Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
Indeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 He wears the smell of blood and death like a perfume

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3 ... 10, 11, 12, 13  Next
AutorWiadomość
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyNie Sty 21, 2018 8:04 pm

First topic message reminder :

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 8799Pbh
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 KWdovXw
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 JJUm28I
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 PKSfKUS
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 XJGgO8c
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 RszNM4M

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyCzw Cze 17, 2021 12:56 am

- Z tym trudno się nie zgodzić. - parsknął, najwyraźniej podzielając zdanie swojego ucznia na temat ilości szarych komórek, jakie zostały zaangażowane w decyzję wskoczenia bez żadnej broni na lożę za wampirzycą, a następnie runięcia z niej wprost na podłogę.
Alexander był w stanie wspaniałomyślnie wybaczyć mu tę lekkomyślność tylko dlatego, że chłopakowi udało się dokonać tego karkołomnego manewru, pozostając w jednym kawałku. Przynajmniej tak powiedziałby głośno, jednocześnie dobrze wiedząc, że gdyby cokolwiek Oscarowi naprawdę się stało, wyszedłby z siebie i stanął obok, nie myśląc w żadnym wypadku o jakimkolwiek wybaczeniu, zbyt zajęty składaniem z powrotem rudzielca, nie dopuszczając do siebie nawet cienia myśli, że mógłby go stracić.
Nie, kiedy odzyskał go po tylu latach.
Pozwolił chłopakowi się podnieść, od razu przytrzymując go, kiedy ten zachwiał się nieco, unosząc głowę w górę, starając się dostrzec pełznącą wysoko, tuż pod sufitem, postać. W ciemności słychać było przez chwilę jedynie ich oddechy i lepki dźwięk mlaszczącej z każdym ruchem wampirzycy krwi, który jednak zdawał się nie dobiegać z żadnego konkretnego miejsca. Podobnie jak miękki, szemrzący głos, który zabrzmiał chwilę później blisko nich, jakby Hrabina szeptała tuż przy ich uszach, sącząc słodki jad, jednocześnie przecież nie będąc dookoła w zasięgu wzroku.
Głębokie obrzydzenie ścisnęło jego gardło, rosnąc niesmaczną gulą z każdym śliskim słowem przesuwającej się powoli gdzieś nad nimi w ciemności, wampirzycy.
Słodka utopia przedstawiła swoje prawdziwe oblicze, jakby cały ten czas chodzili z zasłoniętymi oczami. A przynajmniej Alexander, z tyłu głowy, którego wciąż trzepotała się jak drobny ptak ta świadomość, że Oscar podejrzewał coś, czego on sam, oczarowany i pochłonięty obietnicą powrotu do przeszłości, nie chciał zobaczyć.
Tonąc w snach, w których jego ukochana żona przybierała twarz Hrabiny, nie potrafił zrezygnować z ani jednej chwili przy jej boku, teraz dopiero czując, jak jego żołądek ściska ta myśl, że być może, gdyby tak kurczowo nie trzymał Emilii… Gdyby tak nie szukał jej w każdym śmiechu gospodyni, figlarnym spojrzeniu znad wachlarza, czy zatroskanym westchnieniu, teraz nie byliby w takiej sytuacji.
Lubił kobiety, nigdy tego nie ukrywał, jednak od prawie dwudziestu już lat nie czuł takiej obsesji jak wtedy, kiedy w oczach Hrabiny dojrzał ...
Zacisnął wargi mocniej, a mięśnie jego szczęki napięły się mocniej, kiedy spojrzeniem przeczesywał mglistą ciemność, jednocześnie wstydząc się spojrzeć na Oscara i otwarcie przyznać do błędu i wiedząc, że jeśli jakimś cudem uda im się wyjść z tego pojedynku zwycięsko, będzie musiał to zrobić.
W jakiś sposób słowa bestii zdawały się odzierać go z tego sentymentu, pielęgnowanego odkąd pamiętał, gdy przez lata na chwilę nawet nie pozwalał sobie zapomnieć. Nawet oglądając się za innymi kobietami, rozmawiając z nimi czy flirtując, wszystko zdawał się przepuszczać przez ten filtr, podświadomie porównując do dla niego niedoścignionego ideału, którego nie miał już nigdy zobaczyć. A teraz, pierwszy raz w życiu słysząc całkiem na głos absurd tego uczucia, czuł ból spływający w dół jego gardła jak wtedy, kiedy dławił się łzami nad zimnym ciałem. I pochłonięty tym bólem, dopiero kiedy duże, przestraszone spojrzenie Oscara utkwiło w jego twarzy, otrząsnął się z tego marazmu, rozluźniając szczękę, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak mocno ją zaciskał przez całą tę zbędną przemowę.
Sam spojrzał na chłopaka, samemu otwierając oczy nieco szerzej, do pewnego stopnia czując, że mogło być to kłamstwem. I jeśli nim było, rzucone ot tak, tylko w celu ogłupienia zdobyczy, która teraz wpatrywała się w siebie, z przerażeniem z jednej strony i poczuciem zupełnego odrealnienia z drugiej, to był to najpewniej genialny ruch ze strony wampira.
Pełne strachu jednak, szeroko otwarte oczy chłopaka sugerowały jednak co innego, zaś mężczyzna poczuł się niemal tak, jakby został kopnięty w ściśnięty żołądek na myśl, że jego chłopiec musiał się bać tego, co czeka go ze strony mistrza.
I sam zamarł w tym niemym żalu, z głębokim przeświadczeniem straty tego, co przez cały ten czas udawało mu się trzymać, tego, co pozostało po Emilii, jednocześnie czując, że być może naprawdę nie nadawał się do roli, jaką dostał nigdy, skoro chłopak, który był jedyną liczącą się dla niego osobą na całym świecie, nigdy nie odważył mu się powiedzieć, że wszystkie jego starania znalezienia dla niego kogoś, z kim mógłby stworzyć rodzinę, były z góry skazane na niepowodzenie.
Nie miał jednak szansy przeprosić ani wydusić z siebie w ogóle nawet słowa, kiedy przeszywający świt poprzedził mocne uderzenie, zwieńczone trzaskiem łamiącego się pod ciężarem masywnego ogona, drewna.
- Uważaj! - krzyknął, szarpiąc jego ręką tak mocno, że przez ułamek sekundy, kiedy padli na podłogę, trzymając się mocno, przestraszył się, że mógł wybić mu bark. - Oscar? - zachrypiał, ujmując jego policzki w dłonie, na tyle tylko by złapać jego wzrok, zanim znów odpełzł, ciągnąc chłopaka, chociaż na kolana, byleby nie leżał na podłodze, samemu szukając wzrokiem jakiejkolwiek broni.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyNie Lip 11, 2021 11:05 am

Oscar niebezpiecznie mocno skupił się na nagłym dosłownie wywleczeniu za wnętrzności jego tajemnicy na światło dzienne, wraz z bijącym wciąż jak oszalałe sercem, wprost do oglądania przez każdego zainteresowanego oraz każdego byle-przechodnia. Jak podlotek. Jakby był na polowaniu pierwszy raz. Jakby to był ledwie trening pod całkowitą kontrolą Alexandra, na którym młodzik dawał dupy, bo zaczynał myśleć o niebieskich migdałach, zapominając, że ryzykuje życiem swoim oraz osób w promieniu przynajmniej stu metrów od niego. Dla Byrona wszystko straciło na te ułamki sekund wszelkie znaczenie, czas spowolnił i przesypywał w klepsydrze życia ciężkimi, blokującymi się w dole grudami. Jak wtedy, kiedy patrzył jak jego kary ogier wyniesiony w powietrze i puszczony przez wampirze łapy opadał w dół stromego urwiska, wprost w nieunikniony i śmiertelny uścisk zimnej płytkiej wody i ostrych głazów. Nic nie mógł już zrobić i dokładnie to samo poczucie bezsilności, łamiące mu kręgosłup i wyciskające z płuc ostatnie bąble powietrza towarzyszyło mu obecnie - choć poprzysiągł sobie naiwnie, że nigdy więcej do tego nie dopuści. Nie będzie już czuł, że jest ”za późno”, a on może już po prostu patrzeć na to jak coś się kończy, a coś innego, nieznanego mu i przerażającego się zaczyna. Ktoś znowu pazurzastą, zakrwawioną łapą na siłę zatrzasnął ważny rozdział jego życia i zmusił do rozpoczęcia nowego, w który rudzielec wpadł wprost na kolana.
Dosłownie.
Szarpnięty tak mocno, że coś nieprzyjemnie zgrzytnęło mu między łopatkami został wrzucony na powrót z wnętrza własnej głowy wprost w hałaśliwą i zapyloną rzeczywistość, na moment padając gdzieś obok drugiego ciała, które pomogło mu błyskawicznie znaleźć się parę metrów od poprzedniej pozycji, oranej teraz bezlitosnym ostrzem. Nie potrafił zebrać myśli na tyle, by odpowiedzieć na wezwanie, ale kiedy ujęto jego twarz w dłonie i znowu mógł spojrzeć w oblicze, od którego przez dobre parę minut nie mógł wcześniej oderwać wzroku, zdobył się na lekkie kiwnięcie głową, mające zebrać w sobie wszelkie pozytywne zapewnienia co do bardzo dobrego stanu zdrowia jego ciała. Z głową było nieco gorzej. Nie potrafił wyłowić z niej jednoznacznej odpowiedzi, czy przez te wlokące się sekundy wpatrywania w Alexandra widział w jego twarzy zawód, zdziwienie, złość czy może kpinę. Nic nie potrafił powiedzieć i czuł się mały i głupi… A do tego odsłonięty i niemiłosiernie wkurwiony. Jego żyły zalała tak ogromna ilość gorzkiej nienawiści do tej obmierzłej szkarady ogarniającej go z tajemnicy, że mały ognik w jego chorym oku zataczający koła w okolicach jego źrenicy gwałtownie przyspieszył, kiedy młodzieniec, aż do drżenia dolnej wargi zacisnął z całych sił szczęki. Musiał zabić ją zanim okaże się, że domyśliła się o nim jeszcze więcej niż by chciał...
Dziąsła zaswędziały go tak jak wtedy wieczorem w śmierdzącej różami sypialni, kiedy na jabłku sprawdzał jak wygląda struktura jego zębów. Ta całą akcja przestała być po prostu nagłą misją ratunkową i zrobiła się potwornie osobista. I musiała być załatwiona szybciej niż jakakolwiek inna, nawet kosztem ryzyka, za które zbierze od Alexandra lanie i reprymendę życia.
W tej chwili wszystko dookoła niego było potencjalna bronią, nawet nieróznomierne i ostre odłamki ciężkich płyt podłogowych, stanowiących jedną z warstw, na której trzymała się niedawno tak piękna loża, w której resztkach leżeli. Nawet jeśli miała grubość dobrych kilku centymetrów i próba rzucenia jej na odległość zakładałby podniesienie jej oburącz i zakręcenie w miejscu, by cisnąć nią jak sportowiec młotem w bliżej nieokreślonym i kiepskim do opanowania kierunku, tak Byron jakby zapomniał o tych kilku niezbędnych krokach poprzedzających twardy lot tego przypadkowego pocisku i podźwignął się na równe nogi, chwytając ją tylko jedną ręką. Nie zachwiał się nawet tym razem, niemal ogłuszony kipiącą w nim złością i obrócił ledwie nieco, wyciągając całą energię z biodra i cisnął ją w miejsce, w który nadal waliło się drewno świeżo naruszone przez świst ogona. Kolejny ciężki mlask i wrzask wampirzycy poruszył salą w posadach i równo z nim ręka rudzielca ujęła nadgarstek jego mistrza i szarpnęła nim w górę, stawiając go w pionie.
- Nic, tak nie zdziałamy, musimy biec po broń! Wzdłuż ściany i kandelabrów, będę nas osłaniał! - Zapewnił, przekrzykując rumor i głośny szelest, po czym bez pytania Aleca o zdanie na ten temat pociągnął go na bok, omijając co większe gruzowiska, żeby się nie potknąć. Dobrze wiedział, tak samo jak jego mistrz, że walka w zwarciu powinna być ostatecznością, a nie jedyną opcją - musieli mieć możliwość załatwienia jej na odległość, zwłaszcza kiedy miała niesprawne skrzydła. On potrzebował swojego bata i ostrza, a Alexander - kuszy. Bez nich obaj nie tyle walczyli o przechylenie szali zwycięstwa, ale odwlekali w czasie swoją śmierć.
Obaj wyskoczyli w zasięg niewielkich okręgów światła i pognali wzdłuż ściany, na której odległym końcu blisko wrót stały stoły z przekąskami - teraz nietknięte i wyglądające w ogólnym rozgardiaszu wręcz abstrakcyjnie… To, że mężczyznom się to w ogóle udało jasno pokazywało, że wampirzyca bawi się nimi jak kotka i wybiera podszczypywanie ich i nieużywanie pełni sił tylko dlatego, by przed wyciśnięciem ich z krwi zamierzała sprawić sobie najwięcej zabawy, jak było to możliwe. Ale oni postanowili stanąć jej ością w gardle...
Oscar biegnąc i słysząc od boku jej kujący w uszy, maniacki śmiech i błoniasty szelest jej skrzydeł dojrzał w świetle kandelabrów, tuż za sceną… Swój rapier. Aż warknął pod nosem, widząc jak stal ostatkiem sił, niemal w pełni pokryta kurzem połyskuje polerowana namiętnie każdej nocy po jej użyciu… Popchnięty chęcią odzyskania swojej własności puścił Aleca i odbił na bok, docierając do rapiera niemal ślizgiem na samych kolanach i łapiąc go za płaskie ostrze czym prędzej w dłoń.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyCzw Lip 22, 2021 1:39 am

Puścił chłopaka, wiodąc za nim ostatnim, czujnym spojrzeniem, otwierając oczy nieco szerzej, kiedy jego wychowanek schylił się, obejmując palcami ciężki fragment dużej, ułamanej nierówno płyty, która jeszcze niedawno była częścią gładkiego jak lustro parkietu, którego lekko nawet nie zdołały zadrapać setki bezlitośnie stukających o niego, podkuwanych obcasów. Rudzielec uniósł jednak płytę z ledwie widoczną na gładkiej, jasnej twarzy fatygą, ciskając nią po chwili niczym dyskiem z półobrotu, jak się okazało, nawet jeśli nie dokładnie, to zdecydowanie w wampirzycę. A przynajmniej w jakiś fragment zasuszonego cielska, wydzierając z jej suchego gardła, drapiący powietrze, zwierzęcy skowyt. Metaliczny dźwięk pazurów szorujących po kamiennej posadzce zmieszał się z głosem jego ucznia, jednak nie potrzebował słyszeć słów, jakie wypowiadał, aby zrozumieć, o co chodziło. Nie mieli szans, jeśli chcieliby dalej walczyć w ten sposób.
O ile sprowadzenie wampirzycy na ziemię im się jakimś niewyobrażalnym cudem udało, prawdopodobnie wyłącznie dlatego, że byli w zamkniętym pomieszczeniu, nie zaś na otwartej przestrzeni, o tyle zabicie jej, było sprawą zupełnie odmienną. Chudej klatki piersiowej i cienkiego gardła, broniły równie ostre co ich broń szpony i zdecydowanie dłuższy od niej ogon, który mocnym uderzeniem mógłby nawet zniszczyć lekkie ostrza, lepiej nadające się zdecydowania do kąsania, niż parowania miażdżących uderzeń.
Szarpnięty, już nawet nie spierał się o to, że chodzić sam zdecydowanie umie i ze wstaniem nie miałby najmniejszych problemów, pozostawiając ten komentarz na chwilę, kiedy akurat nie będą musieli wydostać się z sali balowej. Najlepiej gdzieś, gdzie ciemność i migocący w niej kurz, nie ukrywają przed ich wzrokiem szarego cielska potwora.
Sam, widząc drogę, pociągnął chłopaka za sobą, puszczając go jednak po chwili, aby opleść palce wokół rękojeści rapiera, w razie, gdyby poczwara dotarła do nich szybciej, niż sądzili, że da radę. Przyspieszył, robiąc kolejne parę kroków biegiem i obrócił się, wzrokiem szukając ucznia, który już zdążył zniknąć mu na moment z oczu, zanim nie złapał go znów spojrzeniem kawałek dalej, sięgającego po swoje ostrze. Odruchowo zrobił krok w jego stronę, jednocześnie jednak czując przytłaczającą świadomość tego, że nie powinien tracić czasu.
Oscar da radę. Dawał radę przez wszystkie lata, kiedy nie byli razem, a przez ostatnie parę dni, najwyraźniej dawał radę zdecydowanie lepiej niż jego mistrz. Włączając w to całą walkę, przez którą Alexander wciąż zdawał się widzieć jak przez mgłę, z trudem odciągając myśli od zdradliwego, fałszywego ciepła, jakie zagnieździło się w jego umyśle ostatnio, przywołując pamięć o najsłodszych latach jego życia… I tym boleśniej pokazując teraz, że były to rzeczy, które już dawno temu powinien wypuścić, zamiast trzymać się nich tak uporczywie. Do tej pory jednak zdawały się one jedynym powodem, by w ogóle ciągnąć to wszystko, po co żyć, jeśli nie dla tego wspomnienia o jasnych włosach i tańcu jeszcze w oczekiwaniu na śniadanie…
Zacisnął zęby, raz jeszcze z trudem odganiając mgłę i w końcu złapał spojrzenie Oscara, a widząc, że ten jest, przynajmniej na razie, bezpieczny, puścił się biegiem do przez korytarz, w stronę ich komnat. Chłopak miał zdecydowanie więcej pary w płucach i dłuższe nogi, więc z łatwością go dogoni.
Z tą myślą dopadł drzwi, szarpiąc delikatną klamkę i czując zimny dreszcz na plecach, kiedy drzwi ani drgnęły pod naporem. Mimo że nie przypominał sobie, aby je zamykał. Ani nawet, aby którykolwiek z nich, dostał klucze do komnat. Tym razem nie wytrzymał, klnąc wściekle na to przeklęte miejsce, kiedy kopnął drzwi bardziej z wściekłości niż nadziei, że gruby dąb ustąpi i łapiąc powietrze, kiedy rozglądał się po korytarzu. Sekundę później już ściągał z podestu zdobioną zbroję, która z przeraźliwym hukiem upadła, roztrzaskując się i uwalniając z uścisku pustej, metalowej rękawicy, długi i gruby, dwuręczny miecz, zapewne zdobiący korytarz już od dobrych parunastu, jeśli nie parędziesięciu lat. Złapał broń i uniósł ją z pewnym trudem, ściągając brwi na myśl, że całe lata temu miał w ręce coś podobnego i wtedy stwierdził, że podobna broń to skrajna głupota i że osobiście, woli móc biegać.
W tym momencie jednak ciężar zbudowanej do cięcia grubych pancerzy klingi mógł się faktycznie przydać, kiedy ta uderzyła w klamkę, nieco ją wybijając i rozluźniając zamek.
Odetchnął ciężej, raz jeszcze zamachując się ciężkim, dwuręcznym mieczem, uderzając znów wprost w filigranową klamkę, która okazała się zdecydowanie trudniejsza do wyłamania, niż na to wyglądała z początku. Tym razem jednak metal ustąpił, a ozdobna rączka potoczyła się po chłodnej, kamiennej podłodze, wskazując drogę wprost na nią częściom roztrzaskanego zamka, które zadzwoniły dźwięcznie, dołączając do niej.
Drzwi się uchyliły, zaś mężczyzna, nie czekając nawet sekundy, kopnął je, otwierając szerzej i wchodząc do środka, wciąż dzierżył ciężki miecz, zataczając niewielkie koło, kiedy rozglądał się po wnętrzu, nie chcąc zostać zaskoczonym kolejną niespodzianką, tym razem być może bardziej morderczą niż tylko zamknięte drzwi.
W pokoju był sam i tak szybko, jak zdał sobie z tego sprawę, dopadł do kufra, w którym tak, jak wcześniej ją zostawił, nieruszona leżała kusza, na której widok odrzucił na bok broń, którą trzymał do tej pory. Smukłe mięśnie, nienawykłe do balansowania podobnego ciężaru odetchnęły, mrowiąc jedynie delikatnie, kiedy łapał kołczan, bez zwłoki zakładając pierwszą strzałę. Palce znając te ruchy aż nazbyt dobrze, same zdawały się przygotowywać broń, kiedy Alexander rozglądał się nieco, wciąż czujnie, nasłuchując i przez krótką chwilę jedynie pozwalając sobie na myśl o tym, że naprawdę nie znosił ciężkich mieczy, zanim znów wypadł na korytarz, wzrokiem szukając swojego towarzysza.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptySob Sie 21, 2021 2:30 am

Nie musiał widzieć Alexandra, aby upewnić się, iż choć przez moment był bezpieczny… Jego eleganckie buty, podarowane mu jak prezent dosłownie do grobowej deski, wybiły tętent niknący nagle po przekroczeniu dwuskrzydłowych drzwi. I nawet jeśli tempo, z jakim obcasy uderzały o podłogę na moment zmieniło się, najprawdopodobniej właśnie wtedy, kiedy Brightly chciał jednak zawrócić i walczyć z nim ramię w ramię, Oscar był wdzięczny, że tego nie zrobił. Musieli obaj wymieniać się obecnie kobietą jak w tańcu - a że Alexander na pewno potrzebował trochę czasu na pozyskanie broni i przygotowanie jej to rudzielec przejął energiczną partnerkę i postanowił zawojować z nią parkiet.
Podniósł się błyskawicznie z kolan, przejeżdżając płaską stroną ostrza po nogawce swoich spodni po boku uda, by choć trochę oczyścić go z pyłu. Nie zrobił tego dla większej efektywności w działaniu, ale z głęboko wpajanego mu szacunku do oręża. Mieszanka wstydu i wściekłości dalej gotowała krew w jego żyłach do stopnia, w którym jego ruchy robiły się szybkie i bardzo niespokojne. W kontrolowanych warunkach dostałby od swojego mentora po łapach za tak emocjonalne podejście do walki, ale obecnie to właśnie ta śmiercionośna czujność pozwoliła mu uniknąć lecącego w jego stronę ze świstem grubego dysku. Zdaje się, że płyta podłogowa wracała do niego jak bumerang przy niewielkiej pomocy osoby trzeciej…
Chłopak odchylił się, częściowo na bok, częściowo w tył w sekundę padając na jedno kolano i słysząc jak płyta mija jego ramię o włos i uderza głośno o podłogę, rozbijając się na drobniejsze kawałki. Zgrzytnął wtedy zębami i podniósł się z powrotem zaciskając palce na poręczy broni.
- **Chybiłaś, suko!** - Warknął nieprzystojnie i głośno, słysząc jak na równi z jego odzewem po drugiej stronie sali, z której świeżo co o włos uciekł, dobiega go niemal stalowy szelest pazurów ślizgających się na płytach podłogi, oraz charakterystyczny odgłos składania błoniastych skrzydeł, podobny do tego który wydawały żagle mniejszych łodzi. Dosłownie czuł jak biegnie w jego stronę i sam z miejsca ruszył za siebie. Po raz kolejny - walka w zwarciu miała być ostatecznością, a nie jedyną opcją, a on póki co miał ją tylko zatrzymać na dłużej w sali. Dlatego postanowił powtórzyć swój wyczyn z samego początku i z rozpędu niechcący uderzając biodrem o stół z przekąskami dopadł do kolejnej z flag wiszących smętnie na wysokim, drewnianym i ciężkim proporcu. Z jękiem bólu w nadwyrężonym barku wyrwał ją wraz z przykręconym do podłogi podestem i obrócił się, mając rozpędzonego stwora dosłownie na odległość marnych kilku metrów. Jej wysuszoną twarz z wyraźnie i ostro zakończonymi kośćmi policzkowymi ozdabiał karykaturalnie szeroki uśmiech, nakłaniający do myślenia, iż gdyby chciała, mogłaby jednym hapnięciem szerokich, mocnych szczęk urwać komuś głowę. I pewnie to dokładnie planowała zrobić jemu. Byron zamachnął się błyskawicznie, a ona zgadując, że zamierza rzucić bronią jak oszczepem obniżyła grzbiet i gwałtownie przyspieszyła, ale on zamiast tego po ogromnym łuku wbił ostrze drzewca w płytki i naciągnął do granic możliwości kawał solidnego drewna, gwałtownie puszczając go i podskakując w ostatniej chwili. Bo ćwierć sekundy po tym wampirzyca uderzyła w przygotowany spowalniacz i jej czaszka aż łupnęła głucho, sprawiajać, że ta zanim z wściekłości posłała pal na wióry wycofała się o pół kroku i pokręciła łbem jak pies. Dalej Byron nie widział co robiła, bo jak tylko zebrał się z podłogi od razu rzucił w stronę dwuskrzydłowych wrót, nie mając nawet czasu ich zatrzaskiwać. Dopadł do ozdobnej poręczy schodowej i pchany kopniakiem adrenaliny oparł o nią wolną dłoń i przesadził zgrabnym skokiem, tym samym kończąc w jednej trzeciej długości schodów i z miejsca mknąc w górę, krzycząc po drodze: “Uwaga!” - ostrzegając swojego mentora piętro wyżej, iż nie dość, że to on biegnie jako pierwszy i może wpaść w przygotowaną na prędce pułapkę, to jeszcze, iż potwór się zbliża. A wampirzyca była metry za nim, wpadła na schody bardzo podobnie, ale niemal doszczętnie je niszcząc i wbijając ostry pazur na zgięciu nieporanionego skrzydła w ścianę wsparła się i szybko zakręciła w miejscu depcząc rudzielcowi po ozdobnych butach.
Na górze Oscar wpadając na piętro od razu niemal padł, schylając się i otwierając mentorowi otwartą drogę do zranienia potwornej gospodyni. Sam zakręcił ostro za jego plecami i sapiąc wpadł do pokoju, by znaleźć i dla siebie coś dystansowego. Bliski wrzask wampirzycy odrywającej bełtem zapewne prosto w mordę sprawił jednak, że Oscar z miejsca pozmieniał hierarchię ważności i pod wpływem instynktu upuścił rapier i chwycił za nieporęczni i cieżki, ale za to wielki i niepokojąco ostry miecz. Pociągnął go oburącz, trzymając go przy biodrze dla samej wygody i wyleciał z pokoju, nie dbając o to jaką mieszankę zdumienia i zdziwienia wywoła w Alecu, o ile ten zarzucając potworzyce gradem strzał w ogóle miał czas na ocenianie koszmarnego doboru broni swojego ucznia.
Płomiennowłosy łowca dalej *jej* nienawidził. Dalej nie chciał po prostu żeby zdechła i przestała sprawiać zagrożenie i kłopot, chciał żeby autentycznie cierpiała. Żeby żałowała i błagała o litość, tak jak inni błagali pod jej butami i tak jak on błagałby, gdyby wiedział jaką z jego tajemnic wyleje jak rzygi na światło dzienne… Nie cierpiał jej każdą komórką ciała i każdą wrzeszczał o to, by zmieść ja z powierzchni ziemi i to najszybciej jak się da, zanim coś jeszcze gorszego z trafnych domysłów opuściło by jej plugawą paszczę. Uchylił się niemal samobójczo, mając za sobą pomoc, pod machnięciem jej ogona, odbił się od barierki i wleciał na schody, osiągając wreszcie tę pozycję, którą tak pragnął. Oglądał jej suche plecy schodzące w nieprzyjemny trójkąt aż do bioder. Wyglądała jak ludzki szkielet ze śladową ilością mięśni obciągnięty szorstką, suchą i siną jak u topielca skórą… Gdyby chciał mógłby policzyć jej nienaturalnie gęsto wyrośniete żebra i wystające kręgi kręgosłupa, ale zamiast je liczyć wolał je… Łamać.
Zamachnął się krótko, celując końcem ostrza w jej stronę i rozpędzając całe ciało wskoczył na poranioną wampirzycę, z miejsca wywracając ją na podłogę. Gruby miecz zatopił się z lekkim ociąganiem między jej łopatki i ochlapał dłonie i wystawną koszulę młodzieńca czarną juchą, kiedy oboje z ofiarą uderzyli o drewno podłogi. Ciężar Oscara sprawił, że miecz końcem oparł się o panele, przebijając cienką pierś na wylot. Ale to nie wystarczyło, wciąż wierzgała potężnie, a jego palce ślizgały się na poręczy starej broni. Zagryzł jednak wręcz do bólu ostre kły i łapiąc dłońmi za wysunięty w dwie strony jelec potężnym szarpnięciem przekręcił go o prawie dziewięćdziesiąt stopni. Ścięgna i siatka żył pompujących krew do skrzydeł zerwały się, a kręgi chrupnęły głośno do wtóru potężnego, zwierzęcego skowytu, jaki opuścił wysadzaną dwoma rzędami zębów paszczę. Skrzydła i odnóża fałszywej hrabiny opadły na podłogę bezwładnie jak u pacynki, której zerwano sznurki, a naokoło jej ciała w ekspresowym tempie zaczęła rozlewać się kałuża gęstej krwi o kolorze tak ciemnym, że zdawał się wręcz pochłaniać światło. Byron brodził w nim dotąd pięknymi i wypastowanymi butami, teraz odrapanymi, zabrudzonymi pyłem i umoczonymi w najochydniejszym ze znanych płynie… Tym, na którego widok jego żołądek skurczył się, a źrenice powiększyły oglądając jeszcze dokładniej jak z bólu tłuste jak robaki żyły wybiły spod jej skóry na ramionach i karku. Odetchnął ciężko, czując jak pot perlił się na jego twarzy i przemakał koszulę na plecach, nadal całym ciężarem opierając się na długim i ciężkim orężu. Wampirzycy zabrakło głosu i przez moment rzęziła ledwie, rzucając głową na boki i obracając ją w końcu tak, by spojrzeć na niego wściekle.
I wtedy zamarła, widząc jak od góry z głodem patrzą na nią dwie pary oczu jarzących się czerwienią. Na tym poziomie zamknięcie ust było już dla rudzielca niemożliwe. Wisiał, włosy brudne od pyłu i częściowo mokre od potu zasłaniały mu część twarzy kiedy on oglądał leżącego pod nim potwora z pilnością większą niż najcudowniejszy deser, którym piękna gospodyni obdarowała go w ciągu ostatnich dni.
Ostatkiem sił utrzymywał się na powierzchni świadomości pamiętając, że nie jest sam.
- Alec… - Jego głos ozwał się nieoczekiwanie bardzo spokojnie, dziwnie głębszy i brzmiący jakby wydostawał się nie tyle z jego gardła, co z płuc, a nawet przepony, rezonując w gardzieli jak w głębi studni. - Możesz zostawić nas na chwile samych…?
Nawet jeśli pytanie miało budowę i naturę prośby, i z pewnością nią właśnie w głowie Oscara było to ton jaki nabrało w tej konkretnej sytuacji sprawiał, że odmowa nie wchodziła w poczet dostępnych do udzielenia na nie odpowiedzi. Nie, kiedy poczwara oglądała go wielkimi oczami i zrastała pod jego ostrzem niemiłosiernie powoli. Zdecydowanie zbyt powoli.

Chłopak odczekał stosowną chwilę aż jego prośba-nie-prośba została spełniona i Alexander odejdzie na bezpieczną odległość - daleko poza zasięg wzroku i słuchu, po czym pochylił w stronę zastygłej na reszcie ciała kolacji, jedną już tylko ręką wyrywając z niej miecz, by ułatwić sobie dostęp. Ta zawarczała głośno, a jej echo poniosło się korytarzami we wszystkich dostępnych kierunkach na moment tylko dławiąc się kiedy złapał ją za szyję i zacisnął palce, podnosząc jej bezwładny tułów wyżej. Samemu w tym czasie niespiesznie przyklękując, dociskając kolanami jej nieruchome skrzydła do drewna podłogi. Jej skowyt zabarwił się bólem i udręką, przeplatającą ciasno z agresją i bezsilnym wzburzeniem. Ominął palcami strzałę, która wbiła się obok jej grdyki i odrzucając miecz na bok odgarnął pozlepiane rzadkie włosy z jej karku. Ona zabulgotała i zakłapała pare razy ogromną paszczą tak jakby miała nadzieję sięgnąć chociaż jego palca, co nie zdawało egzaminu, zwłaszcza, że jego chwyt pogłębiał się i zaczynał przypominać poziomem nacisku imadło.
- Spokojnie… Obiecuję, że będzie bolało.
Jazgot jaki z siebie wydała, skowyt ranionego i przerażonego zwierzęcia, które złapało się we wbijającą w nie ostrza klatkę, rwało na kawałki serce i błony bębenkowe, ale nie trwającego tuż przy niej smutnego Żniwiarza. Oscar rozwarł usta, mniejsze od niej co najmniej kilkukrotnie, ale wystarczające, by wbić się głęboko w miękką tkankę na jej kościstej szyi. Głeboko i tak niewprawnie, że krew trysnęła, ulatując tętniąco spomiędzy kącików jego karminowych teraz ust i lejąc się po jego własnej szyi. Nie baczył na to jak wrzeszczała, jak dygotała, zakleszczona pomiędzy jego paszczą, a wbijającą pazury w jej skórę dłonią przytrzymującą i miażdżącą jej szyję. Rozpadała się pod jego dłońmi, jej kości, żyły, ścięgna i chrząstki łamały się jak suche patyki i przetarte sznury, a on pomrukiwał czując jak gaśnie nacisk na jego przeponie, jak uspokaja się serce i maleje ciśnienie w czaszce doprowadzające go piszczeniem w uszach do szału… Wraz z wartkim potokiem dziwnie przepysznej juchy obmywajacej jak mleko z miodem jego gardło i lejącej na wnętrzności czuł jak się uspokaja. Jak przestaje być zły, gaśnie w nim gorąca chęć zemsty, jak łapie go przyjemne zmęczenie poprzedzające pełne ulgi położenie się w łóżku, a on sam znajduje się w bezpiecznym miejscu. Jak wraz z tym jak krzyk gasł, a wampirzyca wiotczała coraz bardziej i bardziej, on niemal brodził w satysfakcji, tak jak brodził w jej krwi. Aż do momentu kiedy poczuł jaka jest zimna i jaka ohydna… Wtedy puścił ją, a ona z mlaśnięciem, bez życia i z otwartymi oczami padła na lepkie panele.
Mlasnął wtedy i niespiesznie otarł usta wierzchem dłoni, orientując się jakie to było bezsensowne w obliczu tego, iż ręce aż po łokcie również miał ubabrane. Obejrzał je powoli, tak jakby nie rozpoznawał własnego ciała, obracając je w powietrzu i zjeżdżając wzrokiem w dół na swoje klęczące nad truchłem ciało, umazane w posoce aż po spodnie i uda… I jedyna myśl, jaka po tej emocjonalnej przejażdżce zakiełkowała w jego głowie była taka, iż nie mógł pokazać się w takim stanie. Nie kiedy cały aż ociekał dowodami na swoją obrzydliwą winę…
Podniósł się więc ciężko, czując w głowie przyjemny szum oraz chwilową niemoc w kolanach i powracający do niego echem ból w barku i uderzonym o stół biodrze. Po czym na chwiejnych nogach zbliżył się do otwartego na oścież pokoju. Wsparł się niemal omdlewajaco o jedno z drewnianych skrzydeł drzwi i zanurzył w pachnącymi różami wnętrzu, z miejsca idąc w stronę łazienki. Po drodze niespiesznie odpiął guzik po guziku - najpierw fraka, potem kamizelki, potem koszuli, potem spodni. Swój szlak naznaczył też porzuconymi butami, skarpetkami i bielizną, aż jego regenerujące się ciało nie znalazło przy misie pełnej zimnej wody. Oparł się o nią dłońmi, robiąc sobie niezbędną przerwę na oddech i bojąc spojrzeć na swoje oblicze widoczne w tafli zawieszonego na ścianie zwierciadła. Zamiast tego, kiedy zobaczył jak krew na jednym z mokrych kosmyków jego włosów zaczyna formować krople, która planowała wpaść do czystej wody, pospieszył się i chwycił za stojące obok mniejsze, choć głębsze naczynie, którym nabrał sporą ilość wody. Bezmyślnie oblał swoją głowę, zadzierając ją do góry. Woda, która raz po raz przelewała się przez jego skórę sprawiała, że wiotkie, mokre wstęgi krwi zaczęły niknąć w odpływie znajdującym na środku niewielkiego, wyłożonego kafelkami pokoiku. Przesuwał dłońmi po swoim ciele i pozbywał się nadmiaru wilgoci, przeczesywał oklapnięte włosy i dalej usilnie nie patrzył w lustro. Zimno choć przyprawiało go o gęsią skórkę ani razu nie drgnęło jego ciałem. Ból zniknął, pozostała tylko pamięć o miejscach, w których jeszcze przez chwilę był, ale nie wracał nawet kiedy rudzielec wycierał się ręcznikiem, który w następstwie rzucił na podłogę.
Wyszedł do pokoju nagi, ignorując nieruchome monstrum widoczne zza drzwi i z otwartego kufra obok broni wyciągnął czystą koszulę i spodnie. Nową bieliznę oraz skarpetki, po czym przysiadł na łóżku i pospieszając się wsunął na siebie ubrania, ledwie na słowo honoru zawiązując nowe, czyste buty. Usta już domykał, jego wzrok nie był rozbiegany i nie widział już świata tak boleśnie i nienaturalnie ostro, na dodatek siła powróciła do jego mięśni i nadała ruchom sprężystości, wypełniając go energią jak balon powietrzem.
Wstał z łóżka, idąc nieco sztywno ominął łukiem zalegające przy szczycie schodów zmasakrowane zwłoki i wszedł na górę, pod koniec przeskakując co drugi zniszczony w pogoni schodek.
Dopiero tam przystanął i pochylił się powoli w stronę głębi korytarza piętro a być może i parę pięter niżej, czując na karku dziwnie ciężkie i nieprzyjemne uczucie. Podszepty instynktu nakłaniały go do zajrzenia do miejsca, z którego dobiegał do niego nienaturalny zew, ale ponieważ nie potrafił skojarzyć go z niebezpieczeństwem, nie czuł potrzeby robić tego od razu. ...Ani tym bardziej robić tego sam.
Nogi same poniosły go w stronę głębi korytarza, dla odmiany nietkniętego kataklizmem rozgrywającym się na innej kondygnacji i podniósł w końcu głos.
- Alec…? Musisz coś zobaczyć. ...coś innego niż myślisz.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptySob Wrz 04, 2021 9:03 pm

Na korytarzu przez chwilę jedynie było nieznośnie cicho. Jakby piętro niżej, gdzie zdawało się, że zaledwie parę sekund wcześniej zostawił swojego ucznia, razem z coraz bardziej zniecierpliwioną i rozsierdzoną kolejnymi ranami bestią, samemu starając się znaleźć sposób na to, żeby mieli chociaż cień szansy na przeżycie. Póki mogła latać, nie byli w stanie jej dostać, a na pewno nie bez strzał, które teraz szczęśliwie udało mu się zdobyć, zaś od kolejnego biegu w dół schodów wybawił go Oscar.
Długie nogi chłopaka pokonywały po kilka stopni naraz, uderzając podkutymi butami głucho o bordowy dywan, jakim wyłożone dokładnie były schody. Przy każdym stopniu zamontowane złote łapki przytrzymywały gruby materiał, powstrzymując go od zrolowania się nawet pod naporem kolejnych skoków.
- Uwaga! - wysokie ściany odbiły krzyk, niosąc go aż w głąb korytarza, a dłoń mężczyzny niemal bezwiednie uniosła się ponad głowę rudzielca, z trudem powstrzymując się od naciśnięcia spustu cięciwy.
Gardłowy warkot sięgnął jego uszu, a mięsisty dywan z zajęczał, prując się, gdyby szponiaste łapy wyrywały go z pozłacanych uchwytów, kiedy wampirzyca pędziła w górę schodów, najpewniej z zamiarem zatopienia cuchnących kłów w szyi jednego z nich. Lub obydwóch.
Ciemna sylwetka wyłoniła się tuż za elegancko ubranym i obecnie niemal przyklejonym do posadzki chłopaku, który pokonywał ostatnie kroki w jego stronę całkiem pochylony, otwierając drogę dla strzał. Pierwsza z nich ze świstem przecięła powietrze i zaraz za nią kolejna, trafiając wprost w suchą szyję i pod kościsty obojczyk, rozrywając skórę i mięśnie. Stwór wrzasnął, a z napiętych ran polała się krew, gdy kolejna strzała trafiła w ramię i utknęła w nim, całkiem unieruchamiając jedną rękę, kiedy wbiła się w sprężystą chrząstkę, blokując jakikolwiek ruch w stawie. Skorzystał z tej chwili, sięgając kolejne strzały i naciągając cięciwę, jednocześnie robiąc parę kroków w tył, starając się utrzymać dystans między sobą a coraz bardziej rozwścieczonym potworem… Co wydawało się nieco łatwiejsze niż wcześniej. Utrata krwi i kolejne ciosy musiały ją, nie tyle osłabić, co raczej zmusić do nieco bardziej przemyślanych ruchów, co jednak było dla nich sytuacją jedynie gorszą, wszak, zawsze wolał walczyć z przeciwnikiem oszalałym, niż myślącym.
Kolejne dwa świsty i kolejne dwie strzały sięgnęły celu, tym razem jednak dziurawiąc jedynie skrzydło, kiedy Alexander musiał odskoczyć w bok, uciekając przed biczowatym ogonem, przesuwającym się tuż nad podłogą, w miejscu jakie niechybnie złamałoby oba kolana mężczyzny, jeśli tylko nie udałoby mu się uciec. Kątem oka zauważył szczupłą sylwetkę i znów przeturlał się po podłodze, unikając kolejnego uderzenia.
Nawet nie miał czasu pomyśleć o tym, co ten chłopak miał zamiar wyczyniać z jego znaleziskiem, podnosząc się jak najszybciej, zanim kolejne drzazgi wbiły się w gruby materiał drogich spodni, gdy ciężki ogon runął tuż obok, zsuwając się po ścianie i zrywając z niej ozdobną boazerię.
Nagle jednak coś chrupnęło nieprzyjemnie, wzbudzając zimny dreszcz, który przebiegł po jego plecach, a zaraz po nim nastąpił absolutnie rozdzierający wrzask, z każdym ułamkiem sekundy pożerany przez złowieszczy gulgot, topiącej się we własnej krwi hrabiny, której krew zalewała płuca coraz szybciej, kiedy szeroka klinga przechodząca przez jej ciało została obrócona. Jedyna sprawna do tej pory ręka opadła, podobnie jak ogon, a żałośnie wychudłe, suche ciało osunęło się na posadzkę, jak marionetka, którą znudziło się dziecko, rzucając mimochodem na schody, pochłonięte czymś innym.
Wszystko na moment ucichło. Ustało nawet cichutkie rzężenie jej oddechu, a wielkie oczy wpatrywały się w wiszącą nad nią postać, do której w końcu dotarło spojrzenie mężczyzny.
Poczuł delikatny ból szczęki, przebijający się gdzieś z tyłu głowy delikatnie do świadomości i zdał sobie sprawę z tego, jak mocno zacisnął zęby dopiero kiedy z ciała jego chłopca wydobył się głęboki, delikatnie wibrujący, jak odbity w głębi studni głos, zupełnie niepodobny do ciepłego i roześmianego barytonu, jaki zwodził go przez ostatnie dni.
Serce uderzyło mocniej w klatce piersiowej i w końcu zmusił się do oddechu, wypuszczając z dłoni kuszę, czując przez coraz mocniej ściśnięte gardło, że gdyby tego nie zrobił, za dosłownie chwilę roztrzaskałby broń o najbliższą płaską powierzchnię.
Albo łeb poczwary.
Piekielne stwory miały to do siebie, że nawet gdy zdawały się umierać, zawsze ciągnęły coś za sobą. I przez wszystkie te lata miał wrażenie, że nawet jeśli jego samego jest coraz mniej z każdą bezsensowną śmiercią, obok siebie miał coś tak jasnego.
A teraz…
Lakierowane, doskonale skrojone drewno uderzyło o przesiąknięty cuchnącą krwią dywan, wydając jedynie cichutki brzęczący odgłos drżącego mechanizmu na tle pierwszego głuchego stukotu i kolejnych, cięższych, kiedy odwrócił się, odchodząc korytarzem w drugą stronę do klatki schodowej przeznaczonej dla służby.

Komnata wyglądała dokładnie tak, jak się tego spodziewał. Może z wyjątkiem ciężkich, czerwonych jak świeża, wypływająca prosto z płuc krew, zasłon. Wciąż były zasunięte, być może przez służbę, która zrobiła to z myślą o swojej pani, która po balu miała wrócić do sypialni i zatonąć w chłodnej, satynowej pościeli, wciąż ubrana w bieliznę i z makijażem. Zdejmując jedynie ciasny gorset, by dać odetchnąć piersiom i wytrzeć czerwoną szminkę o delikatny materiał poduszki, który zostałby wymieniony na świeży najpewniej już następnego ranka, jak tylko kobieta udałaby się do kąpieli.
Olbrzymie łóżko było idealnie zasłane, ozdobione, wydawałoby się, że dziesiątkami piętrzących się u jego szczytu poduszek, a przy nim stały dwie zgrabne szafeczki z ciemnego, prawdopodobnie wiśniowego drewna o delikatnie ciepłym odcieniu. Na jednej z nich stał kieliszek z resztką czerwonej cieczy, która zbyt chętnie trzymała się ścianek, delikatnie na nich brązowiejąc, by Alexander uwierzył, że było to wino.
Gniew, który zelżał delikatnie podczas wspinaczki wąskim korytarzem dla służby oraz oględzin sypialni damy, wezbrał od nowa, a nogi same poniosły w stronę szafy, którą otworzył, od razu odszukując spojrzeniem błękitną suknię, po którą sięgnął, rozkładając ją na podłodze. Wyprostował długie rękawy, uszyte idealnie tak, aby podkreślały to, jak szczupłe miała ramiona kobieta, oraz schował białe wstążki od gorsetu tak, aby nie było ich widać.
Ściągnął delikatnie brwi, przełykając ślinę, kiedy patrzył na nią, nie będąc pewnym, kogo przywodziła mu na myśl.
Emilia takie nosiła.
Emilia nie żyje.
Nie spodziewał się, że poczuje na tę myśl ulgę. Zabolało go to i odwrócił spojrzenie, natrafiając nim na wysoki, ozdobny świecznik w kącie i podszedł do niego, sięgając po jedną z zapalonych świec, nadających pomieszczeniu nieco więcej ciepła i przytulności.
Nie powinien czuć ulgi na myśl, że jej nie ma, a jednak tak było. Nie dlatego, że nie żyła, bo to było coś, z czego nigdy nie mógłby być szczęśliwy, jednak dlatego, że jej [i]nie było[i/]. Pierwszy raz od tamtych wydarzeń nie czuł jej obecności z tyłu głowy i nie zastanawiał się, co ona by pomyślała, widząc, co robi. Nie miał w głowie tego, jak przeprosi ją wieczorem, kiedy położy się znów w pustym łóżku za te wszystkie chwile, kiedy w pustym nie leżał i za całą krew, jaką przelał. Był sam.
I było to cudownie odświeżające uczucie. Mieć swoją głowę znów dla siebie, jakby hrabina, odchodząc z tego świata, zabrała ze sobą to wyidealizowane wspomnienie.
Ale zabrała też coś innego — pomyślał, kucając przy sukni i z zamyśleniem patrząc, jak delikatna koronka przy dekolcie najpierw kurczy się, jakby chciała uciec od płomienia, zanim sczerniała, zapalając się w końcu i gasnąc po chwili.
Ciężko co prawda było powiedzieć, żeby to ona zabrała ze sobą Oscara, bo doskonale wiedział, że nie był to pierwszy raz, jednak być może dlatego, że pierwszy raz widział go takiego na własne oczy, to w niej zogniskował tę winę, z niemal oczyszczającą satysfakcją patrząc, jak błękitna suknia powoli czernieje, a delikatna tkanina pożerana jest przez płomienie.
Podniósł się i znów podszedł do szafy, łapiąc suknie i wyrzucając je na środek pokoju, wprost na pierwszą, od której zdążył zająć się dywan. Na chwilę jedynie wyszedł na korytarz, wracając z oliwną lampką, którą w końcu trzasnął a podłogę tuż obok, a suknie zajęły się tym chętniej, podobnie jak delikatny, dębowy stolik, na którym stał wazon róż. Te dołączyły jednak do ogniska, jak tylko je zauważył i pewien, że nie zgaśnie ono, wyszedł na korytarz, po drodze łapiąc tylko świecznik, którym strącał kolejne lampki, kierując się piętro niżej, planując zabrać z sypialni swoje rzeczy.
Zapach dymu powoli doganiał go, kiedy niespiesznie szedł do schodów, a dym wił się wokół jego nóg jak bury kocur, ocierając się to o jedną, to o drugą łydkę i co rusz sięgając kolana.
Dławienie w gardle, jakie poczuł, widząc swojego chłopca, niemal łykającego strugi śliny na widok obrzydliwego, tonącego we własnej krwi cielska, teraz zdawało się jedynie naturalną reakcją na coraz bardziej gęste kłęby, a oczy szczypały coraz bardziej, mimo że wszedł już na schody, kierując się do swojego pokoju, kiedy usłyszał jego głos i na chwilę się zatrzymał.
Uchylił wargi i wziął głębszy oddech, powoli wypuszczając powietrze, niemal zły na Oscara, że ten zwracał się do niego tym zdrobnieniem po tym wszystkim, co miało miejsce ledwie chwilę temu. I to uczucie jednak gdzieś zdawało się zelżeć, zdławione widokiem chłopaka, z jeszcze delikatnie wilgotnymi włosami, w świeżej koszuli i jasną, niemal zarumienioną skórą. I chyba za bardzo chciał go widzieć takiego, żeby skupiać się na tej złości, która jego samego zdążyła tego dnia już wyczerpać wystarczająco.
Oscar był tak piękny.
Wcześniej już zauważał to, jednak teraz, kiedy pomyślał o tym, jak sam był brudny od pyłu, potargany, cuchnący dymem i ubrudzony krwią wampira o własną, odczuwał to bardziej. Wyszedł głębiej na korytarz, po drodze ściągając marynarkę i zostawiając tylko w koszuli, niemal jakby starał się choć trochę poprawić swoją pozycję przed elegancką damą.
Miał nadzieję, że chłopakowi nie przyjdą do głowy podobne porównania.
- Czyli to jednak nie koniec przyjęcia? - spytał na tyle bezbarwnie, że ciężko było jasno określić, czy faktycznie był to ponury żart.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyCzw Wrz 30, 2021 5:55 pm

Nie myślał zbyt trzeźwo i zbyt trzeźwy nie był, choć tym razem to nie alkohol doprowadził go do takiego stanu - pijanego spokoju związanego z triumfem nad bestią wymieszanego po równo ze zwierzęcym napięciem wywoływanym samą myślą o tym co jeszcze czeka go… gdzieś w tym domu. Czuł się niepokonany i pełen energii, nawet jeśli nie dalej jak kilkanaście minut temu był wykończony i obolały, oraz sunął przed siebie na oparach sił, pchany adrenaliną i chęcią przeżycia, i ratunku. Nawet jeśli jego romantyczny mózg do ostatniej chwili wierzył wytrwale, że im się uda, powiedzie się, przeżyją i wyjdą z tego zwycięsko. Nawet jeśli dzisiejszy wieczór był potencjalnie najniebezpieczniejszą potyczką, w której obaj brali udział i na otwartej przestrzeni ich i tak kupione fartem szanse byłyby o połowę mniejsze. A cena, którą zapłaciliby za najmniejszy błąd, była wyższa niż kiedykolwiek wcześniej.
Cisza jaka zapadła w domu po wydaniu przez bestie ostatniego wrzasku zdawała się być aż nienaturalna. W mdłym świetle ostałych się jeszcze w kandelabrach świec wirował kurz i resztki pooranego tynku. Nawet jeśli płomień na knocie nadal tańczył, a poraniony dom co jakiś czas wydawał z siebie jękliwe odgłosy bólu i zdrady, czas zdawał się zatrzymać całkowicie i pozostawić gości w ciężkiej atmosferze odcięcia od reszty świata - zupełnie jakby za grubymi ścianami domu nie czekało ich nic poza nieograniczoną pustką. Rezydencja, która dotąd aż pulsowała od wypełniającego ją życia, młodości i kolorów obecnie okryta została przyciemniającym wszystko i odbarwiającym całunem tajemnicy, którą rozdarto niedawno na kawałki jak świeże i stygnące już na parkiecie mięso balowej orkiestry. Wszystko było nagle brzydkie i stare, nawet jeśli właściwie nic poza chaosem w sali balowej i na schodach się z grubsza nie zmieniło: róże dalej trwały w wazonach zalane wodą, ale ich zapach nie potrafił już dłużej przebić się przez smród krwi, śmierci i stresu; w prywatnych sypialniach i pokojach dalej panował rozkoszny chaos związany z szykowaniem się na zabawę, a w kuchni na ogniu bulgotał szykowany na później gulasz. Wszystko pozbawione mieszkańców zdawało się z jednej strony z rozedrganym niepokojem czekać na kogokolwiek, kto znowu przeszedłby się korytarzami i poprawił firankę, zamieszał jedzenie w rondlu czy uderzył obcasami o odnowiony w kilka tygodni parkiet. A z drugiej: jakby nie mogło już dłużej udźwignąć ciężaru kłamstw i chciało, by ktoś ukrócił wreszcie to cierpienie. I nawet jeśli cały dom można by wyremontować i na trupach przeszłości wciąż pysznie się bawić, to dziś los rękami starszego z łowców napisał dla strasznego dworu zupełnie inną historię…
Dwa pokolenia natknęły się na siebie w połowie korytarza, ledwie kilka kroków od drzwi, zza których nie dalej jak godzinę, może półtorej temu Pan Brightly wyłonił się pozwalając sobie przypomnieć jak kiedyś wyglądała jego egzystencja. Zatapiając się w środku śledztwa w zabawie, otaczając kwieciem pięknych kobiet o sprężystej, jasnej i niepokojąco zimnej skórze oraz kosztując jedzenie przyrządzone tak, że zdawało się być kolejnym z cudów tego świata. Wtedy był czyściutki, świeżo przystrzyżony, lekko rumiany od emocji i znowu młodzieńczo rozmarzony nad kopią życia, które dawno temu stracił. Obecnie rzeczywistość była tak różna od przeszłości, że czas sprzed balu zdawał się mrzonką naiwnego barda, która nigdy nie miała prawa istnieć. A jednak gdzieś za warstwą osiadłego na skórze pyłu, za nitkami popsutego munduru balowego i ciężkim orężem można było dostrzec pałające wciąż życiem (i zdawało się że czymś jeszcze) oczy, które nie spoglądały na Oscara z obrzydzeniem czy niechęcią. Nie były też zadowolone, ani dumne, ale po prostu… Jakby zaakceptowały go obok, pomimo brutalnej rzeczywistości, której ich właściciel w końcu musiał doświadczyć. Rudzielcowi lekko zadrżał kącik ust, kiedy dopiero teraz zauważył jak mocno przez cały czas zaciskał szczęki wypatrując reakcji swojego mistrza. ...i z jaką ulgą obecnie ją przyjął, podążając za ściągającym z ramion marynarkę mężczyzną jak wierny pies.
To nie była jednak chwila ani na ekscytacje, ani na rozmowę na ten temat, mieli jeszcze coś do załatwienia i to pochłaniającego więcej czasu niż Byronowi mogło się z początku wydawać. W końcu już z piętra niżej poczuł zapach dymu, ale jego chmura sunąca za plecami Alexandra jak zły omen i przyciemniająca cały korytarz dawała jasny obraz tego, że po dzisiejszej zabawie z dworu nie miał pozostać kamień na kamieniu. Oscar przyjął ten wyrok z należytym szacunkiem i wspomagając go mijając kolejny kandelabr strącił dwie świeczki na dywan.
- Niestety nie. Musimy wyrzucić nasze rzeczy przez okno, nie zdążymy ich znieść. Pod balkonami rosły krzaki róż, zamortyzują upadek i zbierzemy z nich wszystko później. A potem spotkajmy się u dołu schodów, obok wejścia do sali. - Sapnął na koniec i odprowadzając mistrza wzrokiem do jego pokoi sam przyspieszył kroku, pokonując te kilka dodatkowych metrów i dopadając do własnych komnat - pozbawionych zniszczonych w nerwach kwiatów i ich drażniącego zapachu. Z miejsca otworzył kufer i wyciągnął z niego naręcze ubrań, po czym w drodze do uchylonych drzwi balkonu zgarnął jeszcze z komody pasek. Elementy odzienia rozwaliły się z pedantycznych kostek w locie i rozwiały w drodze ku ziemi, lądując w losowych miejscach, ale najważniejsze, że byle dalej od gigantycznego, rozniecającego się ospale ogniska. Pospiesznie do tego nocnego confetti dołączyły buty, zwinięty ciasno bat, płaszcz i niewielka skórzana torba zwykle przytroczona do siodła z jego prywatnymi rzeczami. Ciskając to wszystko w dół na moment utkwił jeszcze wzrok w widocznych stąd stajniach oblanych niewielkim światłem wiszących latarni i podziękował w duchu, że te były tak daleko, pilnując reszty ich cennego posagu oraz najwierniejszych druhów…
Dym zaczął nieśmiało wtaczać się do jego sypialni, widocznie przygasające światło, jak wreszcie manifestująca się klątwa, która zaczęła chwytać to miejsce w swoje szpony. Chłopak przytykając rękaw do ust czym prędzej przeszedł przez drzwi, zburzając nieco dotychczasowy wygląd ciemnej chmury i zszedł na dół, napotykając Alexandra przy uformowanej w głowę ryczącego lwa pętli wieńczącej koniec poręczy schodów.
- Musimy zejść niżej - polecił, czując, że dramatycznie kończy im się zasób czasu do poświęcenia na wycieczki, więc bez zatrzymywania się ruchem dłoni polecił, by mężczyzna szedł za nim, a sam wznowił marsz w głąb korytarza bazowo prowadzącego do tylnego wyjścia na ogród, ale w pewnym momencie zboczył w ciaśniejsze przejście dla służby i na moment zatrzymał przed kamiennymi drzwiami wyglądającymi na prowadzące do składzika lub winniczki. Jednak zew, który czuł i poczucie niepokoju i napięcia, które rozchodziło się po jego ciele z każdym krokiem zbliżającym go do tego miejsca skutecznie zmywało mylne wrażenie ciszy i nudy, które na siłę próbowano stworzyć. Na drzwiach nie było żadnej kłódki ani zamka, po prostu po naciśnięciu szorstkiej od rdzy klamki ciężkie wrota poddawały się i otwierały do zewnątrz, zmuszając Oscara do zrobienia kroku w tył i naprężenia mięśni. Wpadający do wnętrza blask rzucił nieco światła ledwie na kilka metrów w głąb długiego pokoju z kamiennymi ścianami i podłogą, w którym unosił się ciężki zapach sera oraz wilgoci. Stojące w nim, podpierające ściany i wysokie aż pod sufit drewniane półki uginały się pod ciężarem jedzenia i butelek, oraz pochylały nad zamkniętymi beczkami z niewiadomą zawartością. Faktycznie z początku to miejsce sprawiało wrażenie rozległego składzika, chłodnego i oddalonego od zainteresowania gospodyni, ale dreszcz, który prześlizgnął się przez plecy Oscara pchnął go do sięgnięcia po dwie wiszące obok drzwi świeczki i wręczenia jednej swojemu towarzyszowi.
Nie musiał nic mówić, wystarczyło wymienienie jednego porozumiewawczego spojrzenia i obaj weszli do środka, płosząc siedzącą dotąd w bezruchu mysz, która kręciła się obok pudła z zostawionym do wyschnięcia nadpoczętym chlebem. Kilka kroków zajęło im dotarcie do ściany, ale ta zdawała się nie być idealnie prosta i przy jednym z jej rogów nie dolegała ciasno do kredensu z przyprawami, w miarę kolejnych metrów zmieniając w coś co przypominało ciasny korytarzyk, którego jedną ze ścian był właśnie tył mebli. Oscar bez zastanowienia ruszył tym tropem, oświetlając drogę i ledwie kilkanaście metrów dzieliło go od zdania sobie sprawy, że zbiera mu się na wymioty. Ciężki, lepki zapach, który zaczynał okalać dwóch poszukiwaczy z każdym krokiem przypominał wizytę w ubojni. Nie był to jeszcze smród ciał, ale krew… Zimna i bardzo, bardzo stara brała w posiadanie to miejsce, zwłaszcza w momencie, w którym korytarz się skończył i otwierał łukowate wejście do sali tak zimnej, że stojąc już u jej drzwiach z ust wytaczyła się para.
Powiedzieć, że Oscar żałował decyzji przyjścia tu, to jak nic nie powiedzieć. Otwierając szeroko oczy czuł, że mógłby dalej żyć bez tego widoku, że może nawet byłby szczęśliwszy. Ale nie, musiał dać instynktowi przyjść tu, zamiast tak po prostu spalić to miejsce i wraz z nim resztki swojej ciekawości. Ale kto by się wtedy dowiedział…? Kto wspomniałby o ofiarach choć przez moment i wiedział, że zostaną przysypane gruzami i już na zawsze to właśnie one będą ich “godnym pochówkiem” i ostatecznym grobem…? Kto by się domyślił, pożałował ich losu i oddał choć minutę ciszy w zamian za cierpienie, odebranie młodości, życia i piękna, oraz skazanie na gnicie w tle zabaw i swawoli żywych, których tupot stóp rozchodził się nad głowami? Tyle ich tutaj było… Co najmniej kilkanaście, jak nie parędzieścia, ale liczenie ich nie miało już teraz sensu.
Brwi Oscara zbiegły się do środka, tworząc w tym miejscu zmarszczkę.
- Nigdy stąd nie wyjechały, nigdzie ich nie wysyłała… - jego głos zmącił martwą ciszę.
Niegdyś śliczne i młode dziewczęta leżały na podłodze jak porozrzucane zabawki, wciąż w letnich sukieneczkach, teraz pokrytych brudem, krwią i gnijącą wilgocią, ledwo trzymających się na ich wysuszonych ciałach. Większosć z nich miała rozgryzioną szyję albo wręcz całe ramię, a parę było do połowy przerzucone przez coś, co wyglądało jak spory basen w samym centrum sali. Na wewnętrznych ściankach koszmarnej bali znajdowały się brązowe przebarwienia, ułożone tak, jakby krew, która je zostawiła była tam nalana w ogromnej ilości, wręcz idealnej, by umoczyć w niej w całości leżącego człowieka.
To były dwórki Hrabiny, wszystkie, które miała kiedykolwiek. Ledwie kilkunastoletnie dziewczęta, które zniknęły bez wieści w nocy rzekomo odsyłane gdzieś tak naprawdę pustą karocą… Obrzydliwość tego wszystkiego zmusiła Oscara do nabrania głębszego wdechu, by przypomnieć sobie, że musi to robić, by sam żyć i przez wypełniający jego płuca smród aż zakręciło mu się w głowie.
- Musimy stąd iść. - Szepnął niby zdecydowanie, ale sam nie potrafił się ruszyć i ledwo trzymał w dłoni świeczkę.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyNie Paź 03, 2021 11:38 pm

Ustąpił pół kroku na bok, kiedy zrzucona z kandelabru przez Oscara świeczka odbiła się głucho od podłogi i potoczyła po niej, a lepki, gorący wosk spadł na gęsty dywan, który jak na złość, dosyć niechętnie zajmował się płomieniem. Minęli świecę, idąc dalej korytarzem, co jakiś czas strącając kolejne świece lub oliwne lampki, ustawione nieco bliżej pokojów sypialnych.
Dym powoli wdzierał się na piętro, ślizgając po klatkach schodowych, zdając się gonić dwóch mężczyzn, z których jeden wydawał się nieco bardziej zaaferowany takim stanem rzeczy, podczas gdy drugi podążał za nim zaledwie jak cień. Mimo to, Alexander nie miał najmniejszego zamiaru kłócić się ze słowami swojego ucznia, gdzieś pod tym uczuciem oderwania od rzeczywistości wiedząc, że ten prawdopodobnie miał rację, starając się uratować ich niewielki dobytek. Nawet jeśli w tym momencie ciężko było łowcy wymienić jedną rzecz, po którą chciałby wracać.
Kiwnął jednak głową na zgodę i odprowadził spojrzeniem chłopaka, patrząc jak znika on za drzwiami swojego niegdysiejszego pokoju, zanim sam wsunął się do pomieszczenia, ogarniając je wzrokiem nieco badawczo i w końcu podchodząc do dużego kufra, w którym schowane były rzeczy.
Mdlący zapach róż niemal całkiem już został zakryty przez gryzący dym, sączący się powolutku z korytarza, kiedy mężczyzna wrzucał do torby swoje rzeczy jak leciało, pierwszy raz od bardzo dawna nie przejmując się tym, czy były one idealnie złożone, starając się jedynie zmieścić wszystko, nie poświęcając uwagi kolejnym drobnym przedmiotom. Na koniec spróbował tylko pospiesznie zaciągnąć pasek skórzanego kuferka. Z niepowodzeniem. Ostatecznie, niezapięta torba została zrzucona z balkonu, lądując z odgłosem łamanych gałązek i krótkim szelestem, niedaleko lśniących bielą koszul z pokoju obok.
Jasny materiał odbijał światło księżyca, wyraźnie odznaczając się na tle ciemnych liści i głębokiej czerwieni kwiatów, widocznej nawet w środku nocy, dodatkowo oświetlonej światłem padającym od strony budynku. W powietrzu zaś tuż ponad krzakami, co jakiś czas migotały drobne iskry, umykające najpewniej przez uchylone okna.
Dopiero widząc je, Alex jakby się otrząsnął, uświadamiając sobie, że chłopak pewnie już zdążył wybiec z pokoju i czekał w umówionym miejscu. I nie widziałby w tym żadnego problemu, gdyby nie ta mglista myśl, że Oscar mógłby jeszcze zechcieć wrócić w gęstniejący dym w poszukiwaniu swojego spóźnialskiego towarzysza.
Tylko ta myśl zmusiła go do wrócenia do środka, a nogi z lekkim trudem podążyły jeszcze raz do kufra po apteczkę, której nie miał zamiaru zrzucać, mając jeszcze dosyć rozsądku, by nie rzucać szklanymi butelkami z drugiego piętra. Zamiast tego zarzucił ją na ramię, upuszczając jeszcze podartą, zakrwawioną marynarkę zanim złapał swoją broń, wypadając na korytarz już z uniesionym do twarzy łokciem, starając się nie oddychać głęboko, póki nie dotrze do bezpieczniejszego miejsca.
Wszystkie te ruchy, kiedy omijał plamy ognia tańczącego na dywanie, czy starał się iść niżej, zasłaniając nos i usta, zdawały się całkiem automatycznie, zupełnie bez udziału woli, która najpewniej zasugerowałaby usiąść na środku korytarza, jak tylko dałby jej dojść do głosu.
Szedł jednak dalej, odsuwając na razie jakąś pustkę, która zdawała się coraz trudniejsza do zignorowania, mimo że w pierwszej chwili przyniosła ulgę.
Powinien się bardziej spieszyć w pokoju i teraz jego płuca boleśnie dawały mu o tym znać, kiedy szedł przez coraz gęściejszy dym, w końcu docierając jednak na umówione miejsce spotkania, a widząc Oscara odetchnął, kiwając na niego lekko. Nie miał nawet za bardzo siły unieść brwi w wyrazie zdumienia tym machnięciem na niego, po prawdzie, idąc za chłopakiem z czystej przyzwoitości, myśląc głównie o tym, kiedy będą mogli wyjść stąd i udać się do stajni.
Zszedł jednak za nim niżej, gdzie powietrze było choć trochę mniej gryzące i przyjemnie wilgotne, co było miłą odmianą po suchym, drażniącym żarze piętro wyżej. To właśnie on jednak z początku przyćmił nieco zmysły, kiedy lepki, nieco żelazisty zapach unoszący się w piwnicach zdawał się dla podrażnionego nosa niemal niewyczuwalny, póki jego źródło nie było naprawdę blisko. Na tyle blisko, że podłoga zdawała się mlaskać przy każdym kolejnym kroku, zanim w końcu zatrzymali się, przez chwilę w zupełnej, gęstej i boleśnie przeszywającej ciszy patrząc na znalezisko.
Poczuł skurcz żołądka i wzbierający gwałtownie gniew, kiedy jego spojrzenie przesuwało się po bladych ciałach, tak wysuszonych, że w powietrzu nie czuć było nawet odoru rozkładających się zwłok, które w tym przypadku przypominały raczej kruche mumie. Kolejne ciała, porozrzucane, nagie lub w pełni ubrane. Niektóre z podciągniętymi sukniami lub rozsznurowanym gorsetem, w jasnej, uplamionej krwią sukni, rozerwanej i odsłaniającej pierś, do której przylepiły się ubrudzone czerwienią, blond włosy.
Zrobiło mu się zimno i zrobił krok do tyłu.
- Po prostu stąd chodź. - powiedział, może odrobinę zbyt ostro, reflektując po chwili, kiedy zobaczył twarz swojego ucznia. - Nie damy rady już im pomóc. Jedyne co można zrobić to zadbać o to, żeby nie zgniły tutaj, zapomniane przez wszystkich. - dodał łagodniej, zabierając z ręki chłopaka świeczkę, z pewnym oporem postępując do przodu i delikatnie poprawiając rozerwaną suknię na zwłokach dziewczyny, zanim wycofał się, nie patrząc na chłopaka, kiedy rozglądał się po półkach w poszukiwaniu jakiejś oliwy, lub czegokolwiek, co miało szansę się zająć ogniem.

Chłodne, nocne powietrze przyjemnie wypełniało płuca, nawykłe przez te kilkanaście minut do płytkich, bolesnych oddechów. Podniósł swoją torbę i westchnął głucho, opadając na kolana, by raz jeszcze spróbować schować rzeczy tak, by dało się ją zapiąć, kiedy rudzielec zbierał swoje ubrania parę metrów dalej.
Wypakował wszystko i składał pobieżnie kolejne rzeczy, układając je dokładniej, w nadziei, że tym razem się uda zmieścić wszystko, co przecież już raz udało mu się tam upchnąć.
Koszule, spodnie na zmianę i bielizna. Przybory do golenia… Na pewno coś zostało w łazience. Kupi nowe. Pieniądze. Marynarka. Maleńka książka, przy której zatrzymał się na dłużej, chwilę patrząc na nieco już zniszczoną okładkę, ostatecznie wciskając ją do torby, którą w końcu zapiął, zaraz zarzucając sobie ją na ramię, by już tak przygotowany, dołączyć do towarzysza, któremu udało się pozbierać rzeczy.
Droga do stajni była długa i cicha. Dłuższa niż zwykle, pewnie właśnie przez tę wiszącą między nimi ciszę, której chyba żaden nie potrafił przerwać, zbytnio obawiając się konsekwencji słów, jakie padły tej nocy, lub zbytnio pochłonięty przez myśli, na zmianę dręczony przez wszystkie obudzone i pogrzebane demony.
Wszystkie dziewczęta, którym nie mogli zaoferować godnego pochówku, ludzie, którzy stracili tej nocy życie tylko dlatego, że znaleźli się w złej chwili w złym miejscu, strata tej cudownie słodkiej mgły złudzeń, w jakiej dane mu było pławić się przez ostatnie kilka dni i na sam koniec, przygniatające poczucie, że mimo całej miłości jaką miał do swojego ucznia, najwyraźniej nigdy nie dał mu podstaw do takiego zaufania, by zupełnie się przed nim odsłonić. Ta myśl, że Oscar mógłby się go jakoś bać, a raczej obawiać jego reakcji, była chyba jedynym, co wyrwało go z tego nieprzyjemnie znajomego odrętwienia, kiedy już wyprowadzając konie ze stajni, zatrzymali się na chwilę, a mężczyzna w końcu spojrzał na tę jasną buzię, tak… Czystą w porównaniu niego samego.
I nie tylko dlatego, że Alex wciąż brudny był od krwi i sadzy, a w rowkach drobnych zmarszczek zebrał się pył i kurz, przyciemniając jeszcze bardziej jego i tak opaloną skórę. Patrzyły na niego duże oczy i świadomość czającej się w obawy rozrywała jego serce po raz kolejny, kiedy wyciągnął rękę do jego karku, delikatnie go tak głaszcząc po włosach.
- Udało się tylko dzięki tobie. - przyznał po chwili, nieco zachrypnięty. - Wszyscy tutaj bardzo wiele ci dzisiaj zasługują. Jeden stary głupiec też. - dodał, zmuszając się do uśmiechu, kiedy zabierał dłoń od jego karku i znów gasnąc, z westchnieniem unosząc wzrok na chmurę dymu w oddali. - Jedźmy stąd. - dodał już tylko, dosiadając Meryego.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyWto Paź 05, 2021 4:21 am

Ten jeden raz cisza towarzysząca im podczas wymęczonego spaceru, kiedy zostawiali za sobą trzeszczące od łamiących kondygnacji, zawalonych mebli i trzaskających okien ogromne ognisko, prawdopodobniej największe jakie zrobili i zrobią kiedykolwiek, nie przeszkadzała tak bardzo. Przynajmniej nie Oscarowi, którego żyły powoli opuszczała zaaplikowana w ogromnych ilościach adrenalina, pozostawiając po sobie jego wywianą z myśli głowę - tak lekką, że sam już prawie chciał zachować się nieodpowiedzialnie i zrobić sobie drzemkę już na ścieżce. Chciał się jednak znaleźć jak najdalej stąd - tak daleko jak było to możliwe, by poczuć się komfortowo, a po tym zasnąć na kilkanaście godzin. Cisza zamiast ciażyć dawała obecnie ukojenie, choć nieustannie podszyta była obawą i swoistym wstydem, do którego zdążył się już przyzwyczaić na tyle, by czasem nawet go nie zauważać, a już tym bardziej nie pozwalać zdusić krtani i przyprawiać serce o wolniejsze bicie. Nawet jeśli obawy były w tej chwili jak najbardziej realne…
Mery i Aia byli poddenerwowani i niespokojni, ale jak przystało na trenowane konie nawykłe do stresujących i niezrozumiałych sytuacji dały się w miarę spokojnie osiodłać i wyprowadzić z ich chwilowego domu. Wtedy też, kiedy ledwo zdążyli opuścić łukowate przejście Oscar poczuł znajome ciepło dłoni na karku, które w pierwszej chwili przyprawiło go o gęsią skórkę, ukazując jasno jak gotów jeszcze był i nastawiony na więcej zaskoczeń, nie spuszczając gardy ani na chwile, nawet jeśli wróg był w bardzo jasnym stopniu… Martwy. Spojrzał niepewnie na stojącego obok siebie mężczyznę, dotąd małomównego i zachowującego tak cicho jakby w ogóle nie istniał. I słysząc jego słowa aż uniósł wysoko obie brwi, do połowy odmykając wargi i wodząc za nim spojrzeniem aż do momentu, w którym ten zasiadł zmęczony na grzbiecie wiernego towarzysza. Dłoń Byrona zacisnęła się mocniej na wodzach swojego konia, mieląc w ustach odpowiednie słowa, aż w końcu opuszczając nieco wzrok na poziom skórzanych butów mężczyzny powiedział ostrożnie:
- Zawsze chciałem… Marzyłem o tym, żebyś dojrzał w mojej decyzji te dobre strony, których nie osiągnąłbym w inny sposób. - Jego spojrzenie zsunęło się w stronę trzaskających aż pod niebo płomieni i chmury ciemnego dymu, która stopniowo zasłaniała obraz strasznego dworu. - Ale może nie kosztem tego wszystkiego… Jedźmy stąd.

Okazało się, że musieli odczekać jeszcze pewną bliżej nieokreśloną chwilę, aż zwołane powozy i karety pozabierają resztę pochowanych w lesie gości i upewnić się pobieżnie, że teren dworu jest już pusty Ścieżka wiodąca do miasta zapewniła się nagłym tłokiem, który zamykali oni dwaj na koniach - powoli stąpających po nierównym trakcie. W bramie zastali kilka oddziałów straży, które biegały we wszystkie strony wykrzykując komendy, zaalarmowani najwidoczniej wieściami od zjeżdżającej do miasta arystokracji oraz pewnie doskonale już widocznym z kilkunastu kilometrów ogromnym słupem ciemnego dymu. I nawet jeśli przy bramie panował intensywny chaos to po minach mężczyzn dało się wyczytać opieszałość z jaką dobierają śmiałków, którzy mieli zapewne podążyć do miejsca kaźni i sprawdzić czy nie ma tak jeszcze kogoś, kto mógłby potrzebować ratunku.
Oscara i Alexandra puścili bez pytań, jakby wystarczyło samo spojrzenie na miny obu jeźdźców by zmusić do odpuszczenia im i pozostawienia w spokoju, by mogli podążyć swoją drogą. Absolutnie wszystko mogło teraz poczekać do jutra…
Obaj skierowali się w stronę karczmy, w której docelowo mieli spędzić wszystkie noce pobytu tutaj i kiedy zapukali do drzwi już po kilku minutach otworzyła im trzymająca w rękach świece gospodyni z grubej nocnej koszuli i płaszczu. Oscar obdarował ją wtedy najłagodniejszym uśmiechem, na który było go obecnie stać i dopytał o wolne pokoje.
Znalazł się jeden z ilością łóżek idealną dla licznej rodziny, ale bohaterom pozwolono spać tam za marny grosz.

* * *

Śniło mu się, że spadał z bardzo wysoka. Właściwie to leciał tak długo, że zapomniał, iż w ogóle kiedykolwiek stał, a jego uszy zdążyły już nawyknąć do świstu wiatru. Ale nawet jeśli płaska powierzchnia i ziemia była dla niego abstrakcją nieustannie się zbliżała i była przed jego oczami, ale zamiast napięcia związanego z nieuchronnym końcem, który nastąpi, kiedy już ją spotka czuł jedynie niejasną dla niego do końca wolność i nawet szczęście…? Lot trwał już tak długo, że wraz z ziemią wszystko, co ciążyło mu na sercu i głowie straciło na znaczeniu, nawet kiedy znalazł się już na poziomie bajkowo wysokich drzew, wciąż czuł, że jest daleko od wszystkiego, co mogłoby przeszkodzić mu w locie i przeszkodzić w śnie, a jak tylko znajdzie się przy ziemi tak zwyczajnie wiedział, że po prostu rozłożył skrzydła i…
Rozległo się pukanie do drzwi.
Otworzył leniwie jedno oko, to po tej stronie twarzy, która nie była zatopiona w poduszce i wodząc nim na boki próbował ogarnąć gdzie się znajduje, nawet jeśli wyrastająca kilkanaście centymetrów od jego nosa biała ściana nie mówiła mu za wiele. Nabierając głębszego wdechu, ponaglony kolejnym pukaniem, tym razem trochę głośniejszym, podniósł głowę do góry i podparł się o poduszkę łokciami, mrużąc oczy i rozglądając po sporym pomieszczeniu z łóżkami, które zalewało światło słonca, tak mocne i ciepłe, że przedzierało się nawet przez zasłoniete w każdym oknie firany.
- Wiem, że Panowie przyjechali późno w nocy, ale już obiad, a dalej nie widu, ni słychu, po panach, to mama wysłała mnie, bym sprawdził czy wszystko w porządku i doniósł wody. Mogę wejść? - Zza drzwi ozwał się lekko przytłumiony grubą drewnianą barierą głos najpewniej młodego chłopaka stojącego u schodów mutacji. Rudzielec rzucił tylko okiem w stronę drugiego z zajętych łóżek i czując jak suchość w ustach przy próbie odezwania się rozerwałaby mu gardło, wygramolił się z łóżka i nieco chwiejnie doszedł do drzwi, odkluczając je i wpuszczając chłopaka z dzbanem wody do środka. Rudzielec od razu sięgnął po jedną ze stojących na stole obok drzwi szklanic i nalał sobie świeżej wody aż po brzegi, po czym wypił ją łapczywie, a po niej drugą obserwowany przez duże brązowe oczy chłopaka. Dopiero kiedy pierwsze, najgorsze pragnienie zostało zaspokojone, zrównał wzrok z dzieckiem, oblizując wargi i wycierając brodę, mokrą od umykających mu kącikami ust kropel napitku.
- Czy to prawda, to co mówią? Że na balu krew się lała i były wampiry? - Wypalił syn gospodyni, aż drżąc z typowej dziecięcej ekscytacji i możliwości dowiedzenia się czegoś z pierwszej ręki. Niestety nawet Oscar, który nie czuł złości na gonitwę za skandalem i aferą, był w tej chwili złym wyborem.
- Zmykaj do mamy - odparł zachryple. - Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć. No już. Zaraz zejdziemy na obiad.
Dzieciak skłonił głowę przepraszając odruchowo i zamknął za sobą drzwi, dając łowcy na tyle prywatności, by trzecią szklankę mógł wypić już w spokoju, obracając się i opierając pośladkami o brzeg stołu, spoglądając na wybrzuszenie w pościeli na łożu małżeńskim.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyWto Paź 05, 2021 10:31 pm

Mery szedł spokojnie, powoli kołysząc go delikatnie przy każdym kroku w tym samym, dającym ukojenie i tak znajomym rytmie. Nie musiał nawet go spinać, aby siwek ruszył we wskazanym kierunku, słysząc zaś głos chłopaka, uniósł głowę nieco, łapiąc jego spojrzenie, na którą chwilę i odetchnął bezgłośnie.
- Po prostu jestem bardzo szczęśliwy, że przeżyłeś. Nie wyobrażam sobie teraz cię stracić. - przyznał, jednocześnie będąc zbyt zmęczonym wszystkim, co się tego dnia wydarzyło, by odbywać po raz kolejny tę samą rozmowę i naprawdę wdzięczny, że Oscar wyszedł z tego cało.
Nie przejmował się sobą nawet w połowie tak, jak bał się przez ten czas o chłopaka, a złość, wdzięczność i zmęczenie na przemian w nim wzbierały i opadały, co jakiś czas znów pozostawiając tylko całkiem nową pustkę w miejscu, w którym do tej pory było coś, czego przez lata kurczowo się trzymał. Teraz wydawało się, że ta kotwica, dzięki której dostrzegał jakiś sens w podnoszeniu się każdego dnia z łóżka, zniknęła, a on sam dryfował gdzieś obok, szukając czegoś, czego mógłby się chwycić w zamian. I nawet jego chłopiec zdawał się wyślizgiwać się z jego dłoni za każdym razem, kiedy zdawało się, że znów jest dobrze.
Mężczyzna opuścił nogi, pozwalając zwierzęciu iść w swoim tempie, a oba konie z czasem nieco się odprężyły, wciąż jednak czujne przez zamieszanie wokół i unoszącą się w powietrzu woń dymu. Zacisnął lekko palce na wodzach i czując ból, otworzył je, chwilę wpatrując się w ubrudzone krwią dłonie, obtarte pewnie przy którymś upadku, brudne od pyłu i sadzy.
I oplatając z powrotem skórzany pasek palcami, pomyślał, że naprawdę cieszył się, że jego młodszy towarzysz był cały i wydawał się zdrowszy niż jeszcze tego ranka.

***

Ciche, prawie niepewne stukanie do drzwi zaledwie wyciągnęło go z głębokiego snu bliżej powierzchni i jedynie na granicy świadomości zamajaczył chłopięcy głos. Przez głowę przemknęła mu myśl o obiedzie i jego żołądek jakby skurczył się przez moment, przypominając, że ostatnim jego posiłkiem było parę fikuśnych kanapeczek na balu.
I nawet te kanapeczki wydawały się jakimś wytworem bujnej wyobraźni. Jakby te parę dni temu położył się spać w gospodzie, w dobrze znanej, czystej, choć nieco szorstkiej pościeli, w pokoju z bielonymi ścianami i widokiem na wyłożoną kocimi łbami ulicę, po której ze stukotem przejeżdżały wozy o utwardzanych metalem kołach. Długi, nierealny sen, składający się z kolorowych sukien, pachnących kwiatów i wesołego śmiechu dobiegł końca, a dźwięk przekręcanego klucza i ten sam dziecięcy głos, tym razem dużo bardziej wyraźny, przywołały go do rzeczywistości.
Uchylił powieki i powstrzymał się przed westchnieniem, kiedy ostre światło, nawet stłumione przez zaciągnięte firany, dopadło jego twarzy, okazując się jednak najmniej bolesną niespodzianką tego poranka.
Bo bolało dosłownie wszystko. Od zdartych dłoni, które niemal na granicy przytomności czyścił poprzedniego wieczoru, nie mogąc dopuścić, by w drobniutkie rany wdało się jakieś zakażenie, przez posiniaczone nogi i parę naciągniętych mięśni, aż do świeżej blizny na lędźwiach, którą zdecydowanie nadwyrężył podczas walki. Nie był to najgorszy ból, jakiego w życiu doświadczył, jednak jeden z tych, które, choć nie zmuszają do leżenia w łóżku, zdecydowanie utrudniają codzienne funkcjonowanie. A z doświadczenia wiedział, że ograniczając funkcjonowanie tylko wydłuży czas zdrowienia, zwłaszcza kiedy nie miało się już dwudziestu lat.
Podniósł się do siadu, wspierając najpierw na łokciach i potem dopiero prostując, zwabiony mokrym dźwiękiem przełykanej wody. Niemal poczuł na języku przyjemny chłód, trafiając spojrzeniem najpierw na dzban z wodą, w tle słysząc tupiącego już na schodach chłopca, najpewniej przekazującego matce, że wkrótce na posiłek zjawią się dwie dodatkowe osoby.
Miał taką nadzieję, bo coraz dotkliwiej czuł ucisk w żołądku.
Dopiero po krótkiej chwili spojrzał na stojącego przy drzwiach chłopaka i kiwnął mu głową lekko, wstając w końcu z łóżka, by samemu przejść przez pokój i nalać sobie wody, podobnie jak wcześniej Oscar, wypijając całą szklankę duszkiem.
- Dzień dobry. - powiedział w końcu, nalewając sobie więcej wody i tym razem na chwilę obejmując dłońmi przyjemnie chłodne szkło, które nieco łagodziło nieprzyjemne szczypanie. - Wyspałeś się? - zapytał i wszystkie siły włożył w lekki uśmiech, wiedząc, że nie powinien karać chłopaka przez swój własny parszywy nastrój.
Puste już naczynie stuknęło cicho o stolik, kiedy się napił i odetchnął, lekko pocierając policzek, dochodząc do wniosku, że jeszcze przed wyjściem na posiłek powinien się najpewniej ogolić. Opuścił rękę i sam oparł się z cichym skrzypnięciem o stolik obok rudzielca, przez chwilę wpatrując we wzburzoną z jednej strony małżeńskiego łoża pościel, nieco zamyślony.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptySro Paź 06, 2021 10:22 pm

Pomimo tego, iż nie był obolały, a jedynie z lekka skonfundowany to i tak sam nie miał specjalnych chęci przeznaczać wybitne ilości energii w udawanie, że nic się nie stało i jest w gruncie rzeczy gotowy na radosne stawienie czoła kolejnemu dniu. Potrzebował za to sporo spokoju i po zachowaniu Alexandra wywnioskował, że on liczy na dokładnie to samo, więc po wymienieniu się pchanym czystą uprzejmością porannym uśmiechem miny obu stężały i na chwilę utopili się w myślach. Oscar oczarowany sensacją, którą wywołała zimna woda spływając wzdłuż jego rozgrzanego, obolałego gardła wpatrywał się długo niewidzącym wzrokiem w wezgłowie małżeńskiego łóżka, nie myśląc właściwie o niczym konkretnym, zanim jedna z jego dłoni nie zbliżyła się do twarzy i nie zaczęła leniwie pozbywać się resztek snu z kącików jego oczu.
- Dzień dobry… - głębokie, ale krótkie ziewnięcie mocno zniekształciło jego powitanie, po którym zamlaskał i wyprostował z powrotem głowę. - Nie. Obudzili mnie. Ale to dobrze, gdyby nie to-to po otworzeniu oczu zostałaby nas kolejna noc. A tak udało mi się zająć nam dwa miejsca przy stol na obiad. - Zwrócił głowę w jego stronę i puścił mu oczko.
Bardzo dobrze wiedział co w przypadku Pana Brightly’ego oznaczało dopytywanie czy towarzystwo już się zregenerowało - było to nic innego jak sygnał do drogi. I absolutnie nie musiał być rezolutny, by pozostać przekonujący.
- Pytasz pewnie dlatego, że zaraz po posiłku planujesz sprawdzić czego nam brakuje i ruszyć z powrotem na trakt, co…? Ani jednego dnia na zwalczenie traumy? - Parsknął pod nosem z minimalnym rozbawieniem, ale samemu czując wewnętrznie, że właśnie to było im najbardziej potrzebne. Powrót do rutyny, nawet jeśli w momencie tak wielkiego rozleniwienia i psychicznego zmęczenia, był normą, której kurczowe utrzymanie się było receptą na utrzymanie się przy zdrowych zmysłach. Sam Alexander był tego najlepszym przykładem. Dlatego też rudzielec godząc się na taki scenariusz sięgnął ostatni raz po szklankę, wypijając kolejną już z większą elegancją i zgarniając z ziemi swoją torbę wypalił:
- Idę się kąpać pierwszy. Załatwię wszystko szybko i kiedy tu wrócisz będę czekał z apteczką. Muszę zobaczyć co z szyciem na plecach…

Rany, które ta ponura przygoda pozostawiła na ciele jego mistrza na szczęście zamykały się w bolesnych, ale niezagrażających zdrowiu otarciach, kilku rozcięciach i w największej mierze siniakach oraz krwiakach. Najgorzej zniosły wszystko właśnie wnętrza jego dłoni, które w miejscu śródręcza sam Alex potraktował maścią ściągającą o słodkim ziołowym zapachu, a następnie Oscar na tyle luźno, by nie utrudniały zanadto codziennych obowiązków, owiązał śródręcza i nadgarstki cienkim, elastycznym bandażem, by jak najwięcej maści wniknęło ospale w skórę zamiast dać się zetrzeć na pierwszej lepszej powierzchni. Rana cięta na plecach nie była zanadto zabrudzona, łowca przed snem bardzo dobrze się nią zajął, ale i tak wymagała wsparcia ze strony jałowego opatrunku i przemycia czymś mocniejszym i niestety bardziej bolesnym niż woda.
Sam rudzielec za to, nawet najdokładniej i pod światło oglądany był gładki i pozbawiony dowód na to, by przez najbliższy tydzień ruszał się chociażby z łóżka. Jego plecy były pozbawione skaz, to samo nogi, na które przewrócił się spadając z zawalającej się loży, jego kostka, czy nawet same dłonie. Wyglądał wręcz tak jakby obaj znajdowali się na dwóch różnych imprezach…
Nie roztrząsali na szczęście tego tematu. Chyba obu w tej konkretnej chwili po prostu odpowiadał stan rzeczy, w którym nie zmarnowała się większa ilość lekarstw i mają o połowę mniej zmartwień. Zwłaszcza, że obaj czuli, że ich żołądki lada chwila zaczną trawić same siebie.

Na obiad gospodyni wcisnęłą im półtora porcji pysznych żeberek z ilością sosu topiącą je oraz leżące obok nich kluski jak w zupie. Do tego na talerzyk obok nałożyła zabójczo dużo słodko-słonej surówki i dodała do tego takie ilości zbożowej kawy, ile zapragnęli. Wszystko za darmo. Chyba mieszkańcy usłyszeli już do tej pory co musiało zdarzyć się na dworku Hrabiny Batory i odetchnęli z ulgą. Zresztą sam rudzielec też, kiedy zapominając o manierach towarzyszących mu wcześniej przez kilka dni zaczął władowywać sobie do ust jedzenie z pomrukami dobierając surówkę. Nie chciał nawet słyszeć nic o tym, że ma jeść wolniej, był tak potwornie głodny, że prawie przebierał nogami pod stołem, a jedzenie, które mu zaoferowano było najprzedniejszym ze wszystkich, które próbował w całym życiu. Przynajmniej tak wtedy uważał. Gospodyni oglądając go takiego, aż zachichotała i czysto matczynym odruchem mijając go, by zapytać czy czegoś jeszcze nie brakuje, zmierzwiła jego włosy dłonią, ruszając z powrotem w stronę baru. Dopiero to poraziło Oscara, który otworzył szeroko oczy, przestając przeżuwać i najpierw wbił zdumione spojrzenie w Alexandra, a następnie powiódł nim za radosną kobietą, która już sięgała po kufle, by zrealizować kolejne zamówienia. Nawet sam nie zdawał sobie sprawy jak psio przez moment na nią patrzył, zanim w powrotem nie rzucił się na jedzenie.

Okazało się, że płonący dwór poza częścią ich zdrowego rozsądku pochłonął również brzytwę Alexandra wraz z mydełkiem i całym zestawem do ostrzenia jej oraz po jednej koszuli i parze bielizny każdego z łowców, które służba najwyraźniej jeszcze prała. Po odwiedzeniu koni musieli się więc przymusowo wybrać na nieco większe zakupy niż zakładali, podczas których poza uzupełnieniem wyraźnych braków Oscarowi udało się naciągnąć swojego mistrza na garść karmelków, które miały być ich zostawioną na drogę bonusową ilością endorfin, których bardzo potrzebowali oraz niewielką ilość mydła glicerynowego i olejku do skóry, bo na dniach rudzielec miał fantazje mocniej się przyłożyć i zadbać o ich sprzęt jeździecki. Nowiutkie sprzęty spoczęły w sakwach doczepionych do siodeł i krótko po tym na mocnych grzbietach zwierząt zdecydowanie bardziej odprężonych niż wczoraj.
Rudzielec stęksniony za Aią jeszcze chwilę poświecił na obejmowanie jej szyi i poklepywanie pomiędzy przednimi nogami, ogrzewając sobie dłoń o jej gorącą w dotyku skórę, zanim po krótkim całusie w poruszające się leniwie chrapy, złapał pewnie za jej grzywę i zapakował na przeznaczone dla siebie miejsce.
Obaj nie opuścili karczmy całkowicie bez płacenia, nawet jeśli gospodyni upierała się, że to co robią dla ludzi wystarczy. Zostawili nieco srebrnych monet za otworzenie im drzwi w środku nocy, a kiedy weszli już na główna drogę miasta dogonił ich jeszcze na patykowatych nogach syn kobiety, unosząc nad głowę lniany worek. Okazało się, że dostali na drogę nieco kanapek ze smalcem i kiszonych ogórków.
Do tego czasu Oscarowi wyraźnie poprawił się humor.

Opuszczając miasto tak późno nie mieli żadnych złudzeń co do tego, że nie przejadą specjalnie dużego dystansu. Już po paru godzinach zaczynało robić się szarawo i Alex polecił, by spięli konie i poszukali bezpiecznej przystani. Taką okazała się polana odsłonięta od strony traktu wzgórzem, a od drugiej poukładanym jeden na drugi ściętym siekierami drewnem. Granica lasu znajdowała się kilkaset metrów dalej, którą od łąki oddzielał cienki i płytki strumyk. Mieli tam wszystko czego mogli chwilowo potrzebowali i zerkając w niebo mogli z łatwością stwierdzić, że nie mieli już czasu na szukanie lepszego hotelu.
Końmi naturalnie zajęli się najpierw - zwracając im ich wolność, przeczesując szczotami zruszoną siodłami sierść oraz donosząc wody. Ognisko i jedzenie było zaraz na drugim miejscu, dopiero potem mieli czas wolny do rozdysponowania na co im się żywnie podobało.
W pierwszej chwili obaj zjedli darowane im kanapki, które przyjemnie przesiąkły tłustym smarowidłem, a zaraz po tym rudzielec ruszył nieco głębiej w las w poszukiwaniu większej ilości drewna. Było już na tyle ciemno, że wyraźnie słyszał tam koncert żab sygnalizujący, iż możliwe jest natkniecie się na jakiś większy od strumyka zbiornik wodny gdzieś głębiej, ale póki co nieco senny i wstępnie najedzony nie miał ambicji sprawdzać jak głęboko.
Nazbierał suchego drewna i wrócił do Alexandra w podskokach, przyspieszając pod koniec, zrzucając połamane gałęzie obok i odpędzając się od komarów, dwa z nich zabijając na swoim przedramieniu.
- Uwzięły się… Psia mać… Ciebie też tak gryzą…?

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyCzw Paź 07, 2021 11:06 pm

- Wolę walczyć z traumą bez konieczności opowiadania trzy razy jednego wieczoru, jak do niej doszło. - odparł, sam nieszczególnie rozbawiony myślą o zwalczaniu traumy.
Podobnie jak nie był rozbawiony tym, że tak właśnie zostało to nazwane. Nawet jeśli prawdopodobnie było mu to nie w smak właśnie ze względu na to, że jego samopoczucie nosiło znamiona traumy. I to takiej, której nigdy nie przepracował, odsuwając problem i zajmując się innymi sprawami, które pochłaniały nie tylko myśli, ale też zajmowały ręce w ciągu dnia na tyle skutecznie, że nie dawały mu szansy na bezsenne noce. Przynajmniej póki z hukiem nie wróciła, przypominając o sobie akurat, kiedy był na to najmniej odpowiedni czas.
Chociaż pewnie nigdy nie byłby dobry.
- Ależ się robisz autorytarny po wielkich sukcesach. - powiedział jednak, uśmiechając się lekko pod nosem dopiero po słowach chłopaka, z jednej strony w nieco lepszym humorze na myśl, o tym, jak Oscar dojrzał przez cały ten czas, z drugiej zwyczajnie rozbawiony tym jakiego nabrał tupetu.
Albo raczej jak tupet jego byłego ucznia zdążył się rozrosnąć, bo w jego obecność wątpił chyba tylko przez pierwsze dwa tygodnie wspólnych podróży, zanim jego młody towarzysz poczuł się bezpiecznie.
- Idź do tej łazienki lepiej. - parsknął, kręcąc głową lekko do swoich myśli.

Przez resztę dnia, Alexander wydawał się mieć nieco lepszy humor, zajęty długą listą wszystkich rzeczy, które trzeba załatwić przed wyjazdem. Zgodnie z tym, czego domyślił się Oscar, drugi łowca nie miał zamiaru przeleżeć w łóżku kolejnego dnia i ze szczerą ulgą przyjął fakt, że nie stało się to kością niezgody między nimi. Prawdopodobnie Alex ustąpiłby, samemu zajmując się po prostu przygotowaniem ich do wyjazdu, przez cały dzień wynajdując sobie coraz to nowe zajęcia, aż wieczorem po prostu padłby ze zmęczenia, przesypiając całą noc, by spróbować szczęścia raz jeszcze, kolejnego dnia.
Nawet jednak mimo towarzystwa, okazało się, że pożar pochłonął więcej, niż życzył sobie tego, podpalając pałac. Z tego też powodu przybory pożyczył od Oscara, nie wyobrażając sobie zejścia na obiad w stanie gorszym niż ten, w jakim przychodził na posiłki do tej pory.
W swoim własnym, wyczyszczonym w pałacowej pralni mundurze, znów zapięty pod samą szyję, ogolony dokładnie i z czystymi włosami, chodził prosto i równie prosto siedział podczas posiłku, nawet jeśli jego ciało błagało o chwilę wyrozumiałości. Ulgą było to, że tak, jak tego ranka potwierdził rudzielec, nic naprawdę poważnego mu nie dolegało. Przynajmniej nie na tyle poważnego, by uniemożliwić jazdę konną, a to już było zupełnie wystarczająco. Nie wyobrażał sobie być uwięziony przez kolejny tydzień w pokoju z widokiem na zgliszcza, jakie po sobie pozostawili.
Ostatecznie więc jedynym dowodem na to, że cokolwiek zmieniło się w jego stanie przez tę noc, były zabandażowane dłonie, o co sprzeczał się tylko chwilę, w końcu dając sobie opatrzyć dłonie i na obiad schodząc już z bielutkim, cienkim i bardzo starannie zawiązanym bandażem.
Obaj jedli z podobnym zaangażowaniem, na moment zapominając o wszystkim oprócz gorącego, pachnącego pieczenią sosu i rozpadającego się mięsa, popijanego aromatyczną kawą. I tylko na chwilę uniósł spojrzenie znad swojego talerza, czując nieprzyjemne ukłucie jakiegoś uczucia, którego nie potrafił do końca nazwać, a jakie było zaskakująco bliskie zazdrości, złapał wzrokiem zdumionego Oscara i szczenięce spojrzenie błyszczących oczu, którym odprowadzał nim kobietę.

Sama podróż nie była długa, a odjechać zdążyli ledwie na tyle, żeby stracić miasto z oczu, na dobrą sprawę miejsce na nocleg znajdując już niecałe trzy godziny drogi od miasta. Dym dogasającego pożaru był już ledwie widoczny gdzieś nad lasem, głównie jednak przez zbliżającą się wielkimi krokami noc. Robiło się już chłodniej i po ostatnich godzinach spędzonych w siodle, ciepło ogniska brzmiało jak najprawdziwszy miód na wciąż obolałe ciało starszego łowcy.
Najpierw jednak trzeba było oporządzić i nakarmić konie, przy okazji nie szczędząc pieszczot podczas dokładnego szczotkowania i czyszczenia. Alexander nawet znalazł, w wirze wynajdowania sobie kolejnych niecierpiących zwłoki obowiązków, chwilę na przystrzyżenie ogona swojego wierzchowca tak, żeby nie brudził się bez przerwy w błocie, przy okazji chlapiąc nim wszystko dookoła. Dopiero zadowolony ze swojego dzieła, wrócił do ogniska, na którym zostawił dzbanuszek z wodą, chcąc zaparzyć im na chłodny wieczór coś ciepłego do picia.
- Obawiam się, że nie mam tak słodkiej, gorącej krwi. - przyznał, delikatnie rozbawiony i bardziej rozluźniony, im dalej byli miasta. - Nigdy specjalnie mnie nie gryzły. - dodał, zalewając suszone zioła, które kupił podczas ich ostatniego spaceru między straganami, zanim wyruszyli znów na trakt.
Sam faktycznie nie miał problemu z komarami, co jakiś czas jedynie lekko machając ręką, odganiając te, które odważyły się podlecieć do jego twarzy, która w zasadzie była jedyną odkrytą częścią jego ciała, kiedy miał zakryte dłonie. Wstał jednak z ziemi, podchodząc bliżej swoich bagaży i wyciągnął jakiś zwitek suszonych roślin, który wrzucił do ognia, a chwilę później w powietrzu było czuć delikatny zapach lawendy, przebijający się przez dym.
- Usiądź tutaj bliżej, nie powinny aż tak kąsać. - przyznał, uśmiechając się do nieco ciepło, kiedy siadał z powrotem.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyWto Paź 12, 2021 1:58 am

Rudzielec ochoczo podszedł bliżej przyjemnego miodowego okręgu o nierównych, chybotliwych granicach, otaczającego promieniujące rozkosznym ciepłem ognisko. Przez przyjemny blask rozbijający królującą już ciemność jego mistrz przechadzając się w stronę skórzanych toreb rzucał na wzgórze kryjące ich od wiatru spory cień, który Oscar śledził wzrokiem. Ta szczypta normalności, którą osiągnęli dopiero tutaj, po kilkugodzinnej podróży i zwieńczeniu jej usadzeniem czterech liter na nagrzanej od słońca ziemi była wręcz balsamiczna dla jego nadszarpniętych nerwów. Wręcz dopiero teraz czuł ból… A raczej dyskomfort. I nie był on o dziwo następstwem jazdy w siodle, ale błogim rozluźnieniem mięśni, które - jak się okazało - od chwili wjechania na dziedziniec nieistniejącego już dworu były nieprzerwanie napięte. Sam sobie wydawał się obecnie jak z gumy i uśmiechnął wręcz z rozmarzeniem, splatając nogi do siadu po turecku i opierając dłońmi o trawę za plecami, węsząc w powietrzu zapach suszonego kwiecia. Domyślił się, że ten miał odstraszyć owady i aż odetchnął z wdzięcznością, przez błogość nieco nie panując nad nierozsądnym doborem słów, które uwolnił z gardła.
- Właśnie usiłuje wyciągnąć z pamięci jakąś chwilę, w której ugryzło cię choć więcej niż jakiś jeden przypadkowy, bzyczący nocą nad uchem albo w pokoju w gospodzie i ciężko mi idzie… Czyli albo nie zwracałem na to większej uwagi, albo to co mówisz jest prawdą i zostawiły cię w spokoju. - Poszerzył uśmiech i dając odpocząć karkowi odchylił głowę w tył i tak zamarł, przymykając oczy i grzejąc ciało od ognia, czekając na wieczorną herbatę, która już z daleka pachniała słodką nutą kopru włoskiego. - I z jednej strony strasznie ci zazdroszcze, a z drugiej myślę, że te komary to bezguścia. Nie wiedzą co dobre.
Łowca dalej słyszał to irytujące bzyczenie, ale dochodziło z daleka, stopniowo zwiększając ten dystans w miarę jak zapach lawendy roztaczał się coraz gęściej dookoła, dodatkowo działając niezwykle nasennie. Ale możliwe, że to mogły być jeszcze następstwa moralnego kaca, przed którym Byron uporczywie uciekał.
Odetchnął ciężej i podniósł jednak głowę, by spojrzeć badawczo na Aleca. Myślał czy powinien teraz coś powiedzieć…? Omówić to co się stało czy zostawić to tak jak było, by rozeszło się bez echa i po kościach? Było jeszcze za wcześnie czy już za późno? Alexander mógł nie chcieć mówić nic na temat swoich potrzeb, by nie martwić (w jego niezmiennym mniemaniu) młodego chłopaka swoją dotkliwie potraktowaną psychiką, ale może chciał coś omówić lub z czegoś się wyżalić…?
Rudzielec powoli wyprostował plecy i mielił w ustach słowa, nie mogąc długą chwilę znaleźć odpowiednich - w międzyczasie namiętnie skubiąc zębami dolną wargę i wpatrując niewidzącym spojrzeniem w ogień. Czuł, że to może być nie w porządku, by zostawić Mistrza samego z jego problemami, a z drugiej strony nie chciał rozdrapywać bardzo świeżych ran tak bezczelnie… Dlatego wybrał według siebie najbezpieczniejszą opcję. Upewniając się przed samym sobą, że brzmi ona znośnie i niesie za sobą właściwy przekaz znowu zbłądził spojrzeniem na siedzącą przy ogniu postać. I na moment sam zbłądził w tym widoku - w sumie znanym, ale w chwilach takich jak ta docenianych za każdym razem z nową paletą emocji i barw.
Jego mundur był częściowo skąpany w świetle, a częściowo w mroku, mocnym kontrastem zarysowując znajome kształty odprężonego ciała. Włosy miękko opadały na boki, przystrzyżona nieużywanym od miesięcy sprzętem Oscara broda z elegancją okalała linię szczęki, a oczy zamyślone pilnowały równomiernego spalania się drwa.
Oscar potrzebował jednak jeszcze jednego głębszego oddechu zanim wznosił ostrożnie temat:
- Wiesz, jeśli chciałbyś kiedyś porozmawiać, na jakikolwiek temat to przyjdź do mnie, okej…? Nie jestem już dzieckiem, którego nie zadręcza się problemami ze świata dorosłych, ale dojrzałym mężczyzną. - Reprezentacyjnie dumnie i z subtelnym uśmiechem wypiął swoją pierś, by nadać tej propozycji choć trochę śmiesznej panierki. - Ty zawsze byłeś przy mnie kiedy było ciężko i teraz ja jestem na siłach, by wesprzeć ciebie.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyCzw Paź 14, 2021 10:39 pm

Sięgnął po jedną z suchych gałęzi, wsuwając ją delikatnie do ognia i chwilę patrząc na iskry, które uniosły się nad ognisko, chwilę wirując nad nim, zanim znów gasły w ciemności. Położył drewno, zaraz ponownie się prostując, kiedy czekali aż ziołowy napar będzie gotowy do picia i odetchnął słodkim aromatem, delikatnie przełamanym nieco trawiastą nutą.
- Faktycznie raczej nie gryzą. - przyznał, delikatnie rozbawiony i przeniósł na chłopaka spojrzenie, sekundę za długo patrząc na niego, kiedy siedział tak odchylony i nieco wyciągnięty, a na jego szyi widać było ładnie zarysowane jabłko Adama. - Ale też nieczęsto mam na wierzchu inną część ciała niż dłonie i twarz, a je łatwo chronić przed insektami. - dodał, wyciągając rękę po garnuszek, z którego nalał dla nich napar do dwóch kubeczków, z których jeden chwycił zabandażowaną dłonią dość ostrożnie.
Podniósł się z miejsca na tyle, by podać chłopakowi kubek, zaraz ponownie siadając na miejscu z dość mrukliwym westchnieniem, kiedy jego ciało uprzejmie przypomniało mu o zmęczonych mięśniach. Dopiero po chwili znów spojrzał na niego z lekkim błyskiem w ciemnych oczach, całkiem rozbawiony taką konkluzją ze strony chłopaka.
- Ciebie gryzą jak szalone, więc chyba mają jakiś gust. - odparł i sięgnął po swój kubek, unosząc go zaraz do ust i zakrywając krawędzią kubka uśmiech. - Nawet jeśli dyskusyjny. - dodał, zerkając na niego jednak i mrużąc oczy delikatnie, jakby chciał się upewnić, że Oscar zdaje sobie sprawę z tego, że żartował.
Przez całą drogę ledwie się odzywali, a jemu samemu ciężko było oderwać myśli od tego, co wydarzyło się w pałacu i teraz na chwilę odetchnął, skupiając się na drobnych złośliwościach, jakimi czasem się wymieniali. I faktycznie poczuł się lżej. Właściwie, już miał całkiem otwarcie docenić to, jak łatwo było czuć się lekko przy tym chłopaku, kiedy akurat z jego ust padły słowa wyrywające krótkie westchnienie spomiędzy warg starszego łowcy. Była to jednak jedynie pierwsza reakcja, po której kiwnął głową lekko w stronę rudzielca, Mam uśmiechając się lekko na tę wypiętą pierś, samemu nie wiedząc, czy bardziej rozbawiony był samą jego postawą, czy tym, że Oscar najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że Alexander nie przepadał za opowiadaniem o takich rzeczach, zdecydowanie lepiej przyjmie podobną propozycję, jeśli zostanie ona okraszona humorem.
- Nie uważam cię za dziecko. - zapewnił go między jednym a drugim łykiem pachnącego napoju, nad ogniskiem patrząc czy jego towarzysz też pije.
Przez chwilę milczał, skupiając się na ogniu, leniwie wijącym się pod wpływem delikatnego wiatru, zanim znów pokręcił lekko głową.
- Właściwie, mam wrażenie, że nie byłem dostatecznie. Nie na tyle, żebyś ufał, że cokolwiek się nie stanie, zawsze będziesz dla mnie najważniejszy. - powiedział i po chwili parsknął, pocierając twarz dłonią. - Nawet kiedy byłem wściekły Oscar, nigdy bym cię nie odrzucił.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyWto Paź 19, 2021 2:11 am

Ciepła ziołowa herbata i przyjemny kwiatowy zapach unoszący nad roznieconym ogniskiem był właśnie tym, czego obaj potrzebowali: Wolnością, której nie mogły zastąpić najwygodniejsze poduszki, najsłodsze desery i najkraśniejsze panny. No… Przynajmniej dla Oscara nie mogły - tak mocno przesiąkniętego i przyzwyczajonego do życia na trakcie. Aż wstyd było mu się przyznać, ale pierwszego wieczora ich pobytu na przeklętym, nieistniejącym już na szczęście dworze nie potrafił się rozpakować. Nie chodziło tu już nawet o samą czynność wyciągania rzeczy z jednego miejsca i układania ich w innym, gdzie miał na nie przeznaczone wiecej powierzchni, ale bardziej o samą potrzebę… Nie widział w tym sensu, po prostu nie potrafił, traktując piękną różaną sypialnie jak kolejny pokój w gospodzie o zatrważająco wyższym niż zwykle standarcie, z którego i tak za chwilę ruszy z powrotem w drogę. Pewnie dlatego nawet, kiedy już zdobył się na ten ruch ku chwale nierobienia Alexandrowi wstydu i tak szybciej eksmitował swoje rzeczy przez okno łapiąc je w kilku ruchach i niczego nie zapominając…
Ale to był on, Alec z kolei czuł się w tamym otoczeniu bardzo widocznie dobrze. I tylko on, za maską spokoju, opanowania i rzekomej prawie-nonszalancji, mógł wiedzieć, czy czuł się tam lepiej...
Ale o tym Oscar nie chciał myśleć. Ani teraz, ani nigdy.
Wolał skupić się na wdzięcznym uśmiechu po podaniu mu ciepłej czarki, którą podsunął pod usta, zaciągając się przyjemnym zapachem i mrucząc pod nosem. Zerknął przy tym w bok na żartownisia, samemu mrużąc oczy.
- Ja ci dam “dyskusyjny”... Wiejskie panny powiedziałyby coś innego. Kiedyś jedna wyszeptała mi, że jestem słodki jak jabłko w karmelu sprzedawane na miejskich festiwalach i tego będę się trzymać. Zwłaszcza, że te jabłka są cholernie drogie…! - Puścił mu oko i siorbał nieco przyjemnej herbatki. Ten smak, tak znajomi i niezmiennie kojarzący mu się z porą na sen, z miejsca podziałał kojąco na jego napięte mięśnie i jeszcze bardziej ściśnięte myśli - idealnie przygotowując go pod “poduszkową rozmowę” o nieco bardziej emocjonalnym i osobistym znaczeniu. W końcu zaglądanie Alexandrowi do piersi schowanej zwykle za ciasno dopiętym na ostatni guzik mundurem było sytuacją bardzo nieczęstą i przydarzającą raczej… Innym ludziom. Starszym, znanym jego mistrzowi z tego poprzedniego życia lub z tej samej profesji. I być może również kobietom, które gładziły go zmęczonego dla odmiany czymś innym niż walką. A odkąd Byron postanowił na powrót połączyć ich ścieżki nie nadarzyła się jeszcze sposobność na taką rozmowę, dotąd w końcu otwierał się tylko on i zaczynał się tym czuć coraz bardziej sfrustrowany.
W sprawie uznania za dziecko Oscar był gotów się jeszcze kłócić, ale być może nie była na to odpowiednia pora, zwłaszcza, że chciał skupiać się tylko na Alecu, nie dając mu najmniejszej sposobności na zręczne zboczenie z tematu i zagadanie swojego ucznia sprawą jego samego. Ale aby to zrobić, rudzielec wiedział, że musi słuchać go bardzo uważnie, bo rozmówca miał nad nim lwią przewagę doświadczenia, oraz znał go już na tyle długo, wychował wręcz i wymasterował do ostatecznego poziomu wywijanie uwagą Oscara tam gdzie mu się żywnie podobało, czyli z daleka od niewygodnych tematów.
Mimo to, i tak przygwożdżony nieco ciężkością wypowiedzianych słów sam dla wygody i pewnej pomocy w zbieraniu myśli wbił spojrzenie w spokojne, bijące ciepłem ognisko.
- Wiem, Alec… Wiem. Część mnie wie - mruczał bezpośrednio znad czarki. - Po prostu cały czas nie chcę cię zawieść. A jednocześnie chce podążać własną ścieżką. I przez bardzo długi czas to oznaczało jedno i to samo… Ale z biegiem lat zacząłem dramatycznie wchodzić na ścieżkę przypominającą autodestrukcyjną. Jakbyś całe życie tak mocno osłaniał mnie przed popełnianiem typowych błędów, że do uzyskania wewnętrznej harmonii zacząłem sobie wymyślać jakieś szalone błędy kompletnie z du… Hm. Z kosmosu. - Parsknął i oparł podbródek o krawędź gorącego naczynia i spoglądając na mężczyznę przedziwnie maślanym wzrokiem. - Ale to żaden zarzut - jesteś najlepszym nauczycielem pod Słońcem, zdania nie zmienię nigdy. I dlatego wróciłem, pomimo tego, że mogłeś mną tam na placu zamieść wszystkie kocie łby, gdybyś tylko potraktował rzucone ci wyzwanie na poważnie.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyNie Paź 24, 2021 7:21 pm

- Jesteś zdecydowanie słodki jak jabłko w karmelu. Mógłbym powiedzieć, że równie trudny, jak ono w spożyciu, ale chyba ostatecznie warto w obu przypadkach się trochę natrudzić. - przyznał, uśmiechając się do niego lekko, przez chwilę pozwalając sobie na odrobinę beztroski i być może czegoś w rodzaju flirtu?
Nie nazwałby tak tego, zdecydowanie nią na trzeźwo, ale też nie zastanawiał się specjalnie nad tymi słowami, jako że urok Oscara był dla niego zupełnie bezsprzeczny. A sam fakt, że dopiero od niedawna miał okazję po długiej przerwie znów być w jego towarzystwie, wystarczający, aby wytłumaczyć nieco większą ilość uwagi poświęcanej na podziwianie chłopaka.
Oscar w jego mniemaniu był nie tylko słodki jak jabłko w karmelu, ale też bystry jak górski strumyk, czarujący jak różdżka magika, zabawny i po prostu piękny. A jednocześnie potrafił szarpać jego skołatane nerwy jak nikt inny. Może nawet bardziej niż kiedyś szarpała nimi jego własna żona, a to zawsze uznawał za coś godnego przynajmniej podziwu, bo nie miał w zwyczaju marnować nerwów na rzeczy niewarte zachodu.
A chłopak najwyraźniej nawet tego wieczoru, po wszystkim tym, co wydarzyło się zaledwie przecież paręnaście godzin wcześniej, nie miał zamiaru go oszczędzać. I w jakimś niewielkim, naprawdę niewielkim stopniu ta myśl go rozbawiła. Spojrzał na swojego towarzysza, słuchając jego słów, a ciepłą czarkę obejmując poranionymi dłońmi, niemal przyjemnie szczypiącymi od temperatury.
- Ta ścieżka nie tylko przypomina autodestrukcyjną, ale właśnie taka jest. - odparł, może trochę zbyt ostro i ściągnął brwi delikatnie, jakby sam siebie strofował za taką reakcję.
Zamiast znów odezwać się pochopnie, uniósł pachnący przyjemnie ziołami napar do ust i upił parę drobnych łyków, choć trochę uspokajając się znajomym zapachem, który towarzyszył przyjemnemu ciepłu rozchodzącemu się po ciele w chłodną już noc.
- Jeśli zdajesz sobie sprawę z tego, że taka jest - zaczął raz jeszcze powoli - tym bardziej ciężko mi zrozumieć to, jak uparcie trwasz w tym postanowieniu. Być może faktycznie lepiej byłoby pozwolić na parę głupich błędów i parę połamanych kości, jeśli to uchroniłoby to... poczucie harmonii. Nie mnie oceniać. Właściwie, nie sądzę, żebyśmy byli w stanie jakkolwiek przekonać siebie nawzajem do własnych racji. - dodał z westchnieniem i pokręcił głową lekko, chwilę wpatrując się w płomienie, powoli sunące po kilku grubszych gałęziach, które udało się chłopakowi znaleźć w lesie. - Nie sądzę, żebym zamiótł tobą cokolwiek. - odparł w końcu po dłuższej chwili myślenia. - Właściwie, wręcz przeciwnie. - dodał z pewnym trudem, w końcu unosząc wzrok, by gdzieś nad czubkami strzelających w górę płomieni, pomiędzy drobniutkimi, jasnymi iskrami, znaleźć jego oczy. - Być może jakąś przewagę dałby mi fakt, że spodziewałeś się po mnie uczciwej walki… Ale z pewnością nie byłoby mi łatwo. I w chwili obecnej, mimo całej mojej niechęci do zaistniałej sytuacji, - nie skrzywił się, cudem tylko powstrzymując delikatny grymas, mimo wszystko nie chcąc w tej sposób odejmować powagi swoim słowom. - jestem wdzięczny, że dzięki temu byłeś w stanie uratować tę rudą czuprynę. - przyznał z westchnieniem. - Zdaję sobie sprawę z mojej winy w tym wszystkim. I pozostaje mi przeprosić za to, że nie miałeś we mnie należytego oparcia w trudnej sytuacji. - dodał, lekko pochylając głowę.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptySro Lis 17, 2021 5:21 am

Każde słodkie porównanie lało temu łasuchowi dosłowny miód na serce i zszargane paroma trudnymi dniami nerwy. Uśmiechał się znad czarki, spoglądając na Aleca iście psio, myśląc o słodyczach i o tym jak nagradzały każdego, kto zdecydował się pomęczyć przez chwilę zanim dobrał się im do środka. Alegoria takiego rodzaju starań nasuwała mu się sama - kompletnie nie panując nad nią i przyrównując jabłko w śliskim karmelu do swojej głupiej nadziei na zatopienie własnych zębów w czymś zdecydowanie mniej oblanym cukrem, a bardziej opakowanym w mundur. ...nawet jeśli w świetle ostatnich wydarzeń sformułowanie “zatopić zęby” było najmniej pożądane.
Oscar sam nie wiedział co to za dziwna sensacja przepłynęła przez jego ciało po tym porównaniu, ale zdecydował się zrobić z nią dokładnie to samo, co z każdą (postawioną pod moralnym znakiem zapytania) emocją pojawiającą się przy albo przez obecność Alexandra: Czyli zamknąc ją w pudełku na wspomnienia, do których zaglądał tylko na osobności.
Zwłaszcza, że nie zamierzał się obecnie rozczulać nad sobą i swoim przypuszczalnie błędnym podprogowym interpretowaniem sytuacji - chciał skupić się tylko na swoim rozmówcy i nie dać wmanewrować w odbieganie myślami. Za bardzo wiedział jaki jego mistrz byłdobry w idealnym odbijaniu i ukierunkowywaniu jego myśli w inne strony. Wszystko tylko po to, by nie daj Bóg nie powiedzieć o sobie za dużo...
Przyjął więc na klatę nieco ostrzejszy zarzut - nie pierwszy i nie ostatni w tym konkretnym temacie i sam upił herbaty, czując jak ta z wierzchu zaczynała już stygnąć do idealnej temperatury - tej najszybciej kołyszącej do snu.
- Przykro mi, że musiało dość do tragedii, żebym mógł pokazać ci cień pozytywu mojej decyzji. Czasem trzeba coś poświęcić, żeby zyskać coś innego. - Puścił mu oczko znad subtelnej pary unoszącej się z naczyńka, niniejszym ucinając temat, nie chcąc psuć przyjemnego i leniwego wieczoru rozmową, która jeszcze nie przynosiła (albo i nigdy nie miała przynieść…) zadowalającego ich rozwiązania.
Po dość krótkim jak na siebie zastanowieniu poruszył się niezgrabnie - jak jakiś pokrzywiony rak na plaży, gdyż nie chciał wypuścić czarki z rąk - i przysunął się do Alexandra bliżej o dwa szarpnięcia tyłkiem po miękkiej trawie, po czym cicho i tylko nieco nerwowo parsknął, rozsiadając się z powrotem do wygodnej pozycji.
- Mam nadzieje, że pochyliłeś głowę, bo zobaczyłeś coś interesującego na ściółce… Bo nie szlachcicowi kłaniać się przed synem młynarza. - Uśmiechnął się szeroko, mając już do tego całkowicie wyrobiony dystans. - I… To fakt. Odleciałeś wtedy tam gdzie nie mogłem cię sięgnąć, ale pociesza mnie trochę fakt, że nikt nie mógł. I miałem wrażenie, że Ona w jakiś dziwny sposób też nie… Właściwie teraz jak myślę o tym po czasie kiedy już w większości się z tego otrząsneliśmy, że na pierwszy rzut oka wcale nie zachowywałeś się inaczej. Byłeś jak w jednym ze swoich dni, kiedy coś tak pożera twoje myśli, że jesteś obok tylko ciałem, trzymany przy ziemi obowiązkami i bezpieczną rutyną. Ale jesteś obok. Tam też byłeś, więc nie czułem się zaniedbany… Zwłaszcza, że już duży ze mnie chłopiec i potrafię się sobą zająć. - Kłamał… Ale bardzo czuł, że musiał. - Stresowała mnie tam tylko idiotyczna myśl, że mógłbyś chcieć tam zostać… Tak wiesz: na zawsze. Oczarowany i tym upojnie nudnawym życiem w koronkach i samą gospodynią. Dopiero to było… Dziwne. Bo już nawet nie chodziło o to, że była piękna w każdym możliwym znaczeniu tego słowa, w końcu napotykamy na szlaku i w miastach wiele różnych kobiet, ale wtedy poziom w jakim wpadłeś wręcz natychmiast w nią i w to dworskie bagno był tą naprawdę niepokojącą rzeczą. Zdałem sobie z tego sprawę za późno by cię ocucić przed… Tym wszystkim. Chyba po prostu nie za bardzo chciałem dopuścić do siebie myśl, że tam byłbyś szczęśliwszy niż wiesz… Tutaj. - Podrapał się mocniej po karku i nie odrywając od niego dłoni zadarł głowę do góry, spoglądając w rozpościerające się nad nimi czarne sklepienie zasypane gwiazdami. - Ale to przecież głupie… W końcu sam wybrałeś takie życie.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyWto Gru 28, 2021 9:52 pm

Zmarszczył bardzo delikatnie nos, wyraźnie niezadowolony z takiego podsumowania tych wydarzeń przez jego rozmówcę. Zaczynając od tego, że nie sądził, że zmiana jego nastawiania warta była żyć tych wszystkich biednych dziewcząt. I gości, którzy stracili je, uciekając w popłochu przed bestią. Kończąc jednak na tym, że zwyczajnie nie pochwalał tego. I z całą zaciętością odpychał od siebie jakiekolwiek jasne punkty takiej decyzji.
- Jeśli tylko akurat tego chcesz, potrafisz mieć maniery lepsze niż niejeden szlachcic, jakiego poznałem. Zresztą, obaj wiemy dobrze, że tytuł nijak nie ma się do jakości człowieka. - odparł poważnie, unosząc na niego spojrzenie, kiedy Oscar przysunął się po miękkiej trawie bliżej niego, szurając tyłkiem i gnąc źdźbła.
Przyjemnie ciepły, ziołowy napar zachybotał się w czarce, kiedy rudzielec usadowił się wygodniej, tym razem tuż obok swojego mistrza, a ten dość szybko zatęsknił za szybko porzuconym tematem wpływu szlachetnego urodzenia na wychowanie.
Słuchał jego słów, dopiero teraz, gdy to wszystko mieli za sobą, mogąc spojrzeć na całą sytuację z boku, nie czując słodko duszącego zapachu kwiatów. I dopiero teraz mógł zobaczyć sytuację jego oczami, chyba po raz pierwszy w życiu czując potrzebę wytłumaczenia się przed nim z czegoś, co zrobił.
Zwykle to było proste. On był dorosły, podejmował decyzje, które uważał za słuszne lub oczywiste, jego młody towarzysz zaś podporządkowywał się im, jako że zostały podjęte przez kogoś starszego i bardziej doświadczonego. Zwykle też dotyczyły przecież sytuacji związanych z pracą, czy wspólnym polowaniem, albo planowaniem podróży, w czym przecież jasne było, że to Alex ma większe doświadczenie. Przynajmniej do niedawna. Nawet jednak teraz, nie tłumaczył się chłopakowi z niczego, nie oczekując też, że ten będzie uzasadniał swoje postępowanie w podróży.
A jednak tym razem, słysząc niby całkiem swobodny ton, chciał wytłumaczyć się, nie mogąc znieść wrażenia, że lekki głos, jakim wypowiadane były zapewnienia Oscara, ma jedynie za zadanie ukryć to, co naprawdę wtedy kotłowało się w chłopaku.
- Oscar… - zaczął, kręcąc głową powoli, kiedy młody łowca na chwilę przerwał monolog, a nie spodziewając się kolejnej takiej szansy szybko, skorzystał z niej od razu. - Dałem się temu oczarować. - przyznał z ociąganiem. - I nawet nie zauważyłem kiedy, myślałem tylko o tym, że… Wszystko jest tak jak wcześniej. Teraz wiem, z czego to wynikało. I dlaczego tak łatwo było mi chcieć o nią dbać. Ale nigdy w życiu nie przełożyłbym tamtego życia ponad to, co mam. Mamy. - uniósł na niego spojrzenie. - I jeśli kiedykolwiek przyszłoby ci do głowy, że tak to wygląda, możesz uznać, że dzieje się coś niepokojącego. Przez te wszystkie lata, nie czułem na myśl o takim życiu nic, oprócz straty. A teraz nie czuję nawet jej. - wyznał w końcu z ociąganiem.
Przez dłuższą chwilę znów milczał, unosząc do ust czarkę i biorąc parę powolnych, drobnych łyków gorącego naparu, wyraźnie pochłonięty przez swoje myśli. Na zmianę przez jego głowę przetaczały się myśli o tym, jak chłopak zmienił się przez te trzy lata. Jak dojrzał i wydoroślał, nie tylko fizycznie. I jak on sam przez ten sam czas stał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie, całe tygodnie spędzając, nie wypowiedziawszy nawet jednego słowa, czasem tylko czytając na głos wiersze, które kiedyś, całe lata wcześniej czytał dla niej.
- Nie ma już jej, wiesz? - wydusił z siebie w końcu, nie patrząc na chłopaka, nie wierząc, że naprawdę wypowiada te słowa na głos. - To całkiem odświeżające. Po tylu latach.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptySro Lut 09, 2022 6:51 pm

Zamknął się. Zamknął się wreszcie i zatkał usta kubkiem ziołowej herbaty, i było to tak niemiłosiernie cudowne błogosławieństwo… Nie trudnym było zauważyć, że im bardziej zestresowany i przejęty był tym nakręcał się coraz mocniej i mógłby przegadać całą noc nawet jeśli tak naprawdę wypompowywało go to z energii. Niezależnie od tego o jak wielki poziom swobody w tonie by nie walczył… Cisza wydawała mu się wtedy mordęgą - zwłaszcza w chwilach, kiedy chorował przez parę dni na brak uwagi i dopiero co wyszli cało z potencjalnie śmiertelnie niebezpiecznej potyczki. Myśl o tym bez ustanku i w kółko ładowała go niezdrowym paliwem i nakłaniała do męczenia problemu jednocześnie nie męcząc problemu…. Czyli gadać o durnotach chcąc upewnić się chociaż, że jego towarzysz jest przy nim i nie odfrunął do wnętrza swojej głowy, gdzie kwiecie pachniało słodziej, słońce nigdy nie chowało się za chmurami, a kobiecy szczebiot nie był po prostu brutalną intrygą, ale szczerym i odwzajemnionym uczuciem.
Że nie odsunął się i nie wrócił do Niej.
Gdyż nawet, jeśli Oscar sprzedałby własne organy i całe złoto tego świata za szczęście Alexandra i zmartwychwstanie jego żony, tak momenty, w których jego mistrz zapadał się we własnej jaźni działając na autopilocie tak naprawdę wszystko poświęcając i nic tym nie zyskując były niezależnie od wieku jego podopiecznego bardzo traumatyczne.To zdarzało się relatywnie rzadko, ledwie w momentach ogromnego zwątpienia, blisko ważnych rocznic czy po chociaż chwilowym uczuciowym uniesieniu z inną białogłową. Cała ta sytuacja z chwilowym przypomnieniem Alexandrowi jak upojnie żyło się w spokoju i u boku kobiety prowadziło - zdawać by się mogło - prosto do pogorszenia stanu starszego z łowców. …i jednocześnie przygotowało Oscara na powtórkę z rozrywki z chwil, w których Alec niby był obok i kompletnie nieosiągalny. Dlatego go zagadywał. Dlatego ciągnął go za język, przysuwał się, dawał znać, że wciąż tu jest i dla odmiany żyje, i próbował wyciągnąć z Brightly’iego coś więcej niż parę zdań.
Dlatego, gdy w końcu się udało, a mężczyzna dał nieco głębsze świadectwo swojej obecności młodzik odetchnął i wreszcie zwilżył gardło, wsłuchując się w lekko zachrypnięty, głęboki głos, na moment dając oczom odpocząć i skupić na kojącym widoku tańczącego na drewnie ognia.
Zapewnienia, które padły też były kojące, egoistycznie pocieszające i nawet lekko rozweselające, bo Oscar mimo napełnienia żołądka wspaniałościami, co nocnych kąpieli w ciepłej wannie, przebywania w otoczeniu piękna i gracji oraz polepszania swoich umiejętności w niezobowiązującym flircie, czuł się na dworze… Zamknięty jak w klatce z powtarzalnych czynności i przykurzającej zmysły nudzie i rozleniwieniu… Umarłby prędzej niż próbował tak żyć.
- Nie ma jej...?
Odezwał się przerywając przedłużające, kolektywne milczenie i w końcu znowu na niego spojrzał. Z początku nie zrozumiał - w końcu nie było co mu się dziwić, sam własne demony pożegnał dawno, dawno temu - ale kiedy sięgnął go dotkliwie sens wypowiedzi, gryzł się z tym, czy jest aby gotowy na tę rozmowę i co właściwie chce wiedzieć i osiągnąć. Więc przytłoczony w pierwszej chwili możliwością kontaktu z ogromnym cierpieniem pielęgnowanym i przeżywanym w kółko przez całe lata, po prostu postanowił oddać stery sercu niż głowie.
- Nie brzmisz jakbyś był tym… Przygnębiony - zaczął bardzo, bardzo ostrożnie. - Wiesz może się tak nie wydawać, ale… Jak się ich puści to z czasem jest lepiej. Wydaje nam się, że jak damy im odejść albo spuścić ich z oczu to nigdy już nie wrócą, ich twarze i głosy się zatrą, a wspomnienia zrobią zamglone i zaczną mylić ze snami i marzeniami. Ale wcale tak nie jest. Wszystko zostaje takie jakie było, po prostu my przestajemy się biczować fałszywymi scenariuszami, w których moglibyśmy tej tragedii uniknąć, a ich obraz trzymamy jak kule u szyi na bardzo krótkim łańcuchu i nikt tak naprawdę nie ma z tej brutalnej więzi nic dobrego. A oni na pewno woleliby, żebyśmy byli wolni. Więc pomyśl, że ona jest teraz szczęśliwa i wtedy ty też będziesz.
Uśmiechnął się ciepło.
- ...no i że pewnie pociągnęłaby Hrabinę za kudły po marmurze niebios, gdyby tylko ta potworzyca nie zleciała na dno Piekła. - Parsknął i lekko puknął go łokciem. - Nawet Bóg nie zna bardziej mściwej bestii niż zdenerwowana białogłowa. Hrabina miałaby bardziej przerąbane niż z nami!

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyPią Mar 25, 2022 11:07 pm

Kiwnął głową powoli na zadane przez chłopaka pytanie, potwierdzając swoje wcześniejsze słowa, przez chwilę nieco jeszcze zamyślony, pochłonięty przez to nowo odkrywane poczucie lekkości, jakiego już sam nie pamiętał. Ten ciężar gdzieś w głębi klatki piersiowej, towarzyszący mu niezmiennie przez tyle lat, stał się już tak integralną częścią codzienności, że sam nawet przestał go zauważać. Od czasu do czasu jedynie przypominały mu o nim drobne sytuacje jak natrafienie dłonią na okładkę tomiku wierszy podczas wyciągania z torby przyborów do golenia, czy podobny zapach perfum u kobiety miniętej na ulicy. Wtedy ten ciężar wydawał się zwiększać na chwilę, a Alexander musiał niemal siłą znów odsuwać go na bok, zanim znów nie przyzwyczajał się do tego żalu, który z czasem zdawał się znów rozmywać, a zmęczone serce podobnie do niego przyzwyczajać.
Teraz, siedząc przy ognisku, czuł tylko tę lekkość, której już od tak dawna nie potrafił odnaleźć, ani sam, ani z pomocą wina, czy innego rodzaju uciech, z których część tylko pogarszała jego samopoczucie na dłuższą metę. Ta lekkość w jakiś sposób zdawała się go upajać, a lekkie rozbawienie samo zatańczyło na jego wargach, unosząc kąciki ust w miękkim uśmiechu, kiedy przyjemny baryton Oscara znów dobiegł jego uszu.
- Kiedy ty się taki mądry zrobiłeś? - spytał, trochę przekornie, a trochę z dumą, kiedy znów spojrzał na swojego byłego ucznia, tym razem trochę więcej uwagi poświęcając jasnym piegom, wysoko na jego policzkach. - Nie jestem przygnębiony. - potwierdził, kiwając głową lekko do niego. - Właściwie, już od dawna nie miałem tak beztroskiego nastroju. - dodał, unosząc do ust czarkę z ziołowym napojem i pociągnął kilka drobnych łyków.
Wychylił się też, żeby dolać trochę gorącej wody, z powrotem nieco mocniej nagrzewając tak kubek, który obejmował palcami.
- Masz rację we wszystkim, co mówisz, drogi chłopcze. - powiedział, uśmiechając się do niego wyjątkowo ciepło, z jakimś rodzajem nostalgii, przebijającym się przez to łagodne rozbawienie. - Kiedyś śmialiśmy się, że ona od początku się we mnie tak wryła. Jak jakaś nieznośna drzazga, która przypominała o sobie zawsze, jak chciałem zrobić coś głupiego. I chyba to lubiłem. Jak taki stróż, którego słyszysz w głowie i mówisz mu “dobra, dobra” a potem jak zrobisz to, co chciałeś, okazuje się, że miał rację. - pokręcił głową lekko i głębiej odetchnął. - Ale z czasem okazało się, że ta drzazga była niemożliwa do wyjęcia, choćbym nie wiem, jak głęboko rozdrapywał te rany, nie byłem w stanie się tego pozbyć. Może też z tego powodu. Może lepiej było zostawić to i pozwolić jakoś zginąć naturalnie, zamiast tak pielęgnować. Z drugiej strony, nie wybaczyłbym sobie tego. -przyznał. - Może to wszystko było jakimś rodzajem rytuału, który musiałem przejść, żeby należycie się pożegnać. Nie wiem. Ale już nie czuję tego ciężaru.
Wziął kolejnego łyka i parsknął cicho, kiedy prawie oblał się wrzątkiem, szturchnięty przez siedzącego obok chłopaka.
- Pilnuj się chłopaku. Bo ci oddam. - pokręcił głową i zaśmiał się w końcu lekko, wyraźnie lżejszy na duchu. - Chociaż wydajesz się sporo wiedzieć na temat zdenerwowanych panien, więc nie jestem przekonany, czy takie groźby ci imponują. - dodał, mrużąc oczy w prawie łobuzerskim uśmiechu, a wokół nich pojawiły się drobniutkie zmarszczki.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptySob Kwi 23, 2022 3:04 am

Na szczęście pierwszy komentarz, który wyrwał się Alexandrowi sprawił, że Oscar wyszczerzyłsię szeroko, wypełniony jak naczynie po brzegi ulgą i dumą.
- Uczę się od najlepszego!
Tak, jak sądził był niczym więcej jak wypadkową bardzo dobrych decyzji swojego opiekuna oraz wniosków wyciągniętych z jego własnych nauk. I był pewien, że może i z użyciem innych słów, ale gdyby sytuacja była odwrotna mistrz poradziłby mu dokładnie to samo. Czasem po prostu dobrze jest usłyszeć własną logikę z czyichś, najlepiej zaufanych ust - to mocniej upewniało w jej prawidłowości.
Zwłaszcza, że wnioskując ze słów samego Aleca zdawał sobie sprawę już od jakiegoś bliżej nieokreślonego czasu, że to co początkowo miał być pozostałą z nim słodyczą, dawno się zepsuło i zatruwało inne zdrowe tkanki. Oscar słuchał go jak zaklęty, bo była to naprawdę jedna z niewielu chwil, kiedy mistrz otwierał się i mówił nie dość, że więcej, to jeszcze tylko o sobie…! Przyznając się do pewnego rodzaju błędu, który poczynił w dobrej wierze i który ranił na szczęście tylko jego.
…a przynajmniej sądził, że tylko jego.
Twarz rudzielca lekko stężała, bez psotnego uśmiechu faktycznie nabierając męskich rysów, które objęły go w czułe ramiona z biegiem lat. Sam jeszcze nie zdecydował się czy cieszy się z decyzji swojego rozmówcy, o ile w ogóle właściwe uczucie można było nazwać cieszeniem się. Pasowała tylko ulga. Głęboka ulga, którą z całych sił i naprawde z czystym sercem próbował załatać, coś do czego nie mógł się przyznać nawet przed samym sobą. O czym nie chciał myśleć, bo wydawało mu się to pierwotne, niemoralne i absolutnie brudne.


...że teraz, kiedy J e j już “nie ma” powstała luka, którą mógłby wypełnić…

I naprawde czystym przypadkiem i z dobrej woli siedział obecnie tak blisko Alexandra - by chłonąc ciepło nie tyle z ogniska, co od jego ciała…

Puknął go łokciem dla czystej zgrywy i podziałało to jeszcze bardziej rozluźniająco na otaczającą ich, całkiem urokliwą wieczorną atmosferę w akompaniamencie trzaskającego i pachnącego słodko drwa… Pewnie musieli naznosić coś z drzewa owocowego. Alec uśmiechał się tak jak tylko on potrafił, pachniał słońcem, a wargi miał mokre od…
Oscar ocknął się kiedy mu pogrożono i zaśmiał tym razem bardziej nerwowo, szybko reflektując się do bojowości.
- Wiesz, że zawsze jestem chętny na sparing! Moglibyśmy pokusić się na coś jutro przed śniadaniem. Co ty na to? Pobrudzimy się świeżą trawą, a potem zjemy coś zmachani jeszcze przed wyjazdem na trakt, jak za starych dobrych czasów, kiedy uczyłeś mnie zakładania przeciwnikowi dźwigni. - Dopił swoją herbatę tak szybko, że prawie się zachłysnął i wypełniony nową energią wcale nie wyczuł fortelu być może czającego się w ostatnim pytaniu. Otarł usta wierzchem dłoni, znowu daleki wyglądem od młodzieńca, który dzień wcześniej przecierał je chusteczką i wznowił:
- Ha, no wiesz… Może i wyglądam jak aniołek o ile nie śmierdzę po całym dniu koniem i pastą do siodeł, ale z raz czy dwa… Miałem ślad po damskiej dłoni na twarzy - parsknął, ale prędko uniósł obronnie ręce, wiedząc, że ma do czynienia z feministą. - Ale nie myśl o mnie źle, absolutnie nie działałem na szkodę ich honoru, dobrego imienia czy zdrowia. Parę razy odmówiłem im kilku rzeczy niezgodnych z moją wygodą i dwie z nich zdawały się być tym bardzo uderzone - więc wolały przekierować wypadkową tej energii na mnie. Nie mam im za złe, to nawet śmieszne! Potem na potańcówkach i we wsi fukały na mój widok i unosiły głowę wysoko. Śliczne, ale złe jak diabli. Kobiety to mocniejszy i bardziej pamiętliwy oponent niż wampiry, bez dwóch zdań.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptySob Kwi 30, 2022 11:24 pm

- Schlebiasz mi. - odparł miękko, unosząc znów kubek do ust, zakrywając drobny uśmiech pod nosem, wcale nie wyglądając, na tak zawstydzonego jak to deklarował.
Objął czarkę nieco pewniej, grzejąc dłoń i zaciągając się zapachem ziół, zanim znów umoczył wargi w naparze, upijając dwa drobne łyki.
Sam nigdy nie zastanawiał się głębiej nad tym, czy jego głęboki i przez całe lata, żywy sentyment do Emilii, był zdrowy i czy mu służył. Właściwie nawet teraz, zdając sobie sprawę z tego, do czego on doprowadził, wciąż nie kwestionował jego słuszności. Z jednego prostego powodu. W żadnym momencie swojego życia, po jej śmierci, nie planował od nowa układać sobie związku, rodziny czy domu, wręcz przeciwnie. Od wszystkich tych rzeczy uciekł jak najdalej jeszcze tego samego dnia, którego pochował żonę myśl, o której stała się swego rodzaju napędem dla wszystkich przyszłych decyzji.
Nie nazwałby tego zemstą, a raczej czymś na kształt skrócenia sobie drogi do ponownego spotkania z ukochaną. I chyba dopiero wyrywając się spod słodkiego jak zapach róż, czaru hrabiny, nagle z pełną mocą rozumiejąc, na jakie niebezpieczeństwo naraził Oscara, pierwszy raz poczuł, że to, co tak pielęgnował od lat, co krzywdziło jego w sposób, zdawało się kontrolowany, mogło sprowadzić zgubę na jedyną osobę, którą prawdziwie pokochał od tamtego czasu. I właśnie to poczucie wstrząsnęło nim tak mocno. Myśl, że zawiódł chłopaka w momencie, kiedy powinien służyć mu radą, pomocą, wsparciem w każdy z możliwych sposobów, była nie do zniesienia.
I nie mogło się to więcej powtórzyć. Bo kolejnym razem mogli nie mieć tyle szczęścia, ile spotkało ich tamtego wieczoru.
- Sparing przed śniadaniem? - spojrzał na niego pytająco, nieco wyrwany z myśli, chwilę się znów zastanawiając, zanim kiwnął głową lekko. - Jeśli masz ochotę. Zobaczymy rano. Przyznam, że na ten moment, nie jestem pewien, ale myślę, że ze swoim talentem, masz szansę mnie przekonać. - przyznał, nieco rozbawiony, mając jednocześnie jakieś poczucie, że dla Oscara zrobiłby, cokolwiek chłopak by sobie nie zażyczył.
Zwłaszcza teraz. Kiedy się tak uśmiechał.
Widząc jednak, jak jego młody towarzysz unosi rękę, a drobne kropelki ziołowego naparu, do tej pory lśniące na jego wargach, zostają rozsmarowane po dłoni Oscara, pokręcił głową, odwracając wzrok i znów napił się nieco, już dalej słuchając jego słów, z lekko tylko uniesionymi brwiami, gdy kolejne słowa dobiegały jego uszu.
- Co to znaczy “niezgodnych z twoją wygodą”? - spytał, przesuwając znów spojrzenie na niego. - Gdybym tańczył pół nocy w rozmiar za małych butach na cienkim jak szpilka obcasie, sam bym był zły jak diabeł, widząc młodzieńca, faworyzującego swoją wygodę. - przyznał powoli, patrząc na chłopaka uważnie i trochę wyczekująco. - Opowiedz, czym była owa niewygodna, zanim zacznie mi się wydawać, że zachowałeś się nieelegancko. - dodał, jednocześnie wyglądając surowo i na nieco rozbawionego, jakby czekał tylko na jedno jego słowo, aby zdecydować się, w którą stronę powinien zmierzać.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyWto Maj 03, 2022 12:39 pm

Nawet jeśli rozmowa o sparingu była jawnym dowodem na to, że wracają na prostą i mógł już z ulgą stwierdzić, że jego praca z przytrzymaniem Alexandra przy ziemi i niepozwolenie mu odlecieć była zakończona sukcesem, o tyle już wiedział, że bardzo nierozważnie poruszył temat kobiet. O ile rozmowy z innymi mężczyznami zawsze podobną materię wieńczyły starym dobrym: “Ach te kobity, za nimi nie zdążysz.” albo “Nigdy nie dogodzisz, przyzwyczaj się”, o tyle akurat z mentorem, który zaszczepił w nim głęboki szacunek do tych istot i miał pełne prawo rozliczać go z każdego występku, nie dało się zamieść całej sprawy pod dywan kilkoma banalnymi stwierdzeniami. Zwłaszcza, że Oscar chcąc ugryźć jeden temat, czyli siłę i trzymanie urazy przez kobiety niewspółmierne do przewinień, niechcący sam wystawił się na ciosy, udowadniając, że sam kilka razy na nie… Zasłużył.
Aż zamachał obronnie rękami w powietrzu, widząc to oceniające spojrzenie. Alexander nigdy nie podniósł na niego ręki, nawet nie szczypał go za ucho, ani nie zdzielał przez łeb - wszystko robił tym konkretnym specjalnym spojrzeniem, który wypracował mając pod pieczą młodego chłopaka.
…a wiadomo jacy potrafili być młodzi chłopcy.
- Nie, nie to nie tak, nie taka wygoda…! Znaczy, nawet nie wiem, o jaką wygodę ci chodzi, ale w twoich ustach to zabrzmiało jak coś błahego, a… Nie jest. - Zagryzł na moment wargi. - Znasz mnie przecież! Heh… Zrobię dla nich sporo; mogę tańczyć, wyławiać zagubione precjoza z dna jeziora, poganiać natrętnych absztyfikantów i uratować przed śmiercią, ale o ile nad nawet narażeniem życia mam kontrolę i decyzyjność, to z pewnymi sprawami… Już nie. To trochę zawstydzające… - Upuścił jedną z dłoni i przetarł się nią po nagle lekko mokrym od zimnego potu karku. Nie mógł też już dłużej za bardzo patrzeć rozmówcy w oczy. - Wiesz pewnie o co… Uhh, nie chce, by to zabrzmiało jak wyrzut. W końcu nie do wszystkiego w życiu mnie przygotujesz, czy nauczysz, ale przyznasz, że mało na trakcie jest kobiet, a nawet jak się pojawiały to przeważnie miałem multum innych obowiązków na głowie. Nawet kiedy się oddzieliłem nie dużo w tej materii się zmieniło. Nadal czułem się jak dziecko, nadal błądzimy we mgle, miałem głowę pełną ciągłego myślenia w przód, na zaś, nawet podczas zabaw nie rozluźniłem się tak do końca, nawet po kilku kuflach. I ani się obejrzałem, a one zaczęły oczekiwać ode mnie czegoś więcej jak… Wyławianie biżuterii czy opowiedzenie o kolejnej walce. Pewnie brzmi to komicznie, w końcu nie oblazły mnie tak nagle, po prostu pojawiło się… Parę. Bardzo otwartych, nawet jeśli same twierdziły, że są nieśmiałe. I przyznam, że oczekiwały ode mnie jakiegoś takiego barbarzyństwa w zachowaniu, w ich głowie przynależnego wojom i “prawdziwym mężczyznom”… Jedna nawet groziła gwałtem w lesie na kamieniu. I to było… - Parsknął głupawo. - Boże, takie dziwne. Tak bardzo nie potrafiłem pojąć czego potrzebują i czemu akurat ode mnie. Czemu tak dziwnie patrzą, przysuwają się i nawet tańczą jakoś inaczej. I po prostu… Nie potrafiłem spełnić ich prośby. Po prostu nie. Nie wiem, jakbym chyba uważał to za coś na tyle ważnego, że nie chce odwalać tego jak szybkie opróżnianie kufla, i to jeszcze na sianie w szopie jej ojca, ryzykując widłami w tyłku… To nie byłbym… Ja. No i nawet jeśli starałem się im wyjaśnić, że to nie ich wina, że są definicją powabu i może gdybyśmy bardziej się poznali mógłbym wykrzesać z tej iskry ognisko w gwieździstą noc, każda odebrała to jako plamę na honorze i… Zdzieliła mnie. Nie zatrzymywałem ich rąk, nawet nie bolało specjalnie. Bardziej to poczucie winy było nie do zniesienia.
Odetchnął ciężko i zerknął na niego jak zbity pies.
- Czy jestem złym facetem…?

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptySob Maj 21, 2022 11:14 pm

- Oscar. - powiedział dość mocno, starając się złapać jego spojrzenie i utrzymać jak najdłużej, chociaż na chwilę przerywając słowotok, w jaki wpadł chłopak, najwyraźniej nieco zestresowany.
Oscar mówił szybko, biorąc dość płytkie oddechy do płuc co jakiś czas, a Alexandrowi przywodziło to na myśl te wszystkie momenty, kiedy chłopach w przeszłości, dostawał od swojego mentora mniej lub bardziej poważne zadania do wykonania. Zwykle Alex nie mógł powiedzieć złego słowa na żadne z nich, z resztą nawet teraz siedząc tak, ciężko było mu pomyśleć o takim, które Oscar mógł faktycznie spartaczyć przez własne lenistwo, czy niekompetencję. Prędzej nieuwagę i losowe wypadki, jakie mogły zdarzyć się i jemu samemu. Właśnie w takich momentach rudzielec przychodził do niego z tak samo spuszczoną głową, miedzianą grzywką, zasłaniającą duże oczy i drżącymi wargami spomiędzy, których niemal wystrzeliwane były kolejne słowa, pełnego poczucia winy monologi, w którym jego podopieczny miał skłonność do brania całej winy na siebie. Podobnie było najwyraźniej w tym przypadku, kiedy chłopak, czując się bezpodstawnie skarcony, wziął sobie słowa mentora mocno do serca.
- Weź głębszy oddech, zanim mi zemdlejesz. - pokręcił głową delikatnie, uśmiechając się jednak niemalże czule do niego, kiedy widział jak ważne to jego dla jego młodego towarzysza, aby zostać dobrze zrozumianym w tej sytuacji. - Mówiąc o wygodzie, miałem na myśli zdecydowanie bardziej błahe rzeczy. I każda rzecz, jaką wymieniłeś, jest ważna i godna pochwały. - zapewnił go od razu, wyglądając już nieco poważniej z każdym kolejnym słowem prześlizgującym się przez wargi Oscara, który sam zdawał się kurczyć coraz bardziej, pochylając głowę delikatnie i opuszczając ramiona. - Oscar… Wiem, że… Moje towarzystwo mogło nie być najbardziej pożądanym przez cały ten czas, zwłaszcza dla chłopca w twoim wieku. I na początku też z tego względu bardzo chciałem, żebyś miał rodzinę. Taką prawdziwą, mógł chodzić z koleżankami na spacery i zrywać dla nich jakieś polne kwiaty, zamiast siedzieć ze starym mrukiem i czyścić ostrza z krwi. - pokręcił głową lekko, ściągając brwi delikatnie tak, że między jego brwiami pojawiły się dwie drobne zmarszczki, kiedy wyraźnie czuł swoją winę w tym, jak zagubiony czuł się Oscar. - Nie jesteś złym mężczyzną. Wręcz przeciwnie. I nie ma nic złego, czy zdrożnego w tym, że chcesz lepiej poznać osobę, z którą miałbyś być tak blisko. Zwłaszcza że życie w drodze ma się bardzo daleko od dworu, gdzie co chwila spędza się całe wieczory tylko na tańcach i flirtach. I nawet daleko od zwykłego życia w mieście, czy na wsi, kiedy można spotkać kogoś w swoim wieku. Wiem, że nie dałem ci takiej możliwości nawiązania przyjaźni z jakąś panienką, jaką dostałbyś w innych warunkach i że to z pewnością może być trudne. - dodał, z jednej strony pełen zrozumienia, mówiąc z czułością i ciepłem.
Słuchając jednak dalej opowieści chłopaka, nieco mocniej ściągał brwi, z czegoś wyraźnie niezadowolony w tym wszystkim.
- I nic co powiedziałeś, nie brzmi jak coś, za co powinno się dostać w twarz, Oscar. Odmowa nie jest grzechem i nie zasługuje na policzek. - dodał poważnie, w jakiś sposób nie mogąc przyjąć tego, że ktoś mógłby uderzyć w ten sposób jego chłopca.
I to za co? Za najbardziej niewinną wiarę, że bycie z kimś blisko znaczy coś więcej niż tylko pusty, cielesny akt?
- Kiedy spotkasz właściwą osobę, wystarczy taka iskra, żeby dosłownie po chwili powstało z niej ognisko. I nie musisz nikogo przepraszać za to, że go nie ma, jeśli wcześniej niczego nie obiecywałeś.
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 259
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptySob Maj 21, 2022 11:14 pm

- Oscar. - powiedział dość mocno, starając się złapać jego spojrzenie i utrzymać jak najdłużej, chociaż na chwilę przerywając słowotok, w jaki wpadł chłopak, najwyraźniej nieco zestresowany.
Oscar mówił szybko, biorąc dość płytkie oddechy do płuc co jakiś czas, a Alexandrowi przywodziło to na myśl te wszystkie momenty, kiedy chłopach w przeszłości, dostawał od swojego mentora mniej lub bardziej poważne zadania do wykonania. Zwykle Alex nie mógł powiedzieć złego słowa na żadne z nich, z resztą nawet teraz siedząc tak, ciężko było mu pomyśleć o takim, które Oscar mógł faktycznie spartaczyć przez własne lenistwo, czy niekompetencję. Prędzej nieuwagę i losowe wypadki, jakie mogły zdarzyć się i jemu samemu. Właśnie w takich momentach rudzielec przychodził do niego z tak samo spuszczoną głową, miedzianą grzywką, zasłaniającą duże oczy i drżącymi wargami spomiędzy, których niemal wystrzeliwane były kolejne słowa, pełnego poczucia winy monologi, w którym jego podopieczny miał skłonność do brania całej winy na siebie. Podobnie było najwyraźniej w tym przypadku, kiedy chłopak, czując się bezpodstawnie skarcony, wziął sobie słowa mentora mocno do serca.
- Weź głębszy oddech, zanim mi zemdlejesz. - pokręcił głową delikatnie, uśmiechając się jednak niemalże czule do niego, kiedy widział jak ważne to jego dla jego młodego towarzysza, aby zostać dobrze zrozumianym w tej sytuacji. - Mówiąc o wygodzie, miałem na myśli zdecydowanie bardziej błahe rzeczy. I każda rzecz, jaką wymieniłeś, jest ważna i godna pochwały. - zapewnił go od razu, wyglądając już nieco poważniej z każdym kolejnym słowem prześlizgującym się przez wargi Oscara, który sam zdawał się kurczyć coraz bardziej, pochylając głowę delikatnie i opuszczając ramiona. - Oscar… Wiem, że… Moje towarzystwo mogło nie być najbardziej pożądanym przez cały ten czas, zwłaszcza dla chłopca w twoim wieku. I na początku też z tego względu bardzo chciałem, żebyś miał rodzinę. Taką prawdziwą, mógł chodzić z koleżankami na spacery i zrywać dla nich jakieś polne kwiaty, zamiast siedzieć ze starym mrukiem i czyścić ostrza z krwi. - pokręcił głową lekko, ściągając brwi delikatnie tak, że między jego brwiami pojawiły się dwie drobne zmarszczki, kiedy wyraźnie czuł swoją winę w tym, jak zagubiony czuł się Oscar. - Nie jesteś złym mężczyzną. Wręcz przeciwnie. I nie ma nic złego, czy zdrożnego w tym, że chcesz lepiej poznać osobę, z którą miałbyś być tak blisko. Zwłaszcza że życie w drodze ma się bardzo daleko od dworu, gdzie co chwila spędza się całe wieczory tylko na tańcach i flirtach. I nawet daleko od zwykłego życia w mieście, czy na wsi, kiedy można spotkać kogoś w swoim wieku. Wiem, że nie dałem ci takiej możliwości nawiązania przyjaźni z jakąś panienką, jaką dostałbyś w innych warunkach i że to z pewnością może być trudne. - dodał, z jednej strony pełen zrozumienia, mówiąc z czułością i ciepłem.
Słuchając jednak dalej opowieści chłopaka, nieco mocniej ściągał brwi, z czegoś wyraźnie niezadowolony w tym wszystkim.
- I nic co powiedziałeś, nie brzmi jak coś, za co powinno się dostać w twarz, Oscar. Odmowa nie jest grzechem i nie zasługuje na policzek. - dodał poważnie, w jakiś sposób nie mogąc przyjąć tego, że ktoś mógłby uderzyć w ten sposób jego chłopca.
I to za co? Za najbardziej niewinną wiarę, że bycie z kimś blisko znaczy coś więcej niż tylko pusty, cielesny akt?
- Kiedy spotkasz właściwą osobę, wystarczy taka iskra, żeby dosłownie po chwili powstało z niej ognisko. I nie musisz nikogo przepraszać za to, że go nie ma, jeśli wcześniej niczego nie obiecywałeś.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 515
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 31

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 EmptyCzw Cze 09, 2022 1:20 am

Alexander czy to planował, czy nie, swoim wkładem w wychowanie Oscara zaszczepił w nim ogromny szacunek do kobiet, niezależnie od ich statusu, wieku, wyglądu czy pracy. Dlatego kiedy tylko pojawił się choć zalążek prawdopodobieństwa, że rudzielec mógł coś spartaczyć w swoich tłumaczeniach i do jego mentora dotarłby sens wytłumaczeń zakrawający o nieposzanowanie płci pięknej, zwłaszcza w sprawach tak subtelnych jak jej honor i cielesność, mogłoby się to skończyć jego poważnym niezadowoleniem i poczuciem porażki. A Byron za nic nie chciał być porażką wychowawczą dla kogoś, kogo kochał najbardziej na świecie. Dlatego zapowietrzył się, zapomniał, że kiedykolwiek chciało mu się spać, pić czy jeść, lub miał jakiekolwiek inne obowiązki czy potrzeby ważniejsze niż bardzo poważne wytłumaczenie się ze wszystkich swoich grzechów. Nawet jeśli były one jednymi z tych intymniejszych, z których mężczyzna raczej się nie zwierza.
Na szczęście cała ta wylewność przyniosła pewien skutek, bo Alec nie brzmiał na zirytowanego czy niezadowolonego. Wręcz przeciwnie: z jego ust lała się jak zawsze stoicka i ostrożna, ale jednak balsamicznie słodka czułość i uważność w dobieraniu każdego słowa.
Jak na zawołanie nieco spokojniejszy łowca wziął kilka głębszych wdechów i pozwolił sobie na przerwę i odpoczynek dla zdartego paplaniną gardła, by wysłuchać kontrargumenty, albo… Słowa wsparcia i zrozumienia płynące z drugiej strony.
I były to zdecydowanie te drugie.
I strąciły mu one tak ciężki kamień z serca, że na kilka sekund zrobił się aż słaby z nerwów. Przymknął wtedy oczy na moment, uspokajając się i kiedy na powrót je otworzył, spoglądał na rozmówcę z ciepłem i wdzięcznością. I… Jeszcze z czymś, co idealnie pasowało do ostatniej maksymy, jaką go ugłaskano. Tą o ogniu, jaki rozpalała właściwa osoba. I po prostu nie mógł się z nią nie zgodzić.
- Nie przypisuj wszystkiego temu, że “nie dałeś mi okazji”. - Uśmiechnął się niepewnie do siebie. - Spójrzmy prawdzie w oczy, gdybym chciał wymykałbym ci się, albo wykonywał obowiązki pięć razy szybciej i prosił, byśmy zostali we wiosce jeszcze dzień albo dwa dłużej, bo chce nauczyć nową koleżankę rzucać kaczki na jeziorze i złowić jej największą rybę. Pozwoliłbyś mi, wiedziałeś zawsze, że młodość ma swoje zasady, a ten jeden głupi, ale tak ważny dla mnie dzień na dobrą sprawę nie zrobiłby żadnej różnicy w naszej podróży. A potem kolejne dni śmiałbyś się pod nosem z mojego nieporadnego chowania malinek i niewyspania po tym jak nocami długo bym nie spał, zerkając z utęsknieniem w kierunku, z którego dopiero co wyruszyliśmy… Ale nie chciałem. Naprawdę wolę czyścić ostrza z krwi, słuchać bohaterskich opowieści i robić coś większego i ważniejszego. Za każdym razem wolałem twoje towarzystwo od nich. - Wzruszył ramionami, pragnąc, by zabrzmiało to najbardziej swobodne jak się dało, po czym znowu podrapał się nerwowo po szyi. Widocznie nie cały ciężar i ciśnienie opuściło jego mięśnie i żyły. - Ogólnie zawsze wolałem raczej… Towarzystwo mężczyzn. Kobiety są jak z innej planety. Albo ogrodu. Piękne i powabne, i muszę przyznać naprawdę ślicznie pachną, ale mam palce nawykłe do trzymania oręża, a nie łodyg. I tak jakoś… Wolę.
Znów ten niepewny, pełen napięcia zerk, sprawdzający najczystsze i najświeższe reakcje Alexandra, chcący wychwycić, czy w tej okrężnej opowieści jego mentor odnalazł przekazywany mu właściwy sens.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
Sponsored content



He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 11 Empty

Powrót do góry Go down
 
He wears the smell of blood and death like a perfume
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 11 z 13Idź do strony : Previous  1, 2, 3 ... 10, 11, 12, 13  Next
 Similar topics
-
» "White Beauty and Black Death"
» Blood is thicker than...
» A Song of Ice and Blood

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Zona scriptum :: Fantastyka-
Skocz do: