|
| Autor | Wiadomość |
---|
ShadowChameleon
Data przyłączenia : 16/09/2018 Liczba postów : 42
| | | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Garnitur do pary Sob Mar 23, 2019 11:34 pm | |
| Klawiatura uderzająca o ścianę wydała satysfakcjonujący trzask. Kilka klawiszy upadło na podłogę i potoczyło się dalej, gdy w powietrzu łuk zatoczyła myszka. Wylądowała w samym środku szkła chroniącego obraz, którego Charles tak naprawdę nigdy nie lubił. Nawet nie pamiętał, po co go w ogóle umieścił we własnym gabinecie - ale rozchodzące się na boki pęknięcia dodawały czarno-białej fotografii bliżej nieokreślonego obiektu głębi. Poza tym, w przeciwieństwie do rzuconych akcesoriów komputerowych, rama pozostała w miejscu, odrobinę przekrzywiona, ale pewnie trzymająca się ściany. Niemal śmiała się w twarz prezesowi NF Pharmaceutics, kpiąc z jego wysiłków zdemolowania upierdliwego obiektu aktualnej nienawiści. Charles bez namysłu chwycił kolejny obiekt znajdujący się na jego biurku, szklany wazon z… jakiegoś rodzaju gałązkami i kamykami (za nic nie potrafił sobie przypomnieć, czemu akurat to było w jego biurze). Wprawił w lot całe to paskudztwo, idealnie trafiając w ramę i rozbijając na kawałki owalny obiekt oraz szkło chroniące fotografię. Rama pozostała na swoim miejscu, odrobinę bardziej przekrzywiona w kierunku drzwi. Rozumiemy, że w obecnej sytuacji nie wyjdą na światło dzienne żadne skandale, które mogłyby zaszkodzić naszej pozycji. Z furią, która przez ostatnie tygodnie tylko czekała na uwolnienie, pochwycił stojak z dokumentami i rzucił nim przez pomieszczenie, wreszcie strącając cholerny obraz, a przy okazji wprawiając stos kartek w lot. Zaraz za nimi podążyły długopisy i pióra, a także pojemnik w którym były trzymane, ceramiczny kubek, kryształowe kieliszki i karafka wypełniona do połowy wodą. Kolejne przedmioty roztrzaskiwały się na kawałki, które następnie odlatywały na różne części pomieszczenia. Woda pozostawiła plamę na szarej ścianie i dotarła do znajdującego się prawie dwa metry od niej dywanu. Wykładziny? Może to dobry moment na rezygnację ze stanowiska? CEO NF Pharmaceutics miał problem z rozpoznaniem otoczenia, w jakim się znajdował. Skąd wzięły się te wszystkie rzeczy? Kto je postawił w jego biurze? Dlaczego dwie z czterech ścian miał pokryte szkłem? Kto mógł go obserwować? Patrzeć, jak czterdziestopięcioletni mężczyzna zmienia się w dzieciaka, który chce wszystko popsuć, histerycznie krzyczy w duchu zniszcz, zniszcz, zniszcz!, jakby postradał zmysły. Jesteś bezdusznym dupkiem, który myślał, że wygrał mnie kilkoma ładnymi pokojami i bogatymi koliami! Czy nie tego właśnie powinien oczekiwać od swojej żony? Wierności, podczas gdy on piął się na szczyt i robił wszystko, by zapewnić jej warunki, do których przywykła i które chciała utrzymać nawet po rozwodzie? Czy zapomniała, że w chwili, w której on ją wybrał, w tym cholernym barze, nie miała niczego, nawet własnego mieszkania? Skończonych studiów? - Zimna suka - wywarczał przez zaciśnięte zęby, chaotycznymi ruchami rozpinając ciemnoszarą marynarkę, a następnie wyszywaną srebrzystymi nićmi kamizelkę. Zrzucił je na podłogę, a potem kopnął dla polepszenia efektu, tym razem w przeciwnym kierunku do ściany, czyli prosto w oszkloną część pomieszczenia. Podwinął rękawy koszuli, nieuważnym ruchem strącając na bok drogie spinki do mankietów, poluźnił krawat i rozpiął trzy pierwsze guziki koszuli, w końcu czując, że może oddychać. Sięgnął po ciężki, skórzany fotel na kółkach, podniósł go do góry, wydając z siebie cichy, zirytowany pomruk, a potem rzucił nim w stronę mlecznej szyby, oddzielającej go od reszty piętra pełnego pracowników, asystentów, stażystów i sekretarek. Ku jego bezbrzeżnemu niesmakowi, mebel nie doleciał do celu, z głośnym tąpnięciem lądując na parkiecie. Wprawdzie podjechał pod drzwi, częściowo je blokując, ale nie takiego efektu chciał Silverton. Zawsze trzymający nerwy na stalowej wodzy, chłodny i boleśnie konkretny prezes chciał zniszczenia. Pragnął zmieść z powierzchni ziemi wszystkie symbole zniewolenia, w jakim w tym momencie się znajdował i które uważały, że mają prawo do jego życia. Do jego ubrań. Do jego pieniędzy. Do jego łóżka. - Pierdolona kurwa - wysyczał, rozglądając się po gabinecie, szukając czegoś, co mogłoby mu pomóc dać upust wszystkim kotłującym się w nim emocjom. Regał zapełniony książkami, teczkami, segregatorami i pudełkami z bóg-jeden-wie-czym przyciągnął jego uwagę. Energicznym krokiem przemieścił się w jego kierunku, odczuwając satysfakcję niemal zbliżoną do orgazmu, gdy słyszał trzaskające pod jego butami szklane odłamki. A może nie tylko zbliżoną, ale faktycznie taką samą? Skąd miał wiedzieć? Nie pamiętał, kiedy ostatnio uprawiał seks. Kiedy ostatnio jego lodowata, piękna niczym posąg żona zdecydowała się zejść z piedestału i nim zainteresować. Kiedy nie pojawiał się w swojej posiadłości zmęczony do tego stopnia, że padał na łóżku w pierwszym pomieszczeniu, do jakiego mógł dojść - i zwykle był to pokój gościnny na parterze. - Żałosne. Żałosny, pierdolony bogacz, otoczony żałosnymi, małostkowymi, pazernymi kurwami - mamrotał do siebie, strącając kolejne przedmioty, nie bacząc na kolejne latające strony, dźwięk rozdzieranych kartek i trzask co delikatniejszych elementów ozdoby jego biura. Do czego kiedykolwiek były mu potrzebne te wszystkie, cholerne figurki, wazoniki, ramki i kwiatki? Nigdy wcześniej nie zwrócił na nie uwagi, nigdy nie kazał ich kupić, kto je tam umieścił, kto je podlewał, układał i odkurzał? Jego żona była pazerną kurwą. Jego rada, jego szefowie, byli pierdolonymi kurwami. Jego cholerna siostra, która zajęła razem z Rachel jego posiadłość, była najbardziej pierdoloną kurwą ze wszystkich. Odarto go z godności, jeszcze zanim znalazł się na sali rozpraw. Papiery rozwodowe i informację, że ma się nie pojawiać we własnej posiadłości przyniesiono pocztą, do jego gabinetu. Upokorzono, najpierw jako mężczyznę, a potem jako prezesa. Przez niemal dwadzieścia lat pracował z oddaniem na rzecz NF Pharmaceutics i co go spotkało? Publiczna sugestia, że jego sprawy mogłyby zaszkodzić korporacji. Jak ci ludzie śmieli, po wszystkim, co dla nich zrobił? Co zrobił dla swojej siostry, swojej żony, rady i pracowników Nf Pharmaceutics? Stawał na rzęsach, nie sypiał, wyciągał asy z rękawa niczym najlepszy magik, a po tym wszystkim spotykała go sugestia, że jego żona może mieć na niego jakieś haki. Przez mgłę czerwonej wściekłości nie usłyszał delikatnego pukania ani naciskania klamki, ale już powolny chrzęst przepychanego drzwiami krzesła zwrócił jego uwagę. Obrócił się w stronę biednego śmiałka, który odważył się zakłócić jego szał i wrzasnął: - Preeecz! Nic więcej nie było konieczne. Nawet nie zdążył dostrzec, kto zapragnął spróbować przywołać go do porządku. W jednej chwili szklane drzwi zostały zamknięte, pozostawiając wściekłego CEO, z ciemnymi, rozwianymi włosami, podwiniętymi rękawami i trzymającymi się wciąż jakimś cudem okularami, w swoim pobojowisku. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu, podziwiając obraz nędzy i rozpaczy, którego był sprawcą. Odetchnął ciężko, nagle zmęczony i oparł się o komodę bokiem, powstrzymując kolana przed ugięciem. Uniósł dłoń i potarł palcami oczy, podsuwając okulary do góry, układając je we włosach. - Żałosne - mruknął do siebie z rezygnacją tak dużą, że do jego zmęczenia doszło też tak duże poczucie porażki, iż dosłownie zsunął się na ziemię. Nie zastanawiając się specjalnie, ułożył głowę na górze papierów i rozprostował nogi, zasłaniając twarz dłońmi. Był cieniem człowieka. Ledwie odbiciem osoby, którą był kiedyś. Mężczyzną, który tak długo tłumił swoje uczucia, żyjąc pracą i obowiązkami, że zapomniał, jak wygląda życie. Pustym, zgorzkniałym ciałem, któremu nie pozostało nic, jak dać upust własnej wściekłości, żalowi i desperacji, by potem paść bez sił. Sięgnął do kieszeni po telefon. Jako pierwszy wyjął prywatnego, czarnego iPhone’a, któremu nie poświęcił nawet ułamka sekundy - w chwili, w której go rozpoznał, rzucił gdzieś na bok, ignorując trzaśnięcie ekranu, zwiastujące szkody niemożliwe do naprawy za rozsądną kwotę. - Szmelc - skwitował pogardliwie, wyjmując kolejny aparat, tej samej marki, tym razem w odcieniu… śnieżnej bieli? Kości słoniowej? Czy jakkolwiek teraz nazywali to projektanci. Nie robiło mu to w tym momencie żadnej różnicy. Odblokował ekran i nacisnął ikonę serwisu internetowego z filmami. Nie robiło mu żadnej różnicy, czy był to YouTube, Vimeo, TikTok czy inna cholera. Potrzebował… zapomnienia i głupiej rozrywki, która na chwilę odciągnie go od obowiązków. Gdyby miał aplikację serwisu pornograficznego, zapewne by ją włączył. Kolejne kilka godzin upłynęło mu na bezmyślnym przeglądaniu kolejnych, coraz to dziwniejszych filmików. Gdy kolejna osoba zdecydowała się przekroczyć próg jego gabinetu, w pomieszczeniu było już ciemno, a Charles Silverton, prezes CEO NF Pharmaceutics, siedział po turecku na podłodze pośród szczątków własnego biura, z kupą dokumentów ułożonych bezładnie przed sobą, na której leżał ułożony telefon. Głos z filmiku instruował go, jak zawiązać wyjątkowo skomplikowany węzeł krawatu - a mężczyzna w skupieniu wykonywał polecenia, trzymając tenże kawałek drogiego materiału w dłoniach i przygryzając dolną wargę w skupieniu. - Jeśli chcesz coś powiedzieć, zastanów się, czy nie będzie to kosztować twojego działu utraty całego budżetu na ten i następny rok - powiedział niemal beznamiętnie do osoby, która właśnie przekroczyła próg jego biura. Nie poświęcił jej nawet jednego spojrzenia, zbyt skupiony na swoim zadaniu, zdecydowany by zapewnić sobie jeszcze te kilka chwil słodkiego zapomnienia i ignorancji. Musisz dokonać większych cięć w budżecie, Silverton. Pomimo twoich obietnic, zyski nie są wystarczające w zestawieniu z kosztami, które ponosimy. Pazerne kurwy. |
| | | ShadowChameleon
Data przyłączenia : 16/09/2018 Liczba postów : 42
| Temat: Re: Garnitur do pary Wto Mar 26, 2019 9:29 pm | |
| Pierwsze plotki, przekazywane między sobą półgłosem, dotyczące jakiegoś niejasnego wydarzenia mającego miejsce na piętrze zarządu usłyszał przypadkiem. Przechodził jednym z uznanych za główne korytarzyków wydzielonych przez ścianki boksów, wracając od dyrektora PR, kiedy niezamierzenie wyłapał strzępek rozmowy między dwiema pracownicami. - Co ty mówisz, ale że co się stało? Kto o tym mówił? - Nie wiem co dokładnie, przecież nie będę się tam wypytywać. Kate mi powiedziała w kafeterii, podobno jakaś draka przy zarządzie. - Draka, tam to ciągle są jakieś draki, może spotkanie mają. Nic wielkiego. - Jakby było spotkanie, to na dole nie byłoby asystentek. Mówię ci, że coś się stało, sekretarka… Więcej już nie usłyszał i szczerze powiedziawszy, wcale się tym nie interesował. Po pierwsze dlatego, że biurowe plotki w jego hierarchii wartości zajmowały pozycję poniżej zera i mimo tego, że mógł robić różne rzeczy, były po prostu poniżej jego godności, a po drugie miał dziś jeszcze mnóstwo spraw do uporządkowania. Mnóstwo ludzi do ochrzanienia. Niedługo miała ruszyć nowa kampania, terminy goniły a okazywało się, że podczas gdy on powinien mieć już większość rzeczy ładnie domkniętych i czekających na emisję, wszyscy byli jeszcze w czarnej dupie. Jeśli było coś, czego nienawidził w tej robocie, to tylko tego, że nie miał wpływu na każdy etap pracy. Pilnował terminów, dosadnie o nich przypominał, walczył z podwykonawcami i kontrahentami, składał wszystko do kupy, ale ostatecznie każda część musiała zostać zrobiona przez odpowiednich ludzi, którzy - jak to ludzie - mieli to do siebie, że zawalali terminy. Bardzo upierdliwa przywara, jego zdaniem. Bo kto później świecił oczami? Oczywiście, że on. Zgoda, jego team zazwyczaj wywiązywał się ze swoich zadań, wprowadzenie cotygodniowych podsumowań na których omawiał dobrze wykonaną robotę i to, co trzeba będzie nadrobić w przyszłym tygodniu było dobrym pomysłem, ale reszta nie miała się już tak świetnie. Może i był surowym szefem, może i potrafił się wydrzeć na ludzi, ale mimo wszystko, gdy zaszła taka potrzeba, bezpośrednio się za nimi wstawiał i doceniał ich zaangażowanie. Pracowanie dla niego było stresujące, ale zdecydowanie rozwijające. Przeżyłeś w takim zespole - to przeżyjesz już wszystko. Przeszedł przez open space wyłożony standardową, jasnoszarą wykładziną, jaka chyba była obecna w każdym open space’ie na świecie, przeciął skrzyżowanie prowadzące do wind, wkroczył w mały korytarzyk mijając już tylko otwarty pokoik jego sekretarki i zamknął się w swoim gabinecie. A był to gabinet przez duże G; pokój był podłużny i znajdując się na rogu budynku, miał całkiem sympatyczną, wielkomiejską panoramę rozpościerającą się za oknami całego dłuższego i drugiego z krótszych boków. Na ścianie przeciwległej do okien zamontowano szklane przepierzenie z drzwiami, oddzielające pomieszczenie od korytarza. Sięgało ono mniej więcej do jednej trzeciej jej długości, reszta była już wymurowana oddzielając go od Beth, jego sekretarki. Pod tą ścianą ciągnął się rząd wysokich prawie pod sam sufit otwartych regałów, na których stały segregatory z dokumentami wprost niezbędnymi mu do pracy i kilka kupek znalazło sobie miejsce na podłodze tuż przy nich. W głębi pomieszczenia, po prawej stronie od drzwi, pod oknami stały fotele i kanapa, rozdzielone stolikiem na którym również poukładane były dokumenty. Obok kanapy na trójnogu stała wielka biała tablica ze schematem linii tak zawiłych, że chyba tylko sam jeden Nate mógł się w tym połapać, druga podobna wisiała na ścianie tuż obok przepierzenia a na niej z kolei widniało kilka wykresów spadkowo-wzrostowych. Dość proste, ale za to duże biurko, na którym stały trzy monitory, kupka papierów dotyczących przyszłej kampani oraz ogólnych danych bieżących działań, lampka, cały koszyczek długopisów i markerów oraz duże, nauszne słuchawki z mikrofonem umiejscowione było po lewej stronie od drzwi, tyłem do krótszej ściany pod którą również stały regały z dokumentami i bliżej niezidentyfikowanymi materiałami na nośnikach papierowych. Musiały być jednak ważne, skoro marketingowiec trzymał je pod ręką, ale nikt nie próbował nigdy dociec co zawierają. Pod oknami, po lewej od biurka, na niewysokim stoliku stał ekspres do kawy i kilka filiżanek oraz dwie butelki z wodą a także - oczywiście - swoje miejsce znalazło kilka rzeczy do zrobienia „na później”. To było miejsce trochę podobne do czarnej dziury - co tam zaległo, nigdy nie zostało ruszone ponownie aż pewnego dnia znikało i nikt więcej do tego nie wracał. Gdy tylko Nate przekroczył próg pokoju, zamknął na chwilę oczy i próbował odnaleźć swój zen. Skup się. Po kolei. Najpierw przejrzeć teksty, potem zestawić je z poprzednią kampanią sprzed roku, zobaczyć co nie zagrało i opracować nowy plan. Potem zebrać dane o socjalach z tego miesiąca, dane sprzedażowe ze wschodniego sektora, dobrze, do zrobienia. Dotychczasowe wyniki kampanii przeciw alergiom do podsumowania na piątek, potem sprawdzić prace nad outdoorem… Prezentacja dla zarządu na koniec miesiąca poczeka, jest czas. W porządku, całkiem nieźle. Poukładał sobie wszystko i siadł ciężko za biurkiem, przez chwilę zawiesiwszy się na obserwowaniu widoków za oknem po drugiej stronie gabinetu. Nic szczególnego tam się nie działo, ale przestrzeń całkiem dobrze oczyszczała umysł. Po chwili sięgnął po słuchawki, które trzy czwarte czasu w pracy miał na głowie, wybudził komputer i puścił głośno muzykę, bo najlepiej pracowało mu się kiedy nie słyszał niczego dookoła. Większośc ludzi pewnie nie potrafiłaby sie przy czymś takim skupić nawet na obieraniu ziemniaków, nie mówiąc już o porządkowaniu myśli, ale na niego wpływało to nad wyraz pozytywnie. Między innymi przez to współpracownicy i szefostwo mogło widzieć w nim człowieka ekscentrycznego, czasami może nawet za bardzo zuchwałego biorąc pod uwagę jego postawę na spotkaniach dyrektorskich, podczas których chyba jako jedyny nie siedział elegancko pod równo zawiązanym krawatem, tylko zsuwał się w fotelu a krawat w najlepszym razie był poluzowany o ile nie zdjęty. Ogólnemu wrażeniu nie pomagało lekkie kręcenie się na boki, jakby był dzieckiem czekającym tylko na to, aż posiedzenie się skończy, bo nudziło się niemiłosiernie. Jego wyniki dla firmy jednak były na tyle dobre, że przymykano oko na ten niedbały i bezpośredni sposób bycia. Bardzo bezpośredni, bo Nate bez ogródek i szczerze mówił co mu nie pasuje i co myśli a tyczyło się to zarówno pochwał jak i reprymend. Tego ekstrawaganckiego image’u dopełniały zazwyczaj roztrzepane, jasne włosy, z rzadka tylko zaczesywane w tył oraz rękawiczki, które nosił zawsze. Zimą i latem, na zewnątrz i wewnątrz pomieszczeń i nikt tak naprawdę nie miał pojęcia dlaczego. Jedyną odmianą był albo ich kolor i materiał albo to, że gdy było wybitnie ciepło, zakładał takie bez palców. Nigdy też, niezależnie od temperatury, nie pokazał się nikomu w koszuli lub bluzce z krótkim rękawem. Takiemu człowiekowi nie można nie przyczepić łatki ekscentryka, ale na szczęście dla Nate’a, miał na to całkowicie wyjebane. Ledwo siadł do pracy nad tekstami i analizą tych ubiegłych, które według zarządu nie przyniosły spodziewanych rezultatów, (tylko nikt nie wziął pod uwagę tego, że zdarzają się kampanie, które bez przyczyny oddziałują słabiej i nikt nie raczył go posłuchać, że po analizie rynku to może być słaby czas akurat na taką, jaką chcieli wtedy puścić) a muzyka się wyciszyła i w słuchawkach zabrzmiał dźwięk telefonu. CMO odetchnął żeby upuścić trochę frustracji i naciskając guzik na obudowie odebrał połączenie, ale już po chwili jego frustracja znalazła nowy kanał ujścia gdy dział kreacji poinformował go, że prawdopodobnie będą mieli obsuwy z kręceniem spotu reklamowego. - Czy ty, kurwa, jaja sobie ze mnie robisz? Co ma znaczyć to, że się „nie wyrobicie”? A od kiedy mieliście informacje, że te spoty będą potrzebne do akceptacji na przyszły miesiąc, od wczoraj? No, i czyja to wina? - aż wstał zza biurka i zaczął krążyć po gabinecie gestykulując żywo, jakby rozmawiał z tą osobą twarzą w twarz. Nie były to gesty wyrażające aprobatę. - Jasne. Mamy umowę z agencjami i kto teraz będzie płacił, jak będziemy mieli opóźnienia? Oooo, nie zmuszaj mnie, żebym tam do ciebie zszedł Steve, nie chcesz tego. W następnym tygodniu mam znaleźć u siebie draft, nie wiem jakim cudem to zrobicie, ale spoty mają być na następny miesiąc. Nawaliliście, to teraz bierzcie dupy w troki i nie interesuje mnie ile osób będzie musiało nad tym pracować, wystarczająco trudno było zabookować to studio w tym terminie. Mogę ci obiecać, że dopilnuję tego, że nie zawalimy kontraktów, więc lepiej zacznij działać - rozłączył się i oparł rękoma o biurko, zwieszając głowę i rzucając pod nosem soczyste „Ja pierdolę, ale chaos”. Zazwyczaj był całkiem opanowanym człowiekiem, ale to, co działo się przy tej kampani wyzwalało w nim wszystko, co najgorsze. Znaczy, mogło być jeszcze gorzej, ale zdecydowanie nie było dobrze. Wrócił na krzesło, ponownie włączył muzykę i odchyliwszy głowę, zamknął oczy siedząc tak chwilę żeby ochłonąć i nie myśleć nad wszystkimi konsekwencjami, które lawinowo zaczynały mu stawać przed oczami. Świat by się nie zawalił, oczywiście, ale ani nie chciał musieć narażać koncernu na finansowe straty, ani nie chciał odkryć, że jego godziny układania wszystkiego w czasie i z odpowiednim wyprzedzeniem są po prostu olewane ciepłym moczem. Gdyby kazał im wszystko robić na już, natychmiast, wtedy owszem, musiałby się pogodzić z ryzykiem opóźnień, ale tak? Nikt nie myślał, że jego praca była tylko małą składową całości a tę całość to on musiał później zebrać do kupy i on za nią odpowiadał. Życie. Mniej więcej w połowie dnia, kiedy był w trakcie zestawień, do jego biura wszedł Tom Barnes z działu IT z którym, jednym z nielicznych, Nate nie miał jeszcze żadnych problemów w pracy. Co więcej, całkiem lubił tego gościa i od czasu do czasu razem z paroma innymi osobami wychodzili sobie na piwo. - Tom, serio, nie mam teraz czasu, cokolwiek ode mnie chcesz - powiedział zsuwając słuchawki na szyję, kiedy zauważył ruch przy drzwiach i natychmiast wrócił wzrokiem do kartek żeby zapisać coś, co nie mogło mu umknąć. Śmiałkowie przerywający mu bloki pracy nigdy nie popełniali drugi raz tego samego błędu chyba, że było to niezbędnie konieczne. Tom był jednym z wyjątków. - Ty nigdy nie masz czasu. - Z tym stwierdzeniem Nate nie mógł się nie zgodzić. - Poza tym, ja tylko na chwilę, słyszałeś, co się stało? - boleśnie stereotypowy informatyk, ubrany w szary sweter spod którego wystawał kołnierzyk białej koszuli, w okularach na nosie minę miał taką, jakby dokonał odkrycia stulecia i był z siebie naprawdę zadowolony. - Jeśli to nie zwiększone budżety albo pokój pełen szczeniaczków, to mnie nie interesuje - rzucił z roztargnieniem, na co Tom zrobił minę, jakby wysoce nie aprobował faceta mówiącego o szczeniaczkach. Otrząsnął się z tego i na jego twarz znów wpłynął wyraz bezbrzeżnego zadowolenia. - Prezes chyba trochę tego - nie dokończył, ale przyłożył palec wskazujący do skroni i zakręcił nim młynka na co Nate przerwał pracę i uniósł lekko brwi. - Podobno zrobił demolkę w gabinecie i całe piętro teraz leje po gaciach. - Co? Co ty gadasz, nasz prezes? Silverton? - Jakoś nie był w stanie wyobrazić sobie tego człowieka siejącego zniszczenie. Chociaż, z drugiej strony ludzie też pewnie nie wyobrażali sobie kilku rzeczy na jego temat. Niemniej jednak ten opanowany, poważny człowiek miałby ześwirować i rozwalać pokój? Trudno było w to uwierzyć. - Jakby co, nie wiesz tego ode mnie - Barnes niczego więcej nie wyjaśnił i chyłkiem wycofał się z pokoju zostawiając Nate’a z wieloma pytaniami bez odpowiedzi. Też miał ochotę parę razy z tego czy innego tytułu coś zniszczyć i owszem, nawet zdarzyło mu się parę razy po spotkaniach rodzinnych, ale nigdy w pracy. Chwilę rozważał, czy dobrym pomysłem będzie zapytać u źródła co się stało, ale uznał, że jutro może będzie lepszy czas. Poza tym, musiał dziś skończyć to, co sobie zaplanował. Kilka godzin później, gdy biurowiec prawie doszczętnie opustoszał nie licząc pracowników ochrony i może kilku niedobitków rozstrzelonych na różnych kondygnacjach, którzy tak jak Nate siedzieli po godzinach, wjechał windą kilka pięter żeby kupić sobie coś do jedzenia w jednym z automatów. Przy tym z kawą zobaczył Megan, sekretarkę prezesa i nie krył zdziwienia jej obecnością. - Hej, Meggie, co ty tu jeszcze robisz o tej porze? Nie powinnaś skończyć jakieś dwie godziny temu? - zagadał, bo lubił tę kobietę i aż się dziwił, że tak się dobrze trzymała przy zarządzie, bo to nigdy nie była łatwa praca. Nie, żeby w jego opinii Silverton był jakiś niewdzięczny, ale kilku członków zarządu potrafiło traktować ludzi, jakby należeli do nich. - A, dzień dobry panie Havell - odpowiedziała zabierając kawę z podajnika, wyglądając na mocno zestresowaną. Niestety, mimo usilnych próśb Nate’a, Meg jakoś nie potrafiła tytułować go po imieniu. Rozmawiała z nim swobodnie ale tego jednego nie udało mu się nigdy przeforsować, więc przestał zwracać na to uwagę.- Ja… No, trochę nie wiem, co mam robić? Bo wie pan, prezes, siedzi w gabinecie i nie wiem, czy do końca wszystko z nim w porządku, siedzi tak już parę godzin, tak na podłodze i właściwie to sama nie wiem czy kogoś powinnam wezwać, czy coś? - spojrzała na niego pytająco, ale Nathan nadal nie bardzo rozumiał o co chodziło. Skojarzył to z plotką od Toma, ale uznał, że ok, prezes sobie porzucał jakimiś rzeczami i tyle a teraz Meg mówi, że on nadal tam jest? Siedzi na podłodze? Jakoś trudno mu to było sobiezwizualizować. - Wiesz Meggie, staram się, ale nie bardzo nadążam. Uspokój się trochę, na pewno nic się nie dzieje. - To chodź ze mną i sam zobacz…! - zdawało się, że cokolwiek tam się stało, to było dla niej trochę za dużo. Nate wzruszył lekko ramieniem i zrobił minę mówiącą „W porządku”, po czym ruszył za sekretarką do wind. W międzyczasie starał się jakoś nie wścibsko dowiedzieć, co właściwie zaszło, ale jedyną odpowiedzią jaką dostawał było „Zobaczysz”. Przeszli przez korytarzyk oświetlony tylko bocznymi kinkietami, mijając ciemne pokoje a kiedy minęli zakręt i stanęli w odległości, marketingowiec zrozumiał. To nie była jakaś tam frustracja, nawet ten kawałek gabinetu który widział w bardzo nikłym świetle padającym z korytarza przez oszkloną ścianę wyglądał, jakby w środku przeszło tornado. To był regularny napad jakiegoś kumulowanego szału czy czegoś podobnego i wcale się nie dziwił, że Megan była tak zdenerwowana. Widok siedzącego na ziemi prezesa, patrzącego się… na coś, czego Nate nie mógł dostrzec był upiorny. Może faktycznie trzeba by po kogoś zadzwonić. Ale jeszcze nie teraz. - Meg, słuchaj - położył jej przyjacielsko rękę na plecach - Idź do domu, ja tam do niego zajrzę, w porządku? Jeśli trzeba będzie, to się wezwie odpowiednie służby, nie stresuj się tak. Może być? Możemy tak zrobić? Może to była jego wyobraźnia, ale kobieta wyglądała, jakby spadł jej z serca ciężki kamień mimo, że praktycznie nie zmieniła wyrazu twarzy. Przynajmniej z początku, bo po chwili podczas której chyba musiała sobie to przemyśleć, uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. - Dobrze. Dziękuję - odpowiedziała i trochę chyłkiem poszła do swojego biura obok gabinetu, pewnie żeby pozbierać rzeczy. Nathan zaś wrócił do siebie, zgarnął swoja torbę i kartę z identyfikatorem, której nigdy nie nosił na wierzchu by chwilę później minąć ochronę na dole i wyjść z budynku. Na piętro zarządu wrócił może po pół godzinie i bez ceregieli wszedł do prezesowego gabinetu. Od wewnątrz wszystko wyglądało jeszcze gorzej, tu naprawdę doszło do jakiegoś załamania nerwowego. Szkoda mu było człowieka, bo Silverton mimo swojej wiecznie profesjonalnej postawy był osobą, którą dało się lubić. Nie rozmawiali może wiele i zazwyczaj to tylko przy okazji jego wizyt podczas których udowadniał, że przydzielony przez dział finansów budżet jest absurdalny albo podczas przerw kawowych na spotkaniach dyrektorskich, ale kiedy już prezes trochę opuścił gardę czuło się, że jest sympatyczny. Może zmęczony różnymi sprawami, ale kto by nie był mając na głowie… wszystko? - Pshhh - parsknął na te niedorzeczne słowa i była to reakcja, której zapewne CEO nie spodziewał się usłyszeć od pracownika. - Jeśli chcesz zwinąć ten interes w ciągu roku, to proszę bardzo - dodał i podszedł do niego chrzęszcząc przy tym rozgniatanymi odłamkami… czegoś. Stanął przed szefem, odgarnął butem szczątki nieznanego pochodzenia na boki i usiadł bez ceregieli, stawiając na podłodze dwa piwa - jedno dla siebie, jedno dla niego - i rzucając między nie talię kart. Nie skomentował tego, co działo się dookoła, bo nie było czego komentować. Jeśli facet miał jakiś kryzys, to piwo zawsze było dobrym rozwiązaniem. - Odwrotnie. Przełóż z drugiej strony - doradził z pół-uśmiechem, obserwując wysiłki szefa.
|
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Garnitur do pary Pon Kwi 01, 2019 1:20 pm | |
| Faktycznie, Silverton nie spodziewał się takiej reakcji. Co więcej, nie spodziewał się, że to akurat CMO pojawi się u progu jego drzwi, zdecydowany przerwać słodkie chwile pustki i ignorowania rzeczywistości. Nie podniósł wzroku na mężczyznę, który wtargnął bezpośrednio w jego przestrzeń i usiadł naprzeciwko, skupiony dalej na swoim zadaniu, komentarza jednak nie zamierzał pozostawić bez odpowiedzi: - To brzmi jak idealny plan na dzisiejsze popołudnie. - Dopiero mówiąc te słowa zauważył, że już dawno zapanował zmrok. - Wieczór. I jutrzejszy poranek - poprawił się. Nie były to może słowa, których można było się spodziewać po CEO, ale zostały wypowiedziane z całkiem umiarkowaną dawką sarkazmu i obojętności, nie świadcząc o ryzyku kolejnego nagłego wybuchu. Przemówiła przez niego raczej rezygnacja i świadomość, że w zasadzie niewiele miał już do stracenia. Nie wyglądał jak człowiek złamany, ale opłakany stan jego gabinetu i słowa, które wypowiedział, świadczyły inaczej. Nawet, jeśli w tym momencie pozbierał się pozornie do kupy, niewątpliwie problemy, które doprowadziły go do tak wielkiego wybuchu w miejscu pracy nie zniknęły po zniszczeniu paru przedmiotów. Ewidentnie jednym z tych kłopotów było samo NF Pharmaceutics. - Człowiek wielu talentów. W sumie, czego innego mogłem się spodziewać. - Prychnął na wskazówkę, ale zaraz zdał sobie z czegoś sprawę i wreszcie spojrzał na swojego niespodziewanego gościa. Było więcej niż prawdopodobne, że Nathan był pierwszym człowiekiem w firmie, który zobaczył prezesa pozbawionego maski spokoju i opanowania, zawsze świdrującego, ale uprzejmego spojrzenia i pozbawionego śladów użytkowania garnituru. Ciemne oczy zakryte za oprawkami okularów, roztrzepane czarne włosy z siwymi kosmykami i wygięte w nieokreślonej minie usta kompletnie nie pasowały do tamtego człowieka, podobnie jak podwinięte rękawy koszuli i brak krawata na szyi. - A w zasadzie to skąd ty wiesz, jak się wiąże krawaty? Czy nie jest ci to całkiem obce? - Charles uniósł brew wysoko, ale brakowało w jego wypowiedzi złośliwości, dominowało raczej lekkie rozbawienie. Cokolwiek wywołało w nim szał, musiało przycichnąć. Zlustrował swojego CMO niespiesznie (czerwony krawat nawet w tak względnym świetle rzucał się w oczy, szczególnie w otoczeniu granatowej marynarki), a potem zatrzymał objaśniające wideo, spojrzał na godzinę na telefonie i cicho zagwizdał. Dał się ponieść magii internetu i zrobiło się naprawdę późno. Aż dziwne, że ktokolwiek zdecydował się do niego przyjść tak dawno po godzinach pracy. A może właśnie dlatego tak się stało? Może Meg nie chciała ryzykować spotkania z wściekłym prezesem z załamaniem nerwowym i poprosiła o pomoc szefa działu? Ale czemu akurat Havella? Spojrzał na położony przed nim alkohol i rzucone nieopodal karty. Nie pijał piwa. Ale i tak je wziął i pociągnął łyk, bo przecież co miał do stracenia w tym momencie? Zacmokał z niesmakiem, podniósł się, odkładając krawat na kupkę papierów z telefonem na jej szczycie, a potem podniósł się płynnie, roztarł kolana zdrętwiałe od siedzenia w jednej pozycji przez dłuższy czas i przemierzył gabinet, kierując się prosto do biurka. Miał w nim alkohol i kryształowe kieliszki, schowane na wyjątkowe okazje do świętowania. Zapomniał o nich całkowicie, ponieważ nie znajdowały się na wierzchu, a dzięki temu przetrwały tantrum. Wyciągnął potrzebne mu elementy, obrócił się na pięcie i wrócił do siedzącego CMO. Cała ta sytuacja wydawała mu się skrajnie surrealistyczna. Niemal spodziewał się, że zaraz zza rogu wypłyną zegary Daliego, a na zewnątrz dostrzeże walczące ze sobą w powietrzu wieloryby. Niczego zdumiewającego jednak nie dostrzegł, wobec czego usiadł z powrotem na swoim miejscu i skupił spojrzenie na mężczyźnie. Uniósł kieliszki znacząco, a potem wzruszył ramionami, układając je w odpowiednich miejscach. Przelał sobie piwo po brzegu szkła, odłożył obok butelkę szkockiej i pociągnął kolejne kilka łyków w milczeniu. Co powinien powiedzieć w takiej sytuacji? Czego Nathan oczekiwał? Znali się niewiele lepiej, niż dwóch zwykłych pracowników działających na odrębnych szczeblach. Charles miał do niego duży szacunek za piekielnie dobrą robotę, nierzadko zakończoną wbrew wszelkim realnym możliwościom, szczególnie finansowym, ale też kończącym i zaczynającym się na idiotycznych nierzadko pomysłach członków rady lub nierzeczywistych sugestiach działów ogólnie pojętego R&D. Jeśli istniał chociaż cień szansy, by coś zostało zrobione, z Havellem na pokładzie można było być pewnym, że dokładnie tak się stanie. Gdyby wszyscy prezesi wywiązywali się ze swojej roboty w taki sposób, firma w zasadzie działałaby sama. Tak, CMO był niewątpliwie świetnym pracownikiem, który wyciskał swoją załogę jak cytryny, sprawiając że NF Pharmaceutics utrzymywał odpowiednie poziomy sprzedaży. Ale czy w jego interesie było upewnienie się, że CEO wcale nie nałykał się próbek nowych leków i przez to stracił zmysły? Czy mógł być szpiegiem wysłanym przez radę lub pracowników, dwie grupy pazernych kurw, które tylko czekały, aż Silvertonowi powinie się noga i będzie zmuszony zrezygnować ze swojego stanowiska? Wydawało się to wysoce nieprawdopodobne. Jeśli istniał człowiek równie niecierpiany przez szeregowych pracowników, co Charles, musiał nim być właśnie szef marketingu. Silverton rozluźnił się odrobinę, rezygnując ze zdenerwowania, które musiało wkraść się w jego mięśnie w momencie, w którym kolejna osoba podważyła jego kompetencje, odmawiając odejścia w cholerę. Opróżniony kieliszek piwa niewątpliwie też pomógł w powrocie do większego spokoju. Spojrzał na pozostałą zawartość butelki i po chwili namysłu przelał ją do szkła. - Człowiek sobie myśli, że jak wybierze kobietę i będzie unikał skandali, to będzie dobrze, ale nie… - mruknął, bardziej do siebie, niż do towarzysza, skupiony na swoim zadaniu. Nie zastanawiał się specjalnie nad tym, w jaki sposób jego słowa zostaną zinterpretowane, bo i nie czuł, by cokolwiek mogło pogorszyć jego sytuację. Gdzieś w duchu liczył, że w końcu odbije się od dna i przybycie Nathana było tego początkiem, ale nie pozwalał sobie na nadmierną nadzieję. W jego sytuacji mogła być tylko i wyłącznie zwodnicza i okazać się ostatnim gwoździem do trumny. Odłożył pusty kieliszek i obrócił go w dłoni, wpatrując się weń z zamyśleniem. Przez moment po prostu tak siedział, bez ruchu, szukając jakichś słów, wyjaśnienia swojego postępowania, albo nawet szeregu przekleństw, które pomogłyby mu wyjść z tej dziwnej obojętności i przejść albo na stronę racjonalnych biznesmenów albo całkowicie szalonych bezrobotnych. Nic jednak nie chciało mu przyjść do głowy, więc w końcu odłożył naczynie na podłogę i ponownie spojrzał na siedzącego naprzeciwko niego mężczyznę. - Zupełnie nie masz życia poza pracą, czy akurat dzisiaj z niego zrezygnowałeś? - spytał luźno, przysuwając się do Nathana bardziej, aż do momentu, gdy ich kolana niemal się zetknęły. Zatrzymał się w takiej, nie do końca właściwej w ich sytuacji, odległości, a potem sięgnął do krawata CMO i go rozluźnił, by następnie zdjąć mu przez głowę. Odłożył czerwony materiał na górę papierów, zabierając jednocześnie z niej telefon. Położył go na jednym z kolan Havella, sięgnął po własny, jasny krawat i zarzucił mu na szyję. Bez pośpiechu włączył ponownie filmik, poprawił materiał i zaczął go wiązać w skupieniu, przygryzając wargę. Raz po raz zerkał to na powstający węzeł, to na instrukcję, wykonując kolejne polecenia. Węzeł Eldredge nigdy wcześniej nie wydał mu się zasadniczo niezbędny do życia, wobec czego nie spróbował się go nauczyć - ale, czyż w wieku 45 lat i być może ostatnim dniu jako CEO NF Pharmaceutics, nie był odpowiedni moment na zdobycie takiej umiejętności? Może przyda mu się w następnej pracy, albo na sali sądowej? Dopiero to zachowanie mogło naprawdę zdradzić, iż wciąż nie czuł się wystarczająco dobrze. Pozornie był taki sam, może odrobinę bardziej potarmoszony i wylewny, ale mimo to całkowicie spokojny i opanowany. Prezes Silverton jednak na pewno, w żadnej sytuacji, nie traktowałby swojego pracownika tak przedmiotowo, a przy okazji też i nieprofesjonalnie. - Nigdy nie bierz ślubu z kobietą. I nie zostawaj CEO. Nie ma z tego żadnych korzyści. Tylko ciągła pogoń za pieniędzmi i pracoholizm. A potem sztylet w plecy, nawet nie zdążysz zakrzyknąć jak Cezar “i ty Brutusie?” - mruknął pod nosem, tym razem jednak ewidentnie kierując swoje słowa do drugiego mężczyzny. Przygryzł wargę i znieruchomiał, z na wpół zawiązanym krawatem, rozważając z pewną konsternacją, do jakiego momentu dotarł i co powinien zrobić dalej. |
| | | ShadowChameleon
Data przyłączenia : 16/09/2018 Liczba postów : 42
| Temat: Re: Garnitur do pary Sro Kwi 03, 2019 9:47 pm | |
| Oho, czyli jednak coś było grubo nie tak, skoro sam prezes mówił takie słowa. I to oczywiście wcale nie tak, że Havell miał dookoła siebie dość namacalny przykład na to, że nie takmusiało być nawet całkiem sporo rzeczy, skąd. Nie wyciągajmy pochopnych wniosków z tak błahej rzeczy jak zdewastowane mienie, słowa mają większy ciężar, prawda? Ale są właśnie takie słowa i zachowania, które w odpowiednim kontekście naprawdę nabierają swojej wagi i mogą wywierać na innych znacznie większe wrażenie, niż zdemolowany gabinet. Tak właśnie było w tym przypadku, bo Nate mógłby się spodziewać nagłego wylewu frustracji spowodowanej presją stanowiska, ale dołączając do tego obraz swojego dyrektora siedzącego na podłodze i w niepasującym do sytuacji skupieniu oglądającego film instruktażowy w internecie, wypowiadającego takie słowa, tym tonem był zdecydowanie bardziej niepokojący. Żartem, nie żartem, ale w każdym żarcie tkwiło ziarno prawdy. - Hola szefie, ja lubię tę pracę, wcale nie chcę szukać następnej, więc może jednak dojdziemy do jakiegoś kompromisu - odpowiedział żartobliwie, pojednawczo unosząc dłonie w górę. Nie czuł się specjalnie nieswojo, nawet znajdując się w takim położeniu a próba zachowawczego postępowania po pierwsze prawdopodobnie wyszłaby żałośnie, bo udawanie kogoś, kim się nie było zawsze tak się kończyło a po drugie mogłaby tylko dodatkowo zirytować przechodzącego załamanie człowieka. W każdym razie on czułby się zirytowany, gdyby ktoś zaczął traktować go protekcjonalnie, więc postanowił być po prostu sobą. Wcale nie irytującym. Ani trochę. Nie zareagował oburzeniem ani na pogardliwą reakcję na swoją dobrą radę ani na przytyk, bo miał całkiem długi staż w znoszeniu takich, nawet znacznie bardziej zajadłych, ze strony swoje rodziny. Ojca i brata, by być dokładnym. Metody były dwie: albo przemilczeć i powtarzać sobie, żeby nie dać się im sprowokować, odmawiając im tej złośliwej satysfakcji, albo się celnie odciąć, co mogło ich na jakiś czas przymknąć. Silverton nie był jednak ani jego ojcem ani jego bratem, więc siedział spokojnie, nic sobie nie robiąc z tych zamierzonych lub nie docinek. Podejrzewał, że to mogło być czymś w rodzaju reakcji obronnej, ale w tym kontekście psychologiem był raczej słabym i nie miał zamiaru udawać, że było inaczej. - Oh, jestem całkiem dobry w wiązaniu - odpowiedział życzliwie, próbując powstrzymać uśmieszek, który chciał mu wpełznąć na usta. Udało mu się połowicznie. - Ja wiem, - zaczął polubownym tonem - ja wiem skąd szef może odnosić takie wrażenie i tak, pewnie powinienem się lepiej prezentować na spotkaniach. Ale tak między nami, robię na złość Richardsonowi. Kawał skuu...bańca z niego - dodał niby-konspiracyjnie, jakby właśnie byli dwójką dzieciaków siedzących w bazie z koców, co w tych okolicznościach było nawet trochę powyżej abstrakcji. - Zresztą, Jones nie lepszy. Gdyby byli tak ogarnięci jak ich wygląd, to nasza mała firma byłaby piękniejsza i ludzie szczęśliwsi. Odprowadził go wzrokiem do biurka a później rozejrzał się nienachalnie po pokoju, jakby nie siedział wśród szczątków dóbr doczesnych, tylko był w gościach na przyjęciu. Krąg widzenia zawężał mu się do obszaru oświetlonego światłem filtrowanym przez szklaną ścianę, ale nie trzeba było być geniuszem, żeby się domyślić, jak źle wygląda całe pomieszczenie. Wzruszył w duchu ramionami i z lekkim zdziwieniem przywitał postawiony nieopodal siebie kryształowy kieliszek. Wyszukanie. Czego innego mógłby się spodziewać? Chociaż… teraz te piękne, szklane naczynia wydawały mu się wręcz absurdalnie kontrastujące z otoczeniem. Nawet to, że prezes, mimo wszystko, pofatygował się po nie jakby chciał w swoim biurze odpowiednio przyjąć petenta. I dobrze, absurdy w życiu były potrzebne, przynajmniej jemu. - Szef wybaczy, ale ja po chamsku z gwinta, jakoś w ten sposób jest bardziej swojsko. Jeszcze tylko odpowiednia muzyka, gwar ludzi i poczułbym się jak w barze - powiedział unosząc butelkę w nienazwanym toaście i wypił za niego, jakikolwiek by nie był. Piwo - było. Drewno - porozrzucane wszędzie, ale było. Dwóch gości po pracy - byli. Kryzys - był. Rozproszone światło - było. Trochę wyobraźni i proszę, wszystko pasowało! Nate zupełnie nie zachowywał się ani nie wyglądał, jakby oczekiwał od szefa słów wyjaśnienia. Nie siedział w napięciu, nie obserwował go uważnie, nie wieszał w powietrzu niemych pytań. Nie osądzał, nie wyrażał dezaprobaty, nie wygłaszał mów w stylu “przecież to nie przystoi!”. Bardziej jakby wbił do kumpla na chatę, żeby spędzić z nim czas, bo ten miał jakiś problem, ale niekoniecznie musieli o nim rozmawiać. Równie dobrze mogli sobie siedzieć w milczeniu i pić piwo, CMO nie był człowiekiem, dla którego cisza była krępująca, ale lepiej było pić piwo i na przykład zagrać sobie partyjkę czy dwie, gadając o zupełnie nieistotnych rzeczach. Mimo tego, że Silverton był jego przełożonym i mimo tego, że nie znali się specjalnie, to Nate’a najwidoczniej nie powstrzymywało, żeby solidaryzować się z facetem w kryzysie. Na pewno krążyło o nim po firmie wiele niepochlebnych opinii i “renoma” znacznie go wyprzedzała, ale może przy końcu nie taki diabeł straszny. Zaśmiał się krótko w butelkę i pokręcił głową, słysząc słowa o kobietach i skandalach. - O szefie, żeby to było takie proste…- odparł, nawet jeśli to nie było skierowane bezpośrednio do niego. Więc to nie o pracę chodziło, ale sprawy domowe. W każdym razie nie tylko o pracę. Szlag. Sprawy domowe zawsze były bardziej skomplikowane. - To, chyba nie chodzi tylko o to, czego człowiek nie robi, ale przede wszystko o to, co robi, tak myślę - dorzucił mimochodem, odstawiając butelkę na podłogę, trzymając ją jednak cały czas za szyjkę i kiwając nią lekko na boki. Istniało ryzyko wylania, ale temu gabinetowi nic już nie było w stanie zaszkodzić. Na pewno nie trochę piwa na wykładzinie. I prawie by je wylał, gdy niespodziewanie szef przysunął się bliżej i sięgnął do jego krawata. Przez jedną, żałosną i niedorzeczną chwilę przemknęło mu przez myśl, że być może Silvetronowi coś na tyle poprzestawiało się w głowie, że może być niebezpieczny. Nie tylko dla siebie, ale też i otoczenia a właśnie w tamtej chwili on sam do tego otoczenia się zaliczał. Myśl tak głupia, że sekundę później sam nie wierzył, że przewinęła się przez jego mózg. Przecież patrząc na tego człowieka, na jego zmęczone i zrezygnowane oblicze nieudolnie chowane za maską opanowania, nie można go było posądzać o zdolność do takich akcji, można mu było tylko współczuć. Człowieka takiego charakteru, jakiego Nate’owi zdawało się, że prezes jest posiadaczem, do takiego stanu nie doprowadziłoby byle co. I nie w krótkim czasie, więc te problemy musiały sukcesywnie narastać, aż w końcu stały się nie do wytrzymania. Każdy w końcu miał jakieś granice. - Mam życie i całkiem je lubię, ale jesteśmy na kilka tygodni przed dużą kampanią, więc zgodnie z powszechnie znanym fenomenem zachodzącym w takich przypadkach, doba magicznie się skraca. Patrząc za swoim krawatem lądującym na papierach, powstrzymał się od komentarza, jakoby coś było z nim nie tak, że nie nadaje się do wiązania, czy też pan CEO zwyczajnie się go brzydzi. Uznał, że takie słowa, nawet o humorystycznym zabarwieniu, nie byłyby odpowiednie. Czasem - rzadko, bo rzadko - zdarzało mu się ugryźć w język. W pierwszej chwili poczuł się nieswojo nie przez sam fakt zostania żywym wieszakiem, ale przez to, kto przed nim siedział. Tylko przez chwilę, bo doszło do niego, że Silverton też był człowiekiem a nie tylko chodzącym tytułem i miał prawo do swobodniejszych zachowań. Zderzenie z drugą stroną swojego dyrektora było po prostu chwilowym szokiem i ten fakt potrzebował chwili, by zagnieździć się w umyśle Nate’a i zaskoczyć na właściwe miejsce. Nie wiedział co właściwie go tak rozbawiło, bo prezesowa rada wcale śmieszna nie była, ale roześmiał się, jakby mężczyzna powiedział niezły żart. I kto tu zachowywał się dziwnie? - W przyszłości, tej bliższej i pewnie dalszej też, nie mam zamiaru się żenić, prezesem również nie mam zamiaru zostawać. Mówiłem już, lubię to, co robię i to jest moje miejsce. - I nikt - jak chociażby jego ojciec - nie będzie mu wybierał zawodu i układał życia. Siedział spokojnie, obserwując skupionego na zadaniu Silvertona i czasem zezował w dół by zobaczyć, co tam się tworzy, ale nie mógł dojrzeć niczego poza jego dłońmi, wrócił więc wzrokiem do twarzy. - Po co gonić za pieniędzmi, kiedy nie ma się czasu ich wydawać? Rozumiem pracowanie, bo się to lubi, ale wszystko trzeba jakoś wypośrodkować. Wyjść gdzieś, zabawić się, pobyć z ludźmi - wzruszył ramionami jakby mówił: “albo cokolwiek!”. Praca dla pieniędzy z których nie zrobisz użytku? Bez sensu. On też potrafił przesiadywać po godzinach, ale nie odmówiłby sobie wyjścia na miasto od czasu do czasu. Mógł też siedzieć w domu i oglądać seriale, ale liczył się fakt, że spędzał czas tak, jak lubił a nie pracując z wymyślonych powodów. Nie potrzebował pieniędzy dla samego faktu posiadania, to było bliższe ideologii jego ojca, ale dość wcześnie odkrył, że ma z nim niewiele punktów wspólnych, by nie powiedzieć: jeden. Krew. - Poza tym, to głupota. Im więcej pracujesz, tym mniej odpoczywasz. Im mniej odpoczywasz, tym gorzej pracujesz. Gdzie tu jest sens? Kiedy szef ostatnim razem był w klubie? W kinie? W barze? Jestem pewny, że dobrze zorganizowany grafik i od razu byłoby lepiej. Założyć sobie jakieś przynajmniej dwa wieczory w tygodniu dla siebie i się tego trzymać, albo co drugi wieczór zająć się tym, co się lubi. Ja na przykład biegam, działa. Zaczął gadać, patrząc się przez okna, żeby nie skupiać całej swojej uwagi na Silvertonie, a raczej jego dłoniach przy swojej szyi, próbujących uporać się z wiązaniem. Ani sytuacja ani osoba nie były odpowiednie do myśli, jakie przelatywały mu przez głowę w związku z tym, chociaż naturalnie nie mógł odmówić prezesowi tego, że był przystojnym mężczyzną. To nie było tak, że leciał na każdego a już na pewno nie posunąłby się do tego, żeby uderzać otwarcie do któregoś ze swoich szefów, no bo to raczej oczywiste, ale - jak każdy chyba - pewne części ciała miał nieco bardziej wrażliwe. Na przykład szyję. Dodając jeszcze kogoś majstrującego przy krawacie na tej szyi to już w ogóle. Podobny poziom myśli jak gdyby pan prezes postanowił dobrać mu się do rozporka. CEO oczywiście nie mógł tego wiedzieć a Nate chciał zachować twarz, także wykorzystał chwilę gdy tamten się namyślał, by poluzować krawat i zobaczyć z czym właściwie był problem. Tak, od razu lepiej. Wcale nie chciał sobie wyobrażać tego bardzo ładnego, eleganckiego i miękkiego z wyglądu krawata owijającego mu się wokół szyi. Nie. Wcale. I wcale tego nie robił. - No dobrze, to teraz węższą część od tyłu z prawej przez środek węzła, po lewej wokół krawata, przełożyć od góry, z prawej przez węzeł i tyle. Ale nie sądzi szef, że to wiązanie jest trochę… Pretensjonalne? - spojrzał na niego powątpiewająco, bo w czym niby podwójny Windsor był gorszy? Piękna klasyka, każdemu pasuje. Po co marnować energię na tego kłosa (który nota bene i tak był sto razy lepszy od Boutonniere, ale jednak)? W ogóle to można było marnować tę energię na inne wiązania, nawet ciaśniejsze. Chryste, opanuj się człowieku. Objechał się w myślach, dając sobie dwa mentalne policzki i wziął się do kupy. To ani czas ani miejsce, człowiek przed tobą w rozsypce, z żoną ma problemy a ty taką manianę odwalasz. Słyszał już w tle dźwięk dzwonka i wypowiadane jak mantrę “shame”, które udało się zagłuszyć dopiero po chwili, kiedy przyzwoitość doszła do głosu. Rozejrzał się po bliższej części gabinetu jakby czegoś szukał i zaraz wstał, z tym na wpół zawiązanym krawatem dyndającym mu u szyi. Podniósł z podłogi lampkę, przyjrzał się tyle o ile żarówce, którą ocenił na sprawną i podszedł z nią do kontaktu będącego najbliżej ich miejsca przesiadywania. Podłączył, włączył i od razu w ich bazie z koców bez koców zrobiło się nieco widniej. - Myślę, że teraz ci będzie łatwiej - powiedział siadając i od razu dopijając resztę swojego piwa.
|
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Garnitur do pary Nie Kwi 07, 2019 4:31 pm | |
| Silverton nigdy wcześniej nie miał okazji porozmawiać tak długo i swobodnie z CMO. Owszem, zdarzały im się okazje, w których mogli zamienić parę zdań, nawet niekoniecznie powiązanych z pracą, ale nigdy nie była to zwyczajna rozmowa, wypełniona różnymi tematami i słowami, które nie były nieinwazyjnym narzekaniem na pogodę, wysokość funduszy albo rozwój konkurencji. Po raz pierwszy mógł naprawdę zobaczyć, jak zachowuje się i mówi jego szef marketingu, który nie prezentuje wspaniałości swojego projektu lub beznadziei innych działów. Było to… niewątpliwie interesujące doświadczenie, ponieważ nawet przez otępiały i zmęczony umysł Charlesa przedarło się subtelne zaskoczenie prostotą i… zwyczajnością towarzysza. Prezes, chociaż w zasadzie nigdy nie zastanawiał się nad tym, jakim człowiekiem był Havell, bezmyślnie wsadzając go do szufladki “zbuntowanej, kreatywnej duszy” i nie analizując dogłębniej, zakładał zawsze, że posiada niezłe wyczucie w ocenianiu ludzi. Zderzenie z rzeczywistością pod postacią jego własnej żony, a następnie Nathana, pokazało mu jednak coś zupełnie innego. Prawdę o sobie, na którą nie był tak naprawdę gotów. Jedynym rozsądnym wyjściem w tej sytuacji było porzucenie wszystkich wcześniejszych założeń i popłynięcie z nowym prądem. W końcu, co jeszcze gorszego mogło go spotkać? Nawet, jeśli utonie, przynajmniej będzie miał świadomość, że spróbował i nie poddał się tym wszystkim kurwom napotkanym na drodze. Wszystkim, którzy chcieli patrzeć, jak się poddaje, rezygnuje ze wszystkiego i oddaje im oprócz połowy swojego życia też wszystko, co przez ten czas osiągnął, należał się solidny kopniak w dupę. - Szczerze mówiąc, możesz się pojawiać nawet w dżinsach, nie jest to jakoś szczególnie istotne - mruknął pod nosem, na wpół w formie przeprosin za swoją poprzednią uwagę. Nie była ona wypowiedziana ze złośliwością, ale sądząc po odpowiedzi Havella, w jakiś sposób go ubodła. CEO nie był jeszcze tak zapatrzony w siebie, by tego nie dostrzec, podobnie jak w jakiś sposób poczuł się w obowiązku zaoferowaniu Nathanowi lepszej jakości alkoholu i kieliszka. Pomimo tego, że znajdował się gdzieś za granicą załamania nerwowego i w zasadzie zupełnie nie pojmował sytuacji, w jakiej się znalazł, wyuczone i praktykowane przez lata zasady przyjmowania gości wciąż się w nim odzywały. Decyzja, by wykorzystać CMO NF Pharmaceutics jako manekin była znacznie bardziej spontaniczna i w żadnej mierze niemożliwa do uznania za racjonalną, wobec czego całe dobre wrażenie musiało zniknąć, a na jego miejsce wskoczyła wyższa abstrakcja. Charles nie wydawał się tym jakoś specjalnie przejmować, poddając pierwszej myśli, jaka wpadła mu do głowy i nie analizując jej dogłębniej. Było swego rodzaju cudem, że żaden z nich ani w tej chwili, ani w ciągu kolejnych minut nagle nie spanikował i nie zaczął poddawać pod wątpliwości mniej formalnej sytuacji, w jakiej się znaleźli. Informacja, że Havell zdecydował się skrócić swoją prywatną dobę na rzecz dobrze wykonanej kampanii w jakiś niepojęty sposób lepiej ugruntowała prezesa w rzeczywistości. Pogrążony w ponurych rozważaniach na przemian z furią zapomniał, że istnieją dookoła niego ludzie, którzy traktują swoją pracę poważnie i nie zależy im tylko i wyłącznie na kosmicznych zarobkach. Kto jak kto, ale szef marketingu nierzadko radził sobie z funduszami, za które nawet Silverton nie zdecydowałby się zrobić czegoś więcej, niż tylko wstać i pojawić w miejscu pracy i pokazywał swoją wartość na każdym kroku. To, czy uznawany był za ekscentryka, czy buca, było CEO zawsze obojętne - chociaż w tym momencie, gdy wiązał w skupieniu krawat na jego szyi i słuchał śmiechu, zdał sobie sprawę, że powinien był go trochę lepiej poznać. Wprawdzie znajdowali się na różnych stanowiskach, ale Nathan nie doszedł do swojego wczoraj i fakt, iż prezes wciąż niewiele o nim wiedział, delikatnie go ubódł. Czasy, w których zajmował się czymś więcej niż zarządzaniem działami i zaspokajaniem kosmicznych pragnień rady, miał dawno za sobą i nawet nie wiedział, kiedy one przeminęły. Nie potrafił wskazać momentu, w którym zrezygnował z utrzymywania bardziej nieformalnych relacji ze swoimi pracownikami, nawet tymi najbliższymi. Ta myśl go zasmuciła. Havell dobrze zgadł, że prezes nie posiadał życia poza firmą. Jasne, miał żonę, miał swój “pałac”, miał duże pieniądze i niesamowite możliwości na wyjazdy na urlop, ale… no właśnie, w jego grafiku raczej nie figurowały zwyczajne rozrywki. Przebywanie z ludźmi, gdy zajmowało się stanowisko na tym poziomie, na jakim on był, też nie było takie samo, jak za czasów studiów. Jeśli gdzieś wychodził, to raczej po to, by utrzymać dobry wizerunek firmy, rozszerzyć ją lub zdobyć odpowiednie wsparcie w kwestii różnego rodzaju zgód i umów dotyczących konkretnych leków, nie zaś dla własnej rozrywki. Oczywiście, zwykle nie bawił się wtedy źle, bo gdy osiągnęło się pewien pułap finansowy, po prostu nie sposób było żałować własnych wyborów, ale… - To wszystko nie jest takie proste… - mruknął pod nosem, wbijając spojrzenie w skomplikowane wiązanie, które w tym momencie wydawało się nie mieć większego sensu. - Zostałem wychowany w taki sposób, by przede wszystkim dbać o dobro rodziny. Stabilną pozycję moją i żony A kiedy twoja przyszła małżonka chce ślubu na Bali… - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się gorzko. - Cóż, po prostu stajesz na rzęsach, bierzesz kredyt i dajesz jej ślub na Bali. Czy żałował? Tak. Czy był nieświadom rozważań, którym w tym momencie oddawał się jego pracownik? Absolutnie. - Lubię swoją pracę. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że się w niej spełniam - zaczął po chwili ciszy, w pierwszej chwili nie brzmiąc tak, jakby odpowiadał na którekolwiek ze stwierdzeń Nathana. - A przynajmniej spełniałem, do niedawna. Ale teraz? Teraz to wszystko wydaje się zupełnie nie mieć sensu, te wszystkie lata wyrzeczeń, walki, wspinania się do góry i nadawania wszystkiemu sensu… - Westchnął cicho, opuszczając dłonie na swoje kolana, a na nie z kolei wzrok. W tym momencie wyglądał dokładnie tak, jak się czuł - jak człowiek przegrany. Ktoś, kto poświęcił swoje życie celowi, który od początku nie miał sensu. Który mógł wydawać się właściwym wtedy, kiedy podejmował najważniejsze decyzje swojego życia, ale który się zdewaluował z czasem. Który stracił z oczu lub nawet osiągnął, ale potem zaczął błądzić w innych kierunkach. Czy było jego winą, że jego własna żona go zostawiła? W pewnym sensie, niestety tak. Z drugiej strony, mogła wybrać lepszy sposób na rozwód. - Ciężko o dobry grafik, kiedy cały czas coś się dzieje i nikt oprócz ciebie nie podejmie się pewnych obowiązków - mruknął, ale nawet w jego własnych uszach zabrzmiało to jak wymówka. Skrzywił się i zamilkł na chwilę. - Jasne, że pretensjonalne. O to chodzi. Proste rzeczy zdążyłem opanować przed laty. - Wzruszył lekko ramionami, przewijając zaraz wskazówki w głowie i rozważając, czy jego pracownik miał rację. I, niech go piekło pochłonie, ale na to wyglądało. - Jesteś cholernym geniuszem - stwierdził z czymś pomiędzy rozbawieniem, a rezygnacją. - Czemu to ty nie jesteś CEO? - mruknął, chociaż pytanie wydawało się bardziej retoryczne i nie na serio. Przecież dopiero co, zresztą dwukrotnie, Nathan podkreślił, że jest zadowolony ze swojej posady. Że nie zamierzałby zostać prezesem. Był chyba jedynym człowiekiem w całej NF Pharmaceutics, który tak uważał. Charles wręcz zazdrościł mu tego zadowolenia z aktualnego stanowiska pracy i osiągnięć. Dopiero gdy Havell się podniósł, sam uniósł spojrzenie i podążył za nim wzrokiem, zaskoczony całkiem rozsądnym pomysłem. Czemu sam nie pomyślał o lampce? - Dziękuję - powiedział, bo co innego by miał rzec na coś takiego? Zbliżył się ponownie gdy mężczyzna usiadł, przesunął palcami po poluźnionym krawacie, a potem sięgnął do jego kołnierzyka, najpierw go stawiając, a potem starannie układając na swoim miejscu. Bez większego zawahania przejechał palcami po całej długości wykończenia, upewniając się, że leży dokładnie tak, jak tego chciał, a potem rozwiązał stworzone do tego momentu wiązanie, wyrównał wiszący materiał i ponowił całą czynność związaną z tworzeniem skomplikowanego węzła. Tym razem jego ruchy były szybsze i pewniejsze, nie szło też w tle wideo ze wskazówkami, chociaż nadal prezes przygryzał dolną wargę w skupieniu i dwukrotnie się wycofał z jakiegoś ruchu, poprawiając go na inny, w innym miejscu. Wreszcie skończył, wyrównał jeszcze raz węzeł, wyciągnął srebrną spinkę i przypiął krawat do koszuli swojego pracownika. Pokiwał głową z zadowoleniem. - Tak. Faktycznie wygląda dosyć pretensjonalnie - stwierdził. - Chociaż zaryzykowałbym stwierdzenie, że pasuje do twojej postawy na zebraniach, chociaż ona nie ma akurat nic wspólnego z pretensjonalnością. - Uśmiechnął się pod nosem, sięgnął po butelkę z whisky, nalał sobie na dwa palce do szklanego naczynia, a później pociągnął z niej łyk. Przez moment wyglądał niemal jak ten człowiek, którego czasami widywał Nathan na spotkaniach. Pewny siebie, zadowolony ze swojej pozycji i swoich dokonań, czterdziestopięcioletni mężczyzna, prezes wielkiej firmy odnoszącej sukcesy. Odłożył kieliszek i lekko poklepał Havella po ramieniu. - Możesz mi mówić po imieniu, wiesz? Szczególnie teraz. Nie wiem, czy właśnie nie straciłem posady, a takie tytułowanie tylko podkreśla moje porażki życiowe. - Wzruszył lekko ramionami. |
| | | ShadowChameleon
Data przyłączenia : 16/09/2018 Liczba postów : 42
| Temat: Re: Garnitur do pary Pią Kwi 12, 2019 9:37 pm | |
| - Pewnie mógłbym, nie wydaje mi się, żeby cokolwiek, co zrobię, zostało przyjęte ze zdziwieniem. Przynajmniej na moim piętrze - uśmiechnął się, przez chwilę rozważając, czy faktycznie może nie posunąć się któregoś dnia nawet o krok dalej i nie przyjść na przykład w dresach, ale uznał, że to jednak byłoby już za dużo, nawet jak na niego. Był, jaki był, ale pracował na poważnym stanowisku, w poważnej firmie i nie miał zamiaru dawać ludziom powodów do oczerniania wizerunku jej lub zarządu jakoby koncern przyjmował do pracy wariatów. Mimo wszystko pomysł był niepokojąco śmieszny, może właśnie dlatego, że tak kontrastowy. Nawet jeśli ludzie w głębi duszy potwierdziliby swoje przypuszczenia, że pracują z wariatem, chciałby zobaczyć ich miny. Już nawet zaczął wstępnie obstawiać, kto próbowałby zachować kamienną twarz a komu by się to nie udało. - Lubię garnitury, to jedna z najlepszych rzeczy, jaka mogła się przydarzyć modzie, więc tak łatwo z nich nie zrezygnuję - odparł szczerze, bo chociaż nie był to najbardziej komfortowy strój do noszenia przez większą część dnia, to miał w sobie coś takiego, co kazało znosić lekkie niewygody. No, i przynajmniej noszone przez niego rękawiczki dobrze wpasowywały się w styl, nie siejąc zgorszenia jakim mogłoby być połączenie ich na przykład z koszulką w serek. Jego niefrasobliwe podejście do ubioru na spotkaniach wynikało jedynie z chęci dogryzienia osobom, które większą wagę przykładały do wyglądu, niż rzeczy naprawdę istotnych dla firmy. Oczywiście, czasami i jemu przeszkadzał zawiązany pod szyję krawat czy idealnie ułożony kołnierzyk, więc bez żalu te niedogodności niwelował, pozwalając sobie na więcej luzu. Tym bardziej, że zazwyczaj i tak siedział w swoim gabinecie, więc nie istniała obawa - dajmy na to - kompromitacji przed potencjalnymi inwestorami, którzy akurat byliby na wizytacji. Gdyby ci zaszli w okolice jego gabinetu, strój akurat byłby najmniejszym powodem rady do zmartwień; znacznie gorsze wrażenie mogły wywrzeć rzucane przez niego przekleństwa albo „bardzo emocjonalne i ekspresyjne wyrażanie swoich poglądów na dany temat” dolatujące zza drzwi. - Oczywiście, nic nigdy nie jest proste. Nawet jeśli wydaje ci się, że coś na takie wygląda, możesz spokojnie założyć, że udowodni ci coś zupełnie odwrotnego. A jak przegrasz zakład? Lepiej dla ciebie. Nie twierdzę, że trzeba od razu zakładać porażki, ale lepiej nie dziwić się komplikacjom. Jak to mówią, pewna była tylko śmierć i podatki, cała reszta to jedna wielka zmienna. Może nie miał racji, ale nauczony przykładem swojego życia nie wierzył w stałość rzeczy i był przygotowany na ewentualne załamania. Nie przyjmował ich z uśmiechem na ustach i szeroko otwartymi ramionami, ale nauczył sobie z nimi radzić na tyle, by nie wpadać w paranoje i nie wyczekiwać, kiedy coś w końcu zacznie się psuć. Wręcz odwrotnie, zamiast czekać aż małe pęknięcie przerodzi się w wąwóz, od razu przystępował do naprawy. Przy odrobinie samozaparcia ze wszystkiego można było wyciągnąć naukę i docenić, że przeciwności tylko człowieka umacniały. Naturalnie do takich wniosków dochodziło się później a nie w trakcie problemów, ale lepiej późno, niż wcale. - Hmm, Bali, brzmi jak jedno z miejsc, gdzie chciałbym się znaleźć - rzucił dygresję, odchodząc trochę od meritum, ale prawda była taka, że niewiele w życiu podróżował a już na pewno nie w tak egzotyczne miejsca. Miał możliwości, ale dziwnym trafem zawsze się to odwlekało na później. Widocznie plany o podróżach do ciepłych krajów trafiły na ten mentalny odpowiednik kupki papierów przy ekspresie do kawy. - Rozumiem. Właściwie, to całkiem godne podziwu i miłe w stosunku do twojej żony. Chyba większość kobiet marzy o stabilizacji i poczuciu bezpieczeństwa, te frazesy nie wzięły się znikąd, ale słabo znam się na kobiecej psychice, więc nie jestem najlepszym doradcą. W każdym razie, to się chwali - osądził, spokojnie przyglądając się emocjom przewijającym się przez skupioną na wiązaniu twarz prezesa. Tak, uważał że to bardzo odpowiedzialne i nie trzeba było kwestionować takiego wychowania. On swoje własne w dużej mierze zakwestionował po latach i choć zgadzał się z tym, że jeśli zakładasz rodzinę to powinieneś dbać o jej dobro, to nie zgadzał się z tym, że posiadanie jej było priorytetem zaraz obok dobrej, prestiżowej pracy. Jeśli ktoś się spełniał w takim modelu - świetnie, gratulacje, owacje na stojąco, ale życie w ten sposób na pokaz, jak chociażby robił to jego brat? Nie, dziękuje, postoi. - Szefie, coś mi się wydaje, że za bardzo próbujesz odnaleźć ten mityczny sens. On jest jak święty Graal - wszyscy słyszeli, nikt nie widział - uśmiechnął się łagodnie widząc tę rezygnację emanującą z postawy Silvertona. Prezesa wielkiej firmy, jej budowniczego i zarazem filaru. Człowieka, który wyglądał, jakby wziął na siebie trochę za dużo i teraz załamał się pod ciężarem przyjętej na siebie odpowiedzialności. Załamał, ale może jeszcze nie został zmiażdżony. Oby. - Poza tym, dziś wszystko będzie się wydawało bez sensu. Jutro też jest dzień i na pewno będzie w jakimś stopniu lepszy. Jeśli jednak chcesz znać moje zdanie, to twoja praca ma duży sens. Pomyśl o tych wszystkich badaniach i innowacjach które przyczyniły się do polepszenia jeśli nie świata, to chociaż kraju, o ludziach którym dzięki temu pomogłeś. Których rok, tydzień, dzień albo chociaż godzina stała się lepsza. Ta walka wcale nie jest bezsensowna. Nie powinieneś na siłę szukać sensu w celu, bo czasem sens rodzi się w małych rzeczach po drodze, tylko dostrzegasz go później. Co więcej, twoja firma mogła pomóc zatrudnionym w niej ludziom, ci ludzie mogli pomóc innym ludziom, to jest jak reakcja łańcuchowa, więc i w tym jest sens. Zostawię cię z tą myślą, możesz do niej kiedyś wrócić. Jakkolwiek Nate był w stanie zachowywać się nadzwyczaj swobodnie w różnym towarzystwie i różnych sytuacjach, czasem może wręcz zbyt swobodnie, to jednak potrafił być poważny i racjonalny, gdy zachodziła taka potrzeba. W tym wypadku obrał strategię rozluźniania atmosfery ze względu na okoliczności, ale mimo wszystko zachowywał świadomośc powagi sytuacji. Niby to wszystko nie musiało być jego problemem, w końcu był tylko nieco-ponad-szeregowym pracownikiem, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można było założyć, że przyszedłby do każdego będącego w takiej sytuacji. Poza Richardsonem. I Jonesem. Tych dwóch gości jakoś nie mógł ścierpieć i na zebraniach zużywał cały nagromadzony od poprzedniego spotkania zapas silnej woli, by się z nimi o coś nie pożreć albo nie rzucać zgryźliwymi uwagami. Dziecinne czy nie, zawsze miał wielką ochotę ich słownie poniżyć, sami się podkładali do tego stopnia, że wychodząc z sali konferencyjnej Nate czuł się wręcz jakby grzeszył, nie wykorzystując tych wszystkich szans. - To jasne, że są sprawy, które wymagają bezpośredniego, natychmiastowego załatwienia, ale szczerze mówiąc, świat się nie zawali jak reszta poczeka dzień czy dwa. Przy odrobinie dobrej woli da się wygospodarować więcej czasu dla siebie, nawet będąc prezesem. Po to wynaleziono telefony i maile. Taki co najmniej tygodniowy urlop dobrze by szefowi zrobił - powiedział, a słysząc pobrzmiewające w głosie Silvertona rozbawione zdziwienie, podśmiał się serdecznie. - Skoro to kwalifikuje mnie na CEO, to z moimi innymi umiejętnościami powinienem już zostać prezydentem! Jutro z samego rana, zaraz po śniadaniu, upomnę się o należny mi urząd. Nie mogę przecież tak tego zostawić, prawda? A tak poważnie, to przypadek a nie geniusz. Kiedyś z nudów uczyłem się, jak wiązać krawat na piętnaście sposobów. To nie nuda a złośliwość była wtedy motywacją, ale niespecjalnie czuł się w obowiązku wyjaśniania zawiłości swojego życia prezesowi. Tym razem nie został wzięty z zaskoczenia, więc był przygotowany na powtórkę z sytuacji. Przynajmniej tak mu się z początku wydawało, kiedy wmawiał sobie, że potrafi nie skupiać się na tych palcach muskających kołnierzyk jego koszuli. Że normalny człowiek nie widziały w tym nic złego i nie wyobrażał sobie z tego tytułu Bóg wie czego. Bądź normalny, Nate, nie bądź dziwakiem. Przez chwilę nawet zawiesił się nad uzmysłowieniem sobie tego niemożliwie nierealnego, prezesowego naywku przygryzania wargi w skupieniu, bo nie sądził, że ktokolwiek może tak robić, nie tak naprawdę. Takie zabiegi były dobre w filmach i pasowały do laski, która w przygłupi sposób flirtowała z facetem, ale przed sobą miał żywy przykład na to, że jednak takie zachowania są możliwe w prawdziwym życiu. Dołączając do tego obraz poważnego prezesa nie można się było nie uśmiechnąć i stwierdzić, że na swój sposób było to urocze. Chociaż starał się czerpać zen ze wszechświata i usilnie przypomnieć sobie jak robiło się te wszystkie rzeczy związane z medytacją i odcięciem się od myśli na jodze (bo miał w życiu taki epizod, kiedy postanowił wypróbować właśnie ten rodzaj ćwiczeń), w końcu zaczęło mu się robić niepokojąco ciepło i gdyby Silverton wiązał ten krawat chociaż pięć minut dłużej, po prostu musiałby się odsunąć, żeby nie postawić się w niekomfortowej sytuacji. Zasysany z energii kosmicznej zen wcale nie uchronił go od kilku wcale przyjemnych obrazków pojawiających mu się w głowie, które po raz kolejny okazały się być zupełnie, ale to zupełnie nieadekwatne do jego położenia. Na szczęście dla niego CEO był pojętnym człowiekiem, więc gdy spinka zajęła swoje miejsce, odetchnął bezgłośnie z ulgą. Nie miałby nic przeciwko temu, gdyby nie to, że to ani człowiek ani czas na jego własne, małe zboczenia. O ile prościej by się bez nich żyło. I nudniej. Kiedy Charles odstawił karafkę, sięgnął do niej natychmiast (chociaż nie aż tak szybko, by wyglądało to podejrzanie albo niegrzecznie) i jednak skorzystał z przyniesionego dla niego kieliszka, nalewając do niego whisky tak na łyk, który od razu wypił. Nie był pewien, czy zrobiło mu się od tego lepiej, ale to był odruch. - Czy ja wiem, nie przepadam za nim - odpowiedział odnośnie tego konkretnego węzła. Jasne, że jego zachowanie na spotkaniach nie było pretensjonalne, w niektórych oczach mogło być co najwyżej ordynarne. - Ale możemy się umówić tak, że przyjdę raz w jeansach i z goździkiem* pod szyją - dodał odstawiając szkło na bok, po czym po kolejnych jego słowach, wyciągnął do Silvertona rękę. - W takim razie, Nate - przedstawił się oficjalnie, tak, jak to się czyniło przy przechodzeniu na „ty”. Nie zdjął jednak rękawiczki, jak wymagałaby kultura, ale nigdy tego nie robił, więc po tylu latach nawet przestał się przejmować, że mogłoby to być odebrane jako przejaw grubiaństwa. W tej materii ludzie mogli sobie myśleć co chcieli. - Bycie prezesem tej firmy wcale nie jest życiową porażką, ten tytuł powinien raczej być powodem do dumy. Każdy, kto twierdzi inaczej, po prostu zazdrości. Naprawdę ktokolwiek jest w stanie pozbawić cię tej pracy? Przecież masz większość udziałów, to jest decydujący głos. Żeby nie było, nie śledzę cię, tylko giełdę. Poczytałem trochę zanim tu przyszedłem. Tak, i pomyśleć, że mimo wszystko nadal śledził notowania, nawet jeśli ta giełda - a raczej praca na niej - była ostatnim gwoździem do trumny w relacjach z ojcem. - Jak mówiłem, jutro będzie lepsze, nie ma co wyciągać pochopnych wniosków. Umówmy się, każdemu może się coś wyślizgnąć z ręki od czasu do czasu, nie ma powodów do rozdmuchiwania sprawy. - Było to chyba najbardziej eufemistyczne określenie otaczającego ich dzieła zniszczenia, na jakie ktokolwiek mógł wpaść. Dość dobrze jednak oddawało Nate’owe podejście do sprawy, które rysowało się ni mniej, ni więcej jako „stało się, to się stało, na chuj drążyć temat?”.
*Carnation knot |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: Garnitur do pary Nie Kwi 14, 2019 6:32 pm | |
| Charles też lubił garnitury. Mężczyzna zawsze wyglądał w nich lepiej, szczególnie gdy były dobrze dobrane, a jednocześnie… Cóż, kiedyś, w poprzednim życiu, jeszcze przed swoim małżeństwem, wodził wzrokiem tylko za mężczyznami w garniturach. Taka słabość wydawała mu się w tym momencie śmieszna, ale równie śmieszne było to, jak wiele lat temu pozwolił sobie po raz ostatni w ogóle na tego typu fantazje. Pracował otoczony przez mężczyzn w garniturach i na ani jednego nie zwrócił uwagi. Dwudziestokilkuletni on byłby zawiedziony. Z drugiej strony, oczywiście nie było powodu, by prezes spoglądał na innych ludzi, gdy w domu czekała na niego żona. Miał wszystko, czego potrzebował i co sprawiało, że się spełniał jako człowiek. Szukanie uciech, które mogły go kosztować zarówno karierę jak i małżeństwo, byłoby skrajnie nierozsądnym posunięciem. Szczególnie w miejscu pracy. A jednak… gdy tak przesuwał spojrzeniem po siedzącym naprzeciwko niego mężczyźnie, zdał sobie sprawę, że od lat nie obdarzył nikogo zainteresowaniem, nawet na ułamek sekundy, bez żadnej konieczności poczynienia ku temu kolejnych kroków. Skupiony na obowiązkach, zapomniał całkowicie o przyjemnościach, nawet tak drobnych jak chwile uznania dla czyjegoś wyglądu, całkowicie platoniczne i niezobowiązujące. Czy ta wierność i zapewnienie żonie najlepszych warunków było godne pochwały? Niby tak, ale w ostatecznym rozrachunku i tak to Silverton przegrał. - Pewnie i niewielu mężczyzn by temu odmówiło. - Wzruszył lekko ramionami. Czy gdyby wybrał jednak kogoś własnej płci, wszystko potoczyłoby się inaczej? Może nie zostałby CEO, ale może też nie pogrążyłby się wyłącznie w pracy, nie doprowadziłby do tego całego bagna, w którym w tym momencie siedzieli, otoczeni szczątkami dóbr doczesnych, których nie on był właścicielem. Czemu ostatecznie nie wybrał innego mężczyzny? Może przynajmniej by nie stracił za jednym zamachem żony, siostry i domu. Łagodnie wypowiedziane, konkretne słowa wsparcia od Nathana miały zaskakująco dużo sensu. Więcej, niż Silverton by się spodziewał, ponieważ pozornie były to wyłącznie truizmy - jednak tylko pozornie. W praktyce czaiło się za nimi coś więcej. Coś sugerującego, że może całe życie tak naprawdę składa się z truizmów. Że może właśnie tego mu brakowało, satysfakcji z małych osiągnięć, przyglądania się efektom swojej pracy z bliska, a nie obserwowania wyłącznie kolumn numerów, wykresów, zielonych i czerwonych wskaźników, a także dyskutowania z radą, inwestorami oraz różnego rodzaju organizacjami, dzięki którym ich firma mogła się rozwijać. Parsknął drwiąco na sugestię o urlopie. Może i by mu nie zaszkodził, ale w tym momencie? - był więcej niż nierealny. Silverton musiał wszystkim udowodnić, że nawet w takiej ciężkiej sytuacji poradzi sobie z oddzieleniem własnego życia prywatnego od firmy. Z zamknięciem tego pierwszego i właściwym rozwojem drugiego. Nie miał prawa na narzekanie, wolne godziny czy nawet zwalnianie się z pracy wcześniej, by spotkać z prawnikiem. Jego życie w tym momencie musiało być jeszcze bardziej podporządkowane jego stanowisku… jeśli w ogóle jeszcze będzie je miał następnego dnia. “Z moimi innymi umiejętnościami powinienem już zostać prezydentem”. Charles, CEO NF Pharmaceutics, zaśmiał się. Szczerze się zaśmiał, a jego rysy wygładziły się. Żart, chociaż tak abstrakcyjny, na chwilę całkiem uciszył wszystkie wątpliwości i całe zmęczenie prezesa. Przez kilka, cudownie niefrasobliwych chwil, wyobrażał sobie po prostu Nathana jako prezydenta, wraz z jego słynnymi wybuchami złości, luźnym podejściem do eleganckiego stroju, w skórzanych rękawiczkach i tym nowo poznanym przez CEO, luzackim traktowaniu spraw, które dla innych wydawały się niesamowicie olbrzymie i nie do przeskoczenia. Wspaniale abstrakcyjny obrazek. - Byłoby z tego dużo korzyści, musisz przyznać. Wszystko dopięte na ostatni guzik za tylko połowę budżetu. - Wyszczerzył się, szczerze ubawiony, wcale nie przypominające człowieka, jakim był na co dzień w pracy i jakim widywano go zwykle na korytarzu czy w biurze. Zupełnie jakby faktycznie wypalał się przez całe lata i już nikt nie pamiętał, jaką osobą był wcześniej, co go cieszyło i… jak w ogóle wtedy wyglądał. Przez moment wszystko było na właściwym miejscu. Nie musiał zajmować się całym światem, kontrolować rzeczy, które nie chciały dać się kontrolować, a tylko zrobił jedną małą rzecz i zrobił ją dobrze. Popijał niespiesznie dobry alkohol, przypatrując się swojemu dziełu z satysfakcją, wyraźnie rozluźniony i spokojniejszy, już nie przypominając człowieka na granicy załamania nerwowego. Drobna rzecz, poświęcone mu kilka chwil, bez oceny i krytyki, zdziałały cuda. - Koniecznie chcę to zobaczyć. Specjalnie dla ciebie mogę poczęstować wszystkich dobrym winem, żeby na pewno nie spodziewali się tego, co ich trafi - mruknął wesoło na propozycję swojego CMO. Oj tak, Havell w dżinsach, z kwiecistym krawatem na zebraniu byłby czyms wspanialym i wartym każdej ceny. - Ale musiałbyś wybrać jakiś dobry materiał do tego. Najlepiej jasnoniebieski, z jakimś delikatnym wzorem. I błyszczący. Satyna? - Roześmiał się po raz kolejny, już oczami wyobraźni widząc ten piękny obrazek. Nathan, łamiący wszystkie konwenanse, prezentując się nagle jak faktyczna, artystyczna dusza, która w wolnych chwilach uwodziła chłopaków w klubach i podpijała kolorowe drinki… Tak, była to piękna wizja. Znów abstrakcyjna, ale i zaskakująco nęcąca. Wracając z niejasno przyjemnej fantazji, uścisnął dłoń towarzysza i dopiero wtedy tak naprawdę zwrócił uwagę na nietypowość w zachowaniu Havella. Po pierwsze, CMO nie miał żadnego obowiązku, ani nawet większej korzyści w zbieraniu swojego szefa do kupy. Szefa wszystkich szefów, należy nadmienić. Po drugie zaś, czemu nosił on rękawiczki przez cały czas? Nie wydawało się to niezbędne w jego zawodzie, na jego stanowisku, a Charles odkrył ze zdumieniem, że nie potrafi stwierdzić, czy to od zawsze było nieodłącznym elementem ubioru tego człowieka. Czy przez tyle lat nie zwrócił na to uwagi? Aż tak przywykł, czy może naprawdę całkowicie oddalił się od ludzi? Opuścił spojrzenie na pewny, przyjazny uścisk, który w tym momencie dzielili i odrobinę go przedłużył, pozwalając sobie na moment rozważań i teorii. Na faktyczne skupienie się na skórze otulającej dłoń Havella. Na tym, jak miękka i zadbana była… Zamrugał, przywołany do rzeczywistości przez kolejne słowa mężczyzny. Rozluźnił uścisk i spojrzał na niego z minimalną konsternacją, która zaraz jednak rozmyła się pod wpływem delikatnego rozbawienia. - Naprawdę? Cholera, myślałem że wszyscy w tej firmie mnie śledzą… - mruknął żartobliwie, ale zaraz spoważniał. - Cóż, nie jestem pewien tego, jak rozwiążą te kwestie prawnicy. - Wzruszył ramionami i pociągnął kolejny łyk alkoholu, pozwalając ciepłu rozlać się po jego gardle i żołądku. Odetchnął cicho. Na prawie małżeńskim nie znał się wcale i nie miał ani czasu, ani ochoty zacząć się nim zajmować na tym etapie swojego życia. Po to miał pieniądze i pozycję, by nie być specem od wszystkiego, o czym znaczna część ludzi lubiła zapominać. - Zapewne mógłbym nie przystać na żadną ugodę, ani od rady, ani od Rachel, ale ile będę miał z tego korzyści, a ile szkód? Nawet biorąc pod uwagę przewagę udziałów, pewne rozwiązania mogą okazać się bardziej opłacalne i finansowo i politycznie… - Odłożył pusty kieliszek na podłogę i sięgnął po karty, wyciągnął je z pudełka i niespiesznie zaczął tasować, bardziej jednak po to, by czymś zająć dłonie, niż z zamiarem faktycznej gry. Cicho parsknął śmiechem. - Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, że to niedopowiedzenie stulecia. No, może roku, biorąc pod uwagę zeszłoroczne problemy w zarządzie. - Pokręcił głową przecząco. - Nie, pewnie nie ma już ani jednego pracownika w całej firmie, który by nie wiedział o moim “małym” kryzysie, nawet jeśli jego powód nie jest jeszcze powszechnie znany. - Wzruszył ramionami, wreszcie odrywając wzrok od kart i unosząc go na mężczyznę. Rozluźnienie wciąż było w nim ewidentne, i czy zdziałał to głównie alkohol, czy żartujący CMO, było trudne do stwierdzenia. Tak czy inaczej, kryzys został zażegnany. Silverton musiał przyznać, że Havell się dobrze prezentował. Przesypał karty do lewej dłoni, drugą chwycił odłożoną whisky, dolał sobie kolejne dwa palce i uniósł szklankę do ust, niespiesznie ją opróżniając. Tak, doprowadzony do ładu jasnowłosy miał w sobie ciekawą, drapieżną nutę. - Przefarbowałeś je też dla Jonesa? - spytał nagle, uśmiechając się szerzej i wskazując szklanką na głowę mężczyzny. Kolejna, nie do końca właściwa i przyzwoita uwaga, nie w sytuacji ich pozycji w hierarchii w NF Pharmaceutics… ale tę przecież odrzucili, siedząc pośród szczątków gabinetu CEO, popijając alkohol i przechodząc na “ty”. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Garnitur do pary | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |