|
| Melodia o Demonie znikąd. | |
| Autor | Wiadomość |
---|
VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Melodia o Demonie znikąd. Sro Kwi 22, 2020 12:54 pm | |
| F e n r i s _V i d a l Czarodziej | 175cm | Jasne, niemal białe włosy | Bursztynowe oczy | Były doradca króla Foltesta, poszukiwany od czasu rozpoczęcia polowań na czarodziejów | Zaznajomiony ze sztuką alchemii i polimorfii, doskonale włada żywiołem ziemi | Swojego czasu wykładał w Ban Ard, szybko jednak porzucił zajęcie odesłany przez radę na dwór króla Foltesta | Inteligentny, pewny siebie, szczery | Ma słabość do luksusu, przepychu i dobrego wina z Toussaint. R a g n a r Wiedźmin | 190cm | Kasztanowe włosy, krótko ścięte i ogolone po bokach | "Kocie", zielone oczy | W zabijaniu potworów zmaga się przez dobre - o dziwo - 20 lat. Niemile widziany w niektórych częściach kontynentu. Inteligentny i rządny wiedzy nad tym, co nieosiągalne | Dziecko Niespodzianka, całkiem nieźle poradził sobie z mutacją | Zna się na ziołach i dobrze radzi sobie w alchemii. Bezbłędnie włada stalą i srebrem - dwoma mieczami, z którymi nie rozstaje się nawet o krok | Niepoprawny optymista, pewny siebie, nie lubiący się przywiązywać | Lubuje się we wszystkim co na dłuższą metę przykuło jego uwagę
Ostatnio zmieniony przez Venceslaus dnia Czw Kwi 23, 2020 5:23 pm, w całości zmieniany 2 razy |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. Sro Kwi 22, 2020 2:26 pm | |
| Przybywam cicho, mając władze nad czasem. Nie wymazuje długów, zawsze wracam po zapłatę. Spełniam marzenia ludzi, daje im to czego pragną. Lecz pamiętać musisz jedno, niczego nie ma za darmo.
Szklany Człowiek. Możesz nazywać mnie Dżinem. Ten, kto poznał prawdziwe imię, od dawna nie żyje. Od dawna gryzie ziemię, smaży się w piekle. Bo przecież sprzedał duszę, za przeklęte życzenie.
Kolej na Ciebie. Przyjdę pod osłoną nocy. Zaskoczę Cię uśmiechem, poklepie, posłodze. W końcu będziesz prosił bym udzielił Ci pomocy. Będę Twoim cieniem, który pogrąży cię w ciemności.
Liczko mam gładkie i mowę kwiecistą. Czarci ten pomiot z naturą nieczystą. Życzenie Twe spełnię zawsze z ochotą. Dam Ci brylanty, srebro i złoto.
Nigdy w życiu nie kupisz mojej godności. Prędzej spotkasz mnie na księżycu. Nie ma rzeczy nie możliwych, wypowiedz tylko życzenia.
Możesz być bogaty, być szybki jak wiatr. Nigdy nie być głodnym, mieć karafkę bez dna. Niech rozpocznie się gra na zasadach O'dima.
Ma mnie każdy lecz nie każdy lubi, potrafisz uwierzyć? Możesz dotknąć mnie, zobaczyć, lecz nie zdołasz uderzyć. Bawię dziecko, smucę starca i cieszę dziewczę urocze. Kiedy płaczesz ja szlocham, gdy się śmiejesz, chichocze.
Czym jestem?
Lecz kiedyś przyjdę odebrać swe długi. Skończą się śmiechy, serdeczność, przysługi. W pęta Cię wezmę, zabiorę bogactwo. Byś cierpiał katusze, aż gwiazdy zgasną.
Ostatnie słowa, które słyszał. Tuż przed tym jak okrutnie spotkał się z potężną rzeczywistością. Niechciany, głęboki głos upierdliwie grał w psychopatycznej pętli. Sprawiając, że nie mógł wyrwać się z głębokiego snu. Czuł paraliż ciała. Miał świadomość tego, że umierał. Choć wiedział, że umrzeć jeszcze nie mógł. Trwał w cierpiącej chwili, słysząc upierdliwą barwę głosu. Wiedział, kim był. Wiedział kim jest. Dlatego musiał umrzeć. A umierać wcale nie chciał.
To nie była zwykła podróż. Oczywiście, pierwotnie tak miało być. Gdy brakowało pracy w jednej wiosce, szedł do kolejnej z nadzieją, że tam zdobędzie trochę grosza. Był Wiedźminem z cechu Wilka. Była również wczesna wiosna, więc noce wciąż bywały chłodne. Dlatego gonił za zleceniami, mniej lub bardziej niebezpiecznymi, starając się zdobyć małe co nie co na kolejną zimę. Jego wiernym towarzystwem był koń, z którym wygodniej zwiedzał poszczególne zakamarki świata. Pomimo swojej nadludzkiej siły, przyjemnie czasem było odciążyć barki. Tym bardziej, że bardzo często chodził w ciężkiej zbroi. Nie markowała mu ruchów i mógł poruszać się w niej swobodnie - innej opcji nie przewidywał. Mimo to nieraz musiał wymieniać kobyłę, ponieważ nigdy nie należał do osoby nader ostrożnej. Konie ginęły przy masywniejszych starciach z bestiami. Z cichym żalem w sercu, choć z czasem przestał przywiązywać do nich swoje wiedzminskie serce. Dlatego każdego konia nazywał tak samo, nie chcąc honorować ich nowym imieniem. Brak oryginalności z pewnością było nieodmienną jego cechą. Jednak czy aby na pewno? Chociaż nawet jeśli nie lubił się wyróżniać, to i tak zawsze był w centrum uwagi. Profesja, z którą przyszło mu żyć skutecznie mu to utrudniała. Dodatkowo ciekawości światem spowodowała, że nie potrafił być całkowicie bezstronny, nawet jeśli było to od niego wymagane. Dlatego przychodząc do nowej wioski i zasiadając w pobliskiej karczmie czuł niechciane spojrzenia i liczne wyzwiska, które zostały rzucane pod nosem. Z nadzieją, że nie usłyszy. Tylko jego wiedźmiński słuch chciał słyszeć wszystko, o czym ludzie ukradkiem szeptali. Szczególnie o potworach z okolicy. Jednak nie wszyscy tacy byli. To była zdecydowana mniejszość i bardzo rzadko ją spotykał. Nie mówił tu o nie ludziach. Chociaż lata temu miał przyjemność okazję spotkać bardzo intrygującą personę. Tajemniczy, elokwętny i chętny do pomocy. Wystawiał na pokuszenie, a jego młodociany umysł chciał zaczerpnąć trochę świata. Poznać smak innej mocy. Zapragnąć być kimś więcej niż tylko zwyczajnym wiedźminem. Pragnął niewiele, ale konkretnie. Gdyby tylko wiedział jakie to będą miały skutki w pieprzonej przyszłości. Ciekawości nie potrafił powstrzymać. Niestety wkrótce miał się o tym przekonać jak naiwnie podążał za czymś, co tylko doprowadziło go do niechybnej zguby.
Leżał nieprzytomny. Zakrwawiony, z wieloma ranami. Ubranie brudne i poszarpane jakby miał okazję spotkać się z prawdziwym huraganem. Zapewne zakrwawione w poszczególnych miejscach. Liczne sińce na ciele najprawdopodobniej oznaczały nieprzyjemną bitwę z istotą nadludzką. Nie były to jednak obrażenia spowodowane przez utopca czy jakiegoś ghula. Upiór też nie wchodził w grę, chociaż to był bardziej prawdopodobny scenariusz. Tak po prawdzie ciężko stwierdzić, z czym do czynienia miał dojrzały Wiedźmin. Jednakże najbardziej charakterystyczną ranę można było dostrzec na jego twarzy. Ktoś szczególnie starał się wydłużyć jego i tak paskudny uśmiech. Zęby miał lekko zżółknięte, ale nie popsute. Wyraźnie krwawił z lewego policzka, a on leżał w jakimś bagnie w Velen, całkiem niedaleko Novigradu. Zmoczony i zmarznięty powoli czekał na swój koniec. Wraz ze znakiem na czole, który dopiero co zwiastował początek jego kłopotów. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. Czw Kwi 23, 2020 9:00 pm | |
| Koła starego, rozpadającego się wody sunęły po piaszczystej dróżce, pędząc z zawrotną szybkością. Kopyta zmęczonego konia wznosiły w powietrze kłęby kurzu, gdy bat smagał lśniące cielsko, zmuszając go do wyiskania z siebie trochę więcej mocy, roznosząc w koło rżenie i fukanie mokrego nosa. Musiał się śpieszyć. Musiał czym prędzej dotrzeć do medyka, nim będzie za późno. - Szybciej. Szybciej, mówię! - Męski głos ponaglił energicznie klacz. Jeszcze trochę. Odrobina i może uda się uratować życie, które teraz walczyło silnie na drewnianej przyczepce pełnej siana i paszy dla świń.
Moe był zwykłym wieśniakiem. Dobry kowal, pracowity mężczyzna o zmęczonym spojrzeniu i długiej, szarej brodzie, często ubabranej resztkami pitnego miodu lub piwa. Mieszkał w małej wiosce niedaleko Velen, choć nie znajdowała się ona ani po drodze do miasta, ani w łatwym do trafienia miejscu. Bliżej bagien i mokradeł, nieprzyjemnych lasów, które skutecznie odstraszały przypadkowych turystów. Żyło mu się dobrze. Ani on, ani inni mieszkańcy nie mogli narzekać na swój los. Plony były żyzne, zwierzęta pasły się jak nigdy, nawet utopce i inne diabelstwa trzymały się od nich z daleka, odstraszane magiczną mocą, jaka osiadła niedaleko wioski, mając ich w swojej opiece. Może było trochę nudno, myślał czasami Moe, kiedy siedział na ganku domu i palił skręconą fajkę. Rozrywki wciąż te same, twarze również, a rozrywką była mała karczemka, którą prowadziła Esther, jego najstarsza córka. Ale nuda, dumał dalej, kiwając lekko głową, nuda była lepsza od śmierci, jaka by ich czekała, gdyby nie nagłe zjawienie się pewnego młodego czarownika, zagonionego tu przez kroczące wojska, pragnące śmierci wszystkiego co nieludzka i inne. Nawet, jeśli inność oznaczała pomoc ubogim i potrzebującym. Nigdy nie dopytywał, dlaczego Fenris zatrzymał się właśnie tutaj. Mieszkał tuż za wioską, w małym domku, chociaż raz, mógłby przysiąc, widział z progu jak w środku wije się ogromna, bogata przestrzeń, piękniejsza niż na królewskich dworach. Czary? Może czary. Ale pytać? Nie pytał, nie chcąc urazić jego osoby. Żyli w miłej symbiozie; ukrywali go w zamian za pomoc przy chorych lub gdy susze nawiedzały ich pola kilka tygodni z rzędu. Pomagał im, chociaż nigdy nie pałał chęcią większej rozmowy czy wypicia kufla piwa w karczmie. Był samotnikiem, trochę jak Moe, który po śmierci żony, skupiał się tylko na wykuwaniu broni. Więc go rozumiał i za język nie ciągnął. Tylko czasami widział białego jak śnieg kota, który krąży między domami cicho jak noc. Teraz, zataczając koło przy skromny domu niedaleko wioski, ponownie ujrzał białe, puchate zwierze, wylegujące się na słońcu. Koń zatrzymał się gwałtownie, niemal stając dęba, a Moe, zarzekając się, że już nigdy nie będzie narzekał na nudę, zeskoczył z wozu, obchodząc go i ściągając cienką płachtę, by odsłonić rannego mężczyznę. - Znalazłem go na bagnach, kiedy wracałem - powiedział gorączkowo. Kot uniósł wolno łeb, skupiając zaciekawione, niemal złote spojrzenie w wieśniaku. Czekał. - Bardzo krwawi, ma okropne rany, ledwo zipie - Moe nie mógłby zostawić kogokolwiek na pastwę losu, Fenris podejrzewał, że nawet najgorszego wroga próbowałby przywrócić do życia. Mag czasami dziwił się jego sentymentowi, naiwnemu dobru, które się w nim tliło. Kocie oczy wgapiały się długo w oddychającego szybko mężczyznę. W końcu z gracją wskoczył na wóz, balansując na drewnianej rampie, spoglądając na obraz nędzy i rozpaczy, rozłożony na mokrym sianie. Jego ogon, długi i puszysty, smagnął raz w powietrzu, a spojrzenie spoczęło na znaku widniejącym na czole ofiary. Kowal tylko dwa razy widział przemianę maga, wliczając dokładnie ten, w którym kot zeskoczył z wozu, przybierając postać smukłego, młodego mężczyzny o włosach jak śnieg. Jego oczy były ciekawe, spokojne a sylwetka prosta jak u książąt dworskich. Jego gesty były wyważone iż miało się wrażenie, że czarodziej stojący przed nim, był wysłannikiem samej Melitele. - Zanieś go do środka - nakazał łagodnym, melodyjnym głosem, szybko podążając w stronę drewnianych drzwi chaty. Moe cieszył się, że sam był rosły i silny, bo udźwignięcie tego byczego cielska, w innych okolicznościach wcale nie byłoby takie łatwe.
Fenris spotkał w swoim życiu kilku wiedźminów z różnych szkół. Działo się to zazwyczaj na dworach lub w centrum większego miasta, gdzie błądzili w nadziei na dobry zarobek. Lepszy, niż u nędznych wieśniaków, którym ledwo starczyło grosza na przeżycie. Nie przeszkadzali mu. Ich fach był wymierający, więc spotkanie wiedźmina bywało intrygujące samo w sobie, szczególnie, gdy mógł zamienić z nimi kilka słów. Odkąd jednak zmuszony był opuścić Temerię, na jego drodze nie pojawił się żaden odmieniec tego pokroju. Z wyjątkiem tego, który jeszcze kilka godzin wcześniej wykrwawiał się na jego łóżku. Rozebrał go z poniszczonej zbroi i umył, odkażając pobieżne rany. Pomógł mu też zasnąć spokojnie, za sprawą magii oczyszczając mętlik w głowie i uczucie bólu. Siedząc na wygodnym krześle, palcami sunął po masywnym ciele, zatrzymując się dłużej tam, gdzie rany były najgłębsze. Otulał wtedy skórę gorącem, a następnie zakładał opatrunki. Wraz z wodą, zszedł bród i większość zeschniętej krwi, ozdabiającą twarz wiedźmina. Odsłoniła też całkowicie brzydką ranę, ciągnącą się od kącika ust po górę policzka, odsłaniając rząd zębów pod spodem. Ta zajęła mu najwięcej czasu. W ciszy zszywał ją skrupulatnie, pochylając się nad twarzą o mocnych rysach, teraz pogrążonej w głębokim śnie. Sunąc narzędziem i palcami, krok po kroku scalał skórę, przytulał do siebie rozłączone tkanki, zagryzając odrobinę dolną wargę. Gdy skończył, nałożył maść i kolejny opatrunek, zdając sobie sprawę, że nawet szybka regeneracja wiedźminów i magia nie są w stanie całkowicie sobie z tym poradzić. Cuda nie istniały, a blizna już na zawsze będzie ozdabiać wędrującego mężczyznę. Dopiero gdy upewnił się, że mężczyźnie nie zagraża już niebezpieczeństwo, przeniósł go na czyste łóżko, tracąc przy tym więcej sił niż przypuszczał. I tam też, po obmyciu dłoni z krwi i brudu, zainteresował się znakiem widniejącym na czole, które wcześniej przykuło jego uwagę. Zbliżył do niej palce i zatrzymał dłoń, gdy poczuł na opuszkach mocny prąd, jak ostrzegawcze porażenie. Zacisnął pięść, uciekając palcami. Zmarszczył brwi i spróbował ponownie, z tym samym skutkiem odrzucenia jego dotyku. Dochodziła północ i był już zbyt zmęczony, by spróbować po raz trzeci.
Fenris doglądał mężczyzny przez dwa dni. Za każdym razem, gdy poczuł, jak wolno bijące serce minimalnie przyśpiesza, zaburzając magiczną aurę, podchodził, pochylał się i kładąc ciepłą dłoń na jego klatce piersiowej, szeptał formułę w starym języku, usypiając go ponownie. Dopiero drugiego dnia wieczorem, czując jak ciało wiedźmina drga, jedynie uniósł złote oczy znad czytanej księgi, obrzucając go spokojnym spojrzeniem. - Staraj się nie nadwyrężać. I nie mówić za wiele. Rana może się otworzyć - poinstruował.- Zrobiłem co w mojej mocy, reszta zależy od Ciebie - dodał jedynie, zamykając księgę i obracając ciało w kierunku budzącego się mężczyzny. Oparł spokojnie dłonie na kolanach, splatając je ze sobą. Oczy utkwione miał w jego twarzy, cierpliwe i zaciekawione. - Zjedz coś i odpocznij - skinął jedynie głową na zastawiony stoli, pełen potraw oraz napitku. |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. Pią Kwi 24, 2020 12:03 am | |
| Ciężko było mu wrócić do jakichkolwiek wspomnień. To, co mogło się stać i wydarzyć. Przez bardzo długi moment miał wrażenie, że tylko i wyłącznie jego czas stanął w miejscu, a pamięć obrosła w nieprzyjemną amnezję. Nie czuł prawie niczego. Powiewu wiatru, zapachu stęchlizny, słonej wody, warkotu Topielca, wilgoci w powietrzu, zapachu ziół czy ewentualnych kwiatów. Obrażeń, które miał na ciele, siniaków, ubrania — nic, co dałoby mu pewność tego, że nie umierał. Natomiast czuł wyraźnie zdrętwienie na całym, sparaliżowanym ciele. Nie mógł otworzyć oczu, ani poruszać palcem. Odezwać się, nawet jeśli z drżącej krtani chciał wydobyć się niekompletny strumień głosu. To, jak chłód oblepiał ranne ciało. Niechciane zimno stopniowo przebiegało przez męską, wyniszczoną walką sylwetkę. Od czubków palców w rozdartych butach. Przez ranne, prawdopodobnie połamane nogi do skaleczonych bioder. Aż po poharataną klatkę piersiową. Ten, kto poznał prawdziwe imię, od dawna nie żyje. Podświadomie wiedział, że był częściowo nieprzytomny. Częściowo, ponieważ kompletnie nie wiedział, w jaki sposób miał opisać uczucie, które go ogarnęło. Czy to zemsta? Ostrzeżenie? A może rzeczywiście w ten podły sposób zbliżał się do swojej śmierci. Nie zdziwiłoby go to, gdyby ktoś, kto nie chciał zdradzić swej postaci, pragnął na sam koniec trochę poznęcać się nad ciekawskim Wiedźminem. Wiele razy ocierał się o Mrocznego Żniwiarza. Od dnia swoich narodzin, gdzie marny los nienarodzonego dzieciątka już z góry był przesądzony. Trzy etapy mutacji — pierwsze zwycięstwo. Później było tego wiele więcej. Jednakowoż różniło się to od aktualnego momentu. Nie sądził też, że melodia, która ciągle grała mu w umyśle, celowo podkreślająca niektóre zwrotki, zaćmiewająca wszelakie zmysły czucia, była przypadkowa. Przyjdę pod osłoną nocy. Zaskoczę Cię uśmiechem. Będę Twoim cieniem, który pogrąży Cię w ciemności. Będziesz mój. Nie bał się. Strach był jednym z uczuciem, który od dawien dawna mu nie towarzyszył. Czasem, nawet częściej adrenalina wyraźnie dawała mu we znaki. Nie miał jednak nic, co mógłby stracić. Do niczego się nie przywiązywał, może z wyjątkiem swojego życia. Z którego, jak na nie Wiedźmina przystało, czerpał pełnymi garściami. Bo wbrew szerzącej się pogardy i ginącej profesji lubił nim być. Zlecenia, które przyjmował nie zawsze były łatwe — i to właśnie do nich najchętniej lgnął, nawet jeśli wynagrodzenie nie należało do zadowalających, a on bezproblemowo mógł zginąć. Właśnie dlatego dużo osób potrafiło się go obawiać. Był na tyle nieobliczalny i tak bardzo był ciekaw życia, że nie zważał na konsekwencje podejmowanych czynów. Teraz jednak, kiedy uda mu się przetrwać ten okrutnie dłużący się czas, będzie musiał to zmienić. Choć zbyt oczywiste było to, że raczej groźba, która została rzucona w jego kierunku nijak zmieni podejście odważnego głupca.
Został przetransportowany. Podświadomie wiedział, że był wieziony na czyimś wozie. A może to tylko świadomy wytwór jego chorej wyobraźni? Starał się walczyć z magiczną barierą, która została umiejscowiona w jego głowie i ograniczała zmysły czucia — stąd świadomość tego, że ktoś próbował go ratować. Opornie mu to szło, głównie przez powtarzającą się melodię w niespokojnym umyśle, zapewne celowo zastosowana. Równie dobrze nieznajomy mógł wieźć już jego zwłoki lub dać go całkiem żywego dla tych, którzy go nienawidzili. Podejrzewał, że byli i tacy, gdzie chętnie zapłaciliby za jego żywą, a nawet i martwą głowę. W końcu nie wiedział, do kogo wiózł go podstarzały wieśniak. Owszem, do jego uszu docierał niezrozumiały, głośny bełkot. Ciężko powiedzieć, czy aby na pewno były to słowa. Nic nie rozumiał i nawet nie wiedział, ile prawdy do siebie dopuszczał. I z kim tak naprawdę rozmawiał? Z medykiem, czarodziejem, z rycerzem Cesarstwa Nilfgaaru? Dlaczego miał tą melodię? I czemu nie umierał choć wyraźnie czuł, że koniec był bliski. Czym jestem, Wiedźminie? To było ostanie co usłyszał przed uspokajającym zaklęciem. Brak jakiejkolwiek melodii, która była śpiewana przez głęboką, niepokojącą barwę głosu. Tylko czysty, spokojny głos. Tym samym całkowicie stracił świadomość nad rzeczywistością. Nie wiedział, czy wraz ze słowami, które usłyszał nastał jego niechybny koniec. Czy może rzeczywiście ktoś był wstanie pomóc Wiedźminowi wyjść z podłego stanu, w którym znalazł się na własne życzenie. Już wkrótce miał się o tym przekonać.
Minęły dwa, długie dni. Wykańczające nie tylko dla czarodzieja, ale i dla Wiedźmina, który przez cały ten czas silnie walczył. Z nieprzyjemnymi myślami, które go nawiedzały. Głosem i osobą, którą chciał za wszelką cenę zdemaskować. Oraz ranami jakie przysporzył sobie podczas nieznanego nikomu starcia. Nie był słaby, więc nie mógł poddać się tak łatwo. Nie mógł tak łatwo ulec — wtedy cały swój początkowy trud nie miałby żadnego znaczenia. I choć liczne rany na ciele wskazywały na to, że mógł nie przeżyć nocy, to ku (oby pozytywnemu) zaskoczeniu radził sobie wcale nie najgorzej. Aczkolwiek dużo czasu minie do tego aż powróci do pełni swoich sił. O ile w ogóle. Ta pobudka nie należała do przyjemnych. W głowie miał zimną pustkę, z którą nie znosił się budzić. Wraz z nią nadszedł narastający ból — gdy tylko drgnął czuł jak każda możliwa rana płonie na jego szorstkiej skórze. Było jednak miękkie łóżko i całkiem przyjemny zapach, który otulił jego zmysły węchu. W tym momencie naprawdę cieszył się z tego, że dosłownie czuł cokolwiek. A wraz z tą myślą udało mu się usłyszeć słowa. Pełne, aksamitne zdanie otulił wrażliwy słuch. Może w tym przypadku nawet nadwrażliwy. Do ostrożnie uchylonych powiek, zalepione ropą przy samych kącikach, uderzyło go ostre i zarazem bolące światło, przez co był zmuszony do uniesienia jednej ręki, aby w jakikolwiek sposób zasłonić nieprzyjemne uczucie. I to był błąd. Od razu syknął, uderzony falą gorączkowego bólu, który wyczuł przy samych żebrach. Z pewnością i je miał połamane. Dopiero przy wydaniu krótkiego odgłosu wyczuł, że i jego policzek uległ delikatnej zmianie. Odruchowo językiem zbadał długość rany, co nie należało do nazbyt mądrego posunięcia. Rękę szybko opuścił na jedwabną pościel, a mlaszcząc parę razy wziął się na odwagę zaczerpnięcia przez nos głębszego wdechu. Zdecydowanie musiał powiedzieć cokolwiek. — Gdzie jestem? — pierwsze, bardzo istotne pytanie, które od niedługiego czasu krążyło mu po głowie. Wcześniej był zbyt zajęty przyswajaniem faktu, w którym jeszcze nie zdążył zdechnąć. Kiedy indziej postanowi to należycie uczcić. Postanowił się podnieść. Chociaż do siadu, aby widzieć twarz swojego wybawcy. Nie lubił kiedy musiał komuś zawdzięczać coś, szczególnie ratowanie tyłka. Na samą myśl o tym skrzywił się nieprzyjemnie, choć towarzyszący temu ból był bardziej prawdopodobną przyczyną niezbyt miłego wyrazu twarzy. Zmęczony i obolały wzrok spoczął na delikatnych rysach twarzy. W normalnych warunkach i w dobrym stanie swojego zdrowia bez mrugnięcia okiem mógłbym wyłapać wszelakie niedoskonałości na posturze. Szczególnie te, które zostawiały po sobie ślad przeszłości. Rozejrzał się zaraz po pomieszczeniu, zbyt bogatym jak na bagienne okolice. Dlatego nie sądził, że mógł być w Velen. Przynajmniej nie do momentu, w którym dowie się, że ma do czynienia z czarodziejem. Choć to akurat w zgadnięciu wcale do trudnych nie należało, nawet jeśli stan mężczyzny był bardziej niż krytyczny. — Jak Cię zwą? — spytał po dłuższej przerwie, z wyraźną chrypą w głosie, zbierając kolejne siły na to, aby coś powiedzieć. Rzeczywiście, powinien uważać nad elokwencją wypowiadanych słów. Proste i krótkie pytania to było coś z czego w tym momencie chciał skorzystać. Gościnność gospodarza zostawi na późniejszy czas. Jeszcze zdąży się najeść i odpowiednio wypocząć, a póki co chciał przynajmniej wiedzieć, jakim cudem znalazł się w tak luksusowym miejscu. Ponieważ wspomnienia, które urywanie przychodziły mu do umysłu nijak pokrywały się z obszarze, w którym chcąc nie chcą się znalazł. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. Pią Kwi 24, 2020 12:13 pm | |
| Fenris obserwował ze spokojem, jak mężczyzna próbuje wstać. Niemal czuł fizycznie, jak wielki problem mu to sprawia i jaki ból za sobą niesie. Nie powiedział jednak nic, nie poruszył się, wwiercając jasne spojrzenie w twarzy wiedźmina, jedynie odrobinę poruszając się na wygodnym, obłożonym aksamitem fotelu. Wyczarowanym zresztą tak, jak luksusowe, bogate wnętrze skromnej chaty. Byli w wielkiej sali. Przestronnej, o ogromnej ilości pnącej się zieleni, z cicho szumiącą fontanną gdzieś z boku. Na samym środku stał okrągły stół, zastawiony starymi księgami, przy których siedział Mag, skrupulatnie szukając czegoś, co poprowadziłoby go na temat tajemniczego znaku, widniejącego na czole swojego niespodziewanego gościa. Łóżko stało niedaleko, duże i miękkie i były to wszystkie meble, jakie można było dostrzec. W domyśle liczne drzwi po bokach musiały prowadzić do innych pomieszczeń, ale trudno było przewidzieć, jak bardzo rozbudowana wyobraźnia stworzyła to miejsce. Z zewnątrz bowiem, chata nie różniła się od tej kowala, a osłaniające ją drzewa skutecznie chroniły go przed wścibskimi, nieproszonymi spojrzeniami. Pochylił się, wspierając łokieć na kolanie a podbródek opierając wygodnie na delikatnej dłoni. - Jesteś na granicy Redanii i Velen - odpowiedział płynnie, unosząc kącik ust w miłym choć krótkim dla oka uśmiechu. - Trzy dni drogi do kasztelu Wrońce. Konkretnie, znajdujesz się moim domu - wyjaśnił, przechylając głowę i pozwalając by przydługie, jasne włosy lekko zafalowały. - Moe, tutejszy kowal, znalazł Cię na bagnach, kiedy wracał z targu. Powinieneś mu sowicie podziękować. Gdyby nie on, nie dożyłbyś do poranka - przyznał tonem dość wesołym, jak na tragiczność sytuacji w jakiej znajdował się jego rozmówca. Zlustrował opatrunek na ostrej twarzy, a następnie przemknął spojrzeniem na posiniaczone ciało, którego kolory miały dopiero wypełznąć, kiedy rany zaczną się całkowicie wygajać. - Ktoś mocno się postarał, żeby dać Ci nauczkę - dodał pewnie, wcale nie przypadkowo podkreślając słowo nauczka. Rany nie były przypadkowe, choć głębokie to omijały istotne organy i przeciągały w czasie wykrwawiani się. Tylko rana na twarzy była najpoważniejsza, ale i ona, ostatecznie, nie mogłaby sama z siebie spowodować jego śmierci. - Komu tak podpadłeś, Wiedźminie? - spytał z wrodzoną ciekawością, lekko stukając stopą w murowane podłoże. Na pytanie, wzruszył ramionami, jakby fakt jego imienia i nazwiska był mało istotny i na pewno nie wiele będzie podpowiadał mężczyźnie. - Fenris Vidal. Czarodziej. Jak nie trudno się domyśleć - wyprostował się, pewnie unosząc podbródek. Ani wstydu w nim nie było, ani skromności. O tym drugim wyraźnie świadczył fakt bogato zdobionej szaty, idealnie skrojonej i opinającej smukłe ciało. Długą szyję zdobił sztywny, złoty okrąg, naszyjnik pobłyskujący przy najdrobniejszym jego ruchu. Palce i przeguby również zdobiła biżuteria, tym razem jednak mniej masywna, a bardziej lekka. - Nie musisz się obawiać - powiedział spokojnie. - Nie mam zamiaru Ci zaszkodzić. Nie w moim interesie jest oddawanie Cię we wrogie ręce. Poza tym, ta wioska słynie z nadzwyczajnej uczynności i serdeczności. Póki jesteś u mnie, nikt nie będzie Cię niepokoił. Jedziemy na tym samym wózku. Dyskrecja jest mi jak najbardziej na rękę - zaśmiał się krótko i wstał, by zgarnąć stare księgi ze stolika i odłożyć je na bok i zamiast nich, sięgnąć po napełniony winem kielich. - Zostanie blizna. Nie mogłem zrobić nic więcej w stanie, w jakim aktualnie się znajdowałeś - rzucił nagle, rozmyślając chwilę i ostatecznie unikając jeszcze tematu nieprzyjemnego znaku na czole, które bardzo nie chciało być dotykane. - Inne rany zagoją się szybko. Może za dwa, trzy dni będziesz w stanie sprawniej się ruszać. Twoja broń i ubrania leżą z boku. Czy jakoś jeszcze mogę zaspokoić Twoją ciekawość? |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. Pią Kwi 24, 2020 2:08 pm | |
| Z chęcią chciałby powiedzieć, że w przeszłości z gorszych opresji uciekał. I to całkiem zwycięsko. Przez swój długi żywot naprawdę potrafił wychodzić z niezłego, pospolitego gówna. Tym razem, każdy kto go tylko znał, śmiało mógł stwierdzić, że ten czyn z pewnością przejdzie do jego wiedźmińskiej kariery. Oczywiście tylko słownej, pośród tych, którzy niechcący zostaną wplątani w pospolitą sprawę, w którą przyszło mu się zająć. I to z czystej ciekawości wraz z chęcią wiedzy. Nie miał czym się chwalić, ani tym bardziej o czym mówić. Bywał rozgadany, ale tą kwestię wolał pozostawić bardzo wąskiemu gronu — zaufanym nieludziom, którzy zawsze chętnie mu pomogą. Ostatecznie na tym świecie nie miał samych wrogów. Nie przywiązywał się, ale to nie znaczyło, że był całkowicie sam. Dlatego zawsze znajdą się i tacy, którzy wyciągnął pomocną dłoń. Jak wieśniak czy czarodziej. Ale czy całkiem bezinteresownie? Dlatego trochę był niezadowolony, że kompletnie obca osoba podała mu nieproszoną, pomocną dłoń. Oczywiście nie był na tyle arogancji, aby nie odwdzięczyć się za ten czyn — bardziej chodził o sam aspekt, w którym miał do czynienia zupełnie z obcym mu Czarodziejem. Na ile mógł mu ufać? Znał ich wścibską, może trochę ciekawską (jak on sam) naturę i wiedział, że prócz zwykłej pomocy będzie chciał informacji. Na temat znaku, który pojawił się na jego czole. Walce, gdzie jego obrażenia nie były czysto przypadkowe. I wielu innych. Tym jednak nie zamierzał się póki co zadręczać. Przynajmniej nie na tyle, aby nie móc skupić się na rozmowie czy dokuczliwym bólu, który rozrywał każdy fragment jego ciała. Rzucił jeszcze krótkie, ciężkie spojrzenie na bogate pomieszczenie. Gdyby na szyi miał założony medalion, z pewnością czułby jak drży od nadmiaru magii w tym miejscu. Tymczasem, czysto odruchowo chcąc sięgnąć po znaczący wisiorek, nie odnalazł go na swojej szyi. Dlatego zmarszczył nieprzyjemnie brwi, niesłusznie odwracając się do tyłu. Kolejna fala piorunującego bólu przeszyła męską sylwetkę, co skwitował krótkim stęknięciem. Kątem oka dostrzegł szafkę, ale prócz zapamiętania jej wyglądu nie zdołał dłużej zatrzymać wiedźmiński wzrok, czując jak żebra wyraźnie krzyczały o odrobinę ulgi i litości. Dlatego też powrócił ciałem do poprzedniej postawy, wsłuchując się w rzucane słowa niejakiego maga. Przytaknął na jego słowa. Więc jednak miał do czynienia z magią, która skutecznie podtrzymywała wątpliwy stan Ragnara. Pewnie gdyby nie aspekt magiczny, już dawno wyzionąłby ducha. Nie silił się jednak na ciągnięcie dalej tej rozmowy. Wolał skorzystać z rady, którą polecił mu nieznajomy. Nawet jeśli jego ton głosu był zaskakująco różniący się od tych, którzy mu pomagali. Spotykał się z troską, żalem, strachem czy nawet z chłodną obojętnością i chęcią czegoś w zamian. Ale wesoły wydźwięk? — Zapewne — rzucił tylko, na tyle niechętnie i ponuro, by ominąć niewygodny dla niego temat. Choć słowo "nauczka" w tym przypadku było dość trafnym podsumowaniem tego jak aktualne wyglądał. Mimo wyraźniej zmęczonej niechęci w głosie, Fenris dalej drążył temat. Niezbyt ucieszony z tego powodu skupił na nim groźne spojrzenie, które już po krótkiej chwili lekko złagodniało. Najwyraźniej powrót do samych wspomnień powodowało, że nawet ktoś taki jak Wiedźmin niezbyt przychylnie chciał mówić o tym, co go spotkało. Nie lubił też kłamać, dlatego wyjątkowo ciężko było mu odpowiedzieć na zadane pytanie. Bo tak właściwie, komu naprawdę podpadł? Diabłu, demonowi, najpotężniejszej istocie na tym świecie? — Ciężko powiedzieć — stwierdził jedynie, odchrząkując chrypę, która chcąc nie chcąc zaległa mu gdzieś w przełyku. Dopiero teraz poczuł jak bardzo był odwodniony i kilka zachłannych łyków wody zdecydowanie ugasiłby to pragnienie. Na kolejną odpowiedź przytaknął tylko. Najważniejsze informacje miał już za sobą. To, u kogo był i gdzie dokładniej znajdowało się jego położenie. Przez kogo został znaleziony i kto go tu zaprowadził. Ponownie skupił spojrzenie na swoim rozmówcy, czując jak wielki trud mu to przynosiło. Na jego ciele dostrzegł ładną zdobiącą szatę, podczas gdy jego sylwetka została ozdobiona wieloma ranami, a także bliznami, które nabył w tej dalekiej i niedalekiej przeszłości. Teraz wiedział, że w przyszłości będzie miał ich jeszcze więcej. Chociażby z ran, które nie wszystkie będą wstanie zagoić się dzięki wiedźmińskiej regeneracji. Ale cóż. Taki wybrał sobie los. — Dobrze wiedzieć — odpowiedział krótko i choć w pierwszej chwili można było go wziąć za gbura i mruka, to w rzeczywistości wcale do takich nie należał. Owszem, z czasem gorzkniał im dłużej żył na tej specyficznej planecie. Teraz jednak był zbyt wykończony, aby wyraźnie podkreślić swoją wyjątkową osobowość. No i naprawdę starał się nie wysilać, co dało się zauważyć już na pierwszy rzut oka. Może z wyjątkiem paru, lekkomyślnych skrętów, gdy wzrokiem starał się odnaleźć chociażby sam medalion, o broni i zniszczonej zbroi już nie mówiąc. Na słowa "zostanie blizna", odruchowo sięgnął do twarzy, która teraz zdobiła starannie zszyta rana. Nie czuł większych nierówności. I nawet jeśli sam dotyk przysporzył mu piekący ból, z czystej ciekawości pociągnął do samego końca rany, chcąc wiedzieć jak bardzo daleko została ona zrobiona. Westchnął ciężko, jednak niezbyt przejęty samym faktem, że i tak obskurne ciało będzie zdobyć kolejna, wygórowana pamiątka. — To dobry czas jak na mój stan — przyznał cicho, spojrzenie zatrzymawszy na kielichu, w którym z pewnością znajdowała się mokra i zimna ciecz — A co z medalionem? — spytał, przy okazji korzystając z opcji ciekawości, którą zarzucił mu Fenris. Jakże mógłby z niej nie skorzystać, skoro ciekawość była jego drugim, ukrytym imieniem? — I czy mógłbym jeszcze trochę nadszarpnąć Twojej gościnności? Chyba nie mam dość sił, aby podnieść się po coś do picia — dodał nisko i niezbyt chętnie, czując zresztą w nogach lekkie odrętwienie. Nawet jeśli miał ochotę przejść się do stołu, który był całkiem blisko łóżka, podświadomie czuł, że jeszcze dziś mogłoby się to skończyć kompromitującym upadkiem. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. Pią Kwi 24, 2020 9:00 pm | |
| Drobne, skromne odpowiedzi wiedźmina, Fenris przyjmował milczeniem i skinieniem głowy. Był ciekaw, ale nie ciągnął go za język, zbyt świadomy stanu, w jakim mężczyzna się znajduje. Mieli dużo czasu do zagojenia się ran na tyle, by Wiedźmin wyruszył w dalszą podróż, a co za tym szło, jeszcze będzie miał możliwość dopytania. Wątpił, by ktokolwiek czuł się komfortowo, nawet wybudzając się w miejscu tak czystym i bogatym jak to. Nie po przeżyciach i zadanych ranach. Vidal miał w sobie wiele empatii i posiadał ogromną umiejętność wyczucia. Był dociekliwy, gdy widział, że może sobie na to pozwolić oraz cichy i spokojny, gdy rozmówca nie przejawiał skłonności do prowadzenia dyskusji. Jego pewność siebie, chociaż widoczna, nie była nigdy mocno irytująca jak u większości wiedźm i czarodziejów. Upił łyk wina, oblizując wolno pełne wargi i ponownie wskazując na ułożoną zbroję mężczyzny. - Wiem, że raczej się z nimi nie rozstajecie, ale musiałem go zdjąć, kiedy Cię myłem i łatałem. Leży na swoim miejscu, bez obaw - powiedział, pomijając jednak fakt, że pozwolił sobie go odrobinę wyczyścić. Taki odruch; medalion był starannie zrobiony, specyficzny i szkoda było, by marnował się pod warstwą brudu i kurzu. - Jeśli sobie zażyczysz, Moe chętnie zerknie na Twoje miecze. Jest świetny w swoim fachu, chociaż brak mu odwagi, by mierzyć się z najlepszymi - zaproponował, wolno podchodząc do stolika, na którym rozstawiony był posiłek. Jedwabista szata zafalowała z jego krokiem, szeleszcząc łagodnie. Sięgnął po stojący nieopodal pucharek, nalewając do niego soku, by w momencie zakończenia prośby mężczyzny, kroczyć już w jego stronę. Nie czytał w myślach, ale głupi nie był. Pragnienie musiało być ogromne po dwóch dniach spania, a do tego znał uczucie suchości w gardle po podanych mu medykamentach. Zresztą, trochę już pomagał temu, czy tamtemu. Lata praktyki. Skłamałby mówiąc, że robił to codziennie. W wiosce największym problemem były gorączki i zakażenia, rzadko kiedy ktoś wykrwawiał mu się na rękach. Zupełnie inaczej było przy królu Folteście. Trochę tęsknił za czasem, gdy praca paliła mu się w dłoniach, kiedy był tak zajęty, że ledwo miał czas na porządny odpoczynek. Wtedy jednak był kimś szanowanym, kimś na swój sposób potężnym i podziwianym. Rzadko można było spotkać dobrego czarodzieja, rozsądnego i dobrego jednocześnie. Służył królowi dobrą radą, zawsze przy jego boku, obserwując jak państwo rosło w siłę. A wraz z nim i on, skryty w cieniu monarchy. Do momentu, w którym nie zgotowali mu takiego życia, jakie teraz wiódł. Zapomniany, w ukryciu, bojąc się o koniec swojego życia. Cóż za absurd. Przysiadł na skraju łóżka, palcami jednej dłoni ujmując podbródek mężczyzny i odrobinę do unosząc. Mag pachniał ładnie. Trochę jak rosa i trochę jak wczesna wiosna. Świeżo, słodko. Przystawiając kielich do jego warg, ostrożnie wlał między nie sok, rozumiejąc pomoc całkowitą - mógłby wręczyć kielich wiedźminowi, ale wtedy znowu nasłuchałby się nieprzyjemnych, bolesnych sapnięć. Niech odpoczywa chociaż tą chwilę. Życie wiedźmina nie było usłane różami. - Mało was zostało. Wiedźminów - powiedział, obserwując najpierw twarz pijącego mężczyzny, by spocząć na jego oczach. - Jak Ci na imię? - spytał, zapominając o tak znaczącym pytaniu. Było to też ostatnie, jakie chciał na tę chwilę zadać, mając w zamiarze inne plany, skoro już jego gość się wybudził. Cierpliwie czekał, aż mężczyzna się napije. W końcu odsunął puchar, obracając go w chudych palcach. - Połóż się. Zanim zaśniesz, zmienię Ci opatrunki. To nie potrwa długo - zapewnił, wstając i odchodzi na drugi koniec pomieszczenia, nieco szybciej i bardziej pewnie. Podwinął długie rękawy szaty, napełniając misę ciepłą wodą i przygotowując świeże bandaże oraz maści. |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. Sob Kwi 25, 2020 5:49 pm | |
| Zgadzał się, że przyjdzie jeszcze czas na wyjaśnienia i opowieści, pomimo tego, że będzie chciał ich ominąć szerokim łukiem. Im mniej wie tym lepiej, Mimo to za samą wdzięczność będzie czuł się w obowiązku, aby powiedzieć coś więcej niż tylko; No wiesz. Czasem tak bywa przy Wiedźminskich wyprawach. Mężczyzna zasługiwał na coś więcej, a Rangar potrafił sowicie się odwdzięczyć, jeśli sytuacja tego wymagała. Chociażby samą przysługą. Nie lubił oszust i kłamstw, dlatego też gdy Czarodziej kiedykolwiek poprosi go o coś abstrakcyjnie niemożliwego, Wiedźmin będzie wręcz zmuszony do tego, aby to wykonać. Cieszył się, że ten temat jeszcze nie został w żaden sposób pociągnięty, bo to znaczy tylko tyle, że Maga nie interesowało dobrodziejstwo rannego. Mimo to nie znał go, więc nie wiedział, czego mógł się po nim spodziewać później. Teraz rzucał wesołymi zdaniami i uśmieszkami, ale co będzie później? Nie chciał przesadzać, ale po ostatnich przeżyciach jego wiedźmińska ostrożność zdecydowanie się wyostrzyła. Czuł się jednak przy nim na tyle komfortowo, aby nie myśleć o tym nazbyt dużo. Ciężko było mówić tu o zaufaniu, ale wierzył, że rzeczywiście w jego obecności i w tym miejscu mu nic nie groziło. Przynajmniej na razie. Wątpił w końcu, aby Demon, który krążył w nieustannej melodii znalazłby go tu i teraz, pragnąc jego krwi. A przynajmniej głęboko liczył na to, że da mu odpowiednio odpocząć przed kolejnym, ewentualnym starciem. Bo wiedział, że skoro żył, a cząstka potwora została mu na czole, nie będzie to koniec. — W porządku, dziękuję. Chętnie skorzystam z jego usługi, kiedy tylko dojdę do siebie — przyznał, mówiąc na tyle powoli, aby nie uszkodzić starannej pracy Fenrisa. Chociaż tyle mógł zrobić za uratowanie życia. Dać mu trochę grosza, a doszlifowanie mieczy z pewnością się przyda. Szybko jednak skupił spojrzenie na lejącym się soku. Był spragniony do tego stopnia, że woda zatrzymała mu się na dobrze zdobionych mięśniach. A widząc stróżkę pomarańczowej cieczy, która w nieskończoność lała się do pucharka była na tyle uwłaczająca, że Wiedźmin odruchowo przełknął ślinę, po raz kolejny odczuwając nieprzyjemną pustynię w gardle. — Długo tu jesteś? — spytał nagle, gdy z niecierpliwością wyczekiwał wolnego kroku, który zmierzał w jego kierunku. Niby taka nieduża odległość, a w tym momencie miał wrażenie jakby mężczyzna przebywał drogę ze swojego domu aż po samą Cintrę. W końcu jednak doczekał się upragnionego napoju. Nie chciał być zachłanny, ale w tym momencie jego organizm potrzebował dużej ilości płynów. Dlatego też brał duże hausty soku, tym samym bez większego sprzeciwu pozwalając wlać w siebie pomarańczowy strumień. Na krótko spojrzał na jego twarz, czując jak delikatny zapach unosił się w powietrzu, mieszając się ze spoconym, lekko słonym i śmierdzącym zapachem Wiedźmina. Ci nigdy nie pachnęli w ten specyficznie ładny sposób. Wypił wszystko do dna, wymownym spojrzeniem dziękując mu na z tą fatygę. W tym momencie nabrał większej świadomości tego, że rzeczywiście mógł odprężyć się tu całkowicie. Pomimo myśli, które co jakiś czas nawiedzały jego myśli. Oparł się o łóżko, odprowadzając Czarodzieja spojrzeniem, gdy postanowił odstawić pusty pucharek. — Rangar — odpowiedział krótko, szczędząc sobie, skąd dokładniej był, ani to, że zostało ich mało. Cóż. Odkąd przestało się praktykować niewdzięczne metody ich przemiany, rzeczywiście ich fach był wręcz wymarły. Tyczyło się to też innych istot, które współżyły z nim na tym niesprawiedliwym świecie. Tego jednak nie zamierzał już mówić, szczędząc sobie siły na zbędne słowa i wspominki jak to było kiedyś. Każdy dobrze wiedział, jak. Na kolejne słowa przytaknął krótko. Dlatego ostrożnie z siadu zaczął się kłaść, odkrywając pościel, która najwyraźniej była zrobiona z najlepszego materiału. Sprowadzana czy to też była magia? Wzrok utkwił na suficie w oczekiwaniu na mężczyznę. O dziwo jeszcze nie czuł żadnych efektów ubocznych znamieniem, które miał na czole. Ale wiedział, że musiał pozbyć się go jak najszybciej, aby sprawy nie potoczyły się w jeszcze gorszym kierunku. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. Sob Kwi 25, 2020 9:18 pm | |
| Czy Fenris pragnął od wiedźmina czegokolwiek w zamian? Początkowo nie. W momencie, gdy Moe przywiózł go na rozklekotanym wozie, myślał tylko o tym, by przeżył, co było logiczne dla czarodzieja, który większość czasu zajmował się leczeniem, czy to ludzi, istot, czy nie żyznej gleby. Kiedyś usłyszał od kogoś, że był dobry i bywały chwile, gdy Vidal wracał do tych słów, zastanawiając się, jak podli muszą być ludzie, by uznawać Maga, pół elfa i do tego doradcę króla Foltesta, za osobę dobrą. Chyba mu to schlebiało, choć gdzieś z tyłu głowy kołatały mu się wszystkie przewinienia i występki, jakich dopuścił się w swoim długim, wlekącym się życiu. A żył długo, chociaż młody wygląd zdawał się mówić co innego. Uroki czarostwa; niespotykanym było spotkać czarodzieja zaniedbanego. Zazwyczaj wybierali piękne, okazałe wyglądy, by aparycją idealnie prezentować się w odpowiednim otoczeniu. Przyciągali wzrok i teraz, paradoksalnie, bardzo ich to gubi, gdy zmuszeni są do ucieczki od dotychczasowego życia. Fenris miał szczęście. Nie musiał wiele zmieniać w swoim wyglądzie, dziedzicząc mocne geny ze strony swojej matki. Elfy były piękne same w sobie, ich uroda zawsze górowała nad urodą ludzi, w końcu nie bez przyczyny Francesca Findabair, również elfka, uważana była za najpiękniejszą kobietę świata. On jednak nie lubił licznych pieprzyków i drobnych przebarwień skóry, oraz zbyt zadartego nosa. Teraz było idealnie. Odstawił misę przy łóżku, wracając do drewnianych regałów, by sięgnąć po maści. Kilka niskich butelek o różnych kolorach i zapachach, które uzupełniał skrupulatnie poprzedniego wieczoru, nim udał się na conocną przechadzkę po wiosce. Zamyślił się nad pytaniem wiedźmina, przywołując w głowie moment, kiedy tutaj osiadł. - W tym konkretnym miejscu, prawie pół roku - odpowiedział w końcu, gdy rozsiadł się obok łóżka, czekając aż mężczyzna zajmie wygodne miejsce. Wierzył, że nie było to łatwe. Poprzednie medykamenty powoli musiały schodzić, więc i gól przy poruszaniu był większy. Zaradzi temu, jak tylko opatrzy poranione ciało. - Wcześniej dużo podróżowałem - uciekałem, chciał powiedzieć, ale nie brzmiałoby to odpowiednio do jego postawy. Mówienie o tym na głos nadal wywoływało u niego lekkie skrzywienie się. Odwijał bandaże powoli; z ramion i brzucha, delikatnie przeciągając miękki bandaż pod ciałem mężczyzny. Pozbywał się waty i cienkich gaz z miejsc mniej poranionych, wszystko odrzucając na bok. Pochylił się, by odsłonić pozszywany policzek, a później zniknął w dole, odwijając opatrunki z uda i łydki. - Ragnar - powtórzył, zapamiętując imię w pamięci. Rzucił krótkie, łagodne spojrzenie na twarz rozmówcy, zanurzając dłonie w ciepłej wodzie, by zwilżonym materiałem otrzeć lepką od potu i zeschniętej krwi skórę wiedźmina. - Miło mi Cię poznać. Chociaż okoliczności nie są najbardziej sprzyjające - zauważył z uśmiechem, wzrokiem sunąc po nagim ciele, analizując regenerację ran. Było lepiej, niewątpliwie - zaryzykowałby nawet stwierdzeniem, że Ragnar wyliże się szybciej, niż początkowo sądził, co przyjął i z zaskoczeniem i ulgą. Normalny człowiek nie dojechałby nawet do wioski, ba! Zapewne Moe znalazłby tylko jego truchło, już doszczętnie ograbione z mięsa przez ghule. Szczęściarz. Złote spojrzenie ponownie spoczęło na twarzy wiedźmina, szybko jednak przesunięte na wyraźny znak klątwy powyżej. Albo i nie. Mył go w milczeniu, słuchając tylko szumu fontanny i cichego miauknięcia kota, który przebiegł gdzieś w pobliżu. Materiał przesuwał się po twardych mięśniach, to znikał w misie, płukany starannie. Fenris otarł mokre dłonie w szatę zaraz po tym jak odłożył myjkę. Z wolna otarł skórę z kropel wody i sięgnął po jedną z maści, nabierając ją na opuszki palca, by rozprowadzić ją po ranach na torsie mężczyzny. Wraz z dotykiem, skórę łechtało miłe gorąco, łagodzące dokuczliwe pieczenie czy kłujący dyskomfort. Czasami przymykał na dłużej powieki, gdy palce zatrzymywały się na głębszych ranach, by skupić się na energii i za pomocą magii pobudzić regenerację tkanki. Trwało to jednak krótko i Vidal podążał szybko dalej, ostatecznie docierając do policzka. Wymienił maść, otulając dłonią wyraźnie zarysowaną kość wiedźmina, nakładając lek i ponownie zakrywając szpecącą ranę opatrunkiem. - Podam Ci eliksir. Będziesz po nim lepiej spał - ostrzegł, gdy tylko ponownie obandażował jego ciało. Całość zajęła mu dłuższą chwilę i nawet wspomniany kot zdążył się znudzić i gdzieś powędrować. - Jeśli się ockniesz i będziesz czegoś potrzebował, zawołaj mnie. Moja sypialnia jest obok. Poza tym, jeśli poczujesz się na siłach, czuj się jak u siebie - dodał, pochylając się nad twarzą Ragnara, by napoić go cierpkim w smaku lekiem. |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. Wto Kwi 28, 2020 8:36 pm | |
| Znając swoje przewinienia, a także długowieczność, z którą żył, nie mógłby uwierzyć na słowo, że Fenris był osobą dobrą. On sam nie wierzył w to, gdy potępiał liczne bestie za sakiewkę wypchaną pieniędzmi. W końcu jak mógł być dobry, skoro zabijał? I brał za to pieniądze. Co prawda nie miał zbyt dużego wyboru, mimo to nie można było tego nazywać czymś słusznym, dobrym. Dodatkowo miał wiele innych grzechów za uszami, o które chodziły różne pogłoski pośród karczmarzy. Mimo to rozumiał, w jakim kontekście używali ludzie tego słowa. W końcu nikt całej prawdy nie zna, a jednak gdy osoba pomaga, leczy i ratuje, nieważne w jak bardzo absurdalny sposób, nie może być całkowicie zła. Nigdy jednak nie zagłębiał się dłużej w tymże mało ciekawym słowie, które bardziej wchodziło na sumienie niżeli na pochlebstwo. Co dało się dostrzec na pierwszy rzut oka. Twarde rysy twarzy i zmęczona gęba sugerowały długi wiek, pomimo tego, że on sam wyglądał na kogoś o wiele młodszego. Co prawda nie miał wygórowanych lat, ale takie 50 - 60 lat na karku z pewnością już miał. Starzał się dużo wolniej, dzięki mutagenom, które uzyskał podczas próby traw. Chociaż to bardziej obojętność była rozpoznawalna na jego facjacie niżeli żal i skrucha. Tego dawno zdążył się wyzbyć ze swojego życia, a przynajmniej nie okazywał tego publicznie. Neutralność była mu pisania bardziej niż cokolwiek innego, do czasu feralnego spotkania Demona znikąd. — Niezgorszy czas — przyznał, doskonale wiedząc, jak ciężko jest zasiąść gdzieś na dłużej, w ciszy i spokoju. Drugich słów nie zamierzał w żaden sposób komentować, wiedząc również, że rzekoma podróż niekoniecznie wynikała z faktycznej chęci uzyskania nowych przygód i opowieści. Na obecny moment ciężko było nieraz wrócić do Kaer Morhen, a wtedy musiał kisić się w karczmach lub w domach publicznych, choć nie zawsze chcieli go gościć. Lub zdzierali z niego obrzydliwie dużo, czasem nieopłacalnie. Ale w końcu to Wiedźmin. Za status nieraz musiał już płacić, pomimo tego, że nie robił nic złego prócz samego bycia. Odwrócił głowę, przykładając zdrowy polik do poduszki, chcąc przy okazji popatrzeć (tyle, ile mógł na to sobie pozwolić), jak obmywa go Czarodziej. W końcu i tak nie miał nic ciekawszego do roboty, a wzrokiem niestety nie mógł sięgnąć wszędzie. Miał go doskonały, lecz nie miewał ich dookoła głowy i jeszcze dalej. Trzecie oko też nie wchodziło w grę, więc jak mężczyzna zszedł niżej, starając mu się przy tym wszystkim pomagać (nie chcąc być bezużyteczną kukłą wypchaną słomą), stracił całkowicie kontakt z jego dłońmi. Dlatego spojrzenie skupił na łagodnych rysach twarzy. Stąd mógł bardziej mu się przyjrzeć, dostrzegają lekko spiczaste uszy. Był elfem albo w większej połowie odziedziczył ich geny. Syknął cicho, gdy mężczyzna dobrnął do policzka. Rana może i goiła się całkiem nieźle, ale nieprzyjemny ból wciąż pozostawał. Wszarze to był jedyny syk, który z siebie wydobył. Później będzie czuł jak maść go szczypie, a nowy opatrunek nieprzyjemnie wwierca się w skórę. To mimo wszystko prócz zmarszczonych brwi, Fenris nie będzie mógł dostrzec niczego więcej. Z pewnością był dzielnym pacjentem. — Bywa i tak. Chociaż lepsze takie niż żadne — przyznał mrukliwie i cicho, odrobinę wplątując to swój optymizm, dając minimalną namiastkę tego, kim potrafił być. Jak na goryczkę, którą z pewnością nie raz zasmakował w życiu. Nie odzywał się, skupiając się w ciszy na tym, co robił gospodarz. Było to na swój sposób relaksujące, szczególnie gdy przy odrobiny magii łagodził piekący, drażniący ból, przez co z automatu rozluźniał cholernie spięte mięśnie. No i dzięki niej z pewnością o wiele szybciej stanie na nogi i będzie mógł odwdzięczyć się panu Moe, jak i Czarodziejowi. — W porządku — przytaknął zgodnie na jego słowa, ostrożnie podnosząc się do pół siadu, gdy wszystkie opatrunki zostały założone, nawet jak trwało to dłuższą chwilę. Napił się nieznanej mu cieczy, a na smak wykrzywił się delikatnie — zawsze to robił, gdy musiał wypić jakieś ohydztwo. Taki odruch. — Mhmm, chociaż wolałbym nie nadwyrężać bardziej Twojej gościnności — przyznał ciszej, nie widząc potrzeby podnosić głos mocniej, powstrzymując się także od oblizania warg po cierpkim eliksirze. Niedługo po tym czuł jak senność go dopada, a powieki ulegle opadły mu na oczy. Gdy nie odczuwał bólu aż tak mocno, wszelakie inne bodźce straciły na wartości, a wraz z nim liczył się już tylko głęboki sen. |
| | | PanaceaFlaming Uke
Data przyłączenia : 08/09/2019 Liczba postów : 112
Cytat : Oh my God, you blow my mind.
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. Pią Maj 01, 2020 9:22 pm | |
| Czas w rzeczy samej był niezgorszy, chociaż Fenris doskonale wiedział, że nie zagrzeje tu miejsca długo. Jego obecność tutaj, chociaż pomocna mieszkańcom, była dla nich też wielkim zagrożeniem. Wrogie wojska oraz ludzie życzący mu okrutnej śmierci, srogo ukażą tych, którzy mieli czelność go ukrywać. Dlatego już dawno postanowił, że gdy nadejdzie odpowiedni czas, wyruszy w dalszą podróż. Wiedział gdzie a owy czas, możliwe, że nadszedł z pojawieniem się pokiereszowanego wiedźmina. Uniósł lekko kąciki ust, widząc delikatne skrzywienie się na smak leków. Nie były smaczne i nie miały takie być. W opinii czarodzieja, medykamenty powinny pomagać, nie rozkoszować smakiem. - Staraj się nie drażnić rany - powiedział, spoglądając jeszcze na policzek mężczyzny, nim wstał, ocierając mokre, delikatne dłonie. Szatę miał wilgotną i ubrudzoną osoczem, ale sam nie wydawał się tym bardzo przejęty. Nie uwłaczało to też jego ogólnej, arystokratycznej aparycji, którą posiadał prawdopodobnie nawet w obdartych i brudnych łachach. - I nie martw się. Nie mam zbyt wielu gości, więc nie sprawiasz mi problemu - dodał, jednak nim zdołał dokończyć, obracając głowę dostrzegł, że wiedźmin ponownie pogrążył się w głębokim, spokojnym śnie. Vidal nie powiedział już nic więcej, sprzątając misę z brudną wodą oraz pozostałości po maściach, które zamierzał jeszcze tej nocy uzupełnić. Machnął dłonią, a wraz z gestem świece przygasły, zostawiając tylko blady blask dwóch płomyków nieopodal. Przywołał błąkającego się kota i wyszedł, by dać pacjentowi wypocząć.
Noc była długa i ciągnąca się w nieskończoność. Miękkie łapy przemierzały krzewy pomiędzy chałupami, nasłuchując rozmów, szeptów i kłótni, które unosiły się w powietrzu. Spacerował tak co noc. Sprawdzał, czy ktoś nie potrzebował pomocy i przechadzał się po polach, doglądając pnących się roślin. Chociaż tyle mógł zrobić dla prostych wieśniaków, których napotkał na swojej drodze. Dodatkowo, świeże powietrze uspokajało go i relaksowało, a chłodny wiatr mile łechtał puszystą sierść na grzbiecie. Polimorfia miała ten plus, że z tej perspektywy, niepostrzeżenie mógł dojrzeć zbliżające się zagrożenie, które jednak dzień za dniem nie nadchodziło. Cisza przed burzą. Gdy wracał, zachodził do ogrodu po zioła, które potem, w skupieniu przeobrażał w maści i eliksiry, porządkując co rusz różnej wielkości buteleczki. Uwielbiał porządek i ład, chociaż minimalną namiastkę kontroli nad tym, co mu pozostało. Nim poszedł spać, zajrzał jeszcze do wiedźmina, długo skupiając bystre spojrzenie na znaku, ozdabiające jego czoło. Szukał. Szukał długo chociażby wzmianki o symbolu, czegoś, co nakierowałoby go na odpowiedź, której szukał. Przypominał sobie nieprzyjemne uczucie pod palcami, gdy tylko zbliżał je do znaku. I chłód, gdy znajdował się na tyle blisko, by usłyszeć oddech mężczyzny. Wszystko w nim go odpychało i tym samym, paradoksalnie sprawiało, że Fenris pragnął dowiedzieć się więcej. Znacznie więcej.
Obudziło go słońce, leniwie wpadające przez duże okna sypialni. Odetchnął, pozwalając sobie na jeszcze odrobinę błogiego lenistwa, nasłuchując odgłosów dobiegających z pomieszczenia obok. Nie miał tak wyczulonego słuchu jak wiedźmini, uznał więc, że cisza mogła oznaczać dalszy sen mężczyzny lub jego zniknięcie. Drugą opcję od razu wykreślił, przyjmując ją po prostu za nierealną. Jeśli więc jego gość nadal spał, musiał przygotować ponownie świeże opatrunki. Tym razem nie zdecydował się na bogatą szatę. Wcisnął na nogi bryczesy i narzucił na siebie luźną, lnianą koszulę. Jedynym co zostało to ozdoby, które cicho brzęczały przy każdym jego ruchu. - Dzień dobry - rzucił, wchodząc do przestronnego wnętrza, rzucając krótkie spojrzenie na łóżko, jednocześnie dopinając złoty medalion. |
| | | VenceslausSadistic Seme
Data przyłączenia : 30/07/2017 Liczba postów : 383
Cytat : The difference between sex and death is that with death you can do it alone and no one is going to make fun of you. Wiek : 26
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. Sob Maj 16, 2020 12:43 pm | |
| Nie do końca chciał być powodem rozmyślnej decyzji, choć i on wiedział, że przez pobyt wiedźmina, mag nie będzie miał tego szczęścia, aby zagrzać tu o wiele dłużej. Tego już nie miał siły mu mówić, sądził też, że nie musiał. Ich razem otaczało pewne doświadczenie życiowe i to właśnie dzięki nim potrafili widzieć więcej od tych młodszych, bardziej nierozsądnych. Na skórze czuli, że jego pobyt oznaczały kłopoty. Ale uznał, że na razie musi odpocząć. Z nadzieją, że ten czas będzie dłużył się w nieskończoność. Sen po raz kolejny wygrał z jego silną wolą, przez co słowa maga docierały do niego tylko połowicznie. Aż zupełnie przestał słyszeć już cokolwiek. Właśnie teraz, ze spokojnym duchem i dobrze opatrzonymi ranami mógł udać się na (prawie)zasłużony odpoczynek.
Tym razem jego sen był spokojny. Bez irytującej melodii. Zupełnie jakby Demon chciał tego, aby wiedźmin zregenerował swoją drogocenną siłę. Podświadomie wiedział, że on cały czas go obserwował. I kiedy tylko będzie chciał, znajdzie go na pstryknięcie palca. Zjawi się przed drzwiami, niszcząc całą wieś, pragnąc jego duszy. I jego ciała. Dla niego ucieczka nie istniała. Dlatego gdy tylko przyjdzie odpowiedni ku temu czas, stawi z nim w walce, walcząc z nim jak równy z równym. Poniekąd już teraz liczył swoje dni. Po niechybnej walce ledwo uszedł z życiem. Wiedział, że to była tylko nauczka, ostrzeżenie. Ze jeśli dalej będzie w to brnąć, zasmakuje czegoś o wiele gorszego. Dlatego teraz mógł spać. Bo nie myślał o tym nazbyt dużo. Nie grzebał, nie interesował się. Nie szukał.
Jego sen tym razem nie był tak długi jak ostatnim razem. Owszem, był głęboki i długi, ale wybudził się już dnia następnego. Tuż przed pojawieniem się Fenrisa w pomieszczeniu, w którym gościł Ragnara. Promienie słońca w pierwszej chwili mocno go zabolały. Nie był przygotowany na ich jaskrawość. Ale dzięki nimi mógł mniej więcej oszacować, która była pora. Podniósł się do siadu, czując jak rany na ciele nie są już aż tak niekomfortowe jak dzień wcześniej. Jego regeneracja oraz pomoc medyczna maga całkiem nieźle poradziły sobie z groźnymi ranami. Jedynie ta na twarzy potrzebowała nieco więcej czasu. Tu jednak wiedział, że zostanie paskudna blizna. W formie pamiątki, aby nie zapomniał tego, co go spotkało. Usiadł na skraju łóżka z chęcią wstania. W tym samym czasie dzięki wyczulonemu słuchowi usłyszał kroki zza pomieszczenia, a wraz z nim otwierane drzwi. Odwrócił się, czując dużo większą swobodę ruchu, ugaszczając mężczyznę zielonym, przenikliwym spojrzeniem. — Dzień dobry — odparł praktycznie od razu, a na jego ustach wykrzywiło się coś na wzór uśmiechu. Nie był zresztą to aż tak paskudny wraz twarzy, choć przy obecnej ranie raczej nigdy jego facjata nie będzie wyglądała do tych bardziej łagodnych, nawet jeśli będzie tego chciał. — Jak noc? — spytał, choć podejrzewał, że to czarodziej chciał spytać go o tak mniej istotną rzecz. Szybko jednak mógł się domyśleć, że po obecnym stanie wiedźmina, wcale nie była najgorsza. Może rzeczywiście to jest cisza przed burzą, która bardzo powoli do nich szła. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Melodia o Demonie znikąd. | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |