|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| | | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Czw Kwi 26, 2018 11:16 pm | |
| Był zgubiony. Właśnie zbliżał się koniec jego wieczności, a przynajmniej tak właśnie czuł. Dopóki nie znalazł się w lochu jednego z niemieckich zamczysk, sądził, że nauczył się inaczej postrzegać upływ czasu. Był przecież nieśmiertelny, przeżył wiele lat, ich upływ był niezmienny, ale nie musiał się nim przejmować, a jednak zamknięty w ciemności, otoczony dzwoniącą w uszach ciszą, samotny i głodny, miał wrażenie, że czas zwolnił bieg, albo stanął zupełnie. Pragnął liczyć upływający czas, a nie było dnia, nocy, żadnego punktu odniesienia, dosłownie niczego. Jedynie ciemność i przerażające pragnienie. Brakowało mu cierpliwości, by znieść to z pokorą. Tęsknił za tłumami w klubach, internetem, muzyką, wolnością i za słońcem, bo linia krwi Wincklerów zapewniała mu bezpieczeństwo w świetle dnia. Za słabości przychodziło mu słono zapłacić. Właśnie tego doświadczał. Dał się pokonać i złapać jak amator. Przeceniając własne zdolności, pozwolił, by założyli mu obrożę jak psu, sprowadzili go do poziomu człowieka, podarowali mu to, za czym kiedyś tak bardzo tęsknił - ludzką słabość. Uczynili go bezsilnym, bo pozbawiony swojej siły, szybkości i wszystkich mocy, był jedynie żałosną istotą łaknącą krwi. Niczym więcej. Zacisnął palce na posrebrzanej obroży, kolejny raz bezskutecznie próbując zedrzeć ją z szyi. Przez ponad miesiąc tkwiąc w jednym miejscu, w końcu wytworzyła niegojące się otarcia. Dotyk srebra nie ranił wampirów, ale uciszał ich moce, a zadane nim rany były bolesne i goiły się długo. Jednak to nie ból otarć ani nawet ciemność i samotność, a głód był prawdziwą torturą. Przejmujący, gorszy od najokropniejszej choroby, trawiący od środka jak niemożliwy do ugaszenia pożar. Marcel wolałby śmierć, nawet najokropniejszą. Wolał by odcięli mu głowę, spalili żywcem, zadźgali srebrem. Wszystko byłoby lepsze od tego. Pragnienie czyniło wampira bezmyślnym, spychało go w otchłań szaleństwa, a w końcu zabijało. Nie takiego końca dla siebie pragnął.
Gdy nagle usłyszał kroki na końcu długiego korytarza i dostrzegł w oddali błysk latarki, myślał, że majaczy. Przytępionymi zmysłami nie był w stanie określić ile istot się do niego zbliża i czy czasem sobie ich nie wymyślił, lecz im bliżej byli, tym realniejsi się wydawali. Mimo to, Marcel nawet się nie podniósł. Wykrzywił upiornie bladą twarz gdy padło na niego światło latarki. Głód miał wpływ nie tylko na umysł, ale też na wygląd, sprawiając, że skóra stawała się biała i cienka jak pergamin, oczy przybierały barwę szkarłatu, a ciało wydawało się wysuszone. Minęła chwila nim przyzwyczaił oczy do światła. Tymczasem trójka postaci otworzyła celę. Dwóch rosłych mężczyzn chwyciło go pod ramiona i wywlekło na zewnątrz. Kobieta trzymała latarkę i pęk kluczy, których grzechot odbijał się echem od ścian korytarza. Gdyby przyszli tu jeszcze dwa tygodnie temu Marcel nie byłby tak grzeczny. Starałby się uwolnić, wyrżnąć sobie drogę ucieczki, ale teraz był okropnie słaby. - On w ogóle jest przytomny? - odezwała się kobieta, dziwnie przejętym głosem. Marcel stwierdził, że brzmiała bardzo przyjemnie, ale może wydawało mu się tak tylko dlatego, że od długiego czasu nie słyszał nikogo więcej prócz siebie? Jeden z mężczyzn potrząsnął nim, ale więzień nie wykonał żadnego gestu, by utwierdzić oprawców w przekonaniu o trzeźwości swojego umysłu. - Widzisz, Gerda? Nie zapominaj o kolacji, bo skończysz jak on - zarechotał strażnik, a drugi zawtórował mu, śmiejąc się szczekliwie. Marcel powłóczył nogami, ale próbował przypomnieć sobie czy ostatnim razem gdy tu wchodził, szedł tym samym korytarzem. Wspomnienia zacierały się i mieszały, ale ostatecznie rozpoznał drogę. Wyprowadzali go z więzienia. Niestety nie dane mu było choćby raz zerknąć przez okno, by mógł udowodnić sobie, że świat poza celą był realny i nie wymyślił go sobie w głodowym amoku. Tam, gdzie zmierzali, nie było okien. Długie zamkowe korytarze były ozdobione na średniowieczną modłę, gobelinami, olejnymi obrazami, łowieckimi trofeami i wyleniałymi dywanami. Zamek wzbudzał w Marcelu pogardę. Nigdy nie rozumiał wampirów, które tak usilnie trzymały się przeszłości. Po nieznośnie długiej wędrówce dotarli do miejsca przeznaczenia. Marcel słyszał za dwuskrzydłowymi drzwiami szmer kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu głosów. Kobieta pchnęła jedno skrzydło i ludzie ucichli. Więzień może wkroczyłby do widnej sali z godnością, może nawet okazałby pogardę temu, kto go tu przywlókł i więził, ale z chwilą przekroczenia progu pomieszczenia, wyczuł w powietrzu upragnioną woń. Człowiek. Krew. Spełnienie. Szarpnął się bezmyślnie, szczerząc zęby jak rozjuszona bestia. Strażnicy z trudem utrzymali go w miejscu, a on szkarłatnymi ślepiami szukał ofiary, w której ciało mógłby wbić kły i osuszywszy wszystkie żyły zatrzymać serce. Zabiłby. Tradycje i nakazy w tej chwili dla niego nie istniały. Zamroczony obezwładniającym pragnieniem, przestał zwracać uwagę na cokolwiek. Żył, by się pożywić. Tylko to się liczyło. Barwny tłum zafalował, mrucząc z aprobatą dla słów swego przywódcy, których Marcel nie usłyszał. Jak w transie, szarpał się w kierunku woni, kierowany instynktem. Nie miało znaczenia, że prowadzą go do klatki. Nie miało znaczenia, że miał stać się widowiskiem dla przeciwnych tradycji, wyjętych spod prawa wampirów. Pragnął krwi. Wepchnięty na deski ringu, warknął gniewnie i rzucił się w kierunku ofiary, dopiero wtedy w pełni ją dostrzegając. To, co zobaczył, uderzyło w niego z siłą gromu i na chwilę pohamowało rozpaczliwą żądzę. Zatrzymał się w pół kroku, zgarbiony, dysząc ciężko, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w dziecko - małą dziewczynkę. Miała nie więcej niż siedem lat, była bosa, w pomiętej piżamce, rozczochrana i skrajnie przestraszona. Kuliła się w kącie klatki, łkając głośno. Marcel słyszał jak szybko bije jej niewielkie serce, a rytm ten przyzywał go, kusił i odbierał racjonalność. Nie bacząc na ciszę jaka zapadła wśród zebranych, zdziwionych siłą jego woli, ryknął rozdzierająco, walcząc z samym sobą. Opadł na kolana, chwytając się za głowę, wściekle cedząc przez zaciśnięte zęby naprzemiennie błagania i przekleństwa. Szaleństwo wyciągało po niego zachłanne łapy, pazurami rozdzierało mu umysł. W każdym dziecku widział swoje zmarłe wieki temu rodzeństwo dlatego żadne dziecko nie zginęło z jego ręki. To była święta zasada, obietnica, dzięki której nie stał się bezwolną marionetką głodu. Całą swoją egzystencję poświęcił na pielęgnowaniu tej zasady i wszystkich tradycji rodu, które pomagały trzymać w ryzach duszę bestii. Był posłuszny Księciu, przecież nawet wymierzał w jego imieniu sprawiedliwość. Był wzorem. Nigdy nie splamił rąk krwią niewinnej istoty. Jak mógł zrobić to teraz? W jego oszalały z głodu umysł wdarła się przerażająco logiczna myśl, że chcą go złamać. Nie rozumiał dlaczego, ale torturowali go głodem dla tego jednego momentu, i z przerażeniem dochodził do wniosku, że... nie da rady dłużej się bronić. Śpiew krwi dziewczynki przyzywał go i mamił. Obiecywał słodycz życia, ukojenie i nieograniczoną potęgę. Był nikim wobec pragnienia. Nie wiedział jak długo klęczał warcząc i krzycząc, próbując zagłuszyć pieśń szkarłatu. Jak przez mgłę pamiętał, że w pewnym momencie po prostu zerwał się z miejsca i rzucił w kierunku dziewczynki, zakleszczając jej drobne, chude ramiona w swoich dłoniach. Pisnęła wtedy, rozdzierającym serce głosikiem wołając na pomoc matkę. Jednak to wyraz jej ogromnych, przepełnionych zgrozą zielonych oczu tuż przed tym jak zatrzasnął szczęki na jej barku, zostanie z nim na zawsze. Nieludzki wrzask wyrywał się z jej krtani, gdy rozszarpywał jej szyję, nie z dostojnością wampirów z filmów i książek, a jak bestia, zalewając jej drobne ciałko potokiem gorącej krwi. Chłeptał jak zwierze, trzymając w stalowym uścisku rzucającą się w konwulsjach, powoli umierającą ofiarę. Czerwień zalała jego biały podkoszulek, spodnie, rozlała się po deskach ringu i skapywała na ziemię, pod stopy zebranych. Amok. Ekstaza. Spełnienie. Upojony i przerażony nie sprzeciwiał się dłoniom, które poderwały go ze śliskich od krwi desek. Nie sprzeciwił się słowom, które z pogardą mówiły o jego słabości.
Ciemność celi przyjął niemal z radością. Skulił się pod ścianą i załkałby, gdyby tylko nieśmiertelność nie wysuszyła mu wszystkich łez. Obrzydzenie do samego siebie dławiło go bardziej niż strach przed szaleństwem. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Sob Kwi 28, 2018 9:01 pm | |
| Niezależnie od tego, jak dobrze wyszkoleni i potężni byli łowcy wampirów, zawsze byli tylko ludźmi. Nawet ci, którzy należeli do skrajnego odłamu, tak zwanych "Przeklętych" łowców, pomimo wykorzystywania jadu dla własnych celów, wciąż popełniali błędy i byli śmiertelni. Nox był tego świadom, będąc jednym z najstarszych polujących na krwiopijców. Wszystkie zasady, zakazy i nakazy, miał w małym palcu, należał do najbardziej efektywnych zabójców, którzy nigdy nie popełniali błędów. Prawie nigdy. Pierwszy jego błąd sięgał zeszłego wieku, dokładnie siedemdziesiąt lat (dwa-trzy miesiące w te lub we wte) wstecz. Ten błąd zaważył na jego "znajomości" z pewnym wampirem, z którym niejednokrotnie później spotykał się w różnych sytuacjach. Czasami polując na niego - a czasami na tego samego osobnika, co egzekutor. Ich znajomość nie była może obarczona wieloma pozytywnymi emocjami, ale wystarczająco głęboka, by zdążyli obdarzyć się pewnego rodzaju szacunkiem. Czymś, do czego Durst nigdy by się nie przyznał, ale czego był boleśnie świadom. Jego zadaniem było mordowanie istot żerujących na nieświadomych ludziach, czemu oddawał się bez zawahania, unikając jakichkolwiek więzi, które mogłyby ułatwić wampirom wykończenie go. Zresztą, wykorzystując ich jad, stawał się do nich na tyle podobny, by nie miał nigdy szans na szczęśliwy i udany związek z istotą ludzką. Stając się do nich podobnym, by móc walczyć jak równy z równym, zyskując długowieczność, wyczulenie na inne istoty oraz - w pewnym stopniu - moce krwiopijców, oddalał się jednocześnie od rodzaju ludzkiego. Był niczym brakujące ogniwo, łączące dwa gatunki, ofiarę i oprawcę, stając się czymś pomiędzy, niepasującym do żadnego świata. Przeklętym nawet w oczach innych łowców. Poczucie więzi z wampirem, którego nie był w stanie zamordować przez siedemdziesiąt lat, było nie tylko słabością, ale też problemem. To, ile czasu spędził polując na Marcela Gawrońskiego, ile razy się z nim zetknął, ile okazji zmarnował na zabicie go, stawiało go w niewygodnej pozycji. Gdyby jego przełożeni wiedzieli o tym, jak bardzo ich zawodził, gdyby mieli świadomość chociaż połowy tych zetknięć, bez wątpienia by go ukarali. Przeklęty łowca, nie potrafiący wywiązać się ze swoich obowiązków, był kompletnie nieprzydatny, niezależnie od tego, jak wiele sukcesów odniósł i jak wiele innych wampirów zmienił w pył. Tak, to był pierwszy błąd. Drugi był całkiem świeży - dotyczył tego wieczora. Najważniejszą zasadą Przeklętych było unikanie ugryzień. Po pierwsze dlatego, iż nadmiar jadu rozpoczynał przemianę, która mogła mieć tylko dwa zakończenia - śmierć lub zmianę w krwiopijcę. Po drugie dlatego, że nie znając mocy wampira, można było stracić nad sobą całkowitą kontrolę. Większość specyficznych dla rodu zdolności była nie tylko silna, ale też niebezpieczna bez odpowiedniego szkolenia. Co oczywiste, łowcy takiego nie mieli. W zależności od tego, jak wiele jadu znalazło się w ich krwi, stawali się bardziej lub mniej podatni na różnego rodzaju dystraktory: wyczuleni na światło słoneczne czy ludzką i wampirzą krew, przez co ciągła kontrola nad sobą wymagała niesamowitych pokładów samozaparcia i opanowania. Gdy dochodziły do tego jeszcze takie zdolności jak teleportacja, telekineza czy lewitacja, słabsi łowcy stawali się całkowicie bezbronni. Najlepszą taktyką było wykorzystywanie ciągle tego samego rodzaju jadu - i unikanie tych najbardziej problematycznych. Takich jak przenoszących zdolność telepatii. A przez kogo Nox dał się ugryźć? Właśnie przez telepatę. Gdyby miał czas zastanowić się nad tym, gdzie popełnił błąd, zapewne doszedłby do tego samego wniosku, co wielu innych, martwych łowców: nie docenił przeciwnika. To miało być typowe, bezproblemowe polowanie. Znalezienie zupełnie przeciętnego wampira, znajdującego się bliżej dołu hierarchii wampirów, niż góry. Zwykły szeregowy osobnik, jakich wiele, przemieniony w ciągu ostatniego dziesięciolecia, nie posiadający jeszcze dużego doświadczenia ani wyrafinowanych zdolności. Padł na ziemię w ciemnej alejce, tuż po zaspokojeniu pragnienia, trafiony strzałką ze środkiem uspokajającym. Czysta robota, zero fatygi, największym kłopotem było znalezienie go w Hongkongu, pośród ponad siedmiu milionów istnień. Tak przynajmniej sądził Nox, aż do chwili, w której poczuł zęby na swoim przedramieniu, rozkoszny ucisk w podbrzuszu i delikatne pieczenie jadu rozlewającego się po ciele. Już zdążył zapomnieć, jak doskonałymi łowcami były same wampiry. Maszyny do zabijania, otępiające swoje ofiary, sprawiające iż ci ludzie, którzy przeżyli z nimi kontakt (i go zapamiętali) spędzali całe życie tęskniąc za tym specyficznym uczuciem, mieszaniną bólu i przyjemności, pozbawiającą jakichkolwiek trosk, szarpiącą ekstatycznie ciałem. Najlepszy narkotyk, jaki można było sobie wyobrazić - żadnych efektów ubocznych oprócz osłabienia przez utratę krwi (bądź śmierć w wyniku nadmiaru jadu i nieudanej przemiany, to jednak nigdy nie było realnym zmartwieniem). Tylko dzięki odruchom wpojonym mu przez lata szkoleń i doświadczeń wbił srebrny kołek w pierś leżącego, zdając się całkowicie na odruchy, podczas gdy reszta ciała i umysłu była skupiona na odczuwaniu. Nie pamiętał, kiedy ostatnio przeżył coś tak dobrego. Osunął się na ziemię, chwytając powietrze łapczywymi haustami, zaciskając dłonie na powietrzu i żwirze, kompletnie nieświadom dreszczy rozkoszy szarpiących jego ciałem. Oparł głowę na brudnym asfalcie, na którym jeszcze kilka sekund wcześniej leżał wampir, a po którym pozostały tylko przedmioty - takie jak ubrania, komórka, czy... srebrny kołek właśnie. Jednocześnie umierał i odżywał, dusił się i oddychał, jęczał z bólu i przyjemności. Nie zdawał sobie wcześniej sprawy z tego, jak bardzo tęsknił za tym konkretnym doświadczeniem. Durst nie wiedział, jak długo przeżywał jeden z najlepszych orgazmów w swoim życiu, ale gdy tylko zaczął wracać do rzeczywistości, srogo pożałował chwili nieuwagi i późniejszej przyjemności. Czuł głód, swędzący język, nieprzyjemnie pulsujące dziąsła, zapach ludzkiej i wampirzej krwi, do której nieznośnie go ciągnęło, a nade wszystko... szmery. Nie, nie szmery. Głosy. Setki, tysiące głosów, tłukące się po jego głowie, szepczące w wielu językach i dialektach, błagające, przeklinające, opowiadające, analizujące, krzyczące i sepleniące. Miał wrażenie, jakby nagle znalazł się na olbrzymim bazarze, nie, na arenie wypełnionej ludźmi, wołającymi do niego, uderzającymi w niego kamieniami, podsuwającymi mu pod nos najlepsze zapachy, bombardującymi wszystkie zmysły, uniemożliwiając skupienie myśli na czymkolwiek. Wiedział, co się stało. Nigdy wcześniej nie miał styczności z telepatą, ale tortury, jakim właśnie był poddawany, nie pozostawiały ani cienia wątpliwości. Otworzył oczy, mrugając intensywnie i próbując skupić wzrok na czymś - czymkolwiek. Podniósł się z ziemi - przynajmniej tak mu się wydawało, sądząc po zawrotach głowy i mdłościach, które go opanowały. Poruszył ustami, mówiąc coś - znowu, cokolwiek - ale nie słysząc własnego głosu. Wbił paznokcie we wnętrza swoich dłoni, próbując skupić się, chociaż na chwilę, na jednym bodźcu. Chwila bólu powinna przywołać go do rzeczywistości, oczyścić umysł - chociaż na kilka sekund, w których mógłby ocenić, w jak tragicznej sytuacji się znalazł. Czy miał w sobie tyle jadu, że jedynym wyjściem było popełnienie samobójstwa, by uniknąć śmierci w męczarniach - bądź, co gorsza, przemiany? Nie wiedział. Nie potrafił tego ocenić, nie potrafił się skupić. Prawdę mówiąc, nie był nawet pewien, czy faktycznie wbił paznokcie w swoją skórę. Próbował bezskutecznie dostrzec swoje dłonie, by móc ponowić czynność, dostarczyć sobie jakichkolwiek bodźców, które wyrwałyby go ze szponów głodu i szeptów - nie widział jednak nic. Nie, widział za wiele. Obrazy, setki obrazów, towarzyszyły mu cały czas, razem z głosami, zapachami, chłodem, bólem, gorącem, suchością i wilgocią. Wszystko mieszało się w jego głowie, nie pozwalając na odnalezienie własnego jestestwa w strumieniu innych. Wampiry, ludzie, łowcy, zmiennokształtni... wszystko go przytłaczało, uderzało w niego, topiło pod powierzchnią... czy w ogóle oddychał? Czy stał, czy leżał, czy lewitował? Tak zapewne czuł się młody wampir, dopiero przemieniony, nie potrafiący jeszcze nad sobą zapanować, pogrążony w setkach intensywnych doświadczeń, wyczulony nawet na powiew wiatru. Czy on jeszcze żył? Czy się przemieniał? Nagle pociemniało mu przed oczami. Utonął.
Pierwszy był ból. Pulsujący, nieprzyjemny, wywołujący mdłości, irytujący i otępiający. Potem do głosu przyszedł głód. Subtelny, znajomy ból w dziąsłach, pieczenie na języku, ucisk w trzewiach. Odrobinę mocniejszy niż zwykle, ale nie wywołujący w ciele łowcy żadnej paniki. Ostatnie uderzyły w półprzytomnego łowcę dźwięki. Szepty. Dziesiątki głosów, podnieconych, niecierpliwych, wypełnionych radością i wątpliwościami. Nox nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej słyszał coś tak intensywnie, tak blisko, tak boleśnie. Z trudem udało mu się wyłowić własną jaźń spośród tych głosów, skupiając się na szybkiej analizie. Co się stało? Gdzie był? Czy powinien otwierać oczy? Czuł... człowieka. Dziesiątki wampirów i jeden szmer innej krwi, jedno szybkie bicie serca, świadczące o strachu. Ktokolwiek to był, potrzebował pomocy. Pomocy łowcy. Durst jednak nie mógł zareagować, nie wiedząc, jakie ma szanse. Im dłużej był nieprzytomny, tym dłużej nikt nie zwracał na niego uwagi. Tak mówiło doświadczenie, tak mówiło szkolenie. Musiał liczyć na to, iż człowiek, kimkolwiek był, przeżyje bez jego pomocy jeszcze chwilę - ten moment, w którym on sam przypomni sobie, co w zasadzie tam robił. Gdziekolwiek to "tam" było. Ostatnie, co pamiętał... To była alejka. Wampir. Rozkosz. Błąd. Sądząc po ilości wampirów, które wyczuwał dzięki jadowi krążącemu w jego żyłach, znajdował się w innym miejscu niż poprzednio. Najprawdopodobniej pojmany. Sądząc po przewadze krwiopijców, nie miał wielu szans. Musieli go złapać w chwili słabości, gdy moc po ugryzieniu była największa, czyniąc go kompletnie bezbronnym. Czy to było zaplanowane? Najprawdopodobniej. Ostrożnie poruszył nadgarstkami. Później kostkami. Był związany. Nie skuty, ale związany. To wiązało się z pewnymi szansami - ale jednocześnie, z problemami. Im bardziej skupiał się na własnym ciele, tym boleśniej docierało do niego, że większa część powierzchni jego ciała znajduje się pod różnymi splotami, czy to przez sznury, czy przez skórzane pasy. Miał małe szanse na uwolnienie się z czegoś takiego. Powoli, ostrożnie wypuścił powietrze z płuc i uniósł powieki. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Pozytywna rzecz: nikt na niego nie patrzył. Negatywna: znajdował się w jednej sali z co najmniej dwudziestką wampirów, wpatrujących się intensywnie w coś przypominającego... klatkę? Masywną, srebrną, przytwierdzoną do podłogi, w której znajdował się jedyny człowiek, jakiego w tym momencie wyczuwał Nox. Dziecko. Drzwi do pomieszczenia otworzyły się z trzaskiem, weszło następnych kilkunastu wampirów. Jednego z nich łowca poznał natychmiast, po samym zapachu. A w zasadzie - jedną. Rachelę, partnerkę krwiopijcy, na którego bezskutecznie od kilkunastu lat polował, co jakiś czas słysząc w kwaterze głównej o kolejnych ofiarach i nieudanych przemienionych. Krwiopijczyni wyglądała jak zawsze oszałamiająco - ubrana w długą, ciemnozieloną suknię, rozciętą po prawej stronie aż do uda, w butach o tak ostrym obcasie, iż mógłby śmiało służyć za kołek, z bogatą biżuterią na piersi i nadgarstkach, o wściekle czerwonych włosach i równie intensywnie pomalowanych ustach. Przywodziła na myśl Jessicę Rabbit - ale znacznie, znacznie groźniejszą. Była kochanką Bastiana od dawna, niemal równie groźną, co on sam. Nigdy nie chowała się w cieniu, nigdy nie znikała bez słowa - w przeciwieństwie do swojego partnera, uwielbiała być w centrum uwagi. Nox zawsze miał ją za idiotkę. Nigdy nie zdołał jej złapać i zgładzić, owszem, niejednokrotnie jednak się na nią natknął i tylko dzięki szczęściu - i obstawie - udawało jej się przed nim uciec. Zebraliśmy się tutaj... Była jedyną kobietą w sali. Od razu wyłapał jej głos, a raczej szept jej myśli, powtarzających przemowę, którą niewątpliwie wpoił w nią Bastian. Jeden z najgroźniejszych wampirów, powoli ale coraz bardziej bezczelnie konstruujący swój własny klan, pomimo młodego wieku i niechęci do blasku reflektorów. Jego specyficzna moc pozostawała tajemnicą - coś, czego łowcy, a szczególnie ci Przeklęci, nie akceptowali. Należało go zgładzić. Ale najpierw - znaleźć. Otworzyły się kolejne drzwi. Wszyscy w sali zamarli. Do środka wprowadzono... coś. W pierwszej chwili łowca go nie poznał. Nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie - prawdę mówiąc, od bardzo dawna nie widział żadnego wampira w tak opłakanym stanie. Brudny, wychudzony, opętany żądzą krwi, przypominał dokładnie te obrazy, które po nocach prześladowały każdego łowcę. Były dla nich koszmarem, prawdziwą twarzą poukładanych, chłodnych i eleganckich wampirów, którzy zaklinali się, iż nie stanowili żadnego realnego zagrożenia dla ludzi. To takimi widział ich Nox i jemu podobni. Nie jako idealne maszyny do zabijania, ale zwierzęta pozbawione samokontroli, opętane żądzą krwi. Wyobrażenia były jednak jednym - a rzeczywistość czymś zgoła odmiennym. Egzekutor, którego znał Przeklęty, był czymś naprawdę przerażającym. Obrazem, którego Durst nigdy nie zapomni. Gdyby ludzie zobaczyli taką twarz wampira, nigdy nie zgodziliby się z tymi romantycznymi bajeczkami, którymi karmiła ich popkultura. Nigdy, żaden z nich nie poszedłby na dobrowolną służbę, żaden by nie pragnął zostać jednym z nich. Żaden by nie zasnął. Szacunek, który zdążył wykiełkować przez te wszystkie lata w Noxie, zmienił się w przerażenie. Łowca, który nigdy nie obawiał się nikogo, po raz pierwszy w życiu poczuł prawdziwy, zwierzęcy strach. Wiedział, czuł całym sobą, że ta istota, która znajdowała się po drugiej stronie pomieszczenia, zrobiłaby wszystko, byleby nakarmić swój głód. Nie przejęłaby się żadną bronią, nie zawahała widząc srebrny kołek, nie użyła żadnej mocy - nie, po prostu pobiegłaby i zabiła. Rozszarpała bez zawahania, byleby tylko zaspokoić potrzebę krwi. I zamierzała dokładnie to zrobić. Nie - dokładnie po to została przyprowadzona do tego pomieszczenia.
Łowca nie wiedział, dlaczego został przywiązany w takim miejscu, by zobaczyć wszystko, co działo się w klatce. Od momentu, w którym otworzył oczy, nie dostrzegł niczyjego spojrzenia skierowanego w swoją stronę. Wszyscy go ignorowali, skupieni na dramacie, który rozgrywał się w srebrnej klatce. Krzycząc, podbijając zakłady, uderzając o srebrne pręty, bawili się niczym ludzie podczas walk bokserskich, rozgrywających się w znacznie gorszych i bardziej parszywych miejscach. Byli jednak wampirami, znajdującymi się w zamku, a jedyna walka, jakiej byli świadkami, miała jednego bohatera. Marcela. Jego myśli były słyszalne dla Dursta jeszcze bardziej, niż te należące do wampirzycy. On krzyczał - zarówno naprawdę, jak i w głowie. Przemieniony w wygłodniałą zwierzynę, wciąż ze sobą walczył, wciąż cierpiał, uderzając w wyczulonego przez niechcianą moc telepatii Noxa, który współdzielił z nim niemal wszystko. Z nim, i ze wszystkimi innymi wampirami - i ludzką, młodziutką istotką. Stuletni mężczyzna nie potrafił dokładnie stwierdzić, gdzie kończyła się jedna jaźń, a zaczynała druga, ale czuł każdą. A szczególnie ból wampira, z którym siedemdziesiąt lat wcześniej złączyło go przeznaczenie. Strach ponownie przemienił się w szacunek. We współczucie. W obrzydzenie. W ciszę, która zapanowała po wyniesieniu wciąż głodnego, zakrwawionego wampira. Zaraz po zamknięciu drzwi, Nox poczuł na sobie spojrzenie. Jedno, drugie, trzecie, dziesiąte. Nie minęła chwila, a patrzyli się na niego wszyscy. Teraz nadeszła moja kolej. Nie słyszał głosu Racheli, a jedynie pojedyncze słowa wypływające z jej jaźni - i z jaźni wszystkich wampirów, które na niego patrzyły. Początkowo sądził, że będą go torturować. Że zginie w ten sam sposób, co ta dziewczynka. Być może, w najbardziej optymistycznym scenariuszu, liczył na walkę - może nie wyrównaną, ale taką, która umożliwi mu odejście ze względnym honorem. Rzeczywistość - a konkretnie, Bastian z Rachelą - miała mu coś innego do zaoferowania. - Nie odważycie się - wycedził, wreszcie słysząc swój głos, zachrypnięty, ale własny. Przerywając potok myśli przepływających przez jego umysł. Uśmiechy, którymi został obdarzony, mówiły coś zupełnie innego. Odważymy. Był stracony.
Nie zakneblowali go tylko po to, by zwiększyć upokorzenie. Pozbawili większości więzów dokładnie z tego samego powodu. Był bez szans. Oni o tym wiedzieli i on o tym wiedział. Niektórzy za swój błąd płacą potknięciem, inni utratą pracy - on miał zapłacić wszystkim. Honorem, własnym celem, być może nawet życiem. Raczej: na pewno życiem. Świat, w którym znał swoje miejsce, dobiegał końca. Miał już tylko dwie drogi: zginąć lub przemienić się. - Pożałujesz tego - powiedział tylko do kobiety, wpatrując się z nienawiścią w jej oczy. Reszta - to były pionki. Ona była najważniejsza. Ona i jej partner, którego nie potrafił dostrzec Nox. Być może był pośród wampirów, być może wpatrywał się w niego z mściwą satysfakcją - on jednak go nie widział. Nie miał pojęcia, jak wyglądał. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że być może właśnie to było wyjątkową zdolnością Bastiana. Wtapianie się. W innych warunkach być może mógłby to sprawdzić. W tych... Cóż, prawdę powiedziawszy, nie było to już jego problemem. Nic już nie było jego problemem. Zacisnął zęby na wardze, czując pierwsze ugryzienie na prawym nadgarstku, wywołujące natychmiastowy spazm rozkoszy. Nie jęczał - ale ciało już go zdradziło. Nie wiedział, jak wiele potrzebował do tego, by przełamać silną wolę. Miał nadzieję, że dużo. Przestał liczyć po trzecim ugryzieniu, w zgłębieniu szyi. Jad krążący po jego żyłach, rozkosz roztapiająca jego mięśnie, to wszystko nie było już obarczone żadnymi konsekwencjami. Było tylko odczuwanie. Gorąco. Przyjemność. Znowu tonął - tym razem jednak nie cierpiał. Nie było w nim ani jednego zmartwionego nerwu. Otaczała go radość. Przyjemność tak wielka, że zdolna zabić. Już nie był łowcą. Nie był człowiekiem. Był samą rozkoszą. Jeszcze długo krzyczał.
Tym razem jako pierwszy obudził go głód. Potrzeba tak wielka, że przyćmiewająca wszystko inne. Nie wiedział gdzie jest, nie wiedział kim jest, potrzebował poczuć w ustach krew. Krew, która znajdowała się na wyciągnięcie ręki. Szeptała do niego, przyzywała, obiecywała. Musiał jej posmakować. Teraz. Już. Natychmiast. Nie wiedział, czy się podniósł, czy tylko pełzł w tamtym kierunku. To nie było ważne. Musiał ją poczuć. Niespodziewany ból wyrwał go z amoku. Krzyknął, otwierając oczy. W pierwszej chwili nie zobaczył niczego. Wszędzie ciemność. Czy oślepł? Zaczął machać dłońmi, szukając czegoś, czegokolwiek, świadczącego o tym, że wciąż żył, że przed nim coś było, że... Poczuł kraty. To o nie uderzył nosem, to one wyrwały go z otępienia. Odetchnął powoli, mrugając intensywnie powiekami, poruszając głową na boki. Po chwili jego wzrok zaczął właściwie działać. Dostrzegał kontury... niewielkie światło... postać. Znajdował się w jakichś lochach. W celi obok krwiopijcy. Obok wampira, którego krew szeptała do niego obietnice. Czy oszalał? Nie, nie oszalał. To przemawiał przez niego jad. Piekące ślady po ugryzieniach były na to dowodem, podobnie jak głód tak wielki, iż przyćmiewał wszystkie dotychczasowe odczucia. Był w lochach, pojmany przez tego skurwiela i jego dziwkę. A w odległości kilku metrów od niego, niemal na wyciągnięcie ręki, znajdował się przykuty do ściany... - Gawroński? - wyszeptał chrapliwie, odsuwając się minimalnie od krat, na tyle, by chociaż częściowo przypominać dawnego, opanowanego siebie. Był tak cholernie spragniony. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Nie Kwi 29, 2018 6:36 pm | |
| Nie pozwolili mu w pełni zaspokoić głodu, ale ta odrobina, którą zdążył wypić, wystarczyła, by na twarz wróciły mu kolory, a myśli stały się trzeźwe. Teraz jednak, wolał być pozbawiony racjonalności. Ogrom popełnionej zbrodni przytłaczał go. Krzyk dziewczynki wciąż dźwięczał mu w uszach, a gdy zamykał oczy widział jej przerażoną twarz. Gdyby był człowiekiem, pewnie drżałby teraz i wymiotował. Gdyby był człowiekiem... to nigdy by się nie stało. W bezsilności zacisnął dłonie w pieści i wrzasnął, przeklinając wampiry, siebie, niesprawiedliwość świata. Miotał się, pełen poczucia winy, z rozdrapaną boleśnie raną z przeszłości. Krzyczał tak długo, aż nie zachrypł, a jedyne słowa jakie opuszczały jego usta stały się przeprosinami. Szepcząc, błagał duszę dziewczynki o wybaczenie, błagał o wybaczenie swoich braci i siostrę. Był bezsilny. Tak jak wtedy, tak i teraz nic nie mógł zrobić. Wszystko sprowadzało się do jednego - jego słabości. Nie był wystarczająco silny, by uratować swoją rodzinę, nie miał tyle samokontroli, by nad sobą zapanować, by uratować niewinne dziecko. Łatwo było poddać się poczuciu winy, zaprzestać walki, stracić nadzieję. To już się działo. Czuł się pokonany i tak obrzydliwie słaby, jak nigdy przedtem. Czy zostało mu coś więcej prócz czekania na śmierć? Zawiódł klan, złamał swoje zasady, stracił ostatnią cząstkę człowieczeństwa, którą tak starannie pielęgnował. Mógłby umrzeć pogrążony w hańbie, a jednak... żył. Żył na przekór światu i na przekór sobie. Kuląc się pod ścianą, w chaosie myśli szukał rozpaczliwie czegoś, co wskazałoby mu cel. Teraz, gdy miał poczucie kompletnej porażki, wszystko wydawało się bezcelowe. Chciał umrzeć. Pierwszy raz pragnął tego naprawdę, nie czując strachu przed piekłem, do którego i tak miał trafić. To czy inne piekło nie robiło mu już różnicy. A jednak nie mógł umrzeć. Śmierć byłaby nagrodą, lecz najpierw musiałby ją sobie wywalczyć. Może to było wyjście? Może powinien znaleźć sposób, by to wreszcie zakończyć? Jego gorzkie rozważania przerwał dźwięk kroków odbijający się echem w ciemnym korytarzu. Na jego końcu pojawiło się światełko, na którym Marcel obojętnie skupił wzrok. Przez chwilę tkwił w bezruchu kompletnie bezmyślnie, zbyt otępiały po okropnych przeżyciach, ale w pewnym momencie naiwna nadzieja po prostu zakwitła w jego umyśle. Zerwał się z ziemi i przywarł do ściany w kącie celi. Jeśli szli do niego, tym razem nie da się nigdzie zawlec bez walki. Zacisnął dłonie w pięści i bezwiednie obnażył długie, białe kły. Albo stąd ucieknie, albo zginie próbując - obie opcje w pełni akceptował. Czekał w napięciu, gotowy i zdeterminowany, ale gdy postaci zbliżyły się bardziej, Marcel wyczuł w powietrzu słodką ludzką woń. Śpiew krwi przyzywał go, znów mieszając mu zmysły. Potrząsnął głową, próbując opanować głód, ale... czy to możliwe, że zamierzali go teraz nakarmić? Przez kilka sekund naprawdę chciał wierzyć w koniec swojego cierpienia. Zamknął oczy, krzywiąc się w pogardzie dla swojej naiwności. To niemożliwe. Nieważne jak bardzo pragnął ukojenia, nie mógł wierzyć w taką bzdurę. Przywołał się do porządku, skupiając myśli na chęci ucieczki, na krokach, stłumionych głosach i na woni. Im dłużej się na tym skupiał, tym więcej wyczuwał. Grupa wampirów, duża grupa... ale dlaczego słyszał tam mało dźwięków kroków? Wytężył zmysły na tyle na ile pozwalało mu ciążące na szyi srebro. Trzy wampiry... dokładnie te same, które wyprowadziły go wcześniej z celi, a z nimi był człowiek. Tutaj się nie pomylił. Śpiew krwi przedzierał się przez wszystko. Człowiek? Marcel skupił się na śmiertelniku i w końcu zrozumiał, dlaczego wcześniej miał wrażenie, że towarzyszy mu cała grupa wampirów. Człowiek był napompowany jadem. Dosłownie. Jakim cudem jeszcze żył? Nagła ciekawość sprawiła, że nieco się rozproszył. Wpatrywał się w zbliżające się postaci z wyczekiwaniem, a gdy w końcu mógł dostrzec wyraźnie ich sylwetki, jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu. Wszędzie poznałby tego człowieka. Teraz zwisał bezwładnie w rękach wampirów, pogryziony niemal na każdym skrawku nagiego tułowia, ale to był on. Jego nemezis i rywal - Nox. Nieprzytomny, zakrwawiony, pachnący nasieniem... pokonany. Marcel nie sądził, że kiedykolwiek doczeka dnia, w którym zobaczy go w takim stanie. Mężczyźni wrzucili go do celi obok, a jeden z nich odezwał się, dostrzegając kątem oka przypatrującego się im Marcela. - Przynieśliśmy ci towarzystwo, morderco. Nie zareagował na zaczepkę. Stał w bezruchu, odprowadzając wzrokiem rechoczące wampiry. Dopiero kiedy oddalili się zupełnie, a ciemność skryła leżącego Noxa, powoli podszedł do ściany i osunął się po niej na ziemię. Długo wpatrywał się w miejsce, gdzie wcześniej dostrzegł bezwładne ciało łowcy. Słyszał jego płytki oddech, wyczuwał powolne bicie serca, jakby z trudem pompowało zatrutą krew, ale mężczyzna żył. Marcel wsłuchiwał się w dźwięki towarzyszące jego istnieniu z fascynacją, nawet nie przeklinając kapryśnego losu. Domyślał się dlaczego łowca się tu znalazł. Zawiódł. Jeden z najlepszych leżał pokonany, a choć w normalnych okolicznościach Marcel poczułby satysfakcję, teraz czuł jedynie gorycz. Mimo ich pielęgnowanej przez lata antypatii, świadomość, że Nox był tu, tuż obok, choć oddzielony prętami celi, była dla Marcela przyjemna. W końcu mógł skupić się na czymś innym prócz własnych ponurych rozważaniach. Być może nie miało znaczenia, że to był on. Być może chodziło jedynie o odciągnięcie myśli, ale naprawdę dziękował opatrzności za choć fragment życia, które kiedyś prowadził, a które teraz wydawało mu się odległe i niedoścignione. Fragment życia w postaci polującego na niego łowcy. Śmieszne. Z zadumy wyrwał go szelest ruchu. Zmarszczył brwi, wpatrując się ze skupieniem w ciemność. Dźwięk powtórzył się już po chwili. Marcel usłyszał westchnienie bólu, gdy jakaś część ciała Dursta zderzyła się z kratami, a potem szuranie i głos. Ochrypły od krzyku i zmęczenia, ale jakże znajomy. - Durst - odparł, dopełniając przedziwnej formalności tego spotkania. Odchylił głowę, opierając ją o kamienną ścianę i wykrzywił wargi w kwaśnym uśmiechu, którego łowca zapewne i tak nie mógł dostrzec w zupełniej ciemności. - Ironia, nie? - padło po chwili długiego, ciężkiego jak ołów milczenia. - Los to prawdziwy skurwysyn. Wykiwał nas obu, co? - W głosie wampira rozbrzmiało gorzkie rozbawienie. - Co za pieprzona ironia losu - wyszeptał. Kilka razy lekko uderzył tyłem głowy w zimną ścianę. Nie mógł uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę, ale jednego był pewny - nie umrze tutaj. Jeśli będzie miał zginąć, to na własnych warunkach. Nieoczekiwane pojawienie się łowcy mogło kupić mu dużo czasu, o ile jad go nie zabije i o ile Marcelowi uda się go przekonać, by go nakarmił. Znajdzie sposób, by się stąd wydostać, bez względu na cenę jaką przyjdzie mu za to zapłacić. Teraz gotów był nawet sprzymierzyć się z odwiecznym wrogiem. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Nie Kwi 29, 2018 7:56 pm | |
| Gdy wreszcie głód krwi odszedł na dalszy plan, do łowcy zaczęły docierać inne odczucia. Chłód. Wilgoć. Nieprzyjemna lepkość. Ból. Wszystko świadczące o jego porażce, potwierdzające beznadzieję mężczyzny, który przez jeden głupi błąd znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nie tylko stracił honor, ale też i życie. W tym momencie jednak, głównie irytował go ten pierwszy brak. Wiedział, że przemiana - lub ewentualnie śmierć - była jego jedyną przyszłością, ale ta przyszłość zdawała się odległa - natomiast przeszłość była na wyciągnięcie ręki. Dał się pochwycić i splamić. Nieprzyjemna wilgoć w bieliźnie była tego żywym dowodem. On, jeden z najlepszych łowców, z Przeklętych, dał się sprowadzić do poziomu jęczącej z rozkoszy dziwki. To było niewybaczalne. Odetchnął powoli, przez usta, słysząc potwierdzenie ze strony swojego towarzysza niedoli. Głosy w głowie wreszcie ucichły, ale na ich miejsce przyszła żądza krwi, która miała nigdy nie minąć. Telepatia w końcu musiałaby zniknąć, wraz ze zwycięstwem organizmu nad resztkami jadu - jednak w takiej sytuacji, gdy przemiana już została rozpoczęta, na ulgę mógł liczyć dopiero po śmierci. Ostatecznej lub... krwiopijczej. Przez głowę Noxa zaczęły przebiegać myśli. Potrzebował planu - takiego, który doprowadzi go do srebrnego ostrza, a następnie do porywaczy. Zabije każdego jednego, który chociaż przez chwilę sądził, iż upodlenie łowcy uczyni go bezradnym i złamanym. Wampiry mogły sądzić, że pokazują jego słabość, ludzką twarz, potwierdzając tym samym bezsilność wszystkich polujących na nich ludzi, ale było to kłamstwo - a Durst im to udowodni. Potem zakończy swój żywot, by odejść z resztką chwały i odzyskanym honorem. Potem. Najpierw musi jednak dopełnić zemsty. Zmrużył oczy, próbując wyostrzyć wzrok i dostrzec wszystkie szczegóły, jakie mogłyby przydać mu się w realizacji tego prostego w zarysie planu. Wyjść - zabić wszystkich - umrzeć. Trzy proste punkty, których jedynym problemem były niedopatrzenia w szczegółach. Głos drugiego więźnia wyrwał łowcę z rozważań. - Żaden los, tylko pierdolony Bastian. - Skorygował natychmiast wampira, wbijając jednocześnie w niego spojrzenie. Czuł jego zapach, rozkoszną, nawołującą doń krew, obietnicę nieśmiertelności i darów, o których wcześniej mógł tylko marzyć. Potęgę, za którą wielu dałoby się zabić. Potrzebował Gawrońskiego, potrzebował bardziej niż powietrza i wody. Jedzenie, o którym kiedyś marzył, na zawsze odeszło w niepamięć. Pragnął krwi. Apetycznej, kuszącej, czerwonej posoki, która ochłodziłaby nieprzyjemne palenie w żołądku i ból dziąseł. Odetchnął powoli, ponownie przez usta, łudząc się, iż w ten sposób osłabi żądzę. Niestety jednak nie odczuł znaczącej zmiany, co najwyżej odniósł wrażenie, iż jego oddech zmienił się na bardziej świszczący. Nie potrafił się na niczym skupić. Chciał planować, analizować, dostrzegać rozwiązania, ale jego myśli krążyły dookoła siedzącego w odległości dokładnie dziesięciu kroków od niego, wampira. Boże, jak on go pragnął. Zabiłby, byle tylko poczuć go bliżej siebie. Uderzył się lekko czołem o kratę, próbując przywołać się do porządku. Skierować myśli na inny tor. Na jakikolwiek inny tor. - Przykro mi - wycedził nagle, zmuszając się do odwrócenia spojrzenia od wampira i obejrzenia własnej, ciemnej jak cholera, celi. - To... - Kaszlnął, czując nieprzyjemną gulę w gardle, nie potrafiąc sensownie wyrazić swojego współczucia dla istoty, którą powinien pogardzać. Powinien, ale wciąż pamiętał emocje, które z nim współodczuwał w tamtej sali. Wampir mógł wywoływać w nim obrzydzenie, strach i niechęć, ale Nox nie mógł wyprzeć tamtych doświadczeń, utraty resztek człowieczeństwa, które zobaczył w wygłodzonym krwiopijcy. Nie był tylko niemym świadkiem, ale też aktywnym obserwatorem. Wszystko, co umierało w dwustuletnim mężczyźnie, na chwilę umarło też w łowcy. Jakikolwiek, ale nie taki. Podniósł się gwałtownie, odbijając zaraz od krat i przemieszczając dokładnie na drugą stronę celi. Przesuwał się szybkim, nerwowym krokiem, coraz bardziej czując chaos własnych myśli, mąconych głodem i towarzystwem jedynego wampira, którego nie udało mu się w ciągu siedemdziesięciu lat zabić. Popełnił w swoim życiu dwa błędy - i te dwa błędy miały być jego końcem. Jego cela nie była duża - za to całkowicie pusta. Obszedł ją dookoła, a także po dwóch przekątnych, próbując stworzyć jakiś plan, a jednocześnie maksymalnie odsunąć się od przymusowego towarzysza. Ostatecznie zatrzymał się w kącie, z najbardziej oddalonym punkcie od wampira, a jednocześnie miejscu, z którego niemal go nie widział - ciemność ograniczała widoczność, ale wzrok Dursta był maksymalnie wyostrzony, podobnie jak reszta zmysłów odpowiadających za odczuwanie źródła boskiego napoju życia. Och, jak on go w tym momencie pragnął. Że też nigdy nie dał rady go zabić. Że też nigdy nie zdecydował się go zabić. - Będzie mi łatwiej, jeśli będziesz coś mówił. Najlepiej jakiś plan, który zakończyłby się srebrnymi kołkami wbitymi w tamtą dwójkę - powiedział po dłuższej chwili, niechętnie przyznając się do słabości, zamykając oczy i zaciskając na chwilę palce na swoim nosie, tłumiąc wszystkie zapachy, przytulając się gołymi plecami do lodowatych kamieni. Przez krótką chwilę było lepiej. Myśli przyćmione czerwoną mgłą pożądania stały się bardziej wyraziste, a umysł skupił się na innych kwestiach. Odnotował nie tylko lepką bieliznę, ale też obecność twardych, skórzanych spodni pozbawionych wszystkich ostrzy i broni, ciężkie buty, wilgotne włosy przyklejone do czoła, wszystkie piekące ślady po ugryzieniach, zaschniętą gdzieniegdzie krew i ciężko dudniące serce, obciążone nadmiarem jadu. Otworzył oczy, mając nadzieję że jasność umysłu utrzyma się trochę dłużej i umożliwi mu powrót do doświadczenia i szkoleń, dzięki którym mógłby wydostać się z tych pieprzonych czterech ścian... ale jego oczy natychmiast odnalazły wampira i myśli znów zamieniły się w chaotyczną papkę. To, czego nie mówiły mu zmysły, podpowiadały wspomnienia. Zdecydowanie za dużo wspomnień. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Nie Kwi 29, 2018 9:29 pm | |
| Nie miał zamiaru kłócić się z łowcą w co wierzą bądź nie, jeśli chodziło o moc sprawczą. Los czy nie, coś sprawiło, że trafili w ręce szalonych krwiopijców, którym przewodził Bastian. Oczywiście Marcel obwiniał wyjętego spod prawa wampira o część swoich krzywd, ale wierzył też, że wszystko biegło ustalonym wcześniej torem. Dlatego nie skomentował, uśmiechnął się tylko pod nosem i zamknął oczy, bo tutaj wzrok i tak mu się nie przydawał. W przeciwieństwie do Noxa, Marcel był zupełnie ślepy. Nie widział łowcy, ale wyczuwał jego ruch, słyszał oddech i dudnienie serca, a przede wszystkim zew jego krwi. Doprowadzał go do szaleństwa, zmuszał do ciągłej kontroli odruchów, do trzymania w ryzach pragnienia, którego nie pozwolono mu zaspokoić. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę pierwszy raz pragnął jego krwi, że nigdy aż do tej pory nie spotkali się kiedy był głodny. Dziwnie było pragnąć go w takim kontekście, ale właściwie, teraz było mu przecież obojętne czyją krwią się pożywiał. Skrzywił się na wspomnienie krzyku rozszarpywanego dziecka. Przez chwilę tkwili w ciszy, która przerwał głos łowcy. Marcel nie rozumiał dlaczego mężczyźnie było przykro. W ogóle, nigdy nie spodziewał się, że usłyszy takie słowa z jego ust i to do tego wypowiedziane tonem pełnym współczucia. Zmarszczył brwi, zastanawiając się o co chodziło i... powiązał fakty. Nox go widział. Jakimś cudem widział jego upokorzenie, jego słabość. Słyszał krzyk i... współczuł mu. Marcel nie odezwał się. Łowca był ostatnią osobą, od której chciał słyszeć takie słowa. Nie potrzebował współczucia, a już na pewno nie od niego. Zacisnął szczęki, tłumiąc emocje. Słuchał jak mężczyzna krząta się po celi. Odmierzał jego kroki, jego oddechy, bicie jego serca. - Nie zostało ci dużo czasu - stwierdził, kiedy kroki ustały. Potem zapadła chwila dłuższego milczenia, w której Marcel rozważał wszystkie za i przeciw planu, który rodził się w jego zmęczonym pragnieniem umyśle. Mógł sprzeciwić się zasadom i tradycjom raz jeszcze (bo przecież i tak nic mu już nie pozostało), darując Noxowi nieśmiertelność. Wątpił wprawdzie, że dumny łowca zgodzi się na takie szaleństwo, ale może widmo nadchodzącej śmierci skusi go do podjęcia takiej decyzji? Marcel musiał spróbować, nie widział innego wyjścia. Dlatego uśmiechnął się, słysząc słowa Noxa. Okazało się bowiem, że mężczyzna był skłonny współpracować zdecydowanie szybciej, niż Marcel oczekiwał. Z jednej strony dziwił się temu, ale może jego przeciwnik nie był aż tak zakorzeniony w swojej nienawiści i zmuszony współpracować, zrobi to? - Zniszczymy ich. Możesz być tego pewny - odezwał się w końcu, podnosząc się z ziemi. Obrócił się w kierunku celi współwięźnia, ale przezornie nie zbliżył się. Nie mógł wystarczająco dobrze ocenić odległości, a był przekonany, że zmysły Noxa są teraz ostrzejsze, więc prawdopodobnie znał jego położenie. Dodając do tego pragnienie, z którego siłą raczej łowca wcześniej nie spotkał się w takim natężeniu... Marcel wolał nie ryzykować, zanim nie podzieli się swoim planem. - Możemy sobie nawzajem pomóc, a raczej jesteśmy do tego zmuszeni - zaczął, wsparłszy się ramieniem o ścianę, kierując wzrok w miejsce, gdzie słyszał powolne bicie serca. - Możesz napić się mojej krwi, co oczywiście uczyni cię nieśmiertelnym, ale i cholernie głodnym. Podejrzewam, że gorzej nawet niż teraz. Ale da ci też wystarczająco dużo siły, by nas stąd wyciągnąć. - Albo żeby mnie zabić. Nie powiedział tego na głos, ale z satysfakcją stwierdził, że wcale nie żałowałby i nie bałby się śmierci z jego ręki. Przecież i tak nie zależało mu już na istnieniu. - Ewentualnie mógłbyś mi wtedy pomóc z tym cholerstwem. - Dotknął palcami chłodnej obroży. - O ile oczywiście nie zwariujesz z pragnienia, ale zawsze wydawałeś się bardzo... niepodatny na sugestie własnego ciała. - Uśmiechnął się, na chwilę odsłaniając kły, nawet teraz decydując się na jakąś dziwaczną, przewrotną formę flirtu, która zwykle cechowała ich spotkania. - Chciałbym też, żebyś mnie nakarmił. Oszalały z pragnienia na nic się nie przydam. Więc... Wszystko zależy od ciebie, Nox - powiedział już zdecydowanie poważniejszym tonem, umyślnie sugerując, że decyduje się zaufać mu. Oczywiście nie była to prawda, przynajmniej nie w całości. - I tak nie pozostaje nam wiele więcej - dodał po chwili i ruszył do krat. Gdy do nich dotarł, odwrócił się tyłem i usiadł, opierając głowę między prętami. - Nie śpiesz się z decyzją, mamy masę czasu. No, przynajmniej ja mam go jeszcze całkiem sporo. - Uśmiechnął się kwaśno. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Nie Kwi 29, 2018 11:54 pm | |
| Jedyną racjonalną myślą, jaka pojawiła się w głowie łowcy, była zazdrość. Wampir, pomimo krytycznego stanu, w jakim nie tak dawno temu widział go mężczyzna, był zdolny poskładać w głowie jakiś plan. Jakikolwiek, może nie najbardziej skomplikowany, ale... ale plan. Sam Nox skupiony był głównie na swoim towarzyszu, pragnąc jego bliskości, jego krwi i jego chłodu. Zimne mury już nie wystarczały, nie gasiły głodu i gorąca, a pieczenie ugryzień kompletnie dekoncentrowało. Nawet nie zauważył momentu, w którym zaczął drapać się po skórze, wpatrując w przemieszczającego powoli Gawrońskiego jak na spełnienie wszystkich marzeń. Przy każdym oddechu z jego płuc wyrywał się kolejny, nieprzyjemnie brzmiący świst. Miał wrażenie, jakby umierał. W zasadzie, taka była prawda. Umierał. Zamrugał, potrząsając głową. - Mam się dać przemienić i cię nakarmić? Upadłeś na głowę? - spytał, dziękując wszystkim znanym bóstwom za przebłysk racjonalności, uniemożliwiający natychmiastowe przytaknięcie i pobiegnięcie do mężczyzny. - I jeszcze uwolnić. W aż tak złym stanie jeszcze nie jestem. - Prychnął, usilnie starając się brzmieć bardziej stanowczo i pewnie, niż się czuł. Zaraz potem jęknął boleśnie, widząc mężczyznę tak blisko siebie, niemal na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko się podnieść, przejść te parę kroków i... Zakrył twarz dłonią, mamrocząc pod nosem serię przekleństw, z każdym kolejnym słowem zmieniając się w coraz mniej wyrafinowany potok sformułowań określających parszywość sytuacji, w jakiej się znaleźli. Był tak cholernie głodny. - Czy mógłbyś jednak się oddalić? Jakoś ostatnimi czasy wcale nie mam kontroli nad "sugestiami swojego ciała" i cholernie mnie dekoncentrujesz - wycedził, decydując się na szczerość. Zaufanie za zaufanie. W sumie, co mu szkodziło? I tak już nie był łowcą. Tamto życie było przeszłością, jedyne co go czekało, to zmiana w pył, niezależnie od tego, w jaki sposób wydostanie się z zamku - i czy w ogóle. - A mogłem cię zabić... - Westchnął ciężko, z jednej strony żałując, a z drugiej, zupełnie przeciwnie, ciesząc się ze wszystkich swoich decyzji o pozostawieniu wampira przy życiu. Skoro i tak był już skazany, mógł... mógłby spełnić chociaż niektóre ze swoich fantazji, na które pozwalał sobie tylko w ciemności, z dala od wścibskich oczu i uszu, przywołując wspomnienia mężczyzny, który w tym momencie znajdował się tak niedaleko, trzeba było tylko wstać i... - Och kurwa... - mruknął pod nosem, uderzając znów głową o mur, przywołując się do porządku. - Co za idiotyzm. Ponad osiemdziesiąt lat doświadczenia i dałem się złapać jak szczeniak. Jeden kretyński błąd i już, pstryk i całe życie chuj strzelił. Bezsens. - Zawarczał. Gdyby miał pod ręką jakiś żwir, albo kamienie, niewątpliwie rzuciłby nimi w siedzącego spokojnie, tyłem do niego, wampira. - Ty sobie możesz mówić, i tak nic ci nie grozi. Co ci zrobią, zagłodzą? Potężnego egzekutora? - Prychnął, kręcąc głową. - Jesteś więcej wart żywy, jak zawsze. Za każdym razem spadasz jak kot, na cztery łapy. Czy on, Przeklęty łowca, miał jakiekolwiek szanse? Czy pomysł wampira mógł się sprawdzić? Gdyby faktycznie się przemienił, zyskałby siłę. Mógłby faktycznie ich uwolnić. Siebie, nie ich. Mógłby się zemścić, a dopiero potem zabić. Mógłby poczuć jego bliskość, jego zapach, jego krew... Tyle rzeczy mógłby poczuć. Wreszcie. Miał ochotę wyć z bezsilności. Nie potrafił na niczym ważnym się skupić. Nie mógł nawet dobrze przeanalizować pomysłu wampira, nawet stwierdzić, czy faktycznie powinien się przemienić, bo wszystkie jego rozważania kończyły się na osobie siedzącego w pewnej odległości krwiopijcy, którego krew szeptała tak kusząco, iż zagłuszała całą racjonalność. Krew. Ta, jasne. - Ile już cię tutaj trzymają? - spytał, zaraz zadając ważniejsze pytanie. - Ile ja mam czasu? Gawroński mógł go okłamać. Zapewne na rękę byłoby mu go nastraszyć. Ale... łowcy coraz trudniej było wmawiać sobie niechęć do mężczyzny, do którego całym sobą czuł przyciąganie. Marcel od początku był jego słabością - w takich warunkach wszystko musiało ulec pogorszeniu, nie polepszeniu. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Pon Kwi 30, 2018 12:58 am | |
| Marcel był spokojny, to prawda, ale jedynie dlatego, że wykrzyczał już światu swój gniew i żal, pogodził się z beznadzieją sytuacji i zrozumiał swoje położenie. Świat natomiast milczał, obojętny na jego cierpienia, a gorzej nawet, zesłał mu łowcę - upartego durnia, który jednak nie chciał współpracować tak łatwo, jak wampir zakładał. Zaśmiał się cierpko w odpowiedzi na jego słowa. Śmiech ten odbił się echem od pustych cel i wrócił zwielokrotniony, jakby to cały zastęp Gawrońskich śmiał się z upartego łowcy. A może tak naprawdę to wcale nie śmiał się z niego, a z Marcela? Bo tak, wampir zdecydowanie upadł na głowę wystarczającą ilość razy, by chwytać się przysłowiowej brzytwy. Nox też powinien się jej chwycić, ale upór i duma nie odstępowały go nawet teraz, na skraju śmierci. Marcel zazdrościł mu trwania w postanowieniach, trzymania się zasad aż do końca. Jemu się nie udało. - Faktycznie nie jesteś w tak złym stanie, skoroś taki uparty - stwierdził, siląc się na rozbawienie. - Ale... - Nie dokończył, bo przerwał mu jęk i seria przekleństw. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Oto potężny łowca w końcu w całej okazałości czuł to, co czuł i z czym musiał się mierzyć każdy wampir - siłę pragnienia. Marcel nie mógł odmówić sobie poczucia mściwej satysfakcji. - Ale to twój wybór - dokończył po chwili, rozluźniając się i nawet nie ruszając z miejsca, choć wyraźnie usłyszał "prośbę". - Dekoncentruję? - zamruczał, a potem roześmiał się złośliwie. - Jesteś naprawdę popaprany, skoro w takiej chwili myślisz o pieprzeniu. - Podniósł się i ruszył przed siebie, dopóki nie zbliżył się od przeciwległej kraty. Usiadł w podobnej pozie co poprzednio, ale wątpił, by to jakoś szczególnie pomogło łowcy odegnać pragnienie. Choć minęło ponad stulecie odkąd Marcel stał się wampirem, do tej pory pamiętał jak to jest pożądać krwi po ugryzieniu. Głód był podobny do tego, który towarzyszył mu teraz, a jednak nieco inny, bardziej obiecujący, natarczywy w inny, subtelniejszy sposób. Żeby go wyciszyć, Nox musiałby znaleźć się daleko, daleko od jakiegokolwiek krwiopijcy. "A mogłem cię zabić..." - Mogłeś - przyznał z uśmiechem. - Ja również mogłem cię zabić. Mieliśmy wiele okazji. - Jego głos był teraz cichszy, bo dzieliła ich większa odległość, ale też dlatego, że powrócenie do wspomnień sprawiało mu pewną przyjemność. - A jednak tego nie zrobiliśmy. Może właśnie tak miało być, hm? Żebyśmy teraz mogli sobie pomóc? - Uśmiechnął się szeroko i pewnie wyglądał upiornie zamiast sympatycznie, ale nic na to nie mógł poradzić. Co się tyczyło samej wypowiedzi, to owszem, próbował przekonać Noxa, że pomysł był dobry, nawet takimi drobiazgami. Może uda mu się sprawić, by łowca mu zaufał? Przecież i tak nie mieli innego wyjścia, ale właściwie... był w tych słowach całkiem szczery, bo przecież wierzył w nieuchronność losu. Uśmiechnął się jeszcze, słysząc soczyste przekleństwo, ale uśmiech spełzł mu z twarzy, gdy usłyszał kolejne słowa. Poczekał aż łowca wyleje swoje żale i przedstawi swój pogląd na sprawy wampirów, o których jak widać miał małe pojęcie. Marcel nie miał zamiaru komentować jego porażki, a na pewno nie w tej chwili. Nox był mu potrzebny. Musiał zdobyć jego zaufanie, a nie zdobywa się zaufania wytykając ludziom błędy. Jednak w sprawie dotyczącej samego siebie, nie mógł milczeć. - Jesteś durniem, skoro tak myślisz. - Obojętny ton mógł drażnić bardziej niż agresywna obelga, ale nie dbał o to. W tej chwili wydawał się naprawdę zmęczony, jakby słysząc słowa łowcy, uciekła z niego cała chęć do życia. - Jestem nikim. Nikt po mnie nie wróci, nikt mnie nie odbije. Nikt się nie narazi, skoro ja nie dałem rady. A na pewno nie wystarczająco szybko, bym to przeżył. Więc tak, zagłodzą mnie. - Albo oszaleję, jeśli zmuszą mnie do zabijania dzieci. Skrzywił się i przetarł twarz dłonią, apotem skrzywił się jeszcze bardziej. Palce wciąż miał lepkie od zasychającej krwi. - Więc uwierz mi, bardzo bym chciał w tej sytuacji spaść na cztery łapy. Więc może będziesz tak miły i zostaniesz moimi czterema łapami? - W zmęczony głos znów wkradła się nuta rozbawienia. Najwyraźniej nie miał zamiaru dawać za wygraną i wciąż próbował przeforsować swój pomysł w ten czy inny sposób. - Nie wiem, bo jak widzisz nie ma tu okien - prychnął kąśliwie w odpowiedzi na pytanie, a potem westchnął, choć przecież wcale nie musiał. Ludzki odruch. - Obstawiam miesiąc, może dłużej, sadząc po tym, że gdybym mógł, wyłamałbym kraty i wysuszył cię na wiór. A co się tyczy ciebie właśnie... - Zamilkł zastanawiając się chwilę. Nie był pewien jak długo przeżywa kandydat na wampira po ugryzieniu, pewnie nie długo, a w przypadku kogoś tak mocno pogryzionego... - Dzień? Nie więcej. Obstawiam nawet, że mniej jeśli twój organizm był zmęczony... Smutny koniec, co? Ale przynajmniej nie jest to śmierć od potrącenia przez ciężarówkę, albo od noża jakiegoś szaleńca pod budką z kebabem. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Pon Kwi 30, 2018 2:04 am | |
| Myślał? Nie, on nie myślał, on czuł, on pamiętał, on tęsknił. Nie był zdolny do formowania żadnych sensownych przemyśleń, nie w sytuacji, gdy miał tak niedaleko siebie obiekt wszystkich jego pragnień. Nigdy wcześniej nie czuł tak potężnego przyciągania do tego konkretnego wampira, siła pożądania pozbawiała go racjonalności i zmieniała w zdezorientowanego, rozdartego i wygłodniałego idiotę. Gdyby mógł, faktycznie by się z nim pieprzył, jednocześnie chłepcząc krew i znacząc paznokciami chłodne, umięśnione ciało. Nie powinien jednak skupiać się na tych konkretnych potrzebach, było mu już wystarczająco ciężko bez fantazji, które nie mogły zostać spełnione. Mogły? Nie mogły? Odległość wcale nie zwiększyła przytomności łowcy. Wciąż był boleśnie świadom tego, w jakiej odległości znajdował się od niego egzekutor, jak wspaniale pachniał i jak wiele miał mu do zaoferowania. Tak naprawdę, wcale nie musiał w żaden werbalny sposób namawiać drugiego więźnia do swojego planu. Zgoda Noxa była kwestią czasu. Niezależnie od tego, co próbował wmówić - zarówno sobie, jak i towarzyszowi - wiedział, że głód był silniejszy od rozsądku. - Przemiana to żadna pomoc. Jestem łowcą, nie wampirem. - Wycedził zarówno ze złością, jak i ciężką rezygnacją. On nie wylał z siebie do tego momentu nienawiści do świata. Poczucia zdrady w sytuacji, w której najbardziej potrzebował wsparcia. Wypełniał swoje obowiązki przez 3/4 własnego życia. Dlaczego miało ono się zakończyć w tak żałosny sposób? Zawsze wyobrażał sobie, że zginie podczas walki, a nie przemiany. Nie w jakimś parszywym zamczysku na końcu świata, pozbawiony godności, zdany na łaskę swojego wroga. Coś nieprzyjemnie zapiekło go na ramieniu. Oderwał od niego dłoń i z pewnym szokiem odnotował, że ma całe ręce we krwi. Schludne ugryzienia zmieniły się w chaotyczne, brutalne ślady, nie tak wielkie ranki po zębach zmieniły się w duże, swędzące i piekące rany po paznokciach. Jad krążący w żyłach Przeklętego już nie tylko namawiał do przemiany, ale irytował ciało. Człowiek, nawet przyzwyczajony do posiadania niewielkiej porcji we własnej krwi, nie był stworzony do wytrzymania kontaktu z tak dużą ilością. Nie tylko umysł nie dawał sobie z nim rady, ale też i reszta ciała. Słyszał słowa swojego kompana, ale coraz trudniej było mu się na nich skupić. Szum wampirzej krwi był znacznie bardziej obiecujący, podobnie jak jego zapach. Utrzymanie się przy ścianie, w odpowiedniej odległości od Gawrońskiego, nagle stało się niewykonalnym zadaniem. Potrzebował go - by poczuć ulgę, by znów odżyć, by móc pozbierać myśli. To, że nie chciał się przemienić, że wraz z tym jednym ugryzieniem straciłby faktycznie wszystko, bez szansy na odwrót, nie miało już żadnego znaczenia. Nawet Bastian nie był istotny. Cały wielki świat z każdą kolejną upływającą minutą zmniejszał się, a w jego centrum pozostawał wampir. Och boże, jak on go mocno pragnął. Nie potrafił stwierdzić, w którym momencie znalazł się pod kratami, z twarzą przyciśniętą do metalowego pręta. W jednej chwili był pod ścianą, a w drugiej - dokładnie tam, klęcząc, wyciągając dłoń w stronę siedzącego krwiopijcy. Zacisnął powieki, zmuszając się do odsunięcia rąk i ułożenia ich na własnych kolanach. Odetchnął ciężko, z wyraźnym wysiłkiem. Dzień, może mniej. Tak, to było całkiem realne. - Nie jesteś nikim. Miałem styczność ze zbyt wieloma... takimi jak ty. Ci, na których trafiłem przed tobą, cieszyli się, że nie wpadną w twoje ręce. Inni się tobą odgrażali. - Pokręcił głową, śmiejąc się chrapliwie. - Może faktycznie nikt po ciebie nie przyjdzie, ale to nie zmienia faktu, że jesteś symbolem. Ten chuj nie porwał cię po to, by się zabawić z kumplami, a potem wyrzucić twoje resztki do kominka. - Prychnął. - To akurat moja rola. Pozbędą się kolejnego upierdliwego łowcy, zwykła formalność, nic wielkiego. Będziesz jeszcze długo po mnie tutaj siedział. Nie był pewien, czy słowa, jakie wydobywały się z jego ust, miały sens. Próbował je układać w zdania, formułować myśli na bieżąco, na głos, by utrzymać resztkę własnego rozsądku i samokontroli przy życiu, ale to było coraz trudniejsze. Nawet z zamkniętymi oczami dokładnie wyczuwał położenie wampira, który wbrew temu, co mówił, był w znacznie lepszym niż on stanie. Czy były to lata doświadczenia, czy niedawne pożywienie się - ciężko stwierdzić. Tak czy inaczej, daleko mu było do tak desperackiego stanu, by wyrywać jakiekolwiek pręty i mordować łowcę. Chciał zginąć. Chciał go poczuć. Chciał zabić... na kim w zasadzie chciał się zemścić? Coraz mniej pamiętał, coraz bardziej tonął w żądzy. Jęknął boleśnie. - Wolałbym jednak szaleńca z nożem. Mógłbym się obronić. - Wycedził przez zaciśnięte zęby, otwierając oczy. Dlaczego wampir był tak daleko...? |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Pon Kwi 30, 2018 8:16 pm | |
| Marcel nie miał pojęcia, że Nox był w nim tak beznadziejnie zadurzony. Oczywiście zdawał sobie sprawę z przyciągania, jakie dzielił z łowcą, niezdrowego, niebezpiecznego, cholernie seksownego, ale przede wszystkim... zakazanego. Nigdy jednak nie pomyślałby, że mogłoby to przerodzić się w coś głębszego. Dlatego nie zbliżyli się do siebie na neutralnym gruncie, bo właściwe... takiego między nimi nie było. Nox był łowcą, Marcel był wampirem i tyle w temacie. Były tylko dwie strony konfliktu i żadnej możliwości siedzenia okrakiem na barykadzie. No chyba, że byliby wystarczająco beznadziejnie romantyczni, by chwycić się za ręce i pomknąć w stronę zachodzącego słońca z dala o konfliktów i polityki. Nie, nie byli. Marcel nawet nie dawał sobie szansy na myślenie o łowcy w takich kategoriach. Nox najpierw był wrogiem, a dopiero potem gorącym facetem. A przynajmniej bywał zwykle. Teraz przypominał raczej wyruchany ochłap mięsa. - Możesz być łowcą wampirów będąc wampirem. Ja nie narzekam - odparł, wzruszywszy ramionami. - Jeśli się nie przemienisz, umrzesz. Masz tylko dwa wyjścia - westchnął ciężko i przymknął oczy, bo głód stawał się coraz dotkliwszy i rozpalał mu trzewia. Słodka woń pełzła w jego kierunku, mamiąc i wołając. Zacisnął szczęki. - Nie rozdrapuj ran. Głodzili mnie ponad miesiąc, zlituj się - jęknął, wbijając palce w kamienna podłogę. Mógł pałać do siebie ogromny obrzydzeniem, ale w tej chwili był wdzięczny za tę odrobinę krwi, którą zdążył wypić zanim znów go zamknęli. Gdyby nie to, pewnie obaj teraz rozszarpywaliby się przez kraty. Zapadło ciężkie milczenie przerywane jedynie rzężącym oddechem łowcy i jego śpiesznymi ruchami w kierunku krat. Marcel nie widział jego twarzy, ale próbował sobie wyobrazić jak wyglądał zdesperowany Nox. Niemal żałował, ze nie był w stanie dostrzec takiego grymasu na jego obliczu. I być może już nigdy go nie zobaczy. - Kazałeś mi się odsunąć, a teraz sam przychodzisz? Czyżbyś się zdecydował? - zapytał, nie otworzywszy oczu, ale zamiast odpowiedzi usłyszał potok gorączkowych słów. Ich brzmienie splatało się ze śpiewem zatrutej krwi i Marcel musiał bardzo skupiać się, by wyłapać sens. Według wampirów był symbolem? Pokręcił głową z niedowierzaniem. Może i był jednym z Egzekutorów, ale własnie dlatego też, wielu ucieszyłoby się, gdyby zniknął. Bastian trzymał go tu dla swojej uciechy, nie po to, by uzyskać tym cokolwiek więcej. - Naprawdę? Moja legenda mnie wyprzedza. - Zaśmiał się drwiąco. - Ale to i tak bez znaczenia. Bo możemy wyjść z tego jeśli zdecydujemy się współpracować. Nox jęknął, sprawiając tym, że jakaś cząstka Marcela współczuła mu teraz. Wyczuwał jego desperację i aż żal było mu ją wykorzystywać. - Nie chcesz być wampirem, rozumiem to - szepnął po chwili, miękko, niemal ze współczuciem, decydując się na ostrożną szczerość. Nie chciał mówić wprost o swoich przemyśleniach i pragnieniach, ale może to był jakiś sposób? - Ja też już nie muszę nim być. - Uśmiechnął się z goryczą. - Zemsta, to ostatnie, co nam pozostało. Potem każdy pójdzie w soją stronę, zrobi to, co będzie chciał. - Nie mówił wprost o samobójstwie, ale sugerował to i Nox mógł to wyczuć, o ile oczywiście był wystarczająco przytomny. Marcel podniósł się i pozwolił, by głód zastąpił mu zmysły. Dzięki temu niemal widział pulsującą szkarłatem sylwetkę łowcy. Zbliżył się do krat niemal na wyciągnięcie ręki, a choć cholernie pragnął wgryźć się w jego ciało i zaspokoić pragnienie, zmusił się do pozostania w miejscu. Odchylił głowę, zacisnął pięści - cierpiał. - Nox, nie bądź uparty. To nam teraz nie pomoże. Zgódź się, do cholery - warknął, pierwszy raz sprawiając wrażenie równie zdesperowanego, co targany żądzą łowca.
Ostatnio zmieniony przez Lost dnia Wto Maj 01, 2018 1:18 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Pon Kwi 30, 2018 9:25 pm | |
| Rozmawiali i dyskutowali - zupełnie tak, jakby mogli podjąć jakąś decyzję, dojść do zadowalającego obie strony rozwiązania. Udawali, że coś od nich zależy, że wszystko jest kwestią odpowiedniego porozumienia się. Zupełnie tak, jakby byli w pełni władz umysłowych, w spokoju i komfortowych warunkach debatując nad sprawami wyższej wagi, niepospieszani w żaden sposób. Rzeczywistość prezentowała się zupełnie inaczej. Każda kolejna minuta była dla nich torturą, zbliżającą do całkowitej utraty zmysłów i śmierci. Pierwszy oczywiście musiał odejść Nox, ale zaraz za nim był wygłodzony egzekutor. Doprawdy, musieli prezentować sobą niesamowity widok: dwóch szaleńców o nieprzytomnych spojrzeniach, jeden pogryziony, drugi wychudzony, próbujący ze sobą rozmawiać, motywować w jakiś sposób własne działania, ale tak naprawdę ich myśli krążyły dookoła jednego celu: krwi. Cała ta dyskusja była maskaradą. Prawdziwe pytanie brzmiało: który z nich pierwszy ugryzie. - Należysz... do... klanu. Żaden z ciebie... łowca - wyszeptał chrapliwie, z trudem zmuszając usta do układania się w kolejne słowa. Nie był w stanie dodać oczywistego - wraz z momentem przemiany, przestanie należeć do Przeklętych. Od tej chwili to na niego będą polować, to on będzie zmuszony uciekać przed łowcami. Jednocześnie stanie się wampirem, który przez blisko osiemdziesiąt lat mordował innych ze swojego gatunku. Raczej nikt nie powita go z otwartymi ramionami. Powinien przystać na zawoalowaną propozycję samobójstwa, ale - prawdę mówiąc - nie potrafił. Nie wtedy, gdy krew towarzysza obiecywała mu nieśmiertelność, zdolności jakich nigdy wcześniej nie posiadał, rozkosz - tym razem całkowicie dobrowolną - i bliskość mężczyzny, którego przez siedemdziesiąt lat nie potrafił zabić. Krwiopijca mógł sądzić, że Nox bronił się przed przemianą z powodu wartości, ale prawda była zupełnie inna. W chwili, w której Durst podejmie decyzję, jego życie nie będzie już takie samo, nie zakończy się tak szybko, jak mógłby tego pragnąć przed zdobyciem nieśmiertelności. On nie brzydził się okazją - on jej pożądał. Zamknął oczy, dociskając czoło do chłodnego metalu, gdy jego ciałem wstrząsały dreszcze. - Chodź - szepnął, wyciągając zakrwawioną rękę przez kraty, próbując zmusić zamglony jadem umysł do ostatniego wysiłku. Czy gdyby tylko go nakarmił, to rozwiązałoby ich problemy...? Miał wrażenie, że już całkiem bredził. Dobrze, że usta odmówiły współpracy, inaczej wyszedłby całkiem na kretyna. Chwycił wampira za fraki w momencie, gdy ten się nad nim nachylił. Pociągnął go w dół z zaskakującą siłą, biorąc pod uwagę fakt, że sam nie potrafiłby podnieść się z kolan za żadną cenę. Czy ufał mu? To było trudne pytanie. Za trudne. Był zdany tylko na swoje instynkty, a te nie działały tak, jak powinny. - Pij - szepnął tak chrapliwie, że ledwo słyszalnie. Jeśli chcemy się jakoś z tego wydostać, chociaż jeden z nas powinien być w pełni sił - pomyślał. A może powiedział? Nie wiedział. Oczy same mu się zamknęły. Szept apetycznej krwi zagłuszył wszystko inne - ale on nie miał już na nic siły. Wszystko go bolało, wszystko było zbyt ciężkie i trudne. Jakby utkwił w ruchomych bagnach. Miał w sobie zdecydowanie zbyt dużo jadu. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Pon Kwi 30, 2018 11:15 pm | |
| Słowa Noxa były niemal obelgą, ale Marcel jedynie się uśmiechnął. W swoim odczuciu był łowcą, tylko z nieco innymi zasadami. Nox, o ile zdecydowałby się zostać wampirem, mógłby być całkiem niezłym egzekutorem. Tyle lat polował na krwiopijców, doskonale znał ich przyzwyczajenia i sposoby działania... Mógłby przydać się Księciu. Mógłby? Marcel pokręcił do siebie głową, w duchu śmiejąc się z takich rozważań. Przecież to niemożliwe, by tak uparty łowca zdecydował się żyć jako wampir. Zapewne wolałby odebrać sobie życie, co też Marcel podejrzewał, że zrobi, gdy już zabije wszystkich, którzy przyczynili się do jego krzywd. Albo umrze w tej celi, zbyt dumny, zbyt silny, by poddać się instynktom bestii. Jakie więc było zdziwienie wampira, gdy nagle usłyszał przyzwolenie! Przez chwilę trwał w bezruchu, zaszokowany nagłym wachlarzem możliwości, ale słysząc ponaglenie, zerwał się z miejsca i darował sobie pytanie "jesteś pewny?". Bez słowa, po omacku odnalazł i ujął jego wyciągniętą rękę. W przypływie przedziwnego poczucia komitywy, ścisnął jego dłoń, jakby chciał dodać mu otuchy. Palcami drugiej ręki, śpiesznie przesunął po jego skórze od nadgarstka do zagłębienia łokcia, badając miejsce, w które mógłby wbić kły. Tylko na tyle było go stać. Śpiew krwi, choćby zatrutej, zagłuszał wszystko i zmuszał do działania. Nie mógł się dłużej opierać. Nie chciał. Nachylił się i gwałtownie wbił kły w miękkie ciało. Skóra ustąpiła szybko i szkarłat natychmiast wypełnił mu usta. Słodki nektar życia, narkotyk i obietnica wieczności, rozpalały go, sprawiały, że czuł się... żywy. Żadne doświadczenie z poprzedniego życia nie mogło równać się z zaspokajaniem wampirzego głodu. Było to niezwykle piękne doświadczenie o ile było się przy zdrowych zmysłach. Ciałem Marcela wstrząsnął ciepły dreszcz, wyrywając z jego krtani zduszony pomruk niemal bolesnego spełnienia. Nie zdawał sobie sprawy, że zbyt mocno zaciska dłonie na ręce Noxa tracąc kontrolę nad głodem. Po prostu pił, kompletnie zapominając gdzie był, z kim był, a nawet kim był. Stał się ucieleśnieniem spełnienia. Dopiero gdy sztorm swoistej rozkoszy zaczął w nim cichnąć, Marcel usłyszał odbijające się od ścian jęki Noxa. Świadomość jego obecności, jego... ekstazy, uderzyła w wampira mieszanką żalu i ekscytacji. Przypomniał sobie ile razy chciał usłyszeć jego głos w takiej formie, ile razy pragnął sprawić, by krzyczał... i proszę, zrobił to w najokropniejszy z możliwych sposobów. Żałował. Gdyby mógł, cofnąłby czas... Nie podejrzewał siebie o taki sentyment, zresztą, teraz nie było nań czasu. Syty, wysunął kły z ciała i odruchowo przesunął językiem po ranie, zlizując pozostałą krew. Nie zdobył się na podziękowanie, gardło ściśnięte miał dziwacznym poczuciem winy. Czuł jak jego ciało staje się silne, a refleks wraca do normalnego, znajomego poziomu. Wprawdzie nadal ograniczało go srebro, ale nie czuł się już tak bezsilny. Poruszał się zdecydowanie żwawiej i mógł dostrzec w nieprzeniknionym mroku zarys sylwetki łowcy. W jednym, szybkim ruchu wbił zęby w swój nadgarstek i szarpnął, rozrywając skórę. Płynna czerwień momentalnie rozlała się i zaczęła skapywać na ziemię. Niemal pieszczotliwie objął policzek wyczerpanego mężczyzny zakrwawionymi palcami, przysuwając ranę do jego ust. Nigdy tego nie robił, ale czuł, że to nie powinno się tak odbywać. Brakowało patosu, odpowiedniego wampira na odpowiednim miejscu. Marcel nie czuł się właściwy. Nie zasłużył, by roztaczać opiekę nad nowo-narodzonym. Z trudem przełknął rozczarowanie samym sobą. Znów żałował, że działo się to akurat teraz. Chociaż... gdyby nie okoliczności, na pewno nie ofiarowałby własnej krwi łowcy, a on nie ofiarowałby mu swojej. - Niech się dokona... - szepnął w rodzimym języku i zamknął oczy.
Ostatnio zmieniony przez Lost dnia Wto Maj 01, 2018 1:16 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Wto Maj 01, 2018 12:29 am | |
| Ciało łowcy po raz kolejny w ciągu ostatniej doby wygięło się w spazmie rozkoszy. Zmęczone mięśnie napięły się, a ze ściśniętych płuc wydostało powietrze, formując jęk przyjemności. Był kompletnie wyczerpany, na skraju przytomności po wszystkich doświadczeniach, ekstazach, głodzie i mocach, które opanowały go w ostatnim czasie. Nie było porównań, które mogłyby odpowiednio opisać jego stan - nie istniała chyba ani jedna komórka w jego organizmie, która nie pulsowałaby bólem i wycieńczeniem. W tym konkretnym momencie, drżąc od kolejnego spełnienia, marzył tylko o śmierci. Nie byłby to wprawdzie bardzo honorowy koniec, ale przynajmniej przyjemny, a tego w swoim życiu nie doświadczył zbyt wiele. Żałował, że nie był w stanie nacieszyć się orgazmem, który zaoferował mu wampir. Spędził tyle czasu marząc po ciemku, w ukryciu przed wścibskimi spojrzeniami, o takim momencie - nawet powiązanym z ugryzieniem, a niech straci! - a gdy ten wreszcie nadszedł, pragnął tylko końca. Gdyby Gawroński nie oderwał ust jeszcze przez chwilę, minutę, może dwie, łowca umarłby na pewno. Przyjąłby to z ulgą. Jednak, zamiast upragnionego spokoju i ciszy, poczuł słodycz na języku. Rozchylił wargi z trudem, pozwalając gęstej, nieznanej mu cieczy spłynąć wgłąb gardła, kojąc pulsujący ból, uciszając pieczenie ran, zwalniając nierówne bicie serca. Osunął się powoli na ziemię, czując jak otacza go chłód. Krążący w żyłach jad przestał parzyć i niszczyć od środka ciało łowcy, łącząc się powoli z kolejnymi drobinkami wampirzej krwi. Przemiana się zaczęła. Niemal natychmiast ból pozbawił Dursta przytomności. Ciemność, która otoczyła jego umysł, została powitana z wdzięcznością. Nox nie był świadom nowych fal dreszczy biegnących przez jego ciało, nie czuł naprawiającej się skóry, nie mógł odnotować obiektywnym okiem badacza zmian, które przemieniły go z człowieka w nieśmiertelną istotę łaknącą ludzkiej krwi. Nie miał pojęcia, co się stało z jego metabolizmem, gdzie tak naprawdę pojawiła się ta cała magia, która czyniła wampiry tak wyjątkowymi łowcami. Wszystko przebiegło w ciszy, bez jego świadomości - a obudził go głód. Po raz kolejny czuł suchość w ustach i potrzebę zatopienia zębów... w czymś. W człowieku. Usiadł, nabierając ze świstem powietrza do płuc, zaraz chwytając się kraty. Z jednej strony, wszystko było tak, jak wcześniej... a z drugiej, zupełnie inaczej. Nie widział już tak dobrze - co go odrobinę zdumiało - ale z drugiej strony, znacznie wyraźniej czuł. Bicie serca siedzącego obok niego wampira, jego zapach, ciepło jego skóry (zawsze uważał, że była dosyć chłodna - nagle jednak zmienił zdanie), chłód kamieni, na których siedział, metalowych prętów, dotyk skóry na udach... Wszystko było wyraźniejsze. Przełknął ślinę, zamykając usta, dopiero w tym momencie wyczuwając w nich zmianę. Ostrzejsze kły wyraźnie zajmowały więcej miejsca, sprawiając delikatny dyskomfort, do którego zapewne dopiero będzie musiał się przyzwyczaić. Oczekiwał jakiejś wewnętrznej przemiany - zmiany wartości, postrzegania świata, strasznego głodu, większego niż ten, który odczuwał przez jad... Ale wcale tak nie było. Czuł się niemal normalnie. Jedynie zmysły miał bardziej wyostrzone, co było uczuciem podobnym do tego, gdy przed laty skosztował narkotyków i później spędził trzy godziny wpatrując się w dywan w salonie. Usiadł po turecku, naprzeciwko klęczącego przy nim towarzysza, wpatrując się w niego i chłonąc wszystkie zmiany. Paradoksalnie, czuł się bardziej żywy niż kiedykolwiek wcześniej. - To... już? - spytał cicho, ze zdziwieniem odnotowując w swoim głosie dźwięki, których nigdy wcześniej nie słyszał. Musiał przyznać, że czuł się trochę zawiedziony. Spędził większość swojego życia zabijając... coś takiego? Nagle ten cały wysiłek wydawał mu się bezsensowny. Wyciągnął prawą dłoń i przesunął palcami po twarzy wampira, lewą wciąż trzymając się kraty, jakby obawiał się, że jeśli się puści - upadnie. Ułożył twarz pomiędzy prętami, wpatrzony intensywnie w swojego towarzysza, chłonąc nowe, znacznie dokładniejsze doświadczenia. Być może, jeśli doda się moce i nieśmiertelność, cała przemiana okaże się bardziej... wow, póki co jednak nie był bardzo pod wrażeniem. Wręcz przeciwnie, jeśli miałby określić swoje uczucia, zamiast potężniejszym i groźniejszym, czuł się słabszy. Wyciągnął drugą dłoń, wsuwając palce pod posrebrzaną obrożę, obracając ją powoli, szukając miejsca połączenia, które mógłby przerwać. Pociągnął za nią lekko, zmuszając towarzysza do zbliżenia się ku niemu bardziej, wysilając wzrok... Czy faktycznie tak niewiele się zmieniło? - pomyślał, nie zauważając, że powinien czuć przynajmniej pieczenie od kontaktu z trującym dla wampirów metalem. Był w całości skupiony na czymś zupełnie innym. - Gawroński... - szepnął nieobecnie, ciągnąc jeszcze raz, nie odrywając dłoni od policzka wampira, a potem... Wzmocnił uchwyt i go pocałował. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Wto Maj 01, 2018 1:27 am | |
| Czując gorące usta spijające krew z rany, odetchnął z ulgą. Dobrze, wszystko szło zgodnie z planem. Jeśli tylko Nox nie umrze, albo nie zeświruje z głodu, mogli się uwolnić. Pozwolił mu wypić tyle, ile chciał, cierpliwie czekając aż organizm łowcy się podda. Gdy to się stało, Marcel usiadł i oparł się ramieniem o najbliższy pręt. Nie pozostawało mu nic innego jak czekać. Wsłuchiwał się w powolne bicie serca, za każdym razem zastanawiając się, czy sobie poradzi, czy uderzy kolejny raz. Ale biło, najpierw nierówno, słabo, aż w końcu po nieznośnie długim czasie, złapało rytm. Oddech mężczyzny również się uspokoił, mięśnie nie drżały już i Nox w końcu wydawał się spokojny. Marcel nie miał poczucia czasu. Minuty dłużyły mu się niemiłosiernie, ale i tak nie mógł przyspieszyć procesu. Z każdą chwilą niecierpliwi się coraz bardziej i gdy zastanawiał się czy czasem nie szarpnąć towarzyszem, ten poderwał się gwałtownie. Grymas pomiędzy uśmiechem i zażenowaniem wykrzywił oblicze Marcela, gdy padły pierwsze słowa. Tak, to już. Nic więcej, żadnych fajerwerków, żadnego bólu, żadnych podniosłych uczuć. Nic specjalnego. Miał ochotę przeprosić go, że tak pokopał sprawę i nie uczynił ważnej rzeczy w jego życiu specjalną. Głupie poczucie, że zawiódł było irracjonalne. Nie powinien przejmować się losem łowcy, przecież, na Boga, nie zmienił go z chęci podarowania mu nieśmiertelności i uczynienia go sobie bliższym! Zmienił go, by ich stąd wydostać! Czy aby na pewno? Zmarszczył brwi, czując dotyk dłoni na policzku, ale nie cofnął głowy. Ciekawość go gubiła. Chciał wiedzieć czym stał się jego odwieczny wróg. Zgubił nawet ostrożność, dając się bez skrupułów dotykać komuś, komu nie powinien ufać w takim stopniu. W mroku widział bardzo słabo, ale dostrzegł czy może raczej wyczuł spojrzenie Noxa. Jego natarczywość była niemal namacalna. - No co? - mruknął, uśmiechając się lekko i marszcząc brwi, ale nowo-narodzony mu nie odpowiedział. Wyciągnął drugą dłoń, sięgając obroży. Marcel odnotował ze zdziwieniem, że Nox bez choćby wzdrygnięcia, dotknął chłodnej, srebrnej obręczy. Nie skomentował, przyglądając się mu na tyle, na ile pozwalał mrok, próbując dostrzec jego twarz i odczytać z niej jakąkolwiek emocję. Ale łowca był spokojny i metodycznie obracał w palcach metal, prawdopodobnie szukając najsłabszego punktu. Marcel w końcu zmusił się do wyrwania z otępienia i sięgnął do obroży, pomagając znaleźć zapięcie. Wyczuwając pociągnięcie, zachwiał się i cmoknął z niezadowoleniem. Łowca nie zdawał sobie sprawy z własnej siły. - Uważaj, bo urwiesz mi głowę. Jak zrobisz to srebrem, to nie odrośnie. - Zażartował, uśmiechając się krzywo, ale uśmiech spełzł mu z twarzy szybko, kiedy wyczuł nagłe napięcie i duszną atmosferę. Zamrugał z niedowierzaniem, ale było za późno na protesty. Usłyszał swoje nazwisko, wymówione bez odpowiedniego akcentu i nieco niewyraźnie, ale jakże... miękko. Odruchowo zaczerpnął tchu jakby znalazł się tuż nad powierzchnią wody, która zaraz miała się nad nim zamknąć, a potem wyczuł kolejne szarpnięcie, któremu nie mógł się przeciwstawić, i... ciepło ust. Czuł też dotyk pręta wbijającego mu się w bok głowy, ból w karku przez to, jak mocno Nox trzymał obrożę, i oczywiście ciepło jego dłoni na policzku. Ale nade wszystko, czuł miękkie wargi, ich wilgoć, nacisk i smak. Były lepkie od krwi. Jego własnej krwi. Irracjonalna chwila. Niedorzeczna w sytuacji, w której się znaleźli. Nieoczekiwany dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie, ale nie oddał pocałunku. Zaparł się dłońmi o kraty i szarpnął do tyłu, nie bacząc na ból. Jeśli tym nie rozłączył ich warg, to na pewno dał znać, że... to szalenie nieodpowiednia chwila. Ostatni raz pocałowali się całe wieki temu, dlaczego do cholery nawet to musieli robić w tak beznadziejnych okolicznościach? - Poprzytulamy się później - mruknął, siląc się na rozbawienie i pochylił głowę, uciekając od ust i od nagłego zażenowania. - Wygląda na to, że jakimś dziwny trafem nie tracisz mocy trzymając się srebra, ty cholerny szczęściarzu. Rozjeb to cholerstwo i upuśćmy trochę krwi tym skurwielom. Poza tym... mógłbyś je teraz z łatwością rozgiąć. - Postukał palcami w pręt, którego się trzymał. Starał się nie myśleć o tym, dlaczego Nox zdecydował się go pocałować, ale przeszło mu przez głowę, że wciąż będąc w obroży był bardzo łatwym celem dla... różnych zabiegów. Wprawdzie kompletnie niemożliwe wydawało mu się żeby łowca go... zgwałcił, ale niewątpliwie taka myśl go nawiedziła i nie była przyjemna. Była raczej... upiornie zabawna. Zaśmiał się nerwowo. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Wto Maj 01, 2018 12:06 pm | |
| Nox nie przemyślał swojego postępowania, nie przeanalizował potrzeby, która nagle się w nim zrodziła i doprowadziła do złączenia ich ust. Sytuacja faktycznie wydawała się koszmarna, kompletnie niewłaściwa do takiego rodzaju czułości, a fakt, iż nie dzielił ich już gatunek, nie powodował automatycznie, iż wszystkie poprzednie lata wypełnione walką i antypatią magicznie zniknęły. Pocałował go, by sprawdzić, jak wiele się zmieniło - nie pomiędzy nimi, ale w sferze czysto fizycznej, w jego odczuwaniu, we wrażliwości na bodźce, która znacznie się wyostrzyła. Pocałował go, by w niemy sposób podziękować za przemianę, z czego nie zdawał sobie świadomie sprawy, ale wewnętrzny przymus okazania wdzięczności był silniejszy od racjonalności. Pocałował go, bo tak podpowiadał mu instynkt, którego nie potrafił w żaden sposób wyjaśnić. Gdy został odtrącony, nawet w tak delikatny sposób, poczuł się... gorzej. Coś boleśnie zakuło go w piersi. Zupełnie jakby coś poszło nie tak, jakby w jakiś sposób się nie sprawdził, zawiódł swojego stwórcę, wobec którego w tym momencie żywił same pozytywne uczucia. Natychmiast cofnął dłonie, przyciskając je do własnego ciała, odsuwając też głowę i wbijając spojrzenie w ziemię. Nie roześmiał się. Przez chwilę panowała pomiędzy nimi niezręczna cisza. Gdy podniósł dłonie ponownie, nie odezwał się, a jedynie zrobił ruch w kierunku mężczyzny, chwytając go najpierw za ramię, zaraz pospiesznie odrywając od niego dłoń i odnajdując obrożę palcami obu rąk. Przesunął nimi delikatnie po poranionej skórze, jakby musiał poczuć efekty działania srebra, nim nie zabrał się za uwalnianie wampira. Przełamanie metalu zajęło mu kilka sekund - chwycił w miejscu złączenia i zaczął ciągnąć w przeciwległe kierunki - i zaraz Gawroński został wypuszczony z niewoli. - Proszę. Nigdzie więcej nie masz? - mruknął, odsuwając na powrót dłonie, wbrew sugestii wampira, wcale nie wyłamując prętów. W zasadzie, unikając jakiegokolwiek ponownego nawiązania kontaktu. Jakby fakt, że był oddzielony od towarzysza kratami, był właściwy. Zamknął oczy. Paradoksalnie, nadal zemsta wydawała mu się najmniej istotna, znajdowała się gdzieś na granicy jego świadomości, niemal nieobecna. Czyżby właśnie to było tą zmianą po przemianie w krwiopijcę, której tak intensywnie w sobie szukał? Z drugiej strony... Oczekiwał większego pragnienia zadawania krzywdy, nie mniejszego. Wreszcie dostrzegł tę różnicę, która przecież gdzieś musiała być: wszystko, co było związane z jego dawnym życiem, przestało być istotne. Przestało robić na nim wrażenie. Zupełnie tak, jakby stając się wampirem, zapomniał o wszystkich problemach i krzywdach, jakich doświadczył pod postacią Przeklętego. To wszystko było takie... irracjonalne. - Chodźmy - mruknął, podnosząc się wreszcie. Włożył dłonie do kieszeni spodni i ruszył w stronę drzwi, napierając na nie całym ciężarem i po chwili wyłamując zamek. Nie był posrebrzany - nie miał powodu być, skoro nie dotyczył wampira. Delikatnie zamknął z powrotem swoją celę, stając przy schodach i czekając na przybycie swojego towarzysza. Nie potrafił wykrzesać z siebie ani gniewu, ani nawet entuzjazmu na myśl o bliskiej sieczce. Wiedział, że wyostrzone zmysły Marcela będą w stanie precyzyjnie określić, gdzie powinni iść i z iloma wrogami będą mieli do czynienia - dlatego uznał, że najlepszym wyjściem będzie przemieszczanie się w jego towarzystwie, przynajmniej dopóki... nie wydostaną się z zamku. Znowu poczuł ukłucie bólu. Pierwszy raz też pojawiła się w jego głowie irytacja - na siebie, własną, kompletnie nieracjonalną, słabość. Powinien czuć się potężny. Kipieć energią, pragnieniem krwi, zemstą - a wylewało się z niego przygnębienie, wręcz rezygnacja. I to cholerne poczucie słabości. Wiedział, że był silny, niemal nieśmiertelny, a jednak miał wrażenie, że byle potknięcie może go zabić. Czuł się tak delikatny, jak nigdy wcześniej. Uniósł dłoń i przesunął palcami po gładkiej skórze, na której wcześniej były ślady ugryzień. Gładka, jedyna chropowatość wiązała się ze śladami po krwi. Był bogiem. Dlaczego czuł się bardziej śmiertelnym, niż kiedykolwiek wcześniej? |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Wto Maj 01, 2018 2:14 pm | |
| Zadrżał od dotyku palców na poranionej skórze. Westchnął ciężko. Co się działo z tym cholernym łowcą? Postradał zmysły kompletnie? Co on odpieprzał z tą całą delikatnością, z tym westchnieniem zawodu, kiedy nie oddał mu pocałunku? Co. Tu. Się. Działo? Uwolniony od srebra, głęboko zaczerpnął tchu. - Nie. Dzięki - zdążył wybąkać, bo uderzyła w niego fala bodźców. Jasna aura Noxa, teraz nieco zmieniona przez przemianę raziła jego zmysły, podobnie jak mieszanka przeróżnych zapachów, tupanie przebiegającego karalucha, odległe kapanie wody, a nawet szelest liści i śpiew ptaków gdzieś poza murami zamku. Syknął, w pierwszej chwili przytłoczony natłokiem doznań. I kiedy łowca wyłamywał zamek, Marcel powoli dochodził do siebie, wyciszając konkretne bodźce na rzecz innych. Chwilę zajęło mu powrócenie do równowagi, a gdy się to stało, wstał gwałtownie i jednym machnięciem dłoni wyrwał część krat ze swojego więzienia, dając upust agresji, na którą wcześniej nie mógł sobie pozwolić. Teraz był w pełni sił, napojony i bardzo, bardzo zły. Huk upadających prętów trochę go otrzeźwił. Zachowywał się nieodpowiedzialnie, hałasując jak idiota, ale wtedy... zrozumiał dlaczego sobie na to pozwolił. Instynkty działały szybciej niż myśli. Zamek był... pusty. Marcel nie wyczuwał żadnego człowieka czy wampira w promieniu kilkuset metrów. Niemożliwe. Zmarszczył brwi i zaklął wściekle. Uderzył pięścią w ścianę, krusząc zmurszałą cegłę. Nie mógł w to uwierzyć. Spóźnili się. - Skurwysyny - warknął, zamykając oczy. Rozszerzył pole czucia, obejmując jaźnią teren wokół zamku. Żadnego wampira, żadnej aury, żadnej pulsującej energii. Nic, kompletnie. Zawarczał jak zwierzę i jeszcze raz uderzył w ścianę, rozsypując wokół odłamki cegieł. - Nie musisz się spieszyć. Spieprzyli. - Syknął, ruszając do drzwi. Nawet zakrwawiony, w brudnym podkoszulku i zniszczonych spodniach, wyglądał niebezpiecznie. Ze wzrokiem rozpalonym wściekłością, wypełniał przestrzeń żywą, kontrolowaną agresją. W niczym nie przypominał już wysuszonego, rozchwianego emocjonalnie strzępka człowieka. Był istotą siły. Minął Noxa i kopnięciem wyłamał drzwi. Zalało ich ciepłe światło lamp, przez które instynktownie zmrużył oczy. Ruszył po schodach zdecydowanie, ale zatrzymał się w ich połowie, dłonią zatrzymując wchodzącego łowcę. - Cicho - przykazał szeptem, przymknąwszy oczy. Wyczuł czyjąś obecność... kilka, a nawet kilkanaście istot. Czyżby wcześniej się pomylił? Odetchnął powoli, skupiając się na aurach i w zdumieniu aż otworzył usta. Niemożliwe po raz drugi. - Clara... - szepnął niema bezgłośnie. Nie mógł w to uwierzyć. Pieprzony Nox miał rację - ktoś chciał go odbić. Bezsensownie oddani ludzie, których wybrał i niemal o nich zapomniał, przyszli mu z odsieczą. Odwrócił się do łowcy i spojrzał mu w twarz pierwszy raz od dawna patrząc na niego w pełnym świetle. Był taki... doskonały. To było idealne określenie. Nieskazitelna skóra, błyszczące, choć przybrudzone i zmierzwione włosy. Iskra w oczach pomimo nietypowej apatii. Silne, doskonale wyrzeźbione ciało. Był zbyt idealny, by być człowiekiem. Marcel westchnął, odrzucając niepraktyczne w tej chwili myśli o tym, że ma idiotyczną chęć przesunąć dłońmi po jego nagiej piersi. Nagłe wspomnienie pocałunku i świadomość, że mogliby to powtórzyć, tym razem dłużej i z przyjemnością dla obu stron, wcale nie pomagała zachować trzeźwości myśli. - Mamy inne towarzystwo - odezwał się, nagle wydając się dużo spokojniejszym, jakby poprzednia agresja w ogóle nie miała miejsca. - To... moi ludzie, więc nie musisz się, hm... - Podrapał się po karku, szukając odpowiednich słów. Na początku chciał powiedzieć, że nie musi się martwić, ale to wydało mu się głupie. Przecież skoro wydostali się z więzienia, nie było już zagrożenia ani też nikogo, komu mogliby spuścić łomot... Nie musieli dłużej męczyć się w swoim towarzystwie. Nox mógł zwiać. - Po prostu nie będą z tobą walczyć, jeśli im nie każę - wydusił w końcu, śmiejąc się z niezręczności. Boże, gdyby poczekał jeszcze chwilę, nie musiałby go zmieniać, ale przecież... gdyby go nie zmienił, umarłby. Więc, czy był teraz za niego odpowiedzialny? Odruchowo pomyślał o miesiącu na głodzie, o zbrodni, która powodowała, że z chęcią wbiłby sobie srebrny kołek w serce i... ze zdumieniem stwierdził, że teraz, napojony, wolny, żywy jak nigdy od dawna, nie był już tak chętny kończyć swoją wieczność. Nadal nienawidził się za to, co zrobił, ale... mógł z tym istnieć. Bo przecież na dobrą sprawę to i tak niczego nie zmieniło. Został zmuszony, nic nie mógł zrobić. Oszukiwał się, usprawiedliwiał, szukał pretekstu do życia i... Znalazł go. - Słuchaj, mieliśmy się stąd wydostać i każdy miał pójść w swoją stronę, tak? - Jego ton stał się rzeczowy, jakby omawiali jakąś umowę, choć serce w piersi uderzało mu silniej, jakby nagle dostał propozycję niezwykle opłacalnej transakcji. - Ale cokolwiek myślisz o wampirach, jak bardzo ich nienawidzisz, to nie zmienia faktu, że dbamy o swoich, a teraz ty jesteś jednym z nas. - To dopiero było niesamowite. Łowca stał się ofiarą. - Dałem ci wieczność, wprawdzie w chujowych okolicznościach, ale jesteśmy związani więzami krwi. To wiele znaczy wśród wampirów i pewnie o tym wiesz. Dlatego... - Cmoknął. Wyraźnie czuł się niezręcznie z tą rozmową. Wywrócił oczami i oparł się dłonią o ścianę, na chwilę zwieszając głowę w geście rezygnacji. Co on właściwie odpieprzał? Przecież nie mogli tak po prostu puścić w niepamięć ponad siedemdziesięciu lat rasowej nienawiści. Mogli? - Och, kurwa - wycedził. Uderzył dłonią w ścianę i podniósł wzrok na łowcę. Patrzył na niego z frustracją i złością. Gonił go czas. - Po prostu zaopiekuję się tobą jeśli chcesz żyć w ten sposób. Jasne? - Zrobił krótką pauzę, patrząc jak wyraz twarzy Noxa się zmienia. - To mój pieprzony obowiązek, przekazać ci wszystko, co powinieneś wiedzieć, żeby jakoś egzystować - dodał zaraz. - Dlatego podejmuj decyzję, stary. Mam cię przedstawić jako swoją krew, czy spadasz i zapominamy o sprawie? I pośpiesz się. Już nas wyczuli. - Spojrzał przez ramię na szczyt schodów. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Wto Maj 01, 2018 9:09 pm | |
| Łowca nie oczekiwał nagłego wybuchu złości u wampira. Trzask metalu przeraził go tak bardzo, że odruchowo przylgnął plecami do ściany, odsuwając się możliwie najbardziej od źródła dźwięku. Zachował się w tym momencie nie jak ktoś, kto spędził większość swojego życia polując na groźne istoty, a... bardziej niczym przerażona panienka, która potrzebuje opieki silnego mężczyzny. Natychmiast po tym, jak przylgnął do chłodnych kamieni, zbeształ się i odsunął, zakładając ręce na piersi. Co za idiotyzm. Był łowcą, do cholery, a nie damą w opałach! ...Mimo to, tak na wszelki wypadek, zachował odpowiednią odległość od swojego towarzysza. Z jednej strony, instynkt podpowiadał mu, że nie zostanie skrzywdzony, ale z drugiej, nie potrafił powstrzymać nieracjonalnej obawy przed atakiem. Irytował się na siebie, ale nadal za bardzo nie zbliżał. Tak... na wszelki wypadek. Bo nie wiedział, jak by zareagował wobec otwartej wrogości czy przemocy. A przecież dopiero co się przemienił, więc jeszcze nie znał swoich możliwości i... Tak, tak sobie mógł wmawiać. Prawda była jednak zupełnie inna i był już w takim wieku, że potrafił ją dostrzec, nawet jeśli niekoniecznie chciał się przed sobą przyznać do słabości. Egzekutor zachowywał się - i wyglądał - groźnie, a on, cóż, czuł się tak, jakby przy byle dotknięciu miał się rozpaść na kawałki. Schował dłonie głębiej w spodniach, podążając powoli i bez słowa, za swoim towarzyszem, przyjmując wiadomość, iż są w zamku sami, z pewnego rodzaju ulgą. Po raz pierwszy w życiu naprawdę pragnął unikać walki za wszelką cenę. W tym stanie nie nadawał się do żadnego mordowania, żadnej przemocy - najchętniej by się ubrał, zjadł coś dobrego i gdzieś schował. Jakiekolwiek starcia całkowicie go odrzucały, wywołując autentyczną obawę i niechęć. Gdzie podziała się ta część jego osobowości, która była aktywna przez tyle lat? Zatrzymał się w pół kroku, znów zbliżając plecami do ściany, odruchowo zasłaniając się przed ewentualnym, niespodziewanym atakiem. Wbił spojrzenie w stojącego przy nim wampira, obserwując z uwagą wszystkie zmiany w jego postawie i mimice, gotów zareagować na każdy przejaw zaniepokojenia, świadczący o zbliżającym się zagrożeniu. Nie wiedział jeszcze jak powinien się zachować w takiej sytuacji, ale jakoś na pewno powinien. Rozluźnił się zaraz po tym, jak na twarzy Marcela pojawiło się zaniepokojenie, pozbawione jednak przerażenia czy złości. Opuścił dłonie, po raz kolejny chowając je w spodniach, by zaraz sięgnąć znów do góry i poprawić roztrzepaną i zabrudzoną od krwi i kurzu grzywkę. Najpierw pozbył się niechcianych brudów, a potem przeczesał palcami włosy, układając białe pukle tak, by opadały mu na czoło w pozorze nieładu. Zwilżył językiem zaschnięte, malinowe wargi, czując delikatne pieczenie w głębi ust. Domyślał się, iż był to głód - ku swojemu zdumieniu odnotował jednak, iż nie wywoływał w nim żadnych intensywnych emocji. Czuł się niemal tak, jak wtedy, gdy był człowiekiem - z jedyną różnicą w tym, iż bolały go bardziej dziąsła, niż brzuch. Przesunął językiem po białych zębach, badając nim wszystkie zęby, ze szczególnym uwzględnieniem kłów. Fizycznie też niezbyt się zmienił - przynajmniej wcale się nie czuł inaczej. Może była to wina tego, iż był Przeklętym? Tak często miał w sobie jad, iż przywykł do namiastki nieśmiertelności, zaleczających się ran i głodu i wszystkie nowe doświadczenia były mu już znane? Zamrugał, powracając do rzeczywistości, gdy usłyszał głos wampira. Uniósł brew wysoko. Prawdę mówiąc, dopiero po chwili dotarło do niego, że faktycznie, mógłby obawiać się jakiegoś ataku ze strony popleczników Gawrońskiego. - Nie chciałbyś im kazać, straciłbyś zbyt wielu - odparł, uśmiechając się wąsko i puszczając oko do mężczyzny, odgrywając większy luz, niż faktycznie go czuł. Dostrzegł zaraz uważne, taksujące spojrzenie i... niech go piekło pochłonie, ale poczuł się skrępowany! Nigdy wcześniej nie miał kompleksów odnośnie swojego wyglądu, a w tym momencie, po przemianie, wzrok towarzysza zdawał się go prześwietlać, powodując delikatny rumieniec, pełznący od szyi do policzków. Chrząknął, opuszczając spojrzenie, zaciskając dłonie w kieszeniach, już całkowicie nie rozumiejąc, co się z nim stało. Czy to przez przemianę czuł się niepewny tego, jak wyglądał? Boże, naprawdę zachowywał się jak jakiś nieopierzony podlotek. Podniósł wzrok na wampira, słysząc kolejną zmianę w jego głosie. Przekrzywił lekko głowę, opierając się plecami o kamienie, stojąc nadal tam, gdzie mu przykazano. - Nigdy nie powiedziałem, że nienawidzę wampirów - odezwał się w chwili ciszy, gdy Marcel zamilkł, szukając właściwych słów na wyrażenie propozycji. - Jestem... - przerwał nagle, chrząknął, opuszczając na moment wzrok. - Byłem Przeklętym, miałem z wami, z nami, znacznie więcej wspólnego, niż inni łowcy. - Wzruszył lekko ramionami, wciąż ewidentnie znajdując się w rozkroku pomiędzy dawnym życiem, a nowym. W tym momencie nie pasował nawet do swoich dawnych współtowarzyszy. Drgnął nerwowo, dostrzegając gwałtowne uderzenie o mur, wcale nie tak daleko od niego, jak by sobie życzył. Przeniósł spojrzenie z ręki wampira na jego twarz, niepewien tego, jak potraktować propozycję. Czy tego chciał? Och tak. Czy powinien raczej oddalić się, dorwać tamte wampiry, dokonać zemsty, a potem się zabić? Cóż... owszem. Czy tego pragnął? Nie, ani trochę. Uniósł dłoń do twarzy i przetarł ją zmęczonym ruchem. Jego dawne życie się zakończyło, nie mógł już do niego wrócić - ani nawet nie chciał. Musiał chwycić okazję, póki ją miał. Nigdy nie chciał zostać wampirem. Nie pragnął dla siebie absolutnej nieśmiertelności, akceptacji klanów i walki z łowcami, z dawnymi poplecznikami. Nie chciał mordować ludzi z głodu. Nie zamierzał jednak rezygnować z nowych możliwości tylko i wyłącznie dlatego, że nigdy wcześniej nie były one realne. - Dobrze. Zostanę. - Przytaknął, nabierając do płuc powietrza z ciężkim westchnięciem. Odbił się od ściany i ruszył po schodach do góry, wymijając wampira bez mrugnięcia okiem. Od razu, gdy poczuł go za swoimi plecami, coś w nim ścisnęło się nieprzyjemnie. Lata życia jako łowca nauczyły go, by nigdy nie stawał w tak bezbronnej pozycji przy wrogu. Przy kimkolwiek. Zaufanie nie mogło przyjść mu łatwo - uznał jednak, że im wcześniej zacznie, tym lepiej. Gawroński był jego jedyną nadzieją. Jeśli on zdecyduje się go zabić, będzie faktycznie stracony. Po raz pierwszy w życiu był zdany na czyjąś łaskę w tak dużym stopniu. Czuł, że wszystkie mięśnie miał napięte jak postronki, ale nie odwrócił się, zmierzając spokojnym i miarowym krokiem w kierunku nieznanej grupy wampirów, boleśnie świadom kroczącego za nim egzekutora, mającego idealny widok na jego spięte plecy, tatuaż splecionych gałęzi z liśćmi klonu, pełznący po prawej stronie, zaczynający się na łopatce, a kończący pod materiałem spodni. Znów czuł zakłopotanie, ale zdusił je w zarodku, zaciskając zęby. - Kiedy będę musiał się pożywić? - spytał cicho, rozglądając się po olbrzymim korytarzu, na jaki wyszli. Otworzył usta, zamierzając najprawdopodobniej powiedzieć coś jeszcze, ale zamknął je, słysząc kroki. Cofnął się odrobinę, zrównując z wampirem, wyciągając dłonie ze spodni, instynktownie przygotowując się przez zmianę pozycji do walki. Nie chciał jej, nie oczekiwał, ale... musiał być gotowy. Gdy ich oczom ukazali się towarzysze Gawrońskiego, musiał oprzeć się pokusie całkowitego wycofania się do tyłu, za mężczyznę. Zamiast tego założył ręce na piersi, lustrując przybyłych uważnym spojrzeniem. Większość z nich znał - a oni zapewne znali jego. Niektórzy zapewne wciąż nosili ślady po ostatnim spotkaniu, w którym udało mu się zgładzić dwójkę z nich. Zapewne w najbliższej przyszłości nie stworzą jego fanklubu. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Sro Maj 02, 2018 1:12 am | |
| Przez złość nie zarejestrował dziwnego zachowania łowcy, ale gdyby zauważył, że jak przerażona panienka tuli się do ściany na widok pokazu jego siły, chyba umarłby ze śmiechu. Zanotował jednak dziwną próbę poprawienia wyglądu. Zdumiało go to, więc uśmiechnął się złośliwie. - I tak nic ci to nie pomoże. Wyglądasz jak gówno. - Choć słowa były ostre, to miały przyjacielski wydźwięk. Gdy usłyszał zawoalowaną groźbę, parsknął śmiechem. - Jakbym się tym przejmował. - Kłamstwo. Przejmował się ludźmi ze swojego klanu, byli przecież wszystkim, co mu pozostawało, ale nie mógł powstrzymać naturalnego odruchu udawania, że jest kompletnie niezależny i ma gdzieś wszystkich innych. I gdy on odgrywał rolę pana "nie potrzebuję nikogo" wtedy stało się coś, czego nigdy, przez tyle lat, nie miał okazji zobaczyć w wykonaniu łowcy - speszenie. Boże, czy on się rumienił? Wampir czuł się jak w jakimś popapranym, erotyczno-sadystycznym śnie, w którym jego odwieczny wróg całował go znienacka, głaskał z czułością i płonił się pod siłą jego spojrzenia. Może głód naprawdę pomieszał mu w głowie i sprawił, że widział rzeczywistość wypaczoną? A może to przemiana, jad, czy cholera wie co, zrobiła Noxowi z mózgu papkę? Nie skomentował. Nie wiedział jak. Musiał jednak wyglądać głupio, bo łowca zdecydował się mówić dalej i och, Boże, znów bredził. Rzekomo nie pałał nienawiścią do wampirów? Marcel miał ochotę popukać się w czoło, ale westchnął jedynie, bo po prosu nie mieściło mu się w głowie to, co widział i słyszał. Zdecydowanie wolał przytomniejszego Noxa, kiedy nie musiał obawiać się o jego stan psychiczny. Wprawdzie nie miał pojęcia, co mogłoby mu wtedy strzelić do łba. Może rzuciłby się na niego, jak zawsze, bez względu na to, że łączyły ich teraz więzy krwi? To by było takie... znajome. Bo w zasadzie przemiana nie miało wcale tak dużego znaczenia. Marcel podarował mu wieczność, owszem, ale to nie obligowało ich do współpracy, choć... mogło. I Marcel czułby się zdecydowanie lepiej, wiedząc, że zrobił wszystko, by nie musieć polować na swojego pierwszego potomka. Jak się okazało, nie musiał się specjalnie martwić. Nox... zgodził się. Tak po prostu. A przynajmniej tak to wyglądało. Starszy wampir spodziewał się większego, czy właściwie jakiegokolwiek sprzeciwu. Nie było żadnego. Zwykłe przytaknięcie i już. Marcel przez chwilę przyglądał się wchodzącemu po schodach, byłemu łowcy, zanim odpowiedział. - Dobrze. I to by było na tyle, choć wcale nie czuł się przekonany. Miał ochotę uszczypnąć się w policzek i to mocno, by sprawdzić, czy czasem nie śni jakiegoś koszmaru w swojej mrocznej celi. Wspiął się po schodach i zatrzymał się na ich szczycie, słysząc pytanie. - Teraz? Natychmiast? Kiedy poczujesz, że musisz? - Spojrzał na niego zdezorientowany i bez zastanowienia sięgnął do jego twarzy, obejmując policzek dłonią, a kciukiem unosząc górną wargę, by móc zerknąć na kły. Były. Dlaczego więc łowca nie czuł głodu teraz? Przecież był cholernym nowo-narodzonym. Powinien szaleć z pragnienia. Marcel spojrzał mu w oczy, marszcząc brwi. - Ty się dobrze czujesz? Co jest z tobą? - Pewnie usłyszałby odpowiedź, gdyby nie to, że grupa wampirów zbliżała się nieubłaganie. Zabrał więc dłoń, odwrócił wzrok i spojrzał w kierunku dźwięku kroków i kilku osób, które właśnie wychodziły zza rogu. Przywołał na twarz niezadowolony grymas, od którego oblicze nadchodzącej kobiety pobladło jeszcze bardziej. Jej obstawa złożona z sześciu mężczyzn, szła niewzruszona, dokładnie krok za nią. Dostrzegając kto towarzyszy Marcelowi, zatrzymali się i wyraźnie przygotowali do walki. - Jest ze mną - powiedział, machnąwszy lekceważąco dłonią i to wystarczyło, by grupa się rozluźniła. Wysoka, przesadnie szczupła blondynka o poważnej twarzy pani biznesmen, obrzuciła niechętnym spojrzeniem łowcę, ale szybko skupiła uwagę na swoim przełożonym. - Marcel, całe szczęście, że w końcu cię znaleźliśmy. Książę zgotował nam piekło... - Niepotrzebnie - uciął chłodno jej gorączkową wypowiedź i ruszył przed siebie. Blondynka poprawiła okulary i speszona, spróbowała jeszcze raz, tym razem ewidentnie starając się przypodobać. - Wiedziałam, że sobie poradzisz. - Uśmiechnęła się nerwowo. - Ale sam rozumiesz, Książę kazał, nie mogłam... - Nie mogłaś się sprzeciwić, jasne, rozumiem. Zbierz grupę i rozejrzyjcie się po zamku. - Gdy zrównał się z nią, przystanął i spojrzał na nią kątem oka. - Poszukajcie informacji gdzie mogli się udać. Roześlij ludzi, niech przeczeszą teren. - Oczywiście, ale... Odwrócił do niej głowę, patrząc na nią otwarcie, sprawiając tym samym, że kobieta speszyła się bardziej i zająknęła jak onieśmielona pensjonarka. Marcel westchnął ciężko i przetarł oczy palcami. - No mów - ponaglił łagodniej. Dlaczego ci ludzie zachowywali się tak beznadziejnie? Nigdy nic im nie zrobił, nigdy nie wymagał. Chodzili wokół niego na palcach jakby obawiali się, że ich skrzywdzi. A on miał ich po prostu głęboko w dupie. Kobieta odchrząknęła i spojrzała na Noxa z mieszanką niezrozumienia i niechęci. Marcel doskonale widział jej konsternację i chcąc nie chcąc poczuł mimowolną satysfakcję. No tak, kolejny powód do plotek. Gawroński pierwszy raz stworzył wampira i to w osobie jego nemezis. To na pewno nie jest sen? - Współpracujesz z łowcą? - zapytała ostrożnie. - Nie jest już łowcą. To moja krew. Usta kobiety ułożyły się w kształtne, zdumione "o". - Jakim cudem...? - Daruj, skarbie. Nie mam siły się tłumaczyć. - Wyciągnął otwartą dłoń w jej kierunku - Dawaj kluczyki do samochodu. Spadam stąd. Blondynka zawahała się, a Marcel sugestywnie poruszył palcami. - No dawaj. Odstawię ci go potem. Pr zstąpiła z nogi na nogę, rzucając pełne konsternacji spojrzenie łowcy, ale rzuciła klucze, więc wampir uśmiechnął się do niej szelmowsko, a potem zerknął na Noxa. Nie odezwał się do niego, a jedynie wykonał gest głową, żeby się pośpieszył. Potem żwawo ruszył korytarzami, byle jak najszybciej zaleźć się z dala od tego miejsca. - Do Hanoweru jest jakieś siedem godzin! - zawołała za nimi, ale Marcel jedynie machnął dłonią. Siedem godzin czy nie, i tak nie robiło im różnicy. Tyle czasu wydawało się niczym w porównaniu z miesiącem leżenia na ziemi i wpatrywania się w ciemność. Gdy wyszli, przywitała ich cisza nocnego lasu. Na schludnie utrzymanym, żwirowym podjeździe stał tylko jeden samochód, co znaczyło, że jedynie część wampirów, najprawdopodobniej Clara, przybyła nim do zamku. - Może znajdą nasze rzeczy... - odezwał się, przyciskiem otwierając auto. Maszyna zareagowała cichym szumem mechanizmu. - Jeśli ich nie znajdą, to będzie mój trzeci telefon w tym miesiącu. - Westchnął ciężko. Pociągnął za klamkę, otwierając drzwi. - Pakuj się. - I zajął miejsce kierowcy. Gdy Nox również wsiadł, Marcel uśmiechnął się złośliwie. - Biedna Clara będzie musiała czyścić tapicerkę. Ruszył, choć na dobrą sprawę nie wiedział dokładnie, gdzie się znajduje. Ale to nie było ważne. Musiał dotrzeć do jakiejkolwiek głównej drogi, a potem dalej według oznaczeń. Znał Niemcy bardzo dobrze i była niewielka szansa, że się zgubi. - I co? Wygląda na to, że będziemy współpracować. - Rzucił po chwili, zerkając krótko na towarzysza. - O ile się nie rozmyśliłeś. Bo zawsze mogę wysadzić cię na najbliższej stacji benzynowej i rzucić zapałkę. - Posłał mu szeroki, drapieżny uśmiech. Drażnił się. - Lepiej powiedz mi co nie tak jest z twoim głodem, co? To nie jest normalne. Mów, jakby coś się działo, żebyś mi tu nie rozniósł samochodu w czasie drogi. Do domu mam kawałek. Moglibyśmy wprawdzie zatrzymać się w jakimś Elizjum, ale wolałbym tego uniknąć. Jeśli pokazalibyśmy się tam w takim stanie, wzbudzilibyśmy sensację i dużo plotek. A ja marzę już tylko o tym, żeby się wykąpać. Prowadzenie normalnej rozmowy z Noxem... to było coś naprawdę niebywałego. W normalnych okolicznościach, już z parę razy próbowaliby się zamordować, a teraz siedzieli obok we względnym spokoju. Marcel niepokoił się apatią towarzysza, była nietypowa, ale chyba wolał ją od szaleństwa głodu. Wprawdzie wciąż nie ufał łowcy w pełni, to było nie możliwe, żeby z taką łatwością zaakceptował nową sytuację, ale starał się przejść do porządku dziennego z tą chorą sytuacją. Czuł, ze musi zastanowić się nad tym spokojnie, ale nie mógł robić tego, czując się brudnym, wymęczonym psychicznie i z wrogiem dyszącym mu w kark. Niemal dosłownie. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Sro Maj 02, 2018 4:36 pm | |
| Gdy Gawroński rzucił byłemu łowcy pełne niedowierzania spojrzenie, do mężczyzny dotarło, że - tak naprawdę - wampir go nie znał. Nie miał pojęcia o jego motywacjach, charakterze, przeszłości, ani nawet o jego doświadczeniach. Miał pewną wizję Przeklętego, którego zakwalifikował do kategorii cholernie mściwych i wypełnionych nienawiścią do innego gatunku, ksenofobicznych buców. Nox nigdy jednak taki nie był. Mordowanie krwiopijców było dla niego zadaniem, z którego świetnie się wywiązywał, ale rzadko wiązało się z jakąś osobistą urazą. Tak naprawdę, mógł policzyć zbiegłe mu wampiry na palcach jednej dłoni - a prym wiódł tam nie kto inny, jak Marcel, nieświadom tego, jak wiele razy udało mu się przeżyć wyłącznie dlatego, że łowca nie potrafił zmusić się do zaatakowania go. Biorąc pod uwagę fakt, iż - przynajmniej przez jakiś czas - mieli ze sobą współpracować, być może Durst powinien uświadomić swojego stworzyciela o niesłuszności jego podejścia. Z drugiej strony, przyznanie się do słabości czyniło go jeszcze bardziej bezbronnym... a tego jednak dawny łowca wolał uniknąć. Westchnął ciężko, przechodząc przez kolejne stopnie, pogrążony we własnych rozmyślaniach. Tyle lat był niemal całkowicie niezależny, że nie potrafił odnaleźć się w nowej sytuacji, niepewien tego, jak w zasadzie powinien się zachować. Jego konwersacje międzyludzkie już od lat nie były zbyt głębokie, przywykł do tego, iż jedynym stałym elementem jego życia były własne myśli i kolejne zlecenia, nie ludzie. Gdyby się nad tym poważnie zastanowić, zapewne najwięcej rozmów odbył w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat z nikim innym, jak Gawrońskim. To dopiero było dołujące. Uniósł brew wysoko, gdy został nagle chwycony za policzek. Jego pierwszym odruchem była ucieczka, a dopiero drugim - konieczność walki. Rozdarty pomiędzy nowymi, zupełnie niespodziewanymi reakcjami, a latami szkoleń, znieruchomiał, poddając się niespodziewanemu dotykowi i wsłuchując w słowa wampira, który zdawał się być... zaniepokojony? Nox zmarszczył brwi, odsuwając się wreszcie o krok, wyswabadzając z niezbyt silnego uścisku i faktycznie otworzył usta, zamierzając wytłumaczyć zarówno swoje pytanie jak i zachowanie - ale przerwało im przybycie oddziału ratunkowego. Pamiętając o szczególnym wyczuleniu wampirów na dźwięki, zamilkł, nie mając ochoty dzielić się własnymi przemyśleniami i specyficznością z innymi, którzy mogli mieć do niego zgoła inne podejście, niż Gawroński. Część z nich uczestniczyła w starciu, z którego nie wszyscy wyszli żywi - wątpił, by całkowicie pogodzili się z faktem, iż Przeklęty został w pewnym sensie jednym z nich. Ku swojemu zdumieniu, przyjął świadomość - i ewidentne oznaki - niechęci z zupełną obojętnością. Nie czuł się w obowiązku udowadniania czegokolwiek. Był wampirem, stworzonym przez egzekutora, wszyscy musieli to zaakceptować. Z całej grupy niewątpliwie to on sam miał największy problem, zmieniając front w tak drastyczny sposób i nie planując w żaden dramatyczny sposób zakończyć egzystencji. Zgodził się na podszepty wampirzej krwi, obietnice nieśmiertelności i potęgi, przystanął na propozycję Marcela, nie pozostało mu więc nic innego, jak pozwolić mu przewodzić w tej sytuacji. Puścił jednak oko do kobiety, tak po prostu, by poczuła się mniej pewnie. Niech dalej się zastanawia, czy nie zgładzi jej we śnie. Podążył za mężczyzną bez oporów, mijając po drodze do samochodu lustrzane drzwi i krzywiąc się na swój widok. Faktycznie prezentował się koszmarnie - prysznic i nowe ciuchy zdecydowanie by mu nie zaszkodziły. Gawrońskiemu zresztą też, chociaż on wciąż emanował tą niebezpieczną energią, która dodawała mu potęgi, nawet pomimo koszmarnego stroju. Miesiąc w lochach raczej zasadniczo mu się nie przysłużył - czego nie dało się jednak powiedzieć o pożywieniu krwią łowcy. Nox uśmiechnął się z pewnym niesmakiem do siebie. Tyle lat pozostawiania przy życiu wampira, tylko po to, by całkowicie się upodlić i przemienić w mu podobnego. Powinien był przespać się z nim, gdy była okazja, a obaj prezentowali się znacznie lepiej, nie zaś odmawiać sobie chwili zapomnienia z poczucia obowiązku. Gdzie niby doprowadziła go ta ostrożność? Cóż dzięki niej zyskał? Wzruszył ramionami, słysząc słowa wampira. - Nic z moich raczej już się nie przyda - odparł, nadal bez specjalnego zaangażowania, niemal obojętny wobec wszystkich elementów dawnego życia, które zostawiał za sobą. Broń na wampiry, czy przedmioty umożliwiające kontakt - i udowodnienie swojej tożsamości - z innymi Przeklętymi były już dla niego zbędne. Całkiem cenne, owszem, ale nie to, że mógł je tak po prostu sprzedać i zarobić na przyszłość. Nikt normalny nie przyjąłby broni Przeklętego - a ci, którzy nie znali celu jej użytku, mogli wyłącznie marnie skończyć. Trochę pieniędzy zresztą miał w bucie, podobnie jak jeden ze swoich sztyletów. Obstawiał, że srebrne ostrze nie będzie mile widziane wśród wampirów i już zaczął rozważać, w jaki konkretnie sposób powinien się go pozbyć... gdy Marcel zdecydował się kontynuować konwersację. Durst obrócił głowę, zapinając odruchowo pas i skupiając na jego słowach. Zmarszczył brwi, sięgnął do zagłówka i wygodniej go ułożył, zastanawiając się nad tym, co w zasadzie powinien powiedzieć swojemu towarzyszowi. - Ile wy w zasadzie wiecie o Przeklętych, co? - spytał po chwili ciszy, nadal wpatrując się w kierowcę. - Bo mam wrażenie, że mniej, niż zakładaliśmy. Niby nigdy żadnego nie pojmaliście, ale mimo to... - Wzruszył lekko ramionami, obracając głowę i patrząc przed siebie. Obojętny ton wciąż go nie opuszczał, ale na twarzy pojawił się grymas rozbawienia. - Głód krwi towarzyszy mi od osiemdziesięciu lat. Zaraz po zrekrutowaniu mamy pierwszy kontakt z jadem, a potem sukcesywnie zwiększamy dawkę. Przyzwyczaiłem się. - Spojrzał kątem oka na wampira. - Zwróć uwagę, że nawet przed przemianą cię nie ugryzłem. Samokontrola to najważniejszy element bycia Przeklętym. Jeśli jednak mówisz, że powinienem się jak najszybciej napić, to... w porządku. Chętnie. - Po raz kolejny wzruszył ramionami, milknąc na chwilę. - Chociaż wolałbym nikogo nie zabijać - powiedział po chwili, a Marcel wreszcie mógł wyczuć zmianę w jego zachowaniu. Nie czuć było od niego obrzydzenia, ale ostrożna niechęć była już w nim obecna. Oczywiście wiedział, że nie wszystkie wampiry mordowały swoich karmicieli. Ludzkość zbyt szybko by wyginęła przy takiej postawie. Poruszył się na fotelu, czując wyraźnie to, jak brudny i kleisty jest. Marzył o prysznicu, pieprzyć nawet nowe ubrania i pożywianie się. Wszystko, byleby zmazać z siebie nasienie, będące żywym dowodem jego upodlenia. To, że nie planował biec na złamanie karku i mordować każdego, nie oznaczało automatycznie, że dokonania Racheli i Bastiana całkiem odeszły w niepamięć. Po prostu... Były odrobinę przygaszone, pozbawione takiej dawki emocjonalności, złości czy pragnienia zemsty, ale były. - Może nie jestem tak głodny, bo nie czuję w pobliżu ludzi? - mruknął z namysłem, unosząc dłoń do włosów i znów je układając. Przymknął oczy, wzdychając ciężko. Potrzebował chwili, by zebrać się na odwagę i znów wydusić z siebie szczere wyznanie: - Prawdę mówiąc, nie czuję się zbyt... hm. Czuję się dziwnie. Inaczej, ale też... inaczej niż oczekiwałem. Jesteś pewien, że to już, wszystko przebiegło dokładnie tak, jak powinno? - spytał, nie patrząc na swojego towarzysza, by przypadkiem znowu nie zacząć się rumienić pod wpływem jego uważnego spojrzenia. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Sro Maj 02, 2018 8:34 pm | |
| To prawda, Marcel nie znał Noxa, a na pewno nie w taki sposób żeby myśleć o nim jak o zwyczajnym facecie ze zwyczajnymi problemami, radościami i rozterkami. Jednak to miało dwie strony. Również Nox nie znał swojego nieoczekiwanego towarzysza. Nic dziwnego, Marcel nie dawał się poznać, nie było ku temu powodów, ani sposobności. Więc na dobrą sprawę, byli dla siebie kompletnie obcy i bez poczucia winy mogli dziwić się, że zachowanie drugiego nie pasowało do wykreowanych przez lata wyobrażeń. Właściwie, to było całkiem zabawne, że gdy zakopali wojenny topór i zostali zmuszeni odrobinę się przed sobą otworzyć, wychodzili na facetów będących całkiem w porządku. Całkiem sympatycznych dziwaków - zwyczajnych w swojej niezwykłości. Tyle słów, tyle słów! Marcel nie miał pewności, czy kiedykolwiek usłyszał z ust Noxa tak wiele zdań w tak krótkim czasie. Nie mógł powstrzymać rozbawienia spowodowanego tą myślą, dlatego uśmiechnął się do drogi, sprawiając wrażenie tak wielkiej naturalności i rozluźnienia, jakie tylko mógł sprawiać zakrwawiony, rozczochrany facet, prowadzący samochód w środku nocy. Ile wampiry wiedziały o Przeklętych? Całkiem sporo, prowadziły rejestry, szpiegowały, były dobrze doinformowane, ale ile wiedział o łowcach Marcel, to inna kwestia. On się nie interesował, nie jakoś wybitnie. Znał pobieżnie sposoby rekrutacji i możliwości wyszkolonych łowców, by skutecznie się przed nimi bronić. Nic ponad to. Znał za to metody działania i zachowania krwiopijców lepiej nawet, niż one same. Pod tym względem byli z Noxem podobni. Marcel zdziwił się, że tylko osiemdziesiąt lat jego towarzysz walczył z głodem, ale jak sięgnął pamięcią wstecz, to faktycznie gdy spotkali się pierwszy raz, Nox musiał mieć jeszcze mało doświadczenia. To najprawdopodobniej było powodem, dlaczego nie od razu zrozumiał z kim ma do czynienia. Wtedy pocałowali się po raz pierwszy. Marcel uśmiechnął się na to wspomnienie. - Naaah - żachnął się, pozostając w dziwnie przyjemnym jak na okoliczności, nastroju. - Wiem, że radzicie sobie z głodem. Ale głód nowo-narodzonego jest silniejszy, szybciej pozbawia sił i szybciej prowadzi do śmierci. - wyjaśnił, wyjeżdżając na starą, asfaltową drogę, gdzieś w środku lasu. Nie skomentował kwestii samokontroli, bo zdawał sobie sprawę jak doskonali byli pod tym względem łowcy. Jeśli więc Nox czuł teraz głód jaki czuł każdy młody wampir, to Marcel był pod wrażeniem. Znaczyło bowiem, że naprawdę dobrze się trzymał. Na łagodną sugestię, że Nox nie chce nikogo pozbawiać życia, westchnął ciężko. Ludzie mogli mieć bardzo durne wyobrażenie wampirów, jeśli patrzyło się na twory popkultury, ale w jednym część z tych tworów miała rację - krwiopijcy nie mordowali ludzi żeby się pożywiać i nie robili krwawych łaźni w każdej domenie. Owszem, byli tacy, co zasady i tradycje mieli w dupie, ale takimi właśnie zajmowali się egzekutorzy. - Ty naprawdę sądzisz, że morduję każdego człowieka na swojej drodze? - Pokręcił głowa ze śmiechem. - Ogarniemy się i zabiorę cię w miejsce, gdzie ludzie... - Zerknął na niego kątem oka, a jego usta rozciągnęły się w tajemniczym uśmiechu. - ...Wierz lub nie, ale dają się gryźć dla zabawy. - Mrugnął do niego wesoło i wrócił spojrzeniem do drogi. Przez chwilę jechali w milczeniu, więc Marcel włączył radio żeby wypełnić ciszę. Z głośników poleciało "Save Tonight" Eagle-Eye Cherry, sprawiając, że uśmiechnął się głupio. Idealnie niepasująca i zarazem pasująca piosenka, która pociągnęła myśli starszego wampira na inne tory. Zastanowił się, co właściwe teraz będzie? W jedną noc życie jego, ale też życie łowcy zmieniło się diametralnie. Jeden był zmuszony do pozostawienia za sobą wszystkiego, co znał, drugi zaś musiał przemodelować własne, by wpasować w nie towarzysza - kogoś, komu obiecał opiekę. Odpowiedzialność za ludzi, to nie było coś, w czym Marcel czuł się dobrze. Pomimo tylu lat na karku, wciąż czuł się jak dzieciak. Nie potrafił o siebie zadbać, a co dopiero o kogoś. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo traumatyczne przeżycie z przeszłości, wpływało na jego rzeczywistość. Kiedyś zawiódł wszystkich, którzy pokładali w nim nadzieję, więc teraz bał się wziąć na siebie odpowiedzialność. Bał się przywiązania. W celi wszystko wydawało się łatwiejsze, prostsze. Miał wyjść, zemścić się i odebrać sobie życie. Plan doskonały. Może niełatwy w wykonaniu, ale bez wątpienia wykonalny. Ale sprawy musiały się skomplikować. Nigdy nic nie szło po jego myśli. Bezwiednie zaciskał dłonie na kierownicy, nawet nie zdając sobie sprawy, że zmartwienia wyrysowały się na jego twarzy i wyglądał przez nie na zmęczonego i smutnego. Z zamyślenia wyrwało go pytanie. Kąciki jego ust drgnęły, zmuszając usta do ułożenia się w uśmiech. Pokiwał głową. - To możliwe. Dlatego jeśli wyjedziemy na autostradę, daj znać jeśli poczujesz się gorzej. - Brzmiał miękko, ale nie zwrócił na to uwagi. Znów otuliła ich cisza mącona jedynie przez kolejny stary przebój lecący z głośników. Marcel bez zastanowienia zaczął pod nosem nucić melodię. Kątem oka widział ruchy Noxa, to jak bezskutecznie próbował zrobić cokolwiek z białą grzywką, ale tym razem nie komentował. Skupił się na drodze. Gdy łowca zdecydował się przerwać ciszę niepokojącymi słowami, Marcel poczuł jak coś ściska go w trzewiach. Obawa. No proszę, wystarczyło paręnaście minut, by zaczął się przejmować. Najchętniej przyjebałby sobie za bezsensowność i gwałtowność swoich uczuć. - Teoretycznie tak. - Odparł ostrożnie, rzucając Noxowi dłuższe, uważniejsze spojrzenie. - To zaskakująco proste, ale raczej nie zdarza się żeby wampir zmieniał kogoś, kogo pogryzła wcześniej z dziesiątka innych. Może to kwestia jadów? Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Ale nie powinieneś czuć się jakoś... inaczej. Tym bardziej, ze jesteś przyzwyczajony do nietypowych zdolności jako Przeklęty. Nie był pewien. Niczego nie był pewien. Nigdy nie tworzył wampira. Znał teorię i teoretycznie wszystko przebiegło zgodnie z nią, ale nie miał żadnej gwarancji, że coś się nie spierniczyło przez wzgląd na okoliczności. Niespokojnie poruszył się na siedzeniu, przypominając sobie o czymś, o czym zwykle nie pamiętał, bo go nie dotyczyło. - Teoretycznie powinieneś móc normalnie egzystować w dzień - oznajmił, siląc się na spokojny, lekki ton. - To cecha Wincklerów. - Zerknął na zegarek na desce rozdzielczej. Było parę minut po jedenastej. Cmoknął kilka razy, zaniepokojony. - Ale cholera wie jak jest z tobą. Muszę depnąć, bo nie wyrobimy się przed świtem. - Zmienił bieg i dodał gazu. - W najgorszym wypadku zatrzymamy się gdzieś na dzień. Nie miał ze sobą pieniędzy, co stanowiło pewien problem, ale nie było żadną przeszkodą. Mógł skorzystać z gościnności jednego z wampirów w którymkolwiek z mijanych miast. Wolał jednak nie wykorzystywać prawa gościnności gdy Nox nie miał o tym pojęcia. - Słuchaj, mamy teraz trochę czasu... - Spojrzał na niego przez chwilę. - Ja wiem, że to jeszcze wcześnie, ale... co zamierzasz? Jesteś skłonny żyć wśród wampirów? Mam cię do tego przygotować? Bo wiesz... - Skrzywił się lekko. - Z tym wiążą się pewne zasady. Jedną z nich było przedstawienie nowo-narodzonego Księciu, ale o tym Marcel na razie nie wspominał, bo już czuł niechęć do odbycia tego spotkania. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Sro Maj 02, 2018 10:41 pm | |
| Nox zerknął na swojego, szczerzącego się wesoło, towarzysza. Wywrócił oczami z czymś przypominającym rozbawioną rezygnację. - Nie. Sądzę, że nowonarodzony nie ma nad sobą dobrej kontroli w takiej sytuacji - odparł spokojnie i całkiem racjonalnie. - Gdybyś przypadkiem nie dopuścił do takiej sytuacji, byłbym zadowolony - wyjaśnił, wzruszając lekko ramionami, podziwiając przez chwilę krajobraz płynący za oknami. Nadal czuł się słaby, ale do tego dochodziła też nowość sytuacji i niepewność. Nigdy wcześniej nie był wampirem, nie wyszkolono go do radzenia sobie z zupełnie innym ciałem, zdolnościami i wrażliwością na bodźce. Próbował zachować opanowanie, traktować się tak, jak zawsze, ale czuł, że wszystko było zupełnie inne. Nie mógł wiecznie się oszukiwać, bo nowa rzeczywistość czyhała na niego na każdym kroku. Chociażby tak jak teraz. Wampir zachowywał się... zwyczajnie. Tak naturalnie, jakby był człowiekiem jadącym na jakąś wycieczkę, wyluzowany i znajdujący się w miłym, znajomym towarzystwie. Mroczny egzekutor nie kojarzył się nigdy Durstowi ze śpiewającym pod nosem kierowcą. Ta cała sytuacja była... dziwna. - Możesz być pewien, że wierzę. Ugryziono mnie ostatnio zbyt wiele razy, bym mógł się z tobą kłócić - odparł, wzruszając lekko ramionami. - Poza tym, macie świetny PR. Niejedna dałaby się zabić, byle tylko pójść na randkę z wampirem. Niejedną z takiej randki wynosiłem. Zamilkł, zdając sobie sprawę, że od teraz, to on będzie takim randkującym wampirem. Ta myśl wytrąciła go z równowagi i zapewniła nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Czuł się naprawdę nie na miejscu, zdezorientowany, co chwilę przypominając sobie o rzeczach, które kiedyś były dla niego oczywiste, a odeszły już na zawsze do przeszłości. Miał wrażenie, jakby był we śnie, dziwnym, kompletnie nierealnym, trochę tak, jakby przypatrywał się swojemu życiu przez szybę, niezdolny do kontrolowania go, patrzący na kolejne katastrofy, jakie się w nim działy. Spędzili potężny kawałek życia walcząc ze sobą, a nagle jechali wspólnie autem, w milczeniu, każdy skupiony na własnych myślach. To też było irracjonalne. Skinął delikatnie głową, przyjmując niewiedzę towarzysza ze spokojem, który nawet jego zaskoczył. Wcześniej nie wziął tego pod uwagę, ale faktycznie, okoliczności przemiany były niejednoznaczne. Zdarzały się przypadkowe transformacje, czasami coś nie szło po myśli wampira i człowiek go atakował z zaskakującą siłą, ale... nie, Przeklęty też nie przypominał sobie, by kiedykolwiek słyszał o podobnym przypadku. Zmarszczył brwi. A przynajmniej takim, który przeżył. Zacisnął usta, otwierając oczy i wbijając odrobinę zaniepokojone spojrzenie w swojego towarzysza. Dopiero co zyskał nieśmiertelność. Nie czuł się bardzo potężny, ale z drugiej strony, wcale nie chciał tracić życia w takiej sytuacji. Nie przez uprzejmość Bastiana i jego idiotki-partnerki. Otrzymał szansę na drugą, być może nawet lepszą, egzystencję i miałby z niej tak szybko zrezygnować? Nie, tego zdecydowanie nie chciał. Nie potrafił jednak uwierzyć w to, że spędził niemal całe swoje życie, mordując tak... przeciętnych gości. Jasne, istniały wampiry opanowane niezdrowymi i szkodliwymi dla gatunku ludzkiego żądzami, ale... Nagle nie mieściła się w głowie Noxa myśl, że wszystkie takie były. Może ostateczny element przemiany dokonywał się właśnie przy zasmakowaniu krwi człowieka? Może dopiero wtedy stanie się tym rodzajem potwora, pozbawionym rozsądku i... Sam sobie nie wierzył. Skupił z powrotem wzrok na towarzyszu, słuchając jego głosu, ewidentnie zabarwionego obawą. Poczuł, jak na jego usta wpływa lekki uśmiech rozbawienia. To było zaskakująco miłe, gdy ktoś faktycznie okazywał zmartwienie jego życiem. Czas, gdy ktoś się nim przejmował, był już tak odległy, iż niemal go nie pamiętał... nigdy by nie przypuszczał, że ten los odmieni właśnie Gawroński. - Wiem, dlatego na was szczególnie... - zaczął lekkim tonem, nagle jednak się zająknął, zdając sobie sprawę, że może takie słowa nie były najlepszymi, jakie mógł wypowiedzieć. Polowaliśmy. Westchnął ciężko, unosząc dłoń do twarzy i przecierając ją ze znużeniem. - Jak uważasz - mruknął ostatecznie, polubownym tonem. A potem usłyszał pytanie, na które kompletnie nie był przygotowany. Westchnął po raz kolejny. - A jakie mam opcje? Dołączenie do klanu, pozostanie samotnym, wbicie sobie kołka w pierś? - spytał, przekrzywiając głowę, by lepiej zobaczyć minę wampira. Nagle dotarł do niego sens tego pytania. Wyprostował się, przekrzywiając całym ciałem. - Mówiłem poważnie, zgadzając się. Nie mam osobistego stosunku do wampirów, Gawroński. Byłem żołnierzem spełniającym swoją misję, pozbawiając życia istoty żerujące na innych. Gdyby kazali mi wybijać ludzi, wybijałbym ludzi. - Wzruszył ramionami. - Zresztą, wcale nie byłem w tym taki dobry... - mruknął bardziej do siebie, niż do Marcela, nie spuszczając jednak z niego wzroku. Przystojny brunet był żywym dowodem na to, jak kiepskim łowcą był Nox. - Mam na karku setkę, Gawroński. Nie uśmiecha mi się nagły koniec, gdy dostałem szansę na coś nowego. Nie wiem, czy odnajdę się wśród zasad twojego klanu... Ale z drugiej strony, pewnie jego członkowie nie odnajdą się ze mną. - Uśmiechnął się kwaśno, puszczając do niego oko, jednocześnie sugestywnie przesuwając palcem po wzdłuż szyi. - Będę trzymać się na uboczu i starać nikogo nie zabić. Niektóre przyzwyczajenia są trudne do pokonania, ale może się uda... - Zaśmiał się cicho, starając zachować lżejszy ton, pozornie niefrasobliwy, gdy jego myśli wciąż były wypełnione niepewnością i chaosem. Grał, a do tego nie robił tego zbyt dobrze - bo i rzadko kiedy musiał opierać się na zdolnościach aktorskich. Mordowanie wampirów przy pomocy usypiających strzałek i srebrnego ostrza w serce nie wymaga dużego wyrafinowania i subtelności, a jedynie precyzji i bezszelestności. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Czw Maj 03, 2018 12:42 am | |
| Marcel przytaknął, zgadzając się, że nie dopuści do sytuacji, w której kompan pożegna się z życiem. Zwrócił uwagę na to, że Nox użył słowa "zadowolony", a nie "wdzięczny", którego odruchowo użyłoby się w takiej wypowiedzi, a przynajmniej Marcel użyłby takiego sformułowania. Czyżby były łowca miał problemy z wyrażaniem wdzięczności? Nie zapytał o to, ale uśmiechnął się pod nosem. Nox na szczęście miał pojęcie o niektórych sprawach, to ułatwiało pewne kwestie, jak choćby tę odnoszącą się do żywienia. I do ugryzień. Marcel przypomniał sobie jęk przyjemności odbijający się echem od ścian celi, kiedy pożywiał się jego krwią. Bezwiednie oblizał i przygryzł dolną wargę, a potem się roześmiał. - Tak. Gdyby nie możliwość przeżywania kosmicznego orgazmu, ludzie nie byliby tak chętni. Ty masz świeże doświadczenia. Ja już zapomniałem jak to jest, muszę sobie kiedyś przypomnieć. - Puścił do niego oko, chyba pierwszy raz otwarcie flirtując, po całej tej chorej akcji w zamku. Jednak tuż po tym jak to powiedział, poczuł się... dziwnie. Jakby to teraz nie było odpowiednie. Co innego, kiedy igrał z ogniem, uwodził, niemal dosłownie tańczył na ostrzu przystawionego do szyi srebrnego ostrza, a co innego, kiedy obaj byli tacy... zwyczajni. Połączeni. Pełni obaw, zmuszeni do przestrzegania praw, mający dzielić obowiązki i hołdować tradycjom. Flirt był nie na miejscu? Jednak Gawrońskiemu ciężko było wyzbyć się przyzwyczajeń i zrezygnować z naturalności na rzecz jakiegoś wydumanego poczucia obowiązku. Gdy Nox się zająknął, zerknął na niego z uśmiechem i uniósł brwi w pytającym geście. - Nie musisz się powstrzymywać. Musiałbyś się naprawdę postarać, żeby mnie urazić. Słysząc westchnienie i pytanie o zdecydowanie depresyjnym zabarwieniu, Marcel odruchowo spojrzał na towarzysza uważniej. Okazało się, że ten przygląda mu się wnikliwie, więc kilka razy łapał jego spojrzenie, kiedy mówił. Słuchał uważnie i dowiedział się kilku rzeczy, o których nie miał pojęcia. Na przykład tego, że Nox kompletnie inaczej pochodził do kwestii swojej profesji, niż wampir początkowo zakładał. Czuł się jak żołnierz? A czyje rozkazy wypełniał? Na pewno nie miał osobistych porachunków z krwiopijcami? Tak tłumaczyło swoje działania większość z łowców, uprzedzając się na całe życie. Oczywiście Marcel nie gloryfikował wampiryzmu, uważał go za bezsensowny, kłopotliwy i destrukcyjny, ale nadal mając od wyboru śmierć lub wieczność z przykazaniem wypijania ludzkiej krwi, wybrałby to drugie. Dlaczego więc, słysząc, że Nox po prostu dokonał takiego samego wyboru, Marcel się dziwił? Chyba naprawdę miał o Durscie dużo lepsze mniemanie, niż nawet on sam o sobie. - Jest kilka opcji - zaczął, decydując się podtrzymać lekkość konwersacji. Wprawdzie ktoś, słuchając ich z boku, pomyślałby, że zwariowali, ale dla Marcela kwestie, które poruszał, były oczywiste i bardzo... zwyczajne. I tak tez o nich opowiadał. Jak o jutrzejszej pogodzie. - Zasadniczo możesz żyć samotnie. To nie jest duży kłopot o ile przestrzegasz zasad i trzymasz się tradycji. Dobrze jednak utrzymywać jakieś kontakty z wampirami z klanu, tak w razie czego, gdybyś wpadł w kłopoty. - Oczywiście nie było mowy, żeby Nox pałętał się po Niemczech sam. Wprawdzie mógłby, gdyby powoływał się na Marcela, ale to wciąż byłoby kłopotliwe. Na razie jednak wampir nie zamierzał informować o tym swojego rozmówcy. - Zaproponowałbym ci powrót do domu, próbę życia normalnie. W przypadku Wincklerów, to pestka. Ale jestem niemal pewien, że jeśli twoi ziomkowie-łowcy dowiedzą się, że jesteś, brzydko mówiąc, zdrajcą, pewnie szybko musiałbyś się wynieść. Więc, dopóki nie ogarniesz sobie jakoś życia po życiu, zostaniesz pod moją jurysdykcją, co, nie wiem czy wiesz, czyni cię jedną z najbardziej niezależnych jednostek w wampirzej hierarchii. - Uśmiechnął się z satysfakcją wynikająca nie z dumy, a raczej świadomości, ze mógł zapewnić nowo-narodzonemu pewne przywileje. - Krótko mówiąc, biorę odpowiedzialność za wszystkie twoje czyny, więc miło by było, gdybyś nie robił mi kłopotów, bo to może ważyć na mojej reputacji, a ta, niestety jest bardzo ważna w zawodzie, który wykonuję. - Zerknął na mężczyznę, spojrzeniem nagląc do przyznania mu racji i zapewnienia, że nie będzie sprawiał problemów. - Właściwie, każdy nowo-narodzony przez kilkadziesiąt pierwszych lat, jest pod opieką swojego twórcy. Niezależność może dać ci Książę, o ile uzna, że jesteś na to gotowy. Czasami trwa to dłużej, czasami krócej. Zwykle to sam twórca prosi Księcia o spotkanie, na którym przedstawia mu swoje dziecko i prosi o weryfikację - To była jedna z podstawowych zasad. Ojciec zawsze dbał o swoje potomstwo, uczył je, wychowywał, przygotowywał do życia w społeczeństwie wampirów, a gdy dziecko okazywało się zbyt słabe albo przeciwstawiało się zasadom, miał obowiązek je zabić. Tego też jak na razie nie wspomniał. Miał poczucie, że Nox słysząc jak bardzo zależny będzie, zbuntuje się, albo zrobi coś głupiego. A Marcel w tej chwili naprawdę nie chciał dla niego źle. Były łowca czy nie, siedemdziesiąt lat antypatii, czy nie, teraz był jego krwią i zgodził się z tym żyć. A Marcel zgodził się wziąć na siebie ciężar tej obrzydliwej odpowiedzialności. - Tworzenie nowych wampirów to przywilej Księcia i ludzi, których wyznaczy - kontynuował, po krótkiej pauzie. - Najczęściej są to głowy poszczególnych linii krwi, czasem po prostu zasłużone jednostki. Mój przypadek jest nieco odmienny. Ja nie podlegam pod Księcia w żaden sposób, dlatego teoretycznie mogę tworzyć wampiry według własnego widzimisię. Jednak moi potomkowie podlegają Księciu.
|
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Czw Maj 03, 2018 1:59 am | |
| Tak. To był flirt. A serce byłego łowcy natychmiast zrobiło fikołka. Odpyskowałby coś, nie myśląc o konsekwencjach, świadom faktu, iż ich obietnice były całkowicie bez pokrycia... gdyby nie to, że wszystko przecież uległo zmianie. Nie dzieliła ich już rasa, ani zawód. Byli sobie bliżsi bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Każdy podryw, mógł zakończyć się... Realnie. Tak, jak tego od dawna chciał Nox. Czy na pewno jednak dalej chciał, a nie fantazjował dla samego fantazjowania? Zakazanego owocu, którego nigdy nie mógłby skosztować? W końcu, tak naprawdę, wcale nie znał Marcela, a Marcel nie znał jego. To, że spotkali się kilkukrotnie, poobiecywali sobie pewne czynności i parokrotnie starli w bardziej fizyczny sposób, nie świadczyło automatycznie o realnym przyciąganiu, które mogłoby skończyć się w łóżku. Być może po przemianie Durst już nie był tak pociągający... albo niebędący zakazanym owocem flirt przestał być kuszący. Przeklęty odwrócił spojrzenie na chwilę, czując rosnące znów skrepowanie i niepewność. Nie dość, że czuł się słaby fizycznie, to jeszcze musiał tak idiotycznie reagować na swojego towarzysza! - Ciebie tak, ale chyba nie powinienem straszyć wszystkich innych - mruknął pod nosem, wzruszając lekko ramionami i odrywając dłoń od twarzy. Nie, żeby bardzo mu zależało na wampirach, po prostu... Skoro już był jednym z nich, raczej powinien chociaż próbować zawiązać z podobnymi mu neutralną relację. Taką nieopartą na niechęci czy przerażeniu. Zresztą, wcale nie chciał urazić Marcela - ani celowo, ani tym bardziej przypadkowo. Wysłuchał z uwagą dokładniejszego opisu własnych możliwości. W teorii je znał - jako łowca zetknął się ze wszystkimi typami wampirów, poczynając od samotników, na tych bardzo rodzinnych czy należących do ścisłej arystokracji kończąc. To była jednak tylko teoria, związana raczej z mordowaniem odpowiednich jednostek, a nie ukrywaniem się przed łowcami. Swoją drogą, ciekawe jak dużo czasu zajmie innym odkrycie jego przemiany... I ilu ludzi ruszy z zamiarem pozbawienia go życia. Szykowały się ciężkie miesiące. Jeśli jednak zignorować kwestię Bastiana i jego zdziry oraz łowców, przyszłość nowo-narodzonego wampira prezentowała się całkiem nieźle. Nie miał jeszcze dokładnego planu na to, jak powinien się zachować, co ze sobą uczynić i w którą stronę podążyć, ale tak się akurat złożyło, iż przemienił go chyba jedyny krwiopijca, który nie pałał do niego antypatią - a przy tym miał całkiem pokaźną władzę. Nox nie zamierzał w ciemno zapewniać go o swoim posłuszeństwie i bezproblemowości, szczególnie dlatego, że tradycje wampirze nie były mu zbyt dobrze znane. Nie były pomocne podczas mordowaniu kolejnych przedstawicieli jego gatunku. Poruszył lekko głową, ani to zaprzeczając, ani przytakując, a jedynie dając znać, że słucha swojego towarzysza z uwagą i w dalszej przyszłości odniesie się do jego słów. Niedługo potem prychnął ze źle skrywanym rozbawieniem. - Weryfikację? No fajnie, fajnie... - mruknął, wywracając oczami, obracając się z powrotem przodem do kierunku jazdy, obserwując kolejne mijane przez nich znaki. - Innymi słowy, decydując się na bycie wampirem, tak czy inaczej muszę poznać wszystkie zasady i tradycje i się do nich stosować. Muszę znajdować się w pobliżu ciebie, egzekutora, a więc zapewne przemieszczać się po różnych terenach. I muszę pewnie w jakiś sposób przedstawić się Księciu i zapewnić o mojej wierności koronie, czyż nie? - rzucił, wymieniając na palcach kolejne wnioski wyciągnięte z wypowiedzi kierowcy. - Dodatkowo trzeba będzie sprawdzić moją odporność na słońce i inne zdolności, których jeszcze nie poznaliśmy. I powinienem się w najbliższym czasie pożywić, żeby przypadkiem nie umrzeć z głodu, nawet tego nie zauważając. - Zamilkł na chwilę, nim nie kontynuował. - Nie pogardziłbym też prysznicem. Czy coś pominąłem? Przekrzywił głowę, znów wbijając spojrzenie w Gawrońskiego. - Czy będę zmuszony opowiedzieć wszystko o Przeklętych? Odkupić w jakiś sposób wszystkie morderstwa, ze szczególnym naciskiem na arystokrację? - spytał, a sądząc po nagłej powadze, jaka pojawiła się w jego spojrzeniu, te kwestie naprawdę go zaniepokoiły. - Na ile się orientuję, w naszych czasach żaden z łowców nie został przemieniony, a przynajmniej - nie na długo, wszyscy szybko popełnili samobójstwa. Jestem też czwartym najdłużej żyjącym Przeklętym, więc nikt rozsądny od razu za mną nie ruszy, wołając o zdradzie i obowiązkach, ale jednak... czyni to ze mnie wygodny łup. - Wzruszył ramionami. - Zaraz po Trójce, wiem najwięcej, najwięcej też zabiłem i... - Pozwolił głosowi ucichnąć, nagle niepewien tego, co właściwie mógł powiedzieć. Co powinien. Komu powinien by w tym momencie wierny, wobec kogo powinien być szczery? Utkwił spojrzenie w egzekutorze, milcząc ciężko, zgubiony w obowiązkach wobec sprzecznych grup. - Co masz na myśli mówiąc, że "podlegam" - spytał, zaraz uśmiechając się kątem warg. - Teoretycznie powinien darzyć mnie bardziej pozytywnymi emocjami po tym wszystkim, ale z drugiej strony... kto ich tam wie, tych władców, nie? - Zaśmiał się cicho, puszczając oko do wampira. |
| | | LostInnocent Uke
Data przyłączenia : 09/01/2018 Liczba postów : 344
Cytat : I'm not a slut I just love love Wiek : 34
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Czw Maj 03, 2018 3:44 pm | |
| Rozbawienie. To było coś nowego, przynajmniej w obecnej sytuacji, ale Marcel z ulgą przyjął jego przejaw ze strony Noxa, nawet jeśli drwił on sobie z usłyszanych słów. To było oczywiste, że były łowca nie będzie specjalnie zadowolony z nowych nakazów i zakazów. Marcel słuchał go, samemu odruchowo się uśmiechając, kompletnie nie przejmując się początkowym dystansem. Wątpił jednak, by Durst miał problem z wykonywaniem rozkazów i działaniem według zasad. Sam przecież nazwał siebie żołnierzem. Przyjęcie nowych norm powinno być dla niego łatwe. Nox ładnie podsumował to, co wcześniej Marcel mu przekazał, więc wampir przytakiwał co zdanie, a przynajmniej dopóki nie usłyszał o "koronie". Wtedy głośno parsknął śmiechem. - Och, gdyby Florian to usłyszał, na pewno by się ucieszył! Lubi myśleć o sobie jak o średniowiecznym władcy i gdyby nie to, że korony są niepraktyczne i raczej wzbudzają w obecnych czasach śmiech niż szacunek, to na pewno by ją nosił. Ale korona, czy Książę, to raczej określenia mało formalne. Nie powinno się ich stosować w rozmowie z członkami koterii władcy. To byłoby... niegrzeczne. - I znów roześmiał się, rozbawiony wyobrażeniem sytuacji, w której najbliżsi Florkowi słuchając wypowiedzi łowcy, krzywią się i mlaskają w niezadowoleniu dla jego braku manier. - Ale prócz tego wszystko się zgadza. Decydując się na bycie wampirem, przyjmujesz wszystkie zasady i tradycje. - Rzucił mu krótkie spojrzenie. - Większość nie jest po to, by uprzykrzyć ci życie, a wręcz odwrotnie. Gdyby wampiry nie przestrzegały zasad, świat dawno pogrążyłby się w chaosie. Marcel czuł, że kładzie na wszystkie te tradycje i zasady duży nacisk, ale powtarzał się specjalnie. Zależało mu, żeby Nox przywykł do świadomości nowych obowiązków. - Przez jakiś czas powinieneś trzymać się mnie. - Odezwał się po chwili, jednak dużo poważniejszym tonem, który sugerował, że i dla niego ta sprawa nie jest wcale taka prosta i przyjemna. - Ale jak mówiłem... - przechylił głowę zerkając na niego krótko. - ...nie zmuszę cię do tego. Tylko, rezygnując z życia w klanie, z ochrony jaką daje ci posiadanie opiekuna, z możliwości uzyskania niezależności, stajesz się celem dla... wszystkich. A tak długo jak jesteś pod moją ochroną, tylko ja mam prawo... - Zająknął się, zdając sobie sprawę, co właściwie chciał powiedzieć. Cholera. Westchnął ciężko, mocniej zaciskając dłonie na kierownicy. Nie chciał mówić o tym teraz, ale właśnie odebrał sobie możliwość wyboru. Przeklął w duchu po raz drugi. - Tylko ja mogę decydować o twoim losie. - Dokończył, krzywiąc się lekko i nie dlatego, że miał kłopot z podejmowaniem decyzji odnośnie swoich ludzi, a raczej dlatego, że taki stan rzeczy mógł wywołać sprzeciw u Dursta, a to stanowiło problem. - Nikt nie może podnieść na ciebie ręki. - Nikt, prócz mnie. - Więc tak długo jak nie zdecyduję przedstawić cię księciu, niczego, nikomu nie musisz udowadniać. Nikomu nie musisz się tłumaczyć, nikomu nic nie jesteś winien. Bycie dzieckiem, jest bardzo wygodne. Powinieneś chcieć być nim jak najdłużej, o ile nie interesuje cię polityka klanów i pięcie się po szczeblach hierarchii - wyjaśnił, mając nadzieję, że załagodził tym poprzednią część swojej wypowiedzi. Ale taka była prawda. Z chwilą, kiedy wampir stawał się samodzielny, był wystawiony na polityczne zagrywki, zawiść, niechęć i wszystkie inne, równie przyjemne rzeczy związane z egzystencją wśród krwiopijców. Może i wampiry w większości trzymały się zasad, ale większość z tych zasad była krwawa i opierała się na prawie silniejszego. Żeby sobie poradzić, trzeba było być albo potężnym, albo mieć potężnych sojuszników. Słabych fizycznie i psychicznie, świat dzieci nocy pożerał od razu. Kolejne kilka chwil opłynęło im pod znakiem powagi. I Marcel i Nox porzucili lekki ton, schodząc na dużo mniej przyjemne i zdecydowanie trudniejsze tematy. Wampir wiedział, że Durst jest jednym z lepszych i dłużej żyjących Przeklętych, ale nie miał pojęcia o tym jak dużą wiedzę posiadał, ani jak głęboko siedział w polityce wojny między ludźmi i wampirami, ale najwyraźniej posiadał wiele informacji. Nie dziwił się więc ani trochę temu, że w porę powstrzymał się przed mówieniem. Bardziej dziwiło go, że w ogóle zaczął temat. Marcel uznał to jednak za doskonały krok ku obopólnemu zaufaniu. Wyczuwając na sobie jego wzrok, uśmiechnął się pokrzepiająco. Wprawdzie mógłby być zwykłym chujem, wykorzystać byłego łowcę, by wyjawił mu wszystkie tajemnice, a potem porzucić go na pastwę wampirzej braci, ale... Nie był chujem. Może to przez sentyment jaki miał do siedzącego obok meżczyzny, a może po prostu taki już był, że z chwilą wzięcia za Noxa odpowiedzialności, stawiał jego dobro ponad politykę. - Nie ukrywam, że wszelkie informacje jakie posiadasz, byłyby użyteczne, ale nic nie zdziałam, każąc ci je wyjawić. Szczególnie teraz - odezwał się po chwili, w pełni decydując się na wyrozumiałość. - Przeszliśmy przez naprawdę popapraną sytuację. Nagle zostałeś zmuszony do zmiany strony konfliktu i podejrzewam, że masz w głowie większy chaos niż ja, więc... Nie przejmuj się tym na razie, ok? - Wyciągnął rękę, i naturalnym gestem pocieszenia, ścisnął jego przedramię. Pewnie poklepałby go po plecach, albo po ramieniu, gdyby nie ograniczenia pojazdu. - Pogadamy o tym kiedy indziej. Poza tym, mamy jeszcze kilka wampirów do skrócenia o głowę, łowcami będziemy przejmować się później. |
| | | ArgentOpportunist Seme
Data przyłączenia : 18/07/2017 Liczba postów : 856
Cytat : I wanna do bad things with you.
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem Czw Maj 03, 2018 5:39 pm | |
| Słuchając słów towarzysza, Nox złapał się na tym, że robi w myślach notatki, jakby zbierał informacje dla Przeklętych... a przecież ta część jego życia odeszła już na zawsze. Nie tylko nigdy nie będzie miał okazji im tego przekazać, ale w ogóle nie powinien dopuszczać do siebie takiej myśli. Zdradziłby wówczas swój gatunek, ludzi - no, osoby - które zapewne nie obdarzą go dużą sympatią, ale z którymi chcąc nie chcąc był związany. Opowiadając o ich specyfice, byłby zagrożony. Skupił spojrzenie na twarzy egzekutora. On byłby zagrożony. Nie po to pozostawił go przy życiu przez te wszystkie lata, by nagle stracić - szczególnie, jeśli faktycznie powinien przez jakiś czas wykorzystać jego uprzejmość i pozostać pod jego opieką. Sam fakt, że miałby mu się - przynajmniej częściowo - podporządkować, zasadniczo Durstowi nie przeszkadzał. Wydawało mu się wręcz logiczną konsekwencją aktualnego stanu rzeczy, pokrywało się też zasadniczo z wiedzą, jaką posiadał o wampirach. Nowo-narodzony potrzebował kogoś, kto wprowadzić go w tajniki wampirzego świata i nie było to wcale zaskakujące, biorąc pod uwagę specyfikę i skomplikowanie tej rzeczywistości. Fakt, że egzekutor nie uznał tego za oczywiste i niedyskutowalne, był wręcz zaskakujący. Oczywiście, coś w młodszym mężczyźnie protestowało na myśl o tym, iż będzie musiał nagle podporządkować się komuś zupełnie innemu, kogo nigdy wcześniej nie traktował jako osobę lepszą, czy zasługującą na więcej szacunku i uznania, ale... Nieśmiało zakładał, że może jednak relacja, jaką stworzą z Marcelem, będzie w jakiś sposób odpowiednia. Musiał go obdarzyć zaufaniem, im szybciej, tym lepiej. Szczególnie, że wyczuł instynktownie te niewygodne kwestie, które Gawroński przemilczał. Obdarzył go ostrożnym spojrzeniem, otwierając usta, jakby zamierzał zaprotestować - po krótkiej chwili jednak zdecydował się chwilowo przemilczeć tę niewygodną kwestię. Nie podobało mu się, że jego życie miało od kogoś zależeć w tak dużym stopniu. Czuł instynktowną niechęć na myśl, że to właśnie ten wampir będzie miał nad nim całkowitą władzę. Nie dlatego, że obawiał się tego, jak ją wykorzysta, a raczej... dlatego, że przywykł do patrzenia na niego w inny sposób. Chociaż... może ta nowa sytuacja doprowadzi do czegoś przyjemnego? - Masz rację - mruknął, przytakując lekko, nie protestując przed krótkim, neutralnym kontaktem fizycznym - chociaż przez jego ciało przebiegł delikatny dreszcz. Naprawdę czuł się dziwnie. Wciąż szukał w sobie jakiegoś pierwiastka ogólnopojętego zła, które zracjonalizowałoby osiemdziesiąt lat polowań na wampiry, póki co jednak musiał zadowolić się szczególną wrażliwością na bodźce - i idiotyczną słabością do tego siedzącego przy nim. Marcel miał przyjemny dla ucha śmiech. Głęboki, dźwięczny, nieprzypominający wcale upiornego rechotu potwora. To był taki rodzaj wesołości, któremu chciało się towarzyszyć, którego chciało się być przyczyną. Oblizał wargi, przypominając sobie pocałunek sprzed paru chwil. Zareagował instynktownie, bez przemyślenia, ale... te usta go nie zawiodły. Miękkie, wąskie, ale odpowiedniej wielkości do całowania. A gdyby tak doprowadzić do ich nabrzmienia... Gdyby zrobiły się bardziej czerwone, apetyczne, idealne do zassania, delikatnego ugryzienia... Ugryzienia... Zamrugał, obracając głowę w stronę przeciwną do wampira, przyciągnięty przez coś, czego na początku nie potrafił do końca nazwać. Głód towarzyszył mu niemal przez cały czas, przywykł do niego i nauczył się ignorować, ale to... to było coś innego. To był śpiew. Przymknął oczy, wciągając powietrze do płuc, oblizując usta, po raz pierwszy czując prawdziwą, ludzką krew, dokładnie tak, jak czuły ją wampiry. I niech go piekło pochłonie, ale chciał jej posmakować. Wbić zęby w jędrną skórę, poczuć jak mu ulega, poczuć dotyk życiodajnego napoju na języku, usłyszeć jęk rozkoszy ofiary. Nie widział jej, ale czuł. Odruchowo sięgnął do drzwi, gotów wyjść na ulicę, tak jak stał, i poszukać źródła tego rozkosznego zapachu. Zatrzymał się jednak w pół ruchu, spoglądając na towarzyszącego mu wampira z blaskiem głodu w oczach, lekko rozchylonymi wargami i językiem błądzącym na zmianę po nich i po zębach. Ucieleśnienie żądzy, ubrane jedynie do pasa. Odetchnął ciężko. - Sądzę, że jednak gdzieś powinniśmy się zatrzymać - powiedział, a w zasadzie zamruczał, ostrożnie układając dłonie na swoich udach, jakby upewniał się, że jednak nie nacisną zaraz mechanizmu i nie wyskoczy prosto na ulicę. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: W łóżku z wrogiem | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |