W jednej chwil był wolnym ognikiem, snopem światła, przemierzającym świat wedle swej „woli”. Niczym małe słońce rozświetlał czasem mrok, strasząc nie raz śmiertelników, którzy brali go za licho, czy inne nieczyste moce. Lecz ta frywolna wolność nie była mu dana na zawsze, jakaś dziwna siła pochwyciła go bowiem. Lecz pierwsze uczucie jakie posiadał, to zimno, ciężkość. W zasadzie to nie miał pojęcia skąd się wziął, bo i też jak? Kula magicznego światła, nie posiada umysłu, więc nie może pamiętać, po prostu istnieje. Otworzył oczy i po raz pierwszy zobaczył świat aparycji, przepiękna pułapka. Uniósł dłoń i przez długi czas, po prostu gapił na nią ogłupiały, a w głowie tylko jedno pytanie. Co to? Nagle ktoś wszedł do pomieszczenia w którym leżał. Nie przyzwyczajony do swej ludzkiej postaci, zareagował instynktownie, agresywnie. Do tego stopnia, że musiał zostać ogłuszony przy pomocy magii. I przez następne trzy miesiące tak pozostało, bo tyle czasu zajęło oswojenie dzikiego geniusza światła. Później jeszcze kilka lat indoktrynacji i był gotowy do swojej misji. Jako najsilniejszy fizycznie i największy ze świetlistych, miał sobie podporządkować plemię/ród bitnych troglodytów, którzy do tej pory bezkarnie napadali ludzi, którzy byli pod opieką świetlistych. Niestety wszystkie geniusze światła dotychczas, przybierały formę cherubinów, specjalizujących w leczeniu i co najwyżej w magi ochronnej. On był pierwszym z swego gatunku, powołanym do siania zniszczenia. I miał szybko udowodnić, swoją umiejętność w tej materii. Bowiem gdy tylko przekroczył rzekę, stanowiąca naturalną granice terytorium tych nomadów, dosyć szybko stał się celem rajdów. Lecz można powiedzieć, że kosa trafiła na kamień. Bowiem ciało potężnego serafina, mimo że nieopancerzone, było odporne na cięcia mieczy i strzały. A magia która w rękach cherubinów zamykała rany i stawiała jedynie znaki strażnicze, w jego wykonaniu, spalała na popiół. Dlatego nie ważne ilu chłopa za nim posłano, wszyscy kończyli w ten sam sposób. W końcu jednak zapanował spokój, czyli tak jak jego bracia przewidzieli. Przeciwnik skonfrontowany z przeważającą siłą, poniechał agresji. Kushiel najchętniej wybiłby ich wszystkich, to oni zaczęli zabijać pierwsi, lecz jego bracia byli miłosierni, a nie chciał im się sprzeciwiać. Dlatego wzdłuż rzeki rozstawił magiczne wardy i rozbił obóz w opuszczonej leśniczówce. Teraz pozostało tylko czekać na ruch dzikusów... Minął jeden dzień, dwa, później tydzień. Bezczynność doprowadzała go do szału. Ostatecznie w progi leśniczówki zawitał posłaniec, z oficjalnym zaproszeniem od samego herszta. Okazało się, że ów ludzie nie są tak dzicy jak przypuszczał. Mieli nawet stolice, otoczoną kamiennym murem. . .Już przy samych bramach do miasta, jego obecność wywołała niemały popłoch. Nic w tym dziwnego, górował bowiem nad każdym śmiertelnikiem, a dodatkowo emanował ślepiącym blaskiem. Gdy stanął przed obliczem tutejszego watażki, ten przyjął go wielką ucztą. Chciał ukoić ciało świetlistego, jedzeniem i kobietami. Niestety był to marny wysiłek, Kushiel bowiem nie jadał zwykłego jadła, a i przyrodzenie zaspokajał między pośladkami cherubinów, więc i tancerki na nim wrażenia nie robiły. Kontem oka dostrzegł jednak męską postać, przemykającą gdzieś w tle. Po raz pierwszy przemówił, swym donośnym głosem.
-Kto to był za mężczyzna?
Król widocznie spanikował, gdy świetlisty zauważył ostatniego z jego synów. Jedynego nie szukającego chwały w bitwie, słabego. Starsi bracia pogardzali nim, lecz to on pozostał przy życiu. Ostatni potomek starzejącego się monarchy.
-To mój ostatni syn o potężny, proszę oszczędź chociaż jego...
-Przyprowadź go.
Zrezygnowany i zrozpaczony monarcha, skinął tylko głową i posłał po niego.