|
Autor | Wiadomość |
---|
MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Gru 05, 2020 1:08 pm | |
| Oscar zażenowany dwoma dodatkowymi spojrzeniami począł szybko się wycierać, najmocniej skupiając na włosach i bąknął coś o tym, że po szybkiej kąpieli dołączy do wszystkich przy śniadaniu. Skłonił się przy tym głęboko, choć sztywno przez atakujący go chłód przed hrabiną, a z zażenowania nie chciał nawet zerkać na twarz swojego mistrza, spodziewając się, że dojrzy na niej naganę. W końcu nie było nic dworskiego w pływaniu w stawie i defilowaniu w kompletnie mokrych ubraniach. Dwie dwórki (w tym śliczna, ściskająca w pąku pięści dopiero odzyskaną biżuterię Mary) zaoferowały mu odprowadzenie aż pod pokój, na wypadek zasłabnięcia. Reszta pięknych kwiatów otoczyła hrabinę i Alexandra, jakby odcinając ich od niedoszłego bohatera i jego nowych przyjaciółek. Oscar starał się nie myśleć o tym, że gospodyni i Alec przyszli nad staw akurat razem i co musieli robić tuż przed tym. Wiedział, że nie chce zostawiać ich samych na dłużej niż było to absolutnie konieczne, dlatego szczękając zębami, w dwuosobowej eskorcie wrócił do domu, żeby na powrót z morskiego potwora zmienić w dostojnego młodzieńca. * Przy śniadaniu w jadalni dołączył już do nich wspomniany dzień wcześniej medyk, Dr Radcliffe. Człowiek niezwykle wysoki, wyrastający ponad głowę nawet Oscara, ale tak nieszczęśnie wychudły, że prezentował się przy rudzielcu jak kij od szczotki. Jego ziemistą cerę szpeciły nieco ślady po przebytej ospie, a spojrzenie od jego podkrążonych, dziwnie bladych, wręcz rybich oczu odciągał już tylko typowo rzymski nos - wręcz karykaturalnie wielki i czubkiem skierowanu ku dołowi. Wypłowiała biel, w jaką mężczyzna był ubrany do przesady przypominała kitel, jakby zawsze i wszędzie, bez przedstawiania się, było wiadomo jakim trudnił się zawodem. Był na szczęście człowiekiem pełnym humoru, choć humor ten bywał miejscami dosyć mroczny, ze swobodą traktujący śmierć i choroby. Oscar po chłodniku, czekając na doniesienie reszty pokrojonego w plastry mięsiwa zdecydował się w końcu ostrożnie poruszyć temat braku myśliwskich psów. Hrabina odciągnęła wtedy spojrzenie od rudowłosej dwórki pokazującej wszystkim jak złożyć z serwetki łabędzia i upijając łyk wina niezrażona nijak postanowiła uprzejmie odpowiedzieć na pytanie: - To była ostatnia wola mojego męża. Henry chciał, aby każdy z jego psów po jednym trafił do jego przyjaciół, z którymi dzielił zainteresowanie polowaniami. Są więc u księcia Philipa i lordów Cavendisha i Elgina. Sądził, że w ten sposób, trafiając do innego miejsca i innych psów lepiej zniosą utratę Pana. Mam stały kontakt z każdym z nich i wiem, że nasze kochane trafiły w najodpowiedniejsze ręce. Ja wciąż dbałabym o nie, ale nie dając się im wykazać i nie zabierając w gęsty bór sprowadziłabym ich życie do bardzo smutnej egzystencji - tak sądze. A tak wciąż skupiają się na swoich zadaniach, czują i są potrzebne, a przyjaciele podarkami od Henrego zajmują z najwyższą dbałością i czułością.Nawet jeśli temat był błahy to spojrzenie hrabiny, dziwnie… gorące, prawie świdrowało Oscarowi w głowie. Na moment zatonął wręcz w tych ciemnych oczach, ale opamiętał się w ostatniej chwili, zanim przeszło mu przez myśl, że w istocie jest naprawdę piękna… Pokiwał wtedy głową, udając, że szuka wzrokiem kolejnej przekąski i na szczęście z tego ułamku niedoli wyratowało go kolejne pytanie, tym razem ze strony Alexandra. Pytanie o stajnie. Dziewczęta, absolutnie każda na krótką albo zdecydowanie dłuższą chwilę wbiły posępne spojrzenie w swoje talerze. Hrabina natomiast jakby na chwile odsłoniła się z głęboko skrywanych emocji. Sama pobłądziła z ukosa spojrzeniem po lakierowanym blacie stołu, widocznie wyglądając na zakłopotaną. Zapytaną o coś bardzo osobistego, a nawet… Intymnego. Zerknęła w końcu tym bardzo specjalnym spojrzeniem wprost na Alexandra i jakby przez ten kontakt wzrokowy zdecydowała się otworzyć. Uśmiechnęła się w końcu ciepło, praktycznie tylko dla niego i poprawiła w krześle, w końcu omiatając spojrzeniem resztę biesiadników, zanim wróciła większością zainteresowania do starszego z łowców. Od tego jednak momentu mówiła dużo wolniej, jakby ostrożniej i z większą starannością dobierając słowa. - Niestety to ja jestem nieszczęsnym powodem tak nienaturalnego rozplanowania budynków. Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, moja matka uznała, iż poza haftowaniem, grą na instrumentach, językami, tańcem i wieloma innymi, można uznać, bardziej kobiecymi umiejętnościami będę pobierać nauki końskiej jazdy. Tak abym mogła towarzyszyć mojemu mężowi zawsze i wszędzie, jak kobieta z którą należy się liczyć - istota mnogości możliwości, z której małżonek mógł być dumny. Aby bardziej mnie zachęcić rodzice sprowadzili młodego i przystojnego nauczyciela… - Tu uśmiechnęła się znacząco i zerknęła na jedną ze swoich dwórek, która zachichotała w tym czasie, sięgając po maślaną bułeczkę. Spojrzenie to było bardzo dojrzałe i spolegliwe, a uśmiech ciepły i dużo rozumiejący. - ...oraz mlecznobiałą, młodą i muszę przyznać trochę strachliwą klacz. Niespecjalnie dużą, abym nie miała z niej zbyt daleko do ziemi. Z początku było bardzo przyjemnie, choć nieco boleśnie. Kiedy opanowałam jazdę po kole na padoku, dla zmiany zabierano mnie na nieco bardziej śliski bruk przed naszym dworem, wciąż daleko od ludzi i stresujących aspektów otoczenia. Cóż… A potem zabrano mnie do lasu.Najbliżej siedząca dwórka zerknęła na swoją patronkę trochę tęsknie. Jakby chciała pocieszyć ją samym kontaktem wzrokowym, nawet jeśli hrabina trzymała się bardzo dobrze. - Nie był to bór specjalnie gęsty, ale zapuściliśmy się dość głęboko, ponieważ nauczycielowi zależało na tym, abym miała kontakt z różną ilością nawierzchni, a nawet przejechała się kawałek płytkim strumyczkiem. Do boru zapuścił się jeszcze z nami koniuszy oraz moja przyzwoitka, dla czystego bezpieczeństwa. Dzień był bardzo piękny i jasny, cieplejszy niż nawet tegoroczne wakacje. Z początku też było nawet zabawnie, gdyż wszyscy poza nadzorem mojej dość rygorystycznej matki czuliśmy się dużo swobodniej. Na polanie zrobiliśmy sobie nawet niewielki piknik i napoiliśmy konie, ale kiedy po nim brnęliśmy w stronę strumyka miał miejsce… Wypadek. Natnęliśmy się na dzika. Bogu dzięki, że nie była to locha z młodymi i nie rozpoczęła szarży. Dzika świnia kwinkęła i uciekła w drugą stronę, ale niestety była na tyle blisko, że podzieliła się tym strachem z moją klaczą.Hrabina z bardzo mocno skrywaną nerwowością albo możliwe, że zażenowaniem niepotrzebnie poprawiła palcem krzywo leżący widelczyk do deserów. - Niewiele pamiętam z tamtego zdarzenia, ale świadkowie twierdzili, że koń pierwszy raz podczas nauki stanął mi dęba i zawrócił praktycznie w powietrzu. Poza ich kontrolą poniósł mnie w odwrotną stronę, na szczęście w stronę domu i stajni, dlatego nie trzeba było mnie - którą w końcu najpewniej gałęzie zerwały z końskiego grzbietu - zbyt długo szukać. Po tym zdarzeniu zostało kilka blizn, które mam do dzisiaj, ale na szczęście nie zagrażały one mojemu życiu, ani nie doprowadziły do kalectwa - jednak kilka dni mojej śpiączki prawie doprowadziło rodziców do zawału. Pamiętam, że po moim ozdrowieniu matka podjęła jeszcze kilka prób usadzenia mnie na grzbiecie, ale coś, co pan doktor nazwał wtedy "traumą" nie pozwalało mi nawet zbliżyć się do mlecznobiałej klaczy. Nie potrafiłam być na nią zła, nawet żałowałam jej trochę, bo zerkała na mnie tak jakby było jej przykro, ale nie potrafiłam się już nawet do niej zbliżyć, a co dopiero zająć na niej miejsce. Ani na niej, ani na innych wierzchowcach. Potrafiłam tylko z daleka obserwować te piękne, wielkie i pełne gracji stworzenia, ale stres i zmartwienie brało nada mną władzę nawet kiedy widziałam zasiadających na nich bliskich. Podczas licznych spotkań z Henrym, w końcu czując się przezeń rozumiana i jemu opowiedziałam o tej historii, wiedząc, że i on, i mój jeszcze przyszły wtedy szacowny teść byli wielkimi zwolennikami polowań, koni i myśliwskich chartów. Wtedy jeszcze stajnie znajdowały się się tuż przy domu, a padok częściowo zajmował las, gdyż ojciec Henrego uważał, iż przynajmniej połowa ziemi przeznaczonej dla koni musi mieć moc drzew i zbawiennego dla nich cienia. Byłam gotowa przemóc się i bez słowa skargi przyzwyczaić do tego, iż po ślubie będę miała niemal stały kontakt z nimi. Jednak… - Jej uśmiech w tej konkretnej chwili, zwłaszcza, że zapewne czystym przypadkiem skierowany właśnie w stronę Alexandra, był tak pełen ulgi i szczęścia, że już praktycznie przypominał smak własnej rozkoszy jeszcze z czasów, kiedy wszystko było prostsze i jaśniejsze. - ...mój wybranek okazał się być słuchaczem lepszym i uważniejszym niż mogłam się spodziewać nawet w snach. Kiedy przyjechałam wraz z rodzicami do tego dworku omawiać szczegóły ślubu Henry zabrał mnie na spacer po ogrodach. Jeszcze wtedy nie znałam tego miejsca tak dokładnie i muszę przyznać, że w pierwszej chwili nie zauważyłam pewnego braku. Być może nie skupiałam się na tym nawet zbytnio, zbyt zajęta… Niemniej kiedy doszliśmy do stawu wskazał mi dziwnie znajome budynki znajdujące daleko za labiryntem żywopłotów i fontanną. To były stajnie. Przeniósł je tam w kilka tygodni, gdyż, jak sam wtedy powiedział, nie chciał żebym przy wszystkich musiała ukrywać swoje obawy i tłumaczyć z irracjonalnego strachu. Zrobił to dla mnie, choć nie miałam nawet śmiałości kiedykolwiek go o to prosić. I być może teraz faktycznie układ domu może wydawać się bardzo niespotykany i wręcz niepraktyczny, ale zarówno mi jak i stałym mieszkańcom mojego domu niezmiennie kojarzy się z naprawdę pięknym i drogim mojemu sercu prezentem ślubnym.Zakończyła opierając się znowu plecami o krzesło, dopiero po chwili jakby orientując się, że nieznacznie pochylała się w stronę Pana Brightly. Dziewczęta tuż po tym wymieniły się znaczącymi spojrzeniami i uśmiechami, a pogoniony ciszą medyk nagle uniósł kielich z lekkim białym winem, podnosząc nieco swój suchy jak wiór ton głosu: - Za święty spokój gospodarza!Wszyscy pogonieni tym balsamicznie rozluźniającym atmosferę gestem wznieśli i swoje kielichy. A potem był bezowy deser, którego Oscar nie jadł nigdy w życiu. * - Zapraszam, zapraszam. - Mężczyzna z wielkim nosem pierwszy przekroczył próg pokoju, odsuwając nieco bardziej na bok podróżną torbę. - Panowie wybaczą, ale dopiero dzisiaj wczesnym rankiem udało mi się wyrwać ze szpitala. Mój kolega po fachu próbował pobić rekord w amputacji choremu nogi, ale biedak uciął przy tym sobie i swojemu pomagierowi po dwa palce. Musiałem im je przyszyć, hehe. Co za historia…Przekraczający próg za Alexandrem Oscar aż spojrzał na swojego mistrza z idiotycznym niedowierzaniem, podczas gdy kaszlący w chusteczkę medyk zasiadał właśnie na fotelu i wskazał im dwa pozostałe, otaczające niski kawowy stoliczek. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Gru 09, 2020 12:19 am | |
| Sen, jaki tej nocy nawiedził Alexandra, wciąż kołatał się gdzieś z tyłu jego głowy, złośliwie przypominając o sobie za każdym razem, kiedy szelest sukni Hrabiny przy najmniejszym geście, drobnym kroku, czy delikatnym, nieco kokieteryjnym przeniesieniu ciężaru ciała na drugą, szczupłą nogę, przywodził na myśl dźwięk, jaki wydawały ocierające się o siebie na biurku fałdy materiału. Oczami wyobraźni wracał do delikatnych koronek, trących jedna o drugą i o szorstki materiał jego spodni, na samą myśl o nich zły na siebie, że w ogóle obraz ten do niego wraca. Już podczas spaceru w kierunku jeziora, ciężko było mu spojrzeć na kobietę i utrzymać spojrzenie, jakby samemu każąc siebie za to, że śmiał w ten sposób zhańbić szczodrą gospodynię, nawet jeśli nie miał żadnego wpływu na senne mary, kołatające się wciąż w jego głowie. I może nawet gorszymi wyrzutami sumienia wypełniała go świadomość, że chyba pierwszy raz w życiu w jego śnie w takiej roli ujrzał kogoś innego niż Emilię, która przez lata wracała do niego nocami, wciąż tak samo roześmiana i przekorna. Może właśnie dlatego poczuł tak głęboką ulgę na widok Oscara, który zdawał się, choć na chwilę zdejmować z niego ten ciężar. Przez chwilę znów wszystko było w porządku, a on sam mógł oddać się żartobliwym uwagom i drobnym przekomarzankom, którym obaj oddawali się z przyjemnością, od nowa budując relację, która jeszcze nie tak dawno wydawała się całkiem stracona. Uśmiechnął się lekko, widząc jak chłopak otoczony wianuszkiem dziewcząt, wychodzi ze stawu, wciąż jeszcze ociekając wodą, pozwalając kolejnym, chłodnym kroplom spływać z jego włosów po karku i aż do przylegającej do jego ciała łakomie, koszuli. Zapatrzył się odrobinę za długo, nie na tyle jednak, by nie spróbować złapać, chociaż krótkiego spojrzenia Oscara, co jednak nie było mu dane. Chłopak minął zarówno jego, jak i jego towarzyszkę porannej przechadzki i przez jeszcze lekko skrzącą się rosą trawę, przeszedł w stronę pałacyku. A chociaż nigdy nie miał ambicji być dla chłopaka priorytetem ponad pięknymi, zapatrzonymi w rudzielca pannami, w jakiś sposób zakłuło go to, że odszedł on niemal bez słowa, nie chcąc nawet spojrzeć w oczy byłego mentora, czy choćby kiwnąć głową na powitanie.
***
Podczas wystawnego śniadania zdążyli się z doktorem zaledwie zapoznać i wymienić parę uprzejmości, a z czasem również drobnych żartów, kiedy mężczyzna, mimo odpychającej na pierwszy rzut oka aparycji, okazał się człowiekiem pełnym humoru. Humor ten jednak zdawał się nie być zupełnie pasujący do uszu wszystkich kolorowych dziewcząt, dotrzymujących im towarzystwa podczas posiłku, podobnie zresztą jak temat, jaki chcieli z panem Radcliffem poruszyć. Z tego na szczęście zdawali sobie sprawę wszyscy obecni przy stole, a z czasem, kiedy podano im cudownie aromatyczny, lekko słodki i orzeźwiający chłodnik, Alex, przypominając sobie wieczorną rozmowę ze swoim uczniem, zwrócił uwagę na drobny grawer na łyżce, wyczuwalny podczas jedzenia, kiedy przesunąć po nim wargą. Uśmiechnął się do siebie delikatnie, dyskretnie zerkając na misternie wykonaną ozdobę, kiedy miał okazję, zaraz jednak znów wracając do jedzenia. Dopiero kiedy po pierwszym daniu wszyscy dostali chwilę wytchnienia, aby napić się cudownie pachnącego miętą i owocami naparu oraz przygotować się na dalszą część uczty, zwabiony głosem Oscara, spojrzał na niego przez stół. Zaledwie niestety na krótką chwilę, bo tuż po tym zgrabny, niespieszny ruch dłoni Hrabiny, kiedy po upiciu niewielkiego łyka wina, niemal bezgłośnie odstawiła filigranowy kieliszek na bielusieńki obrus, zdał się przyciągnąć spojrzenia wszystkich obecnych przy stole. A na pewno spojrzenie Alexandra, który przesunął nim od cienkiego nadgarstka i szczupłej, dłoni, przez jasne przedramię ozdobione misterną koronką rękawa i podkreślony ładnie dekolt, aż do szczupłej szyi i szczerych oczu, które ze zrozumieniem popatrzyły na chłopaka. Kobieta uchyliła pełne, czerwone wargi, odpowiadając na pytanie uprzejmie i otwarcie, a jednak w Alexandrze pojawiło się krótkie ukłucie, niemal nakłaniające do tego, aby zbesztać młodego towarzysza choćby spojrzeniem za taką wścibskość. Sam rozumiał, jak trudne musiało być oddanie ukochanych zwierząt bliskiej osoby i sam na jej miejscu pewnie chciałby je zostawić, nie potrafiąc rozstać się z czymś, co tak żywo przypominało o drogiej osobie. Tym bardziej godne podziwu było to, jak gospodyni potrafiła pomyśleć o stworzeniach i o tym, gdzie naprawdę będą czuły się dobrze i pracowały, zamiast spędzać kolejne dni na miękkich, pałacowych dywanach, powoli zapominając wszystkiego, co kiedyś sprawiało im największą radość. Z zaskakującym dla siebie samego trudem zapanował nad uwagą, która nie powinna wydostać się z jego ust, na krótki moment wytrącony z rozmowy i sam napił się ziół, a podburzające tknięcie zniknęło, kiedy słodki zapach świeżej mięty rozszedł się po jego ustach. Jak w ogóle myśl, że miałby Oscarowi cokolwiek do zarzucenia, mogła pojawić się w jego głowie, kiedy sam poprzedniego wieczoru poruszył ten temat i jego samego dręczył brak obecności zwierząt, jakie zwykle kręciły się, jeśli nie w samym dworku, to przynajmniej w jego okolicy. Idąc za ciosem, póki wciąż był przekonany, że to rozsądne, sam postanowił zadać pytanie, dotyczące kolejnej nurtującej ich w tym wszystkim sprawy, spodziewając się równie szczerej, krótkiej odpowiedzi. Wszystko jednak zamilkło, zaczynając od wesołego szczebiotu dziewcząt, kończąc, zdałoby się na oddechach ucztujących, kiedy Hrabina uniosła na niego spojrzenie, na chwilę sprawiając, że pożałował pytania. Tego, że w ogóle miał czelność wnikać w tak intymne sprawy i oczekiwać wyznań od kobiety, której powinien raczej dziękować, że w ogóle zechciała z nimi porozmawiać. Nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymał oddech, póki delikatne palenie w płucach nie zmusiło go to wypuszczenia powietrza, a chichot jednej z panienek zdał się przywrócić ich do życia, chociaż sam Alex nie umiałby powiedzieć, że naprawdę na tę chwilę wszyscy umilkli, czy to on sam, pochłonięty opowieścią, nie słyszał nic poza miękkim, ciepłym i niemal zmysłowym głosem kobiety. Delikatnie szemrzącym w uszach, jakby stała tuż obok i mówiła wprost do jego ucha, jak we śnie, kiedy wprost czuł ciepły, pełen słodyczy oddech na płatku ucha. Sięgnął po kieliszek z winem, orientując się, że ułożył dłoń na stole, chociaż w taki sposób chcąc być te kilka centymetrów bliżej kobiety, jakby jego bliskość mogła jakkolwiek ulżyć jej w przywołującej nieprzyjemne wspomnienia opowieści. Czując na sobie błyszczące, poruszające spojrzenie jej wilgotnych oczu, poczuł się winny temu, że przez niego właśnie musiała przeżywać to wszystko od nowa i już miał odezwać się, przeprosić i zapewnić, że nie musi opowiadać dalej, że nie mógłby jej zmusić do wypowiedzenia choćby jednego jeszcze bolesnego zdania, kiedy uśmiech Hrabiny, posłany nad ozdobnymi, lśniącymi talerzami wprost w jego stronę sięgnął celu. Sam wtedy pochylił się w jej stronę delikatnie, nie panując nad tym, mając wrażenie, że musi słyszeć lepiej, żeby nic nie umknęło jego uwadze i dopiero kiedy to ona wyprostowała się, sam postąpił niemal lustrzanie, przylegając prostymi plecami do rzeźbionego oparcia, sięgając od razu po kielich z winem, biorąc nieco większego łyka, niż potrzebował, kiedy w sali rozbrzmiał głos doktora.
***
Rozejrzał się pomieszczeniu dosyć pobieżnie, wzrokiem przesuwając po ciężkich i wyraźnie solidnych, chociaż raczej prostych meblach, pozostających nieco w tyle, jeśli chodziło urodę, zwłaszcza w porównaniu do pięknych, inkrustowanych złotem stolików i blatów w sypialniach gościnnych. W pokoju medyka niczego jednak nie brakowało i czystym snobizmem byłaby uwaga o tym, że fotele przy kawowym stoliku nie były obite lśniącym welurem, kiedy zdecydowanie spełniały swoją funkcję i były wygodniejsze niż jakiekolwiek siedzenie dostępne łowcom podczas podróży. Zajął miejsce, nieznacznie zaskoczony opowieścią mężczyzny, zerkając na swojego byłego ucznia niemal w tym samym momencie i posyłając mu krótko, rozbawione spojrzenie, kiedy okazało się, że chłopak zdawał się równie rozstrojony, nie do końca wiedząc, czy czarny humor mężczyzny sięgał aż tak daleko, czy miał on faktycznie nieco roztargnionego kolegę po fachu. - Brzmi jak sprawa niecierpiąca zwłoki. Nie wybaczylibyśmy sobie, gdyby przez nas dwoje ludzi na zawsze straciło palce. Wydają się przydatne w zawodzie. - kiwnął głową grzecznie w stronę mężczyzny, mówiąc tonem tak miękkim, że ciężko było stwierdzić, czy mówi zupełnie poważnie, czy raczej delikatnie żartuje i dopiero ktoś, kto miał do czynienia z jego uwagami na co dzień, mógł stwierdzić, że Alexander raczej droczył się, niż rzeczywiście wyrażał zrozumienie dla trudnej sytuacji. - Proszę wybaczyć nam obcesowość, ale straciliśmy już nieco czasu przez to opóźnienie. - przyznał, ukrywając niezadowolenie, zdając się myśleć nieco trzeźwiej po krótkim spacerze z sali jadalnej do pokoiku mężczyzny. - Zechciałby doktor opowiedzieć o tym, jak wyglądały ciała? - spytał, nie starając się specjalnie ubierać pytania w ozdobniki, zwłaszcza biorąc pod uwagę fach rozmówcy. Spojrzał jedynie na Oscara krótko, jakby ten miał coś do dodania, lub chciał zapytać o coś jeszcze. Lekarz w tym czasie przeszedł łukiem na swoje miejsce, kaszląc kilka razy w chusteczkę, a nieprzyjemny, mokry dźwięk rozdarł łagodną, nieco już duszną blisko południa ciszę w pomieszczeniu. Mężczyzna zajął miejsce w fotelu, kiwając głową i chowając dokładnie złożoną chusteczkę. - Oczywiście, oczywiście… - przyznał, poprawiając wyblakłe spodnie. - Ostatni był chłopak, którego znaleźliśmy na tyłach kuchni. Panowie sobie wyobrażą ciało, wyjątkowo zresztą książkowy okaz, och, młodzi mogliby uczyć się na nim anatomii, przysięgam! - kiwnął głową ostro. - Wyjątkowa szkoda, tak zmarnować doskonały preparat, otóż, ciało całkiem było rozszarpane. Przenieść chłopca nie mogliśmy, dosłownie lał się w rękach, więc zająłem się nim na miejscu. Pierś tak miał rozdartą, że serce i płuca mój asystent musiał schować z powrotem do środka, żebyśmy mogli go zszyć na drogę. Ramię też poszarpane, jakby ktoś powiesił go na hakach, ścięgna całkiem bielutkie sterczały, kiedy żeśmy próbowali go poskładać. Och i buzia. Tutaj szkoda ogromna, całkiem rozdarta kość i panowie sobie wyobrażą, jakby toporkiem dostał przez sam środek twarzy. Niebywały widok. - znów pokiwał głową, pomagając sobie dłońmi w opisywaniu całego widoku, palce układając w haki, kiedy mówił o rozdartym ciele. - A przy tym wszystkim suchy był jak pieprz, panowie. Krew była wszędzie, tylko nie w nim. Jakby ktoś z wiadra posoką chlusnął. Zupełnie ciekawy widok. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Gru 09, 2020 2:41 pm | |
| Jeśli Oscar myślał, że wyjątkowo ciężko było patrzeć na Alexandra i hrabinę Batory dnia wczorajszego, to już od śniadania diametralnie zmienił zdanie. Nie pomagało mu nawet towarzystwo ślicznych Panien oraz wdzięczniejszej niż wczoraj Mary, która tuż po chłodniku podsunęła mu na talerz cukrowego, ślicznie rzeźbionego kwiatuszka. Odnaleziona na dnie bransoletka pyszniła się już na jej nadgarstku, idealnie komponując się z krótką rękawiczką zakończoną koronką. Nie potrafił zawiesić na niej wzroku na dłużej niż trwał czysty odruch, zbyt zajęty już nawet nie tyle słuchaniem opowiadania gospodyni, co obserwowaniem z napięciem jak maleje dystans pomiędzy bajarką, a Alexandrem. Milimetr po milimetrze, bardzo ostrożnie, jakby rozsmakowując się nie tyle w sięgnięciu celu, co w tym wspólnym spacerze ku sobie. Oscar pod stołem zacisnął palce tak mocno, iż poczuł jak zebrany w nich materiał spodni zaczyna nieprzyjemnie opinać jego udo. Bezwiednie wznosząc rzekomo rozluźniający atmosferę toast i wypijając go duszkiem z zaciśniętymi zębami. Czuł się wściekle głodny i ani dwie misy chłodniku, ani cukrowy kwiatek, ani nawet bezowy deser nie potrafiły uspokoić swędzenia dziąseł. Ani bólu w klatce piersiowej. * Cieszył się jednak w duchu i uspokajał, kiedy obaj byli daleko od hrabiny i od dworskich manier. Medyk zdawał się, pomimo posiadania tu dodatkowego lokum, człowiekiem dużo prostszym i swobodniejszym w podejściu. A już zwłaszcza w żartach. Dodatkowo zdawał się być przygotowany do pytań nawet bardziej niż Oscar mógłby się spodziewać. Mężczyzna może i nie cechował się empatią wobec ofiar czy pacjentów, ale na szczęście był bardzo konkretny i nie bawił się w kurtuazyjne niedopowiedzenia, żeby oszczędzić łowcom obrzydliwości. - Anatomii wampirów, muszę przyznać, nie znam. Żaden z Pańskich kolegów po fachu nie zdołał dostarczyć nam cała nawet w większych kawałkach, a jest za to duża nagroda! Tak żebyście Panowie wiedzieli… - Zaznaczył, znowu odcharkujsc nadmiar flegmy w chustę odchylając się na bok. W tym czasie Byron uśmiechnął się z pobłażaniem, kiwając mu głową z wdzięcznością. Łasych na tę nagrodę nie brakowało, znajdzie się nawet w samym tym mieście przynajmniej kilkunastu śmiałków zdecydowanych pomóc nauce i dostarczyć jej przedmiotów do badań. Nie znalazł się jednak jeszcze skuteczny łowca na tyle głupi, żeby również się tego podjąć. Nawet jeśli udałoby mu się pochwycić bestię niedaleko miasta, zamordować, obwiązać lub pociąć, osłonić ją przed niszczycielskim działaniem słońca i dostarczyć podekscytowanym medykom… To nawet po dekapitacji, wyparzeniu łba w wodzie święconej i wykopaniu na letnie słońce wciąż istniał cień szansy, że potwór odrodzi się i poskłada z kawałków, po czym długie godziny biesiadował będzie na schorowanych, bezbronnych starych ludziach i dzieciach. Dlatego też każdy poważny łowca obserwował smażące się na słońcu cielsko tak jak doglądał dogasającego ogniska - tak, by nie zostawić za swoimi plecami pożaru… - No, ale wracając: nie znam się, ale ugryzienie, było po drugiej stronie - jakby coś ssało go i jednocześnie rozdrapywało prawą łapą. Takiego ścisku szczęk trudno szukać nawet u niedźwiedzi. Ślad zębów był czysty, widać było, że pochwyciło biedaka raz a porządnie. Połamało mu doszczętnie bark i obojczyki.- A pamięta Pan mniej-więcej kształt i wielkość? Był bardziej półokrągły i z dużą ilością rzędów zębów, trochę jak u pijawki czy podłużny jak u psa? - Oscar wyrwał się z nagłym pytaniem i wreszcie przejęty aż pochylił się w fotelu i oparł przedramiona na rozsuniętych szerzej kolanach. Mężczyzna zamyślił się chwilę, po czym podniósł nagle z miejsca, chowając chusteczkę do kieszeni i zbliżając do łóżka. - Mój pomocnik był tu ze mną przy trzech ostatnich badaniach i naszkicował kilka rzeczy do swoich notatek. Pomyślałem sobie, że… A wezmę, bo może Panom się przyda, a skubany ma talent! - Zagrzebał on w grubej, choć niewielkiej skórzanej walizce, leżącej dotąd na pościeli. Kilka pożółkłych kartek zaszeleściło w jego rękach, kiedy przeglądał je bez pośpiechu, wracając do rozmówców. - O, tutaj jest!To mówiąc ułożył niewielki plik na stoliku i obrócił przodem do łowców. Na kartce widniał bardzo dokładny, bezgłowy szkic popiersia leżącej ofiary, z mocnym zbliżeniem na lewe ramię. Tam skóra wsparta na widocznie połamanych kościach była poprzerywana w charakterystyczny sposób przez zęby. Był on jednak daleki od śladów robionych przez Ghule czy dojrzałe wampiry o wydłużonym, nieco jaszczurzym pysku. Kształtem i ilością do złudzenia przypominały… Ludzkie. Z tym, że bez wyraźnego podziału na te do gryzienia, rwania czy żucia - każdy okaz wbijał się w skórę niczym kieł. Sam ślad pomimo kształtu, nie pasował do ludzkiego jeszcze wielkością. Oscar wymienił się z Alexandrem spojrzeniami, wyraźnie pierwszy raz widząc coś takiego. Medyk udzielił jeszcze wiele wyczerpujących odpowiedzi na pytania odnośnie innych ofiar, których nie znaleźli na szkicach. Opowiedział o innej pomocy kuchennej - czternastoletnim Jacku, który nocą wykradał do domu warzywa z ogródka, a którego znaleźli osuszonego obok rabat z marchewką. O zajmującym się jabłoniami Marcu i jego chcącym go pomścić bracie, których martwych dzień po dniu - jak w przykrym żarcie - znaleziono w lesie w tym samym gaju pokrzyw, niestety tym razem bez głów. O starszawym byłym lokaju Clemensie, na którym nie było widać nawet śladów walki, bo ten najpewniej zszedł z tego świata z winy samych emocji, które na widok monstrum ścisnęły mu serce. I o jeszcze kilku nieszczęśliwcach, którzy zginęli na tej ziemi jeszcze zanim przeniesiono stajnie tak daleko od dworu. Oscar po uprzejmym pytaniu dostał osobną papierową teczkę i pierwszy szkic, z którym się zapoznali. Dopiero wtedy po konsultacji z mistrzem wdzięczni pożegnali z doktorem i opuścili jego pokoje, milcząco zaniepokojeni nowymi odkryciami. * Oscara nieustannie mrowił pomysł przyrównania śladu do własnych zębów na głodzie, ale wiedział, że z tym pomysłem musiał poczekać do wieczora, kiedy będzie w pokoju sam - ten jeden, bardzo krótki raz cieszył się, że będzie miał taką możliwość, bez trwożnego zerkania na drzwi i nerwowego nasłuchiwania kroków Alexa wracającego z łaźni. Ściskał więc teczkę nerwowo i obserwując plecy prowadzącego ich w górę schodów lokaja, przybliżył się nieco do kroczącego obok Alexandra. - Nie zauważyłeś, że Doktor Radcliffe nie wspomniał o żadnej kobiecie? Myślisz, że nie wspominają o nich z jakiegoś powodu czy faktycznie wampir rozsmakował się zdecydowanie mocniej w testosteronie?Nie zdążył jednak nawet usłyszeć odpowiedzi, a lokaj zatrzymał się wraz z nimi przed dwuskrzydłowymi drzwiami i wyciągnął zza pazuchy marynarki pęk kluczy. Otworzył drzwi i wpuścił ich do środka, szybkim krokiem kierując się w stronę okien, by uchylić zarówno ich okiennice jak i same szyby, by wpuścić do dusznego wnętrza nieco świeżego powietrza. - Pani i dwórki wciąż czują tutaj odór od przyniesionego parę miesięcy temu łba i zdecydowały się przenieść jadalnie do dawnego Pokoju Muzycznego. Zostawiły tu jednak wszystkie meble i Hrabina nakazała zamknąć pokój i nic z niego nie wynosić - wytłumaczył pobieżnie lokaj i po zakończonym zadaniu stanął prosto obok stołu. Prócz przyjaciela nieżyjącego już Hrabii był tutaj jedynym obecnym świadkiem tamtej sceny. W świetle wpuszczonego do środka słońca wirował nieco duszący kurz. Jednocześnie był to jedyny zakątek domu nie pachnący kwieciem. Oscar zrobił kilka kroków w przód i spojrzał na mężczyznę przelotnie, przesuwając palcami po gładkim drewnie blatu wielkiego stołu. - Hrabina powiedziała nam, że to Pan jako pierwszy poddał pod wątpliwość prawdziwość łba bestii. To prawda?Mężczyzna ociągał się nieco z odpowiedzią. - Tak, choć z początku nawet ja myślałem, że to moja wrodzona nieufność lub niewiedza. Mój Pan był jednak przekonany, a ja nie śmiałem chwalić się odmiennym zdaniem. Zwłaszcza, że przyjęto mnie ledwie przed paroma tygodniami. Ale po pożegnaniu Sir Rodneya pojawiła się kolejna ofiara i podzieliłem się wreszcie z kilkoma kucharzami moimi przemyśleniami.- Może Pan go opisać?- Oczywiście. Był to mężczyzna przymierzalnie pańskiego wzrostu…Zaczął lokaj, ale Oscar przerwał mu nagle, parskając pod nosem z zażenowaniem i drapiąc się po czole. - Nie, nie…! Przepraszam, chodziło mi o łeb… - Z lekka rozbawiony podchwycił spojrzenie Aleca, a w tym czasie lokaj bez cienia przejęcia się sytuacją kontynuował: - Proszę wybaczyć. Łeb z początku był faktycznie obrzydliwy. Zwłaszcza w mdłym świetle wczesnego ranka. Na dodatek wszystko robiliśmy w pośpiechy, bo upuszczał pełno krwi na drodze od drzwi aż do tej komnaty, oraz Sir Rodneyowi zależało na pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Dlatego też na palcach jednej dłoni policzyć mogę minuty, jakie zebrani w tym pokoju mogli poświęcić na obserwację. Każdy bał się podejść bliżej, dobrze wiedząc, że nawet odcięta głowa wilka potrafi w ostanim odruchu odgryźć palce, a ja dodatkowo stałem jeszcze z tyłu. Jednak nawet stamtąd widziałem, że łeb przypomina... dzika. W dzieciństwie dużo się ich naoglądałem, bo żyły w lasach obok mojej wsi, dlatego potrafiłem go poznać nawet kiedy miały bestialsko urżnięty ryj, odsłaniając nagie mięso. Kłów też nie miał, dlatego cały pysk wydawał się krótszy i jakby węższy, prawie, że nie podobny do siebie. Dodatkowo całość utrudniało bardzo dużo głębokich ran, krew oblepiająca futro i pocięte skrawki płóciennego wora, w którego Sir zapakował łeb. Materiał szatkowały rogi podobne do tych jelenich, z tym, że jedno złamane w pół i niemiłosiernie rozdzierające materiał ostrym końcem. Nie odezwałem się wtedy, że możliwe, iż padliśmy ofiarą oszustwa, gdyż sam nigdy potworów z bliska nie widziałem i pomyślałem jeszcze wtedy, że może są one koszmarnie zdeformowaną zwierzyną, którą widzimy w borze na co dzień. Że może to jelenie kroczące na dwóch nogach z pyskami wilków… Pamiętam, że były nawet takie straszne bajki dla starszych dzieci, by nie zapuszczały się za głęboko w las same… Ale kiedy morderstwa nie ustały, dotarło do mnie, że faktycznie mogliśmy widzieć po prostu okaleczonego dzika. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Gru 15, 2020 12:00 am | |
| Wbrew temu, co jego młody towarzysz mógł uważać po wszystkim, co widział podczas ich pobytu w pałacyku Hrabiny, sam Alexander w tym momencie wcale nie myślał o tym, by jak najszybciej znów spotkać się z kobietą. Oczywiście, nie potrafiłby wskazać z pełną mocą powodu takiego poczucia, zwłaszcza kiedy wciąż, będąc w jej towarzystwie, wprost nie potrafił nacieszyć się nim wystarczająco. Szczęśliwy, że w ogóle może siedzieć obok, nie mówiąc już o wymienianych nad zastawionym bogato stołem, przeciągłych spojrzeniach, czuł, że z dala od niej myśli nieco jaśniej. Jakby dopiero wtedy miał szansę dostrzec coś poza jasną skórą i miękkim głosem, pieszczącym czule uszy, kiedy kobieta rozchylała usta, aby wtrącić coś do ożywionej dyskusji, lub odpowiedzieć na czyjeś pytanie. O śnie i o tym, co działo się w jego głowie, kiedy tylko znów widział piękną gospodynię, od razu atakowany wszystkim, co wydarzyło się przecież tylko w jego głowie, wolał nawet nie myśleć. Wciąż nie umiał zrozumieć, jakim cudem po tylu latach ktoś mógł tak łatwo zająć miejsce osoby, która zwykle pojawiała się w jego marzeniach sennych, przypominając niekiedy noc w noc przez wiele dni o wszystkim, co kiedyś stracił i o tym, dlaczego w ogóle teraz był w miejscu, w jakim był. Tym bardziej że przecież tak na dobrą sprawę… Ciężko było nazwać to, co łączyło go z Hrabiną Batory czymkolwiek więcej niż tylko nicią sympatii i zrozumienia, on zaś sam, zupełnie świadomie, nie dążyłby do czegokolwiek więcej. Pokręcił głową, nie chcąc dłużej zastanawiać się nad tym i poprawił się na fotelu, przenosząc spojrzenie znów na doktora i delikatnie unosząc brew na jego słowa, zaledwie na chwilę zerkając w stronę Oscara z cieniem rozbawienia na tę skargę dotyczącą braku ciała potwora. Miał nadzieję, że żaden z jego kolegów po fachu nie okaże się na tyle lekkomyślny, by nie powiedzieć: głupi, aby dostarczyć takowe. Nie odpowiedział jednak, pozwalając lekarzowi kontynuować opowieść, uważnie słuchając kolejnych słów i w momencie, kiedy w jego głowie pojawiło się pytanie o kształt i wielkość śladu po zębach a ciele nieszczęsnego nieboszczyka, pierwszy z takim pytaniem wyrwał się Oscar. Spojrzał na niego, przez ułamek sekundy uśmiechając się niemal z rozczuleniem, zanim zebrał się w sobie, coraz bardziej zirytowany tym, jak łatwo przez ostatnie parę dni się dekoncentrował, myśląc o wszystkim, tylko nie o tym, o czym powinien. Jakby znów miał szesnaście lat i szalejące w jego ciele hormony odbierały mu zdolność logicznego myślenia, mimo że wiosen przeżył już o trzydzieści więcej i podobne zaćmienia umysłu zdarzały mu się nader rzadko. Chyba tylko wtedy, kiedy leżał w gorączce, kurując rany, lub pozwalał medykom podawać sobie kolejne dawki leków, osnuwających jego ciało i umysł delikatną, przyjemną mgłą, oddalającą od bólu. - Na wszystkich ciałach ślady były takie same? - spytał, wodząc spojrzeniem za mężczyzną, kiedy ten podniósł się i nieco sztywnym krokiem człowieka nawykłego do pracy w jednej pozycji, przeszedł do swojej walizki, aby zaraz zaprezentować łowcom plik rysunków. Ściągnął lekko brwi, zapatrując się na rysunek, a delikatny dreszcz przesunął się leniwie po jego karku, ślizgając nieprzyjemnie w dół kręgosłupa. Gdzieś z tyłu umysłu przez chwilę znów widział krwawiące ciało, które przykrywał strzępami sukni, rozpaczliwie starając się zrobić cokolwiek, tonąc we wściekłej, duszącej bezsilności. Wzrok Oscara złapał dopiero po chwili i przytrzymał go nieco dłużej, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że sam ma co do śladu pewne przypuszczenia.
***
Jeszcze długo przed tym, jak Oscar miał okazję zwrócić jego uwagę na to, co łączyło wszystkie ofiary, sam zauważył, że każda z ofiar, które wymieniał doktor, była mężczyzną. Co więcej, cokolwiek odpowiedzialne było za śmierć ofiar, nie przebierało w nich pod względem wieku i wydawało się, że śmierć wyciągnie łapy po każdego, bez względu na to, czy było to ledwie wchodzące w nastoletni wiek dziecko, czy starszy lokaj. Odwrócił głowę w stronę swojego ucznia i kiwnął dwa razy lekko, przez chwilę nic nie mówiąc, kiedy wsłuchiwał się w miarowy odgłos kroków lokaja, samemu zwalniając nieznacznie, jedynie na tyle by ten oddalił się od nich na odległość kilku stopni więcej, niż do tej pory. - Jeśli faktycznie to kwestia preferencji, raczej możemy wykluczyć jakąś niższą, nierozumną formę, prawda? - spojrzał na niego, przez chwilę znów milcząc, zanim zdecydował się powiedzieć coś więcej, znów zerkając na krótką chwilę na plecy lokaja, który taktownie trzymał tempo, pozwalając na zwiększenie dystansu. - Na to też wskazywałoby ugryzienie, nie sądzisz? Widziałem coś podobnego… Raz. Bardzo dawno temu. - pokręcił głową lekko, na ułamek sekundy pozwalając sobie nieco odpłynąć myślami. - Na tyle dawno, że ciężko mi jednoznacznie potwierdzić, że to nie pamięć płata mi figle. Sądzę jednak, że rozsądnie byłoby zapytać o zaginięcia. W końcu doktor opowiedział tylko tych, których znaleźli. - dodał i umilkł, kiedy dotarli do pięknie rzeźbionych, dwuskrzydłowych drzwi. Przez chwilę ciszę przecinał jedynie ostry szczebiot uderzających o siebie kluczy, zanim w końcu ich przewodnik po posiadłości otworzył przed nimi wrota, wpuszczając łowców do środka. Lokaj otworzył wysokie okna, a świeże powietrze poruszyło leżący na meblach kurz, porywając go w górę i wirując razem z delikatnie mieniącymi się w przedpołudniowym słońcu drobinkami. Na wspomnienie o przyniesionym tutaj truchle, przyszedł mu do głowy pomysł, a raczej pytanie, które szybko zepchnął niżej, niemal niedowierzając, że w ogóle mogło pojawić się w jego myślach, zwłaszcza kiedy spojrzał na Oscara. A jednak pytanie to znów wypłynęło gdzieś wyżej ku jego świadomości, przypominając, że być może jego towarzysz również je czuł? A jeśli tak było, mógłby jednoznacznie określić, czy zapach ten przypominał piżmową, ciężką woń leśnych zwierząt, czy może coś mniej prozaicznego? Nie śmiał jednak zadać tego pytania, jednocześnie zniechęcony tym, że widział jakąkolwiek potencjalną korzyść w tym, co stanowiło między nimi kość niezgody, jak i nieco obawiając się, że mógłby chłopaka urazić takim pytaniem. Jakby traktował go w tym momencie jak psa gończego, co zdecydowanie nie było jego intencją. Milczał więc, pozwalając Oscarowi prowadzić rozmowę i zadawać pytania, samemu wtrącając się jedynie od czasu do czasu, kiedy czuł, że ciekawość jego byłego ucznia, nie wyczerpała wszystkich pytań, jakie jemu samemu przychodziły na myśl. Jednocześnie też zwyczajnie czerpał przyjemność z obserwowania go w takiej sytuacji, pękając niemal z dumy, kiedy uświadamiał sobie, że ten roztrzepany rudzielec potrafił być tak spokojny i niemal analityczny w sytuacji, kiedy taki właśnie być powinien. Jak teraz. Każde jednak kolejne słowo mężczyzny, coraz mocniej utwierdzały go w przekonaniu, że odważny rycerz, który przyjechał zbawić pałac i wszystkich jego mieszkańców nie dał rady pochwycić bestii, a krótkie spojrzenia w stronę Oscara jedynie sugerowały, że i on sądzi podobnie. Przechadzał się po pomieszczeniu, oglądając je i kilka razy ustawiając się w miejscach na sali, jakie opisywał lokaj. Tym, gdzie sam stał i tym, gdzie stał gospodarz, kiedy przyniesiono truchło. - Jeśli można, - przerwał - jak duży wydawał się łeb? Umiałby pan określić, chociaż długość pyska? Mniej więcej. - dodał, bardziej pro forma, niż uważając, że do czegokolwiek ich to doprowadzi, zwłaszcza że jak już wiedzieli, ślady zębów, jakie odnaleziono na ofiarach, nie wydawały się pozostawione przez opisywanego stwora. - Nie obiło się panu o uszy coś jeszcze podejrzanego? Jakieś plotki? Nikt nie opuszczał pałacu ostatnio niespodziewanie albo nie zgubił się gdzieś w okolicy? - spytał spokojnie, niby niezbyt zainteresowany, kiedy patrzył przez okno na ogród, jedynie na moment łapiąc spojrzenie Oscara. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Gru 16, 2020 11:31 am | |
| Rudzielec oparł się plecami o najbliższą ścianę i zaplótł ręce na piersi, śledząc wzrokiem przechadzającego się w kurzu Alexandra - obserwując jak drobinki osiadają na jego idealnie wygładzonym mundurze, jak dłonie co jakiś czas wspierają się o szczyt oparcia jednego z wielu krzeseł ustawionych przy stole, a jego bystre oczy ślizgają się po długim blacie. Wciąż miał w głowie tę dziwną wymianę spojrzeń u medyka - jakby ten jeden raz Alex albo nie przekazał mu jakiejś wiedzy z przeszłości, albo widział podobne ugryzienie podczas swoistej przerwy w ich znajomości; miał przy tym nieodparte wrażenie, że jego mistrz może nie chcieć o tym rozmawiać, ale nie czepiał się jego głowy żaden pomysł na powód takiego zachowania… Niemniej niezbędnym było porównanie spostrzeżeń po rozmowie z każdym dostępnym świadkiem i znajomym ofiar, i Oscar nie planował omijać tematu ugryzienia. I był pewien, że Alex też miał tego dziwnie przykrą świadomość… Lokaj zamyślił się przez chwilę i pozwolił sobie podejść do stołu, aby wzrokowo zmierzyć łeb na podstawie blatu i nieco zatartych już wspomnień z tamtej chwili. Pochylił się z ociąganiem i ostrożnie ustawił dwie dłonie na płasko w pewnej odległości od siebie. - Sir Rodney odłożył go mniej, więcej tu. Dół i tył łba był zakryty worem, a ten częściowo leżał na stole, i jeszcze cała krew… Nie jestem niestety w stanie określić zbyt dokładnie, Panie, ale to będzie gdzieś tyle. - Podniósł głowę i spojrzał na Alexandra, nie ruszając opartych o stół rąk przybranych w białe rękawiczki z miejsca. - Sześćdziesiąt do siedemdziesięciu centymetrów. Myślę, że nie więcej.Kiedy tylko upewnił się, że obaj łowcy przyjrzeli się pokazywanej fizycznie długości wystarczająco długo, by ją zapamiętać, wyprostował się z powrotem i złączył dłonie za plecami. - Cóż… Nie sądzę, żeby to miało jakikolwiek związek ze sprawą, oraz miłościwa Hrabina sama o tym nie wie, gdyż pieczę nad służbą oraz jej wymianą za życia Hrabiego oraz po jego śmierci mam mieć tylko ja jako lokaj, ale skoro to być może coś znaczy, to zaginęła jedna z pokojówek. Panienka Magdalene, córka dawnego majstra, który zajmował się poważniejszymi naprawami na dworze. Pracował tu jeszcze za życia dawnego lokaja, więc niestety nie zdążyłem go poznać, ale z tego co było mi wiadomo lokaj ten przymusem nakłonił Magdalene do zatrudnienia się w domu, by spłacić długi ojca. Były hazardzista, by pozbyć się problemów zaciągnął u Hrabiego długoletnią pożyczkę i miał oddawać ją w charakterze pracy fizycznej. Pan jednak wezwał go do siebie przed uiszczeniem całej opłaty i ta po śmierci ojca przeszła na jego jedyne dziecko. A obowiązek pilnowania, by pracowała oraz wyuczenia jej zawodu spadł następnie na mnie. Magdalene była jednak młodą i dość buntowniczą, przy okazji niezwykle piękną panną, zakochaną już i przyrzeczoną słowem jakiemuś chłopakowi mieszkającemu w mieście. Adeptowi kowastwa jeśli dobrze mi wiadomo, ale mogę się już mylić. Dochodziły do mnie słuchy, że pannę do czynów niemoralnych nagabywał nasz szef kuchni i kilka razy spłoszona uciekła do miasta i wracając z chłopakiem wszczynali burdy. Po jednej z nich Hrabia zakazał jej sprowadzania tu chłopaka, a samej Magdalene opuszczania domostwa aż do spłaty długu. Z naszych wyliczeń to były dwa lata jej pracy z darmowym zakwaterowaniem i wyżywieniem we dworze.Niestety jej młode serce wyrwało się do kochanka i około tydzień po zakazie Hrabiego dziewczyna zniknęła. Drzwi do jej pokoju były wyważone siłą, najpewniej łomem, a jej rzeczy całe zebrane wraz z torbą, z którą przybyła tu po raz pierwszy. Zniknęła nawet pościel z jej łóżka. Chłopak z miasta też zniknął. Nie odnaleziono jednak ich ciał, nie było żadnych śladów po pazurach na drzwiach i całość odbyła się w środku dworu, a nie na zewnątrz, gdzie znajdowano resztki ofiar, więc sądzę, że to była zaplanowana akcja jej oraz jej lubego. Do dzisiaj jednak wszyscy zastanawiają się jak udało mu się cichcem przemknąć do dworu i wyważyć wzmacniane drzwi w piwnicach tak, by nie obudzić nikogo ze śpiących na około, ale najwyraźniej było to możliwe. Przez jakiś czas Hrabia jeszcze nakazywał ich szukać, ale okazało się, że nikt nie potrafi nawet za opłatą choć przybliżyć gdzie mogli uciec oraz z czyją pomocą - bez koni oraz powozu, ale zniknęli jak kamień w wodę. Poza tym jednym wypadkiem wszelkie zaginięcia kończyły się odnalezieniem ciała i zbadaniem przez medyka.Oscar uśmiechnął się ponuro, na moment krzyżując spojrzenia z Alexandrem zapatrzonym jeszcze przed chwilą w ogród i kiwnął lekko głową na znak, że sam nie ma już więcej pytań do lokaja, czekając jeszcze czy Alexander sam odkiwnie mu w odpowiedzi, czy zapyta o coś jeszcze. * - Faktycznie są cholernie daleko… - Zamarudził, kiedy obchodzili labirynt różanych krzewów na około, spacerując w stronę stajni. Byli przebrani w nieco mniej strojne ubrania, idealne do prześmierdnięcia końmi, utytłania w sianie i sierści tuż przed kąpielą i ponownym przygotowaniem do obiadu. Lokaj określił, że do tego jeszcze jakieś dwie godziny, więc wciąż mieli sporo czasu na zajęcie się oczekującymi atencji rumakami. W ogrodzie minęli jeszcze grające w krokieta dwórki, które na ich widok zarumieniły się i wróciły czym prędzej do gry. Obaj przywitali je grzecznie i udali się w swoją stronę, czując, że o ile o poranku i wieczorem pozwolili służbie dokarmiać konie, to w południe oni musieli się nimi dokładnie zająć i dotrzymać im towarzystwa. Alexander pierwszy odsunął zasuwę na drzwiach stajni i wkroczył do środka. W naprzeciwległych boksach najbliżej wejścia stały dwa, z trzech koni Hrabiego: czarny, mocno umięśniony, choć dość niski ogier obecnie namiętnie kopiący kopytem dziurę w zbitej i twardej słomie, na której stał, oraz bardzo wysoki bułany wałach, obecnie z namiętnością krowy żujący siano i zerkający beznamiętnie w ścianę, śledząc kroki wizytatorów jedynie strzygąc uszami. Trzeci, czyli klacz znajdowała się dwa puste boksy dalej, leżąc na brzuchu i przesypiając - niewielka i niestety dość stara. To obok niej w boksach naprzeciwko ulokowano Merego i Aię, które jakby wywołane znajomym tempem chodu i dźwiękiem mocnych butów wyjrzały przez specjalne dziury nad drzwiami i szybko zastrzygł uszami w stronę dwóch łowców. Oba rumaki już pyskiem w karmidle odbywały swoje ukochane SPA, kiedy Oscar i Alex szczotkowali je dokładnie, i co jakiś czas gładzili czule dłonią. Drzwi do boksów zostawili otwarte, aby móc spokojnie siebie widzieć, pewni, że konie nie wyrwą się jak głupie do ucieczki, ale jak zawsze spokojnie zniosą przynoszący im ulgę rytuał. - Tu jest na szczęście dużo chłodniej niż na dworze! - Zagaił gawędziarsko Oscar, zerkając kątem oka na swojego mistrza, pochylonego i zajętego brzuchem Siwka. - Bo wydaje mi się, że dzisiaj będzie jeszcze goręcej niż wczoraj, heh… - Odsapnął nieco ciężej, czując, że idiotycznie idzie mu dobór jakiejś okrężnej drogi do tematu, więc postanowił już bez dłuższego owijania w bawełnę uderzyć prosto w temat. - I co myślisz o tym wszystkim? Te ugryzienia to jedyny bardziej wyrazisty ślad. No i płeć ofiar, ale co do tej nie mam żadnego pomysłu. Te nie wyglądają mi ani na dojrzałego wampira, ani na Ghula… Łuki, rozłożenie i ilość prawie do niczego niepodobne… |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Gru 20, 2020 11:03 pm | |
| Spokojnie podszedł bliżej stołu, cicho stukając butami o odrobinę zmatowiałą w świetle wpadającym przez okno podłogę, patrząc na mało profesjonalne pomiary, jakich dokonywał lokaj. Na nic więcej jednak w tej sytuacji nie mogli liczyć i też nie zamierzał umniejszać mężczyźnie, który najwyraźniej naprawdę starał się powiedzieć wszystko, co tylko pamiętał, by jakoś pomóc w śledztwie. Kiwnął więc głową na znak, że zrozumiał, a chwilę później mężczyzna zabrał dłonie i wyprostował się, splatając je za plecami. Sam Alexander uniósł wtedy wzrok na Oscara, ciekaw, czy ten również ma w głowie podobne wnioski. Ciężko było bowiem uwierzyć, żeby paszcza opisywana przez świadków, zwłaszcza takich rozmiarów, pozostawiła ślady, jakie zostały narysowane przez asystenta medyka. Zbystrzał dopiero, słysząc wzmiankę o zaginionej pokojówce i wtedy też oderwał wzrok od swojego młodego towarzysza, znów patrząc na lokaja, który opowiadał o zakochanej pokojówce, która uciekła razem ze swym lubym, kiedy Hrabia stanął na drodze ich miłości. Być może drzemała w nim dawna uraza, trawiąca całą romantyczność, jaką był w stanie z siebie wykrzesać jeszcze lata temu, teraz traktując ją jedynie z delikatną pobłażliwością człowieka, którego bajka nie miała prawa się spełnić, ale sam nie wiedział, co sądzić o tej opowieści. W prawdziwym życiu o wiele trudniej niż w romantycznej balladzie jest uciec z miejsca, w którym spędziło się całe życie, nie mając właściwie nic swojego. Oczywiście, w takim wypadku można było zwyczajnie ukraść to, co swoje nie było, o czym też wspomniał lokaj, nawiązując nawet do tego, że para zabrała nawet prześcieradło z łóżka. Delikatnie uniósł brwi, krótko zerkając na Oscara, zanim znów skupił się na rozmówcy. Para musiała mieć wyjątkowo dużo czasu i miejsca w bagażu, skoro postanowili zabrać nawet to. Zwłaszcza że jak mężczyzna wspomniał, nie mieli ze sobą powozu, ani nawet koni, które pomogłyby zabrać bagaże oraz spory prowiant, jako że dziewczyna, wraz z młodzieńcem przepadała bez wieści. Musieli zatem trzymać się z dala od miast, w których wysłani przez Hrabiego gończy, mogliby bez większego trudu odnaleźć ich i zmusić do spłacenia długu. Zamyślił się nieco i milczał chwilę jeszcze po zakończeniu opowieści, dopiero kątem oka widząc, że Oscar nie ma żadnych pytań, sam kiwnął lekko głową. - Dziękujemy panu w takim razie za poświęcony czas, to naprawdę nieoceniona pomoc w śledztwie. - zapewnił niemal wyuczoną formułką i lekko skłonił głowę w ramach podziękowania.
***
Zaśmiał się lekko, kiedy Mery od razu przystąpił do dokładnego obwąchiwania go i przeszukiwania wszystkich kieszeni delikatnymi chrapami, jedynie przy jego włosach cicho parskając, najwyraźniej nie do końca zadowolony z delikatnej różanej woni, którą musiało zostawić mydło. Zmienił wszystkie ubrania na podróżne, które, trzymane w bagażach, najwyraźniej nie miały szansy przejść jeszcze słodkim i nieco dusznym zapachem kwiatów. - Oczywiście, tylko dlatego się dla ciebie liczę. - przyznał z rozbawieniem, faktycznie wyciągając dla niego smakołyki, jakie zawsze wozili ze sobą w ramach codziennego rozpieszczania rumaków po całym ciężkim dniu w drodze. W boksie naprzeciwko stał Oscar, powoli czesząc i głaszcząc błyszczącą sierść klaczy, która prężyła się lekko i nadstawiała do pieszczot, podobnie jak jego własny siwek, korzystając w pełni z tego, że ich dwunogi w końcu przypomniały sobie o obowiązkach względem towarzyszy. - Tak, całe szczęście. - przyznał miękko, z początku nieco zaskoczony tym zagajaniem z ust chłopaka, który ostatnio zdawał się zupełnie nie w sosie. - Gdyby stajnie się nagrzewały w ciągu dnia, chyba musielibyśmy mimo wszystko zakwaterować się w mieście. Nie chciałbym, żeby cierpiały przez nas. - pokiwał głową lekko, masując pierś Mery’ego, który unosił łeb, wystawiając się do jego rąk. Słysząc pytanie chłopaka, odetchnął, chwilę jeszcze nic nie mówiąc i skupiając się na zwierzęciu, zanim wyprostował się, oglądając tylko dyskretnie, czy faktycznie są sami. Mimo wszystko ciężko było mu powoływać się na coś, co mogło być jedynie ułudą, karykaturą tego, co faktycznie widział, a co zostało zatarte przez ząb czasu. - Wydaje mi się, że widziałem kiedyś podobne ślady. - przyznał w końcu, wciąż szczotkując z czułością siwka. - Dawno temu Oscar, na tyle dawno, że ciężko mi powiedzieć to z pełną odpowiedzialnością, zwłaszcza że wtedy nie miałem w głowie przyglądania się śladom zębów. Jednak wtedy były one z całą pewnością na kobiecie. - przyznał, dopiero wtedy unosząc na chłopaka nieco cięższe spojrzenie, kiedy w rozjaśnionych światłem na zewnątrz drzwiach, mignęła mu postać stajennego. - Co powiedz na przejażdżkę? Cały dzień tylko się lenią i jedzą, im też dobrze to zrobi.
***
W drodze wyjątku Alex skorzystał z okazji, która nie zdarzała się często, czyli pojechała na oklep, skoro pierwszy raz od długiego czasu mogli przejechać się dla przyjemności wokół ogrodu, z dala jednak od dworku. Nie było potrzeby zabierania ze sobą juków, zatem i siodło mógł tymczasowo zostawić w stajniach, gdzie czekało wyczyszczone już i natarte impregnatem, aż będą wyjeżdżali. Mogli zobaczyć całą posiadłość, łącznie z lasem, w którym jak podejrzewali łowcy, Hrabia polował i z którego prawdopodobnie został przywieziony łeb rzekomej bestii. - Jakby nie było, rycerz musiałby być naprawdę dobrym myśliwym, żeby znaleźć wszystkie części konieczne do złożenia tej makabry. - przyznał, zerkając na Oscara, kiedy jechali powoli wzdłuż ściany lasu, chyba pierwszy raz od przyjazdu do Hrabiny mając możliwość tak swobodnej rozmowy. I z dala od przytłaczającego bogactwa rozmowa ta zdawała się płynąć niemal tak dobrze, jak wcześniej, zanim jeszcze przyjechali do trawionego śmiercią dworku. Przez chwilę jechali w ciszy, w oddali jedynie słysząc cichy, odległy trel ptaków, których, jak chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę Alexander, wcześniej ciężko było dosłyszeć w pięknym ogrodzie. - Z jakiegoś powodu byłem pewien, że podczas spaceru napotkamy w ogrodach jakieś sarenki, czy białe króliki. To dosyć popularna „ozdoba” w takich miejscach. - przyznał, delikatnie rozbawiony, chcąc choć trochę poprawić humor Oscarowi, który wydawał się przygnębiony i nieco mniej żywiołowy niż zwykle. - Pierwszy raz chyba spotkałem się z tak pustym miejscem, jeśli chodzi o zwierzęta. - przyznał po chwili, nieco zamyślony. - Ostatecznie chyba nie każdy je musi lubić. - dodał jednak, wyrywając się z tej krótkiej chwili, kiedy odpłynął i znów skupił się na chłopaku.
Po krótkim wyścigu, który zrobili sobie w drodze powrotnej, a który wygrał oczywiście Oscar na sporo młodszej i zdecydowanie bardziej chętnej do podobnych zabaw klaczy, obaj wrócili do dworku w humorach dużo lepszych, niż kiedy z niego wychodzili. Zwłaszcza Oscar, jako że Alexander w ramach uczczenia zwycięstwa chłopaka, wytarł i wyczyścił Aię równie starannie, jak Mery’ego, samemu będąc w doskonałym nastroju, jako że ciężko dla niego podobny obowiązek było nazwać karą. A klacz jego byłego ucznia była tak piękna i wdzięczna, że chętnie zajmowałby się oporządzaniem jej częściej. Rozmawiali jeszcze po drodze ze stajni do budynku, dywagując zarówno na temat poszlak, jakie znaleźli, ale również na inne, mniej lub bardziej powiązane tematy, zwalniając nieco, kiedy byli już coraz bliżej, jakby żaden z nich nie chciał docierać na miejsce, wiedząc, że będą musieli rozejść się do swoich komnat i przygotować do późnego obiadu, do którego zostawało coraz mniej czasu. Obaj stali w holu, zajęci sobą, kiedy w pustym pomieszczeniu rozbrzmiało ciche stukanie obcasów na wypolerowanej, błyszczącej czystością podłodze i obaj zamilkli niemal w tym samym momencie, odwracając głowy w stronę, z której dochodził dźwięk. Zaraz też obaj skłonili się nisko, a ciepły uśmiech Hrabiny wynagrodził im tę powinność. - Tak ciężko utrzymać mężczyznę z dala od wierzchowców. - powiedziała, mrużąc oczy w delikatnym, łagodnym rozbawieniu, jakby przyłapała dwójkę urwisów na psoceniu i być może Oscar mógł dojrzeć na dnie lśniących wilgotno oczu nutkę niezadowolenia. - Mam nadzieję, że wycieczka była udana. Nie chciałabym zatrzymywać Panów przed obiadem. - przyznała ze skruchą - Dziewczęta przygotowały już najwymyślniejsze gry, żeby tym razem zatrzymać gości po posiłku. - dodała miękko i pogodnie. - W przerwie między zabawami, miło byłoby przejść się nad staw, zwłaszcza wieczorem, prawda, Panie Brightly? - spojrzała na Alexandra, a on przypomniał sobie, jak delikatna w jego śnie zdawała się skóra kobiety i kiwnął głową jedynie, ponownie kłaniając się, nieco nawet niżej, zanim obiecując spacer, oddalił się do swojego pokoju.
Podczas obiadu zresztą nie miał wiele więcej wytchnienia, właściwie mając wrażenie, że odkąd wrócili z wycieczki, w domu jest coraz bardziej duszno, słodki zaś zapach jedynie potęgował to wrażenie. Wyrzucał sobie, że to przez gorącą kąpiel, którą powinien odpuścić sobie na rzecz zwyczajowego, chłodnego prysznica, jednak potrzebował chwili samemu ze sobą, schodząc do pokoju jadalnego dopiero o czasie, nie mając wcześniej szansy porozmawiać z rudzielcem, który siedział już, z obu stron obsadzony kolorowymi pannami, z których każda subtelnie zabiegała o jego uwagę. Uśmiechnął się lekko, witając i zajmując swoje miejsce, mimowolnie przesuwając spojrzeniem po rumianej piersi kobiety, która odetchnęła w przejęciu, opowiadając poruszającą historię ze swojego dzieciństwa. Przysunął się do stołu nieświadomie, w ten sposób, chociaż chcąc być bliżej, jakby mógł tak odgonić przykre wspomnienia, nie mogąc jednak zaoferować nic poza ciepłym słowem. I ciepłym ramieniem podczas spaceru, na który istotnie wybrali się po pierwszej z przygotowanych przez dwórki gier, którą było zgadywanie, jaką postacią się jest na podstawie pytań. Uśmiechnął się lekko, mnąc r palcach karteczkę ze swoją postacią, kiedy powoli szli z Hrabiną coraz głębiej w wysokie krzewy różane, coraz bliżej stawu. - Proszę wybaczyć mi, jeśli oderwałam pana od zabawy. - przyznała po chwili milczenia, unosząc na niego spojrzenie i chwilę je trzymając, zanim spuściła je, niemal zawstydzona. - To niepoważne, proszę wybaczyć mi śmiałość, chyba zwyczajnie mi brakowało towarzystwa kogoś poważniejszego. Dziewczęta są cudowne, jednak… Rozumie Pan, Panie Brightly, że czasami człowiek potrzebuje pomilczeć. A od bardzo dawna nie milczałam z nikim w tak głębokim rozumieniu. - przyznała, a łowcy zrobiło się cieplej i ciężko było określić, czy przez uznanie, czy może różową pierś, która znów uniosła się i opadała z głębszym oddechu, jakby wypowiedzenie tych słów kosztowało kobietę naprawdę wiele odwagi. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Gru 24, 2020 12:28 am | |
| Przejażdżka była niesamowita. Nawet jeśli nigdy się nie skarżył, to bywały dni, kiedy mdliło go na widok siodła i po (zdarzało się) tygodniach na trakcie marzył, by pochodzić nieco na własnych nogach i posiedzieć ze złączonymi udami. Ale teraz ten swoisty powrót do korzeni był słodką ucieczką z pachnącego kwiatami i okazyjnie krwią koszmaru. Dwór utracił mocno na bajkowości po wysłuchaniu ledwie kilku zeznań świadków lub zainteresowanych sprawą i obecnie parę kółek po oddalonej pod niego części włości gospodyni przypomniało Oscarowi, że jego Alex dalej z nim jest. W podróżnych ubraniach, z rozwichrzonymi włosami i oczami łapiącymi promienie słońca. Nie schował się na rzecz owładniętego damskimi czarami dżentelmena, z którego wszystkimi porami nienachalnie wypływa jego dobre pochodzenie i stare dworskie przyzwyczajenia. Nadal był obok i można było porozmawiać z nim o wszystkim. Nawet o Emilii. Nawet bez wypowiadania Jej imienia. * Początkowe poczucie zażenowania, wynikłe z palnięcia tego idiotycznego pytania w stajni, rozmyło się w popołudniowym gorącu i rozeszło miękko po kościach podczas wspólnego zbierania do jednej szuflady wzajemnych uwag i domysłów. Sam Oscar niespecjalnie skupił się na pokojówce. Sądził, że nawet jeśli nie musieli znaleźć jej ciała do udowodnienia śmierci, to ewentualne podejrzenie domniemanego zabójstwa nie trzyma się kupy, bo jej luby również wyparował, a nie usłyszeli dotąd nic na temat tego, by morderstwa sięgały miasta. ...mury otaczające je najwyraźniej dobrze spełniały swoją rolę. Wespół ze stacjami strażników zasobnymi w kusze na samobójcze latające osobniki. Zwłaszcza, że jazda na oklep, pomimo bycia trudniejszą, w przypadku wypadu czysto rekreacyjnego naprawdę poprawiała relacje z koniem. Odczuwanie miękkiego ruchu jego mięśni, oddzielonych od ciała jeźdźca jedynie materiałem ubrania było prawie, że magiczne. Aż głupie było to, że rudzielec dopiero teraz przypomniał sobie jak to jest - dać Ai wytchnąć od ciężkiego siodła i poczuć jak rusza się naprawdę - jak ogromne i majestatyczne zwierze pozwala mu sunąć przez świat na swoim grzbiecie. A kiedy tylko zerkał na bok, w podobnej pozycji widział swojego mistrza - od którego nota bene odgapił ten rodzaj rekreacji - który dużo bardziej gładko odpowiadał ruchami bioder na przesuwające po ziemi silne nogi Siwka. W tym momencie młody Pan Byron był zmuszony odwrócić wzrok z powrotem w stronę ściany lasu i ciężko przełknąć ślinę. Podczas gdy obaj przejeżdżali wzdłuż gęstej ściany lasu Oscar kilka razy trącił Alexandra łydką, wyraźnie zadowolony bardziej niż chociażby wczoraj i jakby niepomny nieprzyjemnej aury wiszącej nad dachem pięknego domostwa oraz nad głowami jego mieszkańców. A sam Oscar czuł się w tamtej chwili jak wtedy, kiedy nabrał pierwszy porządny haust powietrza tuż po przebiciu głową tafli jeziora, czując w dłoni ciężar odnalezionej bransoletki. Jego myśli były jaśniejsze i klarowniejsze, bardziej poukładane i przede wszystkim spokojne. Nic niepożądanego nie odwracało jego uwagi i nie siało zamętu w jego piersi i samopoczuciu. Nawet jeśli nic nie powiedział to potrzebował tej przejażdżki jak powietrza. - I bezczelnym. Na pewno nie zebrał ich w jeden dzień, a poroże mógł nawet znaleźć albo przywieźć ze sobą… Jestem ciekaw czy w ogóle był prawdziwym łowcą, czy po prostu podszywał się za jednego i żerował na ludzkim strachu? Jeśli to drugie, to miał w sobie sporo odwagi, żeby zapuścić się tutaj i spróbować jakoś przeżyć samotne polowania w lesie. - Odetchnął głębiej, zadzierając głowę i spoglądając w niebo. - Tak czy inaczej opłaciło mu się to ryzyko.Dopiero kiedy Alec napomknął coś-nie-coś o prawie-naturalnej faunie zasiedlajacej dworskie ogrody Oscar na powrót spuścił głowę i zmarszczył lekko brwi. Zogniskował po tym spojrzenie na Alexandrze wyrywającym się z zamyślenia i po dłuższej chwili mielenia jego uwag uśmiechnął się w końcu pod nosem. - Arystokraci chyba tęsknią za Edenem. Tak myśle. Pięknymi ogrodami i puchatymi zwierzątkami próbują urządzić sobie takowy na ziemi. Ty chyba przwyzwyczaiłeś się do tych, którym Raj wyszedł trochę lepiej i bardziej przekonująco. Ale też to zauważyłem…
...że Eden tutaj jest trochę martwy i zastygły w bezruchu.* Oscar po wygranym wyścigu jeszcze długi czas obnosił się z wypiętą dumnie piersią, zupełnie jakby nieustannie gotowy do przyznania mu medalu za zasługi. Nawet jeśli jego szorstkie dłonie zajmowało noszenie wiader z wodą dla koni z pobliskiej studni oraz przywiązywanie do ścian boksu lizawek. Podwójnym zwycięstwem była dla niego jedna z rzadkich chwil tak długiego i bliskiego obcowania Alexandra z Aią - tą, jedyną kobietą, o którą Byron nie był zazdrosny. O całą resztę niestety był. Z Hrabiną Batory na przodzie. Musiał to w końcu przyznać, choćby przed samym sobą - tym cichutkim głosikiem zamkniętym w jego czaszce. A było to dla jego napompowanego Ego nie lada wyzwaniem, nawet nie specjalnie mniejszym od głębokiego ukłonu przed gospodynią, na którą natknęli się w drodze powrotnej ze swoich wojaży. Nie mógł pozbyć się cichej złości - tej kłującej go w spięty i obity przez koński grzbiet pośladek - na to, że kobieta przerwała im przyjemną rozmowę w przejściu; dla odmiany od ostatnich dni żywiołową i roześmianą. Zapoczątkowaną w tak dziwnym miejscu, jakby żaden z nich nie chciał w pełni wejść do środka, bo wiedział, że to pociągnie za sobą konieczność rozdzielenia się i dopasowania swoich planów do rytmu życia tych wnętrz. I niestety z bólem serce Oscar stwierdził, że się nie mylili… I wręcz boleśnie odczuł jak zrywa się cienka żyłka jego niezmąconego kontaktu z Alexandrem od chwili, kiedy spojrzenia jego i ich pięknej rozmówczyni na siebie natrafiły. I, Boże drogi, bolało bardziej niż za pierwszym razem. Zwłaszcza, że ostrożnie wracający do pionu rudzielec dostrzegł jakiś dziwny cień niezadowolenia przetaczający się przez jej twarz; na którego niestety nie mógł znaleźć powodów. ...albo wręcz przeciwnie - było ich aż za dużo. Obaj w końcu od czasu pojawienia się w jej domu pierwszy raz wyglądali nieporządnie: byli spoceni, pewnie pachnieli mieszanką potu swojego, końskiego, suchego aromatu siana i mdłej woni kwiatów z jej ogrodu. To musiało wywiercać dziurę w jej przyzwyczajonym do róż nosie, nawet jeśli obaj panowie prezentowali się mimo wysiłku naprawdę dobrze… Naturalnie. Wtedy też młodszy z nich ledwo powstrzymywał ten dziecinnie wredny uśmieszek. Nie była to w końcu żadna zemsta, ani zaplanowana złośliwość, ale czysty przypadek. Cieszył go mimo wszystko i tak; nawet jeśli tylko wewnętrznie. A potem wpakowało się długim na przynajmniej kilkanaście centymetrów, upiornie tępym ostrzem prosto w płuco. Mówiąc o zaletach poobiedniego spaceru Hrabina spoglądała przenikliwie na Alexandra. ...i tylko na niego. * Obiad był okropny. Był jednocześnie najpiękniejszym, najpyszniejszym i najtrudniej przechodzącym Oscarowi przez gardło posiłkiem w jego życiu. Już oscypki jadł z większą werwą. Albo te obrzydliwe pastylki z tymianku na kaszel… A podczas obiadu ledwo przełykał wspaniale przypieczonego kurczaka i kolorową letnią surówkę. Na królika ani kaczkę nawet nie potrafił spojrzeć, a proponowane mu przez Mary urocze maleńkie chlebowe talarki z pastą z łososia i oliwkami przepchnął do gardła siłą, znośnie hamując odruchy wymiotne. Pierścienie na jego przełyku i gardle zaciskały się tak mocno, że nawet wodę pił powoli, a podczas odpowiadania na pytania rozmówców prawie za każdym razem musiał odkaszlnąć. To był dramat. Cały czas powtarzał sobie w głowie, że przesadza, urasta tą sytuację do rozmiarów, do których nawet nie powinna aspirować, żeby urosnąć, ale to nic nie dawało - dalej musiał pić wodę powoli, żeby nie zakrztusić się i nie umrzeć. Nawet jeśli wątpił, by woda zabiła go szybciej od zmniejszającego się dystansu pomiędzy gospodynią, a Aleckiem. Próbował udawać, że nie widzi jak wychodzą (i w ogóle go to nie obchodzi!), zapatrzony z agresywnie mocną uwagą na dłonie brunetki, która po wygranej grze w zgadywanki składała z papieru żonkil, ale jego spojrzenie mimowolnie co jakiś czas uciekało w stronę otwartych drzwi, za którymi ostatni raz ich widział. * Hrabina poprosiła, by odbijając od krzewód, skrócili sobie drogę do stawu idąc między rozłożyste drzewa jabłkowego sadu - tam cień przyjemną siateczką kładł się na ich ciałach i dawał zaskakująco dużo wytchnienia od popołudniowego słońca. Zwłaszcza najwyraźniej cienie liści i gałęzi hipnotyzująco sunęły po sukni kobiety i jej alabastrowej skórze. Nawet pomimo długich za łokieć białych rękawiczek niezmiennie goszczących na jej rękach poprzez bliskość i dłoń suniętą pod ramię Alexandra, czuć było już niemal jaka jej skóra jest miękka, a całe jej filigranowe ciało lekkie i rozkosznie kruche - zupełnie jakby spacerował nie z człowiekiem z krwi i kości, ale z porcelanową czy kryształową figurką, kruszącą się nawet pod naciskiem nieprzychylnych spojrzeń. I nie ważne czy milczeli wtedy, czy z rozkoszną niepewnością pozwalali sobie na wypowiedzenie kwiecistych zdań, ich spojrzenia co jakiś czas spotkały się, następnie umykały przed sobą i na powrót wpadały na siebie jak w dziwnej zabawie w berka. To pomagało obudzić nieco starych, chciałoby się rzec, dawno już zapomnianych wspomnień z miłosnych podchodów właściwych tylko dla młodych, jakby pozostających poza zasięgiem ludzi obarczonych tragedią. Jednak przy Hrabinie to wszystko traciło na znaczeniu, robiło się przeświadczeniem niewartym uwagi - odstawianym na bok dla czystej przyjemności obcowania ze sobą nawzajem. Tak bezproblemowo, jak robiło się to dawno temu. I z kimś innym. - Panie Brightly, chciałabym zaproponować coś jeszcze śmielszego - zaproponowała nieco tajemniczo (i przez galopującą wyobraźnie nawet nieprzystojnie obiecującego) kiedy ich figury były już wyraźnie widoczne na spokojnej tafli wody. - W aż niepodobnie do mnie krótkim czasie udało się Panu zjednać sobie bardzo wiele z moich pozytywnych emocji, jest Pan wyjątkowym człowiekiem. Dlatego może ominiemy tytuły i podarujemy sobie swoje imiona? Proszę mówić mi Elisabeth. Myślę, że nie pomyliłam się i moje miano będzie w Pańskich ustach bezpieczne.* - Ale na pewno wszystko w porządku, Panie Byron? Mogłybyśmy wezwać medyka.Oscar, blady i oddychający ciężej, wymusił na sobie uspokajający uśmiech posłany w stronę trzech dziewcząt siedzących najbliżej niego. Kiedy kilka sekund temu wstał od stołu zakręciło mu się w głowie tak mocno, że przez moment nie mógł złapać oddechu. I sądząc po minach dwórek musiał wyglądać przy tym co najmniej tak źle, jak się czuł. - To nic takiego, przepraszam, że Panie wystraszyłem. Myślę, że to ta poranna kąpiel mogła nie być zbyt dobrym pomysłem… Jeśli Panie pozwolą, udam się do pokoju, mam tam trochę ziół i spróbuję się zdrzemnąć. Postaram się jednak dołączyć do Pań po kolacji.Zanim po płytkim ukłonie oddalił się z jadalni pospiesznym krokiem, przez moment nawet przemknęło mu przez głowę, by zwrócić się w stronę lokaja, poprosić go, by przekazał Hrabinie i Alexandrowi kiedy już wrócą, żeby też się nie martwili, ale nie zrobił tego. Chciał jak najszybciej znaleźć się na górze. Jego głowa pulsowała rytmicznie, zupełnie tak jakby zamieniła się z sercem miejscami. Gardło miał wyschnięte na wiór, wargi spierzchnięte, a dłonie rozedrgane. Przesadzał, wiedział, że przesadza. Wiedział też, że to już nie tylko skutki palącej go zazdrości. Może faktycznie pospieszył się z treningiem w jeziorze? Może to ten wyścig nie był jednak tak zwycięski, albo nagła zmiana diety na dziesięć razy droższą tak łatwą do zniesienia dla jego wsiurskiego żołądka…? Zamknął drzwi (na szczęście bez trzaskania) i zanurzył się w… Mdłym potoku aromatu róż. Czerwonych pięknych kwiatów w pełnym rozkwicie, które na nowo zamieszkały w każdym kącie jego pokoju. Rozstrojony i poddenerwowany zgrzytnął zębami i wyrwał się w przód, zaczynając wyciągać je pospiesznie z wazonów, zgniatać w rękach i wpychać do szuflady pustego kredensu, w którym nie zdążył i nie miał zamiaru się rozgaszczać. Znowu woń kwiecia opanowała niepodzielnie jego wnętrza i musiał na oścież otworzyć drzwi balkonowe, czując, jak dusząca woń zaczyna dławić go zupełnie jak jakaś nieznana dłoń podczas obiadu. I wtedy ich zobaczył. Dwie charakterystyczne sylwetki przechadzające się całkowicie niespiesznie wokół stawu, skąpane w cieniu, ale jakby emanujące własnym blaskiem. Jedno obok drugiego. Złączone ramionami i bokami, wsparte na sobie zupełnie nie jak gość i gospodyni. Nie mógł zamknąć drzwi, bo róże go uduszą. A bardzo chciał je zamknąć. I nie wracać na kolację. Cofnął się jednak nieprzyjemnie powoli o tę parę kroków, czując jak zawroty głowy powracają, a wraz z nimi drżenie dłoni i ból dziąseł, który promieniował mu na skronie i policzki. Na dodatek obecnie nie był w stanie domknąć ust tak szczelnie, jak potrafił to jeszcze chwilę temu - i to bynajmniej nie z szoku wywołanego niechcianie romantycznym widokiem… Nie dając opanować się narastającej histerii szybko zbliżył się do łóżka, po drodze bez pardonu wsuwając palce pomiędzy półotwarte wargi. Czuł je tam. Wyraźnie i bez grama pomyłki. Nie, nie miękkie poduszeczki ust, ale twarde i niepokojąco ostre zęby. Wyrastały o cenne parę milimetrów ponad swoich towarzyszy i pyszniły się nieporównywalnym do nich stopniem gładkości. Trzy pary przypadające na łuk, razem dwanaście zębów. Najdłuższe kły i stróżujące je po obu bokach krótsze kiełki. Zwykle pokazywały się tylko tuż przed jedzeniem, i to nie kurczaka ani surówki. Oscar przysiadł ciężko na materacu i nie wyjmując palców z ust wzrokiem spłynął na kawowy stół w odległym rogu pokoju, na którym leżała teczka z rysunkami od medyka. Nie musiał do niej zaglądać, prezentowana tam uzębienie było aż żałośnie łatwe do zapamiętania - tam wszystkie zęby były ostre. W pośpiechu złapał leżące niedaleko na paterze jabłko, które obok gruszek i winogron miało pełnić rolę albo bogatej ozdoby, albo ewentualnej przekąski. Oscarowi posłużyło do badań. Wgryzł się w owoc jedynie na tyle, by przebić zębami twardą czerwoną skórkę i ostrożnie wycofał głowę. Oblizał usta ostrożnie, uważając różowym ochłapem jęzora na kły, przyglądając się odbiciu jego ugryzienia, który… Pokrywał się ze szkicem jedynie kształtem łuków. Choć tamte były dużo potężniejsze. Chłopak sapnął, z mieszanką zawodu i jednak spokoju odstawił jabłko z powrotem na paterę i przetarł dłońmi twarz. Zdecydował, że chyba jednak czuje ulgę. Chyba nie chciałby trafić tu na kogoś podobnego do siebie. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Sty 02, 2021 6:07 pm | |
| Rozmowa z kobietą odbijała się echem w jego głowie jeszcze przez długi czas po tym, jak odprowadził ją do skrzydła, w którym znajdował się cały kompleks komnat właścicielki pałacu. Myśl o propozycji, albo raczej prośbie, jaką w wierze w ich przyjaźń złożyła Hrabina, wydawała się wciąż nieprawdopodobna, jej imię zaś na języku niemal zbyt słodkie. Na tyle, że Alexander od tej nieszczęsnej chwili na spacerze, kiedy po raz pierwszy zwrócił się do swojej towarzyszki przechadzki po imieniu, wciąż nie powtórzył tego, nawet sam na sam ze sobą. Chociaż tylko po to, aby raz jeszcze poczuć, jak imię kobiety przetacza się po jego języku czule. Niemal tak czule, jak śmiech jego ucznia pieścił uszy podczas przejażdżki jeszcze przecież nie tak dawno temu. Ledwie parę godzin, przed wspólnym obiadem i długim spacerze, podczas którego zmierzch zaczął powoli otulać spacerowiczów, zmuszonych do zawrócenia w stronę pałacu. Nawet mimo tego, do kolacji nie zostało mu dużo czasu, wracając zaś wąskimi korytarzami do swojego pokoju, gdzieś z tyłu dobijał się do niego cichy głos, mówiący, że Oscara nie było w salonie z dwórkami, kiedy Alexander wraz z kobietą, wrócili pod dach. Pokręcił głową, zdejmując z siebie marynarkę już we własnym pokoju i odwieszając ją starannie na oparcie wysokiego, ręcznie rzeźbionego krzesła. Nie powinien chyba wciąż krążyć myślami wokół chłopaka i tego, gdzie ten się znajdował oraz co robił, był dorosły w końcu i wcale nie musiał się spowiadać dawnemu opiekunowi z tego, gdzie się wybierał i na jak długo. Tak samo zresztą podpowiadał mu słodki, nieco duszny zapach kwiatów, który otulił go od nowa, kiedy przekroczył próg komnaty, odprężając. Na tyle, że nawet nie zirytowała go myśl o tym, że ktoś musiał wejść do pokoju, aby przynieść nowe kwiaty, a on wprost nie znosił intruzów w swojej przestrzeni. Zwłaszcza kiedy zostawiał w niej broń i masę innych, cennych w podróży rzeczy, których normalnie nigdy nie spuściłby z oka, nie mając pewności, że są one poza zasięgiem cudzych, ciekawskich dłoni.
Dopiero kiedy wychodząc z komnaty na kolację, zaniepokoił się nieznacznie, po drodze do jadalni ni spotykając chłopaka, na którego od paru minionych dni zawsze wpadał gdzieś na schodach, lub korytarzu, kiedy obaj wychodzili na posiłek. Zatrzymał się nawet na chwilę przed jednym z portretów, chwilę czekając, jednak ostatecznie nie słysząc nigdzie zbliżających się, sprężystych kroków, uznał, że rudzielec musiał już być na dole i zabawiać dziewczęta. Z resztą, nie byłoby się co dziwić, gdyby młody chłopak stawiał towarzystwo pięknych, zafascynowanych przybyszem koleżanek, niż nieco zgryźliwego starca. Parsknął cicho pod nosem, nieco rozbawiony tą myślą i wszedł do jadalni, witając się ze wszystkimi, dopiero tam mając okazję dowiedzieć się, że Pan Byron leży w łóżku zdjęty gorączką. Przez chwilę miał zamiar wstać od stołu mało elegancko, by przejść przez pałac, tupiąc na tyle głośno, by Pan Byron słyszał każdy krok zbliżający go do komnaty i wyłuskać ponownie, czemu uważał chodzenie boso po lodowatym marmurze i kąpanie się w zimnej sadzawce o świcie, za skrajny wręcz popis nieodpowiedzialności i można by we wzburzeniu rzec: głupoty. A teraz był całkiem wzburzony. Siłą jednak zmusił się do pozostania przy stole, uspokojony miękkim, nieco mokrym spojrzeniem Hrabiny, która z pewnością ubolewałaby głęboko nad utratą kolejnego gościa, gdyby ośmielił się faktycznie opuścić pokój. A tak celowy udział w sprawieniu damie przykrości było zachowaniem głęboko niedżentelmeńskim, prawda? Z tego też powodu, wytrzymał do końca posiłku, pozwalając się nawet zagadać parę minut dłużej, kiedy kobieta dopytywała o ich przejażdżkę po śniadaniu, domagając się szczegółowej relacji z wrażeń po obejrzeniu błoni za stajniami. Kolacja zatem skończyła się nieco później, niż sądził, że będzie mógł wrócić do pokoju. Kiedy się to stało, życzył jeszcze wszystkim dobrej nocy i odprowadził Hrabinę do jej prywatnego saloniku, na krótką chwilę zostając z nią sam na sam, omamiony zupełnie cichym, zmysłowym szelestem falbanek, przez chwilę mając wrażenie, że gorset sukni jest spięty jeszcze mocniej, uwydatniając niedorzecznie wąską talię i rumiane piersi. Odchrząknął, kłaniając się nisko i wychodząc, odprowadzany jeszcze po schodach przez odbijające się w jego głowie wspomnienie jego imienia wypowiadanego miękkim, kobiecym głosem. I słyszał je jeszcze przez drogę wzdłuż rozświetlonego drobnymi naftowymi lampkami korytarza, aż zapukał do drzwi komnaty swojego byłego ucznia, sam zaskoczony tym, że nieco nerwowo czekał, aż ze środka dobiegnie pozwolenie na wejście. I kiedy się tak stało, uchylił drzwi, które nawet nie skrzypnęły, zamykając je za sobą z cichym stuknięciem, kiedy rozglądał się po pomieszczeniu. - Chłopaku… - westchnął, podchodząc do łóżka w paru długich krokach i niemal od razu sięgając do jego czoła. - Nie masz gorączki. Na pewno nie wysokiej. Dostałeś coś na zbicie? - spytał, teraz tutaj, czując, jakby łatwiej było mu skupić się tylko na rudzielcu i nikim innym. Przysiadł na brzegu łóżka, mimo wszystko nie chcąc kłopotać swoim towarzystwem bardzo wyraźnie mało rozmownego chłopaka. Dopiero teraz z resztą rozejrzał się dokładniej po pomieszczeniu, jednak nie skomentował braku kwiatów, do jakiegoś stopnia obawiając się, że może w jego pokoju nikt ich nie rozstawiał. Wolałby uniknąć nieporozumień. - Dostałeś tutaj kolację? Niedobrze, żebyś szedł spać z pustym żołądkiem, kiedy nie czujesz się zbyt dobrze. [b]- przyznał, z wyraźnym zmartwieniem poprawiając pościel i miękką narzutą nieco dokładniej otulając jego ciało, jakby wciąż był tym samym, drżącym w gorączce chłopcem, co kiedyś. I tak samo, jak wtedy, schylił się z delikatną obawą, że tym razem jest inaczej i może zostać odepchnięty, aby pocałował jego czoło czule, zanim wyprostował się i odgarnął delikatnie włosy z jego czoła. - [b]Wyśpij się Oscar. Jeśli do rana nie będziesz się czuł lepiej, poproszę o medyka. - dodał, wiedząc, że medykamenty, jakie oni ze sobą wozili, były raczej przeznaczone do tego, aby wytrzymać do wizyty w mieście, jeśli w grę wchodziły jakieś poważniejsze sytuacje niż zwykłe przeziębienie. I miał nadzieję, że nic więcej nie dopadło jego towarzysza.
***
Po raz kolejny już tego wieczoru przejrzał się w lustrze, patrząc uważnie na srebrne lamówki otulające głęboki granat eleganckiego munduru, który w kilku zaledwie miejscach odznaczał się soczystą czerwienią, idealnie pasującą do świeżej, pachnącej róży wsuniętej w butonierkę i zdobiącej klapę. Odetchnął nieco ciężko, przesuwając dłonią po szorstkim policzku i świeżo przystrzyżonym zaroście, zauważając, że Hrabina celowo musiała dobrać kolor lamówek do jego pojawiającej się powoli siwizny, co ładnie spajały odświętny wygląd. Mimo wszystko podchodził do całej sytuacji bez przekonania, chyba już zbyt nawykły do grubych tkanin, jakie zwykle na sobie nosił, aby docenić paradny mundur, jaki dostał w prezencie od kobiety, która wiedząc, że prawdopodobnie obojgu łowcom brak w bagażach prawdziwie eleganckich strojów balowych, postanowiło zarówno jemu, jak i Oscarowi sprezentować szyte na miarę, wieczorowe odzienie. Już samo przyjęcie takiego prezentu wydawało się mężczyźnie niemal równie nie na miejscu, jak odmówienie jego przyjęcia, jednak nie miał wyboru. Ostatni raz zerknął w lustrze na to, jak materiał wzdłuż guzików pięknie odbijał światło, tylko pod pewnymi kątami pokazując subtelnie tkany, lśniący kwiatowy wzór. Sięgnął jeszcze po swój pas, nie mając zamiaru wychodzić bez broni, póki nie zostanie zatrzymany i zmuszony do jej oddania, zwłaszcza biorąc pod uwagę powód ich wizyty na zamku.
Ostatni raz zerknął na zegar i poprawił mankiety w drodze do drzwi, wychodząc i w dosłownie następnej chwili pukając do drzwi pokoju młodszego łowcy. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Sty 12, 2021 2:29 pm | |
| Sytuacja, w której się znalazł - a której za grosz nie potrafił zrozumieć - pogarszała się z każdą chwilą, od kiedy zorientował się, że kły nie zmniejszały się tak jak zwykle miały to w zwyczaju po tym jak już się napił. Jednak w zasięgu jego wzroku i dłoni nie było niczego co mogłoby zaspokoić to pragnienie, a on prędko odkrył, że miotanie się po pokoju nic nie daje. Ekscytacja związana z tym, że mógł na odbiciu własnego uzębienia stwierdzić z ulgą, że nie mają do czynienia z niczym jego pokroju minęła bardzo szybko, zastąpiona myślą, że nie może nikomu pokazać się w takim stanie. Jego pogarszająca się kondycja zdrowotna jednak najpierw uprzejmie zainteresowała lokaja, którego na szczęście zbył dość szybko, ale w następstwie poinformowania go o możliwym przeziębieniu ściągnął sobie na głowę medyka. Ten był przy nim już nieco dłużej, na szczęście jednak wystarczająco zmęczony i upojony po kolacji winem i towarzystwem Panien, iż bez zaglądania mu w gardło osłuchał go jedynie pospiesznie i zmierzył temperaturę, po czym odkrywczo zalecił chorobę “wyleżeć i wypocić”. Oscar więc podziękował wdzięczny po stokroć i po odprowadzeniu go do drzwi i aktorskim kasłaniu w rękaw czym prędzej zabrał się do wypełniania zaleceń recepty. I Bogu dzięki… Bo zdążył to zrobić chwilę przed tym jak znajomy odgłos uderzeń ciężkich butów o wypastowane drewno podłogi wylądował na piętrze jego aktualnych pokoi. Chciał Alexandra obok siebie. Chciał go cały dzień…! Ale on pojawił się po długiej przerwie braku zainteresowania właśnie w chwili, w której najmocniej jak mógł chciał uniknąć konfrontacji. Nie mając za wiele czasu, z desperacją zakopał się po uszy w pościeli i czując jak zaczyna się pod nią gotować, dał Alexowi znak, żeby wszedł. I jego obecność na chwil kilka odgoniła niepokój, który trzymał ciało rudzielca w napięciu jak strunę wysłużonego instrumentu. Był spokojny i opiekuńczy, taki jak zawsze - nie omamiony, czy zagapiony gdzieś w dal. Czy w bardzo atrakcyjną bliż… Teraz siedział na brzegu łóżka, a on jak na złość nie mógł z nim porozmawiać! Kiwał jedynie głową, udając zaspanego i zmęczonego, zniechęcającego do siedzenia z nim dłużej, aby oddalić wszelkie podejrzenia. Każdego w tym domu mógł nakręcić na jakieś suche wyjaśnienie, ale nie Alexandra - jeśli on zwęszyłby, że cokolwiek jest nie tak, z miejsca domagałby się odpowiedzi, nawet jeśli Oscar nie potrafiłby mu ich udzielić. I ich odsunięta w czasie rozmowa powróciłaby w bardzo niewłaściwym miejscu i z bardzo niepewnym finałem. Dlatego wolał leżeć i udawać, że dziarsko znosi konanie na przedpiekle zapalenia płuc, zamiast zmierzyć siebie i Alexandra z jakąś nieznaną prawdą. Wolał gotować się pod pościelą, ledwo oddychać i krztusić się nieomal szokiem, kiedy po raz kolejny w tak krótkim przecież czasie obdarowano go błogosławieństwem lekkiego muśnięcia ust i głaskania. Tym razem z poleceniem i prośbą szybkiego powrotu do zdrowia. Choć jeśli choroba miała wyglądać właśnie tak, to wolałby nie wyzdrowieć nigdy… Ostatkiem sił powstrzymał się przed tym, by wysunąć rękę spod kołdry i złapać za dłoń wychodzącego Alexandra. By poprosić go, żeby został chwilę dłużej… Ale to była najgorsza chwila na takie życzenia na łożu rzekomej śmierci. Odprowadził go wzrokiem do drzwi i po ich zamknięciu wysunął głowę spod kołdry i odetchnął ciężko, czując jak długie kły haczą o jego spierzchniętą dolną wargę. Czuł całym sobą że coś wisiało w powietrzu. I tym razem nie była to już tylko jego zaborcza zazdrość ani upokorzenie przegraną w wojnie o czyjeś względy. * * * Praktycznie cały dzień z niedługimi przerwami na posiłki upłynął na mierzeniu strojów. Żadnego śledztwa, żadnej przestrzeni do spaceru po dworze i ogrodzie, zero chwili sam-na-sam, na dworze pełno ludzi zajmujących się przygotowaniem sali do balu. I cała. Góra. Ciuchów. Srebro, złoto, rubiny, hafty na klapach czy rękawach? Koszula na guzik czy spinkę? Broszki, wybór sprzączki do paska i koloru sznurowadeł do butów. Oscar w życiu nie widział tylu ubrań na raz w jednym miejscu. Nie sądził, że może istnieć tyle technik wiązania fularu i że pozna kiedykolwiek w ogóle nazwę tej śmiesznej “chustki pod brodą”. W jakiś innych okolicznościach i być może po lepiej przespanej nocy byłby tym wszystkim bardziej zaaferowany, rozbawiony i podekscytowany, a tymczasem czuł się po prostu zagubiony i szczerze mówiąc traktowany trochę niepoważnie przez służącą podstawiającą mu pod nos kolejną koszulę, która była tylko odrobinę mniej bufiasta niż poprzednia. Starał się być jednak miły i wdzięczny za poświęcony mu czas, choć nie potrafił opanować pełnego ulgi odetchnięcia, kiedy znaleźli już ten jeden jedyny, pasujący do niego zestaw i kobieta w ukłonach opuściła jego pokój, obiecując wszystko przygotować, uprasować i wykrochmalić przed balem, tak by jaśnie Pan miał jeszcze dużo czasu na przygotowanie się. A jaśnie Pan z wolna zaczynał czuć się jak salonowy pudel. Róże na nowo zalęgły się w jego pokoju po śniadaniu i nie wyrzucał ich już, nie walczył bezsensownie dłużej. Czuł się dziwnie zmęczony i osłabiony, kompletnie rozkojarzony i rozbity. Nie potrafił zebrać myśli nawet sam, kiedy siedział na łożu i gładził palcami płaską stronę leżącej na jego udach szpady, ze wzrokiem utkwionym w podłodze. A tym bardziej podczas posiłków kiedy już przy śniadaniu Hrabina na dłużej skupiła na nim uwagę. Dotknęła nawet jego dłoni swoją, opatuloną w aksamitną rękawiczkę ledwo sięgającą zgrabnego nadgarstka, żeby wyrwać go z pustki zamyślenia. Z przejmującym i autentycznym zatroskaniem dopytywała o stan jego zdrowia i samopoczucia, jednocześnie zapytując czy nie zaszkodziło mu coś z kuchni. Napominając, że Alexander - już nie Pan Brightly… - twierdził, że nie jest na nic uczulony. I była piękna, kiedy tak patrzyła tylko na niego, martwiła się, subtelnie wyginała ślicznie ukształtowane brwi, o które zaczepiał się pojedynczy jasny loczek… Była prześliczna. Wraz z jej połyskującymi, czerwonymi ustami, bladą skórą i długą gęsią szyją ozdobioną delikatną biżuterią. Coś w duszy mówiło mu, że jej pragnie. Że mógłby siedzieć tak obok niej i wysłuchiwać jej głosu całe życie. Że uszczęśliwianie jej mogłoby stać się najważniejszą misją w jego życiu i już rozumie czemu Alec niczego nie potrafił jej odmówić i był dla niej inny niż dla całej reszty obcych mu ludzi. Słyszał wręcz w głowie nie swój głosik mówiący o tym jaka jest piękna. Jaka jej skóra musi być cieplutka i delikatna. Jak jej włosy wdzięcznie łapią słońce. Jak jej oczy błyszczą kiedy jest szczęśliwa i połyskują od już-niemal-łez, kiedy jest strapiona czy zmartwiona. Jak wszystkie jej emocje wypisane są czysto na nierealnie wręcz ślicznej buzi, a głos sprawia, że wszelkie inne piękne dźwięki milkną, a ptaki przystają, by się mu przysłuchać… A jednocześnie przeokropnie jej nienawidził. Nie chciał, by go dotykała czy patrzyła na niego. Nie chciałjednocześnie, by dotykała Alexandra i patrzyła też na niego… I te ambiwalentne emocje szarpały nim na wszystkie strony tak mocno, że tylko pożerały coraz szybciej tak mało energii, jaką zdawał się mieć na ten dzień - a wieczór zapowiadał się tak bardzo długi i szalony… Często czmychał do swojego pokoju. W całym tym zabieganym tłumie nikt nie zauważyłby jego braku. Siadywał na fotelu i przyglądał szkice od medyka, a nawet podczas jego wizyty kontrolnej wypił z nim mocną kawę zaprawioną czymś, co ten z dziwnie niepokojącym uśmiechem nazwał “energią przydatną, kiedy nie ma się już własnej”, co sprawiło, że kawa była niemiłosiernie gorzka, ale za to bardzo rozgrzewająca. I na tyle magiczna, że uzbrojony i na nowo dziwnie napięty Oscar miał siłę do samotnego skontrolowania całych ogrodów, idiotycznie zły na siebie i Alexandra nie śmiąc nawet proponować mu, by zrobili to wspólnie - nie potrafiąc już odróżnić łowieckiego instynktu od swoich idiotycznych, zbiorczych paranoi. Całym sobą, każdą komórką ciała czuł, że coś się zbliża - jak wtedy kiedy dookoła milkły zwierzęta, a on mógł tylko zakładać, z której strony nadejdzie zagrożenie. Aia też tego dnia praktycznie nie tknęła owsa i niespokojnie kopała kopytem dziurę przy drzwiach, nie uspokajając się nawet kiedy przemycił jej z kuchni wbrew sobie kostkę cukru. Nawet kiedy obiecał, że najdalej jutro stąd odjadą… Nic nie mógł poradzić na to, że podzielał jej niepokój i ona wyczuwała to, nie dając się omamić słowom, w które sam nie wierzył. Zostawił ją więc taką z trzepoczącym sercem i dalej szukał. Szukał sam nie wiedział czego - ogrodach, w domu, przysłuchując urwanym słowom dworzan i przyjeżdżających do domu gości, którzy panoszyli się już przy stawie i w różanym labiryncie, oraz w oranżerii i jadalni… I dusił się już... Dusił się zapachem róż w swoim pokoju. Miał wrażenie, że było ich więcej niż rano, parę sztuk leżało nawet na poduszce jego zesłanego idealnie łóżka. Spoglądał na nie zniechęcony widząc je w odbiciu lustra przed którym stał, dopinając niespiesznie spinkę mankietu. Odetchnął ciężko i przeniósł z powrotem spojrzenie na własne odbicie. Na lekko podkrążone, dwukolorowe oczy i siateczkę żyłek otaczających tęczówki, widoczną jakoś tak bardziej niż zwykle. Poprawił nieco niepewnie swoje włosy, z którymi nic specjalnego nie zrobił, choć widział, że wśród gości panuje obecnie moda na połapane jakimś dziwnym żelem, nieruchome i stabilne loki. On jednak kompletnie się na tym nie znał… Wsunął na dłonie białe rękawiczki, przy kostkach ozdobione ślicznym szwem i jeszcze raz wzrokiem skontrolował czy ubrał wszystko na właściwą stronę i nie wygłupi się w towarzystwie bardziej, niż było to absolutnie konieczne. Koszulę w cienkie pionowe pasy od góry pod wyprasowanym kołnierzykiem - według zaleceń służącej - złapał ciemnoczerwoną taśmą skrzyżowaną luźno tuż pod jego szyją i spiętą szmaragdem złapanym w złotą ramkę i ukształtowanym w idealny romb. Zieleń okazała się idealnie współgrać z czerwienią jego oczu i burgundem kamizelki, która miała dekolt tak głęboki, że spinał ją jedynie na trzy ciemne guziki dopiero pod mostkiem. Drugi rząd trzech guzików znajdujących się naprzeciwko nich były jedynie ozdobą. Tak samo idealnym doborem okazał się trzymający ciemne, uprasowane w kancik spodnie pasek z wysadzaną szmaragdami klamrą i sam materiał, z którego zrobiono dolną część garderoby, a który zaczynał pod światło mienić właśnie subtelnymi wyszytymi na nim rombami, ukazującymi dopiero pod odpowiednim oświetleniem. Całość dopełniała cienka marynarka przypominająca nieco… Mundur. Usztywniana mocno na ramionach i nie nadająca się do zapięcia jej, gdyż posiadała tylko guziki po obu połach, ale zadnych dziur, w które można by je wsunąć. Od przodu sięgała ledwie jego żeber, ale z tyłu jej długi rozdwojony ogon sunął aż do połowy jego pośladków i wykańczał złotą lamówką. Tak samo złote były lamówki na klapach i obramówki guzików. Ostatnim szlifem były już tylko białe rękawiczki i zaczepiony o guzik kamizelki, ale wsunięty do specjalnej kieszonki marynarki zegarek kieszonkowy. Również złoty. A na nim motyw - a jakże… - róży w pełnym rozkwicie. Z początku Oscar z niesmakiem przyjął lekkie uchybienie, którym był fakt, że zegarek… Nie działał. Jego wskazówki zatrzymały się na godzinie 23:10 i ani drgnęły, a on nie potrafił ich przestawić. Porzucił jednak próby bezsensownej szarpaniny z najwidoczniej ledwie kolejnym niepotrzebnym dodatkiem i wsunął go z powrotem w należne mu miejsce, pozostawiając widoczny ledwie gruby łańcuszek. Sam z siebie do całości dołączył nieszczególnie pasującą pochwę i srebrny rapier - ani myśląc ruszać się stąd bez niego. W końcu jego niepokój nie zmalał ani odrobinę - i nie zmienił tego ani strój, ani perfumy, ani atmosfera zabawy, zwłaszcza, iż wiedział, że bardziej niż gościem będzie na tej zabawie nieustannie czujnym ochroniarzem. Ze snucia planów na ten wieczór wyrwało go lekkie pukanie do drzwi. Od razu zerknął na zalegający na komodzie zegarek, ale z ulgą stwierdził, iż do oficjalnego otwarcia balu ma jeszcze dobre ponad pół godziny, a do sali balowej niecałe dwie minuty spacerem. Sam nie wiedział czemu do jego rozkojarzone głowy nie wpadł pomysł, że to Alexander chciał go odwiedzić albo ponaglić. Chyba za bardzo sądził, że już gotowy łowca pukałby raczej najpierw w inne drzwi… Dlatego też był z początku tak idiotycznie zszokowany widząc w swoich drzwiach Pana Brightly otulonego w ogrzewający jego skórę granat i eleganckie srebro. - Alec…? - Bąknął tonem bardzo podobnym do tego, jak podczas ich pierwszego spotkania po długiej rozłące, praktycznie klejąc się do niego wzrokiem, nim głęboka potrzeba zreflektowania się przypomniała jego pustej głowie o kilku niezbędnych manierach. - Prosze, wejdź.Odsunął się o tę parę kroków, otwierając przy tym szerzej drzwi i nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Nawet jeśli nie było w jego głowie żadnego prze-poetyzowanego głosiku o milknących słowikach czy łapaniu słońca we włosy, to i tak czuł się tym subtelnym widokiem onieśmielony bardziej niż na audiencji u króla tych ziem. Tego specyficznego ciepła rozlewającego się gdzieś pod koszulą w paski nie potrafił pomylić z niczym innym. Tak jak tego, że mimo smutku i zmęczenia jego usta same wyginały się we wdzięczny łuk, a oczy odnajdywały zagubione przez całe dnie światło i wypełniały się nim jak na zawołanie. - Wyglądasz… Naprawdę zjawiskowo.Nie powinien był tego nigdy powiedzieć, ale te słowa wyrwały się z jego zesztywniałych, spierzchniętych ust i pofrunęły w świat ku własnej przygodzie, zostawiając go pustego, gotowego wypełnić się po same brzegi każdym słowem i gestem, który Alexander wykonałby po przekroczeniu progu jego pokoju. Nie było już mdłego zapachu róż, niedziałającego zegarka i widma mało zabawnej zabawy. Były tylko drzwi, które zapomniał przymknąć, zanim puścił ich klamkę i ulokował palce na świeżo przystrzyżonym, znajomo szorstkim policzku. Od drugiej strony dołożył drugą dłoń, otulając przystojną twarz i przytrzymując ją w miejscu, kiedy pochylał się ledwie odrobinę i zgarniał zwykle zaciśnięte ciasno wargi własnymi. Miękko i ostrożnie, jakby te miały pokruszyć się pod zbyt dużym naciskiem. A wargi te smakowały jak gorzko i dławiąco ściśnięte serce, które w pięść złapało mu to kompletnie niemożliwe do realizacji wyobrażenie, kiedy wciąż stał przy drzwiach jak nieco spłoszony chłopiec, spoglądając na swojego Mistrza z uśmiechem, który serwował mu bardzo-bardzo rzadko. - Widzę, że wymęczyli cię przymiarką nie mniej niż mnie. - Chrząknął głośno, słysząc jak jego głos zrobił się niemiłosiernie rozczulony i drżący. Jak mógł mu teraz powiedzieć o swoim niepokoju? Martwić go? Odwracać jego uwagę w chwili, kiedy ten mógł się odprężyć i pobawić…? Wyglądał tak ślicznie… Tak bardzo tu pasował… Był taki swobodny i naturalny… Naprawdę piękny. Piekniejszy niż wszystkie panny w drogich sukniach. Tak nienachalnie i elegancko. A Oscar był tym widokiem kompletnie i bez reszty zniewolony. Praktycznie nie oddychający już od zaciskającej się na jego szyi obroży. Jak wiernemu, tresowanemu psu trwającemu u Jego nóg - dumnemu ze swojej pozycji. Oderwał się w końcu od drzwi, uśmiechając nieco szerzej i niespiesznie obszedł mężczyznę dookoła, zatrzymując się u jego boku i puszczając mu lekkie oczko. - Gotów jesteś załamać dzisiaj kilka niewieścich serc? |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Sty 22, 2021 12:32 am | |
| Drzwi uchyliły się z cichuteńkim, ledwie słyszalnym skrzypnięciem starych zawiasów i łukiem otworzyły szerzej, ukazując mu rudą, wyjątkowo tym razem schludnie uczesaną czuprynę, na którą zwrócił uwagę na samym początku, dopiero po chwili przesuwając spojrzeniem po sylwetce chłopaka, niemal nieświadom prawie nieśmiałego tonu, jakim wymówił jego imię. Burgundowa kamizelka o wyjątkowo głębokim odcieniu, wspaniale współgrała z jego jasną, porcelanową prawie cerą, podkreślając drobne piegi, zieleń zaś oprawionego złotem kamienia pod szyją chłopaka, kontrastując z włosami, tylko bardziej wydobywała ich kasztanową barwę. Przez chwile sam zapatrzył się, może odrobinę zbyt dużo uwagi poświęcając długim nogom, odzianym w spodnie, przyjemnie dla oka otulające szczupłe uda. Krótka chwila zachwytu ustąpiła uprzejmie miejsca poczuciu winy tak szybko, jak szybko ta myśl pojawiła się w jego głowie i natychmiast uniósł spojrzenie znów na oczy młodzieńca, tym razem z lekkim zmartwieniem zauważając, że wyglądały na bardziej zmęczone. Oczywiście, nie było w tym nic dziwnego, skoro cały poprzedni wieczór Oscar spędził w łóżku, trawiony gorączką, mocno opatulony miękkimi kocami. Niemal bez udziału woli, wszedł znów do pomieszczenia, przez chwilę czując się jak wczoraj, niemal pewien, że kiedy odwróci spojrzenie w stronę łóżka, to znów będzie w nieładzie gościło rudzielca. Kiedy jednak jego wzrok przesunął się w tamtą stronę, posłanie było równo i starannie okryte wzorzystą narzutą, sugerując, że tymczasowy lokator czuł się już lepiej. Na tyle dobrze w każdym razie, by wybrać i założyć przygotowany przez służbę strój. O ile myśl, że samopoczucie jego byłego ucznia powoli wraca do normy, przynosiła ulgę, o tyle w jakiś irracjonalny sposób, Alexander czuł się źle z tym że nie był obecny przy procesie zdrowienia. Oczywiście, już dawno nie musiał podawać mu do ust syropów, rozkruszać zbyt dużych tabletek, czy przygotowywać rozgrzewających, ziołowych naparów po tym, jak jego towarzysz przeziębił się-zwykle przez swoją lekkomyślność, o czym nie wahał się mu przypominać, ze spokojną i nieporuszoną miną dorzucając kolejne liście do kociołka-wciąż jednak to robił. Przynajmniej do tego czasu, kiedy zmuszeni byli na jakiś czas się rozłączyć, co jednak nie zmieniało tego fundamentalnego faktu, że Alex zwyczajnie nie mógł znieść tego, że nie ma go obok Oscara, kiedy ten choruje, zwłaszcza tak mocno, że nie mógł zamienić więcej niż paru słów, zmęczony i zmarnowany, zmuszając dawnego opiekuna do ustąpienia pola pałacowym medykom. Czemu oczywiście, nie mógł się dziwić. - Spójrz lepiej na siebie. - uśmiechnął się w końcu miękko, uspokojony radosnymi ognikami, tlącymi się gdzieś w jego oczach, podświadomie jednak skupiał się na jednym, które znał tak dobrze, które teraz błyszczało czymś tak ciepłym, że sam się nieco odprężył. - Dziękuję za komplement. - zreflektował, mrużąc oczy delikatnie, kiedy raz jeszcze przyglądał się temu, jak cały strój chłopaka, podkreślał jego nietuzinkową urodę. - Wyglądasz wyjątkowo pięknie. - przyznał po chwili, delikatnie kiwając głową do niego, zanim odwrócił spojrzenie, przesuwając nim jeszcze po raz ostatni po pokoju, jakby dopiero teraz dostrzegł wszystkie wazony wypełnione po brzegi kwiatami, których nie zauważył wcześniej, zbyt przejęty widokiem swojego byłego ucznia. Róże były wszędzie. Nie tylko na stolikach i nieużywanej toaletce, ale również fotelach, drobnych pufach i nawet na łóżku. Gdzieś w głębi piersi poczuł drobne ukłucie, sam szczerze zaskoczony nim, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że był… Zazdrosny? Znów. I znów było to uczucie, którego naprawdę nie pamiętał, od lat już nie mając okazji go poczuć. Najbliższe temu emocje, jakie towarzyszyły mu na trakcie, dopadały go chyba jedynie wtedy, kiedy Mery po długiej podróży bardziej zainteresowany zdawał się stajennym szykującym dla niego owies, niż nim samym. A o to nie było czymś tak niemile widzianym, jak to, co poczuł teraz. Bo stając obok i patrząc na to zupełnie na chłodno, nie miał powodu, aby być zazdrosnym. Powodu ani tak naprawdę przecież nawet prawa. A zdążył poznać siebie na tyle dobrze, by wiedzieć, że chociaż zazdrość zdecydowanie leżała w jego naturze, zwykle potrzebował więcej czasu, aby ktoś stał się dla niego na tyle istotny, by przejmować się drobnostkami takimi jak kwiaty w pościeli. I ta myśl, i to uczucie nie dawały mu spokoju ostatnimi czasy w sposób, jakiego istnienia Oscar prawdopodobnie nie miał nawet szans dojrzeć, zwłaszcza kiedy zdawali się oddalać od siebie z każdym kolejnym bukietem stawianym w kryształowych i porcelanowych, ręcznie malowanych wazonach. - Chodźmy Oscar, nie sądzę, żebym miał szansę złamać czyjekolwiek serce, kiedy ty będziesz stał obok. - przyznał, uśmiechając się do niego, starając nie pokazywać po sobie lekkiego rozchwiania, nie chcąc martwić i obarczać chłopaka czymś, co ostatecznie tylko mogłoby popsuć mu zabawę, a nie mieli przecież często okazji w takowych uczestniczyć. Nie chciał zniszczyć dla niego tej okazji, która nie miała dużych szans na to, aby się powtórzyć, zwłaszcza w bliskiej przyszłości.
Sala balowa, na której wszyscy mieli się spotkać na uroczystą inaugurację, poprowadzoną przez Hrabinę, łączyła się z całym skrzydłem, a zatem oprócz dużej, wygodnej sali z parkietem, teraz głównie zajmowanym przez rozmawiające, niewielkie grupki, goście mogli korzystać w kilku nieco bardziej ustronnych pokoi, w których można było porozmawiać na osobności, lub chwilę odpocząć po tańcu. Samemu lub z towarzystwem. Po bokach sali, w świetle padającym z ozdobnych lampek, zawieszonych nieco niżej niż przytłaczających rozmiarów, złocony żyrandol w centrum pomieszczenia, stały elegancko zastawione stoły. Ciepłe blaski drgały na szkle, mrugając lekko za każdym razem, kiedy pod ścianą przemykała się służba, niemal jedynie w ten sposób dając znać o tym, że w ogóle byli obecni na sali. Pomiędzy gośćmi przemykali się wysocy, pięknie ubrani młodzieńcy, noszący srebrne tace z alkoholem w jasnych, ozdobionych koronkowymi mankietami dłoniach, z bielonymi żabotami otulającymi wysoko, wiotkie szyje. Kobiety w różnokolorowych sukniach chowały pudrowane różem twarze za wachlarzami, trzepocąc nimi zalotnie, kiedy zdarzyło im się złapać spojrzenie kawalera, lub trzaskając o otwartą dłoń, gdy to stawało się zbyt nachalne jak na dokładnie sprecyzowane standardy wysoko urodzonych panien. Zapach dziesiątek perfum mieszał się zaś razem, tworząc osobliwą mieszankę, ledwie jednak przebijającą się przez duszący, wszechobecny aromat krwiście czerwonych róż, rozstawionych po całej sali. Alexander wszedł pierwszy, zwyczajem wypracowanym w swojej profesji, niemal od razu przechodząc w bok, nie chcąc rzucać się w oczy, za bardzo przyzwyczajony do pozostawania w cieniu, by teraz samemu rzucać się w wir towarzystwa. Zresztą, wciąż żywił cichą nadzieję, że będzie miał szansę popatrzeć na Oscara w takim otoczeniu, pierwszy raz w życiu mogąc go zobaczyć tak eleganckiego i to w takim otoczeniu. A wbrew temu, co sam młody łowca sądził na swój temat, w oczach swojego mentora, wcale nie był tak nieporadny towarzysko, jak sam lubił to przedstawiać. Wręcz przeciwnie, Alex miał zaufanie do tego, że Oscar wypadnie doskonale. Już wypadał. Ta myśl przesunęła się miękko przez jego głowę, robiąc sobie miejsce między wszystkimi niedopowiedzeniami, jakie wciąż między nimi wisiały, przez ostatnie kilka dni zdając się jedynie powiększać. Chłopak zaś stał w złotawym świetle, z jasną skórą i płomiennymi włosami, wyglądając, jakby urodził się, by bywać w takich miejscach. I tylko gdzieś z tyłu głowy mężczyzna pomyślał, że równie ładnie, a może nawet ładniej, rudzielec wygląda rano, kiedy o świcie wraca z kąpieli. - Oscar, zerknąłbyś na godzinę? - poprosił, przystając tuż przy nim, bardziej mając potrzebę zajęcia głowy czymś innym, niż naprawdę będąc szczerze ciekawym, która jest godzina. Tym bardziej że chyba żaden z nich nie przyłożył wystarczającej uwagi do planu całego misternego wydarzenia, aby być w stanie określić cokolwiek związanego z dalszym ciągiem. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Sty 27, 2021 1:08 am | |
| Nie wiedział jak, ale wspomnienie o komplemencie chciał na zawsze wyciągnąć ze swojej głowy, by nigdy nie zostało naruszone przez ząb czasu czy psoty jego wyobraźni i albo umieścić we fiolce, by blaskiem stojąc na szafce nocnej układało go do snu, albo zakopać je gdzieś gdzie nikt go nie znajdzie i nie zniszczy. To wypowiedziane łagodnym, cudownie znajomym głosem ”wyjątkowo pięknie” odbijało się po jego zadymionej grzecznymi i wdzięcznymi fantazjami głowie jeszcze długo po tym, kiedy wyszli z jego sypialni. Chciał tak wyglądać dla Niego cały czas, choć był koszmarnie świadom tego, że było to niemożliwe - w końcu na próżno w jego męskim ciele szukać było wydatnych piersi i delikatnej skóry, a już tym bardziej ozdabiać go koronkami i kwiatami… Starał się jednak nie skupiać na przyszłości i zostać u boku Alexandra tu i teraz, kiedy obu wyraźnie spodobało się to na co patrzyli. Nawet jeśli były to w głowie Oscara zapewne bardzo różne uczucia - z jego strony czysto miłosne i pełne zachwytu, a ze strony Alexandra, przypominające raczej ojcowską dumę. Kroczyli po schodach w dół ogromnej rezydencji, na parterze oświetlonej miodowym światłem ustawionych na podłodze, ostatnio modnych lampionów oraz świec w kandelabrach. Pyszniące się w wazonach róże miały ogromne, rozwinięte dumnie kwiaty i już w połowie schodów do uszu dobiegał szmer rozmów i łagodna, stłumiona ścianami sali muzyka. Wkroczenie dwóch dodatkowych gości w charakterze quasi-ochrony równało się ze złapaniem przez nich kilku spojrzeń przyjezdnych gości, którzy spoglądali na nich ciekawsko - na szczęście nie jak na zwierzęta wypuszczone z klatki. Było tu przynajmniej sto osób, a Oscar wzrokiem sięgał tylko sali taneczno-biesiadnej, nie licząc ludzi rozsypanych na ogrodzie, w oranżerii oraz po pokojach otaczających sale. Niemniej zbliżała się godzina oficjalnego rozpoczęcia i już chwilę po tym jak sami grzecznie stawili się w sali, przez uchylone dwuskrzydłowe drzwi spokojną rzeką wpływało do wnętrza jeszcze więcej różnobarwnych par. Oscar nie potrafił się na to wszystko napatrzeć. Na połyskujące kryształy, lśniące złoto zastawy, piękne czerwienie ciężkich zasłon, blask od zjawiskowego diamentowego żyrandola, który był tak monstrualny, iż młodzieniec był przekonany, że razem z Alexandrem mogliby usiąść na nim i jego wadze i wielkości nie zrobiłoby to szczególnej różnicy. Tuż przy drzwiach trwały pod ścianą niczym ustawieni na baczność żołnierze flagi z barwami i herbami najważniejszych zaproszonych rodów, rudzielec naliczył ich aż jedenaście i zauważył, że sam gruby materiał naniesiony był na drzewce wyższe nawet od niego! Wszystko wykonane było z wielką starannością i przepychem, a podłoga lśniła tak, że odbijały się od nich kształty uczestników balu. Na moment przytłoczony i wciągnięty tym wszystkim rudzielec przestąpił bezmyślne i powolne dwa kroki przed Alexandrem, a jego głowa podążając za oczami, łagodnymi ruchami przekrzywiała sie to w prawo, to w lewo, chcąc uchwycić wszystkie nowości, które dane mu teraz było obserwować. Elegancja zamordowała w zarodku nawet jego płytką ekscytacje i gadulstwo, więc po prostu pilnował się na tyle, by nie stać z półotwartymi ustami i pochłaniał wszystko wzrokiem z szokiem wymalowanym na twarzy. Dopiero po dłuższej chwili odnajdywania się w nowej sytuacji obejrzał się na Alexandra, samymi tylko oczami zadając mu miliard pytań odnośnie wszystkiego, nawet o głupią naturę różnicy między wielkością poszczególnych widelców i wytyczenia do jakiej potrawy się najlepiej nadawał! Alexander jednak przerwał mu mimowolnie pytaniem i młodzieniec bez pomyślunku pospiesznie sięgnął po zegarek, reflektuję się ze swojej głupoty i rozchwiania dopiero po kilku sekundach intensywnego wgapiania się w nieruchome wskazówki. - Ah… Wiesz, głupia sprawa. Dali mi niedziałający zegarek… - Machnął lekko nieszczęsną ozdobą, pukając o jej szkiełko kciukiem. - Dziesięć po jedenastej, a jest…I wtedy weszła Ona. Kiedy ogromne wskazówki odpowiadającego im wielkością zegara zawieszonego nad podestem po drugiej stronie sali wskoczyły idealnie na dziewiątkę i dwunastkę muzyka zamilkła, a kilka kroków przed zawieszoną w bezruchu niewielką orkiestrą zjawiła się gospodyni otoczona barwnym kwieciem swoich dwórek - tak zjawiskowa, że nawet te najśliczniejsze i najbardziej gotowe do zamążpójścia nie dorównywały jej w najmniejszym stopniu. Jeśli pierwsze spotkanie z nią każdemu z mężczyzn osłabiało ostrość zmysłów i budziło najpierwotniejsze i najpiękniejsze instynkty, tak w obecnej formie Hrabina Elizabeth Batory bezlitośnie miażdżyła płuca i wyciskała z nich ostatni dech, pozostawiając bezbronnego obserwatora w poczuciu bycia niegodnym zasiadania do uczty, którą przygotowała dla jego oczu. Bajeczna linia jej kruchych ramion nagością jednocześnie budziła najgorętsze fantazje i gasiła je bezgłośną reprymendą przypominającą wszystkim absztyfikantom o ich niskiej pozycji. Kaskady pięknie ufryzowanych złotych fal, częściowo spiętych w kok ozdobiony spinkami w kształcie kwiatów, spływały po jednej stronie na odkryte aż do łopatek smukłe plecy z kuszącą linią kręgosłupa, aż proszącą o przesunięcie po niej opuszkami w drobnej pieszczocie; a po drugiej zawijały na ślicznie wyeksponowanym wdzięcznym zarysie piersi. Dekolt kwiatowej sukni był tak głęboki, że satna wzorowana na otaczający ramiona damy wianuszek róż sprawiała wrażenie już prawie-prawie, przy najlżejszym powiewie wiatru ukazać wytrwałemu obserwatorowi krawędź zapewne rozkosznie różowego sutka - popychając wyobraźnie do naprawdę niebezpiecznych granic. Całość pięknego popiersia ozdabiała misterna kolia oplatająca gęsia szyję jak długo tkana pajęcza sieć pełna przecudownych wzorków wysadzanych drobnymi jak krople rubinami. A wszystko zgodne z ostatnimi krzykami mody. Niżej doskonale wyrzeźbioną wąską kibić obejmował bogato zdobiony i detaliczny burgundowy gorset, który nie tyle bezlitośnie ściskał ciało, co idealnie do niego dolegał, przygotowując wzrok odbiorcy na zachwycającą linie bioder, od której ku dołowi rozlewała się długa i rozłożysta spódnica, składająca się z bardzo wielu delikatnych warstw, sięgających aż do ziemi tak, by mężczyźni nawet nie śnili o ujrzeniu czubka jej bucika, a już tym bardziej zgrabnej kostki. Nie było na sali istoty, która nie wpatrywała się teraz onieśmielona w cudownie kruchą i słodko uśmiechnięta kobietę, która odświętnie ubrana wyszła powitać zebranych gości i uroczyście otworzyć ceremonię balu. Odezwała się, a jej głos niesiony doskonałą akustyką trafiał każdemu prosto w duszę - niezależnie od płci i upodobań. Jej błyszczące tysiącem gwiazd oczy łaskawie i z serdecznością błądziły po twarzach przyjaciół, znajomych, służby i nawet ochroniarzy, może na wartą całego świata sekundę dłużej zatrzymując na twarzy starszego z łowców. Na jej łagodne życzenie jeden z kelnerów, dotąd zastygły w bezruchu zaczął od góry napełniać ułożone w piramidkę kryształy drogim musujący, złotym trunkiem, a kiedy ten rozlał się równomiernie do kieliszków, polecono, by każdy z gości spokojnie odebrał sobie swój i wzniósł toast za tę piękną i pełną zabawy noc. * Pragniesz jej…Poddaj się, jest taka piękna… Zrobiłbyś dla niej wszystko... Cichutki, hipnotyzujący głosik gdzieś w odległych zakamarkach głowy ogłupiałego Oscara szeptał do niego kuszące słowa. Mąciły jego myśli i przyprawiały o pulsowanie w skroniach. A Hrabina uśmiechała się, jej biała jak porcelana dłoń unosiła kieliszek. Wszyscy zebrani w tym samym czasie unieśli kieliszek wraz z nią, nawet on. Światło blednie w jej obecności... Chcesz dotykać jej włosów, pieścić jej skórę... Oddałbyś za nią nawet życie…Jego głowa pulsowała niewyjaśnionym bólem coraz mocniej. Hrabina zbliżyła kieliszek do ust, a ten odbijał refleksy świateł ogromnego żyrandola. Wszyscy zebrani zbliżyli kieliszki wraz z nią, nawet on. Kryształ już oparł się o jego wargi, a słodki zapach trunku uderzył w złaknione nozdrza. Poddaj się…Poddaj się… P o d d a j s i ę. Kieliszek ściskany w jego rozedrganych palcach chrupnął cichutko sekundę przed tym zanim jego kruche ciałko nie posypało się w rękach rudzielca ginąc bezgłośnie i niewielką ilością musującego alkoholu oblewając jego dłoń i podłogę, kilkoma kroplami lądując także na butach. Ocknąwszy się z dziwnego marazmu chłopak w pierwszej chwili spojrzał zszokowany na swoją dłoń, a następnie cofnął o krok i spłoszonym wzrokiem szukał kogokolwiek w charakterystycznym uniformie służby. A kiedy wciąż wstrząśnięty zlokalizował jednego z młodszych od niego chłopców przy drzwiach, dał radę przez niemiłosiernie ściśnięte gardło i - tym również był zdziwiony! - aż do bólu zaciśnięte szczęki wydukać: - Przepraszam… - Na szczęście godne podziękowania Niebiosom chłopiec z miejsca zrozumiał o co chodzi, samemu widać bardzo ciężko wyrywając się z wrażenia, jakie na wszystkim wywarła gospodyni. Podszedł do szanownego gościa sztywno i chwiejnie jednocześnie, po czym podał mu jedną z gładkich i cienkich serwet. Oscar otarł skórę pospiesznie i pobieżnie, ze wstydem obserwując jak młodzik pada na kolana i zgarnia z podłogi wilgotne i ostre kawałki potłuczonego bezlitośnie elementu zastawy. Byron czuł, że jest mu niedobrze. Że dusi się, jest alarmująco niespokojny, plecy zalewa mu zimny pot, a oddech rwie się na kawałki jak stare i zużyte prześcieradło. Na dodatek kolejne hausty powietrza wcale nie pzynosiły ukojenia, jakby zużyto już cały tlen na ziemi, a on mimo napinania kamizelki na głęboko oddychających płucach, czuł, że tonie w gęstym jak ropa powietrzu i po prostu umrze zaraz równie cicho i niezauważenie, co kieliszek jego powitalnego szampana. Musiał stąd wyjść. Musiał poszukać tlenu na zewnątrz. Tutaj nie było ani bezpiecznie, ani dobrze. Blask raził go w oczy, mieszanka zapachów potraw i damskich perfum agresywnie wdzierała mu się w gardło i nos, szum rozmów i wznowiona gra muzyki kaleczyła jego uszy, a mięśnie zesztywniały uzbrojone jakby do walki, odbierając ruchom całą gracje - sprawiając, że nogi robiły się ciężkie jak bruk wysypany przed dwór Hrabiny, a ręce twarde i zaciskające palce, jakby Oscara trafiał niemający nigdzie początku ani końca paraliż wywołany trucizną. Miotał się wewnętrznie, próbując desperacko zza zasuniętych kotar na oknach dojrzeć choć skrawek szyby i widocznej za nią wieczornej scenerii pięknego ogrodu. Nie potrafiąc jednak zlokalizować wzrokiem czegokolwiek, co udowodniłoby mu, że świat poza tą salą dalej istnieje, wycofał się o dwa omdlewające kroki, ostatecznie przytrzymując skrzydła otwartych drzwi i najszybciej jak pozwalały mu skostniałe nogi wyszedł z sali na hol i prosto do oranżerii, w której były otwarte drzwi. Dochodząc tam zataczając się wsparł na wyciągniętych rękach o przeszklony stolik. Zwiesił bezsilnie głowę i objął w pasie ręka, czując, jak coś koszmarnie pali mu wnętrzności, choć nie był to wcale ból, którego by nie kojarzył. Oddychał głęboko i powoli przez szeroko otwarte usta, jakby to miało mu jakkolwiek pomóc. Nie odpinał guzików ubrań, będąc pewnym, że to nic nie da. Że ta agonia nie pochodzi bezpośrednio z ciała i próżno szukać jej powodu w zbyt dużym zacisku materiału czy może dozie nieświeżości w wytrawnym obiedzie. To był stres. Naostrzejszy jaki tylko znał, wspomnieniem idący z nim ręka za rękę od momentu, w którym zalany krwią leżał na workach mąki pod lichą osłoną z drewnianej podłogi. Kiedy trafił do oranżerii wiedział już, że to on. Kiedy zimny jak kostki lodu tlen wdarł się do jego ust był już pewien, że to-to okropne, wstrętne uczucie zagrożenia i bezradności wobec potęgi okropieństw, które przyszło i zapewne przyjdzie mu doświadczyć. Wszystko inne malało zdominowane tym porażającym uczuciem. Piękno, miłość, zazdrość, szczęście czy zachwyt - wszystko to traciło na znaczeniu w chwili autentycznego zagrożenia życia, które zbliżało się nieubłaganie. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Lut 24, 2021 11:20 pm | |
| - Alexandrze! - perlisty śmiech rozbrzmiał po drugiej stronie rzeźbionych, ciężkich drzwi z wiśniowego drewna, a zaraz po nim poczuł kolejne szarpnięcie klamki, na której zaciskał palce. - Otwórz! - Nie ma mowy! - odparł od razu i ułożył płasko dłoń na drzwiach, kiedy te naparły na niego z siłą drobnego po drugiej stronie. - Przestań, bo się posiniaczysz. - dodał tak stanowczo, jak tylko umiał, opierając się samemu o drzwi, kiedy znów poczuł jak klamka pod jego dłonią zdecydowanie prze w dół, a drzwi znów odpowiedziały na jego siłę swoją. - Nic mi się nie stanie, jak otworzysz! - stłumiony głos po drugiej stronie, a potem rozbawiony chichot, po którym klamka znów się poruszyła, a on poczuł, jak jest niebezpiecznie blisko ustąpienia. Jak można było śmiać się tak pięknie? - Co pomyśli służba, jak zobaczy Panią domu w sukni ślubnej, dobijającą się do drzwi? - sapnął. - Na pewno nie uwierzy, że Pan domu jest tak cnotliwy, że nie wpuści do sypialni panny młodej! - kolejny śmiech, potem kolejne łupnięcie w drzwi i cichy jęk. Zawahał się, wciąż trzymając drzwi i zmrużył delikatnie oczy, przez chwilę nasłuchując. - Nie weźmiesz mnie na litość. - odparł po chwili i sam roześmiał się głośno, kiedy po drugiej stronie coś ponownie łupnęło w drzwi. Jeśli miałby zgadywać, powiedziałby, że najprędzej była to jedna z dziesiątek świeczek, powtykanych w zdobiące ściany korytarza świeczniki. - Proszę otworzyć, Panie Brightly! - Nie możesz poczekać? Za dwie godziny ślub, wtedy się zobaczymy. - spróbował raz jeszcze, prawie płaczliwym głosem, rozdarty między spełnieniem jej życzenia a ratowaniem swoich przekonań. - Jesteś już w pełni gotowa, nie chcę teraz patrzeć. - dodał. - Alex… Proszę, ostatni raz. - cichy, proszący, miękki głos, wrzynający się w jego serce jak doskonale naostrzony, myśliwski sztylet. - Ostatni raz, zanim pojadę do kościoła. Oparł czoło o misternie wydłubane, kwiatowe ozdobny w drewnie i przez chwilę skupił się na ciepłym zapachu wiśni, jaki czuć było wciąż, kiedykolwiek potarło się starannie impregnowane odrzwia. W końcu jednak nacisnął na klamkę sam, uparcie jednak zamykając oczy, kiedy odsunął się, aby Emilia mogła wejść do środka. Cichy szelest sukni narastał, a gdzieś ponad nim, wybiło się rozczulone westchnienie, kiedy chłodne, smukłe palce ujęły jego policzki. Subtelny, delikatny zapach wanilii i czegoś cieplejszego, milszego utulił jego nozdrza, a na policzku poczuł muśnięcie pukla pachnących włosów. - Wszystko będzie dobrze. - ledwie słyszalny szept, tuż przy jego ustach i dotyk jej czoła na jego, kiedy uniósł dłonie, układając na jej biodrach, przygarniając do siebie delikatnie. - Tylko nie możesz z tym walczyć, Alex. Poddaj się…
...Poddaj się.
Mdły zapach róż ogarnął go na nowo, jakby złociste loki, opierające się wdzięcznie o wydatną, zarumienioną pierś, otarły się o jego wargi, na których wciąż jeszcze czuł nieco cierpki posmak musującego wina. Alkohol prześlizgnął się po jego języku i gardle, leciutko piekąc, zanim koił ból rozgrzewającą słodyczą, tłocząc krew w tętnice i przyspieszając mocne bicie serca. Alkohol, czy ona? Odchrząknął cicho, rozpinając jedną, srebrną, inkrustowaną drobnymi, ciemnymi kamieniami klamerkę wysokiej stójki przy szyi i złapał nieco płytszy oddech, kiedy gorąco spłynęło po jego ciele, a w sali rozległo się pierwsze stuknięcie obcasa, którego niedane było nikomu zobaczyć, o posadzkę. Ocierające się o siebie warstwy koronki i satyny wdzięcznie zaszeleściły, kołysząc się w takt drobnych, pełnych gracji i niemal nierealnie płynnych kroków, a z każdym ciężkie loki głaskały smukłe ramiona i pełne piersi. Naśmiewając się niemal z każdego, kto śmiałby pomyśleć, że mógłby wyciągnąć dłoń po to samo, czy choćby poczuć samemu na sobie spojrzenie ciepłych, czułych oczu, tak pełnych zrozumienia, obietnicy… Jak mógł kiedykolwiek uważać Emilię za piękną? Jakim sposobem wodził za nią spojrzeniem, nie wierząc, że ma jakiekolwiek prawo do tego, aby w ogóle patrzeć na to, jak wieczorem rozczesywała gęste, złociste włosy przed związaniem ich w gruby warkocz do snu. Jak, kiedy po ziemi stąpały istoty tak nieskazitelnie piękne? Tak czyste i bezbronne, jednocześnie będące tak bezwstydnie, niemal wulgarnie wyzywające w każdym ruchu. A to wszystko niewymuszenie i mimochodem, przykryte warstwami halki i tiulu, półprzezroczystym wachlarzem, jednocześnie zasłaniającym nieśmiałe przyzwolenie i zachęcającym do dalszych starań, które nigdy nie miały się udać. Była jak wszystko, co pamiętał z tamtych czasów, ale… bardziej. Bardziej krągła, miękka, uległa i stanowcza, bliska i odległa, niedostępna i otwarta. I ciepła, tak ciepła… Odstawił na oślep kieliszek na jeden z długich stołów, obawiając się, że palce trzymające filigranowe szkło odmówią mu posłuszeństwa. Podobnie jak nogi, które zadecydowały za niego, robiąc pierwszy krok do przodu niemal bezwiednie, z czego zdał sobie sprawę dopiero, kiedy do rzeczywistości przywołało go tnące głuchą ciszę chrupnięcie deptanego szkła. Hałas sali, szepty i gra muzyków narastały, kiedy wydobywał się z tej głębiny na powierzchnię, łapiąc głębszy oddech, kiedy zogniskował spojrzenie na kałuży wina, którą ścierał młody chłopak. - Przepraszam. - cofnął się o krok, rozglądając nagle, jak wyrwany ze snu, podświadomie szukając rudej burzy włosów, odcinającej się od idealnie dobranej, ciemnej marynarki. Wszystko wróciło do życia, jak świeżo nakręcony zegarek, z którego ktoś wyjął jeden, drobny element, niezauważalny na postronnego obserwatora, którego brak sam Alexander odczuł tak boleśnie, niemal panicznie rozglądając się za chłopakiem. Z każdą chwilą jednak słodki zapach kwiatów zajmował jego myśli, w końcu każąc podejść parę kroków bliżej wysokiej, kryształowej wazy przy jednym ze stołów, jakby w ten sposób oszukiwał się, że podobnie pachną wpięte w dekolt pysznej sukni, krwistoczerwone główki. Czując na sobie jej spojrzenie, zamarł na sekundę, by chwilę później skłonić głowę delikatnie, niemal jakby nie był godny patrzeć na nią, jednocześnie podążając w stronę kobiety jak pies do swojego właściciela, nie śmiąc jednak podejść bliżej, trzymając się jedynie na tyle blisko, by móc zareagować, gdyby cokolwiek się wydarzyło. Nie przyjechali tutaj się bawić, a do pracy. I bal ten nie był wyjątkiem, zwłaszcza kiedy ginęli ludzie z tak bliskiego grona samej Hrabiny, zwłaszcza kiedy ona sama na przyjęciu wystawiała się na takie zagrożenie, niemal jakby naklejono jej na środku piersi tarczę, w którą bestia mogłaby celować z odległości. Nie mógł na to pozwolić. I nie pozwoli, żeby stało jej się cokolwiek złego. Pytanie o godzinę już dawno wyparowało z jego głowy, pozostawiając tam jedynie słodki, kwiatowy zapach i trzepocącą się gdzieś na samym dnie świadomości myśl o tym, że kogoś szukał… I ta jednak ustąpiła miejsca innej, kiedy zdało mu się, że przez rozstępujący się przed nią tłum, drobna kobieta idzie w jego stronę, śmiejąc się ciepło i niemal czule, kiedy zgiął się wpół w ukłonie, w jakim od lat nie uraczył żadnej damy, a z którego teraz nie miał śmiałości się unieść, ośmielony dopiero delikatnym, parzącym dotykiem złożonego wachlarza, którego szkielet zbudowany był z białej jak śnieg kości słoniowej, na którą napleciony był materiał cienki niczym pajęczyna. - Alexandrze. - miękki śmiech i łagodne skinięcie głowy zmusiły go do wyprostowania się, by ponownie utonąć. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Lut 27, 2021 7:59 pm | |
| Świeże powietrze, wciąż pachnące polnym kwieciem i ziemią nagrzaną słońcem wypełniało jego nozdrza i pompowało płuca, kiedy na siłę uspokajał oddech, prawie się dusząc. Oranżeria mu nie wystarczyła, musiał słaniając się uchylić jej przeszklone drzwi i zrobić ten upragniony, wyczekany krok na soczystą trawę i oprzeć plecami o zimną ścianę budynku, zaraz obok wrót. Tu cisza była nieporównywalna, a samotność wręcz balsamiczna i kojąca zszargane atakiem stresu nerwy. Dopiero tu, wystawiony na chłodne powiewy wiatru zdał sobie sprawę jak mokrą od potu ma twarz, jak licznie na jego policzkach perliły się zimne jego krople, które pospiesznie starł rękami, modląc się, by całe to zamieszanie nie zepsuło przygotowanej dla niego wcześniej fryzury. Naprawdę nie chciał niczego zepsuć, to był w końcu zaledwie początek pierwszego balu w jego życiu, a on już paradoksalnie lepiej czuł się na zewnątrz… Na dworze, gdzie dokonały się wszystkie te okropne mordy, gdzie w teorii miało być najbardziej niebezpiecznie on odprężał się i choć trochę rozluźniał mięśnie przed powrotem do swoich obowiązków, które obecnie odwlekał - zdawać by się mogło - już całą wieczność… Zatykał otwartą dłonią usta, zmuszając swoje ciało do powrotu do stanu, w którym starczyły mu ledwie płytkie oddechy. Kiedy nie musiał dyszeć żeby nie zemdleć. I myślał o tych wszystkich kolorowych, pięknych ludziach, którzy zostali tam za ścianą i liczyli na jego pomoc, jeśli ta okaże się być potrzebna. O tym, że to oni przyszli tu bawić się i zapomnieć o problemach, ufając mu i jego trzeźwej ocenie sytuacji - temu, że to wszystko go nie przytłoczy, ani nie spowolni. Nie wepchnie niepewności w jego ruchy i wahania w jego decyzje. O Alexandrze, którego nie mógł zawstydzić na oczach ludzi, którzy tego nie wybaczali. Spuścił głowę, zaciskając aż do białości palce na policzku, dławiąc się myślą o kwiatowej sukni, lśniących złotych lokach i najsłodszym uśmiechu jaki widział w życiu, podkreślonym przez czerwony barwnik szminki.
- Alexandrze. - Miękki głos tylko dopomógł ażurowemu wachlarzowi unieść twarz dumnego wojownika na poziom zadowalający dla jego rozmówczyni. Z tak bliska jej skóra zdawała się być tak świeża, że blask świec płynął po niej hipnotyzująco niczym refleksy światła po tafli wody i nie mniej jasna, co królujący na niebie księżyc. Jednocześnie sprawiając wrażenie aż onieśmielająco chłodnej, proszącej o nagrzanie wargami nawet przez ledwie muśnięcie ust, które każdego chętnego mogło kosztować stryczek. Bo tak traktowało się barbarzyńców zamierzających zbrukać sztukę. Jej drobne ręce aż za łokcie skryte w aksamitnych białych rękawiczkach podchwyciły falbany sukni i uniosły ją nieznacznie w drobnym, przystających ich różnicy klasowej dygnięciu - jednocześnie opadającym na starszego z łowców jak błogosławieństwo i crescendo prywatnego występu przeznaczonego tylko dla niego - tańca szelestu falban, westchnienia wypełniającego pełną pierś, ześlizgnięcia z ramienia miękkich loków jasnych włosów, obecnie misternym kokiem otaczających głowę Hrabiny niczym aureola i delikatnego przymknięcia ciemnych jak węgielki oczu, nadajacego jej twarzy pięknie uśpionego i odprężonego wyglądu. Zaraz potem znowu się uśmiechnęła, zupełnie jakby jeszcze odmłodniała - jakby całe to wielkie przedsięwzięcie tremowało ją i przejmowało tak, że kiedy wreszcie się udało poczuła znów jak młoda dziewczyna na tradycyjnym balu debiutantek. Wszystko to dało się wyczytać z niej jak na dłoni, nawet ze sposobu, w jaki jej dłoń na poziomie podołka chwytała nadgarstek tej drugiej, dzierżącej wachlarz. - Bardzo cieszę się, że znalazłam cię tak prędko. Może to zapewne zabrzmieć co najmniej niespotykanie, ale to akurat na twojej opinii zależy mi w obecnej chwili najbardziej. Wiem, że wszyscy moi przyjaciele w dobrej wierze i z sympatii będą prawić same komplementy, ale u ciebie mogę liczyć na istotną dla mnie szczerość. Co myślisz o tym, co karmi teraz twoje oczy? - Zapytała i z pewnym ociąganiem obróciła się doń bokiem, przepływając spojrzeniem jednoznacznie częściowo po ścianie z ustawionymi pod nimi stołami z przekąskami i tej z drzwiami wejściowymi, po drodze ledwie kątem oka zahaczając o zniewalająco rzeźbiony ogromny żyrandol. I jasnym było, że pyta o ogrom przepychu panujący na sali, ale kiedy się obracała jej szyja napięła się niemal smakowicie, a ostra linia żuchwy opadła na nią przyjemnym cieniem, zmieniając w tym miejscu połyskujące na kolii rubiny w niemal matowe czerwone punkty, mieniące się ledwie na ich drobnych ostrych ściankach. - Myślisz, że teraz zapomną o naszym koszmarze choć na jeden wieczór? To dla mnie bardzo specjalna noc, chciałabym, aby wszyscy bawili się wyśmienicie, nawet ty i Pan Byron, dlatego mimo broni przy boku odprężcie się również. Modliłam się o dzisiejszy wieczór bardzo długo i jestem pełna dobrych przeczuć.
Przymknął drzwi oranżerii, ostatni raz spoglądając na widoczny z daleka, oświetlony przez księżyc w pełni staw oraz majaczący tuż za nim różany labirynt wysokich krzewów. Tu dobiegały go już dźwięki muzyki i szmery rozmów, tu mógł z powrotem ciasno dopiąć najwyżej osadzony guzik jego wytwornej koszuli i wziąć kilka ostatnich, rozedrganych wdechów, zaciskając jednocześnie wychłodzoną wieczornym powietrzem dłoń na koszu szpady.
Około dwie z niezliczonych warstw czerwonej spódnicy otarły się miękko o bogato zdobione spodnie aktualnego, bardzo odświętnego i podarowanego niedalej jak wczoraj munduru Pana Brightly, kiedy ten przechadzał się wraz z gospodynią niespiesznie i z wdziękiem wzdłuż jednej z najdłuższych i najbardziej zewnętrznych ścian sali balowej, co kilka metrów ozdobionej niewielkim półokrągłym balkonem, do którego prowadzące drzwi obecnie zasłonięte były ciężkimi brunatnymi zasłonami, które pięły się niemal tuż spod sufitu i ciągnęły te długie metry w dół, aż do jasnej podłogi. Kiedy Ona mówiła muzyka tłumiła się, rozmowy rozbiegane po całej sali, nawet widoczny za nią podest z wirującymi na nim parami przestawały istnieć… Wszechświat kurczył się do wdzięcznego kształtu, od którego ciężko było oderwać wzrok oraz myśli.
Mniejsza ze wskazówek sięgała już szóstki u dołu tarczy, kiedy Oscar na powrót ocknął się z marazmu na sali balowej, na której znajdował się już od kilkunastu głębokich, przesyconych zapachem kwiecia oddechów. Na powrót miał w dłoni szkło z alkoholem, ale nie czuł, że to ledwie nieszczęsne deja vu gdyż tym razem był to nie wiotki, smukły kieliszek, ale szeroka szklanica z grubym dnem, wypełniona klejącym mu usta słodkim pitnym miodem, który długie chwile po każdym łyku dyskretnie oblizywał. Poniekąd obiecywał sobie, że nie będzie pić, ale kiedy zdał sobie sprawę jak mocno granat pasuje do czerwieni, zdecydował, że cztery - może pięć… - łyków ciężkiego, gęstego napitku nie zaszkodzi jego kondycji i być może pomoże oczyścić umysł z kolejnej niechcianej emocji, do której zdążył się już boleśnie przyzwyczaić podczas całego swojego pobytu we dworku.
Maleńkie słone ciastka przyprawione domieszką pikantnej papryki, od góry ozdobione białą chrzanową pastą i skrawkiem różowego łososia zwieńczonego od góry niewielką gałązką młodego koperku były właśnie tym przysmakiem, obok dla równowagi słodkich belgijskich pralin z miętowym wnętrzem, które Hrabina polecała Alexandrowi najgoręcej i najśliczniej śmiała się, kiedy ten sięgając po jedną z propozycji pozbywał się potem kątem szczypiorka, który przykleił się namiętnie do kącika jego ust. Dama, jak każda inna z resztą, jeśli konieczność nie zachodziła, wytwornie unikała jedzenia, sięgając za to po kolejny z kieliszków ze złotym szampanem, ledwie ruchem dłoni wskazującym Alexandrowi na tacę pełną podobnych, trzymaną przez strojnie odzianego młodzieńca, zapraszała go do wspólnego ponownego toastu za udaną noc.
Przybrana w żółtą szeroką suknię dziewczyna, która na jasnej rękawiczce z rumieńcem ukazała Oscarowi wyłowioną przez niego niedawno, teraz oczyszczoną i na powrót piękną, biżuterię jako pierwsza najczytelniej jak to tylko możliwe dała mu do zrozumienia, że chciałaby dać się ponieść orkiestrze i zatopić w zgrabnie pływających po podeście parach. Młodzieniec nie miał serca stwierdzić, że obowiązki nie pozwalają mu wybijać się z istotnych teraz obserwacji tłumu i zgodził niejako przed samym sobą na odrobinę przyjemności, nawet jeśli powietrze niezmiennie było dla niego w tej sali aż gęste i utrudniające korzystanie z niego. Skłonił się przed dziewczęciem wyjątkowo nisko i pilnując, by przypięty ciasno do jego uda oręż nie przeszkadzał podczas rozrywki poprowadził ją z nieźle kłamanym uśmiechem w miejsce, w który chciała się znaleźć. Nawet jeśli czuł się tak, jakby wcale go przy niej nie było. Jakby to nie on ujmował jej kruchą dłoń i układał własną na jej miękkiej łopatce wyglądającej spod materiału sukni przywodzącej na myśl barwą najpiękniejszą odsłonę wiosny. Wręcz przeciwnie; jego ciało było tam - puste i poruszające według powtarzalnych kroków jednego z wielu treningów z Alexandrem, które poza wyśmienitym wojownikiem miały uczynić z syna młynarza eleganckiego dżentelmena - a jego jaźń zataczała czujne kręgi pod sufitem, ponad salą i głowami wszystkich gości, napięta i wrażliwa na najmniejsze, niepokojące drgnienie w kolorowym obrazie ludzkiej masy.
Wskazówki na zegarze przemieściły się o godzinę. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Mar 17, 2021 1:55 am | |
| Ażurowy, delikatny materiał, z którego zrobiony był filigranowy, pozłacany na drobnym szkielecie wachlarz, otarł się ledwie o szorstką, świeżo przyciętą brodę, kiedy Alexander unosił głowę z powrotem po tym, jak skłonił ją przed kobietą. Powstrzymał chęć ponownego skłonienia się, kiedy jego oczy spotkały drugie, błyszczące i przenikliwe, samemu nawet nie poświęcając uwagi pewnej protekcjonalności gestu, jakiego dopuściła się w jego stronę Hrabina, jakby uważał, że ma ona zupełne prawo zrobić, cokolwiek zechce. Nawet skłonić znanego łowcę do tego, by na nią spojrzał w taki sam sposób, w jaki strofuje się dzieci, zmuszając je by podniosły spojrzenie na opiekuna, który ma właśnie, zamiast powiedzieć im, co sam sądzi na temat zbitego wazonu, pobrudzonego dywanu, czy stłuczonej zastawy. Pozwolił jej na to, na przedłużającą się sekundę tonąc w dużych, mokrych oczach, skrzących się jakby od zbierających się w nich łez, nawet gdy gospodyni była w wyśmienitym nastroju tak jak teraz. Kolejne warstwy sukni poruszyły się, wypełniając jego głowę jedwabistym, kuszącym szelestem, a ciche, pełne i głębokie westchnięcie niemal zbiło stropu pierwszych słów, jakie wydostały się chwilę później spomiędzy pociągniętych krwistoczerwoną pomadką warg. Zapatrzył się, próbując w miękkim, pieszczącym uszy głosie, odnaleźć słowa wypowiedziane przyjemnie ciepłym, pełnym oddechu tonem. - Że jest niewymownie piękne. Choć to niedopowiedzenie, kiedy ogarnąć wzrokiem całą salę. - przyznał, kiwając głową delikatnie, kiedy z trudem odrywał spojrzenie od kobiety, niemal… wiedząc, że ona wie, w jak niewielkim stopniu zachwyt, jaki czuł, odnosił się do udekorowanej z pietyzmem sali balowej. - Chociaż… Jeśli nie byłoby to z mojej strony zbyt dużą śmiałością, stwierdziłbym, że ogrom przepychu przysłania to, co jest najważniejsze. - przyznał w końcu, przesuwając wzrokiem powoli po wysokich świecznikach, u podstaw bogato zdobionych pachnącymi słodko kwiatami, na których płatkach migotały drobne światełka odbite od kryształowych, fantazyjnie ciętych kryształów żyrandoli. - To wspaniałe, że chociaż przez tę jedną noc, wszyscy mogą zapomnieć o tym, co spędza im od tygodni sen z powiek. - powiedział zaraz, jakby osładzając swoje poprzednie słowa, nawet jeśli nie do końca tak właśnie sądził. Naprawdę starał się zrozumieć motywy, jakie kierowały Hrabiną, kiedy decydowała się właśnie na przyjęcie i szczerze oddany sprawie, oraz samej gospodyni, nie śmiał wspomnieć nawet o tym, że wydawanie przyjęcia nie brzmiało jak najlepszy pomysł, w sytuacji, która w końcu przyjechali tutaj rozwiązać. Nie, kiedy szukać mieli bestii mordującej niewinne osoby, kiedy powinni podążać za śladami, a nie się bawić. - Jeden wieczór oddechu z pewnością napełni serca wszystkich nadzieją na lepsze jutro. - słowa opuściły jego usta, zanim właściwie zastanowił się nad nimi, bezwiednie odpowiadając opiekuńczym, pokrzepiającym zapewnieniem na zmartwienie wymalowanej na bladej, zarumienionej pachnącym pudrem twarzy Hrabiny, kiedy opowiadała o tym, jak ciąży jej dobro poddanych. Być może naprawdę zachowanie pozorów normalności, było jedynym sposobem, aby życie toczyło się dalej? Zwłaszcza kiedy na miejscu było dwóch łowców, którzy zająć powinni się całą sprawą, aby nikt inny nie musiał bać się, czekając na nadejście wieczoru, kiedy każdy cień wydawał się sięgać długimi szponami po ciepłe gardła przechodniów. Ciężko było bać się cieni, jednak kiedy w pysznej sali grała skoczna muzyka, a na pełnej kolorowo wirujących par posadzce, między błyszczącymi koliami, spinkami i klamrami, dostrzegł w końcu rudą czuprynę, przez moment jakby wyrwany z jakiegoś otumanienia. Oscar sunął po parkiecie, podskakując w rytm muzyki, razem z pędzącymi w górę smyczkami niosąc partnerkę przy każdym wdzięcznym, zgrabnym obrocie, a wpatrzone w niego dziewczę pewnie samo nawet nie czuło delikatnego spięcia mięśni ramion pod wytwornym materiałem otrzymanego w prezencie stroju. Chłopak nasłuchiwał w skupieniu, a każdej chwili gotów do reakcji i sam Alexander przez chwilę poczuł gwałtowne sprowadzenie na ziemię, czyli dokładnie tam, gdzie obaj być powinni. Przez sekundę sam patrzył czysto, wiedząc, czego szukał i wiedząc, że nie ma tego obecnie w pobliżu. A jeśli jest, to jeszcze nie przyszedł czas na to, aby ktokolwiek był w stanie to dostrzec. Ta sekunda chwila jednak minęła równie szybko i gwałtownie jak przyszła, kiedy znów w jego myślach rdzawa czupryna została zastąpiona złotymi lokami, napięte mięśnie miękką piersią, a starannie przypięte do uda ostrze, miękkim szeptem ocierających się o siebie falban. Z trudem odmówił szampana, z tyłu głowy wciąż słysząc ten cichy, męczący szept, który przypominał mu o tym, że jest na służbie, na służbie za to nie należy pić alkoholu. Tak przynajmniej mu się wydawało, jak przez mgłę, kiedy kręcił głową w podziękowaniu za kieliszek trunku. Poprzedniego zresztą również nie miał okazji wypić do końca, głównie przechadzając się z nim po sali, jak ze swego rodzaju bronią, będącą odpowiedzią na każdy kolejny ze szczodrze rozdawanych kieliszków. Młodzi mężczyźni, piękni i wystrojeni, przemykali między gośćmi ledwie zauważani nawet przez tych, którzy decydowali się poczęstować roznoszonych przez nich dobrami. Służba pojawiała się i znikała w mgnieniu oka, niemal nigdy nie niosąc pustej tacy, mimo że goście nie szczędzili sobie musującego wina, słodkiego miodu pitnego w trzech chyba różnych odmianach, z których Alexander jednak nie zdecydował się na żadną, a także cierpkiego, czerwonego wina. Pełne kieliszki stawały się znów puste, a towarzystwo coraz bardziej skoczne i rozochocone, a parkiet zdawał się rosnąć i pożerać kolejne fragmenty sali, kiedy do tańczących dołączały kolejne pary, zwabione muzyką i zabawą tych już wirujących do rytmu skrzypiec i wiolonczeli. Przeniósł spojrzenie na kobietę, by znów podążyć nim tam, gdzie patrzyła ona, upewniając się, że i Hrabina stała wpatrzona w zmieniający się tłum. Jednocześnie pełna ulgi, stęskniona i odsunięta, a Alexandrowi zabiło mocniej serce, kiedy w nienachalnym zaproszeni wyciągnął przed siebie rękę. I drugi raz zabiło jeszcze mocniej, kiedy poczuł na własnej, ciepłej, dużej dłoni, chłodny dotyk rękawiczki.
Bufiasty materiał sukni obejmował i tulił jego odziane w proste spodnie nogi, to znów uciekając na dosłownie kawałek, by rozłożyć się gwałtownie w kolejnym obrocie i podążyć w nim dalej, zapominając o swojej właścicielce i pozwalając warstwom misternej koronki niemal odsłonić kawałek szczupłej, jasnej łydki. Niemal, bo niemal od razu wracał na miejsce, porwany kolejnym ruchem, tym razem w górę, przy drobnym podskoku, w którym asystowały silne ramiona partnera, przytrzymując partnerkę na krótką chwilę w powietrzu, zanim pozwoliły jej delikatnie opaść na chłodną posadzkę. Od razu w kolejny obrót i znów w mocną ramę, jednocześnie utrzymywaną wydawałoby się od niechcenia, zarówno przez Alexandra, jak i Hrabinę, która zdawała się poddawać każdemu kolejnemu krokowi, tak miękko jakby mdlała w jego ramionach, nigdy jednak nie opadając w nie całkowicie. Miał wrażenie, że zna każdy jego kolejny ruch, poddaje się bez chwili sprzeciwu, pozwalając się nieść między innymi parami, wierząc, że mężczyzna nie pozwoli, aby choćby jeden uwolniony z upięcia lok musnął inną parę w kolejnym sprawnym piruecie. Tańczyła, jakby spędziła tak całe życie, tak płynnie i z takim wdziękiem, z jakim Oscar parował kolejne odbicia ostrza i stosował parady, tak, jakby rozumiała jego ciało, zawsze wiedząc, jak mu odpowiedzieć… Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że muzyka ucichła. Muzycy mieli przerwę, zegar zaś wybił pełną godzinę, przypominając gościom o aromatycznych przekąskach i wymyślnych słodyczach. Różowa pierś Hrabiny poruszała się nieco szybciej, kiedy stali, odpoczywając po tańcu, a następnie szli powoli w stronę stołów, gdzie Alexander odprowadzić chciał kobietę, czując, że w pomieszczeniu robi się duszniej, a mdły zapach kwiatów drażni gardło. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Mar 20, 2021 12:57 am | |
| Część muzyków zdążyła już cicho i z namaszczeniem odłożyć piękne instrumenty na specjalne stojaki i sięgnęła spragniona po wodę, kiedy Alexander odprowadził gospodynię z podestu i mógł obserwować jak ta lekko zarumieniona od wysiłku długim tańcem (czas razem płynął im nieznośnie szybko) oddychała głębiej, unosząc falbany na piersi wyżej niż wcześniej. Uśmiechała się wyraźnie rozluźniona i wreszcie prawdziwie rozweselona, prowadzona dumnie, jak królowa, którą tego wieczoru przecież była, znowu na kilka chwil dłużej zatrzymując spojrzenie na dumnym łowcy wetkniętym w odświętny mundur. Patrząc na niego jak na jej... Króla. Wiernego towarzysza, który pomagał trzymać pieczę nad resztą mieszkańców domu i jednocześnie odciążał jej wątłe barki od ogromnego ciężaru, jaki nosiły. A ona była mu widocznie wdzięczna i chyba wreszcie pozwalając sobie na dobre zapomnieć o klątwie ciążącej na jej domu wraz z nim zbliżyła się w stronę stołów, gdzie stała większośc z jej dwórek, a wraz z jedną z nich sam Oscar. Wszystkie postąpiły podekscytowane kroczek w stronę ich zbliżającej się patronki i opiekunki, i zachichotały, kłaniając się przed nią niemal synchronicznie, dłońmi lekko pociągając przy tym materiały spódnic na boki. - Pani, tańczyłaś pięknie! - I jak długo! - Sukienka aż błyszczała w blasku świec! Dodatki na mundurze też! - Właśnie, Panie Brightly, tańczy Pan lepiej nawet od barona Bousiego! Czy… Czy my też mogłybyśmy? - Dwie z nich spojrzały na siebie zażenowane, a hrabina zaśmiała się dźwięcznie pod nosem i obróciła bokiem w stronę swojego kompana, składając dłonie na podołku, gnąc miękki materiał sukni. - Jak widzisz, nie tylko ja doceniłam twoje umiejętności, Alexandrze. Mam nadzieję, że nie zostanie to przez ciebie źle zrozumiane, ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się po zaprawionym w boju wojowniku tak niewymuszonej i naturalnej wrażliwości i delikatności. To naprawdę przyjemne zaskoczenie, warte spędzenia z tobą nawet dwóch długich piosenek na parkiecie. I pozwolenie, by moje towarzyszki podczas następnego muzycznego aktu odbijały sobie ciebie z rąk. Jej wzrok pochwycił w swoje ramy jakby przy okazji widok stojącego raczej z tyłu, wysokiego płomiennowłosego młodzieńca. Oscar w tamtej chwili naprawdę żałował, że nie był karłem, który przysłonięty kolorowymi sukienkami mógł uniknąć tego spojrzenia - tak przyjemnego dla oka i pełnego sympatii i swobody, a jednocześnie tak niechcianego do oglądania w tej chwili. Od początku tej zabawy nie czuł się najlepiej, był pewien, że nie starczy mu sił na kurtuazję, ale wystarczyło mu tylko krótkie widocznie umęczone zerknięcie w stronę dumnego z siebie, zadowolonego Alexandra, żeby wiedział, że nie może przynieść mu zawodu. Odstawił więc goblet z wodą na stolik zaraz obok siebie i skłonił się elegancko, wymrukując uniżone “Pani”, gdzieś pod nosem, mając nadzieję, że przywitanie jej wystarczy jako niezbędna ilość interakcji. Niestety nie wystarczyło. Ponad to nawet jemu Hrabina ażurowym wachlarzykiem pomogła z powrotem unieść głowę, ale jego ten drobny gest uderzył prosto w Ego, przez co musiał tytanicznie powstrzymać się przed zmarszczeniem brwi i poddać jej woli, prostując zesztywniałe plecy. A ona stała tam przed nim - promienna i śliczna, połyskująca jak dojrzałe jabłko świeżo obmyte w chłodnym strumieniu. Na pewno nie mająca tym wszystkim w zamiarze strofowanie go czy okazanie dumy i wyższości. Patrzyła nań z dołu - drobna i okryta drogimi materiałami, śliczna i uszykowana tu dla swoich poddanych (w tym przecież i dla niego), zadowolona, że może go gościć i że między innymi to on pilnuje bezpieczeństwa jej bliskich. Oddała mu swoje życie w ręce, pewnie i ufnie. ...nie mógł przecież gniewać się jak dziecko o taką bzdurę… - Przyjemnie widzieć pana w dobrym zdrowiu i z rumieńcem na twarzy. Widziałam i pana kątem oka na parkiecie, panie Byron. I choć wiecznie wraz z moją ukochaną Stokrotką znikał pan w tłumie innych pływających par, to jestem pewna, że przy tak wytrawnym nauczycielu i pan jest zaskoczeniem dla każdej partnerki, której ucałuje dłoń w zaproszeniu. - Zakończyła lekkim, dworskim skinieniem głowy, w sposób dziwnie znaczący. Oscar zbity tym dziwacznym tonem z tropu czuł jak sztywnieje jeszcze bardziej i szukając pomocy zerknął na swoją niedoszłą tancerkę, która uśmiechnęła się zarumieniona i widząc jego ogłupienie lekko kiwnęła głową w stronę Hrabiny, a potem nieco mocniej w stronę parkietu. I olśnienie spadło na niego ciężko wgniatając go w lakierowaną podłogę sali balowej. Kobieta nigdy nie mogła zapraszać mężczyzny do tańca, ale mogła dawać mu czytelne znaki, iż ma ku temu otwartą drogę. Nieskorzystanie byłoby ogromnym dyshonorem, a wobec gospodyni wręcz okazaniem braku szacunku i niechęci. Nie mając więc wyboru ponownie, może trochę zbyt szybko, pokłonił się i wysunął dłoń w jej stronę, czekając na jej decyzję. - Jeśli tylko chciałabyś, Pani, mogłabyś sama ocenić moje umiejętności, a ja obiecuję nie zawieść ani Pani, ani mojego Mistrza. - Wpatrzony w podłogę czuł jak pot zaczyna kleić mu grubą koszulę do obolałych pleców. Nie chciał tego wszystkiego i zastanawiał się nad tym czy właśnie na tym polega życie kolorowych rajskich ptaków (kobiet i mężczyzn) na dworze bogaczy. Na wiecznym poddawaniu ich woli nawet w chwili, w której ewidentnie cała ta farsa była tylko nieźle kłamanym teatrem. Sztuką, na którą się nie pisał. I aż na moment przymknął oczy, niezrozumiale udręczony nienachalnym przecież ciężarem dłoni kobiety na własnej. Wyprostował się wtedy na szczęście uśmiechnięty miękko i z wdzięcznością. Muskając ustami satynową rękawiczkę. A ona mimo wszystko wyglądała na zaskoczoną i poniekąd rozczuloną tak nagłą zmianą w podejściu wycofanego Oscara. Spojrzała po swoich dwórkach i zerknęła na zegarek. Wielka wskazówka poruszyła się po tarczy o ledwie kilka minut i kobieta zmrużyła oczy, sprawiając, że cień długich rzęs przyjemnie opadł na jej zaróżowione policzki. - Wprawdzie jest już późno, ale mamy jeszcze chwilę czasu na ugaszenie mojej ciekawości. To będzie ostatni taniec tuż przed deserem, więc mam nadzieję, że tak jak ja jesteście głodni nowych smaków i doznań. - Uśmiechnęła do wszystkich i dała łagodnie poprowadzić chłopakowi na podest, po drodze w drugiej dłoni unosząc wysoko w górę wachlarz i klikając nim dwa razy. Jeden z członków zespołu bezbłędnie odczytał sygnał z prośbą o jeszcze jeden utwór i szybko zebrał resztę swoich przyjaciół, którzy powrócili na stanowiska, akurat w chwili, kiedy Oscar ostrożnie obrócił kobietę w swoją stronę. Z ulgą stwierdził, że nie byli wystawieni na oczy publiki sami, bo poza nimi były jeszcze dwie pary. Odetchnął wtedy głębiej, niemal niezauważalnie i ostrożnie ujął zgrabną dłoń w palce, drugą ręką sięgając łopatki kobiety, czując pod palcami falbanki ozdób okrążających jej kuszące ramiona. Była tak smukła i krucha, że budziła u niego niezdrowe skojarzenia z porcelanową lalką. Aż obawiał się mocniej nacisnąć palcami na sukienkę, wystraszony pojawieniem się w tym miejscu pęknięć na gładkiej, białej fakturze ciała... Pierwsze zaczęły skrzypce, za którymi gładko popłynął flet i wszystkie trzy pary ruszyły jak zabawki świeżo po nakręceniu, poruszając się w zaskakująco żywym tempie. Kobiety miękko płynęły, każdy krok podkreślając zgrabnym podwiewaniem hipnotyzujących spódnic, mieniących się bajecznie w świetle świec na gigantycznym żyrandolu, a mężczyźni trzymali je pewnie, choć delikatnie, pozwalając ich szczupłej kibici giąć się w ich ramionach i odchylać ufnie zgrabne szyje, zapamiętałe w tańcu i otoczone przez falujące loki misternej fryzury, odpowiadającej żywo na całkiem skoczny rodzaj walca, jaki orkiestra wybrała na ostatni utwór przez jedzeniem - pewnie, by zmęczyć tancerzy i zasłużyć na przerwę. Ale ci wydawali się być niezmordowani, zapominając o reszcie świata i wpatrujący sobie w oczy, uśmiechający, obracający partnerką i przyjmujący ją chętnie z powrotem w jakby stęsknione za bliskością ramiona. Wszystko w tym samym czasie. Zgranie wszystkich biorących udział w tym pokazie aż zapierało dech. Wysocy, smukli mężczyźni wdzięcznie ozdabiali jak rama zachwycające i żywe obrazy, którymi były ich partnerki. Zgrywali się nawet przy obrotach i żaden fałszywy ruch nie zepsuł więzi jaką obiecali sobie nawiązać na czas, kiedy salę wypełniały dźwięki muzyki. Oscar prowadził partnerkę tylko w teorii. W praktyce nie znał i nigdy nie poznał tych kroków - nigdy i nigdzie. Wpatrywał w nią nieprzerwanie wielkimi oczami, a ona przymykała swoje do połowy i uśmiechała na granicy zmysłowości - sama upojona światem wirującym wokół nich. Była obok niego, zaraz przy torsie, ale mimo to z kroku na krok coraz lżejsza, jakby tańczył z bukietem kwiatów, a nie istotą z krwi i kości. Jej oczy były wielkie i połyskujące od wilgotnej warstewki jakby-łez, utrzymującej ciągle na powierzchni oka, ale ono samo było ciemne jak najpóźniejsza noc na trakcie. Jakby pochłaniało światło, mogąc odbijać tylko blask świec, ale nie potrafiąc samemu wykrzesać iskier, które widział w oczach dwórki jeszcze nie tak dawno temu. Była piękna, ale taka… Zimna. Sam nie wiedział skąd przyszło mu to do głowy, ale kiedy znowu obrócił ją, a ona zaśmiała perliście pod wpływem uderzenia wiatru i energii, z jaką to zrobił, wydała mu się przyciągnięta z powrotem chłodna niczym kostka lodu. Wręcz pachniała jak zima… Jak zimne powietrze. Kiedy na krótkie momenty pęd ruchów rozwiewał mdły zapach róż czuł zapach zimy w środku sali, w środku lata. Zapach chłodu. I lodowatej krwi… Musieli zmienić tempo i kierunek wirowania, by nie kręcić się tylko w jedną stronę. Było już późno, tak jak Hrabina powiedziała, on był zmęczony i chyba chory, a ona coraz bardziej blada. Aż zwykle nie zapuszczający się w okolice jej biustu wzrok chłopaka, zaczął przyciągać widok nie krągłych piersi, ale niebieskich żyłek rysujących pod kolią, na całej powierzchni dekoltu, widocznych zwłaszcza w okolicy wystających obojczyków. Była tuż przy nim, a on widział je tak wyraźnie... Choć był przekonany, że nie powinien tańczyć z nią tak blisko - kamizelka przy gorsecie. Odsuwał się, ale przy każdym obrocie, kiedy wracała do niego była coraz bliżej. Jej spódnica zaczynała mocniej ocierać się o jego spodnie, a jej szeroki materiał utrudniać drobniejsze ruchy. Tempo muzyki wzmocniło się, a same dźwięki stały głośniejsze. Jego serce zaczęło niepokojąco zbliżać się tempem uderzeń do ich rytmu. Hrabina przymknęła oczy. Jej długie białe rzęsy odcinały się mocno od ciemnej kreski podkreślającej jej śliczne oczy. Jej matowe oczy czarne jak węgielki… Uniósł ją w takt piosenki, w zgodzie z tańcem, którego nie znał, a ona lekka jak piórko poddała się, a kiedy opadła z powrotem na ziemię jak anioł, kiedy wróciła do niego, przylegali do siebie ciasno, jak wolno to było tylko kochankom. Tak blisko… Przełyk palił go niemiłosiernie. Zapach lodu zdominował mdłą kwiatową perfumę. Kobieta prowadziła go, przychylnym spojrzeniem nagradzając jego starania. Jej dłoń była niezmiennie lekka i drobna, ale czuł jej dotyk dużo wyraźniej. Wręcz satyna coraz mniej ukrywała jej kształty i długie paznokcie zaczęły subtelnie kłuć jego skórę na zewnętrznej stronie dłoni, trzymając go tak, jakby nigdy nie miał się wyrwać z tego tańca. Jakby nie miał sobie przypomnieć, że nigdy nie chciał brać w nim udziału… Jej usta były spierzchnięte pod grubą warstwą szminki, cera nieznaczona potem jak u innych kobiet zdawała się wręcz tylko mocniej wysychać i robić gładka jak porcelana, bez porów, przebarwień czy znamion - idealna jak cała Ona. A jej białe włosy… Jej białe… Loki… Nie były już złote. Kiedy na chwile obroty zwolniły tempa Oscar sięgnął oczami zegara wiszącego nad orkiestrą zobaczył, że mały kieszonkowy podarek, który parzył go wręcz teraz w kieszonce jego kamizelki tak naprawdę nigdy nie był zepsuty. Ktoś uczynny i pełen mrocznego humoru ustawił go uprzejmie na realną godzinę rozpoczęcia prawdziwego przyjęcia. Było dziesięć po jedenastej. W tym samym czasie, kiedy głowa młodzika skierowana była na jeden koniec sali, jego partnerka znalazła coś interesującego na drugim jej końcu. Ledwie parę metrów dalej, gdzie otoczony młodym kwieciem ślicznych dziewcząt mężczyzna miał idealny widok na to jak ona pochylona nad szczupłą szyją jego ucznia rozwiera nienaturalnie powiększone usta pełne ostrych jak brzytwa zębów.
Zdążyła wbić jedynie pazury, które przebiły rękawiczkę w jego ramię. Krwawiącą rękę błyskawicznie wyrwał z jej uścisku i pozwolił ciału zareagować szybciej niż otumanionemu chwilą umysłowi. Nie mając wyjścia prawą ręką sięgnął do kosza szpady i już wyszarpując ją z pochwy uniósł rękę wysoko tak szybko, że ostrze z sykiem opuszczające strojne opakowanie sięgnęło skóry na jej piersi i nawet twarzy, zderzając się głośno z misterną kolią. Prawdziwa polerowana zeszłej nocy ze stresu stal natarta święconą wodą, która nawet jeśli dawno wyparowała, to pozostawiała w mikrometrowych rowkach oręża nierzadko ratujace z opresji błogosławieństwo. Kobieta ryknęła tak głośno i zdziczale, że orkiestra urwała pieśń dopiero teraz wyrywając z marazmu i orientując się, że stało się coś niewybaczalnego i gość podniósł rękę na gospodynie. Jej krew - czarna jak najpóźniejsza noc na trakcie spłynęła w dół, wyciągniętego ostrza, a ona cofnęła się o parę kroków, krwawiąc z naciętej twarzy i piersi, pochylona patrząc jak jucha zdobi kleksami parkiet. Potem uniosła twarz, a raczej najeżony zębami pysk, a w jej czarnych oczach wreszcie zaigrały wesołe iskry. Czerwone i wirujące dookoła niewidzialnej źrenicy. - Deser podano - zasyczała tak głęboko, że dźwięk tek wwiercał się w uszy i paraliżował najdrobniejszy ruch, a suknia rozerwała się w tej chwili na oczach wszystkich, uwalniając ogromne, błoniaste skrzydła, które z impetem uderzyły czwórkę ludzi, która nie zdążyła zbiec z parkietu. Jej ciało było ciemno szare, skóra okrywała jej nagość jak ciasny kombinezon, zaznaczając idealnie wychudłe żebra i pochyloną, rachityczną sylwetkę. Nowi schowane dotąd pod spódnicą były dłuższe, bardziej umięśnione i zakończone tylko czterema palcami z długimi pazurami które rozerwały maleńkie buciki. Nie ogladając się na trzy martwe już ciała, które uderzyły z parkietu w tłum pochyliła się i w pędzie skoczyła w stronę rudzielca, ewidentnie chcąc dokończyć posiłek.
Ludzie dookoła nie reagowali jednak tak jak powinni… Nikt nie wrzeszczał, nie uciekał. Wszyscy jak otumanieni wpatrywali w tę scenę tak jakby nie działo się nic specjalnego, a trójka ludzi właśnie nie zginęła na ich oczach. Każdy miał w dłoni kieliszek szampana. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Mar 31, 2021 1:05 am | |
| Prowadził ją przez tłum kolorowych, bogato zdobionych sukni i pysznych fraków, rozstępujących się przed nimi jak stado kijanek przed smukłym szczupakiem. I podobnie jak on na maleńkie żabki, Alexander nie zwracał większej uwagi na tłum wokół, niemal całkowicie pochłonięty przez chłodny dotyk jedwabnej rękawiczki, tak przyjemnie ślizgającej się po nieco szorstkich dłoniach łowcy. Tylko gdzieś z tyłu świadomości, od czasu do czasu spod lśniących loków, mokrych oczu i zarumienionego dekoltu zdawała się prześwitywać myśl, że to właśnie tłum powinien być centrum jego uwagi, bo to gdzieś w nim mógł czaić się drapieżnik, którego przez mieli za zadanie zgładzić. Kiedy tej myśli udawało się wypłynąć na powierzchnię, udawało mu się obejrzeć, dyskretnie i naturalnie przesuwając spojrzeniem po masie wirujących, obracających się i przemykających między sobą niczym owady w mrowisku, ludzi, podświadomie zawsze szukając tej samej burzy rudych włosów i sprężystej, wyprostowanej sylwetki młodzieńca. Tak jak i tym razem, złapał wzrokiem Oscara, kiedy ten rozmawiał z jedną z uroczych dwórek Gospodyni, zaś ulga na jego widok ledwie przez chwilę otuliła ciepło umysł mężczyzny, dość szybko kierując go jednak z powrotem do krwiście czerwonych ust i pachnącej różami szyi. Niezmiennie coś przyciągało go i pochłaniało, niemal niemożliwym czyniąc wyrwanie się z tego zapatrzenia, co zdawało się jeszcze trudniejsze, kiedy słodki alkohol delikatnie zaszumiał w głowie. Nie pił co prawda dużo, właściwie sam nigdy by nie powiedział, że ledwie łyk czy dwa przyjemnie musującego, delikatnego wina może mieć na niego jakikolwiek efekt. Biorąc jednak pod uwagę, jak dawno jedli obiad, oraz to, że na samym przyjęciu skusił się ledwie na dwie przekąski, raczej dla przyjemności i na życzenie Hrabiny, niż dlatego, że sam miał na nie ochotę, może faktycznie nawet pół kieliszka w ramach toastu mogło zwrócić jego uwagę w rejony zdecydowanie bardziej wdzięczne niż krwiożercza bestia terroryzująca dwór. Z ciężkim sercem pozwolił, aby drobna dłoń o szczupłych palcach odzianych w cienki materiał rękawiczki, która do tej pory spoczywała na jego własnej, opadła, pozostawiając go z nagłym i niego kłującym uczuciem pustki. Jakby przez ledwie dwa tańca, kiedy byli bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, zdążył przyzwyczaić się do jej nienachalnego ciężaru i ledwie wyczuwalnego ciepła. Otrząsnął się z tego delikatnego poczucia odrealnienia dopiero, kiedy spośród potoku słów dookoła, wpadających i wypadających z jego myśli niemal w tym samym momencie, w których się w nich pojawiały, wyłowił swoje nazwisko. Odruchu skłonił się nisko, ogniskując wzrok na młodej dziewczynie, ubranej w piękną, błękitną suknię, chociaż nieskończenie bardziej skromną niż kreacja jej patronki. Jasne włosy upięte były w staranny i wyjątkowo urokliwy, luźny kok, z którego wypadały pojedyncze loki, okalając zarumienioną, jasną buzię, która przybrała jeszcze jaskrawszy odcień różu, kiedy panienka ośmieliła się poprosić o taniec. - Nie śmiałbym odmówić. - zgodził się od razu, raz jeszcze grzecznie kłaniając, choć tym razem prędzej można było to nazwać skinieniem niż ukłonem. Nawet jeśli kolejne tańce zdawały mu się niemal zupełnie już nie kuszące, kiedy nastąpiła zmiana partnerek, której oczywiście spodziewał się i powinien być wdzięczny, że dane mu były dwa tańca z Hrabiną, a nie tylko jeden, nie miał zamiaru sprawiać przykrości młodej dziewczynie. Zwłaszcza wiedząc, ile odwagi kosztować ją musiało takie zaproszenie. Na słowa kobiety skłonił się raz jeszcze, nieco głębiej, tym razem w podziękowaniu za miłe słowa i uniósł znów wzrok na nią, czując, jak nieprzyjemne ukłucie zazdrości wbija się prosto w jego pierś, gdy błyszczące oczy zwróciły się w stronę jego towarzysza. Poczuł nieco szybsze bicie serca, które kilka razy mocniej zatrzepotało, obijając o klatkę żeber, sam nie wiedział, czy ze wstydu, czy… Zmartwienia? Nigdy nie uważał siebie za krystalicznie czystego, chociaż starał się być dobry. Miał swoje za uszami i wiedział o tym aż za dobrze, ale naprawdę nigdy, nigdy nie podejrzewałby siebie o coś, co właśnie poczuł, a co zniknęło niemal w tym samym momencie, w którym w jego polu widzenia znów pojawiły się rude włosy, złote piegi na szczupłym nosie i to zagubione spojrzenie. Zakłopotanie ucznia nieco go rozczuliło, a sam gest, jaki wykonała kobieta, unosząc brodę młodzieńca w sposób, w jaki wcześniej uczyniła to z jego własną, zwracając na siebie w ten sposób uwagę, niemal oburzył. Taki gest w stronę jego chłopca. Zacisnął delikatnie wargi i z powrotem je rozluźnił niemal tak samo szybko. Właściwie, jak mógł uważać ten gest w wykonaniu Hrabiny, za poniżający? Rozmawiali przez ostatnie parę dni niemal nieprzerwanie, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja podczas dni wypełnionych śledztwem, podwieczorkiem, ciastami, małymi koncertami i… tak, śledztwem. Odchrząknął cicho, obracając się do jednej z panien, które wyraziły wcześniej tak gorącą chęć zatańczenia z nim podczas następnego tańca, a muzycy z powrotem sięgnęli po lśniące, prawdopodobnie niedorzecznie drogie instrumenty, na komendę swojej Pani. Uniżona postawa Oscara wobec kobiety, która wcześniej tak go poruszyła, niemal wyrywając z jego usta dość szorstką uwagę wobec samej Gospodyni, ustąpiła w jego myślach miejsca słodkiemu szelestowi falban, kiedy jego uczeń oddalił się z kobietą na parkiet, a on sam wraz z dwórkami przeszedł na bok, samemu nie mając ochoty na kolejny taniec tak szybko, chociaż z oddaniem obiecał obu pannom po jednym utworze. Jego humor po raz kolejny już tego wieczora opadł, a Alexander zaczynał mieć sam siebie dosyć, z trudem skupiając się na tyle, by jakkolwiek nazwać emocje, jakie czuł, a raczej ich plątaninę, w której raz jedne, raz drugie zdawały się bliżej powierzchni, by spojrzenie później znów skryć się w kłębowisku odczuć. Wszystkiego było za dużo. Za dużo ludzi, za dużo zapachów, smaków, muzyki i tych przeklętych, złocistych loków… Może nie loków. Może ich właśnie było za mało. I za daleko. Gdzieś na środku parkietu, wypadających ze staranne ułożonej fryzury, kiedy kolejne obroty porywały miękkie pukle, smagając policzki Oscara, którego ciało tak ciasno przylegało do drugiego, drobnego i chyba jeszcze bledszego niż wcześniej. Smyczki raz jeszcze tego wieczoru pomknęły w górę, prowadząc pary po szerokim łuku wysokiej bali salowej. Melodia gnała, nie dając tchu i ponad nią słychać było jedynie niski furkot wirujących sukien, ocierających się o siebie warstw ciężkiego materiału i delikatnych koronek, oraz równe stukanie obcasów, kiedy wraz z muzyką panowie unosili partnerki w górę, pozwalając im opaść delikatnie na posadzkę chwilę później. W pomieszczeniu słychać było synchroniczny odgłos sześciu par butów, stukających o posadzkę w tym samym momencie, wzbudzając podziw i przejęcie wszystkich obserwujących. W tym jego samego. Nigdy nie widział takiego występu, tak idealnego zgrania, jakby trzy pary tańczyły razem od lat, na pamięć znając siebie nawzajem, swoje tempo i słabe strony, których tutaj nie było widać nawet przez chwilę. Za każdym razem, kiedy głuchy huk sukni uderzał tuż przy nich, w tym samym czasie dwie pozostałe obracały się tak samo na dwóch pozostałych rogach trójkąta, by chwilę później całkiem wymienić się, zmieniając figurę tak, jakby każdy wiedział, gdzie znów postawić krok. Nawet przez chwilę nikt nie był blisko siebie na tyle, by choćby musnąć obszerną falbaną, nogawkę spodni cudzego partnera, jednocześnie z własnym, niemal stapiając się, będąc coraz bliżej siebie, kiedy pełne piersi opierały się o mocne torsy, a silne ramiona trzymały drobne ciała tak blisko. Tak, jak nigdy być nie powinny. Obrócił się, pewien, że jego spojrzenie trafi na drugie, równie zgorszone i zamarł na ułamek sekundy, widząc duże, przejęte i puste spojrzenie ślicznej dziewczyny o słomkowych włosach, która ledwie chwilę temu rumieniła się wściekle na myśl o tańcu z nim. Dziewczę w żółtej sukni, które wcześniej miało okazję zatańczyć z jego uczniem, teraz stało prosto, z równym podziwem oglądając spektakl, który zdawał się nabierać tempa z każdą chwilę. Melodia niosła coraz szybciej, a dźwięki, jakby wyższe niż wcześniej, przeszywały powietrze, wysokimi tonami niemal raniąc uszy, niskimi zaś szemrząc po twardej posadzce niczym górski strumyk. Kamizelka Oscara przylegała do soczystej piersi Hrabiny, a jej złote włosy zdawały się jeszcze jaśniejsze w tym świetle… Świetle? Rozejrzał się i wziął krótki, nagły oddech. Białe włosy rozsypały się po chudych, szarych ramionach, wypadając całkiem z resztek misternej fryzury, kiedy szkarłatne, spuchnięte i nagle całkiem nierówno ufarbowane wargi odkryły szereg ostrych niczym u żmii zębów. - Oscar! - nie słyszał swojego krzyku ani jadowitego świstu broni wyciąganej z umocowanej ciasno przy nodze pochwy, kiedy rzucił się w stronę chłopaka, odpychając stojących mu na drodze ludzi jak kukły, kiedy celował w suchą pierś bestii.
Nie mógł znów go stracić… Nie tak i nie teraz. Wcale. Nie z jej rąk. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Kwi 03, 2021 1:51 am | |
| Oscar działał czysto instynktownie, głuchy i jednocześnie przytłoczony nagłym hałasem, którym okazał się szum jego własnej krwi w uszach oraz puszczone galopem tętno jego serca. Uskoczył w tył, chcąc wyjść z zasięgu, w jakim mogła miotnąć go biczowatym ogonem, o którym zapomnienie niejednego kosztowało życie. Ześlizgnął się przy tym z nieco podwyższonego podestu, patrząc jak jakby w zwolnionym tempie garnitur i pyszna suknia rwane odsłaniały krwawiące rany i żywe mięso, oraz biel kości. Krew chlusnęła, sięgając nawet stołu z przekąskami i wpadając do misy z ponczem. To były kiedyś tańczące pary, żywi ludzie - te worki z poszatkowanym mięsem, które teraz padały na drewno podłogi. Za późno zauważył, że cofając się, by powiększyć dystans o włos minął się z kimś, kto obrał całkowicie inny kierunek. Z kimś, kto strojnym granatowym garniturem ze srebrnymi wstawkami musnął ramieniem jego ramię. Świat po zaskoczeniu groźbą śmierci jakby dał mu jeden oddech na oglądanie go w spowolnieniu, przytłaczającym go nadmiarem kolorów i budującym napięcie tuż przed wielkim crescendo. A kiedy to nadeszło ogromną salę balową uderzyła prawdziwa kakofonia. Ogłuszająca mieszanka wrzasków, stukotu butów i trzasku upuszczanego, tłuczonego szkła. Czar opadł, zachwyt przestał wygrywać nad instynktem przetrwania i kolorowy, pachnący i aktualnie niemiłosiernie przerażony i niezdolny do opanowania tłum ruszył ku ucieczce. A ponieważ w chwilach takich jak ta nie było dżentelmenów, pierwszeństwa kobiet i dzieci ani nawet grama zdrowego rozsądku, ludzie dosłownie tratowali się próbując dramatycznie dobiec do dwuskrzydłowych drzwi szybciej od innych. I w pierwszej chwili Oscar też padł ich ofiarą. Niedawno zadowoleni z jego obecności goście teraz zmienili się w jedną, potężną masę i zepchnęli go boleśnie na stoły z przekąskami, przewracając je niemal i wytrącili mu z rąk rapier, który z brzękiem upadł na podłogę, po czym co jakiś czas przydeptywany, a co jakiś kopany toczył się po niej dramatycznie, coraz dalej od ręki właściciela. I na nic się zdały krzyki… Byli głusi, przerażeni jak bydło w płonącej stodole albo kury, których nikt nie zamknął i były skazane na litości lisa. Oscar naprawde szczerze próbował ich wtedy nie-nienawidzić, kiedy ponad ich głowami co jakiś czas uderzany nie mógł już nawet namierzyć swojej broni i patrzył ze strachem jak Alex został na cenne sekundy sam na sam z poczwarą, która potrafiła odpowiednio na niego podziałać…
Hrabina w tym czasie odbijając się jedną nogą od podłogi, widząc zbliżające się ostrze z innego kierunku uśmiechnęła się nienaturalnie szeroko i machnęła ogromnymi skrzydłami, sprawiając, że a Alexandra uderzyło bardzo nieprzyjemne i potrafiące zmylić kroki uderzenie wiatru. Jej pazury u dolnych łap zostawiały na zakrwawionym drewnie przerażające sznyty, kiedy uderzając agresywnie ogonem o podest, złożyła skrzydła ciasno przy plecach i zanurkowała nagle w dół, celując pazurami w brzuch starszego z łowców. Długimi i ostrymi jak myśliwskie noże. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Kwi 12, 2021 11:36 pm | |
| Krew chlusnęła przez pół sali, tnąc powietrze i smagnęła jego pierś i policzek niczym bicz, zostawiając po sobie ciemne czerwone, niemal paląco gorące, nawet na rozgrzanej twarzy, smugi. Dwa ciała osunęły się wcale nie tak miękko i finezyjnie, jak można by sobie to wyobrażać, rozerwane brzuchy wypluły zawartość, która wylała się na podłogę, ciągnąc za sobą kilogramy misternych koronek i falban, a także drogi garnitur w głębokim odcieniu bordo, w których utonęły dwa, całkiem już martwe ciała. Grzechot kolii uderzającej o posadzkę jeszcze przez krótką chwilę dzwonił w jego uszach, ustępując kolejnego piskowi biczowatego ogona przecinającego powietrze, kiedy bestia uchyliła się od jego broni, ledwie tylko zostając draśnięta. Oszalały tłum odepchnął go i tylko dzięki temu sam uniknął uderzenia, które powaliło kolejne dwie osoby, a ciemna, gęsta krew znów chlusnęła, obryzgując białą skórę i delikatne, błyszczące materiały bogatych strojów. Ludzie przepychali się, depcząc po sobie i po ciałach leżących na marmurowej, zimnej podłodze, krzycząc, kiedy ciemna posoka barwiła buty i pożerała halki, wspinając się bezwstydnie coraz wyżej. Godni, poważni dżentelmeni teraz wyprzedzali kobiety unoszące ciężkie suknie i drobiące na wysokich obcasach, starając się jak najszybciej opuścić salę, umknąć z dala od potwora. Cudem udało mu się wyjść naprzeciw nacierającej fali ludzi i wyjść bokiem, przesuwając się wzdłuż ściany, przy której było choć trochę więcej miejsca. Na tyle, by mógł ominąć oszalały tłum i biegnąc za stołami, dotrzeć z powrotem do centrum sali… Za daleko. Rozejrzał się, nieco panicznie za rudą głową, którą po raz kolejny zupełnie stracił z oczu w plątaninie barw i głosów, która na szczęście odsłaniała coraz więcej z obrazu pola bitwy. W końcu droga była czysta, a poczwara stała bokiem, racząc swoją uwagą coś choć trochę ciekawszego niż przeskakujący ponad wykwintnymi przystawkami na stole łowca. Niedługo jednak miał szansę się tym cieszyć, kiedy małe, puste oczy skupiły się znów na nim dokładnie w momencie, kiedy jego buty uderzyły o kamień. Skrzywił się delikatnie, klnąc w myślach na podbijane żelazem, cudownie stukające przy każdym pełnym gracji obrocie w tańcu, przeklęte buty. Kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby zakładać coś tak diabelnie głośnego na polowanie? - przemknęło mu przez myśl i w tym samym momencie zagotował się z czystej wściekłości, wystrzeliwując w stronę potwora z zamiarem uchylenia się, kiedy tylko znów w jego stronę pomknie śmiercionośny, masywny ogon, jednak zamiast tego zachwiał się od silnego uderzenia powietrza, które niemal wytrąciło mu z ręki broń. Odruchowo sięgnął na plecy po kuszę i raz jeszcze tego wieczora zaklął, tym razem zupełnie głośno, kiedy jego palce napotkały jedynie gruby, misternie utkany splot materiału drogiego munduru. I ta chwila poświęcona na szukanie nieistniejącej broni wystarczyła, zmuszając go do rozpaczliwego rzucenia się na śliską od krwi podłogę, niemal pod nogi bestii, która z impetem celowała ostrymi niczym noże pazurami wprost w jego brzuch. Odkaszlnął, łapiąc haust powietrza w obite od upadku płuca, uchylając się przed uderzeniem ogona i rozejrzał się krótko, z ulgą widząc, że Oscar jest cały. Sięgnął po ostrze, widząc, jak poczwara odwraca się w jego stronę i zebrał się w sobie, wstając energicznie z podłogi, patrząc wprost w błyszczące, żywe i tak niemożliwie ciepłe oczy Hrabiny, unosząc klingę ułamek sekundy później, niż powinien. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Kwi 17, 2021 12:25 am | |
| Dopiero na sam koniec ostatnie kobiety, których długie piękne suknie przydepnięto w biegu, albo zostały brutalnie zdradzone przez śliskie obcasiki ślicznych butów, okazały się godne podania im pomocnej dłoni przez ściganych sumieniem dżentelmenów, którzy bez pardonu porwali je w górę i pomogli przebiec przez otwarty szeroko próg dwuskrzydłowych drzwi. Wysypali się być może w panice do swoich pokoi, być może w pierwotnym odruchu prosto na wciąż ciepły i okryty mrokiem nocy dwór - ciężko było Oscarowi stwierdzić, gdyż jego wzrok zamiast upewniać się czy wszyscy, którym groziło śmiertelne zagrożenie opuścili salę, szukał wzrokiem swojego rapiera, co o dziwo w kawałkach tłuczonego kryształu, pozrzucanym ze stołów jedzeniu i pogubionych butach nie było wcale łatwe. A potwor nie zamierzał honorowo czekać aż oponent dobędzie broni… Alexander kupił mu trochę czasu, będąc bliżej wampirzycy, ale to wciąż nie był okres wystarczający, by przejść się spacerem do sali i upewnić, czy zidiociały strachem tłum nie wymiótł mu ostrza na korytarz… Musiał więc chwilowo poradzić sobie bez niego. Bez kuszy też. Bez bata i konia. Mając za broń wazę po ponczu, rozbite butelki, widelczyki do nabierania serów i zwietrzałe już kanapeczki z pastą jajeczną. Musiał naprawdę podejmować decyzje w mgnieniu oka, bo na widok szarego cielska skaczącego w stronę Alexandra, aż serce podchodziło mu pod gardziel. Leżał na ziemi, a drogi zachwycający materiał nasiąkały krwią pierwszych ofiar zmienionych w miazgę mięśni i potrzaskanych kości - dając tym samym sygnał, że nawet cios skrzydłem kruszył ludzi jak kryształowe figurki. Że każda część ciała smukłej maszkary była śmiercionośna tylko bardziej od nich… Ruszanie na nią z gołymi rękoma było wyrokiem wyjątkowo idiotycznej i bezsensownej śmierci, więc aktualnie żałośnie przedstawiający się poziom zaopatrzenia Byrona zmusił go do odruchu mięśnia poprzedzającego analizę mózgu. ...może dlatego, że pazurzasta łapa właśnie na torze lotu mijała ostrze rapiera jego mistrza. Myślał, że szarpnięcie wybije mu obie ręce z barków, ale w obecnej chwili nie było nic ważniejszego od wyrwania ostrego kawałka drewna z miejsca jego dotychczasowego bytowania. Wrzasnął wtedy na całą salę, dając choć częściowy upust adrenalinie i po głośnym huku, obracając na palcach i z zamachem wychodzącym aż z biodra miotnął w stronę potwora zmienionym w oszczep, trzymetrowym drzewcem, zakończonym od góry pięknym, złotym i niebezpiecznie ostrym okuciem w kształcie stożka. Grube drewno świsnęło w powietrzu, rzucane z agresją i przemknęło te parę metrów z impetem i rozbryzgiem czarnej jak smoła krwi wbiło wprost w tę piekielną, dotąd tak zachwycającą i nęcącą pierś, przeszywając wysuszone ciało samicy na wylot. I tym razem to ona wrzasnęła jak opętana, łapiąc drewno oburącz i dwoma machnięciami potężnych skrzydel odskakując w tył, ciagnąc za sobą ogromną flagę z naniesionym na materiał herbem przedstawiającym kuroliszka. A przynajmniej przedstawiającym jeszcze chwile temu, bo obecnie materiał częściowo tkwił w jej ciele, a cała trzymetrowa konstrukcja właśnie przeważała ją w przód, bo na drugim końcu drzewca tkwił kawałek oderwanej brutalnie podłogi… W tej sekundzie rudzielec ruszył w jej stronę biegiem, ale ta zapobiegawczo podleciała kawałek, szurając oderwanym kawałkiem po ziemi i w dłoniach łamiąc flagę tuż przy swojej skórze, chcąc odczepić od siebie obciążenie. - Alec! - Krzyknął, dobiegając do sprężyście podnoszącego z desek mistrza, a wampirzyca w tym czasie złapała dłonią krawędzi loży i wskoczyła na nią, z mlaśnięciem wyrywając z cielska resztkę grubego drewna i ciskając nim prosto w ogromny żyrandol. Ten oberwał tak mocno, że zakołysał się niebezpiecznie, a wszystkie pieczołowicie odpalane na nim świeczki momentalnie zgasły, zatapiając salę balową w półmroku tylko mdło przecinanym przez majaczące wzdłuż dwóch ścian kandelabry. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Kwi 25, 2021 12:48 am | |
| Jeszcze zanim głuche szarpnięcie zwróciło jego uwagę, zmuszając do odwrócenia spojrzenia od miękkich, błyszczących oczu, chociaż na ten cenny ułamek sekundy, poczuł drżenie ustępującej z jękiem podłogi. Zimne, marmurowe płyty, pokrywające salę balową zakwiliły cicho, ustępując sile, kiedy para jasnych i tak groteskowo szczupłych przy masywnym drzewcu dłoni, szarpnęła mocniej. Ciężki materiał otarł się o ciężko zastawiony stół, zmiatając z niego kilka srebrzystych pater z najprawdopodobniej niedorzecznie drogim, sprowadzanym z samego wybrzeża kawiorem, a potem przesunęło się szemrząco po posadzce, milknąc dopiero, kiedy chłopak zamachnął się, a sam Alexander zdążył jedynie odsunąć na tyle, by zabójcza, przecinająca z jadowitym świstem powietrze broń, nie nabiła również jego jak plastra suszonej na pustynnym słońcu szybki na wykałaczkę. Zamiast tego jednak, po sali rozniósł się przeraźliwy wrzask, wydobywający się z trzewi potwora, który rozwarł wielką paszczę, błyskając ogromnymi, ociekającymi lepką, krwawą mazią kłami, a gruby, masywny ogon trzasnął w przestrzeń kilkukrotnie, tnąc powietrze z rozsadzającym bębenki trzaskiem, zmuszając do gwałtownego opadnięcia na podłogę. Bestia szarpała się jak zarzynane żywcem zwierzę, walcząc z grawitacją, wycofując się i wrzeszcząc wściekle, jakby z pretensją i gotującym się coraz gwałtowniej w suchym, bladym ciele gniewem. Wychudłymi dłońmi o ostrych, zakrzywionych szponach wampir łapał nieporadnie drewno, mocując się z nim, kiedy pazury zsuwały się po polerowanym dębie i starając się oderwać balast, jaki stanowił wciąż jeszcze ciasno otulający podstawę drzewca fragment błyszczącej podłogi. Otworzył oczy nieco szerzej widząc to, i jednocześnie podnosząc się z podłogi żwawo, odskakując od razu na parę kroków, po raz kolejny przeklinając w myślach podbite metalem, elegancko stukające przy każdym ruchu buty. Tym razem jednak stukanie to zostało zagłuszone przeszywającym dźwiękiem rozdzieranego na strzępy drewna, kiedy w końcu długie i ostre jak sztylety pazury rozprawiły się z ciężarem, a głuchy huk błoniastych skrzydeł niemal zagłuszył krzyk biegnącego w jego stronę przez salę chłopaka. Odwrócił się do niego odruchowo, zaciskając wciąż palce na rękojeści broni, bez krótki moment czując niewysłowioną, ciepłą ulgę rozlewającą się po jego ciele, kiedy jego spojrzenie trafiło na Oscara, przesuwając się po jego ciele szybko i zbyt pobieżnie, by był zadowolony z inspekcji, jednak na tyle dokładnie, by na ten moment stwierdzić, że jego chłopiec wciąż miał wszystkie kończyny i żadnych innych poważnych uszczerbków na zdrowiu. I w tym momencie to musiało mu wystarczyć, bo ułamek sekundy później w sali zapadła ciemność, wzbudzając niepokojące dreszcze, kiedy ciemność niosła ciszy szmer rozkładanych skrzydeł, jeszcze zanim przywykłe do rażącego światła sali oczy, przywykły do półmroku. W końcu jednak rozszerzone źrenice łapały więcej mdłego światła, zarysowując coraz mocniej ostre krawędzie chudego cielska na tle miękkich, płynących draperii w zdobionych lożach. Lepki, nieco mlaskający dźwięk unoszonej łapy zgrał się z nieprzyjemnie drapiącym odgłosem szponów sunących po kamiennej barierce, kiedy wampirzyca przestąpiła z nogi na nogę, łapiąc cenne kilka sekund odpoczynku po wysiłku, jaki stanowiło wyrwanie prowizorycznej włóczni. W ciszy znów odezwał się nieco skrzeczący dźwięk, tym razem jednak dobiegający z punktu gdzieś nad nimi, kiedy kołyszący się na grubym łańcuchu, monumentalny żyrandol zataczał kolejne koło ponad głowami łowców. - Oscar! - powiedział mniej spokojnie, niż by tego chciał, kiedy uniósł rękę i oplatając palce wokół ramienia chłopaka, pociągnął go w bok, zanim Hrabina wpadłaby na pomysł przyduszenia ich po posadzki za pomocą tony wiszącego nad ich głowami żelastwa. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Maj 10, 2021 1:08 am | |
| Rozłożysty żyrandol bardzo zrozumiale nie radząc sobie z dynamiką, w jaką wrzucono tak nagle jego dotąd stabilne i monotonne życie hałasował rozdzierająco, z każdym bujnięciem sypiąc na podłogę coraz więcej tynku. Zapewne gdyby nie głęboki półmrok, w jakim ukryto sale, pewnie przypominałoby to jakiś symbolizujący zimę performance, ale to była jedynie bardzo przeciągła zapowiedź niszczycielskich w skutkach działań rozszalałej gospodyni domu. Na palcach jednej, zaciśniętej na rękojeści rapiera, dłoni dało się policzyć ilość minut, jakie zostały do końca żywota skomplikowanej konstrukcji, zanim ta podda się i przyozdobi podłogę kolejnym wzgniecenem. tym samym dokładając nieco od siebie do tego chaosu… I chyba na to ta poczwara czekała.
Oscar paroma oszczędnymi, ale szybkimi krokami poddał się woli Aleca i dałby mu przesunąć nawet po meblach, czując, iż jego instynkt działa stanowczo lepiej niż jego w tej chwili. On w pełni świadomie, choć nie potrafiąc z tym walczyć zaczynał popadać w boleśnie znajomy trans i jednocześnie dając się ogłuszać szaleńczemu tętnu własnego serca oraz szumowi płynącej wartko krwi był wrażliwy na najmniejsze szarpnięcie i ruch widoczny nawet w kąciku oka. Na tym poziomie wczucia w polowanie odebranie mu źródła światła nie miało już żadnego znaczenia. Czerwone oko opalizowało w mroku, a on bacznie śledził wzrokiem ruchy damy z błoniastymi skrzydłami, obecnie zaskakującej zgrabnie z balustrady do wnętrza loży i przemykające częściowo na nogach, częściowo na skrzydłach dookoła sali. Jakby próbowała zmylić ich zmysł słuchu i postarać, by nie wiedzieli skąd nadejdzie kolejny atak. Żyrandol nadal skrzeczał i zaczynał bujać coraz mniej równo, samym nieprzyjemnym dźwiękiem zwiastując, iż dzieje się z nim coś bardzo niepokojącego… Kawałki drogich diamentów zwieszających z jego ramion podzwaniały uderzając o siebie i nadając całemu temu zajściu wciąż nieco pretensjonalnego czaru i elegancji… - Weź świece z kandelabru i znajdź proszę mój rapier… Spróbuje ściągnąć ją na dół - poprosił, po czym może nie brutalnym, ale pewnym ruchem wyrywając się mężczyźnie z uścisku i nie ściągając wzroku z czegoś ponad nimi ruszył biegiem w stronę balustrad. Wskoczył najpierw na podest dla orkiestry, potem na ekskluzywny stół z przekąskami tylko dla artystów i odbijając od wysokiego wazonu na czterech solidnych nóżkach podskoczył wyżej i złapał rękami samego dołu żeber ozdobnej balustrady z ciemnego drewna, oddzielającej loże od części dla reszty mniej ważnych gości. Sapnął rozeźlony i zaciskając zęby podciągnął się do góry, łapiąc błyskawicznie dłonią szczytu poręczy i dwoma ruchami przeniósł ciało na drugą jej stronę, szybkim fikołkiem ląduj ac praktycznie piętro wyżej niż był do tej pory. Tu wszystko dookoła niego pachniało goryczką ciemnej, martwej krwi, którą upuszczała za sobą ta maszkara. Było jej jednak tyle, że zaczynało to budzić dziwne rozważania we wnętrzu głowy Oscara. Zwykle taka rana zarastała się szybciej. Skoro ofiara gubiła tyle juhy, znaczy, że albo była głodna i witakineza podupadała na jakości i tempie, albo była z dziwnych względów osłabiona. I żadna z tych możliwości nie była dla nich ani trochę optymistyczna… Głodny wampir zachowywał się bardziej szaleńczo, nieszablonowo i niecierpliwie, bo... był głodny. Ale jednocześnie właśnie pospieszajac swoje ruchy popełniał najwiecej błędów. Oby tylko Bóg pozwolił im zaoszczędzić na tyle czasu, by je w porę dostrzec i wykorzystać… Rozejrzał się błyskawicznie i niewiele myśląc zgarnął ze stołu… Kilkulitrowy dzban z wodą. Był bezbronny, a nawet gdzieś w jego głowie słyszał cichy, naigrywający się z jego głosik, że nawet z dwoma rapiermi, a bez kuszy jego szanse były mierne. Dramatycznie potrzebował bardzo solidnej broni dystansowej, a to było jedynym, co przyszło mu do głowy. Rzucił się w trucht, w stronę, z której słyszał tłukącą się poczwarę i szybko sięgnął dłonią do kołnierza koszuli. Syszarpnął z niej złoty łańcuszek i pociągnięciem zerwał go z szyi. Niewielki Jezus na krzyżu zakołysał się poniżej jego dłoni tuż przed tym, nim bezceremonialnie utopiono go w wodzie. Piękny podarek od uczynnego księdza, który poświęcił i jemu i Alecowi dwa bliźniacze wisiorki na czarną godzinę miał im właśnie teraz uratować tyłki. On i bezbłędna pamięć Oscara. - Wszechmogący, wieczny Boże, Ty chcesz, aby przez wodę, która podtrzymuje życie i służy do oczyszczenie, także nasze dusze zostały oczyszczone i otrzymały zadatek życia wiecznego, prosimy Cię… - Aż wzdrygnął się i przyspieszył biegu, zdając sobie sprawę, że wampirzyca usłyszała go wraz z jego plugawą mową i rozjuszona ruszyła dwa razy szybciej w jego stronę, ostrymi końcami skrzydeł bezlitośnie orząc pięknie pomalowane ściany. Dosłownie modlił się, aby ten idiotyczny plan zadziałał. - ...pobłogosław tę wodę, którą będziemy pokropieni w dniu Twoim, Panie. Odnów w nas źródło swojej łaski i broń od wszelkiego zła nasze dusze i ciała, abyśmy mogli zbliżyć się do Ciebie z czystym sercem i otrzymać Twoje zbawienie. - Sina, gnąca się pod naporem bólu z otwartego brzucha abominacja wypadła nań zza rogu i rzuciła w jego stronę z łapami. Oscar dokończył wtedy wręcz błyskawicznie: - Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen! I chlusnął jej w twarz krystaliczną i obecnie morderczą substancją. Poświęcona woda, nawet jeśli warta mniej niż ta pieczołowicie przygotowana przez kapłana i tak paliła jej skórę jak kwas i sprawiła, że ta cofnęła się, osłaniając skrzyżowanymi przedramionami wypalaną mordę, po czym próbując wyjść z zasięgu chłopaka znowu miotnęła skrzydłami, aby wzbić się w powietrze. Częściowo się jej udało, ale ciasnota sprawiła, że uderzyła jednym skrzydłem w kolumnę obok niej, a drugim przeszurała po balustradzie. Wywinęła się wręcz przez nią i wrzeszcząc poleciała w dół. Niestety ciężki, ostry ogon wściekłym uderzeniem zniszczył częściowo poręcz, tworząc w niej ogromną wyrwę. Tak mocno, iż cała drewniana konstrukcja przytrzymująca łoże lekko zadrżała ostrzegawczo, tuż przed tym nim suche cielsko miotając się gruchnęło o podłogę.
|
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Maj 20, 2021 12:53 am | |
| Pociągnął chłopaka na bok, zaciskając palce na jego przedramieniu i może nieco zbyt mocno je ciągnąc, kiedy obijając się o siebie diamenciki znów zagrały, a żyrandol zachwiał się mocniej. Z sufitu posypały się jak śnieg kolejne, drobne kawałki tynku, odrywając się z misternie zdobionego malowidłami sufitu i opadając drobnym gradem na zakrwawioną posadzkę. Drogocenne, lśniące białym światłem wpadającym przez wysokie okna światłem kamienie znów zaśpiewały, dzwoniąc o siebie w rytmie powolnego, jękliwego bujania, gdy żyrandol zataczał kolejne koło ponad opustoszałą salą, rzucając malownicze iskierki, tak nieadekwatne do miejsca i do sytuacji. Poczwara z szelestem rozłożyła znów skrzydła, a Alexander uniósł głowę, szukając jej w ciemności. Choć środek sali oświetlany był przez blady księżyc, który jeszcze ostatnimi siłami zdobił niebo przed nowiem, wysokie balkony tonęły w zupełnej ciemności. Przynajmniej ludzkiego, zdecydowanie mniej wrażliwego na świetlne niuanse oka. W smolistym mroku jedynie od czasu do czasu widać było zarys chudych, suchych nóg, albo szorstkie krawędzie skrzydeł. Biczowaty ogon smagnął miękko powietrze, kiedy poczuł mocne szarpnięcie, a przyjemnie solidny materiał drogiego stroju otulającego ciało jego ucznia, umknął spod jego palców na tyle szybko, że chłopak przepadł w ciemności na krótką chwilę. Po tej wyłonił się ponownie, smagany chłodnym blaskiem za każdym razem, kiedy przebiegał przed kolejnymi oknami, w końcu skacząc na balustradę i, mimo że cała ta chwila wydawała się nieskończenie długa, w rzeczywistości trwała niewiele więcej niż mgnienie oka. Na tyle mało, że rudzielec nawet nie zdążył się obejrzeć, żeby odebrać rapier mistrza, który ten chciał mu podać, nie łudząc się, że sam wdrapie się na balkon, aby dopaść do stwora. Pozostawało szukać nieszczęsnej broni lub wejścia schodami na wyższy poziom sali, na co jednak teraz zdecydowanie nie było czasu. A jeśli chłopak miał mieć jakiekolwiek szanse bez kuszy, ostatecznie potrzebował swojej broni. Niewiele się nad tym zastanawiając, rzucił się przez salę, unosząc wzrok w górę, to na jęczący nisko żyrandol, to na ciężkie, błoniaste skrzydła, widoczne co jakiś czas w plamach światła. Każdy krok rozlegał się po sali wilgotnym, lepkim odgłosem, kiedy twarde podeszwy lepiły się do mieszanki cuchnącej, wampirzej krwi i tej nieco jaśniej, ludzkiej na podłodze. Skrzywił się nieznacznie, w całej burgundowo-czarnej, rozległej kałuży, starając się dostrzec nieco bardziej srebrzysty blask, kiedy powietrze przeciął wściekły, dobiegający z głębi zgniłych trzewi wrzask i niemal w tym samym momencie dostrzegł ostrą klingę broni, odcinającą się na tle. Rzucił się w tamtą stronę niemal od razu, nie tracąc czasu na szukanie w ciemności źródła hałasu. Krzyk nie należał do człowieka i to nie mogło się zmienić. Kolejny krok i lepka, miękka treść czyjegoś żołądka mlasnęła wokół eleganckiego buta, kiedy opadł, sięgając po rapier chłopaka, po chwili znów odskakując jak najdalej od wielkich, muskularnych skrzydeł, które teraz uderzyły o podłogę, podążając za wychudłym cielskiem. Otworzył szerzej oczy, łapiąc broń Oscara i zanim potwór zdążył się choćby poruszyć, wbił go w delikatną błonę łączącą długie, kościste wyrostki tworzące rozłożyste skrzydła, rwąc ją w biegu, starając się jednocześnie wypatrzeć chłopaka nad sobą. Serce obijało się o jego płuca, tłocząc krew w tętnice, które aż pulsowały gorącem pod skórą, kiedy bestia wrzasnęła po raz kolejny, szarpiąc się i wyciągając długie szpony w jego stronę, kiedy cudem umknął przed drugim skrzydłem, którego nie dał rady rozerwać. To jednak zdecydowanie wystarczyło. Wampirzyca z jednym sprawnym skrzydłem na pewno nie odleci, a to zdawało się największym zagrożeniem, zwłaszcza kiedy Hrabina zawczasu pozbawiła ich kuszy, które leżały bezpiecznie w oddalonych o parę minut drugi komnatach gościnnych. O ile służba nie została poinstruowana, by pozbyć się ich jak tylko łowcy opuścili swoje pokoje. Zapał oddech dopiero kawałek dalej, w końcu widząc chłopaka stojącego na szczycie drżącej konstrukcji, która powoli uginała się coraz mocniej, ściągana w dół przez ciężar połamanych przez wampirzycę podpór. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Cze 01, 2021 12:43 am | |
| Ten plan był sklecony na kolanie i z jakiegoś powodu jeszcze nigdy nie testowany. Być może dlatego, że obaj raczej nie sądzili, by kiedykolwiek podczas walki mieli zostać pozbawieni głównych i najbardziej efektywnych broni, pozostając na łasce jednego z żywiołów. A nawet jeśli, to przeważnie wybierali ogień. Dlatego widząc tak piorunujące efekty Oscar wypuszczając wszystkimi porami ciała trwający ułamki sekundy terror, na który dobrowolnie skazał się ryzykując, aż zaśmiał się krótko, aż histerycznie, odrzucając dzban na bok. Oczyma śledził to jak ostrze pięknego oręża skąpane w czarnej krwi łapie klingą poblask świec i z bezbłędną precyzją rozcina pokrytą siecią żył błonę odbierając Hrabinie jedną z jej niewątpliwie najgroźniejszych broni. Patrzył na to jak jej ciało przeszywa prąd bólu i (oby!) strachu oraz jak ogon niczym niezależny organizm świszcze na boki, na szczęście z dala od Alexandra. Na szczęście bliżej mocnych, drewnianych podpór, z których jedna zniosła jeszcze tylko może trzy ciosy. Góra cztery… Opadające na nią jak gradobicie i z siłą równą uderzeniom mocnej siekiery. Przez loże i salę w ostateczności przepłynął brzmiący wręcz uskarżająco jęk doprowadzanego do granic wytrzymałości starego, wyschniętego drewna, które to w końcu poddało się swojemu strasznemu losowi, trzaskając w pół jak zapałka niemal tuż pod nogami Oscara. Nie miał on zbyt wiele czasu na reakcję. Po prostu stało się. Drewniana bela chrupnęła sucho, sypiąc na około grube i ostre kawałki drewna, a cała konstrukcja pochyliła się niebezpiecznie w dół, z początku niemal miękka jak z gumy, ale bardzo szybko praktycznie rozpadająca w rękach. Podłoga usuwała się Byronowi spod nóg i ten w durnym odruchu ratowania się chwycił za grubą kotarę pobliskiego okna. Niestety nie na wiele się to zdało, bo jego ciężar szybko zerwał złoty karnisz i łowca usunął się w dół, pół piętra niżej wprost na wyrwane deski i kawałki oberwanej ściany oraz połamane meble. Cała długa na jedną ścianę loża runęła w dół jak domino, a lecące z niej wióry i pył z oderwanej od ścian farby zapełnił półcień sali duszącym, gryzącym pyłem. Hałas był przez moment niemal niemożliwy do wytrzymania. Wszystko trzaskało, strzelało, pękało, uderzało głucho o posadzkę i kruszyło jej płytki oraz mlaskało lądując na ciałach i miażdżąc je bez pardonu jak dojrzałe owoce. Nawet jeśli trwało niespełna kilka sekund. Kilka sekund absolutnego chaosu, z którego korzystając wampirzyca z dzikim rykiem i na ślepo wywinęła się Alexowi spod ostrza i umknęła na bok, uciekając od lecących w jej stronę kawałków oberwanego kamienia i drewna.
Oscar sapnął, próbując podnieść się za pierwszym razem i żałując tego niemal natychmiast, kiedy zakręciło mu się w głowie. Pacnął z powrotem na zdaje się drzwi jakiegoś wysokiego mebla. Albo po prostu jakieś drzwi. Nie miał czasu sprawdzać, ważne było to, że te połamały się w miejscu jego łopatek i zdaje się, że jakaś drzazga wbiła mu się w plecy. Miał na szczęście wolne nogi, sprawdził je dramatycznie, podsuwając pod brodę i modląc się o to, by nie były niczym przygniecione. Niczym, czego w początkowym szoku i otępieniu mógł nie poczuć. Ale były na miejscu. Aż odetchnął jak poczuł oba uda naciskając lekko na jego brzuch. W głowie ćmiło mu bólem, a w uszach słyszał piosenkę ostatnio graną przez orkiestrę, nawet jeśli był więcej niż pewien, że ta raczej nie przeżyła tego koszmarnego bankietu. Podniósł się na łokciu po raz drugi i praktycznie od razu sturlał się jakiś metr niżej na resztki na szczęście gładkiego, grubego blatu stołu. I tam niemal od razu zaniósł się kaszlem, który targał jego ciałem niczym torsje, a on zakrywał usta, by nie narobić za dużo hałasu, krztusząc się pyłem, który podczas tego krótkiego, dramatycznego lotu zdawał się co najmniej do połowy wypełnić jego płuca i zatkać dziurki w nosie. Aż na języku czuł posmak ścian. - Alex…! - Wychrypiał podnosząc się na kolanach. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Cze 15, 2021 11:04 pm | |
| Wszystko trzeszczało i skrzypiało, kiedy drewno powoli uginało się pod naporem przytłaczającej siły. Gruby, biczowaty ogon trzaskał na boku, uderzając o grube, mocne podpory, które z jękiem zdawały się coraz bardziej poddawać, nie dając rady utrzymać potężnej konstrukcji wysokich balkonów. Kolejny filar zawył, kiedy mięsisty ogon uderzył w niego po raz kolejny i tym razem, zamiast stawić opór, drewno trzasnęło, sypiąc na boki drzazgi i załamało się, ciągnąc za sobą ciężką posadzkę, jaką wyłożona była loża, na której stał chłopak. - Oscar! - wrzasnął, przez tę krótką chwilę nie potrafiąc określić, czy bardziej był przerażony tym, jak jego uczeń zachwiał się na lecącej nieubłaganie w dół konstrukcji, czy może zwyczajnie wściekły, że w ogóle się tam wdrapywał. Kolejny huk jednak wybił mu z głowy podobne rozterki, a fala drzazg i gęstego pyłu uderzyła w niego, zmuszając do opadnięcia na kolana i schowania twarzy, by uchronić oczy przed ostrymi kawałkami rozpadających się desek. Potwór zaś wykorzystał ten moment, aby odpełznąć, cicho sycząc, kiedy brudna, czarna krew zaznaczyła jej ścieżkę na zimnej podłodze. Zgiął się wpół na podłodze, garbiąc jak żółw, kiedy świeżo zagojoną ranę na plecach musnęła jedna z grubych drzazg, które wyskoczyły spod zapadającej się pod własnym ciężarem konstrukcji. Przez chwilę w pomieszczeniu zrobiło się jeszcze ciemniej, kiedy gęsty pył rozproszył białe światło wpadające przez wysokie okna, a on w tej ciemności próbował dostrzec szczupłą sylwetkę ucznia, modląc się, by nie była ona nadziana na żaden z ostrych, sterczących w górę, połamanych teraz doszczętnie filarów. Nie zobaczył jednak nic takiego, starając sam siebie przekonać w myślach, że nie jest to sprawą ciemności i przecież z pewnością dostrzegłby chłopaka, gdyby stało mu się cokolwiek złego. Co było jednak raczej złudną nadzieją. Z tą myślą wstał z podłogi powoli, nie chcąc robić hałasu i zamarł, kiedy usłyszał ruch wśród sterty desek i kamieni, jakie zostały po lożach, w jakich jeszcze parę godzin temu wachlowały się damy oraz starci panowie, oglądając z góry cały kolorowy, tańczący tłum młodzieży. Coś przetoczyło się po twardym blacie i chwilę później zdusiło rwący kaszel, a Alexander ruszył w tamtym kierunku, nie mając już żadnych wątpliwości, kiedy tuż przy naszpikowanej ostrymi belkami stercie gruzu, tym razem usłyszał swoje imię. Cudem tylko nie rzucił się w stronę chłopaka i zamiast tego, robiąc kolejne ciche kroki, jednocześnie starał się zlokalizować wampirzycę, która zniknęła im z oczu w ciemności. - Oscar. - odetchnął cicho, opadając przy nim znów na kolana, zupełnie nieprzejęty tym, jak drogi mundur zbiera na siebie kolejne warstwy kurzu, coraz bardziej upodabniając mężczyznę do jednej z pokrytych białym kurzem desek. - Jesteś cały? Boli? - wyrzucił z siebie, obłapiając chłopaka po nogach i kiedy stwierdził, że obie są w dokładnie tym miejscu i formie co zawsze, sięgnął jego barku. - Co ci przyszło do głowy, głupi, głupi chłopaku… - odetchnął, uspokojony na tyle, by znów rozejrzeć się po pomieszczeniu, zanim w końcu przesunął wzrok na rudzielca, z wyraźnym trudem w końcu odzywając się ponownie. - Widzisz coś więcej? - spytał, powstrzymując grymas niezadowolenia na twarzy, jako że to zdecydowanie nie był moment odpowiedni na wyrażanie potępienia sytuacji, która raczej nie miała się zmienić. Zwłaszcza że mogła się okazać jedynym sposobem, by teraz jakimś cudem z tego wyszli, kiedy potwór, chociaż ranny, ukrył się w ciemności. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Cze 16, 2021 12:57 am | |
| Z początku mimo mocnej pracy płuc nie potrafił nabrać głębszego wdechu. Dopiero kiedy splunął na podłogę obok mieszanką śliny i tynku, nie chcąc patrzeć na to czy z dostało się tam nieco krwi, kaszlnął ostatni razu i otarł wargi rękawem, napełniając płuca tlenem. Głowa aż pulsowała mu z bólu, tak samo jak plecy i biodro przyjmujące maksimum impetu uderzenia. Ale nie wyczuwał żadnej poszarpanej rany, ani nie lokalizował złamanych kości. Wprawdzie mogła to być wina adrenaliny i szoku, ale póki w jego głowie był wstanie wstać i biec, zamierzał wstać i biec. Ale zdecydowanie najpierw znaleźć swojego mentora… Albo bardziej celnie: pomóc mu odnaleźć siebie. Jego przekrwione oczy z ulgą opadły na postać zbliżającą do niego ostrożnie i obrócił się wręcz w jego stronę na czworakach, kiwając głową z tym umęczonym, idiotycznym uśmiechem, cieszącym się z tak małych rzeczy jak przeżycie potencjalnie śmiertelnie niebezpiecznej sytuacji. Alex był bielutki jak jedna ze statuł stojących w różanym ogrodzie, a grymas jego twarzy przedstawiał dokładnie tą samą ilość emocji, co u nich - uchwyconych przez dłuto artysty najbardziej ekspresyjnie jak się tylko dało. Ale był cały - to było najważniejsze. - **Wszystko na miejscu… Prócz szarych komórek.** - Parsknął niepasująco do sytuacji. Nie miał czasu tłumaczyć się z przygany, na którą poniekąd zasłużył; zwłaszcza, że dyskusja właśnie w tej chwili z Alexandrem właśnie w takim stanie nie przyniosłaby niczego poza traceniem czasu. Musiał po prostu przyjąć to zmartwienie jego zdrowiem wyrażone w absolutnie niepowtarzalny sposób. Zamiast tego pociągnął nosem, ocierając dłonią twarz z pyłu i zamrugał szybko powiekami, sprawiając, że wirujący dookoła jego prawej źrenicy płomień gwałtownie przyspieszył, po czym zadarł głowę do góry. Przez moment nieco zniosło go na bok, kiedy zakręciło mu się w głowie, ale z niezgorszym refleksem podparł się dłonią o blat i pobłądził spojrzeniem po zasnutym pyłem krajobrazie ponad ich głowami. Za plecami miał jedną z potrzaskanych kolumn i drewnianą ścianę naprędce stworzoną z resztek antresoli, ale właśnie z tego miejsca mógł świetnie widzieć czy niebezpieczeństwo nie uderzy na nich od góry… Choć raczej mógłby świetnie widzieć gdyby tylko nie nieznośnie wolno opadająca chmura pyłu. To jednak dawało swoiste pocieszenie… Bo był więcej niż pewien, że jeśli on nie widział, to ona też nie... Nim jednak zdążył przybliżyć Alexowi naturę problemu po sali potoczył się dobrze znany, jeszcze nie tak dawno słodki jak pitny miód, teraz szeleszczący głos Hrabiny, który musiał przesuwać się pomiędzy długimi, ostrymi kłami i wydobywać z głębokiej gardzieli. - A tak było blisko… - Obaj mogliby przysiąc, iż szeptała im niemal wprost do ucha. Już niemal mogli poczuć jej zimne, oślizgłe, szare wargi muskające płatki ich uszu. - Byłam dobrą gospodynią. Spaliście i jedliście w moim domu bez zmartwień i opłat, niczym starzy przyjaciele. Mogliście oglądać do woli moje dziewczęta, leczyć się u mojego lekarza, przechadzać po moim ogrodzie. Dostaliście ubrania, spokój i swobodę działania oraz wchodzenia tam, gdzie wam się żywnie podobało. Udawałam, że nie widzę jak wasze oczy zasnuwają mgłą samczego podniecenia i przesuwają w rejony, przy których rzekomemu-dżentelmenowi nie przystoi się zatrzymywać. I tak długie dni, w słodkiej utopii, za niską cenę śmierci na oczach wszystkich. Cała wasza legenda ległaby w gruzach przy dźwiękach muzyki i pisku tłumów, zginęlibyście naprawdę jak bohaterowie. A tak spójrzcie tylko na siebie… Padniecie bez życia jak wory mięsa ubabrani w pyle i w poszarpanych ubraniach… Na nic było zamawiać je z miasta, nawet jeśli idealnie dobrałam ich rozmiar. Przesuwała się. Musiała. Jej głos dobiegał jakby zewsząd, ale Oscar słyszał, jak raz na jakiś czas narasta jakby z różnych kierunków. - Niewdzięczne dzieci… Ziściłam wasze pragnienia. Brightly przez chwilę już prawie miał swoją żonę z powrotem, już prawie zapomniał, że ta z rozprutym brzuchem od lat gnije w ziemi i wróciła do niego pod inną postacią. Trudniej było dopiero przy rudym młodziku. Żadnego wrażenia nie robiły na tobie falbanki i suknie, co....? Oscar… - Jej gardłowy pomruk przy końcu jego imienia aż wzbudzał ciarki. Pod naporem tego dźwięku rudzielec odnalazł twarz Alexandra i sapnął rozeźlony. - Ani pokraśniałe policzki, ani dziewczęcy wigor, ani dojrzała elegancja. Ani szminka, gorset, obcasy, kibić, piersi… Nic nie wywołało głębszego transu. Z początku sądziłam, że to przez to twoje oko. Przez to, że myślisz, iż jesteś jednym z nas. Choć tak naprawdę twoją zmieszaną brudem krew czułam nawet przez skórę i ubrania. Jesteś teraz jak uszkodzony świniak - pierwszy przeznaczony na ubicie i to najlepiej na oczach swojego przybranego tatusia. Ale pozostałeś trzeźwy przez niemal całą swoją przygodę tutaj nie dlatego, że jesteś silny i niezwyciężony, ale dlatego, że mój czar na ciebie nie działał. Dlatego, że kobiety ogólnie na ciebie… Nie działają. Ona zaśmiała się perliście, głęboko i z rozkoszną satysfakcją, a grymas narastającego gniewu na twarzy Oscara nagle stężał w sekundę, zdjęty jakby śmiertelną chorobą. Cała krew dotąd napływająca mu do policzków i spierzchniętych ust spłynęła w dół za kołnierz, pozostawiając go niemalże odartego z ubrań, nieprzygotowanego na tę informację. W szoku. Zmyślna tyrada rozchwiała jego czujność, teraz skupioną w stu procentach na niemym obserwowaniu twarzy Aleca tak skutecznie, że ani myślał usłyszeć charakterystycznego świstu zbliżającego się od boku ogona, który zamierzał przeorać ich drewnianą barykadę za plecami chłopaka na dwie równe części, najlepiej z nim samym przy okazji...
Ostatnio zmieniony przez Maleficar dnia Nie Lip 11, 2021 9:07 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |