|
| Emperors die, magic is eternal | |
| Autor | Wiadomość |
---|
UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Emperors die, magic is eternal Sro Lip 19, 2017 8:12 pm | |
| Po śmierci króla na tron wchodzi nowy, Radowid wannabe, i podejmuje kroki mające ograniczyć wpływ magów w królestwie. Niewyszkolony młodzik pada ofiarą magicznego rasizmu i zostaje pojmany za zbrodnię, której nie popełnił, lecz starszy mag wykupuje go z niewoli i przyjmuje na nauki. Ahoj, przygodo! Varyesha & Usagi |
| | | VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
| Temat: Re: Emperors die, magic is eternal Nie Lip 23, 2017 2:09 am | |
| Rasa: człowiek Wiek: wygląda na minimum 30, właściwy wiek nieznany (wpływ magii) Pochodzenie: Północne Rubieże Frakcja: magowie (neutralny) Ranga: Ekspert Specjalizacje: Destrukcja, Alteracja, Inwokacja (z pomniejszą w Restauracji) Roderick Steelglade, zwany również Smokiem Północy (a przez wrogów Żmiją Północy lub Pożeraczem Dzieci), od lat jest członkiem Rady Magów i jednym z bardziej szanowanych, podziwianych (lub nienawidzonych, zależy od regionu) znawców sztuk magicznych. Jako że ciężko jest go wyprowadzić z równowagi, często jest delegowany do zadań wymagających opanowania i chłodnego patrzenia na świat. Lincze domorosłych magów, nagłe zmiany nastrojów rządzących, próby inicjacji łowów czarownic przez władze kościelne - to jedynie niektóre z problemów, z którymi do tej pory miał styczność. W większości przypadków potrafił doprowadzić do porozumienia i załagodzenia sytuacji, czy to perswazją, czy twardą demonstracją siły stojącej za Władcami Eteru (jak romantycznie przezywają magów minstrele).
Poza rozległą wiedzą magiczną i talentami w wybranych specjalizacjach, Roderick posiada pewien nietypowy dar - umie wyczuwać młodych, dopiero budzących się albo świeżo 'otwartych' na siły nadnaturalne magów. Jako że obowiązkiem każdego wykształconego czarodzieja jest pomoc takim właśnie przypadkom w przynajmniej podstawowym opanowaniu ich talentów, a potem przekazaniu mieszkającym w najbliższym Instytucie nauczycielom na dalszą naukę, Roderick nigdy nie ignoruje wrażeń i przeczuć, które płyną z jego daru. Niewykształcony mag jest śmiertelnym zagrożeniem dla siebie samego i dla otoczenia - wystarczą wzburzone emocje i nagle młode dziewczę przeistacza się w ohydną kreaturę z Drugiego Poziomu Eteru, po czym morduje swoją rodzinę i sąsiadów, albo młody arystokrata wysadza siebie, kamienicę swojej rodziny, i kilka okolicznych w spektakularnej eksplozji, albo dziecko rolnika uwalnia aurę szału na wszelakie dzikie i udomowione stworzenie w okolicy, powodując że zwierzęta atakują wszystko co popadnie, od ludzi do samych siebie, w ślepej furii. Jednakże często rodziny nie rozumieją tego zagrożenia i nie chcą rozstania z dzieckiem - ale prawo magów mówi jasno, i nawet rozkazy cesarzy z południa nie zmienią niczego. Steelglade, słuchając swojego daru, w ciągu życia odnalazł największą ilość takich młodych magów - z tego też się wziął jego drugi niepochlebny przydomek.
Zmiana na tronie największego z Leśnych Królestw (jak powszechnie nazywane są zbiorczo państwa położone na terenach największych lasów na kontynencie, zaraz pod Północnymi Rubieżami) wzbudziła duży niepokój wśród państw ościennych oraz w Instytutach znajdujących się w strefie wpływów tegoż królestwa. Młody władca nie kryje się ze swoją nienawiścią do magów, twierdząc że to ich podłe sztuczki zabiły jego ojca i sprowadziły na jego matkę chorobę. Arystokracja, zazdroszcząca magom ich reputacji i wpływów, od razu przyłączyła się do władcy w szczuciu prostego ludu na każdego, kto włada najmniejszym nawet skrawkiem magii. Póki co sytuacja jeszcze nie jest tragiczna, ale negatywne nastroje narastają z każdym dniem. Nic dziwnego, że wysłano tam właśnie Rodericka, żeby dokładnie zbadał sytuację, pomógł zagrożonym magom w ewakuacji lub obronie, oraz upewnił się, że żaden nowo przebudzony mag nie zaogni sytuacji. Traf chciał, że kilka wiosek od miasteczka Demvar usłyszał plotki o właśnie takim przypadku - oskarżono młodocianego maga o umyślne spalenie spichlerza i kilku domostw. Rzecz jasna, tam się właśnie od razu skierował.
Trivia: - z jego w miarę przeciętnym wzrostem (około 176 cm), szczupłą sylwetką, oraz nie rzucającym się w oczy wyglądem, Steelglade niezbyt pasuje do rozpowszechnionego wśród tłuszczy obrazu maga. Ale kiedy pozwoli mieszkającej w nim magii przesączyć się na zewnątrz, wszyscy to widzący przysięgają, że widzieli olbrzyma - albo lepiej, smoka w ludzkiej skórze. Stąd też i przydomek Smoka Północy. - często można go spotkać w towarzystwie czarnej pantery, noszącej na sobie orientalną uprząż. To jego ulubiony przywołaniec, wierny towarzysz podróży od wielu, wielu lat. - w młodości Roderick był znany jako jeden z najgorszych i najbardziej kreatywnych urwipołciów w Wielkim Instytucie Północnym, gdzie się kształcił. Do tej pory historie o jego wyczynach są powtarzane przez starszych uczniów nowicjuszom, niektóre urosły do rozmiarów legend. - poza starannym wykształceniem teoretycznym i praktycznym w magii, Steelglade posiadł przez lata wiele różnych, potrzebnych w drodze umiejętności... poza gotowaniem i alchemią. Sam żartuje czasami, że jeśli ktoś potrzebuje silnej trucizny, wystarczy że pozwoli mu dobrać się do kociołka z wodą i poczeka trochę. - magia nie jest wszechpotężna, a tym bardziej jej użytkownicy - co widać po starych i nowszych bliznach, rozsianych w dość sporej ilości po ciele mężczyzny. To pozostałości po błędach w sztuce, atakach tak impulsywnych (rodzice zabieranych dzieci) jak i zaplanowanych (wrogowie czy nasłani mordercy), oraz treningu fizycznym. Roderick całkiem nieźle włada mieczem i sztyletem, przyłożyć maczugą też potrafi. _________________ Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~ |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Emperors die, magic is eternal Nie Lip 23, 2017 9:57 pm | |
| Imię: Finn Moonridge Rasa: człowiek Wiek: Dwadzieścia lat, urodzony zimą • Finn urodził się w szanowanej rodzinie jako drugi i ostatni syn. Gdy był dzieckiem, zbyt małym, by pamiętać cokolwiek z tego okresu, jego ojciec został wysłany na wojnę i nie wrócił. Wkrótce po tym, jak przestały przychodzić wiadomości, zniknęła także matka chłopaka, dotąd parająca się zielarstwem i medycyną. Finn został sam ze starszym bratem Elisem, który wziął na swoje barki obowiązek wychowania chłopaka. • W okresie dojrzewania zaczął przejawiać niepokojące zdolności; ot, czasem w jego obecności zapłonęło okoliczne drzewo, innym razem przypadkowe obiekty zaczynały lewitować lub zmieniać miejsce. Czujny Elis, w ówczesnym czasie poświęcony studiowaniu alchemii, przerwał naukę i skupił się na bracie, robiąc co w jego mocy, by osobliwe talenty Finna nie wyszły na jaw. Jednakże wybuchowy charakter młodzieńca coraz częściej wymykał się spod kontroli, aż pewnego razu wzburzony chłopak nieuważnym ruchem ręki wysadził w powietrze ich stodołę. Od czasu tamtego wydarzenia obaj stali się ofiarami jawnej niechęci i ostracyzmu. • Jeśli wierzyć plotkom, mógł odziedziczyć swoje zdolności po matce, która rzekomo była wiedźmą lub, jak twierdzą co odważniejsze wersje, sukkubem czy innym diabelskim pomiotem. Chłopak, choć świadomy, że większość pogłosek to tylko wytwór dzikiej wyobraźni wieśniaków, wielokrotnie pytał o nie brata, ten zaś uparcie milczy. • Finn ma na brzuchu oraz lewym boku rozległe, blade blizny, pamiątkę po tym, kiedy jako dziecko pogryzły go dzikie psy. Powrót do zdrowia pochłonął masę czasu i niemal wszystkie oszczędności, jakie zostawili rodzice, zaś po samym wydarzeniu zostały mu nie tylko blizny, lecz także paniczny lęk przed wszystkim, co ma cztery nogi i kły. Jedyny pies, jakiego Finn toleruje, to Cole, ogar jego brata. • Chłopak od zawsze stronił od towarzystwa innych ludzi. Wolał obserwować niż być w centrum uwagi, w wyniku czego wiedział wiele o innych, podczas gdy inni nie wiedzieli niemal nic o nim. Udawało mu się być niewidzialnym aż do czasu wypadku ze stodołą, po którym jego imię stało się powszechnie znane. • Finn uwielbia czytać. Rodzice zostawili po sobie imponującą biblioteczkę: kroniki, zielniki, powieści, całe stosy woluminów oprawnych w skórę i takich, których okładki już dawno temu zdarły się lub rozpadły w proch, ksiąg z tłoczonymi tytułami i autorstwa ludzi, którzy odeszli w zapomnienie – Finn przebrnął przez nie wszystkie podczas tych długich miesięcy, kiedy Elis dla ich bezpieczeństwa zabraniał mu wystawiać nos poza drzwi domu. • Elis, obecnie myśliwy, dołożył wszelkich starań, by Finn był w stanie sam o siebie zadbać. Dzięki jego wysiłkom chłopak jest świetnym strzelcem, opanował także podstawy walki mieczem, choć nie czuje się z nim tak dobrze jak z łukiem. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Emperors die, magic is eternal Sro Lip 26, 2017 12:38 am | |
| Elis pochylił się nad Finnem i zacisnął palce na jego ramieniu, po czym potrząsnął. - Finn! Finn, wstawaj! Chłopak zmarszczył brwi, zwlekając z otwarciem oczu, dopóki uścisk na jego ramieniu nie zaczął sprawiać mu bólu. Powoli uchylił powieki i popatrzył na brata. Na twarzy miał kilkudniowy, niechlujny zarost, włosy rozwiane. Pachniał dymem i lasem, jakby dopiero wrócił z polowania. Oprzytomniawszy, zorientował się, że boli go nie tylko ramię. Wyprostował się i potarł zdrętwiały kark. Siedział oparty o ścianę i regał, wokół niego stosy ksiąg, jedna na jego kolanach, otwarta na rysunku nieznanej rośliny. Musiał zasnąć, studiując zielnik, co nie było wcale dziwne. Oglądanie przez godzinę rycin dziesiątek roślin, różniących się od siebie tylko grubością łodygi bądź kształtem liścia, w poszukiwaniu tej jednej, którą ostatnio znalazł, uśpiłoby każdego. - Co się stało? - mruknął Finn, wstając i podążając wzrokiem za bratem, który stanął w progu i teraz wyglądał za okno, próbując dojrzeć coś w oddali. - Pali się – odpowiedział Elis, nie odrywając wzroku od okna. - Idę, zostań tu. - Poczekaj! - Ale Elisa już nie było, porwał kurtkę z wieszaka i wybiegł na zewnątrz. Finn nie byłby sobą, gdyby bez oporów posłuchał polecenia brata. Wstał i skrzywił się, rozprostowując odrętwiałe kończyny, po czym podszedł do okna. Zapadł już zmierzch, lecz w oddali, tam, gdzie przed murami miasta zaczynały się pierwsze domostwa, niebo rozświetlały płomienie. To była jedna z tych chwil, kiedy powinien zamknąć się w domu i nie wchodzić nikomu pod nogi, ale wiedziony nagłym impulsem poszedł w ślady brata i wybiegł w noc. Przebiegł obok ich małej stajni i wypadł prosto na drogę prowadzącą do miasta. Nie brał konia – chaos i płomienie od razu spłoszyłyby tchórzliwe stworzenie – więc biegł, a kiedy dotarł na miejsce, przez chwilę nie mógł złapać oddechu. Ogień był wszędzie. Płomienie trawiły spichlerz, pełen po ostatnich żniwach, a stamtąd przenosiły się na otaczające go budynki. Ludzie krzyczeli, podbiegali do biegnących budynków i podejmowali rozpaczliwe próby ugaszenia pożaru kubłami wypełnionymi wodą, ale to nie wystarczało, by powstrzymać pożogę. Niektórzy usiłowali wbiec do domów; sądząc po krzykach jednej z kobiet, klęczącej przed niemal całkowicie strawioną chatą, na któregoś z nieszczęśników zawalił się dach. - Marge! Widziałeś Marge? - Siwa staruszka chwyciła Finna za ramię i z zaskakującą siłą odwróciła go ku sobie. - Leo, Marge gdzieś... - Popatrzyła na jego twarz, przez chwilę zdezorientowana, że to jednak nie Leo, a kiedy go rozpoznała, wykrzywiła się w grymasie bezbrzeżnej nienawiści. - Ty... Finn nie pozwolił jej dokończyć, wyrwał się z jej uścisku i pobiegł w głąb miasta, przepychając się między ogłupiałymi wieśniakami i unikając miotających się wkoło strażników. - Elis! - wołał. Pobiegł do studni, pewien, że mężczyzna pomaga ludziom napełniać kubły wodą lub robi coś równie bezsensownego. Przeklęty altruista, zawsze pchał się tam, gdzie go nie chcieli, zamiast choć raz pomyśleć o własnym bezpieczeństwie. - Elis, gdzie ty się, do ku... - Ktoś złapał go od tyłu za ramiona. Finn spiął się, oswobodził i mało brakowało, a przyczyniłby się do spalenia kilku kolejnych domów. - To ja, to tylko ja. - Elis uniósł w górę ręce w obronnym geście. Oddychał ciężko, robił długie przerwy pomiędzy słowami. - Musimy... iść. Teraz. - Co się... - I znów, pchnął Finna do przodu, nie pozwalając mu dokończyć, po czym puścił się biegiem. Finn, zdyszany i spocony od panującego żaru, usiłował dotrzymać mu kroku, lecz i tak dotarł do domu długo po bracie. Ani po powrocie do domu, ani później, Elis nie chciał zdradzić, co wyprowadziło go z równowagi tamtej nocy. Zamiast tego zabrał ze sobą Finna na polowanie. Chłopak wiedział, że nie musieli iść i że Elis zwyczajnie chciał zniknąć z miasta na jakiś czas, dlatego nie protestował, choć nie znosił wielogodzinnego przedzierania się przez las i tropienia zwierzyny. Gdy wracali kilka dni później, strażnicy czekali już przed ich domem. Jeden z nich trzymał w dłoni zwinięty dokument i kiedy tylko ujrzał zbliżających się braci, wraz z kompanami ruszył w ich kierunku. Finn i Elis spojrzeli na siebie; wystarczyło to jedno spojrzenie, by obaj zrozumieli, co drugi chciał powiedzieć. Elis ledwie zauważalnie skinął głową, a wtedy Finn zawrócił konia i pognał z powrotem w las. Jednak klacz była wymęczona kilkudniowym polowaniem, a konie strażników silne i wypoczęte, nie zdołał więc uciec daleko. Dogonili go na skraju pól, a wtedy jeden ze strażników, świadomy mocy drzemiącej w chłopaku, powiedział krótko: - Jeśli spróbujesz czegokolwiek, wrócimy po twojego brata. Finn nie potrzebował więcej, by porzucić plany rozniesienia strażników w proch, które już zaczynał układać w myślach. Sparaliżowany strachem, nie wiedząc, co robić, zszedł z konia i pozwolił się skuć. Teraz, gdy ręce miał unieruchomione za plecami, jakiekolwiek szanse na wydostanie się przepadły. Nie usłyszał ani jednego słowa z nakazu aresztowania pod zarzutem podpalenia, który strażnik przeczytał, nie pamiętał też drogi do miasta i lochu. Odzyskał świadomość dopiero, gdy kraty cuchnącej, wilgotnej celi się za nim zamknęły. Był w celi sam, na szczęście – nie chciałby znaleźć się w zamknięciu sam na sam z tym typem z celi naprzeciwko, który nie odrywał od niego wzroku, w dodatku ze związanymi rękoma. Z poczuciem całkowitej beznadziei usiadł na zawilgoconej nieznanymi płynami ławce. Tamtej nocy zginęło wielu ludzi. Nie mogli oskarżyć go o uprawianie magii, ale jeżeli postanowili, że to on podłożył ogień, równie dobrze mógł już się położyć i umrzeć, bo jeżeli stąd wyjdzie, to tylko po to, by pożegnać się z głową. |
| | | VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
| Temat: Re: Emperors die, magic is eternal Wto Sie 22, 2017 12:55 am | |
| Był w odległości trzech dni jazdy konnej od Demvaru, w pomniejszej wiosce, kiedy dotarły do niego pogłoski. Pożar, poważna pożoga, straty w mieniu i w życiach ludzkich... oczywiście, wywołany przez maga. Oczywiście, umyślnie. Oczywiście, straty były olbrzymie, a mag był na miejscu, śmiejąc się maniakalnie i przeklinając ludzkość- Dalej już nie słuchał. Najważniejsze wiedział - co najmniej trzy dni temu na przedmieściach Demvaru został wywołany pożar, być może magiczny. Aresztowano podejrzanego - chociaż w oczach pospólstwa to się równało ze skazaniem... chyba że dotrze tam na czas. Spiął wierzchowca i ruszył galopem we wskazanym kierunku, wzmacniając kasztankę cicho szeptanymi zaklęciami i wygładzając sobie drogę. Czuł, jak jego wierny towarzysz pędzi tuż obok, niewidoczny na tym planie istnienia, ale obecny, gotów w każdej chwili się ujawnić. Zmrużył lekko oczy i między zaklęcia wplótł krótką modlitwę do jednego ze Starych Bóstw ich świata. To... nie było pochwalane przez większość społeczeństwa, ale przekonał się już wielokrotnie, że za tymi starodawnymi kantyczkami kryła się uśpiona siła. Trzeba tylko było uważać kiedy, gdzie, i jak mocno się próbuje ją obudzić... **** Demvar wrzało. To wyczuł od razu. Jeszcze nie kipiało, chociaż było blisko. Zdążył ledwo co... żołnierze patrolowali ulice, rozganiając zbierające się grupki, odpędzając żądnych samosądu ludzi od budynków administracyjnych. Na szczęście póki co nikt nie próbował go zatrzymać, wypytywać... ale pod ratuszem jego szczęście wyparowało. Kordon wojaków stał twardo w linii, nie dopuszczając nikogo do burmistrza. Nie chciał się tak szybko ujawniać... ale nie miał wyjścia. Zawrócił kasztankę, zostawił ją w zajeździe pod dobrą opieką (i paroma zaklęciami... na wszelki wypadek), i wrócił pod ratusz. Rozmowa z dowódcą wysłanego tutaj oddziału była krótka, nieprzyjemna, ale jednak uzyskał to, czego chciał. Dostał się do środka. Burmistrzem był łysiejący, chuderlawy mężczyzna, okutany w brokaty i aksamity, kompletnie nie pasujący do dość wystawnego wnętrza. Roderick znał ten typ ludzi - dodrapał się wysokiego stanowiska i nie puści, chociażby miał razem z nim sczeznąć. Wiedział więc też, jak poprowadzić rozmowę na temat plotek oraz coraz mocniej wyczuwanego (jego Dar wił się pod jego skórą, niezmiennie próbując popchnąć go w konkretnym kierunku) młodego maga. Śledztwo, przepytywanie, dowody, bla bla bla... kilka ciężkich godzin spędził, nim wycisnął z burmistrza i jego sekretarza wszystko, co się dało. A potem zapowiedział, że sam pójdzie sprawdzić miejsce wypadku, i że do jego powrotu lepiej by chłopakowi włos z głowy nie spadł... bo kto wie, jak jego niewyszkolona magia zareaguje. Ta mała, zawoalowana groźba podziałała lepiej niż łapówka. Pożegnał się z burmistrzem uprzejmie i opuścił ratusz - tym razem nie zakładając płaszcza podróżnego, tak że jego skromne odzienie oraz niczym nie ukrywane insygnia Rady Magów i Neutralnego Posłańca były jasno widoczne. Dowódca żołnierzy miał bardzo kwaśną minę, kiedy je zobaczył... nie wierzył mu z początku. Jego sprawa... Steelglade wiedział, że musi działać szybko. Nie wyczuwał w okolicy żadnej zalegającej magii, poza jasnym punktem w więzieniu miejskim (z oczywistym źródłem tejże emanacji) oraz przygasającym już woalem wkoło jednego z położonych na obrzeżach domów (zapewne dom rodzinny oskarżonego o podpalenie). Ale bez twardych dowodów jego słowo będzie po prostu zanegowane... **** Pod wieczór już wiedział, co potrzebował. Pożoga rzeczywiście była paskudna, ale wywołana czynnikami kompletnie ludzkimi. Ot, para młodych chciała poswawolić na sianie, źle domknięta lampa została przewrócona w którymś momencie, sucha słoma zajęła się błyskawicznie, młodzi nawet nie zdążyli uciec. Ogień przeskoczył szybko na budynki mieszkalne, dopiero szczęśliwy kierunek wiatru i dość luźna zabudowa zahamowały go na tyle by straty były jednak ograniczone. Zebrał dowody, przycisnął świadków... wrócił z tym do burmistrza. Standardowo usłyszał, że ten musi się zastanowić... zażądał więc widzenia z młodym magiem, znowu używając argumentu magii która w każdej chwili może wymknąć się spod kontroli. Nie mogli mu odmówić. Przed wejściem do lochów nadal krążył spory tłumek, żołnierze musieli nieźle się nastarać żeby burmistrz i szanowny gość przedostali się do drzwi. Do tej pory plotki o przybyciu innego maga dawno się rozniosły, więc tłuszcza zarówno chciała go zobaczyć... jak i przepędzić. Ale... nie spodziewali się skromnie odzianego, niezbyt wysokiego mężczyzny, który poza kilkoma ozdobami nie miał na sobie żadnej biżuterii czy artefaktów i innych takich, które by pokazywały że włada magią. Tsk... typowe. Jednakże w tym momencie stereotypy działały na jego korzyść, nikt nie próbował się rzucać, atakować go, ciskać czymkolwiek... szemranie tłumu zostało stłumione przez grube ściany więzienia. Strażnik poprowadził jego i burmistrza do właściwej celi. - Ej, szczeniaku, wstawaj! Jego wielmożność pan burmistrz i jego szacowny gość przyszli porozmawiać, nie marnuj ich cennego czasu! - żołdak kopnął kratę żeby obudzić więźnia. Roderick milczał póki co, obserwował i sondował młodego maga starannie i czujnie. Był ciekaw jego reakcji na takie odwiedziny... _________________ Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~ |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: Emperors die, magic is eternal Pią Wrz 01, 2017 10:35 pm | |
| Czas wlecze się niesłychanie, kiedy jedynym wyznacznikiem jego upływania są strażnicy zmieniający się co kilka godzin. Koniec jednej warty i początek następnej; nowe twarze, obojętne i wypoczęte, zastępujące te zmęczone i znudzone, które zdążył już dokładnie przestudiować, dawały mu mętne pojęcie, jaka była pora dnia czy nocy. Stracił jednak i to, kiedy ze znużenia głowa zaczęła opadać mu na ramię. Poddał się senności, oparty o zimną ścianę. Parę godzin później zawleczono go, na wpół obudzonego, przed oblicze kapitana straży, który po krótkim przesłuchaniu zaprezentował mu gotowy do podpisania dokument. Przyznanie się do winy, powiedział. „Ja, Finn Moonridge, przyznaję się do nielegalnego praktykowania magii i spowodowania pożaru, w wyniku którego...” Chłopak oderwał wzrok od schludnego pisma jakiejś biednej asystentki i popatrzył na kapitana, jakby ten postawił przed nim smocze jajo ze słowami „zaraz się wykluje”. A co potem – cisnęło mu się na usta – zaprowadzicie mnie prosto na stos? Milczał jednak, niezdolny do wydobycia z siebie choćby słowa. Elis coś wymyśli. Na pewno już biega po mieście, najmując najlepszych śledczych, by udowodnili, że Finn nie ma z tym nic wspólnego. - Nie – rzucił twardo, odzyskując kontrolę nad własnym głosem. Kapitan patrzył na niego chwilę bez słowa, po czym westchnął ciężko, z rezygnacją, i machnął ręką do jednego ze strażników, jakby robił to przedtem już setki razy. Dwóch drabów ochoczo i z entuzjazmem zabrało go do innego pomieszczenia, gdzie przesłuchanie powtórzono, tym razem z użyciem pięści jako środka mającego zachęcić młodego maga do mówienia. Gdy odprowadzili go do celi, był wyczerpany, obolały i przepełniony ulgą tak wielką, że miał ochotę się rozpłakać. O samozwańczych łowcach czarownic krążyły legendy; nie bez powodu Elis nie wypuszczał go z domu. Parę siniaków i obite kości to jak zadrapane kolano w porównaniu z tym, co ponoć potrafili zrobić z wyjątkowo opornymi jednostkami. Ułożywszy się ostrożnie na boku na twardej pryczy, naiwnie pokładając nadzieje w bracie, zapadł w niespokojny sen. Budził się i zasypiał. Kiedy nie spał, rozmyślał o bracie, lecz z każdą minutą spędzoną w wilgotnym, cuchnącym lochu jego optymizm przygasał. Po raz pierwszy przyznał przed samym sobą, że się boi, że naprawdę może już nie wyjść z celi, nigdy więcej nie zobaczyć Elisa ani domu, a to wszystko przez to, że otrzymał dar, o który wcale nie prosił. Przerażony i samotny, chwytał powietrze urywanymi haustami, szarpiąc kajdanami, dopóki nie opadł z sił i nie osunął na powrót w mroczną, pozbawioną snów pustkę. Po przesłuchaniu, gdy był zbyt wyczerpany, by się poruszyć, związali mu ręce z przodu; na tyle ciasno, by nie był w stanie zrobić z nich użytku, lecz w takiej pozycji, że mógł w końcu skorzystać z wyszczerbionego wiadra wciśniętego w kąt celi. Udało mu się także wziąć kilka łyków brązowej, półpłynnej mazi, którą im podano, lecz gdy pił zachłannie, miska wysunęła mu się z odrętwiałych palców i potoczyła po podłodze, rozchlapując zawartość. Leżał zatem głodny i spragniony, przebudzony, lecz zbyt otępiały, by otworzyć oczy, oczekując na moment, kiedy strażnicy wrócą, by znów go zabrać i tym razem wykorzystać metody, z których byli tak znani... Wzdrygnął się. Krata zagrzechotała, a on otworzył oczy, kuląc się na pryczy. Nie od razu dotarł do niego sens słów żołnierza; dopiero kiedy usiadł i dojrzał dwie obce sylwetki u jego boku, zrozumiał. Wstał gwałtownie, aż zakręciło mu się w głowie. Od razu rozpoznał burmistrza; w swoim ostentacyjnie drogim odzieniu wyglądał wręcz komicznie na tle surowego, wrogiego wnętrza lochów. Przeniósł wzrok na jego towarzysza, ubranego o wiele skromniej, lecz schludnie, wpatrującego się w Finna bez skrępowania. Nie miał pojęcia, czego ci ludzie od niego chcieli, dlaczego sam burmistrz się do niego pofatygował, ale usłyszał, że przyszli porozmawiać, a to rozbudziło w nim zarówno nadzieję, jak i podejrzliwość. Zbliżył się do przybyszów, zmuszając się, by zachować spokój. Był niepewny i zdenerwowany, ale ponad wszystko pragnął udowodnić, że nie jest tym szaleńcem, za którego go mają. - Ja... – Zachrypiał, zamilkł i z wysiłkiem przełknął ślinę, zwilżając wyschnięte gardło. Miał problem z powściągnięciem emocji i zebraniem myśli, posługiwał się zatem krótkimi, zwięzłymi zdaniami. - Zaszła pomyłka. – Przeniósł wzrok z burmistrza na nieznajomego jegomościa. - Ten pożar... nie mam z nim nic wspólnego. Powiedziałem wszystko, co wiem. Ja naprawdę tego nie zrobiłem. |
| | | VaryeshaI will bite you
Data przyłączenia : 10/07/2017 Liczba postów : 124
Cytat : Lasciate ogne speranza, voi ch'entrate Wiek : 36
| Temat: Re: Emperors die, magic is eternal Sob Wrz 30, 2017 2:46 am | |
| Jedyną reakcją Rodericka na stan młodego więźnia było lekkie zmrużenie oczu. Burmistrz widać to dostrzegł, bo przestąpił z nogi na nogę, nagle niepewny jak młody uczniak. Mag jednak nic nie powiedział, nic nie zrobił... słuchał chłopaka. I patrzył. Obserwował, nie tylko na tym planie... ale i w Eterze. Jego czterołapy towarzysz krążył po ciasnej celi, obchodząc młodego maga i węsząc starannie, powarkując co jakiś czas. Cisza się przeciągała, stawała się coraz bardziej ciężka, nieprzyjemna, nawet lepka... Burmistrz odkaszlnął by coś powiedzieć, ale w tym też momencie mag postąpił krok w stronę młodzika, przechylając lekko głowę w bok. - Jakiż piękny szkarłat... podlany bielą i zielenią. Interesujące. A do tego to złoto... - mówił cicho, ale jego głos brzmiał wyraźnie w celi, nie poddając się opresywnej atmosferze ponurego wnętrza. - Sześć, może siedem lat temu? Coś w tym zakresie...
Strażnik patrzył na niego głupkowato, burmistrz tak samo, nie żeby Roderick to widział... ale wyczuwał ich spojrzenia na sobie. Nic nie pojmowali... i dobrze. Nie mówił do nich.
- Pierwszy poważny raz był pod wpływem emocji, sądząc po intensywności szkarłatu... ale miałeś też wokół siebie wiele troski i ciepła, taka biel nie bierze się z niczego. I silne przywiązanie do natury... - mężczyzna zamruczał nisko, prawie jak jego zwierzęcy towarzysz. - A to złoto jest intrygujące. Nawet bardzo. Znakomicie. To więcej, niż się spodziewałem po tej mieścince... - zignorował nagłe zaplucie się urzędnika i podszedł znowu o krok, wyciągając do chłopaka rękę. - Roderick Steelglade, z Północnych Rubieży... plotki o tym nieszczęsnym wypadku dotarły do mnie trzy dni temu. Na szczęście zdążyłem.
- Ale- ale- wielmożny, przecież to więzień, do tego winny zbrodni, nie podchodźcie - strażnik urwał ze zduszonym piskiem, kiedy Steelglade spojrzał na niego kątem oka. Wojak z miejsca oblał się zimnym potem, prawie że upuścił trzymaną broń, blady jak sama śmierć. Bo i ujrzał śmierć w tym spojrzeniu - nagle tak nieludzkim, obcym, pradawnym, jakby patrzył w oczy jaszczura-
- W-wielmożny, tylko spokojnie, t-tu chodzi o wasze bezpieczeństwo... - burmistrz próbował interweniować, załagodzić jakoś sytuację... jedyne co zyskał to opuszczenie wyciągniętej dłoni i przeniesienie uwagi maga na siebie. Chłopak mógł teraz podziwiać, jak zawsze taki dumny i wyniosły urzędas teraz czym prędzej wycofuje się pod ścianę - na zewnątrz celi. - Mój raport był chyba jasny, wielmożny... - w ustach maga zwrot grzecznościowy brzmiał jak obelga, mimo że ton mężczyzny nie zmienił się ani o jotę. - Pożar został wywołany przez niefrasobliwość dwójki młodych, głupich kochasiów, ani krztyna magii nie została wykorzystana przy centrum ognia ani przy jego rozprzestrzenianiu się. Ten chłopak jest niewinny. Bezprawnie go tutaj przetrzymujecie, traktując gorzej niż psa. To już jedno, o co mógłbym was oskarżyć przed Radą... - delikatny gest sprawił, że pęta na nadgarstkach młodego pękły jak zgniłe powrozy. - Drugie, to rozmyślna próba zabicia młodego maga, który w niczym wam nie zawinił, bez nawet poinformowania wysłanników Rady o jego istnieniu. Trzecie... - Roderick postąpił krok w stronę burmistrza, pozornie nie zauważając wymierzonej w swoją pierś piki, trzymanej przez wystraszonego strażnika. - Trzecie to próba wzniecenia linczu nie tylko na rzeczonym młodym magu, ale też i posłańcu Rady... i jej członku. Myślałeś, że nie dowiem się o gońcach, jakich rozesłałeś po mieście, by wzburzyć tłuszczę przeciwko mnie? - i powróciło to ciężkie uczucie uwagi potężnego gada na nieszczęsnych (przyszłych) ofiarach. - Radzę się wam dobrze zastanowić, wielmożny, nad dalszymi planami... to miasteczko nie chce mieć w Radzie ani reszcie magów wroga... - po tych słowach, mag ponownie odwrócił się do chłopaka (pewnie był totalnie zdezorientowany, ale kto by mu się dziwił) i znów wyciągnął rękę. - Czas nam w drogę. Wyjedziesz ze mną? - to pytanie było w sumie formalnością: jeśli młody chciał przeżyć, jedyną opcją było przyjęcie zaproszenia... i ochrony, jaką mu oferował Steelglade. A lepiej nie mógł trafić: wysłannik Rady, ba! jeden z jej członków, więc zdecydowanie nie byle kto! _________________ Wszechstronny i wszechwładny. Try me, peasants~ |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Emperors die, magic is eternal | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |