|
Autor | Wiadomość |
---|
MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Sie 25, 2020 7:23 pm | |
| Próba odpowiedzenia na to co i ile uroku dodaje Alexandrowi kosztowałaby biednego Oscara całą noc, a jeszcze biedniejszego Aleca resztę zmysłów, dlatego młodszy z nich (choć bardzo chciał!) zmusił siebie do wstrzymania wzbierającej w gardle fali peanów i tylko pokiwał głową, kończąc oficjalnie rytuał “upiększania” swojego mistrza po kolejnym zwycięstwie. Sam znał pochodzenie większości blizn, patrzył jak się zasklepiały, a potem z lekkim uśmiechem na rynku miasta słuchał zmyślonych fantastycznych historii na ich temat. I nawet jeśli Alexander nigdy nie uważał ich zawodu za chwalebny, a już tym bardziej godny pozazdroszczenia, Oscar nieodmiennie był zdania, że nawet ta odrobina naiwnej nadziei, którą rozbudzali w sercach stłamszonych strachem i niepewnością o jutro ludzi była warta stu takich blizn, przespanych na twardej ziemi nocy i marznięcia zimą przy ledwie co rozpalonym ognisku. Do dzisiaj pamiętał jak zmęczony dreptał na czarnym ogierze kilka metrów za Alexandrem - zamyślony i spieszący do gospody nieco mniej od jego mistrza. Pamiętał jak ścigani przez leniwie acz nieubłaganie nadciągający wieczór wjechali do jednej z miliardów wsi przyklejonych nierozerwalnie do traktu i jego oczy dotąd sunące po pięknym krajobrazie skraju gęstego lasu natrafiły na trójkę chłopców toczących zażartą walkę. W rękach mieli oskubane z listków giętkie gałązki płaczącej wierzby, a za paskami spodenek najbardziej prosty patyk, jaki znaleźli - wprost idealny na pierwszorzędny miecz lub rapier. Zaciekle stawiali opór wysokim na metr pokrzywom, które siekali i rozrzucali na boki w bitewnym szale. Zielony poszarpany trup ścielił się gęsto pod ich butami, najpewniej parząc odsłonięte łydki w ostatniej desperackiej próbie pomszczenia pobratymców, ale niezłomni bohaterowie nie pomni ran gotowi byli oddać życie za wolność wioski wyjętej świeżo spod jarzma parzących listków i łodyżek. Jeden z nich, prący naprzód najmocniej, miał na sobie pelerynkę z materiału zawiązanego supłem pod jego szyją. Materiału, którego kolor do złudzenia przypominał barwę munduru Alexandra... I Oscar był więcej niż pewien, że nie był to przypadek. Nie po tych wszystkich “A masz, potworze!” i “Zabije cie poczwaro, więcej nikogo nie wystraszysz!” dobiegających go od strony lasu, podczas gdy na jego oczach w wyobraźni maleńki łowca właśnie rąbał na kawałki wyciągające się w jego stronę łapy wampira, zupełnie jak jego bohater z opowieści. Byron nawet nie zdawał sobie sprawy, w którym momencie oglądania tej sceny przystanął i przyglądał jej z nową energią nabiegającą do jego mięśni i skrzących się oczu - wszystko dzięki granatowej pelerynce i wprawnej małej dłoni, która odważnie wywijała giętką gałązką w obronie świata, który kochała. I mogło to być naprawdę nic, ale kiedy Alex przywołał go do siebie, mijający go rudzielec z uśmiechem rzucił wtedy tylko: [i]“Powinieneś sprawić sobie bat.”[/b]
Całe szczęście w chwilach pełnych wzruszenia i melancholii, powracania do dawnych wspomnień Alexander miał przy sobie niezawodne lekarstwo w postaci trafnego, sarkastycznego komentarza. Po nim Oscar wygiął usta w lekką podkówkę, spoglądając na niego spod byka. - Po prostu przyznaj szczerze, że spodobała ci się ta jajecznica na trakcie, ale masz dość martwienia się o jajka i wolisz mieć ze sobą ich dystrybutor na stałe - burknął i znowu przeczesał wspomniane kędziory, chyba faktycznie powoli zaczynając się ich wstydzić. Jakoś wcześniej niespecjalnie miał czas czy chęci martwić się swoją fryzurą. Pozwolił sobie po prostu cieszyć się, że w porównaniu z niektórymi dojrzewającymi mężczyznami jeszcze je ma. No i był jeszcze jeden powód tego jawnego zaniedbania, o którym miał czelność na swoje nieszczęście zapomnieć, a które dało o sobie znać, tuż po tym, jak tylko Alex zgodził się wejść w rolę fryzjera. Krzesło szurnęło po podłodze, Oscar zajął na nim miejsce, wygodnie opierając plecy o drewno, uśmiechnął się z wdzięcznością do swojego odbicia w tafli lustra i… Aż drgnął widocznie, kiedy palce Alexandra zatopiły się w jego włosach i sprawiły, że podniecenie aż namacalnie prześlizgnęło się rudzielcowi po kręgosłupie, wzdrygając całym ciałem. W sekundę powróciły wszystkie wspomnienia z dzieciństwa na trakcie, kiedy lekko rozbawiał i lekko irytował swojego polowego fryzjera, kiedy głaskany po głowie podczas strzyżenia nie potrafił usiedzieć na miejscu, wrażliwy na wszystkie bodźce skierowane w stronę skóry jego głowy lub karku i szyi. Wtedy nawet jego to rozbawiało, ale obecnie daleko mu było do śmiechu, kiedy z miejsca uderzyło go gorąco rzucające się na twarz, a klatka piersiowa poruszała nieco szybciej. - Przepraszam, to łaskotki… - Wycisnął z siebie czując jak zażenowanie dodatkowo od siebie daje mu nieoczekiwanego kopa adrenaliny. Musiał hamować nabieranie głębszych wdechów, żeby nie zwrócić na siebie uwagi mężczyzny skupionego teraz na jego włosach i niespiesznie, ale pewnie przycinającego je. Przycinającego, mierzwiącego, gładzącego, przyklepującego, stroszącego… To chłód rączki nożyc musnął płatek ucha Oscara, to palce jadące po całej długości kędziorów muskały palczkami kark, to skóra głowy aż swędziała go od dotyku, jednocześnie sprawiając, że zamiast instynktownie uciekać i chować głowę w ramionach, łasił się i wodził nią bezwiednie za rękami. To nie były łaskotki. To było coś zmuszającego go do powolnego i coraz mocniejszego zaciskania ud. I zaciskania dłoni na materiale spodni oblekających te uda. Ze wstydu nie mógł spojrzeć swojemu odbiciu w oczy, więc zacisnął powieki, najpierw mocno, ale z czasem coraz słabiej, pozwalając, by na jego twarz wstąpiła okupona udręką… Ulga. Jakby zmęczony uciekaniem przed tymi emocjami, nie mógł powstrzymać się przed przyjmowaniem przyjemności, którą przecież samemu mu dawano. Przygryzł wargę, zaczynając wczuwać się w dreszcze wybuchające na jego plecach i udach, z rozkoszą zauważając, że te zaczynają mieć swój własny rytm i wciągającą choreografię - odpowiadając na każdy ruch partnera, wirtuoza, który gdzieś ponad spiętymi ramionami wygrywał na instrumencie z ciała drugiego człowieka pieśń, na którą sam był głuchy. Włosy same kręciły się i wilgotne tuliły do Jego palców, ślizgając po skórze i mocząc ją z czułością, nawet jeśli po chwili ucinano im długość bestialskim ostrzem braku reakcji na te próby zwrócenia na siebie uwagi. Włosy opadały na podłogę i ramiona Oscara jak leniwe iskry ponad ogniskiem, ześlizgując się po jego koszuli, na pobielałe od zaciskania palce pięści. Nie chciał nawet sapnąć, nawet zamruczeć, kiedy te dłonie zawadiacko podrażniały skórę za jego uchem, zaczesując włosy za niego. Ani wtedy, kiedy krople z mokrych kosmyków spływały po jego karku, ani wtedy kiedy rozpaczliwie doszukiwał się choć minimalnej oznaki czułości w kolejnym pogłaskaniu i opiekuńczym zaczesaniu jego włosów na drugą stronę głowy. A kiedy to był koniec… To nie mógł uwierzyć i chcieć, by nim był. Roztrzęsiony z lekka i wewnętrznie kompletnie rozbity - wciąż głodny nowych doznań i nieznoszący siebie samego za to, że w ogóle pozwolił tej całej sytuacji urosnąć do rozmiarów, do których nigdy nie powinna nawet aspirować - uniósł lekko opuszczoną głowę i spojrzał na siebie: rumianego, oddychającego przez zaciśnięte usta, na których wciąż widniał lekko czerwony ślad po przygryzieniu, rozpaczliwie podatnego teraz na każdy gram czułości, który można było mu poświęcić. I błagał bez słów o kolejne głaśnięcie, o zabawę kosmykami, o zaczesywanie ich, od przygładzanie na jedną stronę, leniwe łaskotanie palcami po karku i boku szyi, o smyranie za uchem czy nawet chwilowy masaż. ...ale to, co dostał pozbawiło wartości wszystkie te rzeczy i doszczętnie rozbiło tego wieczora bank wspaniałości, przecząc najodważniejszym scenariuszom na zakończenie strzyżenia. I niestety... Oscar nie miał na okazję takiego dobra przygotowanej żadnej mowy, a nawet żadnej wspaniałej czy taktownej reakcji. Szok, który sparaliżował jego ciało najmocniej odbił się na jego twarzy, która stężała w wyrazie najwyższego osłupienia - wciąż czerwona, ale teraz najwyraźniej zwracajacymi uwagę otwartymi szeroko oczami, które nie wpatrywały się już dłużej w odbicie ich właściciela… Patrzyły w odbicie Alexandra. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Sie 29, 2020 10:29 pm | |
| Dzieci zawsze wyolbrzymiają pewne sprawy. Wynajdują jasne punkty jakiejś sytuacji i patrzą tylko na heroiczną stronę historii, tylko na to o czym śpiewali bardowie i co powtarzali podróżni, z wioski do wioski niosąc kolejne piękne i podniosłe historie, z których każda stawała się coraz barwniejsza z kolejnymi razami, jakie została opowiedziana. Historie o wielkim wojowniku, prawdziwym bohaterze odzianym w mundur, posługującym się ostrzem jakby tańczył z potworami docierały do wsi, miasteczek i dużych miast jeszcze zanim on sam do nich dotarł, a niejednokrotnie na miejscu okazywało się, że żądnym wrażeń mieszczanom ciężko było uwierzyć, że dość szczupły, raczej przeciętnego wzrostu, uprzejmy mężczyzna z jakim rozmawiają to ten legendarny woj, którego rolę odgrywali chłopcy, siekąc trawę wierzbowymi witkami niczym biczami, odziani w uszyte przez matki, granatowe pelerynki ze staranną lamówką na bokach. I chociaż w jakiś sposób widok dzieci bawiących się na obrzeżach wioski, dumnych i walecznych, kiedy tłukli kolejne wiotkie trzciny, ocieplał serce i zdawał się nadawać sens temu, co robili, nigdy nie zachęciłby żadnego z tych chłopców do pójścia w jego ślady. Tak, jak nigdy nie chciał do tego zachęcać Oscara, a co ostatecznie przybrało zupełnie niespodziewany obrót. Może teraz już nie było sensu w rozpatrywaniu tego wszystkiego co się wydarzyło i decyzji, jakie lata temu wydawały się słuszne, a teraz przypominały o sobie niemal prześmiewczo, ale czasem nie umiał zmusić się do tego, aby nie myśleć o tym, czy chłopak nie byłby szczęśliwszy w jakiejś wiosce, jako czeladnik a potem może nawet mistrz rzemiosła. Coś z pewnością by mu się spodobało. Lubił bronie, może mógłby je wytwarzać, zamiast ich używać. Spełniać się w bezpiecznym zaciszu kuźni, gdzie na jego życie nie czyhałyby krwiożercze stwory. Z pewnością na początku byłby zły na Alexandra. Może nawet znienawidziłby go za to, że człowiek któremu zaufał jako dziecko, zostawił go w jednym z mijanych podczas podróży miasteczek, ale może teraz… Wszystko byłoby inaczej? Może nie zjadałyby go żywcem wyrzuty sumienia, że sam przyczynił się do wyniszczającej ciało i umysł decyzji, jaką jego uczeń uznał za właściwą i konieczną.
Wyrwany z zamyślenia, spojrzał na chłopaka w odbiciu, najpierw pytająco, dopiero po chwili marszcząc lekko brwi, jakby zastanawiał się nad czymś głęboko, a na jego czole, niemal całkiem pośrodku między brwiami pojawiły się dwie podłużne zmarszczki. - Oczywiście, że tak. Nie wiem, co innego sobie pomyślałeś. - pokręcił głową niby zupełnie poważnie, uśmiechając się jednak pod nosem, czego chłopak nie mógł zobaczyć w niewielkim lusterku, skierowanym raczej na twarz rudzielca niż na jego towarzysza. Przeczesał włosy chłopaka palcami, a na jego usta wpłynął lekki uśmiech na wspomnienie tych wszystkich razy, kiedy zdarzało mu się być jego polowym fryzjerem. Starał się od czasu do czasu chociaż zaprowadzić swojego podopiecznego do miejsca, gdzie ostrzygą go faktycznie zgodnie ze sztuką tego fachu, a nie na oko, dużymi nożycami, jakich używał do wszystkiego. Nożyce co prawda były równie zadbane i cięły bez najcichszego zająknięcia, jak każde inne ostrze w jego kolekcji, jednak ciężko było nazwać go utalentowanym stylistą fryzur. Odkąd jednak pamiętał, Oscar strzyc się nie lubił. Ani ludzie nie lubili tego robić, kiedy drobny rudzielec wyginał się, chichotał, uciekał i wił jak piskorz na siedzeniu, w kolejnych karkołomnych wygibasach umykając przed nożyczkami muskającymi płatki jego uszu i cudzymi, ciekawskimi palcami. Nawet teraz, kiedy ledwie sięgnął dłonią jego czupryny, poczuł jak chłopak drgnął, zupełnie jakby chciał poczynić wysiłki podobne do tych, jakie uskuteczniał lata temu, zanim przypomniał sobie, że sam poprosił o strzyżenie. Obdarzył go rozbawionym, niby karcącym spojrzeniem, którego jednak rudzielec prawdopodobnie nie miał nawet szansy zobaczyć. Dopiero kiedy obiekt jego pracy się nieco uspokoił, wrócił do starannego, niespiesznego i bardzo dokładnego podcinania włosów, roztrzepując je co jakiś czas i na powrót gładząc, kiedy wydzielał kolejne kosmyki w akompaniamencie metalicznego dźwięku tnących nożyc, gdy dookoła nich sypały się kolejne króciutkie skrawki ogniście rudych włosów. A chłopak nagle jakby przestał umykać i uciekać przed jego dłońmi, tym razem podążając za nimi niczym ćma za oliwną lampką, nadstawiając się do kolejnych pieszczot, co chociaż nieco utrudniało tymczasowemu fryzjerowi pracę, było zdecydowanie łatwiejsze do opanowania, niż gdyby chłopak próbował jednak uciekać. Mokre, lepkie kosmyki chwytały się jego palców, kiedy kolejnymi ruchami nożyc, podcinał je i odrzucał, pozwalając jedynie kilku szczęśliwcom na dłużej zabawić na długich, spracowanych palcach. Jedne schły szybciej, opadając chybotliwie na twardą podłogę, podczas gdy inne wciąż znaczyły jego dłonie drobnymi, czerwonymi niteczkami, kiedy łapał między palec wskazujący a środkowy kolejne kosmyki, co chwilę sprawdzając jak wszystko się układa na głowie jego byłego ucznia. Za każdym razem roztrzepywał je i układał w inną stronę, chcąc mieć zupełną pewność, że jakkolwiek psotliwy wiatr nie zdecydowałby się zaczesać jego czupryny, zawsze będzie ona wyglądała tak samo dobrze. Schludnie i zawadiacko. Wciąż nie wyobrażał sobie Oscara w jakimkolwiek innym wydaniu. Nawet kiedy chłopak ubrany był elegancko, na wytwornym przyjęciu, jego włosy od zawsze miały własny pomysł na siebie i dodanie pikanterii swojemu właścicielowi. To był miły wieczór, przynajmniej dla Alexandra, który zdawał się zupełnie odprężony dzięki takiemu nostalgicznemu powrotowi do dawnych czasów, kiedy wszystko w ogóle wydawało się prostsze. Na tyle odprężony, by niewiele myśląc, schylić się i złożyć na głowie swojego chłopca czuły pocałunek… Niemal w tym samym momencie czując jak ciało Oscara tężeje, szybko wyrywając dawnego mentora z przyjemnego rozluźnienia. Czuł na sobie ciężkie spojrzenie rozszerzonych mocno oczu chłopaka. W szoku? Niechęci albo zniecierpliwieniu? Nie wiedział. I chyba nie chciał sprawdzać, zamiast tego powoli odsuwając się kiedy ciężar zakłopotania przetoczył się po jego ciele, sprawiając, że nawet jego płynne ruchy zdawały się nieco mniej zgrabne, kiedy zrobił dwa kroki do tyłu, odwracając się żeby wyczyścić nożyce i schować na miejsce. Cokolwiek nie wydarzyłoby się między nimi, ten chłopak był i zawsze będzie - co do tego Alexander nie miał wątpliwości - najważniejszą osobą w jego życiu. Na tyle ważną, że teraz, mimo wszystkich zapewnień o tym, jak to uważa Oscara za dorosłego i tak właśnie powinien go traktować, nie potrafił powstrzymać się od tej drobnej oznaki czułości i ciepła, jakie żywił w stosunku do niego. Nawet jeśli nie powinien być można tak tego okazywać, zaś reakcja towarzysza utwierdziła go w tym, że czasy, kiedy mógł bezkarnie całować jego skroń w ramach czułego “dobranoc” czy “jestem, nie ma powodu do płaczu” minęły bezpowrotnie, obecnie zaś, prezentował jedynie godną pożałowania i charakterystyczną dla starzejących się ludzi chęć powrotu do dawnych czasów. - Zejdę do gospodyni zapytać o jakąś miotłę. Nie pomyśleliśmy o bałaganie jakiego narobimy. - przyznał, głównie po to, żeby czymś się zająć, kiedy wyczyścił i schował narzędzie pracy, zaraz kierując się w stronę drzwi.
|
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Sie 30, 2020 12:53 pm | |
| Gdyby głupota bolała Oscar właśnie zwijałby się na drewnianej podłodze, trzymając kurczowo za ten swój pusty łeb. Ale zamiast tego zabolało go wyraźnie mocniej gdzieś w dołku na widok wycofującego się mężczyzny, uginającego wyraźnie z zażenowaniem pod zszokowanym spojrzeniem całkowicie spiętego rudzielca. Przez nawał emocji, ekscytacji i niedowierzania, który przetoczyły się przez zupełnie na to nieprzygotowane smukłe ciało, czuł mrowienie we wszystkich kończynach i na całej dopieszczonej skórze głowy. A teraz do tego spienionego koktajlu dołączyło poczucie winy za nieprzemyślane wprawienie Alexandra w zły nastrój. Opuszczenie gardy i doprowadzenie do tego, że po zrobieniu absolutnie najcudowniejszej rzeczy jaka przydarzyła się Oscarowi od… lat(!) musiał wstydzić się i pożałować jej w kilka sekund po jej popełnieniu. Nie tak to miało wyglądać! Chciał więcej! Dużo więcej tych małych rzeczy, które czasem wyrywały się Alexandrowi i swoją słodyczą sprowadzały na Oscara zagładę! Byłby w stanie zabić bez zastanowienia dla takiego pocałunku, a kiedy go dostał, zachował się jak cnotliwa panienka i stracił czucie w każdym ciele, sprawiając, że jego pełne niedowierzania spojrzenie zostało odebrane jako… Karcące. - Nie, czekaj! - Ruszył się z krzesła tak szybko, że to zgrzytnęło nieprzyjemnie nóżkami po szorstkich wysłużonych deskach. Zadziałał instynktownie, nie mając najmniejszego pojęcia co powiedzieć dalej, chcąc po prostu, żeby nie wychodził. A przynajmniej jeszcze nie teraz… Udało mu się tą nagłą żywiołową reakcja osiagnąć zamierzony skutek i… I co? Zamarł na środku pokoju, oddychając dziwnie nierówno i z rzadko spotykanym u niego stresem, krzyżując spojrzenia ze swoim mistrzem. Nadal dygocąc w środku i będąc całkowicie spiętym na zewnątrz - tego nieoczekiwanie ekscytującego wieczoru nie dając odpocząć swoim mięśniom. I obaj stali tak chwilę, lub chwil kilka, w dziwnie napiętej atmosferze nie pozwalającej zmierzyć ile dokładnie czasu minęło od kiedy w pokoju podniósł się ten kretyński krzyk i Oscar przełknął ciężko ślinę, dramatycznie szukając swojej głowie czegokolwiek, co mógłby teraz powiedzieć, by nie wyjść na durnia. Nawet jeśli coś mu podpowiadało, że jest na to już grubo za późno. Czuł, że w sytuacji takiej jak ta tylko prawda może go wyzwolić. Dlatego wybrał prawdę. - Dziękuję. - zaczął ostrożnie i wymusił na sobie ciężko wywalczony, ale szczery, delikatny uśmiech, po czym przeczesał dłonią swoje włosy - od karku, po czoło i z powrotem. Powoli i z przyjemnością. - Nikt dawno mnie tak nie ostrzygł, zwłaszcza z takim… Finałem. - Sapnął urwanie, obchodząc się z tą rozmową ostrożnie jak z jajkiem - Odzwyczaiłem się od tego, że ktoś opiekuje się mną, a nie ja kimś. Stąd ta reakcja. Nie odbieraj tego, proszę źle. To było… Miłe. To małe miłe coś było dla niego wszystkim.
|
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Wrz 09, 2020 9:41 pm | |
| Zatrzymał się w miejscu, kiedy krzesło zgrzytnęło nieprzyjemnie tuż za jego plecami, wzbudzając krótko dreszcz, który na chwilę postawił włoski na jego karku, skłaniając go do przełamania się i odwrócenia w stronę powodu całego zakłopotania jakie wisiało gęsto w powietrzu. Zgodnie z dość dramatycznie wyrażoną prośbą swojego młodego towarzysza, przez lewe ramię odwrócił się i dostawił nogę z cichym stuknięciem ciężkiego buta. Uniósł lekko brew, patrząc na chłopaka pytająco, z każdą upływającą w zupełnej ciszy sekundą mając wrażenie, że cała sytuacja staje się coraz bardziej niezręczna. Poczekał jednak. I uniósł brwi jeszcze wyżej, jeśli tylko było to możliwe, nieco pogłębiając zmarszczki na czole, które chwilę później zostały wygładzone lekkim uśmiechem, kiedy mężczyzna kiwnął głową na znak, że rozumie i nie ma nic za złe. - Obiecałem traktować cię jak dorosłego, a spójrz co wyrabiam. - zażartował lekko, ostatecznie już dając znak, że jeśli wisiało między nimi jakiekolwiek nieporozumienie, zostało ono właśnie w tej chwili zażegnane. Naprawdę nie sądził, żeby kiedykolwiek był w stanie naprawdę oprzeć się temu proszącemu spojrzeniu, a prawdę powiedziawszy, zwykle nawet nie podejmował takiej próby. - Możemy pójść po miotłę razem i jak już będziemy na dole, napić się czegoś ciepłego. - dodał luźno, nie chcąc w żaden sposób na niego naciskać, jeśli podobne zaproszenie mogłoby nie być mile widziane. Przez chwilę patrzył na niego, badawczo przesuwając wzrokiem po jasnej twarzy, może chwilę zbyt długo zatrzymując się przy pokrytym złotawymi piegami nosie, zanim w końcu sięgnął jego oczu. I poczuł ulgę rozlewającą się ciepłem po jego ciele, kiedy w tych ukochanych oczach dostrzegł zgodę na wspólny wieczór przy grzanym winie i rozmowach. Może nawet nadrobieniu trochę straconego przez lata rozłąki i długie dni nieporozumień, czasu.
Następnego dnia rano wyjechali z miasteczka jeszcze zanim gęsta mgła podniosła się znad łąk, a konie z każdym krokiem brodziły w niej, otrząsając się czasem z drobniuteńkich kropelek zbierających się na nastroszonej jeszcze przez chłód poranka, sierści. Mery poruszył głową i zarżał cicho, niezbyt chętnie wchodząc w nieco grząskie błoto przy jednym z wjazdów na teren gospodarstwa, które mijali, patrząc na leniwie żujące trawę na pastwisku zwierzęta. Poranki takie jak ten były dla Alexandra codziennością. Przyjeżdżał do wsi i miasteczek popołudniami i opuszczał je z samego rana, zanim na dobrą sprawę mieścina naprawdę zaczynała żyć. Przemykał między sprzedawcami rozkładającymi swoje stragany i otwierającymi sklepy i wdychał zapach świeżego chleba, jeszcze nie stłumiony przez ludzki ruch i gwar. A jednak tym razem miał wrażenie, że ten gryzący, czerwieniący czubki nosów chłód dokucza mu jakby mniej, kiedy obok, po swojej lewej stronie, słyszał miarowy stukot kopyt, niemal idealnie zlewający się w jeden pieszczący uszy dźwięk. Naprawdę lubił odgłos kopyt uderzających o ubitą ziemię. I jak miało się okazać przez kolejne tygodnie, tętent czterech par kopyt miał towarzyszyć mu jeszcze długo. Po drodze mijali drobne miasteczka i wsie składające się z jednej, głównej drogi po bokach której stały niewielkie domki i gospodarstwa, a zwykle również chociaż jeden dom, który przy odrobinie dobrej woli można było nazwać oberżą. Trzymali się raczej z dala od większych, pełnych miast ludzi, z jednej strony przez to, że Alex odkąd pamiętał, miał pewną słabość do bocznych, bardziej malowniczych dróg i dróżek, prowadzących przez lasy i porośnięte trawą pustkowia. Wieczorami rozmawiali przy ognisku, z każdym kolejnym dniem i każdą kolejną historią zbliżając się do siebie coraz bardziej, raz jeszcze ucząc się siebie jak człowiek, który na parę lat przestał zupełnie mówić językiem, jaki kiedyś znał na wyrywki i teraz musi od nowa poznać sposób w jaki kolejne słowa gną i pieszczą język. I znów przypominał sobie o wszystkich drobnych rzeczach, jakie wydawało mu się, że zupełnie zapomniał z czasem, kiedy nie podróżowali razem. Nagle znów zaczął bardziej pilnować ognia, by był na tyle duży aby choć trochę czuć jego ciepło kiedy leżało się w śpiworach i jak za dotknięciem różdżki, posiłki jedzone w drodze wydawały się bardziej wykwintne niż zwykle, a sucharom i suszonemu mięsu, jakimi zwykle się zadowalał, często akompaniowały suszone owoce czy pachnące nugaty. Przez ten czas, zdawało się, że wszystkie, wciąż zawieszone między nimi problemu na chwilę ustąpiły miejsca temu wytchnieniu, którego obaj potrzebowali. Po drodze, przez całe trzy, nieznośnie szybko upływające tygodnie, nie spotkali się ze zleceniem. Co więcej, zdawało się, że im bliżej swojego celu są, tym mniej ludzie mówili o jakichkolwiek bestiach, czy nietypowych zdarzeniach, o jakich często można było usłyszeć w karczmach. Zwłaszcza późnym wieczorem, kiedy stałym bywalcom rozwiązywały się języki dzięki drobnej pomocy alkoholu. Niezrażeni tym jednak, jechali dalej, znajdując w tym zbiegu okoliczności błogosławieństwo. Brak potworów i ludzkich istnień do ratowania pozwalał na nieporuszanie tego najbardziej spornego tematu. Żaden z nich nie musiał patrzeć na niepokojące w swoim mniemaniu zachowania, ani z drugiej strony nie stresował się ukrywaniem wszystkich tych rzeczy. I nawet noszące wampirze piętno oko Oscara, zdawało się coraz mniej przypominać o ich sporze, a stawało się nieodłączną częścią jego nowego wyglądu. A Alexander zdążył już na powrót pokochać wszystko, co dotyczyło jego byłego ucznia. Może nawet delikatnie zaczepiając o obsesję na jego punkcie, kiedy ciężko było mu znieść moment, kiedy akurat nie byli razem, bez myślenia o rudzielcu.
Zmrużył oczy lekko, kiedy słońce niemal jadowicie uderzyło w delikatną siatkówkę i zasłonięte grubym materiałem ciało. Na chwilę spuścił wzrok kiedy mijając ostatnie drzewa, pojedynczo wystające poza nierówną, powykrzywianą ścianę lasu, przyzwyczajał się do ostrego, południowego słońca, przed którym do tej pory się kryli. Na otwartej przestrzeni delikatny, ciepły wiatr zakręcił się krótko w ich włosach, lekko je mierzwiąc i Alexander przeciągnął się ukradkiem, z zadowoleniem zauważając, że rana na plecach, już niemal całkiem zabliźniona, coraz mniej dokucza mu nawet bardziej odważnych ruchach. - Dojechaliśmy wcześniej niż sądziłem. - przyznał, na chwilę odwracając się do chłopaka, kiedy dołączył on do niego na drodze i znów ruszył, tym razem wjeżdżając już na szeroki gościniec, którym dojechali do bramy. Było to chyba największe miasto w jakim sam był od całych tygodni. Gościniec wiódł dalej, przez długi most zawieszony nad niską, wyschniętą nieco już przez trwające od miesięcy upały, rzeką. Nad wodą unosił się ciężki zapach mułu i nawet żaby, zwykle hałaśliwe i rozgadane, teraz siedziały cicho, zakopane w przybrzeżnym mule i korzystające w resztek wody, uciekając tak od wszechobecnego gorąca. Po raz kolejny, rozglądając się po tym krajobrazie, doszedł do wniosku, że lato, wbrew pozorom było zimne w barwach. Wyprane z kolorów i wypłowiałe od słońca trawy, prześwietlone krajobrazy i drgające powietrze wydawały się być niemal w opozycji do kwitnącej, pachnącej deszczem i zielenią wiosny. Smutne, chylące się do rzeki trawy jednak szybko minęli, a przechodząc przez bramę, wydawało się, że weszli do nieco innego, żywszego świata, pełnego kolorów i gwaru. Ludzie mijali ich z obu stron, a oni przeciskali się przez tłum, zwalniając na tyle, by nikogo nie potrącić. - Rozglądaj się za karczmą. - rzucił jeszcze do chłopaka, głaszcząc szyję Mery’ego uspokajająco, kiedy zwierzę zarżało cicho, niezadowolone z takiego ścisku po tygodniach spędzonych w podróży. - Spokojnie staruszku, zaraz znajdziemy jakieś miłe miejsce też dla ciebie. - dodał z przekonaniem, chwilę później faktycznie zjeżdżając w bok, na nieco mniej zatłoczoną ulicę, gdzie już chwilę później zsiedli z koni, kierując się do wskazanego przez Oscara budynku, żeby rozejrzeć się i dochodząc do wniosku, że karczma jest zadowalająca, zostawili konie w stajni. Oporządzili je sami i dopiero po tym czasie, kiedy oba wierzchowce, już czyste i najedzone drzemały w wygodnych boksach, sami postanowili się posilić. Ledwie jednak zdołali zamówić gęstą potrawkę z dziczyzny ze świeżym chlebem i wzięli pierwszy łyk wina, kiedy do ich stolika podbiegł zadyszany młodzieniec. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Wrz 15, 2020 8:11 pm | |
| Ten pocałunek, nawet jeśli w większości zagarnięty przez świeżo podcięte, wilgotne włosy, urządził Oskara na całe dni. A nawet tygodnie. Co najmniej kilka razy (na szczęście podczas rzadkich nieobecności Alexandra) złapał siebie na tym, jak w roztargnieniu przeczesuje palcami swoją nową, a jednocześnie dobrze znaną fryzurę, z rozrzewnieniem wspominając wieczór w hałaśliwej gospodzie, po długim i bardzo upalnym dniu pełnym kolorowych ryb i ucieczek przed deszczem, kiedy po przywracaniu mu chociaż szlifu dawnej osobowości przeżył swój mały wewnętrzny… Orgazm. I nawet jeśli na myśl o słodkim wieczorze pąsowiał jak panienka z zażenowania, to już wiedział, iż był to jeden z dni, których nie oddałby nikomu i za nic - chowając je bezpiecznie w szkatule pamięci, z której wyciągał je co jakiś czas, przecierał z czułością i po raz kolejny przeżywał każdą minutę. Z uporem maniaka i niestrudzenie, kolekcjonując te małe wpadki jego mentora, samemu wiedząc, że nie mógłby pozwolić sobie nigdy na nic podobnego. Latami do perfekcji opanowując pilnowanie swoich odruchów - zawieszając na dłużej wzrok nad skąpanym w świetle ogniska lub słońca ciele tylko kiedy był absolutnie pewien, że mężczyzna tego nie widzi, zostawiając małe prezenty w postaci kolorowych liści o fantazyjnych kształtach lub jeszcze barwniejszych kwiatów w oporządzeniu Jego konia lub torbach w taki sposób, jakby te same przypadkiem się tam znalazły. A potem z cichym chichotem obserwował jak mężczyzna wyciąga je, obraca w palcach i zastanawia chwilę pewnie nad tym czy te nie wpadły do środka na którejś z polan, kiedy torby leżały na soczystej trawie. Po czym kapituluje w rozwiązywaniu tej zagadki, upuszcza je na ziemię i dalej poszukuje tego, po co w ogóle odsłonił skórzaną klapę. Dodatkowo rudzielec przypomniał sobie przez wspólne dni, nie zmącone ratowaniem swojego lub czyjegoś życia, o swojej słodkiej bezradności, którą czuł kiedy tylko osłaniały go nawet mimowolnie skrzydła jego opiekuna. Był dorosłym mężczyzną nawykłym do tygodni samotnej wędrówki na trakcie, bez przystanku dłuższego niż jedna noc w otoczeniu cywilizacji z czasem wystarczającym na uzupełnienie zapasów, a wciąż potrafił opuszczając gardę nieco za słabo doprawić upolowane mięso, podczas przystanku mieć problem ze zlokalizowaniem strumyka, by nabrać wodę i napoić konie lub znieść nieco zbyt mało drewna do ogniska. Poprawiał się wprawdzie za każdym razem, niemniej dopiero kiedy Alexander wskazał mu drogę - z łagodnością, kręcąc głową i mówiąc doń. Cierpliwie i wibrująco, drżącym tembrem rżnąc jego duszę na dwie rozdygotane polówki. Oscar mógłby go słuchać całą wieczność… To stwierdzenie mogło być chore, przesadne, postawione nad wyraz, zbytnio romantyzując niebezpiecznie wyniszczającą pasję Oscara i jego choć skazane już dawno na porażkę, to wciąż bardzo ogniste nadzieje. Bezpiecznie na szczęście zamknięte za grubym murem jego moralności i zdrowego rozsądku.
Miejscami było tak gorąco, że Oscar nieco za mocno rozwiązywał przylegającą nieprzyjemnie do ciała koszulę, a miejscami tak mokro, że faktycznie musieli zabezpieczać torby workami i obaj wraz z końmi szli przez las ze spuszczonymi głowami, by deszcz nie wlewał im się z kaptura czy grzywy na oczy. Poranki przychodziły szybko i były rześkie, a noce gorące i jasne, nierzadko przetrawione na obserwowaniu bawiących się dzieci wieśniaków - dorastających chłopców i rozchichotanych dziewcząt, tańczących albo ganiających się dookoła gospody lub na łąkach. Oscar sam nie tańczył, zajęty rozmową, zupełnie jakby mimo wspólnych tygodni wciąż nie miał swojego towarzysza dość i co rusz przeszkadzał mu w nabraniu kolejnego łyka ciemnego piwa, żeby opowiedzieć kolejną historię lub zapytać o przygody Alexandra, które przepuszczone przez filtr wyobraźni słyszał w miastach przekazywane przez minstreli. I za każdym razem był w te opowieści wciągnięty równie mocno, nawet jeśli nieprawdą okazywało się, że słynny łowca podczas powalania lecącej poczwary wystrzeloną z procy łyżką jednocześnie zgasił pożar ratusza i wymalował komuś płot podczas odbierania porodu dwóch kobiet jednocześnie. Lubił wtedy na koniec opowiadać mu zasłyszane historie i samemu podkręcać je do stopnia, w którym Alec decydował się ostatecznie wypić nieco więcej alkoholu niż początkowo zamierzał.
Dni płynęły im tak słodko, że obaj niemal zapomnieli kim byli i na czym zarabiali pieniadze oraz za co zasługiwali na czasem bezcenną wdzięczność. Nie odstępowali siebie niemal na krok; jedli, spali, podróżowali razem, nawet prawie mówili jednocześnie i to niemal te same rzeczy, komunikując się ze wszystkimi dookoła - tymi, którzy pochodzili spoza ich wspólnej bańki, w której uwili sobie przytulne gniazdko. Miękkie i grzejące ich od środka. Zapominając, że obecnie stało na podwalinach prawie-niewybaczalnego kłamstwa i ogromnego niebezpieczeństwa…
***
Obaj pachnieli końmi i podróżą - o ile dało się ten specyficzny aromat ująć jakkolwiek poetycko. Jednak było to na tyle normalne, że głód, przewyższający o głowę potrzebę komfortu, zagonił ich najpierw na parter gospody, gdzie znaleźli sobie wolne miejsce na ławach przy zgaszonym kominku. Od kamiennej ściany, przy której mieściło się wygaszone ognisko, teraz bił specyficzny, przyjemny chłód, od którego Oscar zamruczał urzeczony, przecierając przedramieniem perlące się od potu czoło. - Mają tu ponoć aż cztery łazienki, będziemy mogli na szczęście wykąpać się w tym samym czasie… Jezu, już nie mogę - Parsknął umęczony, kiwając z wdzięcznością w stronę gospodyni polegającej im przyjemnie zimnego, dopiero co przyniesionego z piwnic wina. Chwycił go ruchem kompletnie pozbawionym manier i zaczął pić łapczywie, prawie krztusząc się na zabój, kiedy przy ich stoliku stanął chłopiec. Był ubrany w bogato zdobioną kamizelkę i pasujące do tego spodenki sięgające połowy łydki. Do tego idealnie komponowała się biała bufiasta koszula oraz białe rajtuzy i czarne buciki na lekkim obcasie, teraz już lekko ubrudzone pyłem. Jego jasne włosy były złapane w mocno przylizany koński ogon i poskręcane na końcach. Skórę miał praktycznie przeźroczystą, a całą twarz zastygłą w sztucznym wyrazie serdecznego uśmiechu, który utrzymywał dzielnie mimo tego, że jego pierś falowała ze zmęczenia, a na pudrowanej twarzy już pojawiły się oznaki niszczącego makijaż potu. Wyglądał wręcz komicznie przy dwóch widocznie strudzonych drogą mężczyznach, z których jeden właśnie walczył o życie. Na szczęście nie za długo. ...I na szczęście skutecznie. Przybysz poczekał, aż Oscar przestanie kasłać i przetrze nieco naszłe łzami oko, po czym ukłonił się dworsko, przesadnie wręcz, na prostych nogach czubkiem głowy niemal dotykając podłogi. - Szlachetni Łowcy Wampirów, spieszę z wiadomością od niedawno owdowiałej Hrabiny Elżbiety Batory, ukochanej naszej dobrodziejki i opiekunki sztuki. - Pozwolił sobie wyprostować się, kiedy odpowiednio już zaanonsował nadawcę wiadomości. Na dodatek dramatycznie musiał zaczerpnąć tchu. - Z zapartym tchem śledziła wieści o waszej obecności na pobliskich ziemiach i długo czekała, aż zawitajcie do miasta. Spieszę więc z zaproszeniem do dworku na wystawną kolację oraz pogawędkę, jeśli tylko Panowie będą skłonni z zaproszenia skorzystać. Zaproszenie to nie ma jedynie roli czysto towarzyskiej, Hrabina skłonna jest dużo zapłacić za Panów usługi i chęć pomocy w oczyszczeniu obrzeży miasta z trawiącej je potwornej zarazy, na którą nikt inny nic poradzić nie może. Gwałt ten na ludziach dalszej zwłoki znieść nie może, dlatego Hrabina z najwyższą przyjemnością ugościłaby Panów na kolacji, a nawet noclegu dziś lub najdalej jutro. I prosiła o przekazanie Panów decyzji bezpośrednio mi. - Po raz kolejny odetchnął, widocznie bielejąc jakby bardziej. - Kłaniam się! Ostatnie rzucił przesadnie dramatycznie i znowu skłonił się tak, jakby ktoś złamał go w pół.
Oscar śledził go wielkimi oczami i na ostatku sam spojrzał w szoku, wyczekująco na Alexandra.
… nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek spali lub chociażby jedli na szlacheckim dworze. To byłaby ciekawa odmiana.
|
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Wrz 20, 2020 10:48 pm | |
| Jak poetycko by nie ujmować tego faktu, zarówno oni, jak i ich ubrania miały za sobą długą podróż, podczas której już nie zatrzymywali się w miasteczkach ani nawet większych wsiach. Obaj zdawali sobie z tego sprawę aż za dobrze, jednocześnie jednak czując już żołądki powoli przyrastające z głodu do kręgosłupa i otulające go ponaglającymi drganiami, kiedy wchodząc do karczmy, poczuli cudownie gęsty i głęboki zapach pieczeni i owocowego ciasta. Mimo że zwykle najpierw w zwyczaju mieli upewnić się, że będę mieli gdzie spać danej nocy, zanim zrobią cokolwiek, tym razem niemal synchronicznie zwrócili się od razu do szerokiego stołu w kącie pomieszczenia, zajmując miejsca tak, aby mieć ścianę blisko pleców, jednocześnie mając w zasięgu spojrzenia niemal całą salę. Być może było to niepotrzebne w miejscu, w jakim mieli przyjemność się zatrzymać, jednak drobne zboczenie zawodowe nie dawało Alexandrowi spokoju. - Całe szczęście. Byłem gotów szantażować cię współczuciem dla rannego starca. - odparł bez zająknięcia, uśmiechając się do niego z lekkim rozbawieniem, kiedy opierali się o przyjemnie chłodne cegły za sobą. Nie było na świecie istoty, którą kochałby bardziej niż tego chłopaka, jednak czując kilkudniową, lepką koszulę przylegającą do jego pleców i zakurzone spodnie opierające się na spoconych udach i łydkach, nawet by się nie obejrzał, zamykając w łazience. Kiwnął głową w podziękowaniu kelnerce, kiedy z niezbyt głośnym, głuchym stukotem na stole pojawiły się kubki z cudownie chłodnym winem. Złapał jeden z nich od razu i upił parę łyków, jedynie trochę mniej barbarzyńsko niż jego uczeń i odstawił naczynie, aby unieść wzrok na kobietę, chcąc zapytać o to, co za pyszności są przyczyną tak cudownego zapachu rozchodzącego się po całym pomieszczeniu, kiedy zamiast pięknej, młodej dziewczyny, jego oczom ukazał się… Wyjątkowo elegancki młodzieniec. Chłopiec właściwie. Powstrzymał się przed uniesieniem brwi na ten widok i pozwolił sobie jedynie na krótkie spojrzenie posłane w stronę siedzącego obok niego Oscara. Szybko jednak wrócił do gościa i zanim cokolwiek zdążył powiedzieć, chłopak, ośmielony wyczekującą ciszą i dwoma ciężkimi spojrzeniami łowców, którzy tylko siłą woli oderwali myśli od pieczystego i skupili je na blondynie. Po samym tylko wyglądzie chłopaka Alexander spodziewał się formy podobnie kwiecistej i wytwornej, co śnieżnobiała koszula z obszernymi, bufiastymi rękawami o szerokich mankietach, ciasno opinających filigranowe nadgarstki. Wysłuchali jednak z uwagą słów posłańca, z całego, obszernego oceanu pięknych słów wyławiając te faktycznie coś znaczące, aż w końcu młodzieniec skończył mówić i pokłonił się energicznie, łapiąc oddech. - Istotnie. - przyznał, tym razem nie potrafiąc opanować delikatnego drgnięcia brwi, kiedy drobna postać złamała się wpół, niemalże zamiatając misternymi loczkami podłogę. Wyciągnął rękę do kubka, unosząc go i po raz kolejny upijając kilka łyków, niemalże jakby to jemu zaschło w gardle od wyczerpującej przemowy, a czując na sobie wzrok ucznia, sam na niego spojrzał i kiwnął głową lekko. - Zdaje się, że nie byłoby w dobrym tonie zignorować podobne zaproszenie, nie sądzisz? - spytał chłopaka niby całkiem nonszalancko, jednocześnie jednak samemu wciąż analizując za i przeciw takiego rozwiązania. Zwykle nie lubił sypiać na dworach, co wiązało się bardziej z jego dawno zrodzoną i starannie pielęgnowaną awersją do podobnych miejsc, jednak tym razem nie był sam. A prawdą było, że chociaż obaj podróżowali od lat, dosyć mieli już kąpieli w zimnych jeziorach i strumykach oraz spania na klepisku. A skoro właśnie nadarzyła się okazja, nie tylko na pracę, która zdawała się omijać wszystkie miejsca, przez jakie przejeżdżali w ciągu ostatnich paru tygodni, to jeszcze na gorącą kąpiel i świeżą, pachnącą czystością pościel, może faktycznie rozsądnie było z niej skorzystać, zamiast szukać problemów. Ten jeden raz. - Będziemy zaszczyceni, mogąc gościć na kolacji u Hrabiny. - przyznał, kiwając lekko głową i ruchem ręki wskazał Oscara, gdyby chciał on coś dodać, samemu wracając do wina, które upijał powoli, kiedy chłopiec, wysłuchawszy rudzielca, po raz kolejny skłonił się nisko, zaraz pędząc, aby przekazać wiadomość swojej pani. - Co za potworna zaraza trawi obrzeża dużego miasta, a oszczędza okoliczne wsie w promieniu dwóch tygodni drogi? - spojrzał na byłego ucznia, odstawiając kubek z powrotem na stół.
Ostatnio zmieniony przez Shael dnia Sro Wrz 30, 2020 12:00 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Wrz 23, 2020 9:20 pm | |
| Miał już nawet gotową świetną odpowiedź na zabawną ulgę Alexandra - zawierającą w sobie coś o łamaniu w kościach i nieubłaganie zbliżającej się nawet do niego trzydziestce - ale nagły zwrot akcji w wysmakowanym uniformie stanowczo wybił mu z głowy resztki elokwencji wraz z zamiarem upicia kolejnego łyka wina. Dlatego też początkowo zamarł z naczyniem uniesionym znacznie ponad blat stołu, wpatrzony w chłopca wyrwanego jak z innej bajki. Wyglądał wręcz jak rachityczna laleczka z tymi swoimi koronkami i złotą nitką na tle tłumu zabarwonego brązem sztywnych ubrań z lnu oraz bielą pianki z piwa. Zwłaszcza chylący czoła przed dwójką zmarnowanych podróżników. Nawet sposób, w jaki się wypowiadał, kwiecisty i wprawiający w zakłopotanie, nie pasował do rubasznego śmiechu za jego plecami i spluwania gawiedzi pod ich buty. Na szczęście dzięki obyciu Alexandra zarówno on jak i jego uczeń nie należeli do nierozgarniętego tłumu i potrafili posługiwać się tym śmiesznym dialektem wyższych sfer - a przynajmniej do zadowalającego, komunikatywnego poziomu, na szczęście nie zainfekowanego przesadnym snobizmem. Niemniej nawet mimo tego szok - przynajmniej ten wywołany u Oscara - był nie mniejszy. Na jego obecnym poziomie zmęczenia miał w planach zaspokojenie podstawowych potrzeb, upicie się w dobrym towarzystwie i potem zaśnięcie jak kamień na czymś bardziej miękkim od ziemi pokrytej spaloną przez słońce trawą. W planach tych jednak znajdowała się luka, przez którą to drobne, blade ciałko prześlizgnęło się i blaskiem burżujstwa zakryło całą resztę. Rudzielec po zakończonym wywodzie i ukłonie łamiącym kręgosłup przełknął mocniej ślinę i spojrzał na swojego mentora pozostając decyzję jemu. Nawet mimo zmęczenia podróżą byłby gotów po wypiciu wina ruszyć w kolejną bez odpoczynku, jeśli tylko Alec miałby takie życzenie. A ponieważ to on był tutaj rannym starcem, to był najodpowiedniejszą osobą do narzucania tempa. Nawet jeśli wędrówka ta miała wieźć na salony. - Zapewne mocno rozsmakowana w tutejszych specjałach - parsknął, choć nie szczególnie z rozbawienia, wreszcie wypijając to nieszczęsne wino do dna. - Szczerze mówiąc gdybym był koneserem, też wolałbym jedzenie pachnące kwiatami zamiast potem. Co za to sprowadza niego nieprzyjemną teorię. - Spoważniał nieco, resztkę wina z kącików ust pocierając palcami i odkładając naczynie na blat, żeby spojrzeć na swojego mistrza badawczo. - Że zaraza ta jest albo cokolwiek rozumna, albo jest ghulem i polubiła czyjąś piwnicę. Khym. Mają tu panie może żelasko? - Ostatnie dodał już odrobinę zmienionym, może nawet lekko flirciarskim tonem do córki gospodarza, która właśnie przyniosła im misy z jedzeniem. Uśmiech wykwitł na nieco spierzchniętych przez upał, lekko zroszonych winem ustach Oscara, który już oczami wyobraźni tuż po wytarciu tłuszczu z pieczeni z warg i odpoczynku miał zobaczyć coś za czym bardzo tęsknił. Wygody arystokratycznego świata? Miękkie łóżka, kolorową zastawę i kosztowną biżuterię? Wyszukane, eleganckie i obrzydliwie bogate kobiety, nie bojące się uchylić światu rąbka swojego piękna ponad koronkami? Cudownie symetryczne i zadbane ogrody? Architektoniczne cuda budowlane, które służą komuś za dom? Dania cieszące oczy nawet bardziej niż usta? Nie. Nie, nie, nie. Miał zobaczyć Alexandra w jego wyjściowym mundurze. Tym mundurze, który zalegał na dnie jego podróżnej torby, pilnowany ze wszystkich stron przez twardy i nieprzemakalny materiał, zakładany tylko na cenne i specjalne okazje - tak rzadkie, że takowe zdarzały się może raz na… Kilka lat. Nawet kobiety zabiegajace o jego atencje z grubsza nie ocierały się o możliwość zmuszenia Brightly’ego do przywdziania prawdziwego skarbu w jego kolekcji. Sam Oscar, który przez większość swojego życia nie odstępował go przecież niemal na krok pamiętał jedynie jedną okazję, która sprawiła, że rapier Alexandra został odłożony na bok wraz z resztą bojowego rynsztunku na rzecz odzienia nie dogadującego się z jakimkolwiek orężem. Dodatkowo doprawionego starannie ułożoną fryzurą, przyciętą równo brodą i subtelnym zapachem męskich perfum. To było w dzień jego osiemnastych urodzin. Nie trenowali wtedy. Nie zajmowali końmi. Nie byli w środku podróży. Ani w środku walki. Byli razem, jedli przepyszne i egzotyczne, niespotykane dotąd owoce morza w karczmie zaopatrującej się w największym porcie po tej stronie globu. Wypili pierwsze wspólne piwo, które smakowało gorzkim chmielem i słodkimi wiśniami, i zagadywali do pięknych, krasnych kobiet, w słodkim, wdzięcznie zabarwionym alkoholem, niewinny flircie. A Alexander wyglądał pięknie. I to chyba właśnie wtedy… Właśnie wtedy Oscar już wiedział, że przepadł na wieki. * Ostatni raz poprawił mankiet koszuli, który zdawał mu się zaciskać na nadgarstku odrobinę za mocno. Musiał powtórzyć sobie jeszcze kilka razy, że po prostu zbytnio przywykł do koszul bez takich dodatków i ten dziwny dyskomfort w końcu zniknie. Czerń, srebro i ciemna czerwień - w cóż innego mógłby się ubrać? Pomimo, iż postanowił nie rezygnować ze średnio pasującego do eleganckich spodni paska i rapiera, to nawet z bronią u boku prezentował się bardzo wyjściowo. Włosy co prawda ogarnął z grubsza wodą i nie skorzystał z perfum, gdyż wyleciało mu z głowy, że ostatnie rozbił podczas samotnych wojaży, ale przynajmniej gospodyni postanowiła mu pomóc i za drobną opłatę doprowadziła do porządku czarne spodnie, białą koszulę ze srebrną spinką przy prawym skrzydełku niezapiętego kołnierza oraz trikolorową kamizelkę, z której był najbardziej dumny. Buty wyczyścił z błota i pyłu sam, oraz odkręcił od nich typowe wzmocnienie na palcach i piętach, bez którego nie obchodził się na co dzień. Doprowadzone do porządku okazywały się być całkiem wdzięcznymi zamiennikami eleganckiego obuwia arystokratów o ukrytym, bojowym przeznaczeniu. Akurat kucał przy łóżku, gdzie jego wybebeszona torba wypluła na starannie ułożoną pościel całą swoją ukrytą zawartość i wybierał pojedynczy kolczyk, który przyozdobi jego prawe ucho, kiedy doszedł do niego szczebiot otwieranych drzwi pokoju. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Wrz 30, 2020 12:02 am | |
| Zwykle czas spędzał w podróży, na grzbiecie zaprawionego w wielotygodniowych podróżach siwka przemierzając kolejne kilometry na szlaku, bez względu na pogodę, jedynie w prawdziwe ulewy, czy upały grożące przegrzaniem, nie tylko jego, ale i jego rumaka, pozwalał sobie na zatrzymanie i spędzenie popołudnia w cieniu rozłożystego drzewa, lub przeczekanie deszczu. Niezależnie od tego, czy podróżował zupełnie sam, czy w towarzystwie rudowłosego towarzysza, zawsze był zdania, że najważniejsze jest to, aby wszystko, co ze sobą mieli, było jak najbardziej praktyczne. Nie było najmniejszego sensu w wożeniu połowy szafy, kiedy wystarczyły dwie koszule, prane na bieżąco i wymieniane, kiedy zaszła taka potrzeba. A zachodziła dosyć często, biorąc pod uwagę to, jak ciężko było pozbyć się plam z krwi, kiedy miało się do dyspozycji tylko szare mydło oraz wodę w jeziorze lub czasem, co uważali za większy luksus, w strumyku. Mundur pełnił funkcję nie tylko ochrony przed zimnem, czy ostrym piaskiem podczas większych wichur, ale również jako swego rodzaju, lekka zbroja. Uszyty z bardzo ciasnego, sztywnego splotu materiał, chociaż nie stanowił niemal żadnej ochrony przed bronią kłutą, czy szponami, potrafił zamortyzować uderzenie biczowatego ogona, a gruba tkanina przyjmowała na siebie część ciosów zbyt słabych, aby nazwać je śmiertelnymi, a na tyle silnych, aby mogły dotkliwie zranić. Mundur zatem był koniecznością i chociaż zadbaną, starannie cerowaną i czyszczoną, koniecznością nienadającą się na wystawne obiady na szlacheckich dworach, czy wizyty u hrabiów, czy w tym konkretnym przypadku, hrabin. Z tą właśnie myślą wieczorem wyciągnął z samego dna torby starannie zawiniętą paczkę. Pakunek był spory, jednak ciasno złożony i owinięty ściśle szarym, po latach spędzonych na dnie juków, wytartym i miękkim już płótnem, zawiązanym grubymi wstęgami materiału, które nie wrzynały się tak mocno, jak zrobiłyby to sznurki, tym samym gniotąc zawartość nieco mniej. Jej zawartość już jakiś czas temu została oddana gospodyni, która z wprawą graniczącą niemal z wirtuozerią zadbała o to, aby piękny, wyjściowy mundur Alexandra, podobnie jak strój Oscara, prezentowały się jak najlepiej. Dawno już przestał być stałym bywalcem eleganckich przyjęć, które teraz jedynie przypominały o rzeczach, o jakich wolał zapomnieć i o czasach, do których nie było powrotu. Co nie zmieniało tego, że faktycznie tego typu spotkania od zawsze lubił. Tak samo, jak lubił zakładać na siebie odświętne stroje i udawać, że sam nie potrafi zapiąć mankietów, czy zawiązać elegancko szarfy, tylko po to, żeby Emilia zrobiła to za niego, z początku udając, że się dąsa, by po chwili dać mu do zrozumienia jak bardzo lubi to robić. Odchrząknął, raz jeszcze unosząc spojrzenie na lustro, kiedy tym razem zupełnie sam zapinał na mankietach ładne, eleganckie spinki i przy pasie instalował rapier, podobnie jak Oscar, nie mając zamiaru wybrać się bez niego do nowego miejsca, bez względu na to, czy jego strój pasował do podobnej broni, czy też nie. Ostatni raz ogarnął spojrzeniem swoją sylwetkę odbijającą się w niego przybrudzonej tafli starego lustra, od wypastowanych świeżo, błyszczących butów, przez spodnie i marynarkę w odcieniu nieco wpadającego w granat grafitu, ze srebrnymi wykończeniami przy guzikach i kołnierzu, aż do starannie przyciętej brody. Użył też perfum, samemu korzystając z nich niemal codziennie w ramach swoistego porannego rytuału i w końcu otworzył drzwi, żeby opuścić łazienkę i dołączyć do swojego młodego towarzysza podróży, na którą chwilę zapatrując się na jego szczupłą osobę. Czarne, wąskie spodnie doskonale podkreślały jego długie nogi i wyrobione całymi godzinami spędzonymi w siodle pośladki, kamizelka zaś idealnie akcentowała wąskie biodra chłopaka i Alexander przez krótką chwilę, kiedy walczył sam ze sobą, aby oderwać od niego spojrzenie, miał ochotę się biczować. Najlepiej biczem podobnym do tego, którego używał jego były uczeń podczas walki, bo nie wyobrażał sobie, żeby jakikolwiek rzemień, czy rózga były w stanie przeszkodzić mu jakkolwiek w podziwianiu rudzielca. Oscar wyglądał zwyczajnie pięknie i chociaż odświętny strój podnosił rangę całego wydarzenia i może właśnie z jego powodu Alex mimowolnie poświęcił mu tyle czasu, nie czując aż tak szybko obowiązku odwrócenia spojrzenia, zanim jego niegdyś podopieczny, poczuje się obłapiany spojrzeniem, największe wrażenie na starszym mężczyźnie robiły właśnie rude, delikatnie kręcące się włosy chłopaka, okalające jego blade policzki, naznaczone drobniuteńkimi, złotymi piegami. Odkąd tylko ich drogi się spotkały, był pewien, że właśnie ten chłopak kiedyś wpędzi go do grobu. A teraz wyłącznie się w tym przekonaniu upewniał. - Nie spodziewałem się, że wozisz ze sobą takie rzeczy. - przyznał z lekkim przekąsem, w ten sposób odsuwając myśli od tego, jak miękki materiał koszuli przy każdym ruchu ocierał się o jego jasną szyję. - Wyglądasz zjawiskowo chłopaku. - dodał po chwili, uśmiechając się nieco łagodniej, kiedy podszedł bliżej, poprawiając mu spinkę przy kołnierzu i pokręcił głową, udając szczerze zdeprymowanego stanem jego kołnierza. - Rozchełstany i niesforny jak zawsze. - zmrużył oczy niby karcąco, kiedy jednocześnie na jego usta wypłynął ciepły uśmiech. - Nie spodziewałem się niczego innego. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Wrz 30, 2020 8:45 pm | |
| Wkroczył do pokoju, a podłoga z ciemnego, wysłużonego drewna zaszczebiotała pod Jego świeżo wypastowanymi butami. Kucający mężczyzna drgnął mocno, ukazując, że dał się zaskoczyć, zdradzając emocje, które przesłoniły jego czujność i były albo opuszczeniem gardy albo niecierpliwą ekscytacją… I tylko Oscar wiedział, że to-to drugie sprawiło, że w pierwszej chwili zanim się poderwał, aż dotknął kolanem desek podłogi. Dopiero wtedy wyprostował się jak sprężyna, a raczej już prawie jak dzieciak przyłapany na gorącym uczynku - albo jeszcze gorętszych myślach. Jakby przez ułamek sekundy rudzielec obawiał się, że mentor może zajrzeć do jego głowy i pogniewać się na wszystkie te myśli, które szybko i ciasno otuliły jego ciało, przylegając doń szczelniej niż wysmakowana marynarka w kolorze nieba w zimową noc. Choć były to obawy całkowicie bezpodstawne i to nawet nie dlatego, iż sztuka sondowania umysłu (pomimo wielu talentów) jednak nie była Alexandrowi bliska, ale dlatego, że żadna myśl nie urodziła się nawet w głowie Oscara, a już tym bardziej nie aspirowała do wystartowania w stronę widoku, który niepodzielnie zapanował nad teraźniejszością i wyobraźnią, zamkniętym pod kopułą rudych włosów. Młody mężczyzna zamarł na chwil kilka lub kilka wieczności, zapominając o kolczyku, który ściskał w pąku pięści, ostrożnie, by nie popsuć misternej ozdoby. Stał i spoglądał na grafit wpadający w granat i na srebrne wykończenia. Na wyprasowany materiał i starannie nabłyszczone guziki. Na równą linię starannie przyciętej brody i pukle ciemnych włosów poprzecinane zdobiącymi je pasmami siwizny, które dodatkowo obramowywały skręt jasnym obrysem, który nanieść mógł tylko artysta starający się w stonowanej postaci każdym elementem wyglądu odwracać uwagę od innego. Na lekkie fałdki na ubraniach oplatających wąską talię, schodzącą w przyjemny trójkąt od szerokich ramion po wąskie biodra. Na mankiety pyszniące się eleganckimi guzikami z artystycznym wykończeniem… Na wszystko… Na uśmiech i bystre spojrzenie. Na ten odprężony i przyjemnie zaciekawiony wyraz twarzy. Na budzący respekt, lśniący w słońcu kosz rapiera idealnie leżącego w zręcznych dłoniach. Wszystko to zapierało Oscarowi dech w bezbronnej, opiętej kamizelką piersi, nawet mocniej niż subtelne perfumy, które wyczuł już od progu. Wiedział, że tak będzie. I że nijak nie będzie potrafił przygotować się na taką chwilę, ani przed nią obronić. Że pomimo ekscytacji przerażało go to jak ciężko było mu przełknąć ślinę w wysuszonym na pieprz gardle. Jaką torturą i błogosłwaieństwem naraz było karmienie się widokiem, którego kolejny raz będzie mógł skosztować być może dopiero za parę lat. A być może nigdy… Jednocześnie cieszył się niemiłosiernie i cierpiał gdzieś wewnątrz nad tym, że mógł tylko. Tylko stać. Tylko patrzeć. Powiedzieć tylko odpowiednio nonszalancki komplement rzekomo nie posiadający żadnego znaczenia. Że ukrywać musi i trzymać przy sobie te tysiąc scenariuszy, w których ostatecznie nigdy nie docierają tego dnia na dwór Hrabiny Batory, a zamiast tego Oscar może wszystko. Scenariuszy, które nie miały racji bytu i uchylały się pod spojrzeniem Alexandra, kiedy na te kilka cennych sekund żaden z nich nie musiał nic mówić. Kiedy po prostu patrzyli na siebie oddzieleni kilkoma krokami i Oscar był zwyczajnie szczęśliwy. Cieszył się, bo dojrzał w tych bystrych oczach uznanie i może… chyba… dumę? Że udało mu się wychować i utrzymać bezpiecznie, wyprowadzić na ludzi zapłakanego obdartusa, z którym idzie teraz na elegancki podwieczorek. W dobrze dobranych, zachowanych miesiącami jak nie latami ubraniach, które rzucały długi cień na ich codzienne stylizacje - bardziej praktyczne niż naprawdę piękne w pełnym tego słowa znaczeniu. Tę ciężką jak wypełniony wodą dach namiotu atmosferę jak cięcie nożem rozluźniły słowa starszego z mężczyzn, które młodszy przyjął z idealnie widoczną ulgą. Rudzielec praktycznie z automatu uśmiechnął się szeroko, na tyle, że uśmiech ten sięgnął dwukolorowych, roziskrzonych oczu i podziałał na nie tak kojąco, że nawet to naznaczone piętnem złagodniało i zawilgotniało od emocji, które szarpały niby spokojną piersią Oscara. - A ja, że ty wciąż wozisz takie. - Zrobił jakiś bliżej nieokreślony ruch ręką, dając znać, że nie potrafi objąć obrazka specjalnej kreacji, która dopełniała teraz obraz jego mentora. Nie było w tym ani grama przytyku. Z nieznikajacym z twarzy szerokim uśmiechem, który prawie przepoławiał jego głowę na dwie nierówne części (nad którym pomimo wszelkich starań nie potrafił zapanować!) wzrokiem towarzyszył podchodzącemu do niego mężczyźnie i odetchnął głębiej, kiedy mistrz z aktorską dezaprobatą pomógł mu w wykończeniu idealnego wizerunku. ...Nawet jeśli Byron był więcej niż pewien, że wyszedł z łazienki doprowadzony do absolutnego porządku. Nawet z tą wiedzą z namaszczeniem jednak przyjął oferowaną mu bez pytania pomoc i subtelny symbol opieki, wieńcząc zadowolony komentarz Alexandra cichym chichotem i rumieńcem, który pokrył jego policzki aż po brzegi uszu i ładnie dopasował do koloru ubrań. Drżał wewnątrz od bliskości i mieszanki zapachu perfum i skóry, i promieni słońca wyłapanych przez ciemne włosy. Musiał pozostać jednak niewzruszony, nawet jeśli… ...nawet jeśli jego ręka uniosła się bezwiednie do góry zaraz po tym jak Alec zakończył swój rytuał i odsunął się nieco. - Nie widziałem go od lat… - Wymruczał z czułością i sięgnął palcami do klapy marynarki zakończonej zdobieniami w kolorze ich oręża. Nie mógł się powstrzymać i wszedł bez pomyślunku w tę grę komplementów i okazania opieki, i zadowolenia, nie czując w tym niczego niewłaściwego ani zdrożnego. I zachowując się tak jakby było to konieczne i potrzebne, subtelnie złapał sam kraniec klapy w palce i poprawił go, powoli sunąć nimi w górę, kostkami palców pieszcząc wyprasowany, dla odmiany mięciutki materiał marynarki, pod którym niemal idealnie przy małym nakładzie sił, ledwo muśnięciem, czuł zarys ciepłego ciała i zadbanej, wypracowanej latami figury. Na koniec, kiedy jego dłoń nieznośnie powoli znalazła się już niemal na wysokości obojczyka mężczyzny, puścił zgrubienie i samym wierzchem palców strzepnął niewidzialny paproch z jego barku, lekko poniżej ramienia. Wtedy dopiero zdobył się na spojrzenie mu z powrotem prosto w oczy, orientując się, że byli naprawdę blisko siebie. I że ma suche gardło, oczy aż mrowiące od nie-mrugania i półotwarte usta. Sposobu na wyjście z tej sytuacji z twarzą też chyba nie wybrał najlepszego. - Zamówię powóz, co?* Śmiesznie było pomimo posługiwania końmi w transporcie zamiast okrakiem w siodle siedzieć z grzecznie złożonymi nogami na drewnianej ławce i z przyjemnym oparciem za plecami. Oscar za zachowane monety ufundował im w tym specjalnym dniu odstępstwo od reguł pełną gębą. Na szczęście chłopiec zaczepiony w karczmie za kilka groszy znalazł mądrego woźnicę, który nad wozem rozpiął jasny materiał dający w tym upale choć trochę cienia i z którego Oscar cieszył się w tej chwili najbardziej. Droga nie była daleka. Może dwadzieścia minut po opuszczeniu rynku zjechali na polną drogę znajdującą się o dziwo nadal w murach miasta, z dwóch stron otoczoną miniaturowymi drzewkami pełnymi wonnego, pomarańczowego kwiecia. Na końcu zawijała się ona w pętlę dookoła sadzawki otoczonej marmurowym okręgiem i tam też woźnica przystanął i odebrał swoją zapłatę. Oscar wysiadł jako pierwszy po swojej stronie i spojrzał na dwupiętrowy, symetryczny budynek wypinający się przed nimi dumnie. Marmurowe zdobienia - w postaci popiersi kobiet podtrzymujących parapety na piętrze czy kolumny naokoło drzwi frontowych - pozostawiono w oryginalnym kolorze, natomiast drewno fasady pociągnięto ostatnio mocno modną farbą - w tym przypadku w czerwonym kolorze. Białe, dwuskrzydłowe wrota otworzyły się chwile po tym jak woźnica pogonił konie i stanął w nich mężczyzna w białym uniformie - bardzo podobnym do stroju chłopca, którego spotkali parę godzin temu, ale zdecydowanie mniej falbaniastym i dziecinnym. Mężczyzna z niejako kwaśnym i niezadowolonym wyrazem twarzy, ignorując nieprofesjonalny pot perlący się na jego czole, skłonił się przed mężczyznami grzecznie i usłużnie, podejmując temat jeszcze zanim wrócił do pionu. - Zapewne Panowie Brightly i Byron. Hrabina oczekuje Panów wraz z dwórkami w ogrodach. Pozwolą Panowie, że wskażę im drogę - powitał ich dziwnie przeciągając sylaby i zacinając w ich języku jakimś dziwnym, egzotycznym akcentem. Po czym wyprostował się i obrócił, cofając w głąb domu i wpuszczając interesantów do środka. Hol był na planie koła, z szerokimi schodami w centralnej części i odchodzącą od nich antresolą, czule otulającą ramionami zjawiskowo wielki żyrandol. Na podziwianie pojedynczych elementów czy obrazów pyszniących na ścianach nie dano im jednak za wiele czasu, bo służący już odbijał w prawo, w stronę jednego z jaśniejszych pokoi. Krótko przeprowadził ich przez kolorową od kwiecia i pachnącą bukietem oranżerię i po kamiennych płytach mile niosących dźwięki obijania ich obcasów wyszli w końcu na oblany słońcem ogród. Tam już tylko parę metrów dzieliło ich od zakątka zabawy schowanego pod mocnym cieniem wysokiego i monstrualnie grubego dębu. Przy rozkosznym okrągłym stoliku na pasujących do niego prawie jak zrobionych z drutu białych krzesłach siedziało pięć pięknych kobiet. Czwórka z nich, ubrana bardzo podobnie w zwiewne sukieneczki, białe rękawiczki, kapelusiki i wstążki na szyi miała nie więcej niż dwadzieścia lat. Chichotały, ich policzki były różowe, włosy pokręcone, a usteczka aż wilgotne od zimnej herbaty, w której moczyły co jakiś czas usta. Dopiero jedna z nich, siedząca jakby w centrum, przybrana w kombinacje burgundu i złota siedziała Hrabina Batory. Nie potrzebowała nawet przedstawiania. Była może niewiele starsza od Oscara. Bogactwo, szyk i właściwa szlachcie klasa wylewały się wręcz z jej czarnych jak węgielki, dużych oczu oprawionych zjawiskowo długimi rzęsami, za które niejedna kobieta mogłaby zabić. Usta miała pociągnięte czerwoną szminką, a jasne policzki lekko zaróżowione sztucznym proszkiem. Skórę miała niemal kredowo białą, jak każda szlachcianka katująca się balsamami i kremami, chcąca najbardziej się da odsunąć jej obraz od opalonych, pracujących w polu chłopek. Ruszała się powoli i zwiewnie, nawet kiedy wykładała karty na stół w ich niewinnej grze, dotykała je jak mamionego kochanka, a wietrzyk rozwiewał wtedy falbany rękawów jej sukni, zatrzymanych na wysokości łokcia. Nawet białe rękawiczki nie psuły swego rodzaju przedstawienia jakim było obserwowanie każdego jej drgnięcia. Dziewczęta zamilkły nagle kiedy służący zatrzymał się na uboczu, doprowadzając do nich dwóch wojowników - tak dalekich od widoku niemiłosiernie delikatnych, przypominających wręcz różnorodne polne kwiaty, dwórek. Pare z nich zareagowało z onieśmieleniem, uciekając spojrzeniem w dół, albo odruchowo delikatnie łapiąc swoją Hrabinę pod ramieniem, ale inne spoglądały na mężczyzn z uprzejmym albo podekscytowanym zaciekawieniem. Musiały wiedzieć, kto do nich zawitał. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Paź 03, 2020 8:54 pm | |
| Stali już przed budynkiem, w którym zatrzymali się, aby zjeść coś ciepłego i spędzić noc, jeszcze zanim młody, jasnowłosy posłaniec postanowił nieco przeorganizować ich plany zaproszeniem na posiłek zdecydowanie bardziej wytworny niż taki, jaki mieli zamiar zjeść na kolację w karczmie. Obaj już wystrojeni i gotowi do podróży, kryli się pod niewielkim daszkiem, opierając plecy o chłodną, kamienną ścianę, ukrywając się przed parzącymi, wścibskimi promieniami popołudniowego słońca w oczekiwaniu na zamówiony przez chłopaka powóz. Ten, z resztą przyjechał dosłownie chwilę po tym, jak wyszli na zewnątrz, najpierw oznajmiając swoje przybycie miarowym, rytmicznym uderzaniem czterech par podkutych kopyt, zanim w końcu zza rogu wyłonił się elegancki, chociaż nie nadmiernie wystawny powóz. Alexander był wyjątkowo wdzięczny chłopakowi za to, że znalazł coś pomiędzy starym, drewnianym powozem, który częściej woził siano niż ludzi, a galową karocą. W tę ostatnią miałby zdecydowanie większe opory, aby wziąć. Zresztą, teraz również nie powiedziałby, że czuł się jak ryba w wodzie, ostatni raz chyba powozem mając okazję jechać na swoim ślubie. Za każdym kolejnym razem, kiedy to Emilia rozkładała się w powozie, jeśli już zamarzyła sobie taką wycieczkę, sam jechał konno obok niej. Zdecydowanie wolał jednak kiedy oboje jechali konno, tak jak teraz najbardziej lubił w ten sposób podróżować z Oscarem, przez lata zaś zupełnie odzwyczaił się od przemieszczania inaczej niż grzbietem lub po prostu na własnych nogach. Ogromną przewagą powozu nad koniem był jednak swego rodzaju daszek, chroniący ich przed słońcem, którego nie sposób byłoby zamontować na Merym, czy Ai. Z tego powodu, podróż była raczej przyjemna, a z każdym kolejnym przebytym metrem mijali coraz ładniejsze kamienice, niektóre niemalże przypominające swego rodzaju pałacyki, a kwiatami okalającymi schody i wejścia do budynków. Niektóre pnącza, ciężkie od białych i pomarańczowych kwiatostanów, uginały się, tworząc nad drzwiami swego rodzaju daszki, przepuszcząjce tylko część światła, które w drgających lekko na wietrze plamach, zdobiły ganki z jasnego kamienia i soczystego, ciemnego drewna. Okolica była przepiękna i nie można było jej tego odebrać, a jednak mężczyzna jechał nieco zamyślony, zbyt pochłonięty przez to, co tkwiło w jego głowie, żeby znaleźć chociaż chwilę na to, aby zachwycić się malowniczością uliczek, jakimi prowadził ich niespiesznie woźnica. W jego umyśle raz po raz, znów czuł dotyk palców na piersi i ramieniu, znów widział uchylone wargi i wilgotne oczy, patrzące w tak… Tęskny sposób? Ściągnął lekko brwi, delikatnie kręcąc głową, dopiero po chwili łapiąc się na tym i zerkając bardzo krótko na Oscara, mając nadzieję, że ten był zbyt zajęty oglądaniem wszystkiego tylko nie jego, by to zauważyć. Czemu miałby patrzeć na niego tęsknie? To nie miało najmniejszego sensu. Tak samo, jak gorąco, które wtedy wspinało się po jego szyi, kiedy ich spojrzenia nie rozdzielały się przez sekundę dłużej, niż to powinno mieć miejsce. Być może jego młody towarzysz jedynie coś sobie wtedy przypomniał, na chwilę odpływając głęboko we wspomnienia i to tam pozostając przez te kilka długich sekund, zanim zdał sobie z tego sprawę, raptownie przerywając kontakt. Zabierając rękę i odwracając spojrzenie, ciszę przerywając przyjemnym głosem, który jednak tym razem brzmiał, niemal jak uderzenie płazem miecza o kamień. Z pewnością tak właśnie było. Oscar odpłynął na tę chwilę, a on sam w czymś na kształt zakłopotania poczuł, jak jego krew nieco przyspieszyła w żyłach. Z tą myślą uniósł wzrok na jasne kamyczki, na które wjechali, zwalniając i w końcu stając przy marmurowym łuku przy niewielkiej sadzawce, przy której w końcu wysiedli z powozu i poświęcili jeszcze chwilę na to, aby przekazać woźnicy jego zapłatę, zanim mężczyzna znów machnął batem nad zadami dwóch siwków, które ruszyły kłusem w drogę powrotną. Jeszcze zanim spojrzał nawet odwrócić głowę w stronę chłopaka, wysokie, ciężkie drzwi się otworzyły i ze środka wyszedł mężczyzna, zabierając głos niemal od razu, zanim jeszcze obaj goście zdążyli wyjść z szoku na jego widok. Kolejne z resztą kroki, jakie stawiali w posiadłości Hrabiny, wcale nie były łatwiejsze, kiedy ich oczy otulały z każdej strony coraz piękniejsze widoki, zaczynając od ciężkich, złoconych żyrandoli i poręczy przy białych, marmurowych schodach, przez pachnącą, wilgotną oranżerię, kończąc na grupie kobiet siedzących pod drzewem. Alex odruchowo przesunął spojrzeniem po drobnych dziewczynach, z jedną z nich łapiąc spojrzenie i kiwnął lekko głową, szybko przenosząc wzrok na damę w czerwieni, niemal zahipnotyzowany ruchem jej nadgarstka, kiedy wykładała kolejną kartę, dopiero po chwili samej unosząc głowę na tyle, aby ich zobaczyć, a soczyście czerwone wargi, kwitnące na porcelanowo gładkiej twarzy rozciągnęły się w wyjątkowo zmysłowym uśmiechu. - Alexander Brightly. Oscar Byron. - mężczyzna przedstawił ich, po raz kolejny, kiedy wspomniany jako pierwszy gość wciąż patrzył na damę, po chwili dopiero kłaniając się dwornie, sam zaskoczony nad tym, jak dobrze pamiętał ten ruch po tylu lata i dopiero kiedy kobieta kiwnęła głową, wraz z Oscarem postąpili krok do przodu. - To zaszczyt móc odpowiedzieć na zaproszenie, Pani. - przywitał się, kłaniając raz jeszcze, kiedy podeszli bliżej, tym razem płycej, samemu nie wyciągając ręki, a czekając, aż to dama zdecyduje, czy pragnie się przywitać, czy może wskazać im miejsce. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Paź 09, 2020 6:08 pm | |
| Lekki wiaterek oderwał dwa cienkie i sprężyste loki od jednego sporego i zepchnął je na czerwone usta, sprawiając, że delikatna dłoń arystokratki, przybrana w białą, cienką rękawiczkę tym razem ukazała wszystkim pełne gracji przedstawienie zbierania gęstych, błyszczących w słońcu jasnych loków i przesuwania ich na prawe ramię, sprawiajac, że hrabina wyglądała jeszcze korzystniej - o ile to w ogóle było jeszcze możliwe. Młoda kobieta, niezwykle drobna i krucha, ledwie niewiele wyższa od dużo młodszych dziewcząt uśmiechnęła się szerzej i kiwnęła lekko głową, łagodnie odsuwając krzesło i podnosząc się. Jej suknia warta dwie wsie zaszeleściła słodko, a koronki ułożyły się z pozycji siedzącej z powrotem na swoje miejsca, zdobiąc ją jak najprzedniejsze dzieło sztuki. Czyniąc jej figurę ucztą dla oczu, dodatkowo elegancko, ale nie nachalnie akcentując jej wdzięki. Dziewczę, które dotąd przytulało się do jej ramienia, puściło ją powoli i trochę zmarkotniało. Każda z dwórek, nawet jeśli aż emanowała młodzieńczym wigorem, świeżością i niewinnością, w porównaniu z ich patronką prezentowały się jak polne kwiaty przy róży w pełnym rozkwicie. Hrabina Batory nie zauważając tego jednak, skupiła spojrzenie czarnych jak węgielki oczu na swoich gościach, z wyraźnie pomalowaną ulgą na pociągłej twarzy. - Tacy goście nie wymagają przedstawiania - przemówiła melodyjnie, a jej głos wywoływał podobne emocje szczęścia i ulgi, jak głos ukochanej czekającej w domu po długim i męczącym dniu. Już prawie przywołujacej wspomnienia ciepłej i apetycznej strawy, pieczątki miękkich ust na policzkach i odprężającego gładzenia po ramieniu. Subtelna zmysłowość oraz ostrożność, z jaką wymawiała każde słowo, sprawiała, że każde z osobna docierało z taką samą mocą i z miejsca wzbudzało poczucie bezpieczeństwa i złudzenie kontaktu z osobą, z którą znało się całe życie. Szczerość. To było to, co przychodziło na myśl od pierwszego momentu, kiedy tylko wzniosła na kogoś spojrzenie. Była szczera i szczerze cieszyła się, że odpowiedziano na jej zaproszenie, a teraz w dokładnie taki sposób mówiła i zerkała na dwóch łowców. Zupełnie jakby witała ich z powrotem domu po latach tułaczki… Oscar z miejsca poczuł się onieśmielony. Z idiotycznym opóźnieniem i zdecydowanie mniejszym doświadczeniem spapugował ukłon swojego mentora, trzymając z czystego przyzwyczajenia subtelny dystans i stając pół kroku za nim. Miał wrażenie, że nie potrafi na powrót unormować oddech, nabierając co rusz to głębszy, to płytszy oddech, zupełnie jakby mimo trwania na otwartej przestrzeni zaraz miał się udusić. Nigdy żadna kobieta nie zrobiła na nim takiego wrażenia. Jego oczy oglądały cały ten deser, którym było jej starannie ustrojone ciało i wydawało mu się, że nawet mógłby ją pożądać… Nawet mógłby o tym pomyśleć, co nie zdarzało się nigdy wcześniej. Ale jednocześnie czuł się dziwnie zaalarmowany, zrzucając to pewnie na swoje dotychczasowe kontakty z kobietami. Nie potrafiąc wykrztusić z siebie słowa i dziękując wszystkim dostępnym Bóstwom za to, że Alexander z właściwą sobie gracją przejął inicjatywę, dając swojemu uczniowi chwilę na wyjście z… Podziwu. Tak, to chyba musiał być podziw. - Muszą być Panowie głodni, pozwolicie, że służba dostarczy tu deser i napoje… - Kontynuowała i na moment zerknęła sugestywnie na lokaja, który natychmiast spiął się i prawie truchtem oddalił z powrotem w stronę oranżerii. - A w oczekiwaniu na to zapraszam na krótki spacer po ogrodzie. Mamy alejki w cieniu drzew, to powinno przynieść ulgę po podróży. - Odeszła ostrożnie od stołu i najbliższą sobie dwórkę lekko pogładziła po nagim ramieniu, na moment zwracając się bezpośrednio do swoich towarzyszek. - Poczekajcie tu, kochane. Ta rozmowa nie jest na wasze uszy. Kiedy wrócimy na pewno będziecie mogły dowiedzieć się więcej o naszych bohaterach.Część z dziewcząt uśmiechnęła się, a parę zarumieniło, nie chcąc nawet zerkać w stronę łowców i czując zażenowanie swoja ciekawością. Oscar doprawdy w momentach coraz mocniejszego oszołomienia gospodynią potrafił odzyskiwać zmysły dopiero spoglądajac na jej dwórki, nieznacznie więc obawiał się pozostania z nią we trójkę, ale zwalczył ten dziwny niepokój o swoje maniery i sam uśmiechnął się lekko na tę propozycję. Obserwując jak kobieta sięga po ażurową parasolkę i rozkłada ją nad głową, spoglądając na nich z subtelnym uśmiechem. - Słońce o tej porze roku nie oszczędza.Nie mogła w końcu naruszyć białej jak mleko skóry. Podchodząc do dwójki mężczyzn podała im swoją dłoń, lekką niczym piórko i stworzoną do obsypywania ją pocałunkami i słyszenia w odpowiedzi zawstydzonego chichotu, pragnącego doprowadzić absztyfikanta do porządku i opanowania się, nawet mimo odczuwanej przyjemności. Najpierw znalazła się przy starszym z łowców, obdarowując go najpiękniejszym z uśmiechów świata, z gracją przyjmując powitanie i po subtelnym kiwnięciu mu głową wystarczyło zrobić dwa kroki i znalazła się przed młodszym z nich. Bardzo nieprzyjemna, zimna jaszczurka stresu wspięła się Oscarowi w górę pleców i wbiła pazury w napięte ramiona. Sprawiając, że przy drugim ukłonie sprzyjającym ucałowaniu dłoni musiał go wykonać na boleśnie wyprostowanych nogach. Wszystko zrobił według etykiety, może nawet udało mu się maskować niepewność, ale w środku czuł, że pobyt tu odbije mu się czkawką. A kolejne powody do tego pojawiały się w jego głowie raz po raz. Od obecności wyjątkowo pięknej kobiety u boku Alexandra, po otoczenie arystokracji rządzącej się własnymi prawami, po własne przedziwne emocje, których nigdy wcześniej nie poznał. Czuł się jak zbłąkane małe dziecko, które we mgle zgubiło dłoń swojego mentora. A to dziwne, bo Alexander był tuż obok… Na dodatek nawet jeśli Hrabina Batory uprzejmnie nie pytała o jego oko, to zauważył, że zatrzymała na nim wzrok o cenną sekundę za długo. I przy jej przewidzianym poziomie inteligencji węszył związane z tym kłopoty. * Słońce przebijało się co prawda niejako przez gęste choć cienkie gałązki drzew, nie czyniąc tym samym tego miejsca wystarczająco chłodnym, by poczuć ulgę od skwaru, ale dzięki temu cienie, które układały się na dróżce czyniły ją tylko bardziej fantazyjną. Drobne jasne kamyczki mocno wbite w ziemię tylko nieznacznie chrupały pod naciskiem trzech par butów, kiedy w plątaninie ścieżek zanurzyła się dwójka gości wraz z gospodynią. Hrabina kroczyła bardzo lekkim i zwiewnym krokiem pomiędzy dwójką wyższych od niej mężczyzn, osłaniając się jeszcze nieznacznie parasolką, którą oparła na filigranowym ramieniu. Gdzieś na nagiej skórze pomiędzy czarną koronką a bogatą kolią. - Mam głęboką nadzieję, że moim zaproszeniem nie przerwałam Panom innych ważnych planów, jednak za to poświęcenie jestem skłonna odwdzięczyć się po stokroć czym tylko będę mogła. Okazałam nieprzystojną damie niecierpliwość, ale przy tempie z jakim Panowie przemierzają tę ziemię skłonna byłam uwierzyć, że o brzasku w karczmie zastanę tylko świeżo zasłane łóżka i jeszcze ciepłe po strawie półmiski. A muszę z bolesnym dla mnie ukłuciem dumy przyznać, że nie mam już nawet sił skrywać desperacji. - Zerknęła na Rudowłosego i ściągnęła delikatnie brwi w zmartwieniu, a on sapnął tylko i uśmiechnął się do niej cokolwiek pocieszająco. Ta z miejsca jakby podbudowana na duchu odwzajemniła ten serdeczny gest i przeniosła promieniujące żarem energii spojrzenie tym razem na Alexandra. - Próbuję utrzymać odpowiednie poczucie bezpieczeństwa i swobody wśród mieszkańców mojego domu, ale z każdym upływającym miesiącem idzie mi to coraz gorzej. Ramię w ramię z mężem potrafiliśmy jeszcze dodawać sobie otuchy, ale nawet wtedy zepchnięci pod mur szukaliśmy pomocy u osób trudniących się takim samym lub podobnym fachem, co Panowie. Raz udało nam się usłyszeć wieści o tym, iż na dniach miasto ma odwiedzać słynny bohater, rycerz pański Rodney, zwany Rene. Wielokrotnie odznaczany i cieszący się nieposzlakowaną opinią. Zaprosiliśmy go do nas i podarowaliśmy za zabicie potwora. Na życzenie mojego męża, bo ja nie byłam na siłach oglądać podobnych obrazów, sam dostarczył do sali jadalnej łeb ofiary. Służba zarzekała się, że widok był upiorny… Wtedy wdzięczni mu po stokroć wyprawiliśmy go jeszcze do drogi w nowym siodle i rynsztunku, a dla mieszkańców dworu zorganizowaliśmy bankiet na cześć słodkiej wolności.Mijali akurat gęste krzaki pełne czerwonych róż, na których Hrabina na dłuższą chwilę zawiesiła posmutniałe nagle spojrzenie. - Niestety niedługo trwało nasze szczęście. Nie dalej jak tydzień po jego odjeździe lokaj odnalazł w stajni dwa osuszone z krwi ciała stajennych. Doktor stwierdził, że ślady na ciałach i okoliczności śmierci są takie same jak kilkunastu ludzi wcześniej. Wtedy dotarło do nas, że koszmar wcale się nie skończył. Ponadto wśród służby pojawiły się nieśmiałe opinie, iż łeb potwora przyniesiony przez Rodneya w ich pamięci dosyć mocno przypominał łeb zdeformowanego odyńca, których pełno jest przecież w miejscowym borze. I to opatrzonego jeszcze rogami jelonka i szmatami, w które był zawinięty, początkowo by nie sączyć aż tak dużo krwi na dworskie podłogi… Ja długo nie chciałam wierzyć, że mogliśmy paść ofiarą oszustwa, ale mój mąż wyklął łowców i nie pozwalał już sprowadzać do domu, jak to on sam twierdził: “kolejnego przebrzydłego łgarza”. Niestety… Czy może stety dla tej sytuacji mąż mój poległ. Zapewne szczęśliwym trafem nie z rąk złego omenu, ale na polowaniu. Nie chcę rozwlekać tematu żałoby, bo ostatnie czego tu Panom potrzeba to szarpanej szlochem kobiety - zaśmiała się cicho na głos, choć tym razem jedynie z uprzejmym rozbawieniem. Dało się słyszeć, że samej było jej ciężko. Dodatkowo kilka ostatnich jej kroków zbliżyło ją nieznacznie w stronę starszego łowcy, sama jednak zdawała się kompletnie nie zauważać tego zmniejszenia dystansu. Niestety zauważył go ktoś inny i subtelnie zacisnął jedną z pięści - niewidoczną dla reszty jego towarzystwa. Hrabina podniosła głowę i znowu zerknęła to na Alexandra, to na Oscara, widocznie zbierając oddech w wydatnej piersi. - I sama jestem zdecydowana dać drugą szansę. Mam wielu świadków, którzy byli w miejscach, w których Panowie przynieśli ludziom ratunek. Osobiście słyszeli lub widzieli jak pomagali Panowie po wszystkim gasić pożary i chować cudzych bliskich - z szacunkiem i skromnością. Nie oglądając się już na fantazyjne legendy i szeptane na bankietach ubarwione historie. Chciałbym zlecić Panom zbadanie sprawy potwora nie dającego temu miastu spokoju. I gotowa jestem bez oglądania się na cenę wynagrodzić Panom poświęcony na to czas, zdrowie oraz broń. Nie mogłam wymarzyć sobie bardziej odpowiednich do tego osób, a już od pierwszej chwili, kiedy Panów zobaczyłam poczułam jak nadzieja rozpiera mi pierś i niemal paraliżuje oddech. - Jedna z jej dłoni na moment przylgnęła do wspomnianej piersi, jakby opanowując rwanie emocji i Hrabina raz jeszcze wzniosła zaszklone z lekkie spojrzenie na Alexandra. - Jakby sam Pan Bóg zesłał na mnie spokój ducha i obiecał, że w moich progach wreszcie stanęło rozwiązanie największego z problemów. Proszę. Osobiście proszę, aby nie odmawiali Panowie i… Zostali nawet na nocleg w moim dworze. Mam już przygotowane pokoje oraz miejsca w stajni, nawet powóz i służbę gotową jechać po Panów bagaże nawet zaraz. Ja i reszta domowników na pewno poczujemy się bezpieczniej, a Panów ominą wyczerpujące dojazdy. Zapewniam przy tym wikt i opierunek, towarzystwo oraz wszelką pomoc i informacje jakich tylko będą Panowie potrzebowali. Posłałam już nawet po lekarza, który badał ciała zanim zostały zabrane przez rodzinę i grabaża, i on również znajdować się będzie na miejscu. By opatrzyć nawet rany Panów po samej walce.Kobieta wieńcząc długi wstęp sapnęła i na moment zwolniła tempa, jakby powracanie do nieprzyjemnych wspomnień, nadzieja na rozwiązanie kłopotów i długi monolog znacznie ją zmęczył. Oscar pchany przyzwyczajeniem i dobrymi manierami pierwszy wystawił jej ramię a ona przyjęła to z wdzięcznością. Na szczęście zdążył. Od widoku jej trzymającej tak Alexandra dostałby najpewniej udaru. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Paź 09, 2020 9:53 pm | |
| Kobieta uniosła się, a cichy szelest ocierających się o siebie koronek i jedwabiu przez chwilę wypełnił jego umysł, jakby wokół nie było żadnego innego dźwięku. Jakby w gęstych zaroślach rosnących w malowniczo zaaranżowanych kępkach wśród błoń, nie zaśpiewał żaden ptak, a nad płytkimi sadzawkami w głębi ogrodu żadna z zielonych żabek, czy ich mniej urodziwych, brunatnych kuzynek, nie śmiała zabrać głosu. Na pewno nie w obecności swojej Pani. Powietrze na ułamek sekundy brzmiało miękkim, rozkosznym dźwiękiem materiału ocierającego się o siebie i o skórę Hrabiny, swoim kolorem przywodzącą na myśl świeży śnieg, rodząc chęć sprawdzenia, czy w dotyku byłaby tak samo, jak on chłodna, czy może miękka i ciepła. Alexander skarcił się w duchu, kiedy przez myśl przeszło mu, że ten sam miękki materiał z pewnością otarł się o uda kobiety, kiedy ta wstała tak zgrabnie, jakby nigdy nie siedziała, a filigranowe krzesełko, jakie teraz odkryła, robiąc kilka drobnych kroków w ich stronę, puste było, odkąd tylko zawitali w ogrodzie. Ledwie kątem oka zauważył różowe, ładnie skrojone usteczka wygięte w podkówkę, kiedy jedna z przytulonych do właścicielki włości dwórek, niechętnie puściła przedramię damy, delikatnie prostując się na krzesełku. Dłonie ułożyła pięknie na kolanach, jakby w każdej chwili spodziewała się, że to na nią może paść spojrzenie czarnych oczu Hrabiny i kiedy tak by się stało, chciała prezentować się jak najkorzystniej. Alexander jednak szybko z powrotem skupił się na postaci, która stanęła przed nimi. Karminowo czerwone wargi rozchyliły się, a łagodny i słodki niczym dojrzewające na pełnym słońcu czereśnie, wydobył się spomiędzy nich, na chwilę zupełnie wytrącając mężczyznę z sytuacji. Włosy w kolorze pszenicy okalały jej jasną buzię, a ciepły głos i duże, szczere oczy zdawały się błagać o pomoc i jednocześnie obiecywać wszystko, o czym mógłby pomyśleć, czego mógłby pragnąć. I przez ten trwający wieki ułamek sekundy, zapatrzył się na kobietę, tak lekko wyciągającą go z wciąż nieprzebytej żałoby, jakby właśnie wrócił w niedzielne popołudnie z polowania, zastając ją w niedorzecznie strojnej sukni, niby głęboko pochłoniętą powieścią na swoich kolanach. Spojrzał na kobietę nieco większymi oczami, schylając się do ukłonu, kiedy ta wyciągnęła w jego stronę drobną dłoń i po raz kolejny, niemal bez udziału świadomości, ruchem, jakiego mięśnie nigdy nie zapominały, ujął ją i sam schylił się do pocałunku, którego niemal nie miał śmiałości złożyć na cieniutkiej rękawiczce. Wyprostował się, robiąc krok do tyłu, kiedy dama zwróciła się tym razem w stronę Oscara, a on sam miał tę krótką chwilę na, choć połowiczne dojście do siebie po przedziwnym wrażeniu, jakiego doświadczył. Miał już swoje lata i swoje przeżył, od zawsze zdając sobie sprawę z tego, jak wyglądał i jak reagowały na niego kobiety. I chociaż miał w sobie na tyle przyzwoitości, by nie wykorzystywać tego podle nigdy też nie udawał, że towarzystwo kobiet nie sprawiało mu przyjemności. Uwielbiał bale, tańce, spacery po ogrodzie, wyprawy nad jezioro, zbieranie kwiatów dla dobrych przyjaciółek i akty odwagi i oddania, jakie teatralnie wykonywał ku uciesze pięknych panien za parę słodkich słów, czy jeszcze słodsze pocałunki w cieniu drzew. Potem Emilia i wszystko to skupiło się na niej, kiedy we dwoje tańczyli, śmiali się i nawzajem obsypywali prezentami, złośliwościami, nawet po ślubie flirtując i ganiając się jak dwa zające, nieustannie zaczepiając i drocząc. A potem pustka. Bardzo długo pustka i żal. Poczucie straty i niechęć do spojrzenia na jakąkolwiek kobietę. Może właśnie to w tamtym czasie skłoniło go do spróbowania czegoś, co czuł od zawsze, nigdy jednak nie mając w sobie na tyle śmiałości, by faktycznie zrobić cokolwiek w tym kierunku. Również z obawy, że ktoś mógłby się dowiedzieć. Wtedy jednak było już wszystko jedno, czy ktoś dowiedziałby się o jego zainteresowaniu mężczyznami. Jak się okazało, wcale nie jednostronnym zainteresowaniu, z którego ponownie, chętnie korzystał, na powrót otwierając się na to, coraz mocniej utwierdzając się w przekonaniu, że nikogo już nie pokocha tak, jak swojej żony, a jednocześnie nie mając już wyrzutów sumienia, kiedy całował inne usta, kark, czy piersi. I od bardzo, bardzo dawna nie czuł się w związku ze zwykłym, grzecznościowym pocałunkiem tak podekscytowany, jak teraz. - Jeśli mogę? - zaoferował się, zwracając w stronę kobiety, kiedy ruszyli wysypaną żwirkiem drogą w głąb ogrodu i wyciągnął rękę, aby odebrać od niej parasolkę, którą sam trzymał tuż nad nią, starając się, aby nawet najdrobniejszy promień nie miał szans sięgnąć jasnej niczym mleko skóry. Dopiero kiedy całą trójką skręcili w alejkę, chroniąc się pod gęstymi koronami drzew, tulącymi się do siebie tuż nad ich głowami, uniósł spojrzenie na Oscara, jakby sprawdzał, czy chłopak wciąż za nimi idzie, nagle czując się nie w porządku z tym, jak niewiele uwagi mu poświęcał. Uczucie to jednak szybko zostało na powrót zastąpione przejęciem, kiedy gospodyni znów otworzyła usta, chcąc przybliżyć im cel tak nagłego zaproszenia. Słuchał wszystkiego, niemal spijając kolejne słowa z czerwonych, pięknych ust i na wzmiankę o niegodziwym rycerzu, obruszył się, szczerze zniesmaczony tym, jak można było tak podle żerować na nieszczęściu kobiety. - Nikt wcześniej nie zdecydował się zbadać potwora? - spytał jednak, delikatnie ściągając brwi, jakby krytyczniej podchodząc do sprawy, kiedy jego spojrzenie padało na bielutkie kamyczki wbite w klepisko, wyściełające alejkę, zamiast na damę obok. - Jeśli sprawa była tak poważna, czemu nikt tego nie sprawdził przed wypłaceniem nagrody? - dodał, łagodniejąc jednak ponownie, kiedy znów trafił na spojrzenie czarnych jak węgielki oczu. - Rozumiem, że ulga z nowej wolności, mogła przysłonić w takiej sytuacji podejrzliwość. Zwłaszcza względem rycerza. - dodał, lekko kłaniając się samą głową, wciąż trzymając parasolkę w miejscu, nawet jeśli chronił ich cień wysokich drzew. - Przykro, nam, Pani. - dodał jedynie, samemu aż za dobrze rozumiejąc niechęć do rozmowy o zmarłej osobie, zwłaszcza tak bliskiej. Na komplementy skierowane w ich stronę, kiwnął jedynie skromnie głową, na chwilę tylko unosząc spojrzenie na rudzielca, jakby chciał zwrócić uwagę na niego właśnie, przez chwilę jedynie zastanawiając się, czy faktycznie opowieści o ich wspólnych dokonaniach, jak i o tym, że znów podróżują razem, tak szybko dotarła tak daleko, kiedy sami faktycznie dzień w dzień wyruszali, całe dnie spędzając w siodle? Odpędził te myśli jednak szybko, ponownie skupiając się na gospodyni, a konkretniej, na szczupłej dłoni, odzianej w koronkową rękawiczkę, ułożonej na wydatnej, jasnej piersi, doskonale podkreślanej przez idealnie skrojoną dla kobiety suknię. Odwrócił od niej spojrzenie z szacunku dla Hrabiny, znów skupiając się na jej słowach i pokiwał delikatnie głową, zastanawiając się nieco dłużej, niż robił to zwykle w takich sytuacjach, prawdopodobnie dlatego, że w każdej innej zwyczajnie odmówiłby takiego zaproszenia. Tym razem jednak się wahał. A to wahanie dodatkowo podsycane było faktem, że nawet Oscar wcześniej zdawał się podekscytowany myślą o noclegu w tak pięknym pałacu, zamiast w karczmie, gdzie doskonale wiedzieli, czego się spodziewać. I nawet jeśli było wygodniej niż w śpiworze na trakcie, wciąż nie umywało się nawet do tego, co prawdopodobnie miała im do zaoferowania posiadłość Batorych. - Myślę, że wyjątkowo… Chętnie skorzystamy z zaproszenia. - przyznał, trochę tylko ukłuty widokiem damy opartej na ramieniu Oscara, sam zaskoczony tym uczuciem, kiedy zdał sobie z niego sprawę. - Pozwoli Pani, że bagażami zajmiemy się na własną rękę. - dodał jednak, ze śladową rezerwą, myśląc na tyle trzeźwo, by nie pozwolić nikomu dotykać ich bagaży, nawet jeśli zdecydowali się na nocleg na mniej neutralnym gruncie niż zazwyczaj. - Oscar, zechcesz razem ze mną porozmawiać z paroma osobami, najpierw z lekarzem. - dodał nieco bardziej do siebie, kiedy powoli zawracali, zaraz ponownie zwracając się do Hrabiny. - Nie chciałbym obciążać Pani, opowiadaniem o tym wszystkim. - dodał łagodnie, nie wyobrażając sobie, żeby właśnie ona miała opowiadać o tych wszystkich okropnościach, jakich doświadczyli okoliczni mieszkańcy. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Paź 10, 2020 10:47 am | |
| Kobieta z wdziękiem i widoczną rozkoszą wręczyła dżentelmenowi ażurową i niemiłosiernie lekką parasolkę, a jego nawykła raczej do bitew niż pieszczot i do surowego życia tak różnego od dworskich wygód przedziwnie łatwo zgrała się z tym dodatkiem. Można było powiedzieć, że Alexandrowi z uprzejmością dla Hrabiny było wyjątkowo do twarzy. Zwłaszcza, że nawet pomimo wyjściowego wyglądu był bądź co bądź w mundurze i niemal przypominał jej przybocznego rycerza do zadań specjalnych - zwłaszcza z tym gorącym zainteresowaniem sprawą, która nie dawała jego gospodyni zmrużyć w nocy oka. Oscar przyzwyczajony do stoicyzmu z jakim Alex słuchał opowieści gnębionych wampirami ludzi teraz czuł się cokolwiek nieswojo. Historia im przedstawiana, a raczej jej bardzo ogólny zarys była pozbawiona brutalnych scen, czy jakichkolwiek szczegółów, opiewająca na ofiary w ledwie kilkudziesięciu ludziach, a Alexander przejął się nią z miejsca zmieniając w detektywa, zupełnie jakby łamał zagwozdkę ludzkości. Rudzielec, przyjmujące tę historię jak każdą inną jej podobną czy nawet po stokroć gorszą musiał mocno panować nad prawą brwią, bo ta aż rwała się w górę, kiedy zerkał na swojego mentora zadającego pierwsze pytania. Jednak nawet jeśli już rozniecał się w nim niegodny płomień złości oraz lekkie ukłucie bycia niepotrzebnym w tej rozmowie (nawet jeśli co jakiś czas Alex chyba z czystej uprzejmości sprawdzał czy jego milczący były uczeń wciąż z nimi jest - na co rudzielec za każdym razem reagował nikłym, raczej bladym uśmiechem) to te emocje zacierały się niemal za każdym razem kiedy bladolica Hrabina zerkała na niego, chcąc poświęcić swoim gościom równą część uwagi. Za każdym razem kiedy to robiła z wrażenia aż miał ochotę przystanąć - zmiażdżony jej długimi rzęsami kłaniającymi się,w równym rządku ponad migdałkiem lekko przymrużonych od słońca oczu. Uderzony w brzuch widokiem kości policzkowych tylko lekko muśniętych pewnie modnym teraz różowym barwnikiem i idealnie kontrastującą z bielą skóry i jasnością włosów mocną czerwienią na ustach o doskonałym i symetrycznym kształcie - tak mocno, że cios ten odbierał dech i paraliżował myśli każąc jedynie pochłaniać ją spojrzeniem aż do końca świata. Jej jasne loki tańczyły na lekkim wietrze, połyskujące taflą i łapczywie chwytające słońce w burzę swoich skrętów, sprawiając, że co jakiś czas te krotsze tworzyły zwalającą z nóg aureolkę dookoła jej głowy. Zwłaszcza kiedy mówiła o Bogu, dama wyglądała jak anioł zesłany na ziemię, by pokrzepić dzieci Pana. A potem ten przedziwny nacisk na pierś Rudzielca znikał tak jak się pojawił, kiedy białogłowa na powrót zwróciła się w stronę drugiego towarzysza. Oscar aż zamrugał kilka razy i nabrał głebszego wdechu, jakby dopiero ocknął się ze głębokiego snu, a w tym czasie gospodyni podjęła temat: - Niestety to mój świętej pamięci mąż nadzorował wszystko chcąc oszczędzić mi szczegółów. Ale z tego co mi wiadomo Rodney resztę ciała obsypał solą i spalił jeszcze po walce, a łeb przyniósł jeszcze o wschodzie słońca, ledwie na kilka chwil. Zarzekając się, że monstrum będzie gotowe z samej tylko głowy zmartwychwstać i odrodzić resztę ciała. Po czym sam dla bezpieczeństwa i łeb spalił w lesie z daleka od domostw. Oscar słysząc tę niedorzeczność niemal parsknął pod nosem, ale zdążył ścisnąć ten odruch w dłoni i odstawić gdzieś na później, kiedy będą już z Alexandrem sami. Musiał sprowadzić samego siebie na ziemię i przypomnieć, że nie każdy na tym świecie musi być specem od wampirów, a oszustów nie brakuje. Choć rzadko zdarzali się oni tak odważni i głupi, by brać się za ich profesję. - Nie dziwie się Pańskiej reakcji. Wszyscy w dworze popisaliśmy się właściwą arystokracji głupotą i naiwnością - nie mając nic na swoją obronę. Dlatego mąż mój uniósł się dumą, zamiast dobrem swoich poddanych i przyjaciół, i na kolejne miesiące skazani byliśmy na łaskę i niełaskę tego koszmaru. - Kiwnęła lekko głową na słowa współczucia, wspierając się wdzięcznie na ramieniu Byrona. Była w dotyku miękka, lekko drżąca, bardzo lekka i... łaskocząca. Tak Oscar nazwałby to uczucie. Jej bliskość łaskotała go gdzieś w klatce żeber, gdzie nie potrafił tego opanować, zupełnie jakby jego żebra zmieniły się w pręty klatki dla wyjątkowo ruchliwego, puchatego zwierzątka, które do szału doprowadzało drepcząc małymi łapkami po wnętrzu swojego więzienia. W tej przyjemności kluczem był niedosyt, jakby dokładnie to podnosiło temperaturę jego ciała i wyostrzało zmysły - świadomość tego, że może liczyć t y l k o na taki dotyk. Że nie śmie i nie może sięgnąć po więcej. I że to pierwszy raz kiedy by… Chciał po to sięgnąć Ból w znoszeniu obecności nieosiąganego ideału był inny niż ten, którego doświadczał w obecności Alexandra - tutaj było zdecydowanie więcej ciężkiej do zwalczenia namętności i specyficznego, bolesnego aż głodu. Hrabina wyglądała apetycznie i pomimo wszelkiej zazdrości o Alexa nie potrafił jej tego odmówić. Wyglądała jak ozdobiony koronkami puchar pełen abrozji, którego sam zapach i widok doprowadzał do ekstazy. Z pojenia się tym widokiem wyrwała go zaskakująco szybka decyzja Alexandra, który bez długiego zastanawiania się wyprowadził ich na piękne salony. I nawet jeśli w pierwszej chwili, w karczmie, Oscar cieszył się na taką możliwość, tak obecnie ze świadomością ciągłego pobytu przy tej kobiecie czuł nieprzyjemny ucisk w dołku. Jednak klamka już zapadła i mógł jedynie podczas mocniejszego skręcania alejką w drogę powrotną do dworku, wyprostować plecy mocniej i kiwnąć do Alexandra głową ze zdecydowaniem i większym rezonem. - Oczywiście, mam już nawet kilka swoich typów. - W obawie przed zająknięciem się powiedział to może nawet trochę głośniej niż było to potrzebne. Wciąż czuł łaskotanie. Dodatkowo teraz łaskotały go też dziąsła. Hrabina za to, po delikatnym pogładzeniu palcami ramienia Oscara odgarnęła włosy, które wiatr zepchnął jej na policzek. - Dziękuję. Proszę jednak pamiętać, że pomogę na ile starczy mi sił. Mój dom na tak długo, na ile to będzie potrzebne staje się Panów domem. Mają Panowie moje pełne pozwolenie na poruszaniu się po całym terenie - po deserze przekaże to służbie. Lekarz zjawi się u mnie jak tylko zamknie praktykę na dziś, więc zapewne wczesnym wieczorem. Mają Panowie pokoje na tym samym piętrze i moją osobistą dorożkę i woźnicę do użytku podczas transportu bagaży, jeśli nie będą chcieli Panowie obciążać własnych koni. Same rumaki mogą zatrzymać się w mojej stajni, tam czeka je towarzystwo moich dwóch ogierów i klaczy sprowadzonej aż z krajów arabskich. Pokarm i wodę w nieograniczonej ilości, a nawet pracowników, którzy byliby chętni się nimi zająć, choć tutaj tuszę, że odmówią Panowie. Po mężu wiem, że więź z rumakiem wymaga osobistej pielęgnacji. - Uśmiechnęła się jakby bardziej do wspomnień niż samego Alexandra, i to uśmiechem, który łowca za pewne bardzo dobrze znał... W tym czasie chrupanie kamyczków na nowo zastąpił pod ich butami szelest trawy i widok dworku, do którego się zbliżali. Już z daleka widać było, że okrągły stoliczek zastąpiono dużo dłuższym i mocniejszym, a krzesełka nieco stabilniejszymi. Kolorowe dziewczęta w zwiewnych sukniach rozmawiały tam żywo i śmiały się co kilka chwil, a dwóch służących właśnie donosiło dzbanki herbaty i miseczki z ciastkami. Wszystkie przycichły nieco i wyprostowały się kiedy ich towarzyszka oraz jej goście powrócili pod cień wielkiego dębu, gdzie Alexander mógł złożyć parasolkę i oddać ją lokajowi. - Proszę, niech Panowie usiądą, widzę, że dziewczęta już wybrały odpowiednie miejsca. - Zachichotała, a jej swobodny śmiech przypominał uderzenie pereł o blat stołu, cudownie wibrujący i na długo pozostawiający ślad w głowie. I w istocie dziewczęta pozostawiły wolne krzesło, na którym Hrabina Batory zasiadała wcześniej oraz dwa nowe krzesła przy stole naprzeciw siebie, ale w ich otoczeniu. Piękna blondynka podziękowała Oscarowi za ramię, a ten na miękącymch kolanach wycisnął z siebie tylko grzeczne: "Cała przyjemność po mojej stronie, Pani.", po czym puściła go i zasiadła z równą gracją i lekkością co wcześniej na swoim miejscu przy stole, kiedy jeden z służących odsunął jej krzesło. Oscar zajął miejsce po jej lewej stronie, tyłem do ogrodu i delikatnie potracając przy tym siedzącą obok dziewczynę z burzą rudych loków wywołał tylko jej dźwięczny śmiech i z miejsca poczuł się o Niebo lepiej. Jakby… Normalniej. Na Alexandra za to czekało miejsce pomiędzy brunetką w różowej sukieneczce, widocznie dopiero wchodzącej w bramy kobiecości, z dodającym jej delikatności czepku imitującym nakrycie głowy pastereczki, ustrojonym w świeże, wonne róże, a jej najpewniej starszą siostrą przybraną w żółć, bawiącą się bukietem żonkili, których jedną główkę ułożyła na spodeczku obok filiżanki przeznaczonej dla mężczyzny. Tylko sekunda minęła od chwili, w której zajęli swoje miejsca, a czterech służących z talerzykami w dwóch dłoniach już wynurzało się z drzwi oranżerii. Wkrótce deser w postaci miękkiego i chłodnego ciasta z kremem i truskawkami spoczął przed każdym z biesiadujących. Oscar aż wybałuszył na niego oczy i poczuł jak jego ślinianki zaczynają mocniej pracować, jednocześnie onieśmielając go dodatkowo tym, że jeden z służących właśnie nalewał mu herbatę. Podziękował mu, na co mężczyzna zareagował lekkim zdziwieniem i pospiesznie skłonił się, chyba nieprzyzwyczajony do tego, że ktoś nie traktował go jak powietrze albo mebel. Hrabina na ten widok, obserwując poruszenie wywołane tą błahostką postanowiła dla zmycia tego subtelnego faux pas zrobić dokładnie to samo. - Dziękuję. - Posłała przy tym w stronę obsługującego ją chłopaka uśmiech tak zniewalający, że ten zarumienił się bezradnie i sam skłonił pospiesznie. Dziewczęta pogonione tym same podziękowały szybko, tworząc krótko trwający szmer przy stole, który zakończył się dopiero, kiedy większość służby się oddaliła, zostawiając tylko dwóję z nich i lokaja trwających bez słowa skargi w cieniu pod dębem, w odpowiedniej odległości, by nie podsłuchiwać rozmów. I tylko Alexander mógł zauważyć jak tym szybkim gestem Hrabina uratowała jego jednak nieco nieobytego, ale bardzo serdecznego towarzysza. Kobieta wtedy jako pierwsza otworzyła ceremonię drugiego śniadania, upijając lekkiego łyka z drobnej filiżanki. Dopiero wtedy blondynka po prawej od Alexandra pierwsza wyrwała się z narzuceniem tematu rozmowy. - Czy zgodzili się Panowie z nami zostać? Przynajmniej do bankietu? |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Paź 13, 2020 12:56 am | |
| Przez lata wyczulony na wszelkie gesty Oscara, zupełnie automatycznie zerknął w jego stronę, kiedy chłopak z trudem powstrzymywał parsknięcie czystym śmiechem na wieść o tym, w jaki sposób dzielny rycerz uporał się z problemem bestii nękającej Hrabinę. I przez tę chwilę, kiedy patrzył na rudzielca, posłał mu znajome, lekko rozbawione spojrzenie, mrużąc oczy delikatnie, sam wyraźnie mając podobne zdanie na ten temat, co łatwiej było wyrazić, kiedy patrzył na postać ponad jasnymi włosami kobiety, targanymi przez kolejne powiewy wiatru, zamiast prosto na nią. I tak jak w tym momencie sam pomysł, że dorosły mężczyzna, Pan na włościach, mający dbać o porządek na swoim terenie nie zadbał o wszystko i nie obejrzał z lekarzem dokładnie trofea przyniesionego przez rzekomego pogromcę potworów, wydało mu się dziwne, zwłaszcza w kontekście tego, że kiedy sam jeszcze odgrywał podobną rolę, nigdy by nie zapłacił, nie mając pewności, za co płaci, tak zmartwione spojrzenie Hrabiny i miękki ton oraz odważne słowa, ganiące zarówno ją, jak i jej męża za lekkomyślność w tak ciężkich czasach, zupełnie pozbawiły go wszystkich podejrzeń. Wystarczyła zaledwie chwila, żeby wszystko okazało się zupełnie zrozumiałe, a dalsze pytania dotyczące ewentualnych uchybień ze strony osób sprawujących władzę w tym miejscu, zupełnie nie na miejscu. Tym bardziej, że te pytania wyparowały z jego myśli niemal od razu, kiedy zobaczył, jak kobieta wspiera się na ramieniu młodszego towarzysza, niemal drżąc przy nim, chłopak zaś z pewnością mógł czuć miękkość i delikatność jej ciała, kiedy przylegała tak do niego, powoli stawiając kolejne kroki po bielutkim żwirku. Eleganckie buciki na drobnych stopach kobiety tylko od czasu do czasu wyłaniały się spod szeleszczących z każdym ruchem halek i koronek, stając się niemal nagrodą dla wytrwałego obserwatora, który mógł złapać, chociaż kątem oka skrawek burgundowej kokardy, którą jedna ze służących musiała rano zawiązać podczas ubierania swojej Pani. Z lekkiego zamyślenia wyrwał go dopiero pewny głos chłopaka, na który znów uniósł wzrok i pokiwał głową kilka razy, zerkając jeszcze, czy trzyma parasolkę na odpowiedniej wysokości nad głową damy, nie chcąc oni jej niechcący trącić, ani pozwolić na to, żeby dotarły do niej wścibskie promienie słońca. - Doskonale. Na pewno sprawdzimy wszystkich, żeby mieć pewność, że nic nam nie umknęło. - dodał do Oscara, chociaż koniec zdania, z każdym słowem zdawał się być coraz bardziej przeznaczony dla uszu Hrabiny, kiedy Alexander znów przesunął spojrzenie z rudej, malowniczo potarganej przez wiatr czupryny, na złociste loki, delikatnym ruchem odgarniane z jasnej twarzy. Miała naprawdę piękną skórę. Najczystszą, jaką widział w życiu. A już przy samym patrzeniu na jej szyję i policzki, zdawało się zupełnie gubić czas, kiedy czy wodziły powoli wzdłuż błękitnych żyłek, które prowadziły aż pod opięty materiał sukni, pod który żaden z obserwatorów nie miał prawa się dostać. Na pewno nie żaden z tych, którzy tego popołudnia spacerowali z kobietą. - Dziękujemy za wszystko, Pani. Nie śmielibyśmy odmówić takiej dobroci. - przyznał miękko, delikatnie kiwając głową, wciąż jednak nie do końca przekonany, czy faktycznie powinni aż tak bardzo na niej polegać. Oczywiście, zgodził się na to, że zostaną tutaj, nie konsultując tego z Oscarem, z czego zdał sobie sprawę dopiero teraz, na krótką chwilę skupiając się na wysokich koronach drzew nad nimi. Skoro tak się stało, musieli zostać tutaj, jednak wciąż miał w sobie na tyle rozsądku, by zastanawiać się, czy na pewno pozwalanie na tak pokaźny dług wdzięczności względem gospodyni, był dobrym pomysłem? Zawsze uważał, że pracując dla kogoś, powinni zachować jak największy dystans. Najlepiej na tyle duży, by móc zobaczyć, kiedy ktoś nie jest z nimi uczciwy. Z drugiej jednak strony, jak często nadarzała się okazja, by pomóc komuś podobnemu do Hrabiny Batory? Rozważania te jednak zmuszony był odłożyć na później, kiedy dotarli z powrotem pod wielki dąb, pod którym nastąpiło drobne przearanżowanie wystroju. Filigranowy stolik został nieco przesunięty, tak, żeby pod rozłożystymi gałęziami wiekowego drzewa zrobić miejsce jeszcze na dwa dodatkowe siedzenia dla nowo przybyłych gości. Zresztą, te również były już dla nich przygotowane i wyznaczone przez siedzące wokół dziewczęta, czekające z podwieczorkiem, aż wszyscy zasiądą do stołu. A przede wszystkim ich Pani. Przesunął spojrzeniem po jasnych buziach, poznaczonych pudrowymi rumieńcami przez młode panienki, pragnące prezentować się jak najpiękniej przy swojej patronce, zaraz zajmując swoje miejsce między dwoma z nich. Uśmiechnął się uprzejmie i skinieniem głowy podziękował za kwiatek, prawiąc dziewczynie drobny komplement, wobec ledwie pełnoletnich, lub nawet jeszcze nie, panien mając w sobie więcej ojcowskich uczuć, niż jakichkolwiek innych. Nie zdążył jednak zamienić nawet pół słowa więcej z żadną ze swoich sąsiadek przy stole, kiedy przed ich nosami pojawił się wydarty prosto z marzeń deser, pachnący gęstą, bitą śmietaną i świeżymi truskawkami. Alexander, jak wymagała tego etykieta, czekał, aż gospodyni rozpocznie przyjęcie, chwilę zapatrując się na gładką, przyjemnie płynącą pod skórą kobiety linię jej obojczyków, przywołany do rzeczywistości dopiero głosem swojego byłego ucznia. Z początku gotów do wyciągnięcia towarzyskiej ręki w stronę zakłopotanego chłopaka, szybko odetchnął, razem ze wszystkimi powtarzając po kobiecie podziękowanie i łapiąc spojrzenie Oscara na chwilę, po to, by chociaż tak przekazać mu ciepłe spojrzenie. Zawiesił tak na nim wzrok na moment, dumny z tego, jak jego młody towarzysz radził sobie z całą sytuacją, zwłaszcza że nie była dla niego ona codziennością. Oscar nie bywał regularnie na przyjęciach ani nie miał nad głową całego sztabu guwernantów, którzy za swój honor wzięliby przekazać mu całą wiedzę konieczną do brylowania na salonach. Uczył się tylko od Alexandra i to w dużej mierze w warunkach polowych, często wcale nawet nie mając okazji przećwiczyć wpajanych mu zasad podczas spotkania z niewiastą, lub podczas posiłku, jako że zwyczajnie większość osób, a jakimi mieli szansę się spotkać, nie znała tych zasad. Upił niewielkiego łyka herbaty, przez chwilę czując się niemal zupełnie tak, jak kiedyś, kiedy jeszcze podobne spotkania bywały dla niego niemal codziennością, wciąż pamiętając, jak leżał na kocu, pojadąc świeżo zrywane tego samego dnia winogrona, beztrosko pozując do szkiców, albo grając w najróżniejsze słowne gry z innymi. Z tej nostalgii jednak dość szybko wyrwał go dziewczęcy głos, do którego odwrócił się, szukając spojrzeniem ślicznej buzi, która była źródłem pytania. - Na pewno zgodziliśmy się zostać tak długo, aż dopełnimy wszystkich zobowiązań. - przyznał, kiwając lekko głową, jednocześnie nie chcąc nawiązywać jakkolwiek do tego, po co faktycznie mieli zostać, skoro Hrabina na rozmowę poprowadziła ich w głąb ogrodu, z dala od swoich dwórek. Uniósł też spojrzenie na Oscara, zaledwie parę sekund mu poświęcając, by po chwili znów spojrzeć na drobną dłoń kobiety, elegancko unoszącą filiżankę do ust. - Z pewnością będziemy mieli przyjemność zostać, chociaż parę dni. - dodał nieco bardziej miękko, nie chcąc pozostawić ciekawego dziewczęcia z niczym.
|
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Paź 14, 2020 4:56 pm | |
| Hrabina uśmiechała się enigmatycznie, z lekkim rozmarzeniem, spoglądając na to jak jej już zdecydowanie mniej zawstydzone dwórki zaczynają jedna przez drugą zadawać dwójce gości pytania albo samemu opowiadać im historie, wieńcząc je perlistym śmiechem i nawet kilkoma dyskretnymi otarciami łez z rozbawienia. Przy owalnym stole nie było miejsca na smutki i tragedie, liczyła się tylko anegdotka o łapaniu królika, za którym ku uciesze Panien cały podwieczorek uganiali się młodzi arystokraci, a który to królik na koniec i tak okazał się być przebranym szczeniakiem w białym futerku, który miotał się po dworku jak szalony. Gospodyni domu niby milcząca i nie wnosząca nic do rozmów, i tak co rusz zwabiała na siebie spojrzenia wszystkich zebranych - to wsuwając widelczyk z przesłodkim deserem pomiędzy czerwone wargi, to poprawiając się na krześle i zamyślonym spojrzeniem ogarniając swoje włości, kompletnie bezwiednie zachowując w tym tyle gracji, jakby pozowała właśnie do obrazu. Śliczna pastereczka zaproponowała Alexandrowi, że niezobowiązująco powróży mu z dłoni tuż po tym, jak wszyscy oczyścili talerze i zaczęli niepewnie sięgać po ciastka z dżemem. - Ma Pan bardzo długą i grubą linię życia! - Zaczęła, kiedy jej aksamitny i jasny palec musnął bruzdę na szorstkiej dłoni, tę zataczającą łuk ponad kciukiem. - Och, a tu na początku łączy się z linią głowy! To oznacza wrażliwość na krytykę, ale… - Schowała nieco głowę w ramionach, czując, że mogła przez entuzjazm urazić mężczyznę, dlatego przez moment kontynuowała z ledwie nieco mniejszą energią: - Ale też, że umysł góruje nad instynktem i cechuje Pana roztropność i rozwaga. Nie ma linii szczęścia, ani przeznaczenia, ale to nic! To znaczy, że Pańskie losy nie są nigdzie zapisane, a to gdzie Pan teraz jest zawdzięcza własnym decyzjom i silnej woli! Krótki Pas Wenus dowodzi świadomości Pańskich słabości i szczerej chęci pomagania bliźnim. Prosta i długa Droga Mleczna towarzyszy chaotycznemu życiu. Jejku, jak Pięknie i czysto to u Pana widać! - Uśmiechnęła się do swojego słuchacza szeroko i na powrót wróciła do oględnej analizy. - I jest linia miłości! Nieco się zatarła, ale już ją widzę! Jest najeżona kreseczkami u dołu, a to oznacza wielkie nadzieje i poszukiwania, a ponieważ te zakręcone macki są krótkie, to oznacza, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki! - Jej różowe usteczka ledwie na moment skrzywiły się z niezrozumieniem. - Och, tylko sama linia przerwała się tutaj w połowie i opadła w dół, jakby… - Mary - Hrabina przerwała jej łagodnie acz z dziwną, niesamowitą siłą, jaką potrafiły mieć tylko kobiety. - Na dziś dość już chiromancji. Pamiętaj, że nasi goście są po długiej i wyczerpującej podróży - ledwie dzisiaj zawitali do miasta. Na pewno będą chcieli jeszcze przed wieczorem zobaczyć swoje pokoje, a my za niedługo będziemy ćwiczyć w oranżerii składanie papieru.Tym razem to Oscar prawie dusząc się własnym oddechem wyczuł nagłe uratowanie sytuacji - kompletnie bezbłędne . W końcu dla nikogo nigdy i nigdzie tajemnicą nie był fakt jakie wydarzenia naprowadziły słynnego Alexandra Brightly na ścieżkę, na której się znajdował. I nie potrzeba było wielkich zdolności detektywistycznych, żeby w chwili zainteresowania jego losami nie wyciągnąć tej historii od karczmarza, kupca albo minstrela. Sam rudzielec był dotąd jednym uchem zasłuchany we wróżbie, a oczami skupiony na magicznej sztuczce ze znikajacą kartą, którą prezentowała mu własnie nieco stresujaca się brunetka. Atmosfera zgęstniała jedynie na moment, kiedy pastereczka puściła łagodnie dłoń mężczyzny i pokiwała głową, zgadzając się ze swoją patronką. W tym czasie doniesiono jeszcze drugi deser w postaci galaretki z zatopionym w niej listkiem mięty. * Piękna i zaskakująco obszerna w środku dorożka z ławami obitymi jasną skórą delikatnie skrzypnęła na mocniejszym zakręcie, kiedy właśnie opuszczali ścieżkę prowadzącą do dworku. - Pamiętam, jak wspominałeś kiedyś, że wolisz jechać na oklep zamiast dać się zapakować do skrzyni na kołach. - Rudzielec zagaił siedząc naprzeciw swojego mistrza, chcąc nieco rozluźnić duszą atmosferę we wnętrzu transportu. Choć czuł, że bardziej rozluźnia ją dla siebie, niźli dla Niego… W końcu bolesna świadomość powodu zmiany przyzwyczajeń i postanowień jego towarzysza to jego głównie kuła w twardy i nawykły do siodła tyłek. Dlatego też utrzymując nieco wymuszony uśmiech i uciekając spojrzeniem w stronę niewielkiego okienka podjął niepewnie: - Choć myślę, że Hrabina Batory nawet konia namówiłaby do takiej przejażdżki. Wyobrażałem ją sobie na początku nieco inaczej. Bardziej pompatycznie. Może nawet kiczowato… To pewnie przez strój jej posłańca i jego upudrowaną buzię. Ale… Nie była taka. Nawet jeśli nie byliśmy z ich świata, to pozwoliła nam tam wkroczyć niemal jak równym sobie i widziałem, że szczerze cieszyła się z naszej wizyty. Chyba wprowadzimy tam trochę spokoju, którego tak potrzebują… A sami zwiedzimy cały ten cudny dom i ogrody, póki co zobaczyliśmy zaledwie maleńką cząstkę tego wszystkiego. No i pierwszy raz w życiu widziałem… Nazywali to “oranżeria”, tak?Zaczął nieco oględnie, nie bardzo wiedząc jak ugryźć temat swoich podejrzeń i wyciągnąć co nieco z eleganckiego i na ogół mało mówiącego o kobietach Alexandra. Bo widział jak na Nią patrzył… Jak nigdy na nikogo. Z podziwem, słabością i zachwytem. Spijał słowa z jej ust i poświecał każdy wolny aspekt uwagi, któego nie musiał przeznaczać na utrzymanie funkcji życiowych. I nawet jeśli wiedza na temat uczuć Alexandra miałaby go boleć i dowodziła jego masochizmu, to Oscar i tak m u s i a ł wiedzieć. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Paź 20, 2020 10:00 pm | |
| Alexander, podobnie do Hrabiny, nie odzywał się za wiele, jedynie spytany o coś, lub kiedy czuł, że należało wpleść do rozmowy swoje zdanie na jakiś temat, lub odartą z brudu, krwi i potu anegdotkę z podróży. Słuchał uprzejmie każdej z kolorowych, uśmiechniętych dziewcząt, w jakiś sposób naprawdę uspokojony całym spotkaniem, piciem przyjemnie chłodnej herbaty, przynoszącej ulgę w upalny dzień i pojadaniem słodkich ciastek w tak beztroskim towarzystwie. Przez chwilę nie było nic prócz ozdobnych talerzyków, perlistego śmiechu i przekomarzań, oraz jasnych dłoni, wdzięcznym ruchem odgarniających ciężkie, jakie loki z ramion, niemal tak lekko, jakby to motyle strzepywały je za plecy kobiety. Jego spojrzenie wciąż uciekało do gospodyni, niemal jak przyciągane magnesem i chociaż z początku starał się bardziej pilnować, w końcu zauważył, jak często pozostali goście wodzą wzrokiem w kierunku milczącej Hrabiny, siedzącej przy okrągłym stoliku i niespiesznie jedzącej ciastka. Pięknie skrojone usta zamykały się na ozdobnych, srebrnym widelczyku, zbierając z niego bitą śmietanę i owoce i nawet dorosły, zdecydowanie doświadczony mężczyzna odwracał się, niemal karcąc za to, że śmiał skraść spojrzeniem ten obrazek. W końcu jednak ten nieco żenujący dla samego Alexa taniec spojrzeń, od Hrabiny do kogokolwiek innego i z powrotem do jasnych loków, błyszczących oczu i białych dłoni, przerwał słodki jak miód, dziewczęcy głos, który sprowadził go na ziemię. Nieco zaskoczony propozycją ślicznej pastereczki, nie dał poznać o sobie zmieszania i wyciągnął do niej rękę, przez chwilę patrząc na to, nawet z nutką nostalgii. Nie wstydził się tego, jak zmieniły się, chociażby jego dłonie, kiedyś mniej szorstkie i jaśniejsze, teraz wyrobione i nawykłe do trzymania broni oraz wielogodzinnego trzymania wodzy podczas mrozu, czy upału, jednak teraz, kiedy tuż obok widział drobne, jasne ręce dziewczyny, nie mógł powstrzymać wrażenia, że nie pamiętał już, jak wyglądały kiedyś. Już na pierwszą uwagę młodej towarzyszki, z trudem powstrzymał się od uniesienia brwi, jednak kolejne jej słowa już sprawiły, że ta poszybowała w górę i w jednej chwili Alexander lekko zmarszczył nos, uznając swoją reakcję za punkt dla aspirującej wróżki. Przyjąwszy krytykę, uśmiechnął się delikatnie i kiwał głową, od czasu do czasu komentując jej słowa krótko i miękko, pozwalając na wszystko, niemal jak kocur, pozwalający kociętom bawić się swoim ogonem i ciągnąć za uszy. Nawet jeśli słowa o szczęściu na wyciągnięcie ręki wywołały w nim delikatną i sprawnie stłumioną chęć nieco gorzkiego uśmiechu. Już dawno przestał wierzyć, że życie było tak proste, by uwierzyć w podobne rzeczy. I dawno przestał już próbować. Dopiero jednak jej ostatnie słowa sprawiły, że odchrząknął i miał zamiar zabrać dłoń, kończąc tym, może niezbyt taktownie, zabawę, jednak to Hrabina po raz kolejny uratowała sytuację, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, przez moment poczuł się tak odsłonięty, jakby stał tutaj przed nią całkiem bezbronny ze świadomością, że ona wiedziała. I chociaż nie była to wiedza tajemna, nie mógł pozbyć się wrażenia, że w tym konkretnym przypadku nie była to zwyczajnie świadomość zdarzeń z przeszłości, ale czyste zrozumienie tego, co wciąż nim targało, nawet po tylu latach.
Te myśli wciąż krążyły po jego głowie, nawet kiedy już siedzieli na jasnym, miękkich siedzeniach eleganckiej dorożki. Z nogą założoną na nogę, przesuwał spojrzeniem po mijanych kamienicach i tych samych, różnobarwnych kwiatach co wcześniej, tym razem tonących w cieplejszym, popołudniowym świetle. - Słucham? - spojrzał na chłopaka, wyrwany z zamyślenia i dopiero po chwili załapał, co czego Oscar zmierzał, ostatecznie kręcąc głową z lekkim rozbawieniem. - To dorożka, nie karoca, Oscar. Nazwałbym to, co najwyżej, miską na kołach. - kiwnął głową niby najzupełniej poważnie. Przez chwilę znów milczał, jednak widząc, że chłopak ponownie zbiera się do tego, aby coś powiedzieć, odwrócił się bardziej w jego stronę, poświęcając uwagę jemu, zamiast kolejnym natrętnym myślom. - Uznałem, że nieuprzejmie byłoby odmówić. Zwłaszcza że nie mieliśmy nawet koni przy sobie. Ciężko byłoby uargumentować taką decyzję. - odparł miękko, patrząc uważnie na chłopaka i z każdym jego słowem czując się coraz bardziej nie na miejscu z własnym zachwytem nad kobietą. Był pewnie od niej starszy o co najmniej piętnaście lat i chociaż różnica wieku między nim a dwórkami obecnymi na przyjęciu była dla niego zdecydowanie nie do przeskoczenia, tak w wypadku Hrabiny, zdawał się zupełnie pomijać ten aspekt. Nawet jeśli jego fascynacja nie była jakkolwiek zdrożnie nacechowana. - Tak. - kiwnął jednak łagodnie głową. - Oranżeria. Zresztą, pewnie i tak widzieliśmy ledwie namiastkę tego, co naprawdę można tam obejrzeć. Cieszę się, że będziesz miał okazję zobaczyć jakie miejsce. - przyznał, szczerze zadowolony, traktując to poniekąd jako okazję dla Oscara, aby obyć się trochę z podobnymi Hrabinie ludźmi i miejscami, w jakich można takowych spotkać. - Ciężko było się dzisiaj skupić na oglądaniu ogrodu. [b]- dodał, może nawet nieco rozkojarzony, kiedy podjeżdżali już pod gospodę, w której zostawili swoje rzeczy i wierzchowce. - [b]Wejdę jeszcze na chwilę do stajni, sprawdzę, że Aia i Mery dostali świeżą wodę. - powiedział, zerkając na chłopaka w oczekiwaniu na potwierdzenie, że rozumie, zanim wysiadł, faktycznie kierując się tam, gdzie zapowiedział, zanim skierował się z powrotem do pokoju.
|
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Paź 21, 2020 11:29 pm | |
| Myślenie, że Alexander odpłynął myślami, bo był tak żywo zainteresowany sprawą potwora panoszącego się po dworze wydawało się Oscarowi aż do przesady naiwne. Z drugiej strony zapełnianie głowy starszego łowcy koronkami, sukniami, jasnymi lokami skąpanymi w słońcu i białą jak mleko skórą na powabnym dekolcie było chyba już jego osobistą obsesją na punkcie miłości, która nie miała prawa zaistnieć. Dlatego też poczucie się zdradzonym, zwłaszcza tak wcześnie i czymś tak błahym było grubo nie na miejscu - tak mówiła jego głowa, ale nieprzyjemny ciężar opadający mu na płuca był nieugięty. Powoli i sukcesywnie zgniał jego żebra oraz chęci do rozmowy wraz z nagłym ucięciem tematu przez Alexandra, który najwyraźniej usilnie potrzebował być choć przez chwilę sam. Głowa rudzielca odruchowo kiwnęła lekko do mężczyzny zanim ten wysiadł z miski na kółkach i młodzieniec jeszcze na chwilę został na swoim miejscu. Ciężko oparł głowę o tylną ściankę pojazdu i odetchnął głębiej, przymykając oczy do połowy. - Oczywiście. Ja spakuję nasze rzeczy i zejdę z nimi na dół. Spytam jeszcze gospodyni czy nie ma miękkiej, suchej ścierki. Przydałoby się, żeby przetrzeć przed jazdą siodła z pyłu nazbieranego na trakcie, bo Hrabina gotowa jeszcze pomyśleć, że nieporządni z nas dżentelmeni - powiedział do pustej, obitej skórą ławki przed sobą i dopiero po tym sam ruszył się niespiesznie z miejsca, opuszczając pojazd i uprzejmie żegnając z woźnicą. * Oba najedzone i napojone wierzchowce wydawały się jednak cokolwiek zdziwione ponownym osiodłaniem po wcześniejszej obietnicy przerwy w podróży, ale dzielnie przyjęły przerwanie im wypoczynku i poniosły swoich jeźdźców brukiem rynku. Miarowe postukiwanie podkutych kopyt mieszało się z szumem rozmów typowym dla dużego miasta, zabawną muzyczką płynącą z małej sceny dla bardów i minstreli ulokowanej pod jedną z karczm oraz piskiem dzieci pryskających spod kopyt i kół wozów. Oscar milcząc kontemplował stroje artystów zabawiających gawiedź oraz dźwięki muzyki, która cichła coraz bardziej w miarę ich oddalania się od rynku. Jej miejsce zajął trel ptaków i bzyczenie owadów oraz głośne rozmowy starych mieszczanek obgadujących resztę sąsiadek, które to milkły na chwilę na widok urokliwie przybranych jeźdźców i spoglądały na nich ciekawsko, próbując pewnie odgadnąć dokąd zmierzali i węsząc jakąś związaną z nimi nową ciekawą historię. Niestety dwóch wojów na koniach zamiast gawędzić, a nawet wdać się w niezobowiązujący flirt, milczało tajemniczo, niespiesznie pokonując kolejne metry dzielące ich od dworu Batorych. Oscar od momentu wyjścia z gospody trzymał wąskie usta zasznurowane, a głowę nieznacznie spuszczoną, zapatrzony na poruszającą się jednostajnie szyję Ai i ufając, że ta z przyzwyczajenia podąży za Merym. I ufając, że Alexander bardziej skupia się na drodze. ...naiwnie wierząc, że nie skupiał się na czymś innym. Pokręcił lekko głową, odpędzając natrętne myśli niczym muchy męczące zad jego wierzchowca i nabrał głębszego wdechu, przytrzymując go w płucach na kilka chwil dłużej, aż nie poczuł lekkiego piszczenia w uszach. Wtedy wypuścił je głośno przez usta i poprawił się w siodle. Nie mógł zachowywać się jak odsunięte na bok, ani tym bardziej obrażone dziecko. Musiał rozluźnić zaciśnięte pięści i wziąć się w garść. Miał w końcu zadanie do wykonania, a to leżało idealnie na ścieżce, którą wybrał. Jechał wytropić i zabić potwora, przerwać krąg śmierci i przynieść ludziom ukojenie - tak jak od zawsze chciał i tak jak było to zapisane w celu jego życia. Jakieś zmyślone rozterki sercowe, nie mające żadnego odniesienia w rzeczywistości, nie mogły mu przeszkodzić i zachwiać płynności jego ruchów. Ta droga była ciężka nawet bez kamienia w bucie, którym było to uwierające niemiłosiernie gorzkie poczucie bycia nie-na-miejscu. Nawet jeśli bardzo je znał, bo pojawiało się za każdym razem kiedy stoicki Alexander obdarzał jakąś kobietę chociaż minImalnie większą ilością zainteresowania niż inne. I możliwe, że w istocie jego uczeń był wtedy nie na miejscu: przyklejony do jego nogi już nie jako zasmarkana sierota, ale bardziej wierny pies, niemal uniemożliwiający mu odebranie sobie od życia czegoś więcej niż obolały od siodła tył. Wydarcia sobie chociaż kilku godzin w miękkich i szczupłych ramionach, otulenia delikatnymi, kwiatowymi zapachami perfum i łaskotania własnej skóry tą dużo jaśniejszą i dużo bardziej miękką i delikatną. Łowca był w końcu mężczyzną i miał swoje bardzo jasno sprecyzowane potrzeby. Jednak nawet jeśli przed ich nagłym rozstaniem Oscar potrafił to jeszcze przełknąć, a zręczny Alexander z wyczuciem odesłać go lub rozdzielić się, kiedy zanosiło się dla niego na kilka chwil prawdziwego odpoczynku, tak kiedy na nowo się złączyli… Byron był więcej niż pewien, że niemiłosiernie mu w tym wszystkim przeszkadzał. I nawet jeśli nie wystarczyła jego obecność, to bez namysłu ruszał z fortelem, który miał raz na zawsze wykurzyć białogłowę z zasięgu rąk Alexandra. I trwało to już parę miesięcy… Parę miesięcy Oscara, który niczym pies ogrodnika nie mógł najzwyczajniej znieść nawet durnej myśli(!), że ktokolwiek inny ma otwarty dostęp do czegoś, czego on pragnie od już sam nie pamiętał kiedy… Bezskutecznie i beznadziejnie. Ale dopiero teraz na jego drodze pojawiło się prawdziwe zagrożenie. Kobieta, której nie mógł przydepnąć, odesłać, wygrać z nią gierkę słowną, czy wprawić w zakłopotanie. Pokonać…Te parę godzin spędzone w jej niedbale pełnym gracji i dopieszczonego piękna towarzystwie wystarczyło, żeby stwierdził, iż nie ma dziedziny, w której nie byłaby od niego lepsza. Bardziej wyrafinowana i obyta. Zawsze idealnie ubrana. Z fascynującym wnętrzem zajmującym się mnogością bardzo różnych zainteresowań. Cudnie piękna nawet obudzona w środku nocy. Czuła i troskliwa wobec ludzi, którzy jej podlegają; spolegliwa i bardzo, bardzo cierpliwa. Zachwycająca nawet w bólu, który bardzo głęboko i dostojnie w sobie nosi, a który każdemu innemu rozerwałby serce. Ona była… Jak damska wersja Alexandra… I to przerażało Oscara najbardziej. Że w całej nienawiści do tego jakie wrażenie wywierała na jego Mistrzu, nie mógł opanować tego, że budziła w nim emocje tak łudząco podobne do tych, którymi latami obdarzał tylko jedną osobę... |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Lis 06, 2020 11:32 pm | |
| Do dworu dojechali niedługo później, a przynajmniej tak czuł Alexander, któremu, pogrążonemu we własnych myślach, podróż minęła zadziwiająco szybko. Sam nawet był zaskoczony, kiedy droga przed nimi skończyła się, a kolejny, elegancko ubrany mężczyzna przyszedł odebrać ich konie. Na to jednak łowca nie zgodził się, prosząc jedynie o wskazanie kierunku lub zaprowadzenie ich do stajni. Jak głębokiej chęci pomocy w sobie nie miał i jak ciężko mu nie było odmówić pięknej hrabinie, nigdy nie pozwoliłby, żeby jego konia oporządzał kto inny niż on sam. Podobnie musiał myśleć jego uczeń, który razem z Aią podążył za nim, również nie mając zamiaru nikomu oddawać klaczy w opiekę. Konie zostały zatem rozsiodłane i wyczesane oraz nakarmione a przez cały ten proces, mężczyźni zamienili ledwie kilka zdań, obaj wyjątkowo milczący i pochłonięci przez własne przemyślenia. Jeden, starając się odnaleźć się w sytuacji tak przywodzącej na myśl wszystko, za czym wciąż tęsknił i drugi… Patrząc na to. Z hrabiną widzieli się jeszcze raz, na kolacji, podobnie wystawnej jak wcześniejsze spotkanie na herbatę i w podobnym towarzystwie, w akompaniamencie śmiechów, rozmów i wesołego przekomarzania się dziewcząt między sobą i z uprzejmie odpowiadającym zawsze Alexandrem, którego spojrzenie co rusz uciekało do milczącej i uważnej gospodyni. Kobieta z pewnością przebrała się w inną, nieco bardziej wieczorową suknię, a jej jasna, doskonała cera zdawała się w świetle świec nabierać nieco bardziej brzoskwiniowego odcienia, coraz bardziej przypominając delikatnie muśniętą słońcem twarz Emilii, która całe letnie popołudnia spędzała w ogrodzie, za nic mając dbanie o porcelanowy odcień skóry. Podobnie jak hrabina jednak, była naturalnie bardzo blada, z podobnie jasnymi i delikatnie kręcącymi się włosami i inteligentnymi, żywymi oczami, od których coraz ciężej było mu oderwać spojrzenie, przenosząc je z powrotem na talerz, czy na kolejne rozchichotane dwórki. Lub jego milczącego towarzysza.
Pokój był duży. Chociaż nazwanie pomieszczenia, w jakim się znajdował, pokojem, mogłoby zostać uznane przez wiele obytych osób za niegodne. Zwłaszcza kiedy patrzyło się na długie, udrapowane i opadające kaskadami, ciemnozielone zasłony, okalające niedorzecznie wysokie okna, niemal jak dopasowana suknia, szczupłą niewiastę. Okiennice wykończone złotem ładnie mieniły się w świetle zachodzącego słońca, kiedy Alexander odstawił bagaże na bok, przez ułamek sekundy czując, że niemal nie pasują one do tego wnętrza, same nieco już wytarte od wieloletniego użytkowania. Tak, jak mężczyzna zawsze dbał o swoje rzeczy, tak nie dało się ukryć tego, że czasy swojej nowości miały one już za sobą i chociaż impregnował i dbał o skórę, nacierał woskiem płótna i wszystko regularnie czyścił, nosiły one znamiona użytkowania. Wnętrze zaś komnaty, w której się znalazł, wyglądało, jakby zostało umeblowane dosłownie parę dni przed ich przyjazdem. Pachnące kwiatami rozłożonymi na drobnych stoliczkach, osadzonych na drobniutkim, pnących się chybotliwie, pozłacanych nóżkach i ziołami, których zapach musiał wpadać gdzieś z ogrodu. Ciepłe, żółtawe i różowe promienie słońca powoli zsuwały się po kształtnych płatkach jasnych peonii i duszno pachnących, czerwonych róż, rozstawionych w całym pokoju i przez myśl przeszło mu, że Oscar pewnie uznałby to za przesadę i prędzej wstawił do wazonu skromne, polne chabry, lub maki. Odetchnął, obrzucając spojrzeniem resztę pokoju, kiedy powoli sięgnął do guzików marynarki, rozpinając ją i ściągając z siebie niespiesznie, wciąż zaskoczony, że naprawdę tutaj mieli spędzić najbliższe kilka dni. Jego towarzysz pewnie w podobnej komnacie do tej, jaką dostał on sam. I nie podejrzewał, że po takim czasie, jaki podróżował sam, odzwyczajony od cichego oddechu szemrzącego po drugiej stronie ogniska, lub niewielkiego pokoju w gospodzie, będzie tak niespokojny na myśl, że tym razem będą spali osobno. W jakiś sposób może obawiał się, że jeśli nie będzie miał go przy sobie, chłopak znów zniknie, tak jak zniknął poprzednim razem? Ale jak mógłby to zrobić, kiedy są w takiej sytuacji? Kiedy muszą wytężyć wszystkie siły, żeby pomóc głęboko zatroskanej o swoich poddanych kobiecie, która zdawała się tracić już nadzieję, że naprawdę ktoś może ulżyć cierpieniom i trwodze, jakie ogarnęły cały dwór. Nie, zdecydowanie nie mógłby uciec. Odwiesił najpierw marynarkę i potem koszulę, wszystko dokładnie i starannie, tak, aby móc następnego dnia założyć te rzeczy, nie obawiając się, że jego odzienie mogłoby przypominać bardziej wydartą psu z gardła szmatę, niż odświętny strój. Do końca jednak rozebrał się dopiero w sporej łaźni, pierwszy raz od dawna mając szansę gorącą kąpiel w zamian za szybki prysznic, czy sprawne mycie w mętnej, chłodnej wodzie z jeziora, czy krystalicznie czystej i podobnie lodowatej z mijanych strumyków. Tak przygotowany do snu i odprężony, przebrany już w rzeczy, w których mógłby udać się na spoczynek, wyjrzał znów za okno, w jasnym świetle pełnego księżyca dopiero zwracając uwagę na spory balkon widoczny za oknem. Przeszedł przez pomieszczenie, lekko stukając butami o wypolerowaną podłogę, a potem o pochłaniający głośne dźwięki, miękki dywan, aż do wysokich drzwi, które otworzył, wpuszczając do pokoju przyjemnie rześkie w porównaniu do całodniowych upałów, wieczorne, lub całkiem już nocne, powietrze. Postąpił kolejny krok i znów cichy dźwięk butów uderzających o nagrzany za dnia kamień zadzwonił na tarasie, milknąc, dopiero kiedy lekko oparł się o barierkę, przesuwając wzrokiem po widocznych daleko stajniach, w których zostały ich wierzchowce. Teraz kiedy znów było cicho, a jego spojrzenia nie kradły jasne włosy i delikatne dłonie, sięgające po kieliszek z winem, lub spoczywające na piersi w wyrazie trwogi, lub przejęcia, mógł w pełni docenić piękny widok za oknem. I zastanowić się, co hrabia musiał mieć w głowie, aby wybudować stajnie tak niedorzecznie daleko od samego budynku? Ściągnął lekko brwi i wyprostował się powoli, odwracając, aby zerknąć w głąb pokoju, w jakiś sposób… Niespokojny przez to, że tym razem znów był w nim sam. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Lis 10, 2020 11:01 am | |
| Pomimo, iż Oscar sam nie nosił gorsetu, to czuł się dokładnie tak jak jedna z dwórek, oplatany ciasno w pasie do poziomu odbierającego oddech - ale w jego przypadku przez dławiące niemiłosiernie niechciane emocje. Bo naprawde nie chciał być zazdrosny. Dojrzał już nawet do tego, by nazwać tę sensację właściwym imieniem: zazdrość, ale to wcale nie dało mu więcej sił do dźwigania jej za każdym razem, kiedy się pojawiała. Mógł podtrzymywać siebie na duchu i zbierać niejako w garść kiedy był poza dworkiem, ale kiedy tylko wchodzili w ściany ogromnego, pięknego domostwa i nawet poza ogrodem zewsząd oplatał ich słodko-mdły zapach świeżych róż wpiętych w kapelusz oraz koronki sukni przy ramionach i dekolcie Hrabiny cała ta mowa motywacyjna, którą układał sobie po drodze ginęła przydepnięta jakby przypadkowo jej trzewikiem. I nawet jeśli nie w głowie młodej wdowy był nawet niezobowiązujący flirt, to i tak cała jej prezencja przyciągała oko wszystkich zebranych, a ona z godnością i słodyczą przyjmowała tę uwagę bez śladów nonszalancji czy zbytniego snobizmu. Dookoła niej wszystko jaśniało i nabierało sensu, jej spojrzenie onieśmielało i jednocześnie motywowało do zrobienia czegoś - czegokolwiek! - by patrzyła tak jeszcze choć chwilę dłużej. Żeby się uśmiechnęła, odpowiedziała uprzejmie melodyjnym głosem na zadane pytanie. A to wszystko działo się podczas kolacji gdzieś ponad rozpływającą w ustach pieczenią, jasnym winem z egzotycznych stron i słodkimi owocami, które kształtem przypominały coś pomiędzy papryką i pomidorem, podczas gdy w środku smakowały jak miód… Gdyby tylko nie zazdrość może i Oscar dałby się w pełni omotać słodkością, nowością i towarzystwem. ...Gdyby tylko nie zazdrość.
Może nawet byłby w stanie w pełni docenić darowaną mu na czas nowego zlecenia komnatę, w której miał zostać sam na przynajmniej kilka najbliższych nocy. A tymczasem miast ekscytacji, jakby pusty w środku odpinając guziki kamizelki wodził wzrokiem po ciemnym szorstkim drewnie, z którego zbito monstrualnie wielkie łoże z baldachimem i zarzuconym na niego cienkim materiałem, myśląc o tym jak nie potrafił się zaśmiać z zabawnej i karkołomnej zagadki, którą opowiedziała mu przy stole pastereczka. Nawet nie potrafił zapamiętać jej imienia... Wyglądała wtedy na taką skruszoną i zażenowaną, pewnie biorąc go z gbura, którym przecież nie był! Nic jednak nie mógł poradzić na jego rozbieganą uwagę, którą próbował podzielić po równo na wszystkich, ale ta i tak rozbijała się natrafiając na niewidzialną ścianę oddzielającą go od tej części stołu, przy której siedziała Hrabina i Alexander. Choć bardziej trafnym byłoby ująć: oddzielającą ich od reszty stołu... Rudzielec odsapnął głośniej i po zdjęciu najgrubszego elementu odzienia opadł na moment na łoże plecami, nogi wciąż pozostawiając poza nim i na moment chowając twarz w dłoniach. Miał wrażenie, że coś mu umyka i był więcej niż pewien, że to pewnie istota ich pobytu tutaj: śledztwo, którym w dniu dzisiejszym W OGÓLE się nie zajęli. Medyk ostatecznie miał dotrzeć do dworu w środku nocy i zobaczyć się mieli dopiero przy śniadaniu, nie wypytali nikogo innego poza gospodynią o szczegóły całej sprawy i zmarnowali popołudnie na śmiechy, jedzenie deserów, oprowadzanie po domu, oglądanie obrazów oraz pokaz tańca dwórek zaprezentowany im przed deserem… Na szczęście konie były oporządzone i nakarmione. Niedorzecznym wydało mu się, że to ON martwi się tymi sprawami, a nie Alexander. Zupełnie jakby przy wejściu ktoś zamienił ich miejscami i to jego przygniótł do ziemi poczuciem obowiązku. ...Albo raczej usilną potrzebą oderwania swojego Mistrza od zabawy, żeby wrócił do pracy. ...żeby przestał być choć raz od wielkiego dzwonu szczęśliwy i rozluźniony w otoczeniu pięknych kobiet… Żeby wrócił do pamiętania i dbania o wszystko prócz siebie… Oscar zjechał dłońmi nieco wyżej i mocniej wbił opuszki palców w płomienne włosy rozsypane na pościeli. Był okropny. Powinien zostawić go w spokoju i zająć się tym sam. Dać mu odpocząć i odetchnąć. Zapomnieć choć na jakiś czas o całym tym łajnie, którym żyli na co dzień. Należało mu się to przecież. Nie myśleć o gracji i różach, tylko skupić na krwi i ofiarach, aby ukrócić morderczy proceder i zmyć z wnętrz dworu resztki atmosfery dobrze ukrytego za pudrem niepokoju i stresu. Jasne, ten plan był idealny. Znowu jednak był snuty z dala od obserwowania nawiązującej się pomiędzy Alexandrem a Hrabiną Batory nicią dojrzałego porozumienia i współczucia w niedoli, która w ich przypadku była bardzo przymierzalnia. W której mogli siebie nawzajem wesprzeć dobrze znając uczucia, które dławią tę drugą osobę… W której pomimo krótkiego stażu znajomości rozumieli bez słów, co jakiś czas spotykając się spojrzeniami i nie czmychając wtedy na boki. Delektując się tym kontaktem nawet bardziej niż nasączonymi rumem, miękkim biszkoptem. Oscar podniósł się do siadu i ugiął nogę w kolanie z bezsensowną złością rozwiązując ciasne wiązanie jego wysokich butów i do białości zaciskając wąskie wargi. Oba buty wylądowały ułożone niemal pedantycznie obok grubej nogi jego łoża, a on dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że zapach róż to nie tylko gorzkawe wspomnienia kolacji, a tragikomiczna rzeczywistość, która otaczała go nawet w tej chwili. Wetknięta w dzbanki obok drzwi, na szafce nocnej, obok lustra, misy i dzbana z wodą do obmycia twarzy. Obok zapalonej świeczki na komodzie. Obok wejścia prowadzącego na balkon. Hrabina była nawet tu. Nie dawała mu wytchnąć nawet na chwilę. Pchnięty idiotycznym poczuciem stłamszenia porwał się do pionu i po kolei powyrywał świeże i wonne kwiaty z każdego miejsca, w którym je namierzył, zgarniając nawet z dywanu płatki, które rośliny pogubiły podczas całej tej niepotrzebnej brutalności. Złamał je wszystkie w pół, a co dłuższe łodyżki nawet w trzech miejscach i z kwiecim trupem w rękach zatrzymał się w pół-drogi do balkonu, z którego chciał je bezmyślnie cisnąć w ciemną otchłań ogrodu. Ktoś je mógł tam jednak znaleźć i odkryć jego niechęć do tak nachalnej gościnności, dlatego czując narastającą bezradność wepchnął je do najbliższego ozdobnego kuferka, jakiego znalazł w zasięgu wzroku - na szczęście pustego. Był więcej niż pewien, że kiedy służba je znajdzie jego już dawno tutaj nie będzie. Niestety róże prócz ekspansji zapachowej na całe pomieszczenie zebrały ze sobą jeszcze jedno żniwo w postaci krwawych szram na jego dłoniach, kiedy niepomny obecności kolców ściskał rośliny w rękach aż do zbielenia kostek. Ich jednak nie mógł nigdzie ukryć, więc zrezygnowany postanowił jedynie obmyć je wodą wraz z resztą ciała i jutro pomyśleć nad zgrabną i wiarygodną historyjką tłumaczącą ich powstanie. O ile Alexander w ogóle je zauważy. Dopiero w łaźni na ozdobnym stojaku na ubrania odwiesił po kolei koszulę, spodnie i bieliznę w czasie kiedy balia o przedziwnym kształcie nagrzewała wodę wlaną tam przez służbę. Na szlaku ciepła woda była bardzo rzadkim luksusem do odebrania jedynie w zamulonym małym stawie albo oczku po upalnym dniu, w karczmie natomiast za taką podgrzaną nad paleniskiem trzeba było słono zapłacić. Tutaj natomiast zapewne pogoniona podczas kolacji służba przygotowała pokoje odpowiednio i pod balią aż emanował gorącem pojemnik z grubej blachy wypełniony najpewniej żarem. Znad wody unosiła się aż przyjemna mgiełka o subtelnym zapachu mydła, którego kawałki pozostawiono na brzegu wanny do obmycia ciała. Znajdowały się w nim oczywiście płatki róż. Oscar czuł się jak w potrzasku.
Już podczas wycierania się miękkim, białym ręcznikiem zauważył, że szczypanie dłoni zniknęło. Początkowo zrzucał to na wyrobiony latami treningów wysoki próg odporności na ból, ale to zdecydowanie nie było to. Wychodząc z zaparowanej łaźni na bosaka, w cienkich spodniach za kolana i zapiętej na jeden guzik świeżej koszuli oraz z najmniejszym ręcznikiem przewieszonym przez kark nie mógł oderwać wzroku od swoich dłoni. Nie było na nich nawet draśnięcia. Wprawdzie nie zrosły się na jego oczach, ani nawet w kilka minut po ich zrobieniu, ale dalej nie mógł wyjść z podziwu nad nowymi zdolnościami własnego ciała. Nie potrafił odróżnić nawet miejsc, w których mogłyby znaleźć się ewentualne blizny albo cechy odróżniające świeżą skórę od starej. Nie znalazł kompletnie niczego, jakby nic się nigdy nie stało. Po różach pozostał więc jeszcze jedynie zapach, ale ten udało mu się wywabić otwarciem na oścież drzwi od balkonu. Do wnętrza sypialni wpadło świeże i wyjątkowo ciepłe późno-wieczorne powietrze. Zabujało firankami i baldachimem, wpuściło nieco odgłosów z odległego koncertu żab i świerszczy, i nieco otworzyło zamkniętą przestrzeń całej komnaty. A on był sam. Nadal nie była to samotność spowodowana kłótnią z Alexandrem, obecna sytuacja była bardzo naturalna, w końcu obaj byli dorosłymi mężczyznami i spali wspólnie w karczmach tylko dlatego, że tak było taniej. Nie potrafił się jednak przyzwyczaić do tego, że musi obcować z całym tym wystawnym bogactwem całkiem sam. Wprawdzie pewien był, że jego mistrz ma pokój gdzieś niedaleko jego, ale to nijak nie koiło tego uczucia, które zakrólowało w nim, kiedy zmył z siebie brud i wyrzucił z pokoju wszystkie róże. Odetchnął ciężej i wyczłapał na bosaka na zimny kamień, początkowo czując jak dreszcze przebiegają mu galopem po plecach - marmur był bardzo odporny na prażące całymi dniami słońce i szybko wytracał ciepło. Ta niedogodność nie powstrzymała go jednak przed dolezieniem po cichu do grubej ozdobnej barierki i wsparciem o nią przedramionami. Wtedy poczucie osamotnienia zniknęło jak ręką odjął - zapewne wsparte poczuciem wolności towarzyszącym przy obserwowaniu natury, chłodzie nocy, który dobrze znał z mile wspomnianego traktu, a może po prostu dzięki znajomej obecności, którą jego instynkt namierzył gdzieś po lewej jeszcze zanim zogniskował na niej spojrzenie. Albo raczej na Nim. - Hej… - Naprawdę próbował brzmieć na coś odrobinę bardziej rześkiego niż był w istocie. Nawet uśmiechnął się z zażenowaniem, zjeżdżając wzrokiem na barierkę. - Ostatni wdech świeżego powietrza przed zanurzeniem z powrotem w bogactwa? Chciał nawet zapytać co Alex myślał o tej fantastycznej podgrzewanej wannie i czy jemu też to niepotrzebnie pocięte na kawałki mydło wylatywało z palców i uciekało po całej łaźni. I czy też chodzi mu po głowie zasłonięcie się w łożu baldachimem, robiąc z niego fort, oraz czy on spał będzie na tych wszystkich poduszkach, które dostali, czy odłoży gdzieś te dodatkowe dwanaście, których Oscar naliczył się po wyjściu z łaźni…? ...Ale dzisiaj ogólnie rozmowy nie szły im zbyt płynnie, więc postanowił skupić się tylko na niezobowiązujących banałach rzędu pytania o pogodę czy samopoczucie. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Gru 01, 2020 2:56 pm | |
| Można by pomyśleć, że przez te parę lat, jakie spędzili z Oscarem z dala od siebie, wszelkie nawyki i przyzwyczajenia wyparują, pozostawiając po sobie ziejące pustką miejsce, przypominające o kimś, kto dawno temu je oswoił, lub przeciwnie, zostaną zastąpione przez nowe. Takie, które w nowej sytuacji będą zdecydowanie bardziej adekwatne. I można by pomyśleć, że po całym tym czasie spędzonym w samotności, ciągła obecność kogoś za plecami będzie męcząca, a chwilą wytchnienia okaże się noc, kiedy tuż obok nie będzie słychać cichutko szemrzącego oddechu kompana. I jakże błędne byłyby to przemyślenia. Westchnął, powoli przecierając twarz dłonią, kiedy w końcu rześkie, słodkawe powietrze wypełniło jego nozdrza, zastępując mdłą woń róż wypełniającą całą komnatę, na chwilę chociaż pozwalając skupić się na czymś innym, niż tym, jak kwiaty doskonale podkreślały jasną skórę na dekolcie hrabiny. Pokręcił lekko głową, przez chwilę w głębokiej dezaprobacie dla samego siebie i tego, na jaką swobodę pozwalał sobie w czasie, kiedy przecież mieli być w pracy, prawda? Ale to przecież była praca, prawda? Trzeba było poznać ludzi mieszkających w dworze, żeby mieć możliwość z nimi porozmawiać na innym poziomie, żeby chcieli porozmawiać szerzej, powiedzieć coś więcej. Tak, w ten sposób realizowali plan przesłuchań i uzyskania jak największej ilości informacji od osób będących niemalże w samym centrum problemu. Szkoda, że wcześniej nigdy nie przywiązywał szczególnej uwagi do zaprzyjaźniania się z przesłuchiwanymi, wręcz uważając to za nieprofesjonalne i zaburzające postrzeganie całej sprawy obiektywnie… Sapnął nisko, pocierając twarz i niemal drgnął, nagle słysząc ciche kroki bosych stóp na zimnej posadzce i to najpierw na nich właśnie zogniskował spojrzenie, przez chwilę, niemal bezwiednie chcąc rzucić w stronę ich właściciela upomnienie dotyczące tego, jak nieodpowiedzialne jest chodzenie boso po zimnym marmurze. W końcu jednak zmełł te słowa w ustach, przypominając sobie, że miał nie traktować Oscara jak tego samego, roztrzepanego nastolatka, jako którego najbardziej go pamiętał. I tylko on sam wiedział, ile wysiłku musiał włożyć w to, żeby przemilczeć uwagę, która cisnęła mu się na usta, kiedy widział, jak para zbiera się na zimnych, gładkich kamieniach wokół rozgrzanego po kąpieli ciała chłopaka. - Chyba potrzebowałem trochę odetchnąć. - przyznał, unosząc na niego w końcu wzrok, może nieco zaskoczony tym, że powiedział to na głos, właściwie teraz dopiero mając poczucie, jakby jakiś ciężar zsunął się z jego ramion, chociaż w ciągu dnia wcale go nie odczuwał, przeciwnie, czując się lekko i beztrosko jak już dawno nie miał okazji. - Chyba zbyt dawno już nie miałem okazji spać w takim miejscu i na dworze jestem spokojniejszy. - przyznał, uśmiechając się do chłopaka delikatnie, nie dodając tego, że nie czuł się zbyt swobodnie z myślą, że będą spali w oddzielnych pomieszczeniach, całkiem przyzwyczajony już do tego, że zasypiali w akompaniamencie swoich oddechów i okazjonalnego szelestu pościeli, kiedy wiercili się w łóżkach. Patrzył tak na niego przez krótką chwilę jeszcze, zanim znów przesunął spojrzeniem po ogrodzie widocznym z balkonu i migających słabym światłem stajniach daleko za ogrodami. - Hrabia musiał lubić spacery. - przyznał, nieco zamyślony, wciąż nie mogąc po prostu dać spokoju tej myśli, chociaż wciąż, mogło mieć to związek z jego obsesją na punkcie wierzchowców. Był zupełnie przekonany, że gdyby miał wybudować stajnie, byłby gotów nawet pokłócić się z Emilią, gdyby ta zażyczyła sobie postawienie ich tak daleko. Pokręcił w końcu jednak tylko głową lekko i znów odwrócił się w stronę rudzielca, przestępując z nogi na nogę i nieco zmieniając środek ciężkości, kiedy poczuł delikatne mrowienie w kolanie, którym opierał się o zimną barierkę. - Zmarzniesz. - sapnął krótko, nie wytrzymując w końcu, kiedy jego spojrzenie po raz kolejny padło na bose stopy chłopaka. Chociaż nawet nie był pewien, czy… W swoim obecnym stanie, Oscarowi przeziębienie, czy grypa w jakimkolwiek stopniu w ogóle zagrażały. Pewnie nie. Ściągnął delikatnie wargi. - A tobie podoba się pokój? - spytał jednak nieco łagodniej, przypominając sobie, że Oscar wcześniej wydawał się poruszony myślą o spędzeniu nocy w pięknych komnatach i w satynowej pościeli. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Gru 02, 2020 5:48 pm | |
| Chyba zanadto łakomy był na uwagę poświęcaną mu przez mistrza, nienawykły do odstawiania na boczny tor przez tak długi czas, bo wewnętrznie irytował go nawet dystans jaki musiał zachować od stojącego nie-tak-znowu-daleko mężczyzny. I to dystans wymuszony dwoma warstwami mocnych barierek balkonów i przerwy wolnego powietrza pomiędzy nimi. Stanowczo wariował. - Ja chyba też. Nie chciał tego powiedzieć. Nie chciał się skarżyć, czy sprowadzać do poziomu roszczeniowego dzieciaka, którego bardziej niż chłód, brud i słota życia w podróży męczy towarzystwo ślicznych dziewcząt o tęgich głowach, perfumy i zapachy kwiecia, cień rzucany przez rozległe i zadbane ogrody, darmowe różnorodne i fantazyjnie podane posiłki, ciepły, przestronny i bajecznie urządzony pokój z prywatną łaźnią, bo czuje się niedostatecznie wygłaskany… Jak próbował swoje myśli skondensować w podanej formie to faktycznie udało mu się wyszarpać dla siebie choć trochę realizmu i spokoju. Ale wtedy znowu natykał się na Alexandra na balkonie i wszystko brało w łeb. Bo kwiaty na dekolcie. Bo dworska elokwencja. Bo słodka swoboda i brak zmartwień. Bo najpewniej wspomnienia o zmarłej żonie i tonięcie w złudnym poczuciu “trafienia z powrotem do domu”. Oscar naprawdę wszystko widział i wszystko rozumiał. A przynajmniej wmawiał sobie, że wszystko rozumie, i naprawdę chciały mieć tyle siły, żeby móc cieszyć się tym wszystkim wraz z Aleciem. Ale niestety nie miał. I ostatecznie wychodził na gburliwą i zrzędliwą staruchę, która swoje lata świetności miała za sobą (albo nigdy nie zdążyła ich pochwycić i należycie wykorzystać) i teraz odmawiać będzie szczęścia wszystkim naokoło siebie. Rudzielec słysząc słowa mistrza uśmiechnął się tylko z demotywacją. - Spokojnie, szybko poczujemy się na właściwym miejscu. W końcu nie jesteśmy tu na wakacjach, znajome poczucie nieustającego niebezpieczeństwa jest tutaj takie samo jak na szlaku. W ciągu dnia można o tym zapomnieć, ale na noc… Pewnie ostrze będzie spało na łóżku ze mną. ...jest wielkie! - Na szczęście szybko zmiarkował, że popełnił głupotę i poprawił się z głupim śmiechem: - Łoże, oczywiście. Na szczęście Alex chyba nie poczuł tej kretyńskiej dwuznaczności (albo pozwolił uczniowi zachować twarz) i na moment skupił spojrzenie na odległym budynku. Oscar podążył wzrokiem w jego ślady i na chwile zapadła między nimi cisza. Na szczęście nie tak ciężka jak można się było spodziewać - była wręcz bardzo kojąca i sprzyjała kontemplacji. - Albo w przeciwieństwie do nas nie lubił koni. - Wymruczał, mrużąc lekko oczy. - Spotykałem i takich, którzy traktowali wierzchowce jak nieprzyjemną konieczność. I jeszcze na dodatek śmierdzącą. To by sporo tłumaczyło… Choć wypada dosyć blado przy fakcie, że dawny gospodarz udawał się na polowania. Może więc przeszkadzały komuś innemu… - Ostatnie rzucił odrobinę zmienionym tonem i zerknął kątem oka na zapatrzonego w dal mężczyznę - teraz z dwóch stron oświetlonego malowniczo przez miodowy blask świec wydobywających się z wnętrza jego komnaty oraz przeciwną do niego, zimno-srebrną łunę księżyca, któremu niewiele brakowało do pełni. I być może troszkę, ale tylko troszeńkę przyjemności dało mu wymalowanie na Hrabinie drobnej skazy w oczach Alexandra - wielkiego wielbiciela rumaków i klaczy wszelkiej maści i pochodzenia. Nic z tym pewnie jednak nie ugrał, za to dostał po głowie łagodną, acz bardzo konkretną uwagą. Aż sam z głupią miną, wytrącony z potoku myśli zerknął na swoje stopy. Faktycznie było mu zimno, ale chłód ten koił jego rozgrzaną po całym dniu głowę do stopnia, w którym mógł to nawet nazwać “przyjemnym”. Być może miał w sobie co nieco z masochisty, jeśli tak na to spojrzał… Ale to lekkie marznięcie, które kuło Alexandra w oczy było karą nakładaną przez Rudzielca na samego siebie, za jego idiotyczne zachowanie, którego dopuszcza się cały dzień i którego (najpewniej) dopuszczał się będzie przez dni następne. - Nie przejmuj się. Zaraz wskoczę do tego ogromnego łóżka. Nie ma lepszego uczucia niż wpakowanie zimnych stóp w pościel - dla niego mogę jeszcze chwilę pocierpieć. - Uśmiechnął się szeroko, tym razem już na szczęście kompletnie szczerze. Ale przeciwnie do jego słów wcale mu się do tego łóżka nie spieszyło - najwidoczniej coś grzało go lepiej niż pościel. Obejrzał się mimo to na wnętrze pokoju wyglądającego nań zza obramowania wyjścia na balkon i nabrał głebszego wdechu, przytrzymując go dłuższą chwilę w płucach i zastanawiając nad odpowiedzią. Zdanie “Ten dom wydaje się być dziwnie martwy” chyba nie uchodziło za specjalnie grzeczne. Wypuścił powietrze ze świstem i postanowił skupić na efektach wizualnych, a nie własnych odczuciach. - Tak. Jest bardzo... kolorowo. - Zaczął zgodnie z prawdą, kiwając przy tym głową i wodząc spojrzeniem po baldachimie łoża. - ...i pachnąco. Szczerze mówiąc prywatna łaźnia podoba mi się ze wszystkiego najbardziej, z tym, że nie rozumiem po co płatki kwiatów zatopione w mydle i czemu ktoś to mydło tak połamał… Ale to chyba po prostu kobieca fanaberia. Chyba za bardzo przyzwyczajony jestem do tego, że coś musi być przede wszystkim praktyczne, a nie ładne. - Parsknął. - Wreszcie nie będziesz musiał czekać aż się wyszoruje i ogolę, tylko pomoczysz się w wannie, kiedy tylko będziesz chciał. - Puścił mu po tym oczko, choć bolał go straszliwie aspekt dodatkowego osamotnienia w tej cudnej klatce. Lubił widok już przygotowanego do snu Alexandra wracającego z kąpieli i przed położeniem do łóżka odgniatającego mokre włosy w ręcznik… - Bardzo podobają mi się obrazy. Nie widziałem ich tylu w jednym miejscu! Jak zbliżam się bardzo powoli, to widać pod kolorami fakturę płótna i pociągnięcia pędzla! A potem wycofuje się o kilka kroków i to, co z bliska było jakimś tam maziajem staje pięknym krajobrazem! O i te malowidła na ozdobnych naczyniach! Ramy dookoła obrazów i rzeźby na meblach! To musiało kosztować kogoś tyle pracy… Ludzie robiący takie rzeczy byli zesłani chyba przez Boga, żeby upiększać ten świat! - A jednak przy końcu pozwolił, by nieco ekscytacji ulało mu się, kiedy przechadzał się po domu zauważając niesamowite detale. - Nawet materiały mają tutaj ozdobione! Ręczniki, pościel i tę chustę zarzuconą na drewniany szkielet łoża! - Najwidoczniej nie znane mu było słowo “baldachim”, ale zgrabnie zastępował luki w dworskiej edukacji kreatywnością. - Sztućce też mają miniaturowe ozdobniki przy końcach, a łyżki od spodu! Wyczułem je dolną wargą, przyjrzyj się następnym razem jak przyniosą nam deser! Swoją drogą młody mężczyzna w miejscu takim jak to i z towarzystwem takim jakie ma, powinien zachwycać się raczej czymś zgoła innym i dużo żywszym. Oscar wydawał się jednak niepomny halek, falbanek, loków, różu na policzkach i zachwyconych spojrzeń. ...albo zgrabnie tę część swoich uwag na temat ich pobytu ukrywał. - A tobie twój? - przerwał nagle, orientując się, że niegrzecznie sprowadził dialog do monologu. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Gru 02, 2020 11:08 pm | |
| Uśmiechnął się lekko i kiwnął głową łagodnie na takie słowa chłopaka, wcale nie uznając tej uwagi za skarżenie się, a już zdecydowanie nie uznawał Oscara za roszczeniowego dzieciaka. Zwłaszcza że przez całe lata, jakie miał szansę z nim spędzić, jedynym jego roszczeniem było to, żeby nigdzie go nie zostawiać. I za każdą próbą wracał jak bumerang. I Alexander nigdy w życiu nie zastanowił się dłużej nad tym, czy naprawdę chciał się go pozbyć, nie mając zamiaru poświęcać temu czasu również w przyszłości, chętnie zrzucając winę na niebywały upór chłopca. Ale cóż mógłby zdziałać młody chłopiec, gdyby łowca naprawdę, po prostu zostawił go u jakiejś rodziny, odsunął małą dłoń, zaciskającą się jak maleńkie, pobielałe kleszcze na szorstkiej nogawce jego spodni, by dosiąść wierzchowca i odjechać w tempie, jakiego chude nogi chłopaka nie byłyby w stanie utrzymać dłużej niż minutę? Co zrobiłby, nie wiedząc, jak tropić, gdzie szukać śladów, nie mając transportu, ani pieniędzy. Ani nawet nie wiedząc jak samemu zdobyć jedzenie, którym ludzie wcale nie dzielili się tak chętnie, jak mogłoby się wydawać. Zwłaszcza kiedy nie miało się do zaoferowania w zamian nic poza drobnymi dłońmi… Delikatnie poruszył głową, odpędzając podobne myśli i słysząc jego słowa, przesunął wzrokiem znów po chłodnej barierce, aż na rudzielca. Z początku czując nieco nieprzyjemne ukłucie na myśl, że jego uczeń miał rację, nie miał czasu nawet zastanowić się nad tym, że faktycznie to właśnie teraz powinni być naprawdę czujni i nie było miejsca na wypoczynek po pełnym rozmów i deserów dniu, nieco zbity z pantałyku końcem zdania, jakie wydobyło się z jego ust. Uniósł delikatnie brew, bardziej chyba zaskoczony zmieszaniem Oscara niż samymi słowami i tylko pokręcił głową, nieco odruchowo przenosząc spojrzenie na ciemny ogród, znów zamyślając się na parę chwil. Wszystko było bardzo spokojne i ciche, karmiąc powoli ten delikatny, ledwie wyczuwalny pod skórą niepokój, którego źródła, oczarowana koronkami i śmiechami świadomość, nie była w stanie dostrzec. Ogród był ogromny. Rozciągał się w dal, a kolejne drzewa i krzewy przysłaniały następne, niknące gdzieś pośród nich, pożerając utopione w ciemności ścieżki i alejki. Była noc, jednak ktoś, kto pół życia spędził na trakcie, wiedział, że noc nie jest cicha. To dzień bywa leniwy i senny, upalnie suchy, ale nie noc. A teraz było tak spokojnie… - Sądzisz, że wszystkie psy do polowań padłyby od śmierci Hrabiego? Zakładając oczywiście, że na zamku nie znalazłby się nikt, kto zechciałby kontynuować hodowlę. Ciężko mi uwierzyć, że ktoś taki nie miałby, chociaż paru chartów kręcących się po domu… - przyznał, samemu doskonale pamiętając szczupłe, myśliwskie psy pokładające się przed kominkiem w salonie, czy zastawiające całe wejście do kuchni, zmuszając służbę do ciągłego przeganiania ciekawskich nosów jak najdalej od serca domu. Może właśnie przez brak psów, wszystko zdawało się bardziej śpiące i spokojne. Myśl o tym, że piękna Hrabina mogłaby za zwierzętami nie przepadać, nie zrobiła na nim dużego wrażenia. Może jedynie wydawała się tą jedną niepasującą do wyidealizowanego obrazu kobiety cegiełką, którą łatwo było przeoczyć, kiedy dookoła nie było żadnego stworzenia, jakie młoda wdówka mogłaby potraktować z chłodem. A nie widząc takiej sceny na własne oczy, nie sposób byłoby wyobrazić sobie, że właśnie ona mogłaby potraktować jakąkolwiek żywą istotę inaczej niż z ciepłem, zrozumieniem i otwartością, jakie biły od niej podczas niewielkiego przyjęcia, na jakim wspólnie spędzili wieczór. - Co za chłopak. - westchnął z czymś między rozczuleniem a naganą, samemu ostatecznie chętniej skupiając się na jego szerokim uśmiechu, niż na posępnym rozmyślaniach, o które było zdecydowanie łatwiej, kiedy na, choć chwilę mógł odetchnąć od słodkiego zapachu róż, przypominającego o ich łaskawej gospodyni. Sam zaśmiał się lekko na jego kolejne słowa, nie odwracając się jednak twarzą z powrotem w stronę pokoju, chcąc jeszcze przez chwilę odpocząć, wpatrując się w chłodne, księżycowe światło przesuwające się po ciemnych liściach, wraz z sunącymi po niebie, pojedynczymi chmurami. - Myślę, że mydło było drobno pocięte, żeby szybciej rozpuściło się w gorącej wodzie. Damy w pałacach mają to do siebie, że raczej nie muszą zmywać z siebie błota, potu i kurzu. Skoro woda podczas kąpieli nie będzie barwy kałuży, płatki róż mogą wyglądać całkiem malowniczo. - przyznał, nieco rozbawiony, samemu wyjątkowo, dzieląc ze swoim uczniem nieco ambiwalentne uczucie względem pociętego w delikatne płatki i ozdobionego kwiatami mydła. - Nie spędzasz przy lustrze aż tyle czasu, żeby było to dla mnie dokuczliwe, nawet kiedy muszę czekać. - przyznał miękko, na chwilę pozwalając, aby zapadła między nimi cisza. Wyjątkowo komfortowa jak na ostatnie parę godzin, podczas których nawet rozmowa między nimi zdawała się napięta, jakby obaj nie wiedzieli, czego mieliby się po sobie spodziewać, jednocześnie nie mając przecież powodów, by sądzić, że cokolwiek jest nie w porządku. Przynajmniej Alexander tak czuł, zupełnie nieświadom uczuć targających jego byłym wychowankiem. Wychowankiem, który teraz zachwycał się obrazami, filigranowymi malunkami na delikatnych wazach z cienkiej jak serweta porcelany i misternych haftach na pościeli, czy barwnej narzucie na wielkim łożu. Uśmiechnął się nieco bardziej miękko, pozwalając sobie na czas ożywionego monologu zupełnie zapatrzyć na podekscytowanego młodzieńca, z zachwytem opowiadającego o barwnych maźnięciach pędzla miejsce przy miejscu, zdających się zupełnie nie mieć sensu, póki nie odeszło się dalej, pozwalając im wszystkich zlać się w jedno dzieło sztuki. Tak jak każdy kamień i kamyczek tworzący górę, tak każda najdrobniejsza plamka koloru na tle innych zdawała się właśnie darem od wszystkich Bogów. A Alexowi przeszło przez myśl, że może on wcale nie potrzebował tych wszystkich obrazów i grawerowanych łyżeczek, by poczuć się przez Najwyższego bardzo hojnie obdarowany, kiedy patrzył na swojego towarzysza podróży. - Z pewnością podczas śniadania poświęcę dodatkową chwilę uwagi dla spodu łyżeczki. - obiecał miękko i pokręcił głową z lekkim rozbawieniem, ostatni raz przenosząc wzrok na wiszący wysoko na niebie księżyc. - Chyba już czas, żebyśmy się kładli. To nie będzie spokojna noc, a jutro powinniśmy w końcu porozmawiać z medykiem. - dodał, jakby dopiero teraz przypominając sobie, że wciąż jeszcze nie mieli szansy zamienić nawet słowa z człowiekiem, dla którego przecież właściwie tutaj przyjechali. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Gru 03, 2020 2:25 pm | |
| Oscar nigdy specjalnie nie interesował się polowaniami przeprowadzanymi bardziej dla hobby niż potrzeb żywnościowych, dlatego nawet przez myśl mu nie przeszło, że arystokracja mogłaby potrzebować do tego towarzystwa z dużo lepiej rozwiniętymi zmysłami i lepszym instynktem. Dlatego też słysząc o "psach do polowań", z początku uniósł nieco wyżej brwi, ale na szczęście prędko zreflektował się i kaszlnął w pięść, chcąc ukryć tak zażenowanie kolejnym aktem niewiedzy. - Nie zastanawiałem się, szczerze mówiąc. - Oczywiście, że się nie zastanawiał. - Może trzymają je przy stajniach? Albo sprzedali je po śmierci gospodarza? Trzeba będzie jutro wypytać i o to. - Silił się na jakiś profesjonalny ton, nerwowo zerkając na nieustannie spokojnego Alexandra. Naprawdę ten wyglądał jak stały mieszkaniec tego budynku. Spokojnie i bez cienia zachwytu przyjmował wszelkie wygody, wrażenia nie robiły na nim dania, desery, ani ogrody. Dokładnie znał rozplanowanie budynków i luki w nim zrobione, oraz zwyczajowe przedmioty oraz stworzenia towarzyszące dworskiemu życiu. ...i było mu z nim do twarzy dużo bardziej niż z pyłem z traktu… Choć Oscar nie sądził, że kiedykolwiek mógłby tak pomyśleć. Ale obserwował rumieńce na zarośniętych policzkach, elokwencje w mowie i dawno zakurzoną, ale jednak wciąż niezapomnianą grację w ruchach (nawet podczas głupiego jedzenia…). Wszystko opakowane w grzecznie powściągiwaną swobodę i wpasowanie się w otoczenie jak zagubiony dawno puzzel uzupełniający układankę. Tematu mydła na szczęście nie pociągnął, już naprawdę wolał się nie pogrążać. To miejsce już samo w sobie przypominalo mu, że był prostym jak cep chłopakiem, i o ile jego chwilowe zachwyty rozczulały dziewczęta, to dorosłym sprzedawały dość jasny sygnał na jego temat. Pocieszał się na szczęście tym, że nie był tu dworskim gościem, tylko robolem umazanym w krwi, dla którego znalazł się na piętrze wolny pokój. To pomagało mu wrócić myślami do priorytetów i nie rozczulać nad bratkami wsuniętymi w krem na szczycie ciasta, które okazały się (zupełnie jak chabry!) jadalne. Chłopak odsapując po dłuższej i nieco bardziej ożywionej wypowiedzi i niechętnie, bo niechętnie, ale kiwnął głową z pewnością. - Jasne, oczywiście. Śpij dobrze. A i jakbyś się bał sam… To zostawię drzwi otwarte. - Zaśmiał się krótko i nieco sztywno machnął mu dłonią, zanurzając się z powrotem cały w miodowej poświacie pokoju, zamykając za sobą wrota prowadzące na balkon. W środku dalej intensywnie pachniało różami. Zdmuchnął czym prędzej wszystkie świece, by nie stwarzać zagrożenia pożarowego, po czym zgodnie ze wcześniejszym pomysłem odpiął pochwę z rapierem od paska i zrzucił z łoża kilka poduszek, żeby ułożyć go płasko na materacu. Dopiero wtedy sam władował się pod pościel i zdał sobie sprawę jak bardzo był przemarznięty. Opatulił się ciepłą kołdrą po sam nos i zerknął na ścianę, za którą znajdował się pokój jego mistrza, jakby naiwnie wierząc, że wraz z mocą szybko gojących się ran nabył możliwość widzenia przez ściany i zobaczy swojego staruszka podczas jego krótkiego rytuału kładzenia się spać. Nic jednak z tego - ujrzał tylko tapetę, piękne meble i pusty wazon. A myśl o mydle nie dawała mu spokoju. - Namydla się przecież ciało, nie wodę… Wodą się je spłukuje. W przeciwnym razie po wyjściu wyciera sie z siebie pianę i mydło… To głupie i bez sensu. Wszystko tutaj jest bez sensu.Aż do wątpliwie dobrego snu wtłaczał skargi ustami wprost w przytuloną do nich pościel, która cierpliwie przyjmowała jego gorzkie żale. * * * Nie spał zbyt dobrze. Nieustannie przebudzał się, trawiony jakimś nieprzyjemnie złym przeczuciem i kilka razy wyszedł nawet na balkon, gdzie czujny spoglądał w oczy nocy. Było jednak spokojnie. Nikt nie odkrył żadnego ciała, domownicy i służba smacznie spali, domostwo nie wydawało żadnego szmeru, tylko Oscar co jakiś czas miotał się, słysząc w głowie dziwne szepty, ale żadne z nich nie układały się chociażby w słowa, a co dopiero w zdania… W końcu zły na siebie skoro świt wyszedł z pokoju ubrany jak na trening - w zestaw, który swoje już widział i niejedno przeżył - ufając, że raczej nie urazi tym nikogo. Musiał się uspokoić i postanowił wybrać sobie ku temu element ogrodu, który obserwował czujnie pół nocy. Staw. Niespecjalnie duży i pewnie nie specjalnie głęboki, za to o tej godzinie diabelnie zimny i orzeźwiający - w sam raz na to, by przepędzić nadmiar zmartwień i skupić na rozgrzaniu zgrabiałych dłoni i zaspanych mięśni intensywnym treningiem. * Stracił poczucie czasu, czując jak od pokonywania raz po raz stawu na wskroś zrobiło mu się niewysłowienie gorąco. Niezmordowany jednak odbił się od brzegu po raz kolejny, tym razem słysząc jednak niedaleko siebie chichot i czyiś krzyk. Zatrzymał się niecałe dwa metry od brzegu i w zasięgu wzroku zoczył stłoczone dziewczęta, przyglądające mu się z wyraźnym zainteresowaniem, wymieszanym z zakłopotaniem. Zmarznięte miały zarzucone na drobne ramiona cienkie kożuszki, podczas gdy on w samej koszuli i tylko nieco grubszych spodniach był przemoczony od lodowatej wody. Rudowłosa piękność w bananowej kreacji wysunęła się nieco przed nie, podnosząc głos. - Młodziutki hrabia Dubois niedalej jak miesiąc temu dla dziecięcego żartu cisnął bransoletkę Mary na sam środek stawu! Wydobędziesz go, Panie? Tyś jedyny i nieustraszony, lepszy niż inni chłopcy, którzy chcieli odnaleźć zgubę! Piękny, z rubinem wetkniętym w złotą ramkę, powinien błyszczeć się jak tafla jeziora w środku słonecznego dnia. Po takim podarku Mary na pewno wywróżyłaby Panu coś i z drugiej dłoni! - Zachichotała głośniej i bardziej zdrożnie, a obgadywana koleżanka lekko uderzyła ją piąstką w rękę, czerwieniąc się mocniej niż wszystkie róże dookoła nich razem wzięte. Oscar czując jak przez nagłą przerwę zimno zaczyna kąsać jego skórę, pokręcił tylko głową z uśmiechem malującym się na sinych wargach i bez ostrzeżenia zanurkował. Dziewczęta wstrzymały oddech i aż podeszły bliżej brzegu, wypatrując go nerwowo. Po kilku oddechach Mary chwyciła się jednej z nich i przygryzła dolną wargę. Potem minęło jeszcze kilka oddechów. I jeszcze. I jeszcze parę. - Panie Oscarze…? - Mruknęła jedna z nich niepewnie, niestety nadal zbyt cicho, żeby dało się to usłyszeć pod wodą. Dwórki spojrzały po sobie z widocznym przestrachem, nie mogąc dojrzeć niczego w mętnej wodzie. Poruszyły się, czując narastające zdenerwowanie i już chciały wołać o pomoc - dwie z nich nawet odwróciły się w stronę dworu, widząc zbliżającą się do nich czerwoną plamkę gospodyni, kiedy nagły głośny plusk wody, przepłoszył je wszystkie w akompaniamencie pisków. Oscar przerwał lustro wody tuż przy ich brzegu, krzycząc przy tym i rozchlapując wodę, a dziewczęta rozbiegły się nagle na boki, niemal gubiąc kożuszki i kapelusze, a kiedy zorientowały się co się stało i ich wody rycerz jest zdrów i cały, zaczęły śmiać się głośno. A ich głosy jak pieśń dzwoneczków zalała ogrody. Zbliżyły się z powrotem do żartownisia już dużo pewniej, a Oscar dygocąc z zimna i oddychając z wyraźnym trudem wysunął w ich stronę mokrą i śmiesznie pofałdowaną dłoń, w której leżała bezpiecznie drobniutka bransoletka z rubinem. - Proszę, oddaję do rąk własnych. Jest wciąż mokra, zimna i… Trochę brudna, ale na pewno ktoś ze służby doprowadzi ją do porządku - posapywał i spoglądał z dolu jak dziewczęta delikatnie wypychają Mary przed szereg, a ta wciąż lekko zdenerwowana podchodzi do niego, kuca szeleszcząc suknią i ostrożnie odbiera swoją zgubę. Wszystkie dwórki wyglądały tak, jakby nie spodziewały się, że zobaczą tę biżuterię jeszcze kiedykolwiek na oczy. Dziewczyna wydukała niepewne "Dziękuję", na co Byron zareagował jeszcze szerszym uśmiechem. - Niczego w zamian nie oczekuję, proszę się nie obawiać. Taka ilość radosnego śmiechu o poranku z nadwyżką wypełniła moje potrzeby. Poda mi Pani ręcznik? - Ostatnie palnął zanim w ogóle przeszło mu przez myśl, że mogło to być bardzo niegrzeczne, ale podczas gdy on sprężyście opuszczał staw Mary już udała się po dwa grube materiały złożone równo na niedalekiej ławce i przyniosła mu je czym prędzej. Rudzielec ociekający wodą i z ubraniami przyklejonymi do jego przemarzniętego ciala przyjął je z wdziecznością o otarł twarz, nie mając pojęcia, że miał podczas tego występu publikę większą niż pierwotnie zakładał. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Gru 03, 2020 2:25 pm | |
| Oscar nigdy specjalnie nie interesował się polowaniami przeprowadzanymi bardziej dla hobby niż potrzeb żywnościowych, dlatego nawet przez myśl mu nie przeszło, że arystokracja mogłaby potrzebować do tego towarzystwa z dużo lepiej rozwiniętymi zmysłami i lepszym instynktem. Dlatego też słysząc o "psach do polowań", z początku uniósł nieco wyżej brwi, ale na szczęście prędko zreflektował się i kaszlnął w pięść, chcąc ukryć tak zażenowanie kolejnym aktem niewiedzy. - Nie zastanawiałem się, szczerze mówiąc. - Oczywiście, że się nie zastanawiał. - Może trzymają je przy stajniach? Albo sprzedali je po śmierci gospodarza? Trzeba będzie jutro wypytać i o to. - Silił się na jakiś profesjonalny ton, nerwowo zerkając na nieustannie spokojnego Alexandra. Naprawdę ten wyglądał jak stały mieszkaniec tego budynku. Spokojnie i bez cienia zachwytu przyjmował wszelkie wygody, wrażenia nie robiły na nim dania, desery, ani ogrody. Dokładnie znał rozplanowanie budynków i luki w nim zrobione, oraz zwyczajowe przedmioty oraz stworzenia towarzyszące dworskiemu życiu. ...i było mu z nim do twarzy dużo bardziej niż z pyłem z traktu… Choć Oscar nie sądził, że kiedykolwiek mógłby tak pomyśleć. Ale obserwował rumieńce na zarośniętych policzkach, elokwencje w mowie i dawno zakurzoną, ale jednak wciąż niezapomnianą grację w ruchach (nawet podczas głupiego jedzenia…). Wszystko opakowane w grzecznie powściągiwaną swobodę i wpasowanie się w otoczenie jak zagubiony dawno puzzel uzupełniający układankę. Tematu mydła na szczęście nie pociągnął, już naprawdę wolał się nie pogrążać. To miejsce już samo w sobie przypominalo mu, że był prostym jak cep chłopakiem, i o ile jego chwilowe zachwyty rozczulały dziewczęta, to dorosłym sprzedawały dość jasny sygnał na jego temat. Pocieszał się na szczęście tym, że nie był tu dworskim gościem, tylko robolem umazanym w krwi, dla którego znalazł się na piętrze wolny pokój. To pomagało mu wrócić myślami do priorytetów i nie rozczulać nad bratkami wsuniętymi w krem na szczycie ciasta, które okazały się (zupełnie jak chabry!) jadalne. Chłopak odsapując po dłuższej i nieco bardziej ożywionej wypowiedzi i niechętnie, bo niechętnie, ale kiwnął głową z pewnością. - Jasne, oczywiście. Śpij dobrze. A i jakbyś się bał sam… To zostawię drzwi otwarte. - Zaśmiał się krótko i nieco sztywno machnął mu dłonią, zanurzając się z powrotem cały w miodowej poświacie pokoju, zamykając za sobą wrota prowadzące na balkon. W środku dalej intensywnie pachniało różami. Zdmuchnął czym prędzej wszystkie świece, by nie stwarzać zagrożenia pożarowego, po czym zgodnie ze wcześniejszym pomysłem odpiął pochwę z rapierem od paska i zrzucił z łoża kilka poduszek, żeby ułożyć go płasko na materacu. Dopiero wtedy sam władował się pod pościel i zdał sobie sprawę jak bardzo był przemarznięty. Opatulił się ciepłą kołdrą po sam nos i zerknął na ścianę, za którą znajdował się pokój jego mistrza, jakby naiwnie wierząc, że wraz z mocą szybko gojących się ran nabył możliwość widzenia przez ściany i zobaczy swojego staruszka podczas jego krótkiego rytuału kładzenia się spać. Nic jednak z tego - ujrzał tylko tapetę, piękne meble i pusty wazon. A myśl o mydle nie dawała mu spokoju. - Namydla się przecież ciało, nie wodę… Wodą się je spłukuje. W przeciwnym razie po wyjściu wyciera sie z siebie pianę i mydło… To głupie i bez sensu. Wszystko tutaj jest bez sensu.Aż do wątpliwie dobrego snu wtłaczał skargi ustami wprost w przytuloną do nich pościel, która cierpliwie przyjmowała jego gorzkie żale. * * * Nie spał zbyt dobrze. Nieustannie przebudzał się, trawiony jakimś nieprzyjemnie złym przeczuciem i kilka razy wyszedł nawet na balkon, gdzie czujny spoglądał w oczy nocy. Było jednak spokojnie. Nikt nie odkrył żadnego ciała, domownicy i służba smacznie spali, domostwo nie wydawało żadnego szmeru, tylko Oscar co jakiś czas miotał się, słysząc w głowie dziwne szepty, ale żadne z nich nie układały się chociażby w słowa, a co dopiero w zdania… W końcu zły na siebie skoro świt wyszedł z pokoju ubrany jak na trening - w zestaw, który swoje już widział i niejedno przeżył - ufając, że raczej nie urazi tym nikogo. Musiał się uspokoić i postanowił wybrać sobie ku temu element ogrodu, który obserwował czujnie pół nocy. Staw. Niespecjalnie duży i pewnie nie specjalnie głęboki, za to o tej godzinie diabelnie zimny i orzeźwiający - w sam raz na to, by przepędzić nadmiar zmartwień i skupić na rozgrzaniu zgrabiałych dłoni i zaspanych mięśni intensywnym treningiem. * Stracił poczucie czasu, czując jak od pokonywania raz po raz stawu na wskroś zrobiło mu się niewysłowienie gorąco. Niezmordowany jednak odbił się od brzegu po raz kolejny, tym razem słysząc jednak niedaleko siebie chichot i czyiś krzyk. Zatrzymał się niecałe dwa metry od brzegu i w zasięgu wzroku zoczył stłoczone dziewczęta, przyglądające mu się z wyraźnym zainteresowaniem, wymieszanym z zakłopotaniem. Zmarznięte miały zarzucone na drobne ramiona cienkie kożuszki, podczas gdy on w samej koszuli i tylko nieco grubszych spodniach był przemoczony od lodowatej wody. Rudowłosa piękność w bananowej kreacji wysunęła się nieco przed nie, podnosząc głos. - Młodziutki hrabia Dubois niedalej jak miesiąc temu dla dziecięcego żartu cisnął bransoletkę Mary na sam środek stawu! Wydobędziesz go, Panie? Tyś jedyny i nieustraszony, lepszy niż inni chłopcy, którzy chcieli odnaleźć zgubę! Piękny, z rubinem wetkniętym w złotą ramkę, powinien błyszczeć się jak tafla jeziora w środku słonecznego dnia. Po takim podarku Mary na pewno wywróżyłaby Panu coś i z drugiej dłoni! - Zachichotała głośniej i bardziej zdrożnie, a obgadywana koleżanka lekko uderzyła ją piąstką w rękę, czerwieniąc się mocniej niż wszystkie róże dookoła nich razem wzięte. Oscar czując jak przez nagłą przerwę zimno zaczyna kąsać jego skórę, pokręcił tylko głową z uśmiechem malującym się na sinych wargach i bez ostrzeżenia zanurkował. Dziewczęta wstrzymały oddech i aż podeszły bliżej brzegu, wypatrując go nerwowo. Po kilku oddechach Mary chwyciła się jednej z nich i przygryzła dolną wargę. Potem minęło jeszcze kilka oddechów. I jeszcze. I jeszcze parę. - Panie Oscarze…? - Mruknęła jedna z nich niepewnie, niestety nadal zbyt cicho, żeby dało się to usłyszeć pod wodą. Dwórki spojrzały po sobie z widocznym przestrachem, nie mogąc dojrzeć niczego w mętnej wodzie. Poruszyły się, czując narastające zdenerwowanie i już chciały wołać o pomoc - dwie z nich nawet odwróciły się w stronę dworu, widząc zbliżającą się do nich czerwoną plamkę gospodyni, kiedy nagły głośny plusk wody, przepłoszył je wszystkie w akompaniamencie pisków. Oscar przerwał lustro wody tuż przy ich brzegu, krzycząc przy tym i rozchlapując wodę, a dziewczęta rozbiegły się nagle na boki, niemal gubiąc kożuszki i kapelusze, a kiedy zorientowały się co się stało i ich wody rycerz jest zdrów i cały, zaczęły śmiać się głośno. A ich głosy jak pieśń dzwoneczków zalała ogrody. Zbliżyły się z powrotem do żartownisia już dużo pewniej, a Oscar dygocąc z zimna i oddychając z wyraźnym trudem wysunął w ich stronę mokrą i śmiesznie pofałdowaną dłoń, w której leżała bezpiecznie drobniutka bransoletka z rubinem. - Proszę, oddaję do rąk własnych. Jest wciąż mokra, zimna i… Trochę brudna, ale na pewno ktoś ze służby doprowadzi ją do porządku - posapywał i spoglądał z dolu jak dziewczęta delikatnie wypychają Mary przed szereg, a ta wciąż lekko zdenerwowana podchodzi do niego, kuca szeleszcząc suknią i ostrożnie odbiera swoją zgubę. Wszystkie dwórki wyglądały tak, jakby nie spodziewały się, że zobaczą tę biżuterię jeszcze kiedykolwiek na oczy. Dziewczyna wydukała niepewne "Dziękuję", na co Byron zareagował jeszcze szerszym uśmiechem. - Niczego w zamian nie oczekuję, proszę się nie obawiać. Taka ilość radosnego śmiechu o poranku z nadwyżką wypełniła moje potrzeby. Poda mi Pani ręcznik? - Ostatnie palnął zanim w ogóle przeszło mu przez myśl, że mogło to być bardzo niegrzeczne, ale podczas gdy on sprężyście opuszczał staw Mary już udała się po dwa grube materiały złożone równo na niedalekiej ławce i przyniosła mu je czym prędzej. Rudzielec ociekający wodą i z ubraniami przyklejonymi do jego przemarzniętego ciala przyjął je z wdziecznością o otarł twarz, nie mając pojęcia, że miał podczas tego występu publikę większą niż pierwotnie zakładał. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Gru 04, 2020 11:50 pm | |
| Pokiwał głową powoli na słowa chłopaka, istotnie przyjmując, że tak właśnie mogła się skończyć historia polować w tym dworze. Hrabina najwyraźniej za zwierzętami nie przepadała, bo na terenie pałacu i nie wydawało mu się, żeby uświadczył jakiekolwiek zwierzę i nawet kaczki, czy łabędzie nie miały czelności zanurzyć choćby nogi w pałacowych stawikach. Gdy myślał o tym, przypominały mu się małe, białe i kremowe, puchate jak małe chmurki pieski, jakie często widywał na kolanach wystrojonych panien, które dokarmiały je smakołykami z kuchni. A jednak nawet jedna z dwórek Hrabiny nie prowadzała ze sobą małego stworzonka, piskliwym szczekaniem oznajmiającego wszem i wobec swoją obecność. Być może ich Pani nie lubiła sierści i hałasu. Było to do zrozumienia i prawdopodobnie nie było też sensu się nad tym zastanawiać, kiedy powinni zająć się sprawą zdecydowanie bardziej naglącą, niż upodobania gospodyni względem żywego inwentarza. Dopiero na kolejną uwagę chłopaka i roześmiany ton jego głosu, uniósł wzrok, sam nieco rozbawiony komentarzem. - Uważaj, żeby nikt inny nie skorzystał z zaproszenia. - odparł, uśmiechając się pod nosem, nie precyzując czy na myśli miał krwiożerczą bestię, przez którą w ogóle mieli szansę spędzić noc w cieple, otuleni jedwabiem, czy może którąś z dwórek, niemogących oderwać spojrzenia od jego towarzysza podróży. Odprowadził go spojrzeniem, ostatnie kilka chwil poświęcając śladom pary na kamieniu, które były już zdecydowanie mniejsze, kiedy chłopak zmarzł, stojąc na balkonie. Westchnął i pokręcił głową, powoli odpychając się od chłodnej barierki i obracając w stronę pokoju, wciąż myśląc o tym, że jeśli chłopak się przeziębi, nie da mu spokoju za te bose stopy. Co to za pomysł. Ostatni raz spojrzał na drugi balkon, a widząc zgaszone światło, sam wszedł do swojego pokoju, niemal już po pierwszym kroku otulony słodkim, kwiatowym zapachem i przyjemnie ciepłym powietrzem, rozgrzewającym po przyjściu z dworu. W końcu sam zdjął buty i nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że jego uczeń uczynił do samo, ustawił je pedantycznie tuż przy łóżku, idealnie równo i tak, by nie dotykały miękkiego, puszystego dywanu. Zgasił świece, palcami dogaszając żarzące się jeszcze knoty, ograniczając tak ilość dymu, która się z nich ulatniała, zanim w końcu wsunął się na łóżku, układając obok siebie rapier. Oparł się na wysokich poduszkach w takiej pozycji, żeby z bez obracania się, mieć widok zarówno na drzwi do pokoju, jak i te wychodzące na balkon i zamknął oczy, pozwalając sobie, pierwszy raz od lat, znów zasnąć w gładkiej i chłodnej, pachnącej pościeli, na całej stercie wypchanych czystym pierzem poduszek.
* * *
- Długo będziesz jeszcze pisał? - Uśmiechnął się pod nosem, nie odrywając spojrzenia znad dokumentów, kiedy usłyszał za sobą miękko i trochę tylko marudny, kobiecy głos. - Służba jeszcze nie zdążyła sprzątnąć po śniadaniu, a mojego męża już nie było przy stole. Co tam skrobiesz? - odrobinę gardłowe westchnienie tuż przy jego uchu, kiedy ułożyła dłonie na jego ramionach, a pojedynczy, złocisty lok musnął jego policzek. Przeszedł go dreszcz i z trudem powstrzymał się przed cięższym oddechem, kiedy ciepłe, miękkie piersi musnęły jego kark i barki, gdy się przytulała. - Jest pani dziś bardzo zdeterminowana Pani Brightly. - zasmakował w tych słowach, twardo kontynuując pisanie, jakby szczupłe palce, ugniatające jego ramiona, powoli zmierzając w stronę kołnierzyka koszuli, zupełnie nie robiły na nim wrażenia. A była to nie lada sztuka, kiedy ledwie trzymał ręce przy sobie, stawiając kolejne proste, eleganckie litery… Które jednak z każdym kolejnym słowem wydawały się pochylać troszeczkę bardziej, w ostatniej linijce do tego stopnia, że kropka kończąca zdanie, stała się kreską, a wypracowany podpis wyszedł jeszcze bardziej zamaszysty, niemalże uciekając poza krawędź kartki. Odłożył pióro i podniósł się z miejsca gwałtownie, obejmując ją ramieniem w pasie i jednym ruchem sadzając na biurku, płynnym ruchem wsuwając między nogi Emilii, oddzielony od niej tylko kolejnymi warstwami błękitnej sukni. Zapatrzył się chwilę na jej dekolt, uśmiechając jeszcze szerzej. - Nigdy nie nosiłaś kwiatów przy sukni… Pani. - wydusił, widząc ją, blednąc i odstępując w panice i zażenowaniu dwa kroki do tyłu, kłaniając się tak nisko, jak tylko umiał. I to kilkakrotnie, za każdym razem śmiąc spojrzeć jedynie na krawędź krwistoczerwonej sukni, skąd której wystawała bieluteńka koronka… Krwistoczerwonej? Uniósł spojrzenie, a dobroduszny uśmiech Hrabiny przyciągnął je do karminowych ust i łagodnych oczu. - Błagam o wybaczenie Pani, zrobię wszystko, tylko…
Świtało. Otworzył oczy, podnosząc się od razu do siadu i uniósł dłoń do ust, nie ważąc się nawet podnieść wzroku na lustro wiszące nad ciężką, rzeźbioną komodą, zbyt przekonany o rumieńcu wspinającym się po jego szyi. Podniósł się z łóżka i w kilku długich krokach pokonał całą drogę do łazienki, zgodnie z obraną na szybko strategią, unikając wszystkich luster, jakie miał szansę minąć po drodze. Wiązało się to z zupełnym zamknięciem oczu przy umywalce, co też zrobił, chlapiąc sobie w twarz kilka razy zimną wodą, a kiedy to nie zdawało się skutkować, zwyczajnie zanurzył twarz w misce, pozwalając, by chłodna ciecz zmoczyła nawet kilka zbłąkanych po nocy kosmyków. Wstrzymał oddech. Dziesięć, dziewięć, osiem… Zimny dreszcz przeszedł po jego karku wzdłuż kręgosłupa. Jak w ogóle mógł…? Siedem, sześć, pięć... Jak mógł… Cztery, trzy, dwa… Tak pachnie różami... Jeden. Uniósł się gwałtownie i złapał powietrze, na oślep wycierając twarz. Potrzebował oddechu. Przeszedł znów przez pokój w dosłownie kilku susach, docierając do balkonu i otwierając go, z przyjemnością łapiąc w płuca rześkie, poranne powietrze. Chłodny wiatr mierzwił włosy i porywał ze sobą wszystkie splątane myśli, pozostawiając wrażenie, że nic się nie wydarzyło. Jakby sen, miękka pościel i bukiety pełne kwiatów były zupełnie nierealne. W przeciwieństwie do drobnej sylwetki widzianej w oddali, przemierzającej staw w tę i z powrotem z uporem, jaki aż za dobrze miał okazję przez lata poznać. - Ten chłopak ma śladowe ilości szacunku do swoich płuc. I moich nerwów. - przyznał sam do siebie, przez chwilę jeszcze patrząc na to, jak Oscar przemierzał niestrudzenie kolejne długości i w końcu odwrócił się, wracając do środka. Świeże powietrze może i jemu dobrze zrobi.
***
Ubrany już i uczesany, przeszedł przez hol z zamiarem jak najsprawniejszego przemknięcia się przez niego i dotarcia do drzwi, skąd już dzielił go jedynie kilkuminutowy spacer, jeśli chciał dotrzeć do stawu. Plany te zostały jednak pokrzyżowany w wyjątkowo złośliwy sposób przez los, który zesłał mu Hrabinę, odzianą w czerwoną, piękną suknię, poprawiającą lekki kożuszek przed wyjściem na dwór. - Pan Brightly. - uśmiechnęła się w sposób jaki mógł stopić serce najmężniejszego z mężczyzn, a w nim wzbudził wywołujące mdłości poczucie winy. - Zechciałby mi Pan towarzyszyć na spacerze? - spytała, a Alexander uśmiechnął się uprzejmie. W końcu i tak mieli podobne plany na poranek, prawda? A świeże powietrze smakuje jeszcze lepiej w dobrym towarzystwie. - Pani. - kiwnął głową, nadstawiając jej nienachalnie ramię, które kobieta łaskawie ujęła, pozwalając się poprowadzić w stronę stawu, który już wcześniej upatrzył sobie Alexander jako cel wycieczki, a przy którym właśnie rozgrywała się niebywała scena. Oboje nieco przyspieszyli kroku, a on sam niemal poczuł zgubione uderzenie serca na myśl, co ten chłopak mógł zrobić, kiedy nagle nad stawem rozdzwoniły się perliste śmiechy i podziękowania, nad którymi ledwie na chwilę wybił się rozbawiony głos młodzieńca. Na jego usta wypłynął delikatny uśmiech i pokręcił głową delikatnie, na chwilę łapiąc spojrzenie Hrabiny, kiedy dotarli do brzegu, a dziewczęta na widok swojej Pani umilkły. - Pogoda jest piękna, ale proponowałbym spacer z powrotem, żeby nasz bohater mógł się rozgrzać. - przyznał, uśmiechając się do Oscara ciepło, kiedy ten wychodził z wody. Przesunął spojrzeniem po jego sylwetce, z lekką dezaprobatą patrząc na cienką, mokrą koszulę oblepiającą łakomie jego pierś i twardy, ładnie umięśniony brzuch, oraz przyjemnie szerokie ramiona, zaraz szybko odrywając od nich spojrzenie, by unieść je w stronę nieba, patrząc na wschodzące coraz wyżej słońce. Co się z nim działo w tym miejscu. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |