|
Autor | Wiadomość |
---|
MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Kwi 25, 2020 2:18 am | |
| Ciepłe i czułe były wszystkie te gesty, które w jego kierunku nieopacznie czynił niczego nieświadomy i niewinny w swoim kusicielstwie Alexander. Każdym kontaktem Oscar karmił się i ekscytował naiwnie jak pustelnik po raz kolejny widząc w swoim życiu fatamorganę pięknej oazy i pozwalając myślom już pogalopować w tę stronę. Za szybko robiąc sobie płonną nadzieję, by po dosłownie kilku krokach czy też ryzykownych myślach, złapać się na tym, że to wszystko było "tylko". Tylko poczochranie na dzień dobry, tylko czuły uśmiech, tylko objęcie na powitanie po latach rozłąki, tylko zatopienie palców we włosach - rozkosznie powoli, sprawiając, że złaknione uwagi i pieszczot ciało aż przeszedł cudowny dreszcz. Oscar tytanicznym wysiłkiem spiął wtedy mięśnie grzbietu na tyle mocno, by nie zadygotać pod dłonią Aleca. To było w końcu tylko.
I za każdym razem bolało dokładnie tak samo.
*
Po poranku takim jak ten powoli wybudzający się do normalnego życia Oscar mógł już nazywać siebie adeptem drugiego stopnia sztuki krawieckiej. Być może nie poznał jeszcze tajników ściegu krzyżykowego (i na dobrą sprawę nie wiedział nawet, że istnieje o takiej nazwie), ale guziki nie miały już przed nim tajemnic. Po powrocie do Alexandra z cudowną nostalgią odkrywał, że wciąż jest przy Nim dzieckiem - z grubsza bezradnym, bo… Pozwalającym sobie na tę bezradność. Uczył się od Mistrza, cieszył z chwili uwagi egoistycznie poświęconej tylko jemu i jego rozwojowi - nie ważne w którym kierunku. Równie gorliwie co fechtunku uczyłby się nawet sekretnej sztuki skrobania patelni czy uprawy ziemniaków. Dlatego też z idealnie (jak zawsze!) przyszytym guzikiem wspominał ich poranną naukę z uśmiechem, subtelnie bujając się w siodle i kończąc podgryzać małą gruszkę. Rękawy świeżo upranej i naprawionej koszuli podwinął aż do łokci, samemu równie ciężko znosząc gorąc i co jakiś czas odganiając natrętne muszyska z szyi klaczy. Parsknął przy tym, kiwając głową po bezczelnym przytyku i odrzucił smętny i chudziutki szkielecik gruszki na bok, wprost do rzadkiego lasu po jego prawicy. - Mnie również fascynuje. I mógłbym w sumie powiedzieć, że skóra i materiał to nie to samo, i ta pierwsza jest bardziej zbita i więcej wybacza… - Zerknął na niego. - Ale jednak myślę, że udało mi się, bo po prostu zrobiłem to dla ciebie. A moja koszula… To tylko koszula.
*
Czasem powinien jednak trzymać jęzor za zębami.
*
Tym razem Alexander wybrał miejsce na obozowisko, na które natknęli się niemalże rychło w czas. Odpowiednio daleko od traktu, by wiatr nie zwiewał na nich ani na konie więcej charakterystycznego pyłu. A i tak wierzchowce musieli przepłukać z niego i wyczesać na ciele miejsca na styku z siodłem i tobołami. Żeby nie męczyć zwierząt i tak robili częstsze przerwy i pozwalali im odpocząć od sprzętu, ale i tak dopiero teraz, kiedy Oscar szczotą masował dotąd skazane na niewygodę miejsca, to Aia pomrukiwała kontent, a Mery aż lekko tupał tylnym kopytem, dając tym samym znać o swoim zadowoleniu. Sami jeźdźcy również z rozkoszą powitali przyjemnie chłodnawy wieczór oraz odpoczynek i wizję strawy jedzonej na ziemi, a nie w siodle. A skoro o strawie mowa…
- Oczywiście. Nie widze z daleka żeby coś szarpało, ale mogło zaplątać się gdzieś w morskiej trawce. - Akurat przygładzał dopiero co rozwinięty śpiwór i podniósł się sprężyście do góry. Nieco za sprężyście… Po czym oddalił w stronę niespecjalnie wielkiej sadzawki. Pogmerał w wodzie, leko naciągając sieć i oglądając ją dokładnie. W jednym miejscu złapała się całkiem okazała ryba, uwięziona w pułapce otoczonej przez kamienie. Oscar wyciągnął ją pośpiesznie i nie przedłużając jej cierpień przyłożył do nieco większego kamienia, przytrzymując mocno, żeby się nie wyślizgnęła i drugim, znacznie mniejszym, jednym sprawnym uderzeniem w głowę zakończył jej agonie. Nie czuł się z tym źle - zabijał aby przeżyć, to były bezlitosne prawa natury. Miejsce na moralność było tam, gdzie nie przedłużało się cierpień ofiary. Nieruchome już ciało zwierzęcia spoczęło na trawie i Oscar spoglądał na resztę sieci. Niestety lekki nurt ospale zepchnął ją na kamienie i zdołała uwięzić tylko tę jedną nieszczęśnicę - niestety zdecydowanie za małą dla nich dwóch. Rudzielec ostrożnie wyciągnął sieć i złożył ją, kontrolnie oglądając się na Alexandra. Tamten siedział kawałek dalej, skupiony na rozpalaniu ogniska. Na szczęście. Młodzik znieruchomiał tuż po tym, jak zwrócił wzrok z powrotem w ciemną toń sadzawki. Widział tam podpływające do uwolnionego miejsca figury mieszkańców hydrosfery. Za małych na obiad. Za szybkich. Albo za bardzo przypominających pijawki, których Byron szczerze nie znosił. Odetchnął głośno, zauważając odpowiednio dużą sztukę i najpierw ostrożnie zawisł dłonią nad wodą i czekał na okazję. Nigdy tego nie próbował, nawet go tego nie uczono, ale czuł już tak desperacki głód, że gotów był łapać zwierzynę nawet gołymi rękami…
Jeden chlust i było dla niej po wszystkim.
- Akurat dwie! - Rzucił zadowolony, wracając z wypatroszonymi sztukami, których wnętrzności i łuski wrzucił z powrotem do wody. Nóż myśliwski, starannie opłukany wsunął z powrotem w pochwę na pasku, a ryby rozcięte w pół i pozbawione kręgosłupa ułożył na już przygotowanej obok Alexandra desce. Patyki też już mieli gotowe. Usiadł zadowolony przy jego boku. - Wiem, że niby nie muszę się spowiadać i w sumie nie byłem dziś w tym temacie za bardzo wylewny, ale… Odnośnie tej dziewczyny myślę, że się domyśliłeś. - Uśmiechnął się pod nosem, wsuwając jeden kij wzdłuż grzbietu ryby, idealnie pomiędzy skórę a apetyczne mięso. Kolejne dwa krótsze patyki wbijał po bokach, by rozłożona jak materiał na maszcie upiekła się dużo szybciej. - Nie chce, żebyś opacznie to wszystko rozumiał. Nie potoczyło się tak jak w zabawnych historyjkach i żarcikach żonatych mężczyzn, ale to nie przez alkohol. A przynajmniej nie całkiem… N..nie tylko. - Zaczął nerwowo nacierać ofiarę mieszanką soli i pieprzu. - Nie potrafię chyba tak po prostu dać się uwieść. Ona była chyba najbliżej tego wyśnionego scenariusza, bo pijany i zmęczony obrzydliwością świata pod jakimś idiotycznym argumentem dałem jej się pogonić jak cielę do stodoły. Naiwnie nie przygotowując się na to do czego się zbierała i… - Westchnął głośniej, na chwilę zaprzestając molestowania rybiego trupa. Musiał kłamać. Rozminąć się z prawdą w miejscu, w którym było to konieczne, by Alex nie czuł się zagrożony. ...ani tym bardziej pożądany. - Nie potrafiłem, tak po prostu… Wziąć tego co mi oferowała. Nawet jeśli nie uczyniłbym jej krzywdy w jej rozumieniu, ani zdaniem innych, to nadal czułbym się ze sobą ohydnie. A co jeśli z tego kontaktu wyszedłby jakiś owoc…? W końcu nigdy nie można być pewnym, zawsze jest margines błędu. A ja bym odjechał, nieświadomy, zostawiając ją taką, albo skazaną na piętnowanie, albo naprędce zmuszoną do zamążpójścia i oszukiwania męża, że ich potomek ma rdzawe włosy, bo pewnie zardzewiał mu sprzęt. - Parsknął i dopiero zerknął w stronę ujarzmiającego ogień mężczyzny, prawdziwego powodu jego miłosnego niepowodzenia. A tak właściwie to… Pasma miłosnych niepowodzeń. - Wiem, że to czarnowidztwo, ale dodatkowo chyba… Chyba po prostu pragę specjalnej osoby. Tej jedynej. Nie zadowolą mnie półśrodki, chwilowe podniety, po których zostanie mi wstręt do siebie i poczucie winy. I przeprosiłem ją, tłumaczyłem się jakoś bełkotliwie, zapewne w mojej głowie to wszystko brzmiało dużo bardziej zrozumiale, ale zdążyła… Alec, ona strzeliła mnie w twarz tak, że to uderzenie o stodołe było ledwie preludium moich ran wojennych wywiezionych z tamtej wioski! |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Kwi 25, 2020 7:13 pm | |
| Ułożył dłonie wokół maleńkiego ognika, tworząc swego rodzaju parawan, chroniący przed wiatrem i jedynie co jakiś czas lekko dmuchał na niego, pilnując, żeby nie zgasł. Na gwałtowny ruch Oscara, najpierw uniósł na niego ciężkie spojrzenie właśnie przez podmuch powietrza, jaki zaatakował mały płomyczek, kiedy chłopak prawie podskoczył, energicznie podnosząc się i równie sprężyście zmierzając w kierunku brzegu jeziora. Chwilę zapatrzył się na niego, spuszczając spojrzenie na ogień niemal od razu, kiedy uderzyła go mieszanka uczuć, z których ciężko byłoby mu wybrać to, które najbardziej go poruszyło i przeraziło. Ucieczka jednak nie mogła pomóc na dobre, kiedy wszystkie te przemyślenia kotłowały się, przeskakując jedno przez drugie do tego stopnia, że nie wiedział, czy bardziej czuje się winny przez to, że zawiesił spojrzenie na długich, mocnych nogach swojego ucznia, czy raczej przygnieciony podejrzeniami, jakie na nowo w nim kiełkowały, kiedy patrzył na niemal zupełnie zdrowego chłopaka. Te same podszepty, które udało mu się uciszyć, kiedy pierwszy raz spotkali się po długiej rozłące, a spojrzenie Alexandra padło na oczy rudzielca, ponownie się odzywały, choć sądził, że uciszył je wtedy na dobre. Pochłonięty tą nieprowadzącą do niczego przepychanką z samym sobą, nie zauważył nawet krótkiej chwili ciszy nad sieciami oraz cichego zamieszania. Dopiero kiedy Oscar wparował do obozu z powrotem, już z oczyszczonymi i gotowymi do pieczenia rybami, otrząsnął się nieco, nawet z delikatnym zaskoczeniem stwierdzając, że podpałka całkiem się zajęła, a płomienie są już na tyle duże, by mogły poradzić sobie bez pomocy. Odchrząknął krótko i kiwnął głową, robiąc miejsce rudzielcowi na nabicie filetów na patyki, samemu w tym czasie odsuwając się nieco. W końcu też sięgnął po miskę, w której były czyste już, wcześniej uzbierane wokół jeziora i na krawędzi lasu zioła, które miały robić za aromatyczną sałatkę, dopełniającą ich wieczorny posiłek. - Domyśliłem się, że było inaczej, niż wszyscy to odebraliśmy. - przyznał, kiwając lekko głową i zabierając się za obrywanie listków z nieco łykowatych łodyg i wyrzucanie suchych fragmentów roślin oraz korzonków. - Wiesz, że nie musisz się tłumaczyć starcowi z nieudanych podbojów, prawda? - zmrużył lekko oczy, uśmiechając się do niego ciepło. - Ale chętnie wysłucham wszystkiego, co chciałbyś mi opowiedzieć. - zapewnił go również, już nieco poważniej, na chwilę tylko przerywając pracę, zanim wrócił do sprawnego oczyszczania pędów. Tak, jak zadeklarował, spokojnie i bez zbytniego wtrącania się, słuchał wszystkiego, co chłopak miał do powiedzenia. Raz, czy dwa niemal już otwierał usta, chcąc przerwać mu, kiedy miał wrażenie, że jego uczeń, jąkając się, nie może znaleźć słów. Ostatecznie jednak pozwolił mu kontynuować w swoim tempie, nie przeszkadzając. - Dobrze zrobiłeś, chłopaku. - odezwał się w końcu, uśmiechając się do niego lekko i pokrzepiająco. - Zawsze istnieje ryzyko konsekwencji. I jeśli wciąż dla ciebie to coś znaczy, jestem naprawdę dumny. - wykrzywił wargi w nieco przekornym uśmiechu. - A w twarz dostałeś, bo byłeś zbyt pijany, by logicznie wyrazić zdanie na temat zaistniałej sytuacji. To również się zdarza. - dodał, starając się trochę poprawić mu humor, nie mogąc patrzeć na niego, kiedy tak się kurczył, jakby zrobił coś naprawdę złego. - Jesteś dobrym chłopakiem. Może nawet w jakimś stopniu za dobrym na to, czym się zajmujesz. I trafisz w końcu na tę jedyną osobę, jestem przekonany. I może wtedy poczujesz, że nie musisz już tak wciąż gnać. - westchnął, spuszczając znów spojrzenie na rumieniącą się już złotawo kolację. Wokół nich w końcu rozszedł się przyjemny zapach pieczonego mięsa, a delikatną skórę, którą pokryte były filety muskał ogień, co miało zagwarantować chrupkość. I już nie mógł się doczekać właśnie tej skórki oraz drobnej płetwy, sterczącej z boku rybiego ciała, która z pewnością będzie tak samo chrupiąca. Chwilę nic nie mówił, wpatrując się w ogień, nawet nieco nostalgicznie. - W tym zawodzie ciężko jest o coś stałego. - przyznał w końcu, nieco niżej, delikatnie zachrypniętym głosem. - Ludzie są ciekawi, ale zwykle się boją. A jeśli oni nie mają obaw, ty zaczynasz je mieć. Ciężko jest nie myśleć o tym, co będzie, jeśli któregoś razu po prostu nie wrócisz. Zwłaszcza że druga osoba będzie czekała miesiącami, niczego nieświadoma. Nigdy może się nie dowiedzieć. - ściągnął lekko brwi i uchylił wargi, jakby chciał coś jeszcze dodać, ostatecznie jednak nie kontynuując myśli, a jedynie prostując się i sięgając, aby poprawić nieco patyki i ustawić rybę nad ogniem pod innym kątem, aby przypiekła się z każdej strony. - Wczoraj w końcu nie miałem szansy obejrzeć twoich pleców. Chciałbym zerknąć, jeśli nie masz nic przeciwko. I posmarować, bo na to też nie było rano czasu. - spojrzał na niego pytająco. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Kwi 25, 2020 10:23 pm | |
| Sam nie wiedział jakiej odpowiedzi na jego festiwal (prawie)szczerości oczekiwał i czy w ogóle chciał jakiejkolwiek, ale na pewno poczuł się lepiej po tej, którą dostał. Zagapił się w ogień, kiedy Alexander wbijał ostatnią, rozpiętą jak na maszcie rybę obok ogniska i delikatnie otrzepał dłonie z grubszych grudek soli. Mimo utrzymującego się dobrego humoru był rozdarty, czując ze sobą źle, bo pomimo chęci bycia szczerym… Wciąż nie był. Nie mógł i mimo wszystko nie powinien, i kłuło go to jak kamień w bucie, z którym musiał nauczyć się żyć. Dlatego też jego z początku zadowolony uśmiech posłany żarzącemu się drewnu dosyć szybko zmalał przygnieciony poczuciem winy. To było głupie uczucie, w jego sytuacji nieuleczalne, ale i tak… kiedy zerkał na mężczyznę poprawiającego kąt nachylenia ich obiadu nad żarem, czuł, że tak naprawdę oszukuje go tą fałszywą szczerością. Że nie powinien w ogóle poruszać podobnych tematów, jeśli zamierzał uspokajać własne sumienie kosztem zaufania Alexandra. Wtedy wszystkie te pokrzepiające teksty i duma mentora były niezasłużone, kupione przez kogoś, kim Oscar według siebie nie był. Bo owszem nie chciał nieplanowanej ciąży, nie chciał krzywdzić nikogo i zostawiać kobiety samej z takim ciężarem, nie chciał zamiennika za mityczną miłość, o której czasem słuchał i czytał, ale to wszystko niknęło w cieniu motywacji dużo większych. Pod czymś jakby dużo romantyczniejszym, a jednocześnie wysoce niemoralnym - ale to młody mężczyzna musiał zostawić dla siebie. Najprawdopodobniej na wieczność. Nabrał głębszego wdechu, odpędzając natrętne myśli i głośniej klasnął dłońmi o swoje uda. - "To się zdarza"… Zabawne, mówisz tak jakby zdarzało się i tobie. Przy czym nie mogę zgadnąć, czy zdarzało bełkotać przez alkohol, czy dostawać w twarz. - Uśmiechnął się szeroko, a jego oczy trzaskały iskrami niemal równie mocnymi co rozpalony płomień. - Choć w to drugie ciężko mi uwierzyć, kobiety cię uwielbiają. Nawet bełkoczący o swoich licznych wygranych musisz być dla nich kąskiem równie apetycznym co piwo, które doprowadziło cię do takiego stanu. I nawet jeśli Alexander oderwał odeń wzrok, by pilnować, aby jego ulubiona skórka i płetwa przez niedopatrzenie nie zamieniły się w grudki węgla, tak Oscar obserwował go tę cenną minutę dłużej. A jego oczy dalej trzaskały iskry, Bóg jeden wie czy nawet nie większe niż chwilę wcześniej. A potem sięgnął po ich świeżo napełnione bukłaki, do których dorzucili dla smaku nieco liści mięty pieprzowej. Pociągnął z niej łyka i pogryzł jeden z listków, który wpadł mu do ust. - Być może… - Palnął nieco niedbale. - Pewnie w końcu trafię, ale wtedy wolałbym gnać z nią. - Uśmiechnął się pod nosem, pukając palcem o ściankę bukłaka. To co robił, te subtelne, niemal niezauważalne i skazane na niepowodzenie podchody były czymś, z czym coraz trudniej było mu walczyć. Z czasem nawet tracił siły przed samym podjęciem próby - a to wszystko w końcu było przecież takie nieszkodliwe… A Alexander opanowany i widocznie przyzwyczajony. Rudzielec wyprostował plecy i przymknął oczy, pozwalając na to, by przybierający na sile miodowy blask opadł na jego ciało i przyjemnie grzał twarz. Całości odprężającego klimatu dopełniał zapach doprawionego mięsa i subtelny odgłos strzelającego drewna. Do wszystkiego nie pasował jedynie dziwnie ochrypły głos Alexandra, w którego młodzik wsłuchiwał się z początku jakby zaklęty w kamień, ale w końcu otwierając do połowy oboje oczu i przenosząc je na Brightly'ego. I… Skłamałby, gdyby nieodczuł tego subtelnego ukłucia, zamaskowanego w niby uogólnionym stwierdzeniu. Przytyku na temat jego nagłego zniknięcia. ...na lata. Przygryzł wtedy ostrożnie dolną wargę, niczym dzieciak łajany za stłuczenie dzbana z mlekiem, ale poza tym odruchowym gestem niczego nie potrafił z siebie wykrztusić. Myślał, że czeka go jeszcze więcej wyjaśnień i więcej przeprosin, uspokajania zranionego tym ruchem mężczyzny i popijania pysznej ryby gorzką polewką z odpowiedzialności za własne, zbyt szybko podjęte decyzje. I… Poniekąd był na to gotów. Chciał nagany, bo zasłużył na nią i chciał możliwości i szansy na odkupienie win i już otwierał usta, by rozpocząć długie tłumaczenia pod koniec zapewne smakujące sałatką, ale wtedy kolejna sugestia sprawiła, że subtelnie pobladł. Delikatnie, choć w miodowym świetle bardzo widocznie. Nie tego pytania chciał. I nawet jeśli nie było to nic szczególnego, to dzisiejszego poranka, trzęsąc się od zimnej wody widział w tafli lustra swoje plecy. Plecy, nie siniaka. - Och… Jasne. - Bardzo mocno się postarał, żeby jego głos nie załamał się zdradziecko w tym miejscu i nie wiedząc gdzie podziać już skruszone spojrzenie, skupił je na odpinanych guzikach. - W sumie… Nawet o to nie prosiłem, bo już prawie nie boli. Staram się nie zwracać uwagi. Wiesz… Mogę sobie jęczeć i narzekać na niewygody, ale w końcu twoja rana jest dużo gorsza - źle bym się czuł, gdybym narzekał na byle siniaka, kiedy ciebie musiałem szyć… - Bardzo dobrze wiedział, że to nie był tylko siniak. Boleśnie to wiedział. Ale miał idiotyczną nadzieję, że ta gadka-szmatka go ocali. Zwłaszcza, że odpinał już ostatni guzik. - Nie wiem czy w tym świetle będzie coś widać. Wszystko goi się na mnie jak na psie, a nawet jeśli nie, to udaje, że tak jest. Heh… Chyba nauczyłem się od ciebie. Zawsze trzymasz się przy mnie lepiej i zdrowiej niż czujesz się w rzeczywistości i myślisz, że nie widzę… Naprawdę dosłownie modlił się w głębi duszy, żeby to go ocaliło. Subtelnie zsunął materiał koszuli z ramion, dopiero teraz czując jak boli go napinana skóra między łopatkami i odłożył koszulę na bok. A jego siniak, który jeszcze dwa dni temu sięgał ramion teraz był… Teraz go nie było. Po brutalnie czerwonym, nabiegłym krwią kleksie rozlanym na praktycznie całych plecach zostały jedynie niewielkie plamy - dwie niemal bliźniacze obrysowujące subtelnie kształt łopatek, które dostały najmocniej, oraz kilka mniejszych, zaznaczających szczyty wzgórków kręgosłupa chłopaka. Poza nimi po dawnej, nieprzyjemnej ranie została ledwo zauważalne żółte odbarwienie, przypominające raczej ranę na kolanie dzieciaka, który za szybko padł na kolana, niż wojownika, który wyważył tymi plecami i rozbił w drzazgi mocno zbite drewniane drzwi. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Kwi 26, 2020 10:58 pm | |
| - Zwykle, jeśli już bełkoczę, to nie o swoich wygranych, ale o tym, jakie są piękne. Może dlatego raczej nie dostaję w twarz. - pokręcił głową, uśmiechając się jednak pod nosem, całkiem rozbawiony tym, jakie mniemanie miał o nim chłopak. - Chociaż dobrym rozwiązaniem jest również, na początek, nie doprowadzać się do takiego stanu, że będzie się bełkotało. - dodał, unosząc lekko brew, kiedy patrzył na rudzielca, jednocześnie dobrze wiedząc, że ani on, ani jego uczeń szczególnie nie stronili od alkoholu, kiedy już był powód do świętowania. Sięgnął znów do ogniska, ostrożnie dorzucając kilka suchych gałązek, żeby utrzymać ogień na tyle duży, aby zaraz mogli jeść, starając się jednak ułożyć je tak, żeby smakowitej ryby nie pochłonęły płomienie. Gałązki przyjemnie strzeliły kilka razy w ogniu, posyłając w powietrze złotawe iskry. Te, zatańczyły wokół ogniska, unosząc się coraz wyżej, dołączając na niebie na dosłownie chwilę do całej plejady kolorów zachodzącego nieba, zanim całkiem zgasły. Odetchnął, powoli wracając spojrzeniem na chłopaka. - Obawiam się, że na tę chwilę, będziesz zmuszony zadowolić się mną. - odparł. - Jeśli pozwolisz, wciąż wolałbym życzyć ci, abyś kiedyś poczuł, że możesz przestać. - dodał, samemu chyba najbardziej marząc właśnie o tym. Od wielu lat sam czekał na ten moment. Na początku nieświadomie, kierowany poczuciem niesprawiedliwości i ogromnym żalem, nie potrafiąc mieszkać w domu, w którym zginęło wszystko, na czym mu zależało. Dopiero później, kiedy rok za rokiem, wciąż nie czuł spełnienia i kiedy z każdym kolejnym trupem, nic się nie zmieniało, zaczął czuć pustkę. I była to pustka, którą próbował zapełnić na najróżniejsze sposoby, z których każdy kolejny był równie nietrafiony i po każdej próbie, znów trafiał na trakt, znów zaciskał uda wokół napiętego brzucha wierzchowca, zostawiając wszystko za sobą, wciąż nie mogąc znaleźć powodu, aby zostać. I coraz mocniej odczuwając to, że nie był nawet pewien, czy ma powód, aby jechać dalej. Ściągnął brwi, widząc zmieszanie chłopaka i westchnął bezgłośnie nosem. Nie chciał tłumaczeń, nie teraz. Jak złudne by to nie było, teraz było po prostu dobrze. Przyjemnie rześko po całodziennym upale. Powietrze było nieco wilgotne przez bliskość wody, co dawało ulgę skórze i zmęczonym oczom. Ptaki cicho śpiewały, zagłuszane przez żaby i świerszcze, a nad ogniem rumieniła się obłędnie pachnąca kolacja i w najbardziej dziecinnym odruchu, chciał, żeby tak zostało. I nie miał pojęcia, że w jego głowie zgrabna zmiana tematu, która miała dać możliwość zajęcia się uczniem, zaopiekowania nim i rozmowy o czymś lżejszym, okaże się bezpardonowym rozszarpaniem ledwie zagojonej rany. - Wiesz, że twoje starania, żebym się nie martwił, nigdy jeszcze nie doprowadziły do tego, że faktycznie martwiłem się mnie, prawda? - uniósł jedną brew, czekając grzecznie, aż chłopak się rozbierze. Odwracał od niego spojrzenie, to znów wodził nim za jego długimi, szczupłymi palcami, zły na siebie, że chce na nie patrzeć, a jednocześnie mogąc przestać myśleć o tym, jak Oscar zmienił się przez te zaledwie trzy lata. Jak bardzo nie przypominał już dziecka, które go wtedy opuściło. - Odwróć się chłopaku, nic przecież nie widać. - westchnął, jednocześnie samemu podnosząc się, żeby stanąć bardziej do światła, chcąc ocenić, w jak złym stanie były jego plecy. Otrzepał jeszcze dość ukradkiem udo, na którym materiał zebrał nieco piachu, pewnie podczas zarzucania sieci i dopiero wtedy podszedł bliżej, tężejąc delikatnie, kiedy jego spojrzenie trafiło na ledwie żółtawe ślady po rozległym krwiaku, jedynie w dwóch miejscach na wysokości łopatek nieco się czerwieniąc. Widząc to, przyszło mu do głowy, że wyglądają niemal jak ślady po wyciętych skrzydłach i aż skrzywił się niezbyt ładnie, kiedy dotarła do niego trafność tego porównania. Zawsze miał go za swojego aniołka. Oscar nie mógł zrobić nic złego. A przynajmniej bardzo chciał w to wierzyć. Mimo że przecież wiedział. - Zrobiłeś to. - kiwnął powoli głową. - Tę jedną rzecz, o którą błagałem cię, żebyś nie robił. - dodał, wsuwając ręce w kieszenie, wciąż stając w miejscu, jakby nie mógł się zdecydować, czy bardziej chce odwrócić się i odejść, jak najszybciej uciec, zanim znów powie za dużo i znów go straci… Czy raczej powiedzieć wszystko, co teraz niemal dusiło go od środka, sprawiając, że walczył z każdym oddechem. - Naprawdę mam wrażenie, że dla nas obojga byłoby lepiej, gdybym wtedy… Gdybym wtedy był bardziej stanowczy. Miałbyś rodzinę. - zrobił krok w tył, odsuwając się nieco. - Jakbym znów słyszał ten śmiech. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Kwi 27, 2020 12:02 am | |
| Czasem myślał sobie, że zgubi go ten spolegliwy ojcowski ton. To twierdzenie o słabości do swojego przybranego rudego dziecka, to zaufanie, które pozwoliło Oscarowi trwać u Jego boku, a nie dorastać w domu obcych ludzi - nawet jeśli Alexander Brightly też był przecież obcym. Był pierwszym co Oscar zobaczył, kiedy światło dnia sięgnęło go przedzierając się przez krwawą skorupę czegoś, co kiedyś było jego tatą, kiedy brutalnie odebrano mu dzieciństwo. Był kimś, kto na nowo mu je przywróciķ, wyciągnął go i dał cel. Samym istnieniem pozwolił mu wierzyć, że ten cel nie jest tylko beznadziejnym marzeniem sieroty. Jednej z tysięcy sierot o podobnej historii, które nie miały tyle szczęścia w swojej tragedi. Czasem myślał, że zgubią go jego własne decyzje. To że poczuł coś, czego nie powinien, pozwalał sobie na za dużo i sięgał za daleko. Myślał o rzeczach zakazanych i niewłaściwych. Miażdżyło go to, że nie mógł aż po widowiskową śmierć w walce kurczowo trzymać się dążenia do wyidealizowanego wizerunku silnego rycerza na białym koniu, którym przecież chciał być! ...ale nie był. Na wojnie nie było jak w pieśniach i poematach. W walce cuchnęło, lepiło się, kurzyło, cierpiało i umierało. A co gorsza - patrzyło się na cudze cierpienie i śmierć. I zdał sobie z tego brutalnie sprawę, kiedy okazało się, że wraz z Alexandrem spóźnili się i… Nie zdążyli uratować nikogo. Trzy dorosłe osobniki wytłukły cały dworek, a dla zabawy zrzucane z wysokości krowy ponabijały na wysokie sosny, dopełniając makabrycznej scenerii. I do ostatniego z trudem zabitego osobnika śmiały im się w twarze tym sykliwym skrzekiem. Nie bały się, w takim świecie bali się tylko ludzie. Wtedy dotarło do niego, kiedy niemal omdlewał ze zmęczenia, że aby zaczęły się bać jego nie może być człowiekiem.~*~ Głos Alexandra, pomimo gorliwych modlitw, które od dobrej minuty wznosił pod niebiosa, boleśnie zaciskając szczęki żeby nie drżeć, przeciął go na pół jak ciepły jeszcze kawałek mięsa podanego na śniadanie. Aż nawet mimo tego, że dojrzewanie obeszło się z nim łaskawie i przerastał swojego mentora o kilka centymetrów, obecnie zdawał się kurczyć i mieścić idealnie pod jego bezlitosnym obcasem. Chociaż nie, nie "bezlitosnym". Gorzej. On był zawiedziony. Zawiedziony i zniesmaczony, a te emocje sprawiały, że dotąd płynną i czystą pieśń jego głosu plamiły fałszywe nuty wrogości i rozczarowania. Rudzielec aż zgarbił się widocznie, szukając w sobie siły, którą mógł pchnąć w mięśnie i obrócić się w stronę źródła czegoś, co prostymi słowami uderzało go tępo w brzuch. I udało mi się… Przynajmniej odwrócić głowę. - Co…? - Dobrze wiedział "co" i bardzo dobrze słyszał, ale miał nadzieje, że to może po prostu koszmar. Że koszarem jest ta mina, przeklejona już chyba nieodwracalnie do przystojnej twarzy, którą tak ukochał. Nie mógł zebrać myśli. Bał się tak, że zaczęła pokrywać go gęsia skórka, a stres kradł jeszcze więcej kolorów z jego twarzy. - Alex, prosze… - Sam nie wiedział jeszcze o co go prosi. Chyba o wszystko. - To naprawdę… To nie jest takie proste. O czym ty mówisz, jaki śmiech?Był tak ostrożny, że było to aż nie w jego stylu. Nawet ręce uniósł do połowy, w obronnym, poddańczym geście, gotów gonić go na kolanach, błagając o podarowanie mu kilku beznadziejnych minut na wytłumaczenie się. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Kwi 27, 2020 11:05 am | |
| - O co mnie prosisz, Oscar? - uniósł na niego ciężkie spojrzenie, a materiał jego spodni napiął się lekko na wysokości starannie wykrojonych kieszeni, kiedy mimowolnie zacisnął w nich pięści. - Dla mnie jest bardzo proste. I bardzo dosadne. - dodał, a jego głos spiął się odrobinę, kiedy poczuł obrzydliwie dławienie na sam widok chłopaka, wciąż siedzącego na ziemi. Z opuszczonymi, niemal zaokrąglonymi ramionami i tym spojrzeniem, wyglądał niemal jak pies, kurczący się na widok uniesionej ręki właściciela i myśl, że jego chłopiec mógł tak czuć się przy nim, łamała mu serce. Nigdy nie podniósłby na niego ręki. Nigdy nie zrobiłby go w taki sposób, a teraz… Zrobił kolejny krok do tyłu, odwracając od niego spojrzenie chcąc, chociaż tak ulżyć sobie, co jednak nie przyniosło najmniejszego skutku. - Chyba naprawdę miałem nadzieję, że będzie inaczej. Że skoro znów tu jesteś, przemyślałeś sytuację. Wypierałem wszystko, chociaż odkąd pierwszy raz spojrzałem ci w oczy, przecież wiedziałem. - parsknął, unosząc głowę do nieba, zupełnie nie zauważając delikatnego swądu spalenizny, kiedy ryba zaczęła przypiekać się nieco za mocno, teraz gdy żaden z nich nie pilnował tego, by płomień nie urósł zbyt duży. - Powiedz, specjalnie się wtedy odłączyłeś? - zmrużył oczy, nie mogąc jednak jeszcze na niego spojrzeć, wiedząc, że gdyby teraz to zrobił, nie umiałby powiedzieć tego, co chciał i co niemal paliło go od środka na samą myśl. - Żebym nie widział, co robisz? Może w ogóle wszystko miało być inaczej. Miałeś zniknąć z nim za budynkiem, wykończyć go i póki ludzie wciąż chowali się w budynkach, a ja wciąż byłem zbyt zajęty, przyssać się do niego? - skrzywił się bardzo brzydko na samą myśl o gęstej, czarnej i cuchnącej posoce, ściekającej po jasnych policzkach jego chłopca i długiej szyi. Widział oczami wyobraźni, jak jego biała koszula zabarwia się na coraz ciemniejszy odcień sinego burgundu, lepiąc się do szczupłej piersi i brzucha, a w końcu zmuszając się, żeby spojrzeć na ucznia, poczuł niemal mdłości, kiedy prześladujący go obraz zderzył się ze skurczoną postacią o tak dużych, błyszczących oczach, którym zwykł wybaczać wszystko. - Po co wróciłeś? |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Kwi 27, 2020 3:25 pm | |
| Alex wygrywał każdą dyskusję. Przez zawód malujący się na jego rysach i niechęć do patrzenia na swojego byłego ucznia wybijał mu z rękawa wszystkie asy, jakie Oscar kiedykolwiek miał. ...o ile myślał, że je miał, bo ćwiczył swoje argumenty do poparcia decyzji oraz niezliczone przeprosiny już tysiące razy, ale w żadnym z nich nie chciał mówić, że żałuje. Bo nie żałował. Było mu przykro, chciał to rozegrać inaczej, chciał pokazać Mu, że to wszystko ma głębszy sens i to jedyny sposób na to, by nadać ich pracy większego sensu. Urzeczywistnić ich marzenie i uratować tysiące żyć kosztem jednego. Nawet jeśli Oscar wcale nie czuł się obiektem składanym w ofierze. Nawet kiedy od dołu spoglądał na nieprzyjemnie napiętą postać górującą nad nim, ale bardzo widocznie bezsilną wobec już podjętej decyzji. Boleśnie rozdartą i cierpiącą tym znanym cichym cierpieniem. Znowu chowającą prawdziwe emocje i tłumiącą wszystko w zarodku, nawet przed Oscarem. Chociaż w obecnej chwili zwłaszcza przed nim. I to wszystko czyniło tę sytuację jeszcze bardziej gorzką, sprawiało, że coś lepkiego i napęczniałego wślizgnęło się obrzydliwie do gardła młodszego mężczyzny i za nic nie chciał myśleć o tym, że może to być szloch. Suchy i niezasłużony. Głupi odruch wyniesiony z dzieciństwa, podczas którego płakał jak bóbr za każdym razem kiedy Alec chciał go gdzieś zostawić, wychodził jeszcze bez niego na polowanie albo łatał rany po walce. I nie był to odruch rozpieszczonego bachora chcącego postawić na swoim - to był ten dziki strach przed stratą i tym, że kiedyś rudzielec mógłby być za słaby, zbyt wolny na to żeby Go ocalić. I strach ten pozostał w nim do teraz, idealnie skryty w dorosłym już ciele. Zachowany w niesamowitej świeżości i aktualnie duszący go i ciążący w piersi. A Alexander w tym czasie cofał się od prywatnego potwora i odwracał odeń wzrok, kontynuując boleśnie swoje uwagi, które miały teraz w sobie sporo prawdy. A skoro zapanowała pomiędzy nimi szczerość, to trzeba było poddać się jej i w zgodzie z prawdą odpowiadać na pytanie, które musiało w końcu paść. - Taki był pierwotny plan - zaczął bardzo łagodnie, jeśli przyrównać to do podejmowanego tematu. - Ale uderzył mnie za mocno, prawie połamał żebra, zanim złapałem oddech zdążyłem go tylko dobić i już byłeś w drzwiach. N..nie chciałem żebyś widział. To nie jest szlachetny widok… Ale pozwala mi robić szlachetne rzeczy. Barwne opisywanie szczegółów nie miało najmniejszego sensu, Alexander dość już podejrzewał i dość już wiedział, było to widać w spojrzeniu, jakie na powrót padło na łowce grzejącego się w ogniu paleniska. Bardzo chciał spytać czy Alex się nie cieszy, że wrócił i czy naprawdę nie chce go… takiego, do tak wielkiego stopnia, że ma tu i teraz pakować się, i odejść, ale czuł, że nie może zadać tego pytania. To byłby chwyt poniżej pasa, bezczelne zgrywanie niewiniątka i gra na emocjach jego opiekuna, a poza tym… Nie chciał znać odpowiedzi. - Jestem tu teraz, bo mi na Tobie zależy… Nawet jeśli teraz pewnie w ogóle w to nie wierzysz. Bo chcę cie bronić, walczyć u twojego boku, jeść śniadania, rozpalać ogniska i rozmawiać o głupotach na trakcie. - Głos nie dygotał, ale był słyszalnie pozbawiony dawnych sił i pełen szczerej skruchy. Oscar zebrał się w sobie i podniósł w końcu, nie chcąc wyglądać jak ofiara i samą pozycją skazywać Alexandra na rolę agresora. Nawet jeśli z nich dwóch to rudzielec był miejscowym katem - bez litości depczącym resztki okazanego mu zaufania. Właśnie tu. Stanął prosto, bez nawet cienia dyskomfortu. - Żebym mógł nawet pijany i zmęczony opatrywać cie bez martwienia się o siebie, bo wiem, że na dniach po ranach nie będzie nawet śladu. Bo mam gwarancje, że zniosę więcej i bardziej ci pomogę, bardziej się przydam… Że coś będzie mogło wywarzyć mną drzwi, a ja po wszystkim będę mógł opić z tobą zwycięstwo, a nie skazać cie na kopanie jeszcze jednego grobu - sapnął głośniej, nagle nogą lekko poprawiając jedną z grubszych gałęzi i wsuwając ją mocniej w ognisko, by przygasić płomień. Dopiero po tym garbiąc się zerknął z powrotem na Aleca, nawet jeśli - Boże… - tak ciężko było znieść ten wzrok. - Czy prócz tego oka zmieniłem się jakoś? Naprawdę… Nie będziesz potrafił mnie takiego znieść...? Ja nadal chce dokładnie tego samego jak ty. Spokoju i bezpieczeństwa. Nawet jeśli nie koniecznie dla siebie. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Kwi 27, 2020 8:48 pm | |
| Kochał tego chłopaka. Odkąd pojawił się w jego życiu, niemal od razu stał się jego oczkiem w głowie. Od pierwszej chwili, kiedy wtulił się w niego tak ufnie, jakby mógł być pewien, że nic mu nie grozi, wiedział, że wyjdzie z siebie, żeby dać mu przyszłość, na jaką zasługiwał. Dać mu prawdziwe życie, gdzie nie byłby zmuszony tułać się od wioski do wioski i żebrać o jedzenie, lub pracować na roli jako parobek za niegodne pieniądze, bo nic innego nie czekało sieroty tam, gdzie Oscar wcześniej żył. Zrobił, wszystko co mógł, żeby mu pomóc i złamał się, czując drobne, białe, wychudzone palce, zaciskające się na nogawce jego spodni, oraz zaczerwienioną, zapłakaną twarz dziecka, które czuło się porzucane. I teraz niemal zrobiło mu się słabo, kiedy widział swojego małego chłopca w takim stanie. Serce mu się krajało i słowa puchły w gardle w gulę, nie pozwalając mu sformułować myśli. Jednak nie mogli znów uciec. Odwrócić się, zniknąć na jakiś czas i znów udawać, że wszystko jest dobrze. Że znów są razem. Nie po raz kolejny. - Może gdybym żywił mniejszą odrazę do nich, sam mógłbym robić szlachetne rzeczy. - pokiwał głową poważnie, niby w głębokim zastanowieniu nad taką możliwością i jedynie zaciśnięte, nieco pobladłe wargi mogły zdradzić to, że poczuł się ugodzony taką uwagą. Jakby wszystko, co robił przez ostatnie ponad piętnaście lat, nie miało żadnego znaczenia. Nie było wystarczające. I nawet ciężko było mu zrozumieć, czemu teraz uwaga o szlachetności tego, czym się zajmowali była dla niego bolesna, podczas gdy sam doskonale wiedział, że opuszczając dom i decydując się na takie życie, nie miał na myśli niczego szlachetnego. Była to raczej samobójcza wyprawa człowieka, który nie miał do stracenia już nic, a chciał, chociaż spojrzeć w twarz oprawcom jego rodziny. Głębszy sens przyszedł dopiero później. Dopiero kiedy patrzył w oczy ludzi, którzy mogli, podobnie jak on, stracić wszystko, ale dzięki niemu, tak się nie stało. I cieszył się, ściskając im dłonie i dając się zapraszać na biesiady i zazdrościł, patrząc na to wszystko. W jakiś sposób poczuł ulgę, kiedy chłopak się podniósł. Czuł, że mogą rozmawiać na równi, że nie jest katem, pastwiącym się nad kurczącą się w przerażeniu ofiarą. Co jednak nie sprawiało, że cokolwiek bolało choć trochę mniej. - Zależy ci. - spojrzał na niego, teraz czując jak do wcześniej pobladłej twarzy, napłynęło nieco krwi, zrobiło mu się cieplej i delikatnie zakręciło w głowie, kiedy zrobił krok w stronę chłopaka. - Zależy ci, ale na twoich warunkach. Nie na tyle, żeby uszanować moje słowa i to, co sądzę na ten temat. Ani nie na tyle, żeby od razu powiedzieć prawdę. Zależy ci dokładnie w takim stopniu, żeby robić mi nadzieję na to, że znów będzie dobrze, by potem postawić mnie przed faktem dokonanym. - mówił, coraz bardziej zły, cudem trzymając się w ryzach, niemal w ogóle nie podnosząc głosu. - Chciałeś coś zrobić, nie wyraziłem swojej aprobaty, więc uciekłeś, zrobiłeś to, a teraz siedzisz tutaj i jeszcze mówisz, że zrobiłeś to dla mnie. - wypuścił powietrze, prostując się i dopiero w tej chwili zdając sobie sprawę z tego, że nieco pochylił się w jego stronę. - Chcesz wszystkich tych rzeczy, które ci się podobały, a te, które ci nie odpowiadają, ignorujesz. I jak silny byś się teraz nie czuł, jak mocny i zdolny do prawdziwie szlachetnych rzeczy, nie jestem pieskiem, którym musisz się zająć, bo sam sobie nie poradzi. Co cię tutaj przygnało? Żal? - skrzywił się lekko, nieco spokojniejszy, nieco bardziej zrezygnowany, kiedy powiedział na głos to, co w nim się kotłowało i sam poczuł się tym przygnieciony. - Poczucie obowiązku? Nie jesteś mi nic winien Oscar. Zwłaszcza jeśli czujesz obowiązek ratowania mojego życia, bo ja ocaliłem twoje. Nie chcę tego. - pokręcił głową i zrobił krok w bok, w kierunku swoich bagaży. - Jeśli miałbym wybór, wolałbym oddać życie, ratując ciebie, niż patrzeć jak mi cię odbierają. Nawet jeśli ty nie widzisz tego w taki właśnie sposób. Ściągnął lekko brwi, znów zawieszając spojrzenie na ich kolacji i westchnął nosem cicho, kiedy wciąż cudownie aromatyczny zapach ziół i przypraw, teraz wydawał mu się mdły i mało apetyczny. Ptaki już zamilkły, powoli szykując się do spania i jedyne co było słychać nad jeziorem, to rechot żab, który teraz odbijał mu się w głowie echem, dokuczając i śmiejąc się w twarz. Na pytanie chłopaka, w końcu uniósł spojrzenie, zawieszając je na jego oczach. Jednym zupełnie takim, jakie zapamiętał, mokrym i ufnym. Takim samym jak przed laty, kiedy płakał, prosząc, żeby Alexander nie zostawiał go na wsi, u rodziny, która zgodziła się go przyjąć. I drugim, zupełnie obcym. - Nie wiem. - przyznał. - Zdaje się, że nie znam cię tak dobrze, jak sądziłem. Na razie czuję się zapędzony w kozi róg. I jeśli pozwolisz, zrezygnuję ze wspólnej kolacji. - dodał, schylając się do swoich tobołów po kuszę i dwa noże, które zwykle nosił na polowanie, mimo że obecnie, kiedy już się ściemniało, szanse na złapanie czegokolwiek zdawały się dość nikłe. - Możesz zjeść moją porcję. Jeśli w ogóle musisz jeszcze jeść. - ściągnął brwi lekko i zarzucił kuszę na plecy, posyłając mu ostatnie pytające spojrzenie, czy ma coś jeszcze do dodania, samemu teraz mając większą ochotę na spędzenie nieco czasu samemu. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Kwi 27, 2020 11:24 pm | |
| To nie tak, to wszystko było nie tak… Miał wrażenie, że Alexander albo w ogóle go nie słuchał, albo kompletnie przeinaczał jego słowa i intencje, wyciągając z nich nieznany autorowi, niechciany tekst. - Co…? Nie, to nie tak! To nie był przytyk w twoją stronę, miałem na myśli, że coś takiego wcale nie przeszkadza mi w dalszym robieniu dobrych rzeczy! Nawet jeśli jest… odrażające. - Wypowiedział to wszystko praktycznie na jednym wdechu, obawiając się, iż jeśli pozwoli mężczyźnie na jeszcze kilka sekund wyciągania indywidualnych wniosków, to usłyszy odeń własne słowa w kompletnie krzywym zwierciadle. Oddychał coraz szybciej i płycej, obserwując jak cała jego rzeczywistość sypie się i wali w tumanach kurzu w tragicznie szybkim tempie i kompletnie poza jego kontrolą. A w tym wszystkim Alexander nawet jeśli nie cofał się już od niego, a wręcz na powrót zmniejszył dzielącą ich odległość, nie ustawał w wywlekaniu na zewnątrz bardzo klarownie poskładanych myśli i zdań. Zupełnie jakby już miał je gotowe w głowie. ...jakby już od jakiegoś czasu nie potrafiły dać mu spokoju i to na długo przed tym krwawym wieczorem. Wieczorem rozrywania Oscara na strzępy. Rudzielec przełknął ślinę, teraz opuszczając już gardę na tyle, że dygotał bezwiednie - z gryzącego jego nagą skórę zimna oraz stresu. Nic nie rozumiał. Nie potrafił pojąć tego jak to się stało, że tkwił w tej sytuacji, choć dziesięć minut temu siedzieli razem, rozmawiali sennie i ślinili nad kolacją. Przecież nie zmienił się przez te dziesięć minut, więc czemu Alexander tak nagle, ze względu na jedną decyzję patrzył na niego jak na potwora…? Nigdy przecież nikomu nie zrobił krzywdy - nawet jeśli ludzie czasem na to zasługiwali - nigdy nie dybał na niewinną krew, nie płoszył i nie przerażał zwierząt, jadł, spał, męczył się, mdlał, chorował… Był człowiekiem. Czuł się nim. I miał być przyszłym koszmarem upiorów. ...ale nie koszmarem Alexandra. Nawet jeśli stał się nim przy okazji. Bo wcale nie napawał go dumą, ale denerwował i obrzydzał. Nawet jeśli był dokładnie taki sam jak dziesięć minut temu. Ta myśl przybiła go tak, że nie potrafił odpowiedzieć. Zresztą triumfującemu teraz i wreszcie mówiącemu szczerze co o nim myśli Alecowi wcale nie zależało na odpowiedzi. To wszystko były pytania retoryczne, zmierzające do nieuchronnego końca, w którym osądzi decyzje młodego łowcy i wyda nań wyrok. Byronowi pozostało tylko milczeć i słuchać, obecnie wszelkie argumenty zginęłyby w ogniu zimnej furii. Nawet jeśli ostatnia sugestia z perfekcyjnie oszlifowanym specjalnie dla niego ostrzem zraniła go do żywego. Przełknął wtedy ślinę i zawiesił niewidzące spojrzenie gdzieś w okolice trawy, nie chcąc już nawet unosić go choć o pułap wyżej. - Darzbór - mruknął tylko, nie mając już żadnych pytań. Wszystko zdawało się być wyjaśnione.
Nawet kiedy Alexander oddalił się już dobre minuty temu, on trwał jeszcze w tej samej pozycji jak posąg, nim wreszcie zerknął w stronę strzelającego ogniska i przypiekających się już na czarno ryb. Oczywiście, że musiał jeść, był w końcu człowiekiem i niezmiennie się nim czuł. A jednak… W jakiś sposób właśnie ten komentarz, rzucony z odrazą i niczym obelga, nadwątliły tę pewność. I sprawiły, że jednocześnie nieustannie męczył go głód na równi z torsjami. Miał ochotę zwymiotować tym wszystkim, czego nie mógł powiedzieć. Podszedł ospale go ogniska i najpierw zdjął z niego dwie ryby, jedną odkładając na bok, a drugą ogołacając z patyków i starannie otulając najpierw dużymi i grubymi liśćmi, a następnie skórzanym materiałem - tak, by do powrotu Aleca nie zdążyła zanadto wyschnąć i ostygnąć. Własną kolacją, tą mocniej śmierdzącą spalenizną, zajął się dopiero po tym jak założył koszulę. Wszystko robił sztywno i mechanicznie, z rozpaczliwie pustą głową, w której nie potrafił wykiełkować nawet pęd myśli… Obawiał się tego, jaki plon mogłyby wydać i jaki kolejny fantastyczny pomysł mu podsunąć. Nienawidził siebie. Nie cierpiał tego jak to rozegrał i tego, że nie znalazł argumentów. Brzydził się rybami, które złapał, ubraniami, które nosił, dłońmi, które obmywał po jedzeniu i tego, że pilnowanie ogniska jego mistrza idzie mu tak opornie. W końcu jednak kiedy ogień już spokojniejszy, obłaskawiony doniesionym drewnem strzelał sobie radośnie, Oscar odsunął swój śpiwór z dala od niego, na granicę cienia, trochę podejrzewając i trochę wiedząc, że będzie denerwował Alexandra już samą obecnością. W śpiworze czuł się zupełnie jak ta dawno ostygła martwa ryba w liściach i skórze. I patrzył na świat równie martwo, odliczając w myślach sekundy i minuty. Bo sen nie wchodził w grę. Próbował drzemać, ale budził go ledwie szmer, pchany nadzieją, że może jest to właśnie ten odgłos obwieszczający powrót władcy tej polany. ...ale nie był nim. I dziesięć kolejnych po nim też nie było. A potem rudzielec stracił rachubę. Leżał tyłem do paleniska, otwartymi do połowy, napuchniętymi oczami obserwując ciemne plamy lasu na ciemnych plamach wzgórz, na tle ciemnej plamy nieba. I w tym wszystkim jasne dlań było tylko to, że tej nocy umarł i nic już tego nie zmieni. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Kwi 28, 2020 12:38 am | |
| Jeszcze zanim odwrócił się, poczuł, jak emocje z niego opadają. Jak mgiełka złości, która do tej pory tak gęsto osnuwała jego ciało i umysł, w końcu powoli unosi się, pozostawiając po sobie tylko wstyd i zażenowanie. Że znów pękł, chociaż po tym, co zdarzyło się lata temu, zanim Oscar uciekł, obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli na to, by po raz kolejny impulsywność wzięła górę nad rozsądkiem. Ale nie potrafił być rozsądny, jeśli chodziło o tego chłopaka. Nigdy nie był. Nawet jeśli ten miał go za bohatera, kogoś, kto zawsze wiedział, co należy zrobić i zawsze miał odpowiedź… Naprawdę przecież sam się uczył, jak postępować z dzieckiem. Jak je wychować. I choć przez te spędzone razem lata, od czasu do czasu sprzeczali się ze sobą, w końcu Oscar był dorastającym chłopcem, nigdy nie pokłócili się naprawdę. I chociaż lubił myśleć, że była to zasługa jego podejścia do młodzieży, prawda była taka, że chociaż faktycznie, uwielbiał tego dzieciaka i dogadywali się zaskakująco dobrze, zwłaszcza po tym, jak już obaj się dotarli, jego podopieczny był niewiarygodnie grzecznym, mądrym chłopcem. Bystrym i pełnym poświęcenia. I chyba właśnie to sprawiło, że wpadł na taki pomysł. W oczach Alexandra postanowił poświęcić siebie dla innych. I chociaż kiedy zastanowić się nad tym zupełnie na chłodno, pewnie można było nazwać tę decyzję szlachetną, jego opiekun nie potrafił pogodzić się z tym, że chłopak chce stać się czymś tak bliskim tym istotom. Nie potrafił, bo całą miłość do zmarłej żony i nigdy nienarodzonego dziecka przelał na rudowłosą sierotę, której rodzice zginęli w ten sam sposób, co bliscy łowcy. Chciał go chronić, a znalazł się w miejscu, kiedy okazało się, że sam wepchnął go w paszczę potwora i chyba najbardziej zniesmaczony był sobą. Zatrzymał się, dopiero teraz zauważając, jak głęboko w las się zapędził. Obrócił się ostrożnie, chcąc znaleźć choć fragment nieba odsłoniętego przez ciasno tulące się gałęzie wysokich drzew. Nie słyszał już nawet świerszczy, wciąż jeszcze grających na łące, na której się zatrzymali i zamiast tego, szum liści przerywało jedynie leniwe pohukiwanie sowy. Westchnął bezgłośnie i oparł się o chropowaty pień, wyjątkowo, nie przejmując się tym, że mógłby pozaciągać ciasno tkany materiał marynarki. Mistrz był człowiekiem. I jak każdy człowiek, miał wady, nawet jeśli Oscar nie zdawał sobie z nich sprawy tak dobrze, jak kilka innych osób w jego życiu. Alexander był dumny i uważał, że wie lepiej. A te wady zdawały się tylko rosnąć przy dziecku, które niemal całowało ziemię, po której stąpał. Skrzywił się lekko. Emilia miałaby parę słów do powiedzenia na ten temat. Właściwie, zawsze tak było. On wydawał osądy, a ona zmuszała go do dostrzeżenia nie tylko czerni i bieli, ale wszystkiego pomiędzy. To zaś, co działo się teraz, to co czuł i to, co przeżywał i z czym borykał się Oscar, zajmowało całe spektrum szarości, nad którą nigdy się nie zastanawiał, bo i nie było takiej potrzeby. Obraz młodego mężczyzny, który przez niego chował się w sobie niczym dziecko, czy karcony szczeniak uderzyło go po raz kolejny i po raz kolejny sapnął, pocierając dłońmi twarz. Z jakiegoś powodu wrócił. Potrzebował pomocy? Rady? Na pewno nie tego, co go spotkało. Oscar nie powiedział o wszystkim od razu, bo bał się, że znów wszystko runie. I miał rację. Ale czy jako jego mentor powinien po prostu zaakceptować to i przejść nad całą sytuacją do porządku dziennego? Przytulić i poklepać po plecach, jakby wcale nie uważał tego za coś złego? Kolejne sapnięcie utkwiło mu w gardle. Nie chciał o tym myśleć. Nie teraz. * Z polowania wrócił prawie dwie godziny później, kiedy niebo już straciło rumieńce, czerniąc się już, kiedy Alexander wyszedł na polanę, nie robiąc hałasu w razie, gdyby chłopak już spał. Ogień jednak się palił, a rudzielec nieco się odsunął. I na myśl, że mógł to zrobić z obawy, że jego były opiekun sam to zrobi, po raz kolejny tego dnia, złamała mu serce. To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Przysiadł ostrożnie na swoim śpiworze i zawiesił spojrzenie na zapakowaną starannie rybę, dopiero po dłuższej chwili sięgając po zawiniątko i otwierając je. Posiłek był jeszcze ciepły, wciąż obłędnie dobrze pachnący i przypominający o tym, jak miły miał być to wieczór. Nie zjadł dużo, jedynie przez dłuższą chwilę skubiąc rybę, z lekkim zawodem zauważając, że zarówno skórka, jak i płetwa, na które miał taką ochotę, nieco rozmiękły i zupełnie już nie były chrupiące. Odsunął w końcu wszystko i rozebrał się do koszuli, mając ułożyć do spania, jednak nie mógł. Patrzył na leżącą po drugiej stronie ogniska sylwetkę, będącą zaledwie ciemną plamą, nieco poza drżącą linią ciepłego światła. Chciał coś zrobić. I jeszcze przez prawie minutę półleżał, wciąż wahając się, by ostatecznie ułożyć w śpiworze, odwrócony tyłem do ognia, nasłuchując każdego szelestu, będąc przekonany, że ten nocy po raz kolejny zostanie sam. I tym razem jego chłopiec już nie wróci. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Kwi 28, 2020 5:11 pm | |
| Nie potrafił leżeć cały ten czas i czekać, topiąc się w gęstej mazi poczucia winy i bez jakiejkolwiek reakcji godzić się na to co się właśnie działo… Na to, co ściskało jego płuca tak, że mógł ciężko oddychać tylko połową ich powierzchni, wdychając powietrze pachnące rzepakiem. O tej porze roku pachniało rzepakiem i oczami wyobrażał sobie, że ciemne już wzgórza przynajmniej w połowie są popruszone jego żółcią. Desperacko próbując przekierować myśli choć na chwilę na neutralny grunt, na którym mógł skupić się choć na kilka minut i rozluźnić spięte mięśnie i zaciśnięte szczęki. I kiedy już myślał, że mu się udało, że wizję rozkładu i jeszcze dopalających się zgliszczy przykrył mu wonny rzepak pnący się ku słońcu, jednak czuł, że dusi się tym zapachem i zniecierpliwiony odrzucał śpiwór na bok, po czym wstawał z legowiska. Jego ciało było po brzegi wypełnione emocjami tak silnymi, że w jednej chwili potrafił pomieścić tylko jedną na raz, odsuwając resztę daleko poza oświetlony okrąg, w ciemność chwilowego zapomnienia. I na przykład w tej chwili czuł palącą go złość, przez którą boleśnie zgrzytnął zębami i nie potrafiąc poradzić sobie z nagłą energią przepełniającą jego członki, krążył bez opanowanie po oświetlonej części ich obozowiska. Nerwowo zaciskał pięści i oddychał nierówno, nie potrafiąc nic poradzić na to, że bezsilność doprowadzała go do furii. Niczym gówniarz zły odkopał z drogi większy kamień, który potoczył się hałaśliwie i zbudził drzemiące konie. Następną ofiarą dziecinnej irytacji był subtelnie kołyszący się płomień ogniska - jedyna rzecz prócz Merrego, która pochodziła od Alexandra i miała w sobie choć odrobinę złudnego życia. Ale jego Oscar zaatakował ledwie spojrzeniem, stojąc nad nim i marznąc, pozwalając, by miodowy blask ledwie nikle go otulał. - Jeśli tak bardzo nie chciałeś żebym się zmieniał, to trzeba było mnie zabić i wypchać - rzucił, dopiero pod koniec łapiąc się nad tym jakie to było niepotrzebne. Omdlewającym ruchem odgarnął włosy z twarzy, po wyrzuceniu tego komentarza na nowo czując się pusty. Pusty i samotny. Zmienny jak w kalejdoskopie. Albo jak w garze. Raz jak gotująca się pikantna zupa, raz jak opieczona, stygnąca ryba, a raz jak przemielone już, rzucone w kąt resztki. Wybrakowany i… Tęskniący. Już tęskniący. Kucając przy ognisku dokładał do niego wcześniej przyniesionego drewna, obiecując sobie, że utrzyma płomień do powrotu Aleca, nawet jeśli miałby siedzieć tu rok. A potem znowu leżał. Leżał i zerkał w stronę drzewa, upewniając się czy Mery dalej tam jest, głupio obawiając się, że zatopiony w myślach mógłby przeoczyć powrót jego mistrza, jego rytuał pakowania się i odjeżdżania. Nawet jeśli był w nieustającej gotowości i napięciu, dokładnie kontrolując już samym słuchem to co działo się dookoła niego. Bo w końcu Alex mógł odjechać. Potraktować krnąbrnego młodzika jego własną bronią i zostawić go samego z jego myślami. A w obecnej sytuacji Oscar nie miałby żadnego prawa do zatrzymywania go. Zacisnął powieki i wręcz wstrzymał oddech, kiedy sięgnął go trzask gałązki miażdżonej ostrożnie stąpającą podeszwą. Wtedy wszystkie emocje odstąpiły go nagle, dotąd szumiąc nad głową, spłoszone przez znajome dźwięki. Przez szelest materiału, stuknięcia odkładanej broni, zgrzyt wsuwanego do ogniska drewna, szczebiot skóry odsuwanej od wciąż ciepłego dania. I Oscar nagle niemiłosiernie zmęczony odetchnął bezgłośnie, uśmiechając ostrożnie pod nosem - nawet jeśli ten powrót był ledwie jedną słodką kroplą w gorzkim morzu poczucia winy. Sen jednak nadal był luksusem, na który niespokojne serce i głowa rudzielca nie mogły sobie pozwolić. * * * Słońce prażyło tak, że i bez patrzenia w nie trzebo było mrużyć oczy atakowane jasnością świata, bo blask odbijał się od usypanej piaskiem ścieżki prowadzonej do domu, od białych garnków ustawionych do suszenia na zewnętrznych parapetach, a nawet od uchylonych frontowych drzwi z jasnego drewna. Wszystko pachniało rzepakiem i otrzepujący się z niego Oscar biegł ścieżką, co chwila obracając się za siebie, mrużąc brązowe oczy. Z wysokiej trawy wypadło trzech obsypanych żółcią chłopców i wznowiło pogoń. Rudzielec uśmiechnął się szeroko i ledwo wyrabiając na ostrym zakręcie wpadł w znajomą furtkę i na znajomą ścieżkę usypaną piaskiem, żeby na tym ostatnim odcinku potknąć się i wyłożyć jak długi na miliardach ostrych kamyczków. Gorące ciepło rozpłynęło się po jego kolanach i dłoniach, które wyciągnął przed siebie zawczasu, żeby ratować przed upadkiem. Pociągnął nosem, zbierając się z ziemi i z bólem zginając kolana, teraz widoczne idealnie pod krótkimi spodenkami - zdarte i krwią lepiące do siebie drobinki piasku. Hamując szloch niczym dzielny młody mężczyzna, truchtem wpadł do domu, od razu odbijając w prawo, wprost do jasnej i pachnącej suchymi ziołami kuchni. Od razu dojrzał siedzącego przy stole mężczyznę w czystej koszuli i spodniach od granatowego munduru, rozmawiającego z uśmiechem z kobietą przecierającą ściereczką szklankę z ciemnego szkła. Dopiero po chwili mężczyzna przeniósł ciepłe spojrzenie na umorusane, zmęczone i okrwawione dziecko, które bez pytania zbliżyło doń i pociągając nosem władowało mu na kolana. - Oscar, chłopaku, co ci się stało? Trzeba to przemyć, Em, dasz mi miseczkę z wodą? - Znajomy głos mruczał czule gdzieś ponad głową ufnie przytulonego do niego dziecka, majtającego w powietrzu obitymi nogami, które od bliskości z miejsca przestawały boleć. Rudzielec przymknął oczy, oddając się pod czułą opiekę bez kwestionowania czegokolwiek. Nawet kiedy silna dłoń nagle złapała go mocno za szyję. - Najlepiej święconą, a ja go przytrzymam.Łowca otworzył nagle oczy, łapiąc ciężko oddech i od razu wyciągając ostrożnie dłoń do swojej szyi. Rozbieganym wzrokiem ujrzał oświetlone brzaskiem wzgórza z rzepakiem, niebo w świeżych pastelowych kolorach i spokojnie uginające się od wiatru drzewa. Musiał zasnąć na ledwie chwile, zamroczony i ze strachem podniósł się na łokciu, oglądając za siebie na ognisko i drugi śpiwór. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Kwi 28, 2020 8:07 pm | |
| Nie potrafił zasnąć, nasłuchując w napięciu najcichszego szelestu zwijanego śpiwora i wsłuchując się w senne pochrapywanie Ai. Zamykał oczy i otwierał je chwilę później, kiedy powieki okazywały się ciężkie, a umysł powoli zaczynał opadać w sen, wykończony wszystkimi emocjami, całodzienną podróżą i brakiem kolacji. Czuł delikatne mrowienie nisko na plecach, w miejscu, gdzie wciąż miał dość świeże szwy i wiedział, że gdyby nie to wszystko, Oscar pewnie tego wieczoru sam zmusiłby go do pokazania rany. Oczyściłby ją równie delikatnie, jak wcześniej, na granicy świadomości, padając ze zmęczenia, założył mu szwy i zadbał, żeby wszystko goiło się bez najmniejszych problemów. I nie mógł nic poradzić na to, jak idiotycznie czuł się z tą świadomością teraz. Wszystko wracało do niego z każdą kolejną, bezsenną minutą i coraz mocniej odsuwało go od rudowłosego chłopca, który zwykł być centrum jego świata, a teraz… Teraz myślał o tym, jak pierwszego dnia walczyli i chociaż wtedy wygrana napawała go dumą, podobnie jak moment, kiedy mógł go objąć i pochwalić, w tej chwili nie mógł myśleć o niczym innym niż o tym, że pozwolono mu wygrać. Wszystkie kolejne wspólne polowania zdawały się nic nie znaczyć, kiedy wiedział, że Oscar udawał, że jest mu ciężko. A jeszcze gorzej czuł się z tym że wiedział, jak dziecinne to było z jego strony, mimo to, nie potrafiąc po prostu odpuścić. Robiło się coraz ciszej i w końcu jedynymi dźwiękami, jakie do niego docierały, był cichy szum drzew i oddech ucznia, którego szukał wśród jęków drzew, nadstawiając uszy i nie mogąc zdobyć się na zamknięcie oczu, jakby to miało pomóc mu w słuchaniu. Pamiętał, jak dopiero zostając sam, zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo przyzwyczajony był do tego cichego szmeru. Jak budził się, przestraszony tą ciszą, tylko po to, by zdać sobie sprawę, że Oscara nie ma. Jak… Ciężki oddech przeciął spokojny szum, a on zerwał się do siadu tak gwałtownie, jakby spodziewał się, że ujrzy oprawcę, duszącego jego ucznia, który łapał ostatnie, bolesne oddechy przez miażdżoną krtań. Uchylił usta, widząc go, dyszącego i przesuwającego dłonią po szyi. Chciał coś powiedzieć, jednak nie potrafił. Zamknął usta i znów otworzył, bezsilnie milcząc, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Patrzył ledwie chwilę, zanim przeniósł wzrok na ognisko i uniósł się, dokładając do niego drewna, zaraz znów wracając na swoje miejsce i układając się na nim. Ponownie tracąc chłopaka z oczu. I ponownie nasłuchując. * Poranek zdawał się nigdy nie przyjść i kiedy ledwie chłodne światło zaczęło rozwiewać ciemność, a ogień kurczył się coraz bardziej, teraz już ledwie się tląc pod kupką suchego popiołu. Biała smużka dymu powoli sunęła coraz wyżej w stronę szarzącego się nieba. Podniósł się powoli do siadu i przetarł twarz, rozglądając się wokół obozu, aż jego spojrzenie natrafiło na śpiwór po drugiej stronie. Wszystko wróciło, jakby resztki ogniska między nimi były murem, którego nie sposób było przeskoczyć, ani nawet obejść. Jeszcze nie teraz. Podniósł się ostrożnie, nie chcąc go zbudzić, nie będąc gotowym na konfrontację. Ani w ogóle na to, by spojrzeć mu w oczy. Sięgnął do swojego bagażu i wyciągnął starannie złożone, czyste ubrania, chwilę patrząc na wszystko, zanim w końcu przeszedł w stronę jeziora, tam powoli zdejmując z siebie ubrania, w których spał, nago wchodząc do wody. Zamknął oczy, idąc coraz głębiej i uchylając wargi, kiedy zimna woda otulała jego ciało, ściskając bezlitośnie płuca, które kurczyły się i rozluźniały, zmuszając go do głębszych, bardziej gwałtownych oddechów, zanim zanurzył się całkiem, chwilę później przyzwyczajając do chłodu. Uwielbiał nocować w gospodzie, gdzie było czysto i miękko, uwielbiał zasypiać w pachnącej pościeli, ale poranki zawsze zdawały się milsze w podróży. Śpiew ptaków, zapach wody i lasu… I zwykle śniadania, które ostatnio zwykł, zupełnie odmiennie niż to, do czego był przyzwyczajony, jeść z kompanem. Wynurzył się i odgarnął włosy, zerkając w stronę obozu niemal ukradkiem, jednocześnie obawiając się, że spotka tam spojrzenie tak ukochanych, zawiedzionych oczu, jak i tego, że nie ujrzy ich już wcale. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Kwi 28, 2020 10:17 pm | |
| Zbawienne było to spojrzenie, które napotkał. Upewniające, że w tym całym wariactwie przynajmniej wizja śmierci z Jego ręki była ledwie złym snem. ...przynajmniej ona. * W niechciany sen pełen koszmarów wpadł tylko raz, z miejsca tego żałując, potem już tylko leżał psychicznie wykończony i niespokojny, w zamyśleniu gładząc palcami szyję. Nie chcąc już nawet myśleć co i dlaczego wcisnęło w jego głowę tak brutalny obrazek. Ciężar przewinień naciskał teraz z pełną mocą na jego pierś. Był napięty jak struna, drgnął nawet słysząc jak Alexander podnosi się i opuszcza śpiwór, na nowo zaczynając walczyć z obawami. Pewnie szedł zażyć kąpieli. Albo polować. Albo pakować się. ...albo wszystko na raz. Oscar nie zdobył się na to, żeby obrócić się ostrożnie i powieść za nim spojrzeniem - dalej leżał oklapnięty i zażenowany. Jego obecna sytuacja była tragiczna, ich ostatnia rozmowa przedstawiała się gorzej niż kiedykolwiek i zwiastowała natychmiastową zmianę w podejściu Alexandra. Łagodny plusk wody w oddali. Czyli jednak kąpiel. Sam też powinien się wykąpać - ta aktywność była na dość wysokiej pozycji w jego liście rzeczy do zrobienia w najbliższej przyszłości zaraz obok zażegnania sporu z najważniejszą osobą w jego życiu, przekonaniu Go, że nowe zasady nie są złe, a Rudzielec jest wciąż tą samą osobą i rozpaczliwej próby nie-załamania się. Ale wolał poczekać. Wolał zostawić Alecowi dużo miejsca i intymności. A… Może nawet trochę liczył, iż jeśli będzie udawał, że śpi to łowca podejdzie do niego i poczochra lekko jego włosy tak jak wczoraj…? To w ogóle miało miejsce wczoraj? Miał wrażenie jakby od normalnego poranka minęło tysiąc lat. Słysząc jak po dłuższej chwili mężczyzna wraca na miejsce przez jego naiwny rudy łeb przemknęła nawet myśl o tym, że musi sprawdzić ranę. Skontrolować szwy, czy nie jest zaczerwieniona, czy żyły dookoła niej nie nabiegają czernią, czy skóra nie schnie i nie obumiera… Ale tę nagłą potrzebę zamordowała z zimną krwią myśl, iż obecnie Alexander po stokroć bardziej wolałby amputować sobie pół pleców niż dać się dotknąć wampirzemu mieszańcowi… I morderstwo to było bardzo skuteczne. * Pracowali według ustalonego porządku, bez słów, prawie bezgłośnie i bez chociażby spoglądania na siebie. Dopełniali się wzajemnie i nie wchodzili sobie w drogę, ruszali płynnie i bez zgrzytów, pozwalając by ich ciała same odtworzyły z pamięci wszystkie ruchy porannego tańca bez udziału głów napompowanych wysoce niepokrzepiającymi myślami. Oscar był otumaniony przez brak snu, z czego nie potrafiła wyciągnąć go nawet szybka i diabelnie zimna kąpiel. Ani nawet śniadanie, na które złożył się grubo cięty ser i rzodkiewki jeszcze z poprzedniej wsi, słusznie pokrywające pajdy okrągłego chleba. Kiedy młodzian przeżuwał je smętnie przypomniał sobie o zabawnym sposobie leczenia wyciągniętego z tajemnej ludowej wiedzy, który teraz nie był już kompletnie śmieszny. ...a rzodkiewki zdążyły zgorzknieć. Choć bardzo możliwe, że pomylił je ze smakiem niewypowiedzianych słów. Nie potrafił spojrzeć nawet na plecy Alexandra, kiedy pieczołowicie zasypywał miejsce na ognisko, a w tym czasie jego mistrz kawałek dalej opłukiwał zużyte naczynia. Wszystko przebiegało tak jak za każdym porankiem, jak tysiąc razy wcześniej, ale gęsta cisza zalegająca między nimi nie pasowała nawet bystrym wierzchowcom, bo i siwek i złota królowa poruszały się niespokojne, najwidoczniej nie potrafiąc odnaleźć się w nowej sytuacji. - Ćśśś… - Oscar uspokoił ją głaskając po chrapach i dźwięk jego własnego głosu wydał mu się okropnie obcy. Wszystko było już wtedy sprzątnięte i zebrane, wystarczyło tylko oporządzić nakarmione i napojone konie i mogli… Mogli ruszać. * Na trakcie nie było lepiej - nie żeby rudzielec spodziewał się czegokolwiek innego. Aia człapała powoli jakieś półtora metra za Merrym, który co jakiś czas odwracał lekko łeb, jakby sprawdzał, czy jego nowa koleżanka dalej tam jest. I na ten widok Oscar uśmiechał się nawet lekko i na chwilę, zastanawiając czy ten spór nie przeszkadza może zakochanej parze. A chwilę po tym na nowo wiądł, kiedy docierało do niego, iż to co dzieliło jego i Aleca to nie był "spór". To nie była nawet "kłótnia", "zadyma" czy "wojna"... To był zimny K O N I E C. I tylko przykrość tej myśli popchnęła mężczyznę do podniesienia wzroku i spojrzenia na przybrane w piękny i drogi mundur plecy. Poruszały się lekko, z gracją, bez anglezowania. Spokojnie, zupełnie jakby nic się nie stało, jakby wszystko było w porządku. I serce łamała mu myśl, że to może być ostatni raz kiedy je widzi. ...i tylko je. I teraz mógł się jedynie napatrzeć, jeszcze zbyt spięty, żeby powiedzieć cokolwiek. Milczał nawet kiedy minęli kilka wozów rolników oraz jeden kupiecki z dywanami, co oznaczało, iż podróżowali we właściwym kierunku i zbliżali do Alderley Edge, która bardziej niż wsią zdawała się być już sypialniami niedaleko leżącego miasta Chester. Mogli tam pozałatwiać nieco wcześniej zaplanowanych spraw oraz zasięgnąć języka co do ewentualny zleceń, ale teraz wszystkie te typowe obowiązki kompletnie wypadały Oscarowi z dziury w głowie - z pewnością umiejscowionej gdzieś na potylicy, bo nawet nie mógł oglądać ich umykających mu na wietrze. Nawet kiedy nastąpiło późne popołudnie, a oni znaleźli się w rozbudowanej wsi, rudzielec przyjął to z niejakim zaskoczeniem. Głodny i osowiały, z gardłem wyschniętym od nieużywania i językiem aż lepiącym się do podniebienia unikał ludzi jak tylko mógł aż do chwili, kiedy przechodząc bokiem głośnego ryneczku dojrzeli w końcu gospodę. Obaj niemal synchronicznie zsiedli wtedy z koni, ale żaden z nich nie wymienił się uśmiechem. * - Wypytała ja o tego miecznika, co go Panowie chcieli odwiedzić i pono mówił, że roboty ma po łokcie, ale dla szlachetnych panów łowców zawsze czas znajdzie. Prosił tylko, by go przed wieczorem zaczepić, bo niedawno mu się urodziło i dziatwa nie daje babie spokoju! To chce z nią posiedziedzieć trochi dłużej, żeby sama nie była i szybciej prace kończy - kobieta zarechotała nieco zaraźliwym śmiechem, układając przed dwójką przyjezdnych głębokie misy z gulaszem. Wydawała się być średnio zadowolona z tego, że ci usiedli tak znacząco daleko od siebie, przez co musiała się nieco wyginać, kiedy o tym samym czasie przynosiła im kolejne dodatki do jedzenia. - Jest po drugiej stronie rynku, obok kotlarza. Naprzeciwko niego jest posąg najświętszej panienki, na pewno panowie znajdą!Kobieta zagadywała bardziej Alexandra, bo trzymający się z boku Oscar, wiecznie przygarbiony i chodzący jak struty odezwał się w sumie tylko raz, kiedy mijając rynek zaczepił go jakiś sprzedawca wisiorków. Przy czym "Odwal się." dalekie było od jego zwyczajowej elokwencji. A teraz jadł ich późny obiad, czując jak coraz mniej ma płuc do oddychania i nic nie potrafi z tym zrobić. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Kwi 29, 2020 9:12 pm | |
| Do jakiegoś stopnia sądził, że nie widząc go, łatwiej będzie zapomnieć. Zawsze, kiedy podróżowali razem, jechali łeb w łeb, a konie od czasu do czasu postępowały krok szybciej, to wyprzedzając się o parę centymetrów, to zostając w tyle w tym leniwym wyścigu, którego wyniku nikt nie pilnował. Tym razem jednak już od samego początku wyszedł na prowadzenie, najpierw z ulgą zauważając, że Oscar wcale nie chce się z nim zrównać, czego jednak pożałował równie szybko, jak wcześniej podjął decyzję, żeby jechać na przodzie. Droga była katorgą. Wciąż nasłuchiwał równego kroku Ai z tyłu, jej oddechu i krótkiego chrapnięcia od czasu do czasu. Marzył o tym, aby móc odwrócić głowę, aby sprawdzić, czy jego towarzysz wciąż tam jest, czy gdzieś po drodze nie okazało się, że miejsce złotej klaczy zajęła jakaś chłopska szkapa, a rudzielec zboczył z traktu, już dawno zmierzając gdzieś zupełnie indziej, niż wieś, do której mieli się kierować według planu. Spinał się, nie mogąc zdobyć na to, by zerknąć w tył i tylko od czasu do czasu oddychał z ulgą, widząc, jak Mery obraca się, nie zwalniając tempa i parska cicho, zachęcająco do przyjaciółki, która jednak ani razu nie zbliżyła się do nich.
We wsi byli długo przed zachodem, szybciej niż zakładali, że uda im się dotrzeć, dzięki czemu udało im się jeszcze zjeść obiad przed wyjściem w miasto. Mimo że Alexander wolałby chodzić głodny do wieczora, byleby nie musieć przeżywać tego po raz kolejny. Chyba pierwszy raz w życiu, usiedli niemal na dwóch końcach szerokiej ławy, a obsługująca ich kobieta raz po raz, to jednego, to drugiego z nich raczyła pełnym dezaprobaty spojrzeniem, kiedy musiała biegać z talerzami wokół stołu. Odpowiadał jej grzecznie, choć zdecydowanie nawet nie zbliżając się do swojej zwyczajnej kurtuazji i elokwencji, samemu marząc o tym, by po prostu zgarbić się i schować, tak jak zrobił to Oscar. Żeby po prostu móc przeżywać swoją tragedię w ciszy, bez cudzych uwag i problemów, pogrążyć się w tym wszystkim, po raz kolejny analizując każde słowo, które wypowiedział, a które nigdy nie powinno opuścić jego ust. - Dziękujemy, udamy się do niego od razu po posiłku. - zapewnił. - Jeśli to możliwe, zostawimy konie i zapłacimy po powrocie za kolację i nocleg. Jeśli to możliwe, chcielibyśmy zająć dwie osobne sypialnie. - podobnie jak te słowa, o czym przekonał się, jak tylko je wypowiedział, jednocześnie nie potrafiąc inaczej.
Wizyta u miecznika była szybka i nieco niezręczna, zwłaszcza kiedy obaj łowcy, zdecydowanie nie w humorach, starali się jakkolwiek odpowiadać rozgadanemu, dumnemu z nowego potomka mężczyźnie. Ten, nie przestawał mówić o swojej pięknej żonie, mądrych i pracowitych dzieciach, oraz najsłodszym maleństwie pod słońcem, a z każdym kolejnym słowem i pełnym czystego szczęścia uśmiechem, Alexander miał coraz większą ochotę po prostu wyjść. Ostatecznie tak też uczynił, zostawiając broń w zakładzie i w końcu odezwał się do podążającego za nim rudzielca, by, nie patrząc nawet na niego, wręczyć mu listę zakupów, samemu z drugą wyruszając do sklepów. Nie obejrzał się, niemal dusząc ze strachu, że jedyne, co znajdzie po powrocie do przylepiona śliną do siodła Meryego lista i pusty boks Ai.
Spotkali się dopiero wieczorem. Ponownie siadając przy stole, na tych samych miejscach, co wcześniej. Ponownie słysząc wymowne westchnięcie gospodyni i jej ciężkie, oceniające spojrzenie, kiedy stawiała przed nimi talerze pełne kaszy, rozpadającej się w ustach pieczeni i cudownie aromatycznego sosu. I wiedział, że w każdej innej sytuacji, niemal rzuciliby się na jedzenie, pochłaniając wszystko w paru kęsach i być może nawet prosząc o dokładkę. Teraz jednak żaden z nich nie garnął się do jedzenia, grzebiąc jedynie od niechcenia w talerzu, co jakiś czas wsuwając do ust niewielkie kęsy pieczeni i pachnącej kaszy, wiedząc, że kiedy skończą posiłek, wstaną razem od stołu i wejdą na piętro, by rozejść się, każdy do osobnej sypialni. Pierwszy raz w życiu. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Kwi 29, 2020 11:39 pm | |
| Katorgą było patrzeć jak jego koszmar nabiera kształtu i głosu - wbijając go w podłogę coraz mocniej z każdym stwierdzeniem wymówionym łagodnym, choć ochrypłym głosem. Mieli jeść osobno. Mieli uzupełniać zapasy osobno. Mieli spać… Osobno. Dłoń zadrżała Oscarowi znacząco, kiedy wyciągał ją w stronę supła związanego z grubych rzemieni - jednej z niezbędnych rzeczy na jego liście zakupów. Prócz tego jeden bukłak przeciekał, Merry potrzebował nowego wędzidła, do wymiany była jeszcze ostrzałka do noży i skórzany pasek do spodni. Nadal pamiętał jak przyjemnie składało im się chociaż tę listę, wieczorem, po ostatnim przed snem piwie, kiedy jeszcze nie wiedzieli, że następnego dnia przyjdzie im zabić przeklęte dziecko w piwnicy. I nawet jeśli to wspomnienie było krystalicznie czyste, to obecnie wydawało się bardzo nierealne. Jeden dzień przerwy rozbierał rudzielca na części i sprawiał, że zapominał jak to było być szczęśliwym i spokojnym. * Nie znał niepokojów, Alexandra, sam nie potrafił sobie wyobrazić, że mógłby teraz uciec. Był aż zbyt mocno przekonany, że nie miałby do czego wracać… A w końcu tacy jak on Dom mieli w ludziach, a nie w ścianach. Nie potrafiłby tak po prostu zostawić swojego Domu stojącego całego w ogniu. Dlatego też zrobił zakupy, sprawdził wszystko, nowe wędzidło zostawił w stajni przy rzeczach Alexa, dodatkowo dolewając wierzchowcom wody i poklepując poczciwego siwka po szyi. Cały jego optymizm ulotnił się gdzieś wieki temu, chyba wczorajszego wieczora i nie potrafił go odnaleźć, zupełnie jakby schował się w oczach Alexandra. Jak bardzo poetycko, czy raczej tragikomicznie by to nie brzmiało. * Wieczór i kolacja miały przynieść przynajmniej szczątkowe ukojenie, jakiś maleńki niechciany skrawek stabilizacji zamknięty w postawnym ciele przybranym we wszystkim znany garnitur. I faktycznie coś nadeszło wraz z wielkim Brightly'm do karczmy, ale była to chwilowa ulga, a następnie narastające zagęszczenie się ciężkiej atmosfery. Czyli nie było lepiej, było wręcz… Może nawet trochę gorzej. Może nawet koszmar powrócił z pełnią sił i ponownie okazał rzeczywistością, w której pieczeń była mdła, kasza bez smaku, ziemniaki za miękkie, a inni pijący naokoło ludzie irytujący i odbierający resztę energii nawet Oscarowi. Dokładnie temu, który nie dalej jak tygodnie temu potrafił wejść na stół i śpiewać… Teraz przygasł, trzymał cienia swojego mistrza, mając nawet trochę nadzieję na to, że ten odzyska wiarę w siebie i swoją ważność jeśli będzie jedynym, z którym będą rozmawiać, załatwiać interesy, a jego ucznia traktować jak powietrze, które co jakiś czas w razie potrzeby uśmiechnie się z widocznym wymuszeniem lub niewiele mówiąc pokiwa głową. Odzywał się ochryple i bezbarwnie, niechętnie, naprawdę nie chcąc opuszczać bańki bezpiecznej samotności, nawet jeśli niczego teraz nie potrzebował bardziej niż towarzystwa. Krzesło szurnęło i Alexander płacąc za kolację podziękował za nią i… Po prostu się oddalił. Po prostu poszedł w stronę schodów i udał na piętro z pokojami. Bez pożegnania. Bez życzenia dobrej nocy. Bez niczego, nawet zerknięcia, nawet idiotycznej gadki-szmatki. Nic. Kompletnie nic. I ta sama pustka zagościła w oczach Oscara, który wyrwał się nagle z marazmu, wyprostował plecy i gonił Aleca wzrokiem, trzymając wargi bezwiednie otwarte w szoku. To w końcu musiało nadejść. Musiał się tego spodziewać odkąd Alexander wspólnie z Alexandrem podjęli decyzje, by wziąć samotnu nocleg. By zatrzymać się w dwóch osobnych pokojach, jak obcy ludzie. I może dla postronnych to było normalne, nawet gdyby znali kulisy ostrej wymiany zdań sprzed kilkunastu godzin w pełni rozumieliby i pochwalali decyzję starszego z łowców, ale Oscarowi po raz już-stracił-rachubę-który zabrakło powietrza. Zupełnie tak jakby tlen skończył się na świecie. ...ale tylko dla niego. Inni goście śmiali się, rozlewali bimber, stukali głośno kuflami, pluli na bok, nabijali fajki, obmacywali chętne kobiety… Dusił się tylko on. Jedna z nich, ubrana w wyzywające kolory i nieco pełniejsza na ciele przejechała łagodnie dłonią po plecach rudzielca i układają palec na podbródku uniosła jego głowę w swoją stronę. Przenosząc jego spłoszony wzrok ze schodów wprost na jej zaróżowioną buzię. - Jakiś ty śliczny… Dałabym ci zniżkę.W chwilach takich jak ta odpowiedź: "Dziękuję, nie jestem głodny" sprezentowana kurtyzanie przez jego wycofany i najpewniej porażony mózg mogła być albo oznaką głupoty, albo dwuznacznego humoru. Kobieta ślepo wybrała to drugie, ale myliła się niestety. Oscar był po prostu głupi i taki się czuł, mimo gburowatości łagodnie wyplątując z jej sideł, zgarniając klucz z lady i praktycznie czmychając na górę, niczym żółw do swojej skorupy. Wpadł do pokoju szybko, zatrzaskując drzwi może trochę za mocno i odrobinkę za głośno i z miejsca bezradnie obejrzał po skromnym pokoiku. Jedno łóżko, jeden stolik, jedno krzesło, jedna szafka, jedna lampka naftowa, jedno okno, jedne drzwi, jeden dywan, jedna poduszka, jedna kołdra i jeden wazon na parapecie. Z jednym kwiatkiem. ...nawet listków ten kwiatek nie miał dwóch. To był jakiś absurd. Jeśli mogło mu się trafić coś bardziej symbolicznego, to chyba tylko pochodzącego z krainy sennych fantazji. Albo koszmarów. Przysiadł na łóżku, w swoim okropnie małym, dusznym i samotnym pokoiku, nie mając nawet siły na uchylenie okna i wpuszczenie nieco powietrza - dużo lepiej bawił się wnikliwie studiując wzrokiem drewnianą podłogę i próbując zebrać wystarczająco siły sprawczej, by chociaż rozwiązać buty. Energia wyciekała z niego jak z przebitego balonu, nie chciał pić, jeść, ani spać. Czuł się wynaturzonym potworem bardziej niż przy którejkolwiek okazji na raczenie się obrzydliwą wampirzą juchą. Bolała go myśl, że to wszystko było tak wiotkie i bez znaczenia. Że jedno postawienie się decyzji Mistrza przekreśliło lata wspólnego życia i Alexander odrzucił go jak zepsute strzemiono. Nie chcąc nawet upewnić się czy jeszcze da się wykrzesać z niego cokolwiek. Z automatu uznając go za ciężar i obchodząc ze wstydem, nie chcąc nawet być widziany przy nim publicznie. Pokazywał to całym sobą, po prostu… Był chyba zbyt dobry, żeby powiedzieć to na głos. Że takiego go już nie chce. Że Oscar miał być zawsze dokładnie taki, jakiego go sobie wytrenował i każde znaczące odstępstwo spisywało go na straty. Przekreślało tak naprawdę cały sens tych wszystkich lat. Wszystkie te zainwestowane w niego siły, pieniądze i zasoby wiedzy. Wszystko przepadło z hukiem i nie było sensu nawet sprawdzać czy da się choć cokolwiek wynieść z tego tonącego statku… Nie sprawdził się. Zawiódł. Napluł i zdeptał pokładane w nim nadzieje i nie uszanował jedynej osoby na całym tym pierdolonym, przykrym świecie, której na nim zależało. Sprawił, iż chyba pierwszy raz w życiu Alexander mógł pożałować tego, że lata temu spacerując po zmasakrowanej wiosce wszedł do młyna… I kiedy leżał tak na boku w miękkiej pościeli i ubraniach, i myślał o tym, to przemknęło mu przez głowę, że może tak byłoby lepiej…? Znaleźliby go w końcu złodzieje albo wieśniacy. I wychowaliby na złodzieja albo wieśniaka. Nie czytałby wtedy o pięknej miłości, pracował w młynie, znalazł krasną dziewkę i krzywdząc ojczysty język niezgrabną gwarą śmiałby się przy stole z kolegami, po długim dniu pracy na roli albo w młynie. Wszystko byłoby prostsze, nigdy niczego nie zaznałby w pełni, egzystowałby polegając na silniejszych i mądrzejszych od siebie, nie trapiąc się światem i przyjmując rzeczywistość taką jaką była. Nie szarpiąc się, nie walcząc, nie próbując niczego nowego - trzymając utartych i znanych sposobów, nie robiąc z siebie jakiegoś zawszonego odkrywcy i proroka nowej ery. Nie kładąc na szali wszystkiego co było mu drogie w zamian za mgliste przekonanie o słuszności swojej decyzji. Nie byłby tym gburowatym mordercą potworów na zlecenie, który o tak wczesnej porze zalegał sam w łóżku, beznamiętnie klasyfikującym tę noc jako równie bezsenną co poprzednia. Było mu źle. Było mu najzwyczajniej w świecie źle i przykro, a jedyna osoba, której mógł się z tego zwierzyć, była jednocześnie tą, której nie mógł i nie potrafił nic już teraz powiedzieć. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Kwi 30, 2020 3:19 pm | |
| Na trakcie zdarzały się różne sytuacje. Czasem bardzo niebezpieczne i czasami mniej. Zaczynając od Rabusiów, którzy widząc dwa, warte fortunę konie, oślepieni gładką sierścią, mocną szyją i ramą zwierząt, skupiali się na tym, że podróżował mężczyzna z dzieckiem. A to zwykle wystarczyło, aby uśpić ich czujność. Jeszcze nie zdarzyło się, żeby Alex lub Oscar ucierpiał w przypadku takiej niespodzianki w środku nocy, zwykle, jeśli nie rozmowa, to błysk miecza, czy ciche kliknięcie naciąganej kuszy, potrafiło delikatnie wpłynąć na decyzję napastników. Czasem jednak nie mieli tyle szczęścia. Można się było przygotowywać na wszystko i tak też robili, kupowali zawsze nieco więcej suchego jedzenia, w razie, gdyby podróż się przedłużyła, lub las nie sprzyjał myśliwym. Brali ubrania na zmianę, żeby zawsze mieć co na siebie założyć, jeśli z jakiegoś powodu to, co mieli na sobie, nie będzie wystarczało. Brali własną wodę, mimomimo że zwykle korzystali z tej napotkanej po drodze, szukając źródeł i cienkich, czystych rzeczek, w których szukali krabów i dużych, zdrowych ryb. Zawsze zasypywali ogniska i wzruszali trawę pod obozowiskiem przed odjazdem i codziennie oglądali konie, jakby to były ich własne dzieci, co było do jakiegoś stopnia prawdą. Czuli się za nie odpowiedzialni niemal w takim stopniu, w jakim Alexander czuł się odpowiedzialny za drobnego chłopca, którego przygarnął. I za każdym razem, kiedy okazywało się, że to wszystko, co robili, żeby być bezpieczni, wszystko, co robił, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo, nie było wystarczające, czuł wstyd. I duszące przerażenie, że coś mogłoby mu się stać. Cokolwiek. Nawet jeśli byłby to jeden siniak, wynikający z przeoczenia, Mistrz nie umiał sobie tego wybaczyć. Na początku jemu samemu ciężko było przywyknąć do tego, że ma małego towarzysza, wciąż nie spędzali razem całego czasu, a Oscar często zostawał pod opieką ludzi z wiosek, kiedy jego opiekun miał do załatwienia różne sprawy, zaczynając od zakupów, z których chłopiec zawsze dostawał drobną, zwykle słodką pamiątkę, kończąc na zleceniach. Z biegiem czasu jednak, kiedy mijały kolejne tygodnie, rozstawali się coraz rzadziej, aż w końcu osobno byli jedynie, podczas polowań. Z wyjątkiem tego jednego. Spali wtedy w lesie, z dala od otwartej przestrzeni, do której nie udało im się dotrzeć przed zmierzchem i z dala od wody. Wcześniej zdarzały się podobne sytuacje, jednak ten las był cichy, na co wtedy nie zwrócili uwagi, zbyt zmęczeni i zbyt zajęci przygotowaniem do snu. Jak w zegarku, chodzili wokół siebie, patrząc na swoje ruchy i dopełniając tak, jak potrafili wtedy, obaj zbyt zmęczeni całym dniem w wilgotnym, parnym gorącu, by teraz rozmawiać, kiedy w końcu zrobiło się choć trochę chłodniej. To, co ich zaatakowało, nie było duże. Zdecydowanie nie byłoby problemem na otwartej przestrzeni, gdzie brakowało drzew do wspinania, czy niskich krzaków, w których można było się skryć. W gąszczu jednak było inaczej. Przeszywający, docierający wgłąb myśli syk, przerywany skrzekliwym wrzaskiem atakował ich to z jednej, to z drugiej strony, a łowca wciąż obracał się niemal panicznie, szukając spojrzeniem drobnego dziecka. Które nie powinno tego widzieć. Nie powinno znów tego doświadczać i nie powinno teraz, bać się tak bardzo, nie wiedząc co robić, kiedy jego towarzysz szukał potwora w ciemności, niemal na oślep przeszywając go ostrzem na oślep, wiedząc to tylko dzięki gorącej, cuchnącej krwi, jaka rozlała się dookoła, brudząc śpiwory, bagaże i czyste ubrania, w które przebrali się do snu. Tamtej nocy już żaden z nich nie zasnął. Siedzieli długo, a Alex obejmował chłopaka, przyciskając mocno do swojej piersi, bezgłośnie przepraszając i całkiem na głos obiecując, że będzie już dobrze. Tak, jak zrobił to wcześniej, po raz kolejny obiecując coś, czego nie umiał zapewnić i po raz kolejny przyrzekając sobie samemu, że nie dopuści do tego, żeby to się powtórzyło. Chłopiec nie zostanie sam i nie stanie mu się krzywda. Nie było mocy, która by sprawiła, że nie dotrzyma tego słowa. A może była? Jęknął bezgłośnie, po raz kolejny przecierając twarz dłońmi, siedząc na łóżku i nie będąc w stanie nawet się położyć, wciąż napięty jak struna, wyczekując cichego, rytmicznego stukania podków na bruku. Gotów zerwać się do okna, tak, jak zrobił to już wcześniej, raz wybiegając z łazienki w trakcie kąpieli i raz, kiedy już siedział na materacu. Obawa, że następnym razem, kiedy wstanie, ujrzy na ulicy złotą klacz, prowadzącą przez wysoką, szczupłą postać, przyprawiała go o mdłości. Podobnie jak myśl, że to był koniec. Czuł się, jak za każdym razem, kiedy działo się coś nieprzewidzianego, chłopiec uciekał, a po wszystkim, łowca szukał go, dając umówiony znak, w nadziei, że ten odpowie. Że tym razem nie stwierdzi, że to wszystko jest niewarte tego strachu. Że nie zobaczy w troskliwym opiekunie, mokrego od krwi mordercy. Prosty rytm, który ustalili tamtej nocy. Stukany, krzyczany, czy gwizdany, miał oznaczać bezpieczeństwo. Oscar mógł wyjść z kryjówki, którą miał znaleźć, jak tylko zacznie się coś dziać. I za każdym razem, kiedy dawał ten znak, wołając go, czuł ciężar wilgotnego munduru, brudu i potu, jakby niósł na plecach kilogramy. Napięty z niepokoju, czy w tych dużych, mokrych oczach tym razem nie zobaczy na swój widok strachu. I nie widział go nigdy, aż do dzisiaj, kiedy te same oczy, odprowadzały go na piętro, a ich właściciel, blady i przestraszony, nie potrafił wstać od stołu. Wziął kolejny głęboki oddech, powoli kładąc się na łóżku, ledwie delikatnie się krzywiąc, kiedy zastane mięśnie zaprotestowały, a nieco zaniedbana rana otarła się o szorstki materiał. Co on właściwie robił? Co obaj robili? Wszystko, co miał, co wydawało mu się, że odzyskał, przelatywało mu przez palce, jak histerycznie nie gonił za tym, próbując złapać i tracąc to od nowa. Czuł się oszukany, jednocześnie wiedząc, że Oscar mógł czuć to samo. Nie mogli na siebie patrzeć, czy nawet mówić, za bardzo bojąc się reakcji drugiego. Bojąc się głośnego i dobitnego odrzucenia, bo do jakiegoś stopnia to zawieszenie zdawało się lepsze. Było? Nie wiedział. Wiedział, że tęsknił. I wiedział, że nie chciał spędzić w podróży już nawet sekundy, jeśli miała ona wyglądać tak, jak cały poprzedni dzień. I wiedział też, że prędzej przywiązałby tego chłopaka siłą do konia i uwiązał Aię, niż pozwolił mu znów zniknąć na lata. I tym razem być może nigdy nie wrócić. Zacisnął wargi, przytulając z westchnieniem czoło do ściany i uniósł rękę, w głębokim poczuciu przegranej, z przymkniętymi oczami i sercem obijającym się o klatkę piersiową z siłą, jaką wystarczyłaby do przebiegnięcia całego maratonu, powoli wystukując dobrze im znany znak, przełykając ślinę i czując gorąc napływający do twarzy na myśl, że chłopak nigdy na niego nie odpowie. Lub zwyczajnie nie usłyszy, a on nigdy nie będzie wiedział, że powód ciszy był tak prozaiczny. I nie wiedział, która myśl była bardziej druzgocąca. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Kwi 30, 2020 7:02 pm | |
| Znalazł się w przedziwnym zawieszeniu, w którym był przemęczony do stopnia, w którym nie mógł spać, a jego głowę desperacko zalewało morze pomysłów na inny rodzaj spędzania czasu wolnego, bardziej twórczy i pozwalający wyrwać się z depresyjnego zjazdu, który przykuł go do łóżka. ...ale był już późny wieczór, a na dole czekała go ściana głośnych i radosnych ludzi, z poza tym Aia spała i bestialstwem było wyrywać ją na przejażdżkę. Trening bez broni też był bezsensowny. Spacer nieciekawy, kiedy las był tak odległy, a miasto wciąż tak tłoczne. Nie chciał jeść, ani pić. Leżał więc i dusił się poraz kolejny już, choć wątpił, że kiedykolwiek przerwał. Czuł, że jest przepocony, że jego włosy pokryły się pyłem z traktu, że ma resztki kolacji między zębami i przedstawia się jako obraz nędzy i rozpaczy, dodatkowo wysoce zaniedbanej. Parsknął na samego siebie bez rozbawienia i czując, jak głowa pulsuje mu wręcz od popędzanej nerwami i stresem migreny, podźwignął się z powrotem do siadu. Nie było dobrze, byłby teraz w starciu kompletnie bezużyteczny. Poruszał się dwa razy wolniej i wszystkie jego ruchy były omdlewające i czynione od niechcenia, bardziej z czystego obowiązku. Nie było nawet potrzeby w pochyleniu się i rozwiązaniu ciężkich i niemal niezniszczalnych butów, i odstawieniu ich na bok w nogach łóżka. Nie było nawet w odpinaniu koszuli. Póki nie doszedł do trzeciego guzika. Wtedy przepadł. Przepadł na bardzo długą kąpiel w bali zimnej już wody, w której zaległ, by zapachem mydła zmyć z siebie haniebne i niemęskie załamanie. Rozklejenie się nad perłowym guziczkiem. I nawet jeśli dygotał na całym ciele, szorował się póki skóra nie zaczerwieniła się w paru miejscach od szorstkiej gąbki. Dopiero wtedy sięgnął po ręcznik i przepasając się nim w biodrach - wciąż wilgotny i lekko ociekający wodą z końcówek włosów, padł na łóżko w towarzystwie lekkiego skrzypnięcia. Materiał kleił się do ciała i łapczywie spijał każdą umykająca z niego kroplę, która łaskotała boki rudzielca i sprawiała, że z zesztywniałego ciała uciekało całe ciepło, które to próbowało wygospodarować. Prawie nie czuł dłoni, ani stóp i naiwnie wierzył, że jeszcze chwila dzieli go od momentu, w którym przestanie czuć siebie całego i odpocznie choć chwilę. Będzie mógł jako ktoś inny obserwować własne życie. Spacerem przejdzie się do pokoju Alexandra, zapyta czy czegoś mu nie przynieść, może nawet porozmawia leniwie tuż przed zaśnięciem, na które nie mógł jednak liczyć. Zacisnął zsiniałe wargi i przymknął oczy, a wtedy ciche stuknięcia obudziły alarm w całym jego ciele. Postawiły włoski na karku na sztorc, a jego ciało pchnęły nagłym impulsem na kolana, na których przyklęknął, spoglądając z osłupieniem na ścianę, zza której usłyszał sygnał tak charakterystyczny, że nie mógł powstać przypadkiem! Aż wstrzymał wtedy oddech, spinając się i nasłuchując, ale śmiechy i postukiwania drewna z niższego piętra zagłuszały wszelkie szmery. A mimo to wyraźnie słyszał sygnał, był na niego przygotowany od młodszych lat i po jego usłyszeniu zawsze mógł odetchnąć, bo zawsze było bezpiecznie. Wrogów nie było w pobliżu, zostali tylko przyjaciele. I mógł już odpuścić. Już mógł wyjść, nic mu nie groziło. Wszelkie niebezpieczeństwa przepędziła kusza, rapier i lata ciężkich treningów, oraz pielęgnowania osobistej zemsty, Zawsze po tym sygnale mógł liczyć na ciepłe ramiona i uspokajający głos. Choć… Może jeszcze nie teraz. Sapnął zgarniając pościel i nakrywając nią swoje praktycznie nagie ciało, bokiem przylepiajac się do ściany i przytulając do niej policzek. Zbliżył do niej zgrabiałą od chłodu, lekko siną dłoń, która zwinął w pąk pięści praktycznie jej nie czując i odliczając odpowiedni takt subtelnie odpowiedział na zew. Nawet jeśli to wszystko mogło być tylko omamem, psotą złaknionego kontaktu umysłu, który bawił się jego zmysłami - nie żałował. Płytkiego drzemania skóra w skórę plecami przyciśnięty do ściany też nie żałował. * * * Ranek nadchodził zdecydowanie zbyt opieszale. Zanim jasność zaczęła nieśmiało zaglądać przez okienko do pokoiku Oscara on już zdążył zliczyć płatki na główce powoli więdnącego kwiatka, pajęczyny wiszące w rogach pod sufitem oraz - co najważniejsze - kroki ludzi spacerujących po korytarzu. Żadne jednak nie przypominały uderzeń mocnych butów, ani żadnych nie poprzedzał jęk otwieranych drzwi pokoju usytuowanego zaraz obok jego. Oscar przełknął niepewnie ślinę. Po wczorajszym tchnieniu ulgi pozostało tylko niewyraźne wspomnienie, za którego prawdziwość nie dałby uciąć sobie nawet małego palca. Głowa pękała mu i ciążyła na samą myśl, że powinien wstać… Może by więc tak zostać…? Udawać, że go nie ma i nigdy nie było, by nie musieć mierzyć się z kolejnym dniem w towarzystwie pełnym samotności? Odrzucił pościel. Był mężczyzną. Musiał. Zejść. Na dół. Musiał zebrać wczorajsze ubrania i oddać je do przeprania, ubrać koszulę bez perłowego guzika, zgolić na gładko lekko kłujące zaczątki leniwie wykluwającej się brody i popatrzeć w odbicie swojego zmęczonego oblicza. To nie mogło dłużej trwać. Nie mogło. To zabijało go jak choroba - równie cicho i niewidocznie dla innych. Choć z tym drugim chyba nie do końca, bo kobieta sprzątająca pokoje, na jego widok zmarszczyła lekko brwi. - Waść musisz więcej jeść - burknęła wtedy. Wiedział, że powinien. Dlatego kierował się już w stronę schodów, na sztywnych nogach pojawiając w sali jadalnej i nieco omdlewajaco oparł o bar, łapiąc spojrzenie gospodyni kończącej odkładać czyste kufle na szafki. - Wcześnie waść wstajesz. Dzisiaj jajeczniczka z kurkami, omlety warzywne albo chleb i kiełbasa świeża, dopiero z wędzarni wyjęta! - Kobieta zagaiła żwawo, przewieszając ścierkę przez ramię. - Jajecznicę proszę. ...połowę porcji.Przysiadajac na zaanektowanym wczoraj miejscu nadal czuł, że żołądek i przełyk pełen miał żalu i niewyspania i jeśli zdecyduje się jeść tyle co normalnie, niechybnie stanie mu to w gardle. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Kwi 30, 2020 8:59 pm | |
| Sekundy dłużyły się jak minuty, kiedy czekał. Krew huczała mu w uszach, z każdym uderzeniem serca tłocząc kolejne porcje posoki, która huczała mu w uszach. Nie słyszał własnych myśli. A przynajmniej takie miał przeświadczenie, kiedy nieco panicznie układał dłoń płasko na ścianie, w nadziei, że jeśli nie usłyszy odpowiedzi na swoją zaczepkę, to chociaż ją wyczuje. Zamknął oczy i westchnął cicho w oczekiwaniu, z każdą chwilą, kiedy pod palcami czuł tylko nieco krawędzie kolejnych słojów na ciemnych deskach, miał wrażenie, że się wygłupił. Wszystkich słów, które wtedy wypowiedział, całych godzin milczenia i tak jawnego odsuwania się coraz bardziej, nie można naprawić kilkoma stuknięciami w ścianę. Albo można…? Ciche pukanie z drugiej strony ściany, równie dobrze mogłoby być setką koni wjeżdżającą na bruk pod gospodą. Tak właśnie to odczuł i nie rozumiał teraz, jak w ogóle wcześniej mógł wpaść na pomysł, że nie usłyszy tego stukania lub je przeoczy. Odetchnął spokojnie i przetarł twarz dłonią, przewracając się powoli na plecy, lżejszy o chociaż parę zmartwień, nie mogąc doczekać się poranka i jednocześnie modląc, by przyszedł później niż zawsze.
Żadne, ze wszystkich bóstw, które znał i do których zwracał się z tą prośbą, nie posłuchało. Świtać zaczęło tak samo szybko, jak mógł się tego spodziewać, a po bezsennej nocy, wstał wtedy po prostu, powoli i metodycznie zabierając się za poranną toaletę. Chodził po pokoju, przygotowując sobie świeże ubranie, rozkładając każdą część garderoby i oglądając ją ze wszystkich stron w poszukiwaniu najdrobniejszej skazy, która kupiłaby mu choć trochę czasu. W końcu, widząc drobne przetarcie w koszuli, odetchnął ze szczerą ulgą, przysiadając i zabierając się za szycie, które, choć miało być w zaistniałej sytuacji zbawieniem, jedynie przywiodło obrazy ich wspólnej lekcji. Kolejnej lekcji, z wielu, jakie odbyli przez lata i jakie przelatywały przez jego głowę przez całą noc. Czy faktycznie na jedna rzecz sprawiła tak wielką różnicę? Ta jedna decyzja, która kłóciła się ze wszystkim, w co wierzył i z czym walczył przez całe życie. Z jego ideą. A ciężko było porzucić ideę, dla której i którą żyło się przez niemal trzydzieści lat. Porzucić ideę lub dziecko. Przetarł twarz dłonią i odetchnął bezgłośnie, słysząc szczęk otwieranych i zamykanych drzwi sąsiedniego pokoju, a następnie powolne, nieco posępne i pełne napięcia kroki, zbliżające się w stronę schodów. Ciche skrzypienie, kiedy chłopak schodził do głównej sali i po chwili znów jedynie szmery rozmów na dole. Czy potrafił zaakceptować myśl, że najważniejsza osoba w jego życiu, sprzeciwiła się wszystkiemu, w co wierzył? Nie wiedział. Być może. Być może łatwiej byłoby podejść do tego z innej strony. Z innej też niż podchodził do tego Oscar, bo z jakiegoś powodu szlachetne przyjmowanie do siebie czegoś tak złego, nie było czymś, co mógł zbyć uśmiechem. Nie potrafił jednak również zaakceptować myśli o utracie towarzysza. Ostatecznie, nie mógł wciąż wierzyć, że jego słowo jest prawem dla młodego mężczyzny. Chłopak nie był już dzieckiem. Zauważał to wielokrotnie, odkąd znów mieli szansę spędzać razem czas, a rudzielec tak naturalnie stawał się częścią codziennych rytuałów. Niezbędny na najbardziej podstawowym poziomie świadomości, że obok ktoś jest. I to ktoś, na kogo czekało się przez tyle miesięcy, nie wierząc, że kiedykolwiek wróci. Westchnął ciężej i podniósł się powoli, odkładając jeszcze koszulę na bok i wrócił do niej dopiero po krótkiej wizycie w łazience. Parę minut później, już całkiem ubrany wyszedł z pokoju i zszedł po schodach, z każdym kolejnym skrzypnięciem, czując, jak mocno bije mu serce, kiedy rozglądał się za znajomą, rudą czupryną Widząc ją, wziął oddech, jednak zanim cokolwiek mógł zrobić, do jego nieco zamglonej świadomości dotarł przenikliwy głos gospodyni. - Panowie łowcy chyba spać nie mogą, takie niemrawe od rana! - kobieta zerknęła na nich czujniej, jakby już węszyła, że zaraz będzie musiała biegać od jednego do drugiego wokół stołu. - Nic to dziwnego z resztą, jak takie potworności panowie oglądają. To nawet mary pierzchną. - pokiwała poważnie głową, wodząc za nim spojrzeniem i wyraźnie kiwając głową z aprobatą, kiedy starszy łowca powoli zajmuje miejsce naprzeciwko swojego młodego towarzysza. - Jajecznica z pewnością nas obudzi. - zapewnił, zaskakująco miękkim dla siebie samego głosem, bardziej spodziewając się suchego skrzeku po tym, jak dużą gulę czuł w gardle. - I chleb z kiełbasą na pół, jeśli można. - dodał i z sercem na ramieniu, przeniósł pytające spojrzenie na Oscara, modląc się do tych samych niegodziwych bogów, by ten nie odrzucił propozycji. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Maj 01, 2020 1:41 am | |
| Poza nim i gospodynią na sali był jeszcze siedzący w rogu starszawy i przysypiający dżentelmen w podartym odzieniu, kończący leniwie dawno już pozbawione piany piwo. Nie do końca było wiadomo czy o tej porze kończy zabawę, czy dopiero ją zaczyna, ale był cichy i nieszkodliwy, a wręcz całkiem wdzięcznie wpasowywał się w otoczenie jakby wciąż zaspanego wnętrza pełnego wirującego w słońcu kurzu. Zresztą… Oscar również świetnie się wpasowywał milcząc jak zaklęty i trzymając głowę spuszczoną nad stołem, smętnie oparty splecionymi przedramionami o drewniany blat. Ba, tak siedząc i próbując się nie skupiać nawet zauważył, że ten jest wyszczerbiony na rancie i… Odgłos ciężkich butów uderzających o schody aż zaburzył dotąd równy rytm jego oddechu, wprowadzając w stan zaalarmowania pełnego nerwowych zerknięć na bok i skubania zębami dolnej wargi. Gdzieś pomiędzy myciem zębów a goleniem poprzysiągł sobie, że dzisiaj z Nim porozmawia. Zmusi go do konfrontacji choćby się paliło i waliło, choćby skały srały odbędzie tę rozmowę i doczeka osądu, bo obecny suspens prędzej czy później zadusi go we śnie. Albo w próbie snu. Ale teraz, kiedy była ku temu świetna okazja, kiedy byli już razem w jednym pomieszczeniu nagle jego rozen oklapł i zwiesił niczym jego głowa nad stołem zasypanym niezmywalnymi już dziesiątkami śladów po kuflach. Powtarzał sobie przed wyjściem, że to jak rana, jak zrywane plastra - szybko i pewnie. Wtedy ból był najkrótszy i przynajmniej zamiast zaczerwienionej i ropniejącej niespodzianki miało się ranę odkrytą i gotową na zagojenie. I nawet jeśli to malownicze porównanie brzmiało świetnie i bardzo motywująco w jego głowie tak obecnie, oglądając się na emocje, które żarły go od środka - był przekonany, iż ma do czynienia z raną śmiertelną.
Powitalne teksty z pewnością bardzo serdecznej i ciepłej kobiety teraz jedynie mocniej przyprawiały Oscara o wywołane stresem mdłości. Gdzieś z tyłu głowy podejrzewał, że mogą z Alexandrem być mocno dostrzegalni ze spięciem, które zdecydowanie woleli pozostawić w sferze prywatności, a i tak pozwolił sobie a zaskoczenie i lekką paranoję wywołaną dosyć ogólnym stwierdzeniem. Ona wiedziała. A to oznaczało, że Oscar Byron będzie miał podczas swojego fenomenalnego upadku wdzięczną widownię. Rudzielec przełknął mocniej ślinę i błyskawicznie wrócił wzrokiem z powrotem na stół, po tym jak słysząc zgrzyt krzesła uniósł go ciekawsko i natrafił na znajomą dłoń. Tu, naprzeciwko siebie, a nie te niesamowicie odległe parę metrów dalej. I jeszcze zamówił to co on. A potem domówił jeszcze coś… Młodszy podniósł lekko głowę tylko na mgnienie łapiąc kontakt wzrokowy i kiwnął lekko głową do gospodyni, potwierdzając rozszerzenie jego zamówienia. A po tym zapadła cisza przerywana stukaniem naczyń i dopiero kiedy kobieta zniknęła za drzwiami prowadzącymi do kuchni, żeby zrealizować zamówienie, Oscar zdobył się na odchrząknięcie (które to boleśnie przetoczyło się gruzem po jego biednym gardle) i odezwał się ciężko. - Rana dobrze się goi…? |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Maj 01, 2020 5:50 pm | |
| Nawet nie zauważył, kiedy wcześniej wstrzymał oddech, zdając sobie z tego sprawę dopiero, gdy wypuścił powoli powietrze z płuc, kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się na moment. Przez ledwie mgnienie oka patrzyli na siebie i zdawało mu się, że był to pierwszy raz od lat, kiedy znów mieli okazję to zrobić. Mimo że jeszcze przedwczoraj razem śmiali się w drodze z serdecznych i z pewnością szczerych, jednak zdecydowanie trudnych do wykorzystania, rad gospodyni na temat zajmowania się świeżą raną. Odetchnął bezgłośnie z niekłamaną ulgą i ledwie delikatnie rozluźnił się na miejscu, kiedy chłopak zgodził się zjeść z nim. Kiwnął głową, łapiąc się na tym, że patrzył na niego chwilę za długo, jakby chciał choć trochę odebrać sobie ten czas, który stracił w ciągu prawie dwóch dni unikania jego wzroku. W końcu mógł popatrzeć sobie chociaż trochę i korzystał z tego tak, jak tylko mógł, odwracając go, dopiero kiedy zdał sobie sprawę z tego, jak niedyskretne było to z jego strony. Chwilę siedzieli tak, w ciszy przerywanej stukaniem garnków i gromkim głosem gospodyni, która rozdawała na zapleczu zadania, poganiając pewnie swoje dzieci. Dopiero to chrząknięcie wyrwało go z zamyślenia i znów mogąc zupełnie bezkarnie spojrzeć na niego, zrobił to, krótko kiwając na znak, że owszem, całkiem dobrze. - Nie miałem głowy, żeby zająć się nią odpowiednio. - przyznał, przenosząc spojrzenie na stół, chwilę poświęcając nieco wyblakłemu okręgowi, jaki musiał kiedyś zostać pozostawiony przez mokry kufel zimnego napitku. - Ale nie czuję, żeby działo się coś bardzo niepokojącego. Dziś się nią zajmę. - zapewnił go i przez chwilę znów zapadło milczenie, z którego wybawiła go kobieta niosąca ich posiłek. Po chwili już stały przed nimi talerze pełne pachnącego jedzenia i Alexander mógłby przysiąc, że dziś są nieco bardziej apetyczne niż wczoraj, nawet jeśli brakowało na nich rozpadającej się pieczeni. Przed nim pojawiła się słuszna porcja jajecznicy i nieco mniejsza przed Oscarem oraz duża pajda chleba i mięsiwo. Widząc talerz chłopaka, odetchnął, zadowolony, że może udało mu się go przekonać do niego większej porcji i sam na dobry początek wziął do ust kawałek kiełbasy, krojąc go sobie wcześniej i już czując jej zapach, nie wiedział czy bardziej powinien się śmiać, czy płakać. Postawił na to pierwsze, uśmiechając się bardzo delikatnie, kiedy posłał chłopakowi znaczące spojrzenie, wskazujące na mocno przyprawioną i aromatyczną, czosnkową kiełbasę. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Maj 02, 2020 12:31 pm | |
| Miał w zamiarze zaproponować swoją skromną pomoc przy opatrywaniu, ale Alexander jasno zaznaczył, że absolutnie jej sobie nie życzy i świetnie poradzi sobie sam. A przynajmniej do Oscara dotarło to z taką mocą. Co było bardzo dojrzałym i mądrym pomysłem, ponieważ nierozważnym było pozwolić mieszańcowi oglądać ludzką krew w ilościach większych niż było to absolutnie konieczne, by nie kusić mroczniejszych i zdecydowanie mniej szlachetnych aspektów jego nowoodkrytej natury - takie myśli bombardowały głowę Byrona do tego stopnia, iż z każdym słowem robił się coraz mniej głodny. Pewnie dlatego, że cały czas miał do czynienia z ciężką do przełknięcia tabletką wynikającą z jego własnej decyzji. Pokiwał więc tylko głową - poważnie i ze zrozumieniem, nie chcąc psuć iluzji spokoju. I znowu zapadła cisza. Tym razem jednak wypełniona nie tylko wirującym kurzem, ale też gorącem bijącym od jajecznicy z żółtymi grzybkami oraz ciepłej i pokrytej rosą tłuszczu kiełbasie. Pajdy chleba były grube na dwa palce i solidnie pokryte świeżym masłem. Wszystko podane od serca przez kobietę, która wracając za oddalony nieco bar poczęła nosić z zaplecza świeże butelczyny alkoholu, które odstawiała metodycznie na puste miejsca po już wypitych. Oscar nie miał pojęcia czego się spodziewać i od czego zacząć, zwykle leciał na żywioł, ale tym razem stąpał po tak cienkim lodzie, że nawet milczenie w pobliżu Aleca wymagało nie lada skupienia i ostrożności. Zwłaszcza kiedy ten zerkał tak sugestywnie i zapraszał go do jedzenia. Rudzielec aż przełknął ślinę i grzecznie odkroił sobie kawałek kiełbasy, całym sobą węsząc jakiś podstęp. Testował go? Sprawdzał ile jeszcze ludzkich potrzeb w nim zostało? Czy nie pochłania podejrzanie więcej albo podejrzanie mniej? Czy kontakt z mięsem nawet zwierzęcym nie budzi w nim pierwotnych brutalnych odruchów? Nie miał pojęcia co się dzieje, ale zgodnie z życzeniem odsunął jajecznicę na talerzu nieco na bok i przekroił za duży kawałek kiełbasy na pół i… Czy to był czosnek…? Aż przerwał krojenie, prostując plecy bardziej i zerkając na uśmiechniętego subtelnie Alexandra kontrolnie. To był chyba żarcik. Maleńki uśmiech losu spychający ich w rejony czarnego humoru. - Przyznaj się, iż miałeś nadzieję, że się od niej spalę i będzie po kłopocie. Sprytne, Panie Brightly. - Niklutki uśmiech i jeszcze niklejsza nutka rozbawienia słyszana w jego głosie znikły kiedy twardo i bez zawahania, do pewnego stopnia nawet bezczelnym ruchem wepchnął sobie ten wciąż nieco za duży kawałek do ust. Zerknął na Aleca bardziej bojowo, dla czystej pokazówki, i specjalnie odpowiedział z pełnymi ustami, cicho licząc, że Alec odruchowo zruga go i tym samym powie coś więcej. ...cokolwiek więcej. - Niestety nieskuteczna. Ale pozostaje ci jeszcze święcona woda zamiast... wódki. Chyba się jednak trochę zagalopował i ciężko przełknął przeżuty kawałek od razu sięgając po kubek parującej herbaty. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Maj 02, 2020 5:53 pm | |
| W gardle rosła mu gula, najwyraźniej będąca wynikiem głupoty, kiedy Oscar powoli i metodycznie, zdecydowanie podejrzliwie, odsuwał na talerzu parującą i szybko stygnącą jajecznicę. Na jej miejscu chwilę później pojawiło się mięso będące centrum tej dość niezręcznej rozmowy, która jednak była ich pierwszą wymianą zdań od prawie dwóch dni, czego Alexander trzymał się rozpaczliwie. Nie mogło być dramatycznie źle, jeśli ze sobą rozmawiali, prawda? A jednak w jego gardle coś rosło na myśl, jak idiotycznie głupi był ten żart i jak nie na miejscu. W ogóle nie powinien do tego nawiązywać. Chyba. Powinien przede wszystkim zapchać się chlebem i najpierw myśleć, a potem robić, a nie teraz się zamartwiać, czy właśnie nie uraził najważniejszej osoby w swoim życiu, z którą rozpaczliwie próbował od nowa nawiązać kontakt. Paręnaście godzin samobiczowania po tym, jak sam zmieszał go z błotem, wyrzucając z siebie całe litry żółci zbierającej się w nim przez trzy lata, które spędził zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy. Odetchnął cicho dopiero, kiedy usłyszał jego przyjemnie ciepły w barwie, głos. - Nie chcę, aby stało ci się coś złego. - zaprzeczył, kręcąc delikatnie głową i odłamując sobie mniejszy kawałek chleba, hojnie pokrytego pachnącym, świeżym masłem, samemu podobnie jak Oscar, nie mając takiego apetytu jak zwykle. - Właściwie… Myślę, że cała ta sytuacja jest wynikiem właśnie tego, jak bardzo mi zależy na tym, byś nie doznawał krzywdy. Choć nie wiem, czy to jest odpowiednie miejsce na tę rozmowę. - dodał, zerkając na starszego mężczyznę siedzącego przy stole niedaleko nich. Nawet jeśli był to tylko jeden, przypadkowy mężczyzna i kręcąca się wciąż po sali i zapleczu, zajęta swoimi sprawami gospodyni, jeździł od gospody do gospody już wystarczająco czasu, by wiedzieć, że każda miała więcej oczu i uszu, niż mogłoby się komukolwiek wydawać. - Z jakiegoś powodu dostaliśmy sztućce… - mruknął, jak Oscar podejrzewał, całkiem odruchowo, milknąc jednak, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że być może, wychowanie chłopaka nie było już kwestią, w której powinien się wypowiadać. W której być może rudzielec nie życzył sobie więcej słyszeć od niego upomnień i pouczeń. Odchrząknął, wsuwając do ust kawałek chleba i nieco już chłodnej jajecznicy. - Nie czuj się w obowiązku… Ale jeśli miałbyś ochotę, mógłbyś zerknąć, czy nie puściły szwy. Wczoraj nie byłem zbyt ostrożny. - dodał, ośmielony nieco bardziej otwartym zachowaniem ze strony młodszego łowcy, starając się nie brzmieć na tak spiętego, jak był. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Maj 02, 2020 11:24 pm | |
| Poza bardzo mocnym czosnkowym smakiem, który zapewne zepsuje jego oddech do końca dnia, kiełbasa aż gorąca i krusząca się pod naporem zębów była naprawdę pyszna. Przyprawy zdecydowanie zabiły gorzki posmak bezsilności i poczucia winy. ...choć bardzo możliwe, że zrobił to raczej uśmiech, który łagodnie i widocznie niepewnie uniósł w górę kąciki ust Alexandra. I nawet jeśli to nie był jeszcze koniec - ba, to nie był nawet początek - to i tak Król Naiwniaków Oscar po raz pierwszy od dwóch bardzo długich wieczorów mógł przełknąć jedzenie i w jakimkolwiek stopniu docenić jego smak. A było to tak odświeżające jak nabranie pierwszego mocnego wdechu po godzinach topienia się. I to wystarczyło, by zasiać w młodym łowcy ziarno nadziei. Tylko to. - Wiem, Alec. Wiem - odetchnął głębiej i sam w zamyśleniu na moment podążył wzrokiem za spojrzeniem towarzysza, orientując się odkrywczo, że może nie jest temat do rozmowy w karczmie w środku miasta. Czy to dziwne, że zajęty swoją tragedią związaną z jedną osobą zapomniał o istnieniu reszty ludzi…? Że ich zdanie i poglądy stały się dla niego sprawą tak bagatelną? Że przerwał obecnie tylko przez wzgląd na sugestię Alexandra, a nie martwiąc się o własną renomę…? I że nadal pozwalając sobie na zblazowanie i posiadanie reszty świata w szacownej rzyci, poczuł ciepło, słysząc przyganę ze strony niezadowolonego nauczyciela. I mentora. I mistrza, którym nigdy nie przestał dla Oscara być. Wtedy też zapatrzył się na zmieszanego bruneta, z wolna odkładając kubek z herbatą na bok. - Chciałem żebyś to powiedział - mruknął, zupełnie jakby czytał mu w myślach, ale była to ledwie nieprzemyślana sztuczka popchnięta czystą chęcią bycia szczerym. Bo w tej chwili tylko szczerość mogła ich ocalić. I nawet sam Brightly zdawał się to rozumieć, próbując nawiązać cienką nić porozumienia, pozwalając zaopiekować się sobą choć trochę komuś, dla kogo właśnie takie chwile były już niemal sensem życia. Oscar patrzył na niego nieprzerwanie, sam już chyba nawet nie kłopocząc się absolutną niedyskrecją. Przy czym poza smutkiem i wyczerpaniem miał jeszcze w podkrążonych oczach coś lepkiego i słodkiego jak miód, co z łatwością i przyjemnością łapało inne spojrzenia. - Miałbym ochotę. Ale skoro to nie obowiązek, a przysługa, to chciałbym czegoś w ramach rewanżu. - Dopiero teraz nie wytrzymując ciśnienia zażenowany spuścił wzrok, wbił widelec w jajecznicę i lekko rozmazał ją po talerzu. - Czy chciałbyś może wybrać się ze mną na spacer po śniadaniu? Choćby nie wiem jakim odważniakiem by nie był Młot na Wampiry, wciąż panikował przy samej wizji proszenia Alexandra o wyskubanie chwili tylko dla niego. A już zwłaszcza na bzdurne zajęcia niewymagane w codziennych obowiązkach... |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Maj 03, 2020 9:35 pm | |
| Uśmiechnął się lekko, nie chcąc sam przed sobą przyznać jaką ulgę poczuł na słowa chłopaka i to spokojne zapewnienie, że wszystko było w porządku. - Wciąż zastanawiam się, do jakiego stopnia twoje nieokrzesanie jest spowodowane temperamentem, a na ile faktem, że lubisz, kiedy cię strofuję. - odparł miękko, już w połowie zdania zdając sobie sprawę z tego, że nieco się zapomniał i niemal od razu zapchał się kolejnym kęsem chleba, na wszelki wypadek. Wbrew temu, co mógł sądzić na ten temat Oscar, wcale nie uważał tego wyjścia na spacer za coś bzdurnego, czy tym bardziej niewymaganego w przebiegu codziennych obowiązków. Owszem zwykle spacerowanie razem nie znajdowało się wysoko w na liście ich codziennych zajęć, zwykle dlatego, że spędzali całe dnie jeżdżąc konno, często w zupełnej dziczy, w towarzystwie jedynie ptaków i innych drobnych zwierząt, umykających spod kopyt ich wierzchowców. Po tak spędzonym dniu zwykle już nikt nie miał ochoty na spacery, a jedyna szansa na takowy nadarzała się wtedy, kiedy wychodzili razem na zakupy, z listą sporządzaną przez całą podróż, której sumienne spisywanie rozpoczynało się zwykle jakieś pół godziny po opuszczeniu ich tymczasowego zakwaterowania w kolejnej wsi, czy mieście. Przyszła burza, minęła i szary, nieco napięty spokój trwał od tamtej pory, wciąż cichutko grożąc kolejnymi grzmotami i w końcu nastał czas, aby skonfrontować się z tym, co się działo. Zanim obaj zatopią się już całkiem w gęstej ciszy i żaden z nich nie będzie potrafił powiedzieć słowa, zbytnio obawiając się myśli drugiego. Zazwyczaj niemal wcale nie spędzali czasu osobno, czy to w podróży, czy podczas postoju, niemal zawsze będąc w zasięgu swojego wzroku i może z tego właśnie powodu, obecna sytuacja sprawiała Alexandrowi niemal fizyczny ból. To, lub poczucie, że jedyna osoba, na której obecnie mu zależało, jedyna rzecz w życiu, o którą tak chciał dbać, bo ledwie co ją odzyskał po miesiącach spędzonych samotnie w podróży, znów mu się wymyka. Poczucie głębokiej bezsilności było tak przytłaczające, że ciężko było mu znów podnieść wzrok na chłopaka, a jednak, kiedy to zrobił i znów trafił na bladą cerę, spuszczone spojrzenie i delikatną niezręczność, z jaką Oscar przesuwał widelcem po metalowym talerzu, rozmazując na nim jedzenie, nie potrafił nie uśmiechnąć się uspokajająco. - Myślę, że to bardzo dobry pomysł. - przyznał, kiwając lekko głową i nie mając dużego apetytu, niedługo później skończył jeść, zgodnie z obietnicą, nie wstając od stołu, a powoli dopijając swoją herbatę i czekając, aż chłopak również będzie gotowy do wyjścia. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Maj 04, 2020 10:36 am | |
| Jakieś ćwierć kiełbasy, pajdę chleba i pół porcji jajecznicy (popijanych w przerwach herbatą) później obaj opuszczali karczmę. Lżejsi o zostawioną u miecznika i w pokojach broń, nieco bardziej syci, kompletnie niewyspani i na nowo milczący - choć co do tego ostatniego zamiast ciężkiej atmosfery nieodwracalnego zepsucia bliskich relacji panowało między nimi ciche przyzwolenie na podjęcie tematu dopiero kiedy znajdą się za miastem. Było wcześnie, na mijanym rynku straganiarki dopiero rozkładały towary na świeżo przetartych z pyłu ladach i rozpływające się dookoła fontanny szmery rozmów były stokroć przyjemniejsze od pokrzykiwań panujących tu w południe. Przynajmniej dla Oscara, którego zmęczone zmysły z rozkoszą przyjęły nie tak licznych spacerowiczów na uliczkach, nie tak głośny rynek, nie tak jasne słońce lekko skryte za chmurami i nie tak mocne zapachy miasta zmyte specyficzną wiszącą w powietrzu wilgocią zapowiadającą nadejście deszczu. Deszczu i oczyszczenia. Byron właściwie zachęcany zmniejszającą się ilością mijanych ich ludzi prowadził ich coraz ciaśniejszymi i bardziej zaniedbanymi uliczkami do - miał nadzieje - obrzeży. Biorąc przykład z Merego co jakiś czas oglądał się nieco na bok i sprawdzał czy elegancko stąpający mężczyzna w mundurze dalej przy nim był. I był tam. ...za każdym razem. I było w tym coś na równi pocieszającego i przerażającego, bo szli przed siebie, żeby dalej rozmawiać o rzeczach, które już wcześniej doprowadziły ich do obecnego stanu. Rudzielec przełknął ślinę, przechodząc pod niewielkim łukiem łączącym sklep garncarza i najprawdopodobniej bibliotekę, wyszedł na nieco bardziej otwartą przestrzeń, pełną powbijanych w ziemię palików i łączącej je sieci sznurków z powiewającym na wietrze wyschniętym już praniem. Wspólnie odbili wtedy nieco na bok, gdzie bruk zmieniał się już w ubitą ścieżkę i mijając sznurek z pościelą wyszli na polanę, na której gdzieniegdzie leniwie pasły się krowy. Dopiero tam Oscar odetchnął słyszalnie, jakby wraz z opuszczeniem bańki otaczającej miasto zwrócono mu prawo do oddechu. I wraz z nim prawo do mówienia. - Dla wyjaśnienia: Tak, muszę przyjmować ludzkie jedzenie - podjął zupełnie nieoczekiwanie przechodząc wprost do sedna, czując, iż jeśli jeszcze chwilę pobawi się w niepotrzebny wstęp to w życiu sam nie powie tego, co gniło mu od kilkudziesięciu godzin na żołądku. Nie brzmiało to jak wyrzut, było wypowiedziane łagodnie, stricte informująco. - Na pewno masz jeszcze pełno innych pytań; może odnośnie oka czy zabliźniania się ran. Odpowiem na wszystkie, tym razem całkowicie szczerze - w końcu unikanie mówienia prawdy to też kłamstwo. Kopnął lekko mały kamyczek stojący na jego drodze i przeniósł upewniające się spojrzenie wprost na idącego obok mężczyznę. Szczęście w nieszczęściu był do niego zwrócony profilem ze zdrowym i normalnym okiem, co mogło nieco lepiej wpłynąć na rozmowę... |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |