|
| Autor | Wiadomość |
---|
PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Sons of a Gun Pon Mar 30, 2020 8:42 pm | |
| Alfred "Freddy" Castor | 31 lat | Zorganizowana grupa przestępcza BLOODS |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Sons of a Gun Pon Mar 30, 2020 9:22 pm | |
| Ryanne Horan | 30 lat | Agent Federalny |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Sons of a Gun Wto Mar 31, 2020 4:42 pm | |
| Mały, zatęchły pub wypełniała jazgocząca muzyka, przeplatana papierosowym dymem i odgłosem kijów uderzanych o bile. Było tłoczno, ale znajomo; Devils Nest było spokojnym przylądkiem ich grupy, miejscem, gdzie często w mniej lub bardziej kulturalny sposób spędzali chwile wolne od pracy. Zazwyczaj przewijały się te same gęby, chociaż raz na jakiś czas zdarzył się jakiś nieświadomy świeżak, który po wypiciu piwa lub dwóch, szybko brał nogi za pas orientując się z kim ma do czynienia. Bloodsi nie byli zwykłym gangiem. Nie byli kimś, z kim chciałoby się zadrzeć, chociaż paradoksalnie stronili od bezsensownego, dziecięcego rozlewu krwi. Lubili nazywać się biznesmenami, szczególnie kiedy gruba ilość gotówki wypełniała ich kieszenie po udanej, narkotykowej transakcji. Niemal z czułością zajmowali się pracującymi dla nich paniami, z nieuprzejmymi panami radząc sobie skutecznie i definitywnie. Byli dla siebie jak bracia, rodzina, różni wiekowo ale podobni w przekonaniach, podporządkowani jednej osobie. Alfredem był dla rodziny, ale większość znajomych mówiła do niego Freddy. Byli też tacy, którzy wołali na niego Al, chociaż ta skromna, rzadka grupa zdążyła wysypać się z biegiem czasu, przekreślając bezpowrotnie swoje przywileje. Patrząc na niego z boku, był po prostu trzydziestolatkiem z gustem grungowego chłystka, którego ciało pokrywały niewybredne tatuaże, a na ustach przewalał się łobuzerski uśmiech. I gdyby ktoś patrzył naprawdę uważnie, przez jedną, którą chwilę, mógłby zauważyć coś niepokojącego w chłodnym, obojętnym spojrzeniu, które w porównaniu do pełnych warg, nie uśmiechało się tak często i szczerze. W ich grupie były osoby młodsze od niego. Byli też starsi, podobni wiekiem do jego rodziców. I chociaż mogłoby wydawać się to zaskakujące, nikt nigdy nie negował jego pozycji, nikt nie próbował mu jej odebrać. Walczył i pracował na nią zbyt ciężko, by nie zyskać szacunku pozostałych. Był inteligentny, taktyczny i cholernie dobry w policyjne gierki, szlifując umiejętność mamienia mundurowych do perfekcji. Służby wiedziały co się dzieje w mieście. Wiedziały, łapiąc posłańców, ludzi ledwo powiązanych z nim samym, których z czystą satysfakcją niejednokrotnie sam im podstawiał, wcześniej szprycując delikwenta informacjami. Zawsze innymi, sprzecznymi, nieraz absurdalnymi. Był kobietą. Mężczyzną. Nastolatkiem, w średnim wieku. Blondyn, brunet, brak znaków szczególnych. Suzanne, William, Blackwood, Evans. Nie wiedzieli o nim absolutnie nic. No, przynajmniej było tak, przez bardzo długi czas. I przez bardzo długi czas, robił tutaj cokolwiek zechciał, traktując miasto jak swoisty plac zabaw. - Masz dobry humor - głos Phila wyrwał go ze swoistego zamyślenia. Dotarło do niego, że jędrne pośladki Vivienne wbijają się w jego uda, a dziewczyna chichocze znacząco, gdy automatycznie pogładził jej odsłoniętą nogę palcami. Freddy upił łyk alkoholu, drogiej whisky, sprowadzonej na jego zamówienie, a później sięgnął po skręconego papierosa, od lat rozsiewającego czekoladowy, słodki zapach tytoniu którego używał. - To coś dziwnego? Nie mam powodu do niepokoju, poza tym - tu klepnął dziewczynę mocniej w udo, agresywniej wbijając palce w miękką skórę - mam dobre towarzystwo - uśmiechnął się. Phil pokiwał głową, rozglądając się po lokalu. - Zamknęli Simona...- zaczął, ale Al przerwał mu stanowczym spojrzeniem. - Simon jest przeszłością. Nie będę opłakiwał barana, który dał się złapać na kradzieży auta. W dodatku chujowego - mruknął, stukając długimi palcami o szklankę. Może i jego rozmówca podjąłby dalej temat, gdyby nie widok obcego, który pokonał skrzypiące drzwi, pojawiając się w lokalu. Kilka spojrzeń skupiło się na nim chwilowo i obojętnie, druga część nawet go nie zauważyła. Castor nie należał ani do jednych, ani do drugich, skupiając ciemne spojrzenie na znanej sobie sylwetce, unosząc tylko brew w geście cholernie prawdziwego zdumienia. Stanowczo zsadził Vivenne ze swoich kolan, mrucząc coś o załatwieniu mu kolejnej szklaneczki whisky, a później, unosząc lekko dłoń, machnął. Machnął do jebanego Horana, niegdyś najlepszego przyjaciela, którego po dwóch latach spotkał w zapyziałym, śmierdzącym pubie. Och, życie lubiło zaskakiwać. |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Sons of a Gun Sro Kwi 01, 2020 11:52 pm | |
| Czasy były coraz cięższe pośród niemoralnej przestępczości. Media huczały o licznych aresztowaniach, jednakże one tylko zasłaniały rzeczywistość, z którą agenci FBI lub federalni musieli się mierzyć. Często mówi się o brutalnych gwałtach, napadzie na podmiejski sklepik czy o aresztowaniu osoby, która przez krótką chwilę stała się bardziej niepoczytalna. Ludzie widzieli, że służby rzeczywiście działały. Czuli się na tyle bezpiecznie, że późną nocą nie bali wracać z techno imprezy, będąc kompletnie pijany. W końcu co takiego może się stać, skoro nad miastem czuwa stróż prawa? Ryanne, dla bliskich Ryan, od kilku dobrych lat działał pod przykrywką, demaskując przy tym przeróżne gruby przestępcze. O których świat nie miał pojęcia, a były groźniejsze niż niejeden zboczeniec, którego pokazywali w telewizji. Był w tym dobry. Naprawdę dobry. Znał swoje możliwości. Znał granice, które mógł przekroczyć. Miał doskonałe umiejętności szpiegowskie, którymi na co dzień zbytnio się nie chwalił. W końcu wiedział, że działał pod przykrywką. Nie mógł otwarcie mówić, że pracował jako tajny agent dla federacji. Szczególnie dla nich. Plotki i ploteczki w błyskawicznym tempie lubiły się rozprzestrzeniać, a on chciał być uznawany za kogoś mało ambitnego. Bez szczególnych planów i celów na życie. Słuchając o tym, jak to nieodpowiedzialny był jak na swoje trzydzieści lat na karku. Właśnie tak chciał. Udawać, że miał całkiem zwyczajne życie i należał do społecznej przeciętności o dobrze zbudowanej sylwetce. Bez żadnej skazy, może z wyjątkiem kilku blizn po strzelaninie czy znamion, które miał od początku swojego życia. Żyło mu się z tym wygodnie. I nawet jeśli musiał się ukrywać, a czasami bywało ciężko, to i tak nie chciałby tego zmieniać. Stwierdzał tak do dnia, w którym jego życie po raz kolejny obróciło się o całe 180 stopni. Kiedy musiał porządnie przetrzepać życiorys swojego przyjaciela. Gdzie obecnie nie miał z nim żadnego kontaktu z winy Ryana. Dowiedział się o tym, że jego kumpel należał do grupy ludzi, których wytrwale próbowali sprzątnąć. Do organizacji przestępczej, która była sporym wrzodem na ich tyłku. Najbliżsi nie wiedzieli zbyt dużo o jego życiu osobistym. To, czym zajmował się i robił na co dzień. Inaczej było z osobami, którzy z nim pracowali. Ci musieli wiedzieć dosłownie wszystko. Nawet to, o której godzinie chodził do łazienki, z kim sypiał lub co jadł dnia wcześniejszego. Nic więc dziwnego, że wykorzystali szczegół jego życia, i to najbardziej osobisty, a on, nawet jeśli nie chciał, musiał się zgodzić na plan, który sobie obmyślili. W jednym momencie rzeczywiście pożałował, że nie należał do przeciętności. Wtedy mógł starać się o nim zapomnieć, nie dowiadując się najmroczniejszego sekretu z jego życia. Z drugiej strony doskonale zdawał sobie sprawę ryzyka swojego zawodu, dlatego z trudem zgodził się na to zadanie, pomimo że nie chciał. Nawet jeśli gryzło się to z jego moralnością i nie potrafił pogodzić się z samy faktem, że Alfred był kim był, to... Trochę czasu minęło od tego feralnego dnia. Zdążyli znaleźć informację na temat tego, gdzie mężczyzna z reguły przesiadywał. Z okazji tego, że to była naprawdę gruba operacja, nie mogli pozwolić sobie na nagłe wtargnięcie, ani na żaden inny bezsensowny odruch. Takie coś tylko zaszkodziłby federalnym. Musieli odegrać to naprawdę dobrze. Bez żadnych pomyłek. Wejść w umysły tego, który zarządzał tą grupą. Tak jak to robił mężczyzna, który od niepamiętnych czasów był dla nich największym utrapieniem. Choć jeszcze tego nie wiedzieli. Prócz informacji o tym, że tam jest i siedzi w BLOODS'ach jako ich członek, nie mieli nic więcej. Ale to zawsze coś, prawda? Szczególnie, gdy na scenę wchodzi ktoś, kogo Alfred nie spodziewał się w ogóle. Uważali, że to był dobry początek. Ryanne nie widział tego tak kolorowo. Wszedł z lekka zdezorientowany. Zupełnie sam, jakby pomylił lokale. Zamknął spokojnie za sobą drzwi, wyciągając z kieszeni spodni swój telefon. Przyłożył go do ucha, dzwoniąc do kogoś. Oczywiście blefował. Wzrokiem dość szybko przeskalował otoczenie, dostrzegając, że ludzie tu będący nieszczególnie zwrócili na niego uwagę. Poza jedną, bardzo istotną osobą, na której mu zależało. Poniekąd chciał go zobaczyć. Wypić razem piwa i pogadać jak za starych, dobrych czasów. Niemniej pewne wspomnienie w jego głowie stanowczo budowało barierę, przez którą od dwóch lat nie potrafił złamać. Aż do momentu, w którym po prostu musiał ją przełamać. Praca potrafiła mieć na niego przeokropny wpływ, o czym doskonale zdawał sobie sprawę. Dobrze, że inni nie byli wstanie tego dostrzec. Zauważając sylwetkę Alfreda wstrzymał na sekundę oddech. Dopiero później uniósł kącik ust ku górze, dostrzegając dłoń, która do niego machała. Pierdolony Castor. Zachowywał się tak jakby dosłownie widzieli się wczoraj. Rozłączył się przy nieistniejącym połączeniu, chowając telefon z powrotem do kieszeni. Ruszył w jego kierunku, udając zaskoczenie samym faktem, że go tutaj spotkał. Chyba nie do końca był przygotowany na to spotkanie, bo wewnętrznie czuł jak emocje mu drżały. Całe szczęście zewnętrznie nie dawał tego po sobie poznać. - Ja pierdole, Alfred - rzucił na dobry początek, wyciągając ku niemu rękę, by przybić z nim jakąś piątkę lub po prostu przywitać się dość klasycznie. Zachowywał się naturalnie, choć wciąż dało się od niego wyczuć dezorientację, która była całkowicie celowa - Kopę lat - dodał tuż po chwili, w zasadzie nie ukrywając swojego zadowolenia. Bo mimo wszystko naprawdę dobrze było go widzieć. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Sons of a Gun Sob Kwi 04, 2020 4:40 pm | |
| Ja pierdole, było idealnym doborem słów jak na kogoś, kto spierdolił po tym, jak go przeleciał. Tego akurat Al nie skomentował, natomiast po prostu zmarszczył brwi, gdy z ust starego przyjaciela wyleciało jego pełne imię. Nigdy tego nie lubił. Ciemne spojrzenie przesunęło się po twarzy rozmówcy, odnajdując stałe punkty, które zawsze lubił. Oczy, usta i ładnie zarysowane kości policzkowe. Pan idealny, w każdym wydaniu i o każdej porze. - Trochę minęło - przyznał, szybko zmieniając obiekt zainteresowań. Vivenne podeszła do ich stolika, pochyliła się nad ramieniem Alfreda, dotykając go pełną piersią i serwując zamówiony wcześniej alkohol. - Twoja Whisky, Freddy - zamruczała, z zaciekawieniem przypatrując się jego gościowi. Castor wykrzywił usta w uśmiechu i klepnął ją mocno w pośladek, zaciskając na nim palce. Zachichotała, prostując się i odrzucając długie włosy na plecy. - Przynieś jeszcze jeden, Viv. Tylko szybko - rzucił, czekając chwilę, aż oddali się do baru. Towarzyszył jej głośny stukot wysokich obcasów i mechaniczne, taneczne bujanie biodrami. Wyciągnął z kieszeni paczuszkę tytoniu, starannie prostując bibułkę, by długimi palcami skręcić papierosa. - Co tu robisz? Myślałem, że gardzisz takimi spelunami - zaczął. O dziwo, zorientował się jak ciężko było mu teraz zarzucić jakikolwiek temat, chociaż jeszcze niespełna trzy lata temu, mogli rozmawiać godzinami, upadlając się do nieprzytomności, kiedy nadarzyła się dogodna okazja. Byli sobie bliżsi niż rodzina. Tylko, że rodzina się ze sobą nie pieprzyła. Zdarzyło im się raz, po kolejnych godzinach zwierzeń, może po zbyt dużej ilości alkoholu. Al'a zawsze ciągnęło do Horana; może przez intrygujący charakter, a może przez jasne włosy i stalowe oczy, które lubił wspominać przed snem. Nie oponował więc, gdy jego usta znalazły się zbyt blisko, a gorący oddech omiótł jego twarz, rozkosznie i zapraszająco. A rano wszystko się spierdoliło. Poleciało kilka lakonicznych wiadomości, jeden marny telefon i Ryanne po prostu zniknął z jego życia, zachowując się jak bydlak. Czy Al czuł do niego urazę? I to jeszcze jak. Czy zmniejszało to radość z jego widoku? Nie. - Więc? Jak życie? - spytał z lekko wyczuwalna obojętnością, unosząc na powrót spojrzenie, wsuwając zwiniętego papierosa do ust. Odpalił, zaciągnął się, otulił ich czekoladowym aromatem. O cóż innego miałby spytać? Hej, fajnie jest być skurwielem? Chcesz się znowu pieprzyć? Czy my właściwie nadal się przyjaźnimy? Poczuł na ciele spojrzenie Phila, kręcącego się gdzieś nieopodal. Obcasy Vivienne znowu zastukały, a druga szklanka stanęła na przeciwko Rya. - Zostaw nas na moment. To nie potrwa długo - obiecał, puszczając dziewczynie oczko by na nowo wgapić się w przystojną twarz swojego rozmówcy. |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Sons of a Gun Sob Kwi 04, 2020 6:13 pm | |
| Z całym szacunkiem, ale Ryanne w tamtej chwili rzeczywiście zachował się jak kompletny fiut. Ciężko było mu się pogodzić z tym, co między nimi zaszło. Wystraszył się. Pierwszy raz w życiu poczuł lęk, którego do tej pory nie był wstanie opisać. Dodatkowo był w związku. Z kobietą, której chciał się oświadczyć. Dlatego poniekąd bał się tego spotkania. Równie dobrze na dzień dobry mógł dostać w mordę, co tylko z góry utrudniłoby ich śledztwo. Federalni wyjątkowo nie wiedzieli o jedno nocnej przygodzie, którą mężczyzna przeżył z nim te dwa lata temu. Nie wiedzieli więc, że niemądre było pchać go w ramiona kryminalisty, który bez problemu potrafił go uwieść. A on potrafił się zachować jak komplety tchórz. Ciekawe jakby zareagował teraz, gdyby dowiedział się, że jedynym powodem ich aktualnej rozmowy jest to, że chcą wrzucić go za kartki wraz z grupą, do której przynależał. Tak, zdecydowanie był dupkiem. Zdawał sobie z tego sprawę. W tej chwili szczerze nienawidził tego, co robił. Był jednak pod kodeksem, do którego zobowiązał się wykonywać każde możliwe zlecenie. Skutki złamania go byłby jeszcze gorsze gdyby teraz ktoś zdemaskował jego prawdziwa naturę. Miał trudny wybór. Liczył jednak, że mimo wszystko uda mu się uratować coś, co po całości spierdolił. Ale czy będzie miało to jakikolwiek sens? Sytuacja była trudna, a on już któryś raz z kolei czuł się całkowicie bezradny. Twoja whisky, Freddy. Spojrzał się kątem oka na całkiem seksowną i pełną wdzięku kobietę, uśmiechając się lekko pod nosem do niej. Czy to była jego kobieta? A może tymczasowa zabawka? Dziewczyna na pokaz, aby inni nie gadali? Był okrutny, myśląc własnie w ten sposób o płci, z którą przychodziło mu współżyć i to niejednokrotnie. I o dawnym przyjacielu, z którym wylądował w łóżku. W końcu przez cały swój żywot uważał siebie za zdrowego, heteroseksualnego mężczyznę. Nie myślał o tym, by być biseksem, choć nieraz przyszło mu oceniać męskie sylwetki w skali od 1 do 10, szczególnie z Al'em. Nie uważał, że to był coś gejowskiego. Po prostu nie zastanawiał się nad tym. Do czasu, w którym nie wylądował w łóżku z kimś, kogo uznawał za swojego brata. Zdecydowanie było to popierdolone w każdym możliwym aspekcie, a jego mózg, pomimo dwuletniej rozłąki, wciąż nie potrafił tego właściwie przetrawić. Zaśmiał się krótko, może trochę głupio, słysząc o tym jak bardzo to miejsce do niego nie pasowało. Może rzeczywiście miał rację. Cieszył się jednak, że przez te dwa lata nie mieli ze sobą zerowego kontaktu, głównie z winy Ryan'a, bo właśnie dzięki temu mógł wykorzystać aspekt o zmianie środowiska lub czymkolwiek innym. - Tak? Może kiedyś. Teraz trochę posrało mi się w życiu i czasem całkiem spoko jest pójść do jakiejś speluny. No i kumpel chciał zobaczyć to miejsce. Właśnie próbowałem się do niego dodzwonić, ale menda nie odbiera - przyznał, całkiem wiarygodnie, zagryzając wewnętrzną stronę swojej wargi. Często tak robił, gdy jego ciało przechodził stres. Alfred z łatwością mógł się domyśleć czym ten stres był spowodowany. Po prawdzie trochę srał na myśl o wspomnieniu z tamtego dnia. Wiedział, że kiedyś równo napierdalaliby o najdziwniejszych teoriach świata, a teraz zwykła, luźna rozmowa sprawiała, że było po prostu dziwnie. Jasnowłosego zdecydowanie gryzły wyrzuty sumienia, czego nie dało się zauważyć. Na początku obwiniał Alfreda. Później, gdy urwał kontakt zaczął obwiniać i siebie. A gdy myślał, że już ta przeszłość całkowicie za nim została, Federalni skutecznie przypomnieli mu, że miał sprawy, które powinien naprawić. A później wjebać go bez ogródek do więzienia. Spierdolona sytuacja. -Jakoś leci - przyznał tylko, nie do końca wiedząc, czy właściwie było mówić mu o czymś więcej. Szczególnie, gdy wyraźnie wyczuł słuszną obojętność, która uderzyła go w policzek, zostawiając po sobie niemy, piekący ślad. Uniósł więc wzrok, spoglądając w głąb ciemnych oczu. Widział, że zaszła w nich pewna zmiana. Teraz zastanawiał się, czy to było jego winą. Z krótkiego zamyślenia wyrwał go stukot obcasów. Skinął głową w wyraźnej podzięce, odprowadzając posłuszną kobietę od Freddy'ego. Widać był tutaj kimś dużo ważniejszym niż tylko i wyłącznie stałym klientem. W końcu kątem oka widział mężczyznę, który z wyraźnym zainteresowaniem przysłuchiwał się ich rozmowie. Spojrzenia innych, które nie tak dawno były zdrowo obojętne na wizytę nieznajomego, zostały skupione na nich. Wrócił spojrzeniem na mężczyznę, z uwagą obserwując wszelakie zmiany na jego twarzy. Chciałby powiedzieć dużo więcej. Zastąpić puste wymiany zdań czymś głębszym. Wiedział jednak, że głupio byłoby rzucić nagłym, bezwartościowym "przepraszam", nawet jeśli od początku cisnęło mu się to na usta. Chciał to wszystko naprawić, jednak wiedział, że ta rozmowa nie będzie ani prosta, ani tym bardziej krótka. Poza tym wciąż nie pogodził się z tym, że jest krypto gejem. Dlatego patrzył na niego, w jego ciemne oczy, nie wiedząc, co do końca powinien zrobić. - Lepiej opowiedz co u Ciebie - rzucił, obrzydliwie wymijając temat, który nad nimi ciążył. Prawdopodobnie mogło być to ich pierwsze od dłuższego czasu spotkanie i zarazem ostatnie. Uznał więc, że niewłaściwie będzie poruszać coś tak niewygodnego po czysto "przypadkowym" spotkaniu. I tak musiał to rozegrać tak, by ponownie wdrążyć się w jego życie. Dlatego to było kurewsko niewygodne, bo dla niego dobrze byłoby, gdyby go tu dziś nie było. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Sons of a Gun Sob Kwi 04, 2020 9:20 pm | |
| Freddy sam nazwałby siebie fiutem. Często zachowywał się podobnie; brał, co mu wpadło pod rękę, wiedziony jakimś cholernym impulsem, tylko po to, by na drugi dzień wymazać z pamięci usłyszane imię. Zdarzało mu się nie przejmować zdaniem drugiej osoby, traktować ją przedmiotowo lub po prostu ignorować, kiedy mu się znudziła. Chyba tak właśnie działali ludzie. Wiedział jednak, że nie byłby w stanie potraktować tak swojego najlepszego przyjaciela. I właśnie ta myśl bolała go najbardziej, zalegając gdzieś uciążliwie w umyśle i kłując nieprzyjemnie w serce. Nie nienawidził go. Nawet, jeśli wbiłby mu nóż w plecy, nie byłby w stanie czuć do niego tak negatywnych odczuć. W końcu znali się dłużej niż dwa lata, wiedzieli o sobie praktycznie wszystko, a Castor, pomimo tylko jednej, wspólnie spędzonej nocy, nadal pamiętał ilość pieprzyków na jego ciele. Ale był zawiedziony. Zawiedziony i zraniony, i jeśli Horan wiedział o nim tyle, ile on o przyjacielu, to zdawał sobie sprawę, że możliwie bezpowrotnie utracił do niego zaufanie, a uczucia, którymi go darzył, zostały solidnie zakopane gdzieś głęboko. Podążył za spojrzeniem towarzysza, zatrzymując się na sylwetce Vivienne. Była miła, zawsze ją lubił. Może trochę głupia i naiwna, ale to z nią sypiał najczęściej, jeśli wybierał kobiety. Nie lubił się nudzić, więc wybierał między płciami płynnie, w zależności od dnia i nastroju. Viv nie oczekiwała niczego, prócz dobrego seksu, chwili uwagi i czasami pomocy przy utrzymaniu siebie i matki, pomagał więc jej, z sympatii nie zgadzając się by pracowała w jednym z jego domów publicznych. Zamiast tego, była tu kelnerką o trochę większym zakresie obowiązków. - No widzisz? - odparł na jego słowa, ponownie zatapiając ciemny oczy w jego twarzy, wolno obracając papieros w palcach, nim ponownie się nim zaciągnął. Upił też łyk doniesionej Whisky, która mile zadrapała go w gardło. - Tak to chyba już bywa, co? Koledzy przychodzą i odchodzą, nawet jak jesteś w największym gównie - dodał równie obojętnie co chwilę temu, unosząc kącik ust w bladym, ledwo widocznym uśmiechu. Przez moment zaczął się zastanawiać, czy dobrym pomysłem była rozmowa przy tylu świadkach. Chociaż oczywiście, wszyscy trzymali nosy w swoich sprawach, to jednak ciekawość brała górę i kątem oka dostrzegał krótkie spojrzenia w ich kierunku. Horanowi nic nie groziło, nie z nim, ale tylko tu i teraz, dopóki rozmowa będzie toczyła się względnie dobrze, dlatego też ignorował to niewzruszony, opierając wygodniej łokcie na drewnianym stoliku. Na jakoś leci, po prostu skinął głową w pełnym zrozumieniu. Każdemu w końcu jakoś leciało, lepiej czy gorzej, bez różnicy. Uderzyło go to, jak bardzo obcy się sobie zrobili, jakby właśnie rozmawiał z przypadkowo spotkaną osobą. Niewątpliwie mu to ciążyło. Przez te felerne dwa lata, zdążył dojrzeć. Chociaż nadal w jego oczach można było dostrzec dawny, łobuzerski błysk, teraz jakby przygasł zastąpiony większą powagą. Bywał zmęczony, obarczony wieloma sprawami, często milczący i nieobecny. Mimo to, starał się jak mógł utrzymywać całkiem pozytywne nastawienie do życia. - Jakoś leci - parsknął krótkim śmiechem, gasząc papierosa w popielniczce. Jego odpowiedź była identyczna i nawet trochę głupio się poczuł, kiedy sobie to uświadomił. - Niewiele się zmieniło. Mieszkam teraz w centrum, zarządzam księgowością kilku firm, trochę się uspokoiłem z imprezami - dodał zaraz, opierając leniwie policzek na dłoni. - Czasami biorę, czasami piję, czasami się z kimś pieprzę. Satysfakcjonuje Cię ta odpowiedź? - uniósł pytająco brew i machnął drobno ręką, dopijając swój alkohol. - Czy może powinienem być bardziej szczegółowy? Koks, whisky, napaleni faceci i gorące laski. Tutaj też nic się nie zmieniło. Czasami siedzę tu z przyjaciółmi, miło spędzam czas. A czasami ktoś mi ten czas spierdoli. - mruknął znacząco, przeczesując z wolna nastroszone włosy. - Co u narzeczonej? Już po ślubie? |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Sons of a Gun Nie Kwi 05, 2020 1:20 am | |
| Może i rzeczywiście zachował się w tamtym momencie jak kompletny fiut. Sam uznał, że powinien dostać po mordzie za to, że nawet nie dał im szansy to jakkolwiek odratować. Porozmawiać, jak na dorosłych przystało. Nie lubił tchórzostwa, Alfred doskonale to wiedział. Starał się mierzyć z codziennymi problemami, nieważne jak gówniane one były. Niemniej ta sytuacja ewidentnie go przerosła. Dla niego to było zbyt wiele. Myślał, że przyjaciel poniekąd to zrozumie i sam postara się jakkolwiek do niego zagadać, by przebić tą barierę. Wolał jednak całkowicie odpuścić. Dlatego nie rozumiał, czego oczekiwał Alfred. I dlaczego w pełni jemu zostawił tą odpowiedzialność. Miał nagle rzuci mu się w ramiona, wyobrażając sobie, że żyli wspólnie i szczęśliwie? Kiedy miał narzeczoną na karku i mówił mu nawet o zjebanym pierścionku zaręczynowym? Mógł przyjąć na siebie winę, mógł przyznać, że był kompletnym kretynem, nie robiąc z tym nic więcej. Jednak nie uważał, że był całkowicie bez winy. W końcu do tańca trzeba dwojga, a Al, inicjując kontakt, wiedział, że mógł to albo spierdolić, albo w niewielkim procencie mu się poszczęścić. Był świadom swojej winy. W porównaniu do mężczyzny, Horan wiedział, czego chciał od życia. A przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Chciał mieć żonę, dzieci, dom z ogródkiem. Był prostym człowiekiem z prostymi celami. Był też dobrym człowiekiem, a przynajmniej zawsze takim starał się być. Każdy miał coś za uszami. Coś, z czym poradzić sobie nie potrafił. Dlatego to wszystko, ta cała sytuacja bolała go tak samo jak mężczyznę z naprzeciwka. A ból narastał wraz z pracą, z którą wiązał swoje całe dotychczasowe życie. I pomimo chęci naprawienia tego syfu dobrze wiedział, że przyjdzie taki dzień, gdzie znowu wszystko spierdoli. I jakkolwiek nie starałby się, wiedział, że to wszystko dążyło tylko do jednego. A tak myśl doprowadzała go do szału. I doskonale wiedział, że swoim zachowaniem, to w jakich okolicznościach zostawił przyjaciela, mógł go doszczętnie zranić. Nie ukrywał też, że skrzywdził także i siebie, pozostawiając sprawę niewyjaśnioną w tyle. Również zauważył, że Alf widział to tylko ze swojej perspektywy i ani na chwilę nie staną po stronie Ryanne. Nawet na moment nie zastanowił się i nie pomyślał, że tą jedną, szczególną nocą doszczętnie zniszczył sobie życie. Dosłownie w krótkiej odstępie czasowym stracił najlepszego kumpla, chwilę później narzeczoną, a jego cały światopogląd uległ drastycznej zmianie, nie potrafiąc to w żaden sposób zaakceptować. Było mu cholernie ciężko, a jego masochistyczny umysł nie pomagał, gdy myślami zawsze wracał do negatywnych wspomnień. Stracił wszystko, na czym mu zależało, tylko i wyłącznie dlatego, bo nie potrafił zmierzyć się z tym problemem. Nie uważał, że to było fair. A jeszcze bardziej bolał fakt, że Alfred również całkowicie odpuścił, pozostawiając wszystko tak jak zostało. Więc gdzie te uczucia, które bezpowrotnie mógł zakopać w głębi swojej duszy? Czemu nie postarał się o niego, gdy zależało mu na tym co sam zainicjował? Idąc za krokiem byłego przyjaciela, upił pierwsze łyki swojej whisky, dając przyjemnemu i dobrze znanemu posmakowi rozejść się po jego kubkach smakowych, paląc ze słodkawym posmakiem jego przełyk pokarmowy. Czekoladowy dym ładnie komponował się z tym smakiem, choć on osobiście notorycznie rzucał palenie. Właśnie był na lekkim głodzie, dlatego drażniący zapach skutecznie mu o tym przypomniał. I nie odpowiedział na jego słowa. Wyraźnie słyszał, że to było nawiązanie własnie do niego. Tyle że on nie zrobił dokładnie tego samego? Jeśli najlepszy przyjaciel każe Ci spieprzać, to raczej nie dlatego, że może ewentualnie Cię nienawidzić. To była trudna sytuacja dla nich dwóch i patrząc z perspektywy czasu razem strasznie wszystko spierdolili. Szkoda, że tylko Horan był wstanie do dostrzec. Zmarszczył niezadowolony brwi. Widział, do czego ta rozmowa dążyła. Podejrzewał także, że do innej rozmowy nie dojdzie. W końcu nie da się luźno gadać, w momencie, gdy od pierwszych minut spotkań dało się wyczuć intensywne napięcie, które coraz mocniej budowało się między nimi. Ryan chciąc zachować się jako profesjonalista i nie spierdolić akcji, postanowił zatrzymać wszystko w sobie. W klasycznej sytuacji prawdopodobnie buchnąłby emocjami, kompletnie nie wzruszony samym faktem, że jeśli stąd wyjdzie, to mógłby mu ktoś wpierdolić. W końcu nie był pierdolonym workiem bez emocji, aby nie czuć kompletnie nic. I najwyraźniej Alfred postanowił to mocno wykorzystać, wbijając w niego pojedynczą szpileczkę, raniąc doszczętnie. - Nie do końca - uśmiechnął się pusto, lustrując jego wyraz twarzy szarymi tęczówkami. Pomimo dwuletniej rozłąki, wciąż byli wstanie czytać sobie poszczególne emocje, które gościły ich umysły. W końcu siebie znali. Na tyle długo, że dwa lata nie powinny aż tak wiele zmienić - Ale cieszę się, że jakoś sobie radzisz - dodał zaraz, nie chcąc być kompletnie obojętnym słowom, które rzucał niby od niechcenia, ale z wyraźnym jadem. A może to była tylko i wyłącznie jego wybujała wyobraźnia? Może wyrzuty sumienia tak wrosły w jego życie, że każde wypowiedziane teraz słowo będzie uznawał jako atak. Zamyślił się chwilę, upijając kolejne łyki alkoholu, który nagle wydawał mu się już mniej smaczny niż za pierwszym razem. O ironio. - Nie wiem, co mam Ci powiedzieć, Al - dodał tylko, odpowiadając na sekwencję jego słów, która nieszczególnie mu się podobała. Domyślał się, że była celowa. Znaczący pomruk również zinterpretował jak trzeba. Dlatego też westchnął ciężko, niemniej nie spuszczał z niego uważnego spojrzenia. Póki co otoczenie nie było dla niego ważne. Nawet dla posranej pracy. - Nie. Satysfakcjonuje Cię taka odpowiedź? - spytał, odbijając do niego jego gierki. Mimo wszystko chciał zachować się jak dorosły, a nie jak gówniarz z czasów licealnych, dlatego postanowił zejść z tonu, chcąc chociaż odrobinę złagodzić tą całą, porąbaną sytuację. Dlatego idąc za ruchem mężczyzny, przeczesał również i swoje włosy, które chaotycznie na powrót opadły na swoje miejsce. Wyciągnął swoją komórkę, klepiąc w niej na szybko wiadomość i schował go z powrotem. Ponownie zagryzł wewnętrzną stronę wargi w lekkim stresie. Naprawdę nie chciał wszczynać z nim burdy. I to też nie było tak, że go nienawidził. Po prostu to wszystko było kurewsko skomplikowane. Ale koniec końców trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i wyłożyć kawę na ławę, pomimo okropnej niechęci do tematu. Głównie przez strach przed czymś, czego kompletnie nie znał. - Powiem szczerze; nie miałem pojęcia, że kiedykolwiek Cię jeszcze spotkam - zaczął wolno, mówiąc całkiem poważnie, wzrokiem nie schodząc z jego rysów twarzy, które na ironię losu wydawały mu się całkiem pociągające. Nie wiedział, czy zawsze takie były czy dopiero teraz takie się stały - Wiem, że spierdoliłem. Ale widząc Ciebie teraz tutaj, z myślami z tamtego dnia, nie jestem wstanie z Tobą zwyczajnie rozmawiać. Ale chciałbym to naprawić. Serio. Możesz mnie kurwa wyzywać od podłych chujów, tchórzów, a nawet przypierdolić, jeśli Ci to ulży. Czasu nie cofniemy. Ale zawsze możemy umówić się i porozmawiać. W końcu, jak nie mylę się, będę winny Ci drinka - przyznał na koniec, łagodząc swój niesamowicie poważny wyraz twarzy lekkim uśmiechem. Nie wiedział, czy słusznie zrobił. Dla niego to wszystko i tak brzmiało abstrakcyjnie debilnie. Nie dało się dłużej udawać, że nic nie zaszło. Bo zaszło. Również nie byli wstanie zapomnieć o wieloletniej znajomości. Znali siebie od przedszkola. Wiedzieli o sobie naprawdę sporo. Dlatego sądził, że mimo wszystko, po tym całym nieodzywaniu się, zasłużyli na minimalną rozmowę w kameralnym gronie. Bez jakichkolwiek świadków. Szczególnie tych, którzy wydawali mu się kurewsko podejrzliwi. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Sons of a Gun Nie Kwi 05, 2020 10:00 pm | |
| Alfred nie był bez winy. Nigdy nie uważał inaczej, ani też się tego nie wypierał. Nie mniej, w tamtym okresie kierowały go pobudki, które dla Horana mogły wydawać się niezrozumiałe, szczególnie, gdy bardziej koncentrował się na nowym, szokującym i zdecydowanie przytłaczającym doznaniu. Nie był pewien, w którym momencie ich zażyłej znajomości, zaczął dostrzegać w przyjacielu coś więcej, niż dobrego kumpla. Nagle lubił rzucać mu dwuznaczne uwagi, w myślach komplementował jego oczy, albo po prostu walił sobie jak idiota pod prysznicem, z uporem maniaka przywołując w głowie obraz jego nagiego torsu, kiedy przebierał się w jego mieszkaniu. Nie było to dla niego łatwe. Może i nie miał sprecyzowanych planów na przyszłość, ale głupi nie był. Jego fascynacja była jednostronna i taka miała pozostać. Aż do tego felernego wieczoru. Ryanne miał narzeczoną, ułożone życie i przede wszystkim, był szczęśliwy i właśnie takiego lubił go oglądać. Był też szczęśliwy wtedy, z nim na wysłużonej kanapie, chaotycznie całując jego ciało. Ale szczęście szczęściu nierówne i nawet najbardziej zajebisty seks nie mógł nagle przekreślić całego życia Horana i wspiąć jego osoby na piedestał. Trudno mu było przypomnieć sobie co myślał w tamtym momencie, że zdecydował się na tak absurdalny krok. Może był niepoprawnym marzycielem, który sądził, że jakoś to będzie, a ranek wcale nie przyniesie zmian, które mogłyby przesądzić o ich znajomości. A jednak, ranek nadszedł, a z nim deszcz, poczucie winy i pustkę. Chciał jego dobra. Był to jedyny powód, dla którego pozwolił mu odejść, zamiast namolnie chcieć się z nim skontaktować. Próbował postawić się w jego sytuacji, spojrzeć na to jego oczyma, i częściowo tak się stało. Rozumiał. Ale była też ta część jego samego, która wynurzyła się z głębi, przeistaczając zrozumienie w żal i rozgoryczenie, a nie było też nic gorszego, niż nadszarpnięta duma. A dumny był cholernie. Dlatego i teraz, mimo radości ze spotkania, nie był w stanie powstrzymać się od jadu w głosie, od obojętności i ukrytej złości, którą probował w środku uciszyć. Nie chciał tego. Za cholerę nie chciał rozdrapywać starych ran. - Nie - na jego pytanie odpowiedział szczerze, nawet unosząc odrobinę brew w lekkim zdziwieniu. Brak ślubu nie cieszył go w żadnym stopniu, bo o ile dobrze pamiętał, Ryanne był podekscytowany oświadczynami bardziej niż dziecko w dniu gwiazdki. Kochał ją, przecież z takich powodów ludzie za siebie wychodzą. I po odpowiedzi, po prostu się uśmiechnął, odwracając spojrzenie z cichym westchnięciem. - Nie jestem chujem, żeby nie życzyć Ci szczęścia. Przecież wiesz. Przykro mi - dodał, obracając pustą szklankę w dłoni. Gdzieś z daleka znowu mignęła mu Vivienne, ochoczo rozmawiająca z barmanem. Teraz też uświadomił sobie, że ktoś zmienił muzykę na bardziej ciężką. I może dostrzegłby wiele innych rzeczy, gdyby nie kolejne słowa swojego rozmówcy. Tym razem to on milczał, świdrując spojrzeniem jasne oczy tamtego, biorąc głęboki wdech nosem i odruchowo sięgając do kieszeni po tytoń i bibułkę. Skręcanie papierosa było prostą, szybką czynnością, ale też pozbawiała go stresu i pozwalała skupić myśli, oddalić je od szybko bijącego serca i pulsowania w skroniach. - Nie jesteśmy dziećmi - powiedział w końcu, gdy idealnie złożony papieros znalazł się między jego palcami. - Nie mam zamiaru Cię obrażać, a tym bardziej tłuc - zmarszczył wyraźne brwi. - Ale wiesz, że to nie tak, że nagle będzie super. Że znowu wyskoczymy razem na mecz, albo pójdziemy się najebać. Minęły dwa pieprzone lata - wsunął filtr pomiędzy wargi i pochylił się odrobinę bardziej w stronę Horana. - To dużo, jeśli patrzeć na rozłąkę i cholernie mało, jeśli chodzi o zapomnienie. - zaciągnął się odpalonym tytoniem i przymknął powieki, palcami drugiej dłoni nieznacznie pocierając twarz. - Więc uznajmy, że po prostu wisisz mi drinka - dokończył tylko, wskazując na puste szklanki.- A później, zobaczymy - mówiąc to wstał, posyłając mu nieco zmęczony uśmiech. - Teraz wybacz. Jestem umówiony z Viv. Wiesz jakie są kobiety, kiedy muszą zbyt długo czekać - rzucił, a kobieta jak w zegarku, już kroczyła w ich stronę, posyłając Alfredowi wesoły uśmiech. Al wyciągnął z kieszeni wizytówkę i podał ją Horanowi. - Daj znać co z tym drinkiem. I nie myśl o tym co było. To chyba nie ułatwi niczego ani Tobie, ani mnie. - oparł dłoń na jego ramieniu, krótko zaciskając na nim palce. Pochylił się, trącając jego nos znajomym zapachem Alowego ciała i papierosów. - Dobrze, że jesteś cały. Czasami martwiłem się, że ktoś mógłby faktycznie obić Ci tą buźkę - tym razem uśmiech był większy, trochę taki jak dawniej, gdy od czasu do czasu mu dokuczał. |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Sons of a Gun Pon Kwi 06, 2020 7:22 pm | |
| Nie wiedział, że w Castorze zachodzą jakieś zmiany. Nie miał zielonego pojęcia, że z czasem, prócz wieloletniej, głębokiej przyjaźni zaczęło pojawiać się coś jeszcze. Był albo głupi, albo tępy, by tego nie dostrzec. Lub po prostu nie zauważał tego przez to, że znali się na tyle długo, iż uznawał, że to zwykłe, kumpelskie zachowania. Dodatkowo Horan był ze swoją dziewczyną dobre kilka lat. Oświadczył się jej, a z tej okazji chciał zrobić jakąś wspólną kolację w gronie najbliższych. Zaproponował to Alfredowi, gdy do niego przyszedł, aby powiedzieć mu, dla niego, wesołe wieści. Aż w końcu wypili zdecydowanie za dużo, a dalej, możliwe, że całkiem intuicyjnie, poleciało z górki. Nie wiedział, dlaczego się z nim przespał. Pamiętał, że w tamtym momencie czuł niepohamowany pociąg i napięcie, które chciał natychmiast rozładować. Smakowały mu jego usta, zapach perfum i jego skóry. Podobały mu się mięśnie pod palcami, którymi sunął po brzuchu, gdy zdejmował z niego chaotycznie ubranie. Nie myślał wtedy o narzeczonej, o pracy, o konsekwencjach. O niczym nie chciał myśleć, zbyt skupiony na doznawaniu czegoś, czego wcześniej w ogóle nie znał. Dział spontanicznie. A potem nastał ranek. Uderzyło go wszystko naraz. Nie wiedział, na kogo był bardziej zły. Nie czuł się niesmaczny, że to zrobił. Czuł jednak gorycz, której nie potrafił powstrzymać. I strach. Strach przed tym, że to, co uważał w pewnym sensie za zakazane, cholernie mu się spodobało. Wiedział jednak, że na trzeźwo nie umiałby tego powtórzyć. I miał dziewczynę. Jednak to była przeszłość. Bolesna dla nich dwóch. Do której niby nie chcieli wracać, ale już po pierwszym, przypadkowym spotkaniu wyraźnie ciągnęła się za nimi. Mógł domyśleć się, że tak właśnie będzie. Niby byli dorośli, ale znając sprzed dwóch laty rozgorączkowanie Alfreda, wiedział, że mógł dostać po pysku. Czy fizycznie czy psychicznie, ból był praktycznie ten sam. I dostał. Bo jego jad, którym go poczęstował, wciąż pożerał wnętrze jasnowłosego. Po jego słowach wzruszył jedynie ramionami, nieszczególnie chcąc drążyć temat jego zaślubin. A dlaczego nie wyszły. Mężczyzna doskonale mógł wiedzieć, czemu nie doszło do ślubu. Pomimo tego, że rzeczywiście bezgranicznie ją kochał. — Bywa. Za niektóre błędy trzeba płacić — przyznał, i choć mogło brzmieć to nieco złośliwie, wręcz kąśliwie, to wcale tak nie było. Chociaż nie dało się ukryć, że mężczyźni wtedy zrobili największe gówno na świecie. Nie tylko dla siebie. Dopił do końca alkohol, odstawiając pustą, kryształową szklankę. Na chwilę wbił w nią swoje spojrzenie, dostrzegając, że była to naprawdę ładna szklanka. Dopiero później przeniósł jasne spojrzenie na mężczyznę, z należytą uwagą słuchając jego słów. I w sercu poczuł swego rodzaju ulgę. Pomimo tego, że przed nimi była długa droga do tego, co musieli naprawić przez ten czas. W końcu miał rację. To były dwa, pieprzone lata. Zbyt krótko, by zapomnieć, ale zbyt długo, aby powrócić do normalności. Ale czuł radość. To był dobry krok. I dla nich i dla śledztwa. — Wiem o tym. Po prostu rozumiem, że możesz być na mnie zły — i przy okazji chciałem zaznaczyć, jak bardzo zrobiłbym wszystko, żebyś mi wybaczył. Tego jednak już nie powiedział na głos. Miał nadzieję, że mężczyzna zrozumie to w taki lub inny sposób. Najważniejsze, że nie zostawił go z kwitkiem. Prawdą było, że przychodząc tu dzisiaj musiał mieć zajebisty łut szczęścia. W końcu nie mógł siebie zdemaskować. Również nie mógł być prześladowanym. A Alfred musiał wykazać minimalną sympatię do ich dawnej więzi. Póki co miał gwarancję co do jednej, może dwóch rzeczy. Mimo to bliski kontakt spowodował, że jego ciało nieznacznie się spięło. Co mógł wyczuć Freddy pod swoimi palcami. Szybko jednak rozluźnił się, wzrokiem lustrując każdy jego ruch. Każdy zniżony głos lub szept. A przy tym unosił kąciki ust w miłym dla oka uśmiechu, nie chcąc, by inni wychwycili ich rozmowę. Na dalsze jego słowa przytaknął głową. Uznał, że nie musiał używać więcej słów. Alfred i tak wszystko bardzo dobrze podsumował jednym, konkretnym zdaniem. Uwaga o Viv go nawet nie interesowała — po prawdzie cieszył się, że w jego życiu mógłby być ktoś, kto czasem zajmował pustkę, którą dostrzegł w jego uśmiechu. — W porządku. I dzięki — rzucił, już po tym, gdy dał mu wizytówkę, którą już obracał w swoich palcach, wzdychając miły zapach tytoniu, jak i zapachu Alfreda. Naprawdę był on miły. A później wbił spojrzenie w kobietę, która zgrabnie dążyła w kierunku Castora. Ostatnich słów również już nie skomentował słowami. Jedynie uśmiech wkradł się na jego ustach, odprowadzając go do kobiety. Po prawdzie nie wiedział jak miał je interpretować. Niegdyś uznałby to za mniej lub bardziej zabawną docinkę. Teraz, gdy z tyłu głowy wiedział, że bawił się w świecie przestępczym, brzmiało to trochę niepokojąco. I na ironię losu nie mógł już tego zrzucić na wybujałą wyobraźnię. W pubie nie był zbyt długo. Trochę poudawał, że próbuje się z kimś skontaktować kilkoma sms'ami i paroma telefonami, a gdy niby wiedział, że to bez skutku, zrezygnowany wyszedł, żegnając przy tym barmana i dziękując mu za dobry alkohol, który miał przyjemność wypić. I ten ostatni z wielu razów spojrzał się na Alfreda, nie wiedząc, czy go zauważy. Po czym opuścił to miejsce jakby nigdy nic, nie zwracając szczególnej uwagi na innych. Ale wiedział, że od tego momentu musiał być ostrożniejszy.
Minęły kilka dni, gdy podjął decyzję o napisaniu do niego wiadomości. Krótka i nieszczególnie długa treść. "To jak z tym drinkiem? Dalej chętny? R." Nawet nie podawał pełnego imienia. Wiedział, że nie trzeba było. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Sons of a Gun Wto Kwi 07, 2020 1:08 pm | |
| Nawet, jeśli Al poczuł drobne spięcie mięśni po swoim dotyku, nie zareagował w żaden sposób lub po prostu uznał, że nie byłoby to na miejscu. Poza tym podejrzewał, że dla Horana, mimo wszystko, nie była to łatwa sytuacja, podobnie jak dla niego. Im mniej słów, tym lepiej. Miał zamiar poczekać, aż pierwsze emocje i skrajny szok miną, by móc wrócić do rozmowy na spokojnie, bez wspomnień, które wwiercały mu się w umysł jak nabój ze snajperki. - Nie jestem na Ciebie zły - zapewnił go, tym razem już nie spoglądając w jego stronę. Mówił jednak cicho, tylko do jego wiadomości, tworząc z rozmowy jakąś intymną, cholernie delikatną rzecz. - Złość mi minęła, kiedy odszedłeś. Zostało tylko rozczarowanie - dodał, puszczając jego ramię i wsuwając jedną z dłoni do kieszeni spodni. - Do zobaczenia - rzucił jedynie, tym razem przybierając na usta uśmiech; ładny, przyjazny, pełen wrodzonej zadziorności. Gest jednak nie był skierowany do Rya; chwilę później podeszła do niego Vivenne, której smukłą talię objął wolną ręką, ruszając w kierunku stolika po drugiej stronie sali. Phil, do tej pory kręcący się nieopodal, ruszył za nimi jak cień, odczekując kilka chwil. A poza tym, życie w pubie toczyło się dalej. Bile bezustannie uderzały o siebie, muzyka zgrzytała w starych głośnikach, a papierosowy dym drażnił nozdrza. Nikt nie przejął się już agentem, nikt, z wyjątkiem Castora, który rzucił mu jeszcze dwa spojrzenia, gdy tamten jeszcze siedział przy stoliku. - Kto to? Przystojniak - Viv uwiesiła mu się na ramieniu, wykrzywiając pomalowane usta w uśmiechu. - Stary znajomy - odpowiedział więc zgodnie z prawdą, na dany moment nie mogąc zdecydować, czy nazywanie go dawnym przyjacielem miało jakikolwiek sens. Na pewno nie byłoby to rozważne posunięcie, zważywszy na to, jak bardzo starał się zacierać po sobie przeszłość, nawet znajomości, które mogły być prędzej czy później wykorzystane przeciwko niemu. Będąc samemu, działając w pojedynkę, był po prostu bezpieczniejszy. - Nie wyglądałeś na zadowolonego - Phil zmarszczył brwi, wychylając szklankę alkoholu. Freddy zarzucił na siebie płaszcz, drugi zaś podając gotowej już Vivienne, ktora jeszcze chwilę szukała czegoś w torebce. - To nikt ważny. Po prostu nie lubię, kiedy mi się przeszkadza - rzucił obojętnie. - Zostawcie go. Niech się napije, poczeka na swojego znajomego, a później spieprza. Ty, o ile mi wiadomo, masz inne sprawy na głowie - obrzucił mężczyznę uważnym, poważnym spojrzeniem. - Do jutra chcę moje pieniądze. Masz przetrząsnąć niebo i ziemię, żeby znaleźć tego chuja, który mi je zajebał. Inaczej to ja się Tobą zajmę - ściszył głos, właściwie zaraz po prostu urywając temat. - Jasne. Bez problemu - Phil skinął głową i wstał, podobnie jak oni, ruszając do wyjścia. I chociaż Freddy cholernie chciał mieć jeden z lepszych stosunków tej nocy z Viv, to myśli jak bumerang wracały do sylwetki Rya, przywołując w głowie jego dawne, gorące pocałunki.
Minęło kilka dni, podczas których Al był poważnie zajęty. Od czasu do czasu zdarzyło mu się przejrzeć telefon, w oczekiwaniu na wiadomość od Horana, jednak im dłużej skrzynka była pusta, bym rzadziej to robił. W końcu jednak, w pewien słoneczny, popołudniowy dzień, telefon zawibrował w jego kieszeni, oznajmiając o powiadomieniu. Miał trzy mieszkania, z czego dwa typowo prywatne. Jedno służyło tylko i wyłącznie do celów związanych z gangiem i to właśnie tam przetrzymywał dokumenty, broń czy inne rzeczy, które jakkolwiek mogłyby go powiązać z organizacją i przekreślić jego sielskie życie. W kolejnym najczęściej sypiał z kochankami i pomimo kilku sentymentalnych pamiątek, nie przywiązywał do niego większej wagi. Ostatnie znajdowało się w centrum, w starej kamienicy na samej górze. Dwa połączone ze sobą mieszkania tworzyły wielką, przestronną przestrzeń, pełną rzeczy mu najbliższych; sporej kolekcji starych gitar, stosy książek i płyt, ogromne łóżko, usadowione na samym środku, w żaden sposób tutaj nie pasując. Pomimo wielu metrów, pomieszczeń było stosunkowo mało. Oddzielna kuchnia, łazienka i pokój, pełniący rolę salonu, jadalni oraz sypialni. To właśnie tutaj zamierzał spotkać się z Ryannem, uznając, że będzie to komfortowe dla niego terytorium, dalekie od zasięgu wścibskich uszu. Z pewnością też rozmowa będzie kleiła się swobodniej w kameralnym miejscu. Odpowiedział krótko, podając dokładny adres i godzinę. Ten sam dzień, godzina wieczorna. Zapisał jego numer w telefonie pierwszą literą jego imienia, a później poczuł, jak rodzi się w nim dawno niespotykane uczucie. Zniecierpliwienie i trema. Zdążył napełnić barek, wybrać odpowiednią muzykę wśród licznych albumów, nawet wziąć długi i relaksujący prysznic, byle tylko wrócić do miłej obojętności. Ot, przecież to tylko drink, pogadają, może rzucą jeden, czy dwa złośliwe komentarze. A później rozejdą się, każdy w swoją stronę, znowu obiecując jakieś spotkanie przy okazji. Tak. Plan wydawał się być bardzo prosty. |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Sons of a Gun Wto Kwi 07, 2020 7:36 pm | |
| Tuż przed kolejnym spotkaniem musiał odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Zrobić swego rodzaju "spowiedź" z tego, co go spotkało w pubie. Niestety, ale pod wpływem chwili nie mógł zapomnieć, że wciąż to była jego misja. Kolejne zadanie, które musiał wypełnić. Może właśnie dlatego czekał aż tak wiele dni? Nadzwyczajnie w świecie chciał sobie wmówić, ze robi to dla dobra całej populacji. Ale wewnętrznie czuł, że to go zniszczy. Do bazy Federalnej dotarł niewiele po tym jak wysłał sms'a. Z numeru, który użył tylko w kontakcie z Freddym. Niby paskudny ruch, niemniej często używał przeróżnych numerów w kontaktach z poszczególnymi osobami. Tak było bezpieczniej. Nie bez powodu i on był jednym z lepszych agentów w tym Stanie. Szczerze nie spodziewał się odpowiedzi tak szybko. Ledwo przekroczył próg odpowiednich drzwi (oczywiście tuż po tym jak porządnie na wstępie został sprawdzony ze wszystkiego), gdy wyczuł wibracje w swojej kieszeni. — I jak? Masz coś? — rzucił na dzień dobry jeden z kolegów po fachu. Na co jasnowłosy pokręcił ze zrezygnowaniem głową, cicho wzdychając. Nie wiedzieć czemu, ale denerwował go fakt, że żerowali na nim, na Alfredzie jak sępy. — Nie. Myślisz, że po pierwszym spotkaniu będę miał wszystko związane z ich działalnością? — rzucił trochę ostro, może nawet niegrzecznie, przeczesując chaotycznie ułożone włosy — Ale mogę mieć kilka rzeczy — dodał już po chwili, gdy nieco uspokoił swój niezwykle nerwowy ton. Czasem miał dni, gdzie jego fachowość szła się pierdolić, co wyraźnie widzieli jego współpracownicy. — Więc? — kontynuował, gdy do rąk Ryanne trafił kubek z gorącą, mleczną kawą od jednych z koleżanek, na co skinął głową w niemej podzięce. Czarna nie zawsze mu smakowała, a najwyraźniej ktoś nie chciał mocniej narazić się na niezbyt ciekawy humor znajomego. Mężczyzna przemierzył całą salę i usiadł przy swoim biurku na podwyższeniu, spoglądając na niewielkie, konkretnie to sześcioosobowe grono pracowników. Generalnie samo pomieszczenie było sporym placem z kilkoma biurkami z dość porządnymi sprzętami śledczymi. To właśnie tutaj mieli tylko wstęp specjalne jednostki, z którymi miał przyjemność współpracować już od 2 - 3 lat. I to tu organizowali swoje spotkania. — Czy w naszej bazie danych jest ktoś taki jak Freddy? Warto dodać, bo prawdopodobnie zwracają się tak do niego ludzie z BLOOD'sów. Dodatkowo nosi się z jakąś Viv. Podejrzewam, że może mieć na imię Viven lub Vivenne. Nie znałem jej przed naszą rozłąką i nie wiem, czy to panienka na jeden wieczór. Bynajmniej nie wyglądała — odparł, zawieszając się na krótki moment, by zmoczyć usta w przyjemnie gorzko-mlecznym napoju — Sprawdźcie ją i powiedźcie mi wszystko co uda Wam się znaleźć na jej temat — dodał ze spokojem, zaraz jednak z dokładnością opisując jeszcze jednego człowieka, którego obecność uparcie odczuwał na sobie. No i barmana. Nie trudno było elektronicznie otworzyć ich wygląd. Gdy spisali dość charakterystyczne szczegóły wyglądu ich obu, Ryan sporządził raport, a dopiero po nim sięgnął po telefon, odczytując wiadomość. Uśmiechnął się. Dopił kawę i odpisał mu. — Będę się zbierać, Śledztwo trwa dalej — rzucił tylko, zostawiając brudny kubek na swoim biurku i wyszedł niewzruszony. Choć prawdą było, że wewnętrznie radość po przez stres i tremę niszczyły mu właśnie jelita. Zdążył zajechać do domu. Jednopiętrowego, z ogrodem — taki, jaki mu się marzył. Na przedmieściach. W mieście na potrzeby śledztwa potrafił mieć jeszcze po kilka wynajmowanych mieszkań, domów czy apartamentowców — wszystko zależało od standardu, w którym musieli się pomieścić. Budżet rzadko kiedy grał rolę. W zasadzie nigdy nie przejmował się limitami, które miał nałożone. Miał jeszcze jedno własne, gdy czasami nie opłacało mu się wracać do domu, który dostał w spadku po nieżyjących już rodzicach. Wziął szybki prysznic, przebrał się w najlepsze ubrania, które względem niego miał. Silny, aczkolwiek przyjemny zapach perfum zaczął unosić się po domostwie, gdy pozwolił psiknąć nim to tu to tam. Ubrał buty, zabrał telefon, portfel i klucze. I zarzucił na siebie skórzaną kurtkę — pomimo tego, że było coraz cieplej, wieczory wciąż bywały chłodne. Gdy uznał, że był gotów, a serce nie wyskoczyło mu jeszcze z klatki piersiowej, wsiadł na swój motor, Triumph Street Triple 675, uznając, że w tej sytuacji samochód był zbędny. Po drodze wstąpił do sklepu, by kupić lubiany przez nich niegdyś alkohol. W końcu nie chciał wpadać z pustymi rękami. Dotarł 15 minut po ustalonym czasie. Zaparkował tuż pod starą kamienicą, udając znaleźć całkiem stosowne miejsce. Zdjął kask, który zabrał ze sobą, a także alkohol, który kupił przy okazji. Zrobił pierwsze kroki i gdy stanął przed domofonem, zadzwonił. Nie czekał długo, gdy znajomy głos odezwał się w domofonie i pozostał wpuszczony na klatkę schodową. Sprawnie pokonał dzielące go piętra i stał już przed drzwiami, czując jak stres z niecierpliwością rosły wraz z każdym pokonanym schodkiem. Jednak wiedział, że nie było odwrotu. Stał przy drzwiach, do których zadzwonił, by Alfred ruszył zobojętniały tyłek i mu otworzył. Nie wiedział jak to spotkanie przebiegnie. Liczył jednak, że rzeczywiście nie będą wracać do tego, co było kiedyś. I stopniowo uda im się odbudować dawną relację. Nie dało się ukryć, że przez te lata brakowało mu jego obecności. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Sons of a Gun Wto Kwi 07, 2020 9:35 pm | |
| Kartoteki ludzi, którzy najczęściej kręcili się w jego towarzystwie były czyste. Zadbał o to, będąc też na tyle rozsądnym, by nie być spotykanym przy ludziach pokroju Simona, którzy wpadali przez szczeniacki wybryki. Nie lubił być w centrum uwagi, szczególnie tej federalnej, która była jak wrzód na dupie, raz na jakiś czas krzyżując jego plany, zmuszając go do innego ruchu. Phil był notowany. Odsiedział swoje za drobne kradzieże i napady, jednak od kilku lat udziela się charytatywnie i pomaga społeczeństwu. Vivienne z kolei miała na koncie jedynie kilka nastoletnich wyskoków, ale kto ich nie miał? Picie w parku, czy noc w izbie wytrzeźwień jeszcze z nikogo nie robiła kryminalistów. Nic, zero przydatnych informacji, mogących ich z nim powiązać, a tym bardziej pogrążyć. Horan, jeśli pragnął go zniszczyć, musiał wysilić się bardziej, wniknąć w niego głębiej, dojść do pozycji, którą posiadał kiedyś. Może wtedy, mniej czujny Al, potknąłby się o własne słabości i skończył mordą na betonowym spacerniaku stanowego więzienia. Na tę chwilę jednak, nie czuł z jego strony zagrożenia, ba! Nie czuł nic, co mogłoby wzbudzić jego zainteresowanie. Niekoniecznie korzystne. Piętnaście minut. Tyle czasu dudniła w głowie Castora irytacja i chęć ostrego przekleństwa. Chyba częściowo oczekiwał widoku kumpla o ustalonej porze, bo jakoś nie odpowiadała mu łatka spóźnialskiego u dobrze ułożonego blondyna. To zawsze on był tym gorszym; wiecznie roztrzepany, gdzieś pędzący, pojawiający się w złych miejscach i o nieodpowiedniej porze. Nie potrafił ugryźć się w język, działał impulsywnie, nie myślał o tym, co będzie dalej. Ale Ryanne? Nie. On wiedział, czego chce, był ambitny, zorganizowany. Byli jak ogień i woda i przez to, cholernie dobrze ze sobą współgrali. Kiedyś. Kiedyś było zajebiście kluczowym słowem, które Al mocno akcentował w głowie. W te pieprzone piętnaście minut, uderzyło go to, jak bardzo zmienił się w zaledwie dwa lata. Jak zgorzkniał, widząc coraz mniej radości z życia. Jak zmusza się, by wyiskać z siebie szczery uśmiech. Kiedy ostatnio prawdziwie się roześmiał? Kiedy zlekceważył obowiązki, by odrobinę się rozerwać? Dopadało go zmęczenie materiału, ludzka rzecz, może starość? Trzydzieści lat na karku, dorosłość, od której zawsze uciekał. Włączył kolejną płytę, mocny, dudniący kawałek, idealnie rozchodzący się po surowych ścianach. W tym samym momencie, rozległ się też dzwonek, co zmusiło go do podążenia w kierunku drzwi wejściowych. Włosy miał w nieładzie. To chyba jedyny element, który nigdy się nie zmieniał; krótko wystrzyżone boki były jakąś podporą dla tego, co działo się u góry kruczoczarnych kosmyków. Miał na sobie znoszoną, wygodną koszulkę ze sporymi wycięciami; na tyle dużymi, by odsłonić fragment ogromnego tatuażu zdobiącego jego biodra i plecy. Miał na sobie też dresy i lustrując Horana uważnym spojrzeniem, szybko zrozumiał, że mógł postarać się o wiele bardziej w doborze swojej kulawej kreacji. Jakby na poparcie swoich myśli, uśmiechnął się tylko blado i zrobił krok w tył, by wpuścić swojego gościa. - Też się zaopatrzyłem - rzucił na powitanie, dostrzegając przywleczoną flaszkę przyjaciela (starego przyjaciela!). Skinął głową w kierunku otwartego barku, kierując do niego od razu kroki, by rozlać alkohol w przygotowane wcześniej szklanki. W piętnaście minut można było zrobić naprawdę wiele. - Zostaw kurtkę przy drzwiach. Czuj się jak u siebie - dodał swobodnie - kiepski ze mnie gospodarz, więc po prostu usiądź gdziekolwiek. - akurat ilość miejsca miał ograniczoną. Dwa fotele, kanapa i barowe stołki. Było też łóżko, ale łóżko chyba mogli po prostu zignorować. - Jak w pracy? - spytał, odwrócony do niego tyłem. Zmarszczył brwi na to głupie, błahe pytanie, dziękując sobie jednak w duchu, że nie zaczął od pogody. Hej, super słonecznie dzisiaj, co nie? Dopiero po chwili ponownie znalazł się przodem do gościa, podchodząc do niego by wręczyć mu szklaneczkę Whisky. - Pochlebia mi Twój ubiór. Mogłeś założyć jeszcze garnitur. To taka ważna okazja - zażartował, zamaczając wargi w trunku. |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Sons of a Gun Sro Kwi 08, 2020 12:03 pm | |
| Domyślał się, że tak łatwo nie dojdzie do Alfreda. Wiedział, że był bystrym człowiekiem. Może nie do końca ułożonym, mającym wiele mniej lub bardziej dziecinnych rzeczy za uszami. Bójki w barze, jedno nocne przygody. Tak przynajmniej było kiedyś. Widząc jak przez te dwa lata wyostrzył mu się charakter (nie wiedział, czy tylko w stosunku do niego czy do ogółu), wiedział, że sprawa będzie o wiele bardziej skomplikowana. Będzie musiał wejść w głąb jego umysłu. Do grupy, stając się jednym z nich. Wchłonąć ich zapachem, sposobem myślenia i działania. Stać się jebanym kretem. Jednak to nie powodowało, że mógł zacząć od błahych rzeczy. Jego koledzy mieli większe pole do popisu niż zwykli agenci FBI czy nawet niejeden agent Federalny. Oni też działali pod przykrywką. Mieli swoich informatorów, z których raczej mogli wyciągnąć więcej niż ze zwyczajnej bazy danych. To teraz nie było istotne. Obecnie uznał, że miał ważniejszą sprawę na głowie. Też związaną ze śledztwem. Choć w pierwszych chwilach wcale o tym tak nie myślał. Egoistyczne podejście w tym momencie było najmniej fachowe, ale wiedział, że musiał polepszyć ich stosunki żeby cokolwiek z tego wyszło. Dlatego najpierw po prostu musiał skupić się na swoim życiu osobistym, aby chociaż odrobinę naprawić gówno, które zrobił przez ten czas. I dlatego stojąc przed drzwiami czuł tremę. Nie lubił się spóźniać, niemniej zbyt długo roztrząsał się w sklepie nad tym, co powinien wziąć. Dodatkowo zbyt długa kolejka i każde możliwe czerwone światło sprawiło, że zrobiło mu się 15 minut obsuwy. Tym akurat najmniej się trudził. Zastanawiał się, czy aby na pewno dobrze zrobił ubierając się w ten sposób. Może powinien lepiej? Koszulka była czysta, czarna, która idealnie podkreślała mięśnie jego brzucha. Na nią była zarzucona sportowa, granatowa marynarka, która kryła się tuż pod skórzaną kurtką. I idealnie wyprasowane spodnie jeansowe. Niby luźno, ale wciąż w miarę elegancko. I gdy dostrzegł w drzwiach Alfreda wiedział, że postąpił naprawdę głupio ubierając się w ten sposób. Miał ochotę spalić się ze wstydu. Co on sobie wyobrażał? Przecież to było tylko spotkanie po długoletnim nie widzeniu. Gdzie nie było żadnej gwarancji tego, iż po tym będzie kolejne. A po nim jeszcze następne i następne. Zdecydowanie przesadził. Z drugiej strony Horanowi zawsze zależało na dobrym wyglądzie. Gdyby mógł, z pewnością mógłby być modelem jakiegoś pieprzonego magazynu. Ponieważ wiedział, że matka natura urodą odziedziczyła go szczególnie oryginalną. A to wszystko dzięki Irlandzkim korzeniom jego matki. Mimo to na jego twarzy pojawił się uśmiech. Trochę zmieszany, lekko niepewny, ale całkiem miły dla oka. Wszedł do środka, przytakując na jego słowa i zdjął z siebie kurtkę chwilę po tym jak mężczyzna zabrał od niego kupiony trunek. Spojrzeniem powiódł za przygotowanym barkiem, widząc, że i on porządnie zaopatrzył się na ten wieczór. Czyżby jednak chciał w miarę miło spędzić ten czas? — To dobrze. Alkoholu nigdy za wiele, co? — zażartował, wieszając skórzany materiał w przedpokoju. Prawdą było, że Ryan zawsze miał słabość do tej używki. Nie był alkoholikiem, ale gdy miał okazję porządnie popić, nigdy nie krępował się przed tym. Alfred dobrze o tym wiedział. Na jego kolejne słowa przytaknął tylko głową. Kiedyś z pewnością czułby się jak u siebie. I nawet jeśli cała przestrzeń powodowała, że rzeczywiście czuł się swobodnie, to nie mógł całkowicie zachowywać się w ten sposób. Było mu zwyczajnie dziwnie. Myśl o tym kuła go w serce, bo przecież te dwa lata temu mógłby chodzić tu w samych bokserach i rzeczywiście czułby się jak u siebie. W jego towarzystwie zawsze tak było. — Niewiele zmieniło się przez ten czas w tej sprawie — rzucił, może trochę kąśliwie, ale nie złośliwie, uśmiechając się półgębkiem do niego. I rzeczywiście. Spojrzeniem padł na wybrany fotel. Lubił mieć wokół siebie przestrzeń osobistą. Siedząc dosłownie tuż obok Alfreda czułby lekkie skrępowanie, dlatego fotel był całkiem bezpieczną opcją dla nich dwóch. Zachowywał dystansy, który stopniowo będzie chciał przełamać. Na pytanie "jak w pracy" zawahał się przez niedługi ułamek sekundy. Mógł przyjąć kilka wersji, ale w tym momencie chcąc nie chcąc musiał rozegrać to tak, by pchnąć siebie na właściwe tory. Ale nie przesadzić, aby nie wyjść na jakiegoś pieprzonego smuta. Już w pubie przyjął wersję, że w życiu nieszczególnie dobrze mu się układało. Dlatego dalej postanowił w to brnąć. I choć pytanie o pracę było jednym z bardziej neutralnych, to w tym momencie Ryan uznał, że tylko nieznacznie pokrzyżuje ten światopogląd. — Bywało lepiej — zaczął, całkiem bezpiecznie, wlepiając jasne tęczówki w sylwetkę mężczyzna, która nawet w tym ubiorze była warta grzechu. Zauważył, że po tamtej nocy zupełnie inaczej zaczął postrzegać świat. I męska uroda coraz częściej zaczynała mu się podobać, a podczas seksu z kobietą, przynajmniej na początku, zbyt często myślał o dobrze zadbanych mięśniach brzucha, ud, klatki piersiowej. Jednak nie tych kobiecych. Uniósł kącik ust, wciąż wlepiając w niego spojrzenie, gdy mężczyzna stanął do niego przodem i wręczając drinka. Był bezczelny, rzucając tym tekstem w jego kierunku. Ale ku jego zdziwieniu całkiem podobała mu się ta część jego charakteru. Dlatego stuknął się z nim szklanką, upijając pierwszy łyk dobrze znanego mu alkoholu. — Ha - ha - ha — rzucił, kręcąc z politowaniem głową, jednak z pod szklanki dało się dostrzec przyjaznym, lekki uśmiech — Za to Ty mogłeś jeszcze bardziej się rozebrać — zauważył, odgryzając mu się subtelnie. Skoro na dzień dobry mieli rzucać sobie różnymi docinkami, to Horan nie będzie wcale gorszy w tym przypadku. — W ogóle to wybacz za lekką obsuwę. Po drodze był jakiś wypadek na światłach i tylko cudem ominąłem dłuższych korków — skłamał z marszu, nie chcąc przyznawać się do tego, że tak po prawdzie przyjmował się nawet doborem właściwego alkoholu. Wystarczy już, że przesadził z ubiorem. Nie musiał zdradzać się ze wszystkim innym. Z rozmachem usiadł na upatrzonym wcześniej fotelu z spojrzeniem wracając na ładne rysy twarzy przyjaciela (oczywiście starego!). — Ta Viv... To Twoja dziewczyna? — spytał w zainteresowaniu, chcąc przełamać lody w czymś więcej niż "Jak w pracy?" bądź "Oh, słyszałeś te okropne wiadomości w telewizji? Jutro ma padać". |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Sons of a Gun Sro Kwi 08, 2020 9:05 pm | |
| Kontrolnie wrócił spojrzeniem na pełen barek, niemal zastawiony po brzegi. Lubił czasami wypić, ot, wieczorami dla relaksu, chociaż skłamałby mówiąc, że pija tyle, ile za szczeniaka. Na typowe kace mógł pozwolić sobie rzadko, poza tym, towarzystwo też nigdy nie sprzyjało. Ostatecznie skończyło się na tym, że wolał nazywać się kolekcjonerem aniżeli imprezowiczem, więc i marki trunków były z wyższej półki. Część posiadała ozdobne butelki i właśnie te stały nietknięte. Pozostałe, jego ulubione, częściowo były już wypite, czekając na kolejne okazje. - Nigdy - przyznał z drobnym wzruszeniem ramion - Przydaje się. Czasami ktoś wpadnie, a czasami po prostu ładnie wygląda - dodał, a po kolejnych, odrobinę kąśliwych słowach, rzucił mu spojrzenie mówiące jednoznacznie, że nie musiał mówić tego na głos. Każdy wiedział, że raczej mistrzem domówek nie był. Rozsiadł się w drugim fotelu, stojącym na przeciwko pierwszego, przedzielonym małym, okrągłym stolikiem, który prawdopodobnie wiele widział i równie wiele przeżył. Oparł łokieć na oparciu i napił się whisky, nawet nie komentując dość smutnej odpowiedzi na jego stan pracy. Nie czuł się jeszcze na tyle pewnie by pytać o szczegóły. Właściwie, nie czuł się pewnie wcale. Dlatego też grzecznie skinął głową, szybko zostawiając temat za nimi, obiecując sobie, że jeśli naprawa tej kulawej znajomości się uda, wróci do tego i chętnie dowie się, co było powodem kiepskiego życia w ułożonym niegdyś świecie Horana. Po kolejnych słowach, zmrużył powieki, świdrując gościa zaczepnym spojrzeniem. - No wiesz. To nie ja odstawiłem się idąc do kumpla pedała, co? - rzucił, tym samym odrobinę rozluźniając atmosferę. Męczyła go. Dziwne podchody, grząski grunt i niepewność, czy aby na pewno wypada żartować, czy to nadal czas na sztuczne grzeczności. Zawsze miał dystans do siebie. Swojej orientacji, kiepskich związków, spapranego życia. I teraz nie zamierzał tego zmieniać. Więc po prostu się roześmiał krótko, przepłukując gardło alkoholem. - Nie martw się, nie zamierzam karać Cię za każdą minutę spóźnienia. Po pięciu skończyły mi się pomysły - odnalazł leżącego nieopodal pilota od sprzętu grającego, ściszając muzykę na tyle, by nie przeszkadzała im w konwersacji. Nie odłożył go jednak, opierając urządzenie na kolanach i leniwie obracając go w palcach. Ta Viv... To Twoja dziewczyna? Uniósł brew, sunąc ciemnymi tęczówkami po zaciekawionej twarzy mężczyzny. Milczał chwilę, za długo, by była mu obojętna i za krótko, by obawiał się odpowiedzi. - Nie - przyznał w końcu, unosząc kącik ust w całkiem ładnym uśmiechu. - Nie jesteśmy w związku. Chyba można powiedzieć, że się przyjaźnimy i gdyby nie fakt, że zdarza nam się uprawiać seks, to ośmieliłbym się powiedzieć, że traktuję ją jak siostrę - wyjaśnił, na moment zerkając na kołyszącą się taflę trunku, kiedy pokręcił z wolna nadgarstkiem. Vivienne w jakiś dziwny sposób go relaksowała. Gdy tak trajkotała mu nad uchem, on mógł po prostu odpłynąć gdzieś myślami, przestając skupiać się na pozostałych sprawach. Lubił jej głos; nie był ani piskliwy, ani zbyt niski, za to mocno melodyjny i nie raz zasypiał słuchając jej opowieści po wspólnie spędzonej nocy. Nigdy jednak nie planował być z nią bliżej. Dalej bardziej ciągnęło go do mężczyzn, a i ona prywatnie miała zbyt spierdolone życie, by jeszcze je pogarszać. - Życzę jej, żeby znalazła kogoś, kto będzie wybierał pierścionek zaręczynowy z takim zaangażowaniem jak Ty. Ja nie jestem dobrym kandydatem na chłopaka - dokończył jedynie, w końcu odkładając pilocik i wspierając policzek na zaciśniętej pięści. - A Ty? Masz kogoś? - odbił piłeczkę, bo skoro już sobie tak plotkowali, to czemu by nie. O byłą narzeczoną nie zapytał i nie chciał pytać, czując w kościach, że to punkt zapalny do tematu, który omijali szerokim łukiem. - Czy bywało lepiej zalicza się też do relacji z kobietami? - uśmiechnął się nawiązując do dość częstego rzucania tymi słowami przez Ryanna. - Chyba nigdy nie miałeś z nimi problemu. Zawsze latało za Tobą stado napalonych lasek - teraz faktycznie parsknął śmiechem, bo w głowie wróciły mu wspomnienia ich nastoletnich wypadów, a twarz Ala przybrała miły dla oka, łagodny wyraz. Dobrze było powspominać rzeczy, które cieszyły. W końcu w swoim życiu mieli kilka fantastycznych historii, które zapewne nawet w podeszłym wieku chętnie będzie przywoływał. - Ten kolega, z którym miałeś się wtedy spotkać? W końcu przyszedł? - Zagaił zaraz, nagle przypominając sobie o tym, że blondyn chyba (lub na pewno) został wystawiony tego dnia, którego spotkali się w Devils Nest. Dopił resztę zawartości szklanki i odstawił ją na stolik. Sięgnął po tytoń i bibułkę, wolno skręcając papierosa, od czasu do czasu rzucając rozmówcy luźne spojrzenie. - Dalej palisz? - pytania wypadały z niego naturalniej niż przypuszczał, co jeszcze bardziej wprawiło go w dobre samopoczucie. Rozluźnił się i stwierdził, że dopóki tematy są neutralne, nic nie mogło im zepsuć męskiego wieczoru. |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Sons of a Gun Sro Kwi 08, 2020 11:13 pm | |
| Z chęcią przytaknął mu na słowa. Generalnie przed całym syfem, który zdążyli sobie zrobić, dogadywali się naprawdę w porządku. Pomimo tego, że byli tak różni. Rzadko kiedy mieli większe kłótnie. Co najwyżej drobne sprzeczki, ale kto ich nie miał? Spojrzał się raz jeszcze na pokaźną kolekcję, kątem oka dostrzegając bardziej wykwintne smaki. I te, które mniej lubił albo znał. Oraz oczywiście takie, w których lubował się Alfred. Cały czas je pamiętał. — Tak. W szczególności dobre są do ładnego wyglądania. Zresztą widzę, że masz parę perełek — przyznał dość błyskotliwie, jednak zaraz uniósł ręce w obronnym geście, gdy komentarz o jego gościnie nieszczególnie mu się przypodobał. Póki co ich rozmowa zmierzała w dobrym kierunku. Była na tyle neutralna, że nie czuli się głupio w swojej obecności. Niemniej nie na tyle swobodnie, by nie czuć się skrępowanym na poszczególne tematy. Takie jak praca. Uznał, że sam nie będzie drążył tematu. Nie warto było, skoro nie mieli żadnej gwarancji tego, że ich kontakt powróci na stare tory. A i Al nie podjął się prawdopodobnie niewygodnego tematu. Szybko jednak dostrzegł świdrujące go spojrzenie, a wyczuwając naturalne zachowanie mężczyzny, nieświadomie sam powoli zaczął się rozluźniać. Robiąc pierwsze kroki w kierunku mieszkania czuł cholerny stres. Był spięty jak nigdy. Po przekroczeniu jego progu też nie czuł się najlepiej, szczególnie po tym, gdy ubrał się zdecydowanie nieodpowiednio do okazji. Po prawdzie Alfred miał rację. Odstawić się tak do kogoś, kto zaciągnął go do łóżka? Nie myślał wtedy zbyt irracjonalnie. Uniósł kąciki ust w lekceważącym uśmiechu. — Lepsze to niż chodziłbym w tym momencie połowie nagi — rzucił żartobliwie, wiedząc, że Alfred nie pogardziłby brakiem marynarki czy samej koszulki, pod którą dało się znaleźć przyjemnie zarysowany "sześciopak" — Dodatkowo masz niepowtarzalną okazję, aby pierwszy raz od bardzo dawna napatrzeć się na mój nieskazitelny wygląd — dorzucił do tego nieco narcystyczny żarcik, kierując w jego stronę całkiem pogodny wyraz twarzy. Ponieważ w głębi duszy dziękował mu za podobne żarty. Nie dało się całkowicie zapomnieć o przeszłości, a znając swoje położenie nie do końca wiedział, kiedy przekroczy barierę dobrego smaku. I miły, męski wieczorek zamieni się w gęstą i nieprzyjemną atmosferę. Ta myśl dusiła go tak samo upierdliwie co kolegę z naprzeciwka, dlatego upił kolejny łyk alkoholu, przepijając w ten sposób wszelakie zmartwienia. Parsknął zaraz krótkim, szczerym śmiechem słysząc jego kolejne słowa. No tak. W końcu komu chciałoby się dłużej myśleć nad torturami dla osoby spóźnionej? — I tak szacunek, ze udało Ci się wymyślić pierwszych pięć. Ja miałbym z tym spory problem — głównie dlatego, że nie szukał przewinień w tego typu zachowaniach. Wsłuchał się jednak w ściszaną muzykę, mrużąc przy tym charakterystycznie brwi. — Czy to album, który kiedyś dałem Ci w ramach urodzin? — lub jakiegokolwiek innego święta bądź okazji. Przez bardzo długi czas byli staromodni i lubili sprawiać sobie różne upominki. Pomimo rozłąki, Ryanne zawsze wspominał Castora w dniu jego czy swojego święta. Czasem jeszcze tylko pod prysznicem, przed snem albo podczas treningu. Kolacji, obiadu, śniadania. Kiedy tylko nie miał czym zająć myśli, wspomnienia z Al'em przychodziły piorunująco szybko. Czekał w spokoju. Spijając kolejny łyk ze szklaneczki. Przyglądając się jego rysom twarzy, fryzurze, ciemnym oczom. To, jak generalnie na przestrzeni tych dwóch lat zmienił się jego wygląd. Do momentu aż nie doczekał się odpowiedzi. Na co uniósł lekko kąciki ust w półgębkiem uśmiechu. — Rozumiem. Dobrze razem wyglądaliście, a ona chyba naprawdę Cię lubi. To byłoby w sumie na swój sposób urocze, gdyby w Twoim życiu pojawił się ktoś na stałe — zauważył, wcale nie złośliwie. Naprawdę cieszyłby się jego szczęściem. I byłby pełen w szoku, gdy u jego boku stałaby tak nieziemsko ładna kobieta. Umiejąca poskromić jego trudny charakter. Uspokoić lęki i w razie potrzeby wesprzeć w trudnych chwilach. Po chwili jednak uśmiechnął się szeroko, bawiąc się w dłoni swoją szklanką. Odwrócił od niego na chwilę spojrzenie, może trochę speszony tym, co powiedział. Nigdy nie był zbyt dobry w okazywaniu uczuć, ale najlepiej je wyrażał czynami i gestami. Jak na przykład w odnalezieniu perfekcyjnego, pieprzonego pierścionka, Który teraz zalegał gdzieś w szufladzie. — Pieprzysz głupoty — skwitował krótko, świdrując go jasnymi oczami. Owszem, Al mógł mieć swoje wady. Ale widział też sporo zalet, które według niego były naprawdę dobre — W każdym razie możemy wypić jej zdrowie, nie? — dodał, unosząc do góry szklankę z alkoholem. Nie czekał szczególnie długo, by z łagodnym wyrazem twarzy opróżnić ją do dna. Alkohol zawsze chłoną niczym gąbka. Po jego kolejnych słowach pokręcił krótko głową, odstawiając puste naczynie na szklany stolik. Który wiele widział i wiele przeżył. — Obecnie nie i nie planuję nikogo mieć — stwierdził obojętnie. Nie mówił jednak, że całkowicie odciął się od randkowania i innych rzeczy. Jednak po pewnym, hehe, incydencie i rozstaniu się z Amelią, bo właśnie tak miała na imię wybranka jego życia, nie potrafił związać się z nikim na dłużej. Uznał też, że samotność mu się przyda. Najwyżej na stare lata będzie zgredkowatym kawalerem. Poza tym... co to za miłość, skoro nawet nie mógł wyjawić prawdy dotyczącej swojego zawodu? Na kolejne zadane pytanie zastanowił się poważnie. Alfred miał rację, że nigdy nie miał z nimi problemu. Mógł przebierać w wielu i zdecydowanie pozwolić sobie na wybredność. Niemniej w jego fantazjach nigdy nie pojawiał się mężczyzna. Po spędzonej nocy z Castorem nie przespał się nigdy więcej z facetem, ale wiedział, że w jego organizmie na pewno zaszła jakaś zmiana. Bo często myślał o jednym, bardzo konkretnym ciele. Nie był to szczególnie dobry obraz, zważywszy na ilość alkoholu jaką wtedy razem wypili, ale czasem łapał się na myśli o jego ciele. Bo tylko te znał. No i zerkał na męskie tyłki, na czym też zaczął się powoli łapać. Tak samo na tym, że zdecydowanie za długo o tym myślał. — W sumie nie — przyznał w końcu, może nie do końca szczerze, ale to jeszcze nie był ten stan, w którym mógł mu powiedzieć, że w sumie halo, prawdopodobnie jestem krypto. To był niewygodny temat. Jednak jego rysy twarzy szybko złagodniały, czując jak pierwszy drink przyjemnie rozluźnia jego ciało, a wraz z nim czuł się coraz bardziej swobodnie — Racja. Zawsze było ich od cholery — zaśmiał się krótko, kątem oka spoglądając na jego zdrowy śmiech. Dawno go nie widział i śmiało mógł uznać, że zdecydowanie mu on pasował. — No nie mogłem się do niego dodzwonić w żaden sposób. Ale w sumie walić go. Fiut na następny dzień stwierdził, że w sumie zapomniał — parsknął cicho, w bezczelnym śmiechu, zdejmując z ramion marynarkę, aby móc przerzucić ją na oparcie fotela. Przynajmniej teraz wyglądał bardziej normalnie. — Czasem. Generalnie staram się rzucić, ale kiepsko mi to idzie — przyznał, wykrzywiając przy tym usta w lekkim grymasie, a także teatralnym bólu — A co, chciałbyś zajarać razem? — spytał, wymownie spoglądając na bibułkę, którą właśnie skręcał. Póki było przyjemnie, zamierzał korzystać z każdego rodzaju dóbr, które napotka tego wieczoru. Oczywiście nie chciał być też przyssawką do czyjegoś tytoniu, choć nie ukryje, że bardzo podobał mu się czekoladowy zapach, którym emanował mężczyzna. Była to nieodłączna, charakterystyczna część jego, której mu poniekąd brakowało. — W razie czego mam jakąś niedokończoną paczkę fajek w kurtce — dodał zaraz, automatycznie wskazując kciukiem gdzieś za siebie, nawet nie wiedząc czy właściwie, zdradzając się przy tym jak bardzo mu nie wychodziło rzucanie tego okropnego nałogu. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Sons of a Gun Czw Kwi 09, 2020 9:42 pm | |
| Lubił perełki. Zresztą, kto nie lubił otaczać się ładnymi i drogimi przedmiotami. Castor zawsze miał słabość do rzeczy nieprzeciętnych. Od różnego rodzaju alkoholi po ludzki charakter czy wygląd. Intrygowały go nietypowe szczegóły, drobne szczególiki, które wyłapywał na twarzach rozmówców czy w ich manierze poruszania się. Ludzie zbyt idealni go nudzili, tak jak przeciętny trunek. Jeśli dostrzegał coś, co później zaprząta mu myśli przez wiele długich godzin, zazwyczaj to sobie zabierał. Zabawne. Zabierał to sobie tak, jak zabrał ciało najlepszego przyjaciela. - Jestem u siebie - powiedział, jakby nie było to nader oczywiste. Nie sadził też, że jego ubiór jest wielce nieodpowiedni; ot, był ubrany luźno, swobodnie, może odsłaniając więcej bladej skóry niż ubrany w elegancką, czarną koszulkę Ryanne. Jego wieczorna stylizacja nie powinna też wprawić jego gościa w skrępowanie. Co innego, gdyby otworzył mu w samych spodniach, prezentując ładną linię otulonych smoczym cielskiem pleców, czy też przyjemne dla oka obojczyki, które zawsze uwydatniały się na jego szczupłym ciele. Teraz dobił do etapu, kiedy jego ciało osiągnęło chyba szczyt możliwości. Za szczeniaka był niemal przeraźliwie chudy, chociaż zawdzięczał to głównie rodzinnym genom. Teraz przybrał na wadze, rozbudował odrobinę mięśnie, ale mimo tego, trudno było nazwać go fanem spędzania ciężkich godzin na siłowni. - Twój nieskazitelny wygląd nie zasłoni podłego charakteru, kolego - rzucił nadal żartobliwie, nawet puszczając mu krótko oczko, na znak, by przypadkiem nie zaczął się spinać czy marudzić. Zresztą, temat zakończyli równie szybko jak zaczęli, Al nie miał więc zamiaru by dalej się nad nim rozwodzić. Skłamałby jednak mówiąc, że całkowicie darował sobie lustrowanie Rya spojrzeniem. Lubił jego wygląd. Czy w ubraniach, czy bez. Podobało mu się, jak uśmiecha się półgębkiem, albo stroszy brwi, kiedy nad czymś myśli. Kolor jego włosów zawsze przypominał mu wypalone słońcem zboże, a oczy były przepełnione wieloma, niewypowiedzianymi słowami. Mógłby z nich czytać wiele i długo, gdyby nadarzyła się taka okazja. - Hm? - Ciemnym spojrzeniem powiódł do sprzętu grającego, skupiając się przez chwilę na lecącej w tle piosence. Uniósł brew w nieznacznym zdziwieniu, orientując się, że faktycznie, Horan miał rację. - Tak. O ile dobrze pamiętam, na dwudzieste trzecie urodziny. Wyszedł kilka dni wcześniej, ale nie udało mi się go nigdzie dorwać - uśmiechnął się nieznacznie. Prócz alkoholi, tytoniu i męskich tyłków, był też fanem dobrej muzyki, szczególnie zespołów rockowych. - Słuchałem jej potem przez cały czas. Znam chyba każdy utwór na pamięć. Do tej pory chętnie do niej wracam. Zespół się rozpadł zanim nagrali coś więcej - dokończył, jakby miało to jakkolwiek interesować jego rozmówcę. Wolał też nie drążyć tematu, bo gdy podłapał temat, który bardzo go interesuje, jest w stanie wyrzucać z siebie monologi nieprzerwanie, dopóki ktoś nie zlituje się i nie zamknie mu czymś ust. Przynajmniej tak było kiedyś. - Lubi. Ale Viv też nie ma zamiaru widzieć we mnie partnera. Poza tym, przecież wiesz, że nie spiknąłbym się na stałe z kobietą. Aż tak wiele w ciągu tego czasu się nie zmieniło - przewrócił oczy z lekkim zmęczeniem. Niektórzy sądzili, że znajdowanie sobie drugiej połówki, będąc na miejscu Alfreda, było łatwiejsze od poszukiwań heteroseksualisty. Otóż, nie. Wcale tak nie było. Fizycznie pociągały go obie płcie, z mocniejszym skłanianiem się ku mężczyznom, jeśli jednak miałby być z kimś na stałe, zawsze byliby to mężczyźni. Kobiety często go drażniły, miały te swoje problemiki o byle co. Pragnęły też delikatności i czułości, której Castor nie potrafiłby im zapewnić. Rzucił uważne spojrzenie przyjacielowi i jedynie uniósł szklaneczkę, by wypić zdrowie omawianej kobiety. - Dlaczego? - rzucił, nim pomyślał, tym razem już skupiony na tytoniu i bibułce, którą z wolna oblizał na skraju, by szczelnie ją zawinąć. Dopiero prostując się, na powrót skupił przeszywające spojrzenie w twarzy drugiego, znając doskonale odpowiedź. Najwyraźniej, żaden z nich nie był facetem na medal. - Tak bywa. Nakop mu do dupy, niech się ogarnie - wzruszył ramieniem na wzmiankę o kumplu Fiucie, a następnie rzucił w kierunku Rya skręconego papierosa. - Skoro pytam, to oczywiste. Ale nie mam zamiaru namawiać Cię do złego, Panie Ułożony. A jeśli już musisz, pal coś dobrego - dodał, dźwigając ciało z fotela i skinieniem głowy dając mu znak, by poszedł za nim na taras. Nigdy nie palił w domu, więc koniecznością jakiegokolwiek posiadanego przez niego mieszkania był taras lub balkon. Miewał wyjątki; raz na jakiś czas zapalił w łóżku po naprawdę zajebistym seksie, albo kiedy był tak nabuzowany, że trudno było mu się uspokoić. Lubił ten moment wyjścia na papierosa, kiedy stał boso na zimnym podłożu i zaciągał się dymem, dając sobie chwilę na odpoczynek od wszystkich i wszystkiego. Dlatego i teraz, na dużym, niemal pustym tarasie, po prostu oparł się o ścianę, wsuwając drugiego, skręconego w międzyczasie papierosa, odpalając go i na nowo roznosząc w koło siebie czekoladowy aromat, zmieszany z mocnymi perfumami i namiastką niedawnego prysznica. - Kupiłem to mieszkanie dwa lata temu. Sprzedałem tamto stare, przy zamkniętym kinie, wziąłem kredyt i przeprowadziłem się tutaj. Miałem wrażenie, że tam było za głośno. Wszystko mnie dusiło - powiedział nagle, wydmuchując spomiędzy rozchylonych warg dym. Dusiło go. Dusiły go wspomnienia, które pragnął zakopać. Chyba nawet przed sobą nie lubił przyznawać się do tego, że uciekł stamtąd jak tchórz, bojąc się, że kiedyś znowu spotka na progu Horana. - Zmiany chyba nie są takie złe - dodał, wzruszając jedynie ramieniem i spoglądając na migoczące światła miasta. |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Sons of a Gun Wto Kwi 14, 2020 7:36 pm | |
| Skoro kwestię ubioru mieli zażegnaną, jakby to właśnie ten temat był najbardziej istotny, to śmiało mógł wykpić kwestię jego kolejnych słów. Zwykłym, krótkim prychnięcie, którym nie do końca chciał zgodzić się z jego słowami. Z drugiej strony nie miał dobrej linii obrony patrząc na przeszłość. Uznał, że jakkolwiek chciałby temu zaprzeczyć, a nawet pożartować, wypadłby na tym źle. Dlatego wolał to po prostu przemilczeć, nie chcąc zaczynać niewygodnego tematu. Mimo tego, że mieli nie wracać do wspomnień z tamtego dnia. Z drugiej strony sam złapał się na tym, że lubił obserwować jego sylwetkę. Dostrzegał to, w jaki sposób wlepia w niego ciemne tęczówki, a on równie chętnie odwzajemniał jego spojrzenie. Czasem skupiając się dłużej na samych oczach, a czasem na wystających obojczykach. Czasami, gdy akurat zerknął za siebie w stronę grającej wierzy, spojrzał również na odsłonięty bok, wędrując wzrokiem w kierunku pokaźnych tatuaży. On nigdy nie zdecydował się na żaden, choć niejednokrotnie rzucał luźno, że chciałby jeden mieć. Widocznie nie znalazł tego perfekcyjnego lub po prostu uznał, że zaburzy to jego idealny wygląd. W końcu wszyscy tak bardzo lubili z tego żartować, więc dlaczego miałby komuś odbierać zabawę? — Tak. Pamiętam, że rwałem włosy na głowie, aby dorwać ten album — zaśmiał się i choć częściowo nie mówił prawdy, to rzeczywiście starał się za wszelką cenę, aby mieć tą płytę i dać mu ją na urodziny, ciągnąc za odpowiednie sznurki i znajomości. Dodatkowo była to limitowana edycja z autografem zespołu, jakimś plakatem i z czymś, czego Horan na aktualny moment już nie pamiętał. Jak dobrze pamiętał, dodawany był jeszcze nieśmiertelnik z nazwą zespołu, a także i naszywką na kamizelkę lub jakiś plecak. Zespół z tego co wiedział rzeczywiście miał swoje złote pięć minut, ale dość szybko się rozpadł. Kolekcjonerzy z pewnością bardzo chcieli mieć zestaw, który sprawił Ryan swojemu (byłemu)przyjacielowi. — Jak znasz każdy utwór na pamięć, to możesz przyszpanować i zaśpiewać któryś. Wiem, że głos się Ciebie trzymał — zauważył, unosząc mu wyzywająco kącik ust do góry. Pamiętał jak lubił grać na gitarze, a też bardzo często lubił podśpiewywać utwory, które aktualnie grywał. Niegdyś bardzo często to robił przy nim, praktycznie za każdym razem gdy wpadła. A on niesamowicie relaksował się jego płynną grą i miękkim, aksamitnym głosem. Który na co dzień nie potrafił taki być. Dodatkowo temat muzyki może nie był dla niego tak bardzo znany, ale lubił słuchać na ten temat z jego ust. Szczególnie, gdy widział, że ogarnia go zdrowa pasja i niepohamowana zajawka. Cieszył się, że czasem dzięki swojej pracy musiał wiedzieć nieco więcej niż przeciętny człowiek, a także miał wyjątkowo elastyczny i giętki język, przez co łatwo było mu się wbić w tematy, o których czasem nie miał żadnej wiedzy. — No wiem. Miłość podobno nie wybiera, nie? Nie twierdzę, że masz wiązać się z nią na stałe, a po prostu ładnie ze sobą wyglądaliście. To wszystko. Ale skoro razem nie chcecie być ze sobą, to w porządku. Skoro tak wam wygodnie — odpowiedział dosyć spokojnie i neutralnie, kompletnie nie przejmując się tym, że mężczyzna dopowiedział sobie o wiele więcej niż musiał. Nie uważał, że bycie z mężczyzną było złe. To, że on nie widział siebie w takim związku, nie znaczy, że nie popierał innych. Castor doskonale powinien to wiedzieć, zważywszy, że za dzieciaka nie raz, nie dwa chodził z nim na te zjebane marsze, na które mniej lub bardziej regularnie go zaciągał. — A to coś złego? — spytał nim zdążył wypić szklankę do dna, jednak nie drążył dalej tematu, jeśli mężczyzna tego nie zrobił. Prawdą było, że Alfred nie wiedział wszystkiego. I nawet jeśli Horan wydawał się być idealny, to wbrew pozorom daleko mu było do takiej idealności. Szczególnie teraz, po tej długiej przerwie — Minęła mi chęć na ustatkowanie się — jednak dokończył po krótkiej przerwie. Prawdą było, że stracił dziewczynę, z którą chciał się ustatkować, a po tamtej nocy cały czas miał w głowie niepoukładany mętlik, za który ciężko było mu się wziąć. Zdecydowanie przydałby mu się jakiś psycholog, który pomoże ogarnąć jego seksualność. Na wzmiankę o nakopaniu postanowił kulturalnie przemilczeć, a odnośnie fajek wzruszył jedynie ramionami, łapiąc idealnie skręcony tytoń. Parsknął zaraz krótko, kręcąc jedynie głową, słysząc kolejne stwierdzenie o Panie Idealnym. Czuł, że dzisiejszego wieczoru Alfred będzie lubił go tym gnębić. Wstał za kolegą, wychodząc z nim bosko na zimną posadzkę balkonu. Do kieszeni od spodni sięgnął po zapalniczkę, którą zawsze miał przy sobie. Odpalił papierosa, zaciągając się miłym aromatem czekolady, uśmiechając się do siebie pod nosem. Tak, on też bardzo lubił ten moment. Wsparł się ramionami o barierkę balkonu, tyłem do Castora, może trochę niebezpiecznie wychylając się w przód, aby spojrzeć w dół. Było zajebiście wysoko, ale mężczyzna nigdy nie miał żadnego lęku.. Prawdę mówiąc lubił wysokość i czuł się przy niej naprawdę dobrze. Zawsze stwierdzał, że wszelakie sporty ekstremalne są dla niego, bo rzadko kiedy czuł lęk. Raczej skupiał się na adrenalinie, która przyjemnie podnosiła mu ciśnienie. Czasem miał wrażenie, że dzięki niej tak uparcie szedł na przód w stronę swojego życia, nieważne jak bardzo spierdolone mogło ono być. Zaciągnął się jeszcze raz, tym razem nieprzyjemnie marszcząc brwi. Czego mężczyzna już nie widział. Z wyjątkową uwagą wysłuchał jego nagłego, niepotrzebnego bełkotu. Nie rozumiał czemu musiał mu to mówić teraz. Kiedy udało im się w miarę rozluźnić i tak sprawnie omijali niewygodny temat. Może intuicyjnie Alfred chciał pociągnąć za te sznurki? Sprawić, aby jednak trochę na siebie pokrzyczeli. Albo porozmawiali. Jednak czy rzeczywiście było tu o czym rozmawiać? — Dwa lata temu, co? — powiedział dość obojętnie, zaciągając się kolejny raz, tym razem dużo mocniej, czując wyraźne, płonące uczucie w swoich płucach na obecność niechcianego dymu — Chyba chcesz o tym pogadać, mm? Skoro już wspominasz o tym, że Cię dusiło — zaczął powoli, może trochę oschle, nieszczególnie chcąc panować nad swoją barwą głosu. A może powinien, jeśli tym razem on coś opacznie zrozumiał. Z drugiej strony ten syf prędzej czy później i tak wypłynie, więc chyba wygodniej dla nich było to rozwiązać tu i teraz. I faktycznie. Przez te 15 minut, które się spóźnił rzeczywiście mogło stać się całkiem wiele. — Skoro Ci dobrze z tą zmiana, to najwyraźniej nie — przyznał, dopalając prędko do końca papierosa, a kiepa wyrzucił przez balkon, najwyraźniej nieszczególnie przyjmując się środowiskiem lub czymkolwiek innym. Tym samym odwrócił się do mężczyzny przodem, posyłając mu łagodny uśmiech, niemniej jego oczy już do takich łagodnych nie należały. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Sons of a Gun Wto Kwi 14, 2020 8:58 pm | |
| Nim wyszli na balkon, wzmianka o śpiewaniu sprawiła, że roześmiał się swobodnie, odruchowo rzucając przeciągłe spojrzenie na ustawione nieopodal gitary. Kiedyś grywał często, w liceum należał nawet do niszowego, mocno kulawego zespołu rockowego o wdzięcznej nazwie Dead Roses. Głównie grał na elektryku i basie, czasami śpiewał, chociaż wokal wolał zostawiać komuś, kto zna się na tym bardziej niż on. Gdy jednak był w swoich czterech ścianach, był człowiekiem orkiestrą, podłapującym każdą zasłyszaną melodię i bez jakiegokolwiek wstydu dając prywatne koncerty Horanowi czy też innym znajomym, którzy akurat do niego wpadali. - Dawno tego nie robiłem - odpowiedział jedynie, chociaż jego uśmiech sugerował, że kto wie, może po kolejnej szklaneczce trunku najdzie go ochota by coś tam z siebie wyrzucić. Póki co, ważniejszy był papieros i pociągnięcie jakkolwiek tego spotkania, by oboje wspólnie mogli uznać je za chociaż trochę udane. By tak właśnie miało być, postanowił nie drążyć tematu związków. Wiedział co chciał wiedzieć, Ryanne chyba też, a sentymentalne pieprzenie nigdy szczególnie im nie wychodziło. Nie te charaktery. Może gdyby Al był typem przesadnej cioty, płakałby nad swoim losem singla, romantycznie szukając księcia z bajki i marząc o idealnej randce. Ale nie był i przelotne ruchanie zdecydowanie mu wystarczyło, a rozdrabnianie się na temat związków zaczynało go nudzić. Patrzył więc teraz na plecy towarzysza, pozwalając sobie na przesunięcie ciemnym spojrzeniem po jego wychylonej sylwetce. Chciałby powiedzieć, że Horan był taki, jakim go zapamiętał, jednak coś mocno mu nie pasowało. Coś się zmieniło i zgrzytało, sprawiając, że po prostu grali starych znajomych, podczas gdy Castor czuł, jak bardzo obcy zaczęli dla siebie być. Jakby wpuścił do mieszkania przypadkową osobę, którą znał jedynie z widzenia. Trudno mu było się w tym odnaleźć, pamiętając o tym, by trzymać swój charakter w ryzach i by nie zrobić czegoś głupiego. Dość smutna prawda przemknęła mu przez głowę, że najpewniej ich odbudowywanie relacji zakończy się na tym jednym spotkaniu - nie mieli już z czego odbudowywać przeszłości i szczerze? Chyba żaden nie miał na to ochoty. Tak, jakby robili to z jakiegoś grzecznościowego, wymuszonego przymusu. Obrócił papierosa w palcach, paląc wolniej niż rozmówca. Czuł, jak przeraźliwe zimno kłuje go w stopy, prześlizguje się po łydkach w górę i kończy gdzieś w brzuchu mocnym, nieprzyjemnym uściskiem. Jeszcze gwałtowniejszym, gdy uzmysłowił sobie, że swobodna gadanina została odebrana w sposób mocno niesprzyjający rozmowie. Uniósł brew, nieco zaskoczony jego słowami, wsuwając filtr pomiędzy wargi. Przez dłuższy moment milczał, wpatrując się w migoczące światła miasta, przyjmując oschły, mniej przyjacielski ton. Poczuł się zirytowany, więc i przez jego twarz przebiegł grymas, gdy wypuszczał nozdrzami dym. - Nie. Nie chcę o niczym rozmawiać - powiedział w końcu, wygodniej opierając plecy na zimnym murze budynku z czerwonej, starej cegły. - Po prostu sądziłem, że może Cię to zainteresuje. Równie dobrze możemy rozmawiać o pogodzie albo wakacyjnych planach - ton jego głosu także przybrał na odruchowej, obronnej ostrości. - Nie doszukuj się ukrytego przekazu tam, gdzie go nie ma - dodał jedynie, w końcu przenosząc spojrzenie na twarz Horana, kiedy obrócił się przodem do niego. Skupił się na jego oczach, zupełnie innych niż łagodny uśmiech i w tej samej chwili Al wiedział już, co mu nie pasowało. Nie ufał mu. Dwa lata temu mógłby oddać za niego życie. Ba, powierzyłby jemu swoje własne. Czułby się przy nim dobrze, swobodnie, na odpowiednim miejscu. Czytałby z niego jak z książki, każdy uśmiech i rzucone przelotnie spojrzenie. Teraz widział tylko przystojnego gościa, który wbijał w niego mało sympatyczne spojrzenie. Dokończył palić, nie spuszczając z niego wzroku, wyrzucając niedopałek za tarasową barierkę. Odepchnął się od ściany, wsuwając jedną z dłoni do kieszeni spodni, unosząc powściągliwie kącik ust. - To najlepsza zmiana jaka mnie w życiu spotkała - przyznał, odwracając się nieco lekceważąco, by wejść ponownie do mieszkania, zimne kroki kierując do barku z zamiarem napełnienia na nowo pustych szklanek. Wycofał się, uznając to za najlepszą taktykę. Postawił niechcący krok na zbyt kruchym lodzie sprawiając, że coraz bardziej miał ochotę na solidną dawkę alkoholu w krwi. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Sons of a Gun | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |