... Będzie musiał uwierzyć. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Pon Lut 18, 2019 5:28 pm | |
| Gospodarz zachowywał się kompletnie nieracjonalnie, a do tego zupełnie nie słuchał tego, co mag do niego mówił. Evereth poczuł delikatną irytację na kolejne, wypełnione buntem i złością, stwierdzenie. Tracili czas podczas tej pseudorozmowy, zamiast skupić się na sprawach faktycznie ich interesujących. Było zupełnie tak, jakby każdy z nich mówił w innym języku, którego drugi nie może zrozumieć i wyłapuje jedynie niektóre, brzmiące znajomo słowa. Niszczyciel Światów był niezmiernie cierpliwym mężczyzną, nauczony przez obserwację skrajnie niecierpliwego Zhorana, iż czasami… czasami wystarczy usiąść na brzegu rzeki i zaczekać, aż ciała wrogów zostaną przez nią przyniesione. Mógł przerzucać się kolejnymi stwierdzeniami i uprzejmymi sugestiami z kolorowowłosym, skoro ten w żaden sposób nie zamierzał go zaatakować. Zdobycie jego zaufania i sprawienie, by zechciał współpracować, nie mogło być zbyt trudne, nawet jeśli wymagało innego wysiłku, niż początkowo Evereth zakładał. Oczywiście, chciał zgładzić Aldemara jak najszybciej, ale niezależnie od tego, czy uda mu się to za dzień, czy rok, jego brat zniknie na dobre i nikt nie będzie o nim pamiętał. Taka nagroda była warta kilku dodatkowych chwil w irytacji. Poczucie bezsilności już od lat nie towarzyszyło złotookiemu magowi i nie zamierzał on tego nagle zmieniać, szczególnie nie w sytuacji, gdy jeszcze nie zdążył niczego konkretnego zyskać. Wszystkie te rozsądne rozważania zepsuło jednak przybycie zagrożenia, na które Evereth odpowiedział zupełnie odruchowo, nie zastanawiając się nad tym, jak jego towarzysz zareaguje na wyciągnięcie broni. Sam fakt, iż magia w końcu odpowiedziała i wybuchnęła spod symboli, tworząc tarczę, zaskoczył czarodzieja. Już niemal zdążył się pogodzić z tym, że na terenie domostwa nieznajomego nie będzie w stanie w żaden sposób użyć swoich mocy. Narysował zaklęcie bez namysłu, nauczony wieloma latami doświadczenia, nie zastanawiając się nad tym, czy tym razem ono zadziała. I zadziałało. Głos kolorowłosego natychmiast skupił uwagę Everetha. Znajdowali się na jego terenie, więc zapewne wiedział więcej o źródle dźwięku i tym, czy stanowi ono dla nich zagrożenie. Mag obrócił głowę w kierunku gospodarza, czekając raczej na jakieś wyjaśnienie, niż kolejne pytania. Postawa chuderlawego osobnika mówiła jednak więcej, niż jego słowa. Nie był on w żaden sposób zaalarmowany podejrzanym dźwiękiem, który rozległ się w głębi jego mieszkania - za to zainteresował się magiczną tarczą. Niszczyciel Światów nie mógł być pewien, że źródło dźwięku nie zaszkodzi jemu, ale zdecydował się częściowo opuścić miecz i większość uwagi poświęcić gospodarzowi. - To magiczna tarcza. Ishamael - mruknął ciszej, ale wciąż wyraźnie zaznaczając kolejne sylaby zaklęcia, które wyrysował w powietrzu. Zdumienie pisarza i ciągłe niedowierzanie wywołały w Everethcie większy dyskomfort. Tworząc zaklęcie, które miało go przenieść do najpotężniejszej istoty, brał rzecz jasna pod uwagę ryzyko wylądowania, mówiąc wprost, pod niewłaściwymi drzwiami. Nie miał wiedzy i doświadczenia Zhorana na polu magicznym i chociaż był bystry i chłonął wiedzę z zaskakującą łatwością, nie mógł nadrobić dziesiątek lat nad księgami i niesamowitą ilością zaklęć, które nie poszły po myśli ich stwórcy. Evereth był młody jak na czarodzieja pozbawionego mistrza, ale braki uzupełniał cierpliwością i zdeterminowaniem. Nie popełniał błędów, których nie mógł odwrócić, nie był zmuszony posunąć się do czegoś, czego by żałował. Brał pod uwagę możliwość trafienia do niewłaściwej osoby, byłby głupcem, gdyby o niej nie pomyślał, ale jednak rzeczywistość go zaskoczyła. Kolorowowłosy, dotykający magicznej tarczy niczym cennego, niespotykanego artefaktu, całkowicie zbił go z tropu. Przez chwilę Evereth po prostu na niego patrzył, obserwując umiarkowanie ostrożne ruchy okularnika, a później odwzajemniając jego zszokowane spojrzenie swoim, wyrażającym ostrożne pytanie. W tym momencie oddzielała ich w tym momencie od siebie jedynie magiczna tarcza i może dwie stopy pustej przestrzeni. Dopiero w tym momencie Evereth zdał sobie sprawę, jak niski i mizerny był gospodarz i jak bardzo nie wpasowywał się w schemat typowej, nawet umiarkowanie potężnej, istoty. Ani nawet na maga. Brunet drgnął z zaskoczeniem, gdy bez ostrzeżenia pochwycono jego tarczę, a później jeszcze wydano polecenie. Uniósł brew wysoko, obniżył całkiem miecz i przez krótką chwilę po prostu wpatrywał się w drugiego mężczyznę, spiętego i gotowego do jakiegoś ataku… którego źródło nie wydawało się sensowne w oczach Everetha. Ostatecznie jednak mag nie widział powodu, by go nie posłuchać - szczególnie dlatego, że kolorowowłosy stojąc przed nim i trzymając świetlistą tarczę w obu dłoniach, czynił z siebie samego barierę. W tym momencie nic nie mogło zagrozić Niszczycielowi Światów, przynajmniej nic, co znajdowało się za nieznajomym… czyli również cokolwiek, co wydało tamten niepokojący dźwięk. Mag poruszył palcami, rozmywając trzymające w ryzach magię symbole. Świetlista osłona rozpłynęła się w powietrzu, w jednej chwili przechodząc z twardego, delikatnie drżącego kryształu w półprzezroczysty obłok, coraz to rzadszy i rzadszy, w kilka sekund znikając, jakby nigdy go nie było. Tak, jak powinien zniknąć Aldemar. To, że kolorowowłosy użył dokładnie słów “rozpleć zaklęcie” wzbudziło w Everethcie pewną nadzieję. Może jednak mężczyzna przed nim nie był żadnym szaleńcem i odrobina cierpliwości… oraz przypadkowy pokaz magii… sprawią, że rozmowa z nim stanie się bardziej sensowna i doprowadzi Niszczyciela Światów do jakiejś konkluzji? Odkrycia, czy trafił pod właściwy adres, czy powinien wrócić do swojego zamku (konkretnie, to ruin zamku Zhorana) i spróbować wymyślić inne symbole, a następnie wpleść je w zaklęcie. Wrócić… To też mogło być bardziej problematyczne, skoro nie mógł stwierdzić przy pomocy magii, gdzie właściwie się znalazł. Cóż, wszystkimi problemami na raz nie mógł się zająć, wobec tego skupił na tych najbliższych i najprostszych do rozwiązania. - Kim jesteś? Słyszałeś o mnie i rozpoznałeś, wiesz o magii, więc dlaczego jesteś zaskoczony? - spytał ostrożnie, wykorzystując wolną dłoń do podniesienia płaszcza, by wsunąć pod niego miecz. Poprawił następnie materiał, wygładzając go w odpowiednich miejscach, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Przechylił się odrobinę w stronę nieznajomego, rozsuwając bardziej nogi, by zmniejszyć ich różnicę wzrostu na tyle, by przypadkiem nie został zinterpretowany (znowu) jako zagrożenie. Chciał do czegoś dojść w tej rozmowie, a od początku wywoływał w kolorowowłosym wyłącznie przerażenie i złość - i jasne, na tej podstawie też można było wybudować konieczną dla Everetha relację, ale w tym momencie nie było takiej konieczności i co najwyżej sprawiała ona więcej problemów, niż oferowała korzyści. Zastraszyć można było w każdej chwili, natomiast zdobyć zaufanie… do tego potrzeba było czasu i czegoś więcej, niż paru odpowiednio wypowiedzianych słów. - Gdzie właściwie się znalazłem? |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Pon Lut 18, 2019 7:34 pm | |
| Trzymał tarczę kurczowo jakby była ostatnim ogniwem łączącym go z rzeczywistością. - Tak, magiczna tarcza, wiem, rozpleć ją - ponaglił ignorując zdziwienie czarodzieja, a potem czekał. I doczekał się szybciej niż w ogóle był gotów zmierzyć się z prawdziwością zdarzenia. Place czarodzieja rozmyły błyszczące symbole, a z nimi chłodny kryształ tworu, na którym Eliott mocno zaciskał palce. Po prostu, przecząc logice, rozpłynął się w powietrzu. Pisarz przez chwilę stał z rozdziawionymi ustami patrząc w miejsce gdzie powinna być tarcza i nie dowierzając. Potem, jak w zwolniony tempie uniósł dłonie do oczu i przyjrzał się im. Nic, zero. Żadnego pyłu, koloru, wilgoci, czegokolwiek, co sugerowałoby, że to była jedynie zwykła sztuczka. Otumaniony wniósł spojrzenie na mężczyznę. - Daj... Daj mi chwilę, ok? - Przeczesał palcami włosy i rozejrzał się po mieszkaniu. Od czego miał zacząć? Co zrobić? Jak wytłumaczyć? Drzwi! Tak, musi najpierw zamknąć drzwi. Podbiegł do nich i zatrzasnął. Zamknął na klucz i oparł się o nie plecami, oddychając jakby przebiegł maraton. W jego krtani zupełnie nagle zaczął narastać nerwowy chichot. Przetarł dłońmi twarz. Nie mógł w to uwierzyć. Przecież to zmienia... wszystko. Po chwili spojrzał wprost na Everetha i z równą werwą z jaką pokonał odległość do drzwi, pokonał i tę do niego. Chwycił go za ramiona, bez wahania i strachu, jakby wszystko, co poprzednio powiedział nie miało już znaczenia, i posadził na fotelu, przy którym tamten wciąż stał. - Nie wiem jak to możliwe, ale... o boże, to takie głupie. - Pokręcił głową, śmiejąc się z niedowierzaniem. Na pewno musiał teraz wyglądać na szalonego, ale nie dbał o to. Kto na jego miejscu pozostałby przy zdrowych zmysłach? Zrobił krok do tyłu i przyjrzał się mężczyźnie z nowym zainteresowaniem. Nieznajomy doskonale oddawał Everetha. Jego dostojeństwo, nonszalancję, doskonałą aparycję... wszystko. Udawał go doskonale, bo był Everethem! Nie żadną podróbką, a najprawdziwszym Niszczycielem Światów! - Jesteś dokładnie taki, jakim sobie ciebie wyobraziłem - stwierdził zafascynowany, wciąż kręcąc głową. - Dokładnie taki sam. Dokładnie. Nawet... - Uniósł dłoń o chudych, drżących teraz palcach, do policzka Everetha, a gdy tamten ostrzegawczo złapał go za nadgarstek, nawet nie starał się wyrwać. Drugą dłonią chwycił za trzymającą go rękę i przyciągnął sobie przed oczy. - ...Nawet pierścienie Zhorana. - Przeciągnął kciukiem po złotym sygnecie z rubinem, w którego wnętrzu zdawał się pełgać maleńki płomyk. - Ognista Burza... - Był kompletnie otumaniony zjawiskiem, zupełnie zapominając o strachu. Zapominał też o manierach i zawstydzeniu, przeciągając po palcach maga własnymi w pieszczotliwym geście twórcy zachwyconego tworem. Dopiero po chwili tknęło go, ze zbyt długo wpatruje się w lśniące kamienie pierścieni i jasną skórę silnej, dużej dłoni. Puścił i przycisnął dłonie do czerwieniących z ekscytacji policzków. - Jestem... jestem twoim twórcą - wyznał na wydechu i zamilkł z na wpółotwartymi ustami, najwyraźniej samemu do końca nie wierząc w to co mówi. - Nie wiem. Nie wiem jak to się stało, ale wyszedłeś z książki. Mojej książki... Nie... to nie może być prawda. Przecież... - Przycisnął dłoń do czoła i błędnym wzrokiem przebiegł po suficie. - Przecież magia nie istnieje. Takie rzeczy nie istnieją... Potrzebował jeszcze jednego dowodu. Jeszcze jednej rzeczy, która utwierdziłaby go, że nieznajomy nie robi go w balona. - To na pewno nie była sztuczka z tą tarczą? - Powrócił wzrokiem do Everetha, nerwowo poprawiając okulary, które zsunęły się na czubek ostrego nosa. Zmarszczył brwi, zastanawiając się wyraźnie, a już po chwili unosił do góry wskazujący palec. - O, wiem! Stwórz lancę. Świetlistą lancę. Wiem, że potrafisz, bo rozwalałeś nią ostatnio rumowisko w lochach Zhorana, kiedy chciałeś odzyskać część jego zapisków. Stwórz ją. Potrzebuję dowodu. Potem... potem wszystko ci wyjaśnię. - Brzmiał desperacko, ale miał to gdzieś. - Tylko nie rozwal mi domu. Po prostu pokaż mi ją i rozpleć. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Pon Lut 18, 2019 11:48 pm | |
| Zachowanie kolorowowłosego od momentu, w którym na jego oczach pojawiła się tarcza, całkiem straciło na racjonalności. Jak na osobę, która dobrze wiedziała, czym jest magiczna tarcza (jak można było sądzić po jego słowach), to co robił zdawało się podwójnie bezsensowne. Nerwowe ruchy, skakanie po domostwie i roztrzepywanie włosów zaniepokoiły Everetha, ale w chwili, w której został posadzony na fotelu i jego towarzysz zaczął niepokojąco się śmiać, mag zdał sobie sprawę, iż być może jednak jest zagrożony. To, że kolorowowłosy nie zaatakował go w żaden magiczny czy fizyczny sposób nie oznaczało, iż nie stanowił zagrożenia. Evereth niejednokrotnie widział, jak pozornie spokojny i opanowany Zhoran wybucha szaleństwem i zmiata z powierzchni ziemi bogu ducha winnych nieszczęśników. A przecież istota, której poszukiwał, miała być potężniejsza od jego dawnego (i przymusowego) mistrza. Mag ostrożnie rozsunął nogi, wzmacniając swoją pozycję, poprawił pochwę z mieczem, która dziwnie zaczęła odstawać przez zahaczenie o jeden z podłokietników, a potem… znieruchomiał, dostrzegając uważne spojrzenie swojego towarzysza. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł się… niepewnie. Wzrok, który prześlizgiwał się po jego ciele, nie był tym, do jakiego Evereth przywykł. Nie miał za zadanie wyrażać uznania, przerażenia bądź pociągu seksualnego, ale… ale satysfakcję. Zupełnie tak, jakby Niszczyciel Światów znów został przez kogoś stworzony i ta osoba oceniała, na ile nadawał się do zadania, które mu wyznaczyła. Na ile rozwinął się w ciągu ostatnich kilku lat i czy było to wystarczające. Na długo przed śmiercią Zhorana zdecydował, iż nikt więcej nie wykorzysta go w taki sposób. Nikt nie będzie mu już panem i stwórcą, sam będzie sobą rządził i ponosił wyłącznie konsekwencje własnych decyzji. Pochwycił dłoń mężczyzny, rzucając mu ostre spojrzenie, sugerując by przypadkiem się nie zapędzał ze swoim szaleństwem i dotykiem. Zaraz drgnął ze zdumieniem, gdy jego ostrzeżenie zostało w tak brutalny sposób zignorowane. W pierwszej chwili zapragnął wyrwać rękę z uścisku, ale niemożliwe do pomylenia uwielbienie w głosie i zachowaniu kolorowowłosego kazało mu wstrzymać się z tą potrzebą. Nie pożałował swojej decyzji, ponieważ kolejne słowa mężczyzny wstrząsnęły Everethem do głębi. Niewiele osób znało pochodzenie magicznych pierścieni, a jeszcze mniej z nich faktycznie orientowało się w tym, jakie nosiły nazwy i co umożliwiały. Nieznajomy wiedział więcej, niż wiedzieć powinien, a oświadczenie “jesteś dokładnie taki, jakim sobie ciebie wyobraziłem” spowodowało, że przez ciało maga przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nie miał w zwyczaju obawiać się ludzi, szczególnie wyglądających tak niepozornie jak stojący przed nim okularnik, ale w tym momencie poczuł prawdziwy strach. Wycofał dłoń, odruchowo dociskając ją do piersi, patrząc z dołu na mężczyznę z obawą, która szybko zmieniła się w konsternację. - Słucham? - powiedział, odrobinę przytłumionym głosem. Był niepewny. Zagubiony wręcz - coś, od czego zdążył się już odzwyczaić. Słowa nieznajomego nie miały żadnego sensu - znowu - ale ich znaczenie w jakiś sposób przeniknęło do jestestwa Everetha. W jednej chwili był potężnym magiem, Niszczycielem Światów, bratem Aldemara, pewnym swojego celu i miejsca na świecie, a w drugiej pojawił się w jego świadomości dyskomfort. Zignorował kolejne nerwowe ruchy mężczyzny, pospiesznie przesuwając spojrzeniem po mieszkaniu, w jakim się znalazł. Przedmioty, dziesiątki przedmiotów, których celu nie znał lub których celu mógł się domyślić, ale nijak nie pasowały do tego, co już w swoim życiu widział. Dziwne przejście… Symbole… Niejasne słowa, dla niego pozbawione znaczenia. Zdenerwowanie kolorowowłosego i jego nietypowy wygląd. Niszczyciel Światów był prawdziwy. Pamiętał całe swoje życie, pamiętał złość i cierpienie, lata pod pieczą Zhorana, wszystkie zaklęcia, których się nauczył i które stworzył. Nie “wyszedł” z żadnej powieści, a już na pewno nie z takiej, którą stworzył ten niepozorny, chuderlawy mężczyzna. Jego magia działała, a skoro tak, nie została skonstruowana przez kogoś… Najpotężniejszą istotę… Evereth zamrugał, przywołany z powrotem do rzeczywistości (ale jakiej?). - Jaka sztuczka? - mruknął niewyraźnie, zamrugał i zmusił się do skupienia na kolejnych słowach mężczyzny. Obawa, która go opanowała, musiała zniknąć. Odejść. Był Niszczycielem Światów, nie roztrzęsionym dzieciakiem, który wierzy w słowa pierwszego lepszego okularnika, na którego trafił. Ultimatum roztrzęsionego nieznajomego było tym, co przelało czarę goryczy. Nikt nie wydaje poleceń Everethowi, nie jeśli chce dożyć kolejnego poranka. Mag podniósł się gwałtownie, a jego płaszcz zafalował, jakby zadął w niego wiatr, chociaż znajdowali się w szczelnie zamkniętym pomieszczeniu. - Nie będziesz mi wydawać poleceń - wysyczał ostrzegawczo, chwycił kolorowowłosego za szyję i zacisnął na niej palce, na tyle by podkreślić swoją złość, ale nie realnie zagrozić życiu mężczyzny. Złote oczy zalśniły, przez moment przywodząc na myśl kocie spojrzenie, a górna warga uniosła się delikatnie, prezentując równe, białe zęby i delikatnie zaostrzone kły. Uniósł drugą dłoń do góry, dokładnie na poziom oczu nieznajomego i poruszył palcami tuż przed jego nosem, rysując tym razem bardziej skomplikowane symbole, z łatwością i lekkością człowieka, który nie tylko znał zaklęcie na pamięć, ale samodzielnie je stworzył. Kolorowowłosy mógł poczuć, jak jego stopy odrywają się od podłoża, a ciało nieprzyjemnie tężeje, jednocześnie unoszone do góry i pozbawiane czucia. W ciągu kilku sekund różowa grzywka nie tylko znalazła się ponad głową Everetha, ale zahaczyła o salonową lampę. Ciało gospodarza oplotły cienkie, złociste linki, przywodzące na myśl anielskie włosy lub pajęczynę, przywiązując go z jednej strony do sufitu, z drugiej zaś - do dłoni, która wyrysowała symbole w powietrzu. W jednej chwili roztrzęsiony i rozstawiający po kątach gospodarz zmienił się w marną muchę, uwięzioną w skomplikowanych splotach, zaciskających się i powielających tym szybciej, im bardziej próbował się uwolnić. - Rohan smaerokh - powiedział, z nieprzyjemną satysfakcją mężczyzna. Poruszył palcami trzymającymi zaklęcie, podkreślając skąd też się ono wzięło, a następnie elegancko ukłonił, jakby dokonał właśnie niesamowitego przedstawienia… co, w zasadzie, było prawdą. Jego uśmiech był całkiem szeroki, demonstrujący zadowolenie ze zwycięstwa i sugerujący nieprzyjemności, których odbiorcą będzie nie kto inny, jak uwięziony mężczyzna. - Skąd wiesz, kim jestem i co zrobiłem? Kim ty jesteś? Gdzie się znalazłem? - powtórzył pytania, znów nonszalancko opierając się bokiem o fotel. - Czy to ty mnie tu przywołałeś, a nie ja się przeniosłem? Z jakiej książki “wyszedłem”? |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Wto Lut 19, 2019 1:00 am | |
| Obiecał, że wszystko wyjaśni, ale przecież sam nie pojmował jeszcze sytuacji w całości. Do tego przez szok i ekscytację kompletnie zapomniał z kim ma do czynienia. Evereth, o ile tylko był prawdziwy, nie był już postacią na kartach książki. Stał przed nim i wyciągał w nioski, patrzył na nie przez pryzmat swoich doświadczeń i to na pewno poskutkowało tym, co zdarzyło się później. Eliott jęknął zaskoczony, kiedy dłoń maga błyskawicznie zacisnęła się mu na szyi. Naraz lęk ponownie chwycił go w swoje szpony, osiadając lodową bryłą w żołądku. Pisarz nie szarpał się. Spojrzał szeroko otwartymi oczami w hipnotyzujące złoto oczu maga i poczuł... jak strach zaczyna ponownie przeradzać się w ekscytację. Idealny. Oderwał wzrok od jego twarzy, skupiając się na kreślonych palcami znakach. Nie znał gestów. Nigdy ich dobrze nie opisał, ale już po chwili nie tylko poczuł, ale i zobaczył wynik zaklęcia. Uniósł się pod sufit, bezwładny i związany połyskliwymi nićmi. Kolejny pokaz magii, ale też cech charakteru dowiódł wszystkiego. Musiał uwierzyć. I wierzył. Wisząc, czuł, że powinien być przerażony, ale myśli miał wyblakłe od niesamowitości. Uwieszony nad ziemią, nieprzyjemnie odrętwiały, nadal się uśmiechał. Spoglądając z zachwytem na złote linie magii, pokręcił z niedowierzaniem głową. - Rohan smaerokh - powtórzył bezbłędnie. To były jego własne słowa do cholery. On jako jedyny mógł wymawiać je zupełnie prawidłowo. - Niesamowite. - powiedział z nieukrywanym uznaniem, jeszcze kilka sekund podziwiając misterność zaklęcia. Potem znów spojrzał na Everetha. - Oczywiście, że nie będę wydawał ci poleceń. Przecież, na boga, jesteś Niszczycielem Światów. - Wyszczerzył się radośnie. Nie kpił. Był zupełnie szczery, bo doskonale znał człowieka... istotę, która stała przed nim. A przynajmniej w tej chwili tak mu się wydawało. Mógłby po rozczulać się jeszcze nad świetnością własnego tworu, ale niestety czas na zachwyty kurczył mu się niewyobrażalnie szybko. Musiał jakoś załagodzić sprawę, bo wściekły mag gotów był go zabić. Co do tego Eliott nie miał żadnych wątpliwości. Stworzył go przecież bezwzględnym. - Już wszystko tłumaczę - podjął, nawet nie prosząc mężczyzny, by go uwolnił. Wisiał w jego splotach luźno i tylko wciąż błyszczące oczy zza szkłami okularów oraz lekko drżące wargi, zdradzały wzburzenie. - Wiem, bo... - Zawahał się. To, co zamierzał powiedzieć byłoby dokładnie tym, co Evereth zrobił jemu, wparowując do mieszkania i żądając bóg wie czego. Byłoby zaprzeczeniem rzeczywistości. Eliott zdając sobie z tego sprawę, zdecydował się powiedzieć to łagodniej. Westchnął ciężko i kręcąc głową, pochylił ją, co poskutkowało zsunięciem się z nosa okularów. - Cholera - syknął. Był krótkowidzem. Bez okularów Evereth był niewyraźnym zlepkiem barw. Niestety uwięziony Eliott nic nie mógł na to poradzić, więc westchnąwszy raz jeszcze, podjął na nowo. - Jestem Eliott. Eliott Thompson i jestem pisarzem. - Uśmiechnął się, próbując wyglądać naturalnie pomimo nienaturalnych okoliczności i swojego bardzo... niewyjściowego stroju . - Miejsce, w którym się znalazłeś jest... moim światem. To zaklęcie, którego użyłeś żeby odnaleźć istotę zdolną zniszczyć Aldemara, jakimś przedziwnym cudem wysłało cię do mnie. - Chciał wzruszyć ramionami, ale złote linie jedynie mocniej się na nim zacisnęły. Skrzywił się lekko. - Nie wiem jak to możliwe, ale... - Jak to powiedzieć, jak to wyjaśnić? Chyba nie było na to żadnych ładniejszych, delikatniejszych słów. - Napisałem Kroniki Themoiry - wyznał, starając się brzmieć spokojnie i łagodnie pomimo ekscytacji. - Osiem tomów powieści traktującej o losach Aldemara Jasnego i jego przyjaciół. No i rzecz jasna Zhorana. Mój wydawca zażyczył sobie żebym stworzył kolejny tom i jestem w trakcie jego pisania. Zapukałeś do moich drzwi dokładnie w momencie gdy pisałem... - Zmrużył oczy próbując z chaosu myśli wyłuskać fragmenty niedawno pisanego tekstu. - "Evereth wiedział jednak, że droga, którą podąża jest właściwa. Ruszył nią pewnie, śmiało pukając do drzwi nowej rzeczywistości." - zacytował sam siebie. - Możesz sam zobaczyć, w drugim pokoju... - Wskazał brodą w kierunku otwartych drzwi do gabinetu. - ...na ekranie wszystko jest napisane. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Pon Lut 25, 2019 1:39 am | |
| Zachwyt w oczach uwięzionej w magicznych splotach ofiary nie pasował do sytuacji, w jakiej się znalazła. Evereth po raz kolejny zaczął się zastanawiać nad zdrowiem psychicznym kolorowowłosego mężczyzny. Gdyby nie fakt, iż znajdowali się w miejscu wypełnionym przedmiotami, których mag nigdy wcześniej nie widział, uznałby go za szalonego natychmiast i nie poświęcił mu ani chwili dłużej. Sytuacja jednak wymagała większej cierpliwości i ostrożności w ocenie, nawet jeśli Niszczyciel Światów zaczął skłaniać się ku zakończeniu bezsensownego dialogu. Gładkie zapewnienie gospodarza ani trochę nie wzbudziło zaufania w czarodzieju, podobnie jak powtórzone w perfekcyjny sposób zaklęcie. Z chwili na chwilę nieznajomy stawał się nie tylko coraz bardziej szalony, ale też i coraz bardziej… groźny. Evereth, wbrew temu, co mężczyzna sądził, nie był przesadnie brutalnym człowiekiem. Większość kłopotów i manipulacji najlepiej rozwiązywało się stosując odpowiednie groźby i obietnice, a nie masakrując przypadkowych stajennych (jak robił Zhoran). Gdyby jednak mag poczuł, iż znajduje się w realnym zagrożeniu i konieczne jest użycie realnej siły, zareagowałby bez zawahania. Tego nauczyło go życie i nie miał zamiaru popełniać błędów, które jego poprzednika doprowadziły do śmierci. - Do rzeczy - polecił ostro, podnosząc głos, podkreślając bardzo niepewną sytuację kolorowowłosego. Facet, zamiast gadać od rzeczy, powinien wreszcie wziąć się w garść i zaserwować mu jakieś odpowiedzi, jeśli chciał dożyć następnego poranka. Krótki, zupełnie przypadkowy pokaz bezbronności, w jakiś niejasny sposób zadziałał na Everetha, który zmniejszył odległość pomiędzy sobą, a uwięzionym mężczyzną z zamiarem podniesienia mu okularów i nałożenia ich z powrotem na nos. Mag dosłownie w ostatniej chwili przywołał się do porządku i znieruchomiał, powstrzymując przed odruchem. To, jak żałośnie i niepewnie w tym momencie wyglądał nieznajomy… Elliot Thompson… wzbudzało w Niszczycielu Światów pragnienie zaopiekowania się nim. Coś, co Evereth odczuwał bardzo rzadko, a jeszcze rzadziej pozwalał sobie na demonstrację tej czułości. Gdyby jego aktualnym celem nie było dotarcie do wszechpotężnej istoty zdolnej zgładzić Aldemara, a znalezienie się w łożu na kilka przyjemnych chwil w niezgorszym towarzystwie, zapewne dałby sobie pofolgować tej potrzebie. Dla kochanków mógł być delikatniejszy i mógł traktować ich z opiekuńczością, której nikt rozsądny by po nim nie oczekiwał. Eliott jednak nie był jego najnowszą zdobyczą, a przynajmniej nie w tym znaczeniu. Mag musiał skupić się na zadaniu, na słowach mężczyzny, na informacjach i odpowiedziach, które w końcu wypłynęły na światło dzienne. Coś w Niszczycielu Światów jednak protestowało, usilnie próbując zatamować kolejne słowa wypływające spomiędzy ust wiszącego i uwiązanego człowieka. Evereth z chwili na chwilę musiał wysilać się coraz bardziej, by nie słyszeć wyłącznie dźwięków, ale też pojąć sens wypowiedzi kolorowowłosego. W jednej chwili poczuł się rozdarty pomiędzy przemożnym pragnieniem odrzucenia wszystkiego, co mówił Eliott, a zaskakującą pewnością, iż jego słowa były prawdziwe. Chłód otulił maga nieprzyjemnie, przylegając do jego skóry, do jego gardła i nozdrzy. Przez moment brunetowi wydawało się, iż nie tylko nie jest zdolny nabrać powietrza do płuc, ale zaraz umrze, porażony zaklęciem, którego nie dostrzegł ani nie usłyszał. Przerażenie, które wyciągnęło ku niemu zachłanne łapy i wzięło w posiadanie, nie brało jeńców. To nie było ostrzeżenie, to nie była groźba. Chłodne fakty, zupełnie nieracjonalne, a jednak oczywiste i właściwe, przygniotły złotookiego na moment, wyrzucając z jego głowy wszystkie inne myśli, oprócz koszmarnego strachu. Nie było już tamtego hałasu. Nie było już Aldemara. Nie było już Zhorana. Jego życie było kłamstwem. Jego życie… nie było nawet życiem. Gdyby pisarz wciąż miał na nosie okulary, zobaczyłby rozszerzone z paniki oczy, rozchylone usta, rozpaczliwie próbujące nabrać powietrza, zaciśnięte pięści i nienaturalną bladość na pięknej twarzy maga. Na szczęście (lub nie), uświadomienie sobie prawdy o własnej egzystencji, Evereth zaliczył w zasadzie bez świadków. Jedyne, co mogło świadczyć o chwilach, jakie przeżywał, było nieprzyjemną, wydłużającą się nieznośnie ciszą. Powieść. Niszczyciel Światów nie powiedziałby do końca, iż “ruszył pewnie” ku jakiejkolwiek rzeczywistości. Oczywiście, nie zawahał się, bo i nie wiedział, czy zaklęcie w ogóle zadziała, nie było czego się obawiać, ale do przekonania o słuszności własnego postępowania było mu daleko. Bardzo, bardzo daleko. Nie miał pojęcia gdzie zmierza i ku czemu, jak miałby w takiej sytuacji być czegokolwiek pewien? Ściśnięte z nerwów gardło wreszcie dało za wygraną, a z gardła mężczyzny wydarł się na wpół stłumiony charkot, zmieszany ze świstem. W końcu udało mu się nabrać powietrza, a nieprzyjemnie stężałe ciało odrobinę się rozluźniło. To było niemożliwe. Zupełnie niemożliwe. Mag, niemal jak zaczarowany, ruszył ku drugiemu pomieszczeniu, zapominając zarówno o niepokojącym potencjalnym źródle dźwięku oraz własnej niewiedzy dotyczącej tego, czym w zasadzie jest ekran. Nim jednak do Everetha dotarł bezsens sytuacji, w jakiej się znalazł, jego oczom ukazało się wnętrze pokoju i… świecący przedmiot, którego złotooki nigdy wcześniej nie miał okazji zobaczyć. Naturalną reakcją byłby strach, dobycie miecza i stworzenie tarczy - a później przepchnięcie ku podejrzanej rzeczy nikogo innego, a gospodarza. Niszczyciel Światów wciąż jednak znajdował się pod wpływem szoku i daleko mu było do racjonalnej analizy sytuacji. Tak naprawdę, czy istniała w ogóle jakakolwiek możliwość, by mógł coś sensownie przenalizować? Pojąć? Przecież tak naprawdę nie istniał. Czy mógł zginąć? Czy mógł zginąć w tym świecie, z dala od swojego własnego? Jego magia działała, oddychał, a więc teoretycznie… ale przecież pisarz, Eliott Thompson, nie tworzył. Nie pisał, a zatem nie mógł pozbawić życia żadnego ze swoich bohaterów. Cała ta sytuacja wydawała się nie tylko najgorszym koszmarem, ale też i jedną, wielką pomyłką. Evereth zbliżył się do świecącej ramy od obrazu, zmrużył oczy i… zdał sobie sprawę, iż po raz kolejny patrzy na symbole, których nigdy wcześniej nie widział. Nie miał jak pojąć ich znaczenia, nie istniała możliwość, by mógł sprawdzić, czy kolorowowłosy mówił prawdę, czy kłamał. Chyba, że… Evereth poruszył palcami owiniętymi magicznymi splotami, rozmywając w powietrzu symbol. Nie czekał, aż złote nici rozpłyną się całkowicie i uwolnią pisarza - od razu zaczął rysować kolejny znak przed sobą, kierując moc ku dziwnemu płótnu, którego nie odważył się dotknąć, ale które - najprawdopodobniej - było wspomnianym przez Eliotta ekranem. Złota poświata pokryła wąską skrzynię dokładną, grubą warstwą, a na jej powierzchni uformowały się słowa, które mag potrafił odczytać bez żadnego wysiłku.
Najpierw była ciemność. Ciemność, głębia tak wielka, iż nie tylko poczuł się nic nieznaczący, ale wręcz przygnieciony ogromem. Czerń pochłonęła go, objęła, rozciągnęła, a później zmiażdżyła. Krzyczał - a przynajmniej tak sądził, ale nie słyszał żadnych dźwięków. Nie słyszał siebie, nie słyszał własnych myśli. Ogarnęło go przerażenie, ból tak wielki, iż śmierć wydawała się przy nim śmieszna.
A po chwili wszystko ustało. Ciemność zamknęła się nad nim, a potem wyrzuciła go na brzeg nowego świata niczym rozbitka u brzegu nieznanego lądu. Nie poznawał miejsca, w którym się znalazł. Nie przypominało niczego, co znał. Nie było już znajomego chłodu przepastnych lochów zamku Zhorona. Na ich miejscu pojawiły się dziwne przedmioty, jaskrawe barwy, niepokojące dźwięki. Evereth wiedział jednak, że droga, którą podąża jest właściwa. Ruszył nią pewnie, śmiało pukając do drzwi nowej rzeczywisto…
To nie było możliwe. To musiało być możliwe. Oparł się wolną dłonią o stół, na którym leżał podejrzany przedmiot i zmusił się do kolejnych wdechów i wydechów. Nie mógł panikować. Nie mógł dawać się przerażeniu. Miał misję do wykonania, miał za zadanie zemścić się, pozbawić Aldemara egzystencji, zająć należyte miejsce… To wszystko było śmieszne. Usiadł ciężko na fotelu, pozwalając palcom opaść i kolejnemu zaklęciu rozpłynąć się w niebycie. Kim jestem? Jego spojrzenie przykuł przedmiot leżący na stole, obwiązany dookoła czegoś, przypuszczalnie przedmiotu do… dźgania ludzi lub pisania. Evereth przesunął dłoń po drewnianej powierzchni, ostrożnie pochwycił niewielką monetę, zawieszoną na skórzanym rzemieniu. W pierwszej chwili pomyślał, iż to był jego wisior, szczęśliwy symbol, którym obdarował Aldemara jeszcze w dzieciństwie. Kontakt z metalem rozwiał jednak te wątpliwości. Pomimo, iż przedmiot był do złudzenia podobny, bez dwóch zdań nie został stworzony z przetopionego srebra. Był też zbyt gładki, niemal nowy, w porównaniu do tego, jaki powinien być po kilkudziesięciu latach właściwy, aldemarowy naszyjnik. A jednak… był niesamowicie podobny. Odpowiedni. Do uszu Everetha doszły kroki. Odruchowo wzmocnił uścisk na monecie i przyciągnął ją ku sobie, zaraz chowając w jednej z kieszeni spodni. Zdecydowanie nie był to właściwy wisior. Był zbyt lekki, niemal delikatny, gotów złamać się pod zbyt nieuważnym naciskiem. A jednak tak podobny… Skąd miał go Eliott Thompson? Nie. Nie. Nie. Bo go stworzył. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Czw Lut 28, 2019 12:01 am | |
| Eliott skrzywił się, słysząc charczenie. Spodziewał się, że po nim nastąpi jakiś przerażający wybuch agresji i w myślach już żegnał się z życiem, kiedy mag nagle po prostu wyszedł, najwyraźniej dając się przekonać. Pisarz wypuścił powietrze z płuc, dopiero teraz zauważając, że wstrzymywał je w przejęciu. Poszło lepiej niż się spodziewał. Nie zginął, a mag nie zmienił się w dymiący krater. Na pewno był jednak wzburzony. Pisarz nie dziwił się mu ani trochę, przecież doskonale go rozumiał. Jego życie też wywróciło się do góry nogami. To, co wydarzyło się dzisiejszej nocy może zmienić dosłownie wszystko. Całe postrzeganie rzeczywistości... Albo po prostu był szalony i przeżywał jakiś atak psychozy. Ale wszystko było tak niesamowicie realne... Eliott starał się poukładać informacje, ale nie mógł się skupić. Było mu trochę zimno, albo może to z nerwów się tak trząsł? Westchnął drżąco, starając się rozluźnić i dokładnie w tym momencie magiczne nici rozpłynęły się, a on runął na ziemię. Jęknął i zaklął, kiedy przy upadku wykręcił sobie kostkę. Przez chwilę syczał, podskakując na jednej nodze. - Boże, mam nadzieję, że nie skręcona... - jęknął do siebie, przysiadając na fotelu. Przez krótką chwilę biadolił nad urazem, ale kiedy ból odpuszczał, coraz częściej zerkał w kierunku gabinetu. Evereth nie wychodził. Może... zniknął? Ta myśl jednoczenie zasmuciła go i podniosła na duchu. Kilka sekund wahał się jeszcze, ale w końcu wstał i ostrożnie zbliżył się do drzwi, utykając. Uchylił je lekko i zerknął do wnętrza. Był. Nie zniknął. Siedzący na jego starym, biurowym krześle Evereth, oświetlony jedynie mdłym blaskiem z ekranu komputera, wydawał się upiornie blady. Czy cienie wokół niego jakoś się poruszają? Wzdrygnął się i spróbował skupić na obliczu maga. Niestety nie mógł dostrzec szczegółów, bo kompletnie zapomniał o okularach. Odruchowo zmrużył oczy. - E... Evereth? - przywołał go łagodnie, nie chcąc narażać się na szaleństwo czarnoksiężnika, który właśnie dowiedział się, że jego życie było... powieścią. - Przeczytałeś? - upewnił się, krzywiąc się w grymasie, który przypominał uśmiech, ale tak wykrzywiony niepokojem i zażenowaniem, że wyglądał okropnie kwaśno. Sądząc jednak po tym, co widział na twarzy Niszczyciela, uznał, że musiał przeczytać. Eliott nie wiedział tylko jak bardzo tamten był przez to wkurzony. Czy biedny pisarz właśnie miał do czynienia z zimną furią Niszczyciela Światów? - Ja wiem, że to wszystko to jakieś szaleństwo. Jestem równie zszokowany jak ty. Um... - Zmieszany, podrapał się po karku. Trzeba było to jakoś... ogarnąć. Coś ustalić. Trzeba było zrobić coś. Cokolwiek. - Może... może napijesz się herbaty? Albo piwa. Powinienem mieć też jakieś wino. - W myślach starał się ustalić, czy w Themoirze była kawa, ale nie mógł sobie przypomnieć. Uznał wiec, że nie będzie proponował. - Usiądziemy i ten... porozmawiamy, dobrze? Ja tylko... ubiorę się. Tu... - Ruszył powoli do środka, niemal na paluszkach, nadal lekko kulejąc. Podszedł do siedzącego maga i wskazał na oparcie zajmowanego przez niego krzesła. - Tu mam bluzę. Mogę? - Sięgnął po nią niepewnie, jakby mężczyzna miał mu zaraz odgryźć rękę tymi doskonałymi, białymi zębami. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Sro Mar 06, 2019 9:24 pm | |
| Sytuacja, w której znaleźli się obaj mężczyźni była abstrakcyjna, chociaż niekoniecznie niewyobrażalna. Całkowicie zmieniła ich status quo i wszystko, w co wierzyli dotychczas, ale nie była na tyle kosmiczna, by mogła doprowadzić do pełnego załamania nerwowego. Evereth, co oczywiste, zniósł ją gorzej niż pisarz. Jego życie okazało się być kłamstwem, a motywacje które nim rządziły, okazały się być stworzone przez kogoś innego. Czy wszystkie decyzje, jakie podejmował w swoim życiu, nie należały do niego? Czy tylko spełniał wolę kolorowowłosego mężczyzny, nie mając o tym pojęcia? Czy wszystkie nieszczęścia, które go spotkały, były efektem woli Thompsona? Kim on, Evereth Niszczyciel Światów, był? Drgnął, słysząc głos mężczyzny. Pogrążony we własnych myślach zapomniał o tym, iż wciąż znajdował się w obcym świecie, do którego nie należał i którego nie znał. Z którego być może nie potrafił powrócić. Obrócił powoli głowę, spoglądając na pisarza z miną, która nadal wyrażała głównie szok i dezorientację. Wbrew obawom kolorowowłosego nie czuł furii. Szok i świadomość, iż wszystko, w co wierzył, było kłamstwem, zaburzyły jego racjonalną ocenę sytuacji, ale nie spowodowały, że stracił całkowicie rozsądek. Przybył do Thompsona z konkretnym zamiarem… i o ile nie był pewien, czy nadal powinien się nim kierować, nie widział powodu, by popadać w typowe, zhoranowe szaleństwo. Nawet, jeśli Eliott go stworzył i skazał na cierpienie, nie zasługiwał na natychmiastową, bezmyślną śmierć. Nie tak działał Evereth. Skinął głową, niezdolny wciąż do werbalnej odpowiedzi. W zasadzie, było to wręcz dziwne, iż pisarz w tej sytuacji się go obawiał. Wyglądało, jakby dopiero w tym momencie dotarła do niego powaga sytuacji i świadomość, że ma do czynienia z magiem, który mógł stanowić zagrożenie. Złotooki zmarszczył brwi, obserwując ostrożne kroki mężczyzny, który nieśmiało się ku niemu zbliżał, wyglądając jakby w każdej chwili spodziewał się ataku. Jak na człowieka, który stworzył Everetha, nadał mu charakter, doświadczenia i motywacje, wyraźnie nie miał pojęcia, jak mag się zachowa - i założył, zupełnie błędnie, agresję. Niszczyciel Światów podniósł się z fotela całkiem wolno, by przypadkiem gospodarz nie odskoczył w przerażeniu i nie zrobił sobie krzywdy. A potem zerknął na oparcie, chwycił ubranie na nim leżące i podał je pisarzowi, unosząc brwi wysoko. - Myślę, że przydałyby ci się też spodnie i okulary - podpowiedział. - Wino by się nadało - potwierdził jeszcze, skinął głową i przemieścił się powoli w stronę drzwi prowadzących do salonu. Nie odwrócił się jednak plecami do pisarza, a wyraźnie zawahał, spoglądając na ekran, a później z powrotem na mężczyznę. Ostatecznie stanął w progu, założył ręce na piersi i uniósł brew wysoko, czekając aż kolorowowłosy się ubierze i wyjdzie z gabinetu, odsuwając się od… czegokolwiek, czym był ten ekran, który miał wpływ na życie Everetha. Mag nie chciał ryzykować, że odwróci się plecami i nagle jego żywot zostanie wymazany… lub cokolwiek innego. Chciał mieć kontrolę nad sobą i nad swoimi czynami. Musiał ją mieć. Nie planował robić mu krzywdy, ale jeśli będzie taka konieczność, nie zawaha się. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Nie Mar 17, 2019 7:47 pm | |
| Ku zaskoczenia Eliotta, Everth był niemal niewzruszony. I właśnie dlatego pisarz nie zamierzał zmieniać tego staniu rzeczy. Lepiej, że mag przyjął te wieści spokojnie. Właściwie, dla niego to nie powinno być aż tak... niebywałe. W jego świecie, wykreowanym przez Eliotta, była magia, były wszystkie te niesamowitości, których brakowało światu pisarza. Może przez to Niszczyciel był taki spokojny i zwyczajniej łatwiej było mu to przełknąć? W zasadzie, Eliott faktycznie nie znał postaci Everetha zbyt dobrze. Był ledwie zlepkiem kilku cech, zamysłem, a nie w pełni wykreowaną postacią. Dlatego pisarz nie mógł powiedzieć dokładnie jaki był jego bohater. Prócz tego, że nadał mu chęć zniszczenia Aldemara, żal do niego i nieco więcej rozwagi niż Zhoranowi... był niemal czystą kartką. Pewnie dlatego w pewnych aspektach, jak choćby ten obecny, zachowywał się inaczej niż Eliott sobie wyobrażał. Wyobraźnia jednak nie pokrywała się z już spisanym tekstem, więc najwyraźniej nie miała znaczenia. Eliott obiecał sobie to zapamiętać i nie dziwić się więcej. Przyjął bluzę, uśmiechając się nerwowo. Zaraz też zarzucił ją na plecy i pokiwał głową. Wiedział, że i okulary i spodnie byłyby na miejscu. A co do wina... trzymał je na specjalne okazje, ale... czy to nie była bardzo specjalna okazja? Spojrzał pytająco na maga, kiedy ten wymownie zatrzymał się w progu. O co mu chodziło? Coś było nie tak? Bardziej nie tak, niż to czego się przed chwilą dowiedzieli o swoich światach? Popatrzył po sobie, po pokoju, a potem... no tak. Komputer. Evereth mógł być z innego świata, ale był bardzo bystry i szybko łączył fakty. - Spokojnie, nie będę kombinował z książką - zapewnił, wymownie odsuwając się od biurka. - I już idę po wino. I okulary... I... - Przecisnął się pomiędzy mężczyzną, a framugą drzwi, wyszczerzając się przepraszająco. - I spodnie. - Wskazał kciukami swoje rozciągnięte bokserki, a potem czmychnął do sypialni, po drodze zgarniając z podłogi okulary. Zamykając za sobą drzwi, oparł się o nie i odetchnął kilka razy żeby uspokoić szalone bicie serca. Nadal nie mógł w to uwierzyć. Nie wiedział czy cieszyć się czy panikować. Evereth tu był! Więc czy to możliwe, że mógł sprowadzić tutaj też Aldemara? Tego wspaniałego, doskonałego Aldemara, który był uosobieniem jego wszystkich fantazji? Eliott uśmiechnął się do siebie i gdyby ktoś go teraz zobaczył, zapewne uznałby to za uśmiech rasowego zboczeńca. A może, skoro Evereth przeszedł do jego świata, to on mógłby przejść do jego? To by było wspaniałe! Pisarz uskrzydlony nadziejami, szybko wciągnął na siebie rurki z szarego jeansu, które leżały porzucone na krześle i zapinając pasek, zaczął układać w głowie wszystkie pytania, które powinien zadać Everethowi. Przecież nie mógł przepuścić takiej okazji! Musieli dojść do jakichś wniosków, jak w ogóle udało się połączyć dwa światy! Gdy wyszedł z sypialni, uśmiechnął się do rozglądającego się po salonie Everetha. - Rozgość się - rzucił raźnym tonem idąc do kuchni, nagle będąc zdecydowanie lepiej nastawionym do całej przedziwnej sytuacji. Wyciągnął z szafki wino na specjalne okazje, korkociąg oraz dwa kieliszki i z takim naręczem wrócił do maga. Postawił wszystko na stole, potem gospodarskim gestem wskazując mu jedno z krzeseł. - Nie krępuj się. Skoro już... - Zaczął wkręcać korkociąg w korek, cicho przy tym posapując. - ...mamy okazję się poznać, to porzućmy rezerwę. To trochę tak, jakbyśmy byli... rodziną. - Uśmiechnął się, szeroko, radośnie. Był szalony? Możliwe. Jeśli tak, to trudno, ale na boga czy tam bogów! To co się mu przydarzyło było niesamowite i nie zamierzał się z tego powodu smucić. Kto nie chciałby poznać postaci z książki? A już szczególnie postaci z książki napisanej przez samego siebie? Zasadził się na korek, ale nie mógł go wyciągnąć. - Nadal nie mogę w to uwierzyć. To jak sen szaleńca. - Zachichotał, kolejny raz mocując się z korkiem. - Mam nadzieję, że nie zwariowałem i jesteś prawdziwy. No, pomóż mi proszę. - Wyciągnął w jego stronę wciąż zakorkowaną butelką. Eliott, kiedy nie kulił się ze strachu, był bardzo żywiołowy, gadatliwy i trochę... nadpobudliwy, ale raczej sprawiał wrażenie kogoś pozytywnie roztrzepanego, a nie szalonego, choć ten chichot, który zdarzało mu się z siebie wydawać... mógł być odrobinę mylący. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga Sro Kwi 03, 2019 1:46 am | |
| Evereth zaakceptował fakt, że poznał swojego stwórcę. No, przynajmniej w pewnym stopniu zaakceptował, bo w zasadzie cóż innego mógł zrobić? Nie podobało mu się jednak ryzyko, że ktoś znów pokieruje jego ruchami i wolą. Chciał być niezależny i podejmować świadomie decyzje o swim życiu. To, czy faktycznie chciał zabić Aldemara, czy zostało to mu wmówione przez mężczyznę o różowych włosach, pozostawił rozważaniom… w dalszej przyszłości. W tym momencie raczej chciał poznać możliwości tego człowieka (?) i ustalić z nim dalsze kroki. Być może dowiedzieć się czegoś o jego świecie, chociaż to akurat instynktownie wydawało mu się ryzykowne. Z drugiej strony, co miał do stracenia? Skinął głową, zadowolony z odpowiedzi mężczyzny i pozwolił mu przemknąć obok siebie. Z bliska jego strój wydawał się jeszcze bardziej abstrakcyjny i niewłaściwy, dlatego z pewną ulgą przyjął potwierdzenie, że że kolorowowłosy wróci do niego bardziej… ubrany. Gdy zniknął za drzwiami, Niszczyciel Światów niespiesznie przemierzył salon, podziwiając jego kolejne elementy, ostrożnie dotykając świecących się lamp, zegara, czegoś co przypominało ten… “ekran”? z drugiego pomieszczenia, ale też obiektów, których sensu mag nie potrafił w żaden sposób odgadnąć. Przypuszczał, że były to jakiegoś rodzaju przedmioty magiczne, być może amulety, ale z drugiej strony, wydawało się to mało możliwe, sądząc po reakcji gospodarza na zdolności Everetha. Z trzeciej strony zaś, być może magia w tym świecie działała zupełnie inaczej…? Ciężko było to jednoznacznie stwierdzić. Gdy Thompson wrócił do salonu, nie wydał się brunetowi jakoś zasadniczo w lepszym stanie. Zapewne była to kwestia różnicy w ich sposobie ubioru, ale w oczach maga wąskie spodnie i szeroki dres nie komponowały się jakoś szczególnie. No i te różowe włosy i okulary… tak, całość była niemal groteskowa, niczym sen szaleńca, a nie faktyczny człowiek z faktycznym strojem. Dla samego pisarza zapewne wygląd Niszczyciela Światów nie był szczególnie szokujący, ponieważ sam go wymyślił. Gdy już przeszedł ponad szokiem, oburzeniem i strachem, ster przejęła dziecięca radość i entuzjazm, które wywoływały w magu delikatny dyskomfort. Nie przywykł do tego, by ktoś faktycznie się cieszył z jego obecności. Jedynym wyjątkiem były namiętne noce, ale tych znowuż nie było tak wiele, ponieważ planowanie zemsty na przyszłym królu pochłaniało większość czasu, podobnie jak wcześniej służenie Zhoranowi. Usiadł na wskazanym miejscu w milczeniu, obserwując starania mężczyzny, odrobinę zdziwiony tym, w jaki sposób pisarz zdecydował się otworzyć wino. Evereth wyciągnął rękę po trunek na ułamek sekundy przed tym, jak ten został mu podany z prośbą o wsparcie. - Rodziną? - spytał ostrożnie, podnosząc się z krzesła. Wyciągnął korkociąg ostrożnie z korka, położył butelkę na stole i wyciągnął z przejmującym świstem miecz ułożony na plecach, a potem… ni mniej ni więcej, a zamachnął się i jednym, płynnym ruchem, odciął górną część butelki, nie rozbijając niczego ani nie wylewając ani kropli. Odłożył na swoje miejsce broń i na powrót usiadł, a potem nalał sobie jak gdyby nigdy nic wina. Dopiero po tej czynności dostrzegł, że jego towarzysz nie do końca spokojnie przyjął cały ten pokaz. - Czuję się całkiem prawdziwy - oznajmił spokojnie i skinął głową na kolorowowłosego. - Ty też usiądź. Chciałbym wiedzieć… jak bardzo potężny jesteś. I jak bardzo podobny jest twój świat do mojego - oznajmił, rozpierając się w krześle i z irytacją odkrywając, że miecz ułożony na plecach, podobnie jak płaszcz na nie zarzucony, zawadza. Nie mógł wygodnie usiąść, cały czas coś go uwierało albo ciągnęło w dół. Nie potrafił sobie przypomnieć innej sytuacji, w której przydarzyłoby mu się coś takiego. Przez chwilę po prostu przesuwał się delikatnie w różnych kierunkach, próbując odnaleźć idealną pozycję, by ostatecznie z tego zrezygnować. Odpiął pas utrzymujący broń na jego piersi i odłożył ją na bok, na drugie krzesło, w taki sposób, by mógł z łatwością po nią sięgnąć, ale jednocześnie tak daleko, by Eliott przypadkiem o nią nie zawadził lub - co wydawało się dosyć śmieszną obawą, ale jednocześnie mogło być całkiem realne w ich sytuacji - zabrał ją i zagroził Everethowi. Świat pisarza nie działał tak, jak Niszczyciel Światów się spodziewał, a przynajmniej to wydawało się dosyć uzasadnionym podejrzeniem. Złotooki nie chciał zakładać rzeczy, które mogły doprowadzić do jego zguby. Nie tego nauczyło go życie, nie tego nauczyła go tragiczna (choć zasłużona) śmierć Zhorana. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Kryptogej i jego księga | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |