|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: We're-cats Sro Sty 30, 2019 5:20 pm | |
| Delużyn~Królik
Ostatnio zmieniony przez Delusion dnia Czw Sty 31, 2019 4:58 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Sro Sty 30, 2019 8:55 pm | |
| Haku | k o t o ł a k | własność Sokoła | 22 l a t a |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Czw Sty 31, 2019 4:45 pm | |
| Canis | w e r e c a t | czarny kot | 26 l a t | nowy w grupie |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Czw Sty 31, 2019 11:53 pm | |
| Noc była jeszcze w pełni, kiedy mężczyźni, już ze schowanym orężem, poczęli kręcić się po zrujnowanym obozowisku. Część z nich, nadal w maskach i szablami w rękach, stała na straży na skrajach pola, wpatrując się uważnie w rozciągający się wokół las. Dwoje innych, którzy w szarpaninie – bo na inne określenie walka z wędrowną grupą nie zasługiwała – odnieśli obrażenia, zostało odprowadzonych z powrotem do wozu, gdzie Haku wraz z jedyną podróżującą z nimi tego dnia kobietą założyli im prowizoryczne opatrunki. Reszta krążyła wokół tlącego się ogniska, podnosiła płachty pociętych namiotów i zbierała z ziemi figurki, naczynia, prowizoryczne bronie i fragmenty ubrań, zwykle połatanych i bezużytecznych. Masa śmieci. Prawdziwy łup tego wieczoru zebrali na środku obozowiska; grupa kotołaków klęczała nieopodal ogniska z rękoma skrępowanymi przed sobą. Za nimi czworo zamaskowanych bandytów, gotowych zdusić ewentualną próbę ucieczki. Przed nimi postawny mężczyzna, o szerokich ramionach okrytych brunatnym futrem, które nonszalancko przytrzymywał jedną dłonią, by się z nich nie zsunęło. Noc była chłodna. Sokół przechadzał się przed pojmanymi. Oglądał ich w niemrawym blasku ognia, chwytał za twarze, zaglądał w oczy i sprawdzał stan uzębienia. Z wprawą eksperta oceniał przechwycony towar, by zdecydować, które egzemplarze były coś warte, a które nadawały się wyłącznie do tego, by pogrzebać je razem z resztkami dogasającego ogniska. Haku zwykle starał się znaleźć sobie zajęcie, by nie brać udziału w tej części napadów. Teraz klęczał na uboczu, grzebiąc w rozsypanych po ziemi drobiazgach któregoś z kotów, i zerkał ukradkiem na kończącą się już ewaluację. Sokół zagwizdał na stojących nieopodal mężczyzn. Podnieśli pojmanych i odprowadzili do zostawionych niedaleko wozów. Wszystkich, prócz jednego. Haku wstał, otrzepał kolana i podbiegł do Sokoła, odchodzącego już w stronę swojego wozu. - Panie – zagaił. - Naprawdę zostawiamy tylko jednego? Dlaczego? - Jest za stary – ocenił Sokół i odszedł, zaś Haku obrócił się na pięcie i wrócił do obozu, gdzie czworo bandytów okrążało porzuconego kotołaka. Przyczaił się za jednym z niewielu ocalałych namiotów. Obojętnie, ile razy widział tę samą scenę, nie potrafił odwrócić wzroku. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Pią Lut 01, 2019 1:15 am | |
| Długi, smukły ogon zamiatał ziemię dookoła wciśniętych w ziemię kolan. Uważny wzrok śledził każdy ruch, podniesione na sztorc uszy drgały na każdy dźwięk. Ściśnięte sznurem nadgarstki bolały i puchły, praktycznie odcięty dopływ krwi do dłoni sprawiał, że palce powoli drętwiały nawet pomimo rozcierania ich o siebie. Kiedy herszt bandy zbliżył się za bardzo, w przestrzeń uniósł się narastający, głęboki syk. Wrócił zbyt późno by zapobiec tej jednostronnej masakrze. Niosąc glinianą amforę po wylew pełną wody zawędrował pod wiatr, nie będąc zauważonym aż nie przekroczył granicy obozowiska. Praktycznie od razu zauważył że coś jest nie tak. Ochrypłe okrzyki niosły się między listowiem, nisko wymijając gałęzie nim sięgnęły jego uszu. Zakotwiczony w umyśle słodki trel dzikich leśnych kanarków zaginął, robiąc miejsce pełnemu rozpaczy wrzaskowi, gdy silne ręce pochwyciły Gafara za ogon, prawie wyrywając go z lędźwi. Canis zerwał się do biegu, odrzucając ciężką amforę w krzaki przy pierwszym namiocie. Przed oczami zamigotał mu obraz nieszczęśliwego pobojowiska. Rzuceni na glebę Olende z Gafarem kulili się wtuleni w siebie pod brudnym srebrem ostrza, które rudy, wysoki rozbójnik zawiesił nad ich głowami. Walczyli, kotołak czuł unoszącą się w powietrzu krew, którą obaj mieli pod pazurami i na ciemnych od ziemi ubraniach. Nieco po lewej nadal szarpał się Pisca, za wszelką cenę zasłaniając całym sobą dostęp do Mayi. To tam doskoczył Canis, porywając dziewczynę w ramiona i odciągając poza zasięg wystrzelonych w ich kierunku rąk. Obnażył zęby, kładąc uszy po sobie. Wyszarpał przywiązany do uda krzemienny sztylet, którym zamaszyście odpowiedział na nacierającego agresora, kiedy Maya, odepchnięta w chwilowo bezpieczniejsze miejsce właśnie padała w miękkie listowie wysokich wilczych jagód. Nie myślał za wiele – właśnie obce mu istoty plądrowały jego rodzinny obóz. Kotołak warknął, robiąc szybki unik i wypad w przód, tnąc dobrze odkutym ostrzem krzemienia przez ramię. Na policzku poczuł krew, którą nieświadomie zlizał szorstkim językiem, wpadając na przeciwnika i własnym ciężarem powalając go na ziemię. Zza pleców wyskoczył mu drugi mężczyzna, łapiąc za włosy i zszarpując z towarzysza. Bolesny płacz pochwyconej siostry przeszył jego umysł, gdy trzecia para rąk przycisnęła go do ziemi, wykopując sztylecik spomiędzy przygniecionych ciężką stopą palców. Opadłe na plecy kolano wyrwało równie rozpaczliwy pokwik spomiędzy canisowych warg. Nie mógł się ruszyć. Wkrótce związano mu ręce powrozem i rzucono do reszty pochwyconego rodzeństwa. Rodziców miało nie być jeszcze przez jakieś dwie noce. Łowcy niewolników zawiśli nad nimi niczym kaci nad dobrą duszą. Maya szlochała, kryjąc twarz w ramieniu Olende. Gafar syczał, jeżąc się i umysłem starając objąć to, co się właśnie stało. Pisca wyglądał jakby nie było w nim żadnej nadziei, garbiąc się i pochylając w ukłonie ku własnym kolanom, co i rusz drżąc z przestrachu. Najstarszy z nich – Canis – uważnie obserwował maszerującego w tę i z powrotem herszta nieprzyjemnej bandy. Wyrok zapadł. Żadnemu z nich nie spodobał się los jaki przypadł rodzeństwu w udziale. Ten, któremu rozdarł ramię sztyletem gdzieś zniknął. Zamiast niego, czwórka pozostałych mężczyzn ciasnym kręgiem otoczyła kotołaka jakby ten gdzieś się wybierał. Żaden z nich się nie uśmiechał, żaden z nich specjalnie dobrze nie bawił. Przywykli. Dla nich był to tylko kolejny etap wykonywanej roboty, nim dostarczą łup, spieniężą i napełnią żołądki ciepłą kaszą hojnie okraszoną tłustą skwarką. Rzucone przez wzniecone ognisko ciepłe światło padło na obnażone kły Canisa, gdy rudy mężczyzna stanął o krok przed nim i uniósł krótki mieczyk, którym wcześniej wygrażał jego braciom. Czarnowłosy zareagował automatycznie i bez pomyślunku. Widząc unoszącą się dłoń z orężem pochylił się nagle, łapiąc przeciwnika za stopę i wgryzając się w jego twarde, napięte udo. Ostre zęby przebiły naskórek, szarpiąc za pulsujące mięśnie. Towarzysz rudego zwalił się ciężko na plecy kotołaka, chwytając go za uszy i odciągając od rozkrwawionej nogi. Inne ostrze uniosło się i zdawało się że błysk uszczerbionej kiedyś o kamień powierzchni był ostatnim co było pisane Canisowi zobaczyć w swoim krótkim, dwudziestosześcioletnim życiu. Jadł jagody, pieczone warchlaki i miód skradziony pszczołom prosto z drzewa. Nie mógł na nie narzekać. Źrenice jego oczu zwęziły się, odsłaniając zieleń i ciemny chaber tęczówek. Nawet się nie pożegnał. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Pią Lut 01, 2019 2:52 am | |
| Rudowłosy Mikael uniósł miecz, Haku stężał w oczekiwaniu, a pojmany kotołak szarpnął się, zatapiając zęby w nodze napastnika. Płomień z ogniska oświetlił jego twarz, i choć była pobrudzona krwią, Haku wciągnął powietrze przez zęby. Ellie. Przez chwilę widział innego chłopaka, w innym miejscu i okolicznościach, szepczącego mu do ucha jego imię. Obraz znikł równie szybko, jak się pojawił; zastąpiła go świadomość, że Elliego już nie ma, że ten tutaj jest obcy, przeznaczony na stracenie i nie powinien zawracać sobie nim głowy, ale nim reszta ciała otrzymała wiadomość, białowłosy był już w połowie drogi do ogniska. Wskoczył pomiędzy uzbrojonych mężczyzn, uczepiając się ręki jednego z nich, nim ostrze dotknęło gardła pojmanego. Syknął, obnażając kły. Wpił paznokcie w nadgarstek bandyty, dopóki ten nie rozluźnił palców, sapiąc zaskoczony atakiem. Ktoś inny uniósł dłoń, lecz zaraz ją opuścił, dostrzegłszy białą kitę kołyszącą się między nogami napastnika. Nikt nie miał odwagi podnieść ręki na towarzysza swojego pana. Widmo kary było silniejsze niż instynkt. - Wystarczy – rzucił szorstko. Rozejrzał się po zebranych; wyglądali na wyraźnie zbitych z tropu. Mikael z sykiem wypuszczał powietrze przez zaciśnięte zęby, dociskając brudnymi palcami ranę po kocich zębach. - Sokół zmienił zdanie. – Naparł przedramieniem na pochwyconego mężczyznę, wypychając go poza krąg bijącego z ogniska światła. Odwrócił się do reszty, po czym klęknął przy przy zranionym rudzielcu. Obejrzał pobieżnie jego ranę, odsunąwszy ubabrane krwią i ziemią palce. Nie sądził, żeby kotołak zdołał wyrządzić poważne szkody, ale nie był medykiem. Mógł tylko zgadywać, bazując na swoich poprzednich doświadczeniach. - Zabierzcie go do Naomi – polecił, wstając z ziemi. Mężczyźni, zmęczeni całonocną jazdą i spontanicznym atakiem, nie kwestionowali jego poleceń. Któryś pomógł towarzyszowi wstać, ale Mikael warknął coś i się wyrwał, by o własnych siłach pokuśtykać w stronę wozów. Haku znów przyklęknął, tym razem przy kotołaku. Zerwał z twarzy maskę; chciał sprawiać wrażenie niegroźnego. Patrz, mówiło jego spojrzenie, jestem taki jak ty. Złapał go za podbródek, oglądając podobnie jak wcześniej Sokół, lecz zamiast znamion i innych defektów poszukiwał siniaków i ran, które mogłyby wymagać opatrzenia. Doszedłszy do wniosku, że nie zdążyli go jeszcze uszkodzić, gestem polecił trzymającemu kotołaka mężczyźnie, by się odsunął. Ten wahał się przez chwilę, spojrzeniem szukał Sokoła, lecz wyuczone poczucie posłuszeństwa w końcu wygrało nad zwątpieniem. Haku puścił twarz chłopaka, po czym nachylił się nad jego ramieniem. - Nie walcz ze mną... – mruknął mu do ucha, chwytając pod ramię. Pociągnął go za sobą, pomagając mu wstać. - ... a nic ci nie zrobię. Dwoje postawnych mężczyzn eskortowało Haku, gdy ciągnął za sobą pojmanego. Zmierzali w stronę migoczących między drzewami latarni, skąd nadal dobiegały przytłumione odgłosy szlochu. Jeszcze ich nie załadowali. Białowłosy działał spontanicznie i bez pomyślunku; teraz, idąc prosto w stronę swojego wozu, miał nadzieję, że Sokół zniknął już we własnym. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Pią Lut 01, 2019 5:37 pm | |
| Po brodzie spływała mu krew. Dryblas, który przemocą odciągnął go za włosy od uda rudego kompana poluzował uścisk, a pomiędzy jego palcami pozostały wijące się, wyrwane włosy kotołaka. Strzepnął ręką, rozsypując ja na ziemi i to właśnie on postanowił wspomóc kolegę, który zirytowany rozwojem wypadków ulżył sobie w mało przyzwoitych słowach, splunął i końcowo odkuśtykał w swoją stronę. Kolejny, bezimienny dla Canisa oprawca wbijał mu kolano między łopatki, jednocześnie odciągając jego spętane ręce za łokcie, w efekcie czego kotołak wbijał sobie swoje własne nadgarstki w brzuch z siłą, jaka sprawiała że ciężko było mu oddychać. Spacyfikowali go po raz kolejny. Chciał się bronić, chciał rozerwać im zębami tętnice i pobiec do rodzeństwa, jednak miażdżąca przewaga liczebna i powróz zaciśnięty na dłoniach ograniczały mu skutecznie swobodę działania. Nie chciał tego przyznać, ale zdany był na łaskę i niełaskę zamaskowanych ludzi. Zrobił co mógł i niestety przegrał swoją bitwę. Klęczący przed nim chłopak zsunął swoją maskę, odsłaniając wcale brzydką buzię o migdałowatych oczach i ustach pełnych zaostrzonych, kocich zębów. Sterczące na baczność spomiędzy falujących kosmyków jasne uszy i bystre, zwierzęce spojrzenie jasno mówiły Canisowi z kim ma do czynienia. Chłopak przed nim był tego samego rodzaju. Nie rozumiał tego. Jasno wynikało z rozmów i zachowania innych, że głównym ich zajęciem jest zdobywanie i sprzedaż niewolników. Dlaczego ktoś z kociego gatunku służył im pomocą? Dlaczego Ci zdawali się darzyć go jakimś niezrozumiałym respektem? Dlaczego zdradził? Canis prychnął pod nosem, wyrywając brodę z delikatnego uścisku długich palców kotołaka. Dał się ponieść, z ulgą luzując nacisk na napięty brzuch, jednak rozpalona w nim wściekłość na pobratymca nie pozwoliła mu przestać starać się o wolność. Wciąż starał się przemocą zluzować sznur na nadgarstkach, napinając uda i sycząc za każdym razem, kiedy za sobą posłyszał ruch. Końcówka czarnego ogona drgała nerwowo, ocierając się o canisowe łydki. Ciężko było mu ukryć swój nastrój. Chociaż był już dorosły i umysłem ogarniał sytuację w jakiej się znalazł, nie potrafił pojąć swojego położenia. Nie godził się z nim. Nie chciał spuszczać głowy i nadziewać się na brudne sztylety tylko dlatego, że dla kogoś był towarem pierwszej potrzeby. Bogaci obywatele pięciu królestw potrafili przepuścić bajońskie sumy na okazy, które pochwyciły ich spojrzenie. Nie tylko kotołaki, ale i trytoni, rajskie ptaki, smocze plemiona wojowniczych jaszczurów i wiele, wiele innych gatunków z biegiem lat znalazło się na celowniku. Ekspandujący gwałtem ludzie nie uznawali nawet immunitetu politycznego. Wiedział to. Jego ojciec kontynuował szlachetną profesję kupiectwa – jeszcze w czasach gdy migrowali nie uciekając, a przewożąc różnorakie dobra rozległe kontakty, obycie w świecie i porządna na miarę możliwości edukacja dały Canisowi jako takie pojęcie o świecie. Potem na świat przyszli Pisca z Gafarem. Nastroje zaczynały być niespokojne. Pierwsze kocie plemiona rodzinne opuszczały kontynent by schronić się na wciąż dziewiczych terenach północnych dżungli. Kiedy Olende przeżył dwie wiosny i powitali najmłodszą Mayę nikt już nie uczył dzieci rachunków i prostych znaków. Nikt już nie myślał o opuszczaniu lasów i wchodzeniu do ludzkich miast. Zbytnio cenili sobie własne życia. Canis milczał. Asekurowany od pleców dwójką uzbrojonych i gotowych do urżnięcia mu głowy dryblasów sunął miękko za Haku, dając się ciągnąć w bliżej nieokreślonym kierunku ze spuszczoną głową. Postawione na sztorc uszy rejestrowały każdy dźwięk. Chrzęst łamanych gałązek, delikatny szmer płaszcza ocierającego się o korę, odległy trel małych ptaszków i rozpaczliwe kwilenie nadciągające od strony rozpalonego światła. Natychmiast uniósł głowę, rozpoznając piszczącego cicho Olende i szlochającą Mayę. Naparł ciałem na białowłosego kota, podświadomie wyrywając się w kierunku pojmanego rodzeństwa. Wstając wcześniej z ukontentowaniem zauważył że jest wyższy od Haku i przez to może patrzeć na niego z góry; teraz jednak kotołak dla niego nie istniał. Była tylko czwórka przestraszonych, skonfundowanych kociąt kwilących o ratunek. Zaś jedyną istotą mogącą ich w tej chwili poratować na ich nieszczęście był właśnie on. Otworzył usta, dławiąc pod językiem słowa nim te jeszcze się wykrystalizowały. Chciał odepchnąć Haku i biec przed siebie, przecinając skosem skrót by jak najszybciej przynieść ukojenie rodzeństwu. Chciał, lecz nie mógł. Ciężka jak kamienna żarna ręka opadła mu na ramię i przytrzymała w miejscu. Czarnowłosy szarpnął się, lecz pęta i dysproporcja siły szybko sprowadziły go na ziemię. Mógł jedynie tęsknie patrzeć i drżeć na każdy dźwięk jaki przed sobą słyszał. Przeklinał białego kota i jego towarzyszy we wszystkich dialektach, w których pijani kupcy z ochotą nauczyli go kilku wybitnie nieprzyjemnych określeń. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Sob Lut 02, 2019 12:51 am | |
| Gdy znaleźli się bliżej konwoju, a kwilenie spętanych kociąt stało się głośniejsze, wyraźnie poruszony odgłosami kotołak rwał się do przodu; Haku zabrakło siły, by utrzymać go w miejscu, lecz jeden z idących za nimi mężczyzn instynktownie przytrzymał pojmanego, zatrzymując go, nim zdołał odbić od ich grupy choćby na krok. Białowłosy położył uszy po sobie. Nie zliczyłby, ile razy przez to przechodził, lecz im dłużej podróżował z Sokołem, tym łatwiej przychodziło mu wypieranie żałosnych odgłosów płaczu i protestów porywanych. Zawsze krzyczeli, łkali lub przeklinali, a on nigdy nie mógł im pomóc. Łatwiej było udawać, że niczego nie słyszy. Teraz, widząc cierpienie na twarzy tak podobnej do Elliego, poczuł, jak na gardle zaciska mu się ciasna obręcz; rozejrzał się z przestrachem, wypatrując między drzewami Sokoła, lecz gdy nie znalazł go w zasięgu wzroku, uświadomił sobie, że to nie kara pana za sprzeciwienie się jego rozkazom, a smutek. Po raz pierwszy od długiego czasu cierpienie rozdzielanej rodziny wzbudziło w nim współczucie tak dotkliwe, że niemal bolesne. Prędko otrząsnął się z tych uczuć. Nie było czasu na sentymenty. Wznowił marsz, pewnym krokiem zmierzając w stronę konwoju. Pozwolił, by dwoje towarzyszących mu osiłków przejęło pojmanego. Siła ich mięśni i dotyk zimnego sztyletu pod żebrami powinny wystarczyć, by kotołak poddał się ich woli i już bez wierzgania wyszedł na ścieżkę. Wozy stały na skraju drogi, by nie blokować przejazdu podróżnym, choć o tej porze większość ludzi, którym życie było miłe, trzymała się z daleka od leśnych ścieżek. Zmęczone konie postukiwały kopytami, prychając niecierpliwie, a kręcący się wkoło nich ludzie przygotowywali je do dalszej drogi. Reszta zamaskowanych mężczyzn wracała z polany, uznawszy, że najcenniejszy łup został już przechwycony. Koczujące w lasach kotołaki rzadko miały przy sobie rzeczy na tyle cenne, by opłacało się dla nich przeciągać podróż. Trzasnęły zamykane drzwi wozu i płacz młodych momentalnie przycichł, tłumiony grubą warstwą drewna. Reszta podróżnych po kolei znikała we własnych, gasząc swoje latarnie, a woźnice już czekali na kozłach, ściskając w dłoniach lejce. Do najbliższego miasta powinni dotrzeć jeszcze przed świtem; tylko wóz z pojmanymi odbije na najbliższym rozwidleniu, by zabrać je do pobliskiego obozu, domu Pustułki. Czworo kociąt, na tyle młodych, by wciąż można je było nauczyć posłuszeństwa. Prezent powitalny od Sokoła. Haku zatrzymał mężczyzn przy swoim powozie. W milczeniu wykonali jego rozkaz, gdy polecił, by pomogli skrępowanemu chłopakowi wejść do środka. Po wszystkim kazał im odejść, a sam wskoczył do powozu, zatrzaskując za sobą drzwi. Wiedział, że gdy tylko napotkają Sokoła, opowiedzą mu o wszystkim. Miał mało czasu, by wymyślić, jak mu to wytłumaczy. Przez chwilę kręcił się po przestronnym wozie, wyszukując czegoś w kufrach, nim w końcu usiadł naprzeciwko Canisa. - Wiem, że będzie ciężko – odezwał się łagodnie. - Ale musisz mnie posłuchać. Inaczej zginiesz, gdy tylko wzejdzie słońce. Rozumiesz? – Czuł się zagubiony, gdy w pośpiechu próbował wymyślić strategię, dzięki której oboje zachowają życie. Nie myślał, gdy wskakiwał między kotołaka a miecz, ale wtedy nie było na to czasu. Działał pod wpływem impulsu. Wystarczyłaby chwila wahania, a Canis padłby na ziemię z rozpłatanym gardłem. Teraz docierało do niego, że i on sam skończy w ten sposób, jeśli wyjdzie na jaw, dlaczego uratował Canisa. - Kimkolwiek były dla ciebie te dzieci, teraz są nikim. Nie możesz im pomóc. Możesz uratować własne życie, ale musisz ze mną współpracować. Powiem Sokołowi, że się znaliśmy. – Mówiąc, patrzył mu w oczy, a wzrok miał bystry, pełen powagi. W końcu spuścił spojrzenie, nalewając wody do blaszanej miski. Gdy pokryła dno, zamoczył w niej rąbek czystej szmaty. - Czym się zajmowałeś? Potrafisz polować? – Zasypał kotołaka pytaniami, przysuwając się bliżej. Nie wziął pod uwagę jego marnego stanu. Chciał jak najprędzej dowiedzieć się o nim czegoś, co ułatwiłoby mu przekonanie Sokoła, by pozwolił mu zostać. Pan nie trzymał w obozie nieludzi, którzy nie byli zdolni do pracy. Haku zbliżył do twarzy chłopaka zmoczoną szmatę. Chciał zmyć z jego brody ślady krwi Mikaela. - Mogę? |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Sob Lut 02, 2019 2:03 pm | |
| Posuwał się naprzód tak jak tego od niego chcieli. Popychany rękami, śledzony przez ostrze przytknięte do pleców, z ciepłym, chrapliwym oddechem na karku sunął niczym cicha śmierć w kierunku wozu białowłosego. Nie znaczyło to jednak że od razu sobie odpuścił. Niespokojnie obracał głowę w kierunku, z którego napływało zduszone kwilenie. Wciągał w nozdrza zapach końskiego potu i mokrego drewna, ciepłych, skulonych w kącie kociąt. Ostatni raz szarpnął się w ciasnym uścisku; wciśnięty pod żebra sztylet skutecznie zagłuszył dalsze protesty. Ogon nerwowo ocierał się o napięte łydki. Wciąż spętany wpadł do wnętrza wozu i upadł na kolana niczym szmaciana lalka. Przed rozbiciem sobie nosa uratował go zwierzęcy refleks. Wyciągnął przed siebie ramiona i przechylił się nieco w bok, by zakołysać się, odepchnąć od drewnianej podłogi i powrócić do siadu. Obejrzał się za siebie dokładnie w momencie, w którym Haku zatrzaskiwał drzwiczki. Nie, nie, nie, nie zamykaj tego zdrajco. Nie chcę mieć z Tobą do czynienia. Wolę być z nimi. Położone po sobie uszy skryły się między zmierzwionymi włosami. Canis śledził każdy ruch kotołaka, począwszy od wyciągania tkanin z nakrytych kocami skrzyń, skończywszy na przelaniu na dno metalowej miski nieco wody z dobrze obkutego cembrzyka skrytego w kącie przy drzwiach i przysunięciu się w jego kierunku. Wilgotny rąbek czystego materiału delikatną elipsą zbliżył się do jego twarzy, ale on wcale nie chciał dać się dotknąć. Gwałtownie odchylił się w przeciwnym kierunku, odsłaniając zęby i cicho sycząc na białowłosego. Długie pazury zaryły w podłogę pomiędzy jego udami. Piąte przez dziesiąte rozumiał co obcy kotołak do niego mówił. Zginie. Słońce. Dzieci. Nie może pomóc. Nie chciał tego przyjąć do świadomości. Czy to jemu nie można pomóc? Więc czemu jeszcze żył? Czemu nieznajomy wskoczył pomiędzy niego a broń, odciągając rękę zaciśniętą na na rękojeści kiedy ta celowała prosto w jego gardło? A może pomógł jemu, ale nie może jego rodzinie? Gdzie ich zabiorą? Napięty, zły wyraz twarzy ustąpił zmartwieniu, gdy raz jeszcze obejrzał się przez ramię na zamknięte drzwi. Maya, co z Mayą? Co z Piscą, Gafarem i Olende? Gdzie ich zabiorą? Canis uniósł dłonie, przecierając ich wierzchem zabrudzoną buzię i wyciągnął je w kierunku Haku. Spętane ciasno nadgarstki były odrętwiałe i bolały. Gdyby, gdyby kotołak był tak miły i je rozwiązał, może mógłby wykorzystać jego uprzejmość i przechylić szalkę zwycięstwa na swoją stronę? Odepchnąć go, przyszpilić do podłogi i wgryźć się w krtań? |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Sob Lut 02, 2019 5:30 pm | |
| Haku cofnął rękę i machinalnie podążył wzrokiem za spojrzeniem kotołaka, gdy ten obejrzał się na drzwi. Spiął się instynktownie, na wypadek gdyby musiał się z nim do nich ścigać, ale pojmany nie ruszył się ani o krok. Białowłosy nie miał pewności, czy był świadom swojego położenia, czy po prostu nie przyszło mu do głowy, że mógłby spróbować wyskoczyć, a nikt nawet nie podążyłby jego tropem; jeśli po wszystkim nie poszli prosto do Sokoła, o obecności kotołaka najpewniej wiedzieli tylko Haku i czworo oprychów. Powozem szarpnęło; znak, że korowód ruszył w końcu w dalszą drogę. - Nie mogę – mruknął, unosząc wzrok znad jego nadgarstków na umorusaną buzię. Wiem, że boli. I że zaatakujesz mnie, kiedy tylko je rozwiążę. Rozejrzał się pobieżnie w poszukiwaniu czegoś o milszej w dotyku powierzchni, czym mógłby zastąpić szorstki sznurek, lecz w końcu zrezygnował z tego pomysłu, przekalkulowawszy sobie potencjalne ryzyko. Mógł mieć tylko nadzieję, że kotołak nie straci czucia w dłoniach, zanim dotrą na miejsce. - Rozumiesz, co do ciebie mówię? – Przechylił głowę, próbując spojrzeć mu w oczy. Dopiero teraz zauważył, że były różnokolorowe. Gdyby był kilka lat młodszy, nawet pomimo nieokrzesania i braku obycia wśród ludzi, mógłby się okazać łakomym kąskiem dla kogoś z wyższych sfer. - Jak masz na imię? Uhm... míng... nomine! – dorzucił niemal entuzjastycznie, przypomniawszy sobie obco brzmiące słowo. Rzadko napotykali kotołaki, które nie potrafiłyby wypowiedzieć słowa w ich języku, a jeśli już się trafiały, najczęściej były to dzieci. Okaz Haku wyglądał na wystarczająco dorosłego, by podłapać w ciągu swojego życia to i owo, lecz białowłosy nadal nie był pewien, czy jego milczenie wynika z nieznajomości języka, czy zwyczajnej niechęci. Postanowił podejść go innym sposobem; położył sobie rękę na piersi. - Haku. Tak mam na imię. I nie zrobię ci krzywdy – dodał, gdyż chwilę później chwycił go mocno za brodę i zmoczoną szmatą począł ścierać zaschniętą krew z jego podbródka i kącików ust. Nie chciał, by Sokół zobaczył go rano w takim stanie. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Sob Lut 02, 2019 7:04 pm | |
| Wozem zatrzęsło. Ręce czarnowłosego opadły natychmiastowo, wczepiając się pazurami w podłoże pod nim. Nie był nawykły do podróży środkami transportu. Odwykł nawet od jazdy konnej, chociaż za lat szczenięcych ojciec płacił gospodarzom we wsiach by oprowadzali Canisa na małych kucykach. Jednak kiedy przyszli ludzie, kotołak powoli zaczął zapominać o wszystkim co wiązało się z cywilizacją. Kiedy wozem przestało trząść jak leśnym chochlikiem po dzbanie wina, ponownie skoncentrował się nad klęczącym przed nim nieznajomym. Raz jeszcze uniósł ręce, potrząsając nimi na poziomie klatki piersiowej. Rozwiąż – mówiło jego naglące spojrzenie. Bolało. Szorstki, twardy sznur wpijał się w skórę, ocierając ją i czerwieniąc. Ogon zamiótł podłogę za nim, sunąc po skrzyniach i najbliższej ścianie. Rozwiąż. Podsunął spętane ręce białowłosemu przed twarz, chcąc nieco dosadniej zobrazować mu swój problem. Bez wolnych rąk nawet gdy ucieknę, nie odnajdę wolności.. Krzemienny sztylecik, który zwykł przywiązywać na wysokości uda byłby mu teraz nieocenioną pomocą. Gdyby tylko zdołał go odnaleźć i złapać między zęby sam poradziłby sobie z chwilową niedyspozycją. Otworzył usta i zamknął je z powrotem. - Mihi nomen est Canis. – Haku, bo tak nazwał sam siebie białowłosy, zdawał się nie do końca panować nad rodzimym językiem. Nić porozumienia jaką rozwiesił była wątła i niepewnie uczepiona; Canis zamiast poklepać siebie po torsie w próbie naśladownictwa nadal podstawiał mu ręce przed twarz. Zignorowane wczepiły się we front stroju kotołaka, kiedy ten pochylił się bardziej i począł czyścić jego twarz. Początkowo uciekł głową w bok, odchylając się do tyłu i wykręcając szyję. Nieustępliwość Haku w tej materii przezwyciężyła jednak początkowe obawy o atak. Tak więc trwali naprzeciw siebie, jeden siedząc i wczepiając pazury w ubranie drugiego, drugi natomiast przykucając, cierpliwie mocząc rąbek szmatki i ścierając pozostałości rudego dryblasa z jego twarzy. - Ach, mea familia! Soror, et fratres mei! Quid de illas?! – Szarpnął za ubranie białowłosego, z brodą odtrącając rękę z tkaniną. Nie interesowało go jak wyglądał – mógł prezentować się jak najbrzydszy wąż błotny w całym królestwie. Bardziej liczyło się jego rodzeństwo. Nie mógł ich zostawić na pastwę smutnego losu niewolników. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Sob Lut 02, 2019 8:33 pm | |
| - Canis... tak? – upewnił się, przerywając na moment wykonywaną z pedantyczną dokładnością czynność. Entuzjazm, jaki poczuł, widząc, że jego nieudolne próby komunikacji z kotołakiem wreszcie się powiodły, prędko się ulotnił. Nie zrozumiał ani słowa z tego, co Canis do niego powiedział; rozemocjonowany ton ciemnowłosego nie pomagał, Haku musiał się zastanowić, nim udało mu się oddzielić poszczególne słowa. Odepchnął się stopami od podłogi, chcąc znaleźć się jak najdalej od skrępowanego chłopaka, gdy ten szarpnął jego koszulą. Miska z zabarwioną na rdzawy kolor wodą przechyliła się i potoczyła po podłodze, rozchlapując dookoła swoją zawartość. Haku odrzucił gdzieś na bok szmatę i smagnął Canisa pazurami po ramieniu. Dopiero po chwili dotarło do niego, że atak najwyraźniej nie miał na celu zrobić mu krzywdy. - Nie rozumiem – mruknął. Wyswobodziwszy się z jego uścisku, na wszelki wypadek zwiększył dystans. Wyraźnie spochmurniał. Jak miał przekonać Sokoła, że znał kogoś, z kim nawet nie potrafił się komunikować? Będzie musiał przemyśleć strategię na najbliższe kilka godzin. Przymknął powieki, czując nadciągający ból głowy. Po kolei. Priorytetem było porozumieć się z Canisem na tyle, by uświadomić mu, że podobne wybryki poza wozem Haku mogą skończyć się dla obu mniej lub bardziej trwałymi urazami na ciele. Zamyślił się głęboko. Soror, et fratres... Fratres... Przypomniał sobie fragment wiersza, który Ellie lubił mu kiedyś recytować. Niemal słyszał jego głos tuż przy swoim uchu. Bracia. – Zapomnij. Oni... per... pereo. Periit – wykrztusił, z wyraźną trudnością odnajdując słowa. Odwrócił się do Canisa plecami. Klęczał na drugim końcu wozu, znów szukając czegoś w obitym skórą kufrze. Wyciągnął z jej dna połatany koc, po czym rzucił go chłopakowi. - Canis, ja... znaczy ego... iuvo. Mogę pomóc, ale tylko tobie. Me paenitet. – Sfrustrowany własną niemocą, usiadł na piętach, kołysząc puszystym ogonem między udami. Jeśli nie potrafili dogadać się w mowie, być może w ten sposób uda mu się coś przekazać. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Sob Lut 02, 2019 9:14 pm | |
| Nagły odskok białowłosego był dla Canisa niezrozumiały. Przecież niczego nie zrobił. Siedział jak go zostawiono, kuląc się i unosząc ramię by sięgnąć językiem do miejsca, które Haku zadrapał. O dziwo był nad wyraz spokojny. Wciąż zmartwiony i wciąż myślący jedynie o tym jak zmienić swoją sytuację, jednak stateczny. Nie dźwignął się nawet by podążyć za kotołakiem i go dopaść. Zniknęli? Canis zastrzygł uszami niczym królik w sezonie łownym. Wysoka trawa bariery komunikacyjnej powoli się rozrzedzała. Me paenitet.. Dlaczego, na wielką wodę do tego doszło? Dlaczego pozostawił ich akurat w tym lesie, by zapuścić się do okolicznych wsi po zapasy? Czarnowłosy potoczył szorstkim językiem po piekącym zaczerwienieniu. Nie wszystko udało mu się dosięgnąć. -Haec mea familia. Quam potest ego obliviscar? – Jak on w ogóle mógł od niego tego wymagać? Darować sobie? Odpuścić? Udawać, że nic się nie stało? Nie był tak bezdusznym stworzeniem. Rodzeństwo i rodzice byli dla niego wszystkim co cenił sobie w życiu. Nie miał własnych kociąt, nie posiadał nawet partnerki. Jak mógłby, skoro wymagano od niego by tak po prostu zapomniał o tych, wśród których się wychował. Koc ciężko opadł kilka centymetrów od jego uda. Canis sięgnął po niego, ostatecznie jednak podjął kolejną próbę przekonania Haku do bycia bardziej pomocnym. - Solvo. – Zakołysał nadgarstkami, udając że nie rozumie jego wcześniejszej odmowy. - Solvo. – Zastanowił się przez chwilę jak ubrać swoją prośbę w słowa. Białowłosy miał wyraźne problemy komunikacyjne nawet, jeżeli cokolwiek wyciągał z jego monologu. Jemu też ciężko byłoby się porozumieć z członkiem smoczych plemion. W tym momencie jak nigdy wcześniej cieszył się, że pojął nieco słów ze wspólnego. - Boli. – Niewiele bo niewiele, ale do tej pory w ogóle nie musiał się nim posługiwać. - Ja boli. Canis boli. – Przyjął przy tym taką samą minę jaką Olende zwykł traktować matkę prosząc ją o żuczki moczone w miodzie. Brak dziecięcego uroku miał nadzieję nadrobić przejęciem właśnie przeżywaną tragedią. Wóz kołysał się spokojnie, tocząc się ubitym gościńcem w kierunku wyjścia z północnych borów. Oddalali się od obozowiska i nie było to dobre. Im dalej się zapuszczą, tym ciężej będzie wrócić. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Sob Lut 02, 2019 11:38 pm | |
| Chłopak zastrzygł uszami, słysząc słowa w języku, który dla odmiany bez problemu rozumiał. Przyjąwszy jednak ich przekaz, zasępił się i stwierdził, że wolał, gdy Canis prosił w swoim języku, zamiast w ten nieudolny, budzący wyrzuty sumienia sposób w mowie wspólnej. Haku patrzył na spętane nadgarstki kotołaka, by nie musieć znosić jego błagalnego spojrzenia. Nawet stąd, dzięki doskonałemu wzrokowi i wątłemu światłu pojedynczej latarni, był w stanie dostrzec otarcia w miejscach, po których przesuwał się sznur. Ludzie Sokoła nie należeli do delikatnych, nawet kiedy obchodzili się z potencjalnie cennym towarem. Haku nie wątpił, że bolało. - Wiem. I mówiłem ci już, nie mogę. – Przez chwilę szukał słów, lecz poddał się, dochodząc do wniosku, że tu znajdował się kres jego umiejętności. Elis nie zdążył nauczyć go wiele więcej ponad kilka wierszy. - Opatrzę ci je, kiedy dojedziemy na miejsce. Wytrzymaj. – Canisowi wciąż jeszcze ostały się na twarzy resztki krwi Mikaela, zaś Haku nadal miał w pamięci świeży obraz rannych mężczyzn, których opatrywał z Naomi, podczas gdy reszta plądrowała obóz. Nie zrobiło tego żadne z młodszych kociąt. Tylko Canis był wystarczająco rosły, by podołać ludziom Sokoła. Nawet bez broni zdążyłby wyrządzić Haku krzywdę, nim ktokolwiek z zewnątrz zdołałby dobiec do powozu, zaalarmowany hałasem. - Curo – powiedział, pocierając własne nadgarstki. - Ego iuvo. – Narzucił na ramiona błękitny szal, niepasujący do obskurnego wnętrza powozu, i oparł się o ścianę naprzeciwko Canisa. Choć szykował się do snu, zanim natknęli się na obozowisko w głębi boru, teraz był przytomny i czujny. Przyciągnął kolana pod brodę, by zapobiec utracie ciepła, i oparł ją na skrzyżowanych ramionach. Nie spuszczał wzroku ze swojego jeńca. - Możesz iść spać. Dormio. Dojedziemy dopiero po świcie. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Nie Lut 03, 2019 12:42 am | |
| Nie uwierzył w ani jedno jego słowo. Po pierwsze przez fakt, że nie wszystkie zrozumiał, po drugie przez to, że ciągle czegoś nie mógł. Chciał, ale nie mógł. Dobrymi chęciami piekło było brukowane, jednak nie można było nimi wyżywić rodziny, ani zdobyć choćby krztyny zaufania. Canis zaprzestał mówienia, spuszczając głowę i wlepiając wzrok we własne nadgarstki. Napinał ramiona, ciągnąc rękami w każdą stronę, siłując się z solidnym supłem. Za każdym drgnięciem sznur pozostawiał czerwony ślad; skóra dookoła niego nabiegła czerwienią i napuchła. Kilkukrotnie podjął próbę rozerwania więzów zębami, za każdym razem towarzyszył temu nerwowy ruch ze strony białowłosego. Obserwował go. Powiedział co chciał, zamknął się i po cichu wlepiał swoje uważne spojrzenie w Canisa, jakby podziwiał jakiś dziki, nieznany okaz. Nie wiedział, że chociaż ten zdawał się zajmować tylko sobą, pozostawiał sobie jego skuloną sylwetkę w polu widzenia. Na wszelki wypadek. Niespodzianek miał już po koniuszki szpiczastych uszu. Wysunął język i przeciągnął nim w miejscu, gdzie sznur otarł już skórę do krwi. Bolało. Było mu smutno. Myślami był przy rodzeństwie. Zastanawiał się jak głośno kwilą, kiedy ich zobaczy. Miał nadzieję że jak tylko otworzą drzwi, zdoła wyskoczyć i ich odbić. Wypluł przed siebie kawałki skrawki nitek, które wydarł z powrozu. Sznur był gruby, ciasno spleciony, solidny. Zapewne normalnie używany do pętania koni, bądź utrzymywania ciężarów w miejscu. Odróżniał się od lnianych warkoczy plecionych przez matkę. Te, chociaż trwałe, były bardziej elastyczne – mógłby je z powodzeniem zsunąć. Kilkukrotnie podniósł wzrok na Haku. Obaj postanowili tej nocy nie zmrużyć oka. Wzajemna obecność, nieznajomość nawyków, strach przed atakiem i brak poczucia komfortowego bezpieczeństwa sprawiły, że ciężko było im ułożyć się do snu. Canis wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, jednak po chwili milczenia rezygnował, powracając do spętanych nadgarstków. Ręce z każdą chwilą drętwiały mu coraz bardziej. Przyblokowany przepływ krwi do kończyn spowodował, że gdy pierwsze promienie słońca ogrzały przez okienko w drzwiach odsłonięty kark kotołaka, jego dłonie były sine i zimne. Zakwilił cicho w sznur, trącając go policzkiem nim opuścił ręce z powrotem między uda. W chwilę potem wozem zatrzęsło gdy koło wjechało na kamień, po czym się zatrzymał. Czarnowłosy poderwał głowę, w postoju wyczuwając swoją szansę. Po nocy zawsze przychodził dzień i to dawało mu nadzieję na poprawę losu. Przysunął się powoli ku drzwiom, z nadziei że ktoś je otworzy, a on będzie mógł wyskoczyć i pognać przed siebie. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Nie Lut 03, 2019 8:23 pm | |
| Haku przez większość drogi trwał w bezruchu, tak że teraz, gdy wóz zatrzymał się po całonocnej jeździe, przeciągnął się, aż zaskrzypiały mu kości. Zamrugał, budząc się z nieprzyjemnego odrętwienia. Obrzucił spojrzeniem czatującego przy drzwiach Canisa, po czym wyjrzał przez niewielkie okienko. Znajdowali się na polanie nieopodal wjazdu do miasta. Z ośmiu wozów zostało pięć; ten wiozący młode kocięta odbił w połowie drogi, a wraz z nim eskorta. Szósty zaś stał przy drodze, gotowy zabrać Sokoła do miasta. Z reszty wyprzęgano konie, by odpoczęły przed dalszą drogą. Usłyszawszy kroki zatrzymujące się przy jego powozie, odciągnął pojmanego za kołnierz i otworzył drzwi; tuż przed nimi stał wysoki mężczyzna o pokrytej bliznami twarzy i jego obstawa, dwóch śniadych oprychów z szablami o topornych rękojeściach przy pasach. Chłopak zawahał się tylko przez chwilę, przełykając ślinę. Obdarzył Sokoła promiennym uśmiechem, postawił stopę na pierwszym schodku, po czym wskoczył mu prosto w ramiona, pozwalając, by szal z jego pleców spłynął miękko na trawę. - Tęskniłeś? – zamruczał, zarzucając mu ręce na szyję; Sokół, złapawszy go instynktownie w pasie, okręcił się z nim wokół własnej osi i odstawił na ziemię, tuż przy powozie, celowo odcinając drogę ucieczki. Kiwnął głową na swoich towarzyszy, którzy już zaglądali do wnętrza wozu. - Dlaczego kot żyje? – zapytał mężczyzna, ignorując frywolne zaloty białowłosego kotołaka. Już wie. Haku przestał się uśmiechać i przybrał maskę pełną powagi, doskonale imitując wyraz twarzy Sokoła. Powiódł palcami po jego ramieniu, by na koniec złapać go za rękę i odciągnąć kawałek od powozu, podczas gdy mężczyźni siłowali się ze spętanym Canisem. - Panie... wydaje mi się, że to Yì Zi. – Wolnym krokiem zmierzał z nim w stronę wozu, przy którym znudzone konie prychały niecierpliwie. - Pamiętasz? Tamtego dnia, przy granicy, dwoje uciekło. Jestem prawie pewien, że jest jednym z nich. Nie miał tyle szczęścia co ja z tobą; wygląda na to, że latami błąkał się po borach. - To dzikus, Haku. Nieokrzesane zwierzę z lasu. - Stary przyjaciel – poprawił prędko chłopak. Puścił dłoń Sokoła i wziął go pod ramię. - Zgodzę się, że lata życia w lesie nie dodały mu ogłady, ale poświęciwszy mu odrobinę uwagi, uważam, że uda mi się coś na to zaradzić. Poza tym, dysponuje umiejętnościami, które mogą nam się przydać. Zapracuje na siebie. - Przygarniasz przybłędę, Haku. – Chłopak podprowadził Sokoła prosto pod jego powóz; na ich widok kilkoro schludnie ubranych mężczyzn weszło do środka, najwyraźniej uznając to za znak, że wkrótce ruszą w drogę. Kotołak działał z rozmysłem; Sokół nie miał czasu się z nim spierać. - Tacy jak on przynoszą tylko kłopoty. – Przesunął palcem po policzku białowłosego; ten chwycił jego dłoń i pociągnął ją niżej, na swoją szyję, pozwalając, by opuszkami musnął uwypuklenie czarnego tatuażu. - Jestem tego świadom. - W takim razie bierzesz za niego odpowiedzialność – powiedział Sokół, odsuwając się od chłopaka, gdyż woźnica na niego zakrzyknął, skłaniając do pośpiechu. Wsiadając do powozu, rzucił Haku uważne spojrzenie, krótką zapowiedź, że jeszcze do tego wrócą. Chwilę później powóz znikał już za zakrętem, a kotołak opuścił ogon, którym bezwiednie poruszał nerwowo na boki podczas rozmowy ze swoim panem. Odwrócił się w stronę budującego się powoli tymczasowego obozowiska. Z powozów wyciągano skrzynie z prowiantem, a Mikael rozpalał ognisko, by przygotować jedzenie. Haku poczuł nagłą senność, lecz nim pozwoli sobie spocząć, musiał najpierw zająć się rękoma Canisa. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Nie Lut 03, 2019 8:59 pm | |
| Haku, jako że wolny, wyprzedził Canisa nim ten zdołał sięgnąć drzwi. Bezceremonialnie odepchnięty czarnowłosy runął na podłogę, tłukąc sobie ramię i obijając biodro. Nie wziął tego za akt ochrony. Jego matka nie tak zachowywała się, gdy był jeszcze bezbronnym ślepym kociakiem. Kotołak wyglądał na zdeterminowanego – tyle zdołał ujrzeć nim ten wpadł w promienie dziennego światła, zręcznie niczym zając wskakując na witającego go mężczyznę. Pomimo braku maski Canis poznał go od razu. Te szerokie barki, śniada skóra rozciągnięta na muskularnych ramionach i poczucie bezwzględnej wyższości mówiły mu, że to właśnie ten konkretny mężczyzna kilka, może kilkanaście godzin temu tak beznamiętnie szacował ich wartość. Twarz czarnowłosego momentalnie ściągnęła się gniewem. Obnażył kły, dźwigając się do siadu, po czym z trudem przez odrętwiałe dłonie, spiął i wystrzelił w kierunku drzwi. Sokoła już tam nie było. Odciągany przez Haku znalazł się na tyle daleko, by gniew Canisa go ominął. Dwaj jego kompani pochwycili kotołaka za wszarz, hamując jego impet przez mocny uścisk silnych ramion. - Maya! – zawołał w przestrzeń, szamocząc się niczym srebrna ryba pochwycona w strumieniu. - Maya! Pisca! Gafar! – Nastawiał uszu, z trudem przeciwstawiając się przeklinającym dryblasom. Był wściekły, ale i zaniepokojony. Nigdzie nie słyszał swojego rodzeństwa. Nikt nie odpowiadał jego rozpaczliwemu nawoływaniu. - Ubi es?! Aghr, Olende! – Jeden z agresorów złapał mięsistą łapą za jego twarz, przysłaniając nią usta. Canis wykorzystał ten moment, by rozprawić się z nim tak samo jak niedawno z rudowłosym. Obnażone zęby nie bez oporu wgryzły się w stwardniałą skórę spracowanej dłoni. Mężczyzna zawył zaskoczony tym atakiem i powalił mniejszego kotołaka na ziemię tuż przy wozie. Przygwoździł go do niej własnym ciężarem, gdy jego kompan wydobywał długi nóż z pochwy na biodrze. Pogryziona ręka broczyła krwią dookoła. Haku starał się zaprezentować swoją nową zabawkę w jak najlepszym świetle, wychodziło jednak na to że nieokrzesany Canis własnoręcznie niweczył cały włożony w to trud. - Ty kurwi synu! – Bezimienny mężczyzna naparł skrwawioną ręką na policzek kotołaka, przyciskając go do ziemi. Drugą ręką walczył z jego spętanymi nadgarstkami. Kolanem całym ciężarem naciskał w okolicy brzucha. Bolało. Mimo to czarnowłosy, Yi Zi, uparcie odmawiał poddania się i uspokojenia. Jeżeli teraz miałby zginąć od rozpłatanego gardła, nikt nie zdziwiłby się takim obrotem spraw. W końcu nie był spolegliwym, dziecięco wystraszonym jeńcem, jakich zwykle eskortowano. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Nie Lut 03, 2019 10:11 pm | |
| Haku, ponieważ odprowadzał Sokoła, ominęła większość zamieszania; gdy zbliżał się do obozowiska, wokół walczącego z oprychami Canisa zebrał się już krąg podnieconych bitką mężczyzn. Ktoś znudzony pogryzał suszoną wołowinę, ktoś inny entuzjastycznie zagrzewał kompana, by „mu dopierdolił, a wszyscy zgodnie porzucili swoje dotychczasowe zajęcia, by patrzeć, jak polewa się krew. Białowłosy zastrzygł uszami, przyśpieszając kroku. W połowie drogi już biegł, a pod wozem z impetem wbił się w szereg zebranych najemników, przepychając się między ich ciężkimi cielskami. Widząc Canisa na ziemi, krzyknął coś i wskoczył na plecy przygważdżającemu go oprychowi. Ten, chcąc instynktownie spacyfikować napastnika, obrócił się i uderzył plecami o koło najbliższego wozu. Uderzenie wycisnęło Haku powietrze z płuc; sapnął ciężko, opadł na trawę i zwiesił głowę, usiłując złapać oddech. Zbiry zamilkły. Nawet dzierżący w dłoni nóż Bruno znieruchomiał z ostrzem przy policzku Canisa. Dopiero zorientowawszy się, że kotołak był już wolny, zreflektował się i przytrzymał go na ziemi. Kiedy chłopak podniósł głowę, jego spojrzenie płonęło złością. Podniósł się, otrzepując ubranie. Choć plecy nadal ćmiły bólem, nie okazywał po sobie słabości. Nauczony doświadczeniem wiedział, że w tym gronie nie wyszłoby mu to na dobre. - Na co się gapicie? Myślicie, że za co wam się płaci? – warknął, rozglądając się po gapiach. - Wracać do roboty, won! Kto nie pracuje, ten nie je. – Wyrwał najbliżej stojącemu mężczyźnie kawałek gumowatego mięsa z dłoni, po czym odrzucił go na trawę. Ten wpatrywał się w niego przez chwilę – być może rozważał, czy warto ponosić ryzyko, skoro Sokoła nie było w pobliżu – ale któryś z towarzyszy klepnął go w ramię i w końcu obaj wrócili do przerwanych obowiązków. Ugryziony mężczyzna nadal emanował gniewem. Haku dopiero teraz zauważył ślady zębów na jego pokrwawionej dłoni i umazaną twarz Canisa. W duchu westchnął z irytacji. Znowu. Przez chwilę widział nie zmartwionego brata, wyrywającego się by odszukać swoje rodzeństwo, a kłopot, który wymykał mu się z rąk. Było, jak Sokół ostrzegał. Wygląda na to, że miał rację. - On jest nietykalny – oznajmił, po czym odesłał zranionego do Naomi, a sam uklęknął przy swoim kotołaku. Bruno nadal pilnował, by zbytnio nie wierzgał. - Prosiłem, żebyś nie robił problemów – zwrócił się do Canisa. Zerknął na jego sine dłonie i niemal jęknął. Nie sądził, że po całej nocy będą wyglądały aż tak źle. - Canis malus. Jeśli masz tu zostać, nie możesz robić takich rzeczy. Gdyby był tu Sokół, nawet ja nie mógłbym ci pomóc. – Wstał i kiwnął na Bruno, by podciągnął Canisa do pionu. - Obejrzę twoje ręce. – Potarł swoje nadgarstki. - Ale musisz obiecać, że będziesz siedział spokojnie. Canis... quies? |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Nie Lut 03, 2019 10:43 pm | |
| Haku, zdawało się, uratował go po raz wtóry. Wciśnięty w ziemię kotołak Szarpał się z całych sił, wijąc pod bandytą niczym wąż w trawie. Druga para rąk wspomagająca jego pacyfikację wgniotła jego ramiona i brzuch, uniemożliwiając tym samym próby dźwignięcia się spod ciężaru obcego ciała. Canis, chociaż nigdy później tego przed nikim nie przyzna, najzwyczajniej na świecie został pokonany. Jednak dopiero nadejście Haku jako tako ostudziło jego wolę walki. Struchlał pod dwójką bandytów, szeroko otwierając oczy i patrząc dookoła z przerażeniem. Był na tyle dużym chłopcem by się nie rozpłakać, jednak sytuacja była ponad jego siły umysłowe. Jeszcze nie rozumiał do końca że wesołe, ciepłe dni rodzinnej sielanki właśnie się dla nich wszystkich skończyły. Ach, rodzice się załamią gdy dotrą do obozu. - Haku, solvo. Mea soror... Ego... Placere, Haku. – wyłkał podciągany silnymi ramionami do pionu. Szarpnął się, chcąc uciec od mocno zaciskanych mu na tułowiu palców, Bruno jednak był nieustępliwy. Krew, która zbroczyła Canisa nie należała jedynie do zaatakowanego przez niego mężczyzny. Szarpiąc się starł naskórek tak boleśnie, że powróz zabarwił się już na czerwono. - Omnino non intellego, Haku. Quare? Mea familia... - Zwiesił uszy niczym zbity pies, zaś ogon przytulił do własnych nóg, patrząc się na białowłosego pełnym strachu, ale i pytań wzrokiem. Dwukolorowe tęczówki, tak wcześniej przez niego docenione, teraz wwiercały się w twarz kotołaka niczym wyrzut sumienia. Z tego co zrozumiał, wreszcie nadeszła pora na uwolnienie go. Dlaczego zatem wciąż był przytrzymywany? Bruno nie puszczał, kontrolnie asekurując poczynania Haku. Był na straży, gotów poderżnąć jeńcowi gardło gdyby ten tylko zaczął zbyt mocno się rzucać. Chwilowa jego kapitulacja musiała go nieco zdziwić. Białowłosy, jako że przynależał do tego samego gatunku i jako tako okazywał mu przyjaźń, znajdował się na innym poziomie tolerancji. Canis nie chciał, pomimo początkowych wyobrażeń, z nim walczyć. Nie był wojownikiem. On jedynie troszczył się o swoją rodzinę. - Canis boli, Haku. Haku. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Nie Lut 03, 2019 11:37 pm | |
| - Intelligo... ja też nie intelligo. Nie rozumiem. Nie wiem, co ci powiedzieć. – Wbił wzrok gdzieś w bok, unikając spojrzenia Canisa. Chciał mu ulżyć, wytłumaczyć, co się dzieje, ale brakowało mu słów. Jedyne, co mógł zrobić, to opatrzyć jego nadgarstki, ale potem... potem znowu go skuje i wrzuci do klatki, a Canis nadal nie będzie rozumiał, dlaczego mu się to wszytko przytrafia. Dlaczego nie rozumiesz? Dlaczego sam się nie domyślisz? Spętaliśmy dzieci i wrzuciliśmy na wóz, który już dawno odjechał. Nie zauważyłeś, że już nie słychać, jak płaczą? Dobrze wiesz, musisz wiedzieć, co ludzie robią z takimi jak my. - Familia pereo, Canis. Nie ma ich. Odjechali. Więcej ich nie zobaczysz i lepiej będzie, jeśli zapomnisz o nich już teraz. Później będzie mniej bolało. Bruno, za poleceniem białowłosego kotołaka, usadził Canisa na najbliższym pieńku i został z nim sam, podczas gdy Haku wszedł do powozu. To znikał, to znów się pojawiał, za każdym razem wynosząc ze środka jakieś nowe przedmioty, które układał przy pieńku. Przy trzecim kursie krzątał się po wozie dłużej niż poprzednio, przetrząsał kufry i skrzynie, aż w końcu stanął w drzwiach ze skórzaną torbą pod pachą. Zeskoczył miękko na trawę i potruchtał do Canisa. - Nie ruszaj się. Sedeo, Canis. Canis wstać – Canis malus, rozumiesz? – Dla pewności usiadł, wstał, pokręcił głową i znów usiadł. Czuł się, jakby rozmawiał nie z dorosłym mężczyzną, a średnio rozgarniętym dzieckiem, nie pojmującym konsekwencji swoich działań. - Canis wstać – podniósł się – Bruno bić. – Kiwnął podbródkiem w stronę stojącego za kotołakiem oprycha, po czym uderzył pięścią w otwartą dłoń. Bruno taktownie milczał, obserwując przedstawienie ze skonsternowaną miną. Na końcu skinął; dobrze wiedzieć, że przynajmniej on rozumiał, co się do niego mówiło. Haku klęknął przed Canisem, po czym ostrożnie ujął jego dłonie. - Spokojnie. Ego iuvo. – Zsiniałe palce były w dotyku zimne i zesztywniałe; Haku dotykał ich, krzywiąc się nieświadomie. Wyciągnął z zawieszonej u pasa pochwy nóż, rozciął krępujące Canisa więzy i odrzuciwszy na trawę pokrwawiony powróz, na powrót chwycił jego dłonie w swoje. Począł delikatnie trzeć ich pozbawione czucia wnętrze. Wiedział, że naprawdę boleć zacznie dopiero, kiedy do tak długo pozbawionych krążenia członków na powrót wpłynie krew. - Trzymaj go. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Pon Lut 04, 2019 12:07 am | |
| - Non credo! Mendax. Haku mendax! – uniósł głos, jakby nagle nie znajdował się w patowej sytuacji, a jedynie sprzeczał z kolegą. Jak miał uwierzyć w to, że jego rodziny już nie ma? Wciąż miał w pamięci ich zapachy. Odnajdzie ich, jak tylko uwolni się od tych ludzi... I tego kota. Haku miał pośród wszystkich tych groźnych mężczyzn jakiś niewytłumaczalny posłuch. Canis zdążył już skonstatować, że gdyby tylko powiedział im by ich wszystkich uwolnili, oni by go posłuchali. To, co stałoby się później nie byłoby już jego problemem. Nie dbał o białowłosego tak, jak on starał się zadbać o niego. Nie rozumiał jego motywów. - Bruno bić. Canis... On gryzie. – Uprzejmie ostrzegł, dobierając najlepsze jego zdaniem słowo ze skąpego zbioru ulokowanego w pamięci. O ile się nie mylił, było to coś nieprzyjemnego. Mając lat ledwie naście bezmyślnie pobił się z dziećmi innego kupca. Pamiętał jak poszkodowany chłopiec pokazywał matce czerwoną od krwi rękę i wskazując na niego palcem krzyczał we wspólnym wiele słów. Najczęściej powtarzało się 'gryzie. On gryzie'. Wyciągnął szyję w kierunku wozu białowłosego, gdy ten w nim zniknął. Nagle ogarnął go niepokój. Nie chciał zostawać sam na sam z tym mężczyzną. Czuł się nieco spokojniejszy, kiedy kotołak kręcił się dookoła. Nie bili do wtedy i nie szarpali. Poruszył się niespokojnie pod zaciskającymi się na ramionach palcami. - Haku? – Niczym czarodziej, białowłosy dawał się pożerać i uciekał z czeluści ciasnych czterech ścian na kółkach. Co i rusz znosił pod stopy Canisa różnorakie rzeczy. Niektóre z nich znał bądź kojarzył (jak miskę od nowa napełnioną wodą i kilka czystych tkanin), niektórych chyba w życiu na oczy nie widział. Drżał pod dotykiem Bruno, nie wiedząc co jeszcze może go spotkać. Niby Haku obiecał że pomoże, ale czy mu zaufał? Czy w ogóle było to możliwe. Białowłosy służył ludziom. Kto wie, co za świństwa dla niego przygotował. Sapnął i znieruchomiał, gdy ten dobył noża. Pokręcił głową przecząco, uciekając rękami w kierunku własnego ciała. Noże i sztylety dla niego wiązały się ze śmiercią, a on nie chciał umierać. Nie bez upewnienia się, że jego rodzeństwo powróciło w spokoju do rodziców. - Non, non, nihil – wysapał, gdy kotołak złapał go za jedną z dłoni. Nawet tego nie poczuł, nim nie zobaczył. Nie mogąc się wydostać zwarł mocno powieki, szykując się na atak. Gdy po kilku minutach powróz puścił, zdziwiony Canis spojrzał to na twarz przed sobą, to na własne, wciąż sine dłonie. Marsz niewidocznych mrówek trącał mocno napiętą strunę równowagi umysłowej. -Nie! – udało mu się wyszperać z głębin umysłu. Wierzgnął napiętym ciałem, uderzając Bruna w tors tyłem głowy. Czerwone pręgi po sznurach powoli nabiegały świeżą krwią. Bolało sto razy bardziej niż przy upadku na ostre kamienie, chociaż nadchodziło to nie od razu, a stopniowo, falami. Oczy Canisa zeszkliły się, kiedy starał się zapanować nad nowym, wciąż nieznanym uczuciem. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Pon Lut 04, 2019 8:41 pm | |
| Bruno o aparycji niedźwiedzia nawet nie poczuł uderzenia, ale już sięgał do gardła kotołaka, powstrzymany jedynie stanowczym spojrzeniem Haku. Ten zdążył odskoczyć, nim wierzgający chłopak trafił go kolanem w podbródek. Odczekał chwilę, aż pierwszy szok minie, po czym znów ulokował się na ziemi przed jego nogami, siadając na piętach. Łagodnie, acz nieprzerwanie pocierał jego palce. Powinien bez zwłoki przejść do następnego kroku, przemyć jego rany, opatrzyć i zamknąć z powrotem w powozie, nim Canis znów kogoś uszkodzi, lecz widząc łzy w kącikach jego oczu, nie potrafił się zmusić. Ból rysujący się na twarzy Canisa przypominał mu o czymś, o czym nie myślał już dawna. Nie chciał pamiętać. Gdyby nadal ufał swoim instynktom, uniósłby jego dłonie do swych ust i potraktował szorstkim językiem; zamiast tego puścił je jednak i wolną teraz dłoń ulokował na jego nodze, pocierając bezwiednie kciukiem skryte pod cienkim materiałem spodni kolano. - Shhhhh – odezwał się, ściszając głos do podobnego szumowi wiatru szeptu. - Będzie dobrze. Bonus. To zaraz minie. – Odrętwiałe dłonie kotołaka powoli nabierały koloru, lecz Haku czekał, aż Canis zacznie poruszać palcami. Gdy fale nieznośnego bólu wyciskały z jego oczu łzy, a z gardła ciche jęki, białowłosy gładził uspokajająco jego kolano i szeptał coś w mowie wspólnej, mimo że zdawał sobie sprawę, iż chłopak i tak najpewniej nic z tego nie zrozumie. Miał nadzieję, że jego dotyk i łagodny głos choć trochę go rozproszą. Iluzję zrozumienia i komfortu rozpraszał tylko Bruno, który nadal zaciskał swoje grube, niezgrabne palce na ramionach kotołaka. - To zaboli. Doleo, Canis. Musisz wytrzymać, dobrze? – Nie spodziewał się odpowiedzi; spuścił wzrok, wyciągnął z torby skrawek czystego materiału, po czym zamoczywszy go w misce, do której nalał świeżej wody, przyłożył go do ran na jednym z nadgarstków chłopaka. W niektórych miejscach, o które pocierał sznur, skórę miał zdartą do krwi. Teraz, gdy powróz nie blokował już krążenia, te znów nią nabiegły, brocząc jego dłonie. Haku pracował metodycznie, prędko i uważnie oczyszczając jego rany z krwi i luźnych nitek, które kotołak wygryzł wcześniej ze sznura. Postronny obserwator mógłby posądzić go o brak delikatności, lecz chłopak chciał po prostu jak najszybciej skończyć i pozwolić Canisowi odpocząć. Nie patrzył mu w twarz. Ignorował jego skomlenie, raz po raz zamaczając szmatę w misce, aż woda przybrała czerwonawy kolor. Przerywał, gdy chłopak cofał dłonie, i wracał do roboty, gdy tylko uspokoił się na tyle, by mu na to pozwolić. Bruno wzdychał, usiłując utrzymać Canisa w miejscu. Haku jeszcze przez parę minut obmywał dłonie kotołaka, a gdy stwierdził, że są już względnie czyste, wyciągnął z torby pudełko maści, nawet przez wieczko pachnącej silnie ziołami. - To pomoże ranom się zaleczyć, ale będzie bolało. Dasz radę? – Przekręcił głowę, usiłując złapać jego spojrzenie pod gęstą, ciemną grzywką. Nabrał maści na dwa palce, po czym przysunął je do prawego nadgarstka Canisa, zatrzymując je przy nim na chwilę, niewerbalnie prosząc o pozwolenie. - Mogę? Wytrzymasz? |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Pon Lut 04, 2019 9:33 pm | |
| - Non est bonum. Haku mendax. – Zagryzł wargi jak małe dziecko, co w porównaniu z jego aparycją i wciąż drapieżnym wzrokiem nadawało się na groteskę w sam raz na miejski rynek. Oddychał przez nos, do czego nie był nawykły i dzięki czemu nie koncentrował się tak na niebywałej nieprzyjemności obcowania z białowłosym i jego towarzyszem. Odkąd tylko ich spotkał działy się same złe rzeczy. On był czarnym kotem, jednak to Haku we własnej osobie przynosił pecha. Gdyby nie pojawił się w lesie o tej porze roku, wszystkim byłoby o wiele lepiej. - Volo omnes obcido. Morimur. Omnes. – Obdarzył kotołaka najbardziej nienawistnym spojrzeniem na jakie było stać jego umęczoną osobę. Dłonie parzyły go niczym włożone w rozpalone węgle. Poczęły krwawić, co nie przynosiło żadnej ulgi – gorzej, przydawało dodatkowego dyskomfortu. Ciągle zimne i niezdolne do wykorzystania pełni swojej możliwości, opuchnięte od zatrzymanego krążenia, były niewygodne i nienależące do niego. Nie znał ich, dlatego nie mógł znieść. - Canis boli. – powtórzył, jakby było to jedyne słowo jakie zapamiętał. Wyrywał się, pragnąc uciec od serwowanych mu nieuprzejmości, jednak wytrwały Bruno trzymał go pewnie. Jedna z silnych dłoni przesunęła się wprost na napięte przedramię, przytrzymując je w miejscu do czasu aż Haku zakończył obmywanie wodą. Mężczyzna stracił cierpliwość, sam pewnie nawykły do leczenia się z gorszych obrażeń. Jego zmęczony tym przedstawieniem wzrok sugerował że widział on piekło, do jakiego stan umysłowy i fizyczny Canisa nawet się nie umywał. Kotołak naprężył się i syknął, smukły ogon począł nerwowo kołysać się za pieńkiem, omiatając obute w skórkowe kapciuchy stopy. Niski, warkotliwy ton wydobył się spomiędzy zaciśniętych zębów gdy tylko białowłosy zaatakował mokrą, już czerwoną tkaniną drugi z nadgarstków. - Nihil! – Tu uprzejmość i współpraca ze strony Canisa się wyczerpały. Puszczone samopas ręce przytulił do torsu, wpatrując się w Haku z rosnącą furią. Rozkołysany za nim ogon drgał nerwowo, położone po sobie uszy wskazywały na utratę zaufania jakim go zdążył obdarzyć. Haku przynosił mu ból – jeżeli obiecywał że znowu zaboli, czarnowłosy wierzył mu bez zadawania dalszych pytań. Bruno warknął coś o pchlarzach i przywiązaniu go do drzewa nim się uspokoi. Wyczytawszy z tonu jego głosu irytację, Canis napiął się jak zbyt naciągnięta struna w harfie i obrócił twarz, by na miarę pozycji móc spiorunować go wzrokiem. - On gryzie! – zagroził mężczyźnie, dla podkreślenia realności swoich słów pokazując mu korale białych zębów poprzecinanych ostrymi kłami. Był naprawdę na dobrej drodze do zrobienia krzywdy wszystkim dookoła, a najbardziej chyba sobie samemu. |
| | | UsagiBadass Uke
Data przyłączenia : 29/06/2017 Liczba postów : 146
Cytat : The world is indeed comic, but the joke is on mankind.
| Temat: Re: We're-cats Sro Lut 06, 2019 3:21 pm | |
| Rany Canisa nie należały do najgorszych, jakie Haku widział i opatrywał, ale on sam był zdecydowanie jednym z najbardziej kłopotliwych pacjentów. Kotołak usiłował skupić się na swoim zadaniu, skończyć jak najprędzej i i zostawić Canisa samemu sobie, lecz brak współpracy ze strony ciemnowłosego wcale temu nie sprzyjał. Czy on nie rozumie, że próbuję mu pomóc? Choć nie wiedział, co chłopak do niego pokrzykiwał, jego warkot, spojrzenie spode łba i skrzywione usta jasno dawały do zrozumienia, że wdzięczności to on nie okazuje. Czynność, która w innych okolicznościach zajęłaby mu maksymalnie kilkanaście minut, przeciągała się nieznośnie, wzmagając irytację nie tylko u Haku, lecz także u towarzyszącego mu osiłka. Straciwszy cierpliwość, kiedy Canis nieudolnie mu zagroził, bezceremonialnie złapał go za brodę i odchylił jego głowę, unieruchamiając w miejscu. - Ja też – warknął, również obnażając zęby, choć mniej ostre i bardziej kanciaste; miejscami wyszczerbione. Korzystając z chwilowego zaaferowania kotołaka, Haku złapał go za dłonie, rozsmarowując wonną maść na wierzchu jednej z nich. Nie do końca to przemyślał; trzymał go, ściskał mocno jego dłonie, ale wiedział, że jeśli tylko je puści, Canis znów zacznie się szarpać, zapewne tnąc pazurami, cokolwiek znajdzie się w zasięgu jego łap. Mając świadomość, że jest to jego twarz, Haku trwał w bezruchu, a Bruno razem z nim. Patrzyli na siebie, zastanawiając się niemo, co począć, i czekając, aż Canis się zmęczy. Nie słuchali, co miał im do powiedzenia. I tak nic by z tego nie zrozumieli. Po kilkunastu zbyt długich sekundach Haku zerknął w kierunku budującego się obozu. Dwoje mężczyzn, niosących w rękach drwa do ogniska, znalazło się na tyle blisko, by usłyszeć nawoływania białowłosego. Haku krzyknął do nich, zdmuchnąwszy z oczu grzywkę. - Kai! Rzuć to, musisz nam tu pomóc. Rosły Kai obojętnie przekazał swoje drwa drobniejszemu koledze, który z wyraźnym trudem przejął ładunek i powłócząc nogami wrócił do powozów, po czym podszedł do Haku. Obrzucił uprzejmie obojętnym spojrzeniem trzech mężczyzn, czekając na dalsze polecenia. - Trzymaj go. – Kai zajął miejsce białowłosego kotołaka, ten zaś, przesunąwszy się na bok, by mieć lepszy dostęp do poranionych nadgarstków Canisa, znów sięgnął po pojemniczek maści. - Pod Kae'lhen niosłem żołnierzy z odgryzionymi nogami, którzy jęczeli mniej niż ten pchlarz – Bruno splunął soczyście tuż przy nodze Kaia, na co ten wzdrygnął się. - Nie puszczaj! – upomniał go Haku, po czym zaczął hojnie pokrywać rany Canisa maścią. Sokół powiesiłby za ogony ich obu, gdyby widział, ile kosztownych leków zużywa na byle przybłędę. - Canis nie jest żołnierzem – mruknął beznamiętnie, przechodząc do drugiego nadgarstka. - Widzę, do tego trzeba mieć jaja. Ręce kotołaka były bladozielone od grubej warstwy leku, która je pokrywała; Haku obandażował je ciasno cienkim kawałkiem czystej tkaniny, wrzucił swoje rzeczy z powrotem do torby, wylał brudną wodę z miski i wstał, wycierając własne dłonie o spodnie. Dzień był wyjątkowo ciepły, a jako że Canis zapewne większość życia spędził w lesie, Haku doszedł do wniosku, że zamykanie go samego w wozie nie będzie najlepszym pomysłem. - Skujcie mu nogi – polecił. - Przywiążcie do wozu. – Gwizdnął na jasnowłosego chłopca, wracającego po więcej opału do ogniska. Poprosił, by przyniósł mężczyznom kajdany. Dopiero wtedy, po raz pierwszy odkąd go z Brunem unieruchomili, zwrócił się do Canisa. - Jeśli będziesz się zachowywał, dostaniesz jedzenie. Ryba, chleb, mięso – wyrzucał z siebie przypadkowe słowa, mając nadzieję, że chłopak zrozumie choć jedno z nich. - Canis malus – Canis głodny. On gryzie, on nie je. Takie są zasady. Przetarł dłonią twarz, poczekał, aż blondyn wróci, po czym odwrócił się na pięcie i odmaszerował, zostawiając oprychów Sokoła sam na sam ze swoim kotem. Wierzył, że w trójkę sobie z nim poradzą; a jeśli nie – nie dbał o to. Jeśli zrobią coś Canisowi, to na jego własne życzenie. Białowłosy doszedł do wniosku, że łatwiej będzie pozwolić mu uczyć się na własnych błędach. Haku nie miał na niego siły. Potrzebował snu. |
| | | DelusionSkype & Chill
Data przyłączenia : 04/07/2017 Liczba postów : 287 Cytat : I'm a runaway, catch me Wiek : 31
| Temat: Re: We're-cats Sro Lut 06, 2019 7:37 pm | |
| Mówili dużo, powarkując do siebie nawzajem w nieznajomym języku, który sprawiał, że Canis czuł się bardziej zagubiony niż był wcześniej. Jako iż każde z rzuconych na wiatr słów brzmiało dla niego jak magiczne zaklęcie, sam postanowił się zamknąć decydując iż nie miało by to i tak większego znaczenia dla Haku. Białowłosy pytał, by zaraz ignorować jego odpowiedzi. Mówił, by zaraz udawać, że Canis milczy. Dlatego właśnie Canis przestał z nim współpracować. Pochwycony za brodę odpowiedział Brunowi podobnym, wściekłym grymasem. Wykorzystując tę chwilę dekoncentracji maść z palców Haku zawędrowała prosto na otarcia; wszystkie włoski na jego ciele stanęły dęba, gdy piekące uczucie piorunem przemieściło się od nadgarstków w kierunku ośrodka centralnego. Zasyczał, szeroko rozwierając powieki. Palce zaciśnięte na jego brodzie skutecznie zablokowały mu możliwość odwrócenia zdziczałego spojrzenia na białowłosego i ewentualny atak wspomnianymi już zębami. Ogon zafalował wściekle, obijając się o pieniek, na którym siedział i umięśnione łydki Bruno. Teraz Canis walczył nie na jednym, a dwóch frontach; jeden błąd i któreś z nich skończyłoby z raną na całe życie. Być może dlatego trwali w napiętym bezruchu, szarpiąc się jak zbyt mocno związana lina. Kai... Nie był tym, czego czarnowłosy sobie życzył. Jedynym co czuł w chwili obecnej był wszechogarniający ból, parzące piekło, jakie rozpętało się na jego nadgarstkach, powodując że coraz bardziej przekonywał się do ich odgryzienia. Trzymany w miejscu, z palcami zaciśniętymi na ramieniu, brodzie i obu rękach, z ranami obficie smarowanymi pachnącą mazią, znajdował się w stanie, którego nie potrafił opisać nawet we własnym języku. Jeżeli wcześniej myślał że wszystko co najgorsze już go spotkało, teraz miał okazję przekonać się jak bardzo się w swojej ocenie pomylił. W oczach po raz kolejny stanęły mu łzy. Gęsia skórka jaka pokryła jego skórę zafalowała pod zimnym podmuchem, smagającym czwórkę mężczyzn od strony pozostawionego za plecami lasu. Położone, skryte w gęstym futrze loków na głowie uszy sprawiły, że gdyby nie szybko wijący się po ziemi ogon i wyeksponowane kły, mógłby być z powodzeniem wzięty za najzwyklejszego człowieka. Pomimo jednak iż znęcało się nad nim trzech chłopa, chwilę zajęło białowłosemu splątanie mu bandaża z czystych strzępów jakiejś szmaty. O wiele za długo jak na prosty zabieg nałożenia opatrunku. Canis w tej materii gorszy był bowiem niż nie jedno, a dwójka czteroletnich urwisów połączona w jedno. Nienawidził go teraz, och, jak on życzył mu bolesnej śmierci.
Zaciśnięte na jego kostkach żelazne kajdany były niczym w porównaniu do sznura. Przyjąłby je prawie z westchnieniem ulgi, gdyby nie pamięć o tym jak bardzo ograniczają jego ruchy, trzymając go na uwięzi krótkiego łańcucha tuż przy tylnej osi powozu kotołaka. Mając je na sobie Canis znowu mierzył się z brakiem perspektyw na ucieczkę. Nie szczędził sobie zabaw, kiedy znużony białowłosy odsypiał nocne czuwanie. Wolnymi rekami w ostatnim zrywie sprzeciwu rzucił się na jasnowłosego, który przyciągnął ze sobą okowy i pierwszy, jeszcze nieświadom zagrożenia, sięgnął do jego nóg. Bruno z Kaiem odciągnęli go za włosy i, o zgrozo, opatrzone nadgarstki w ostatniej chwili, nim sięgnął białek oczu. Jeszcze chwila i młodzian z karawan mógłby przesiąść się na wielkie łajby i po przysposobieniu sobie kolorowego papuźca z powodzeniem odgrywać bajkowego pirata. Rzucony na ziemię – już czysty, zaopatrzony, wciąż niespokojny napiął się po raz ostatni, nim spluwający pod siebie Bruno raczył odwrócić się od niego plecami i odejść do reszty powierzonych mu zadań. Canis został sam. Zmęczony był jak jeleń po całonocnej ucieczce przez powalone drzewa. Obolały jak po walce z głazami i głodny niczym przebudzony wiosną niedźwiedź. Niczego w ustach nie miał od poprzedniego ranka – nim karawana Sokoła napadła ich obozowisko, szykowali się właśnie do zagotowania potrawki z dwóch młodych zajęcy, jakie upolował wraz z Piscą tuż przed południem. Teraz te same zające, podobnie jak on spętane w nogach, zwisały smętnie w jednym z wozów, mając być elementem wieczerzy nie jego rodziny, a oprawców. Canis, szybko korzystając z powierzonej mu swobody nawet się nie obejrzał. Wczołgał się pod wóz, ginąc w rzucanym przez niego cieniu tak głęboko, na ile pozwalał mu na to łańcuch. Skulił się przy zimnej ziemi jak zaszczute zwierze, szukając otrzeźwienia dla narastającej senności. W wozie białowłosego nie zmrużył oka nawet na chwilę, czujny jak jastrząb przy mysim gnieździe. Teraz nie czuł się bezpieczny. Ręce paliły go pod hojną pierzyną z zielonej maści i tkanin, dlatego przytknął je do wciąż zimnej od poprzedniej nocy ziemi, szukając w niej ukojenia i dla rozpalonego złą myślą czoła. Pozostawiony samopas mógł wreszcie zapłakać nad własnym psim losem. Powoli dochodziło do niego dlaczego nikt nie odpowiedział mu, gdy wołał. Pisca, Gafar, Olende, Maya – wszyscy oni byli już daleko od niego. Sami, przestraszeni, niezdatni nawet do porozumienia się w mowie wspólnej. Przecież on, chociaż najstarszy i najbardziej obyty ze światem zewnętrznym ledwie potrafił wkleić kilka prostych słów do wypowiedzi, a co dopiero oni, narodzeni po porzuceniu starego życia przez Jafara i Ylvę? Czarnowłosy zarył pazurami ziemię w miejscu, gdzie ciepłe, słone zły wsiąkły mokrą plamką. Był słaby. Gdyby zrozumiał Bruna, zgodziłby się z nim bez chwili namysłu – nie posiadał jaj by wybronić swoje własne rodzeństwo od łap niesprawiedliwego przeznaczenia. Myśl ta jednak nie gasiła pragnienia niesienia pomocy. Wciąż wierzył że gdy tylko zdoła się uwolnić, wytropi ich i zwróci im wolność, by potem powrócić na łono rodziny, tym razem z dala od tego nieszczęsnego skrawka lądu. Pójdą daleko w góry, skryją się pomiędzy smoczym plemieniem i nigdy więcej nie spotkają żadnego człowieka. Skulony ułożył się na boku, twarzą zwrócony w kierunku obozowiska. Wtulony w bok ogon nie dawał wiele ciepła, dlatego już nie z nerwów, a doskwierającego chłodu zadrżał Canis, wypatrując ruchu w swoim kierunku. Minął pełen dzień, nastał wieczór i coraz ciemniejsza noc, jednak nikt nie zjawił się przed wozem by go niepokoić. Słyszał w oddali rechoczące barytony, trzask ognia (zapewne musiał dawać wiele ciepła) i urywany grzmot beknięć. Łamane pod stopami gałązki trzaskały mu w uszach nieznośną kaskadą. Gdzieś z lewej strony przemknęła sarnia mama z młodym jeleniem. Canis uniósł głowę, mało nie grzmocąc nią w podwozie, węsząc w ich kierunku z nadzieją, że może podejdą bliżej, a on niczym egzotyczny pająk wysunie się spod wozu i wciągnie jedno z nich dla towarzystwa przy kolacji. Oni jednak nie byli głupi. Nie wychodzili z lasu posłyszawszy ludzki śmiech i nie przeczesali łąk poza wsią, wybierając dłuższą, lecz bezpieczniejszą ścieżkę. Jedynie on był na tyle cicho by ich wyczuć. Jedynie on wiedział, że tu byli. 'Szczęśliwi' – pomyślał o nich kotołak, pozostając przez kolejną noc przytomny ze strachu o skórę i głodny przez niemożność odejścia od budy, jaką mu dali. W obozie zdawało się nie było chwili, gdy ktoś nie chodził przytomny. Canis ciągle słyszał kilka głosów, które zmieniały się wraz z położeniem księżyca. I chociaż nienawidził ich wszystkich każdym atomem ciała, docenił zmyślność takiego rozwiązania. Warty jakie pełnili zapobiegały pełnej zasadzce. Nie zapobiegły jednak wyczołganiu się wraz ze świtem kotołaka spod wozu, ni tego, że wyciągnął jeden z blokujących koła kamieni i począł nim uderzać w żelazną kłódkę zamykającą mu kajdan na kostce. Przerwał jedynie na chwilę, słysząc poruszenie w wozie, Haku jednak nie wychynął z czeluści by przerwać jego działania. Także i od strony dogasającego ogniska nikt nie nadchodził by skontrolować co dzieje się z pojmanym. Jedynie uwiązany w pobliżu koń zaparskał, narowiście rzucając łbem. Zmęczony, znużony ciągłym czuwaniem Canis ledwie trafiał w żelazo, częściej ładując kamień w stopę i dopiero wtedy dziękując sobie, że strudzony nie jest w stanie włożyć w to odpowiedniej siły. Był jednak zbyt zdesperowany by przestać. Pokazywało to, jak bardzo chciał się wydostać. Na tym właśnie, około wczesnego popołudnia, nakrył go powracający z miasta Sokół. Wóz z którego wyskoczył z trzaskiem wjechał w pobliskie krzaki, płosząc odpoczywające konie i stadko szarych, małych ptaszków. Ujrzawszy go Canis odrzucił kamień (włożył w to tak 'wiele' siły, że kamień potoczył się ledwie dwa-trzy centymetry) i sycząc gniewnie wczołgał się z powrotem pod wóz. Z cienia pomiędzy osiami widać było jedynie dwa odbijające światło punkciki szeroko otwartych oczu. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: We're-cats | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |