|
Autor | Wiadomość |
---|
ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Lut 08, 2018 8:41 pm | |
| Przez wszystkie długie lata, jakie ten chłopak spędził pod jego opieką, starał się pielęgnować w nim absolutnie wszystko, co tylko mogło w jakiś sposób go wyróżnić. Wynieść na piedestał i pokazać wszystkim tym, który posyłali mu drobne, pełne pobłażania uśmiechy na wieść o tym, skąd jego mały towarzysz pochodzi, że to nie ma najmniejszego znaczenia. I przez cały ten czas tak samo pochlebiało mu to, że Oscar zdawał się nie zauważać żadnej z jego wad, tratując wszystko, co robił jego mistrz, jak wyznacznik niedoścignionej doskonałości, mimo że sam zainteresowany aż za dobrze wiedział, kiedy dawał się podziwiać za zwykłe, niewiele tak naprawdę znaczące, drobnostki. Uczył go czytać, godzinami wysłuchując literowania i sylabizowania tak udręczonego, jakby co najmniej wbijał pod jego paznokcie zapałki, a następnie kręcił nimi pod płytką, śmiejąc się donośnie na każdą oznakę cierpienia. A przynajmniej właśnie tak się czuł, kiedy widział pierwsze podejścia swojego ucznia do książek pożyczanych od gospodarzy miejsc, w których się zatrzymywali. I chociaż na początku było ciężko... Okazało się, że Oscar uczy się szybko, zapamiętuje niemal wszystkie uwagi swojego nauczyciela, a jego zawzięcie było dla Alexandra tak niewiarygodne, że niejednokrotnie łapał się na tym, że sam chciałby już zrobić przerwę, wykończony uważnym słuchaniem i poprawieniem coraz bardziej niewinnych pomyłek. I tak było niemal ze wszystkim. Czy mowa była o etykiecie, lekcjach posługiwania się najróżniejszymi sztućcami, rozpoznawaniu, jaki alkohol pija się z jakiego szkła, czy jak zachować się na przyjęciu, na które w końcu zaczęli chodzić razem. Alexander zaś, dumny tak, jakby pojawiał się na nich w towarzystwie własnego syna, przedstawiał go osobom, które kiedyś mogłoby okazać się dla niego w jakiś sposób pomocne, wprowadzając we własną sieć kontaktów, wyniesionych często jeszcze z dawnych czasów, kiedy na przyjęciach bywał nawet kilka razy w tygodniu. Trudy podróży znosił bez słowa skargi, a nawet starając się pokazać, że nie stanowią dla niego żadnego problemu. Chętnie garnął się do różnych prac, jak noszenie wody, karmienie i oporządzanie zwierząt, czy zbieranie chrustu na ognisko, tak, jakby chciał za wszelką cenę udowodnić, że może to wszystko zrobić. Że nawet jeśli jest mały, wymaga uwagi i czasami staje się źródłem komplikacji, czy drobnych problemów, może zrekompensować to wszystko zapałem, nie opóźni podróży, a nawet ją ułatwi! I faktycznie po pewnym czasie, poświęconym na poznawanie nowej rzeczywistości, do jakiej został tak nagle i gwałtownie wrzucony, zupełnie nie znając świata poza młynem, przytulnym domem, rodzicami i pachnącymi łąkami wokół wioski, zaczął zdecydowanie ułatwiać swojemu mistrzowi podróż. I umilać. Może nawet umilać przede wszystkim, bo zawsze przyjemniej było spędzić wieczór na rozmowie, treningu i drobnych uszczypliwościach, niż sam na sam ze sobą, pogrążonym w myślach, do których nigdy nie chciało się już wracać, a mimo to, one wciąż tkwiły, tuż pod gładką powierzchnią świadomości, czekając tylko na chwilę, kiedy znów będą mogły wypłynąć. Chwycić długimi szponami i trzymać, sącząc żal i złość, niczym jad rozlewające się po umyśle... Aż do kolejnego śmiechu i błysku roziskrzonych oczu dziecka, któremu w końcu udało się wykonać całą sekwencję pchnięć bezbłędnie. A teraz wyrósł z tego chudego, wiotkiego szczeniaka na prawdziwego wilka. Łowcę i myśliwego, oczytanego, inteligentnego młodzieńca i elokwentnego rozmówcę, o nienagannych manierach. Przynajmniej wtedy, kiedy chciał, aby były nienaganne, chociaż kiedy nie chciał, potrafił łamać zasady z takim urokiem, że nawet Alex darował sobie upominanie go. - Oczywiście, że tak. - odparł bez najmniejszego cienia zawahania, chociaż nazwanie tego, co robił, kalkulacją, było sporym nadużyciem – Każde zalotne spojrzenie w twoją stronę jest komplementem dla mojego dzieła. - dodał, a jego usta wygięły się lekko w wyraźnie przekornym uśmiechu, dopełniając tym wyraz rozbawienia w czarnych, błyszczących już lekko od alkoholu oczach, kiedy wykonał w kierunku chłopaka gest ręka, jakby prezentował obraz olejny, nad którym prace trwały przez całe miesiące, a teraz, gdy w został skończony, okazał się absolutnym arcydziełem. Od którego jednak niestety musiał oderwać spojrzenie i widząc, że dwie panie są wyraźnie zdeterminowane, by zwrócić na siebie ich uwagę, zapiął z powrotem mundur, aby prezentował się nienagannie. Niemal roześmiał się na głos, w ostatniej chwili powstrzymując i tylko wyrażając swoje rozbawienie na widok mało subtelnego zdemaskowania obu kobiet, uśmiechem. Chociaż ciężko było mówić o nich jako o kobietach, a przynajmniej o jednej z nich. Między nimi była wyraźna różnica wieku, która automatycznie wpłynęła na sposób, w jaki postrzegane były przez Alexa, sprawiając, że jego spojrzenie zdecydowanie chętniej zatrzymało się na starszej z nich. Mimo że młodsza zdecydowanie nie ustępowała urokiem koleżance i każdy amator kobiecych wdzięków byłby w stanie bez pudła orzec, że za kilka lat będzie musiała siłą odganiać garnących się jak pszczoły do miodu adoratorów. Na razie jednak bardziej kusiła podkreślona ciasnym gorsetem, wąska talia, podkreślająca przez to krągłości zarówno bioder, jak i biustu, który dodatkowo odsłonięty dużym dekoltem, niemal krzyczał, aby zwrócić na niego uwagę. I choć Alexander starał się jak mógł, nie poddać się tym wołaniom, alkohol robił swoje, a właścicielka cudownych kształtów zdawała się nie robić sobie nic z walki, jaką mężczyzna musiał toczyć sam ze sobą, kiedy jej szczupła dłoń zatrzymała się sporo poniżej linii obojczyka. - Nie śmiałbym odmówić w obliczu takiego wdzięku. - odparł, stojąc obok stołu i zwracając się do obu dziewczyn, chociaż Maruviel wydawała się zakłopotana jego uwagą, zdecydowanie skłaniając się w stronę roześmianego, wygadanego Oscara. - Sprawi mi Pani tę przyjemność? - spytał, kłaniając się przed Alexis z wyciągniętą dłonią i kiedy poczuł na niej ciepło szczupłych palców, poprowadził ją w stronę środka sali, gdzie sprawnie zbierało się coraz więcej, najróżniejszych par o całym przekroju wiekowym. Na chwilę muzycy ucichli, on za to położył dłoń na talii blondynki, przez chwilę zapatrując się na jasne kosmyki włosów wokół jej twarzy, zanim wrócił do rzeczywistości, przyciągając ją bliżej siebie, tak, że niemal poczuł parzące gorąco jej miękkiego ciała na swojej klatce piersiowej. A następnie zupełnie realnie je poczuł, kiedy wraz z pierwszymi taktami skocznej muzyki, postąpił krok do przodu, a ona przez chwilę nie ugięła się pod naporem większego ciała, pozwalając na to, aby zetknęło się ono z jej własnym, jednocześnie posyłając mu spojrzenie spod rzęs, po którym uśmiechnął się, przyciągają ją jeszcze ciaśniej niż na początku i dopiero wtedy wchodząc w płynny obrót, aby uniknąć zderzenia z inną parą. Uwielbiał tańczyć. Uwielbiał czuć pod dłońmi drugie ciało, rozumiejące i poddające się delikatnym sugestiom, uwielbiał patrzeć, jak rumieńce powoli wspinają się po zroszonej potem, błyszczącej skórze dekoltu, aż na pudrowane policzki. Jak szumiący szelest sukien, przerywany ostrzejszym stukiem obcasów o drewnianą podłogę, pieszczą uszy. Taki taniec lubił najbardziej i wyglądało na to, że jego partnerka również, bo gdy tylko pierwszy utwór się skończył, a pary ustawiły się do innego, zdecydowanie mniej kontaktowego, za to żywszego tańca, przeznaczonego z całą pewnością dla młodszej części biesiadników. Katem oka tylko złapał swojego ucznia, paplającego coś jak zawsze, z uśmiechem na ustach do młodej, zarumienionej dziewczyny, która zdawała się topić w jego dłoniach, kiedy w końcu zaczął prowadzić, zgrabnie, z tak niewymuszoną gracją mijając kolejne osoby w prostym układzie. Podskakując wraz z melodią prowadzoną przez skrzypce i przytupując w rytm nadawany przez muzykę, po raz pierwszy od bardzo dawna pozwolił sobie zupełnie zapomnieć o bożym świecie, skupiając się na zabawie, oraz na rumianych policzkach złotowłosej Alexis. I myśląc tak samo niewiele, jak podczas tańca, odprowadził dziewczynę do stolika z boku sali, kiedy ta oznajmiła, że pragnie odpocząć i napić się wina w miłym towarzystwie, które z pewnością mógłby jej zapewnić jej partner do tańca. - Och, nie sądziłam, że tak kwieciste zapewnienia z ust towarzysza Pana, okażą się prawdą, jednak teraz mogę z całą pewnością przyznać, że dawno nie tańczyło mi się z nikim tak dobrze! - zaśmiała się, robiąc dla niego miejsce na wyściełanej futrem ławie, które chętnie zajął, podając jej kielich z przyjemnie orzeźwiającym rozgrzane ciała trunkiem, samemu już nie pijąc więcej alkoholu. Zwłaszcza przy damie. - Czyli jednak dała się Pani zwieść „srebrnym włosom w gęstej brodzie”, czy tak? - zaśmiał się, pozwalając jej się przysunąć nieco bliżej i niby przypadkiem, napierając na niego, kiedy ostawiała kielich na stół. - Nawet przez moment nie pomyślałam, że mogłoby one wpłynąć niekorzystnie na sprawność Pana! - zachichotała, Alex zaś sięgnął do jej włosów, odsuwając zbłąkany kosmyk za ucho i muskając smukłą szyję opuszkami palców, kiedy zabierał dłoń, rozkosznie świadom, co Alexis właśnie próbuje osiągnąć – Co więcej, sądzę, że doświadczenie i doskonałe umiejętności wygrają z najszczerszymi nawet chęciami, jednak bez tych przymiotów! |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Lut 08, 2018 10:57 pm | |
| Skoczna muzyka nadawała się wprost idealnie do niezacieśnienia więzów. Nawet jeśli były to tylko tańce – poczciwy sposób na przyjemne spędzenie czasu z drugą osobą i nic specjalnie wielkiego. A przynajmniej nic wielkiego w głowie Oscara, który bywając na bankietach u boku Alexandra tańczył z kobietami, bo wybadało. Bo było to w dobrym tonie. Tak się robiło. Ściany podpierali tylko przegrani i nic nieznaczący gracze, a łowcy musieli się liczyć – ich sieć znajomości musiała być pielęgnowana na takich spotkaniach. Musieli się pokazywać na imprezach swoich wpływowych przyjaciół, by mieć dostęp do wszelkich, niezbędnych im rzeczy, albo pozyskiwać dodatkową możliwość zarobku lub dochrapać się nawet tak przydatnych osobistości jak sponsorzy czy informatorzy, od którzy byli ich oczami i uszami, i potrafili wskazać na mapie miejsca dręczone przez zwierzynę, której łowcy chcieli się pozbyć. To był ten mniej dziki i dużo bardziej fałszywy aspekt życia łowcy, który na samej tułaczce i nadziei, że na kolejnym postoju znajdzie zarobek długo nie pożyje. Niestety. Polityka była wszędzie. Oscar więc tańczył, bo musiał; rzadko kiedy, bo chciał. A jeszcze rzadziej dlatego, że umarłby jeśli nie mógłby być choć przez jedną pieśń blisko urodziwej niewiasty, która jednym spojrzeniem zniewoliła jego zmysły. Tak jak na przykład teraz… Nie należało źle tego rozumieć – Panienka Maruviel była istotnie bardzo piękna, kilka lat dzieliło ją by ledwie przypadkowe muśniecie tak zwiewnej istoty przyprawiało mężczyzn o dreszcze. Jeszcze kilka lat i o jej rękę będzie toczył się pojedynek za pojedynkiem. Ale jeszcze nie teraz. Jej duże oczy koloru mlecznej czekolady, okolone czernionymi rzęsami patrzyły na łowce nie tyle ze zmysłową obietnicą, co z cichym oddaniem i uwielbieniem. Oh, jakże dziwnie było trzymać grzbiet wyprostowany pod naciskiem Takiego spojrzenia! Nienawykły do tak szybkich pochwał rudzielec czuł się wręcz nieswojo, ale alkohol sprawiał, że ta emocja, widniejąca gdzieś z tyłu jego głowy, nie przeszkodziła mu w wesołej potupajce, ani w zamykaniu w pąku własnej dłoni tej drugiej, dużo drobniejszej. Ani w obracaniu smukłej postaci w takt piosenki. Maruviel prowadziła się wprost idealnie: miękko, z wyczuciem, bez walki, całkowicie ulegle… Niewinnie. Kiedy wyjątkowo długa piosenka się zmieniła i kilka par odpadło, a do bębenka, skrzypiec i gitary dołączyła piszczałka Maruviel i Oscar byli niezmordowani. Raz nawet rudzielec objął dziewczynę serdecznie pod pośladkami i uniósł wysoko na kilka sekund, jak nakazywał układ - i jak to zrobiło ledwie dwóch innych chłopaków. Wszystkie podniesione dziewczęta zachichotały w głos, czerwieniąc się niemal równie mocno i tym razem po wylądowaniu trzymając już dłonie na ramionach swoich partnerów, a nie w ich dłoniach. Pary ustawiły się w rząd, zgodnie z choreografią i partner oraz partnerka pochyleni głęboko mieli przebiec pod wyciągniętymi dłońmi reszty par, po czym puścić się i obiec salę tak, by na początek refrenu odnaleźć się w plątaninie ciał. I wszystko szło idealnie gdyby nie fakt, że Oscar z pieruńską celnością określił, że wśród partnerów, których dłonie tworzyły przez chwilę dach nad jego głową nie było Alexandra. Nigdzie go nie było… Młodzieniec przystanął, oddychając głębiej i szukając w amoku znanej sylwetki. Instynktownie pierzchnął wzrokiem w stronę stołu stojącego obok kominka, na którym smętnie czekała wypita w większości zielona butelka w towarzystwie dwóch do połowy pustych kieliszków. Tam go jednak nie było. Przy barze również. Przy najbliższych stolikach również. Oddech Oscara gwałtownie przyspieszył popędzany przez niepokój i stres, kiedy obrócił się i prześwietlał kolejny fragment sali. I jest! Znalazł Go! Kamień wręcz spadł mu z serca, jakkolwiek głupi nie byłby powód pojawienia się tych wszystkich niepewności, ale rychło na miejsce kamyczka niepokoju pojawiło się kowadło autentycznego przerażenia. Alexander nie siedział przy stole sam. Była tam też Alexis oparta o niego miękkim ciałem przybranym w piękną suknie, z rumianymi policzkami, wilgotnymi ustami i rozwianym włosiem, które to silna dłoń łowcy odgarniała właśnie za zgrabne uszko, by następnie nacieszyć nawykłe do trzymania broni palce chwilowym dotykiem atłasu przecudnej i miękkiej skóry. Młodzieniec na ten widok aż zatchnął się powietrzem, zapominając o tym, że natura nakazuje mu mrugać przynajmniej raz na jakiś czas. Nadmiar tlenu w błagających o kolejny wdech płucach wypchnęła mu z nich dopiero zgrabna Maruviel, która wpadła na niego od boku, z automatu przytulając się doń rozgrzanym, filigranowym ciałem. Zgubiła gdzieś tasiemkę z włosów i burza fal cudownie połyskiwała w świetle świec i okalała jej śliczną, rumianą buźkę jak rama obejmowała piękny obraz. - Oh, myślałam, że już Pana nie znajdę, poczułam się taka samotna, a już prawie koniec piosenki! – brzmiała na urażoną ledwie aktorsko, bo wciąż jej oczy patrzyły z tym samym oddaniem, ale dopiero teraz Oscar dojrzał w nich tę erotyczną nutę. Była rozpalona! A on nie potrafił jej nic odpowiedzieć, nie potrafił jej odsunąć, patrzył na nią ogłupiały i tak niesamowicie ciężki, jakby kowadło, które spadło mu na głowę stopiło się i wypełniło jego żyły. Znów poczuł się jak naiwne dziecko, bezbronne wobec tego co się dookoła niego wyprawia. - Hm? Coś się stało? – zagaiła z lekka przejęta jego stanem i spojrzała na bok, przyglądając się romantycznej scenie. Na niej jednak to wszystko nie zrobiło aż takiego wrażenia. Jak to w ogóle możliwe?! Zamiast podzielić obawy partnera tylko odsunęła się i chwyciła go za dłoń swoimi drobnymi rączętami, uśmiechając się doń serdecznie: - Zostawmy ich, potrzebują troszeczkę intymności. O to tu w końcu chodzi – wytłumaczyła mu cierpliwie, jak dziecku i zaczęła na powrót subtelnie ciągnąć w stronę części dla tańczących. Jak to „o to tu w końcu chodzi”? O co? Co to miało do cholery znaczyć?! - myślał sobie podążając za dziewczyną jak wierny pies na smyczy. Oczywiście wiedział co to wszystko oznaczało i do czego prowadziło, był w końcu dojrzałym i obytym mężczyzną, ale jednocześnie… O co tu do cholery chodziło?! Jak? I dlaczego akurat teraz?! Kiedy on tu był! Maruviel złapała go za dłoń i objęła się nią w pasie, przytulając do jego torsu jak słodkie, niewinne zwierzątko, bujając się z nim w takt dużo, dużo wolniejszej muzyki, a on nie mógł przestać zerkać niespokojnie w stronę stołu w rogu sali, przy którym siedziała chętna w większości zielona panienka w towarzystwie dwóch do połowy opuszczonych przez opory i obiekcie czarnych oczu łowcy. Scena była jasna i całkiem normalna. W końcu Alexander był pełnoprawnym mężczyzną, który miał swoje potrzeby i był w stanie sprzyjającym do pozwalania sobie na chwilę słodkiego-słodkiego zapomnienia. Zwłaszcza tak biuściastego! Ale Oscar wprost nie mógł znieść tej myśli, nagła gonitwa niechcianych obrazów tak mocno wybiła go z rytmu, że przydepnął zgrabną nóżkę Maruviel i ta automatycznie odskoczyła od niego z piskiem. Wysoki dźwięk, rażący jak strzałem jego czuły słuch, otrzeźwił go na tyle, by zdał sobie sprawę z nietaktu, którego się dopuścił. Rzucił się szybko w stronę podskakującego i w amoku szukającego oparcia dziewczęcia i pochwycił ją natychmiast pod łopatkami i kolanami, podnosząc z zaskakującą łatwością. - Już, już! Przepraszam, przepraszam cie najmocniej! – Z tego wszystkiego aż zapomniał jej imienia. Jego bezczelność nie znała granic. Zwłaszcza kiedy, chcąc oddalić się od tańczących usadził dziewczęcie na stole tak, by sprawdzając czy nic jej nie jest nadal mieć widok na stolik w rogu sali. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Lut 09, 2018 1:00 am | |
| Dziewczyna przerzuciła przez ramię gruby warkocz, tak, aby spływał wzdłuż jej szyi, ustępując wypukłości piersi i następnie z nich spadając, jak spokojny strumień, napotkawszy granicę skały. Zauważyła, że dłonie siedzącego obok niej mężczyzny najchętniej sięgają słomkowych kosmyków długich, zdrowych włosów, obracając między palcami samą końcówkę warkocza, jak pędzelek, dlatego postanowiła ułatwić mu zadanie, jednocześnie sprawiając, że podziwianie włosów było niemożliwe bez podziwiania innych jej atutów. Takich jak znów zarumieniony dekolt, tym raz z powodu zupełnie innego niż szybkie obroty, skoki i głośny śmiech. Zamiast tego, czuła, jak jej serce przyjemnie przyspiesza z podekscytowania, pompując gorącą krew i rumieniąc złocistą skórę, co dodawało jej jeszcze większego uroku. - Podobają się Panu? - spytała, głosem tak cichym, że musiał nachylić się bliżej niej, by móc rozróżnić pojedyncze słowa, a kiedy to zrobił, poczuł miękkość jej biustu na swojej piersi i słodki, nieco duszny zapach perfum i ekscytacji. I przez chwilę miał wrażenie, że w tym zapachu jest zdecydowanie za mało deszczu, starej, wyrobionej latami używania skóry i świeżej żywicy. - Są piękne. - odparł prosto, uśmiechając się lekko do niej i sięgając do stołu po kielich z winem, który podał wprost do szczupłej dłoni o długich palcach, a wilgotne usta, obejmujące krawędź szkła przykryły w jego umyśle tęsknotę do zapachu skóry i żywicy. - Zdziwiłbym się, jednak gdyby nie były. - dodał spokojnie, odbierając naczynie, jak tylko mokre wargi oderwały się od niego, wciąż jeszcze lśniąc czerwienią słodkiego trunki i zapraszając do scałowania z nich tego smaku. Tego jednak nie zrobił, zawieszając jedynie spojrzenie w tym miejscu, by wrócić zaraz do jej jasnych oczu, mrużących się w rozbawieniu na te słowa. - Z jakiego powodu? - spytała, mimo że odpowiedź na to pytanie słyszała już wielokrotnie, pewnie częściej nawet niż on sam słyszał, że powinien w końcu się ustatkować, założyć rodzinę i doczekać swoich dni w cieple i wygodzie. - Sądzę, że słyszy Pani tak często, jak jest piękna, że odpowiedź na to pytanie nie jest konieczna... - odpowiedział mrukliwie, urywając jednak dalszą część wypowiedzi, kiedy w sali nagle rozległ się niezbyt głośny pisk. Prawdopodobnie niezauważony przez większość biesiadników, jednak Alexander był na tyle przywykły do bycia czujnym niemal zawsze, że wybijający się ponad monotonne tło hałas zwrócił jego uwagę. I to na co zwrócił! Ściągnął brwi, przez moment zupełnie zapominając o cudownie miękkim ciele Alexis tuż przy swoim boku, zamiast tego z wyraźną konsternacją patrząc na swojego ucznia, który właśnie unosił w ramiona swoją młodą towarzyszkę. I chociaż pisk w takiej sytuacji można było zinterpretować jako pełną uciechy zachętę do dalszych harców, mina panienki nie wskazywała na to. - Coś się stało? - dziewczyna spytała, wychylając się zza niego na tyle, by móc dojrzeć, co się dzieje na sali, jednak Oscara, wraz ze śliczną panną już zakrył tłum tańczących par. Pokręcił jedynie głową, wracając do kobiety, która właśnie przesuwała dłonią po jego ramieniu, z wyrazem najszczerszej ekscytacji, bawiąc się srebrnymi klamerkami pomiędzy opuszkami palców. A te już chwilę później zaczęły wędrować wyżej, aż do szyi i wysoko zapiętego kołnierza. - Nie jest panu za gorąco? Sama czuję, że się zaraz stopię, a przecież mam tylko to. - wskazała ręką swoją suknię, przy okazji prezentując wdzięki i sięgnęła z powrotem do drobnych klamer tuż przy szyi. - Coraz cieplej. - odpowiedział, już wyraźnie rozbawiony tym, jak prężnie parła ona do celu. Nie mógł jednak na to narzekać, zwłaszcza że sam też specjalnie się nie opierał. Dlatego pozwolił kobiecie rozpiąć kołnierzyk, a następnie poprowadzić palce po linii wklęsłej, jeszcze lekko różowej blizny, chowającej się pod jego koszulą. Tym razem Alexis wydawała się zaskoczona i zainteresowana dużo szczerzej niż do tej pory, jakby dopiero w tym momencie, kiedy zobaczyła dowód, dotarło do niej, z kim flirtuje. To zaś tylko sprawiło, że mężczyzna poczuł ją, jeśli to było możliwe, jeszcze bliżej, korzystając z tego i kładąc rękę nisko na jej talii. - Zechciałby Pan powiedzieć, co się stało? - wyszeptała, kładąc na jego szyi już całą dłoń, jakby chciała poczuć na wrażliwej skórze fakturę blizny i wszystkie nierówności krawędzi. Nie odsunął się, pozwalając jej na to, w jakiś sposób czując się przyjemnie połechtany zaaferowaniem w jej głowie, szybciej poruszającą się piersią i błyszczącymi fascynacją oczami. Tego jednak, w jaki sposób nabawił się tej blizny, nie chciał jej zdradzać. Tak jak nie zdradzał ludziom pochodzenia żadnej ze swoich ran, chyba że człowiek ten był medykiem, załamującym ręce nad rozszarpanym udem, zawiązanym jedynie całkiem już przesiąkniętym krwią materiałem. - Nie chciałbym martwić Pani niepotrzebnie. - odparł spokojnie, w głowie mając myśl o tym, że Oscarowi mógłby opowiedzieć tę historię. I prawdopodobnie nie wzbudziłaby ona w nim szoku ani zmartwienia jak w delikatnej istocie siedzącej obok. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Lut 09, 2018 1:49 am | |
| Rudzielec ułożył dotychczasową partnerkę wygodnie na stole, przez zdenerwowanie nie upewniając się czy ten nie jest mokry od alkoholu albo jadła. Nawet przez myśl mu to nie przeszło! W obecnej sytuacji bardzo mało myślał - jego ciało zdawało się działać samo, desperacko próbując zachować płynność ruchów i właściwy sens ich podejmowania. To był swoisty autopilot zachowany skrupulatnie na te rzadkie chwile, w których mózg przechodził wyjątkowo wyolbrzymiony przez absynt kryzys, a ponieważ Zielona Wróżka działała na swój sposób halucynogennie, to Oscar nie potrafił już rozróżnić, które z obrazów, które wypaliły się przed jego oczami były prawdziwe, a które wytworzyła jego chora, pobudzona wyobraźnia. Alexander podający Alexis wino? Alexander sięgający wargami jej dekoltu i dociskany doń przez zgrabne dłonie? Alexander wyciągający rapier i ucinający jej głowę? Alexander biorący ją za rękę i spacerujący z nią elegancko i niespiesznie po schodach na górę? Nie chciał jeszcze patrzeć w stronę odległego końca sali. Nie chciał zobaczyć tam pustego stołu. A jeszcze bardziej nie chciał zobaczyć stołu pełnego namiętności i wyuzdania, do którego miało przecież nie dojść! Mężczyzna padł na kolano przed brunetką i ujął w dłoń trzewiczek, w którym tkwiła ta noga, którą dziewczyna dotąd podkurczała do siebie. Rozmasował ją, na tyle, na ile było to możliwe przez gruby materiał ukształtowanej skóry, ale zdejmowanie bucika nie wchodziło w grę. Nie dla niego jako mężczyzny i nie w miejscu publicznym. Pomimo tego, że kobiety eksponowały swoje piersi tak mocno, że za zasłoną materiału tkwiły ledwie różowawe sutki, to nogi były dlań świętością ofiarowaną tylko wybranemu przez nie kochankowi. Trzewik sięgał na pewno ponad kostkę, więc zdjęcie jego uwzględniałobyzobaczenienagiejskóryatobyło… Znów jego myśli uleciały. Uleciały tak mocno, że najpierw ze swojej podległej perspektywy spojrzał w górę przepraszająco na Maruviel, której śliczne oczka szkliły się od łez, ale kiwnęła ona głową przyjmując przeprosiny i chyba nawet gdzieś tam w środku ubawiając się swoją chwilową dominacją nad przecież znanym i silnym wojownikiem! Oscarowi spodobał się ten obrazek. Ta łaska uświęcająca, która zmyła z jego honoru tę nieprzyjemną sytuację… Po to by zastąpić ją ryciną, która na nowo sprawiła, że jego emocje rozdarły się na parę wilków, która toczyła ze sobą zażarty bój. Jeden z wilków był niebosko przerażony, a drugi niebosko zirytowany. Rozdrażniony miękką, kobiecą dłonią, która ślizgała się po rozpalonej skórze Alexandra, dotykając blizny, którą mistrz na co dzień starał się ze wszystkich sił zakryć. Znamienia, które w oczach Oscara z biegiem lat urosło do bardzo intymnego szczegółu na ciele eleganckiego mężczyzny. A ta małpa w zielonej kiecce właśnie po kilku minutach rozmowy o niczym tak po prostu wodziła po niej mokrymi od potu paluchami! Wilk wściekłości wygrywał z porażającą siłą, ale spite sumienie nie pozwalało dokończyć pojedynku. Odzywało się, stłumionym przez wypełnione alkoholem szkło, głosem i przekonywało, że Alec to dorosły mężczyzna, że zawsze nim był i ma pełne prawo do podejmowania własnych decyzji. Do szukania miłości i przyjemności w ramionach ludzi, których uzna za godnych rozpinania klamer w swoim mundurze i badania paliczkami nierówności i blizn. Z którymi zechce zniknąć w cieniu gospody, z dala od hałaśliwej gawiedzi i oddać się penetracji drugiego charakteru, flirtowi. Tak po prostu, jak dorosły człowiek. Jak samotny mężczyzna, którego okrutny los pozbawił kobiety... Oscar sapnął, spuszczając bezsilnie łeb i czując jak zbiera mu się na wymioty. Jak robi mu się gorąco, a kiedy fala osiągnie zenit, to oblewa się zimnym potem i drży od obejmującego go chłodu. - Już wszystko dobrze... – przekonywała gdzieś w tle Maruviel, chcąc już odwieźć nadgorliwego partnera od całkowicie niepotrzebnego masażu. Może ona też miała nadzieje skończyć z nim na sianie? Tak jak Alexis miała nadzieje zwiedzić maleńki pokoik Alexandra na piętrze, a on zwiedzić jej maleńki pokoik pod spódnicą? I kiedy puści ostatnia klamra, po prostu nie utrzymają rąk przy sobie, zakończą grę w podchody i udadzą na górę, co trzy schodki odnajdując nawzajem swoje rozpalone usta i… Nie, cholera! Nie! Oscar nie zostanie tu sam! - To musi obejrzeć lekarz... – wyrzucił naprędce, puszczając trzewik Maruviel i prostując się jak na sprężynce. To było najdurniejsze kłamstwo na jakie mógł wpaść. Aż sama dziewczyna wydawała się tym zdziwiona, nim jednak zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wdepnął w to bagno po damą szyję. - Któryś z palców może być złamany, lepiej żeby szybko go usztywnić. Niech Pani poczeka tu na mnie. Był naprawę… Idiotą. Kretynem. Kretynem-idiotą. Człowiekiem wyjątkowo dobrym w złych decyzjach, niezłym w kłamanych komplementach i kiepskim we wiarygodnych kłamstwach. Wystrzelił w stronę stolika w kącie sali, po drodze zahaczając o ladę i szepcząc gospodarzowi coś na ucho, by nie musieć przekrzykiwać się z muzyką. A potem jego droga była otwarta i przelazł między stolikami jak taran, aurą praktycznie zabijając po drodze wszystko co żywe. Przerwał wręcz Alexis bezczelnie w pół słowa, zuchwale stając po drugiej stronie stołu i opierając się dłońmi o lepkie od alkoholu drewno, by pochylić się i znaleźć jeszcze bliżej. Minę miał hardą i zaciętą. - Pani przyjaciółce coś się stało. – Nie brzmiał na zmartwionego. - Przez moją nieuwagę i brak gracji mogłem przyczynić się do złamania jednego z palców. Moja diagnoza jest ledwie pobieżna, ale jeśli trafna, to najlepiej zająć się tym tak szybko jak to tylko możliwe. Dlatego pozwoliłem sobie posłać po powóz. Powinien być za kilka minut. Ja i Alexander zaraz przyniesiemy Paniom okrycia, żeby nie zmarzły po drodze. Proszę też przyjąć moje najszczersze przeprosiny. – patrzył tylko na nią, ze skupieniem, które mogło być Brightly’emu dobrze znane. Bo dokładnie taką minę miał Oscar, kiedy śledził wzrokiem czarną figurę przelatującej pijawki, zamierzając przeszyć ją bełtem kuszy.. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Lut 09, 2018 2:30 pm | |
| - Ach! Zmartwienie nad wojownikiem to mój przywilej Panie Brightly! - zaoponowała, dłonią sunąc na jego kark, podczas gdy on sam przesunął rękę nieco wyżej, ze szczupłej talii na żebra, czując, jak przyjemnie spięła się lekko i uniosła pod tym dotykiem. Gładki materiał przyjemnie pieścił jego palce, a tuż pod nimi mógł wyczuć, jak nabiera głębsze oddechy, rumieniąc się jeszcze mocniej na tak śmiałe posunięcie. Jednocześnie w żaden sposób nie zaprotestowała, wręcz przeciwnie, uśmiechając się do niego niemal zachęcająco. - Moim obowiązkiem za to jest oszczędzanie zmartwień damie. - odparł przekornie, nie mając jednak zamiaru nawet w najmniejszym stopniu wprowadzać jej w szczegóły swojej pracy. - Ależ nalegam że... - aż podskoczyła w jego ramionach, gwałtownie urywając, kiedy nagle tuż obok nich, pojawiła się wysoka sylwetka, gwałtownie kładąc dłonie na nieprzyjemnie lepkim blacie, wydając głuche tapnięcie, po którym nastąpiła niezręczna cisza. Przez cały ten czas, który spędzili razem, niemal nierozłączni, śpiąc w tych samych pokojach, lub tuż obok siebie, przy ognisku. Podróżując ramię w ramię i rozstając się wyłącznie na krótkie chwile, kiedy potrzebowali w końcu samotności, Alexander wyrobił w sobie swego rodzaju odruch, związany z tym chłopakiem. Nie zrobił tego świadomie, właściwie, nigdy nad tym nie myślał, po prostu, z biegiem lat, z kolejnymi tarapatami, w które wplątał się Oscar, ze zdartymi kolanami, z końmi, które uciekły, niedokładnie przywiązane, czy z butami, które odpłynęły w dal jeziora przez nieuwagę, to przychodziło samo. A dokładniej rzecz ujmując, zaaferowanie lub determinacja w głosie rudzielca z marszu zmuszało jego umysł do szybszego myślenia i natychmiastowej lokalizacji chłopaka. Tym razem jednak był on tuż przed nim, opierając silne ręce o stół i nachylając się w ich stronę, nie spuszczając uważnego wzroku z drobnej kobiety. Alex za to w tym momencie zupełnie ją ignorował, sondując uważnie całą postać młodzieńca. Od rozwichrzonych włosów, przez twarde spojrzenie, spięte mięśnie i wojowniczą, napiętą postawę, a wszystko to wskazywało na zagrożenie, którego jednak nie był w stanie dostrzec, jak mocno by się nie starał. Krwiożercza bestia nie czaiła się ani na suficie, ani w kącie sali, wbijając pazury w ścianę i wzbudzając popłoch, obnażając ostre jak sztylety kły. Nikt nie krzyczał, nikt nie wołał o pomoc, to zaś z kolei prowadziło go znów do młodego mężczyzny przed nim, uspokajając w jakiś sposób. Bo przecież stał tu, cały i zdrowy, w jednym kawałku, więc nic złego nie mogło się dziać. Podczas gdy oceniał sytuacje, blondwłosa przez chwilę tylko wpatrywała się dużymi oczami w postać Oscara, uchylając lekko usta i zaraz je zamykając, najwyraźniej nie mogąc się zdecydować, co powinna teraz zrobić. Oczywiście, dobro małej Maruviel leżało jej na sercu, jednak w tym momencie, zdecydowanie ciężej czuła na nim szorstki materiał munduru i przyjemnie korzenny zapach. - Jeśli to prawda, nie powinniśmy zwlekać. - z rozterki wybawił ją przyjemnie mrukliwy głos Alexa, który jednak wypowiadając te słowa, nie spuszczał uważnego spojrzenia ze swojego ucznia, jednocześnie zapinając sprawnie kołnierzyk, pocierając palcami bliznę, jakby chciał pozbyć się z niej wrażenia cudzego dotyku. - Panienka Maruviel najpewniej cierpi, uwięziona w szykownym buciku. - dodał z ledwie zauważalnym uśmiechem, już całkowicie uspokojony i szczerze wątpiąc, by jego uczeń mógł poturbować biedną niewiastę do tego stopnia, by cokolwiek jej złamać. Nawet jeśli miał prawie dwa metry wzrostu, a wagą przewyższał ją dwukrotnie, był też na tyle zgrabny, by nie podeptać ozdobnych trzewiczków. Ciepło drugiego ciała, delikatny dotyk miękkich, delikatnych dłoni i chwila cudownego zapomnienia minęły, kiedy podniósł się z ławki, kłaniając lekko i podając kobiecie dłoń, którą ta ujęła z niewyraźną miną, racząc rudzielca mało przyjemnym spojrzeniem i jakby chciała mu coś udowodnić, przytulając się bokiem, do starszego łowcy. Ten za to zgrabnie odsunął się, otrzeźwiony tym nagłym przerwaniem całkiem intymnej sytuacji na tyle, że nie uważał za stosowne tulić się do kobiety, którą odprowadzał do jej kontuzjowanej koleżanki. - Co ci się stało, kochanie? - zaświergotała blondynka, robiąc dobrą minę do złej gry i starając się pokazać z jak najbardziej opiekuńczej strony. Takiej, która bez problemu mogłaby opatrzyć głębokie rany i pielęgnować swojego mężczyznę, kiedy ten po ciężkiej walce wracałby do zdrowia w jej ciepłych ramionach. Przykucnęła przy nogach młodszej dziewczyny, która wyraźnie skonsternowana próbowała zaoponować, zerkając to na blondynkę, to na swojego, stojącego nieco dalej, towarzysza zabawy, najwyraźniej nie mając zielonego, żółtego, ani nawet czerwonego pojęcia, co się właściwie tutaj dzieje i dlaczego nagle wszyscy skaczą wokół niej, jakby co najmniej miała otwarte złamanie. Alex zerknął krótko na Oscara, zaraz wracając spojrzeniem do zagubionej brunetki i paplającej jakieś kurioza Alexis. - Jeśli Panie pozwolą, przyniosę płaszcze. - skłonił się lekko, wycofując, najwyraźniej doszedłszy do wniosku, że jest zbyt pijany, żeby brać w tym udział. Tym bardziej że przez okna gospody widać już było zamówiony powóz, który miał zabrać obie panie z zabawy, zdecydowanie wcześniej, niż same chciałyby z niej wychodzić. Nie przejmując tym jednak odebrał ich płaszcze, jeden, podając swojemu uczniowi, a drugim otulając szczupłą sylwetkę, rozkosznie opiętą przez szmaragdową suknię. Ostatni raz pozwolił sobie zawiesić spojrzenie dłużej na jasnych jak świeża słoma włosach, zanim skłonił się nisko, żegnając zarówno poszkodowaną dzisiejszego wieczoru niewiastę, jak i jej starszą przyjaciółkę, wciąż ciskającą gromy z błękitnych jak letnie niebo oczu, prosto w stronę jego ucznia. - Zechcesz wyjawić mi, czego właśnie byłem świadkiem? - spytał, spojrzeniem odprowadzając lśniący atłas sukien wystających spod ciepłych płaszczy, aż za drzwi i dopiero wtedy odwracając się w kierunku młodzieńca. Nie wyglądał na złego. Właściwie, nie wyglądał nawet na rozczarowanego, czy podirytowanego tym, że został tak gwałtownie i brutalnie wyrwany z bardzo przyjemnej i coraz bardziej intymnej sytuacji, w jakiej nie miał okazji znaleźć się od dawna. Od tak dawna, że teraz nawet nie było mu żal, że nic z tego nie wyszło. Zwłaszcza że teraz, znów mógł skupić się na czymś grzejącym jego serce jeszcze mocniej niż chętne ciało Alexis. - Wracamy do stołu?
Ostatnio zmieniony przez Shael dnia Wto Lut 13, 2018 7:18 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Lut 13, 2018 7:00 pm | |
| Całe szczęście pijany Oscar był w stanie wybaczyć sobie więcej niż trzeźwy. Powstały naprędce plan w ostatecznym rozrachunku przeraził młodą damę, która łykała pewny i ponury ton jej byłego partnera i oprawcy w jednym, oraz pełne nieco wymuszonej troski szczebiotanie jej starszej przyjaciółki – i w końcu sama uwierzyła w to, iż jest w realnym niebezpieczeństwie, a kiedy już do tego doszło nagle zaczęło boleć jakby mocniej i chyba puchnąć, bo bucik stał się ciaśniejszy! Doprawdy Pan Byron, widząc cały ten rozruch naokoło młodej damy, powinien był się wstydzić. Wstydzić za ten cały strach i za odebranie dwóm damom resztek nadziei na udany wieczór. I wstydzić telefonu do lekarza, który kobiety wykonają po powrocie do domu. Albo – co lepsze – wstydzić tego, iż obie możliwe, że od razu pojadą do szpitala! Wstydzić zdziwionej miny lekarza, który podejmie wyzwanie nastawienia złamanego palca i pewnie nieźle się zdziwi, kiedy takowego nie znajdzie. I na sam koniec, na samo, cudowne i rozchodzące się rozkosznie po kościach crescendo: powinien się wstydzić tego, że odebrał staremu druhowi możliwości zakosztowania - ba, zatopienia się! - w ponętnym i soczystym zielonym owocu. Powinien. Ale zamiast tego przepełniały go w tej chwili tylko pozytywne emocje – wespół z ogromnym triumfem, wpływającym rumieńcem na jego jasne policzki. Nie okazywał skruchy, nie kończył zabawy, ani nie zamierzał rezygnować z wciąż niedopitej butelki absyntu. W jego rozumieniu pozbył się po prostu pewnej kłopotliwej przeszkody, która mogłaby go tego wszystkiego pozbawić. Tego i oczywiście pozbawić Alexandra. I chyba głównie Alexandra. A tak miał go tutaj, stojącego tuż obok w przejściu do gospody i śledzącego, jak on, wzrokiem odjeżdżający pośpiesznie powóz. - Chyba tego, iż potrzebuję więcej lekcji tańca, bo przez cztery lata w terenie i na polowaniach kompletnie utraciłem dawną grację. Zrobiłem się ociężały jak głaz i zebrałem właśnie pierwszą ofiarę mojej bezmyślności. – Wyjaśnił spokojnie. I tylko dzięki żartobliwemu tonowi Alexander nie miał prawa pomyśleć, że młodszy mężczyzna próbuje nakręcić na to całe kłamstwo i jego. Wtedy też para bystrych, różnych od siebie ślepi spojrzała na niego z przekorą. - A cóż? Chyba nie pomyślałeś przypadkiem, że pozbawiłem te dwie urocze damy możliwości do wspólnej zabawy specjalnie? Hm? – Uśmieszek miał iście pijacki. - Chyba postradałeś zmysły. Oczywiście, że wracamy! Przerzucił mężczyźnie rękę przez kark i obrócił się z nim wciągając z powrotem do gorącego i pełnego muzyki wnętrza, zatrzaskując za nimi drzwi do gospody. Ludzie nadal bawili się tak jak wcześniej, nikogo nie przejęła maleńka tragedia, która rozegrała się przy jednym ze stolików. Zespół muzyczny nie zwolnił, młodzi mężczyźni dalej tańczyli do utraty tchu z kobietami, których zgrabne warkocze dawno już pogubiły wstążki i zaczęły psuć się na rzecz dobrej zabawy, a starsi zasiedli wreszcie z powrotem do stołów i krzykiem domawiali kolejne kufle dla swoich towarzyszy. - Wybieram prawdę – napomknął rudzielec, którego twarz też lśniła od zmęczenia, kiedy zasiadał z powrotem na futrze okrywającym ławkę i lekko rozedrganymi dłońmi polewał im kolejnej, z obecnej butelki, ostatniej już dawki Zielonej Wróżki. Dopiero kiedy zakończył to karkołomne zadanie, zdecydował się spojrzeć kompanowi w oczy i podsunął mu jego wypełnione po brzegi szkło. - Chyba nie jesteś na mnie zły, co? – zagaił, ocierając palcami wargi i odgarniając lepiące się do policzków, rude włosy. - Zrobiłem sobie rezerwację na twoje towarzystwo na ten wieczór i podjąłem się nieczystego zagrania, by tego nie stracić. Wiem, że to mało koleżeńskie, ale… musiałem. – A jednak umknął wzrokiem w stronę swojego kieliszka, znów obracając nim lekko w ręce. - Wygrywałem z dziesiątkami wampirów przez te cztery lata, a w kilka minut o mało co nie przegrałem z nadmiarem tłuszczu na klatce piersiowej i węższą talią. To sprawa honoru - sam rozumiesz. Po długim tańcu żar ze stojącego niedaleko kominka grzał jak nigdy. Wręcz parzył w bok. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Lut 13, 2018 8:12 pm | |
| Chłodne, wieczorne powietrze przyjemnie muskało jego skórę. Nagrzaną i lekko zarumienioną od tańca, alkoholu i wszystkich emocji, jakie przetoczyły się przez jego ciało niczym huragan, najpierw podnosząc jego ciśnienie przez walkę, potem zaskoczenie, wręcz szok wywołany ujrzeniem wytęsknionej twarzy, piosenka, taniec, piękna kobieta i znów jego uczeń, o spojrzeniu tak zdeterminowanym, jakby walczył o dobro lepszej sprawy! Prawie tak zdeterminowanym, jak wtedy. Odetchnął niezauważalnie, wciągając do płuc rześkie powietrze i uroczyście przysięgając samemu sobie, nie wracać do tamtych wydarzeń, dopóki nie będzie to konieczne. Teraz nie było i miał nadzieję, że jeszcze bardzo długo nie będzie. Bo dopóki Oscar był, wszystko było w jak najlepszym porządku. Zupełnie tak, jakby nic się nie stało i ledwie wczoraj razem wrócili z kilkutygodniowej wyprawy, teraz pozwalając sobie uczcić kolejne udanie polowanie chwilą zapomnienia, podczas której nikt nie musiał martwić się tym, co czai się w mroku za jego plecami, lub do kogo należał trzepot ciężkich skrzydeł. Odprowadził spojrzeniem niewielki powóz i dopiero kiedy znikał za załomem, oświetlony migotliwym, ciepłym blaskiem latarni, zanim schował się za nim kompletnie, spojrzał znów na rudzielca. I po raz kolejny musiał unieść wzrok ku górze, by sięgnąć jego oczu. Co prawda tylko trochę i pewnie mógłby w ogóle nie zwrócić na to uwagi, jednak naprawdę rzadko spotykał osoby, które nie dość, że dorównywały mu wzrostem, to jeszcze go przewyższały! - Uważaj chłopcze na słowa, bo jestem gotów zorganizować ci takowe lekcje. - odparł, na pozór złowróżbnie, unosząc jednak w rozbawieniu kącik ust, doskonale wiedząc, jak rudzielec zapatruje się na taki pomysł. - Mógłbym poprosić naszą gospodynię, by pomogła ci powrócić do dawnej formy. Chyba że faktycznie specjalnie zdeptałeś tę biedną dziewczynę. - dodał już wybitnie rozbawiony. Wraz z gorącym ramieniem młodzieńca, otoczył go zapach starej skóry i deszczu, oraz nieco żywiczna woń, sugerująca, że wcześniej mógł w tych ubraniach spać w lesie, pranie zaś nie poradziło sobie do końca z drapiącym pieszczotliwie nos i gardło zapachem drzew i ściółki. I był to tak znajomy, bezpieczny zapach, że pozwolił sobie również objąć ciało przy sobie, dając się z powrotem zaciągnąć do stolika i niemal mrucząc z przyjemności na widok kolejnego pełnego kieliszka. Niestety patrząc na zawartość butelki, ostatniego już. Albo na szczęście ostatniego, co doceni pewnie dopiero nad ranem, kiedy organizm przypomni mu, że nie ma już dwudziestu lat, a wraz z siwymi włosami i pierwszymi zmarszczkami przybyło również spowolnienie szalonego wcześniej metabolizmu. - Prawdę... - zamyślił się chwilę, pociągając łyk trunku i siadając wygodniej przyjemnie nagrzanej ciepłem tańczących w kominku płomieni, skórce. - O wszystkich swoich nowych bliznach i urazach sam mi opowiesz, nie muszę się o to dopraszać. - myślał głośno, uśmiechając się lekko na nieśmiałą myśl kiełkującą w jego głowie, a dotyczącą wspólnych podróży, które może będą mieli jeszcze okazję przeżyć – Powiedz mi w takim razie, czy przez te cztery lata miałeś czas, żeby w końcu znaleźć kogoś, kto by ci dorównał? Z kim chciałbyś być? - spytał, starając się nie wyjść na wścibskiego, ale nic nie mógł poradzić na to, że zwyczajnie interesowało go życie miłosne tego oszołoma i tak, jak normalnie by się powstrzymał, uważając, że to nie jego sprawa, a Oscar powie mu, kiedy będzie uważał za słuszne i jeśli w ogóle będzie uważał za słuszne, tak teraz był pijany. I być może było to słabe wytłumaczenie, ale w tym momencie, dla niego całkiem wystarczające. - Oscar, nawet najwęższa talia na świecie, nie jest mi tak droga, jak ty. - odchrząknął, uciekając spojrzeniem do kieliszka – Sądziłem, że bawisz się z uroczą Maruviel jeszcze lepiej niż ja... W sytuacji, w jakiej mnie zastałeś. - czego udało mu się uniknąć przez tyle długich lat, a teraz proszę, kilka godzin i nakryty na spijaniu troski i akceptacji z błękitnych oczu pięknej dziewczyny o złotych włosach. Ciężko było mu sobie wyobrazić, czy mógłby upaść jeszcze niżej tego wieczoru. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Lut 13, 2018 10:28 pm | |
| Lekko szorstki materiał munduru zostawił na palcach młodego mężczyzny przyjemne widmo i ten rodzaj ciepła, który znacząco różnił się zarówno od tego bijącego z kominka, oraz od tego, który bił z jego własnej unoszącej się nieco szybciej piersi. Zmęczenie co prawda było tylko złudne, było wymysłem jego wyobraźni i pojawiło się tylko dlatego, że przydałoby się, by po ganianinie i tańcach był choć lekko zmęczony. Zwłaszcza, że już teraz wiedział, iż jest w stanie wytrzymać dużo więcej, ale tu był bezpieczny – nie musiał czujnie spać, nasłuchiwać byle szelestu, polegać na instynkcie i mieć non-stop bron przy boku – tu był skąpany w miodowym świetle, w towarzystwie człowieka, do którego od dawna chciał wrócić i u którego w pokoju zostawił zarówno swoją ukochaną broń, jak i lekko nasiąkniętą krwią pelerynę. I mnóstwo wspomnień, które Alexander nieświadomie dzierżył przy boku i które teraz nieśmiało powracały do Oscara i przesiąkały przez jego ubrania i skórę, odnajdując drogę do krwiobiegu i przyspieszając nurt krwi. I nie żałował lekkiego podeptania tamtej dziewczyny – nie potrafiłby zrezygnować z tego wieczoru. Za nic. Z odważniejszych i częściej rzucanych uśmiechów jego mentora, ze śmielej podejmowanych tematów do rozmów, z jego pobłażliwości i skłonności do zwierzeń. Z tego, że trzymał mundur niedopięty, wkraczał na środek sali i tańczył, siedział tu z nim do późna nie martwiąc się o dzień jutrzejszy… Z tego, że mu wybaczył i na powrót przyjął pod swoje skrzydła bez cienia wyrzutu. Bez przyszpilania do muru, wypytywania o oko, o niewygodne aspekty przeszłości, albo wymagania przeprosin. Oscar zdecydowanie nie chciał z tego zrezygnować i był więcej niż pewien, że Niebiosa oraz para dam wybaczy mu w końcu ten bezczelny przekręt, a on będzie mógł rozpocząć bez żadnego kleksa nowy rozdział w jego burzliwym życiu. Ich burzliwym życiu! I tak jak po Oscarze spływała odpowiedzialność za całą tę karygodna rozróbę w ich małym wspólnym wszechświecie, tak po Alexandrze prędko spłynęła gorycz po stracie niepowtarzalnej i całkiem ponętnej szansy – gładko robiąc miejsce widmu dalszej zabawy w bardziej męskim towarzystwie. I choć druga butelka tego trunku zabiłaby nawet tę parę odważnych wojaków, to i Oscar z lekką nostalgią również zerknął na odstawione na bok puste szkło. Zostały im jeszcze jakieś dwa łyki trunku, od biedy może i trzy, ale przy tak przednim alkoholu to i tak oznaczało wejście na kolejny poziom upojenia – a po tym czekała już długa droga w dół aż do zatracenia. I ciężki poranek. Bez uprzedzania faktów jednak, Byron oczarowany soczystą i toksyczną zielenią absyntu upił delikatny łyczek, zupełnie poza ich małą grą, umoczył ledwie spierzchnięte i głodne napitku wargi, doskonale wiedząc, że wypełniony po brzegi kieliszek nie nasyci jego pragnienia. Ale na cały bukłak wody wyżłopany naraz przyjdzie jeszcze odpowiednia chwila. Najpierw musiał odpowiedzieć prawdę. - Hej! Mówisz o tym tak jakbyś nie lubił słuchać moich opowieści. Nawet nie próbuj mi tak bezczelnie kłamać... – burknął, gorącym oddechem wprowadzając lekki chaos na powierzchni płynu w podsuniętym pod nos naczyniu. Po czym zakończył burcząc ciszej i odkładając swoją dawkę ambrozji z powrotem na stół. - Bezczelność... – Czknął. Oho, był coraz mocniej zrobiony. - Język za mocno mi się rozwiązuje przy tobie, powinienem przed każdą z opowieści żądać jakiejś słodkej zachęty. A jednak mimo ofukiwania głośno myślącego rozmówcy, jakby lekko rozmarzony wzrok młodzika śledził mężczyznę, zachodząc z wolna mglą dziwacznych myśli i ożywiając się dopiero, kiedy bezpośrednio wystosowano pytanie do jego właściciela. A wtedy Oscar uśmiechnął się psotnie. - No, no, jakie pytanie! Nie chcesz słuchać o mojej wojaczce, a naszła cię chętna na opowieści o moich podbojach miłosnych? Co spodziewasz się, że usłyszysz? Że mam białogłowę przy nadziei w każdej wiosce? Bo taką historię o mnie też słyszałem, choć prawdę mówiąc nie zapłaciłem żadnemu z minstreli, by opiewał moje niedoścignione umiejętności w sztuce miłosnej i nakłaniał tym samym więcej kandydatek do ich sprawdzenia. – Uśmiechnął się jakby sam do siebie. - Albo coś bardziej dramatycznego, jak historię o mojej już-prawie-narzeczonej, którą... - ...zabiły okropne bestie nim zdążyłem ją poślubić i stąd moja zatwardziałość w zabijaniu ich? - to chciał powiedzieć. Dokładnie to, pchany niewinną przekornością, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. A raczej jego podświadomość kopnęła go z całej siły w brzuch i na moment odebrała dech. Pozbierał się wtedy szybko i kaszlną, markując to, że to drapanie w gardle po ostatnim łyku zmusiło go do urwania zdania, po czym naprędce sklecił zupełnie inne, brzmiące równie mocno w jego stylu: Którą odbił mi jakiś wioskowy drwal? Nie, niestety nie opowiem ci niczego równie ciekawego, jeśli chcesz usłyszeć prawdę. Sięgnął po kieliszek i upił prawdziwy łyk. Powodem tego posunięcia był jednak wstyd, a nie prosta chęć spicia się. Ten prawdziwy, męski wstyd, który nakazuje kontynuowanie opowieści miast ucieczki od tematu, ale za to bez spoglądania rozmówcy w oczy. I z elementami cichego i nieco nerwowego strzelania palcami w stawach. - Wiem z kim chciałbym być. Ale ta osoba zamieszkała w mojej głowie zdaje się nie istnieć, a ja skończyłem jak młoda dama, która zdecydowanie za dużo naczytała się książek o ulotnych romansach, że teraz odrzucają ją prawdziwi mężczyźni, tak różni od wizerunku oszałamiająco czarującego księcia z kart jej ulubionych tomisk. U mnie to idzie jednak w drugą stronę, bo jestem więźniem własnej głowy. Podjąłem kilka prób złapania kontaktu z druga płcią, mogę je jednak policzyć na palcach jednej dłoni, bo okazywało się, że nasze oczekiwania wobec drugiej osoby nieco się rozmijały i raz skończyłem nawet ze śladem subtelnej dłoni jednej z nich na policzku. Palił bardziej niż jakakolwiek brocząca krwią rana po wampirze, serio! – Tu parsknął i odważył się na chwilę spojrzeć w stronę Alexandra. Wzrok miał skrajnie inny, dużo bardziej niewinny, jakby na omawianym gruncie czuł się tak bardzo niepewnie, że na nowo wyglądał jak dziecko, a nie biegły w walce i trudach życia wojak. Miłość była w stanie go złamać – tak jak zresztą była w stanie złamać wielu przed nim i to o wiele potężniejszych. Tak samo oni, jak i Oscar, nie uginali się pod toporem i strachem, a pękali jak szkło pod ulotnym spojrzeniem. Miłości, tej prawdziwej, Oscar nie zdążył i nie miał już jak się nauczyć. A widać chyba potrzebował. Chrząknął, przerywając własne zamyślenie i pokręcił głową. Dopijając absynt do końca i odstawiając go z głośnym uderzeniem na stół. - Pozwolisz, że zakończę tutaj zanim zanudzę cie na śmierć i skończę obok obrośniętego pajęczynami szkieletu w dopasowanym mundurze. – Puścił mu zawadiackie oko. - Teraz twoja kolej. A skoro jestem jeszcze w stanie składać zrozumiałe zdania, a za kilka minut mogę już utracić tę zdolność, to żądam, byś tym razem nie uchylał się przed wyzwaniem! – Z zabawną w tej chwili zatwardziałością uderzył szkłem o stół jeszcze raz. - Żądam, byś dał mi taniec, który w ramach nagany obiecałeś mi przy drzwiach. Oszczędźmy czasu gospodyni, chcę cie znowu zobaczyć na środku sali! Kończąc wycofał się i podniósł z ławki, z rozpędu zamiast za rękaw, chwytając mężczyznę zachęcająco za nadgarstek. Miał niesamowicie miękką skórę... |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Lut 14, 2018 11:08 pm | |
| To nie był czas na rozpatrywanie wszystkich niedopowiedzeń, jakie wisiały między nimi, przypominając o sobie za każdym razem, kiedy spojrzenie Alexandra spotkało oczy Oscara, kiedy przypomniał sobie, jak szybko się poruszał, czy jak silne były jego uderzenia, zwłaszcza na samym początku, kiedy nie był przygotowany na taką siłę. Nie był to ani czas, ani miejsce na rozmowę, która miała rozwiać mgłę, w której obaj tkwili, jednocześnie jednak bojąc się wysunąć z niej choćby palec, w obawie, że gdy w końcu z niej wyjdą, stając twarzą w twarz z tym, w jakim naprawdę są położeniu, wszystko znów będzie trudne. Tak jak trudne było cztery lata temu, podczas ich pierwszej, tak poważnej, prawdziwej kłótni. I jak trudne były jeszcze długi czas po niej, aż pogodził się z tym, że to nie był nieprzemyślany impuls, ale poważna decyzja, którą dziecko podjęło i nie miał na to już żadnego wpływu. Dopóki obaj byli otoczeni tą mgłą, wszystko było dobrze. Oczy były tak samo błyszczące i żywe jak kiedyś, ruchy tak samo znajome, a uderzenia identycznie mocniejsze, kiedy młodzieniec stosował pchnięcie z prawej nogi. I dopóki mógł w tej gęstej nieświadomości dryfować, dopóty nie śmiał wychylać choćby opuszka palca poza jej granice. - Nie powiedziałem, że nie lubię. - zaprotestował z lekkim uśmiechem, trzymając między palcami kieliszek z ostatnim cennym łykiem żywo zielonego, roztaczającego ziołowy zapach płynu – Twierdzę tylko, że zdecydowanie chętniej opowiadasz mi o konkretnym rodzaju nocnych łowów, niekoniecznie związanym ze spódnicami... - powiedział, powstrzymując się przed parsknięciem śmiechem tylko dlatego, że przez chwilę nie mógł uwierzyć, że prowadzi tę rozmowę w taki sposób. Ze swoim uczniem. Swoim cudownym, młodym uczniem, dla którego przez tyle lat udało mu się być wzorem tak idealnym, doskonałym i nieskazitelnym, że aż sam siebie zaskakiwał. Spokojny, wyrozumiały, zawsze gotów do wysłuchania nawet najbardziej błahej drobnostki, która w oczach dziecka urastała do rangi prawdziwego, burzącego krew i myśli problemu. Zawsze mający odpowiedź na nurtujące pytanie, umiejący naprawić zepsute siodło, wymienić przetarty pasek od ogłowia, czy zorganizować opiekę medyczną. Kiedy nocowali w lesie, wiedział, co mogą spokojnie zjeść, bez obawy o zdrowie, na równinach zaś polował i oprawiał zdobycz. Prowadzał chłopca do krawca oraz kupował mu najlepsze buty, w których nie czuł dyskomfortu nawet podczas wielogodzinnej jazdy na koniu. Odkąd pamiętał, starał się być wszystkim, czego mógłby potrzebować młody chłopak, co było najtrudniejsze, kiedy sam jeszcze był całkiem młody. Świeżo po stracie, kiedy wszystko jeszcze kojarzyło mu się z tym jednym wydarzeniem, które przewróciło całe jego życie do góry nogami, dostał pod swoje skrzydła istotę, która zrobiła to po raz kolejny. A on wychodził z siebie, by ukryć przed wspaniałym, czystym i szczerym dzieckiem to, jak niedoskonały potrafił być. I udawało się. A teraz siedział przy stole, nad kieliszkiem absyntu, tuż obok pustej butelki, pijany jak dawno i rozmawiał z nim o kobietach. W sposób, za który na trzeźwo sam pewnie by go zrugał. Zaraz po tym, jak został przyłapany w mocno intymnej sytuacji z pewną damą. Odchrząknął, wracając myślami do rzeczywistości. - Nie wyobrażam sobie, jaką słodką zachętę mógłbym ci zaoferować mój drogi. I obaj wiemy, że z natury jesteś rozgadany. Gdybyś mógł, mówiłbyś nawet przez sen. Co zresztą zdarzało ci się, nie ukrywam, całkiem często. - parsknął, posyłając mu przekorne spojrzenie i zaraz wzdychając już z mniejszym rozbawieniem, na dalszą część słów młodzieńca – Gdybyś miał białogłowę przy nadziei w każdej wiosce, uznałbym to za swoją własną porażkę wychowawczą. A potem sprał ci tyłek. - dodał, już z lepszym humorem, wciąż jednak czując jakąś gorycz, że jego chłopiec wciąż był tak samotny, jak on sam - Powinienem się cieszyć, że nie zauroczyły cię książki, jakie znajdywałeś na półkach w pokojach, które wynajmowaliśmy. Nie obraź się chłopcze, jeśli któraś z bohaterek szczególnie zapadła ci w pamięć, jednak te, których losy miałem okazję śledzić, nie grzeszyły rozumem. Nie chciałbym, żebyś znalazł sobie kogoś głupiego. - skrzywił się z jawną odrazą na taki pomysł, jednocześnie mając na tyle przyzwoitości, mimo krążących we krwi procentów, by nie drążyć tematu wyśnionego ideału, który nie pozwalał na zadowolenie się żadnymi półśrodkami. Zwłaszcza że teraz, widząc jego uciekające, miękkie spojrzenie, tak różne od tego, jakim zwykle wodził dookoła, wyłapując najdrobniejszy ruch otoczenia, zwyczajnie miał ochotę go objąć. Zamknąć w ramionach jak lata temu i zapewnić, że nic nie jest jeszcze stracone i ma czas, żeby w końcu znaleźć kogoś na tyle wartościowego, by zaoferować mu swoje zaufanie i szczere uczucie. I pewnie jeszcze dłuższą chwilę pozwoliłby sobie nad tym rozmyślać, gdyby nie szybkie zmiany nastrojów jego towarzysza i nagła propozycja, której chyba nie miał możliwości odmówić. I chyba również nie bardzo chciał. Ten wieczór był Oscara. Bez pytań, bez wyrzutów i oskarżeń. Dzisiaj cieszyli się znów sobą nawzajem, a skoro tak, dał się poprowadzić niemal za rękę na środek sali, gdzie ludzie ustawiali się już w coś, co przy odrobinie dobrych chęci można nazwać kołem. - Chyba nie mam wyboru. - westchnął, uśmiechając się, jednak kiedy brał pod rękę zarówno Oscara po swojej prawej, jak i dżentelmena po swojej lewej, podczas gdy panie naprzeciwko nich chwytając się za ręce, już lekko podskakiwały w rytm nabierającej tempa muzyki, która po chwili i panów zmusiła do ruchu. Nie zdarzało mu się brać udziału w tego rodzaju zabawach, jednak znał je z obserwacji na tyle dobrze, że mógł skakać razem ze wszystkimi innymi, trzymając ucznia pod rękę i wykonując razem z nim obroty, zanim znów pojedynczo ruszali w stronę dam, unosząc je wraz z pędzącą w górę muzyką i stawiając z powrotem z delikatnym stuknięciem na drewnianej podłodze. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Lut 16, 2018 1:05 am | |
| Bezsensem było tłumaczenie się z ciągłego poszukiwania niedoścignionego ideału, który omyłkowo został zamknięty w skorupie przygłupiej dziewuchy, jaka na stronicach tomisk bez przerwy pakowała się w kłopoty i bez ustanku wymagała towarzystwa, wsparcia i pomocy. Jednak niezależnie od tego jak daleki od prawdy był ten pogląd, to może był właśnie tym lepszym wyjściem? Durnym i wzbudzającym w Alexandrze niezadowolenie, ale koniec końców nadal lepszym – bardziej normalnym i prawdopodobnym od tragikomicznej i po trosze chorej rzeczywistości. Oscar czekający na idealną damę w dużych opałach był lepszy niż Oscar… Po prostu… Po prostu za mgłą niedopowiedzeń i złudnej sielanki chowało się dużo więcej niewygodnych tematów niż Alexander podejrzewał. Śmierdząca kupa łajna, której widoku spodziewał się za jasną kurtyną, powiększyła do takich rozmiarów, że zasłaniała już słońce. I wcale nie przestawała rosnąć. Z każdym subtelnym spojrzeniem, przypadkowym muśnięciem, szczerym uśmiechem czy niewinną, ale nieprzewidzianie słodką lub zmysłową uwagą przyrastała o kolejne centymetry. A po czterech latach dzielnego i zatwardziałego wypierania jej ze swojej świadomości, w jeden wieczór stała się dla Oscara aż boleśnie realna. Nie znikła tak jak powinna, popychana przez całe noce prób zrobienia samemu sobie bezlitosnej analizy psychologicznej i przygotowywania naprędce sklejonej terapii, by pozbyć się problemu. Nie pomogło zrzucanie go na zabawny „aspekt dojrzewania”, ani rozpaczliwe próby wywołania tych samych emocji przy bardzo bliskim, wręcz intymnym, kontakcie z inną osobą. Wszystko poszło jak krew w piach, a kiedy teraz rudzielec siedział pijany w gospodzie i godził się bezmyślnie by szum alkoholu wywiewał mu sumienie przez uszy i toczył je po podłodze jak perły z rozerwanej kolii, pozwalał się bez skrupułów olśniewać. Wszystko to podczas szalonego tańca. Ale nie padał na kolana przed oczami okolonymi ramą długich rzęs, ani przed wąską talią, ani rozwianą spódnicą… Dawał się olśniewać czemuś zdecydowanie potężniejszemu, co jutro obudzi go mocnymi bólami w moralnym kręgosłupie.
Piosenka uderzała w bandę roztańczonych ciał, pozwalając przebić wysokie tony tylko trzaskowi obcasów o drewnianą podłogę - zdartą już po licznych harcach do takiego stopnia, że gdyby wylać tu odpowiednią ilość płynu to zebrałby się on właśnie tutaj w miejscami nawet kilkucentymetrowe bajorko, korzystając z gwałtownego obniżenia w bezlitośnie katowanych dechach gospody. Całość doprawiały głośne gwizdy, ogłuszający szelest ubrań, stukanie o siebie grubego szkła kufli, które wznosili inni pijący i ciężki opar niemożliwie rozgrzanych oddechów, który osiadał rosą na policzkach tańczących i kleił ubrania do ich sprężystych ciał. Subtelny erotyzm wyszedł z gospody wraz z ostatnimi parami, które zatrzymały się na tym poziomie upojenia, by jeszcze móc dać coś z siebie w alkowie – na sali zostali już tylko ci, którzy zamierzali zostać na ten wieczór bez sił, ale dzięki skrajnie innym rozrywkom, zbliżającym ich do siebie w większej grupie. I kiedy panny, zdjęte zmęczeniem przysiadły na jednym stole i klaskały w rytm piosenki, nieugięci panowie położyli sobie dłonie na ramionach, ustawiając się wkoło i dawali podłodze jeszcze większy wycisk, wdeptując w nią z całą siłą wszelkie rozterki, z którymi walczyli za dnia, gdy ich umysłu nie obejmowała czuła garść radosnego ogłupienia. I nawet gdy ktoś gubił rytm – w większości Oscar, gdy za bardzo zagapił się w konkretnym kierunku – to wszyscy kwitowali to śmiechem. Nawet kiedy członki zaczynały odmawiać posłuszeństwa i na moment któryś z zawodników lądował na kolanach, nagle kilkanaście dłoni wyciągało się w jego stronę i podnosiło go sprężyście jak jedna, wielka, pijana rodzina. Tylko jeden z dżentelmenów do samego końca ustał na nogach i zachował honor – nawet jeśli pod sam koniec Oscar żegnając się z gospodarzem prowadził go po schodach na górę. Alexander około godziny czwartej był już widocznie potężnie zmęczony – i tylko ten widok jako-tako otrzeźwił rudzielca na tyle, by ten z uśmiechem pełnym subtelnej czułości, cierpliwie odprowadził go do pokoju. Na tym się oczywiście nie skończyło – popędzany poczuciem odpowiedzialności usadził powoli przysypiającego mężczyznę ciężko na łóżku i przyklęknął przed nim, by rozpiąć koszulę. Marynarka od munduru, która opuściła ramiona Brightly’ego gdzieś po drugiej piosence, wisiała już bezpiecznie na oparciu krzesła dosuniętego do niewielkiego biurka; doniesiona tu osobno nieco wcześniej. Koszula poszła w jej ślad, rzucona na niewielki zydel obok łóżka, kiedy Byron postanowił uwolnić od niej rozgrzane ciało. A potem to samo ciało subtelnie i sugestywnie pchnął, by Alec wygodnie opadł w objęcia świeżej pościeli. Po tej zmianie pozycji w nogach zydla obdarowanego w koszule spoczęły wysokie, skórzane buty i rozluźnione, półnagie ciało zostało nakryte grubą kołdrą. Pod sam koniec specyficznego rytuału Oscar znalazł w swojej pustej łepetynie pomysł, by zapobiegawczo uchylić niewielkie okienko, by Alexandra powitał o poranku zapach miasta, a nie kwaśnej gorzelni. - Miłych snów – czknął w drzwiach, ogarniając jeszcze wnętrze pokoju mało widzącym wzrokiem, po czym najwidoczniej usatysfakcjonowanym wynikiem przymknął cichutko wrota i z zadowoleniem, prawie potykając się o swoje buty zlazł na dół. Peleryny oczywiście zapomniał. Szpady też. ...swoją przyzwoitość najpewniej też zapodział gdzieś na sali. Niemniej przynajmniej ostał mu się dobry humor i orientacja w terenie dzięki której, nucąc sobie po drodze radosną przyśpiewkę z dawnych lat, bezbłędnie (i bez kontaktu z mózgiem) po wyjściu na rześki dwór bezbłędnie odnalazł drogę do własnego hotelu. Chłodny wiatr owiewał jego rozgrzane policzki, lekko raził przesuszone oczy niedbale chronione przez do połowy przymknięte kotary powiek i szczypał w spierzchnięte po alkoholu wargi. Ale był szczęśliwy. I nic nie miało zepsuć mu tego szczęścia – nawet poranny kac. Ani nawet to, że nie miał już siły chociażby obmyć się przed snem… Od biedy uznał chluśniecie sobie na miejscu w twarz zimną wodą jako wystarczającą namiastkę odświeżenia, po czym zzuł z siebie ciężkie buty, rozpiął koszulę i zasnął dokładnie tak jak padł na łóżko, nie kłopocząc się z nakryciem kołdrą. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Lut 16, 2018 6:27 pm | |
| Kiedy jeszcze był bardzo młody, długo przed ślubem, czy chociaż poznaniem swojej narzeczonej, a potem żony, lubił jeździć na polowania z ojcem. Nie przepadał za samym strzelaniem do zwierzyny, chociaż nigdy się temu nie opierał, zwyczajnie największą radość sprawiał mu cwał, kiedy wokół słychać było podekscytowane ujadanie psów, a ziemia aż drżała od uderzeń mocnych kopyt potężnych, pięknych zwierząt. Na jednym z takich polowań przecenił swoje możliwości i podczas próby skoku przez wysoki żywopłot pomiędzy łąkami, kilkuletnia klacz odmówiła współpracy, hamując przed przeszkodą, podczas gdy on sam przeleciał na jej drugą stronę, uderzając głową o twardą, wilgotną ziemię, ku zgrozie ojca i niepohamowanej radości kuzynów. Pamiętał, że wtedy bolało, co najmniej jakby oberwał kopytem w potylicę, miał ochotę wymiotować i już nigdy nie podnosić się z pozycji, w jakiej był, w obawie, że każdy kolejny ruch wyzwoli kolejne fale pulsującego bólu. Teraz było gorzej. Uchylił powieki, zamykając je, kiedy tylko jasne słońce południa poraziło wrażliwe po śnie oczy. Było już późno, a miał wstać zdecydowanie wcześniej, by załatwić wszystkie sprawy dotyczące podróży, jednocześnie jednak w tym momencie, miał poważniejszy problem. A przynajmniej w jego rozsadzanej bólem głowie jawił się on niemal jako sprawa życia i śmierci, kiedy spróbował przełknąć gęstą, lepką ślinę, przechodzącą z oporem przez suche gardło. Musiał się napić. Nie pamiętał, kiedy ostatnio dystans od łóżka do stołu wydawał się tak daleki. Te parę kroków w katuszach miało jednak zostać nagrodzonym bukłakiem wody. Całym, pełnym cudownie słodkiej i jeszcze bardziej rozkosznie mokrej wody. Uniósł się do siadu, biorąc głęboki wdech świeżego powietrza i powoli wstając z łóżka, by po tych kilku wyważonych, powolnych ruchach, zlec ostrożnie na krześle i dopaść bukłaka, który odkręcił, przysysając się łapczywie, bez chwili zawahania. Słodki płyn wpadł do jego ust, racząc je cudownym chłodem i spływając w dół gardła, przez chwilę łagodząc wszelki ból i podrażnienia, otulając przyjemnym wytchnieniem... Które zniknęło wraz z ostatnim łykiem i ostatnią zlizaną z krawędzi kroplą. - Taki stary, a taki głupi... - wymruczał sam do siebie, chowając głowę w dłoniach na chwilę i przecierając ją mocno, jakby chciał pobudzić się choć trochę do życia. Przesunął dłonie na włosy, przeczesują je i odsuwając z twarzy, kiedy unosił spojrzenie w stronę biurka, nad którym było okno, wpuszczające do niewielkiego pokoiku ciepłe światło, które tańczyło radośnie po zdobionej rękojeści szpady leżącej na stole. Nie jego szpady. Znieruchomiał na moment, niemal zapominając o pulsującym bólu, kiedy skakał spojrzeniem od ciężkiej peleryny, do pięknie zdobionej pochwy, swojej koszuli na zydlu i butów, które ktoś ściągnął z niego i odstawił równo obok łóżka. I chociaż nie pamiętał wiele z wczorajszego wieczoru, ta jedna rzecz właśnie dobijała się do jego świadomości jeszcze głośniej niż skutki nadmiernego spożycia alkoholu, którego, notabene, obiecał sobie nie ruszyć jeszcze przez długi czas. To jednak nie było teraz istotne. A na pewno nie tak, że jeszcze kilka godzin temu, był tutaj... - Oscar. - wydusił, podnosząc się z krzesła i zdejmując spodnie już w drodze do łazienki. Jak mógł siedzieć tutaj i użalać się nad swoim biednym, sponiewieranym ciałem, kiedy gdzieś tam, w mieście był jego uczeń? Przed którym wczorajszego wieczoru miał szansę się popisać. Skrzywił się na tę myśl, nie mogąc jednak powstrzymać wchodzącego na usta uśmiechu, kiedy znów jego spojrzenie trafiło przez otwarte drzwi łazienki na ciemną pelerynę. I gdyby nie ta peleryna, pewnie wciąż nie mógłby uwierzyć w to, że faktycznie w ciągu tego jednego wieczora całe jego poukładane życie znów zostało wywrócone do góry nogami. I niech szlag go trafi, jeśli znów pozwoli mu wrócić do poprzedniego stanu. Uniósł głowę, smarując pianą szyję i kilkoma pociągnięciami brzytwy doprowadzając się do porządku, zaś resztki bieli zmywając z brody wodą, zanim znów spojrzał w lustro z westchnieniem. Myślał, że świeżo podcięta broda i gładka szyja odwrócą uwagę od bladej twarzy, jednak najwyraźniej walka z szarpiącym się po ciele kacem nie mogła być tak łatwa. I być może było to głupie, ale naprawdę chciał dobrze wyglądać, kiedy znów będzie mu dane spotkać się z tym oszołomem. Który musiał przecież wrócić. Chociażby po swoje rzeczy. Po krótkim prysznicu i dokładnym umyciu zębów, po którym zrobiło mu się zdecydowanie lepiej, założył świeże spodnie i koszulę, zapinając ją na ostatni guzik, zakrywając tym samym znaczną część blizny, której część wchodząca na twarz ukryta była pod brodą. Lepiej nie będzie. A przynajmniej do takiego wniosku doszedł, zapinając klamry marynarki. Kiedy jednak musiał schylić się, aby zawiązać buty, nagle okazało się, że tak jak ciężko o „lepiej”, tak o „gorzej” naprawdę nie trudno, bo przez chwilę miał wrażenie, że stado rumaków w jego czaszce ponownie spłoszyło się, taranując wszystkie myśli łupiącymi katuszami. Powoli podniósł się na nogi, podchodząc kilka kroków do drzwi i przekręcając klucz w zamku, przymknął na chwilę oczy, z duszą na ramieniu naciskając klamkę i wychodząc z pokoju. Już, kiedy schodził po schodach, powitał go szeroki uśmiech właściciela przybytku, który tylko poszerzył się do rozmiarów grożących rozpłataniem policzków, kiedy Alexander poprosił o całą butelkę wody, gorące zioła i szklankę. - Dzień dobry Panie Brightly! - przywitał się donośnie, wyraźnie rozbawiony drgnięciem twarzy Alexa na tak głośny dźwięk. - Widzieć Pana o tej porze tak kwitnącego grzeje mi serce! - znów się zaśmiał, nasypując ziół do dużego kubka. - Rad jestem, że udało mi się poprawić Panu humor. - uśmiechnął się krzywo, spojrzeniem przeczesując salę, i chwilę później karcąc się w myślach za to, kogo szukał i tylko ruszył na swoje stałe miejsce. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Lut 17, 2018 10:42 pm | |
| Ciężkie buty znajdowały się niedaleko nogi łóżka – jeden postawiony na baczność, a drugi leżący smętnie zupełnie jak jego właściciel. Kawałeczek dalej zrzucone w środku nocy spodnie tworzyły smętną kupkę grubego materiału porzuconego jak wykorzystana kochanka. W gorszej pozycji była już tylko biała koszula, która jednym rękawem układała się wygodnie na deskach podłogi, ale roztargniony młodzieniec nie miał głowy mocować się z mankietem, który odrobinę zbyt czule objął jego prawy nadgarstek i koszula pozostała tak resztę nocy i większą część poranka zwieszona z łóżka jak ze skarpy trzymając się tylko dłoni uśpionego kochanka. Dodatkowo Oscar zapomniał otworzyć okno u siebie i duszony przez demony udanej nocy nie potrafił się zdecydować, czy jest mu nagiemu właściwie gorąco czy zimno, więc w poszukiwaniu kompromisu pozostawił połowę ciała odkrytą. Dlatego to właśnie jego naga łydka, ułożona na niemiłosiernie skotłowanej pościeli, jako pierwsza została popieszczona ciepłymi promieniami słońca, które wpadając przez niewielkie okienko dotąd powoli acz nieubłaganie lizały jasnym jęzorem ciemną podłogę pokoiku. I kiedy sięgnęły już łóżka oraz wspomnianej łydki, to pieszczoty były jeszcze nader przyjemne – ciepły dotyk płynął do kolana i subtelnie prześlizgiwał się po nagiej skórze uda. Oblewał coraz większe połacie białej i pofalowanej pustyni kołdry, aż nie odnalazł dłoni i nie otulił jej miękko, grzejąc zrobiony z czułością bandaż na ramieniu. Nawet gęsia szyja z radością przyjęła powitanie poranka, ale kiedy jasna łuna zaczęła przesączać się przez cieniutką warstewkę powieki Oscar jęknął z niezadowoleniem. Odrzucił subtelne zaloty i przekręcił się na drugi bok, zwracając tyłkiem w stronę zatwardziałego absztyfikanta. Konkretnie nagim tyłkiem. I dopiero po kilku minutach smętnego leżenia, ciepło opadające na jego pośladek sprawiło, że zaczął czuć się cokolwiek nieswojo. Zwłaszcza, kiedy gdzieś w oddali słyszał cichy chichot co najmniej dwóch dziewczyn i w jego głowie zakiełkowała myśl, że może w tym kłopotliwym położeniu nie być w pokoju całkiem sam. Zdobył się na to, by wysupłać skrawek pościeli i zarzucić go na swoje lędźwie, ale po kolejnych kilku chwilach doszedł do wniosku, że ta wojna jest już przegrana – nie miał nawet resztek snu, o które mógłby jeszcze walczyć. Odetchnął więc ciężko i przekręcił się na bok, mlaszcząc leniwie i wyczuwając w ustach zniewalający bukiet smaków złożony ze starej gumy, zgrzytającej na zębach waty i niepokojącej słodyczy pozostawionej przez mocno ziołowy alkohol. Mętne spojrzenie dzielnego woja opadło na drzwi i zjechało w dół po ich eleganckim drewnie, gdzie przez szparę widział cienie jakiś dwóch postaci. Te krzątały się tam przez chwilę – tuż przy drzwiach! - po czym odłożyły coś na ziemi ze stuknięciem i odbiegły, a wraz z krokami oddalał się typowo dziewczęcy chichot. Widziały go? Zamknął drzwi na klucz czy nie…? Nie potrafił odnaleźć w pamięci chwili, w której zamykał się od środka. Ogólnie rzecz biorąc niewiele w tej chwili potrafił tam odnaleźć. No może poza złością na samego siebie gładko mieszającą się za satysfakcją. Podniósł się ciężko do siadu i pogmerał pięściami w okolicach oczu, płynnie przenosząc na podłogę najpierw jedną, a potem drugą stopę. Oczy go piekły, gardło wrzeszczało o kroplę wody, mięśnie grzbietu spinały się boleśnie, a w głowie była taka pustka, że Oscar początkowo wręcz bał się odezwać, bojąc, że rezonowanie wewnątrz jego czaszki echo wybije mu zęby. W milczeniu podniósł się więc do pionu i po kilku niezgrabnych krokach zgarnął z oparcia krzesła świeży ręcznik, oplatając się nim w pasie i zasłaniając strategiczne miejsca – tak uzbrojony mógł zbliżyć się do drzwi i sprawdzić czy nawet po alkoholu był dorosłym i odpowiedzialnym mężczyzną. I był – drzwi były zamknięte. Przyklasnął sobie w głowie i przekręcił kluczyk nieśmiało wyglądając na pusty korytarz. Pod jego nogami stała tacka, na której dostarczono mu dzban z wodą, pojedynczą szklankę oraz soczyste jabłuszko. Niemal popłakał się z radości na ten widok. Nie wiedział kim były dwie niewiasty, które się nad nim ulitowały, ale był pewien, że wczoraj musiał tu odstawić coś co musiało jednoznacznie pokazać, że przesadził. I wiedział też, że kocha je w tej chwili nad życie i mógłby każdej dać gromadkę dzieci, bezpieczny dom, psa, drzewo i… O mój Boże, jaka ta woda była cudowna. Siedząc na łóżku i wlewając w siebie szklankę za szklanką aż do osuszenia naczynia pozwalał ciału z wolna się regenerować. Bandaż na ramieniu nie był już potrzebny – co prawda różowawy ślad po wbiciu się nożyka pozostał i można było stwierdzić, że jeszcze niedawno z tą tkanką działo się coś niedobrego, ale odnawianie się komórek zabierało dużo mniej czasu przy draśnięciach i płytkich ranach. Mięśnie szybciej dochodziły do siebie i migrena przemijała – zwłaszcza w gorącej kąpieli, którą Oscar postanowił się rozpieścić zanim wyruszył z powrotem do miejsca, w którym się wczoraj potężnie zeszmacił i planował tam odebrać zasłużone naigrywanie się swojego Mistrza. O ile ten zdążył się do teraz sam zwlec z łóżka. Rudzielec odgarnął dłonią mokre włosy na tył, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Do świeżości skowronka jeszcze sporo mu brakowało, ale ostatecznie nie wyglądał jeszcze tak źle – cienie pod oczami ledwo sięgały kości policzkowych, oczy nie były jeszcze skandalicznie przekrwione, a spierzchnięte usta nie pękały do krwi. Ciało z radością przyjęło gorącą wodę, a potem otarcie miękkim ręcznikiem, którego materiał szybko zastąpiły świeżutkie ubrania. Pokoik wreszcie mógł się przewietrzyć, kiedy jego lokator otworzył okienko, a zakrwawione, miejscami lepkie od alkoholu (i oby tylko od niego) stare ubrania zostawił w koszu dla gospodyni, by zajęła się nimi w ramach usług dodatkowych przy noclegu. Mimo serdecznych próśb gospodarza chłopak zrezygnował ze śniadania, tłumacząc, że jest już z kimś umówiony – pomimo tego, że ta swoista randka była umowna i kompletnie niepisana – po czym posilając się tylko soczystym jabłuszkiem wdepnął na oblany słońcem chodnik. Pomimo stosunkowo wczesnej godziny było tak parno, że groźba ciepłego deszczu wręcz wisiała w powietrzu. A mimo to nikt nie miał ze sobą parasolki – nawet damy, zupełnie jakby wszyscy z upragnieniem czekali na odrobinę odświeżających kropel prosto z powoli sunących po błękitnym niebie obłoczków chmur. Spacer nie trwał specjalnie długo, były to w końcu trzy, może cztery przecznice, Oscar nie na darmo wybrał hotel najbliższy tej konkretnej gospodzie, do której werandy wręcz skoczył jak na sprężynkach. Miał się z Nim zobaczyć. Znowu. Tak jak wczoraj. Ale już bez stresu połowicznie gaszącego jego podekscytowanie – tym razem pozostała sama, najczystsza przyjemność. - Dzień dobry! – rzucił od wejścia z radością zdolną zmieść najbliższe stoliki i wręcz od razu wyhaczył wzrokiem specjalnego gościa, który zasiadł przy stole dolepionym do wygaszonego kominka. - Alec… Sądziłem, że nie ominie mnie rozkoszna sposobność wyciągnięcia cie z łóżka, ale jak zwykle mnie ubiegłeś. – Nonszalanckim krokiem przeciął sporą salę na wskroś, przechodząc do płynnej rozmowy bez żadnych wstępów, czy niepotrzebnego czajenia się. Udawało mu się w tym wszystkim odzywać się takim tonem, że pomimo wyraźności nie raził zmęczonych uszu, ani nie wwiercał się boleśnie w głowę. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Lut 18, 2018 8:30 pm | |
| Głośny, tubalny śmiech wdzierał się do jego głowy przez kanał ucha, uderzając w najczulsze rejony niczym w baranią skórę naciągniętą na bęben, który chwilę później oddawał dźwięk, który odbijał się w jego głowie setką ech, z których każde przypominało mu o tym, że w wieku czterdziestu paru lat picie na umór nie jest dobrym pomysłem. Niby w żadnym nie powinno nim być, jednak w tym momencie jego organizm zdawał się wtórować śmiechem rozbawionemu karczmarzowi, kiedy Alexander siadał ostrożnie na swoim stałym miejscu przy kominku, starając się nie wykonywać żadnych bardziej gwałtownych ruchów, które mogłoby wpłynąć na położenie jego głowy. Skórka na ławce była tak samo przyjemnie miękka, stół zaś czysty i gotowy na kolejnych gości. I właśnie na nim mężczyzna skupił swoją uwagę w oczekiwaniu na wodę. Na śliskim od wieloletniego użytkowania drewnie i błyszczącej powierzchni blatu, od której odbijało się światło wpadające przez zaskakująco czyste, jak na takie miejsce okna, przecinając ciężkie, nieco wilgotne powietrze. Było naprawdę ciepło. Jeszcze nie na tyle, żeby zdecydował się na bardziej swobodny strój, jednak miał ogromną nadzieję, że zanim zacznie roztapiać się pod marynarką, w końcu spadnie deszcz. Zbierając kurz i gorąc, przynosząc lekki, ciepły wiatr i błyszcząc ulice, oraz kończąc się chwilę przed tym, kiedy skończy się również śniadanie, a obowiązki znów odezwą się szorstkim zawodzeniem, domagając się uwagi. Na razie jednak siedziały cicho, bo właśnie dotarł do niego karczmarz. Tym razem już bez donośnego śmiechu, jedynie z rozbawieniem unoszącym kąciki ust, w uśmiechu zdecydowanie pewniejszym, niż te, które słane były do łowcy jeszcze o poranku poprzedniego dnia. Najwyraźniej oglądanie ludzi tańczących, podczas gdy ich nogi uginały się jak wiotkie, młode gałązki, podtrzymywane jedynie przez równie mało stabilne łodygi. A on sam musiał poprzedniego wieczoru wydać się na tyle przyjaznym i uroczym człowiekiem, że można było się z niego po cichu, uprzejmie naigrywać. Miał wrażenie, że cofnął się znów do czasów, kiedy zawsze przy boku miał Oscara, który z zatrważającą skutecznością burzył aurę niebezpiecznego zabójcy swoją rudą czupryną. Powstrzymał drgnięcie kącika ust na tę myśl, od razu wracając myślami do wszystkich chwil, kiedy czuł na sobie ogłupiałe spojrzenie kupca, kiedy stał przed nim w pełnym mundurze, z dwoma ostrzami przytroczonymi do pasa i chłopcem, który bez najmniejszego zawahania pokazywał kandyzowane owoce, które życzy sobie zjeść na podwieczorek. Od razu nalazł sobie pełną szklankę wody, wypijając ją niemal bez oddechu przerwy, dopiero przy drugiej opanowując się na tyle, by upić tylko kilka łyków i odstawić na chwilę szkło. Akurat w porę, kiedy w pomieszczeniu rozległ się pusty odgłos butów uderzających o podłogę, a chwilę później przyjemnie aksamitny baryton przeciął ciszę południowego skwaru. - Dzień dobry. - odpowiedział, unosząc jedną brew w górę i mierząc chłopaka uważnie spojrzeniem, czym jednak nie udało mu się zatuszować szczęśliwego błysku w oku na jego widok. Teraz, w świetle dnia wyglądał zdecydowanie bardziej realnie niż wcześniej, oświetlony migotliwym światłem lamp i tym pochodzącym od tańczących wdzięcznie płomieni. Wtedy zdawał się zupełnie wyrwany z jakiegoś snu, w którym wszystko znów było proste i zupełnie na miejscu, do tego stopnia, że ciężko było mu uwierzyć w to, że naprawdę stał przed nim, naprawdę razem tańczyli i bawili się niemal do świtu. Ostre promienie słońca dodawały jego rysom tyle autentyczności i prawdziwości, że na ułamek sekundy Alexander zupełnie się zapomniał, tylko patrząc na ucznia, zanim przypomniał sobie, że sam również posiada język. - Wolałem oszczędzić ci tej wątpliwej przyjemności. - pokręcił głową, znów sięgając po szklankę - Mam nadzieję, że udało ci się bez komplikacji wrócić do hotelu. - dodał, zakrywając wysoką szklanką cień uśmiechu, jaki padł na jego twarz. I pewnie byłby zdecydowanie szerszy, gdyby sam nie skończył poprzedniego wieczoru w jeszcze mniej stabilnym stanie. - Jadłeś już śniadanie? - spytał, niemalże tonem matki dopytującej, czy jej dziecko dobrze się odżywia i dopiero kiedy zdał sobie z tego sprawę, dodał już z delikatną zachętą w głosie: - Sam nie miałem szczególnego apetytu, ale w towarzystwie zawsze posiłek smakuje lepiej. Skusisz się?
Ostatnio zmieniony przez Shael dnia Wto Lut 20, 2018 9:27 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Lut 19, 2018 9:02 pm | |
| Któż mógłby się spodziewać, że akurat ci, którzy jako jedni z ostatnich o własnych siłach opuścili tę salę, będą pierwszymi, którzy się w niej na powrót pojawią – bladzi, zdolni zarżnąć bandę wampirów za bukłak wody i sponiewierani przez własne sumienie, które usilnie tłukło zdaniem „Więcej nie piję” o ściany ich czaszki. Pomimo tego wszystkiego wracając z doliny skacowanych do świata żywych z niewymuszoną elegancją i bez szczególnego słowa skargi. Wymyci i odświeżeni, pachnący snem i porankiem, nie zbywający interesantów burknięciami i spojrzeniami zdolnymi zabić. Wszystko wydawało się być takie jak powinno, jak w stanie kompletnej trzeźwości, z tym, że obaj krzyczeli i zawodzili głęboko wewnątrz siebie, gdzie ciężki żołądek stanowczo odmawiał tłustego śniadania. Któż mógłby się spodziewać. Oscar, uderzając subtelnie o podłogę obcasami wypastowanych butów zbliżył się do ulubionego stolika (to miejsce nabawiło się tego chwalebnego tytułu po wczorajszym wieczorze) i zasiadł na miękkiej skórce ławki. Pozwolił sobie wtedy pomruczeć chwilę z ukontentowaniem, rozmasowując dziwnie spinające się uda. Tańce a walka to dwie zupełnie różne sprawy – i nie odkrył Ameryki stwierdzając ten fakt. - Jak dobrze… Wczoraj wróciłem stąd do hotelu w jedno mrugniecie okiem, a dziś droga niemiłosiernie mi się dłużyła. A jednak musiałem być tu najwcześniej jak się dało, czyli na ile pozwoliło mi samopoczucie. Szczęście zapożyczone wczoraj z dnia dzisiejszego wybitnie mnie oszczędziło, ale myślę, że to wszystko dzięki towarzystwu i temu, że przez ostatnie cztery lata raczej stroniłem od takich imprez. – Kącik ust drgnął mu subtelnie, kiedy z dogłębnego analizowania szklanicy Alexandra i widocznego w świetle śladu jego warg tuż przy krawędzi, przeszedł na studiowanie odświeżonej, porannej i skacowanej twarzy jego mentora. Pomimo bladości widocznej na policzkach i suchości zalegającej na wargach nadal wyglądał wytwornie. Niebezpiecznie. I nawet całkiem arystokratycznie – jak zawsze. Wciąż robił to samo, piorunujące wrażenie, nawet mimo wesołości szklącej się w jego oczach refleksami, jakby niewinnie radosne uczucia były światełkiem biegającym po drobinach rozbitego szkła. Taki widok automatycznie poprawiał humor, stymulował zmęczone i mocno zużyte wczorajszej nocy mięśnie zasępionej twarzy, na którą dla odmiany wpływał uśmiech – nonszalancki jak zawsze. Nawet drobne ruchy Alexandra wyzwalały mrowienie w dolnym odcinku pleców – to jak przygładzał materiał munduru, poprawiał jego klamry; jak sięgał po szklanice, ocierał chustą wodę z warg, powstrzymując się pewnie całym sobą przed tym, by ich nie oblizać. W końcu dzisiaj, w świetle dnia przestawał być pijanym Aleckiem i powracał do bycia zapracowanym i dojrzałym Alexandrem Brightly, a ten zdecydowanie potrafił używać wszelkich dostępnych na stole przedmiotów, by utrzymać status obytego dżentelmena. U innych ludzi takie postępowanie niesamowicie Oscara mierziło, ale może dlatego, że tam wszystko było robione pod linijkę, wyuczone, dopracowane do perfekcji, sztywne i jakby robione w stresie przed złamaniem reguł; w przypadku starszego łowcy wszystko było lekkie, niewymuszone, pełne gracji i całkowicie swobodne. Nie jak u szlachcica, ale artysty, który robił to wszystko dla siebie, a nie dla innych. Rudzielec pochylił sie delikatnie i aktorsko udawał, że usilnie szuka czegoś w twarzy towarzysza. - A cóż to? Czyżbym nie dojrzał nawet grama wyrzutu za to, czego sie wczoraj z twoją osobą dopuściłem? – zagaił rozbawiony, pomimo luk w pamieci wciąż w miarę trzeźwienia pieszcząc się krótkimi klatkami wspomnień z samego końca zabawy, kiedy Alexander, a raczej krążący w jego żyłach absynt, uznał, że nie ma nic do stracenia, a i tak wszyscy pewnie o tym zapomną. - Nie jadłem. Szczerze mówiąc miałem cichą nadzieję, że przyjdzie mi śniadać z tobą. Po całej nocy picia aż dziwnie było mi wracać "do siebie" niż spać w tobą w tym samym pokoju. – Tym razem cichy śmiech był troche słabszy; przy tym Oscar potarł się dłonią po obolałym karku. - Proszę jak szybko człowiek wraca do starych przyzwyczajeń... Ale dość gadania na głodniaka! – oparł dłonie o stół i podniósł się z ławki, na nowo skazując obolałe nogi do krótkiego spacerku. - Pozwolisz, Sir, że zamówie nam coś lekkiego w formie niespodzianki. Jadłem tu jakiś rok temu coś wyjątkowo ciekawego i mam nadzieje, że jeszcze to podają. Wypowiedź zakończył zagdkowym tonem, po czym wykaraskał sie z objęć ławki i stołu, i przeszedł do baru, gdzie równie rozbawiony i jego widokiem gospodarz na chwile uprzejmie zamilkł i pochylił się, z chęcią biorąc udział w konspiracji młodzika, opartego przedramionami o ladę baru. Rozmawiali chwilę obniżonymi głosami i właściciel przybytku chwilę kręcił nosem, po czym wycofał się o kilka kroków, zaglądając przez wachadłowe drzwi do kuchni, gdzie rozmawiał jeszcze z kimś. Trwało to jeszcze kilka głębszych oddechów i mężczyzna powrócił do Oscara z uśmiechem, po czym uścisnęli sobie dłonie i triumfujący młody łowca mógł powrócić do stolika Alexandra, po drodze zgarniając domówioną karafkę wody i drugą szklankę. Obie je z brzdękiem postawił na stole. - Nie mieli już tego w ofercie, ale z czystej sympatii zrobią dla nas mały wyjątek. Konkretnie gospodyni zrobi, bo cytując "dawno nie widziała tak żywo poruszających się bioder". – Nie hamując nawet śmiechu poruszył brwiami, zasiadając na ławeczce. - I, mój drogi kolego, nie miała na myśli mnie. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Lut 20, 2018 11:30 pm | |
| To było aż nieprawdopodobne, aby po takim wieczorze i takiej nocy, po ledwie kilku godzinach snu i następnych kilkudziesięciu minutach poświęconych doprowadzeniu się do porządku, wyglądać tak świeżo. Oczywiście, jak wiadomo, dobra zabawa uwielbia pozostawiać piętno na swoich ofiarach i nawet ten młodzieniec nie mógł wymknąć się tym lepkim mackom, które naznaczyły nieco pobladłą skórę suchością. Alexander był jednak pewien, że wystarczy kilka godzin, aby cera powróciła do swojego naturalnego, jasnego i czystego odcienia, a cienie pod oczami znikły zupełnie, czyniąc to wiecznie uśmiechnięte oblicze jeszcze przyjemniejszym. A ciężko było mu już teraz uwierzyć, że Oscar mógłby być jeszcze przyjemniejszy jego oczom. - No proszę, kilka lat wystarczyło, żeby dziecko zrobiło się bezczelne. - odparł spokojnie, unosząc jedną brew, jednak efekt złośliwej szpili i poważnego strofowania zepsuł cień uśmiechu na jego twarzy, który zakrył chwilę później szklanką, upijając kilka drobnych łyków zamiast jednego potężnego, który mógłby ulżyć mu w cierpieniu związanym z gardłem, które mimo usilnych prób, zdawało się wciąż suche jak pustynny, drobny piach, owijając jego głos mgłą charakterystycznej chrypki. Ciężko było mieć wyrzuty w związku z czymś, w czym się aktywnie uczestniczyło. Chociaż aktywnie to mało powiedziane. W czymś, co się chętnie popierało, jednocześnie czując pulsujące przyjemnie ślinianki, aż drżące z radości na samą myśl i cudowny widok rozkosznego płynu, który już za chwilę, za chwileczkę miał dotknąć jego warg i języka, następnie spływając korytem gardła, by w końcu paradoksalnie, najprzyjemniej uderzyć właśnie do głowy. To było zdecydowanie bliższe prawdy niż oszczędne skwitowanie jego wczorajszego udziału w całym wydarzeniu jako „aktywne”. - Gdybyś mnie uprzedził, zamówiłbym pokój z dwoma łóżkami. - zauważył, uśmiechając się jednak ciepło na myśl, że najwyraźniej nie tylko jemu brakowało towarzystwa, nawet jeśli akurat nocą ograniczało się ono do wiercenia pod pierzyną i cichego mamrotania przez sen, do którego Alexander przez lata przywykł do tego stopnia, że po rozstaniu, zdarzało mu się w środku nocy nasłuchiwać tego bezwiednego, nieświadomego marudzenia, jakie zwykle wydobywało się z ust rudzielca. I nie mógł się doczekać momentu, kiedy znów pójdą spać w tym samym pokoju, namiocie, lub pod gołym niebem, a on będzie mógł sprawdzić, czy Oscar nadal mamrocze podczas snu. Na pytanie, kiwnął tylko głową, odprowadzając go wzrokiem do baru, z pewną konsternacją wypisaną na twarzy. Bo niby wiedział, że wszystko, co do tej pory jadał w tym miejscu, było cudownie przygotowane i zdawało się rozpływać w ustach, oraz pozostawiać wrażenie boskich stópek błądzących po spragnionym wrażeń kulinarnych przełyku, ale... No właśnie. Ostatnim razem, kiedy jego uczniowi zdarzyło się w głębokiej konspiracji ustalać coś z właścicielem tego przybytku, który obecnie, bo przyciszonej rozmowie oddalił się do kuchni, skończył ledwie przytomny, rozebrany, bynajmniej nie przez siebie, w łóżku, otulony kołdrą jak dziecko. Nie pamiętając, ani jednego z tych zabiegów. Wbił uważne spojrzenie w zadowolonego z siebie, pewnie stąpającego rudzielca, ostatecznie jednak skupił się na tym, co trzymał w dłoni, a co pięknie mieniło się w świetle wpadającym przez okna. - Dziecko jest bezczelne i z każdym momentem zdaje się coraz bardziej. - pokręcił głową, sięgając po karawkę, która chwilę temu z pustym stuknięciem uderzyła o drewno i napełniając cudownie mokrą substancją zarówno swoją szklankę, jak i swojego towarzysza – Jestem oszałamiającym tancerzem. - dodał jeszcze, z przesadzoną nonszalancją, na koniec uśmiechając się niemal tak jak kiedyś, kiedy był młodym chłopakiem i udało mu się wyjść z twarzą z jakiejś niestosownej sytuacji. Wczorajszy wieczór starał się pamiętać mocno selektywnie. Skupiając się na miedzianych włosach, gładkim szmerze barytonu i błyszczących oczach, a zdecydowanie mniej myśląc o swoich pląsach już grubo po północy, kolejnych kieliszkach pachnącego alkoholu znikających w czeluściach jego gardła i tym, że prawie dał się zbałamucić, zdecydowanie chętniej niż na trzeźwo, podchodząc do gładkich dłoni, sunących po skazach na jego ciele, jakby doświadczały jakiegoś nowego zjawiska i koniecznie musiały poznać je bliżej. - Wierzę, że tym razem nie będę musiał odsypiać twojej inicjatywy. - zakpił delikatnie, nie mając zamiaru dopytywać, jak szalone wrażenie sprawiały jego biodra kilka godzin temu. Ten temat miał zdecydowanie ochotę pozostawić za sobą, jednak najwyraźniej był jedyną osobą, która miała podobne zdanie na ten temat. Co więcej, był przekonany, że co najmniej jedna z osób, które obecnie były rozbawione z tego powodu, nie da mu żyć jeszcze przez długi czas, przy każdym możliwej okazji nawiązując do tych kocich ruchów, jakie potrafił z siebie wykrzesać w stanie głębokiego upojenia. I prawdę mówiąc, naprawdę nie mógł się już doczekać. - Ale choć przez chwilę nie mówmy o mnie. W końcu to tobie udało się przetańczyć – ze śliczną panienką kilka bardzo wolnych utworów – prawie całą noc, chociaż nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek był tak chętny do wychodzenia na parkiet! Moje towarzystwo zwyczajnie ma zbawienny wpływ na twoje maniery. - wybrnął, w ostatniej chwili zmieniając zdanie co do tego, co ma ochotę powiedzieć, spodziewając się, że wspomnienie o młodej damie byłoby strzałem w kolano w kontekście jego własnych podbojów. I niemal z westchnieniem ulgi przyjął pojawienie się na horyzoncie karczmarza z dwoma, wspaniale pachnącymi talerzami. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Lut 25, 2018 5:10 pm | |
| Dawno nikt nie nazwał Oscara „dzieckiem”. Ani „urwisem”, ani „słodziakiem” - nikt się nawet nie ważył. I nie było to spowodowane strachem (rudzielec w odróżnieniu od swojego nauczyciela obrał sobie za cel stwarzanie pozorów nieszkodliwego i całkiem kompromisowego, który nad ranem tylko dzięki czystemu szczęściu wraca z łowów zwycięsko), ale faktem, iż ciężko jest mieć w sobie na tyle tupetu i zuchwałości, by powiedzieć to chwile po tym, jak trzeba było mocno zadrzeć głowę do góry, by spojrzeć adresatowi tej kpiny w twarz. I nawet jeśli w głosie Alexandra, w całym morzu spokoju i delikatnego, porannego wyczerpania, dało się dość wyraźnie wyczuć nutkę drwiny, to tym razem młodzieniec postanowił dobrodusznie przymknąć na nią oko i pozwolić staruszkowi bardzo powoli i w jego własnym tempie przyzwyczaić się do tego, że jego podopieczny jest już pełnoprawnym, świetnie ukształtowanym mężczyzną. Dziecinnym i infantylnym. Gadatliwym i jakby naiwnym, i łatwowiernym. Dojrzałym osobnikiem i wysoko rozwiniętym członkiem społeczeństwa. Wychowanym kosmopolitą, poliglotą i charyzmatycznym mówcą. O tak. Dokładnie tym był – gdzieś pomiędzy spaniem na sianie, a żenującym krztuszeniem się zbyt kwaśnym koreczkiem śledziowym na bankiecie. - Gdybym cie uprzedził, nie byłoby niespodzianki, a o to właśnie chodziło. Przez tyle lat tak ciężko było cie zaskoczyć; nawet nie jesteś sobie w stanie wyobrazić jakie to horrendalnie mozolne zadanie! – Poskarżył się, sunąc czubkiem palca po okrągłym torze krawędzi szklanicy. - Zrobić wszystko tak, byś nawet w najmniejszym stopniu nie podejrzewał co planuje. Zawsze byłeś o krok przede mną, wiedziałeś co mogę zaplanować jeszcze zanim mnie samemu przyszło to do głowy! Może przesadzam, ale tak się właśnie czułem. A teraz nadarzyła się niepowtarzalna okazja – i nawet spanie po wszystkim w całkowicie innym pokoju – ba! - w całkowicie innym budynku nie zepsuło mi tej chwili. Pozwolił sobie oprzeć się wygodniej plecami o ławkę i przymknąć na chwilę oczy, z zagadkowym uśmiechem oddając się celebrowaniu zapętlonej chwili, którą z diabelną dokładnością i dbałością o szczegóły wyrył sobie pod kopułą czaszki. To był tak naiwny pomysł, że sam nie wiedział czego będzie mógł się wtedy spodziewać – po prostu szedł tam po glorię, albo bolesną przegraną; nie było nic pomiędzy. Żadnych szarości. Albo gorąc płomienia, albo chłód stali. Ale zaskoczona, lekko zmęczona całym dniem, ale nagle oczyszczająca się z trosk twarz Aleca była warta całego tego stresu; nawet jeśli ledwie mgliście oświetlona przez uliczne latarnie i zroszona subtelnym wieczornym deszczykiem. Oscar pamiętał to bardzo dokładnie – każdą kropelkę, która poobierała koleżanki z najbliższych terenów i pociekła wzdłuż jego policzka, po czym schowała w gęstej brodzie – tuż obok kącika lekko drżących ust. Musiał się napić. Koniecznie musiał się napić, nawet jeśli tym razem ten specyficzny głód nie pojawił się do końca z winy kaca. Młody mężczyzna rozwarł wtedy powieki i z chrząknięciem sięgnął po orzeźwiający płyn, zamknięty w szkle naczynia. Nie mógł wprost po upiciu łyka powstrzymać się przed parsknięciem tak głębokim, że jego rozgrzany oddech na kilka chwil zaparował szklanicę od środka. Nie dało się w końcu znaleźć lepszego komentarza na to co działo się wczoraj: Alexander Brightly w istocie był oszałamiającym tancerzem. - Nie, tym razem daję ci moje honorowe słowo. Nawet jeśli zaśniesz to w istocie w tym samym pokoju co ja, dziękując niebiosom za dzisiejsze śniadanie. I każde kolejne. Zjedzone razem. Naprawdę był bezczelny – chyba po tym tekście nawet do niego to dotarło. Jak w końcu śmiał po tym wszystkim myśleć, że ruszą znów ku przygodzie razem? Że może nadal układać Alexandrowi życie? Dawać sobie prawo do zdecydowania kiedy dla dzielnego woja przyjdzie wreszcie czas na słodki odpoczynek…? Spuścił na moment wzrok, czując że chyba za szybko i zbyt naiwnie wydobył na wierzch ten temat, ale nie wyglądał przy tym na zasępionego czy też żałującego swojej decyzji. Choć z niemałą ulgą przyjął obecność karczmarza, który stanął przy nich zadowolony i najpierw zdjął z diabelnie wielkiej tacy dwa puste półmiski, które podsunął kolejno pod nos Alexowi i Oscarowi, po czym na samym środku stołu ustawił talerz z górą… babeczek? Puścił młodszemu z mężczyzn oko i poprawił zapaskę, oddalając się do swoich zadań i życząc im na odchodnym smacznego. - No próbuj! – rzucił Byron szybko, nie dając nauczycielowi nawet chwili na odpowiedzenie na poprzednią kwestię. Pochylił się przy tym, opierając skrzyżowanymi przedramionami o blat stołu, spoglądając przy tym wygłodniałe na parującą górę śniadaniowych muffinek, ale nieboską siłą powstrzymując się przed chwyceniem od razu dwóch naraz, by dać towarzyszowi prawo do „pierwo-zjadu”. Muffinki fakturą bardziej niż ciasto przypominały w istocie na chrupko przypieczony chleb. A wewnątrz nich zamiast kawałków czekolady czy płynnego, słodkiego nadzienia czekał chrupiący i cieniutki plasterek boczku przylepiony do dna, na który ktoś wbił jajko. Wszystko było takim majstersztykiem, że tuż po pierwszym kęsie słodkie i idealnie doprawione żółtko wypływało gęsto i wsiąkało w tościk ukształtowany w muffinkę i trzymający to wszystko w całości. Oscar miał pełną świadomość, że daleko temu było do koreczków śledziowych, kawioru czy azjatyckiej wołowiny z krów pojonych piwem ryżowym – ale właśnie to przedziwne i proste danie zamknięte w niecodziennej formie kompletnie skradło jego serce. I idealnie nadawało się na taki poranek. I do zjedzenia w takim towarzystwie. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Lut 26, 2018 6:24 pm | |
| Odkąd Oscar pojawił się w jego życiu, stało się ono niekończącą się, wirującą, robiącą salta, obroty i nieregularnie podskakującą karuzelą, która za każdym razem, kiedy Alex miał wrażenie, że już rozumie, o co chodzi w wychowywaniu dziecka, pokazywała mu, że tak naprawdę nie ma o tym najmniejszego pojęcia. Nawet takiego, które mieściłoby się w naparstku. Zaczynając od kwestii tak prostej, jak początkowe problemy z wytrzymaniem długich godzin w siodle, które oczywiście wziął pod uwagę, jednak zdecydowanie nie spodziewał się, że będą aż tak znaczne. Przez fakt, wszystkie mamrotane pod nosem, z początku cicho i bez przekonania uwagi dotyczące głodu, zimna, prośby o łyk wody, bo bukłak chłopaka był już pusty... I Alex nigdy w życiu nie podejrzewał, że będzie w stanie znaleźć zdatną do picia, krystalicznie czystą wodę tak szybko, jak wtedy, kiedy usłyszał ten niepewny głos, oznajmiający, że wypił już wszystko, podczas gdy sam łowca już kilka godzin temu opróżnił swoje własne zasoby. A kończąc na zwyczajnie na tym, że rudzielec odkąd tylko przyzwyczaił się do nowego życia, nowego opiekuna i zupełnie nowej rutyny, ośmielił się i przekonał, że nie zostanie porzucony w żadnym sierocińcu po drodze, zaczął mówić. I chociaż mężczyzna nie miał nigdy problemów z rozmowami, kontaktami z ludźmi, czy czymkolwiek dotyczącym spraw z tym związanych, zwyczajnie nie zawsze nadążał za barwnym, pozbawionym granic i pełnym polotu umysłem dziecka. A biorąc pod uwagę fakt, że dzieckiem tym był Oscar, jego umysł zdawał się być zarośniętą, pełną niezbadanych, wilgotnych roślin, głośnych, niezaprzestających swoich krzyków ptaków i rozgadanych małp dżunglą. Uśmiechnął się na myśl, że tych małp w głowie chłopaka musiało parę zostać aż do tej pory. Gonił jego słowa jak pies myśliwski, starając się złapać lekki, ulotny trop każdej myśli, która mogłaby skutkować jakimś nowym pomysłem, kiełkującym w parnej gęstwinie i z każdą chwilą sunącym coraz wyżej, łapiąc każdy promień drogocennego światła i rosnąc. A kiedy trop złapał, szedł nim tak daleko, jak tylko zdołał, analizując każdą ścieżkę, jaką mógł obrać chłopiec, od razu wybijając mu z głowy to, co uznał za niebezpieczne, lub niepoprawne. I było to niebywale ciężkie zadanie, biorąc pod uwagę tempo, w jakim w głowie tego dziecka pojawiały się nowe koncepcje. Tak czy inaczej, przez cały ten czas, starał się jak mógł zachować wszystkie swoje wątpliwości na tyle głęboko, by nie kłopotały one jego małego towarzysza, który już sam ze sobą miał masę spraw zaprzątających jego rozczochraną głowę. I najwyraźniej udało mu się to, skoro teraz już dorosły, oświadczał mu, że przez cały ten czas, mozolnie i bezowocnie próbował go zaskoczyć. - Uwierz, że byłem zaskoczony za każdym razem, kiedy odbierałem cię po całej nocy od gospodyni w stanie nienaruszonym. - uśmiechnął się kątem ust, upijając łyk wody – Ale wczoraj... - pokręcił lekko głową, przez chwilę wyraźnie wracając myślami do tamtych chwil – Wczoraj naprawdę mnie zaskoczyłeś. - powiedział tylko, dławiąc w gardle wszystkie inne słowa, które chciały ujrzeć światło dzienne. Uśmiechnął się jedynie lekko, ciesząc tylko towarzystwem i skupiając na tych nieustających słowotokach, za którymi zdążył niebywale się stęsknić przez te kilka ostatnich lat. Poświęcał uwagę temu, jak przyjemnie jego zdecydowanie już niższy i przyjemnie aksamitny głos, szemrząc, pieścił słuch, do tego stopnia, że przez chwilę, nie zareagował zupełnie na słowa Oscara, które dopiero chwilę później dotarły do niego z całą mocą, uderzając w ciężki dzwon, który od poprzedniego wieczora już lekko się chwiał, a teraz szarpnął mocno, grając tylko jednym, jedynym dźwiękiem: „Dziecko zostaje”. I chociaż w tej sekundzie, nie interesowało go już nic innego, ani zadowolony z siebie karczmarz, ogromna taca i talerz pełen niebiańsko pachnących przysmaków, ani nawet jawne porozumienie między tymi dwoma mężczyznami, znalazł w sobie tyle siły, by sięgnąć po jedną z babeczek, kładąc ją na swoim talerzu i chwilę tylko patrząc, zanim sięgnął po sztućce i przeciął ją na pół. Cudownie miękkie żółtko rozlało się po talerzu i gorącym jeszcze cieście, ukrywając pod sobą chrupiący boczek i chwilę później, rozpływając się po całych ustach, kiedy wziął pierwszy kęs, musząc przyznać swojemu uczniowi rację. Mógłby dziękować niebiosom za takie śniadanie. Chciał jednak podziękować rudzielcowi, dlatego uniósł na niego spojrzenie, chwilę jeszcze trzymając go w niepewności już z czystej przekory. Powoli kroił kolejne kęsy, delektując się słodkim, gęstym żółtkiem wsiąkającym w jeszcze gorący chlebek i chrupiącym bekonem. Miał nawet wrażenie, że druzgocący ból głowy ustąpił, żołądek zaś przestał odmawiać posłuszeństwa wobec takiego przysmaku. Mimo że sam pewnie nigdy nie poprosiłby o podobne śniadanie. - Przyznam, że to był jeden z twoich lepszych pomysłów. - zamruczał, przełykając ostatni kęs i odkładając sztućce z bardzo delikatnym stuknięciem, zanim sięgnął po serwetę, którą wytarł usta, spokojnie odkładając ją na miejsce – I mam nadzieję, że gotujesz lepiej niż kiedyś, bo mam ogromną nadzieję na niebiańskie śniadania na szlaku. - dodał, w tym jednym wypadku nie mając w głowie nawet pomysłu, aby potępić jego bezczelność – Zwłaszcza że już jutro chciałbym jeść pierwsze. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Lut 28, 2018 5:41 pm | |
| Dla małego Oscara istniała tylko jedna ścieżka w całej gęstwinie dróg prowadzących go do zatracenia się w szaleństwie, i polegała ona na wyparciu – wyparciu widoku krwi schnącej na jego ubraniach, wyparciu widoku kładki, którą stopniowo coraz mocniej obciążało rozpłatywane truchło, wyparcia słodkiego zapachu świeżego, jeszcze ciepłego trupa i uwolnionej nierozważnym cięciem szpona treści żołądkowej. Ale wraz z tym wyparto inne, bliskie tej scenie wspomnienia – wyparto ciepło mamusinej dłoni mierzwiącej włosy kiedy rudzielec zasiadał przy stole, wyparto charakterystyczną chrypkę w głosie starszego brata, z którym przedrzeźniano się nad owsianką i kopano po łydkach pod stołem, wyparto piękne kolory kwiatów stojących na parapecie w dziecięcym pokoju… Wszystko to uleciało po przebrnięciu przez pierwszą z nieprzespanych nocy, utopionej po sam szczyt w gęstej smole koszmarów, pomimo tego, że oczy przez wiele godzin nie potrafiły się zamknąć, trwożnie utrzymując poziom skupienia i koncentracji na najwyższym, i najbardziej wykańczającym poziomie – zajmując tylko poszukiwaniem odpowiedzi na to czy jest już bezpiecznie. Nie liczyło się wtedy nic poza nagim i pozbawionym litości instynktem. Nie było domu, ani kolorowych kwiatów. Znikła owsianka, chrypka i młyn. I kiedy w końcu zamiast ciszy gdzieś ponad jego głową ozwał się cichy jęk wysłużonych drzwi młyna i kroki tak bardzo ludzkie, to wystarczyło, by reszta jego trzymanej aż do tej chwili baszty posypała się podnosząc tuman kurzu i nieludzki wręcz krzyk. W życiu nie krzyczał tak jak wtedy i miał głęboką nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał. Ale wtedy, kiedy oślepił go blask słońca i czyjaś dłoń wyszarpnęła go ze znienawidzonej kryjówki, w miejsce owsianki, młyna, cichego śmiechu taty, kwiatów na parapecie, ujadania starego psiaka i widoku słońca leniwie wysuwającego się zza horyzontu ich pól, do głowy skrytej pod rudą kopułą wdarł się miękki materiał munduru, blask słońca ślizgający po srebrnych klamrach, szczek stali przytroczonej do paska, ciemne jak dwa węgle oczy i drapiąca, gesta broda. I nie było już nic poza tym – nie było nawet milimetra miejsca na jakąkolwiek niepewność, która odsunęłaby go wtedy od jego nowego wszechświata. I nie przeszkadzał ból mięśni po jeździe konnej, nie było zmęczenia po setkach treningów i prób nauki nowych rzeczy – zapomniano technik mielenia ziarna na rzecz czytania, dziecięce zabawy zastąpił fechtunek, noce w ciepłej pierzynie, zastąpił sen w niespokojnym okręgu rozpalonego ogniska. Dzieciak zawsze wymęczony dniem w stresie zasypiał jako pierwszy, ale kiedy wczesnym rankiem pilnujący go opiekun sam postanowił dać sobie nieco odpoczynku, to zawsze budził się ostatecznie z rudą kulką pod pachą, albo przy biodrze – trzymającą go z nieufnością tak, jakby bał się, że wojak haniebnie opuści go kiedy będzie spał. Albo że zostawi go na kolejnym przystanku w wiosce albo mieście, gdzie ludzie rozczulali się nad „dzieckiem po tragedii” i byli gotowi dać mu nowy dom, ciepłą strawę i nowe dłonie mierzwiące gęstą czuprynę – ale on nie znał i nie chciał już znać niczego poza mundurem, klamrami i brodą. I czytaniem, i fechtunkiem. I krwią potworów zmywaną z dłoni jego bohatera. A kiedy ich wspólne życie nie było już tylko mrzonką pielęgnowaną wewnątrz umysłu, a stało faktem, to można było w końcu przestać „starać się nie przeszkadzać” i można było zacząć być naprawdę potrzebnym. Zaskakiwać, przewidywać potrzeby, wspomagać pomysłami i chłonąć wszystko, co jego Nauczyciel ma do zaoferowania. I to okazało się trwać nieprzerwanie aż do teraz – Alexander nadal wiedział więcej i lepiej, niezmiennie przyjmował wszystko ze stoickim spokojem. I wciąż robił na Oscarze, Młocie na Wampiry, to samo wrażenie, wzburzając bezbrzeżne morze szacunku.
Osobom trzecim odkąd Oscar tylko pamiętał bardzo ciężko było wyczytać cokolwiek z opanowanego oblicza Alexandra – to czy był zły i tę emocję maskował elegancką, acz wymuszoną uprzejmością? Nudził się? Był zadowolony, uradowany, spełniony? A może samotny? Skupiał się czy może od dawna już nie słuchał tego, co do niego mówiono? Był tuż obok czy pogrążył w zadumie, cofając do wnętrza swojej głowy? O czym właściwie myślał? Brakowało mu czegoś czy miał już wszystko? Co sądził o babeczkach? Smakowały mu? Podobały wizualnie? I co sądził o propozycji kolejnej podróży? Rudowłosy młodzik dopiero po kilku zaczerpniętych po zachęcie do jedzenia oddechach zorientował się, że niemiłosiernie mocno spina uda. Nieludzkim wysiłkiem na nowo postawił pięty na podłodze i przełknął łakomie ślinę – choć trawił go zupełnie inny głód. - Obiecuję, że moja ryba w ziołach i soli wprost zwali cie z nóg. Prawie tak jak sałatka z grillowanym serem i gruszkami w cukrze. – Nie dało się opisać ani tym bardziej policzyć pokładów szczęścia i ulgi, jakim uderzył swojego towarzysza po ostatniej kwestii domówionej w temacie wspólnych śniadań. Następnie, zamiast sięgać po swoje upragnione babeczki, postanowił dać upust szczęściu, którego okazywanie w nadmiarze objawia się odruchami bardzo… dziecinnymi. Po prostu oparł się ciężko o ławkę i wychylił do tyłu tak, że jego głowa zwisała bezwładnie ponad oparciem. Wtedy też wystrzelił w stronę sufitu zaciśniętymi w pąk pięściami i rzekł – że tak to ująć – głośniej niż powinien: - JEST! Po tym jego dłonie omdlewająco opadły na twarz i chwile tam zostały, pocierając zmęczoną skórę w okolicach powiek. Czy zamierzał płakać? Nie. Czy był tego bliski, ale powstrzymywał się? Nie. Nie, nie, nie. Ale było mu… Ciężko bez Alexa. Sam sobie zgotował tę Drogę Krzyżową i choć setki dni przeciągnęły się tak długo, że utworzyły coś w rodzaju drugiej rzeczywistości, w której był beznadziejnie sam, to nagłe odnalezienie dawnej drogi działało nań niczym jakiś dar, który trafił się jak ślepej i kulawej kurze ziarno. A w końcu zaplanował to wszystko, dopytywał się, czekał, rysował w głowie plany i scenariusze… I wydawało mu się, że dość już miał nieprzespanych w podnieceniu nocy i dość przejmowania się, by być na to wszystko kompletnie przygotowanym. Ale kiedy doszło już do śniadania, kiedy w parny, upalny dzień zmęczony po nocnej zabawie Alexander Brightly z subtelnym uśmiechem przyznał, że chce wyruszyć znów w drogę - z Nim. I to jutro! - to nonszalanckiemu i nadmiernie pewnemu siebie młodzikowi w końcu puściły właściwe nerwy. Te zachowane na specjalne okazje – wymagające ułożenia się w niewygodnej pozycji i przetrwania fali dreszczy, które biegały po smukłym ciele nie tylko w górę i w dół, ale robiąc slalomy, pętle i cały karkołomny układ choreograficzny, by dać upust przelewającej się gorącymi żyłami ekscytacji. Zadrżał jeszcze ostatni raz, prostując się i odciągając dłonie od rumianej z zadowolenia twarzy. - Muszę wreszcie coś zjeść. Koniecznie! – wyrwał się, postanawiając zrezygnować z używania sztućców, by chwycić jedną z parujących muffinek w palce. - Kompletnie nie potrafisz jeść babeczek, Alec. No właśnie,w końcu tyle musiał swojego staruszka nauczyć… Miał tak niewiele czasu i tyle rzeczy do omówienia, więc pochłonął trzy babeczki z prędkością głodzonego miesiącami pustelnika i dopiero po trzeciej zdecydował się użyć chusteczki, choć o dziwo udało mu się po mistrzowsku nie ubrudzić. - Skoro już jutro, to trzeba dać siodła do przeglądu. Znam odpowiedniego człowieka, jest mi winien przysługę, bo przewiozłem jego kuzyna bezpiecznie z Potoku Tibetta aż tutaj, mocno nadkładając drogi, bo tamten nie wytrzymywał w siodle dłużej niż pięć godzin dziennie i bał się w nocy zostać sam! – otarł palce o drugą z chusteczek. - I wiem gdzie kupimy najlepsze owoce! Ta kobieta ma mango, z pustynnych krain, tak soczyste, że po zjedzeniu przez pół dnia nie będziesz potrzebował wody. O! I niedaleko stąd, jakieś cztery godziny drogi, jest stajnia, gdzie sprzedają ziarno i paszę dla koni za połowę ceny! I to właśnie nam! Gospodarz tak nie cierpi pijawek, że jak to sam ujął: „będzie pomagać ich oprawcom jak tylko może”! Sam zobaczysz, tydzień dokarmiania tym cudem i koń będzie chodził jak maszyna parowa – ale musi nieco więcej pić, bo jak się zapcha, to resztę podróży przejdziemy na piechotę. – Zaśmiał się, bezczelnie i bez czajenia robiąc już konkretne plany ich wypadu. Jakby wrócili z ostatniej wyprawy ledwie tydzień temu, odpoczęli i ruszali dalej zbawiać świat. Oczy błyszczały mu jak polizane praliny |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Mar 02, 2018 8:55 pm | |
| Nigdy nie był zbyt wylewny, zwłaszcza wobec obcych osób, czy tych, z którymi nie był mocno związany. Nie lubił otwierać się przed obcymi, kiedy jeszcze był młody i kiedy zdecydowanie więcej czasu spędzał wśród ludzi, na balach, bankietach i spotkaniach z interesantami, na które chadzał z ojcem. Zwykle zalewał swoich współrozmówców ogromną ilością anegdot, zabawnych historii i innych drobiazgów, które rozpromieniały damy i zadowalały dżentelmenów, jednocześnie odsuwając ich myśli i ciekawość od tego, czego nie chciał pokazywać wszystkim dookoła. Lata później, mimo że wciąż chadzał na bankiety i spotkania, czuł zdecydowanie mniejszą potrzebę imponowania elokwencją i zjednywania sobie przyjaciela w każdej napotkanej osobie. Nie musiał już być w centrum tego wszystkiego, mógł być z boku, bo nikt nie oczekiwał od zimnokrwistego zabójcy, łowcy wampirów, że będzie flirtował z kobietami i zabawiał mężczyzn. Ludzie trzymali pewien dystans, zwłaszcza jeśli nie mieli wcześniej okazji zamienić z nim nawet słowa, a on miał grupę zaufanych osób, do których zawsze mógł zwrócić się po pomoc, bez obaw o to, że wszyscy dowiedzą się, w jakiego problemu rozwiązaniu potrzebował wsparcia. A potem, pewnego upalnego dnia, podczas wizyty w wiosce, której mieszkańcy doświadczyli makabrycznego ataku krwiopijców, który skąpał glebę w posoce, ludzi zaś w głębokiej żałobie, znalazł chłopca. Chłopca, który wczepił się w jego mundur, gniotąc go i pozostawiając na nim szkarłatne ślady, a którego miał odprowadzić tylko do najbliższego domostwa, jednak chłopiec nie dał się porzucić. Potem miał odprowadzić go do miasta, do pierwszej gospody, która zechce przyjąć dziecko. Potem do sierocińca. Potem do swoich dobrych przyjaciół. Jednak z każdym wspólnie spędzonym dniem, coraz bardziej przyzwyczajał się do drobnego ciała grzejącego jego bok nad ranem, kiedy pierwsze promienie słońca muskały jego zamknięte powieki ciepłą zachętą do powitania kolejnego dnia. Do nieustającego paplania podczas podróży i do tych wielkich, błyszczących oczu, które wodziły za nim nieustannie, jakby w obawie, że jeśli choć na chwilę stracą ze swojego zasięgu wybawcę, ten rozpłynie się w powietrzu jak mgliste wspomnienie po cudownym śnie, którego nad ranem nawet nie można sobie przypomnieć. Sam nawet nie zauważył, kiedy przestał szukać dla niego nowego domu, a obecność małego rudzielca stała się tak zwyczajna i normalna jak oddychanie, czy jedzenie. Oscar był i tak miało już zostać. A skoro tak, z czasem zaczął towarzyszyć swojemu mentorowi podczas przyjęć i spotkań, kiedy Alex wprowadzał go małymi krokami do świata, w którym ten miał spędzić dużą część, jeśli nie całe swoje życie. I ludzie nagle zrobili się jakby serdeczniejsi. Dystans zmalał, a nieustannie zaczepiały rozpromienione spojrzenia i radosne uśmiechy. I tak było nieustannie, przez długie miesiące i lata, kiedy nagle w jego życiu pojawiło się więcej energii i radości. A teraz, kiedy po czterech latach znów miał okazje zobaczyć jego uśmiech i wraz z jego stanowczo zbyt głośnym wyrazem triumfu, upewnił się w tym, że nie pozwoli mu znów zniknąć. - W takim razie najbliższe śniadanie pozostawiam w twoich rękach. - odparł, uśmiechając się bardzo delikatnie, spojrzeniem omiatając jego postać, kiedy tak odchylony, zakrywał dłońmi twarz, sprawiając wrażenie, jakby nagle zalała go potężna fala ulgi, jakby przez cały ten czas, wstrzymywał oddech i dopiero teraz mógł wypuścić powietrze. Jakby znów wszystko było na swoim miejscu. Musiało być, skoro z ust Oscara posypały się plany, jak najsłodsze obietnice, które niemal od razu zaczęły kiełkować i kwitnąć w jego własnym umyśle, ustawiając się i dopasowując do tego, co on sam już ustalił i zdążył załatwić. A ponowne wpuszczenie go do swojego świata było tak proste, jakby nigdy z niego nie zniknął. I lada chwila znów mieli razem wyruszyć na polowanie. - W takim razie powinniśmy się powoli zbierać, nie uważasz? - uniósł kącik ust, zerkając na zegar wiszący na ścianie sali. Sam nawet przez chwilę nie zastanawiał się nad poddaniem w kwestii przygotowań do podróży. Zarówno swój sprzęt, jak i ten dotyczący konia, musiał jedynie odebrać, jednak resztę miał załatwiać właśnie dzisiaj, a skoro tak, równie dobrze mógł zrobić to razem ze swoim uczniem, gdzieś głęboko z tyłu głowy czując obawę przed spuszczeniem go z oczu, choć na chwilę. Tak na wszelki wypadek, gdyby miał ochotę znów niknąć na cztery lata. - Przy okazji pokażesz mi swoją nową bestię, bo jestem niezmiernie ciekaw, twojego nowego rumaka. - starał się powstrzymać przed nadmiernym wyrażaniem entuzjazmu, jednak w jego głosie słychać było niecierpliwie, podekscytowane nutki na tę myśl, które ciężko było mu stłamsić, kiedy chodziło o konie. Akurat na temat tych zwierząt i broni, mógłby rozmawiać godzinami. I przy odpowiedniej ilości alkoholu, nawet pokłócić się z rozmówcą, co nie zdarzało mu się przy żadnej innej okazji. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Mar 03, 2018 4:59 pm | |
| Oscar nawet nie próbowal się oszukiwać i wmawiać sobie, że wraz ze swoimi znajomościami jest dla Alexandra wybawieniem. Znał swojego mentora wystarczająco długo, by wiedzieć, że ten najpewniej ma przygotowane i dopięte na ostatni guzik już wszystko prócz własnego munduru w tym momencie oraz prowiantu, którego zbiór należało zostawić na ostatnią chwilę dla gwarancji dłuższej świeżości. Poza tymi dwoma rzeczami wszystko najpewniej było już gotowe: koń najedzony, dopieszczony i wyczesany, przedmioty niezbędne przeliczone i zmyślnie spakowane, broń wyszyszczona i zakonserwowana, a dobry humor i zapał odnowione. A teraz pozostawało tylko dokończyć śniadanie i dać młodszemu się wykazać. I o ile za każdym razem sprawdzanie własnej odpowiedzialności pod czujnym okiem Alexandra, z którego stoickiej miny nie wiele dało się wyczytać, potrafiło być bardzo stresogenne, to w kwestii kolejnych podróży Oscar miał takie doświadczenie, że nie odczuwał już dłużej presji. I razem, i osobno robili to już tak często, że rytuał przygotowań był wręcz bezwiedny - a przynajmniej dla Oscara. Nie miał nawet żadnej listy do odhaczania kolejnego z wypełnionych zadań, bo przelotnym rzuceniem oka mógł stwierdzić o czym zapomniał lub czego nie dopilnował. Lista była mu potrzebna na samym początku, kiedy jego nauczyciel pozwolił mu pierwszy raz poświęcić dwa dni na przygotowanie się do wyjazdu - bez komentarzy, podpowiedzi i poprawek, utrzymując, że wyruszy w trzytygodniową podróż z dokładnie tym co weźmie. Taki zabieg miał pomóc młodemu nauczyć się systemstyczności, uwagi i umiejętności przewidywania pewnych zdarzeń. ...i całe szczęście Alec zmiękł, bo gdyby ostatniego dnia po ocenie całych działań i decyzji nie pomógł swojemu podopiecznemu, to ten skończyłby w dziurawym namiocie (którego nie sprawdził), z bukłakiem na wodę pełnym octu (który to nalał pełen humoru karczmarz, konsultując wcześniej taki test z Alexandrem) i bez grubego swetra idealnego na coraz chłodniejsze jesienne noce. Ale po tym było już tylko lepiej i z czasem pomimo bieganiny związanej z przygotowaniami, młodszy zawsze znalazł czas na to, by wcisnąć w juki mistrza jakiegoś cukierka lub wafelka. A teraz wciskał w niego śniadaniowe babeczki. I w siebie też. Kiwnął głową, pochłaniając ostatnią porcję i ocierając usta serwerką. - Zdecydowanie. Niebezpiecznie byłoby, gdybyśmy tu zostali, jeszcze rozkręcilibyśmy drugą zabawę i nie daj Bóg spodobałoby ci się bardziej niż polowania - stwierdził, gniotąc chusteczkę w dłoni i odkładając ją na talerz. Karczmarz przyjął zapłatę z lekkim napiwkiem za specjalne traktowanie i przyrządzenie dania spoza aktualnej karty, a następnie wziął pieniądze od drugiego z dżentelmenów za wcześniejszy wikt i opierunek - i tak Alexander musiał pożegnać się ze swoim przytulnym, jednoosobowym pokoikiem. Sypialnia z niewielką łazienką była schludna i raczej bezosobowa - jedynie leżące gdzieniedzie torby i juki nadawały jej nieco charakteru - skórzanego, ciemnobrązowego, pełnego klamr i sznureczków. Książki już spakowano wraz z dokumentami i glejtami, a broń spoczywała cierpliwie na blacie biurka, połyskując w świetle słońca zaglądającego przez niewielkie okienko. Podczas gdy Alexander dokonywał ostatnich poprawek i pakował rzeczy używane jeszcze dzisiejszego poranka Oscar zbliżył się do odstawionego oręża, którego skład w pewnym procencie stanowił jego rapier i sięgnął po... broń Alexandra. Spoczywający w pochwie morderczy przyjaciel wyglądał na świat ledwie poręczą i koszem - które nota bene potrafiły być tak samo śmiercionośne, co ostrze. Mężczyzna nie mógł zetrzeć z twarzy uśmiechu pełnego dziwnej czułości. Pamiętał jakby to było wczoraj: pierwszy raz, kiedy Alexander pozwolił mu potrzymać to dzieło sztuki - ostrożnie i bez szaleństw, bo było piekielnie ostre. Broń była oczywiście źle wyważona dla dziecka i po dłuższej chwili samego trzymania w drobnej dłoni zaczynał boleć nadgarstek, ale to było wtedy naprawdę coś. W tamtej chwili naprawdę uwierzył, że już niedługo będzie potrafił coś zdziałać, że coś naprawdę znaczy... Teraz ta sama broń leżała ja ulał na jego dłoniach, ledwie centymetr może dwa dłuższa od jego własnej i przejmujące uczucie było dokładnie takie samo. Nie śmiał jej wyciągnąć, sądził, że ostrze powinno oglądać świat tylko wtedy, kiedy jest to absolutnie konieczne, a z patrzeniem na niego było jak ze spoglądaniem w otchłań - a ta potrafi to odwzajemnić, niekoniecznie wybudzając w ludziach dobre strony ich charakteru. Oscar odłożył rapier niespiesznie, kiedy jego właściciel wyszedł z łazienki, i wystudiowanymi ruchami sprawnie przytroczył sobie pasek z własnym orężem do spodni. Pelerynę przewie przez ramię, uznając, że jest zdecydowanie zbyt gorąco na kolejne okrycie, po czym zaproponował, by przenieśli wszystkie te rzeczy do jego pokoju, póki nie odbiorą koni - argumentując tę decyzję tym, że wybrany przez niego ośrodek znajduje się nieco bliżej głównej bramy. A także tym, że nie chce słuchać sprzeciwów. Wziął część rzeczy Alexandra i razem z nim (odprowadzany rozbawionym spojrzeniem sprzątającej ich stół gospodyni) wyszedł na parne zewnątrz. A raczej już powoli coraz mniej parne, bo przyszła subtelna i niewadząca zbyt wielu osobom mżawka. Lekki, przyjemnie orzeźwiający deszczyk nabłyszczył bruk ulic i marmur niektórych domów, a teraz dodatkowo zmywał nadmiar trosk i po-zabawowej ciężkości i otumanienia z głów dwóch łowców. Faktycznie brama była zdecydowanie lepiej widoczna z okien gospody, w której trzeba było wdrapać się na drugie piętro i przejść krótki korytarz, by znaleźć się w chwilowym lokum Pana Byrona. I tym razem tuż pod drzwiami czekała kolejna dzisiejszego dnia niespodzianka: zieloniutkie i połyskujące jabłuszko z jednym listkiem, na którym ktoś igiełką wykłuł maleńkie serduszko. Oscar był zachwycony i już wewnątrz pokoju ukrył jabłuszko płytko w jednym z juków. Tam też był zdecydowanie większy nieporządek - pomimo tego, że całość rzeczy była spakowana, to pościel na łóżku była skotłowana i nierównomiernie powyciągana z poszewki do złudzenia przypominając larwę jakiegoś robaka; na blacie biurka było kilka plam atramentu startych tak pospiesznie i niestarannie, że zostały tylko większe smugi, a w łazience można było się zabić na pozostawionym nieopacznie na podłodze mydle. Ale Oscar był spakowany - to trzeba było mu przyznać. A jego ciche i błagalne "Nic nie mów, proszę", ubiegło Alexandra i jego jakikolwiek komentarz. - Jestem niedbały, wiem. Po prostu chciałem się z tobą jak najszybciej zobaczyć. I to była prawda, a sprzątanie zajmowało bezcenny czas - zwłaszcza teraz. Ktokolwiek, komu przyjdzie doprowadzać to miejsce do porządku będzie musiał mu wybaczyć. I to, i brak poszukiwań osoby, która zostawiała mu jabłuszka od bladego świtu, bo spieszący się Oscar chciał jak najszybciej zapoznać swojego nauczyciela z pewną czarującą damą. Bułana klacz stała w sporym boksie wypełnionym trocinami - spokojna i jakby nieco znużona. Jej sierść miała cudowny, jasnobrązowy kolor z wydawaćby się mogło złotymi refleksami. Długie, zgrabne nogi były podpalane aż do czerni od dołu - równie ciemna była przerywana grzywa i gęsty, zadbany ogon. Kroki czterech nóg przechadzających się niewielką stajnią słyszała zapewne już od dawna, ale ożywiła się dopiero kiedy Oscar odblokował zasuwę i puścił Alexandra przodem do boksu. Wysoka klacz, mająca około metra siedemdziesiecou czterech w klębie uniosła łeb znad poidła i przyjrzała przybyszom. Na zadzie miała sporo jasnych plamek, jakby pieczątek świadczących o doskonałym zdrowiu i wyjątkowo dobrym karmieniu - Oscara ruszyło sumienie po Atelifie. - Poznaj Aie Adarę. Nie zgadniesz czyją była matką. - Oh, Boże, jaki był dumny, wspierając się bokiem o ścianę boksu. Był tak bardzo dumny. - Szukałem ją ponad rok. A potem grałem w końci o to, by właściciel w ogóle pomyślał nad możliwością sprzedania jej. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Mar 04, 2018 8:28 pm | |
| Spakowane miał już wszystko. Koszule uprane i wyprasowane, przez cudowną kobietę będącą żoną właściciela przybytku, w którym się zatrzymał, wszystkie złożone i schowane, podobnie spodnie i wszystkie inne drobne skrawki ubrań, które ze sobą zawsze zabierał, a których było na tyle niewiele, że w jukach znajdywało się miejsce dla zdecydowanie ważniejszych rzeczy. Takich jak ciepłe koce, ciasno zasznurowany namiot, pilnik do ostrzenia broni na wszelki wypadek, chociaż starał się nigdy nie robić tego w polowych warunkach, czy wreszcie prowiant. I właśnie to ostatnie zaprzątało jego myśli, zwłaszcza teraz, kiedy chłopak wspomniał o bosko aromatycznych i soczystych owocach. Niestety życie nie było tak słodkie, jak pachnące mango, których sok spływał po palcach i brodzie już przy pierwszym gryzie i w bagażu musiały znaleźć się również suchary, chleb, czy suszone mięso, za którym osobiście nie przepadał, jednak nie zawsze dało się upolować coś na kolację. Kiedy podnieśli się z ławek, a w pomieszczeniu rozległo się ciche szurnięcie, zagłuszone przez śmiech karczmarza obsługującego nowego gościa i dobiegający z kuchni, regularny, pusty dźwięk noża uderzającego o drewnianą deskę, puścił Oscara przodem, dając sobie jeszcze chwilę na ogarnięcie spojrzeniem jego sylwetki. Dałby głowę, że chłopak jeszcze urósł, od kiedy ostatni raz się widzieli, mimo że pamiętał go jako bardzo wysokiego i smukłego, teraz mógł być nawet wyższy od samego mistrza. Albo takie wrażenie sprawiał sam fakt, że przed nim nie stał już szczypiorek, który mimo naprawdę sporego udziału mięśni w masie ciała, zdawał się możliwy do przewrócenia machnięciem ręki, albo naprawdę dobrze zbudowany, młody mężczyzna. Chwila poświęcona oglądaniu swojego ucznia trwała, według niego zdecydowanie zbyt krótko i zdecydowanie zbyt szybko dotarł do lady, musząc oderwać spojrzenie od chłopaka i skupić je na karczmarzu, któremu przekazał zawczasu odliczoną sumę za czas, jaki spędził w tym miejscu, dorzucając jeszcze kilka monet w ramach napiwku i podziękowania. - Podobnych zabaw chyba wystarczy mi na najbliższe kilka tygodni. - zakpił miękko, idąc pierwszy po schodach i otwierając drzwi do swojego pokoju. To nie tak, że nie lubił się bawić. Zwyczajnie, kiedy miał wybór między huczną zabawą a wieczorem spędzonym z kimś bliskim, wolał drugą opcję. Zwłaszcza jeśli dane mu będzie cieszyć się towarzystwem pewnego rudzielca. Co nie znaczyło, że kiedy już był na zabawie, bawił się źle. Wręcz przeciwnie, a miniona noc była tego doskonałym przykładem. Już w pomieszczeniu, ogarnął szybko spojrzeniem wszystkie torby, które czekały na swoją kolej do zapakowania na konia. Do tego jeszcze był czas, bo najpierw przeprosił Oscara i podszedł do łazienki, chowając ostatnie przybory, których używał jeszcze dziś rano. Dopiero wtedy, z niewielkim woreczkiem, który pewnie nie był tak elegancki, jak kuferek, ale z pewnością zajmował mniej miejsca, wrócił do pokoju, aż przystając na moment w drzwiach, na widok, jaki go uraczył. Ostatni raz, kiedy tak uderzył go podobny obraz, miał miejsce jeszcze pewnie ponad dekadę temu, kiedy pozwolił swojemu uczniowi, pod ścisłym nadzorem, potrzymać swoją broń. Pamiętał, jak świeciły mu się oczy i być może z perspektywy dorosłego człowieka było to śmieszne lub rozczulające, jak poważnie dziecko podchodziło do tak drobnych, pozornie nieistotnych spraw. Jednak wtedy, na twarzy tego chłopaka malowało się tyle emocji, jakby przeżywał właśnie najgłębsze uczucia, jakie można wyrwać z ludzkiego serca. Jakby coś sobie uświadamiał i widział przyszłość jako coś pewnego, a nie mgliste mrzonki, które powtarzał sobie co wieczór. Teraz, dokładnie w tym momencie, przez chwilę miał wrażenie, że to, co ujrzał, było tym, co wtedy widziało dziecko w swoich myślach. Siebie, jako silnego i niezależnego, niemuszącego żyć w strachu przed niepoznanymi demonami, odbierającymi spokój nocą. Nie skomentował tego jednak, uśmiechając się jedynie, kiedy odbierał od niego broń i przytraczał ją do pasa, chwilę później robiąc dokładnie to samo z całym szeregiem niewielkich nożyków. Kilka minut później zdawał klucz i obaj obładowani bagażami, wyszli na zewnątrz, pozwalając przez chwilę pieścić swoje twarze przyjemnie chłodną i orzeźwiającą mżawką, która opadała maleńkimi diamencikami na ich skórę, łagodząc gorąc południa i obiecując rześki wieczór. Gospoda, w której zatrzymał się młodszy łowca była zdecydowanie bliżej głównej bramy, a pokój, w którym dane mu było pozostawić rzeczy na czas zakupów, był czymś, czego nie widział od bardzo dawna. W zasadzie, nawet kiedy podróżowali razem, nie miał okazji widywać takiego rozgardiaszu i sądził, że Oscar sam z siebie utrzymywał porządek, a nie żył w strachu przed reprymendą. Nawet rozbawił go ten bałagan, a jeszcze więcej wesołości zaświeciło się w jego oczach, kiedy usłyszał słowa winnego. - Niedbały, to bardzo ładne określenie. Ja miałbym inne na to, co widzę. - odparł lekko, pozostawiając swoje torby na podłodze, w miejscu wolnym od całego tego rozgardiaszu. Nie skomentował w żaden inny sposób rozkopanej kołdry, skupiając uwagę na zielonym jabłuszku, które chłopak schował do swoich juk, które, co trzeba było mu przyznać, wszystkie były spakowane i gotowe do załadowania. I dosłownie chwilę później miał okazję przekonać się, kto taki będzie im towarzyszył przez najbliższe tygodnie w drodze, czyniąc ją stokroć łatwiejszą i przyjemniejszą, samą swoją obecnością. Klacz była wysoka, a szczupłych, długich i silnych nogach, całe zaś jej ciało wyglądało jak mięśnie powleczona najpiękniejszą, najbardziej błyszczącą i zdobną szatą. Drobne plamki na zadzie znikały w dół nóg, zastępowane czernią, która pojawiała się również na jej grzbiecie w postaci cieniutkiego paska, sunącego od kruczego ogona, aż do grzywy, w tym samym, szlachetnym kolorze. - Aia Adara. - zamruczał niemal czule, pytająco zerkając na Oscara przed wejściem do boksu i wyciągnięciem dłoni do konia, doskonale wiedząc, że za ponadprzeciętną urodą często idzie ponadprzeciętny charakterek, a jemu były drogie wszystkie palce, jakie posiadał. Nie widząc sprzeciwu, poszedł bliżej i sięgnął do jej szyi dopiero po rytuale obwąchania, uśmiechając się pod nosem, kiedy aksamitne chrapy szybko skierowały się w stronę kieszeni jego munduru, gdzie trzymał smakołyki dla własnego rumaka. - W takim razie, to już dama, a nie panienka. - zerknął rozbawiony na swojego ucznia, wyciągając jedno ciasteczko z suszonymi owocami i ostropestem, za zgodą właściciela owej księżniczki, podając jej słodkości. - Mam nadzieje, że wybaczysz mi. Jeśli chodzi o piękne zwierzęta, jestem zupełnie bezradny. - przyznał – A ona jest prawdziwą pięknością. Nie dziwię się, że jej syn okazał się takim cudem. - dodał, chwilę jeszcze pieszcząc klacz z nutką zazdrości, która szybko zamieniła się w podekscytowanie tym, że niedługo zobaczy ją w ruchu, kiedy w końcu wyruszą. A to z kolei stało się motywacją do opuszczenia i objęcia rudzielca przyjacielsko ramieniem, kiedy ruszyli w stronę centrum. Miał niesamowicie dobry humor. - Dobra robota chłopaku, ile jej nie szukałeś, było warto. - rzucił, jeszcze zanim puścił go, kiedy w końcu dotarli do pierwszego straganu, przy którym kupili wszystkie suche produkty, następnie kierując się do miejsca, w którym miały znajdować się niebiańskie owoce i kiedy faktycznie okazały się nie z tej Ziemi, Alex pozwolił sobie na kupno nieco większej ilości brzoskwiń, niż ta, którą przewidział wcześniej. Z kolejnymi pakunkami, przeszli najpierw do stajni, w której przez ostatnie dni mieszkał siwek Alexa, który na widok swojego pana zadrobił w boksie, chwilę po odebraniu smakołyka tracąc nim zainteresowanie i zajmując się dokładnym obwąchiwaniem drugiego kawalera. Cóż, Mery, albo bardziej dumnie Mercurious, jak ochrzcił go pierwszy właściciel, był całkiem interesowną bestią, kiedy sytuacja nie wymagała absolutnego posłuszeństwa. Po krótkim powitaniu udało im się zapakować część prowiantu na grzbiet konia i tak wrócili pod gospodę, bez specjalnego pośpiechu siodłając zwierzęta i dokładnie przytraczając wszystkie juki i torby. Dopiero kiedy już wszystko było gotowe, Alexander dopiął wszystkie klamry i jeszcze ostatni raz sprawdził, czy broń na pewno jest bezpiecznie przymocowana do pasa, zanim przeniósł spojrzenie na Oscara, przez kilka sekund pozwalając sobie na cichą melancholię. Znów wyruszali razem i wciąż było to dla niego jak jakiś niemożliwy sen, który spłynął na niego tak nagle i tak prawdziwie, że nie jest w stanie teraz odróżnić go od rzeczywistości, a jednocześnie nie marzy i niczym innym, jak trwać w tym stanie jak długo tylko się da. I z tą myślą zgrabnie dosiadł wierzchowca, ruszając w stronę bramy miasta. Znów z pewnym rudzielcem u boku jak za dawnych lat. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Mar 09, 2018 11:31 pm | |
| Aia Adara była dwunastoletnią, wyjątkowo piękną klaczą i odkąd niespełna dwa lata temu wpadła w ręce Oscara - choć to stanowczo za mało finezyjne i ujmujące poziom jego starań określenie - zdążyła stać się jego przyjaciółką, niemal tak wielką jak jej syn. Oscar miejscami dbał o nią lepiej niż o siebie - nigdy nie odpoczywał póki ta nie była odciążona z siodła i juków, wyczesana, napojona i nakarmiona, a kiedy we wsi brakowało pokoju dla niego, ona absolutnie zawsze miała dach nad łbem. Szybko zżyli się ze sobą. Początkowo nieufna klacz stała się lojalną przyjaciółką zawsze w milczeniu, choć z ciekawym skupieniem w ciemnych oczach, słuchającą tego, co gadatliwy rudowłosy młodzian miał jej do powiedzenia na trakcie. Była jego księdzem na dobrowolnej spowiedzi, zawsze w pogotowiu, bez rad, ale i bez potępiania pomagająca mu pozbyć się z wnętrza tych emocji i myśli, które nie mieściły się już w wątłej skorupie ciała. Zdarzało się też, że Aia Adara zmieniała imię na Alexander - zwłaszcza w ciągu ostatnich tygodni, kiedy w drodze do Miasta Centralnego Oscar niezmordowanie ćwiczył na niej to, co zamierzał powiedzieć swojemu mentorowi. O tym, co zaczął robić, co o tym myśli i jakie zmiany zaczęły zachodzić w jego ciele i zachowaniu; o tym że czuł się koszmarnie samotny i rozdarty, niemogący ocenić czy ucieczka była dobrą czy złą decyzją, bo obie miały tyle samo plusów i minusów; że tęsknił, że umie gotować, że miał już kobietę, że zabił Atelifa... I za każdym jednym razem scenariusz prób wyglądał zupełnie inaczej, wcale nie pomagając zdesperowanemu aktorowi i pozwalając w jego wnętrzu rozkwitnąć myśli, że próby to strata czasu, bo i tak przy samym Alexandrze powie i zrobi wszystko zupełnie inaczej. Z tym, że wtedy nie będzie to już tylko bezrefleksyjny koń i nie będzie można poprawić czy zmienić ani jednego słowa. Waga tego problemu przygasła jednak, strawiona uprzednio płomieniem, który odsłonił obrazek cichego powitania człowieka, o którym klacz tyle zdążyła usłyszeć, a samym Alexandrem. Nienachalnie rozczulający obraz natychmiast wżłobił się w pofałdowaną teksturę pod rudą kopułą, sprawiając, że obdarowywany nim obiekt nie potrafił wykrztusić z siebie słowa, choć miał jeszcze tyle tyle do powiedzenia...! Po prostu patrzył jak znajome dłonie wodzą z namaszczeniem po gładkiej sierści, jak dają się pieścić chrapom, obwąchiwać i jak obdarowują piękne zwierze łakociem. Był jak zahipnotyzowany na tyle, że postanowił nie psuć tej chwili swoim komentarzem i nie mrugając od dłuższej chwili oraz nie mogąc zamknąć ust, uśmiechnął się po prostu - z początku niepewnie, ledwie drgnieniem kącików ust, ale potem znacznie szerzej, serdeczniej. Kiwnął głową na nieme pytanie odnośnie takiego dokarmiania, bezwolnie, gotów w tej chwili pozwolić Alexandrowi nakarmić ją nawet kowadłem. Za bardzo wiedział, że klacz jest w obecnej chwili w rękach nawet czulszych od jego. I on też był przez moment zazdrosny. Ale to była zupełnie inna zazdrość. Słodsza od suszonych fig, których niewielki woreczek nabyli po uzupełnieniu niezbędnego zapasu cytrusów na drogę. Oscar przyzwyczaił się już do tej zazdrości - zazdrości o wszystko, co znajdowało się w tych dłoniach choć przez chwilę. Bo sam chciał być takim... czymś. Chciał być okrąglutkim i soczystym mango kupowanymi u przemiłej staruszki, suszonym mięsem, żółtym serem i tabliczką czekolady, którą Alexander bez większego komentarza po kupnie po prostu wręczył mu do rąk. A ten zareagował tym samym uśmiechem, co dekadę temu i w zamian za słodki, podgryzany po drodze podarek, podzielił się z Mistrzem tajemnicą chrupiącego chlebka, który pozostawał miękki dłużej niż inne, bo był przyrządzany z innej mąki. Największą bolączką rudzielca, potrafiącego znieść naprawde wiele niedogodności, od zawsze był właśnie ten piekielny chleb, który trzeciego dnia był dla tego księcia zbyt czerstwy i nie cieszył dłużej jego wysublimowanego podniebienia jak ten świeży i "mięciusi". A jego znalezisko potrafiło być miękkie nawet tydzień, jeśli trzymało się je w lekkim chłodzie! Z radością wcisnął więc Alexandrowi cztery bochenki. I to na tym znalezisku zakończyli dotychczasowe zakupy, mogąc przetransportować wszystko prosto do siwego wierzchowca. Przywitanie Oscara z Mercuriousem było dużo bardziej pełne zaufania i oddania. Tuż po rytuale obwąchiwania, które z zapoznania gładko zmieniło się w poszukiwanie smaczków, rudzielec przytulił się do grubej, niemiłosiernie ciepłej szyi i na przemian gładził i poklepywał jego bok, powtarzając jak mantrę frazy: "tak, tak, to ja" i "wróciłem, mały". I z radością wsłuchiwał się w głębokie pochrapywanie konia, brzmiące jak pełne ulgi westchnienia. - Piękny... Było po prostu cudownie. Wszystko za czym tęsknił wróciło do niego w kilkanaście godzin. - Jest po prostu piękny.
Aia miała już na grzbiecie jasnobrązowe siodło - widocznie dopasowane do niej kolorystycznie - które, jeśli wierzyć opowieściom Oscara, rudzielec wygrał w kości. - To całkiem ciekawa historia. Wampir grasował na wyspie, na której stało więzienie dla dzieciobójców, zboczeńców i czarcich pomiotów - Wznowił swoją opowieść, kiedy mineli już bramę i poprowadzili konie traktem na zachód. Nie rozwlekał się nad tłumaczeniem pojęcia "czarcich pomiotów", gdyż utarło się, że tak nazywano ludzi, którzy za dar wiecznego życia obiecywali najpierw służyć wampirom jak swoim panom. - Wszyscy mówili, żebym nie interweniował, bo grasująca tam bestia to pewnie kara rzucona na osadzononych tam bezbożników i łamaczy prawa. Ale wytłumaczyłem, że to wampir jak każdy inny i potraktuje go tak samo nie-ulgowo, a poza tym w końcu poza więźniami są tam niewinni wobec takiej kary strażnicy. I to właśnie jeden z nich załatwił mi popłynięcie na wyspe wraz z kolejnymi więźniami. A ponieważ przeprawa trwała dobre kilka godzin to po drodze siedzący wraz ze mną poza kratami strażnicy postanowili nauczyć mnie gry w kości. Najpierw dla zabawy, a potem o zakłady. Nie kładliśmy naszych dóbr na stół, bo nie mieliśmy ich przy sobie, ale zakładaliśmy się o słowa, które potem mogliśmy odbić w następnej turze. I tak w ciągu dwóch godzin trzy razy straciłem i odzyskałem mój bukłak z wodą, ozdobną klamrę od paska, skórzane rękawiczki i kilka bełtów oraz strzał. Dopiero ostatnia tura była najbardziej na serio - jednemu ze strażników, chcącemu mieć odpowiednią broń do chronienia rodziny, spodobała się moja kusza. - Przerwał na momencik i z rozmarzeniem poklepał dłonią złożony, drewniany i świeżo naoliwiony oręż, przytroczony do juków blisko jego uda. - Wytłumaczył mi wtedy, że jego koń padł i z przywiązania wciąż nie sprzedał pięknego sprzętu, więc jest w stanie postawić na stół jasne siodło idealnie pasujące do mojej klaczy. I jest mi gotów zawiesić je na szali w zamian za kuszę i kilka zębów wampira z wyspy, którego za jej pomocą ubiję. Cóż... nie mam po co budować napięcia, bo jak widzisz mam i kuszę i siodło, więc wiadomo, że przegrał. I to trzy razy, przeznaczenie zostało więc przypieczętowane. Ale...! - uśmiechnął się szerzej. - Zęby dostał. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Mar 13, 2018 6:10 pm | |
| Powrót na szlak był czymś, co grzało jego serce mocniej płomieniem gorętszym nawet od tego trawiącego zgrabne, pachnące szczapki owocowego drewna w karczmie, w której zatrzymał się na kilka ostatnich dni. Poprzedniego wieczoru wydawało mu się, że to właśnie tamten niewielki stolik stojący z boku sali, po którego lekko porysowanym blacie tańczyły refleksy ognia i ławeczka wyłożona delikatną, miękką skórką, są najcieplejszym, najmilszym miejscem, jakie mógł sobie wymarzyć. Wcześniej nigdy nie patrzył na to w podobny sposób. Było to kolejne puste łóżko, kolejny lepki stół i wonne zioła pite do kolacji, jak w każdej innej gospodzie, w której zatrzymywał się do tej poty. Rangę, jaką miejsce to dla niego uzyskało, można było zawdzięczać jednak czemuś, na co gospodarz nie miał wielkiego wpływu, a co było głośną, roześmianą i serdeczną obecnością Oscara Byrona. I to właśnie ona sprawiła, że pierwsza lepsza karczma, stała się jego ulubioną, zwykła ławka, najwygodniejszą, na jakiej siedział od dawna, a śniadanie, podczas którego jego głowę i żołądek dręczyły wspomnienia hucznego wieczoru, przewijało się przez jego umysł przez całą resztę dnia, szepcąc mrukliwym głosem, kuszące obietnice wszystkich kolejnych wspólnych posiłków, przygotowanych razem na trakcie, lub zamówionych w odwiedzanych po drodze gospodach. Powód, dla którego pierwszy raz od bardzo dawna na myśl o rychłym wyjeździe, był niemal szczęśliwy, a nie tylko podekscytowany podróżą i kolejnymi niebezpieczeństwami czyhającymi na nieostrożny, nieprzemyślany ruch, by cuchnącymi krwią szponami wciągnąć nieuważnego przechodnia w objęcia śmierci, był bardzo podobny do tego, który uczynił ten poranek najradośniejszym, jaki dane mu było przeżyć w ostatnim czasie. A teraz powód ten jechał obok niego, ramię w ramię z Alexandrem przejeżdżając przez wysoką bramę, już od pierwszego kroku postawionego przez smukłą, bułaną klacz, zalewając go potokiem słów, który wartko płynął z ust rudzielca wprost do uszu jego mistrza, zapewniając, że wszystko jest na swoim miejscu, właśnie tak, jak być powinno i w najlepszym porządku. - Ciężko mi uwierzyć, że któraś z twoich historii mogłaby nie być ciekawa. - uśmiechnął się, pozwalając mu kontynuować i już nie przerywając w żaden inny sposób niż potakiwanie. Przeniósł spojrzenie na jasne, pięknie skrojone siodło, leżące na mocnym grzbiecie tak ściśle i gładko, jakby było szyte na miarę. Musiał przyznać, że chłopak bez pudła rozpoznał piękny sprzęt i w jakiś sposób był z tego dumny. Podobnie jak z wyboru samego rumaka, ponieważ już od godziny nie mógł oderwać spojrzenia od silnych, szczupłych i długich nóg, pod którymi grały mięśnie, sprawiając, że każdy jej krok był ucztą dla oczu. Mery musiał sądzić podobnie, bo choć zdążył się już do nowego towarzystwa przyzwyczaić, przy pierwszym zapoznaniu z Aią, wprost nie mógł przestać ocierać się miękkimi chrapami o jej boki, zaczepiając w nadziei na reakcję nowej koleżanki. - Podziwiam twoją wiarę w szczęście mój drogi. Staram się mu nie zawierzać zbyt wiele, zwłaszcza w związku z bronią... A jednak ośmielam się przypuszczać, że to siodło jest warte więcej, niż twoja kusza. - pokiwał głową z uznaniem, jeszcze raz zerkając na przedmiot ich rozmowy. Mimo że obaj nie zdecydowaliby się na kupno broni, której jakość pozostawiałaby najlichszy nawet cień wątpliwości, a ci, którzy produkowali podobne skarby, cenili swoją pracę, siodło było wykonane z taką dbałością, że musiało być warte małą fortunę. Temu chłopakowi nigdy nie brakowało rozumu, jednak szczęścia miał jeszcze więcej na swoich usługach. Tym bardziej miał nadzieję, że przy tak monstrualnych pokładach szczęścia, w jakich nurzał się Oscar, złowienie czegoś na kolację nie będzie najmniejszym problemem. Co prawda, nadchodząca noc miała być ich pierwszą na szlaku podczas tej wyprawy i obaj byli rześcy, a ich brzuchy pamiętały jeszcze smak świeżo przygotowanych potraw, przyprawianych przez opiekuńcze dłoni gospodyni. Pójście spać bez kolacji nie było problemem i zdarzyłoby mu się nie pierwszy na pewno nie ostatni raz w życiu, jednak myśl o soczystej, pachnącej ziołami rybie prowokowała ślinianki do chętnej pracy, zwłaszcza że już od kilku godzin jechali, a parny gorąc południa zdążył ustąpić miejsca łagodnemu, wieczornemu wietrzykowi, który sięgał do końskich grzyw i włosów, wkradając się na wilgotne karki i przynosząc wytchnienie. - Jak zapatrujesz się na propozycję zatrzymania się, jak tylko dotrzemy do jeziora? - spytał, napierając mocniej na strzemiona i unosząc się w nich na tyle, by móc lepiej zobaczyć błyszczącą i odbijającą niskie, wieczorne słońce taflę wody. Nie było widać jej wiele i żeby cokolwiek dojrzeć, trzeba było mocno się postarać, ale niewątpliwie jezioro tam było, w tym samym miejscu od wielu lat, podczas których niejednokrotnie zdarzało im się właśnie tutaj nocować, lub tylko zatrzymywać na popas, przed dalszą podróżą. Nawet gdyby chłopak poparł pomysł, mieli przed sobą jeszcze co najmniej godzinę drogi w tym tempie i prawdę mówiąc, ani trochę mu to nie przeszkadzało. Co więcej, był bardziej niż gotów na kolejną, niesamowitą historię z życia Młota na Wampiry, którego dopiero teraz miał okazję poznać osobiście, dotychczas słysząc o jego ponadprzeciętnych wyczynach wyłącznie z opowieści zaaferowanych przechodniów i sprzedawców. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Mar 14, 2018 9:34 pm | |
| Wszystkie zębatki pięknej maszynerii życia z zaskakującą łatwością wskoczyły w wielki mechanizm, z którego zostały cztery lata temu bestialsko wyrwane. Wystarczyło tylko miesiącami pamiętać o tym, by pielęgnować wspomnienia, szanować nauki i nie myśleć o tym wszystkim jak o zakończonej sprawie, spalonym moście – bo w końcu musiał nadejść dzień powrotu marnotrawnego prawie-syna. Właśnie wtedy, kiedy ruszył w pogoń za własną dorosłością, dając sobie szansę na popełnienie błędów przed którymi nikt go nie ustrzeże, w świecie gdzie nikt mu nie pomoże, by bardziej szanował to, że wcześniej nie był na to skazany. By mógł zdobyć własne doświadczenia, utracić dziecięcą niewinność i naiwność, która mogłaby sprowadzić na niego nawet śmierć – i wybrać swoją drogę bez stresu związanego ze spojrzeniem w te wymagające oczy. A teraz było już za późno – teraz już nic nie zmieni pewnych decyzji i właśnie tego stanu rzeczy Oscar tak bardzo podejrzewał: świadomości własnej decyzyjności, własnego sprawstwa. I tego, że teraz mógł wrócić jako druga legenda, już dłużej nie pozostając w cieniu swojego Mistrza a rzucając własny, zawdzięczając to właśnie swoim decyzjom. Wrócił, by pokazać Mu, że Go nie zawiedzie i że cokolwiek przedsięwziął, to obaj mają dokładnie te same cele i wypełniają je z dokładnie tą samą pasją. Po prostu z nich dwóch Oscar postanowił oszukać świat i podnieść swoje szanse w tej nierównej walce. I mimo strachu, bólu i niepewności skończył nie martwy w kałuży krwi z przeciętą tętnicą, z której buchająca jucha wsiąkała w jego koszulę i przyciemniała lepiące do karku włosy, ale w drogim, pięknym siodle na drogiej, jeszcze piękniejszej klaczy, u boku najlepszego z łowców. I najbardziej skromnego. Bez wątpienia mógł uznać to za zwycięstwo, w chwili, w której życie nie przeciekało mu przez palce marnotrawione na bzdury, ale wreszcie naprawdę wpadło na szybki tor pchający go do przodu i z każdą chwilą czyniący go coraz silniejszym. Wspaniałe było to jak dużo potęgi dawało staranie się dla kogoś. Nie było wtedy zmęczenia, nie było bólu w krzyżu, nie było siniaków po siodle, dyskomfortu związanego ze skwarem, ani dreszczy biegnących wzdłuż krzyża, poganianych chłodniejszym, wieczornym powietrzem. Noc zbliżała się nieubłaganie, a im do oczekiwanego miejsca postoju został jeszcze kawałeczek drogi. - Bardzo chętnie, przy chłodzie bijącym od jeziora dużo lepiej się śpi, a przy okazji jeśli się postaramy może wyjdą do nas jakieś nimfy albo rusałki? Choć chyba chętniej oczekujesz towarzystwa wspomnianej przede mnie wcześniej ryby w ziołach, prawda? Oh, powiedz, że tak. – Pokierował Aią i subtelnie, ale bezpiecznie otarł się jej bokiem o nogę Alexandra. Mądra klacz z łatwością odczytywała drobne znaki i ostrożnie podlegała cichym zachciankom młodego jeźdźca z właściwą sobie cierpliwością. – Głupi byłem, że się tak nachwaliłem. Kilka postojów i z łatwością wyczerpiesz wachlarz moich możliwości, i skończy się moje rumakowanie. Ale na szczęście mam najpotrzebniejsze przyprawy i tyle chęci, by zrobić na tobie jeszcze lepsze wrażenie niż gospodyni dzisiaj rano. Zwłaszcza, że wyglądasz już dużo lepiej, bladość opuściła twoje policzki, a cienie lejące się pod okiem rozpierzchły się pod naporem blasku słońca – że tak to poetycko ujmę. Brzmiał niczym bawidamek, przy czym daleko mu do takowego było, zwłaszcza kiedy widziało się, że w towarzystwie Alexandra, kompletnie rozluźniony, wspina się z elokwencją na najwyższe szczyty, a w obecności dam po prostu rzuca puste frazesy, nie starając się nadto naprawdę przykuć do siebie ich uwagęZjechali obaj na dobrze znaną sobie ścieżkę prowadzącą do niezbyt gęstego lasku, w którego centrum pyszniło się czyste jezioro z kamienistym brzegiem. W kilku miejscach naokoło tego zbiornika widać było poprzypalane, okrążone kamieniami okręgi spalonej trawy z wygaszonym już popiołem. Nie było to nowym widokiem – to miejsce było popularnym postojem dla podróżników zmierzających do albo od Miasta Centralnego. I tego wieczoru miało być schronieniem i dla nich.
Mery i Aia już biesiadowali, z workami z owsem zawieszonymi na pysku, wyczyszczone i wyczesane, uwolnione z ciężaru juków i siodeł, które ustawione pod drzewem tworzyły dwie niespecjalnie duże kupki bagaży. Przy koczowniczym trybie życia jaki prowadziło dwóch łowców zbyt duży dobytek tylko by przeszkadzał. Do niewielu rzeczy – prócz siebie nawzajem i swoich zwierzęcych towarzyszy – się przyzwyczajali. To byłoby zgubne, bo zbyt mocno posiadane rzeczy w końcu zaczynały posiadać swojego właściciela, a w ich życiu wszystko było raczej jednorazowe i byli pogodzeni z tym, że mogli stracić to w absolutnie każdej chwili. W pogoni, podczas próby rabunku, w walce… By więc nie bolało tak bardzo, było tego niewiele – w sam raz tyle, by z rozłożonymi śpiworami wszystko mogło zmieścić się w niespokojnym okręgu światła bijącym od ogniska. Woda niewielkiego jeziora była ciemna niczym smoła, spokojna subtelnie poruszana przez powiewy wiatru i przebijające napięcie powierzchniowe mordki ryb, które co jakiś czas zaczerpywały powietrza z powierzchni. Pewnie szukały dwóch swoich sióstr, które teraz równomiernie się opiekały, wyczyszczone z wnętrzności i pozbawione głów, wypchane przyprawami i ziołami oraz owinięte w liście owiązane dratwą. Na wskroś przebijał je długi, ostro zakończony patyk, który wbito w ziemię tak, by pod kątem przechodził nad najwyższymi jęzorami ognia i tam przy końcu w temperaturze właśnie kończyły się przygotowywać dwie spore porcje ich kolacji. Duże sztuki złowione szczęściem po jakiś dwudziestu minutach – tak jak podejrzewał Alexander. Złowioną w międzyczasie rybeńkę wielkości dłoni Oscar miłosiernie wrzucił z powrotem do wody – i tak nic by z niej nie zrobili. A teraz po spełnionym obowiązku, siedzący przy ognisku młody łowca subtelnie odsunął jeden z liści i przejechał palcem po skórze ryby, po chwili otrzepując palce z nadmiaru przypraw. Od złowienia, przez oprawianie, aż po przyprawianie kolacji był bardzo przejęty swoją rolą i nie chciał zepsuć tego złym podgrzaniem. - Im dłużej patrzę na Mercuriousa, tym mocniej utwierdzam się w fakcie, że jest charakterem podobny do mnie, a Aia do ciebie, Alec. – napomknął, spoglądając to na jakby prężącego się przy nowej koleżance siwka, to na złotowłosą księżniczkę, która z opanowaniem i skruchą przyjmuje uwielbienie i okazy czułości, do wszelkich bodźców podchodząc ze spokojem i właściwym swojemu wiekowi doświadczeniem. – Chciałbym zobaczyć cię na niej. Może jutro, co? To będzie zwykły przejazd, a jestem więcej niż pewien, że będziecie razem wyglądać jak podczas powolnego tańca. – Zerknął na grubą, mocna szyję klaczy, która na chwilę przerwała żucie i zastrzygła jednym uchem, jakby podsłuchując prywatną rozmowę. – A Mery na pewno nie będzie miał nic przeciwko mojemu towarzystwu na grzbiecie – w końcu nie raz, nie dwa miałem okazję coś z nim… zrobić. – Spoglądając sprytnie na przebywającego niedaleko Alexandra w końcu nie wytrzymał i zaśmiał się głośniej. – Pamiętasz jak ten zdrajca dał mi uciec na sobie z wioski? A raczej „uciec”. Skubany zrobił koło tak, że nawet nie wiedziałem, że wracamy do niej, ale od innej strony… – Pokręcił głową spoglądając z nostalgią na siwego konia. – Był mądrzejszy ode mnie, dobrze wiedział, że uciekamy bez sensu, bo wcale nie chciałeś mnie wtedy oddać…
|
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Mar 20, 2018 10:04 pm | |
| Blask ognia tańczył już drżąco na trawie, wokół wyłożonych ubrudzonymi już sadzą, przez lata niestrudzonej służby, kamieniami, odgradzającymi jego żarłoczne języki od podróżnych siedzących na wygładzonych przez lata skałkach. Ich powierzchnia już dawno przestała być drapiąca i szorstka, coraz mniej przypominając surowy, odłupany głaz, który pewnie dawno temu został tu przyniesiony, a bardziej przywodząc na myśl gładkie, wyślizgane płyty chodnikowe w najbardziej uczęszczanych dzielnicach dużych miast. Teraz gdy siedział na jednym z nich, patrząc na siedzącego kawałek dalej Oscara, zawzięcie nacierającego rybę ziołami, czuł się prawie tak, jakby nie rozstali się nawet na tydzień, nie mówiąc już nic o całych czterech latach. Siedzieli niedaleko siebie, na tych samych co zawsze, ciepłych od żaru ogniska kamieniach i jedyna różnica była taka, że tym razem to rudzielec z zaaferowaniem zabrał się za przygotowywanie kolacji, począwszy od złowienia dwóch całkiem imponujących rozmiarem ryb o lśniących, zdrowych oczach, poprzez wypatroszenie i przygotowanie do pieczenia, na troskliwym ustawianiu patyków pod odpowiednim kątem, ponad chętnymi jęzorami ognia kończąc. Tym razem Alex nie miał żadnego udziału w przygotowywaniu ich wieczornego posiłku, jeśli nie liczyć rozpalenia ogniska, za które zabrał się, podczas gdy jego uczeń siedział na brzegu, niemal w całkowitym bezruchu, czekając, aż choć jedno łakome zwierzę skusi się na przynętę, by następnie przypłacić owo łakomstwo szybkim opuszczeniem dotychczasowego lokum i chwilą rozpaczliwej szamotaniny na żyłce. Chłopak jednak uwinął się z rybami zaskakująco szybko, co dawało tylko świadectwo tego, jak szczelnie i chętnie szczęście się go trzyma, nie opuszczając w nawet tak prozaicznych czynnościach. W tym momencie, Alexander mógł jedynie być za to wdzięczny niebiosom, bo dzięki temu kolacja miała szansę być gotowa zdecydowanie wcześniej, niż by mogła, gdyby tego wieczora ryby nie chciały współpracować, chowając się tuż przy dnie ciemnego, odbijającego jedynie kilka błyszczących już nieśmiało na niebie gwiazd jeziora. Na uwagę chłopaka, uniósł spojrzenie znad jego poczynań, skupiając je na dwóch koniach przywiązanych parę metrów dalej do drzewa i uśmiechną się lekko, wciąż ta samo rozbawiony zaaferowaniem Mery'ego, który odkąd tylko miał szansę pierwszy raz przyłożyć miękkie chrapy, do aksamitnej sierści klaczy i rytualnym obwąchaniu i zapoznaniu, wciąż nie mógł przestać kręcić się wokół niej. Nie było to męczące podczas jazdy, ponieważ był on nauczony posłuszeństwa i wrażliwy na najdrobniejsze sygnały i sugestie jeźdźca, jednak kiedy tylko został pozbawiony siodła i ogłowia oznaczających dlań czas pracy, wracał do zdecydowanie bardziej zajmujących go spraw. W tym dokładnie momencie było to energiczne machanie głową w nadziei na zwrócenie na siebie uwagi, podczas gdy Aia grzecznie stała obok ze zgiętą nogą i kopytem wdzięcznie opartym o trawę, cierpliwie znosząc awanse kolegi nowego kolegi. - Wciąż jest podekscytowany. - usprawiedliwił go z lekkim uśmiechem na ustach - Dawno nie miał okazji podróżować w szerszym gronie, a tym bardziej w towarzystwie takiej damy. Aia za to musi być przyzwyczajona do podziwu, że taki kogut nie robi na niej wrażenia. - dodał, wyraźnie rozbawiony. Szybko jednak lekkie uniesienie kącików ust, jakie miało miejsce na jego twarzy, kiedy patrzył na zwierzęta, zastąpił zdecydowanie szerszy uśmiech, sięgający oczu, wokół których pojawiły się drobne mimiczne zmarszczki. Zdążył już zapomnieć, jak dobrze znał go Oscar i jak doskonale musiał wiedzieć, o czym myślał za każdym razem, kiedy jego spojrzenie odrywało się od przeczesywania pachnącej, leśnej gęstwiny, lub wypatrywania na horyzoncie innych podróżnych, a kierowało się do silnych nóg, lekko niosących smukłą klacz po wyklepanej ścieżce. - Prawisz komplementy tak naturalnie, jakbyś zwyczajnie pozwalał im ulatywać przy oddechu, zupełnie nad tym nie myśląc. - pokręcił głową rozbawiony, zarówno tym, jak poetycko finezyjne potrafiły być jego wypowiedzi, jak i tym, że jemu samemu zaczynało się to najwyraźniej udzielać – Wiesz, że nie odmówię szansy sprawdzenia na własnej skórze, jak gładko potrafi nieść. Zwłaszcza że dość się napatrzyłem dzisiaj na ciebie. Skorzystam bardziej niż chętnie. - zapewnił go, uśmiechając się ponownie, może nawet jeszcze szerzej na wspomnienie tamtej sytuacji. Tego, jak był zły i zmartwiony, głównie o zdrowie dziecka, które zbiegło, wciąż jeszcze nie będąc mistrzem, jeśli chodziło o jeździectwo, na koniu, który potrafił być wyjątkowo kapryśny, kiedy nie czuł nad sobą silnej ręki. I absolutnie nie chodziło o agresję, bo sam Aleks często w żartach porównywał Mery'ego do krowy, a zwyczajnie o to, że mógł on zboczyć z drogi wyznaczonej przez młodzieńca po to, tylko by skubnąć kusząco zielonej trawy z mijanej za ozdobnym płotkiem rabaty. - Jak zobaczyłem, że nie ma go w stajni, byłem przekonany, że prędzej, czy później wróci. Bardziej martwiłem się, czy z tobą na grzbiecie. - przyznał rozbawiony, chociaż wtedy nie było mu do śmiechu, zwłaszcza że w tym czasie już pogodził się z myślą, że mały rudzielec zostaje i ta spontaniczna ucieczka mocno do zaskoczyła, chociaż kiedy zobaczył siwka, leniwie spacerującego z powrotem do miasta, przez drugą bramę, wraz z siedzącym na nim, wyraźnie nieco skonsternowanym dzieckiem, nie umiał powstrzymać uśmiechu, Mercuroiusowi dając podwójną porcję smakołyków, Oscarowi zaś fundując bardzo dokładną i uciążliwą sesję czyszczenia białego konia z błota, w które musieli wpakować się po drodze, bo wyglądał on jakby po drodze, postanowił się położyć w kałuży. Co mogło być prawdą. Po odbytej karze poprosił jedynie chłopaka, aby informował go o swoich wycieczkach, ponieważ partnerzy powinni informować się o takich rzeczach, co najwyraźniej dostatecznie upewniło jego ucznia w tym, że zostaje z Alexandrem, ponieważ więcej nie próbował tak dramatycznych ucieczek uskuteczniać. Rozmyślania o tamtym wydarzeniu przerwał mu jednak przyjemny aromat podgrzewanych nad ogniem przypraw, które pachniały już tak mocno, że aż się prosiły, aby odwinąć je z liści i w końcu ukoić zniecierpliwione czekaniem żołądki. - Nie uważasz, że ryba jest już gotowa? - zasugerował, chociaż młodszy łowca stróżował przy swoim dziele już od dłuższego czasu, co jakiś czas sprawdzając, czy na pewno wszystko idzie zgodnie z planem – Jestem niezmiernie ciekaw, czy to cudo przebije mojego ulubionego królika w popiele. - dodał całkiem poważnie i jedynie w jego oczach czaiło się rozbawienie, sugerujące, że żartował. A nie było to trudne do odgadnięcia, jeśli ktoś znał historię królika, którego udało się Oscarowi upolować po raz pierwszy w życiu, samemu oskórować i przygotować do pieczenia, by następnie tuż przed podaniem, nieostrożnie machając rękoma w ekscytacji, zrzucić go wprost w płomienie. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |