|
Autor | Wiadomość |
---|
ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Maj 04, 2020 5:56 pm | |
| Dzień był przyjemny. Delikatna wilgoć ściągała cały pył i kurz, jaki zwykle unosił się w powietrzu, sprawiając, że przyjemniej się oddychało. Słońce ledwie wyglądało zza chmur i chociaż krajobraz na pewno zyskałby na nieco odważniejszych, złocistych promieniach tańczących na ciemnym drewnie i pachnącym sianie załadowanym na wozy, ludzie w końcu mogli odetchnąć choć chwilę od upału, jaki trwał tutaj od kilku dni. Uniósł brodę nieco wyżej, przymykając oczy na ledwie chwilę i biorąc oddech, zanim poszedł posłusznie za uczniem w stronę nieco mniej uczęszczanych obrzeży. Słysząc jego głos, odwrócił się nieco bardziej, chcąc ogarnąć spojrzeniem chłopaka choć na chwilę i lekko ściągnął wargi z jednej strony, opuszczając kącik ust i patrząc na jego twarz, można by spodziewać się charakterystycznego, nieco zniecierpliwionego cmoknięcia, które jednak nie nadeszło. - Nigdy nie uważałem naprawdę, że mógłbyś zupełnie przestać go potrzebować. Zdaje się, że ta uwaga nie była najbardziej eleganckim sposobem wyładowania frustracji i przepraszam za to. - kiwnął lekko głową, patrząc na niego przez chwilę uważniej, jakby chciał upewnić się, że jego słowa zostały dobrze zrozumiane, a przeprosiny przyjęte. Chciał przez chwilę dodać, że tamte słowa nie miały żadnego znaczenia w dyskusji, jednak zrezygnował, zdając sobie sprawę z tego, że nazwanie tego, co się wydarzyło, dyskusją, brzmi nieco śmiesznie. - Prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy naprawdę mam w tym momencie takie pytania. - przyznał w końcu po chwili milczenia, kiedy starał się zdefiniować, co tak naprawdę czuł, słysząc z jego ust podobne słowa. - Chciałbym, żebyś zrozumiał, o co mi chodzi, bo to nie do końca tak, że brzydzę się tym tematem i nie chcę rozmawiać. Ale czuję się podobnie, jak gdyby ktoś chciał mi opowiedzieć o tym, jakie ma doświadczenia po zażyciu narkotyków. - dodał, zdecydowanie spokojniej niż podczas ich ostatniej przed milczeniem rozmowy, zdecydowanie uważniej ważąc słowa. - Jakbyś chciał zaletami przeważyć wady tego rozwiązania, które dla mnie mimo wszystko są bardziej znaczące. I mam na myśli stopniowe wyniszczanie siebie. Raczej o tym chciałbym rozmawiać. O wadach, jakie odczuwasz. - kiwnął lekko głową, w końcu znów podnosząc na niego spojrzenie. - Wybacz Oscar, ale nie sądzę, żebym umiał się tak zachwycić wszystkimi korzyściami płynącymi z tej sytuacji. A skoro jest ona taka, a nie inna i raczej się nie zmieni, chciałbym wiedzieć, jak bardzo się narażasz. Jeśli ci to ułatwi, możesz zacząć od oka. - dodał nieco łagodniej, pamiętając, że to o nim chłopak wspomniał, mówiąc o pytaniach, na jakie jest gotów odpowiedzieć. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Maj 04, 2020 8:31 pm | |
| Może i w całej swojej brawurze i waleczności był tak naprawdę wielkim tchórzem, bo kiedy przyszło już do upragnionej rozmowy to cichą i stoicką radość wynikającą z nawiązaniem ponownego kontaktu z jego mentorem już po kilku słowach zakryła gruba warstwa stresu, który paraliżował jego mięśnie. Żeby zwalczyć to nieprzyjemne uczucie na zmianę zaciskał pięści i puszczał dłonie wolno, ale nic to nie darło. Specyficzny kostniejący chłód, który nie miał nic wspólnego z temperaturą wgryzał się w jego łydki, grzbiet, kark i przedramiona, a on słuchają Alexandra dodatkowo sam skubał zębami wnętrze swoich policzków. Nie oczekiwał przeprosin, ale w istocie sprawiły, że czuł się choć odrobinę mniej źle zawieszając spojrzenie na dłużej na twarzy mężczyzny - już spokojniejszej, nie-targanej emocjami, które chyba wypaliły się już na dobre w jego wnętrzu osmalając płuca i pozostawiając tylko niemrawy żar bezsilnej złości. Teraz załatwiał to jak przystało na mężczyznę, którym był - na zimno i z uwagą. - Nie musisz. Zapomniałem… Że masz prawo się niepokoić. Oscar niestety tak nie potrafił. Albo nie był wystarczająco doświadczony, albo po prostu inny, albo uzależniony od kontaktu z tym konkretnym człowiekiem, żeby zachować spokój podczas gdy ważą się ich wspólne sprawy. Dlatego głos mimo wszelkich starań załamywał mu się zdradziecko raz na jakiś czas, kiedy nie potrafił go stosownie upilnować. Zawsze po tym brał cięższy wdech i wydech, zbierając się w sobie. Nie pomagała nawet myśl, że to martwienie się o jego zdrowie było głównym problemem. Fakt, że Alex bardziej się obawiał niż obrzydzał. ...i to o Niego. Kropla ciepła wywołana tym zginęła jednak w mroźnym piekle stresu i napięcia. Młodszy z łowców zachęcony pokiwał głową nieco skwapliwiej niż wcześniej i oblizał nerwowo wargi. - Oko nie jest wadą… A przynajmniej nie do końca. W normalnych okolicznościach straciłbym je. - Schował dłonie w kieszenie i na moment uciekł wzrokiem w stronę jednej z muciek leżącej teraz w trawie. - Zastawiłem pułapkę z siatką ze srebrnych łańcuchów na jednego wielkiego osobnika. Udało mi się zepchnąć go konno do lasu i kiedy zwolnił blokadę zawiesił się na drzewie. Stamtąd miałem zasypać go gradem bełtów, ale szamotał się jak dziki, a drzewo okazało zbyt słabe i złamało praktycznie w połowie jeszcze kiedy tam byłem. Dobre z tego tyle, że śmiertelnie przygniotło potwora. Złe to, że dostałem prosto w twarz ostrym końcem jednej w łamiących się gałęzi, która smagnęła mnie tak, że moje oko i policzek… - Ciężko przełknął ślinę. Wystarczyło, że po prostu słuchał naocznych świadków i już robiło mu się niedobrze. - Nie chcę wchodzić w szczegóły, dopiero co jedliśmy. Zielarka od razu stwierdziła, że nie ma nawet o co walczyć, że musi je wyciągnąć i zająć raną w oczodole, bo jest za blisko mózgu i nie może nawet dopuścić do wdania się czegokolwiek, bo inaczej nie zdąży mnie odratować. Tydzień leżałem u niej w gorączce, przebudzając się tylko co jakiś czas, by pogodzić z kalectwem. Aż szóstego albo siódmego dnia musiałem poprosić zielarkę o dochowanie tajemnicy, bo na miejscu starego oka pojawiło się nowe - całkowicie inne. Nocą wymknąłem się ze wsi, a ona obiecała, że nikomu nie zdradzi tego co się stało. ...powiedziała, że jeśli dalej będę robił to co robię, czyli mordował potwory, ona nic z tym nie zrobi. ...ale ostrzegła, żebym przestał pić kiedy tylko zacznie mi smakować. - Przystanął nagle, dosyć nieoczekiwanie nawet jeśli nie szli w szybkim tempie i odwrócił się do Alexandra przodem. Tytanicznym wysiłkiem, nie chcąc zobaczyć w jego oczach niechęci, ale czując, że musi to zrobić. - Reszta ran dookoła zabliźniła się tak jakby nigdy nic tam nie było. Nie jest idealne… A wręcz mocno niepokojące, wiem. Ale to jedyne jakie mam. Widzi bardziej ostro, wyczuwa najmniejszy ruch i w ciemności zdaje się mieć własny płomień wewnątrz, który pozwala mi zobaczyć więcej niż tylko zarysy figur i postaci, ale za to… Jest tak różne od tego drugiego, że z początku źle oceniałem odległości, raziło mnie słońce i denerwował pająk huśtający się na sieci. Bardzo długo wpadałem ramieniem na framugi drzwi, prawie spadałem ze schodów, czy… z konia. Myślałem, że mimo usilnych starań i tak zostanę przez to kaleką. Zerknął na eleganckie choć już lekko zakurzone buty Alexandra. - Ale to jest chyba plus… A chciałeś słuchać o wadach. - Zapatrzył się namolnie na czubki tych pięknych butów. - Podczas walki, jeśli jest więcej niż jeden słyszę jak szepczą do siebie, na decybelach niesłyszalnych dla mnie wcześniej. To brzmi jak orkiestra syków i piśnięć, raczej żadne słowa. Nawet setki metrów od siebie słyszą się idealnie, ten odgłos aż wwierca się w mózg i czasem mnie rozprasza. Kolejne: nie patrzę na ludzi jak na swoje pożywienie, na wampiry też nie, ale myślę, że głód może rosnąć, tak jak u nich - twoje porównanie do narkotyku jest tu chyba bardzo trafne… Więcej nie wiem. Jest jeszcze bardzo wcześnie, nie znam innych aspektów, a reszta, której nie chcesz słuchać jest dla mnie błogosławieństwem. Z wad na liście pozostał mi tylko wstyd. - Podniósł wreszcie to pieprzone spojrzenie. - Że nie powiedziałem ci o tym wcześniej. Najlepiej od razu. Przepraszam, Alec. Po prostu czułem jak to się skończy… Myślałem, że wpadnę na lepszy pomysł jak ci to przekazać, ale byłem za wolny. Cieszyłem z tego, że po prostu znowu jesteśmy razem, a teraz wszystko popsułem i już nie będziesz chciał mnie znać. Nie zaufasz mi, a na szlaku nie wolno sobie nie ufać. Ani w walce! |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Maj 04, 2020 11:45 pm | |
| Patrzenie na niego w takim stanie, sprawiało niemal fizyczny ból człowiekowi, który przez lata nauczył się reagować na najmniejszy grymas na bladej twarzy chłopca i rozpoznawać niemal bezbłędnie te nieco wyolbrzymione, spowodowane raczej pragnieniem bliskości, czy zwyczajną próbą uniknięcia nielubianej pracy. Był zawsze, żeby posmarować stłuczone kolana, zabandażować i ustabilizować rękę, czy unieść brwi z pobłażliwością, kiedy całkowicie zdrowa noga zaczynała boleć akurat, kiedy był czas, aby posprzątać boksy i wymienić wierzchowcom ściółkę na czystą. I teraz kiedy widział to tak zdenerwowanego, zacinającego się i ściskającego pięści aż do pobielałych nieco kłykci, które znów nabierały barw, kiedy chłopak prostował palce, niemal łamał mu serce. Chciał podejść, objąć go tak jak robił to za każdym razem, kiedy Oscar był jeszcze młodszy, kiedy bał się, lub nie wiedział, co przyniesie przyszłość, chciał zapewnić go, że wszystko będzie w porządku i nie ma się czym martwić. Że będzie tylko lepiej. Ale nie potrafił. Nie, kiedy wciąż to wszystko zdawało się jakimś złym snem, a on po raz pierwszy od trzech lat, zwyczajnie nie wiedział, co zrobić. I jak przestać czuć to wszystko… Nie skomentował uwagi o jego prawie do niepokoju, jednak uważny obserwator, zwłaszcza taki, który miał szansę spędzić z nim lata, patrząc, jak delikatne grymasy wykrzywiają jego wargi podczas rozmów z urzędnikami, czy zleceniodawcami, mógł zauważyć, jak ściągnął wargi, które niemal zniknęły pod starannie przyciętym poprzedniego dnia zarostem. Dalej słuchał już spokojniej, zerkając na ucznia od czasu do czasu, chociaż głównie spojrzeniem racząc coraz bardziej piaszczystą ścieżkę przed nimi, wyjeżdżoną przez wozy i ciężkie kopyta, nie tylko koni, ale i innych zwierząt gospodarskich. Na dróżce tylko gdzieniegdzie pojawiały się drobne kępki trawy, które zresztą pewnie nie będą miały szansy przeżyć dalej, niż do najbliższego deszczu, kiedy woda zmyje lekki piasek razem z tymi lichymi oznakami życia na bok drogi. Ściągnął delikatnie brwi, zamykając na moment oczy, kiedy chłopak opowiadał o swoim wypadku i po raz kolejny poczuł potrzebę sięgnięcia do jego policzka i pogłaskania go. Upewnienia się, że wszystko jest faktycznie na swoim miejscu, tak jak zapewniał o tym rudzielec. Policzenia wszystkich jasnych piegów na jego nosie i pod nieszczęsnym okiem i odgarnięcia mu włosów za ucho. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, odwracając się jedynie do niego bardziej, kiedy Oscar stanął dość gwałtownie, zwracając w ten sposób na siebie uwagę. Alexander przesunął wzrokiem bezwiednie po jego sylwetce, wreszcie docierając do pary niezwykłych oczu. - A jak sądziłeś, że inaczej mogłoby się to skończyć? - spytał, kiedy chłopak skończył mówić. - Uciekając ode mnie, dobrze wiedziałeś, jakie mam zdanie na ten temat Oscar. Zrobiłeś to, nie zważając na moje prośby. I wróciłeś, wiedząc, że brakowało mi ciebie. I wiedząc, że zlekceważyłeś moje prośby i obawy. - dodał miękko i niemal łagodnie, co jednak było raczej wynikiem bezsilności, niż akceptacji. - Nie chcę słuchać o tym błogosławieństwie, jeśli pozwolisz. - dodał nieco chłodniej, opanowując się jednak, zanim znów pozwolił wszystkiemu, co myślał ujrzeć światło dzienne. Znów chwilę na niego patrzył, jednocześnie jednak jasnym było, że bardziej skupiał się na swoich myślach, niż na wpatrywaniu się w ładną, szczupłą twarz towarzysza. - Nie obawiam się ciebie Oscar, jeśli to cię męczy. - powiedział w końcu powoli. - Nie jestem zły dlatego, że boję się, że w nocy rozszarpiesz mi gardło. Ani nie dlatego, że w walce postanowisz zmienić front. - dodał, kręcąc delikatnie głową. - Jestem zły, bo uzależniasz się od tego, nie myśląc o konsekwencjach. I jestem wściekły i rozżalony, bo cię kocham. - dodał, delikatnie unosząc ramiona, niemal jakby chciał nimi wzruszyć. - A mam poczucie, że to wykorzystałeś. - milczał przez chwilę, z powrotem prostując się, stając nieco swobodniej. - Gdybym nie chciał cię znać, po prostu bym pojechał w drugą stronę, głupi chłopaku. - westchnął ciężko, w cichej nadziei, że pieszczotliwość tej obelgi, nie była oczywista tylko dla niego. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Maj 05, 2020 12:03 pm | |
| Kiedy mały Oscar mieszkający w domu młynarza niedaleko rzeki nie mógł zasnąć męczony koszmarami czy obawami zawsze niepewnie wołał do siebie mamę - osobę, która każdego dnia kładła się ostatnia. Ona była zawsze łagodna, choć bardzo silna i zaradna. Przychodziła do niego wtedy tysiąc razy i była gotowa bez skargi przyjść i tysiąc pierwszy. Do teraz pamiętał specyficzny szelest jej lnianego fartuszka oraz uspokajający szept, nawet jeśli nie potrafił już sobie przypomnieć jej twarzy. Kładła się za nim na pościeli, opierała policzek na jego ramieniu i słuchała o małych obawach małego świata, które dla niego były sprawami życia i śmierci. Czasem był to strach przed Buckym, nastoletnim synem rzeźnika, który dostał od ojca procę z bardzo mocną gumą i męczył młodsze dzieciaki. Czasem przykrości związane z tym, że źle szły mu nauki u taty i przez niezdarność kilka kilogramów mąki rozsypało się na ziemi. A czasem czysty strach, który wywoływały rozmowy mężczyzn na temat latających potworów, przed którymi nie da się obronić i trzeba się tylko modlić, by te nadal omijały wioskę nad rzeką. Na większość z tych problemów w magiczny sposób znajdowała radę od ręki, ale strach przed bestiami dzieliła razem z synem, była jednak odpowiedzialna za niego i pozwoliła, by wierzył, że rodzice go obronią. Spoglądała wtedy na jego leżącą na poduszce rączkę i słysząc jego chichotanie wędrowała łaskocząco palcami po wewnętrznej stronie jego przedramienia i na końcu wsuwała własną lekko szorstką od pracy, ale delikatną dłoń w tę jego, ciasno splatając palce. Czuł wtedy wsparcie i bliskość - dłoń dorosłego, z którą mógł kroczyć nawet ciemną doliną niczego się nie lękając.
Mamy w końcu zabrakło. I taty. I młodszego brata. I psa. I domu. I łóżka. Ale targany strachem Oscar nie zapomniał drobnego gestu i często sypiał z dłońmi złożonymi jak do modlitwy, przyciskając czoło do splecionych kciuków. Nie było to nadto zwracające na siebie uwagę, bo dzieci spały w różnych pozycjach, ale dla rudowłosego chłopaka to małe podtrzymanie siebie samego na duchu, do którego wstyd mu było się przyznać, było bardzo ważne. Zawsze uspokajało go wewnętrznie w obliczu bólu czy niebezpieczeństwa.
Dlatego mimo usilnych prób bycia dorosłym, cierpliwym, niezwyciężonym, niemożliwym do złamania jednak nie mógł pohamować dłoni, które mimowolnie uciekły za jego plecy i złączyły się ciasno i nerwowo. Musiał zachować spokój. Musiał się kontrolować. Nie mógł dać się ponieść. Musiał zachować spokój… Musiał trzymać się pomimo tego, iż widział te przymykające się ciężko zmęczone oczy, łagodne choć poważne skrzywienie warg, wszystkie najdrobniejsze, mimowolne znaki, ukazujące to, iż chyba nie tak różny od niego Alexander musiał powtarzać sobie w głowie chyba dokładnie tę samą mantrę. Musisz zachować spokój. Musisz się kontrolować. Nie możesz dać się ponieść. Musisz zachować spokój… Ale on nie trzymał na wodzy łez i wybuchu przeprosin, ale nerwy wywołane bezsilnością i faktem bycia wykorzystanym i zmanipulowanym. Okłamywanym. Branym pod uwagę tylko jeśli było to wygodne. Oszukiwanym. Nieszanowanym. Głaskanym pod włos. Szarpanym za uczucia i emocje. Zapomnianym. Nieuhonorowano lat, jakie poświęcił na poprawę życia jednej istoty, na którą w ostatecznym rozrachunku stracił po prostu czas. I tracił go nawet teraz, z każdą upływającą chwilą milczenia, w które zaklął się żałosny Oscar. Ten w końcu wiedział, że będzie źle, ale nie aż tak źle... Te wszystkie słowa, boleśnie prawdziwe, kiedy wychodziły z ust mężczyzny były tysiąckroć silniejsze niż to, co w najgorszych scenariuszach rudzielec odtwarzał w swojej głowie - zlękniony tą chwilą. Ale wrócił. Naraził się na to wszystko dla kilku dni spokoju opartego na kłamstwie. Prawda przyniosła reakcję niszczącą wszystko dookoła, wraz z marzeniami Oscara, w których pospołu, zgodnie ujarzmiali to, co mógł posiąść i wykorzystywali to do celów, dla których w ogóle wstawali z łóżka. Do ich małej zemsty. Zamiast tego w nieskończoność przeciągnąć się miało biczowanie go, na które z przykrością i bólem musiał przyznać, że… Zasłużył. Wiedział, że to wszystko musiało spaść mu na głowę. Ale teraz dotarło do niego z pełną mocą, że wiedzieć, a doświadczać tego, właśnie teraz, to dwa zupełnie inne strachy. Wiedza nie ściskała go za serce tak jak emocje właśnie w tej chwili… Rudzielec niemrawo otworzył usta i z ociąganiem zamknął je z powrotem. Chciałem… Co chciał? Czego on właściwie chciał? Powalczyć te lata samemu, zyskać sposobność dotarcia do wampirzej krwi, eksperymentowania, poradzenia sobie z nią w pierwszym stadium i powrócić jako zwycięzca, by unaocznić, że to nic tak strasznego. Że dał radę i będzie dawał radę. Że może wreszcie Mu dorówna, w żadnej chwili nie będzie ciężarem. Że będzie można być z niego dumnym… Ale wrócił i był jednak tak samo przegrany i lichy, jak byłby gdyby został. Z tym, że teraz był dodatkowo perfidny i nieuczciwy. Zakłamany. Sparszywiały i odrealniony. Podły. Słaby. I faktycznie głupi, bez pieszczotliwych obelg. Nie miał nic na swoją obronę, nawet jeśli na dobrą sprawę nie podjął walki o swoje racje. ...bo nie chciał żeby to była walka… W marzeniach chciał akceptacji i wspólnej zabawy, wykorzystania możliwości i poparcia… Ale droga ta była zablokowana, albo w ogóle nigdy nie istniała. I też go kochał. Bardzo. Alexander nawet nie był w stanie wyobrazić sobie jak bardzo.
Rudzielec poruszył się ciężko wyrwany z niebytu, w który trafił niepokojąco długą chwilę zamierając w bezruchu i pozwalając, by resztka kolorów spłynęła z jego twarzy pod kołnierz. Obejrzał się za siebie na soczystą łąkę i łaciate bydło w oddali, obserwując to właściwie niewidzącym wzrokiem, po czym bez słowa zszedł ze ścieżki nieco niżej, pozwalając by mokre źdźbła traw chlapały rosą cholewki jego butów. Zrobił tak ledwie sztywne pare kroków i kucnął, rwąc coś dłońmi poniżej. W swojej nieistniejącej już pewności siebie myślał, że da temu wszystkiemu radę, że jest na to przygotowany, że pokaże wszystko Alexowi, przekona go i będą razem… Żyli długo i szczęśliwie, jak w bajkach mamy. - Myślę, że najgorsze jest to, że każdy z nas miał w swojej głowie wyobrażenie siebie nawzajem, które nijak się ma do rzeczywistości - powiedział ciszej, chyba bardziej do siebie, lub bardziej do Aleca w swojej głowie, żegnając jego i jego uśmiech oraz pocieszające ramiona, które przychodziły zawsze kiedy Oscar ich potrzebował, nawet jeśli nie opuszczały świata wyobraźni. Ale musiał się z nim rozstać na dobre, by puszczając wodze czasu brutalnie zderzyć się z rzeczywistością - z Alexandrem, do którego to pieszczotliwe dziecięce określenie od dawna już nie pasowało. Tak jak do Oscara nie pasował "dzieciak", czy "chłopak". Obecnie był po prostu "Śmieciem". Z czystej kurtuazji pisanym z dużej litery. Szczupłe ciało podźwignęło się w górę na długich nogach i jego właściciel jeszcze chwilę gmerał przy czymś na wysokości swojej piersi, pochylony i skupiony. A kiedy odwrócił bez gracji i siły tym czymś okazał się bukiet polnych kwiatów. Złożony ze starannie dobranych ździebeł grubej trawy, kilku stokrotek, pary niezapominajek i całe grono bladoróżowych koniczyn - związany w pół grubą łodyżką jakiegoś kwiatka pozbawionego główki i liści. Nie było to coś ani specjalnie dorosłego, ani specjalnie mądrego. I z takim podarkiem, moczącym dłonie, młody łowca wszedł z powrotem na ścieżkę, pozwalając by pył i piach kleiły się do jego butów i widocznie ociągał się z wyciągnięciem go w stronę Pana Brightly'iego. - Będę się starał zrobić wszystko, żebyś znowu mógł być ze mnie dumny. Nie miał serca mówić mu, że ta klątwa to jego najmniejszy problem, bo ma inne uzależnienie, od którego właśnie w tej chwili cierpi mocniej niż kiedykolwiek w ciągu tych trzech lat. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Maj 05, 2020 1:48 pm | |
| Te ciche słowa, wymruczane do traw, wonnej koniczyny i samego siebie, sprawiły, że coś zacisnęło się wokół jego żołądka i przez chwilę czuł mdłości, wspinające się aż do jego przełyku i minęły, jakby coś zmieniło zdanie, dochodząc do wniosku, że to by była zbyt drobna kara za przewinienie, jakiego się dopuścił. Złamał zaufanie, nie był tym, kim powinien być. Tym, kogo teraz potrzebował Oscar i do kogo przyszedł. I może wcale nie miało znaczenia, po co? Widząc go wtedy, na wilgotnym od deszczu rynku, po tylu miesiącach… Był szczęśliwy. I nie interesowało go, co sprawiło, że ich drogi znów się splotły, więc co zmieniło się teraz? Pozornie niewiele, przynajmniej tak sądził, a jednak zimny, śliski strach wspinał się po jego plecach, owijając wokół kręgosłupa, zaciskając na jego szyi. Nie mógł go stracić. A teraz czuł, że stoi jedynie przed wyborem, czy stanie się to w nieokreślonej przyszłości, powoli, kiedy kawałek po kawałku to, co znał i ukochał, będzie zastępowane czymś obcym i martwym, czy w tej chwili, za pomocą wcale nie cuchnącej, wampirzej krwi, nie uzależnienia od tego, czy jakiejkolwiek innej, przerażającej rzeczy, ale za pomocą jego własnych, zgorzkniałych słów. Odetchnął bezgłośnie, zapatrując się na skuloną postać, z początku nie skupiając się na tym, co chłopak właściwie robił, zbyt pogrążony we własnych myślach. Dopiero kiedy zobaczył go znów przed sobą, a z melanżu ciepłej szarości ścieżki, głębokiej zieleni trawy i ciemnego stroju jego towarzysza wybiła się biała i różowa plama, na której skupił się, znów czując się słaby, kiedy okazała się ona garścią drobnych kwiatków. Wahał się zaledwie przez chwilę, w końcu wyciągając rękę w jego stronę. Zamiast jednak odebrać od niego bukiecik, jego palce owinęły się najpierw wokół jasnego nadgarstka i ledwie chwilę poświęcił temu, jak jaśniejsza i miękka była skóra chłopaka przy jego opalonych i nieco szorstkich od trzymania broni i codziennych prac, dłoniach. Przesunął palcami po jego przegubie i wnętrzu dłoni, pod palcami czując jej nieco nierówną fakturę i trafiając opuszkami na drobne, zielone łodyżki, nieco miękkie, szczelnie otulone ciepłem ich ciał, kiedy chwycił jego dłoń, nieco rozpaczliwie zaciskając na niej swoją. Pokręcił delikatnie głową, patrząc na drobne kwiatki, wieńczące ten uścisk, a sam ich widok sprawiał, że coś ściskało go w środku i był pewien, że delikatny, różowy kolor już zawsze będzie przywodził mu na myśl odurzająco pachnącą koniczynę i ten drobny, nieco dziecinny i prosty gest. - Jestem dumny Oscar. - powiedział, w końcu unosząc na niego wzrok, zmuszając tego, by sam na niego spojrzał. - Mogę być zły i rozżalony. Mogę mówić różne rzeczy i mogę nie wiedzieć co robić. Czasem. - ściągnął brwi i czując nieco dławiący ucisk w gardle, wziął oddech. - Ale nigdy nie przestanę być dumny. Spójrz na siebie. - spróbował się uśmiechnąć. - Jesteś wspaniałym chłopakiem. Mężczyzną. - odetchnął. - I chyba powinienem traktować cię właśnie w taki sposób. Nie jesteś dzieckiem, któremu mogę mówić, co mu wolno, a czego nie. - przyznał, wciąż ściskając jego dłoń, do jakiegoś stopnia oszołomiony dotykiem skóry na swojej, zwłaszcza że ostatnio nie zdarzało się do często. Kiedy myślał o tym teraz, po powrocie Oscara mieli znacznie mniej okazji do tego, by chociaż otrzeć się o siebie ramieniem niechcący, jakby mimo wszystko chłopak trzymał lekko dystans. - Zdaje się, że moi bliscy również nie pochwalali decyzji jaką podjąłem. - ściągnął delikatnie wargi, uśmiechając się słabo. - Ale była moja. - dodał i wprawniejszy obserwator mógł stwierdzić, że trzymał się nieco gorzej, niż parę minut temu, a jego wargi zaciskały się delikatnie bardziej, niż było to konieczne. - Nie chcę, żebyś był sam, kiedy będzie się działo coś złego. Sam mówiłeś, że nie wiesz, co będzie dalej, a myśl, że mógłbyś bać się tego, co się dzieje i być z tym sam, nie daje mi spokoju. Nawet jeśli nie będę umiał pomóc, mogę chociaż być obok. - przyznał, powoli oplatając palcami wiotkie łodyżki, przyjmując bukiecik. - Ale wciąż, nie lubię i nie popieram tego, Oscar. Jakich cudownych korzyści by za sobą to nie niosło. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Maj 07, 2020 12:07 pm | |
| Nie odpuści, tego był pewien. Choćby miał błagając o przebaczenie chodzić za swoim mistrzem na kolanach i to na oczach całego miasta, przez hałaśliwy rynek czy choćby po schodach gospody na piętro, by następnie całą noc klęczeć przed drzwiami jego pokoju - zrobiłby to. Póki co zaczął jednak od bukieciku, infantylnego dowodu skruchy i uwielbienia, wymieszanych w równych proporcjach pomiędzy ochlapanymi kroplami rosy listkami kwiecia. Nie spodziewał się brutalnego rzucenia roślinkami o ścieżkę, Alexander nie miał w zwyczaju nie-przyjmować nawet najgłubszych prezentów… Niemniej obecna sytuacja była bardziej niż nadzwyczajna i o ile bukiet mógł w istocie spocząć w dłoniach obdarowywanego, o tyle mógł on stwierdzieć, że to za mało, że nie wystarczy i nawet rozkoszne główki kwiatów nie zaczną chociaż trochę oczyszczać i upiększać atmosfery pomiędzy nimi. Dlatego też tak zwlekał z podarowaniem ich. I dlatego drgnął tak mocno, kiedy Alex ostrożnie pokonał ostatni dzielący ich krok i sam sięgnął po to co już od samego początku mu się należało. Czyli po… Dłoń jego ucznia. Oscar od razu dogonil jego palce wzrokiem i patrzył jak jego własna skóra ugina się pod nimi lekko, a nerwy pod nią karmią się tym kontaktem jak pustelnicy wodą. Czuł jak dreszcz przebiega wzdłuż jego kręgosłupa, a oddech zamiera w płucach śledząc namietnie każdy milimetr pokonany przez mężczyznę na małym skrawku mapy jego ciała. To była jedna z tych chwil, kiedy katowano go i błogosławiono jednocześnie - kiedy czuł się naprawdę silny i zdolny do wszystkiego, a jednocześnie niepewny i wycofany. Delikatnie zwolnił zacisk pięści i odciągnął palce od łodyżek, mocniej przytulając do tej drugiej dłoni, która teraz tym małym gestem składała go od nowa i utrzymywała w formie i pionie. I nie mógł się powstrzymać przed tym, by zaczerpnąć z tego źródła jeszcze odrobinę, kiedy nakrył to złączenie jeszcze jedną ręką, wolną, dotąd zawieszoną niedaleko i tak samo mokrą od rwania trawy. Odważnie gładząc Alexandra kciukiem. Dopiero wtedy uniósł spojrzenie na swojego mentora rozbierającego się przed nim ze szczerości, która kruszyła mury i budowała mosty… Nawet jeśli targające nim emocje malowały się na jego twarzy jasnymi sygnałami, tuż przed oczami rudzielca. - Też cie kocham, Alec. - Boże, ile go kosztowało to wyznanie. Nawet jeśli nie było nawet w połowie takie, jakim powinno. - I zawsze będziesz i byłeś dla mnie tym, za kogo nawet ty sam siebie nie uważasz. Jeśli mimo tego wszystkiego… Nadal będę mógł być przy tobie, to będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. I obiecuję, że ciebie uczynię najszczęśliwszym. I będę ci przynosil kwiaty codziennie aż nie uśmiechniesz się naprawdę szczerze. - Jakby go zachęcał sam drgnął lekko kącikami swoich ust, bardziej w grymasie niż faktycznej oznace szczęścia. Nawet jeśli był teraz szczęśliwy… Chyba. Był przerażony, pewien, że to nie ostatnia taka rozmowa, wciąż przekonany o własnej bezużyteczniści, ale… Jego ręka tkwiła mocno i pewnie w lekko szorstkim koszyczku z tej nieco większej… Więc może faktycznie klamka zapadła…? Może faktycznie i na stałe będzie mógł zostać i walczyć razem z Nim. O Niego i o innych. Tak, jak myślał było mu ciężko się odsunąć, tak po prostu oddać podarek i zabrać dłoń, zerwać połączenie i pozwolić odejść uczuciu, którego nie doznawał nawet przy leżacej przed nim nagiej i naprawdę ślicznej kobiecie. A to była tylko dłoń, nie ruszała się nawet, po prostu była i to wystarczyło, żeby powietrze gęstiało mu w płucach, a wyobraźnia uciekała gdzieś daleko poza granice dobrego smaku, nawet jeśli i tam nie dochodziło do niczego wielkiego. Bukiet mógł oddać, ale tej chwili - nigdy. - Spędz dzisiaj dzień ze mną! - Rzucił dziwnie tęsknie nawet się nad tym nie zastanawiając. Nie myśląc nawet nad idiotyzmem tej propozycji, bo w końcu fizycznie niemal się nie rozdzielali. Jednak w jego głowie wspólny dzień wolny różnił się od codzienności, a zwłaszcza w tej chwili, kiedy wciąż trzymał Jego dłoń przy sobie. - W mieście. Bez planowania kolejnego przystanku i pakowania do drogi, bez odbierania broni. Podsłuchałem w karczmie jak kurtyzany rozmawiały o parku, w którym mają oczka wodne z rybami z innego kraju i… Sprzedają tam lody o smaku słonego karmelu. To musi być najdziwniejszy smak na świecie…! Nawet jeżeli jego twarz dalej się nie uśmiechała, to w jego głosie już zaczynały pobrzmiewać niepewne nutki ekscytacji i wigoru, których próżno było szukać od kilkudziesięciu godzin. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Maj 07, 2020 3:48 pm | |
| Przyciągnął kwiatki w swoją stronę, a drobne płatki otarły się o szorstki materiał munduru na jego brzuchu, lekko uginając. Już odbierając maleńki bukiet, czuł jak ciepło drugiego ciała umyka od jego dłoni i ledwie chwilę dłużej zostało na drobnych łodyżkach, ostatecznie jednak również na nich nie zostawiając nic, prócz wspomnienia i świadomości, że druga, ciepła dłoń faktycznie tam była. Przez dłuższą chwilę wciąż miał wrażenie, że czuje na skórze to delikatne głaskanie i ciężar nieco gładszej niż jego, choć wciąż zdecydowanie męskiej ręki chłopaka i dopiero kiedy znów Oscar się odezwał, uniósł na niego spojrzenie, wzdychając bezgłośnie. - Wiem, Oscar. - przyznał, przez ledwie chwilę się wahając, kiedy przez jego usta i język, tak przyzwyczajony do pieszczotliwych określeń chciało prześlizgnąć się słowo “dzieciaku” i które powstrzymał, uśmiechając się do niego bardzo lekko, dostrzegając coraz wyraźniej, że nie było to już coś, co pasowało do młodzieńca. Nie, kiedy w bardzo jasny sposób Oscar zarysował tę granicę, być może nie do końca świadomie, wprowadzając nowy porządek ich relacji, jednocześnie sprawiając, że jej definicja, przynajmniej w głowie Alexandra nieco się zacierała. Co jednak nie zmieniało w najmniejszym nawet stopniu, pragnienia do zatrzymania obecności ucznia - byłego ucznia - w swoim świecie. I chociaż nie uważał, żeby największe nawet bukiety kwiatów potrafiły faktycznie coś uporządkować, zmienić, czy nadać od nowa sens, być może było to możliwe z czasem, którego zdaje się, że obaj teraz potrzebowali. Uniósł brew lekko już po pierwszym, nieco bardziej entuzjastycznym i natchnionym zrywie chłopaka, który proponował spędzenie wspólnego dnia i nawet złapał się na tym, że zabawnym było dla niego, jak szybko Oscar zaczął tłumaczyć i precyzować, do dokładnie miał na myśli, proponując to. Zupełnie jakby wiedział, że Alex nawiązałby do faktu, że razem spędzali każdy dzień. Razem budzili się, pakowali i jedli śniadanie. Razem wychodzili do stajni i przygotowywali konie do drogi, by razem na nią wyruszyć. Wspólnie podróżowali, wspólnie przygotowywali posiłki i w ciągu całego dnia na palcach jednej ręki można było wyliczyć te, kilkunastominutowe momenty, kiedy potrzebowali chwili intymności, z daleka od drugiego. Prawdą jednak było, że podczas całego tego czasu, który spędzali w swoim towarzystwie, nie było wiele takich momentów, o jakich teraz mówił i jakie proponował im Oscar. - Faktycznie, zdaje się dosyć osobliwy. - przyznał, kiwając lekko głową, zgadzając się na wycieczkę do zielonego parku, pełnego maleńkich wodnych oczek, w których pływały egzotyczne, złociste i burgundowe ryby, żeby zjeść słodkie lody w wymyślnych smakach. - Ale skoro dzisiaj nie załatwiamy sprawunków, może dobrze byłoby założyć na siebie coś lżejszego, zanim upał zrobi się znów nie do wytrzymania. - dodał, ręką zapraszająco wskazując mu drogę z powrotem w stronę centrum, samemu powoli ruszając w tamtą stronę, wciąż w dłoni trzymając drobny bukiecik. Szedł niespiesznie, dopiero teraz pozwalając sobie na chwilę odprężenia, rozglądając się po rozległych pastwiskach i polach. Z pewnością nie wszystkie wykorzystywane były na raz, jednak to właśnie nadawało jakiejś mozaikowej malowniczości, kiedy soczysta zieleń przeplatała się ze złocistymi odcieniami mlecza i rzepaku, przetykana czerwonymi makami i błękitem, wystających gdzieniegdzie chabrów. Wcześniej wcale nie zwracał na to uwagi, zbyt przejęty sytuacją i zbyt pochłonięty swoimi myślami, teraz odsuwając jednak zmartwienia, tak daleko jak potrafił, wiedząc, że będzie miał aż nadmiar czasu do tego, żeby wszystkie przemyśleć kilka razy za dużo. - Muszę zmienić opatrunek przed wyjściem, to na pewno chwilę zajmie. - dodał ni stąd, ni zowąd, nagle jakby przypominając sobie o delikatnym ciągnięciu zaczerwienionej rany i przymknął oczy, wdychając powietrze nieco głębiej, zanim znów wejdą w gęściej zabudowany teren, gdzie wiatr nie miał szans tak swobodnie mieszać i kołysać aromatów otaczających ich łąk. - Może udałoby nam się wyjść szybciej, gdybyś sam na to zerknął. Będzie jeszcze cała masa czasu na zamartwianie się. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Maj 10, 2020 12:06 pm | |
| Dzień wolny Naprawdę wolny. Na tę wieść ciemnoszare dotąd i zwarte ciasno chmury przerzedziły się znacznie, przesuwając termin opadów na nieco później, specjalnie po to, by mężczyzna z bukietem mógł nacieszyć oczy soczyście zieloną pachnącą trawą oraz kwieciem, żeby mógł stwierdzić, że pełny uniform bojowy nie był mu tego dnia tak potrzebny kiedy słońce będzie niemal nieprzerwanie oblepiać jego skórę. I ostatecznie żeby pięknie ukoronować nastanie czasu zgody i spokoju, wyrosłego na cienkich łodyżkach i listkach podarowanego bukietu. W czasie wolnym przejście przez rynek, na którym coraz liczniej gorączkowo kłębili się sklepikarze tym razem był tym słodszy, zwłaszcza poparty zalatującym z drugiej strony fontanny zapachem smażonych słodkich placków posmarowanych od serca domowymi przetworami. Na szczęście obaj mężczyźni trzymali teraz miejsce w brzuchach na dużo bardziej niecodzienną i egzotyczną przekąskę. W czasie wolnym nawet powrót do karczmy, wejście na piętro i ostrożne zawitanie do pokoju Alexandra Oscar przyjmował z lekko stłumioną w ekspresji ekscytacją. Nawet jeśli układ zalegających na meblach ubrań i osobistych rzeczy jego mentora był mu znany od lat, to stęsknił się za tym porządkiem. I za zapachem płynu do golenia. W czasie wolnym Brightly ostrożniej zdejmował marynarkę i odpinał guziki koszuli, tym samym zmuszając swojego czekającego na klęczkach z miską wody i jałowym opatrunkiem ucznia do cięższego przełknięcia śliny. Przysiadał leniwiej na podstawionym krześle przodem do jego oparcia i pozwalał w spokoju przemywać się i smarować. Wtedy jego skóra była najgładsza i najmniej zaczerwieniona w ten niepokojący sposób. W czasie wolnym Alexander wychodził w samej koszuli. I, Boże, Oscar już wiedział, że to będzie trudny egzamin dla jego nerwów. * Doszli do parku w leniwie wolnym tempie, po drodze mijając już znacznie więcej ludzi i powoli zaczynając czuć nadciągającą falę ciepła, która omiatała wychłodzone po nocy budynki i otwarte przestrzenie, zaglądając nawet do najciaśniejszych uliczek. Park i cień drzew miał przynieść ukojenie, którego potrzebowali, albo już niedługo będą potrzebować. - To tutaj! - Rzucił, kiedy odbili z brukowanej dróżki w prawo pod łuk opleciony pnącym się po nim bluszczem. - Mówiły, że będzie tuż za pomnikiem małej pastereczki. Bliźniaczy z owieczką, którą zgubiła jest idealnie na środku parku i tam też są lody. I źrodełko - tłumaczył z ożywieniem, od wyjścia z karczmy uśmiechając się już ze znacznie większą swobodą. Na martwienie się przyjdzie jeszcze czas. Byle jak najpóźniej… W parku alejki wytyczał ubity piach i położone po bokach ścieżki kawałki oczyszczonych z kory długich i prostych belek. Wszystko przyjemnie chrzęściło pod nogami, dorosłych bylo tu mniej niż dzieci, a sam park okazał większy niż można było sądzić. Pomiędzy kwitnącymi krzakami uwijało się kilku ogrodników w szerokich spodniach ubrudzonych ziemią, dookoła muzyką przetaczał się śpiew ptaków i trzeba było uważać na wszędobylskie ważki. Jedna nawet przysiadła na moment na ramieniu Alexandra, zmuszając go do przystanięcia i łapania chwili na podziwianie misternego piękna natury z bardzo bliskiej odległości. Obaj przystanęli jednak dopiero przy oczku wodnym, przy którym po drugiej stronie stała trójka chichoczących kilkuletnich dzieci oczarowanych magią sadzawki. Oczko dzieliło się na trzy połączone zbiorniki, na których przewężeniach zbudowano urocze drewniane mosty długie na ledwie kilka metrów. W samej wodzie aż roiło się od kolorowych ryb, po których łuskach biegały w tę i nazad refleksy promieni słońca. Oscar z ekscytacją niewiele myśląc pociągnął Alexandra łagodnie za przedramię i porwał wprost na najbliższy mostek, widząc z niego pomnik zagubionej owieczki. Nie ona jednak była w tej chwili największą gwiazdą, ale stworzenia pływające poniżej. Niektóre wielkie, bardzo jasne, w ciapki, inne całkiem małe, zrozczapierzoną i pociętą płetwą, jeszcze inne sunące leniwie , niby czarne a jednak w słońcu mieniące się kolorami tęczy. Były jeszcze śmieszące dzieci glonojady przyssane do krawędzi sadzawki, były ryby wysoko skaczące i inne przemykające po dnie… Fioletowe, niebieskie, pomarańczowe, białe, żółte! Oscar aż sapnął na widok takiego splendoru przypominającego mu barwami i tętnem życia miejskie festyny, i kątem oka zerknął na stojącego obok mężczyznę. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Maj 11, 2020 12:01 am | |
| Nie wiedział, czy wcześniej to ich nie najlepsze, zdecydowanie chmurne samopoczucie, wpłynęło w taki sposób na niebo, od rana zwiastujące co najmniej przelotny deszcz, a w najgorszym wypadku prawdziwe oberwanie chmury. Czy może był to zupełny przypadek, że nieco czerniące się już za lasem niebo, powoli przybierało odcienie coraz jaśniejszego granatu, płowiejąc i rozrzedzając się coraz bardziej, aż w końcu przez siwe i dymne, gęste obłoki, zaczęło przebijać się błękitne niebo. Przepuszczało ono coraz bardziej odważne promienie słońca, które docierając do ich ciał, smakowały je i grzały, co zdążyli odczuć już po drodze z powrotem do gospody. W nastrojach tak samo jaśniejszych, jak jaśniejsze było niebo nad ich głowami. Rozbierał się powoli, nie spiesząc się nigdzie i w jakimś stopniu naprawdę ucieszony z dnia wolnego, kiedy zwyczajnie mogli spędzić trochę czasu na bezkarnym lenistwie. Oczywiście, żaden z ich problemów nie zniknął, a spór wydawał się jedynie opatrzony, a do pełnego zabliźnienia z pewnością potrzebował więcej czasu, niż rana na jego plecach, którą teraz zajmowały się delikatne, zwinne palce chłopaka. Oscar równie powoli i metodycznie obmywał ranę i poprawiał poluzowane szwy w miejscach, gdzie skóra nie stykała się ze sobą tak ściśle, jak powinna, prawdopodobnie przez nieco nieprzemyślaną, pieszą wycieczkę Alexandra do lasu. Rana została oczyszczona i zabandażowana, siedząc zaś tak, oparty przedramionami o krzesło, pozwalając towarzyszowi zająć się wszystkim bez słowa skargi, miał wrażenie, jakby pracowali nie tylko nad jego plecami, ale również tym, co było między nimi. Nadszarpniętym zaufaniem i relacją, która chwiała się w posadach, gdy żaden z nich wciąż nie mógł być całkiem pewien, na czym stoi, nadal gdzieś z tyłu głowy czując cichą, szepczącą drażniąco obawę przed obudzeniem się znów samemu w pokoju. Tylko po to, by znaleźć pusty boks tuż obok swojego wierzchowca.
*
Szedł za nim wyjątkowo posłusznie, pozwalając Oscarowi poprowadzić ich do miejsca, o którym wcześniej mówił, jako że jedyny znał drogę. I poniekąd również dlatego, że Alex zwyczajnie lubił patrzeć na niego. Zwłaszcza kiedy się cieszył. Teraz zaś, po tym, jak ledwie parę godzin temu, obaj wcale na siebie nie patrzyli, patrzenie na niego, kiedy prowadził ich przez kolejne wąskie uliczki w parku, było odświeżające i przywodziło na myśl coś równie ciepłego, jak powrót do domu po długiej podróży. Faktycznie coś było w stwierdzeniu, że ich dom nie mieścił się w ścianach, zadbanym ogrodzie i buchającym kominku, ale raczej w ludziach, W konkretnym człowieku. I na razie mogli na chwilę zapomnieć, skupiając się na różnokolorowych rybach, przepływających tuż pod powierzchnią wody, na której tańczyły wesoło promienie słońca, odbijając się to od białych, rybich łusek, nadając im odcienie i blask prawdziwego srebra i złota, mieniących się w słońcu, to na maleńkich falach na wodzie, robionych przez wyskakujące z niej, błękitne rybki o długich jak skrzydełka płetwach. Pozwolił się chwycić za ramię i pociągnąć na drewniany mostek, niemal od razu opierając ramiona na barierce i nieco się przez nią wychylając, by widzieć więcej kolorowych stworzeń. Tuż nad wodą fruwały ważki niebieskie i czerwone, podobne do tej, która przysiadła na jego ramieniu, kiedy szli przez park aż to tego miejsca. Unosiły się tuż nad lśniącą taflą, zbliżając do niej i umykając tuż przed kolejnym brawurowym skokiem rybki, która zdawała się czyhać na nieostrożne owady, chowając się za blaskiem sadzawki. - Może powinieneś częściej podsłuchiwać w gospodach, skoro wynajdujesz potem takie miejsca. - przyznał, w końcu przerywając ciszę między nimi, kiedy poczuł na sobie niemal wyczekujące spojrzenie, stojącego obok rudzielca, który zdawał się całą swoją postawą niemal domagać opinii na temat miejsca, do którego ich zaprowadził. - Pięknie tu. Pewnie nigdy byśmy tutaj nie zajrzeli normalnie. - przyznał, rozglądając się i w końcu złapał spojrzeniem miejsce, w którym sprzedawali wspomniane wcześniej słodkości. - Całkiem nie mogę się doczekać tych niesamowitych lodów. Nie wiem, kiedy ostatnio jadłem coś takiego. - przyznał, delikatnie unosząc kąciki ust i mrużąc oczy, w których kącikach pojawiły się drobne zmarszczki, kiedy zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie nie jadł nic podobnego od trzech lat, jako że zwykle wybierał takie miejsca z myślą o swoim uczniu, zawsze ciesząc się, kiedy mieli okazję nieco połasować. - Idziemy? |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Maj 12, 2020 9:08 pm | |
| W istocie czekał na osąd swojego kompana, nad zachwyt nad wodą tak czystą, że widać było kolorowe kamienie zalegające na dnie oczka, nadające całej scenerii jeszcze bardziej bajkowego klimatu. Albo nad rozłożystymi drzewami, zasianymi między alejkami wystarczająco gęsto, że przebijający się przez ich gałęzie skoncentrowany blask słońca przypominał wbite w trawę anielskie włócznie. Albo nad starannie utrzymanymi w zdrowiu kwiatami, które wyglądające spomiędzy rzeki liści otaczały w niektórych miejscach alejkę, zasłaniając ją gęstymi krzakami i czyniąc niektóre jej odcinki bardziej intymnymi. Albo może ostatecznie choćby pomnikiem zagubionej owieczki, której jakieś dzieciaki właśnie wkładały ma główkę zrobiony przed chwilą gęsty wianek - widać było, że stojąca niedaleko kobieta (najpewniej mama przynajmniej jednego z nich) bacznie je obserwuje. - Pewnie nie - odetchnął z ulgą, opierając się skrzyżowanymi przedramionami o barierkę. wiedział, że takie słowa wypływające z ust Alexandra to i tak objaw szczerego zachwytu. - Warto jest czasem przystanąć i popodziwiać świat, który chronimy. Tak, żeby w najtrudniejszych chwilach pamiętać, że warto… Może zrobimy sobie z tego nową tradycję? Odwiedzając każde duże miasto koniecznie musielibyśmy zobaczyć w nim coś, co tutejsi będą uznawali za piękne, co? - Przygryzł dolną wargę, obserwując jego profil oraz to niemal dziecinnie głodne spojrzenie umykające w stronę śmiesznej skrzyni na kółkach oraz mężczyzny w fartuszku otoczonego przez dzieci. A już niedługo i przez całkiem dorosłych łowców. I patrząc tak, korzystając, że nie jest przy tym spojrzeniu pilnowany, pozwolił sobie ślizgnąć nim po napiętej szyi i karku odsłanianym ledwie koszulą, a nie marynarką. A zaraz po tym po subtelnie wygiętych plecach i zmarszczkach koszuli zbieranej przez ciasno zapięte spodnie. I dopiero kiedy jego bezczelne spojrzenie choćby sięgnęło napiętego łuku widzianego bokiem pośladka, dotarł doń głos Alexa i jak na znak udał, że patrzy po prostu na oczko za ich plecami. - Khym, co…? Tak, jasne, jasne! Ale mam pomysł: Pamiętasz tą sadzawkę z liliami, którą mijaliśmy niedaleko łuku z róż? Znajdź tam nam jakieś miejsce, a ja przyniosę lody, co? - Z początku z zakłopotania odruchowo musiał aż podrapać się po policzku, ale prędko odzyskał rezon. * Na szczęście od chwili rozdzielenia z Aleciem kolejka dzieciaczków do lodów trochę się zmniejszyła i Oscar mógł czuć się chociaż odrobinę mniej głupio. - Dwie sztuki, po dwie gałki - wymruczał sięgając do mieszka kiedy wreszcie przyszła jego kolej. - Trzy! Jednak po trzy gałki, tak! - Poprawił się energicznie i pokiwał głową, śmiejąc się do samego siebie. Wybuchy wesołości, które napadały go od chwili, w której jego mentor przyjął podarek i dał się tutaj zaprosić sprawiały, że zachowywał się niepoważnie! Na tyle, że widząc obserwujące go wygłodniałe bliźniaki, mające nie więcej niż siedem lat i nieco piasku na buziach i kolanach… Jednak kupił cztery lody. * - Mój Boże, jakie one zimne! - Zaśmiał się w głos, pochylając się nad nisko zwieszonymi cienkimi i zdradzieckimi gałązkami, wchodząc na polankę obok sadzawki, po której dryfowały lilie i kumkały małe żabki ledwo wyściubiające łebki znad wody. Tu niestety ryby nie były widoczne, ale za to znacznie mniej wiało. Rudzielec z dłońmi pełnymi wafelków z diabelsko wielką porcją lodów podszedł raźnym i sprężystym krokiem do mężczyzny i z zaskakującym wyczuciem i gracją zasiadł na trawie po turecku. Poruszał się zupełnie inaczej niż ten cień człowieka sprzed ledwie paru godzin. - Nie próbowałem! Nie chciałem bez ciebie. Ale dłoń zaraz mi odpadnie. Proszę! - Z uśmiechem chyba tylko odrobinę mniej szerokim niż sadzawka niedaleko nich podał mu łakocia. - Sól i karmel, wyobrażasz to sobie? To brzmi jak… Ziemniaki z węglem, albo rzodkiewka z cukrem! Choć… Jak raz dostałem ogórka zalanego miodem to muszę przyznać, że mnie zaskoczył. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Maj 15, 2020 10:08 pm | |
| Sunął spojrzeniem po tafli lśniącej wody, goniąc nim dużą, białą rybę, mieniącą się w słońcu na różne odcienie różu i delikatnej, rumianej pomarańczy, a obok nich przez niewielki mostek przechodziły elegancko ubrane kobiety. W fikuśnych kapeluszach i z włosami pięknie upiętymi w misterne koki i warkocze, z drobnymi loczkami okalającymi gładkie twarze i w długich sukniach. Niektóre były zwyczajnie gołębio szare, czy beżowe i to właśnie na szczupłych ramionach tych dziewczyn spoczywały grube warkocze. Na chwilę jego spojrzenie zawisło na wysokiej blondynce, której pierś opinał gorset w odcieniu podobnym do brzoskwiniowych odblasków, które wcześniej śledził wzrokiem. Szybko jednak znów spojrzał na rudzielca stojącego obok, ściągając lekko brwi na jego słowa, w jakiś sposób czując subtelną propagandę spornej idei. Albo powoli zaczynał wariować. - To brzmi jak całkiem miła tradycja. - przyznał, kiwając lekko głową i mimo wyżerającej resztki jego spokoju paranoi, uśmiechnął się nieznacznie. - Jeśli tylko czas będzie na to pozwalał, możemy tak robić. Mieszkańcy zawsze chętnie wskażą takie miejsca jak to. - dodał, rozglądając się znów po parku, kiedy tuż pod nimi przy mostku ganiały się dwie, błękitne ważki. Odwrócił się w końcu znów do chłopaka, a widząc, że ten patrzy gdzieś w tył, sam również spojrzał na oczko wodne, ciasno pokryte dużymi, zielonymi liśćmi lilii wodnych i pachnącymi niemal dusznie w cieple kwiatami. Na pytanie kiwnął lekko głową, przypominając sobie sadzawkę podobną do tej za nimi, z tą jedną różnicą, że lilie zamiast śnieżnobiałe, były delikatnie różowe, pięknie komponujące się z różanymi łukami na wąskiej dróżce tych przy nich. - W porządku. - zgodził się i uniósł nieznacznie jeden kącik ust, uśmiechając się pod nosem w lekkim rozbawieniu nad tak stanowczą organizacją zadań. - W takim razie znajdę tam jakieś miejsce dla nas, kiedy ty pójdziesz po lody. - dodał, wciąż z lekkim uśmiechem i faktycznie odsunął się od barierki, krótko ściskając jego ramię, kiedy go mijał, zanim odszedł w kierunku niewielkiej sadzawki, usianej różowymi liliami.
*
Miejsce dla nich znalazł dość szybko, jednak widząc kolejkę do budki z lodami, w jakiej dane było odstać Oscarowi, zdecydował się przejść jeszcze powoli wokół sadzawki. Biały żwir przyjemnie chrzęścił pod stopami z każdym kolejnym krokiem, a drobne kamyczki usuwały się na boki pod naporem ciężkich butów, co jednak w żadnym stopniu nie ujmowało urodzie tego miejsca niczego. Musiał przyznać, że chłopak miał wyjątkowo dobre ucho do podsłuchiwania, zwłaszcza że tego dnia, po całym napięciu, jakie im towarzyszyło przez ostatnie godziny, obaj zasługiwali na, choć chwilę rozluźnienia. Z tą myślą, powoli usiadł na miękkiej, ciepłej trawie i oparł się z westchnieniem o gruby, nieco szorstki pień drzewa, którego konary rozpościerały się daleko na boki, całą polankę pokrywając ażurową koronką światła i cienia, a długie, wiotkie nitki zwisały nisko, niemal jak firany, odsłaniając ich od ścieżki, otwierając zaś widok na wodę i grzejące się w słońcu na brzegu, wielobarwne kaczki o fantazyjnych czubkach na głowach. Widząc chłopaka schylającego się pod gałęziami, uśmiechnął się z rozbawieniem i kiedy ten podszedł bliżej, wyciągnął rękę do niego, odbierając, faktycznie mrożący dłonie deser. - Jak sądzę, nie mam szans na łyżeczkę. - zmrużył lekko oczy, patrząc na niego z rozbawieniem i powąchał słodkości. Delikatny, chłodny aromat słodkiego i gorzkiego jednocześnie karmelu zdawał się złamany czymś, co mogło przywodzić na myśl zapach morza i przyszło mu do głowy, że to najdziwniejsza woń, jaką miał okazję poznać. A jego ślinianki aż spięły się z ekscytacji. - Zdaje się, że słony i słodki w jakiś sposób faktycznie do siebie pasują. - przyznał, kiwając głową i poczekał jeszcze, aż Oscar usadowi się obok niego, zanim w końcu polizał słodkości, najpierw ściągając nieco brwi, kiedy poczuł przyjemnie gęsty krem na języku i uśmiechnął się zaraz, przez dosłownie chwilę wyglądając niemal jak dziecko, kiedy zerknął na Oscara, szybko jednak nieco się opanowując. - Są naprawdę niemożliwie smaczne. - przyznał, jako że słodycz wpasowywał się w jego gusta lepiej, niż mógłby to sobie wyobrazić i niemal mruknął cicho z przyjemnością, widząc przyjemnie lepką grudkę świeżego karmelu na szczycie śmietankowej kuli. - Mhm… Niesamowite, czego ludzie nie wymyślą… |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Maj 16, 2020 9:38 pm | |
| Kobiety były… Piękne. Naprawdę. Poruszały się delikatnie i ostrożnie, tak jakby nieustannie tańczyły - jakby ich opakowane przez elegancki bucik palce dotykały chrzęszczących kamyczków na ścieżce pierwsze, przed piętą. Przez co chód łapał oko nienaturalnym bujaniem bioder i prostą, niezachwianą postawą. Były jeszcze ich fantazyjne kolorowe suknie i setki dodatków, i koronek - drapowania, perełki, upięcia, sznureczki, wstążki, szlachetne kamienie, biżuteria i staranne fryzury. Do tego jeszcze czerwień na ustach i subtelny ślad węgielka na powiekach, przez który nie dało się nie spojrzeć na ich oczy. Oscar to wszystko widział i rozumiał - nie do końca potrafił się na to złapać, ale w istocie nie mógł odmówić Alexandrowi gustu. A sobie - tego delikatnego ukłucia zazdrości, z którym oczywiście nie zamierzał nic zrobić. Nie mógł w końcu wiecznie wchodzić między Alexandra, a jego poczucie samotności i ciągnięcie do bliskości. Swoją akcję sprzed kilku tygodni z wygonieniem dwóch panien z imprezy pod pozorem rzekomego zrobienia krzywdy jednej z nich mógł jeszcze sobie jakoś tłumaczyć. Tym, że to był ich pierwszy dzień po rozłące i miał pełne i niezaprzeczalne prawo do tego, by chcieć mistrza tylko dla siebie. Ale stracił to prawo już z drugim dniem, pozostając już tylko przy cichym cieszeniu się z towarzystwa tylko w chwilach, kiedy Alec sam mu je proponował albo się na nie zgadzał. Przeszkadzanie we flircie było jednostkowym wypadkiem i nie zamierzał go powtarzać. Na pewno nie zamierzał. Choćby nie wiadomo co się działo. Na pewno. Tak samo jak nie zamierzał patrzeć na Alexandra w t a k i sposób… Za często. A przynajmniej nie tak, by drugi łowca zdał sobie z tego sprawę. Dlatego też, kiedy zgrabnie uniknął przyłapania na obłapianiu mężczyzny wzrokiem, parsknął, kiedy ten też zerknął za siebie. A mówi się, że miłość nie polega na patrzeniu na siebie, ale patrzeniu w tę samą stronę…Oscar nie miał serca wyjaśnić mu, że jeśli chciał zainteresować się właściwą rzeczą, to wcale nie musiał patrzeć tak daleko... * Jak tylko tuż po zajęciu najlepszego miejsca w ich prywatnej restauracji usłyszał pierwszą skargę wymagającego konsumenta z miejsca uśmiechnął się nad wyraz szeroko i z wyuczonym na salony niedbałym gestem machnął ręką. - Nigdy. Jesteś okrutnie zmuszony do pałaszowania jak barbarzyńca i będziesz maczał w jedzeniu nos, płukał brodę w wodzie i narzekał na palce klejące się od cieknących po wafelku lodów. To wszystko i jeszcze więcej czeka cię na tym przyjemnym spotkaniu! - Zapowiedział nonszalancko i nagle jego głos obniżył się i przyjął specyficzny ton wieszcza złej nowiny: - Albowiem w chwili, w której zdjąłeś marynarkę wyrzekłeś się swojej elegancji i arystokratyczności. I miast Alexandra stałeś… Alexem. I będziesz musiał lizać swoje jedzenie. Mleeem! - Na koniec, kiedy jego głos łamał się już od chichotu aż reprezentacyjnie przejechał językiem po lodach uśmiechając się szeroko - akurat równo na pograniczu chłodnej masy i rożka. I to nie odciągając spojrzenia od katowanego rozmówcy. Na szczęście zanim rozkręcił się z tym teatrem jednego aktora dotarł do niego z pełną mocą miks najbardziej niesamowitych smaków jaki znał! Zamruczał z miejsca i oblizując się namiętnie jak kot po zanużeniu pyszczka w misce mleka, zerknął zszokowany na słodkość chłodzącą jego dłonie. Akurat wtedy spojrzenie jego i Alexandra spotkały się i równie zachwycony staruszek… Jednak zgasił tę subtelną iskrę w oczach i zreflektował się, zadowalając się nowością jak przystało na dojrzałą osobę. Oscar liznął swój kącik ust, wlepiając w niego oczy. - Nie musisz się hamować… Wiesz? Jestem tu tylko ja, nikt inny nie zobaczy, słowo. A nawet jeśli, to powiem im, że to tylko halucynacja cieszącego się czymś otwarcie Alexandra i powinni zdecydowanie mniej pić. - Machnął szeroko ręką w nieokreślonym kierunku, gdzieś za siebie, próbując objąć tym gestem oddaloną nieco ścieżkę i ewentualnych gapiów. Dopiero po tym spuścił wzrok i ostrożnie pożarł kawałeczek karmelu, który wieńczył lodową górkę. Przymknął przy tym powieki i kiedy z powrotem je otworzył znowu spoglądał psimi oczami na Alexandra. - To jak, ucieszysz się dla mnie? - Lekko tknął go palcem jego udo, gdyż Alex siedział doń bokiem, oparty o rozłożyste drzewo |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Maj 17, 2020 11:08 pm | |
| Zmarszczył delikatnie nos, chwilę patrząc na nieszczęsny rożek, który obejmował dłonią. Po jego palcach już powoli zaczynała spływać słodka, pachnąca karmelem śmietanka i widząc, że na jej drodze znalazły się nie tylko palce, ale również bok wafelka, rozsunął nogi nieco szerzej w ostatniej chwili, żeby słodki płyn upadł na trawę zamiast na jego spodnie. Nachylił się nieco bardziej, oblizując to, co było najbardziej rozpuszczone na bokach i posłał chłopakowi niby obwiniające za tę sytuację spojrzenie. Był pewien, że za dosłownie parę chwil, jeśli jeszcze nie teraz, cała jego broda, palce i prawdopodobnie mankiety marynarki będą umorusane w słodkim, lepkim mleku i miał nadzieję, że Oscar czuł się temu winny, ot co! I miał zamiar przeszyć go ciężkim spojrzeniem i dać do zrozumienia, jak bardzo nie podoba mu się to wszystko i garbił się delikatnie nad słodyczami, nie chcąc, żeby cokolwiek z rożka skapnęło na jego pierś i faktycznie wbił wzrok w rudzielca. Akurat w momencie, kiedy ten niemal obscenicznie przesunął językiem po całej wysokości loda. I naprawdę dziękował wszystkim bóstwom, że jego towarzysz zbyt był zaaferowany niebywałym smakiem, cudownie chrupiącymi kawałkami cukru i ciągnącym się karmelem, żeby zauważyć jego wzrok. A przynajmniej taką miał nadzieję, kiedy odwrócił go, karcąc się w mentalnie za każdą kolejną myśl, w której pojawiał się zarówno język jego ucznia (o bogowie!), jak i rożek wypełniony zmrożonymi słodkościami. Nie chciał nawet wyobrażać sobie tego, co pomyślałby na jego temat Oscar, wiedząc, co zaprzątało w tym momencie umysł jego ucznia i jak bardzo straciłby cały szacunek i poważanie, jakie być może jeszcze udało mu się zatrzymać, mimo konfliktu ideowego, jaki wywiązał się między nimi. Oscar się odezwał. Zauważył? Nie, chyba nie. Był dowcipny. I niebywale bezczelny, jednak to zdawała się być cecha, która zwyczajnie narastała w nim z wiekiem i sukcesami. To akurat była cecha, którą dzielili. A żaden bezczelny z natury mężczyzna, nie lubi, kiedy jest się bezczelnym wobec niego. Uderzył jego udo wierzchem otwartej dłoni jak swego rodzaju, wcale nie tak delikatnym biczykiem. - Pilnuj się. - kiwnął poważnie głową, jednak ton jego głosu był zbyt miękki, by uwierzyć, że reprymenda była równie poważna. - Dobrze wiesz, że teraz z czystej przekory, będę się boczył. - dodał równie poważnie, jakby tłumaczył chłopakowi mechanikę działania jakiejś skomplikowanej maszyny. - Ale są naprawdę smaczne. Chyba moje ulubione. Ciężko mi jest teraz wymyślić coś, co smakowałoby mi bardziej. - dodał, mrużąc lekko oczy. - Oprócz jakiejś miękkiej jagnięciny może. Ale zdaje się, że ona nie znajduje się w kategorii budek w parkach. - dodał, mrużąc lekko oczy, wokół których pojawiły się delikatne zmarszczki, pogłębiając nieco te jeszcze mniej widoczne, które okalały jego oczy, nawet kiedy się nie uśmiechał. Już w trakcie jedzenia, postanowił poświęcić materiałową chusteczkę, którą miał w kieszeni, na rzecz wytarcia brody chociaż z widocznych resztek cukru. Ten oczywiście chętnie kamuflował się i pozostawał wśród włosków, pozostawiając lepkość, której ciężko było się pozbyć za pierwszym razem i ostatecznie, nieco zrezygnowany, wstał, żeby zamoczyć chustkę i już z wilgotną, wrócił na miejsce. Oporządzenie się było zdecydowanie łatwiej z taką pomocą i wycierając resztki lodów z dłoni, zerknął raz jeszcze na Oscara, zawieszając wzrok na ułamek sekundy na jego ustach, mimowolnie odnotowując, że były one bardziej zaczerwienione niż zwykle, przez chłód. I zaraz westchnął bezgłośnie w niemym pobłażaniu dla tych idiotycznych myśli, dość szybko wyrzucając je z głowy, niczym przelotne mrzonki o cudzej żonie. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Maj 18, 2020 1:43 pm | |
| Zerwane nie tak dawno kwiaty związane cienką łodyżką w skromny bukiet teraz odłożone na bok, jakby odpoczywając, oparły kolorowe i małe główki na zalaną plamami światła trawę - odprężając listki tak jak całe ciało obecnie odprężał ich właściciel. Nawet jeśli nie wysuwały się w tej scenerii na pierwszy plan, to i tak subtelnie koronowały chwilę, samą obecnością czyniąc z tego wyjścia coś, co Oscar w swojej głowie lubił nazywać innym imieniem niż zwykły spacer. I jakby w prezencie za ostatnie cierpienia reszta wszechświata również kłaniała się przed tym myśleniem, oddając im w posiadanie złoty blask słońca przesycajacy się przez grube gałęzie, lekki wiaterek szumiący między listkami, zapach lilii łagodnie dryfujących na powierzchni czyściutkiej wody i cichy plusk żyjących w niej rybek. Dawał im też samotność otoczoną ścianą drzew i wspólne pierwsze doznanie. A ponad wszystko samemu rudzielcowi dawał możliwość oglądania z pierwszego rzędu dorosłego mężczyzny zmagającego się z równie pysznym, co sprytnym i brudzącym łakociem; jak gonił językiem i ustami umykające krople - budząc przy tym w młodym umyśle niepokojące i tęskne skojarzenia, których Oscar nie miał już siły się wstydzić. Oglądał dzielną ochronę czystości munduru i zarostu, i uśmiechał pod nosem w zamyśleniu, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że sam choć na maleńki ułamek sekundy stał się dla Alexa kimś, kim jego mentor był dlań od długich lat - niedoścignioną w perfekcji i kompletnie nieosiągalną, a wręcz niewłaściwą fantazją. Myślami z pogranicza moralnosci, nawet jeśli pilnowanymi i z całych sił spychanymi na bok, to wciąż wyraźnymi i bardzo mocno wpływającymi na doznania i spojrzenie, którym raczyło się w następstwie ich głównego bohatera. Nawet jeśli ziarnko, które je zasiało było niewinne, niby nic nieznaczące, zrobione kompletnie przelotnie - to wciąż intensywne i licznie wypuszczające mocne korzenie na stałe w umyśle. I one już na zawsze tam zostawały… Oscar aż spłoszył się lekko od tego zabawnego uderzenia w udo i z miejsca podniósł obie dłonie w obronnym geście, nawet jeśli miało to równać się z chwilowy oderwaniem od smakowania łakocia. - Cieszę się… Od teraz słony karmel będzie mi się dobrze kojarzył. A następny przystanek: ogórek z miodem, jajka sadzone z ziemniakami i… Rozpływająca się w ustach jagnięcina, jak Pan sobie życzy. Ale to ostatnie w miejskiej oberży o standardzie, w którym przed jedzeniem układa się chusteczkę na uda. - Koniec wypowiedzi zapowiadającej kolejne przygody ich z pewnością wspólnej podróży kulinarnej zwieńczył chrupnięciem wafelka, za który wreszcie mógł się zabrać. Całość przesycona smakiem słonego i słodkiego, ciągnąca, klejąca do zębów, warg i dłoni zdawała kompletnie mu nie przeszkadzać. Owszem sam garbił się nad trawą, by to na nią skapywał ewentualny barwiący deszcz, oszczędzając własne spodnie, ale poza tym jego palce połyskiwały od gęstej mieszanki mokrego cukru i mleka, usta czerwieniły od zimna, którym kąsało go zamrożone jedzenie, a przymknięte do połowy oczy jasno zdradzały ukontentowanie. Z transu wyrwało go dopiero podniesienie się Alexandra z miejsca i udanie do ich naturalnej łazienki, by pomóc sobie w nie dostrzeżonym przez postronnych powrocie do postaci dojrzałego i zadbanego dżentelmena. Kiedy obaj po ostatnie chrupnięcie poradzili sobie z dorodnym i zaskakująco sytym deserem, było już bardzo dobrze czuć wiszące między nimi odprężenie. I nawet jeśli bardzo przykry i poruszony niedawno temat będzie do nich wracał jak bumerang, to Oscar bez tego kłamstwa czuł się przy Alexandrze lżejszy o dobre parę kilo. I nawet jeśli nie wszystko poszło po jego myśli (a raczej nic) to i tak uwielbiał swojego mistrza właśnie za to jak było między nimi teraz, kiedy powietrze nie było już aż tak gęste od niedopowiedzeń i hamowania pchanych złymi emocjami komentarzy… Jaskółki tnące powietrze jak czarne sztylety latały coraz niżej nad trawą, zawrotnie goniąc uciekające owady i chyba tak samo jak one uciekając od nieubłaganie sunących nad park ciemniejszych chmur, jak łaty kładących się na dotąd czystym niebie. Jak widać wcześniejsze ocieplenie pogody było na ten moment ledwie reprezentacyjne, ale mimo to wcale nie zrobiło się ani trochę chłodniej, kiedy na polanie z liliami nagle zrobiło się nieco ciemniej. Lekko zaskoczony Oscar zadarł głowę i akurat wtedy na przywitanie spora kropla pacnęła mu na czoło, lekko mocząc grzywkę. - Alex… - Nie musiał dokańczać. Po tym jednym słowie nad ich głowami rozlał się szmer ciężkich kropli wody, który zaczął lać się na liście i roztrącając je padł na polanę gęstą kurtyną. Ciepły letni deszcz zmywając resztki wczorajszego dnia. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Maj 31, 2020 10:17 pm | |
| Niemal się roześmiał, widząc przestraszonego, nieco zdezorientowanego chłopaka, który unosił dłonie w obronnym geście, jakby zamiast strzelić go palcami dłoni po udzie, co najmniej celował do niego z kuszy. Przez przeciągły ułamek sekundy, patrzył jak słodka, lepka śmietana spływa po wierzchu ręki rudzielca, kiedy ten zrezygnował z raczenia się słodyczami na rzecz okazania swojej poddańczości. - Spokojnie Oscar, nie będę strzelał. - parsknął cicho, nieco zachrypniętym głosem, patrząc na niego chwilę jeszcze, zanim delikatnie pokręcił głową. Odkąd pamiętał, zawsze lubił piegi. Emilia miała drobne, złotawe w odcieniu plamki na szczycie nosa, które zawsze pudrowała uporczywie, nie chcąc pokazywać tej skazy wszystkim dookoła. Zwłaszcza na dużych towarzyskich spotkaniach czy zabawach, gdzie jedną z wielu, bardzo chętnie praktykowanych zabaw było dokładne oglądanie i komentowanie aparycji koleżanek oraz kurtuazji, czy jej braku ze strony mężczyzn. Dopiero po całym dniu, kiedy wracali do domu, miał szansę zobaczyć ją bez makijażu, kiedy delikatne piegi były widoczne i zawsze wtedy wprost nie mógł oderwać spojrzenia od złocistych konstelacji na rumianej skórze, tak jak teraz, przez dłuższą chwilę nie mógł zmusić się do tego, by przestać śledzić wzrokiem drogę, jaką wyznaczały ciemniejsze plamki na nosie i policzkach Oscara. Zawsze wiedział, że chłopak był raczej blady, a jednak nigdy nie zwracał szczególnej uwagi na to, jak czystą, niemal mleczną barwę miała jego skóra. A teraz… Po tym, co się wydarzyło, zdawała się zupełnie pozbawiona niedoskonałości, napięta i żywa jak nigdy. Przełknął nieprzyjemną gulę, jaka ścisnęła jego gardło, odwracając spojrzenie na lśniącą taflę sadzawki, poprzetykaną zieloną siatką liliowych łodyg. - Pozwolisz, że zatrzymam się na ten rozpływającej w ustach jagnięcinie i pozwolę sobie ominąć ogórka. - powiedział w końcu miękko, uśmiechając się lekko, nieco zmęczony i nieco zamyślony, kiedy opierał się o mieć drzewa, nie myśląc w tej chwili o tym, czy ciemna, nieco szorstka kora zostawi ślady na jego białej koszuli, które potem przez resztę dnia będą stroiły jego plecy. - Nie lubię ogórków w żadnym wydaniu. - przyznał po chwili, a kąciki jego ust nieco się uniosły, kiedy pomyślał o tym, jak niepoważne mogło się to wydawać. I kiedy tak siedzieli, przymknął oczy, głęboko wzdychając ciepłe, wilgotne powietrze, pozwalając sobie nieco odprężyć i może w końcu choć trochę odpocząć od wszystkich tych emocji. Cichy świst napiętych skrzydeł jaskółek przecinał ciszę, gdy ptaszki śmigały nisko na wodą, wzbijając się gwałtownie w górę, gdy tylko zdawało się, że zaraz zanurkują w gęstą trawę tuż przy brzegu, a ważki głośno trzepotały skrzydłami, starając się znaleźć dogodne miejsce na przeczekanie wiszącej w powietrzu ulewy. I myślał, że mają jeszcze czas, kiedy ciężka, chłodna kropla letniego deszczu spadła na jego ramię w akompaniamencie przyjemnie ciepłego głosu chłopaka. Nie zdążył powiedzieć nawet słowa, kiedy kolejne krople spadały po liściach, zbierając się i grupując w coraz większe, grube krople, zmuszając ich do wstania, co też uczynili. Przez chwilę mężczyzna stał, nie chcąc wychodzić na otwartą przestrzeń i w końcu roześmiał się tylko, kręcąc głową i spojrzał na Oscara. - Chodź szybko do pokoju, brakuje nam chyba tylko kataru. - parsknął, patrząc na chłopaka z rozbawieniem, kiedy woda powoli połykała jego koszulę i moczyła spodnie, sprawiając, że chłodny materiał zaczynał lepić się do skóry. - Chyba się nie boisz? - zerknął na niego, odruchowo zakrywając dłonią głowę, kiedy wyszedł spod drzewa, a ściana deszczu uderzyła jego barki i ramiona, po chwili mocząc również włosy, których zakrywanie stało się zupełnie zbędne. - Pomóc ci? - zmrużył oczy w lekkim rozbawieniu, samemu już zupełnie przemoczony. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Cze 01, 2020 6:09 pm | |
| Poczuł, że przez dosłownie moment utracił z Alexandrem kontakt - widząc jak ten pospiesznie odwraca wzrok, jak mała kostka jego szczęki (widoczna doskonale pod membraną policzka nawet mimo zarostu!) zaciska się w niemym odruchu wzbraniania przed powiedzeniem o jednego słowa za dużo. Kojarząc grymas malujący się na dojrzałej twarzy ze wszystkimi chwilami, w których ten bił się z samym sobą i nadmiarem nieprzychylnych myśli, które zawzięcie odpychał, szukając wzrokiem dookoła czegokolwiek zajmującego go bardziej niż jego obawy. I tym razem padło na dryfujące po wodzie lilie. Osobistą tragedią było to, że odwracaczem uwagi nie był Oscar. Nie, on był wręcz źródłem nieszczęścia. Naprawdę nie trudno było się domyślić. - Czyli bez ogórka.- Sapnął uspokajająco, kiedy oddawał tę walkę walkowerem. I nawet jeśli w krajobrazie nic się nie zmieniło i nikt nawet nie wspomniał słowem o nawrocie subtelnego ucisku w żołądku wywołanego nieprzyjemnymi skojarzeniami, to i tak atmosfera (przynajmniej w oczach smętnie dojadającego loda Oscara) odrobinę się posypała. A nie potrafił nawet wytłumaczyć co było tego bezpośrednim powodem! Alec po prostu patrzył nań i nagle te dziwne, trochę dziecinnie wywołane łakociami iskierki w jego oczach zniknęły zastąpione czymś gęstym i nieprzepuszczającym światła. Nic nie potrafił z tym zrobić i jak każda chwila przypominająca mu o jego bezsilności - denerwowało go to niemiłosiernie na poły z martwieniem. Więc już miało być tak zawsze? Pół godziny mirażu szczęścia i stabilizacji przetkane kilkoma minutami bezlitosnego przypomnienia o szambie, w którym tkwiło się teraz decydująco i nieodwracalnie? Czy to może tylko dzisiaj? Tylko do jutra? Tylko ten tydzień? W chwilach takich jak ta coś w domyśle tak nieprzyjemnego jak niespodziewany deszcz okazało się być ogromnym wybawieniem. Może dlatego zareagował z takim szokiem, kiedy głowę zmył mu potok wielkich kropel z miejsca chłodzących parującą aż od rozgrzania skórę. Zewsząd słychać było rozbawione piski dzieci i szybkie kroki na mokrym żwirze. Ludzie pobiegli w bardziej zadrzewioną część parku albo skryli się pod budynkami, kiedy szmer brutalnie rozdarł upojną ciszę i zaczął powoli podnosić poziom wody w oczkach pełnych kolorowych rybek - jedynych niewzruszonych obserwatorów tego żywiołowego przedstawienia. Ale szok prędko zastąpiła ulga, kiedy rudzielec porwał się z siadu i czym prędzej chwycił Alexandra za przegub. - Żadnego pokoju! Mijaliśmy przecież świetne miejsce! - Rzucił żywiołowo, przekrzykując raban i puścił się biegiem, ciągnąć mężczyznę za sobą. Sami wpadli po kilku susach na żwir pustej alejki, dorabiając kolejnego hałasu do ogólnej kakofonii i pomknęli kilka metrów wąską ścieżką, czując jak woda leje się po ich plecach i bezlitośnie obchodzi się z cienkim materiałem białych koszul. Dalej wystarczyło odbić w prawo i przez wyrwę w żywopłocie wypaść na kolejną, nieco bardziej zarośniętą polankę, na której drugim końcu stała stara, nieco zapomniana i porośnięta bluszczem altana. Nie była wprawdzie duża - o czym przekonali się, kiedy Oscar wreszcie do niej dotarł, puszczając dłoń drugiego łowcy dopiero kawałek przed samym wejściem - ale dla dwóch uciekinierów była wprost idealna. Wystarczyło jedynie odsunąć kosmyki bluszczu na bok i wpaść do okrągłego wnętrza, gdzie było całkowicie sucho dzięki naturalnym, nieprzepuszczalnym ściankom z zieleniny, i gdzie w nieruchomym dotąd powietrzu wisiał charakterystyczny leciutki zaduch podobny do tego panującego wszędzie przed chwilą. Dopiero tam Oscar pod dwóch odkaszlnięcia i przetarciu twarzy dłońmi zaśmiał się rozbawiony, zerkając przez odsłonięty bluszcz na krajobraz parku za zwiewną kurtyną wody. Chciał skomplementować nieco kapryśną pogodę, ale kiedy odwrócił wzrok z powrotem w stronę mężczyzny musiał przyznać, że znalazł chyba coś dużo przyjemniejszego do obserwacji. Lepiący się do skóry, prześwitujący całkowicie materiał, wdzięcznie zarysowujący ścieżki blizn i pagórków mięśni, mokre włosy sterczące na wszystkie strony i częściowo lepiące do czoła, zroszone wodą policzki aż lśniace od kropelek deszczu, półotwarte w głębokim oddechu, smakujące deszczówkę usta i pełne tego rozkosznego zdziwienia oczy. Przed całym tym obrazkiem kłaniały się drzewa, mokre liście, soczysta trawa, kolorowe ryby, lilie, rybki i słony karmel. Oscar z wrażenia aż przełknął nieco ciężej ślinę, a jego ogłupiały mózg popychający go żywo do jakiejś reakcji zmusił do dokończenia wcześniejszej myśli odnośnie pogody: - Piękne, co…? - Bąknął. I w istocie wszystko to było piękne. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Cze 21, 2020 1:49 pm | |
| - Mijaliśmy? - spojrzał na niego, przez moment pozwalając się sobie zdziwić, zanim jego wargi rozciągnęły się w rozbawionym uśmiechu, który lekko uwydatnił zmarszczki wokół jego oczu, kiedy zdecydowanie gładsza niż jego dłoń, o długich, szczupłych palcach owinęła się wokół jego, a impet pędu chłopaka, pociągnął go do przodu, zmuszając do truchtu, kiedy go gonił. Dopiero na żwirze, kiedy ich buty przestały zatapiać się w miękkiej, wilgotnej trawie, obaj przyspieszyli, robiąc większe kroki, każdy w akompaniamencie szurania żwiru i uderzeń dużych kropel coraz gęściejszego deszczu o taflę sadzawek. Przechodząc przez wyrwę w żywopłocie, zaczepił koszulą o kilka wyschniętych gałązek i zwolnił, na chwilę zatrzymując Oscara w deszczu, aby uwolnić się delikatnie, nie drąc ubrania, skoro tak czy inaczej obaj już byli doszczętnie przemoczeni. Nie było powodu, aby się spieszyć, a jednak, kiedy już był wolny, sam pociągnął rudzielca w stronę maleńkiej altanki, rozbawiony i lżejszy z każdą kolejną kroplą ciepłego deszczu. Kiedy nie myślało się o tym wszystkim, co między nimi wisiało, tak łatwo było zapomnieć. Tak łatwo znów uwierzyć w to, że wszystko było w porządku, a ten deszcz zdawał się zmywać cały żal i tłumioną, bezsilną złość, pozostawiając jedynie świadomość, że przecież znów byli razem. Jak teraz, kiedy obaj już stali w maleńkiej altance, rozbawieni, jakby nigdy nic się nie zmieniło. Alex wycierał twarz i starał się na oślep ułożyć włosy, które sterczały we wszystkie strony, jednocześnie lepiąc się czoła i policzków. Odgarnął w końcu, jak mu się zdawało, wszystkie kosmyki włosów z twarzy i słysząc słowa chłopaka, kiwnął głową, rozglądając się po okolicy przez niewielkie szpary w gęsto oplatającym ścianki bluszczu. - Pięknie. Kto by pomyślał, że deszcz może być tak miły, kiedy akurat nie jest się na trakcie, w panice uszczelniając torby. - spojrzał na niego, śmiejąc się, kiedy siadał na podłodze altanki, w tym momencie już nie przejmując się tym, że jest mokry i jedynie podciągnął rękawy, które dość nieprzyjemnie lepiły się jego przedramion. - Siadaj, pewnie zostaniemy tu jeszcze na trochę. - przyznał, jedynie chwilę zapatrując się na szczupłe ciało, tak nieprzyzwoicie ciasno otulone wilgotnym materiałem. Odchrząknął, odwracając wzrok, kiedy nagle zrobiło się nieco bardziej duszno. - Powietrze zupełnie tutaj stoi. - dodał, jakby tłumaczył samemu sobie przyczynę nagłego zagęszczenia się atmosfery w niewielkiej altance. Deszcz jednak powoli zdawał się przerzedzać, a delikatny, chłodny wiaterek tańczył między liśćmi bluszczu, nieco chłodząc wilgotną skórę i przynosząc ulgę po wcześniejszym, wiszącym w powietrzu upale i zaduchu. Chłodne powietrze wypełniało płuca przyjemniej i dostawało się weń głębiej, przy każdym wdechu, a Alexander przymknął oczy, opierając głowę o drewnianą ściankę, pokrytą delikatnie już popękaną od naprzemiennych upałów i ulew, farbą. - Powietrze po deszczu tutaj pachnie zupełnie inaczej niż na równinach, nie sądzisz? Jest… Bardziej słodkie. - uśmiechnął się z delikatnym rozbawieniem, wciąż nie uchylając powiek. - Być może przez te wszystkie kwiaty? - dodał, powoli odwracając głowę w jego stronę i otwierając oczy, żeby złapać spojrzenie młodzieńca, chwilę znów patrząc na niego i tym razem biorąc jedynie głębszy oddech świeżego, niosącego zapach deszczu i słodkich lilii powietrza. - Będziemy musieli powoli wracać. Odebrać broń i dokończyć sprawunki, jeśli chcemy ruszyć rano. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Lip 20, 2020 9:55 pm | |
| To była jedna z tych rzadkich chwil, kiedy było mu naprawdę ciężko, ale za nic by jej nie oddał. Nikomu. Nawet jeśli chłód szczypał jego skórę, ubrania były parę kilogramów cięższe, a przez deszcz szlag jasny trafił profesjonalną prezencję – nadal czuł, że te kilka minut razem z dala od świata to najsłodszy z łakoci, jaki trafił mu się w tych okolicach. A jego cukier wykarmi jego wyobraźnie na całe miesiące, tworząc w beznadziejnie chorej głowie najróżniejsze scenariusze, które w rzeczywistości nigdy nie doszłyby do skutku. Teraz jednak całym sobą chłonął tylko teraźniejszość. Zaduch panujący w altance oraz praktycznie całkowity brak ruchu powietrza sprawiał wrażenie jakby czas się tutaj zatrzymał, jakby obaj przypadkiem znaleźli lukę w rzeczywistości pozwalającą na celebrowanie chwili w nieskończoność bez konsekwencji. Wrażenia nie psuł nawet koncert otaczającego ich szumu z wolna przechodzącej ulewy – w końcu deszcz wraz z resztą świata i problemów był tam, a oni byli tu. Parujący wręcz od ciepła umykającego z ich ciał, nie dbający już o czystość przemoczonych ubrań, zasiadający leniwie na nierównej kamiennej ziemi i opierający plecy o drewniane ściany oblane gęstym potokiem spływającego na ziemie bluszczu. I pachniało kwiatami. Oscar ugiął jedną nogę w kolanie i podsunął ją bliżej torsu – na tyle, by swobodnie objąć ją ręką i oprzeć na niej policzek. Nie chciał spoglądać na Alexandra bezpośrednio, więc udało mu się odchylić głowę na tyle, by wyglądał jak baczny obserwator kropli wody mieniącej się i skapującej po liściach, ledwie kątem oka sięgający obrazu majaczącego gdzieś z boku u dołu rozkosznie rozleniwionego mężczyzny cieszącego się chwilą spokoju. Mistrz na szczęście trzymał oczy zamknięte. - Albo przez damskie perfumy i zapach łakoci sprzedawanych na całym rynku i w parku. – Parsknął cicho i sam pozwolił sobie jednak przymknąć oczy choć na chwilę. Nie gadał teraz tyle co zwykle, chcąc by to głos Aleca królował wewnątrz ich małej bańki poza czasem, oraz w jego głowie szykującej już cieplutkie miejsce na nowe wspomnienia. - Jest tak spokojnie… Jak nigdy – mruczał, a jego zastygłą w spokoju twarz ubarwił szerszy uśmiech pełen łagodnego rozbawienia. - Lubię jak mówisz „sprawunki”, wtedy brzmią tak błaho i delikatnie. Myślisz, że świat by się zawalił gdybyśmy nigdy stąd nie wyszli…? – Otworzył leniwie oczy i wtedy ich spojrzenia się spotkały. Na moment nieco głębiej niż powinny, całkowicie świeżo i nawet z domieszką zakopanej gdzieś głęboko czułości. I tego stanu wcale nie poprawiał fakt, że kiedy Oscar opadł na ziemię widocznym stał się fakt, że jego płomienna czupryna powoli zmieniała się już niemal w ptasie gniazdo. We włosach gdzieniegdzie twardo ulokowały się małe listki, cieniutka gałązka najpewniej zerwana bestialsko po drodze tutaj, czy nawet drobniutki kwiatek, który nawet nie zdążył na dobre rozwinąć jasnych płatków zanim stał się czyjąś nieumyślną biżuterią. Wszystko to ułożone w artystycznym nieładzie, skąpane w deszczu i otoczone zewsząd pożarem powykręcanych bez ładu kosmyków barwy ognia. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Sie 15, 2020 4:41 pm | |
| Wilgoć wisząca gęsto w powietrzu skraplała się na chłodnych od deszczu twarzach, oblepiając je tysiącami maleńkich kropelek nawet pomimo ciągłego przecierania twarzy dłonią. W końcu zrezygnował, pozwalając kolejnym maleńkich kryształkom wody osadzać się na jego skórze, samemu unosząc spojrzenie na chłopaka. Złapał jego wzrok i przez jedną, którą chwilę, miał wrażenie, że wszystko jest zupełnie w porządku, kiedy spadał coraz głębiej w to spojrzenie, po kilku ciągnących się sekundach, odwracając wzrok. - Myślę, że świat… Mógłby wcale tego nie zauważyć. - przyznał, uciekając od niewygodnych emocji sprzed chwili, teraz nieco zamyślony, patrząc przez dłuższą chwilę jedynie gdzieś w przestrzeń, na uginające się pod ciężarem mokrych liści, wiotkie krzewy przytulające się do wysokiego żywopłotu, przez który przeszli w drodze do altanki. Jak wiele by z siebie nie dawali, wciąż zastanawiał się, czy to wszystko ma jakiś większy sens, poza ukojeniem własnych wyrzutów sumienia. Odkąd pamiętał, wciąż gdzieś z tyłu jego głowy kołatała się ta myśl, czy znalezienie drugiego szczęścia, nie byłoby zdradą pierwszego? Czy gdyby teraz pozwolił sobie przestać, choćby po to, by zostać na zawsze w maleńkiej, pachnącej słodką zielenią altance, byłoby to zdradą wobec tego, co miał i nie zdołał tego ochronić? Teraz mógłby to zrobić. Mógł się chociaż postawić. Nie na równych warunkach i często startując z przegranej pozycji, ale umiał unieść kuszę i wycelować, wyciągnąć ostrze i walczyć tak, jak walczy się z wrogiem, a nie z przeciwnikiem. Bez zasad i konwenansów, nie udając, że robi się coś więcej, niż tylko zabija. Nie robił. Pozbawiał życia tych, którzy już byli martwi. - Ale może znalazłoby się, chociaż parę osób, które mogłyby mieć o to do nas żal. - dodał, w końcu nieco wyrywając się z zamyślenia i odwracając powoli do chłopaka, kiedy ten się poruszył. Ściągnął brwi lekko, patrząc na niego i niemal odruchowo sam uniósł dłoń do swoich włosów, przeczesując je palcami, jakby sam miał mieć na głowie pamiątki zebrane w biegu przez żywopłot i mokre trawy, zanim dotarli do altanki. Nie znalazł jednak takowych, a jego palce miękko przesunęły się między nieco szorstkimi od słońca i zwykłego, szarego mydła włosami. - Jak tak stąd wyjdziesz, jakiś ptak może pomyśleć, że jesteś wozem mieszkalnym. - powiedział niby ganiącym tonem, który jednak w tej sytuacji brzmiał zbyt miękko, by uznać go za takowy. Odwrócił się powoli bardziej w stronę nieco skulonego na podłodze chłopaka i wyciągnął rękę, rzucając mu jeszcze jedno, krótkie i kontrolne spojrzenie, gotów odsunąć się, gdyby Oscar jakkolwiek dał mu do zrozumienia, że nie życzy sobie podobnej pielęgnacji. Jak już ustalili, nie był dzieckiem. Nie widząc jednak nic takiego, sięgnął do jego włosów, zupełnie niespiesznie i dzięki temu wyjątkowo delikatnie wyjmując z nich kolejne drobne gałązki i listki. - Zapuszczasz je do jakiejś konkretnej długości? - spytał konwersacyjnym tonem, chociaż rudzielec mógł wyczuć w jego głosie, że była to raczej propozycja późniejszego przystrzyżenia włosów, niż zwykła uprzejma ciekawość. Kolejne maleńkie patyczki lądowały na podłodze tuż obok nich, a deszcz z wolna ucichał, stając się już raczej gęstą mżawką, niż ulewą, która zagoniła ich do tej maleńkiej altanki. W końcu deszcz zamilkł całkiem, a ciszę dookoła zaczął wypełniać nieśmiały śpiew wychylających się z gęstwiny ptaków oraz ich nieco cięższe niż zwykle oddechy. Cięższe przez wiszącą wszędzie wilgoć, a przynajmniej właśnie tak uważał Alexander, odsuwając się od chłopaka i sięgając po drobiazgi, które wyjął z jego czupryny. - Przestało padać. - zauważył, jakby nie było to całkiem oczywiste, odwracając wzrok na drzewa. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Sie 16, 2020 12:27 am | |
| Drgnął ledwo zauważalnie, kiedy dłoń Alexandra zawisła na stosowny moment pomiędzy nimi, gdzieś nieco powyżej jego głowy, czekając na przynajmniej nieme przyzwolenie. Nic nie musiał mówić, leniwie odlepił tylko wciąż wilgotny policzek od kolana i skłonił się przed Nim, poddając rozkosznemu rytuałowi iskania. Może jednak był dzieckiem? Pomimo dojrzałego wieku, niełatwej profesji, szybkiego ucięcia sielskiej młodości i dżentelmeńskiej postawy prezentowanej innym był jednak wciąż tym samym dzieciakiem - brudnym od pyłu na trakcie, wypełnionym po rudą czuprynę wzniosłymi ideałami i uzależnionym jak od opium od subtelnych przejawów czułości i opiekuńczości ze strony jego powściągliwego mistrza. Aż przymknął oczy, kiedy pierwszy listek obejmowany przez szorstkie od trzymania broni palce wysunął się spomiędzy wilgotnego kołtuna, a potem kolejny i kolejny. Wiedział, że Alexander ledwie kilka razy zmierzwił jego włosy osobiście własną dłonią, próbując rozdzielić pasma i dostać się do resztek gałązki, która ciężko zniosła oderwanie jej od reszty rodziny jakiegoś drzewa czy wysokiego krzaka. Wiedział to. A mimo to rozkoszne dreszcze przy każdym drgnieniu i muśnięciu jego włosów czy skóry głowy biegały jak szalone w te i na zad, czasem komediowo wpadając na siebie i rozniecając na całych plecach posmak fali uderzeniowej, która kładła gęsią skórkę na ramionach młodego mężczyzny. To wszystko było w sumie „tylko”. Tylko pomocą przy ogarnięciu wizerunku. Tylko czystym, prawie-ojcowskim przyzwyczajeniem. Tylko serdeczną cechą Pana Brightly’ego, który był chyba ostatnią prawdziwie dobrą i pomocną osobą w tym świecie pełnym syfu. I ostatecznie: tylko powrotem do normalności. - Sam nie wiem. Czekały chyba na twoją pomoc.
Banałem urosłym do miana skarbu.
Przestało padać. Tak powiedział Alexander jeszcze w altance, burząc spokój i nadzieje na sprawdzenie czy ktokolwiek będzie za nimi tęsknił, jeśli zaszyją się tam na zawsze. Mieli w końcu sprawunki do załatwienia, ubrania do osuszenia, konie do nakarmienia i broń do odebrania – pozwolenie na obijanie się, sprezentowane im od świata właśnie brutalnie się zakończyło. Potem jego dłoń, wynosząca z ich azylu wziętych wcześniej przez Oscara jeńców, odsunęła zwisające do ziemi warkocze bluszczu i wypuściła ich na zewnątrz. Powietrze po deszczu było rześkie, choć wciąż cieplejsze niż powinno, by było przyjemnie. Gdzieniegdzie wciąż słychać było uderzenia kropli o trawę czy kamyczki alejki, kiedy resztki deszczówki skraplały się na liściach drzew i po tym przystanku kontynuowały swój samobójczy lot w dół. Ale życie i tak na nowo budziło się po przyjemnej pauzie i otrzepujące się z wilgoci ptaki przeskakiwały pomiędzy gałęziami, a park na nowo prócz ich świegotu wypełniał się śmiechem dzieciaków, które wybiegały właśnie z kryjówek i znowu czmychały oglądać kolorowe ryby. Oscar nie mógł zmyć z ust specyficznego uśmiechu i rumieńca, kiedy wpatrzony w plecy kroczącego przed nim Alexandra, delikatnie przeczesywał palcami swoje włosy.
*
Broń błyszczała jak klejnoty na wydatnym dekolcie wysoko postawionej damy. Sprawdzanie jej ostrości, nawet jeśli trwało wyjątkowo długo, również przebiegło pomyślnie, dodatkowo doczyszczono jeszcze detale zdobionego kosza obu rapierów i na nowo zaimpregnowano drewno na rączce kuszy. Świetnie wykonana robota za równie świetną opłatę. Nawet ta wcześniej irytująca maniera w mówieniu obsługującego ich mężczyzny raziła Oscara jakby mniej i pożegnali się w wyjątkowo szczerze przyjaznej atmosferze. W drodze powrotnej na straganie dostali jeszcze worek owsa z kawałkami wysuszonego kruszonego chleba i słoiczek startego niemal na puder suchego czosnku, który Oscar zawsze dosypywał Ai do wody albo owsa, kiedy po ulewnym deszczu zaczynała mieć katar. Ba, w przypływie dobrego humoru, kupił nawet obu rumakom solne lizawki nawleczone na gruby lniany sznurek, żeby móc podwieszać im ją na gałęziach drzew. Wyrwało mu się przy tym nawet idiotycznie zadowolone: - Mery się ucieszy! Nieco obtorbieni na nowo męczący się w słońcu, zniknęli na jakiś czas w stajni, dopieszczając rumaki i prezentując im nowe nabytki. Podczas gdy zwierzęta się posilały, ich jeźdźcy wreszcie mieli czas by w spokoju i stosownie przeczyścić im kopyta oraz obejrzeć dokładnie całe ciała w poszukiwaniu otarć i ran po ostatnich walkach. Było jak dawniej. Jak wcześniej. Rozmawiali żartobliwie przez ścianę boksu zbitą z lichego, jasnego drewna, a Oscar co jakiś czas podglądał Alexandra przy pracy przez jedną grubszą szparę pomiędzy czwartą a piątą deską. Zawsze wtedy Aia uderzała go lekko łbem albo przystępowała do żucia nogawki jego spodni i po raz kolejny pokazywała jak kiepskim była skrzydłowym. Wieczór, a wraz z nim kolejne deszczowe chmury nadeszły szybko, szybciej niż Byron na to liczył. Miał nadzieje jeszcze na krótki spacer przed snem, ale po skończonej sytej kolacji lepiej było jednak nie prosić się o katar i grzecznie zostać w gospodzie. Zwłaszcza, że mieli za sobą męczącą noc… Oscar otarł wargi serwetką, ostawiając na stół ciemnobrązowy kubek z ciemnego szkła, dopiero co opróżniony z zawartości w postaci delikatnej zbożowej kawy i zapatrzył się na Alexandra, przypominając sobie o czymś, co nieprzyjemnie zakuło go w poczucie winy. - Będę mógł dzisiaj obejrzeć twoją ranę? – Zagaił pół-szeptem z niewyraźną miną. Pamiętał, że nie zrobił tego ostatniego wieczoru. I pamiętał też równie boleśnie czemu. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Sie 17, 2020 12:36 am | |
| Ten dzień był niemal niedorzecznie sielankowy. Oczywiście, jeśli nie liczyć poranka oraz śniadania zjedzonego w dosyć grobowej atmosferze. Na tyle grobowej, że do tej pory smak cudownie pachnącego mięsa i idealnie ściętej, kremowej jajecznicy zrobionej z zebranych jeszcze tego samego poranka jaj, posypanej świeżym szczypiorkiem, zdawał się rosnąć gulą w gardle. Mało sielankowa był również ich rozmowa na spacerze, którą dość skutecznie udało mu się upchnąć gdzieś w najgłębszych zakamarkach pamięci, w najciemniejszym pokoju w najbardziej zakurzonym pudle. Tak, by wiedzieć, gdzie jej szukać w razie, gdyby okazało się to konieczne, ale jednocześnie tak, żeby żadnym sposobem nie mogła ona o sobie przypominać, wyrzucając kolejne skrawki zdań, oskarżenia i rzucone w gniewie bzdury z powrotem na światło dziennie. Nie chciał o tym wszystkim myśleć, zwłaszcza teraz, kiedy zdawało się, że udało im się osiągnąć jakiś kompromis. Może nie zupełnie prawomocny i raczej wynikający z obopólnego zawieszenia broni, ale jednak kompromis. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że im obojgu zależało na tyle, żeby spróbować zapomnieć. Chociaż na te parę chwil, które stały się dla Alexandra najbardziej sielskim, leniwym i spokojnym dniem od całych lat. Chyba od tego właśnie poranka, kiedy po obudzeniu okazało się, że jest sam, a Oscar uciekł pod osłoną nocy, zabierając za sobą wszystkie potrzebne rzeczy i prawdopodobnie zupełnie nieświadomie, zapał i chęć do parcia naprzód swojego mistrza. Jeszcze tego poranka nie przyszłoby mu do głowy, że dosłownie za parę godzin będzie jadł z tym samym chłopakiem słodkie, zmrożone słodkości, a chwilę później w dusznym cieniu altanki, będzie wyciągał z rudych, splątanych włosów drobne, ostre patyczki, które zaplątały się w nie podczas szalonej ucieczki przed deszczem. Kiedy w ogóle ostatni raz uciekał przed deszczem? Gdyby się nad tym zastanowić, było to wyjątkowo ciężkie pytanie, a prawda taka, że od lat deszcz był nieodłącznym elementem drogi. Nie było sensu uciekać przed deszczem. Można było się okryć przed chłodem i wilgocią, poszukać kryjówki, lub zazwyczaj, kiedy na pustkowiu próżno było szukać schronienia, po prostu iść dalej, mając nadzieję, że ulewa przeminie, zanim wszystko całkiem zamoknie. Sam bieg do altanki, przez zielone trawniki i przystrzyżone żywopłoty zdawał się niemal dziecinną rozrywką, teraz przywołującą na myśl najszczęśliwsze lata jego młodości. Uśmiechnął się lekko, idąc przodem, kiedy kierowali się z powrotem w stronę miasta, załatwić ostatnie rzeczy przed porannym wyjazdem. To naprawdę było niedorzecznie sielankowe popołudnie.
*
- Chyba faktycznie się ucieszył. - przyznał, mówiąc nieco głośniej, aby jego były uczeń znajdujący się po drugiej stronie lichej, drewnianej ścianki skleconej z cienkich desek, mógł go usłyszeć. Mery, jakby na potwierdzenie słów swojego pana, zarżał cichutko, zaraz z zapamiętaniem wracając do lizania solnej lizawki, którą Alex zdecydował się już dzisiaj mu sprezentować, jako że właśnie zabierał się za oczyszczanie rany na zadzie rumaka. Ta goiła się naprawdę dobrze, co mężczyzna przyjął z niekłamaną ulgą, jednak wciąż obawiał się, że jeśli zaniedba staranną pielęgnację, rana może się znów otworzyć, lub co gorsza, mogłaby wdać się infekcja, do czego nie mógł dopuścić, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich plany na rychłą, dalszą podróż. I tak będą musieli nieco zwolnić, częściej stawać i nie forsować tak zwierząt w marszu, przynajmniej ze względu na jego wierzchowca. Zwłaszcza że tak naprawdę… Nigdzie specjalnie im się nie spieszyło. Wszystkie sprawy niecierpiące zwłoki załatwili dzisiaj, a teraz mieli czas na spokojną podróż do kolejnego przystanku, gdzie mogliby okazać się pomocni. Reszta popołudnia minęła im na wciąż nieco niepewnym, jednak pełnym dobrych chęci i ciepła przekomarzaniu oraz żartach, zwłaszcza nieco później, już wczesnym wieczorem, kiedy obaj siedzieli przy stole po sutej kolacji, dopijając teraz swoje napoje. Zbożowa kawa Oscara pachniała wszędzie dookoła i tylko soczysty, łechcący nozdrza zapach pieczeni zdawał się z nią konkurować w izbie, gdzie zaczynali zbierać się ludzie. Alexander w tym czasie pił zioła, samemu raczej nie będąc przekonanym do raczenia się kawą w godzinach innych niż poranne. Nawet taką bezkofeinową. Słysząc jego słowa, powoli uniósł wzrok znad kubka, przez chwilę szukając twarzy chłopaka przez gęstą parę unoszącą się nad taflą naparu. - Rano już ją oglądałeś. - przypomniał mu miękko i pokiwał głową powoli, biorąc kolejnego łyka i lekko ściągając wargi, kiedy płyn okazał się wciąż zbyt gorący. - Właściwie, chyba będę miał ochotę dopić już w pokoju. Okazuje się, że nawet dzień odpoczynku może zmęczyć. - przyznał, chociaż obaj wiedzieli, że tak naprawdę rozmowa, jaką odbyli rano, już na starcie wyciągnęła z nich sporo energii, którą udało się odzyskać na spacerze w parku, a która ulatywała powoli niczym dym kadzidełka, podczas wszystkich czynności, jakie musieli załatwić. Teraz, przynajmniej Alexander był zmęczony, a mając w perspektywie cały dzień w siodle, wolał powoli zbierać się do spoczynku. Poczekał jeszcze, aż chłopak skończy pić i kiedy obaj już byli gotowi, z pełnymi brzuchami i zapłaconą kolejną nocą, poszli na górę do pokoju. - Może wykąp się pierwszy? - zaproponował, poniekąd chcąc mieć chwilę, aby w spokoju rozebrać się z koszuli, czując, że nieco przywarła ona do rany, a nie chcąc, żeby chłopak roztkliwiał się nad nim bardziej, niż było to konieczne. - Później ja pójdę się wykąpać i założysz mi świeży opatrunek, tak chyba będzie najlepiej. - dodał, już powoli ściągając buty w nadziei, że Oscar faktycznie pójdzie na początek zająć się sobą, zanim znów poświęcą uwagę jego plecom. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Sie 17, 2020 1:34 am | |
| Mimowolnie wsunął głowę nieco mocniej między ramiona, kiedy łagodnie wypomniano mu nadgorliwość. Nie chciał, by tak to wyglądało, choć sam gdyby mógł dzień i noc doglądałby gojącej się rany, a dodatkowo po wszystkich perturbacjach dzisiejszego dnia ranek wydawał mu się znajdować w zupełnie innej czasoprzestrzeni, kompletnie różnej od teraźniejszości. I nawet jeśli nie mógł otwarcie powiedzieć, że jak kwoka chce troszczyć się o swojego mistrza, to pozwolił by znad kubka resztek parującej, wonnej kawy wyrwało mu się ciche: - Nie lubię kiedy jesteś ranny... Kiedy nie musiał martwić się o siebie, dwukrotnie mocniej martwił się o bliskich. A jego życie niestety ułożyło się tak, że bliską miał jedynie jedną osobę.
Kiedy zapuścił się do pokoju pełnego rzeczy Alexandra, jego zapachu, obecności i dowodów spędzonej nocy dopiero wtedy odetchnął z wyraźną ulgą, zdając sobie sprawę, że będzie mógł tu zostać. Że nie musi iść za ścianę i na powrót wciągać się w to szaleństwo nieprzespanej i pełnej niepokoju nocy. Dziwne, niechciane wspomnienia wypełniły go na moment jak mgła szklankę, aż pozostawiając mokry ślad zestresowanego, zimnego potu na jego plecach, z czego wyrwała go dopiero wypowiedziana przyjemnym tembrem propozycja. Młodzieniec aż drgnął znacząco i w pierwszej chwili jak zahipnotyzowany kiwnął głową, ciałem zgadzając się zanim informacja dojechała do mózgu, wstrzymywana przez tłumy innych impulsów skaczących po neuronach. - Jasne... – Odparł dziwnie nieswój, czując, że nie chodziło już nawet o wyrzucenie wielkiego śmierdziela z pokoju, ale dziwną tęsknotę gospodarza do chwili spokoju i samotności. Rudzielec niechętny więc opuścił pokój i cofnął się do własnego z poprzedniej nocy po nowy, pachnący jeszcze mydłem ręcznik, gdzieś głęboko w sobie wciąż zrzucając propozycję Aleksandra na chęć pozyskania czasu na ułożenie sobie dzisiejszego dnia w głowie. ...i sprawdzenie czy podjęte wcześniej decyzje były słuszne. Bez publiki i szantażu emocjonalnego, jakiego Oscar chcąc-nie-chcąc podjął się na polanie. Z tym głupim bukietem i głupią prośbą… A może sam po prostu myślał o tym za dużo? Może to jednak nie to? Może faktycznie chodziło o coś bardziej błahego? Albo było rzucone tylko od tak, z przyzwyczajenia, albo… Albo sam nie wiedział. A woda, jaką im przygotowano była zbyt ciepła, by odwrócić jego uwagę od poszukiwania trzeciego dna i zwrócić ją na ratowanie ciała przed zamarznięciem. Jego plecy były już całkowicie zaleczone, kompletnie niebolące. Nie chciał, by Alexander je widział, więc pomimo ciepłej nocy opatulił się w koszulę i długie spodnie po kąpieli, pozwalając, by woda skapywała z jeszcze lekko wilgotnych kosmyków wprost na ramiona. Faktycznie zbyt długich kosmyków. I zwykle po wyjściu z łazienki wszedłby do pokoju bez pardonu, a jednak teraz… Przystanął przed grubym drewnem drzwi i po odczekaniu stosownej chwili zapukał w nie trzy razy. - Już skończyłem – zapowiedział się i położył dłoń na klamce, nie nacisnął jednak zanim nie usłyszał odpowiedzi. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Sie 19, 2020 12:17 am | |
| - Będę tutaj jak wrócisz. - kiwnął krótko głową w obietnicy, widząc minę na twarzy chłopaka w odpowiedzi na jego prośbę. Nie chciał, żeby Oscar poczuł się wyrzucany z pokoju, z jakiegokolwiek powodu, jaki mógłby przyjść mu do głowy, a Alex nie miał najmniejszych wątpliwości, że kiedy ten chłopak faktycznie uparł się, żeby coś wymyślić, udawało mu się. Jak absurdalne by nie były te wyszarpnięte siłą wnioski. Tym razem tak naprawdę prośba Alexandra nie miała wiele wspólnego z chłopakiem, czy tym, że potrzebował czasu na przemyślenie tego wszystkiego, co miało miejsce tego dnia. Właściwie, był całkiem pewien, że były to sprawy, jakie nie dadzą mu zasnąć tej nocy, wciąż wracając i minuta po minucie odtwarzając ich rozmowę na łące i następnie dzień spędzony w parku, karmelowe lody, deszcz i altankę… Tak, o tym był przekonany. Zdecydował więc pozwolić sobie ten jeden raz na komfort absolutnej ignorancji względem ich wymiany zdań, tak, jakby nic się nie stało i jakby wszystko w końcu było na swoim miejscu. Kiedy tak na to patrzył, było jakby lżej. Łatwiej. Wciąż jednak pozostawała inna kwestia, która nie dawała mu spokoju. Tak przyziemna, że prawdopodobnie wyznanie jej nie przeszłoby mu przez gardło, gdyby musiał się komukolwiek zwierzyć. A kwestią tą była szeroko pojęta duma i męskość. Dorosłemu mężczyźnie, łowcy potworów, Alexandrowi Brightly było zwyczajnie wstyd pokazać przed byłym uczniem słabość. Skrzywić się przy zdejmowaniu koszuli, czy zacisnąć zęby, kiedy naciągał skórę wokół rany, próbując ją oczyścić dokładniej. I nie było to uczucie, które znał dobrze. Nigdy przed chłopakiem nie udawał, że nie czuje bólu, czy nie dokuczają mu rany, nie chcąc, by dziecko czuło się zmuszone do podobnych rzeczy, albo uważało, że nie może mu powiedzieć o nich. Nie wybaczyłby sobie, gdyby Oscarowi stało się coś, a chłopiec nie powiedziałby mu tego, tylko dlatego, że chciał brać przykład z mistrza. Zasada była prosta: zauważyć ból, określić skąd pochodzi i czy jest realnie niebezpieczny. Jeśli był, należało jak najszybciej naprawić problem, jeśli nie, kontynuować, cokolwiek się robiło, jak najmniej się na nim skupiając. Teraz jednak nie mógł pozbyć się myśli o tym, że nie była to kwestia okazania bólu lub nie. Był w realnie gorszej sytuacji niż Oscar, na którego plecach prawdopodobnie nie było już śladu po rozległym krwiaku. I trudno było nagle, po tylu latach postawić się w pozycji tego, który potrzebuje pomocy, zamiast tego, który ją niesie. Odetchnął, kiedy drzwi niewielkiego pokoiku się zamknęły, a on został sam ze sobą, niespiesznie się rozbierając i składając swoje rzeczy, odkładając je na miejsce i wyjmując wszystko, co potrzebne do późniejszego założenia świeżego opatrunku. Zajęło mu to nieco więcej czasu, niż mogłoby zająć normalnie, na tyle długo, że kiedy usłyszał pukanie do drzwi, wciąż jeszcze był w łazience i jedynie wychylił się do sypialni. - Wejdź Oscar. - poprosił, przez chwilę patrząc na niego, wciąż wilgotny na piersi po kąpieli i widząc, że do środka wszedł faktycznie chłopak, a nie ktoś, kogo mógł za niego wziąć, nie widząc osoby otwierającej drzwi, kiwnął głową, z powrotem wchodząc do łazienki. - Daj mi proszę pięć minut. Właśnie kończę. - dodał wyprostowany i zamknął za sobą, tam wracając do ostrożnej kąpieli, którą jednak istotnie, skończył niecałe pięć minut później, wracając do głównego pokoju już w spodniach do spania i bez koszuli, nie chcąc znów gimnastykować się, żeby można było bez przeszkód założyć opatrunek. Przeszedł przez pomieszczenie, zostawiając na starym, wytartym drewnie wilgotne ślady stóp. Z każdym krokiem drewno cichutko jęczało, przypominając o swoim słusznym już wieku, a mężczyzna sięgnął po krzesło, unosząc je i przestawiając bliżej lampy, gdzie mógł usiąść tak, aby Oscar jak najlepiej wszystko widział. - Wciąż nalegasz na kontrolę, czy się nie zaniedbuję? - spytał delikatnie rozbawiony, unosząc lekko brew, kiedy obdarzał go nieco wyczekującym spojrzeniem. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Sie 20, 2020 9:59 pm | |
| Drzwi ugięły się pod naporem dłoni i od wejścia posłał Alecowi zmęczony nieco, choć zdecydowanie radosny uśmiech. Napięta atmosfera zniknęła na szczęście w ciągu tych kilkunastu minut odosobnienia, zapewne uciekając na rzecz dziwnego ataku duszności po zniknięciu starszego z łowców za cienkim drewnem drzwi. Gdyż nawet jeśli Alexander w deszczu był zdecydowanie bardziej romantycznym widokiem, to Alexander półnagi po kąpieli nadal robił na swoim uczniu tak samo piorunujące wrażenie. Nawet jeśli tylko na moment i tylko lekkim skrawkiem widocznym zza futryny. Biedny Oscar nie wiedząc co począć ze sobą i tym nieszczęsnym obrazem wypalającym mu się pod powiekami, zburzył palcami wilgotne rude włosy i obejrzał się bezradnie po pokoju, z rozpędu przysiadając na nieużywanym jeszcze łóżku, instynktownie anektując je dla siebie. Było już późno, za oknami było całkowicie ciemno, na dole słyszał szmery leniwych rozmów i szuranie krzeseł, a za ścianą cichy plusk wody. Starał się nie wyobrażać niczego, co uwłaczałoby czci jego towarzysza, więc zamiast tego poderwał się sprężyście z materaca i podążył do torby podróżnej, w której zawsze schowane mieli wszystkie utensylia medyczne. Zagrzebał w niej, wyciągając ze środka cienkie, zgrabne nożyce oraz bandaż i gazę. Gospodarz więc zastać go mógł lekko pochylonego nad chłonną tkaniną, składającego ją pieczołowicie i następnie myszkującego jeszcze w białym worku z naniesionym nań czerwonym krzyżem w poszukiwaniu maści ściągającej. Przygotowany do prostej operacji Oscar podniósł się w końcu z naręczem niezbędnika młodego medyka i przełknął lekko ślinę, kiedy jego wzrok zatrzymał się na pochylonej lekko postaci, przyjemnie oświetlonej od góry przez miodowe światło lampy. Mężczyzna pochylał się z ulgą, krzyżując przedramiona na oparciu mocnego krzesła i godził na niezbędną pielęgnację, zmuszony do tego niejako przez kłopotliwe umieszczenie rany. Młodszy mężczyzna odzyskał rezon i czucie w nogach dopiero kiedy ponaglono go rozbawioną uwagą. Wtedy też przemierzył na bosaka dzielącą ich odległość i przyklęknął za plecami pacjenta, odkładając materiały i pojemniczek z kremem na swoim udzie, pilnując, by nie ześlizgęły się na podłogę. - Trzeba było nie obrywać w plecy to zostawiłbym cię z tym samego - ofuknął niby obrażony swoją nadopiekuńczością i ledwo wyczuwalnie nacisnął palcami na skórę obok rany żeby ją naciągnąć i tym samym lepiej przyjrzeć. Nie mógł powstrzymać pełnego ulgi uśmiechu. Brzegi ranki, pochwycone mocniej przez nić były zdrowo zaróżowione, a obrzęk zniknął, pozostawiając skórę bez nieprzyjemnie prześwitujących żył oraz bez śladu zakażenia. - No… Nie wiem co za mistrz to Panu szył, Panie Brightly, ale to pierwszorzędna robota. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że wygląda Pan z tym szwem lepiej niż bez niego. - Wymodulował swój głos, tak by był przesadnie niski i jakby w tym drobnym skeczyku należał do kogoś zupełnie innego, pozwalając sobie porozklejać się nad własnym geniuszem. Ostrożnie naniósł na rankę grubą warstwę ciemnobrązowego smarowidła i po upewnieniu się, że ten równomiernie pokrywał każdy skrawek, zakrył go gazą i przytrzymując ją w rogach palcami jednej dłoni, zaczął umiejętnie owiązywać ją bandażem. Nie trzeba było robić tego tak mocno jak za pierwszym razem, ale skwapliwie skorzystał z okazji, by podczas odwijania coraz cienszej rolki bandaża dwa razy niemal objąć Alexandra w pasie. Niemal - a jak wiadomo, to potrafi zrobić ogromną różnicę… Jedno rozerwanie końca bandaża na dwie połowy i dwa mocne supły później rytuał był zakończony. Ranka oczyszczona, skontrolowana i zabezpieczona była gotowa na spokojny sen i odporna na cały jutrzejszy dzień. Nawet jeśli ten nie dobił jeszcze do oficjalnego końca, bo tym razem, to wstający z kolan Oscar miał do swojego towarzysza małą prośbę. - Koniec. A… czy ta wypowiedziana między wierszami propozycja strzyżenia nadal jest aktualna? - Zagaił, mimowolnie przesuwając dłonią po swoich włosach, już powoli schnących na końcach i wykręcających się fantazyjnie. - Faktycznie od jakiegoś czasu kędziory bez opanowania wchodzą mi do oczu. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Sie 23, 2020 6:22 pm | |
| - Następnym razem na pewno skorzystam z tej wskazówki. Jest wyjątkowo cenna. - odparł miękko, jedynie pod koniec zdradzając się z lekko prześmiewczą nutką w głosie na tak konkretną radę na przyszłość. Prawda jednak był taka, że faktycznie, gdyby tylko rana była umiejscowiona w bardziej dostępnym dla niego miejscu, raczej nie poprosiłby o jakąkolwiek pomoc. Z drugiej strony, gdyby podobna widniała na ciele Oscara, z pewnością byłby wściekły, jakby chłopak odmówił mu zajęcia się skaleczeniem, upewnienia się, że nie jest ono niebezpieczne i opatrzenia wszystkiego starannie. Przynajmniej do niedawna. Teraz nie był pewien, czy jego uczeń potrzebowałby podobnej opieki. Oparł się jednak wygodniej o krzesło, spojrzeniem przesuwając po starej, pobielanej ścianie. W kilku miejscach farba pękała i odrywała się, tworząc na ścianie drobniutkie siateczki i pajączki, które w niektórych miejscach ukazywały stare deski pod spodem. Mimo jednak takich drobnych wad, cały pokój był wyjątkowo czysty i nie mógł powiedzieć o nim złego słowa, już ciesząc się na moment, kiedy położy się w czystej pościeli, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że przez kilka kolejnych tygodni pewnie nie będą mieli tak komfortowych warunków do snu. Przynajmniej do kolejnego większego miasta. Odetchnął bezgłośnie, słysząc za sobą skrzypienie podłogi, kiedy chłopak siadał tuż za nim, przygotowując sobie sprawnie warsztat pracy, odkręcając słoiczki i rozwiązując zabiezpieczone bandaże, czy gazy. Odwrócił się lekko przez ramię, chcąc zerknąć na to co robi, akurat kiedy chłopak sięgał palcami do jego skóry, naciągając ją delikatnie, żeby dokładniej obejrzeć lekko zaróżowioną skórę wokół szwów. - Jak wygląda? - spytał miękko akurat, kiedy chłopak otworzył usta, zaczynając swój wywód, całkiem rozbawiając starszego mężczyznę, który pokręcił głową, uśmiechając się lekko do siebie, jako, że wciąż siedział odwrócony do ściany, tyłem do Oscara. - Mam nadzieję, że wszystkie dodają mi takiego uroku. - przyznał, kiwając krótko głową, samemu z dystansem podchodząc do siatki blizn, jaka zdobiła jego ciało. Nie było to coś, czego się wstydził i nie miał problemów z pokazywaniem ich, jednak nie lubił ciekawości ludzi, jaka się z tym wiązała. Zawsze znaleźli się tacy, którzy chcieli usłyszeć bohaterskie historie, jakie poprzedzały otrzymanie takich znaków i jak pięknie pieśni bardów nie opisywałyby krwawych potyczek, malując morderców jako bohaterów, tak on sam niechętnie wracał do części z tych walk. Oczywiście, fakt, że został z blizną, ale wciąż chodził i oddychał, oznaczał zwycięstwo i można było tak to interpretować, jednak często stały za nimi porażki, które wczepiały się w pamięć pazurami zdecydowanie mocniej. Nikt nie chciał słuchać o martwych dzieciach i rozszarpanych ciałach, jedynie o chwale zwycięstwa nad krwiożerczą bestią. I może też z tego powodu tak cenił sobie towarzystwo Oscara, zwłaszcza po walce. Zamyślony, nawet nie zauważył kiedy chłopak uporał się z bandażem i opatrunkiem, zawiązując go sprawnie i chwilę później odsuwając się, żeby wszystko pozbierać. Uniósł się z krzesła w tym czasie, odsuwając je nieco, tak, żeby nie stało na środku pokoju i słysząc niepewny głos chłopaka, uniósł lekko brwi, zerkając na niego pytająco. Z każdym jednak słowem chłopaka, jego spojrzenie wędrowało coraz wyżej, skupiając się zamiast na jego oczach, na powykręcanych, przydługich kędziorkach, które na szczęście były już czyste i rozczesane po ich dzisiejszej przygodzie. - Jesteś pewien? Może jeśli zostawimy tak, jak jest, po drodze zadomowi się przy nas jakaś kura. To będzie przyjemne urozmaicenie podróży. - powiedział, niby zupełnie poważnie, uśmiechając się jedynie pod nosem, kiedy odsuwał dla niego krzesło, wskazując ruchem głowy, aby na nim usiadł, kiedy sam sięgnął do skórzanej torby, żeby wyciągnąć z niej nożyce. Uniósł je do swoich włosów, żeby przesunąć po nich ostrzem, pobieżnie sprawdzając, czy wciąż są ostre, a kiedy poczuł lekkie ciągnięcie, stwierdził, że jest zupełnie w porządku. Zaraz też podszedł bliżej Oscara, wsuwając palce w jego włosy i przeczesując je powoli, oceniając, jak są długie. - Gotowy? - spytał miękko, a słysząc zgodę, kiwnął głową, ścinając pierwszy kosmyk. - Nie ruszaj się tylko, bo będzie jeszcze gorzej. - pokręcił głową, wracając do pracy i jeszcze poprawiając nieduże lustro, przed którym siedział chłopak, tak, żeby samemu lepiej widzieć jak prezentuje się jego twórczość. Nie mówił za dużo, skupiając się nad tym, żeby jego uczeń wyglądał przyzwoicie i chociaż daleko mu było do fryzjera, przez lata doskonale nauczył się odtwarzać to jedno, awaryjne cięcie w którym według niego Oscar prezentował się wyjątkowo korzystnie. Przeczesywał jego włosy palcami i roztrzepywał je co chwila, sprawdzając na nowo jak się układają i gdzie wciąż się za długie, z czasem z coraz większą łatwością rozplątując drobne kołtunki, które łatwiej tworzyły się na mokrych, ładnie lśniących w świetle lampy włosach. Skończywszy, uśmiechnął się ciepło, przez chwilę patrząc na niego w lustrze, czując najcieplejsze uczucie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, kiedy schylał się, żeby pocałować krótko i czule sam czubek jego głowy, pod wargami czując chłodne, miękkie kosmyki. - Już. - powiedział, odsuwając się od chłopaka i robiąc krok w tył. - Co sądzisz? |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |