|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: On the road Nie Lip 30, 2017 7:06 pm | |
| /Opis wstępny place holder/ · Postaci pierwszoplanowe ·· Ivo Ansberg /manager - 7.rysunek autorstwa --· Daniel "Nordyk" Hallstein / wokal, gitara rytmiczna - Chrisoryginalny rysunek autorstwa Andaglas· Postaci drugoplanowe · Jack Penhollow/perkusja - 7. Jamie Derrick/gitara prowadząca - Chris Simon Miles/bas - Chrisrysunki autorstwa (od lewej): __ / Smooshkin / Acid Vanity _________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 7:14 pm | |
| Imię: Daniel Christen Pseudonim: Nordyk Nazwisko: Hallstein Wiek: 26 lat Wzrost: 190 centymetrów Miejsce urodzenia: Szwecja, Huddinge (niedaleko Sztokholmu) Kolor oczu: Ciemny kasztan Kolor włosów: Naturalnie czarne, w trzech czwartych farbowane na czerwono (sidecut pozostaje czarny) Znaki szczególne: Dwa tatuaże - jeden na szyi, drugi fullback; tatuaż autorstwa Maxima Żuravleva/13tattootrzy helixy i jeden ring w prawym uchu, jeden lip ring z prawej strony ust a dla tych bardziej wtajemniczonych – dwie sztangi w członku Osobowość: Dan zasadniczo nie jest spokojnym człowiekiem a przynajmniej nie jest typem osoby, która lubi siedzieć i nic nie robić (może czasem, jak każdy). Nie ma problemu w przywaleniu komuś za jakiś niepochlebny/chamski/seksistowski komentarz nawet niekoniecznie pod jego adresem a później praniu się na solo (ewentualnie trzech na niego) na ulicy. Nie da sobie w kaszę dmuchać i zawsze może się odwinąć bez ostrzeżenia, czasem bywa kłótliwy i broni swoich racji, jakkolwiek głupie by one nie były, tak, dla zasady. Zazwyczaj jednak wykazuje tę odrobinę racjonalnego myślenia i wie, kiedy spasować i kiedy wskazany jest kompromis. Inaczej w zespole byłoby jeszcze ciężej, niż obecnie bywa na próbach. Party animal! Nie przepuści okazji do imprezowania, koncerty i afterparty to jest coś, w czym czuje się zdecydowanie najlepiej i wcale trasy nie są pretekstem do imprezowania. Wcale. Nie lubi, jak mu się coś narzuca i wtedy bardzo łatwo, by wszczął burdę. Mimo wszystko pracowity i dla swojego zespołu oraz bliskich jest w stanie zrobić naprawdę wiele. Lubi rywalizację i wyzwania – ten typ, co jak mu powiesz: „nie zrobisz tego”, to zrobi wszystko Nawyki: Nie wylewa za kołnierz - lubi się napić i choć może jeszcze nie nałogowo, to wszystko zmierza w dobrym kierunku; czasami wtrąca do rozmowy szwedzkie przekleństwa, rzadziej inne słówka, ale jest duże prawdopodobieństwo, że zacznie gadać po szwedzku, gdy ktoś go będzie próbował zwlec z łóżka z samego rana podczas gdy on nie będzie miał wcale ochoty się budzić. Często mu się to też zdarza po pijaku. Zdolności:*Umie grać na gitarze akustycznej, basowej i elektrycznej, kiedyś coś tam brzdąkał na klawiszach, ale nigdy się w to nie wgłębiał i zarzucił rozwój w tym kierunku *Ma dobry wokal, może dlatego jest wokalistą (od ballad https://www.youtube.com/watch?v=4PjqJwp5Z38 do http://orianoko.wrzuta.pl/audio/8hLD2fzLX1b/five_finger_death_punch_-_dot_your_eyes_featuring_jamey_jasta . Zapożyczam głos od Ivana Moddy’ego) Przeszłość:W jego życiu nie działo się nic nadzwyczaj niezwykłego; urodził się na obrzeżach Huddinge w niezbyt dużym domu. Dzieciństwo też miał dość spokojne, może jedynym większym szokiem była śmierć jego ojca, kiedy ten miał sześć lat. Później, co zrozumiałe, nie był za bardzo zadowolony, że matka ponownie wyszła za mąż dwa lata później a i zdawać by się mogło, że i ojczym niezbyt za nim przepadał. Nic wiec dziwnego, że im był starszy tym wolał częściej przebywać poza domem. Gdy miał jedenaście lat, ojczym – całkiem niezły programista – dostał propozycję pracy w amerykańskim oddziale firmy, co oczywiście wiązało się z podwyżką, także rodzina Hallstein – Jonsson wyemigrowała z rodzinnego miasta do Los Angeles, ku nowym możliwościom. Początkowo trudno mu się było przestawić i na język i na same temperatury panujące w Kalifornii, bo, jak wiadomo, Szwecja nie słynie z ciepła. Gdy poszedł do piątej klasy, już w nowym miejscu, poznał między innymi swojego najlepszego kumpla Jacka, z którym to zaczął swoją przygodę z muzyką. Zaczęło się po prostu od tego, że obydwoje stwierdzili, że fajnie byłoby umieć na czymś grać, bo sport sportem (człowieku, jak mieszkając w LA od przynajmniej roku nie byłeś ani razu na meczu Lakersów, to wyprowadzaj się w podskokach), ale ich nigdy fenomen wszechobecnej koszykówki nigdy nie zainfekował. Hobbistycznie, to pewnie jak każdy nastolatek, lubili sobie porzucać do kosza w kilka osób, ale nie spędzali na tym większości czasu wolnego po szkole, jak większość chłopaków z ich szkoły. Zamiast tego woleli go spędzać w sklepach muzycznych i przesłuchiwać płyty, zafascynowani wpierw zespołami z NWOBHM, takimi jak Led Zeppelin czy Black Sabbath. Później doszły oczywiście i inne jak Def Leppard, Pantera, Metallica czy Iron Maiden. Działalność na scenie muzycznej zaczął jeszcze nim skończył Los Angeles Collage of Music na Wydziale Gitary i chociaż zaczęła się ona (oczywiście razem z Jackiem, który od samego początku pokochał kotły) od ich pierwszego zespołu o iście „demonicznej i mrocznej” nazwie Killer Vipers, to przeszła w coś poważniejszego i ewoluowała w Sydonię – zespół, którego skład nie zmienił się od pięciu lat - i zajęła się graniem na poważnie a nie na jakichś okolicznych, dzielnicowych scenkach dla zapitego towarzystwa małolatów, którzy alkoholu nie powinni nawet wąchać. Od czasów drugiej klasy liceum mieszka na własną rękę, wynajmuje pięćdziesięciometrową kawalerkę. _________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 7:32 pm | |
| | Richard „Ivo” Ansberg – używa nazwiska panieńskiego matki (Tõnisson – naziwsko rodowe) | Otton Tõnisson (65 l.) głowa rodziny, ojciec, pan i władca; prezes firmy Tõnisson; | Viktoria Tõnisson (62 l.) żona, matka, ta piękna i elegancka; właścicielka linii odzieżowej Tõnisson; | Johannes Tõnisson (45 l.) najstarszy brat, spadkobierca, pierworodny, ten najzdolniejszy; znany i szanowany polityk, dyplomata, prawa ręka ojca w interesach, mąż i ojciec; | Aleksei Tõnisson (39 l.) średni brat, godny zastępca spadkobiercy, ten równie zdolny, co przystojny; prawnik zarządzający działem prawnym w rodzinnej firmie Tõnisson; | Lionell „Lio” Simmons (35 l.) najlepszy przyjaciel, traktowany jak brat, ten zwariowany, towarzyski i „przystojny”; właściciel jednej z największych wytwórni muzycznych w Ameryce (Ivo posiada 35% udziałów). | rodowity Estończyk; urodzony w Stanach Zjednoczonych w Atlancie. | menadżer zespołu Sydonia. | 35 lat | około 182 cm | intensywne ciemnoniebieskie tęczówki | czarna, krótko obcięta burza miękkich kosmyków | poważny, zawsze i wszędzie; spokojny o niezachwianej równowadze wewnętrznej – spróbuj go z niej wytrącić, a rozpęta się piekło na ziemi; złośliwy – tylko wtedy, gdy go do tego zmusisz; raczej nie potrafi się angażować w poważne związki, dlatego żaden nie przetrwał próby czasu, nie ma też na nie za bardzo czasu; pracoholik; pracę zawsze stawia na pierwszym miejscu, dopiero potem interesuje się swoim życiem; brak życia prywatnego – w sumie, to mu na nim nie zależy, całkowicie poświęca się swojej pracy, którą kocha; nie jest najłatwiejszym człowiekiem w obyciu; nie posiada również zbyt wielu znajomych; świetnie manipuluje ludźmi, jak i otoczeniem; doskonale wie co powinien zrobić, żeby osiągnąć zamierzony cel; zdarza mu się, choć rzadko dąży po trupach do celów (musi być bardzo zaangażowany); prawdomówny, choć uważa, że istnieje coś takiego jak kreatywne kłamstwo czy też prawda…; zawsze dotrzymuje danego słowa; honorowy; aż za dobrze wychowany; zawsze szarmancki i uprzejmy; potrafi się zachować w każdym towarzystwie i dostosować do sytuacji; | miejsce na super bio! | coś czego Ivo wam nie powie… - nie utożsamia się ze swoim prawdziwym nazwiskiem i zawsze ukrywa swoją prawdziwą tożsamość, rodzina również nie dba o to, by był z nimi powiązany; - biegła znajomość: estońskiego i angielskiego; całkiem nieźle idzie mu z rosyjskim, francuskim i szwedzkim, ogólnie ma dar do języków, chociaż nigdy specjalnie się nimi nie interesował; - uwielbia zwierzęta, ale niestety ze względu na rodzaj pracy żadnego nie posiada, chociaż bardzo by tego pragnął; - lapka czerwonego półwytrawnego wina do przeglądania dokumentów, to to co tygryski lubią najbardziej; - nie da się go uświadczyć w czymś innym jak koszuli z krawatem i spodniach garniturowych – jednym słowem zawsze jest elegancko ubrany; - sentyment do zegarka (Rolex), który otrzymał od dziadka w dzieciństwie (jedynej osoby w rodzinie, która go doceniała); - kocha to co robi, a robi to naprawdę znakomicie; - do tej pory był menadżerem światowej klasy wykonawcy (Luca Memo), włoskiego piosenkarza, który nagle postanowił kupić bezludną wyspę i tam osiedlić się ze swoją rodziną, tym samym porzucając karierę; - ma jednego jedynego przyjaciela, który zastępuje mu nie tylko znajomych, ale i rodzinę – traktuje go jak brata z wzajemnością; - pomógł Lionellowi w założeniu wytwórni, dzięki niemu przyjaciel w zaskakująco szybkim tempie osiągnął tak wielki sukces, ale nie zgodził się przyjąć połowy udziałów, choć i tak został zmuszony do wzięcia choć 35% procent; - nigdy nie był zakochany; - nie potrafi pływać; - panicznie boi się wszelkich zbiorników wodnych, wliczając w to baseny, zalewy, tamy, wszelkie większe otwarte przestrzenie (lub zamknięte), gdzie jest więcej wody jak w wannie, za którą również nie przepada; - okulary nosi ze względu na wadę wzroku – po minus trzy na każdym oku, szkła kontaktowe nie wchodzą w grę – nie lubi sobie niczego wsadzać do oczu; - ceni sobie starsze osoby i zawsze chętnie wdaje się z nimi w dyskusję, jeżeli tylko ma ku temu okazję; - kocha muzykę, właściwie każdą (bądźmy szczerzy – disco polo czy hip hop, to nie muzyka, po prostu) i zawsze marzył, by na czymś grać; niestety natura nie dała mu talentu muzycznego, choć mimo tego postanowił związać swoje życie z branżą muzyczną; - | Jack Penhollow | John Penhollow (53 l.) i Elizabeth Penhollow (50 l.) kochający rodzice, którzy nie do końca popierają ambicję swojego pierworodnego syna, ale mimo to wspierają go na każdym kroku. Prowadzą rodzinny biznes związany z szeroko pojętą florystyką, a którego Jack wcale nie zamierzał przejmować w przeciwieństwie do młodszej siostry Liliana Penhollow (17 l.). | rdzenny Amerykanin; gdzieś kiedyś w którejś jego gałęzi płynie krew prawdziwych Indian, pochodzi z Los Angeles. | perkusista zespołu Sydonia. | 26 lat | 185 com | szare tęczówki | niesforne blond kosmyki sięgające lekko poza granice ramion, nierównomiernie przystrzyżone | dodatkowe informacje - poznali się z Danielem w podstawówce i od tamtej pory byli niemal nierozłączni; - jest jeszcze młody i narwany, czasami zachowuje się jakby wciąż miał tylko dwadzieścia lat; - wprost przepada za wszelkimi afterparty, zawsze pije dużo i bez umiary, więc o ile Daniel sam nie jest w gorszym stanie, to usiłuje przekonać Jacka, że powinien pójść już spać; - od lat jest zakochany w Danielu, ale nie ma odwagi mu o tym powiedzieć, co w zupełności mu nie przeszkadza w sporadycznym spaniu z przyjacielem, gdy ten ma akurat ochotę zrobić coś głupiego; - w zespole znany jest z tego, że lubi się wygłupiać, stroić ze wszystkich żarty i rozsiewać pozytywną atmosferę; - przeważnie to on zażegnuje wszelkie konflikty między członkami zespołu, choć kiedy to on się kłóci z Danielem, to nie wygląda to tak różowo i nikogo wtedy nie słucha; | Vasilissa Melentyeva - narzeczona Ivo. | Ivan Melentyeva (70 l.) wysoko postawiony rosyjski arystokrata, przedsiębiorca i polityk wraz z małżonką Marią Melentyeva (62 l.) są rodzicami Vasilissy, swojej jedynej córki, którą uważają za największy skarb. Właśnie dlatego pragną wydać ją jak najlepiej za mąż. | Rosjanka; urodzona w Kalifornii. | Projektantka mody, dzięki wpływowym rodzicom zaczynała u najlepszych, a teraz próbuje swoich sił jako niezależna projektantka. Pracuje nad swoją pierwszą kolekcją. | 30 lat | 173 cm | piwne tęczówki. | długie, falowane blond włosy. | dodatkowe informacje - w jej przypadku nie miało znaczenia czy jej przyszły mąż jej się spodobał, czy też nie. - posłuszna córeczka tatusia. Zawsze słucha się rodziców, choć powoli zaczyna uczyć się asertywności, to jednak pozostaje uroczą i niegroźną dziewczyną. - słodka, radosna, urocza - aż trudno uwierzyć, że tak delikatna istota jeszcze nie została pożarta przez hieny modowe, które chętnie pożywiają się porzuconymi truchłami zdeptanych uroczych dziewczynek, które od zawsze marzyły o karierze w świecie mody. - jeżeli bycie uroczym i doskonałym nie uznaje się za wadę, to Vasilissa jest chodzącym ideałem. - przy Ivo wygląda (i w zasadzie spełnia funkcję) pięknego dodatku, standardowej biżuterii mężczyzny. Choć za każdym razem je zachęcana przez niego do opowiadania o swoich sukcesach, to nadal nie umie wyjść ze swojej strefy komfortu, gdy razem uczęszczają na oficjalne kolacje, bankiety i tym podobne.
Ostatnio zmieniony przez 7. dnia Czw Sie 31, 2017 12:17 am, w całości zmieniany 3 razy |
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 7:35 pm | |
| - Jezus! Czemu to musi być takie trudne! I takie nudne! – rzucił po raz kolejny, praktycznie do znudzenia, rozwalony na wysiedzianej kanapie Jamie, z nogą opartą o oparcie a że patrzył w sufit, to wyglądało, jakby jemu rzucał tę skargę i to on był winny za niesprawiedliwości tego świata. - Jakbyśmy nie mogli po prostu zadzwonić do kogoś i styka, spoko, a nie bujamy się z jakimiś rozmowami i innymi pierdołami. - A czego się spodziewałeś, że może nawet sam ktoś się znajdzie, bo tak? Zanim w ogóle zaczniemy szukać i zanim rynek dowie się, że brakuje nam menadżera? – powiedział spokojnie Simon, który nie zwracał zbyt wielkiej uwagi na paplaninę Jamiego i grał sobie spokojnie w Candy Crush Saga na telefonie. - Wiesz co, gdybym to ja był menadżerem, to ostatnią rzeczą, którą bym zrobił dla zespołu, byłoby znalezienie kogoś na moje miejsce. Od tego w końcu są menadżerzy! – czarnowłosy przeniósł wymowne i zniecierpliwione spojrzenie na niczego nieświadomego basistę, który zaraz się odezwał: - Menadżerowie – rzucił mu krótkie spojrzenie znad okularów i wbił kolejny level. - Menadżerzy, nie poprawiaj mnie, wiem, jak się mówi. - No rzeczy-kurna-wiście, nie macie o czym gadać, tylko o poprawności językowej – wtrącił się, siedzący do tej pory raczej cicho, Daniel, zajmując się dostrajaniem jednej z wielu gitar, gdzieś w dalszej części pokoju. – Temat największej wagi. - A masz jakiś inny? – Jamie w końcu zmienił pozycje na bardziej cywilizowaną i siadł po ludzku na kanapie. - Na przykład taki: gdzie moje sto dolców, które przegrałeś w pokera? – podniósł wzrok i uśmiechnął się do niego złośliwie, bo na tę wzmiankę Jamie wyraźnie spuścił z tonu, na który już się szykował. - Mówiłem ci, że czekam na kasę, co ja ci poradzę, że wykantowałeś mój ostatni hajs do końca miesiąca. - Ohoho, teraz to wykantowałem? A jak próbowałeś przemycić damę gdzieś spod stołu, to nie było kantowanie? - Wcale niczego nie próbowałem przemycić, coś ci się przewidziało! – gitarzysta zaperzył się i jakoś dziwnie nagle zmienił temat. – To mówiłeś, że kto tu dzisiaj przyjdzie? Simon tylko uśmiechnął się pod nosem, bo wszyscy wiedzieli, że Jamie ma wielki talent do przepuszczania każdej ilości pieniędzy na nie wiadomo co i nikt nie mógł dociec, co on z nimi robi, że wiecznie ich nie ma. Mógłby dostać i dziesięć patyków a i tak pod koniec miesiąca byłby gołodupcem. Przynajmniej tyle było wiadomo, że nie przepuszczał ich na prochy, więc póki nie pakował się w kłopoty i stawiał na próby, było dobrze. Dan westchnął ciężko, bo mówił o tym już dwa razy a ten jak zwykle wpuszczał jednym uchem i wypuszczał zaraz drugim. A to on się musiał oczywiście zajmować szukaniem kogoś odpowiedniego, bo jaśnie państwu się nie chciało. Albo, jak mówili, oni się nie znali. Bo on się znał, prawda?! Przynajmniej tyle, że Jack mu w tym trochę pomógł. - Nie wiem, Ivo jakiś tam… - odpowiedział i odstawił szkarłatnego custom Gibsona na stojak. Odepchnął się nogą od głośnika i przejechał kawałek na obrotowym krześle w stronę stołu, gdzie miał swoje notatki operacyjne. – Ivo Ansberg. - Brzmi kacapsko-szwabsko… - zaopiniował Jamie i wyciągnął z paczki fajkę, za co natychmiast został objechany przez Dana. - Wysuwaj z tą fają, ile razy mam ci mówić, że w tym pokoju się nie pali?! - Luz, przecież nie odpalam, nie? Co się tak ciskasz od razu? - Bo byś odpalił i obydwoje o tym dobrze wiemy. - Dobra no, co dalej z tym Ivo? - Był menadżerem Luki Memo. - No brawo, dzięki Miles, ktoś mnie tu przynajmniej słucha – wzniósł ręce w górę i opuścił je z klapnięciem na uda. – Ta, no poza tym trzydzieści pięć lat, mieszka tutaj i podobno jest dobry. - A kto to jest ta Luca Memo? – Jamie położył nogi na stoliku i udał, że nie widzi karcącego spojrzenia Simona. - Ten Luca, dżizas, czy ty żyjesz w jaskini, czy co? Ostatnia Eurowizja? Mówi ci to coś? – ale na bezmyślne spojrzenie kumpla Dan zrezygnował z obszerniejszych tłumaczeń i skwitował to przewrotem oczu. - Masz jakieś zdjęcie? - A co to, konkurs piękności, czy jak? – Dan rzucił papierki znów na stolik i wstał, rozprostowując kręgosłup, który dokuczał mu od ostatniej nocy. - Niby nie, ale wiesz, lepiej dla nas, żeby nie okazał się jakimś brakującym ogniwem ewolucji między małpą a człowiekiem. Simon mruknął coś niewyraźnie na temat małostkowości i również wstał, ale by pójść do kuchni. Nie zdążył jednak zapytać kto co by z niej chciał, bo w drzwiach stanął jakiś gość w garniaku i pod krawatem i widok tak ubranego człowieka w tym oto miejscu chyba wszystkich ich na chwilę poraził. Jamie wyraźnie tłumił jakiś dziki uśmiech, Simon lekko uniósł brwi i tylko Dan się ruszył i przywitał tego, kto musiał być przysłowiowym wilkiem, którego wywołali. A może po prostu nastała godzina, na którą się umówili. - Ivo, prawda? – podał mu rękę. Nikt tu nawet nie myślał, by tytułować się na „pan”, „pani”. Nigdy. – Witamy i zapraszamy. Jamie buraku, nogi! – ten najwyraźniej był na tyle zajęty hamowaniem się, że zapomniał o tym małym szczególe. W swoim towarzystwie sobie mogli być skończonymi chamami, ale przed nieznajomymi lepiej było sprawiać lepsze wrażenie. - Jestem Daniel, rozmawialiśmy przez telefon – puścił go przodem i nie bez zadowolenia odprowadził go wzrokiem. Owszem, garnitur nijak nie pasował do tego studia, co nie znaczyło, że nie pasował do tego człowieka. Wyglądał w nim nad wyraz… Korzystnie. Pod wieloma względami. _________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 7:39 pm | |
| Wyjątkowo tego dnia Jack siedział cicho, ukryty gdzieś na drugim końcu pomieszczenia praktycznie nie dawał znać o swojej obecności, chociaż naprawdę marzyło mu się rzucić czymś w Jamiego, który jak zwykle potrafił tylko narzekać. Powstrzymał się nim zdążył wyciągnąć rękę w stronę pustej butelki po piwie, zapewne należącej do rzeczonego marudy. To nie tak, że się nie lubili, po prostu Jack nie do końca akceptował pewne elementy jego charakteru i wbrew pozostałej części zespołu dawał głośno o tym znać - patrz wytykając mu to głośno i wyraźnie na każdym kroku. Choć dzisiaj było inaczej. Siedział na wysokim stołku barowym tuż pod jedną ze ścian, z luźno zwieszonymi nogami i splecionymi rękami na klatce piersiowej. Ewidentnie denerwował się przed spotkaniem, które ich czekało, ponieważ miał szczerą nadzieję, że tym razem trafią naprawdę dobrze. Jamie tego nie rozumiał, to nie on założył zespół razem z Danielem, które traktowali jak swoje dziecko. Może i to było głupie, ale mimo wszystko nie potrafił się tym nie przejmować. Ciskał więc jedynie groźne spojrzenia w jednym jedynym właściwym kierunku, w stronę Jamiego, który najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta sącząca się z ciemnego kąta zła aura dochodzi właśnie od zawsze nad wyraz wesołego i gadatliwego Jacka. - Doprawdy Jamie daj już spokój, tak trudno Ci usiedzieć przez pięć minut bez niepotrzebnego mielenia ozorem? - I pokazał się, gorsza strona Jacka, ta która nie mogła wytrzymać tego idioty, ta która z reguły go ignorowała dla dobra całego zespołu, ale teraz gdy sam miał po dziurki w nosi oczekiwanie nie potrzebne mu było dodatkowe narzekanie ze strony tego kretyna. - Po prostu skończ biadolić. Przyjdzie, to się przekonamy na własnej skórze. - Warknął wreszcie wyraźnie zirytowany tym wszystkim. Zsunął się również z krzesła stając równo na nogach, ostatni raz rzucił srogie spojrzenie w wiadomym kierunku i przeszedł przez pokój, żeby tak jak Simon pójść do kuchni, zdecydowanie musiał się napić. Ivo w przeciwieństwie do zespołu był spokojny, zresztą jak zawsze. Nie zamierzał przejmować się czymś na co i tak nie miał realnego wpływu. Zasadniczo nie spodziewał się zbyt wiele po tego rodzaju zespole, był święcie przekonany, że prędzej czy później go wyśmieją i odprawią z kwitkiem. Sam nie wiedział czy miał przewagę z tego względu, że był świadomy swojej prezencji, która nijak nie pasowała do Sydonii, niemniej jednak pragnął zrobić z nich legendę. Dlaczego? Dla zabawy, dla sprawdzenia własnych możliwości, dla udowodnienia sobie, ale i nie tylko, że jest najlepszy w tym co robi i nikt nie stanie mu na drodze do celu. Takie tam proste marzenia pospolitego człowieka. - Witam panie Hallstein. - Skinął uprzejmie głową i wyciągnął rękę, by uścisnąć jego dłoń, a następnie skierował wzrok w stronę blondyna. - Panie Penhollow. - Jemu również skinął głową i spojrzał w stronę reszty zespołu. - Panie Derrick i Miles, panów również miło poznać. - Nawet kącik warg mu nie drgnął, gdy kolejno spoglądał na Jamiego i Simona, którzy być może byli nieco zdezorientowani, że mężczyzna nie tylko kojarzy ich nazwiska, ale potrafi je odpowiednio przyporządkować, a co gorsza do wszystkich zwraca się, o zgrozo (!), per "pan". - Dobrze czy możemy przejść do omawiania naszych wspólnych interesów? - Wskazał głową w kierunku kanapy, ponieważ ta wydawała się najkorzystniejszym miejscem, do spoczęcia całej ich bandy. Poczekał, aż któryś z nich wykaże się i faktycznie zaprosi, a kiedy Jack jako jedyny drgnął i wskazał mu miejsce, usiadł na jednym z foteli stojących wokół stolika kawowego. - Najpierw może powiedzcie czy macie jakieś pytania. Jeżeli nie, to pozwolicie, że przedstawię wam mój punkt widzenia odnośnie waszej kariery. - Wyciągnął z eleganckiej skórzanej aktówki równie nieskazitelną twardą teczkę, w której zapewne były jakieś niezwykle ważne dokumenty. Położył swoją drogocenną rzecz na kolanach w oczekiwaniu na jakąś reakcję ze strony zespołu. Zasadniczo mógłby zacząć opowiadać im o swoich planach, a tych miał naprawdę wiele, ale grzeczność wymagała dojść im do słowa i pozwolić na te wszystkie niedorzeczne pytania kłębiące się w ich zbuntowanych główkach.
Ostatnio zmieniony przez 7. dnia Nie Lip 30, 2017 7:50 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 7:48 pm | |
| Dan przysiadł na podłokietniku kanapy obok Jacka i poklepał go po plecach. Wiedział dobrze już od dawna, że gdy ten się stresował, robił się drażliwy i rzadko kiedy było inaczej. Jeśli chodziło o sprawy zespołowe, to praktycznie denerwował się za nich dwoje albo nawet za wszystkich. To nie tak, że Daniel się nie przejmował, ale mało kiedy okazywał ten rodzaj zdenerwowania. Spojrzał w stronę Jamiego, którego mina wyrażała w połowie przemożną chęć skomentowania całego jestestwa Ivo a w połowie zdumienie z rodzaju tych, które kieruje się ku wybrykom natury. Nikt nie był zdziwiony tym, że facet wie, kto jest kim. Byliby natomiast zdumieni, gdyby nie wiedział, bo podstawową sprawą było przyswojenie informacji o zespole, jeśli się chciało dla niego pracować. Nie wyleźli przecież wczoraj z osiedlowej piwnicy, mieli już kilka małych sukcesów na koncie, takich jak na przykład kilka artykułów w pismach pokroju Classic Rock czy Mojo, ale jak dla nich absolutnym osiągnięciem był artykuł w Kerrang!. Rock Sound uplasowało ich drugi album na drugim miejscu listy najlepszych nowości miesiąca a The Drummer przyznało Jackowi tytuł najlepszego młodego perkusisty 2014 roku. Naturalne więc, że gość powinien kojarzyć skład. Za to jego obecne zachowanie... Było ciekawostką przyrodniczą. Dan osobiście nic nie miał do garniturów a nawet bardzo je lubił o ile nie musiał ich sam nosić, ale taki garniak można było odpicować bardziej na... rockowo. Trochę dodatków i było by świetnie. Ale za to postawa, którą Ivo im zaprezentował... - Hm, no ja wiem, że pierwsze spotkanie i w ogóle to tak niby oficjalnie, ale u nas rozmawia się trochę inaczej, przede wszystkim po imieniu. No wiesz, nie spinaj sie tak, interesy nie uciekną. To nie sprzyja nawiązywaniu stosunków. - W tym akurat jesteś dobry, nie? - rzucił Jamie z niedwuznacznym uśmiechem i odłożył na bok papierosa, którym do tej pory bawił się w palcach. - Lepszy od ciebie - odciął się, na co gitarzysta tylko parsknął prześmiewczo. - Może na początku po prostu pogadajmy. Simon, masz najbliżej, skocz do kuchni. Dla Jacka jakiś procent. - Wyjątkowo tym razem nie rozpoczął od powitalnego piwka na przełamanie lodow, bo coś mu mówiło, że Ivo nie byłby zachwycony. Simon wrócił z wodą i szklankami, bo klima klimą, ale pić się chciało. Kalifornijskie lato, bitches! Jack za to dostał piwo na uspokojenie no i piwo przecież świetnie gasi pragnienie. - Co do pytań, to nie wiem, jakieś takie podstawowe... - Nie jest ci gorąco? - tak, dla Jamiego to było pytanie podstawowe i nurtujące, na które Simon parsknął w szklankę. Ten gość był wiecznie wyluzowany jak kurczak na galantynę. - Taaa... Może w ogóle dlaczego chciałbyś z nami pracować? - a co było bardziej kluczowe, "z nami" nie "dla nas". Pewnie większość zatrudniała takie osoby, by pracowały "dla nich", ale w Sydonii było inaczej. Menadżer był częścią zespołu i kimś, kogo się wymieniało a nie jakimś gościem siedzącym w cieniu i odwalającym robotę, o której sie nie mówiło. Menadżer był częścią rodziny z którą się pracowało i odpoczywało, dzieliło radości, sukcesy i porażki, nawet prywatne. Także nie było łatwo znaleźć kumpla, który na dodatek ogarnie to, czym ini szczerze nienawidzili sie zajmować. - Bo, no, co by nie mówić Luca reprezentował zupełnie inny gatunek muzyczny. To chyba są trochę inne aspekty, na które trzeba zwrócić uwagę, tak mi się wydaje. Jeździmy w trasy, czasem całkiem niewygodne i na jakieś krance świata, godziny w autokarach ze sprzętem i te sprawy. Nie wiem, Jack, jakieś pytania? - atmosfera może nie była jakaś super drętwa, ale wszyscy chyba czuli się trochę dziwnie przez niewzruszoną postawę ich domniemanego menadżera. Co za kamienna twarz. To nie korpo, tu trzeba wrzucić na luz i przejść na wyznanie hiszpańskiej maniany. Bawić się pracą. Gdyby zrobić z niego normalnie ubranego gościa, albo przynajmniej trochę dostroić jego image na trochę bardziej odpowiedni dla zespołu... Matko, ale gorący towar. Wrócił jednak myślami do meritum, bo zespół był najważniejszy. - Co byś zrobił, gdyby do neta wpłynęły jakieś nieprawdziwe informacje, spekulacje? Albo ktoś wrzucił jakąś kompromitującą fotę? - Na przykład ciebie z głową w śmietniku - Jamie zaczął się śmiać i o mało nie wylał na siebie wody. - Zamknij japę, raz się zdarzyło i nikt nie zrobił żadnej foty - Dan pochwycił puszkę ze stojącą tu od trzech dni colą i posłał ją w stronę Jamiego. Odbiła się od głowy gitarzysty wywołując u niego jęk i została złapana w locie przez Simona. - Za dziesięć punktów - podsumował ten z uznaniem. Jamie jednak nadal chichotał, rozmasowując obolały łeb. - Raz wystarczył. Stary, gadałeś do ławki bo myślałeś że to bezpański pies! Dan jeszcze przez chwilę miał srogą minę, ale po chwili cała czwórka zaczęła się śmiać. - Ok, to było niezłe... - Daniel przetarł oko, ale łypnął na bruneta. - Żebym ci nie przypomniał, jak utknąłeś na balkonie bez gaci - co niniejszym właśnie zrobił. Może to ogólnie nie byłoby takie straszne, gdyby nie to, że wtedy była zima. - Nie moja wina. - Nie no, moja. Ale wracając do rzeczy... Bo generalnie dzieje się różnie. Autokar siądzie i nie chcą nam go naprawić, hotel okazuje się kurnikiem, albo w ogóle odwołują nam koncert... - Albo zabraknie burrito w restauracji - Jamie uniósł brwi i pokiwał głową dając do zrozumienia, że TAK, TAKIE RZECZY SĄ NIEDOPUSZCZALNE, ALE JEDNAK SIĘ ZDARZAJĄ. - Ktoś zrywa kontrakt w połowie i nie chce zabulić. Takie tam. - kontynuował puszczając wtrącenie mimo uszu. - To chyba bardziej specyficzny biznes.
_________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 7:50 pm | |
| - Nie przypominam sobie bym z którymkolwiek z panów pił bruderszatf. - odchrząknął uprzejmie i spojrzał sugestywnie w stronę Daniela - Niemniej jednak jeżeli ta kwestia jest dla panów tak kłopotliwa, to możemy ją rozważyć. Oczywiście, jeżeli zdecydujemy się współpracować. - i tu nastąpiła apokalipsa, albowiem Ivo Ansberg po raz pierwszy tego dnia pokazał jakiekolwiek(!) uczucia, a właściwie mały i nieco nieokiełznany przebłysk uśmiechu, być może nieco zbyt ironiczny jak na to co właściwie chciał pokazać, ale mniejsza o to. Szybko się poprawił, by na powrót przywołać swój nieodgadniony i tak doskonale doń pasujący kamienny spokój. - Odpowiadając na pańskie pytanie, jak i na nad wyraz miłą troskę o moje zdrowie, nie, nie jest mi gorąco, panie Derrick. - z całą powagą postanowił mu odpowiedzieć, wszakże gentlemen zawsze odpowiada na pytania, nawet jeżeli nie było ono uprzejme czy nie na miejscu a przy tym traktuje swego rozmówcę poważnie. Wszakże sam nie zamierzał nikogo urazić, był po prostu ze wszech miar poprawny, tak jak nakazywały dobre maniery. Zarejestrował przy okazji, że trzeba będzie popracować nad tym osobnikiem, bo jako jedyny jest wyjątkowo nieokrzesany w towarzystwie, w szczególności nad jego niewyparzonym językiem, wszakże wpadka podczas zorganizowanego wywiadu nie byłaby czymś czego pragnąłby dla zespołu. - Nie wiem na ile orientujecie się w świecie menadżerów, ale nie uchodzicie za najbardziej rozchwytywany zespół. Nie zrozumcie mnie źle. Macie wielki potencjał, który chciałbym wykorzystać, ale z perspektywy kogoś, kto musi was zaprezentować jako produkt, wygląda to zgoła inaczej. Jak już zdążył pan wspomnieć bywają pewne problemy, które niekorzystnie wpływają na waszą reputację i w takiej sytuacji mało kto pragnie wiązać się z zespołem, który nie tylko jest kłopotliwy, ale nie rokuje ku poprawie czy wysokim zyskom. Przede wszystkim to jest biznes i większość osób z mojego zawodu pragnie wzbogacić się na was, ponieważ właśnie do tego dla nich służycie... Jesteście jak trampolina do sukcesu, jeżeli mogę użyć takiej infantylnej metafory. - sięgnął po przyniesioną mu przez Simona szklankę z przyjemnie chłodną wodą. W tej chwili wydawało się jakby ta woda była najsmaczniejsza na świecie a wszystko dzięki piekielnym temperaturom i wyschniętemu gardłu. - Owszem każdy gatunek muzyczny rządzi się swoimi prawami i w związku z tym nie ma takich samych problemów, niemniej jednak nie bagatelizujmy sprawy, to ze są inne nie oznacza, że mnie ważne dla danej osoby. Na przykład waszym problemem przede wszystkim jest to, że macie ogromny potencjał, którego nie potraficie w pełni wykorzystać a nie głupie pogłoski czy plotki, które mogą być pomocne przy odpowiedniej aranżacji. - przez większość swojej wypowiedzi wpatrywał się intensywnie w Daniela, ponieważ wydawał mu się najbardziej rozsądną osobą z całego tego towarzystwa. Rozmawiał też z Jackiem przez telefon, ale widział, że chłopak jest tak zestresowany tym wszystkim, ze nawet nie potrafi wyrazić swojego zdania i zamiast trajkotać jak np. Jamie, tak siedział cicho jak mysz pod miotłą. Z tego względu za swojego głównego słuchacza obrał wokalistę, kogoś kto nie do końca mógł się poszczycić nienaganną opinią, ale wyjątkowo zaangażowanego w sprawy zespołu, dzięki czemu zyskał szacunek mężczyzny. Rozejrzał się po zespole i nagle utkwił swoje niebieskie tęczówki w nieznośnym Jamiem. - Panie Derrick... - skupił całą swoją uwagę na młodzieńcu, kiedy opowiadał, że jego riffy są najprawdę dobre, ale czasami przegina i powinien zluzować, skupić się na żmudnej pracy, ponieważ sam talent to nie wszystko. Następnie kolejno przenosił się z jednego na drugiego, opowiadając o ich piętach Achillesowych, przez które nie mogą się całkowicie rozwinąć; że Simon czasami nie trafia w rytm i mija się z Jackiem, który choć ma słuch idealny, to mija się z zespołem, bo zwyczajnie jest na wyższym poziomie, ale przez to nie mogą tworzyć harmonijnej całości. Aż wreszcie doszedł do Daniela. Długa, naprawdę przeciągłą chwilę tylko mu się przyglądał. - Za to pan, panie Hallstein zapomina dbać o swoje gardło. Ma pan wielkie możliwości, ale wciąż nie osiągnął pan swojego prawdziwego głosu. Śpiewasz dobrze, nawet ponadprzeciętnie dobrze, ale tak samo jak inni wokaliści. Mógłbyś być lepszy, zresztą jak cały zespół, tylko musicie wyjść ze schematu rockowej kapeli i pozwolić odnaleźć sobie swoje brzmienie. - Jack jak siedział skołowany, tak siedział, bo nadal nie wiedział co powiedzieć. Zrobiło mu się tylko głupio, bo od zawsze miał świadomość, że coś u nich nie do końca zaskakuje, bo nie mogą się tak zgrać jak tego by chcieli a wszystko przez ten cholerny słuch. Był idealny, doskonały czy jak to profesjonaliści nazywali, jednak mając tego świadomość nie czuł się lepiej, bo słyszał to czego oni nie byli w stanie wychwycić. I jeszcze ten cały menadżer To był jego pomysł. Dowiedział się o nim i zrobił dosłownie wszystko, by Daniel zgodził się na spotkanie z nim. Wydawało mu się, że ktoś tak odrębny może być dla nich doskonałą odmianą, ale teraz gdy zderzyli się z rzeczywistością nie miał aż tak optymistycznego podejścia do całej sprawy. Bał się, że chłopaki tylko się wkurzą i wywalą go, w sumie, to sam wolałby kogoś, kto bardziej do nich pasował, niż świetnie wyglądający sztywniak. |
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 7:59 pm | |
| - Jeszcze – wtrącił Dan, wyprostował kciuk i palec wskazujący zgiąwszy pozostałe i wskazał na Ivo zamaszyście, na potwierdzenie i by miał się na baczności. – Chociaż jak chcesz, to mogę przynieść po kielonku – ugryzł się w język, by nie dokończyć „ale pewnie dla ciebie byłoby to nieprofesjonalne, czy coś.” On osobiście był pod niejakim wrażeniem, tylko trudno mu było jeszcze powiedzieć czy dobrym, czy złym. W każdym razie ten gość był chyba z jakiejś innej planety, serio. Jamie zaś, po tej jego odpowiedzi, naprawdę starał się zachować w miarę poważną twarz, ale co i rusz drgały mu mięśnie ust. Strzelił też oczami na Dana w niemym, ale wyraźnym i rozbawionym pytaniu „Czy on tak na serio? Bo może coś mnie omija?”. Daniel odpowiedział spojrzeniem i minimalnym wzruszeniem ramion, ale musiał przyznać, że coraz bardziej go to w jakiś sposób bawiło. - No ta i się zaczyna – powiedział Jamie i przewrócił oczami po pierwszym dłuższym wywodzie tego śmiesznego pana w garniaku. - Tak Jamie, ja wiem i my wszyscy wiemy, że wykształciłeś niezwykłą umiejętność przeżywania bez pieniędzy, ale minimalna ich ilość to jednak by się przydała – tym bardziej, że to on pracował w weekendy w warsztacie, żeby w miesiące, gdy mieli mniej koncertów, zero tras i większość czasu spędzali na ćwiczeniach i tworzeniu tego materiału, by opłacić studio. – Ale – tu zwrócił się już do Ivo – widzisz, jeżeli ktoś jest ukierunkowany tylko na zbijaniu na nas kasy, to przykro nam, ale się z takim kimś nie dogadamy. Wiem, że biznes, wiem, że nikt nas sobie z rąk nie wydziera, ale z tym kłopotliwym, to już nie przesadzaj. I nie rokującym zresztą też. - Po prostu nie lubimy się nudzić, co poradzisz. Będziemy grzeczni na starość, jak będziemy siedzieć na wózkach. - No chyba ty – wtrącił się do wypowiedzi Jamiego Simon, tylko nie wiadomo, czy miał na myśli bycie grzecznym, czy wózek. - Co, że grzeczni? Ty się nie liczysz, ciebie narzeczona ugrzecznia, jesteś spalony – czarnowłosy westchnął z politowaniem nad towarzyszem, który według niego trochę za bardzo się czasem pilnował z niektórymi rzeczami. Simon tylko prychnął i się już nie odezwał a Jamie wyglądał na zadowolonego z siebie nie wiedzieć z jakiego powodu. - O nie, gadanie do ławki nie może być pomocne pod żadnym względem i takich rzeczy zdecydowanie unikamy w opinii publicznej. – Dan zupełnie się nie przejął kolegami, bo gdy się z nimi przebywało od dłuższego czasu, to takie przerywniki nie były niczym nowym ani dziwnym ani nawet rozpraszającym. Aaa potem poszła litania skierowana do każdego z osobna i tak Simon nie wyglądał na zbyt przejętego, bo wiedział, że miewał problemy, żeby zgrać się z Jackiem i o ile na płycie ścieżki można było wyrównać, tak na żywo trzeba się było bardziej spiąć. Zawsze przy nowych utworach oni pierwsi siedzieli w studio i pracowali ze sobą, żeby złapać wspólny rytm. Bardziej ze strony Simona. Jamie niby nie był zły, ale popatrywał na niego z czymś w rodzaju „no, co tam jeszcze masz ciekawego do powiedzenia tymi swoimi mądrymi słówkami?”. Dan natomiast, gdy przyszła „jego kolej”, patrzył się na Ivo z lekkim, wyzywającym uśmieszkiem mówiącym „bring it on, na klatę”. - Moje gardło? Nawilżam regularnie – posłał Ivo bardzo szeroki uśmiech. – Fiuu, to to nam pocisnął, co? – powiedział zakładając ręce za głowę i oparł się plecami o kanapę. – Tylko ty się ostałeś sam jeden, bez skazy – spojrzał w dół na Jacka i zaintonował: - Hit the road Jack, idź, zobacz czy Judas Priest nie szuka nowego perkusisty, bo jesteś dla nas za dobry. Dla jasności, panie menadżer, nikt z nas nie twierdzi, że jest idealny. No, może poza tym tutaj blondasem – na to uśmiechnął się pod nosem. – Mam problemy z przydźwiękiem i podparciem jak wchodzę z Overdrive w Edge, nie potrafię przyciemniać barwy bez rozwalania krtani, czasem mam problem z efektami barwy, przecież wiem. Tylko, że do niektórych rzeczy, nawet przy codziennych ćwiczeniach, dochodzi się po czasie a nie w trzy miesiące. I chyba nie musze mówić, że niektórych ćwiczeń nie powinno się powtarzać codziennie, prawda nasz ekspercie? Dobra, dobra, widzę, co masz na myśli, nie będę się zaciekle bronić bo po pierwsze, to mi się nawet nie chce. To jakie są te… Świetlane strategie dla naszego zespołu, które chciałeś omówić?
_________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 8:02 pm | |
| Nie zamierzał dłużej ciągnąć niewygodnego tematu tak beztroskiego i bezpośredniego przechodzenia na "ty" przez osoby o wiele zbyt młode. Miał świadomość, że jeżeli zechcą ze sobą współpracować, to i on będzie musiał się nieco nagiąć do pewnych zasad, niemniej jednak wolałby nie robić tego już na wstępie. Zasadniczo byłoby niewygodnie gdyby mieli przez cały czas tytułować się w sposób grzecznościowy, dlatego sam był zdania, że prędzej czy później zdecydują się, a raczej on, przejść na tę nieco swobodniejszą formę, choć niekoniecznie pożądaną, przez niego. - Komunikacja. W tej chwili, jak już zdążyłem wcześniej wspomnieć, jesteście jednym z wielu zespołów, który różni się jedynie nazwą. Takich jak wy jest na pęczki. Zamierzam to zmienić. Przede wszystkim musimy ustalić co i jak chcecie komunikować, choć co jest tutaj kluczowe. Przeanalizowałem już was pod kątem tego co możecie zaoferować publice, co jesteście im w stanie przekazać i czym tak naprawdę ich kusicie. - tu wyciągnął plik papierów ze swojej eleganckiej aktówki i rozdał każdemu z nich takie same wykresy przedstawiające to o czym wspomniał mężczyzna. Mogli zaobserwować skoki ich popularności, które trochę przypominały chimeryczną sinusoidę, popyt dotyczący dyskografii, frekwencję na koncertach czy ilość wzmianek w social media. Dodatkowo na kolejnych kartkach były skrupulatnie stworzone notatki dotyczące całego zespołu, jak i poszczególnych członków. Opisy podzielone na luźne uwagi samego Ivo, mocne i słabe strony, a także potencjał i szczegółowe zalecenia - poczynając od samych ćwiczeń muzycznych, poprzez zwiększenie aktywności fizycznej, stosownie dobrany rodzaj sportu do każdego z nich, aż po zbilansowaną dietę. Ivo był po prostu osobą, która naprawdę bardzo poważnie podchodziła do swojej pracy, przez co jego znajomi z branży określali to znienawidzonym słowem - kompleksowo. - To jest mój priorytet, określić na czym nam zależy a wtedy będę mógł dobrać odpowiednie środki - użyczenie wizerunku w reklamie Tattoo convention Miami, wystąpienie w krótkometrażowym filmie artystycznym, działanie na jakiś szczytny, zorganizowanie spotkania z fanami, zorganizowanie konkursu dla fanów, mamy naprawdę wiele możliwości, tylko trzeba postawić sobie cel do osiągnięcia. - wymienił pierwsze lepsze rzeczy jakie przyszły mu do głowy a mogły w jakikolwiek sposób skusić jego słuchaczy. Tak naprawdę to nie wiedział jak z się z nimi obchodzić, co powinien mówić, żeby faktycznie zdecydowali się skorzystać z jego usług i podpisać kontrakt. Niby mógłby wykorzystać te wszystkie idiotyczne sztuczki marketingowców, dzięki którym można było sprzedać właściwie wszystko, tylko po co to? Nie chciał współpracować z kimś, komu nie odpowiada jego prawdziwe podejście do pracy a jego było zdecydowanie specyficzne i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Bo wcale nie chciał im się podlizać, tylko realnie przedstawić swoje i ich możliwości. - Judas Priest... za kilka miesięcy mają trasę i szukają kogoś dobrego jako swój support. - rzucił trochę bez zastanowienia, trochę dlatego, że właśnie sobie przypomniał jak Lio coś wspominał o nich. Sam znał się o wiele lepiej na tym konkretnym gatunku aniżeli sam Ivo, choć powoli nadrabiał swoje zaległości. Wykorzystywanie kumpla nie było czymś co lubił robić i przeważnie korzystał z niego jako ze swojego jokera, czyli tylko w ostateczności, jeżeli wszelkie inne niezawodne metody nie są w stanie nic wskórać, a on naprawdę musi uratować własny tyłek. Zdarzało się to bardzo rzadko, ale teraz... Teraz prawdopodobnie będzie zmuszony zadzwonić, jeżeli naprawdę zależy mu na tym zespole. A zależało, bo być może sama muzyka Sydonii do niego nie przemawiała, ale głos pana Hallsteina miał w sobie coś elektrycznego i jedynego w swoim rodzaju, jakkolwiek banalnie i śmiesznie to brzmiało. Chciał go słuchać i choćby dla tej durnej zachcianki zdecydował się do nich odezwać, a raczej spowodować, że ktoś im go podsunął. - Oczywiście i z przyjemnością będę pilnował, by pan faktycznie je codziennie i należycie nawilżał. - uniósł kąciki ust w zdradliwym, trochę wężowym uśmiechu, który nie wiedzieć co właściwie miał znaczyć. Ot mała przekora ze strony Ivo, co by Hallstein nie sądził, że potrafi być tylko kimś z kamienną twarzą o niezachwianym spokoju. - To, że chcecie grać już wiemy. Każdy z was ma też własne powody, może są one takie same lub różne, nie ma znaczenia. Musicie się zastanowić z czym chcecie być utożsamiani, z jakimi cechami charakteru? Być może takie pytanie nie są trudne czy wymagające wielkiego wysiłku, ale dzięki określeniu takich banałów będziemy w stanie stworzyć wasz wizerunek, skonstruować odpowiednią komunikację, która właściwie poprowadzona będzie tak odbierana jak tego chcemy. To trochę jak z samochodami. Z czym kojarzy się Mercedes? Z bezpieczeństwem i marka cały czas kładzie właśnie na tę jedną cechę nacisk, tworząc odpowiednie reklamy czy kampanie. W ten sposób i ja zamierzam z ami współpracować. - był zmęczony, nikt nie dostrzegłby choćby cienia niewyspania na twarzy Ivo, ale mężczyzna czuł się potwornie zmęczony; całym tym spotkaniem z zespołem, który nijak nie pasował do całego jego jestestwa. Choć wbrew wszystkim nadal uważał, że to żadna przeszkoda, jakby menadżer musiał wyglądać dokładnie tak samo jak artysta, co za nonsens! Ile to specjalistów odstawało wizerunkiem czy sposobem bycia od gwiazdy? Cały ten cyrk na kółkach zwany show biznesem polegał na szokowaniu otoczenia, w związku z czym Ivo wręcz doskonale wpisywał się w ten schemat gdyby postawić go tuż obok Sydonii. |
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 8:03 pm | |
| Po tych pierwszych chwilach spotkania każdy z nich mógł na pewno powiedzieć o Ivo i na pewno powtarzającą się opinią byłoby, że pasuje do nich ubiorem, temperamentem i sposobem bycia jak pięść do nosa, ale też nie można mu było wymówić przygotowania do tematu i profesjonalizmu. Przynajmniej Dan nie mógł a Jack prawdopodobnie by się z nim zgodził, przecież znali się jak łyse konie. Ale to nie znaczyło wcale, że skory był do ogłoszenia swojego podziwu czy czegoś w tym guście, o nie. Kilka stron statystyk i pewnie godzin zestawiania danych nie było wystarczającym powodem, absolutnie. Jeszcze by sobie facet pomyślał, że mu zależy. Wszyscy zamilkli na chwilę, słuchając jednym uchem jakiegoś marketingowego żargonu, którym nie chcieli się zajmować, przeglądając wyniki. Nie takie najgorsze, ale mogłyby być zdecydowanie lepsze. Zawsze mogą być lepsze. Pierwszy swoje wrażenia musiał wyrazić oczywiście Jamie, który podczas lektury nawet wyprostował się nieco na kanapie. - Jak to – siłka? – chyba nie był zachwycony wizją proponowanego mu przez Ivo programu. Cóż za niespodzianka. Dan osobiście nie do końca wiedział, co poza wzmocnieniem ramion miałaby mu dać, bo i tak z ich gitarzysty była… Szczapa. Mógłby trochę masy złapać. NO ALE. - Uprawiam sporty łóżkowe. - No i właśnie może dlatego, według pana menedżera, chujowo grasz - – wtrącił się z uwagą Simon, za co dostał w twarz plikiem kartek. - Cel do osiągnięcia? To proste, być najlepszym. Albo przynajmniej jednym z najlepszych – Dan zaczął inny temat, żeby Simon i Jamie nie zaczęli zaraz batalii o nie wiadomo co. Chociaż… Co im miałoby to przeszkadzać? Jakby przejmowali się kiedykolwiek tym, że ktoś obok rozmawia albo robi cokolwiek innego. - Ale na konwencje to bym sobie poszedł… Dawno nie robiłem sobie żadnej dziary. Jamie z Simonem na szczęście się uspokoili, choć basista był całkiem niezły w gaszeniu zapędów czarnowłosego. Może na zasadzie kontrastu, bo w porównaniu do tamtego był bardzo spokojnym człowiekiem. Zazwyczaj. - Jamie, nie narzekaj, ja mogę iść za ciebie na siłkę a ty będziesz za mnie biegał - on z kolei nie miał nic przeciwko siłowni i ją lubił, ale ona nie poprawiała akurat wydolności w ten sposób, w który potrzebował. W który PRAWDOPODOBNIE MÓGŁBY KIEDYŚ POTRZEBOWAĆ. Świetnie, chyba każdy dostał to, czego nienawidził. Tylko Simon oczywiście nie narzekał no i Jack, ale on był zbyt przejęty z jakiegoś powodu. Pewnie później się o tym i owym nasłucha a i sam miał swoje przemyślenia. - Nie chcę wyjść na pesymistę, bo chociaż supportować ich byłoby super, to chyba nie całkiem jest nasza liga. - A właściwie to zupełnie nie. Kurna, pewnie, że by chciał. Poznać Judas Priest? Roba Halforda? Jednego z bogów metalu? Wielokrotnie zapraszanego na Revolver Golden Gods? Kto by nie chciał, to ikona, chodząca legenda. To byłaby też mega szansa na pokazanie się szerszej publice, ale dlaczego tamci mieliby się zainteresować właśnie nimi, gdy dookoła tyle świetnych zespołów? Dobra, nie byli beznadziejni i nie zgadzał się z Ivo, że takich jak oni było na pęczki, ale nie przeskoczyli jeszcze tego pułapu, by supportować gwiazdy tego formatu. Śnijmy dalej. - Świetnie, że tak w nas wierzysz, buduj dalej morale zespołu – parsknął Jamie i z braku piwa czy coli zadowolił się wodą. - Twojego morale i tak nic nie ruszy ani w tę ani we w tę i spójrz na to trochę bardziej realnie. Dużo roboty przed nami zanim w ogóle będziemy mogli myśleć o czymś takim. ALE – uniósł palec i spojrzał na Iva – mamy zamiar wystąpić na kolejnej Sonispherze. Może mieliby trochę nowego materiału, by zrobić małą premierę, to zawsze było w cenie. Sam ile razy wybierał się na koncerty zespołów przed premierami mając nadzieję, że ci podzielą się nieco wcześniej jakimiś nowościami. - Oj, to bardzo odważna deklaracja, panie Ansberg, bardzo – posłał mu przebiegły uśmiech odkładając na bok wszystkie zestawienia, które może jeszcze raz sobie później przeanalizuje. - Czyli że co, powinniśmy mieć jakiś image pokroju Ghosta? Papy Emeritusa i The Nameless Ghouls? Przyznaję, to świetny zabieg, ale chyba trochę za późno na kombinowanie nad czymś takim? – to zresztą i tak byłby temat na głębsze dyskusje i trwające nico dłużej, niż przyzwoitość nakazująca trzymanie kogoś na pierwszej rozmowie. W ogóle sporo rzeczy byłoby do spokojnego omówienia. Ale póki co trzeba było to omówić z zespołem. Porozmawiali jeszcze (chociaż bardziej Dan porozmawiał) na mniej istotne i bardziej ogólne tematy, po czym pożegnali się z Ivo zapowiadając, że dadzą na pewno znać. Ledwo Dan wrócił do pokoju, już usłyszał Jamiego. - Jaaaaaaaa cieeeee, co za goooość. Jakby mnie FBI przesłuchiwało – rozwalił się na kanapie wyciągając znów nogi na stoliku - Miałem rację, że to brakujące ogniwo. Tylko że między człowiekiem a cyborgiem. A ty Śpiąca Królewno powiesz coś wreszcie, czy tak cię zszokowało? Nie bój się, już sobie poszedł, nic ci nie zrobi – zwrócił się do Jacka siedzącego obok, którego szturchnął w ramię. - Dobra, jest dziwny, kurna, jest super dziwny i w ogóle skąd on się wytrzasnął, ale zna się na rzeczy. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Powiedział nam więcej przez ten czas, niż ci poprzedni – odpowiedział ze spokojem Daniel siadając na fotelu przy konsoli. - Może dobrze byłoby dać mu szansę, chociaż nie wyobrażam sobie tego… – westchnął i obrócił się dookoła na krześle patrząc w sufit. - Czy on się urwał z korporacji? Jeszcze nie widziałem, żeby jakiś zespół miał takiego menedżera… Ale gość gada do rzeczy, bo mamy problemy ze strojeniem – Simon wstał i przeszedł się po pokoju, bo znudziło mu się to siedzenie. Może nie wyglądał na przejętego, ale jednak trochę się spiął podczas spotkania. Ten facet wytwarzał jakąś taką atmosferę. Trochę, ciut, niesprzyjającą. - Ale za to, jakbyśmy go wzięli, to najwyraźniej mielibyśmy menedżera, dietetyka, personalnego trenera i nauczyciela z Akademii Muzycznej, człowiek renesansu normalnie! – Dan podśmiał się prześmiewczo, bo skoro ten człowiek robił im takie zestawienia i tak się znał na ćwiczeniach muzycznych, to musiał być od wszystkiego. - Może jakiś niespełniony profesor muzyki, skoro tobie mówi, że masz za sztywne riffy a mnie że nie odkryłem swojego własnego głosu. No proszę proszę. _________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 8:05 pm | |
| - Wiecie co? Spierdalajcie. - warknął młody, gdy tylko wszyscy zaczęli się przekrzykiwać i bądź co bądź naśmiewać z jego dobrych chęci. No bo tylko dlatego walnął to gówno, żeby dać im do myślenia, i o ile udało mu się osiągnąć zamierzony efekt, o tyle już wiedział, że jeszcze długo nie dadzą mu z tym spokoju i będą za każdym razem wypominać. Pomimo całej nienawiści jaką teraz do nich posiadał nie potrafił gniewać się zbyt długo, nie na tę bandę idiotów. Kochał ich jak braci i za dobrze się z nimi dogadywał, tak nawet z Jamiem, by mieć focha o coś takiego. No i sam się śmiał, gdy ktokolwiek inny był na jego miejscu, więc byli kwita. Poza tym podstawową zasadą panującą między nimi była umiejętność śmiania się z samego siebie, bo bez tego nie szło przeżyć, a na dodatek po co się boczy w nieskończoność, nie był przecież laską. - Zastanowię się. Tylko pod warunkiem, że zanim wejdę, to zagracie Marsz Imperialny, inaczej nici z przemowy. - zdecydował i rzucił czymś co miał akurat pod ręką w stronę Dana. Nie będzie mu dryblas jeden w kaszę dmuchał i niech ma się na baczności, bo wcale nie zamierzał mu tak szybko odpuścić, już szykował jakąś mało przyjemną zemstę. - Możesz spróbować, ale wiesz jak na moje oko to żadna broń i coś mi mówi, że on nie zamierza się przejmować naszą niechęcią. - zaśmiał się, gdy tylko przyjaciel wspomniał o tych absurdalnych dekoracjach jakie absolutnie zawsze pojawiały się w trzygwiazdkowych hotelach. Za każdym razem miał uciechę, gdy okazywało się, że i tym razem nie oszczędzono im prezentacji niezwykłych zdolności składania serwetek w jedyny znany pracownikom kształt - łabędzie. I za każdym razem zakładał się z Jamiem, że tak w tym hotelu również uraczą ich tym rozkosznym obrazkiem. Facet zawsze przegrywał i nigdy się nie nauczył, że może powinien zwyczajnie przestać się zakładać. Natomiast perkusista wiedziony skłonnością Jamiego do hazardu, namawiał go za każdym razem, gdy tylko mieli spać w takim czy innym miejscu noclegowym. - Pentagon to wcale nie taki głupi pomysł. Natomiast gdy przy Reichstagu jesteśmy, to czy nasz przyszły menadżer nie przypomina wam trochę takiego Niemca? Trochę jakby się z SS urwał. I ten akcent, z pewnością nie brytyjski, ale nie wiem jeszcze jaki, chociaż na niemiecki też nie wygląda. - wzruszył lekko ramionami, ponieważ nieszczególnie zamierzał teraz roztrząsać sprawę pochodzenia Ivo Ansberga. Z pewnością miał obce pochodzenie, ale w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia i zamiast tego wstał z kanapy zarzucając na ramiona skórę. - Zdecydowanie idziemy na plażę. Zarządzam imprezę. Zróbmy sobie ognisko na plaży tak jak podczas studiów. - sięgnął po klucze leżące na blacie ich a'la stolika kawowego i rzucił nimi w stronę Dana, który niemal od zawsze pełnił rolę klucznika, chociaż najbardziej rozgarniętą osobą był Simon, to nawet gdy Daniel schlał się do nieprzytomności nigdy nie zgubił kluczy, natomiast Jack za każdym razem odkrywał, że oto pozostawiony pęk kluczy w jego kieszeni wyparowywał z niej w sposób magiczny i niewytłumaczalny. |
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 8:07 pm | |
| - Uuuuu, Tawarisz się zaperzył – zabuczał Dan, przykładając dłonie złożone w namiocik, do ust. Chwile później musiał się wykazać refleksem i złapać butelkę posłaną w jego stronę przez rzeczonego, chwilowo fochniętego członka ich zacnej rodzinki. - Ej, nie rzucaj w stronę konsoli, bo będziesz bulił za nową albo za naprawę – na chwilę zrobił groźną minę i zarzucił lekko głową, żeby odgarnąć włosy lecące mu w tamtej chwili na twarz. – I nie obchodzi mnie, że będziesz musiał sprzedać obydwie nerki. – Bo niby kto był podpisany na umowie? No jak to kto, on sam, rzecz jasna i chociaż pewnie było jakieś ubezpieczenie, to nie uśmiechało mu się wykładać więcej kasy tym bardziej, że tej kasy jakoś szczególnie dużo teraz nie było. Powinni się szybko ogarnąć z nową płytą i pojechać w jakąś trasę, bo oszczędności topniały. Ah, ale kto by się tym przejmował, w końcu imprezki same się nie zrobią, prawda? Odstawił w połowie pełna butelkę z wodą na bok i w stał z obrotowego fotela, machinalnie obciągając koszulkę i strzepując z niej niewidzialne pyłki. - To niech lepiej zacznie, bo na pewno nie chce się ze mną już od samego rana użerać – odpowiedział na stwierdzenie, że pan Ivo jest nie do ruszenia. Oni już wiedzieli jakim wrzodem na tyłku potrafi być Dan, kiedy się go za wcześnie i przymusem obudzi, kiedy sobie tego nie życzy. Czasem nawet robili losowanie, kto będzie tego dokonywał, bo wiadomo, że budzącemu obrywało się najbardziej. Jakoś tak wychodziło, że tym pechowcem najczęściej był Jamie i raz nawet wyszedł z tego z rozcięta brwią a Dan później się zarzekał, że wcale nie chciał w niego rzucać wazonikiem. - Może być i z KGB, wcale bym się nie zdziwił – Jamie wzruszył ramionami, bo dla niego czy FBI czy SS czy KGB to jeden diabeł a facet był dziwny i chociaż wiedział, że może i ma coś takiego, by ich wyprowadzić na prostszą drogę, to jednak może się okazać, że droga ich współpracy będzie wyboista. - To jak będzie, to się dopiero okaże, nie ma co narzekać na zapas – odparł Simon i również wstał z fotela, bo skoro impreza została zarządzona, to nie było co odmawiać. Sam też niekoniecznie miał dziś ochotę na grę a pomysł pobujania się trochę na plaży nie był najgorszy. Pomijając, że ognisko w upał to średni pomysł, ale z drugiej strony może wieczorem będzie jak znalazł. - Ja nie wiem, jak ty jesteś w stanie łazić w skórze w taka pogodę. Dogadasz się chyba z naszym korpomenago, co popyla w marynarce niezależnie od upałów - rzucił Dan, łapiąc klucze. Miał jakąś taką zdolność do kitrania kluczy, bo mógł zgubić wszystko; i kasę i dokumenty i godność gdzieś po drodze, ale klucze jakoś się go trzymały. Najwidoczniej powinien zamykać wszystko w sejfie przed wyjściem i zabierać tylko kluczyk. Zespół ogarnął sprzęt, powyłączał wszystko, co było do wyłączenia i opuścił studio, co jakiś czas rzucając sobie docinkami i jakimiś uwagami na temat ich przyszłych niedoszłych menadżerów, ale tematy te poszły w zapomnienie jeszcze nim dotarli na jedną z plaż. Słońce miało jeszcze świecić dłuższy czas, mimo zbliżającego się wieczoru a temperatura wcale nie zamierzała się obniżać, ale ludziom żyjącym w tym klimacie jakoś zbytnio to nie przeszkadzało. Nie potrzeba było ciemności do rozpoczęcia imprezy. Można było samemu skołować zaopatrzenie i ognisko gdzieś dalej od turystycznych części, albo wkręcić się już na jakąś, która się odbywała lub zaczynała odbywać; możliwości było wiele. Albo najpierw się gdzieś zaprawić a później przenieść, z tym, że nikt z góry takich rzeczy nie planował, zawsze leciało się na żywioł. - Dzwonimy po kogoś, czy olewamy? – spytał Dan, kiedy wychodzili ze sklepu, bo jednak zawsze coś przy sobie warto było mieć.
_________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 8:10 pm | |
| - Wieczorem na plaży bywa chłodno, a jak dopadną nas fanki, to zaraz będzie, by je ogrzać. Jestem przygotowany na wszystko. - poruszył cwanie brwiami jak rasowy manipulant i playboy, który tylko czeka na hordy wygłodniałch fanek, którymi mógłby się zająć jak ten rycerz w lśniącej zbroi... po dobranocce, gdzieś w krzakach. - Wrzuciłem już info na fejsa. Niedługo powinni zjawić się pierwsi ludzie. - Jack chyba jako jedyny ogarniał ich profil na facebooku. Zawsze na bieżąco dodawał fotki z koncertów, informował o co ważniejszych wydarzeniach czy spotkaniach z fanami. A jak mieli ochotę gdzieś wyjść i pobawić się z nowymi ludźmi, to też dodawał odpowiednie informacje tam, gdzie wszyscy je znajdą. W ten sposób mieli zagwarantowaną świetną imprezę do białego rana. Bo ludzie rzeczywiście pojawili się w końcu na plaży i to wcale nie długo po przybyciu zespołu, który dopiero rozpalał ognisko. A gdy zaczęło zmierzchać i chłodniejszy wiatr zawiał znalazła się pierwsza ochotniczka na kurtkę Jacka, a jako ze ten był dżentelmenem wobec kobiet, to bez problemu jej wręczył swoje wierzchnie odzienie, niespecjalnie żałując, że pozbył się kurtki na rzecz jakiejś długonogiej piękności. Zasadniczo nie zamierzał czegokolwiek z tym robić, nawet gdy dziewczyna jasno sugerowała, że z przyjemnością dałaby się odprowadzić choćby do jego mieszkania, ale ten skutecznie oddalał jej zaloty. Jedyną osobą, z którą chętnie wróciły do domu był jego najlepszy kumpel, ale Dan ani nie wiedział o skrywanych uczuciach, ani nie miał prawa się o nich dowiedzieć, więc gdy Jack wypił o wiele za dużo i zaczął być przybity z tego konkretnego powodu, udał się w miejsce przebywania gitarzysty. Może nieszczególnie przepadał za Jamiem, ale ten skutecznie odwracał jego uwagę od Dana flirtującego właśnie z jakimś słodkim młodzieńcem. - Ja pierdolę. - warknął ciągnąć porządny łyk z butelki skradzionej Jamiemu, a gdy już ją mu oddał walnął się na na jego kolana, wtulając twarz w wyćwiczony brzuch gitarzysty. W obecnej chwili nie obchodziło go nic ani nikt, a już z pewnością to czy Jamie zacznie drzeć na niego japę, że się na nim wyleguje, gdy jest nawalony jak sam messerschmitt. |
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 8:12 pm | |
| - Hmmm… Niby sprytne – przyznał po chwili namysłu, wolno potakując głową. – Ale ja jednak wolę je grzać własnym ciałem - puścił mu oczko, skinął na jego facebookowe poczynania i ruszyli w stronę plaży. Tak, to Jack był tym medialnym, który ogarniał. Jeszcze czasami Simon przejmował pałeczkę, gdy działo się dużo, albo gdy Jack z jakichś powodów nie mógł wypełniać swoich obowiązków względem social media, ale generalnie to blondyn wiódł prym w odnajdywaniu się w wirtualnej rzeczywistości. Rzeczywiście długo nie musieli czekać na pierwsze osoby, które okazały się ich znajomymi. Mieli już grupkę znajomków, czy to dźwiękowców, czy znajomych znajomych, których poznali jeszcze za czasów ich pierwszych „garażowych” koncertów a z którymi widywali się właśnie przy takich spontanicznych okazjach, czy też na jakichś celebracyjnych, pokoncertowych imprezkach. Zawsze ktoś z paczki się pojawiał, wystarczyło faktycznie dać znać tam, gdzie każdy zainteresowany informację znajdzie. Z upływem czasu do ich skromnego ogniska dołączali i inni, nieznani jeszcze ludzie, czy to właściwie przypadkiem, bo znaleźli się na plaży, czy też odnaleźli Jackową informację i w rezultacie zrobiła się posiadówa na jakieś trzydzieści osób. Temperatura nocą faktycznie spadła o dziesięć stopni, ale zdawać by się mogło, że ogólna wesołość wspomagana dawką procentów robiła swoje i nikomu chłodek zasadniczo nie doskwierał. Może poza tymi paniami, które tą wymówką chciały coś ugrać i chociaż może była to lekka przesada, to nikt z owych gentelmenów nie miał nic przeciwko użyczeniu swoich okryć wierzchnich, tudzież rozgrzewającemu przytuleniu. Simon nawet ściągnął swoja narzeczoną, na co Jamie z miejsca mógłby mu dopiec czymś w rodzaju pantoflarstwa, ale kultury na tyle zachował, by milczeć i zostawić sobie te przyjemność na później. Tak naprawdę to i oni i sam Simon wiedział, że ich gitarzysta musi mieć ot, taki pretekst do docinków, bo wszyscy lubili Audrey i zawsze chętnie ją widzieli w swoim towarzystwie, po prostu równa babka. Nie jakaś zazdrosna jędza, która na każdym kroku robiła by wyrzuty swojemu chłopakowi o to, że późno wraca, że jakieś kobiety robią do niego maślane oczy, czy coś w tym guście. I ona i Simon mieli do siebie zaufanie a tego, że faktycznie czasem odmawiał zostawania do białego rana czy udziału w jakichś dzikich akcjach, wcale nie poczytywał jako uwiązania i było mu z tym dobrze. Jamie, jak to Jamie, po prostu nie mógłby sobie odmówić kilku przyjemnych uwag od czasu do czasu. Dan, po kilku godzinach podlanych tu i tam piwkiem, faktycznie zaczął flirtować z jakimś młodzieńcem, ale bynajmniej ordynarnie i głównie robił to dla sportu. Częściej oczywiście z kobietami, bo po pierwsze jakoś tak wychodziło, po drugie jawne obnoszenie się ze swoimi dwubiegunowymi zainteresowaniami nie byłoby dobrze postrzegane przez szersze grono osób a po trzecie, jeśli źle się oceniło sytuację, można było najzwyczajniej w świecie dostać w mordę. Dochodził więc też niewielki czynnik adrenaliny. Rzadko, bo rzadko, ale jednak czasami dało się z obserwacji wywnioskować, czy gość był homo lub bi i wtedy można było zacząć zabawę i z takiej możliwości Dan tej nocy skorzystał. Też nie miał intencji, by kogokolwiek dziś do siebie zapraszać, ale kto powiedział, że nie można się było nieco pobawić? Sport to zdrowie! - No właśnie chyba nie bardzo. Co ty odwalasz stary? – Jamie nie całkiem był zaskoczony, że Jack relatywnie szybko się uwalił i że na dodatek dziś uwalił się na smutno, bo czasem mu się to zdarzało, ale jednak to on był tym, który często (poza Simonem, rzecz oczywista) długo się ostawał. Prym we wlewaniu w siebie alkoholu wiódł niepodzielnie Dan i z tego, co Jamie ze swojego miejsca widział, już w ruch poszła wódeczka. Tylko, że wtulający się w niego Jack był powodem do niepokoju i dyskomfortu. Może sam do końca nie wiedział, co czynił, ALE JEDNAK. Nie wypił na tyle dużo, by ze spokojem tolerować leżącego mu na kolanach faceta. Jack jednak zbyt rozmowny nie był a Jamie z kolei – wbrew pozorom – skończonym chamem, więc po kilku próbach dowiedzenia się o co biega, informowania, że nie jest laską i cycki mu cudownie nie wyrosły i czy może łaskawie jednak chciałby przenieść się na czyjeś inne kolana, dał mu spokój i dał leżeć. Póki nie rzygał mu na kolana, to jeszcze było w minimalnym stopniu akceptowalne. Kiedy koło drugiej w końcu Simon z Audrey się ruszyli z miejsc informując, że na nich czas (przy wtórze „Ooo, zostańcie jeszcze; Co tak wcześnie?”), Simon nachylił się do Dana i powiedział mu coś, skinąwszy głową na chyba już śpiącego, a w każdym razie nie wykazującego wiele życia Jacka. Jamie się już nim nie przejmował i rozmawiał z czwórką osób przy ledwie trzecim piwku. Daniel siedział przez chwilę cicho, jakby musiał poukładać sobie wszystkie informacje i finalnie też wstał z pieńka. Trochę się zachwiał, ale utrzymał pion. - Ok, no to czas się zwijać, historyjkę dokończy wam Paul. Kolega nam zapił i trzeba go odstawić do domu. Świetnie było, widzimy się na kolejnym ognisku, dobrej zabawy! – podniósł jeszcze w toaście trzymaną w dłoni puszkę, napił się łyk i poszedł do grupki, gdzie siedział Jamie. - Przewchy…tuję Jacka, chyba nie masz nic przeciwko – bardziej stwierdził niż zapytał, związał lecące mu na twarz włosy w kitkę i podniósł blondyna z nieco już zdrętwiałych kolan Jamiego. Zasalutował mu, pożegnał się i złapawszy Jacka pod pachę, ruszył w kierunku zejścia z plaży, gdzie poszli już Simon z narzeczoną by zamówić im taksówkę. Zawsze to taniej, po drodze wyrzucą ich pod Jackowe mieszkanie, on go odstawi bezpiecznie i ogarnie coś do domu. Perfekcyjny plan. - Jackie, coś dziś szybko poległeś, co jest? – tez wiedział, że Jack czasem upija się na smutno, ale nigdy nie wiedział, dlaczego. Nie mógł znaleźć żadnej reguły a może jej po prostu nie było? – To przez to spotkanie z menago? Weź się nie przejmuj, będzie psoko. Na imprezach się tszeba wyluzować po stresujących sytuacjach. Dołączyli do całkiem w sumie trzeźwej dwójki czekającej już na nich w taksówce (bo tempa najszybszego nie mieli, raz, że szybkością teraz nie grzeszyli a dwa, że Dan perswadował Jackowi, że będzie dobrze) i już po pół godzinie byli pod blokiem Jacka. Dan zapewnił że spoko, nie musza czekać, bo po pierwsze jego mieszkanie jest zupełnie gdzie indziej niż ich a po drugie coś sobie ogarnie, także luz. Naturalnie jutro raczej sobie odpuszczają studio, tym bardziej, że Jamie został na plaży a to znaczyło, że jutro będzie w jeszcze gorszym stanie, niż ktokolwiek z nich. Jack na nogach się trzymał, więc właściwie tylko szedł tak obok będąc w pogotowiu, otworzył mu drzwi z klucza i zapalił światło w przedpokoju, które dało im obydwu po oczach. - No dobra, dotarłeś cało i zdrowo. W sumie to wiesz co? Mogę się kimnąć u ciebie na kanapie? Nie chce mi się wracać godzinę do chaty. – Godziny może by to w nocy nie zajęło, ale koło czterdziestu minut na pewno a Jack miał naprawdę całkiem przyzwoitą kanapę. Zresztą, teraz to mógłby spać nawet na podłodze i by mu to nie przeszkadzało a dopiero rano by odczuł tego skutki.
_________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 8:13 pm | |
| Absolutnie zawsze uwielbiał tę niezwykłą zdolność teleportowania się z miejsca imprezy do mieszkania, gdy był pijany. To tak jakby włączał mu się autopilot, bo za każdym razem docierał tam bezpiecznie, sporadycznie śpiąc u Dana, wchodził pod prysznic, ogarniał się do snu, stawiał butelkę wodę przy łóżku i grzecznie budził się rankiem. Tak było zazwyczaj. Dzisiaj było całkiem podobnie, aż do momentu dotarcia do domu, bo zamiast posłusznie wskoczyć pod prysznic i zaparkować w łóżku, musiał się użerać z Danem, który postanowił poznęcać się nad nim kolejny raz. A że nie potrafił mu odmówić, to jedynie zamknął za nim drzwi i je zakluczył. - Jasne. - i w tym momencie wszelkie hamulce mu puściły. Nie miał sił dłużej się powstrzymywać i tak jakoś wyszło, że ma już serdecznie dosyć udawania. Chciał wykorzystać sytuację i to, że Dan był pijany, że niekoniecznie kontaktował i może dzięki temu dojdzie do czegoś czego pragnął od tak dawna? Najpierw niepewnie podszedł do mężczyzny, tak zwyczajnie, jakby chciał mu coś dać czy zabrać swoje klucze, ale za chwilę zrobił coś czego właściwie nie powinien robić, nigdy. I nie było odwrotu. Pozostała już tylko reakcja Dana, gdy Jack dotknął dłońmi jego klatki piersiowej, sunąc nimi w górę, aż dotarł na ramiona, gdzie oplótł jego szyję i przyciągnął drugie ciało blisko swojego. Wreszcie sięgnął jego ust i zaskakując samego siebie, pocałował go namiętnie przyciskając swoje ciało do jego, popychając go na najbliższą ścianę w korytarzu. Czuł ciepło jego ciała, spierzchnięte wargi i ten doskonale znany zapach zmieszany z nutą alkoholu, ale nie przeszkadzało mu to. Wystarczyło, że mógł go wreszcie w ten sposób dotknąć, pocałować, przytulić się. |
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 8:16 pm | |
| Szkoda tylko, że tym teleportującym był przeważnie Dan, on nie bawił się tak setnie nieraz tachając Jacka po schodach. Dziś na szczęście kumpel oszczędził mu tego wysiłku i sam ładnie wszedł na górę do mieszkania, dzięki czemu być może zaoszczędzili sobie spektakularnego upadku i złamanych karków. W końcu Daniel może i nie był TAK pijany jak być potrafił, ale noszenie czegokolwiek cięższego od butelki z wodą przez dłuższy czas nie skończyłoby się dobrze. Jack z Danem znali się od podstawówki i od razu złapali ze sobą nić porozumienia; ten sam – czasem niezrozumiały dla innych – humor, podobne zainteresowania, poglądy i spojrzenie na świat sprawiły, że ta dwójka potrafiła się nierzadko porozumiewać nawet bez słów, wystarczyły drobne, znane tylko im gesty czy miny a nawet minimalne zmiany w wyrazie oczu. Jack, mimo niewzruszonej pozornie postawy Dana, zawsze był w stanie stwierdzić, że ten jest zdenerwowany lub poruszony, przenikając wzrokiem mur, który wokalista Sydonii potrafił budować a Daniel zawsze widział, kiedy Jacka coś gryzło. Starał się wtedy dociec o co chodziło, ale nigdy nie naciskał za mocno, gdy blondyn nie chciał mówić. W końcu Jack wiedział, że mógł do niego przyjść ze wszystkim, jeśli potrzebował. Od czasu gdy w drugiej liceum wyniósł się na swoje, zyskali z Jackiem i paczką ich znajomych miejsce głównie służące rozrywce, chociaż ile nocnego czasu spędzili razem na nauce, wiedzieli tylko oni i tamte cztery ściany. Studia okazały się w połowie zabójcze dla imprez, bo chociaż obydwoje kochali się bawić i dobrze napić, to jednak mieli już wtedy przed sobą cel, do którego dążyli a do jego realizacji potrzebna była nauka i ćwiczenia. Dużo ćwiczeń. Dlatego każda zabawa, na którą zdołali wygospodarować trochę czasu kończyła się srogim zgonem nazajutrz i choćby nie wiadomo jak często powtarzali sobie, że nigdy więcej, oczywiście o swoich solennych zapewnieniach zapominali, gdy tylko zagrzechotały butelki. Zagrzechotały nie raz tamtego wieczora, gdy ich rok opijał zdanie wyjątkowo trudnego egzaminu u uczelnianego Predatora od muzyki jazzowej (zarówno Dan jak i Jack na swoich kierunkach mieli z nim zajęcia i zarówno Dan jak i Jack darzyli go serdeczną nienawiścią) i zagrzechotały ponownie, gdy dwójka przyjaciół wróciła z klubu do mieszkania Daniela. „Dawaaj, dobra. Jeszcze jedno piwko nie zaszkodzi, zdaliśmy ten chorrerny jazz, jutro nie istnieje” – argument nie do przejścia. Wznieśli kolejny ten nocy toast, wygłupiając się i dzieląc się anegdotami z zajęć, które wcale tak śmiesznie nie brzmiały, gdy stało się oko w oko z profesorem. W końcu też stracili nad sobą kontrolę i wylądowali razem w łóżku, po prostu się zdarzyło. I jeden i drugi miał w ciągu ostatnich paru lat różne miłosne przygody, ale akurat Daniel nigdy nie pomyślał, by chodzić z Jackiem. Powód był prozaicznie prostu – pomimo wielu wspólnych zainteresowań i rozumienia się w locie ich charaktery były na dłuższą metę niekompatybilne; potrafili rozpętać wojnę o pierdołę, nawet jeśli ta wojna kończyła się w miarę szybko i w miarę pokojowo. Tamtej nocy jednak nikogo kompatybilność charakterów nie obchodziła, była tylko radość i wolność i dużo procentów. Żaden z nich nigdy nie powiedział, że zajścia żałował, ale kiedy w końcu wytrzeźwieli na tyle, by zacząć myśleć, Dan stwierdził, że chyba zdrowiej jednak będzie dla wszystkich, by to się nie powtórzyło. Byli kumplami i tak to powinno pozostać, bez żadnych komplikacji. Postanowienie dobre, ale później jeszcze kilka razy wzięło w łeb, z różnych przyczyn, bo Daniel nie słynął z najsilniejszej woli i racjonalnie podejmowanych decyzji. Fakt faktem jednak, że od długiego czasu surowo przestrzegał ustalenia i był zdania, że faktycznie nigdy nic między nimi nie powinno się wydarzyć. Ale wydarzyło się kiedyś i działo się ponownie dziś. Jack go zaskoczył, musiałby to przyznać, bo nie spodziewał się po nim takiego wyskoku tym bardziej, że jak się upijał na smutno, to po powrocie do domu tudzież do jego kawalerki, wędrował do łóżka i tyle go było widać. Z początku nawet nie za bardzo załapał intencje kumpla, bo kojarzenie i łączenie faktów zawsze miał nieco zwolnione po takich wieczorkach (a łączenie piwa z wódką bardzo nie pomagało w skupianiu uwagi) i zaskoczył dopiero, gdy ten pociągnął go nieco w dół, objąwszy jego szyję. Może i przez sekundę lub dwie miał ochotę się zastanowić, czy to aby dobry pomysł, ale po co miał sobie psuć dobry humor po dzisiejszym wieczorze? W rezultacie odpowiedział na pocałunek, puszczając klucze gdzieś na szafkę lub przynajmniej tak mu się zdawało i położył dłonie na jego biodrach, przytrzymując go przy sobie. Nie, żeby się obawiał, że ten mu zaraz zwieje, ale jednak. – Jackie, jesteś pijany w trzy dupy - powiedział mu z uśmieszkiem do ucha, gdy pochylił się ku jego szyi. – I na dodatek coś cię gryzie – dodał nim pocałował go tuż pod linią żuchwy, by powoli zejść z pocałunkami nieco niżej. W drodze do domu wytrzeźwiał na tyle, by dostrzec u kumpla jakiś problem i móc nawet poprawnie wyartykułować słowa, chociaż przy gwałtowniejszym ruchu głową ziemia nadal potrafiła zafalować. Poświęcił jackowej szyi chwilę wiedząc, że to był jeden z wrażliwszych punktów na jego ciele, chociaż tak naprawdę to wcale nie powinien w to dalej brnąć. W tamtej chwili jednak racjonalna część mózgu jeszcze na plaży uderzyła w kimę, więc podstawowe instynkty nie miały z czym walczyć. Bo tak, owszem, Jack miał w sobie coś pociągającego, ale przez to, że znali się od dzieciaka, Daniel rzadko kiedy pozwalał sobie na spojrzenie na niego w inny sposób, niż na przyjaciela. – „Tak jak podczas studiów”, huh? – zacytował jego słowa unosząc głowę i spojrzał prosto w szare oczy. Zaczesał mu dłonią nieokiełznane blond kosmyki w tył i zacisnąwszy na nich lekko palce, odchylił tamtemu głowę, żeby znów go pocałować, tym razem dłużej i bardziej nachalnie. Drugą ręką objął go w talii i sam oderwał się od ściany, by skierować ich kroki, trochę na oślep, do sypialni. Tak jak Jack bez problemu mógłby się poruszać po ciemku po mieszkaniu Dana bez problemu, tak samo Dan mógł chodzić po jackowym mieszkaniu z zamkniętymi oczami. Umiejętność bardzo przydatna, kiedy ledwo patrzyło się na oczy. Gdy dotarli do pokoju, Dan już zdążył w międzyczasie pozbawić perkusistę koszulki, która wylądowała gdzieś na podłodze. Najwidoczniej nie uczył się na błędach po tym, jak kiedyś o mało się nie zabił, poślizgnąwszy się na takiej właśnie samotnej części garderoby rzuconej gdzieś na podłogę. Jack i tak z niejakim trudem zachowywał równowagę, więc nic dziwnego, że poleciał w tył trafiwszy na łóżko. Dan w porę skończył go obmacywać i puścił a wsparłszy na rękach i kolanie nie wylądował na nim, tylko nad nim. - To co jest, Jackie? – zapytał raz jeszcze w przerwie między pocałunkami.
_________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 8:24 pm | |
| Jack trochę nie kontaktował i momentami miał wrażenie, że tak naprawdę to mu się to wszystki śni, bo w jakiś irracjonalny sposób ziemia go wzywała, a grawitacja jakby podwoiła swe wysiłki, pragnąć przyciągnąć go ku ziemi jeszcze mocniej aniżeli zazwyczaj. I tak, gdy zmrużył oczy w jakiś cudowny sposób znalazł się w swojej sypialni, w następnej chwili leżał już na łóżku z pochylającym się nad nim Danem. Nie żeby m to przeszkadzało, ale zdecydowanie wolał odczuwać wszystko w czasie rzeczywistym, a nie przyglądać się temu jakby przez mgłę. Z resztą ile razy miewał takie sny? Nie raz i nie dwa, od dawna marzył mu się przyjaciel w roli chłopaka, ale ten poza niezobowiązującym seksie po pijaku nie był zainteresowany niczym poważniejszym. Właściwie, to ten facet niekoniecznie nadawał się do czegokolwiek, co mogłoby być poważne, nie jeżeli w grę wchodził związek, bo te mu nigdy specjalnie nie wychodziły. I jedyną ogarniętą w tej kwestii osobą w ich zespole był Simon, wierny i oddany narzeczony, prawdziwy przykład. Reszta jakoś kulała w tych tematach, ale nikt specjalnie nie zamierzał się tym przejmować, no poza Jackiem, który od zawsze nieszczęśliwie wzdychał do Dana. - Zamknij się wreszcie. Gadatliwi faceci nie są seksowni. - mruknął między pocałunkami, choć było oczywistym, że kłamał. Dla niego Dan był seksowny zawsze, o każdej porze dnia i nocy, nie ważne co robił i jak to robił. Tak po prostu było, gdy się wpadło po uszy i człowiek desperacko trzymał się tego co mu dawano. I nie potrafił się oprzeć ładnie wyrzeźbionemu ciału wokalisty, gdy to w tak kuszący sposób wisiało nad nim. Z zadowoleniem wymalowanym na twarzy przyglądał się mężczyźnie, bo o ile miał wiele okazji, kiedy faktycznie mógł się na niego bezceremonialnie gapić, o tyle było naprawdę niewiele takich, gdy Dan zwisał nad nim w jego własnym łóżku, z kusząco odsłaniającą kawałek ramienia koszulką. Zamruczał zachęcająco, gdy podniósł się na łokciach, tym samym zmniejszając dystans między nimi. - Chodź wreszcie do mnie. Ile mam czekać?- złapał go za kark i pociągnął w swoim kierunku, drugą dłonią obejmując go w pasie i zachęcająco wciągając na łóżko. Nie mógł się doczekać, kiedy ponownie poczuje jego ciepło i obudzi się z niemożebnym kacem w jego ramionach. Te pierdoły były najlepszym o czym mógł marzyć, bo już nawet nie chodziło o sam seks, ale właśnie coś tak drobnego i cudownego, jak możliwość obudzenia się w ramionach ukochanej osoby. Ale zanim miało do tego dojść, postanowił długo delektować się swoją zdobyczą, bo skoro wreszcie go dorwał w swoje sidła, to nie zamierzał go wypuszczać aż do rana. |
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Nie Lip 30, 2017 8:27 pm | |
| - Susz, chyba będę musiał z tym żyć - odpowiedział mu z cwaniackim uśmiechem, którego być może Jack nawet nie zauważył. Nie kłopotał się włączaniem światła i chociaż przez okna wlewał się widmowy nocny blask, bo w dużym mieście nigdy nie było całkiem ciemno, to nie rozpraszał całkiem mroku a raczej sugerował kształty i plamy barwne. Jedynie jasne włosy Jacka rozrzucone na pościeli i jego ciało, kontrastujące z ciemnym otoczeniem były niczym latarnia morska wśród zawieruchy. Prawdopodobnie też nawet nie poświęcił tamtej myśli więcej niż dwie sekundy, bo poza tym, że jego mózg przestał pracować w systemie wielozadaniowym, miał lepsze rzeczy do skupiania na nich uwagi i wymagał do tego całej mocy przerobowej. Niestety dla Jacka, związkowa ułomność Daniela była już niemalże udowodniona naukowo. To nie było tak, że się nie starał (w porządku, czasami było), ale może taką miał po prostu naturę; trochę niecierpliwą, trochę za mało odpowiedzialną, trochę zbyt szaloną na spokój związku. Tym bardziej, że było jeszcze tyle ciekawych przygód do przeżycia w trasie i w życiu i niestety nie miał na tyle dużo silnej woli, by trzymać się z daleka od różnych uciech. Zwykle po jakimś czasie najzwyczajniej zaczynał czuć, że się powoli dusi, że coś jest nie tak i że mu to uczucie nie odpowiada. Łatwiej było być wolnym duchem. Jedyne, czym się przejmował i czemu mógł poświęcić te śladowe ilości odpowiedzialności, był zespół, dla którego spraw gotów był rzucić cokolwiek właśnie robił. Rozsądek, który też się w nim nie przelewał, również mówił mu, że zdrowiej było i dla nich i dla zespołu, gdy kłócili się z Jackiem bez dodatku tej warstwy związkowej, która zabarwia każde spięcie jakimiś personalnymi odczuciami. Jakby to, że się z kimś nie zgadza godziło mocniej i bezpośrednio w tę drugą osobę i że na pewno specjalnie to robił, nie licząc się przecież z jej uczuciami. Jakby te uczucia miały na cokolwiek wpływ. Nie, wolał unikać takich animozji, tym bardziej, że ich sprzeczki i tak były gwałtowne. O ile przyjemniej było spędzić sobie tak z kimś noc po miłym wieczorze a kłótnie pozostawić w neutralnej sferze. - Co ty taki niecierpliwy, min älskling - odpowiedział na to jego pseudo urażone żachnięcie, nawet nie rejestrując że wtrącił mu się ojczysty. Za bardzo był zajęty studiowaniem jego twarzy i ciała, chociaż w dużej mierze musiał sobie pomagać dotykiem lub wyobraźnią ze względu na słabe oświetlenie. Z gardła wyrwał mu się niski pomruk zadowolenia, gdy poczuł na sobie dłonie perkusisty. Nie opierał się im zupełnie i dał się pociągnąć w dół, czując nawet przez materiał t-shirta żar drugiego ciała. Przez moment rozważał, czy być chujem i się z nim podroczyć, ale ostatecznie wygrało jego własne zniecierpliwienie. Cóż za niespodzianka. Chwilę pozostał w jego objęciach, pieczołowicie zajmując się udostępnioną mu szyją i ustami partnera, chociaż jego pocałunki przybrały nieco na agresywności. Czuł, jak im obu zaczyna się robić niewygodnie w spodniach a ruchy bioder tylko “pogarszały” sytuację, na piersi czuł przyspieszony rytm serca, chociaż to może było jego serce? W pewnej chwili podniósł się, siadając na piętach i taksując spojrzeniem kumpla. Oczywiście widując się z nim kilka razy w tygodniu nawet nie pomyślał, by patrzeć na niego w inny sposób, niż na najlepszego kolegę i członka zespołu, ale skłamałby, gdyby powiedział, że ten widok go cholernie nie kręcił. To na swój sposób było małą paranoją. Zwilżył lubieżnie usta i mruknąwszy ukontentowane “snygg” kilkoma ruchami, bezceremonialnie ściągnął Jackowi spodnie, mało przy tym nie wywijając z łóżka kozła w tył. Alkohol był jednak zdradziecką żmiją, niby wszystko ok, ok, a tu proszę. Odrzucił zbędną część garderoby poza zasięg wzroku i pochylił się na powrót ku niemu, dłonią przejeżdżając od jego krocza ukrytego jeszcze pod materiałem, przez brzuch aż do szyi na której nieznacznie zacisnął palce. - Mówiłeś, że tak bardzo nie chcesz czekać, hm? Mamy sporo czasu - powiedział mu do ucha lekko schrypniętym szeptem, w którym czaiła się obietnica. Mignęło mu w głowie pytanie, czy aby na pewno ma gdzieś ze sobą gumkę, ale pomacał tylną kieszeń spodni w której nadal był portfel, więc chyba wszystko było ok. Jackowy plan, by nie wypuszczać go do rana w istocie się powiódł, nawet nie tylko dlatego, że do rzeczonego zostało im nie tak znowu dużo. Nawet gdyby był środek dnia, nie miałoby to znaczenia. Jednak oprócz niemożebnego kaca z rana - chciaż w tym wypadku może bardziej już południa, - który był nieodłącznym elementem dobrej imprezy, dołączyły mu jeszcze niedogodności związane z poruszaniem się. Największym zaś zadaniem (zawsze) było zmuszenie Dana do pobudki, po uprzednim wyplątaniu się z jego ramion. A może warto było zwyczajnie nie przejmować się niczym i zostać w łóżku.
_________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Pon Lip 31, 2017 3:26 am | |
| Już sam nie potrafił stwierdzić czy strudzony po całonocnej zabawie z Danem przyjemnie fantazjował o ich splecionych i rozgrzanych ciałach, czy naprawdę do czegokolwiek doszło. Zbyt wiele razy budził się ze swoich mokrych i wyjątkowo lepkich snów, by i tym razem zwątpić w coś co było niemal namacalnie potwierdzone w postaci ciepłego ciała leżącego tuż obok. Co lepsze to ciało zgarniało Jacka w niemal zaborczym geście ku sobie, oplatając go silnym ramieniem. Wziął kilka głębszych oddechów, spojrzał na swój niemożebnie czysty i śnieżnobiały sufit, zawdzięczał to rzecz jasna niedawnemu malowaniu, ale kij z tym, aż wreszcie skierował wzrok w dół, a może raczej w bok na przystojną i niemożliwie uroczą twarz śpiącego wokalisty. Wcale nie chciał przerywać tej pięknej sielanki, niszczyć obrazka, o którym tyle fantazjował, ale nie mógł przecież zgarnąć mężczyzny na resztę dnia, pozwalając mu wylegiwać się w łóżku aż do oporu. Nie mógł, prawda? Postanowienia wzięły w łeb, bo najpierw stwierdził, że pieprzy to wszystko i nigdzie nie idzie, zwłaszcza, że doskonale wiedział jak świetnie budziło się Dana. Wiec zamiast porywać się z motyką na słońce postanowił przeleżeć jeszcze trochę w ramionach mężczyzny, zwłaszcza, że zanim to postanowił, udało mu się wyswobodzić się z ramion kumpla, pójść do kibla, odlać się, napić wody i wrócić z powrotem, ponownie wsuwając się tuż obok, a nawet wsuwając pomiędzy jego ręce. I to wszystko bez budzenia wokalisty. Doprawdy, nie rozumiał jak to się działo, że ten koleś się nie zerwał jeszcze z łóżka, ale spał w błogiej nieświadomości. Jack zdążył w międzyczasie jeszcze się zdrzemnąć, nim się obejrzał ponownie wtulał twarz w zagłębienie szyi Dana, gdzieś między jego obojczykiem a jabłkiem Adama. Zaspany rozejrzał się po pokoju, wyjrzał za okno, a tam praktycznie zaczynało się ściemniać. No ładnie, przeleżeli tak niemal cały dzień, a ten dziad nadal nie myślał o pobudce. Nawet mu się nie chciało patrzeć na zegarek. Była niedziela, wszyscy zgodnie wcześniej ustalili, że dzisiaj mają wolne, a o odpowiedzi zawiadomią Ansberga w poniedziałek. Z resztą teraz miał o wiele ciekawsze rzeczy do roboty niż rozmyślanie o ich przyszłym menadżerze czy reszcie zespołu, zwłaszcza gdy najważniejszy jego członek leżał tutaj, w jego łóżku i nic poza ich dwójką nie miało znaczenia. I wtedy go trafiło. Pomysł doskonały. Wzbił kołdrę w górę, by móc swobodnie się poprzemieszczać pod nią, zsuwając się w dół, dokładnie między nogi Daniela. Nie zastanawiał się długo nim wziął go do ust. Nie zamierzał, nie miał najmniejszych oporów przed takim rodzajem pobudki, o ile to zadziała. Szczerze wątpił w cudowne metody, ale wszystko było możliwe, a on? On i tak mił w tym korzyść, więc była to poniekąd opcja win-win dla nich obu, nawet jeżeli Daniel miał być częściowo nieświadomy całego zajścia. |
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Sob Lut 03, 2018 11:08 pm | |
| Daniel był jednym z nie tak znów wielu szczęściarzy, którzy byli w stanie spokojnie przespać ponad piętnaście godzin w warunkach zwykłych i prawie dobę w warunkach poimprezowych. Co było równie wielką zaletą, mógł spać w każdych warunkach, wcale nie był wymagającym człowiekiem jeśli o to chodziło. Szczerą (i bolesną dla niektórych nieszczęśliwców) prawdą było, jak źle reagował na próby pobudki, ale hej, przecież nie za każdym razem. Głównie gdy: spał mniej niż ustawowe osiem godzin lub/i próbowano go zwlec z łóżka przed ósmą rano. Jego organizm chyba miał fenomenalny zegar wewnętrzny, który wyłączał mordercze odruchy po tej godzinie, Jack więc w teorii nie musiał się niczego obawiać, bo żadne z powyższych już nie obowiązywało. Tej nocy - lub dnia, zależnie, jak na to spojrzeć - obudził się tylko raz z niemożliwą chęcią napicia się czegoś, czegokolwiek, nawet gdyby to miała być woda z kwiatków (co, nawiasem mówiąc, nie byłoby dla niego już żadną nowością). Czuł się tak, jakby połknął zawartość popielniczki, która na dodatek nie w całości dotarła do żołądka, tylko w jakiejś części została jeszcze w ustach. Przez moment nawet miał wrażenie, że lada chwila cała ta popiołowa breja wróci mu się górą, stęskniona za światłem dziennym. Otworzywszy oczy i ruszywszy się nieznacznie szybko stwierdził, że nie, jednak nie jest aż tak bardzo spragniony, by ryzykować nawrót cholernego bólu głowy, który pojawił się przy tych czynnościach. Kac morderca może to i nie był, ale było mu do niego blisko. Miał szczęście, że nie chciało mu się do łazienki (szczęśliwie jeszcze zrobił z niej użytek nim na dobre położył się spać a Matka Natura w swej łaskawości obdarzyła go nie tylko magiczną umiejętnością spania, ale i całkiem dobrym zaworem), bo chyba by umarł. Nie, najpierw by się zrzygał a dopiero później wybuchłaby mu czaszka, tak. Łaskawie więc zaoszczędził Jackowi ponownego malowania ścian, powinien dostać za to medal. Zamknął oczy, starając się nie skupiać na tym smaku starego kapcia w ustach a zamiast tego objął swojego smacznie śpiącego przyjaciela, który musiał być iście wymęczony, bo nijak nie zareagował ani na jego próbę wyjścia z łóżka ani na dotyk. Dana akurat spanie z kimś obok, albo nawet zwykłe leżenie w objęciach znacznie uspokajało. Dużo lepiej spało mu się tak, niż samemu i chociaż, jak wiadomo, warunki mu różnicy nie robiły, to jednak lepiej odpoczywał a odpoczywać miał po czym. Najdziwniejsze sny miewał zawsze nad ranem, gdy ponownie zasypiał po krótkiej pobudce - chociaż w jego przypadku lepiej byłoby powiedzieć: kilka godzin przed przebudzeniem, jako że jego “rano” mogło wypadać w różnych porach dnia. A już w ogóle uber dziwne rzeczy śniły mu się nad ranem i po imprezie i chociaż prawie nigdy nie pamiętał ich dłużej jak pięć minut, jego ciało i emocje, które bezwiednie nadal jeszcze przeżywały niedawne obrazy w głowie, powodowały, że zamiast budzić się wypoczęty, czuł się zmęczony. Ze snami juz tak jest, że nie liczy się tak naprawdę co ci się śniło a emocje, które odczuwałeś. Nawet najbardziej trywialny sen przesycony dobrymi lub złymi emocjami może wpłynąć na samopoczucie z rana. Tym razem też jego umysł stworzył jakąś totalnie popierdoloną projekcję o ich studenckich czasach, gdy jeszcze z trójką kolegów od czasu do czasu wybierali się do Temescal Canyon Park próbować różnych substancji aktywnych, niekoniecznie aprobowanych przez prawo. Tylko że tym razem z jednej strony wiedział z kim jest i gdzie jest, to nic nie trzymało się kupy. Kiedy próbujesz opowiedzieć taki sen, sam po chwili rezygnujesz słysząc, jak absurdalnie brzmią twoje słowa mimo, że we śnie wszystko wydaje się na swój sposób w porządku i ba, nawet sensowne!. Jesteś gdzieś i wiesz, że to jest to miejsce, ale jednocześnie widzisz coś zupełnie innego, tylko że to nie ma znaczenia. W tym śnie szedł z Jackiem, Mikiem, Eddiem i Joey’em dołem jednego z mniejszych wąwozów, którym kiedyś musiał płynąc jakiś strumyk. A może po obfitszych deszczach nadal płynął, licho wiedziało. Niby wszystko było spokojnie, ale dręczyło go jakieś nie do końca sprecyzowane uczucie głębokiego niepokoju, więc co i rusz rozglądał się po pomarańczowo szarych ścianach. Przypomniał mu się w tamtym momencie film “Wzgórza mają oczy”, ale to było absurdalne skojarzenie, tak przynajmniej pomyslał. Irytowało go trochę, że tamci ani troche nie byli przejęci, tylko właściwie czym? Mieli coś znaleźć i na pewno wiedziałby, gdyby to zobaczył, bo to było potrzebne. Jednak w tym samym czasie był przekonany, że coś ich ściga i jest to coś potwornego, tylko czemu tamci zachowywali się, jakby wcale tak nie było?! Szli wąwozem, potem jakoś płynnie znaleźli się w mieście nie wiedzieć jak, ale we śnie to było zupełnie normalne, nawet nieistotne. Joey poprowadził ich do jakiegoś budynku a kiedy przechodzili jednym z korytarzy, Dan zauważył, że wzdłuż obydwu ścian ciągnęły się idealnie równoległymi rzędami dziesiątki strun gitarowych i był święcie przekonany, że to jest coś złego i że jeśli tego dotkną, to już po nich. Kiedy dochodzili do końca, poczuł wibracje, które odezwały się wpierw gdzieś głęboko w jego trzewiach, potem wibrować zaczęła podłoga i równocześnie z nią drgać zaczęły struny a on prawie wpadł w wewnętrzną panikę, że to coś, co czaiło się gdzieś za skalnymi zakrętami w parku (i na pewno było przerażające, jakaś koszmarna odwieczna siła) jest w tym budynku a oni nie będą mieli jak z niego wyjść, no bo przeciez wyjście jest na dole a oni (był przekonany) są na jakimś wysokim piętrze. Jeszcze dziwniej się zrobiło, gdy Mike otworzył drzwi i nagle nie stąd ni zowąd znaleźli się w jakimś klubie, gdzie bawili się ludzie jak gdyby nigdy nic. Wiedział, że to był klub, chociaż nie byłby w stanie opisać tego miejsca słowami. Joey stwierdził, że koniecznie muszą iść na zaplecze i Dan uznał, że to ma sens, bo przecież już tu był i tam będzie przejście do warsztatu. Tylko że nagle przez całą salę wystrzeliły ze ściany struny, nikogo dziwnym trafem nie raniąc i nikogo to nawet nie obchodziło, i odgrodziły go od kumpli a on nie mógł ich dotknąć, bo w ten sposób na pewno nakierowałby to coś na ich trop a poza tym na pewno były pod napięciem albo żrące albo jeszcze w jakiś inny sposób zabójcze. Skierował się wzdłuż nich z nadzieją, że może znajdzie jakieś przejście albo znajdzie sposób, by je przeciąć, ale nagle ktoś złapał go za ramię i ani się obejrzał a wylądował w łazience z jakąś dziewczyną, która zaczęła się do niego dobierać. Miał jakieś mgliste wrażenie, że ją skądś zna lub znał, ale nie mógł sobie przypomnieć. Nawet chciał zaprotestować zanim zaczęła mu robić laskę, ale coś go od tego odwiodło. Jeszcze dziwniej się zrobiło, gdy spojrzał w dół i zobaczył nie tę kobietę a Jacka. Czasami coś, co dzieje się w rzeczywistości może rzutować na to, co śnimy, jak na przykład dźwięki czy światło. Jakoś płynnie wplatają się w fabułę snów a przynajmniej dla niego prawda była tak, że nikt nie robił ustnej roboty lepiej od Jacka. Jebaniutki był w tym mistrzem i jeśli zdarzało się Danowi czasem zadawać w myślach sobie pytanie dlaczego on właściwie znów poszedł z nim do łóżka, to to właśnie była odpowiedź która zmywała wszystkie szczątkowe wyrzuty sumienia. Można było pomyśleć, że kolczyki dużo dawały na plus do doznań, ale po co się oszukiwać, niektórzy po prostu mają lepsze zdolności od innych. Nim jeszcze na dobre się obudził, jego ciało zareagowało samo. Poruszył niespokojnie biodrami a z jego gardła, choć próbowało, nie wydostał się żaden dźwięk. Dopiero kiedy ślinianki niemrawo ruszyły do pracy próbując sobie poradzić z tym uczuciem nieprawdopodobnej suchości, dźwięki przypominające bardziej westchnienie ułożyły się w imię blondyna. Otworzył oczy wracając do rzeczywistości i pierwszą jego myślą było, że coś mu się przyśniło i zaraz go powali kac, ale na szczęście przespał tę część. Zamiast tego okazało się, że sen stał się magicznie rzeczywistością i co prawda nie był to klub a sypialnia, ale był Jack. Chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego tylko jęknął gardłowo wplatając palce w jasne włosy Jacka, gdy jego język zaczął robić cuda z jego kolczykami. - Tobie też dzień dobry - powiedział w końcu do jasnej czupryny czując, jak rozkoszne fale rozlewają się po jego ciele i przybierają na sile. Jack miał go absolutnie we władaniu w tym momencie i nie było co do tego wątpliwości a jemu to zupełnie nie przeszkadzało. Może poza tymi momentami, kiedy ten blond cwaniak się z nim drażnił ponad miarę, bo w tym też był dobry. I chociaż się na niego wtedy wkurzał, to mimo wszystko i tak mu się to cholernie podobało. Później Jack swoje odpokutowywał tak czy inaczej. - Ale lepiej się już odsuń - ostrzegł nawet nie starając się normować oddechu. Przymknął tylko oczy i odchylił nieco głowę, dając się owładnąć uczuciu nadchodzącego spełnienia.
_________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Nie Maj 27, 2018 9:02 pm | |
| Powiedzmy, że Jack poświęcił tę jedną czy dwie chwile na przetrawienie słów mężczyzny, ale jako że był zajęty czymś o wiele ciekawszym, a przede wszystkim ważniejszym(!), to nie chciał tracić czasu na kwestie niekoniecznie istotne, a przynajmniej nie teraz. Dlatego nim tamten zdążył dalej mu truć, postarał się, by następna minuta była najlepszym co mogło dzisiejszego poranka spotkać przyjaciela i nim ten się obejrzał, Jack posłał kumpla ekspresem wprost do nieba, by chwilę później ściągnąć go z powrotem na ziemię. Oblizał lubieżnie usta na koniec, wyskoczył z łóżka tym samym zostawiając gościa samego z sobą i swoimi przemyśleniami. W tym czasie wziął szybki prysznic, z premedytacją przekręcając kurek w stronę niebieskiej kropki. W ich trudno było o chłodne powiewy powietrza, ale Jack zdecydowanie nie ze względu na pogodę zdecydował się schłodzić głowę… i nie tylko. - Prysznic jest twój, a ja zaraz wracam. – wpadł do sypialni właściwie tylko w jednym celu. Jego obiektem pożądania w tej chwili była niewielka szafa, z której wyciągał kolejne części garderoby, żeby się ubrać. Gotowy do wyjścia zgarnął jeszcze portfel, machnął ręką i już go nie było. Może gdyby Dan był jakimś przypadkowo wyrwanym kolesiem, a zdarzali się tacy, to byłby bardziej opiekuńczym gospodarzem, ale znali się jak łyse konie i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kumpel nie będzie mu za złe tej krótkiej nieobecność. Wrócił, nie było go może z piętnaście minut, ale tyle wystarczyło, by zobaczyć Dana z mokrymi włosami i wyraźnie bardziej zadowoloną gębą niż wcześniej. Nic dziwnego, sam nie znosił tego obrzydliwego uczucia stłamszenia po imprezie, która z taką łatwością potrafił zmyć prysznic. - Przyniosłem śniadanie. – rzucił nad wyraz radośnie i potrząsnął dla potwierdzenia swoich słów foliową torbą wypełnioną pachnącymi wypiekami. Tak się złożyło, że właśnie tuż pod jego blokiem była jedna z lepszych piekarni, a obok niej mały osiedlowy sklepik zaopatrzony w absolutnie wszystko czego mógł pragnąć człowiek na kacu po największej imprezie swojego życia. - Chcesz kawy? – wstawił czajnik z wodą na gaz i rozpoczął rozpakowywanie zakupów. Świeże bułki wyłożył na stół, dzieląc je na te zwykłe i słodkie z nadzieniem, zaraz obok nich położył świeżą wędlinę i ser żółty. Dał dwa talerze, noże i masło. Resztę wrzucił do lodówki, bo wiedział, ze jeżeli Dan zapragnie czegoś więcej, to zwyczajnie po to sięgnie. - Muszę napisać mejla do naszego nowego menago. A może powinienem napisać oficjalny, odręczny list i wysłać go poczta? – wykrzywił usta w nieco łobuzerskim uśmiechu, gdy wypowiadał te słowa. Co prawda był najlepiej nastawiony do całej tej sytuacji, ale nawet jego bawił mężczyzna, który wyglądał jakby wyrwał się rodem z lat 20 tudzież z typowo gangsterskiego filmu. - Jamie pewnie dogorywa jeszcze na tej plaży, a Simon już mi napisał, że czeka na nasze pierwsze prawdziwe spotkanie z menago. – niby była ta niepisana zasada nie gadania o pracy z samego rana, a już zwłaszcza po imprezie, ale jemu to się jakoś tak zawsze upiekło, zwłaszcza gdy serwował swoją specjalnie doprawioną cynamonem i kardamonem kawę czy śniadanie godne mistrzów. |
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Nie Cze 03, 2018 8:57 pm | |
| Tak, Dan zdecydowanie miałby o czym myśleć… gdyby chciał to czynić po pobudce, ale póki co się na to nie zanosiło. Był na dobrej imprezie, miał jeszcze lepszą poimprezową noc, wyspał się i przespał najgorsze a do tego Jackie zapewnił mu chyba najlepszą z możliwych pobudek. Po co zawracać sobie głowę myśleniem? Niestety dla niego zbyt często zadawał sobie to pytanie i równie często po prostu nie myślał. Teraz jednak przeciągnął się aż trzasnęły mu stawy i wychodzący z łazienki Jack zastał go leżącego na brzuchu i bezwstydnie się nań gapiącego z tym swoim półuśmieszkiem zadowolonego z życia zboka. No co, w końcu mógł i miał na co sobie popatrzeć. Słowa o tym, że zaraz wraca skwitował tylko niskim pomrukiem “mhm” i przeciągnąwszy się raz jeszcze wygrzebał się z pościeli, by pójść w prysznicowe ślady przyjaciela. O tak, prysznic po imprezie to zdecydowanie dobra rzecz, chociaż wcale nie czuł się tak źle jak gdyby wstał na przykład pięć godzin temu. Jackie nie raz i nie pięćdziesiąt zostawiał go samego, także rzecz jasna nie miał najmniejszej pretensji, że gdzieś sobie poszedł i do głowy mu nawet nie przyszło, by go pytać o cokolwiek. Nucąc sobie początkowo pod nosem, później już nie tak cicho, pozwolił wodzie zmyć z siebie resztki imprezy i (niestety) nocy. - 'Cause I'm a low life, and I'm lovin' it I got the whole damn world in the palm of my hand I'm a low life, so fucking deal with it No you can't change something that you don't understand… Często nucił albo śpiewał rzeczy od czapy nawet nie zdając sobie z tego sprawy, chociaż bardziej zaczął zwracać na to uwagę po tym, kiedy spektakularnie został wywalony z zajęć gdy podśpiewywał po swojemu “Altair of sacrifice” Slayera. Wykładowcy chyba nie spodobały się słowa. Cóż, nie każdy jak widać zna się na muzyce. Wyżął włosy najbardziej jak się dało, rezygnując tym samym z brudzenia ręcznika i prawie suchy wyszedł z łazienki. Pootwierał okna, mając nadzieję, że wieczór jednak przyniesie jakąś ulgę w temperaturze i zbierając z podłogi części garderoby, ubrał się akurat gdy wrócił Jack z prowiantem. Nie wiadomo co go bardziej ucieszyło: widok samego Jacka czy jedzenia. Lepiej było nie obstawiać zakładów. - Śniadanie na kolację, mistrz. Umieram z głodu, zjadłbym nawet kanapkę z tuńczykiem - bo jak było wszem i wobec wiadomo, Dan absolutnie nie znosił nie tylko tuńczyka ale nawet jego zapachu. To był jedyny składnik, który potrafił odebrać mu apetyt, co było wyczynem imponującym. - Mmm, tak, chętnie dzięki - odparł na pytanie o kawę roztrzepując sobie włosy, które były już niemalże suche. Przysiadł się do stołu i bez wahania sięgnął po jedną z bułek. Cokolwiek Jack by wystawił, na pewno by zniknęło. Dan pod tym względem działał jak odkurzacz. - Myślę, że powinniśmy mu wysłać telegram. Albo lepiej gołębia - powiedział wskazując na niego nożem, zanim zorientował się, że gadanie z pełnymi ustami to nie szczyt kultury. Wykonał sztućcem jakiś bliżej niezidentyfikowany ruch, po czym sięgnął po masło. Tak, niby praca to nie był temat na dyskusje z rana (lub wieczora, zależnie od tego, kiedy kto się budził), ale pan Ansberg był na tyle frapujący, że można mu było poświęcić chwilę albo dwie. Kiedy stał tyłem nawet trochę więcej. W każdym razie może nie wyglądał, ale również był ciekawy, do czego ten kierunek ich doprowadzi. Bardzo lubił Scotta, ich poprzedniego menadżera (i jego zdaniem mimo wszystko gość robił dla nich dobrą robotę, ale szanował decyzję przeprowadzki dla rodziny), ale Ivo prezentował zupełnie inny styl pracy. Jakby to powiedzieć, bardziej… profesjonalny? No, może po prostu bardziej kompleksowy. I wyglądał też bardziej kompleksowo. - Simon to chyba życia nie ma… Czyli co, właściwie postanowione? Jamie będzie wniebowzięty, już widzę, jak drą koty. - Wpakował sobie do ust kolejną połówkę bułki i sięgnął po telefon, po czym mało nie zginął śmiercią tragiczną przez zaksztuszenie. - Ochujkurwajapierdolę - wyrzucił z siebie, kiedy w końcu po interwencji Jacka zdołał złapać dech. - Miałem być w ten weekend w warsztacie, Jason mnie zabije. Albo w końcu wywali. Jason, trzydziestoczterolatek który musiał przejąć warsztat po tym, jak jego ojciec zdjęty chorobą zaczął niedomagać, znosił wyskoki Daniela chyba tylko dlatego, że lubił ich muzykę. Ale nawet Dan miał przeczucie, że kiedyś ten kredyt cierpliwości się wyczerpie i zostanie wywalony na pysk a kasa na wynajmowanie studia pójdzie się jebać.
_________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Wto Gru 18, 2018 11:56 pm | |
| Słysząc tylko odpowiednie hasło zaraz zabrał się za robienie kawy. Dokładnie takiej jaką uwielbiał Dan. Zasadniczo wiedział, że ten jamochłon i tak zadowoliłby się zwykłą czarną śmiercią, ale Jack miał swoją fantazję i choć kuchmistrzem nie był, a już tym bardziej baristą, to jednak bawić się z napojami bardzo lubił, ale tylko na swój własny sposób. Wszakże nie poszedłby na żaden wymuskany kurs parzenia kawy czy inne warsztaty dla skończonych pizd, ale cynamon zawsze musiał dodać dla aromatu! Tak jak piękne malowidła, które niekoniecznie uciekły spod ręki dawnych wirtuozów malarstwa. Sztukmistrzem nie był, ale przynajmniej doskonale walił w bębny, a przecież to liczyło się przede wszystkim w Sydonii. - Masz i nie marudź. - Bo Daniel może nie był wybredny, ale lubił czasem wbić szpilę tam gdzie nie powinien i komentował baristyczne zapędy Jacka, tak dla własnej uciechy. - Wiesz... gdyby wypożyczyć takiego wytrenowanego ptaka, to dam sobie rękę uciąć, że nie dość, że ten trafiłby pod wskazany adres, to menago byłby pod wrażeniem. - wszyscy doskonale wiedzieli, że Jackie był zdolny zrobić coś takiego, lubił podłapywać durne pomysły, które wszystkim wydawały się absolutnie niemożliwe lub wręcz głupie i niedorzeczne, a potem zwyczajnie je realizować, tak jakby była to najprostsza rzecz w jego życiu, jak kupienie biletu na pociąg albo lodów. - Spokojnie, nie zrobię tego. - uśmiechnął się pod nosem, nawet nie patrząc na Daniela. - Ale dostanie bardzo doniosły e-mail. Wiesz, taki w jego stylu. Zastanawia mnie jedna rzecz. Kto pierwszy ulegnie. My czy on? Kto się do kogo podporządkuje czy po prostu w którymś momencie wszystko wybuchnie i nastąpi niezaprzeczalny koniec współpracy? - bo to chyba było najważniejsze pytanie. Nie to czy Ivo był kompetentny. O nie. Był, to był zdecydowanie odpowiedni facet na odpowiednim miejscu i on doskonale wiedział co robił, po prostu Sydonia niekoniecznie chciała działać w pewnych schematach, czy jakichkolwiek narzucanych przez innych, dlatego zastanawiał się jak konkretnie miałoby to działać. Ale wiedział, że jeżeli uda im się jakoś nawiązać nić porozumienia z Ivo, to wreszcie ruszą z miejsca i coś ze sobą zrobią, coś większego niż granie kilku koncertów w paru podrzędnych lokalach. Miał wrażenie, że dzięki niemu naprawdę będą w stanie coś osiągnąć, po prostu wyglądał na kogoś, kto nie brałby się za coś niemożliwego, a może własnie brałby się, bo był tak zadufanym w sobie skurwielem, że na złość wszystkim postanowiłby dowieść cudu? - Czasami mam wrażenie, że gdyby miał Cię wywalić, to już dawno by to zrobił? W końcu ile razy dałeś dupy? - nie pozwolił dokończyć przyjacielowi, z robił to za niego. - Milion. Po prostu jak już się tam dotaszczysz, to grzecznie zapierdalaj. A jak już dostaniemy ten obiecany support jakiegoś wykokszonego zespołu, to dostanie bilety w pierwszym rzędzie i wejście za kulisy. - poklepał jeszcze raz przyjaciela po plecach, raz mocno od serca, co by się upewnić, że wszystko w porządku. |
| | | ChrisDon't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 23/07/2017 Liczba postów : 76 Cytat : Don't get angry, don't discourage, take a shot of liquid courage. Call a doctor, say a prayer, choose a god you think is fair.
| Temat: Re: On the road Wto Gru 25, 2018 5:03 pm | |
| Kolejnym plusem kolacji ze śniadaniem u Jacka była ta kawa. Oczywiście, że komentował te jego niespełnione ambicje i nie omieszkał nawet sparodiować tego tureckiego gościa z internetów, który doprawiał rzeczy robiąc ręką czajniczek, kiedy Jackie dosypywał nieodzownego cynamonu, ale na końcu i tak zawsze puszczał mu złośliwego buziaka. Kawa to kawa, każdą mógł wypić, ale jeśli miałby się szczerze przyznać, to przyjaciel jednak robił ją w punkt. To było niewypowiedzianie złośliwe ze strony losu, że tak wiele rzeczy mogli ze sobą robić, tak wiele o sobie wiedzieli a jednak nie potrafili ze sobą żyć. Bez wskazywania palcem, ale głównym winowacją był tu Dan i sam czasami zastanawiał się, czemu mu po prostu z ludźmi nie wychodzi. W porządku, był trudny i specyficzny i Jack jakoś z nim tyle lat wytrzymywał, więc było to możliwe, ale jednak coś nie do końca zaskakiwało w tej jego wewnętrznej machinerii. Najwyraźniej brakowało mu jakiejś części odpowiedzialnej za stałość z związku i wiedząc to naprawdę nie chciał ranić swojego najlepszego przyjaciela za którym gotów byłby wskoczyć w ogień, ale najwyraźniej nie dzielić stuprocentowo życie. A jednak znowu tu był, pomimo tylu rozmów jakie ze sobą przeprowadzili na temat tego, że zdrowiej dla wszystkich będzie trzymać się z dala od swoich łóżek. Przez to wszystko poczuł natrętne ukłucie bólu pod czaszką, chyba ostatnią heroiczną próbę przypomnienia o sobie niedawnego kaca. - Heh, to byłoby śmieszne - skwitował przyjmując kawę w nadziei, że odpędzi ona ostatnie kacowe podrygi. Czuł co prawda nieprzyjemny ucisk w czaszce, ale już w liceum nauczył się z nim żyć. - Tylko wiesz co… Zastanawiam się czy to dobra droga? Znaczy wiesz, jasne, że fajnie by było, żeby nasz menadżer nadawał na tych samych falach, ale myślisz, że stać nas teraz na taką zabawę? Będziemy sobie pokazywać kto jest silniejszy? - do wielu spraw Dan mógł podchodzić nad wyraz lekko, ale jeśli chodziło o ich zespół, to potrafił do tego podejść poważnie i z rozwagą, której ludzie by się po nim nie spodziewali. - Może powinieneś napisać tego maila po prostu, nie wiem… po naszemu? - wzruszył ramieniem i zawiesił się chwilę nad kawą. - To musi być ktoś, z kim wytrzymamy dzień w dzień kiedy będziemy w trasie i nie tylko. Sam wiesz, chociaż ktoś potrafiłby grać lepiej od Joe Perry’ego ale cię wkurwiał i zespół nie miałby tego flow, to nic z tego nie będzie. Nie wiem czy eskalowanie konfliktów od początku i czekanie na jebany wybuch nam pomoże. Po prostu bądźmy sobą i zobaczymy, czy do nas pasuje. Chociaż mam mieszane uczucia - ostatnie zdanie mruknął sugestywnie półgebkiem i dwoma łykami osuszył kubek. Sam nie wiedział, co miał myśleć o panu Ansbergu bo ile prawie podskórnie czuł, że gość jest dobry, ale taki naprawdę dobry, to nie miał pewności, czy będą kompatybilni. Pewne zmiany były konieczne, trzeba było ruszyć do przodu, to pewne. Najwyższy czas. Nigdy nie wątpił że z tym składem Sydonia miała potencjał i nie chciał głośno przyznać, że jest dobrze, ale nie perfekcyjnie i nie wie czemu. Może kogoś takiego jak ten Iwo było im trzeba? - Nie mówię, że mamy pozwolić mu wejść sobie na głowę, w końcu jesteśmy jacy jesteśmy, nie? Lubimy to co i jak robimy, jeśli to stracimy, to po nas, bo to jest idea grania, ale uda nam się lekko nagiąć? A nam nagiąć jego. I może będzie git. Powinien właściwie powiedzieć, że może JEMU uda się nagiąć, bo chyba on tu był głównym opozycjonistą. W każdym razie nie miał oporów wyrażaniu tego, co mu nie leżało i gdzie ma to, co inni myślą na jego temat i to akurat wszyscy doskonale wiedzieli. I chociaż Jack przejmował się w bardziej ekspresyjny sposób, jak chociażby podczas ich piątkowego spotkania, nie znaczyło wcale, że Danielowi nie zależało na przyszłości zespołu. Po prostu miał taki pokrętny, zawoalowany sposób wyrażania siebie. Na słowa Jacka o Jasonie uśmiechnął się głupkowato. - Jemu? Ani razu - rzucił niskim żartem i odkaszlnął po raz ostatni upewniając się, że już może normalnie oddychać. Tak, Jack miał rację, gdyby zliczyć te wszystkie razy ile chcący czy niechcący nawalił, to zebrałaby się solidna podstawa do zwolnienia. No nic, będzie tam jutro i najwyżej powpada jeszcze w tygodniu. I przyniesie mu jakąś dobrą tequilę. - Eh Jackie, potrzebuję jakichś koncertów, zbyt dawno niczego nie graliśmy. Ja wiem że płyta i takie tam, ale wiesz. Chcę poczuć, że żyję. Tak, zdecydowanie brakowało mu tej koncertowej energii, gdzie zmęczenie się nie liczyło, gdzie mogli razem grać dla ludzi, widzieć jak się bawią, kiedy ich muzyka odbijała się echem w klatce piersiowej i zdawało się że rytm serca równał się z rytmem piosenek. Nic nie było w stanie zastąpić tego uczucia towarzyszącemu koncertowi, tej energii. Dla tego naprawdę warto było żyć i tworzyć.
_________________ Then it comes to be that the soothing light at the end of your tunnel Is just a freight train coming your way.
|
| | | 7.Don't Fuck With Me Seme
Data przyłączenia : 28/05/2017 Liczba postów : 258 Cytat : Oh! Despicable me. Wiek : 33
| Temat: Re: On the road Pon Sty 28, 2019 9:47 pm | |
| Pukał palcami o blat stołu, myśląc intensywnie nad ich przyszłością. Do rytmu zaczęły chodzić mu i nogi, ale nie było to nic złego, po prostu niektórzy perkusiści tak już mieli, ot zboczenie zawodowe. - Słuchaj, nie chodzi o wojowanie z nim. Do tej pory może mieliśmy super menadżera, z którym znaliśmy się jak dwa łyse konie, ale bądźmy szczerzy, nie zaprowadziło nas to jakoś wybitnie daleko. Może warto zagryźć zęby i spróbować z nim? A jak będzie chujowo, to będziemy negocjować. Albo go wyjebiemy i tyle. – zakończył ostrym przytupem, który miał zwyczaj wykonywać podczas dobrego, kończącego pierdolnięcia wydobywającego się z gitary Dana. - Chodzi mi o to, że nie mamy i tak nic do stracenia, facet zna się na rzeczy i może jego dziwne metody akurat się sprawdzą? A w międzyczasie jakoś się dotrzemy? Co o tym sądzisz? Ja wiem, że nie lubisz chodzić na kompromisy i najlepszy jest świat Daniela, ale hej, damy radę. Siedzę w tym z tobą i najwyżej dostaniesz w ten niewyparzony łeb jak będziesz chciał powiedzieć o jedno słowo za dużo. – uśmiechnął się jakby to miało cokolwiek zmienić. Sam się trochę oszukiwał tym gadaniem, ale tak naprawdę to on i Simon byli najbardziej ugodowymi członkami tego zespołu. Co do reszty… Daniel był momentami bipolarny. Potrafił się dogadać z każdym albo dać w mordę za byle gówno i stwierdzić, że tylko jego racja jest słuszna. Tak już miał. Natomiast Jamie? On po prostu był sobą i to wystarczało, żeby zakończyć wszelką dyskusję dotyczącą jego osoby. Ale jeśli udałoby się stworzyć koalicję i dajmy na to, byłoby trzech do jednego, to i Jamie w rezultacie odpuściłby swoje psioczenie, choć szczerze wątpił czy kiedykolwiek przestanie się patrzeć na Ivo z tym dziecięcym wytrzeszczem, jakby pierwszy raz na oczy widział takie zjawisko. - Zamiast gdybać, po prostu sprawdźmy. Jeszcze dzisiaj do niego napiszę. Spróbuję się z nim umówić na weekend i wtedy zobaczymy jaki ma na nas plan, ale wiesz, już taki konkretny. – zanotował w głowie i wszyscy mogli być pewni, ze tak też się stanie, bo wiele można było powiedzieć o perkusiście, ale jedno było pewne, miał doskonałą pamięć do rzeczy ważnych i być może dlatego często zajmował się właśnie tymi wszystkimi istotnymi rzeczami, gdy Dan na ten moment zajmował się jakimiś chętnymi fankami. Sam już nie wiedział czy wsiąkł w te wszystkie istotne rzeczy tylko dlatego, że był w tym dobry, czy chciał jakoś uciec w ten sposób od Dana złączonego w namiętnym uścisku z jakąś lalunią, ale… tak już zostało aż po dzień dzisiejszy. - Ha, ha. – zmrużył oczy, gdy kumpel rzucił jakimś naprawdę nieśmiesznym żartem. - Może oklaski chcesz? – to było niesamowite jak ich wokalista potrafił dosłownie wszystko połączyć z seksem. I nawet już nie chodziło o takie oczywiste wtrącenia jak w tym przypadku, ale on miał ewidentny talent wynajdywania okazji, żeby rzucić jakimś nieśmiesznym żartem, bo akurat mu się coś skojarzyło i zapewne by sobie nie wybaczył, gdyby ten wspaniałym żartem nie podzielił się zresztą świata. Tylko szkoda, że tą resztą świata był przeważnie Jack. Lub reszta Sydonii. - Ale najpierw idź do roboty. Trzeba jakoś zarobić na utrzymanie studia. W ogóle się zbieraj, bo jak dłużej u mnie zalegniesz, to i jutro nie pójdziesz. A jak ty nie pójdziesz, to ja też nie. A ja bym wbrew pozorom chciał pójść do roboty. – przyjaźnili się na tyle długo, że mógł go bez spiny zwyczajnie w świecie wyjebać ze swojego mieszkania i Dan nie miały mu tego absolutnie za złe. Zwłaszcza, że często, choćby jak w tym przypadku, robił to dla dobra kumpla. Bo faktycznie, gdyby ten u niego został, to znowu pochlaliby i obudzili się najwcześniej o 13. Albo co gorsza, poszli do studia i grali do białego rana. - Wiem. Dlatego nowy menago jest nam potrzebny na gw… na już teraz. – zaśmiał się w ostatniej chwili, bo aż cisnęło mu się na język to czego mówić nie powinien, bo doskonale wiedział, że Dan mometalnie by to wykorzystał do kolejnego durnego żarciku. A on mu nie chciał dać tej satysfakcji. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: On the road | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |