Cytat : "You eating stars!" "You are all made of stars. "
Temat: This city is mine... and so are you Sob Lip 15, 2017 10:10 pm
Akcja dzieje się w futurystycznym mieście Bienville, gdzie spowici swoją codzienną szarością obywatele żyją na jego rozświetlonych od barwnych neonów konsumpcjonizmu ulicach. Przeżartego przez zbrodnię, korupcję oraz niepowstrzymane dążenie do zarobienia pieniędzy. Właśnie tutaj, już od paru lat, doświadczony detektyw nieustannie stara się schwytać pewnego kryminalistę, będącego również niekoronowanym królem przestępczego półświatka tego miasta. Sam jego nemezis, nazywany także "Runner" wie o jego staraniach i nie pozostaje mu dłużny - zabawa w kotka i myszkę z mężczyzną, jaka z czasem wprowadza go w stan wręcz obsesyjny. Detektyw staje się częścią życia mordercy. A sam detektyw zna go pod dwiema postaciami: jako mordercę oraz barmana, a zarazem właściciela baru. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że ma do czynienia z jedną i tą samą osobą. A on, "Runner", będzie pragnął więcej. Znacznie więcej. Kompletnej dominacji nad detektywem.
W rolach głównych:
Detektyw - Varyesha
Złoczyńca, "Runner"/ Barman, właściciel baru - Envira
VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
Temat: Re: This city is mine... and so are you Nie Lip 16, 2017 10:03 pm
DANE OSOBOWE Nazwisko: Morgaunt Imię: Richard Wiek: 37 lat Zawód: detektyw, oficer policyjny Afiliacja: Komenda Miejska Policji w Bienville, ZZ Status: kawaler Żyjąca rodzina: brak Wzrost: 178 cm Waga: 78 kg
Historia: Życie nie oszczędzało Richarda od małego. Jego rodzice zginęli w wypadku kiedy był mały, więc tak naprawdę wychował się w sierocińcu (jednym z ostatnich działających w mieście). Pomimo trafienia do podrzędnej szkoły w kiepskiej dzielnicy, nie wpadł w sidła gangów, ukończył edukację z bardzo dobrymi wynikami, a potem zdecydował się na wyższą szkołę policyjną. Wtedy jeszcze fundusze tej placówki nie były regularnie podcinane przez urzędników miejskich oraz radnych, przekupywanych przez skorumpowanych biznesmenów czy przestępców, więc Richard zaliczał się do pokolenia dobrze wyszkolonych i trzeźwo myślących funkcjonariuszy. Szybko jego talent do rozwiązywania zagadek został zauważony i trafił pod skrzydła jednego z najlepszych detektywów wówczas współpracujących z siłami porządku. Wspólnie pomogli doprowadzić wiele śledztw do rozwiązania i skazania winnych... ale kiedy Richard zaczął samodzielnie rozwijać skrzydła, jego mentor został brutalnie zamordowany. Oczywiście, młody detektyw nie pozostawił tego ot tak, z nieco przerażającą zawziętością popychając śledztwo do przodu, często ignorując polecenia przełożonych czy zawoalowane groźby ze strony tych, którzy nie chcieli rozwiązania tej sprawy. Dopiął swego, tracąc przy tym resztki moralnej niewinności i zyskując przydomek Pitbulla. Na dłuższy czas został przeniesiony potem do innego miasta, gdzie walczył z przestępczością i szlifował swoje umiejętności. Kilka lat temu wrócił do rodzinnego Bienville - akurat kiedy niesławny Runner zaczął sobie poczynać bardzo śmiało. Richard był pierwszym, który powiązał pozornie proste przestępstwa z kilkoma brutalnymi morderstwami, i od tamtej pory nie ustaje w wysiłkach żeby rozplątać całą pajęczynę powiązań, łapówek, korupcji, i doprowadzić całą szajkę przed sąd. Ostatnio jednak na każdym kroku napotyka na przeszkody - a to brak funduszy, a to niechętni przełożeni, a to radni czy inni wyżej postawieni traktujący go z pobłażliwością, jakby był szaleńcem. Może i jest - bo coraz mocniej odczuwa, że tylko on jeszcze się nie poddał w tej walce, że tylko on jeszcze ma motywację i samozaparcie by ścigać króla półświatka. Rodziny nie ma, nigdy nie dopuścił do siebie kogokolwiek bliżej, więc nikt dla niego ważny nie ucierpi w razie gdyby Runner chciał się mścić...
Charakter: Jego przydomek mówi bardzo dużo o jego charakterze. Jak już się wgryzie w sprawę, nie odpuści, dopóki nie doprowadzi jej do końca. Nie zawaha się przed często niebezpiecznymi czy nielegalnymi posunięciami, jeśli to by miało zaowocować nowymi poszlakami albo nawet schwytaniem kogoś z ugrupowania Runnera. Jego koledzy go szanują, ale niezbyt lubią, więc nie nawiązał jakichś głębszych przyjaźni - zwłaszcza z młodszymi policjantami czy detektywami. Pracoholik? Do pewnego stopnia, tak. Jego zaangażowanie w polowanie na kingpina Bienville powoli zaczyna zakrawać na obsesję. Nie jest zbyt rozmowny, woli swoje towarzystwo nad tłumy, nie mówi wiele. Można pomyśleć że jest wiecznie ponury i śmiertelnie poważny - ale pod tym kryje się intelekt ocierający się o geniusz, ujawniający się w ciętych ripostach i sarkazmie szafowanym bez zahamowań. Nie waha się mówić ludziom prawdy w twarz, ale większość własnych opinii starannie zachowuje dla siebie... chyba że nadarzy się okazja żeby coś dzięki nim zyskać.
Trivia: - sporo pali, nie stroni od alkoholu, ale nigdy nie pojawił się w pracy pijany albo na kacu. - ma słabość do zwierząt, których niestety wiele wałęsa się bezpańsko po szarych uliczkach Bienville. - kiedyś uważał pewną osobę za prawie-że-rodzeństwo, ale zaginęła w tajemniczych okolicznościach. Nigdy nie zdołał rozwiązać tej zagadki i do tej pory to go gryzie. - ma bardzo dobrze wyrobiony refleks oraz reakcje, przez co może być niebezpiecznym przeciwnikiem w walce wręcz. Świetnie też strzela z większości broni palnej. - otwarcie przyznaje, że jego umiejętności socjalne są mocno przeciętne
_________________
Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~
Ostatnio zmieniony przez Varyesha dnia Nie Lip 23, 2017 10:01 pm, w całości zmieniany 2 razy
EnviraChibi Seme
Data przyłączenia : 27/06/2017 Liczba postów : 73
Cytat : "You eating stars!" "You are all made of stars. "
Temat: Re: This city is mine... and so are you Pon Lip 17, 2017 6:13 pm
Dane osobowe (oficjalnie zarejestrowane)
Nazwisko: Braden Imię (imiona): Christopher James Płeć: Mężczyzna Wiek: 39 lat Stan cywilny: Kawaler Rodzina: Brak Obecne miejsce zamieszkania: Bienville Zatrudnienie: Klub "Neon Beats", właściciel Wzrost: 185 cm Waga: 90 kg
Oficjalne informacje wskażą, że Christopher urodził się w Seattle, a do Bienville przybył dopiero w wieku dwudziestu lat. Wtedy też rozpoczął studia na wyższej szkole zarządzania i administracji. Po pięciu latach otrzymał oficjalnie tytuł magistra. Przez kolejne siedem lat zarejestrowano zatrudnienie w jednej z większych firm, Manglave Electromotive. Christopher odszedł z niej, by parę miesięcy później założyć własny klub nazwany "Neon Beats".
I'm the bad guy. I'm the one who knocks.
"Runner" Criminal Kingpin of Bienville
Prawdziwa postać Christophera Bradena - "Runner", to niekwestionowany król przestępczego półświatka Bienville. Zaczynał jak każdy, ot początkowe zatargi z prawem już za nastolatka. Jednak z czasem potrafił postrzegać więcej. Prawdziwą naturę tego świata, mógł przejrzeć iluzję, którą tak zapalczywie starał się utrzymywać rząd. Zrozumiał, że nie pieniądze, a sama władza jest tym, na czym powinien się skupić. Bienville miał być tylko jednym z wielu przystanków, ale zamiast tego stał się jego celem. Pokochał to miasto. Przez następne lata mężczyzna, będąc jednocześnie pod przykrywką czujnego pilnego studenta, zdołał wejść w szeregi przestępczego podziemia miasta. Działał ostrożnie, usypiając czujność pracodawców, by któregoś dnia niespodziewanie pozbawić ich pozycji. Wypadki chodzą po ludziach. Po usunięciu przeszkód, "Runner" zaczął budować siatkę przestępczą od podstaw - a dokładnie na jego warunkach. Chciał mieć dostęp do każdego zakątka Bienville i śmiać się prosto w twarz tamtejszym stróżom prawa, którzy bezskutecznie próbowali go wytropić. Tak też prawdziwy król Bienville oficjalnie zyskał swój przydomek. Kilka lat temu, w czasach jego świetności, na planszy pojawił się nowy gracz. Detektyw, którego z początku zbyt nie docenił, by potem dostać całkiem przyjemnego plaskacza w twarz. Dlaczego przyjemnego? Bo "Runner" zrozumiał, że tego właśnie mu brakowało. Wyzwania. Od tamtego czasu, mężczyzna chętnie bawił się z detektywem, coraz bardziej mając obsesję na jego punkcie. A gdy pewnego dnia oficer przekroczył próg klubu "Neon Beats", zrozumiał, że go pragnie. W całości.
CHARAKTER
Christophera i "Runnera" łączy na pewno skrupulatność. Zadbanie o każdy drobiazg, nieważne czy mowa będzie o wystroju klubu, czy o transakcji narkotykowej za miastem. "Runner" jak król przestępczego podziemia to człowiek ambitny, ale również chłodny i wyrachowany. Ceni sobie profesjonalizm u swoich ludzi, jednak żadnemu tak naprawdę nie daje kredyt zaufania. Nie znosi porażek ani sprzeciwów. Szanuje indywidualność. Chętnie staje naprzeciw nowym wyzwaniom. Nauczył się świetnie manipulować innymi, co chętnie wykorzystuje w zdobyciu obranych celów. Przejawia skłonności sadystyczne. Sama władza, kontrola jest dla niego wręcz przyjemnością. Niekiedy zachowuje się w sposób dosyć nieprzewidywalny, szczególnie ostatnio... Christopher jako szef klubu, sprawia wrażenie spokojnego, opanowanego i prawie zawsze uśmiechniętego. Cierpliwy, przyjazny, skory do pomocy czy wysłuchania kogoś (interesującego). Po prostu kolejny, niewyróżniający się obywatel.
- Morderstwa woli wykonywać za pomocą broni białej - uważa je za bardziej "intymne" - Ma mocną głowę do alkoholu. - Dotąd nie był z nikim w bardziej zażyłej relacji. Po pierwsze, dla bezpieczeństwa. Po drugie, to kompletna strata czasu.
Ostatnio zmieniony przez Envira dnia Nie Lip 23, 2017 10:05 pm, w całości zmieniany 1 raz
VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
Temat: Re: This city is mine... and so are you Wto Lip 18, 2017 12:04 am
Ciemne, brudne ulice Bienville tej nocy były jeszcze bardziej odrażające. Odpadki jakoś tak wyjątkowo rzucały się w oczy, pokancerowane fasady dawno nie odnawianych budynków straszyły często pustymi oknami, na nierównym asfalcie resztki brudnego deszczu z wczoraj zbierały się w czarne plamy kałuż. Coś jednak było w tym powiedzeniu, że nastrój człowieka wpływa na jego postrzeganie rzeczywistości...
Richard tego wieczoru był w wyjątkowo parszywym humorze. Nie dość, że ostatnie śledztwo powiązane z Runnerem utkwiło w martwym punkcie i nie zanosiło się na to, by dało się je ruszyć naprzód, to jeszcze na każdym kroku napotykał przeszkody w pozornie nieskomplikowanej sprawie malwersacji funduszy w jednej z firm ubezpieczeniowych. Jakby im jakieś klapki na oczy opadły, nieważne że ma nakaz przeszukania, nieważne że czas jest ważny nim większość dowodów zostanie zniszczona... zaklął parszywie pod nosem, wyciągnął z kieszeni płaszcza papierosa i zapalił. Szlag by to... zaciągnął się głęboko, przymknął oczy i wypuścił dym nosem. Zdecydowanie potrzebował czegoś na uspokojenie... przez chwilę się jeszcze zastanawiał, po czym zmienił kierunek marszu i zagłębił się w mniejsze uliczki tej dzielnicy miasta. Znał tę okolicę bardzo dobrze, nieraz już tutaj wędrował tak w dzień jak i w nocy. Jego nogi niosły go bezbłędnie w jedyne miejsce, które tolerował - poza jego mieszkaniem, oczywiście.
Neon klubu jak zawsze wybijał się z masy innych, chociaż nie był bardziej jaskrawy od reszty czy w jakichś imponujących rozmiarach. Może to właśnie ta gustowna prostota przyciągała spojrzenia? W środku zawsze było sporo ludzi, czy to bywalców, czy nowych gości. On jednak zignorował rozstawione strategicznie stoliki, boczne oraz górną lożę, zamiast tego kierując się prosto do baru. Od wejścia widział tę znajomą blond czuprynę, podkreśloną właśnie jednym z punktowych świateł nad kontuarem. Ha, jego ulubiony stołek był wolny... usiadł na nim i dopiero wtedy zgasił papierosa w popielniczce. Nic nie mówił - barman znał go już dostatecznie dobrze, by wiedzieć czego mu trzeba.
_________________
Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~
EnviraChibi Seme
Data przyłączenia : 27/06/2017 Liczba postów : 73
Cytat : "You eating stars!" "You are all made of stars. "
Temat: Re: This city is mine... and so are you Sro Lip 19, 2017 8:50 pm
Drewniane panele podłogi jednego z mieszkań Bienville pokryły się szkarłatną posoką, spływającą z ciała łysego mężczyzny. Rozległo się chrupnięcie, gdy siekiera została w końcu wydobyta z piersi zwłok. Blondwłosy napastnik zamachnął się nią, brudząc spodnie oraz buty kroplami ciepłej krwi. Prześmiewczo przyglądał się ofierze, a raczej pospolitemu śmieciowi. Jakiś zwykły szaraczek, jeden z wielu pionków na tej planszy, myślał, że jego, Runnera, pana tego miasta, można sobie bezkarnie okradać, a potem jeszcze próbować błagać o litość? Szczyt bezczelności. W dodatku zapaskudził sobie nim ulubioną parę spodni. Dlatego teraz ta pozostała kupka mięsa posłuży mu do czegoś innego. Jego twarz, dotychczas bez wyrazu, rozjaśnił niespodziewany uśmiech. Sięgnął po telefon i wybrał odpowiedni numer. – Dokładnie. Pozbędziesz się go. Tak. Tak, jak ci teraz powiem.
Szyld „Neon Beats” świecił jasno fioletowym odcieniem, zapraszając do wstąpienia w swoje gustowne progi. Tak też było i tego wieczoru, jaki już z początku szykował się na bardziej owocny. Klienteli przybywało, muzyka dudniła w uszach, kilku kelnerów manewrowało między stolikami, a w powietrzu unosiła się mieszanka alkoholi oraz papierosowych dymów. Za ladą sprawnie manewrowała wysoka sylwetka mężczyzny, który pełnił nie tylko rolę barmana, ale i właściciela tego klubu. Christopher Braden bez ociągania serwował kolejne trunki, nawiązując krótką rozmowę z kimś, głównie bywalcami lub instruując resztę pracowników. Kto by się spodziewał, że te same ręce, które przecierały sprawnie blat baru, jeszcze niedawno równie zręcznie zabiły mężczyznę? Runner, a raczej Chris dolał klientowi, by przez moment rozejrzeć się po klubie. Nieważne jak ludzie bardzo chcieli się wyróżniać poprzez ekstrawagancki styl czy wyeksponowanie wdzięków. Dla niego wszystkich spowijała szarość. Christopher zauważał tylko jego. Tak było teraz, gdy ostrożnie, choć z ekscytacją rejestrował to, jak detektyw przemieszczał się w stronę baru, strategicznie pomijając resztę ludzi, by wreszcie dojść do kontuaru. Miejsce już czekało. Chris zaś zaraz zabrał się do pracy. Przez ladę przemknęła szklanka whisky z lodem, by stanąć tuż przed Richardem. Barman puścił mężczyźnie oczko, by potem z uśmiechem przetrzeć na szybko powierzchnię przed nim. Zarzucił szmatkę na ramię i podszedł do detektywa. Konsternacja na tej twarzy sprawiała mu cholerną wręcz przyjemność. Myśl o mnie, spędzaj sobie sen z powiek dla mnie, męcz się właśnie dla mnie… – Na koszt firmy – mruknął, opierając się obok o ladę. Pochylił się w jego stronę ze swoim ciepłym, przyjaznym uśmiechem. Ten uśmiech tak dobrze ukrywający jego drapieżną aurę. – Powinieneś się trochę przespać, wiesz? Nie wyglądasz za dobrze. – powiedział zatroskanym głosem, w rzeczywistości radując się wewnętrznie tym widokiem.
VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
Temat: Re: This city is mine... and so are you Sro Lip 19, 2017 10:57 pm
Szklaneczka whisky, dokładnie takiego gatunku jak lubił, i podanej dokładnie tak jak zawsze pił, zatrzymała się przed nim wkrótce po tym jak zgasił papierosa. Ha... to mógł być znak, że zbyt często tutaj gości. Ale czy go to obchodziło? A skąd. Ujął szkło i na jeden raz opróżnił połowę, w duchu błogosławiąc piekącą moc alkoholu, odciągającą jego myśli od ich dotychczasowej orbity - tego pieprzonego, pozującego na nietykalnego mordercy o dyktatorskich zapędach. Ostatnio sypiał coraz mniej, po trzy-cztery godziny dziennie, ale po prostu nie mógł, nie umiał trwonić czasu w takiej sytuacji. Zwłaszcza kiedy jego teoretyczni sojusznicy, czytaj: praktycznie cała załoga komendy miejskiej, zdawali się mieć kompletnie wyjebane na fakt, że seryjny morderca i kryminalny boss chodzi sobie swobodnie po ich ulicach, że jego ludzie mają kompletną wolność w wykonywaniu rozkazów, że niewinni muszą żyć w strachu i niepewności każdego dnia...
Szklaneczka wróciła na blat może z nieco większym impetem niż zamierzał, ale w końcu dopiero zaczynał topić frustracje w alkoholu. Podniósł spojrzenie na barmana - blondyn jak zwykle uśmiechał się tak ciepło i przyjaźnie... czasami aż się zastanawiał, jak on może tak cały dzień pracować. Bo niemożliwością przecież jest, by być wciąż tak pełnym energii, nawet po godzinach obsługiwania nierzadko chamskich i agresywnych klientów. Chociaż, musiał przyznać, w "Neon Beats" rzadko kiedy widywał takie elementy. Dobra... ale przydałoby się coś blondynowi odpowiedzieć, bo będzie mu znowu rzucał te zaniepokojone spojrzenia, bardziej irytujące niż takie pytanie wprost. Nie żeby to go irytowało tak naprawdę... a tym bardziej w stopniu, w jakim go wkurwiali wręcz jego współpracownicy. I idioci, nie pojmujący podstawowych spraw.
- Wyśpię się po śmierci - skwitował przejaw troski barmana dość oschle. Tak, jak był w parszywym nastroju, to nikt nie był bezpieczny, nawet blondyn wtedy obrywał, bo i tak słabowite umiejętności socjalne detektywa spadały na minusowe poziomy. Ale z jakiegoś powodu Christopher (... no dobra, był z nim na 'ty', sam nie wiedział kiedy to się stało) nigdy nie denerwował się na niego za to. Stawiał tylko przed nim kolejne szklaneczki, dopóki w klubie się nie przerzedziło dostatecznie, by Richardowi rozwiązał się trochę język. Nie mówił mu czegokolwiek zastrzeżonego, nie był idiotą, ale... ogólniki, wszelkie idiotyzmy, wszystkie frustracje - to było fair game. I... czasami komentarze blondyna mu pomagały dostrzec nowe fasety problemów, co przekładało się dość wymiernie na przełomy w śledztwach. Gdyby miał więcej czasu i był bardziej 'do ludzi', może by nawet pomyślał o jakiejś rekompensacie za pomoc, poza byciem bardzo częstym klientem...
_________________
Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~
EnviraChibi Seme
Data przyłączenia : 27/06/2017 Liczba postów : 73
Cytat : "You eating stars!" "You are all made of stars. "
Temat: Re: This city is mine... and so are you Pią Lip 21, 2017 8:04 pm
Słowa detektywa mogły brzmieć gorzkawo, ale dla Runnera były prawdziwie słodką rozkoszą. Będąc Chrisem jedynie uśmiechnął się lekko, wracając do pracy. W ten sposób zaczynała się ich pewna rutyna. Jej początki były trudne, niejednokrotnie umiała wystawić cierpliwość na próbę. Ale wtedy nadchodził ten czas, gdy alkohol zaczynał działać, a Richard mówił, jego słowa były wręcz upajające. Zirytowany pracą, będące całkowicie pochłonięty sprawą, dotyczącą niego, Runnera, kiedy właśnie ta osoba była dokładnie tuż przed nim, na wyciągnięcie jego ręki. A on wciągał go tylko bardziej w swoją grę, rzucał wyzwanie, używając pozornie nic nie znaczących słów, których prawdziwą zawartość umysł drugiego mężczyzny tak świetnie umiał znajdywać. I tak też miało być tym razem. Jako Christopher dolewał do szklanki Richarda, wiedząc dobrze po ilu w jego oczach będzie odznaczał się stan alkoholowego upojenia, kiedy wreszcie mięśnie się rozluźnią oraz język, i wreszcie mógł mówić do niego, tylko do niego. W klubie się przerzedzało, praca stawała się łatwa, a Chris mógł wreszcie na dłużej zawiesić wzrok na detektywie, która wraz z każdą szklanką się zmieniała. W pewnym momencie, gdyby Richard nie byłby skupiony na kolejnej dolewce, miałby szansę zobaczyć prawdziwą twarz Chrisa. Jedna krótka chwila, gdy lustro baru pokazywało twarz nie barmana, a Runnera. Twarde, niebieskie tęczówki wyrażały drapieżcę. Wypełnione wręcz palącym pożądaniem, utkwiły na sylwetce mężczyzny. Wyglądał jakby miał się zaraz rzucić na niego i pożreć go w całości. A szczególnie teraz, gdy doszli do przewidywanej nalewki. Wargi drżały, jakby powstrzymując się od śmiechu. Jednak gdy ten się odwrócił, po tamtej twarzy nie było już śladu. Zniknął Runner. Został tylko Christopher Braden, ten sam, uprzejmy barman, który teraz oparł się rękoma o ladę, tuż obok Richarda. – Lepiej? – zapytał, chcąc zyskać uwagę detektywa. – Jak tam? Nadal bez zmian?
VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
Temat: Re: This city is mine... and so are you Pią Lip 21, 2017 11:07 pm
Szklaneczka za szklaneczką, w milczeniu, bez zbędnych komentarzy. Za to nawet lubił Christophera, blondyn nie próbował na siłę ciągnąć kogokolwiek za język - a przynajmniej wiedział, kiedy i z kim może sobie jednak na to pozwolić. Może dlatego tak często tutaj przychodził? Może.
Pierwszych sześć drinków pił szybko, na dwa-trzy hausty, przeplatając je nowo zapalonym papierosem. Siódmy już spokojniej opróżnił, a ósmą dolewkę już tylko sączył małymi łyczkami. Czuł we krwi gorąco alkoholu, otępiające go nieco, tłumiące harmider w jego głowie, wsączające się również pomału w mięśnie. Pochyloną głowę wsparł na wolnej dłoni, więc nie widział co się wokół niego dzieje - był jednak gotów zareagować w każdej chwili. Miał mocną głowę, nawet tyle alkoholu jeszcze nie oznaczało że jego refleksy będą przytępione... to samo z czujnością.
W końcu, po kilku długich godzinach, detektyw był przyjemnie znieczulony, bar był prawie pusty, kelnerzy poszli do domu... zostali on, blondyn za barem, i paru starych bywalców. Spokojna, kameralna wręcz atmosfera... i właśnie w takim momencie Christopher znowu się do niego odezwał. Cholerny, spostrzegawczy barman... kąciki ust Richarda drgnęły lekko ku górze, ale odsunął do połowy opróżnione szkło i spojrzał na blondyna. - Czasami mam wrażenie, że to miasto przyciąga największych idiotów z całego kraju i każe im się rozmnażać... - mruknął nisko. - Bez zmian. A do tego komendant uznał, że idealnym spożytkowaniem mojego czasu będzie marnowanie go na pierdoły... - zaciągnął się świeżo zapalonym papierosem i krótko, bez detali czy personaliów, ale dość treściwie opisał aktualną sytuację w komendzie policji. Napomknął też co nieco o prowadzonych sprawach, tutaj czasami się zawieszał na dłużej, chcąc niektóre kwestie przemyśleć. Nie łagodził niczego, a już w szczególności swoich opinii na temat bezużytecznego komendanta, pustogłowych kolegów z pracy, upartych jak osły mróweczek z korpo... kiedy skończył monologować po jakiejś pół godzinie, sięgnął od razu po resztki alkoholu. Potrzebował tego, samo mówienie o tej całej sytuacji znowu burzyło w nim krew. A on był już tak miło znieczulony. - Jakieś złote myśli? - dodał z krzywym uśmieszkiem, który nie dotarł do jego zmęczonych oczu, ale jednak nieco złagodził jego wyraz twarzy.
_________________
Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~
EnviraChibi Seme
Data przyłączenia : 27/06/2017 Liczba postów : 73
Cytat : "You eating stars!" "You are all made of stars. "
Temat: Re: This city is mine... and so are you Nie Lip 23, 2017 8:46 pm
Christopher słuchał uważnie detektywa, by jako Runner móc wnioskować. Co prawda prawie nic nowego się nie dowiedział. Bienville było tylko kolejnym z miast, które tkwiło w sieci iluzji moralności oraz praworządności. Gdyby się uważniej przypatrzeć, społeczeństwo zwykło się dzielić na trzy grupy. Pierwsza żyła w błogiej nieświadomości swojego szarego zakątka. Kolejna, umiejąca niejako dojrzeć problem, ale zamiast coś z tym zrobić, udawała, że nic nie ma, tylko bardziej podtrzymując ten obraz. Oraz ostatnia, najbardziej nieliczna, jaka przejrzała na oczy, była tym zirytowana i rzeczywiście starała się z tym coś zrobić, żyć z dala od tej sztuczności. Chciała coś zmienić. Na własny sposób. To idioci. Nie powinieneś sobie zawracać nimi głowy. Skup się na mnie, tylko na mnie. Nie potrzebujemy nikogo innego, tylko siebie nawzajem. Barman pokiwał głową, patrząc na detektywa ze zrozumieniem, gdy ten skończył. Widząc, że szklanka pozostała usta, odsunął się od lady, machinalnie już sięgając po dobrze im obu znaną butelkę z whisky. Jednym, profesjonalnym ruchem napełnił szklankę Richarda. Odstawił butelkę, by potem parsknąć cicho, słysząc pytanie. – Co to za barman bez rady, nieprawdaż?- Chris wrócił do poprzedniej pozycji, wpatrując się w twarz mężczyzna. – Wiesz, może powinieneś spojrzeć na rzeczy bardziej z innej perspektywy? – Zawiesił się na chwilę, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa. Zmarszczył brwi niby w zastanowieniu. Wewnętrznie, Runner był już w stanie euforii. – Pewne rzeczy czasem nie wydają się tak oczywiste, jak z początku zakładamy. Mówisz, że to pierdoły, ale szczerze? W Bienville wszystko jest możliwe. Nie patrz na to tak beznadziejnie. Spójrz na to inaczej. – Ostatnie słowo Chris wyraźnie podkreślił, uśmiechając się szeroko. Niespodziewanie zbliżył się bardziej, stykając nieśmiało swoją dłoń z detektywem. Wiedział, że nawet na takim etapie ich relacji oraz stopniu upojenia alkoholowego, bardziej gwałtowny gest mógłby odstraszyć mężczyznę. Do ofiary należy pochodzić ostrożnie, by ją nie spłoszyć. – Wiesz, a może detektyw zrobiłby coś w podzięce dla swojej pani dobra rada? – Tutaj wyraźnie zniżył głos, patrząc na niego wymownie. – No wiesz na przykład… w formie kolacji? Chociażby jutro wieczorem? – Barman patrzył na niego, z niecierpliwieniem oczekując odpowiedzi. A wewnątrz jako Runner rozkoszował się obecną miną detektywa. Drapieżnik robił kolejny krok w kierunku ofiary.
VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
Temat: Re: This city is mine... and so are you Nie Lip 23, 2017 11:36 pm
W Bienville jest wszystko możliwe.
Głupi, ordynarny truizm, widział już tutaj tyle przypadków wpisujących się w tę regułę że nawet ich by nie zliczył... a jednak. Richard zmarszczył lekko brwi, podnosząc napełnioną szklaneczkę i upijając z niej mały łyk. Nadal słuchał blondyna, rejestrował to co mówił, ale myślami był gdzie indziej - i to było widać, jeśli ktoś wiedział na co zwracać uwagę.
Spójrz na to inaczej.
I kolejny truizm, słyszał to już od barmana wielokrotnie, od innych też, puste słowa... ale coś się poruszyło inaczej w plątaninie domysłów i podejrzeń. Pierdoła... coś łatwego do przeoczenia... zwykła pierdoła...
Jego oczy rozszerzyły się lekko, kiedy jego wzrok padł na widoczny spod kontuaru róg gazety Bienville News, leżący na niższym blacie od strony barmana. Christopher mówił coś o kolacji, o podzięce, zostało to zarejestrowane, ale detektyw odsunął się nieco - w zupełnie innym celu niż odrzucenie propozycji bez słowa - i bez pytania sięgnął po gazetę. Gazeta, jak to gazeta, pełna przeróżnych pierdół, od sensacyjnych dziennikarskich śledztw na temat romansów radnych czy przedsiębiorców, przez porady kulinarne, po ogłoszenia matrymonialne, o pracę... i rubrykę policyjną. Pierdoła.
Cytat :
UWAGA Zaginął Gerard S. Ostatnim razem widziano go 15.XX, gdy wychodził z pracy w firmie ubezpieczeniowej XXX. S. nie pojawił się w domu do dnia dzisiejszego. Ktokolwiek wie coś na ten temat, proszony jest o kontakt...
Pierdoła.
Richard rzucił gazetę na kontuar, dopił alkohol na dwa łyki i podniósł się z miejsca. Zanim jednak odszedł, najpierw wyciągnął z portfela odpowiednią sumę za drinki (Christopher mógł mówić, że to na koszt firmy, ale on i tak zawsze płacił i nie przyjmował odmowy), a potem oderwał niezadrukowany kawałek gazety, szybko napisał coś na nim, i wraz z gotówką wsunął blondynowi pod dłoń. A potem przykrył ją swoją, mniejszą i szczuplejszą. - Wykorzystaj to, jak pojawię się tutaj znowu - rzucił do niego, zabrał dłoń i ruszył do wyjścia szybkim krokiem, zapalając kolejnego papierosa. Musiał szybko zadzwonić w parę miejsc, wrócić na komendę, szybko uruchomić machinę policyjną, sprawdzić dane... jeśli jego podejrzenia się sprawdzą, to znajdzie rozwiązanie do każdej z aktualnie dręczących go spraw. A wtedy wróci z tarczą do klubu.
Na kawałku papieru, wsuniętym między banknoty, było napisane 'Kupon na jedną kolację, do wykorzystania po udanym rozwiązaniu śledztwa'.
_________________
Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~
EnviraChibi Seme
Data przyłączenia : 27/06/2017 Liczba postów : 73
Cytat : "You eating stars!" "You are all made of stars. "
Temat: Re: This city is mine... and so are you Wto Lip 25, 2017 2:25 pm
Christopher przyglądał mu się z lekkim zdziwieniem, ale w rzeczywistości Runner właśnie tego się spodziewał i był wprost zachwycony. Richard go nie zawodził. Umysł detektywa był równie piękny, co niebezpieczny. Jak to szło? Przyjaciół trzymaj blisko, ale swoich wrogów jeszcze bliżej? Kąciki warg drgnęły mu nieznacznie, gdy mężczyzna znalazł w gazecie odpowiednią rubryczkę. Gra zaczęła się. Jego oczy na nowo wypełniły się pożądaniem. Patrzył jak szczupła sylwetka oddalała się. Z tyłu wyglądał tak niewinnie. Tak krucho. Aż chciało się go wręcz... złamać. ― Ofiara, myśląca, że to ona jest drapieżnikiem ― wymruczał pod nosem. Nie było nic bardziej rozkosznego do oglądania. Gdy schował pieniądze, sięgnął po kawałek gazety. Prychnął rozbawiony, by potem niemal z namaszczeniem schować go do portfela.― Równie inteligentna, co nieporadna.
Zdobycie władzy nie było wcale najtrudniejsze, a utrzymanie jej. Wiązało się to z nieustannym dbaniem o swoje terytorium. Nawet gdy większość ludzi trzęsła gaciami na samo wspomnienie o Runnerze, to znajdowali się ryzykanci, którzy próbowali wprowadzić własny interes do Bienville. Sami mieszkańcy, próbujący zarobić co nieco jako dilerzy byli wprawdzie ledwie pyłkiem kurzu. Strzepać raz, a porządnie. Większym utrapieniem stawała się konkurencja z okolicznych miast. Miasto było na tyle smakowitym kąskiem, że nawet postać Runnera stawała się mniej zatrważająca. Sam mężczyzna nie wydawał się tym za bardzo przejmować. A tak przynajmniej sądzili jego ludzie, którzy mieli rozkaz wstawienia się do niego choć kilka razy w tygodniu, by złożyć raport dotyczący obecnej sytuacji w różnych zakątkach miasta. Jednym z nich był Dmitry, który wysłużył wiele lat we wojsku, a jaki zbliżał się również powoli do sześćdziesiątki. Dla normalnych obywateli, zwykły pracownik fabryki, ojciec oraz dziadek, dla przestępczego półświatka, kolejny pionek w rękach Runnera. Jak ich drogi się zeszły? Co taką osobą nakłoniło do służenia okrutnemu kingpinowi Bienville? To nie miało znaczenia. Ważniejszy był fakt, że blondyn cenił go wyjątkowo, za profesjonalizm, bogate doświadczenie, ale przede wszystkim posłuszeństwo. ― Podobno znów widziano paru z nich na przedmieściach ― mówił ochrypły głos Dmitra przez telefon Runnera. ― Udało mi się złapać jednego z nich. ― Świetnie. Wyciągnij, ile się da. Chcę nazwisk ― zażądał surowym tonem blondyn, opierając się wygodniej na fotelu. Na kolanach miał otwartą poranną gazetę. ― Czy nie powinniśmy jakoś im... odpowiedzieć? ― zapytał niespodziewanie starszy mężczyzna. Runner przewrócił bezszelestnie na kolejną stronę. ―Odpowiemy, niebawem. W każdym razie, mój drogi Dmitry... ― Runner uderzył otwartą dłonią gazetę. Wreszcie znalazł. Przeleciał szybko po interesującej go rubryczce, by potem ponownie kontynuować: ― Mam dla ciebie ważne zadanie. Tak, potrzebuje, byś miał kogoś na oku dla mnie... Po skończonej rozmowie, Runner odłożył telefon, wbijając wzrok ponownie w gazetę. W pomieszczeniu wypełnionym zapachem alkoholu oraz mocnego tytoniu rozległ się paskudny śmiech. ― Tak, dalej, Richie, pokaż mi, na co cię stać. Bądź moją odpowiedzią. ― Każde słowo wymawiał z nutką nieposkromionego podniecenia.
VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
Temat: Re: This city is mine... and so are you Wto Lip 25, 2017 10:26 pm
Poranek dnia następnego zastał Richarda w jego gabinecie, siedzącego na odwróconym tył na przód krześle, i wpatrzonego w mapę myśli pouczepianą na korkowej tablicy. Maszyna policyjna już działała, na szczęście ci idioci (i komendant) nauczyli się, że kiedy Morgaunt wraca do pracy po normalnych godzinach urzędowania, to znaczy że zdobył jakiś nowy ślad i trzeba działać szybko. Nakazy rewizji, zatrzymania podejrzanych, konfiskaty dokumentów... zmarszczył lekko brwi. Zaginiony pracował w firmie ubezpieczeniowej, którą zainteresował się fiskus pod kątem możliwej malwersacji. Kilka dni temu wyszedł z pracy i już do niej nie wrócił. Znajomi mówili, że był w domu, ale potem jakby się rozpłynął. Nie pokazywał się, nie dzwonił, nic. Dlatego zgłosili zaginięcie. Dzień po jego zniknięciu komenda dostała zgłoszenie o podejrzeniu malwersacji środków. Normalnie każda firma by pozwoliła na kontrolę, ale nie, nie wpuścili Skarbówki, więc to trafiło do policji. Ich też nie chcieli wpuścić. Działo się tutaj coś poważnego...
- Richard... - drzwi do jego gabinetu się otworzyły cicho i do środka weszła młoda, schludnie ubrana kobieta. Niosła dwa parujące kubki, a zapach nie pozostawiał wątpliwości - kawa. Postawiła jeden na stoliku obok mężczyzny, z drugim przycupnęła na pobliskim fotelu. - Jest piąta rano, niedługo będą pierwsze raporty z rewizji i zatrzymań... naprawdę sądzisz, że to zaginięcie jest aż tak ważne? - Miriam, z łaski swojej, nie obrażaj mojej inteligencji - mruknął nieprzyjaźnie wokół ściskanego w wargach niedopałka papierosa. - Jaki normalny obywatel ot tak zostawia dobrze płatną posadę, niezłych znajomych, kochającą rodzinę, i sobie znika? Tylko ktoś, kto ma zdrowo za uszami. Więc albo nasz zaginiony podbierał kasę z firmy i ulotnił się w porę żeby go nie udupili, albo miał na sumieniu coś jeszcze... - detektyw wyjął papierosa i zapalił go ponownie, zaciągając się głęboko. Kawę zignorował. Kofeina z jego przypadłością medyczną byłaby pewnie gwoździem do trumny. Tylko alkohol działał na niego jak na innych ludzi, wszelkie inne substancje psychoaktywne zawsze miały wzmocnione skutki. Dobrze, że wykryli to w jego dzieciństwie, więc dość wcześnie by się sam przypadkiem nie zabił w jakiś idiotyczny sposób... - Ja tego nie widzę - stwierdziła z niesmakiem, popijając powoli kawę i próbując zrozumieć plątaninę notatek, wycinków, i kolorów na tablicy. A i tak ziały w tym dziury, jakby starszy stażem oficer liczył na to że tam coś się znajdzie ważnego. - Serio, Richard, powinieneś odpocząć, to nie jest nic ważnego, a tym bardziej nie ma powiązania z tym całym Runnerem- Urwała nagle, bo Richard wstał z krzesła dość gwałtownie i spojrzał na nią z góry. Przełknęła ślinę, ale jednocześnie się zaczerwieniła. Morgaunt nie wiedział chyba, jaki jest przystojny... zwłaszcza taki gniewny i wyniosły. Szkoda tylko, że nadal nie łapał jej aluzji i wskazówek... może powinna być bardziej bezpośrednia... - Wyjdź stąd. Tylko mnie rozpraszasz. I każ tym idiotom z dyżurki przekazywać wszystkie spływające dokumenty do mnie. No już, wynoś się - wskazał jej drzwi skinieniem głowy. Ani na moment nie podniósł głosu, ale było jasne że jeszcze chwila a wyrzuci ją osobiście i nawet nie poczuje się z tego powodu źle. Kilkudniowy zarost i podkrążone, smoliście czarne oczy wcale nie łagodziły jego wyglądu. Dlatego młoda detektyw wyniosła się jak niepyszna... w duchu jednak planując, jak go odciągnie od tego szaleństwa i pomoże się zrelaksować. Wtedy na pewno ją dostrzeże, nie odmówi wyjścia na kolację, potem następnego, z dodatkiem jeszcze lepszego relaksu...
-------
Kilka godzin później, detektyw siedział w radiowozie jadącym do mieszkania zaginionego. Tam musiał być kluczowy ślad, ekipa oględzinowa stwierdziła że to wyglądało jakby się w pośpiechu wyprowadził, ale na pewno coś przeoczyli. Jakąś... pierdołę. Zmarszczył lekko brwi - to słowo zabrzmiało w jego myślach głosem Bradena... dziwne. Aż tak go już doceniał? Było za co, barman był cierpliwy, pozwalał mu pić nawet długo po godzinach zamknięcia klubu, nie był nachalny, nie był wścibski... no i jego rady często były zaskakująco pomocne. Tak jak teraz. Morgaunt był absolutnie przekonany, że już niedługo znajdzie ten jeden, drobny szczegół, który wszystko połączy - i da im dostęp do o wiele poważniejszego bagna, które jednak ze wsparciem już zebranych materiałów dowodowych szybko opanują. I jeśli nie znajdą do tego dowodów, że zamieszany był w to ten skurwiel, Runner- - Jesteśmy na miejscu, Morgaunt. Idź, rób swoje czary - kierowca radiowozu, młody oficer z sąsiedniego miasteczka, parsknął cicho po tym komentarzu. Richard tylko przewrócił oczami, wysiadł i od razu skierował się do środka budynku. Wbiegł na właściwe piętro, zignorował gapiów, zignorował pilnujących akcji policjantów... szybko wszystko ogarniał wzrokiem, tylko część uwagi poświęcając ustnemu raportowi jednego z dowodzących oględzinami. Tak, tak, tak, samotny, bezdzietny, przyjazny, spokojny sąsiad, czasami muzyki za głośno słuchał... oszczędzał na wyjazd za granicę, lubił łowić ryby, ostatnio tam często z kolegami jeździł- To go zatrzymało. Sąsiedzi mówili co innego, przyjaciele twierdzili co innego... czyżby?... stanął przed kalendarzem, w którym były pozaznaczane takie rzeczy jak kontrola lekarska, audyt pakietu takiego, audyt pakietu siakiego, ryby, kilka dni pustych, ryby, znowu audyt, znowu ryby... audyty przeplatane wypadami wędkarskimi ciągnęły się na kilka tygodni wstecz, jeszcze przed zaginięciem. Zdjął kalendarz ze ściany i podał wciąż mówiącemu oficerowi, przerywając mu w pół słowa. - To ma trafić do mojego gabinetu. Sprawdźcie, które pakiety audytował, też chcę to mieć u siebie jak najszybciej. Zabieram Collinsa i ekipę Waldena na wycieczkę na ryby - polecił nieustępliwie i od razu wyszedł z mieszkania. Jedynym porządnym zbiornikiem wodnym było jezioro na południu miasta, zagorzali wędkarze mieli tam swoje małe domki, gdzie mogli się zaszyć i w spokoju moczyć kije... W południowych dzielnicach miasta zanotowano wzrost aktywności handlarzy narkotykami. Przypadek? Pierdoła?
-------
- Jasna cholera, Morgaunt, jak ty to w ogóle powiązałeś?! - komendant policji w Bienville, Sylvester Moore, potarł łysiejące czoło, wpatrzony w o wiele większą i teraz już kompletną mapę na tablicy w gabinecie detektywa. Wszystko się zazębiało, wszystko pasowało, wszystko się sprawdziło... - Typ audytował kończące się albo zamknięte pakiety ubezpieczeniowe i modyfikował dokumenty by mieć całkiem zgrabne źródło dodatkowego dochodu - Richard krążył po pomieszczeniu, świadom że on i komendant mają widownię w postaci praktycznie całej aktualnie pracującej załogi komendy. - Najpierw robił to bardzo dyskretnie, dlatego nikt tego nie wykrył. Ktoś go kontrolował - zatrzymał się przy tablicy i popukał w centralnie umieszczoną kartkę z pojedynczym rysunkiem - siekierą. - Zdobywał kasę dla Runnera na podtrzymanie jego dominacji narkotykowej w mieście i okolicach. Ale kilka tygodni temu zrobił się nieostrożny... - przesunął palec w inne miejsce. Zdjęcie budki nad jeziorem. - Ktoś mu zaproponował bardzo lukratywny interes, więc stwierdził że tym razem kasę dla siebie zachowa, zdobędzie za to towar od konkurencji skurwysyna - zignorował kilka kaszlnięć i parsknięć na swoje tradycyjne określenie kryminalnego władcy Bienville - i wygryzie sobie swoje własne poletko, z którego będzie czerpał o wiele większe zyski. Ale nie przewidział tego, że skurwysyn będzie o wszystkim wiedział i go dorwie... - tym razem wskazywał na kolaż zdjęć z oględzin ciała, znalezionego w samochodzie porzuconym niedaleko jeziora, oraz na raporty patologów. Na centralnym zdjęciu widoczna była rana cięto-miażdżona, wykonalna tylko przy pomocy solidnego kawałka żelastwa. Takiego jak siekiera. - No dobra, ale ci handlarze? Skąd wiedziałeś że akurat wtedy miało być kolejne umówione spotkanie i dlatego zabrałeś Waldena z obstawą? - Miriam wpatrywała się w krążącego po gabinecie jak pantera w klatce Morgaunta z mieszaniną podziwu, niedowierzania... i pożądania. Ten facet był po prostu niesamowity... Richard tylko przewrócił oczami i oparł się plecami o ścianę przy tablicy. Trzeci dzień już jechał bez snu, jego temperament był bardzo podrażniony, resztki uprzejmości ulatniały się jak sen złoty... - Raz, nawet zapalony wędkarz nie jeździ tak często na ryby kiedy nie ma sezonu. Dwa, spotkania zawsze wypadały na trzy-cztery dni po audycie. Trzy, użyłem umiejętności odliczania, znanej już dzieciom z podstawówki. Może powinnaś tam wrócić, będziesz idealnie pasowała - zignorował reakcje innych na jego złośliwość i popukał palcem w zamkniętą w foliowej torebce mapę, przyczepioną przy zdjęciu samochodu. - Tylko jedna wypożyczalnia samochodów dodaje takie mapki, kradzież jednego z tych samochodów zgłoszono dzień po zgłoszeniu zaginięcia naszego denata, na nasze szczęście kamery zarejestrowały delikwenta, a odciski palców z pozostawionych idiotycznie śladów krwi dodały rozpędu... i w ten sposób, poza solidną grupką poszukiwanych w kilku sąsiednich miastach handlarzy narkotykami, mamy u siebie Johnny'ego 'Moppeta' Briggsa, człowieka od sprzątania po wybrykach skurwysyna. Jeśli go przyciśniemy porządnie, może nam bardzo dużo wyśpiewać o swoim szefie... - Tylko ty, Richard, tylko ty... - Sylvester pokręcił głową i znowu otarł łysinę. - To będzie na pierwszych stronach gazet, wiesz o tym, jak zwykle zresztą. Rozbity gang narkotykowy, brutalne morderstwo zamiast zaginięcia, zaginiony złodziejem i domorosłym handlarzem - po prostu idealna pożywka. I będą o tym trąbić przez dobry tydzień. Bienville News, Weekly Journal, wszystkie brukowce - nie opędzimy się od dziennikarzy! - Radźcie sobie - detektyw tylko wzruszył ramionami. - Ja wywiadów nie udzielam, a do paparazzi będę strzelać. Nie, nie żartuję. Dobra, koniec przedstawienia, jest dużo innej pracy, dajcie mi odpocząć... - Wracaj do domu, nie chcę cię tutaj widzieć przez przynajmniej tydzień - komendant powstrzymał protest stanowczym gestem. Widownia już się rozproszyła, zostało tylko kilku młodych policjantów i Miriam. - Richard, ponad trzy dni jechałeś na adrenalinie, nikotynie i przygodnym posiłku. Albo wracasz do domu i odsypiasz to, albo jedziesz do szpitala i tam sobie posiedzisz. Czarnowłosy popatrzył przeciągle na swojego szefa... po czym tylko westchnął i skinął głową. Nie miał siły się kłócić. - Ja go odprowadzę! - ożywiła się Miriam od razu. Ale szansa! Dowie się gdzie Morgaunt mieszka, zapunktuje u niego solidnie, może wyciągnie numer prywatnego telefonu! - No w porządku. Ale masz być z powrotem za godzinę, będziesz tutaj potrzebna - Sylvester widział jak kobieta patrzy na Richarda... to nie było dobre. Jeśli czegoś nie zrobi, dowiedzą się o tym... nieodpowiednie osoby. Szkoda będzie stracić tak obiecującego młodego detektywa... Richard już wychodził z gabinetu, naciągając leniwie płaszcz. Przez godzinę może prowadzić tę idiotkę po zaułkach i uliczkach tak, że nigdy nie zbliżą się nawet do jego osiedla. A potem będzie musiała wrócić i zostawi go samego... a on pójdzie do domu... i odeśpi... a jak poczuje się bardziej człowiekiem, pojawi się w "Neon Beats".
_________________
Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~
EnviraChibi Seme
Data przyłączenia : 27/06/2017 Liczba postów : 73
Cytat : "You eating stars!" "You are all made of stars. "
Temat: Re: This city is mine... and so are you Sro Lip 26, 2017 10:59 pm
Gdy przez ostatnie dni Richard poświęcał się śledztwu, Runner dokańczał pewne formalności z niedawno zakończoną współpracą. Dramatycznie zakończoną, do czego doprowadziła zwykła pazerność ze strony Gerarda. Teraz pozostało jedynie zatrzeć resztę śladów i pomyśleć nad odpowiednim zastępstwem. Utrata takiego źródła dochodu w końcu zacznie ciążyć na jego budżecie, biorąc pod uwagę fakt, ile wynosiła sama produkcja towaru narkotykowego oraz jej dystrybucja. Musiał działać szybko. Jeśli wszystko miało pójść po jego myśli, nie tylko odzyska pełną kontrolę nad handlem w południowej części miasta, ale zada również bolesny cios natrętnej konkurencji. Dlatego gdy zacierał ślad po depozytach Gerarda, niecierpliwie oczekiwał wieści od swoich ludzi. Ze strachu? Z presji? Wręcz przeciwnie. Z entuzjazmu, podekscytowania. Tym razem jednym z ważniejszych elementów miał być Richard, JEGO detektyw. Na samą myśl o nim, usta Runnera wykrzywiały się w szerokim uśmiechu. Nie zawiedzie go. Nie ma takiej opcji. Znajdzie ślady, znajdzie Gerarda, znajdzie te przeklęte szuje... A najlepsze było w tym to, że ten tylko wykona ruchy, jakie Runner już wcześniej zaplanował na swojej planszy. Detektyw myślał, że w ich grze był graczem, kiedy w rzeczywistości był pionkiem, piekielnie inteligentnym ale ciągle tylko pionkiem. Także gdy tylko zadźwięczał telefon na biurku, mężczyzna szybko odłożył dotychczasową robotę na bok i odebrał. ― Jak sytuacja, Dmitry? ― zapytał blondyn zimnym, pełnym opanowania głosem. ― Znaleźli samochód. Cały teren roi się teraz od policjantów. Wcześniej wjeżdżały tam dwa auta, zapewne należące do konkurencji. Już po nich. ― Rozumiem. Potwierdzę to jeszcze u przyjaciela. Możecie odjechać. ― Z tymi słowami zakończył rozmowę i odchylił głowę na fotelu. Wiedziałem, że dasz radę. Mój słodki, mądry detektyw. Jesteś świetny. I za to czeka cię nagroda. Resztę wieczoru Runner spędził na kończeniu roboty, co jakiś czas miętosząc delikatnie w palcach podarowany kawałek gazety.
Błyskotliwa akcja detektywa Richarda Morgaunta szybko obiegła media, stając się informacją dnia w Bienville News. Policja miała okazję do świętowania, choć sam bohater nie pojawił się na żadnej z konferencji prasowych, a wywiadów udzielił co najwyżej komendant. Runner z początku patrzył na to z rozbawieniem, by potem móc poczuć nagły przypływ zirytowania. Według tego, co podawało jego źródło, złapano podejrzanego. Był to nikt inny jak Johnny, człowiek, któremu polecił pozbycie się ciała. Swoim brakiem ostrożności, jego istnienie stało się porównywalne do wrzodu na dupie. Szanse na wyciągnięcie go przy tak twardych dowodach były praktycznie zerowe. Zawsze rodziło się zagrożenie, że będąc w areszcie, mężczyzna mógł w pewnym momencie pęknąć i go wydać. Nieważne jak wcześniej zarzekał się, że nigdy tego nie zrobi. Zawiódł go. Musiał ponieść konsekwencje. Musiał zniknąć.
W klubie "Neon Beats" było bardziej tłoczno niż zwykle. Piękno piątkowego wieczoru, gdy młodzież postanawia wyrwać się z domów na dobrą zabawę. Klub Christophera im to świetnie oferował i teraz zajmowali wolne miejsca przy stolikach, paląc czy popijając przyrządzone przez niego drinki. Dudnienie muzyki, rozmowy, śmiechy...Wszystko to wypełniało klub, sprawiając, że był bardziej żywy niż dotychczas. Jednak sam właściciel nie był z tego powodu zbytnio zadowolony. Podając kolejne partie alkoholu, czyszcząc blat, czy siląc się na pogawędki z niektórymi, Chris, a raczej Runner czuł się tylko bardziej rozdrażniony. Nie chciał się wysilać dla tych szaraczków, czekał na swoją gwiazdę, tak pragnął go zobaczyć. Gdyby mógł, roztrzaskałby butelkę o pusty, szary łeb klienta i poszedłby wprost do mieszkania Richiego. Niestety zamiast tego uśmiechał się promiennie, dolewając do szklanek. I gdy wydawało się, że Runner zaraz nie wytrzyma i rzeczywiście stąd wybiegnie, wtedy właśnie go zauważył. Wszystko inne przestało się liczyć. Chris podszedł do detektywa, jak zawsze pełen przyjacielskiej aury. ― Czy to nie nasz Superman? Gratuluję ― to mówiąc, ustawił dobrze znaną Richardowi szklankę whisky. Jednak tym razem pod podkładką wystawał kawałek papieru. Chris nie omieszkał wtedy posłać mężczyźnie pełny triumfu uśmiech. ― Udane śledztwo.
Ostatnio zmieniony przez Envira dnia Pon Lip 31, 2017 8:17 pm, w całości zmieniany 1 raz
VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
Temat: Re: This city is mine... and so are you Pon Lip 31, 2017 2:00 am
Pierwszy dzień przespał cały, ale tak naprawdę calutki. Nawet bez przerw na jedzenie czy ogarnianie potrzeb natury. Drugiego dnia zwlókł się z łóżka, wykąpał, zjadł porządnie, i wrócił spać na kolejne osiem godzin. Dopiero po tej drugiej dawce snu poczuł się bardziej jak człowiek. Ogarnął mieszkanie, przejrzał dostarczone mu i wciśnięte przez szczelinę w drzwiach gazety (oczywiście, trąbili o sprawie na całego), zapchał żołądek żeby się nie skarżył... popatrzył na godzinę.
Dochodziła siódma wieczorem. Hmm... piątek... będzie cholerny tłum. Ale cóż, dał niejako słowo, trzeba dotrzymać. Przebrał się w nieco mniej oficjalny i 'roboczy' garnitur (no co, lubił wyglądać w miarę dobrze, na modzie 'każualowej' się nie znał więc trzymał się tego co sprawdzone), zgarnął paczkę papierosów ze stolika, pieniądze, dokumenty, obowiązkowo broń (nie był idiotą, wiedział że kumple aresztowanych dilerów będą chcieli się mścić), i wyszedł. Kierunek. 'Neon Beats', oczywiście.
Już przed wejściem poczuł narastającą migrenę. Masa dzieciarni z liceum, rozwrzeszczanej, zdrowo już wstawionej... ktoś go rozpoznał, zlecieli się, koniecznie chcieli pogadać, zrobić sobie fotki... kilka celnie i sucho rzuconych paragrafów bardzo szybko ich do tego ostatniego zniechęciło. Jeszcze czego, nie będą sobie gówniarze z nim selfie robić... w końcu dostał się do środka klubu. Przecisnął się w głąb, do kontuaru jak zwykle. Ha... jego miejsce nadal wolne. Kiedyś zażartował cierpko, że Christopher chyba wyczuwa kiedy ma wpaść i wykopuje klienta z jego stołka. Usiadł, machnął ręką barmanowi i wcale się nie zdziwił, widząc wystający kawałek papieru gazetowego spod podkładki. Blondyn był cholernie uparty jeśli się na coś zawziął... - Tak, udane śledztwo, sztuk jeden. Szybko chcesz to wykorzystać... - zauważył z cieniem rozbawienia w głosie, napił się alkoholu i sięgnął po... szlag. Wypalił wszystkie papierosy po drodze do klubu, miał kupić w sklepiku niedaleko, ale gówniarze go rozproszyli i zablokowali mu drogę... Niech to. Trudno, wytrzyma bez nikotyny. Jakoś. Może.
_________________
Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~
EnviraChibi Seme
Data przyłączenia : 27/06/2017 Liczba postów : 73
Cytat : "You eating stars!" "You are all made of stars. "
Temat: Re: This city is mine... and so are you Nie Sie 06, 2017 5:26 pm
― Osobiście uważam, że czas jest odpowiedni. ― Bo w istocie był. Obaj mieli co świętować. Wspólna korzyść w jednej sprawie. Nawet gdy człowiek Runnera wtopił przez swój brak ostrożności. Tą sprawą należało się zająć, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to jeszcze dzisiaj wdroży odpowiednie kroki. Na razie ciepło spoglądał na Richarda, który po chwili przeszukiwał kieszeń. Początkowo Chris patrzył zdezorientowany, by dopiero później móc się połapać. ― Co jest? Zapomniałeś fajek? Niemożliwe! ― W rzeczywistości nie było to dla niego niespodzianką. Można powiedzieć, że w tym mieście przypadki nie istnieją. Czy brzmiał podejrzanie? Mocno wątpliwe. Każde ich spotkanie zwykło przebiegać w towarzystwie sporej ilości alkoholu i papierosów. ― Widać, że naprawdę jesteś zaabsorbowany sukcesem! ― Zaśmiał się dźwięcznie, klepiąc delikatnie ramię Richarda.― Tym bardziej nie możesz się ze mną spierać! ― To mówiąc, wskazał na zamknięte drzwi. ― Za nimi są schody do mojego mieszkania. Nie jest to ekskluzywna restauracja, ale myślę, że potrafię gotować równie smacznie. Powinienem mieć też tam paczkę swoich fajek, o ile jej nie wyrzuciłem. Puścił mu oczko, uśmiechając się przy tym szeroko. Wiedział, że głód nikotynowy również będzie niejako zachętą. Jednak sam również musiał wykazać się większą zawziętością. Ich spotkania, informacje nadsyłane mu przez Dmitra, potwierdzały, jakim osobnikiem był Richard. Dlatego szybko machnął do barmanki, z którą w tym dniu dzielił ladę. Zgrabna, młoda dziewczyna szybko stanęła przed mężczyzną. Chris szepnął jej kilka słówek, by chwilę później odłożyć ścierkę i szklankę Richarda. Wziął nieotwartą butelkę whisky spod lady i wyszedł z baru, stając, po raz pierwszy w pełni, przed detektywem. ― Zalety bycie samemu sobie szefem. Mam nadzieję, że jesteś głodny.
Szczyt drewnianych schodów prowadził prosto do mieszkania Chrisa. Przestronne z eleganckim salon, który łączył się bezpośrednio z kuchnią. Do całości dochodziło trzy pary drzwi, jedne do łazienki, kolejne do jego sypialni, a na koniec pozostawał jego gabinet. Muzyka z klubu stawała się tutaj niemal niesłyszalnym dudnieniem. Każda z rzeczy została selektywnie przez niego wybrana, by pasowała do przybranej tożsamości. Christopher Braden był fanem filmów z lat osiemdziesiątych, których holograficzne plakaty wyświetlały się na wybranych miejscach beżowych ścian. Niekiedy trafiały się mniejsze obrazy wykonane farbami olejnymi, przedstawiające prostą postać lub pejzaż. Salon posiadał drewniane panele, na środku których postawiono ciemnoszary stolik. Leżały na nim plik kartek, parę książek oraz czasopism. Obok była oczywiście kanapa wraz z fotelami, które kolorystycznie pasowały do pokoju. Na ścianie wisiał również plazmowy telewizor. Christopher miał być również miłośnikiem horrorów. Książki Stephena Kinga, Grahama Mastertona czy H.P. Lovecrafta zajmowały honorowe miejsce w specjalnej biblioteczce. Jednak oprócz nich, były także starsze egzemplarze dotyczących zarządzania i administracji, mające pozostać jako pamiątka po jego studiach. Ostatnią rzeczą warta wspomnienia mogło być zdjęcia, które na pierwszy rzut oka przedstawiało Christophera z rodzicami. ― Przepraszam, powinienem był bardziej ogarnąć mieszkanie. ― Zamykając za nimi drzwi, blondyn odstawił butelkę na blat, by potem szybko podejść do kanapy i zabrać leżące na niej ubrania. ― Rozgość się! ― rzucił do Richarda, zanosząc prędko rzeczy do sypialni. Gdy wrócił, od razu skierował się do kuchni, podwijając rękawy swojej błękitnej koszuli. Zamierzał czym prędzej zabrać się za przyrządzanie posiłku. Wziął jeszcze whisky do ręki i unosząc ją ku górze, mruknął żartobliwie: ― Rozumiem, że kolejka nadal zobowiązuje?
VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
Temat: Re: This city is mine... and so are you Pon Sie 21, 2017 5:02 am
- Nie kupiłem nowej paczki... - mruknął tylko pod nosem, a potem nie przerywał blondynowi. Rany, cieszył się jak mały dzieciak... a to tylko zwykła kolacja. Nic wielkiego. Chociaż fakt, że zapraszał go do siebie do mieszkania... zmrużył lekko oczy. Nigdy nie był dobry w socjalizacji, w kontaktach międzyludzkich, ale pewne rzeczy jednak zauważał. Braden był ostatnio wobec niego dość... otwarty i bezpośredni. No i ta propozycja kolacji, i teraz zaproszenie... hmm. Interesujące. Ale równie dobrze to mogły być tylko fałszywe sygnały. Podniósł się z krzesła i... musiał nieźle głowę zadrzeć, żeby spojrzeć blondynowi w oczy. - Czym cię matka karmiła, kukurydzą z GMO? - parsknął lekko, pozwalając by mały uśmiech wypełzł mu na usta. Christopher był spokojnie o głowę od niego wyższy, masywniejszy, ciekawe czy kiedyś był kulturystą... hm. Głupie myśli. Richard zabrał swoją szklaneczkę razem z 'kuponem' z blatu i wskazał szkłem na drzwi. - Prowadź więc, Master Chefie... - podążył za nim na piętro w milczeniu. Po wejściu do mieszkania rozejrzał się najpierw czujnie, notując drzwi, okna, możliwe drogi ucieczki... dopiero potem spojrzał porządnie na wystrój. Uniósł lekko brwi - nie spodziewał się, że Braden lubi klasyki... Alien, Predator, pierwszy Terminator, Bladerunner, stare dobre Gwiezdne wojny - X-files? Serio, nawet to miał? Detektyw podszedł do zmieniającego się regularnie holograficznego plakatu starego serialu, uśmiechając się lekko kiedy pojawiła się główna para bohaterów. - The truth is out there... - zacytował z rozbawieniem i upił łyk whisky z nadal trzymanej szklaneczki. - Braden, nie sądziłem że jesteś fanem klasyki, nie wyglądasz... - nawet się nie zastanowił czy jego słowa będą odebrane pozytywnie czy niekoniecznie, jak to on zresztą. Nigdy się nie krył z tym że socjalizowanie się to nie jego konik. - Do tego King, Masterton, Koontz... Rice? - odstawił szklaneczkę na stolik i wyjął z półki nieco sfatygowany egzemplarz "Wywiadu z wampirem". - Sądziłem że tylko tacy niedobitkowie jak ja pozostali wierni starym, dobrym, przed-Zmierzchowym krwiopijcom... - poniekąd zignorował pytanie blondyna, ale ten powinien już być do tego przyzwyczajony. Prędzej czy później i tak odpowiadał, najpierw musiał zaspokoić swoją niespodziewanie rozbudzoną ciekawość. - Jeszcze mi powiedz że oglądałeś którąkolwiek starą część "Godzilli", a chyba uwierzę we wszystko...
_________________
Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~
EnviraChibi Seme
Data przyłączenia : 27/06/2017 Liczba postów : 73
Cytat : "You eating stars!" "You are all made of stars. "
Temat: Re: This city is mine... and so are you Nie Sie 27, 2017 11:55 pm
― To lepiej uwierz, bo tylko taką Godzillę uznaję. ―Zaśmiał się Chris, obracając mięso na patelni. Pomyślał, że nie ma nic tak klasycznego jak Bolognese, by zacisnąć ze sobą więzi. W trakcie robienia tego dania, kątem oka obserwował Richiego, zachwycając się skrycie jego postacią. Jego...podatnością. ― Niełatwo było to zdobyć. Ludzie porzucają klasykę na rzecz technologii. Zatracają się w cyfrowym świecie, bo jest prosty i nie wymaga większego wysiłku. ― Mięso zaczęło skwierczeć na oleju.― Także mnie też cieszy, że nie jestem osamotniony w swych zainteresowaniach. Jesteśmy lepsi, bardziej inteligentni, sprytniejsi. Możemy przejrzeć świat, możemy zobaczyć jego prawdziwe barwy, manipulować nimi. Nikt cię nie rozumie tak dobrze, jak ja. Myśli Runnera szły nieprzerwanym strumieniem, kiedy Chris powoli dokańczał danie. Przygasił sos, sprawdził makaron, by wreszcie wyciągać zastawę. Na środku kuchni stał niewielki stolik, który idealnie miał miejsce dla dwóch osób. ― Och, właśnie, zapomniałem! ― Odezwał się nagle blondyn. Wytarł ręce o ścierkę i szybkim krokiem poszedł do sypialni. Po paru minutach wrócił i z zadowoloną miną podszedł do Richarda. Chwycił go bezceremonialnie za rękę, wręczając mu trochę wymiętą już paczkę fajek. ― Proszę, bo jeszcze chwila, a zaczniesz mi tu na palcach chodzić. ― Poklepał mężczyznę przyjaźnie po ramieniu. W rzeczywistości paczka była już odpowiednia przygotowana wcześniej, tak jak zawartość każdego z papierosów. Zawierały one marihuanę, ale w umiarkowanej ilości, żeby idealnie się mieszała z tytoniem, a co miało zamaskować jej zapach. Normalni ludzie pewnie nie odczuliby różnicy...ale Richard był detektywem. I jak bardzo Runner chciał go mieć już teraz, w tym momencie, to musiał się powstrzymywać, a przede wszystkim na tym etapie zachować ostrożność. Kolacja była gotowa, a sam Chris głośno stwierdził, że raczej się nie otrują. Gestem zaprosił Richarda do stolika, samemu siadając naprzeciw. Poprosił detektywa o odstawienie szklanki, by mógł mu dolać. ― Osobiście twierdzę, że pasowałoby wino, ale dziś niech stracę.― Puścił mu oczko, stawiając jeszcze przed gościem popielniczkę. Runner się nie spieszył, chętnie chłonął ten prosty obraz przed jego oczyma. Wziął kolejną porcję z talerza, po czym wziął łyk z własnej szklanki. Minut mijały leniwie, a gdy wreszcie uznał, że była pora, wytarł usta o serwetkę, po chwili wyginając je w uśmiech. ― Mam nadzieję, że smakuje. Nie za często gotuję ― przyznał, lekko przechylając głowę. ― To powiedz, Richard... W zasadzie ciekawiło mnie, odkąd się pojawiłeś w klubie... Czemu zostałeś detektywem? Sądząc po tym, co mówiłeś, to wyjątkowo parszywy zawód.
VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
Temat: Re: This city is mine... and so are you Pon Lis 06, 2017 4:20 am
Spojrzał ponownie na blondyna, nieco zaskoczony (przyjemnie) odpowiedzią. Naprawdę się nie spodziewał, że barman może być takim koneserem klasyków... ale tym lepiej dla niego. Dalej przeglądał małą biblioteczkę Chrisa, co jakiś czas zerkając na stopień zaawansowania przygotowań kolacji. Nie komentował tego, pozwolił mistrzowi działać... i tak pewnie potem będą mieli wystarczająco dużo tematów do rozmowy. Sączył swoją whisky i cierpliwie czekał - był bardzo dobry w czekaniu. Paczkę papierosów przyjął z małym uśmiechem i skinieniem głowy. No tak, czego miał się spodziewać, Braden doskonale wiedział o jego nałogu... szybko wyjął jeden rakotwórczy zwitek i zapalił, zaciągając się głęboko. Hmmm... tej marki chyba nie próbował jeszcze. Gładki, równy smak, dym nie dusił tak bardzo jak zazwyczaj przy zmianie paczki... oblizał lekko wargi, patrząc na trochę wymięty kartonik i zapamiętując nazwę. Może się na nie przerzuci... kto wie, kto wie. Tak znajome połączenie alkoholu, dymu papierosowego, i głosu Bradena sprawiło, że Richard zaczął się bezwiednie coraz bardziej rozluźniać. Wciąż nie w pełni odespane zmęczenie też robiło swoje... ale wiedział, a raczej przeczuwał, że tutaj mu raczej nic nie grozi. Płaszcz zostawił przewieszony przez oparcie fotela (trochę mu było głupio że dopiero teraz się nieco rozgościł, ale cóż, społeczny nigdy nie był i Braden o tym wiedział), po czym podszedł do stolika i zajął swoje miejsce. Odłożył w dwóch trzecich wypalony papieros (szybko mu szło, bardzo potrzebował dawki nikotyny) na popielniczkę, do której wcześniej już strącał popiół, i po prostu zabrał się do jedzenia. Spaghetti było zaskakująco smaczne, porcja solidna, a on sam dostatecznie głodny by rozważać opcję poproszenia o dokładkę. Na szczęście Chris poczekał z pytaniami aż obaj zaspokoili pierwszy głód... Podniósł tlący się papieros z popielniczki, zapił dym łykiem whisky i pomasował lekko skroń palcami. No tak... Braden wiedział jak nikt inny, jak bardzo go frustrowała jego praca czasami. Ale... - Szczerze mówiąc, sam nie do końca pamiętam co mnie nakłoniło do wybrania tej ścieżki. Podejrzewam jednak, że głównym źródłem była straszna frustracja, wywołana tym co działo się w moim otoczeniu, w szczególności wszechobecną, wstrętną znieczulicą. Miałem serdecznie dość, że w sąsiednim bloku ktoś kogoś zaszlachtował, a policja rozkładała bezradnie ręce, bo nikt nie ośmielał się pisnąć ani słówka ze strachu o życie swoje i swojej rodziny - zaciągnął się mocno w przerwie w monologu, praktycznie kończąc papierosa. Zgasił go w popielniczce, wypuścił dym przez nos i znowu nieco się napił. Tsk... rozgadywał się. To mu się już bardzo dawno nie zdarzyło. Normalnie był zamknięty w sobie i dość wycofany, normalnie by nikomu nie opowiadał tak osobistych i emocjonalnych spraw. Ale... Chris zasługiwał na coś więcej niż zdawkowe, suche teksty, po tym ile razy mu pomagał i znosił cierpliwie jego utyskiwania... oczywiście, też zamierzał go wypytać - zwłaszcza o plany względem siebie. Mógł być upośledzony społecznie, ale widział że blondyn wyraźnie i konsekwentnie do czegoś dąży. Do czego konkretnie, dlaczego, i czemu właśnie jego wybrał... miał nadzieję się dowiedzieć, może właśnie dzisiaj. Potrząsnął lekko głową by odgonić lekkie otępienie i senność i skupił się na swoim słuchaczu. - Wtedy jeszcze miałem jakieś okruchy idealizmu, więc praca w zawodzie obrońcy prawa jakiegokolwiek rodzaju była w moich oczach bardzo dobrym wyborem - machnął lekko wolną ręką i podsunął szklankę do dolewki whisky. - Zaczynałem w szkole policyjnej, szybko jednak trafiłem pod opiekę jednego z najlepszych detektywów w tym stanie. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak bardzo praca pozornie nudna i żmudna, jaką jest ślęczenie nad dokumentami, dowodami, zbieranie tych dowodów, tworzenie sieci powiązań, ogółem cała praca detektywa - kiedy zobaczyłem, jak w efekcie takiej pracy za kratki na dobrych kilkanaście lat trafia kilku parszywie skorumpowanych i pasożytujących na obywatelach polityków... - wzruszył lekko ramionami. - Przynęta, haczyk, mieli mnie. Nadal szanuję i rozumiem stres pracy policjanta, nawet zwykły dzielnicowy może się wpakować w niezłe problemy, ale pomimo wszystkich nerwów, niezrozumienia ze strony nawet współpracowników czy szefostwa, no i często bardzo ambiwalentnego nastawienia społeczeństwa do mojej pracy, nie zamierzałem i nie zamierzam zmieniać profesji. Zwłaszcza teraz... - wyjął kolejnego papierosa, zapalił i zaciągnął się głęboko. - Nie z takim celem na horyzoncie - dokończył swój monolog, zaskakująco długi jak na niego, i zacisnął wargi w cienką linię w grymasie determinacji. Tak, polowanie na Runnera motywowało go teraz bardziej niż cokolwiek innego. Nieważne, jak bardzo by klął na pracę, na durnych, wścibskich 'kolegów', na opornych cywilów... nie odpuści, póki nie dopnie swego. Dorwie skurwysyna i albo wsadzi dożywotnio za kraty, albo osobiście pozbędzie się tej skazy na społeczeństwie. - Moja kolej na pytania. Co tak naprawdę planujesz, Braden? - przechylił nieco głowę na bok, patrząc uważnie w błękitne oczy. - Domowa kolacja w twoim własnym mieszkaniu to już coś więcej niż tylko metoda odpłaty za twoje rady... może jestem kiepski w kwestiach relacji międzyludzkich czy społecznych, ale nawet dla mnie jest oczywiste, że z jakiegoś powodu masz jakieś poważne plany, dotyczące właśnie mnie...
_________________
Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~
EnviraChibi Seme
Data przyłączenia : 27/06/2017 Liczba postów : 73
Cytat : "You eating stars!" "You are all made of stars. "
Temat: Re: This city is mine... and so are you Sob Gru 02, 2017 11:46 pm
Chris, a raczej Runner słuchał ze szczerym zainteresowaniem o historii Richarda dotyczącej jego kariery. Co prawda z jej szczegółami zdążył się już dowiedzieć z policyjnych akt, ale nie na tym mu zależało. Chciał się poznać powody, myśli detektywa, które skłoniły go do do tej pracy. Dowiadywanie się tego sprawiało mu obsesyjną radość. Mężczyzna w geście zaufania nieświadomie pozwalał mu sięgnąć po swój skrawek umysłu. Powoli, bez pośpiechu, by na koniec on, Runner, mógł sobie go bezwzględnie przywłaszczyć. Jego usta wykrzywiły się w lubieżnym uśmiechu, który zakrył, biorąc łyk ze szklanki. Ten długi, ale jakże zadowalający Chrisa monolog dobiegł końca, przy czym ostatnie zdanie sprawiło, że przez ciało blondyna przeszedł przyjemny dreszcz. Właśnie tak, nawet teraz, myśl o mnie. Chris uśmiechnął się, przytakując ze zrozumieniem. Jednak to nie miało być wszystko. Tym razem to Richard wyraził chęć dowiedzenia się czegoś. Blondyn udawał niby zaskoczonego zadanym pytaniem, by za chwilę twarz znów nabrała poprzedniego, przyjaznego wyrazu. ― Oho, widzę, że panu detektywowi nic nie umknie ― mruknął, delikatnie parskając śmiechem. Następnie zamilkł, wykrzywiając się niby to w zastanowieniu. ― Wiesz, nie użyłbym sformułowania "poważne plany". Nazwałbym to bardziej... pierwszym krokiem do nich ― odparł poważnym już tonem, odwzajemniając tym samym spojrzenie detektywa. ― Ale jako, że nie chce, byś się nad tym też specjalnie głowił... Podobasz mi się. Jesteś bystry, masz cięty język, co mnie w zasadzie tylko zachęcało do rozmowy z tobą. A uwierz, na co dzień spotykam wiele osób, które lubią to pogadać, to wyżalić się do barmana. Mimo to z żadną nie rozmawiało mi się tak dobrze, jak z tobą. Jesteś inny, oryginalny. Uwielbiam to. ― Jego ręka zaczęła przemierzać powoli stół, dopóki nie musnęła palców Richarda. ― Masz rację ta kolacja nie jest bez powodu. A żeby rozwiać twoje wszelkie wątpliwości... ― Tutaj Chris podniósł się nieco z krzesła. Powoli pochylił się w stronę detektywa, sugestywnie patrząc na jego usta. Te słodkie usteczka, które czekały by je posiąść. Runner wiedział, że gdyby zrobił to zbyt gwałtownie, Richard mógłby się spłoszyć. ― Czyny przemawiają głośniej niż słowa ― powiedział cicho, nim musnął wargi detektywa. Czuł przyjemną mieszankę alkoholu oraz tytoniu, którą nie mógł długo się rozkoszować. Runner chciał zawarczeć z irytacji, pragnął zdobyć już to, co należało do niego. Chris za to szybko odsunął się, nadal wyglądając promiennie jak wcześniej. ― Także... myślę, że posprzątam i może coś obejrzymy? ― zapytał, biorąc ich talerze do ręki, by zaraz zanieść je do kuchni.