|
Autor | Wiadomość |
---|
ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Paź 13, 2019 9:36 pm | |
| To był koniec. I aż ciężko było sobie to uświadomić, kiedy mięśnie, choć niemal skrajnie już wymęczone, wciąż nie mogły całkiem odpuścić, spinając się i drżąc przy każdej chwili bezruchu. Pobudzając się, w obawie, że jeśli przestaną, jeśli znieruchomieją, kolejny skurcz może nie przyjść na czas. A to, chociaż już od paru długich godzin, nie groziło już oderwaną przez twardy, biczowaty ogon kończyną, mogło spowodować wyłamane palce i duże drzazgi, głęboko wbite w niemal nic nieczujące ze zmęczenia dłonie. Parę razy zdarzyło mu się niemal upuścić kolejną podaną mu belkę lub wiadro pełne wody, którą ludzie próbowali zmyć z jasnego bruku lepką, cuchnącą krew. Deszcz nieco w tym pomagał i chociaż nie był w stanie zebrać z bruku całej posoki, patrzenie jak kolejne litry deszczu spłukują coraz niżej w dół wioski cały ciężar minionej nocy, napawało pewną nadzieją. Przeżywał to jednak już zbyt wiele razy, by wierzyć, że poranek będzie lżejszy. Dopiero wtedy, nie tylko on wraz ze swoim uczniem, ale wszyscy, którzy mieli nieszczęście znaleźć się właśnie na drodze dwóch bestii, będą musieli zmierzyć się z nową rzeczywistością. I Alexander, w całym swoim szczątkowym egoizmie, miał ochotę po raz kolejny dziękować wszystkim bóstwom tego świata, że to nie jemu w przydziale rozdano, wraz z nastaniem świtu, opłakiwać śmierć swojego jedynego dziecka. Odetchnął, a na jego wargach zadrgał delikatny uśmiech ulgi. Jego dziecko, choć zdecydowanie nie całkiem zdrowe i być może wcale nie tak całe, jak mężczyzna by sobie tego życzył, stało tuż przy drzwiach, opierając się o nie plecami i krzywiąc niemiłosiernie, kiedy mięśnie w końcu zetknęły się z twardym, ciemnym drewnem. Od razu zrobił krok w jego stronę, nawet nie krzywiąc się, kiedy poczuł wilgoć w butach. Nie tylko w nich z resztą. Czuł, że ma przemoczone nogawki spodni, jednak nawet nie chciał patrzeć na to, co wchłonął materiał, teraz przybrawszy brudny, ciemny kolor stanowiący mieszankę ciemnego granatu jego munduru oraz błota i krwi. Nawet marynarka była wilgotna i cięższa niż zwykle, zaś na piersi i plecach czuł wilgoć krwi pochłoniętej przez koszulę i był prawie pewien, że przynajmniej jej część należy do niego samego. Musiał się umyć. Rozpaczliwie pragnął zmyć z siebie to wszystko, chociaż chwilę później miał nago paść na czystą pościel na dużym łóżku. Teraz jednak jego umysł w równym stopniu, jeśli nie większym, zajmowała potrzeba upewnienia się, że wszystko jest w porządku z jego uczniem. A co do tego zaczynał mieć coraz większe wątpliwości, patrząc na jego wykrzywioną bólem, bladą twarz. Podszedł bliżej i chociaż może nie powinien zwracać na to uwagi, zauważył, że zwykle złotawe piegi na jego nosie, teraz zdawały się sine, co tylko mocniej go zaniepokoiło. - Daj chłopaku, pomogę. - westchnął miękko i po raz kolejny w ich wspólnej karierze, nie zważając na siebie samego, sięgnął do koszuli chłopaka, zaczynając ją rozpinać i guzik po guziku, odsłaniać jego tors. Przesuwał po nim spojrzeniem czujnie, każdemu fragmentowi bladej skóry poświęcając uwagę, chcąc się upewnić, że jest nienaruszona i kiedy rozpiął koszulę do końca, delikatnie spróbował zsunąć ją z jego ramion. - Dasz radę odsunąć ręce do tyłu, Oscar? |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Paź 18, 2019 7:57 pm | |
| Nie wiedział, czy kiedykolwiek przyzwyczai się do takich zakończeń dnia. Do mieszanki kwaśnego smrodu potu, krwi i spalenizny dziesiątek ludzi. Do śmierci dziesiątek ludzi. Do martwych ciałek dzieci, których truchła były tak lekkie, że doprowadzały go do mdłości z bezsilności. Do śladów pazurów na ścianach i wyrwanych drzwiach domów. Do niebieskiego ognia trawiącego potwornie powykręcane ciała w blasku poranka. Modlił się, by nigdy do tego nie doszło. Modlił się, by to za każdym razem robiło na nim dokładnie tak samo mocne wrażenie, że zawsze pozostanie ludzki... Bo nawet jeśli triumf z początku rozgrzewał serce, to i tak po wszystkim pozostało grzebanie zmarłych, gaszenie pożaru, odciąganie potworów na bok, pocieszanie, słuchanie lamentów i samotne lizanie ran. I na koniec dnia – a raczej w tym przypadku na sam jego początek – łowca zawsze kończył wyczerpany, w gorączce i bandażach, modlący się po równo o jedzenie i sen. Nie wyglądał jak bohater z pieśni minstreli. Musiał oczyszczać rany, zmywać i spierać krew, ostrzyć oręż i swój umysł, i na koniec ruszać z powrotem na szlak. Co więc mimo horroru było w tym fachu takie uzależniające? Dla niektórych może adrenalina, dla innych sława, a jeszcze innych zarobki, ale Oscar był więcej niż pewien, że on i Alex pchani byli do przodu nie siłą mięśni czy ambicji, a idei. A idee… Były nieśmiertelne.
Rudzielec uniósł głowę, wyrywając się z sennego zamyślenia i podniósł wzrok na zatroskaną twarz. Ale nim zdążył ocknąć się na tyle, by rozeznać dobrze w sytuacji i zaoponować już cztery guziki jego koszuli zostały rozpięte przez czułe palce. Ciepłe palce. Czuł ich temperaturę nawet z kilkumilimetrowej odległości i mimowolnie przełknął ślinę. W każdym innym wypadku w tej sytuacji oblałby się pewnie rumieńcem niczym młode dziewczę pierwszy raz poproszone do tańca w karczmie, ale obecnie był tak otumaniony zmęczeniem, że patrzył tylko jak jego koszula poddaje się bez walki niczym sam właściciel i miejscami odkleja od jego skóry, gdzie znajdowały się niegroźne rozcięcia i zaczerwienienia. - Nie trzeba, Alec, naprawdę... – Sapnął, choć już odginał ręce do tyłu i kolejny impuls bólu przeszył jego plecy tak mocno, że niechcący prawie ugryzł się z język. Jego tors z przodu, z lekkimi, przecinającymi go gdzieniegdzie co najmniej kilkumiesięcznymi bliznami wyglądał jeszcze całkiem znośnie – nawet zasobny z kilka świeżych, znacznie mniejszych ranek - ale plecy wyglądały okropnie, dzisiejszej nocy przyjmując na siebie impet zderzenia z solidnymi drewnianymi drzwiami. Siniak w miejscu wystającej części łopatek rozlał się pod skórą brunatną krwią i dookoła otoczył gradientem mocnego niemal czarnego granatu powoli przepływającego we fiolet i na koniec w chorobliwą żółć. Żółć ta wspinała się już mocno na ramiona i pochylony kark młodego mężczyzny, a poniżej lizała jego boki i sięgnęła aż do pasa. - Gorąca kąpiel i będę zdrów i cały. I zamawiam spanie na brzuchu. – Wykrzesał z siebie nieco komediowego akcentu i szybsze wypuszczenie powietrza nosem zamiast śmiechu. Brudny materiał jego koszuli opadł na drewno podłogi niedaleko jego stóp. - Bardziej martwię się o ciebie… Straciłem Cie z oczu na za długo. Odnalazł wzrokiem twarz mentora i sięgnął bezsilnie ręką w stronę marynarki jego munduru - tej ciężkiej marynarki pokrytej ciemnymi plamami – i złapał w palce jej skraj. - Mogę ją zdjąć? Nie pójdę się umyć póki się nie upewnię. I będę ci śmierdział. – To chyba też miało być śmieszne, ale zasób pozostałego mu humorystycznego tonu wykorzystał niestety chwilę temu. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Paź 19, 2019 6:46 pm | |
| Westchnął przez nos głęboko na widok jego pleców, a raczej tego, co na nich zobaczył. Tak, jak twarde mięśnie ramion i grzbietu były dokładnie tam, gdzie być powinny, za co Alexander był niewymownie wdzięczny, zdecydowanie nie chcąc by zszywanie ciała jego ucznia i znaczenie go kolejnymi bliznami, było koniecznością, tak nie mógł powiedzieć, żeby wszystko było w porządku. Zwykle jasną i niemal mleczną, czystą skórę, teraz pokrywały duże, rozlewające się niemal na całych plecach siniaki, purpurowe od nabiegłej pod skórę krwi i tak ciemnofioletowe, że niemal czarne od skrzepów. Poczuł krótkie, nieprzyjemne ukłucie na ten widok, w jakiś sposób niemal rozgoryczony i rozżalony tym, jak to przebrzydłe stworzenie mogło tak zbezcześcić coś tak… Pięknego. Odwrócił spojrzenie od jego pleców, sam sobą zniesmaczony na myśl o tym, że jego słabość do bladej, niemal różowej w tonach skóry sięgała nawet w tym kierunku. Zwłaszcza kiedy sam walczył ze sobą przy każdym mrugnięciu, by ponownie otworzyć oczy. - Poszukam maści. - zadeklarował się, odwracając i faktycznie skupiając się na swojej torbie, którą rozpiął nieco mniej sprawnie niż zwykle, chwilę w niej grzebiąc i wystawiając kolejne słoiczki i butelki w poszukiwaniu czegoś, co wiedział, że choć trochę ulży Oscarowi i pomoże wyleczyć jego plecy. Wtedy też usłyszał znów głos swojego ucznia i poczuł chwilę później delikatne pociągnięcie, które jednak sięgnęło aż nieco ponad jego lędźwie, gdzie przeszył go ostry ból. Skrzywił się delikatnie, po latach w tym fachu aż za dobrze wiedząc, czego mógł się tam spodziewać. I ponownie, po latach w tym fachu wiedząc, że zaszycie tego samemu, byłoby katorgą. Uniósł na chłopaka nieco zmęczone spojrzenie i kiwnął głową, doceniając jego humor, chociaż jednocześnie nie miał siły na to, by wykrzesać z siebie więcej niż tylko delikatne uniesienie kącików ust. - Jest podarta na plecach, jak sądzę? - spytał tylko, sięgając do guzików, żeby rozpiąć je powoli, kiedy w pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Westchnął, przerywając tę czynność tylko po to, żeby podejść i otworzyć. Tej chwili im obojgu ukazała się jeszcze dziecięco okrągła buzia córki gospodarzy. Prawdopodobnie, gdyby nie okoliczności, zwróciłby uwagę na to, że mimo tej pozornej dziecięcej urody, pod szarą sukienką znajduje się zdecydowanie już dorastające, młode ciało. Być może nawet ukłoniłby się jej lekko i skomplementował gościa, by chwilę później z największą kurtuazją przedstawić jej Oscara, a następnie całkiem przypadkiem wyjść z pokoju, by załatwić niecierpiącą zwłoki sprawę z gospodarzem. Tym razem jednak nie zwrócił nawet uwagi na wielkie, niebieskie oczy przesuwające się od bordowych, mokrych plam na jego koszuli i marynarce, aż do nagiego torsu jego ucznia, oraz jego sinych pleców. - Dziękuję. - kiwnął głową nieznacznie, wyciągając z jej dłoni spirytus, o który poprosił wcześniej i dosłownie chwilę później zamknął drzwi za panienką, która umknęła, kiwając jedynie głową. Sam wypuścił na to tylko powietrze nosem i przekręcił klucz, nie życząc sobie kolejnych wizyt, kiedy obaj byli w takim stanie. Zwłaszcza kiedy nawzajem mieli lizać sobie rany po walce i opatrywać się. Odstawił butelkę na stolik i zdjął marynarkę ostrożnie, zaraz unosząc dłonie do koszuli, guzik po guziku starając się ją rozpiąć, korzystając z pomocy chłopaka, dopiero kiedy musiał ją zdjąć i delikatnie odlepić od otwartej, dość głębokiej rany nisko na plecach. Nie odezwał się, jedynie posyłając chłopakowi pytające spojrzenie i sięgając po spirytus do oczyszczenia rany. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Paź 20, 2019 2:36 am | |
| Plecy były absolutnie niczym. Każda rana, która z miejsca nie kończyła się leżeniem w szpitalu, była niczym – w końcu mogli dalej chodzić, nosić, pomagać i walczyć. Zwłaszcza Alexander, on od zawsze (zwłaszcza obserwowany oczami młodego chłopca) wydawał się być absolutnie niezniszczalny i nawet teraz, pomimo iż pozwolił, by symptomy zmęczenia wydobywały się już nawet porami jego pobladłej skóry, upierał się z grzebaniem w torbie i pomocą dla swojego ucznia. Ucznia, który miał po prostu siniaki. Niezależnie jak duże, żaden z nich nie groził Oscarowi śmiercią mocniej, niż jego rwące się serce i poczucie winy na widok ledwo trzymającego się na nogach mężczyzny, któremu obecnie dokładał problemów i obowiązków. Na szczęście Pan Brightly nie potraktował chęci pomocy z przymrużenie oka i porozumiewawcze, wiele mówiące spojrzenie, którym obdarował Byrona było dań niesamowicie rozgrzewające. Nawet jeśli rudowłosy nie potrafił odnaleźć w sobie śmiałości, by samemu zacząć rozpinać guziki. Było w końcu w ich relacji coś specjalnego i nienaruszalnego. Oscar mógł być wyższy, ostatecznie mógł być w przyszłości nawet silniejszy, wytrzymalszy i skuteczniejszy, ale wiedział, że przy swoim mentorze po kres swoich dni będzie onieśmielonym dzieckiem. Dlatego tak wdzięczny był tym ciepłym dłoniom za to, że pierwsze zaczęły uwalniać właściciela od ciężaru oklejonego krwią i brudem ubrania. Oscar również skinął odruchowo głową na pytanie o stan munduru, oszczędzając siły i ruchy ust do minimum, zwłaszcza, że na drodze do zwieńczenia ciężkiego wieczoru przyjemnym widokiem oczyszczonych i zaopiekowanych ran stanęło pukanie do drzwi i konieczność kolejnej interakcji, która teraz zdawała się wymagać tytanicznego wysiłku. Żadnego z nich nie stać już było na kurtuazje i dżentelmeńskie maniery. I – co było najbardziej kojące – nawet oni sami ich od siebie nie wymagali. Sam młodszy łowca zaszczycił spłoszoną dziewczynę ledwie przelotnym spojrzeniem, błagając los o to, by nie przyszła tu z chęcią rozmowy i zwierzania się, by żaden z nich nie wyszedł na gbura uciekającego od rozmowy i wyganiającego gościa. Na szczęście Stwórca wysłuchał go, zesłał im najspokojniejszą i najcichszą osobę pod słońcem z mocnym trunkiem zamówionym przez jednego z nich. I drzwi się zamknęły. Z trzaskiem zamka. A oczyszczająca łaska spokoju oblekła wciąż nagrzane od wysiłku ciało Oscara jak mgiełka niemal porównywalna do diabelnie zimnego prysznica, którego tak pragnął. Ale najpierw Alex. Najpierw musiał wiedzieć, że pod jego nieobecność mistrz nie zajmie się sobą sam, męcząc się tylko bardziej niż było to absolutnie konieczne. Dlatego zręczne palce młodego łowcy zsunęły przemoczony materiał koszuli, który w następnej chwili zawisł smętnie na oparciu pobliskiego krzesła. Nie było czasu ani miejsca na przystawanie, obserwacje, zapamiętywanie, karmienie się widokiem nagiej skóry i porównywaniem jej wyglądu do tego z poprzednich lat. Ani chwili na liczenie nowych blizn, ani kontrolowanie wzrokiem starych. Była tylko zapowiedź dłuższego posiedzenia nad kolejną „chwalebną” pamiątką po stoczonej i wygranej walce. Oscar obserwował ranę smutnym wzrokiem, wewnętrznie zły na siebie, że dopuści, by jej powstanie w ogóle miało miejsce. Zacisnął szczękę, co odbiło się na wyglądzie jego zapadniętych ze zmęczenia policzków i z nikłym uśmiechem nie sięgającym oczu odebrał buteleczkę. - Obróć krzesło i usiądź przy biurku, z oparciem z przodu. Jest głęboka, ale niewielka, to nie potrwa długo, obiecuje – polecił spokojnie, nie brzmiąc tak, jakby tłumaczył coś dziecku, a po prostu czując, że w ich obecnym stanie mózg pracuje wolniej i mniej sprawnie, i nawet on sam musiał poukładać sobie w głowie najwygodniejszą dla Aleca pozycje. Całe szczęście torba była już wyciągnięta, więc z niezależnym od siebie ociąganiem wyciągnął z niej gazę, bandaż, nieprzyjemnie twardą białą nić i wyciętą w sierp igłę, odkładając wszystko po kolei na lakierowany blat dębowego biurka. Długo też nie rozglądał się za misą ze świeżą, ciepłą jeszcze wodą oraz miękkim ręcznikiem, które doniósł i odłożył na drugie krzesło blisko swojego przyszłego miejsca operacji. Z początku musiał w końcu obmyć ranę samą wodą, zanim zamierzał potraktować ją alkoholem. Szorując więc mydłem jak najdokładniej dłonie przed zabiegiem czekał aż Alex usiądzie wygodnie i dopiero wtedy umoczył bialutki jeszcze ręczniczek w ciepłej wodzie. - Będę delikatny. Możesz nawet zasnąć. – Kolejny akcent humorystyczny towarzyszył mu, kiedy przyklękiwał na jedno kolano za plecami pacjenta i nawet wkradł się tam cień rozbawienia. Tylko cień, bo rana wyglądała na bardzo bolesną. Przytknął ciepły, wilgotny materiał do skóry na plecach i z początku skupił się na okolicach, okrążając bolesne rejony, oczyszczając skórę z czarnego nalotu dymu i z odprysków krwi, przynosząc ukojenie czystej wody spływającej po niej i zdającej się pomagać nawet w pozbyciu kolejnych traumatycznych wspomnień. Oscar przygryzł wargę, widząc jak pod cienia i brunatnej czerwieni wyłania się zdrowy kolor pięknej skóry, ale ta im bliżej rany, tym mocniej czerwieniła się niezdrowym symptomem możliwego zakażenia – a to wymagało działania bez zwłoki ofiarowanej na ołtarzu uwielbiania do człowieka zasiadającego na krześle tuż przed nim. Dlatego w całej tej uldze dla pacjenta w końcu przyszła pora na rozdrapanie rany poprzedzające wymaganą pomoc. Rudzielec obserwował go w napięciu zwalniając ruchy i oczyszczając miejsce na nowo broczące powoli i cicho krwią. Oczywiście, że musiał je zruszyć, było to tak samo nieuniknione jak (w jego mniemaniu) barbarzyńskie. Sobie mógł robić takie rzeczy dniami i nocami, nauczony, iż były konieczne, ale kiedy dokładał bólu Alexandrowi od środka żarła go bezsilna złość. A to był dopiero początek, wodzie wciąż daleko było do spirytusu. A ten przybył w następnej kolejności, kiedy wypływająca krew nie ciągnęła już dłużej wraz ze sobą ciemnych kropek zabrudzeń i w ranie zostało już tylko zagrożenie niewidoczne dla oka. I wyjątkowo mało odporne na mocny alkohol. Oscar odkręcił butelkę, rozlewając ostro pachnący płyn na kwadracik poskładanej niedbale gazy i odłożył szkło na bok, nabierając powietrza głębiej, śledząc wzrokiem ruchy mięśni na plecach mężczyzny. - Raz… Dwa… Trzy. To były chwile, w których sam nie lubił być zaskakiwany. W których wolał się przygotować i nawet te trzy sekundy zapowiedzi wystarczyły dla mózgu, by zderzyć się ze ścianą bólu – i wychodził z założenia, że jego pacjent miał podobnie. Wraz z gazą odruchowo drugą rękę natychmiast ułożył na biodrze Alexa, prawie jakby w głupi sposób chciał okazać mu wsparcie i bliskość dotykiem, który dla odmiany nie atakuje jego ciała wściekłym bólem, ale po prostu… Jest. Jest obok i już za chwile skończy. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Paź 20, 2019 10:18 pm | |
| Posłał chłopakowi krótkie spojrzenie. To było zabarwione zaskoczeniem tylko nieznacznie, jedynie delikatnie przebijając nim pod zmęczeniem i lekką ulgą, jaka mimo wszystko go oblała. To, co czuł, obracając krzesło i siadając na nim okrakiem, tyłem do Oscara, było całkiem nową, lub już dawno zapomnianą mieszaniną uczuć, jakich od dawna nie miał już okazji poczuć. Zwłaszcza wszystkich na raz. Zaczynając od tylko tego, że jego uczeń nie potrzebował już instrukcji swojego mistrza. Nie trząsł się i nie drżał przy każdym, teraz stanowczym ruchu ściereczki, która zdrapywała kolejne świeże skrzepy z ledwie co gojącej się rany. Kiedyś przerażony widokiem krwi i perspektywą zadania bólu drugiej osobie chłopak, teraz bez zawahania otwierał na powrót ranę, doskonale wiedząc jak ją oczyścić, żeby miała szansę zagoić się jak najszybciej i bez powikłań. Co więcej, Oscar sam organizował pracę i gdyby Alexander miał choć trochę więcej sił, z pewnością nie oszczędziłby mu paru uwag o tej władczej postawie, której przejawy mógł obserwować już od początku ich znajomości. Teraz jednak zostało mu tylko posłuchać i wyjątkowo, nie miał nic przeciwko, zwłaszcza że teraz, wiedząc, że może na moment odpuścić i oddać się w sprawne, młode ręce, chętnie skorzystał z tej możliwości. Rana była głęboka, to wiedział na pewno. Ciężko było nie zauważyć tego, kiedy szczupłe palce jego ucznia zagłębiały się w nią, chcąc pozbyć się wszystkich zabrudzeń, jakie mogłyby przyczynić się do późniejszych komplikacji. Był za to wdzięczny. Sam pewnie nie byłby w stanie oczyścić jej tak dokładnie, jak robił to teraz Oscar. Ale na litość pańską, jak to cholerstwo bolało. Niby to nie był pierwszy raz. Ba! Nawet nie drugi ani nie trzeci, a jednak za każdym razem, kiedy wydawało mu się, że już się przyzwyczaił, znów okazywało się, że wcale tak nie było. Skrzywił się lekko i oparł czoło o przedramiona na krześle, nie poruszając się jednak wcale, a jedynie spinając nieco mocniej mięśnie, kiedy poczuł bardziej przeszywający prąd. Nie wydając z siebie głosu, siedział nieruchomo na krześle, oddychając spokojnie i starając się skupić na czym innym. Na przykład humorystycznych wariacjach jego ucznia, na przekór wydźwiękowi jego słów, wypowiedzianymi dość monotonnym, zmęczonym głosem. Parsknął cicho, przymykając oczy, całkiem rozbawiony nie tyle żartem, ale raczej jego kontrastem z tonem, jakim został powiedziany. Chwilę jednak później jego uwagę przyciągnął cichy dźwięk odkręcanej butelki, ciszę zaś dla odmiany przerwało miarowe odliczanie, zwieńczone przeszywającym, piekącym bólem. Wszystkie mięśnie na jego plecach się spięły, a palce dłoni zacisnęły lekko na oparciu krzesła, kiedy wilgotna od alkoholu gaza zetknęła się ze świeżo rozdrapaną raną. Cudem powstrzymał się od nieco gardłowego sapnięcia, jedynie łapiąc płytki oddech, zanim bezgłośnie wypuścił powietrze. - Możesz więcej chłopaku, wolę tak, niż rozdrapywać to od nowa za parę dni. - przyznał głosem zabarwionym lekką chrypą. Jednocześnie jednak nie skomentował przyjemnie ciepłej, dużej dłoni ułożonej na jego boku, chociaż trochę odciągającej myśli od pieczenia, kiedy Oscar wrócił do oczyszczania rany. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Paź 27, 2019 6:57 pm | |
| Oscar mimowolnie zacisnął mocniej pełne usta, obserwując jak ciało zdradza trzymającego się w ryzach Alexandra i spina mimowolnie uciekając spod jego dłoni, a on… A on musiał wtedy docisnąć ją mocniej. To było jak ze zrywaniem opatrunku – naprawdę fachowo powinno zostać zrobione mocno i szybko. Dlatego dłoń skupionego na pracy Oscara operowała bez zwłoki i bardzo starannie. Wylewając na gazę jeszcze jedną dawkę alkoholu, który płynął już po jego przedramieniu i raził bólem zdarty łokieć i nadgarstek. A kiedy odsunął okrwawioną i lekko zabarwioną czernią reszty zabrudzeń gazę, ukazała mu się zaróżowiona na końcach, bestialsko potraktowana, ale czyta i całkiem ładnie wyglądając rana gotowa na zamknięcie jej na dobre. Odetchnął na ten widok i spróbował dźwignąć się z klęczek, ale w pierwszej chwili aż zakręciło mu się w głowie. Z lekkim stuknięciem kolana o deski wylądował z powrotem na klęczkach i spuścił głowę oddychając ciężej i czując jak głowa dosłownie mu pulsuje. Drugą próbę podjął twardo dopiero po trzecim wdechu i pobladły zbliżył się do biurka z niewyraźną miną, lekko potrząsając rudym łbem. Potrafił szyć nawet pijany, więc tym bardziej Alexander był w jego rękach bezpieczny nawet przy dużym zmęczeniu – w końcu nie robił tego pierwszy ani nawet dziesiąty raz w życiu, a rana nie była śmiertelna, więc miał tyle czasu ile tylko potrzebował na przygotowania. Bez zwłoki oczyścił igłę w gazie z resztką spirytusu i nawlekł na nią specjalną nić, w międzyczasie puszczając do Alexa zmęczone oczko. - Wygląda już naprawdę dobrze. Tydzień, dwa i szwy będę ci wyciągał na łące, podczas poobiedniej drzemki. Ale będzie blizna… I niewiasty ją pokochają. Skrzywił się aż odruchowo, kiedy to samo kolano znowu uderzyło o podłogę, kiedy klęknął z powrotem za plecami swojego mistrza. Ostatni raz przyjrzał się dokładnie ranie i wycyrklował na oko grubość ściegu, by oszczędzić mistrzowi zbędnego bólu i jak najszczelniej złapać naderwane kawałki skóry. Pięć pojedynczych szwów – tyle co najmniej musiał założyć, w równych odstępach i bez zadrżenia dłoni.
Było mu niedobrze, kiedy wiązał ciasny supeł na końcu ostatniego szwu. Rana wciąż broczyła jeszcze delikatnie krwią i należało na koniec oczyścić ją spirytusem po raz ostatni, ale ogólnie takiej roboty nie powstydziłby się lekarz z miasta. Drżącymi już palcami zacisnął ostatni supeł, upewniając się, że nie puści i powiódł znów spojrzeniem po plecach Aleca. Nie rozmawiali za dużo, ciemniało mu już przed oczami i ciężko było się mu skupić, a potrzebował wykrzesać z siebie nieco energii w odpowiedzialnym zadaniu, który zakończył koronkowo dbając o to, by rana się nie otworzyła. Ostatni raz przeczyścił ją jeszcze alkoholem (dłoń na biodrze Alexandra powróciła na swoje miejsce za każdym razem, kiedy to robił), po czym zakrył ją świeżą, jałową już gazą i ostrożnie przewiązał dookoła pasa bandażem. Dopiero wtedy, po nadpruciu końcówki bandaża i zawiązaniu go szczelnie, wyprostował plecy i spojrzał na swoje dzieło – odkażone, czyste, zszyte i zabezpieczone nawet podczas ostrożnej kąpieli. - No… – sapnął. - A teraz pod prysznic i spać. Nie dał już rady parsknąć, miał wrażenie, że zwymiotuje. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Paź 29, 2019 6:44 pm | |
| Spiął mięśnie po raz kolejny, mocno zaciskając palce na oparciu krzesła, ledwie czując twarde drewno wbijające się w poobcieraną skórę dłoni. Ciężko jednak było mu stwierdzić, czy to jego mięśnie odmawiały już posłuszeństwa i nawet najsilniejszy uścisk, jaki był w stanie z siebie wykrzesać, był zbyt słaby, by poczuć twarde kanty oparcia, czy może zwyczajnie piekący alkohol w otwartej ranie przesunął jego granicę odczuwania bólu tak daleko, że takie obtarcia i lepkie drewno, nie miały szansy sprawić mu dyskomfortu. Pociemniało mu przed oczami i dopiero po chwili, kiedy usłyszał za sobą ciche, głuche stuknięcie kolan o podłogę, zmusił się do otwarcia powiek i spojrzenia tam. Tylko po to, by obdarzyć ucznia łagodnym, zmęczonym spojrzeniem. - Oscar, chłopaku połóż się, zanim upadniesz. - poprosił, chociaż sam zdecydowanie nie miał siły barować się z szyciem rany. A tym bardziej nie miał sił teraz dyskutować z nim, czy tym bardziej zmusić, żeby zajął się sobą. Jego uczeń snuł się dookoła, przygotowując kolejne rzeczy i nawijając nić na zagiętą, cienką igłę, lekko już trzęsącymi się dłońmi. Znów spiął lekko mięśnie, kiedy złość przetoczyła się przez jego ciało krótkim skurczem, po którym znów oparł czoło o oparcie krzesła, na którym siedział. Był zły na siebie, że doprowadził do sytuacji, kiedy jego chłopiec, sam wykończony niemal do granic możliwości, czuł się w obowiązku zadbać o starca. Zacisnął powieki, dopiero teraz orientując się, że jego rana była już zamknięta i ostatnia porcja spirytusu zmyła krwawe smugi z jego skóry. - Niewiasty tak się składa… Chyba wolą słuchać o bliznach niż ich dotykać. - zmusił się do czegoś, co przy naprawdę dużej dozie dobrej woli, można było nazwać żartem. Kątem oka zobaczył, jak chłopak sięga po bandaż i chwilę później mógł poczuł napięty materiał, owijający się wokół jego pasa, nisko łapiąc w uścisku dokładnie wykonany opatrunek. Z wdzięcznością i ulgą, że to już koniec, odsunął się nieco od oparcia, pozwalając Oscarowi na ten ostatni wysiłek zawiązania krawędzi bandaża. A przynajmniej wiedział, że zrobi wszystko, żeby to był już ostatni wysiłek ucznia związany z jego osobą. Choćby miał paść przy umywalce jak długi, kiedy tylko uda mu się zmusić ciało do ruchu. - Dziękuję Oscar. - westchnął głucho, starając się utrzymać na nim spojrzenie. - [/b]Umyj się pierwszy. Chciałbym cię posmarować, zanim sam pójdę zmyć z siebie to wszystko… [/b]- dodał, na powrót zamykając oczy i opierając czoło o krzesło. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Lis 17, 2019 4:39 pm | |
| Młody łowca pokręcił tylko głową. - Nie ma mowy. Upadek oznacza podniesienie się albo szpital, pamiętasz? Nic pomiędzy. A ja potrafię się jeszcze podnieść i wolę spać tutaj. Poza tym dla Oscara nie było nawet mowy o zostawieniu Alexandra w takim stanie, przez jakieś trywialne zmęczenie. Był potrzebny i zamierzał dać radę, poskładać swojego mentora tak jak on zawsze składał jego i dopiero potem iść i spać chociażby w bali zimnej wody. I poradził sobie. Niemal profesjonalnie zebrał skórę i zszył ją tak, iż nie straszyła już ona widokiem krwi i rozerwanej tkanki, a już po paru tygodniach miała się stać kolejnym przedmiotem opowieści. Przemywając ją na koniec rudzielec uśmiechnął się smutno. - Nie wiedzą co tracą. Dopiero widząc te blizny i dotykając mogą naprawdę uwierzyć w to wszystko co przeżyłeś. W każdym innym wypadku to jedynie bajeczki o dzielnych i niezniszczalnych wojakach – mruczał, aż za dobrze wiedząc jak wygodne jest zwłaszcza dla ludzi z miast słuchać o wielkich walkach z bezpiecznej odległości i przez szkiełko baśni czytanych w dzieciństwie, omijając aspekt wysiłku i wyrzeczeń. - Dopiero wtedy widać ile cie to kosztowało. I dopiero wtedy tak naprawdę i szczerze można to docenić. Tego wieczora z jego ust ulało się może więcej niż by chciał i może z odrobinę za dużą ilością czułości, ale był zmęczony. Był padnięty, nie pilnował się. Całą uwagę skupił na tym, by za drugim razem wstać, bez powtórnego lądowania na podłodze i nie martwić Alexa. I kiedy stał już tak, elegancko wyprostowany, odkładając resztki aptecznych utensyliów na blat biurka, powiódł zmartwionym spojrzeniem na swojego mistrza, po czym skinął głową. Sam też nie miał siły się kłócić. - Twoje słowo jest dla mnie rozkazem. Ale pamiętaj, że jeśli za chwilę wrócę i zastanę cie tutaj śpiącego albo zemdlonego, to osobiście cie umyje przed włożeniem do łóżka, a tego byśmy nie chcieli. – Parsknął i oddalił się, z lekkim syknięciem schylając się po leżące na komodzie ręczniki, po czym tuż przed wyjściem obejrzał się jeszcze na osłabionego, świeżo opatrzonego woja zalegającego słabo na krześle. - Pięć minut, Alec. Pięć minut i wracam – zapewnił i kliknął zamykanymi za sobą drzwiami.
Woda zmywała bród. Woda zmywała krew. Woda zmywała pot i odprężała mięśnie. Ale nie zabierała zmęczenia. Oscar nie zwracał już uwagi na szczypanie pleców, kiedy opaty nimi o ścianę wylewał na siebie już chyba dziesiąte wiadro wody, pozwalając mydlinom ciec po nogach i po pochyłej podłodze spływać w stronę specjalnej dziury podłączonej do beczki piętro niżej. Wiedział, że ktoś tam ją później opróżni. Dygotał z zimna, w końcu po takiej wojnie nikt z gospodarzy nie pomyślał nawet o tym, by zagrzać wodę dla gości, a sami wyczerpani goście nie chcieli już nawet na nią czekać. Mężczyzna odstawił wiadro na bok i sięgnął po ręcznik wycierając się pobieżnie, zbyt oczarowany dotykiem zimnej wody zamiast brudu na skórze. Płócienne luźne spodnie wciągnął na siebie szybko, ale z koszulą musiał jeszcze poczekać – o ile w ogóle zamierzał ją na siebie wsuwać ze swoimi plecami. A skoro już o nich mowa, to nawet nie chciał na nie patrzeć… Ich odbicie mignęło mu przez chwilę w niewielkim lustrze przy umywalce i wystarczyło mu to w domyślaniu się jak ogromny musi być krwiak rozlany pod skórą. Zresztą… Już wcześniej kwintesencja tego obrazu odbiła mu się w oczach Alexandra. Przewieszając mniejszy z ręczników przez kark, by wyłapywał wodę skapującą z wciąż wilgotnych włosów, wyszedł z łaźni i wszedł do pokoju bez pukania, nastawiając się optymistycznie na widok Aleca wciąż obudzonego. - Hej... – Rzucił zanim jeszcze w ogóle zogniskował spojrzenie na brunecie. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Sty 23, 2020 9:47 pm | |
| Już dawno zapomniał, jakie to było uczucie, kiedy ktoś się nim opiekował. Nie po to, żeby opowiedzieć wścibskim koleżankom i każdemu innemu, kto chciałby słuchać, o sławnym, niezwyciężonym łowcy, który słaniał się na nogach, biały jak ściana, ledwie utrzymując w dłoniach dzban z ciepłą wodą do obmycia ran i kąpieli. I też nie po to, żeby rozejrzeć się po jego pokoju, kiedy akurat zajmowałby się sobą, ale zwyczajnie dlatego, że ktoś się przejmował tym, aby przed pójściem spać, zszyć i oczyścić ranę. Zwłaszcza że często pozostawienie rany otwartej i sączącej pod brudną koszulą, było niemal proszeniem się o wyrok wyjątkowo bolesnej śmierci. Czuć ciepłe, nieco drżące ze zmęczenia palce ucznia, było dobrze również z innego powodu. Dawno też nauczył się, nie prosić o pomoc. A po stoczonej walce, zamykać drzwi na klucz tak szybko, jak szybko udało mu się dotrzeć do pokoju. Dopiero wtedy pozwalał sobie na tę chwilę słabości, kiedy ostrożnie ściągał zakrwawioną koszulę, starając się nie naruszyć świeżych ran mocniej, niż to było konieczne i następnie, zaciskając zęby na kawałki zwiniętego w ciasny rulon materiału, sam czyścił, obmywał i czasem zupełnie na oślep szył rany, by w końcu po zimnym prysznicu zakopać się w pościeli i odchorować wszystko w ciszy i samotności. A teraz znów czując zwykłą obecność i nienachalną pomoc Oscara, nie potrafił powstrzymać zmęczonego, miękkiego uśmiechu. - Jesteś zbyt łaskaw dla moich pomyłek i ułomności chłopaku. - przyznał nieco mrukliwie, niskim, drapiącym głosem, w którym jednak można było wyczuć bardzo delikatną, dźwięczną nutę rozbawienia. - Sam wiesz, ile to kosztuje. I co za sobą niesie. - dodał, przymykając oczy i kiwając głową. A przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy ból dawał o sobie znać nawet przy najmniejszym ruchu, kiedy jednocześnie jego uczeń mógł mieć problem z wyłapaniem nikłego skinięcia. - Uciekaj Oscar, jesteś zmęczony. - powiedział, uchylając powieki, kiedy usłyszał, jak drzwi łazienki się zamykają. Dłuższą chwilę jeszcze tak siedział w miejscu, w końcu jednak podnosząc się bardzo powoli i dość sztywno dochodząc do łóżka, żeby odsunąć dla Oscara pościel, zanim przeszedł przygotować dla siebie świeże ubrania do snu, oraz maść, która miała pomóc na potężnego krwiaka, jakim zaraz miał zamiar się zająć. Westchnął ciężko i potarł oczy palcami, z trudem zmuszając się do ponownego otwarcia oczu. Będą musieli tu zostać trochę dłużej, niż zakładał, to na pewno, biorąc pod uwagę, że chciał się pakować jeszcze przed wschodem słońca. Całodzienna podróż w pyle i słońcu nie wydawała się teraz jednak opcją, o czym miał zamiar pomyśleć nieco później. Kiedy będzie w stanie w ogóle zebrać myśli wokół czegoś innego niż czysta, jasna pościel na miękkim materacu. - Oscar. - odetchnął, widząc swoją pociechę, już wyglądającą nieco lepiej dzięki chłodnej kąpieli, wychodzącą z łazienki. - Kładź się i pokaż te nieszczęsne plecy. - poprosił z lekkim zmartwieniem w głosie, powstrzymując kolejne ciężkie westchnienie na widok, jaki zastał, kiedy jego uczeń łaskawie ułożył się na kołdrze, chwilę później mogąc poczuć nieco zbyt chłodne, szorstkie dłonie mistrza, delikatnie wcierające gęsty specyfik w obite mięśnie. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Sty 24, 2020 1:07 pm | |
| Ulżyło mu. Nawet jeśli był przekonany, że jego mentor nie ulegnie nieodpowiedzialnemu zachowaniu i nie zaśnie, to zawsze pozostawał do rozpatrzenia margines błędu, w którym to ciało mogło się poddać bez konsultacji z głową. Dlatego z ulgą przyjął Alexa w formie dumnej i wyprostowanej, a nie zalegającego na niedomytych deskach podłogi. Uśmiechnął się nawet nieznacznie, rumiany na twarzy od ugryzień zimnej wody i przymknął oczy do połowy, podchodząc do łóżka i z każdym krokiem czując jak jego spięte mięśnie zaczynają odpuszczać. Chciał walnąć się na łóżko tak jak chciał, ale wiedział, że jego wychłodzone i jeszcze chwile pozbawione czucia plecy zdecydowanie mu tego nie wybaczą - dlatego wdrapał się na materac na kolanach i dopiero tam rozpłynął się na pościeli z sapnięciem pełnym wytchnienia. - Tak jest… - Zażartował jakoś zdecydowanie bardziej ochryple niż wcześniej. Przymknął oczy, ale dokładnie słyszał każdy szmer generowany przez Alexandra i z lekkim spięciem mięśni przyjął ostrożny dotyk kojący tak brutalnie potraktowaną skórę. Powstrzymał syknięcie i jedynym zdradzającym go znamieniem dyskomfortu, który czuł był nierówny - raz ciężki i głęboki, a raz bardzo płytki - oddech. Zacisnął przy tym mocniej powieki i czekał aż ciepła plama gęstej maści zakryje większą połać jego pleców, wspinając się nawet na kark i ramiona. W tym wszystkim nie zauważył nawet szorstkości dłoni i twardości opuszków nawykłych bardziej do walki niż czułości - jednak sama natura dotyku była subtelna i ostrożna. Bardzo opiekuńcza. Taka jaką dobrze znał od dziecka. Dlatego na koniec, kiedy Alec na wszelki wypadek wjeżdżał maścią na skórę nieobjętą siniakiem, rudzielcowi wyrwał się cichy pomruk. I nieco głośniejszy, nieprzystojny żarcik: - Mógłbym liczyć na częstrze sesje smarowania nawet bez siniaków? - Parsknął słabo i otworzył jedno oko, by spojrzeć z dołu na Aleca, bombardując go specjalnymi pociskami pozlepianymi pół na pół z czułości i wdzięczności. Na szczęście ta operacja została wykonana szybko i bezproblemowo, więc nic nie stało już na przeszkodzie ku temu, by drugi z dzielnych wojaków ostatecznie przygotował się do snu. Miał już dla siebie czyste i świeże ubrania na zmianę, a w łaźni gotowe mydło, cucąco zimną wodę i cudownie miękkie ręczniki. Miał też zalegającego na łóżku strażnika, który zaraz po zamknięciu się drzwi łazienki zamierzał ulokować pod nimi i nasłuchiwać - w ciszy i bez ostrzegania Alexandra pilnować by ten nie stracił przytomności lub nie obił, kiedy mięśnie zbuntują się przeciwko jego woli. I Oscar naprawdę chciał! Cierpliwie czekał walcząc ze sobą aż Alexander zbierze się do kąpieli i zamierzał od razu poderwać się z łóżka i dokończyć swoją rolę cichego, nienarzucającego się opiekuna. Naprawdę chciał! Ale nawet nie pamiętał kiedy Alec złapał za klamkę drzwi. Świat rozpłynął mu się gdzieś pomiędzy jego nieśmiesznym żartem, a chwilą kiedy drugi łowca sięgał ręką po drugie ubrania. Nie pamiętał nawet czy Alex w ogóle jakkolwiek zareagował na jego żarcik. Chłopak odpłynął, a jego okupiona tytanicznym wysiłkiem skupiona twarz odprężyła się i zatopiła w poduszce. Nie przykrył się nawet, zapomniał o małym ręczniczku na karku i o wodzie z jego włosów wsiąkającej obecnie w poduszkę - nic nie było w stanie mu przeszkodzić w regenerowaniu sił, nawet jeśli w sennych marzeniach stał cierpliwie pod drzwiami łazienki, gotowy zareagować na najmniej podejrzany dźwięk. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Sty 24, 2020 3:14 pm | |
| - Obawiam się, że przez jakiś czas będziesz zmuszony do bycia smarowanym z siniakami. - przyznał nieco chrapliwie, z coraz większym trudem panując nad tym, żeby po każdym mrugnięciu unieść z powrotem, ciążące bardziej i bardziej powieki. Odetchnął, walcząc z sennością i widząc już przez delikatną mgiełkę bólu i zmęczenia, że jego uczeń powoli traci kontakt z rzeczywistością, pozwolił sobie w końcu zamilknąć. Plączący się już nieco język był mu za to wdzięczny, podobnie jak pobladłe z utraty krwi wargi, które lekko uchylił, starając się oddychać głęboko, kiedy jeszcze delikatnie nakrywał chłopaka pościelą i pewien, że ten odpłynął już, podniósł się z krzesła przy łóżku. Wyprostowany przeszedł po swoje rzeczy i następnie do łazienki, a jedynym powodem, dla którego zachował postawę tym razem była kotłująca się z tyłu głowy myśl, że jeśli zgarbi się zbyt mocno, może znów naruszyć misternie zakładane, drobne szwy. Skrzywił się delikatnie na myśl, że mógłby zepsuć to, nad czym jego chłopiec tak pracował, walcząc z własnym zmęczeniem i odmawiającymi posłuszeństwa mięśniami. Podobną reakcję wywoływała też myśl o tym, że musiałby sam od nowa zaszyć otwartą ranę, a nie wyobrażał sobie, aby jego dłonie podołały czemuś tak dokładnemu w tym momencie. Z głuchym westchnieniem rozpiął spodnie i zsunął je z siebie ostrożnie, siadając zaraz na taborecie, aby nie musieć schylać się aż tak mocno po wodę i w końcu wylał na siebie pierwsze wiadro zimnej, orzeźwiającej cieczy. Prąd, jaki przeszedł przez jego ciało, był na tyle silny, by choć na chwilę zapomnieć o plecach, czy zmęczeniu, a mięśnie wydusiły z siebie ten ostatni wysiłek objawiający się lekkim dreszczem i gęsią skórką na całym ciele. Uniesione włoski jednak szybko zostały znów przyklejone do skóry, kiedy spłynęły po niej kolejne porcje wody i dopiero czysty ręcznik pozwolił im znów wstać, kiedy Alexander wytarł się niezbyt dokładnie. Zaraz też wciągnął na siebie koszule i spodnie, już niemal na oślep ze zmęczenia docierając do łóżka i z głębokim, mrukliwym westchnieniem przykrywając się kołdrą.
Sam nie zauważył, jak zasnął wieczorem, podobnie jak nie dane mu było zobaczyć wschodu słońca. Kiedy zbudził go łupiący i rozsadzający czaszkę ból głowy i pragnienie, było już zupełnie jasno a na dworze i na dole w gospodzie słychać było gwar ocalałych, którzy w końcu odważyli się wyjść z domów po upiornej nocy. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Sty 26, 2020 9:22 pm | |
| Spał głęboko, kompletnie bezsennie, zawieszony w czasie i przestrzeni bojąc się nawet drgnąć, by nie drażnić świeżo zaopiekowanych pleców tak czule i protekcjonalnie okrytych pościelą. Wprawdzie materiał miejscami poprzyklejał się do grubej warstwy gęstej mazi okrywającej jego skórę, ale nawet to nie potrafiło go wyrwać z ożywczego snu. Dopiero ten jeden promień słońca, który wraz z rodzeństwem od paru godzin wdzierał się przez okno do wnętrza sypialni, w końcu sięgnął stojącego na komodzie lusterka i odbijając się od gładkiej tafli trafiał Oscara prosto w oko. Rudzielec w końcu nie wytrzymał rażony tak okrutnie i z jękiem próbował szybko podnieść głowę i obrażony na świat oprzeć o poduszkę drugim policzkiem, ale właśnie podczas tego rzekomo wcale-nie-tak-karkołomnego działania nieprzyjemny prąd przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa - rychło przypominając o rewelacjach z zeszłej nocy. Chłopak sapnął boleśnie i podniósł się na łokciach, nie potrafiąc sobie jeszcze przypomnieć gdzie się konkretnie znajduje, ale chcąc upewnić się, czy z Alexem wszystko w porządku. To była jedyna jasna i pewna myśl jaka pojawiła się w jego rozbudzającej się głowie. - Alec…? - Rzucił w przestrzeń, mrużąc katowane jasnością oczy i oglądając się w stronę drugiego łóżka. - Śpisz jeszcze? Muszę zobaczyć ranę... Przez wyschnięte gardło chrobotał jak dawno nieużywany zamek męczony właśnie kluczem i leniwie odrzucił na bok pościel, lądując bosymi stopami na nagrzanym drewnie podłogi. Chciał się wyciągnąć, ruszyć zastałe mięśnie, ale wiedział, że w jego przypadku sprezentuje mu to tylko więcej bólu - zaniechał więc i podszedł do drugiego łóżka, ostrożnie przyklękując przy nim na jednym kolanie. Przyjrzał się przebudzającej twarzy, doszukując bladości albo niezdrowych rumieńców, ale i tak sięgnął dłonią do czoła, by sprawdzić czy temperatura mężczyzny była w normie. - Pokaż mi tylko ranę i zaraz przyniosę Ci choćby do łóżka wszystkie dobra jakie ta gospoda ma do zaoferowania - parsknął i na szczęście jeszcze w porę połapał się z pewnym niewybaczalnym faux pass. Klęczał przy drugim łożu jak przy miejscu spoczynku księżniczki, wciąż ciepły od snu i dopiero dochodzący do jakiegoś porozumienia ze swoim błędnikiem, sam z gardłem słyszalnie wyschniętym na wiór i lekkimi cieniami pod oczyskami. - I dzieńdobry, tak w ogóle. ...Dzieńdobry, Alec. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Sty 26, 2020 10:19 pm | |
| Ściągnął brwi, kiedy zza gęstej mgły bólu i resztek snu, jaka bardzo powoli rozwiewała się, pozwalając mu wrócić do rzeczywistości, wyłapał to pieszczotliwe zdrobnienie swojego imienia. Wziął głęboki wdech nosem, czując, jak przepona napełnia się powietrzem i unosi go lekko, a świeże szwy delikatnie się napięły, nie sprawiając jednak dużego bólu, a jedynie wyraźny dyskomfort. To był dobry znak. Odetchnął powoli, uchylając powieki, kiedy usłyszał głuche klapnięcie bosej stopy o gładkie, wyślizgane drewno podłogi i chwilę później kilka kolejnych, kiedy chłopak zbliżał się do łóżka. - Lepiej pokaż swoje plecy dzieciaku. Nic mi nie będzie. - sapnął, a widząc twarz rudzielca tak blisko swojej poduszki, spiął się delikatnie, w najzwyczajniej samczym odruchu, chcąc się podnieść, zakłopotany swoją słabością w obecnym stanie. Kiedy jednak spróbował to zrobić, jednocześnie poczuł rwący ból nadwyrężonych poprzedniego wieczoru mięśni, rozsadzający ból głowy, kiedy gęsta krew, przeciskając się przez maleńkie naczynia, domagała się wody, oraz tępy ból gojącej się rany. Podparł się ramieniem, odnotowując, że musiał je paskudnie naciągnąć, jednocześnie czując ulgę na myśl, że nie była to ręka, którą walczył. - Dzień dobry. - wydusił po chwili, unosząc na niego wzrok, teraz znajdując się niemal na równi z chłopakiem, który klęczał przy jego łóżku. Oblizał wyschnięte wargi i przełknął gęstą ślinę, krzywiąc się delikatnie. Szybko jednak ponownie skupił się na swoim uczniu, przesuwając badawczym spojrzeniem po jego twarzy i szyi, obojczykach i piersi, szukając jakichkolwiek nieprawidłowości, czy urazów, które ominął paręnaście godzin wcześniej, kiedy obaj nie nadawali się już do niczego. - Jak się czujesz? Nie kłam. - ściągnął znów mocno brwi, zdecydowanie nie w humorze na brawurowe opowieści o tym, jak to nic go nie boli i wszystko jest w najlepszym porządku, mające za cel uspokojenie staruszka. - Wczoraj nie wyglądało to za dobrze. - dodał nieco bardziej miękkim tonem. - Nie czuję, żeby z raną działo się coś złego. I nie sądzę, żebym miał gorączkę. - dodał jeszcze łagodnie, nieco poruszony zmartwieniem na twarzy Oscara, nagle czując przyjemne ciepło na myśl, że ktoś się o niego martwił. - Możesz poprosić o wodę do picia. Tobie chyba też się przyda. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Sty 27, 2020 7:40 pm | |
| Dłoń wsparta jeszcze przed chwilą na czole Alexandra nie wyczuła specjalnej różnicy temperatur i Oscar odetchnął z ulgą, cofając ją akurat wtedy, kiedy jego mentor podniósł się nieco na łóżku - bardzo widocznie i bardzo w swoim stylu nie chcąc uchodzić na obłożnie chorego, nawet jeśli nie wyglądał na specjalnie pełnego werwy i energii. I też chrypiał. - Mhm, oczywiście, że nic. Nie z takimi ranami się męczyliśmy, nie? Ale z nas dwóch ja mam siniaka, a ciebie trzeba było szyć, więc pozwolisz, że dżentelmeńsko puszczę cię tym jednym razem przede mnie w kolejce o opiekę dzisiejszego dnia. - Żartem próbował zamaskować zmartwienie, które odmalowalo mu się na twarzy na widok feeri emocji przepływającej przez mimikę mężczyzny już przy samym podnoszeniu się. Wczoraj stoczyli stosunkowo krótką, ale bardzo niebezpieczną walkę, dodatkowo odwykli bardzo wyczuwalnie od toczenia boju w duecie, a to sprawiało, że martwienie o stan tego drugiego odwracało ich uwagę od przeciwnika. I niestety ten rodzaj błędu niejednemu odebrał już życie. Teraz na szczęście nic się specjalnego nie stało - byli tylko zmęczeni i obolali - już nawet bardziej sprzątaniem po walce niż samą walką - ale Oscar już czuł w kościach, że Alexander przyszykuje im odpowiedni trening. I zupełnie ambiwalentnie do swojej postawy sprzed kilku lat - był zachwycony już samą myślą. Zachwycony i jednocześnie zmartwiony, wyczerpany, niemiłosiernie głodny i spragniony. - Nigdy Ci nie kłamię. - Puścił mu subtelne, uspokajające oczko. - Czuje się dobrze, jestem tylko obolały, a na plecach ledwie lekko ciągnie mnie na wysokości łopatek - dostały najmocniej, ale są całe. Wygoi się na mnie jak na psie, zobaczysz. I dzisiaj zajmę się zorganizowaniem nam śniadania. - Sapnął i wsparł dłonie na udach, po czym podniósł się do pionu i rozejrzał leniwie za koszulką przerzuconą przez ramę łóżka przy nogach. Wolał nie paradować przy ludziach w samych spodniach od piżamy. Cofnął się o krok i zgarnął ją, jakoś przezornie nie odwracając się do Alexa plecami, po czym w pośpiechu wciągnął ją przez głowę. - Ufam ci, ale po śniadaniu i tak chce ją przemyć i zobaczyć czy coś się nie spruło. - Cień bólu przebiegł przez jego twarz, kiedy przeciągał ręce przez rękawy, ale odgonił go szybkim pokręceniem głowy i dopiero wtedy zerknął na swojego rozmówcę. Tylko po to by… Uśmiechnąć się z ciepłem zdolnym rozgrzać mocniej niż alkohol, o którym właśnie myślał. - Prócz wody poproszę jeszcze o coś… Przeciwbólowego!
Nie chciał nawet słuchać o tym, że wcale nie potrzebują żadnych procentów przed obiadem i wyszedł z pokoju dużo sprężyściej niż… Powinien. Z piętra gospody było słychać jak gwar podniósł się kiedy Oscar zszedł na dół i zawtórowało mu kilka rubasznych śmiechów. Na dole znajdowali się chyba wszyscy ocaleni mieszkańcy wioski, którzy chcieli osobiście podziękować i uścisnąć dłoń bohaterom. Pojawiło się kilka niezadowolonych głosów ludzi czekających na pojawienie się drugiego z obrońców, którzy póki co musieli obejść się ledwie smakiem wspólnie wypitego z Alexandrem piwa. Zresztą sam Oscar tytanicznym wysiłkiem uniknął własnych, stawianych mu kolejek i obiecał nadrobić je wieczorem, kiedy z paterą pełną jedzenia i dwoma dzbanami napitku wracał do pokoju. Wpadł w drzwi, zamykając je za sobą w pośpiechu i zaśmiał się krótko. - Poszaleli. I obiecali dziś wieczorem sprawdzić czy z procentami walczysz równie zajadle co z potworami - zapowiedział rozbawiony, przysiadając pod łóżkiem mentora i przygładzając lekko pościel, by odłożyć paterę z jadłem i kubkami na w miarę równą część materaca. Do kubków rozlał wody, a dzban z wonną śliwowicą póki co odstawił na podłodze przy nogach łóżka. Do pałaszowania dostali jeszcze ciepłe, rwące się w dłoniach bułki, słoik dżemu truskawkowego, a obok niego tej samej wielkości smalcu ze skwarkami, kiszone ogórki, pokrojoną już polędwicę, obtłuczone, ugotowane na twardo jajka, podsmażony bekon, masło i talarki pomidora. Już od samych widoków usta napełniały się śliną.[/b][/b]
Ostatnio zmieniony przez Maleficar dnia Czw Mar 19, 2020 8:02 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Sty 29, 2020 11:53 pm | |
| Spojrzał na niego, bardzo delikatnie ściągając brwi w wyrazie uprzejmego zadziwienia i zainteresowania, jakby chcąc podać w wątpliwość porównanie ich obrażeń. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak obtłuczone były plecy chłopaka. O siebie martwił się mniej. Przy czyszczeniu rany Oscar nie zauważył nic podejrzanego. Zarówno nerki, jak i śledzona, były w jednym kawałku, a rana była na tyle płytka, że był pewien, że nie szły za nią żadne wewnętrzne krwawienia. To to, co mogło dziać się w ciele chłopaka, było dla niego niepokojące, zaczynając od krwiaków, które tak blisko kręgosłupa mogły być wyjątkowo niebezpieczne, kończąc na krwotokach. - Chciałbym później obejrzeć twoje plecy. I posmarować jeszcze raz. - przyznał, wodząc spojrzeniem za ubierającym się bez szczególnego pośpiechu rudzielcu. Wątpił, żeby obrażenia jego ucznia były tak poważne, ale jeśli chodziło jego chłopca, zawsze wolał dmuchać na zimne. Zawiesił chwilę spojrzenie na nim, kiedy sięgał po wiszącą na ramie jego łóżka koszulę, zakładając ją zaraz wyjątkowo sprawnie i pospiesznie, jak na kogoś, kto, jak było mu wiadomo z całego doświadczenia, jakie posiadał na ten temat, zebranego przez lata pracy w zawodzie, nie powinien móc nawet podnieść ręki bez wyraźnego, nie tyle dyskomfortu ile zwyczajnie bólu. A już na pewno nie powinien ledwie skrzywić się, wciągając na siebie koszulę, i chwilę później sprężystym krokiem zmierzając do drzwi. Nie spuszczał z niego badawczego spojrzenia i widząc ten delikatny grymas przebiegający przez jego twarzy, wziął głębszy oddech, pozwalając sobie zatopić się w następującym po nim, ciepłym uśmiechu. Dopiero kiedy drzwi za chłopakiem zamknęły się z głośnym stuknięciem, a stara, żeliwna klamka przeskoczyła nieco skrzekliwie, wypuścił ostrożnie powietrze z płuc. Głębsze i bardziej gwałtowne wdechy unosiły żebra, a przepona, powiększając się, nieprzyjemnie ciągnęła wciąż delikatną skórę wokół szycia. Nie była to jego najpoważniejsza rana, zdecydowanie nie była nawet w pierwszej dziesiątce takowych, a jednak w jakiś sposób bolała bardziej, niż ta największa. Ta, po której została na jego ciele pamiątka w postaci jasnej blizny przechodzącej przez jego pierś i pnącej się w górę w stronę ramienia, by zaraz, prawie już do niego docierając, gwałtownie skręcić znów w stronę obojczyka i po szyi aż do szczęki. Uniósł dłoń i przesunął po szyi, pod szorstkimi igiełkami zarostu, czując wąski pasek nieco bardziej miękkiej, napiętej i ściągniętej specyficznie skóry. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, kręcąc głową na uwagę o czymś przeciwbólowym, kiedy powoli i metodycznie podnosił się całkiem do siadu, sprawdzając, na jaki ruch może sobie bez obaw pozwolić. Może faktycznie nie zaszkodzi sobie pomóc. Siedząc już, sam sięgnął sobie koszulę i akurat wciągał ją na siebie, kiedy piętro niżej rozległy się pełne aprobaty pokrzykiwania, najpewniej związane z obecnością bohatera w głównej sali. Jego usta znów wykrzywił lekki uśmiech, a w oczach zatańczyły iskierki rozbawienia na myśl, jak obskakiwany musi być w tym momencie jego uczeń, serce zaś wypełniła niekłamana ulga na myśl, że to nie on musi mierzyć się z pierwszą falą serdeczności, która jakkolwiek miła, często nie była tym, z czym chciał się mierzyć parę godzin po walce.
Z początku, widząc Oscara, całą uwagę skupił na dwóch, cudownie wilgotnych dzbanach, a ślinianki w jego ustach rozpoczęły pracę niemal od razu, kiedy do jego nozdrzy dotarł zapach śniadania. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak obaj musieli być głodni. - Ze śniadaniem też oni poszaleli, czy tym razem ty? - zaśmiał się lekko, patrząc na wszystkie cudowności leżące na tacy, od razu jednak sięgając po wodę, cudem powstrzymując się od rzucenia na nią, kiedy tylko chłopak zaczął nalewać do kubków. Odetchnął nisko, odstawiając naczynie na tacę, po tym, jak się napił i sięgnął po bułeczkę, rozrywając ją w palcach z przyjemnych chrupaniem. - To jeden z piękniejszych dźwięków na tym świecie. - przyznał, unosząc na chłopaka nieco bardziej miękkie spojrzenie. - I nie jestem tak obłożnie chory, żeby nie usiąść przy stole. - dodał mrukliwie, bardziej pro forma niż faktycznie mając z tym problem, w tym momencie zupełnie pochłonięty przyjemnością jedzenia pysznego śniadania w ciepłej, czystej pościeli. - Usiądź na łóżku Oscar. Nie mogę patrzeć na to. - dodał, delikatnie ściągając brwi. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Lut 01, 2020 6:40 pm | |
| Chlupot wody napełniał usta śliną mocniej niż wszystkie rozłożone na tacy cudowności, dlatego nawet Oscar o mało co nie wylał reszty wody w dzbanie, kiedy go odkładał, albowiem w przeciwieństwie do eleganckiego Alexandra sam nie zważając na ogładę rzucił się na kubek i wypił jego zawartość tak łapczywie, że część wody wyciekła kącikami jego ust i oblała subtelnie szyję – przynosząc jedynie więcej ukojenia niż wstydu za swoje zachowanie. Po tym rudzielec jak barbarzyńca, z uśmiechem na wilgotnych od płynu ustach otarł je przedramieniem i pogoniony uwagą mentora podniósł się z ociąganiem, uważając na plecy, po czym przysiadł na łóżku po drugiej tronie tacy. Pozwalając, by zawalona mięsiwem, nabiałem i słodyczami patera oddzielała ich jak blat stołu. - Ponoć siedzenie na twardym jest lepsze dla kręgosłupa. Ale uznajmy, że Aia i Merry już wystarczająco dbają o nasze wyprostowane sylwetki. A skoro już o nich mowa, jak już się opatrzymy do końca chcę do nich wreszcie zajrzeć i sprawdzić czy dzieciaki nie nawrzucały im marchewek albo cukru do koryta – pokręcił lekko głową i sam sięgnął po grubą i niesamowicie miękką bułeczkę, żeby od serca posmarować ją słodkim dżemem. - Za śniadanie będziesz musiał ucałować rączki gospodyni, żeby było świeże jeszcze przy mnie biegała w tę i z powrotem do składzika. I pytała czy jeszcze czegoś nie donieść! Aż mi było głupio, bo nie chce ich objadać z zapasów. Ale ponoć zasłużyliśmy! – Ostatnie z lekka już niewyraźne słowo zadusił wielki gryz, pozostawiający na czubku jego nosa warstewkę truskawkowej mazi, którą ścierał palcami dobre trzy razy, zanim nie poczuł się usatysfakcjonowany. Był głodny jak sam diabeł, zresztą Alexander nie pozostawał w tyle z pochłanianiem ich porannego podziękowania, które smakowało wdzięcznością, słońcem, cukrem i… Śliwowicą. Bo w końcu i tą lekko rozcieńczona wodą, by nie była tak gęsta Oscar rozlał do kubków, żeby znieczulić nieco i siebie, i drugiego łowce.
Nie minęło więcej niż pół godziny i rudzielec masował się po pełnym brzuchu, mrucząc rozkosznie i po raz dziesiąty już wąchając kubek i uderzającą do głowy już samym zapachem mocną alkoholową nutę. Nie miał jej dość nawet jeśli czuł jak subtelnie osiada mu charakterystyczną miękkością na obolałych mięśniach i pozostawia lepką warstewkę na wargach. Oblizał się i utkwił wzrok w swoim towarzyszu, dając mu jeszcze przeżuć ostatni kęs. - Więc mam zapowiedzieć zebranym na dole, że pojawimy się niczym gwiazdy wieczoru na hulance? – Poruszył delikatnie brwiami i pozwolił sobie podnieść prawie pustą tackę, żeby odłożyć ją na podłogę. - No już, dość tych psot! Kładź się! – Zaśmiał się ożywiony nowo nabytą dawką energii. Zresztą… Ten subtelny rozkaz był jednym z niewielu guilty pleasure, na które Oscar w chwili obecnej sobie bezczelnie pozwolił. A to jak subtelną dało mu ono przyjemność… Lepiej, by pozostało dla Alexandra niewiadomą. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Lut 08, 2020 11:22 pm | |
| Sięgnął po dzbanek, żeby dolać sobie wody, jak tylko sam wypił wszystko. Widząc zaś, jak chłopak rzucił się do swojego własnego kubka, uśmiechnął się delikatnie, z czymś pomiędzy rozbawieniem takim nieokrzesaniem a lekką reprymendą za nieeleganckie zachowanie. To jednak był w stanie wybaczyć, kiedy byli sami w sypialni, wciąż jeszcze obolali po ciężkim wieczorze. I zresztą wcale nie aż tak łatwiejszej nocy. Nalał sobie pełen kubek i znów niemal duszkiem wypił prawie cały, w końcu odstawiając go na tacę, może nieco zbyt długo patrząc na wodę wpływającą po obojczykach ucznia, zanim zajął się wybieraniem kawałka mięsa. Tak jak pragnienie niemal doprowadzało go od rana do szaleństwa, tak prawdopodobnie przez nie najlepszy stan, nie miał szalonego apetytu. Co jednak nie sprawiało, że śniadanie było obłędnie pyszne i z tego też powodu sięgał po kolejne kąski powoli, w nadziei, że niedługo się bardziej rozbudzi. - Musimy iść do stajni. - potwierdził od razu, unosząc na chłopaka spojrzenie. - Nie mogę sobie wybaczyć, że zostawiłem tak wczoraj Merrego. - przyznał ciężkim tonem, pamiętając, że poprzedniego wieczoru, samemu ledwie trzymając się na nogach, tylko prowizorycznie opatrzył i zaszył ranę na zadzie konia. Teraz kiedy sam wypoczął, miał zamiar wynagrodzić to swojemu dobremu przyjacielowi z nawiązką i dokładniej zająć się wszystkim tak, żeby wierzchowiec szybko doszedł do siebie. Nie mieli w planach zostawać tutaj dłużej, niż było to absolutnie konieczne. - Ucałuję, ucałuję. - zapewnił go, patrząc jak rudzielec raz za razem, unosi dłoń do swojego nosa, próbując pozbyć się słodkiego dżemu, za każdym kolejnym podejściem, rozsmarowując go po twarzy coraz dokładniej. W końcu jednak nie wytrzymał i sięgnął serwetkę, z westchnieniem sięgając jego twarzy, żeby zebrać resztkę słodyczy. - Jakbyś wciąż miał dziesięć lat… - pokręcił głową, niby z dezaprobatą, kiedy wrócił do jedzenia, jednocześnie jednak nie mogąc ukryć pewnej ciepłej nuty w głosie.
Tak jak Oscar zapowiedział przed śniadaniem, śliwowica, nawet rozcieńczona wodą, skutecznie rozprężyła spięte mięśnie, i pomogła uśmierzyć trawiący je wciąż ból. Westchnął, dopijając do końca i odstawiając kubek, kiedy zbierał się, żeby wstać i w końcu zająć się sobą w łazience. - Nieuprzejmie byłoby nie przyjść, skoro to na naszą cześć. - przyznał z lekkim uśmiechem, zsuwając nogi na podłogę i już powoli się podnosząc, kiedy usłyszał jak chłopak zarządził oględziny. Lekko uniósł brwi, patrząc na niego z rozbawieniem i pewnym zaskoczeniem, w końcu jednak powoli kiwając głową. - Panie doktorze. - zaśmiał się lekko, samemu również nieco rozluźniony i faktycznie obrócił się nieco, ostrożnie pozbywając się górnej części garderoby, zanim z niskim westchnieniem, położył się na łóżku w miejscu, gdzie wcześniej leżała taca. - Mogę iść do stajni? - spytał, jakby to właśnie od oceny jego ucznia miało zależeć to, czy faktycznie pójdzie się ubrać i zająć Merrym, czy zostanie w pościeli, dalej się kurując. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Lut 24, 2020 2:02 pm | |
| Nieokrzesanie i niepohamowanie w jedzeniu i piciu mogło w wyjątkowych wypadkach dopaść każdego - nawet eleganckiego i wyedukowanego przez mentora dżentelmena jak Oscar, który pobudzony dodatkowo tym, że nie patrzył nań nikt poza jego spolegliwym nauczycielem sam dokładnie oczyszczał swoją połowę patery. Był widocznie głodny jak wilk i radził sobie ze stresem skrajnie inaczej niż Alexander, co zaowocowało nawet infantylnym umorusaniem sobie twarzy. Na szczęście i wtedy pomoc nadeszła szybciej niż był w stanie o niej pomyśleć i sam w odpowiedzi uśmiechnął się szerzej, wodząc spojrzeniem za odsuwającą się już chusteczką muśniętą śladem z truskawkowego dżemu. - Wybacz. Na swoją obronę powiem, że tylko przy Tobie nadal czuję, że jeszcze mogę być dzieckiem. Kto by w końcu nie chciał wrócić do tych czasów? - Podsumował retorycznie i wsunął do ust ostatni kęs bułki. Tym razem na szczęście bez zostawiania na sobie slodkich śladów.
Przyjął bez zbędnego gadania przypomnienie o obowiązku zajęcia się końmi i upewnienia czy wczoraj w całym zmęczeniu i rozgardiaszu o niczym nie zapomnieli. W końcu jak zawsze na nogach do ostatniej chwili trzymała ich zasada, iż najpierw zajmują się końmi, a dopiero po tym sobą, jednak nawet oni nie chcieli ryzykować omdlenia w stajni, więc odhaczyli tylko niezbędne obowiązki. Dzisiaj za to przyszła pora na kontrolę i dokończenie pielęgnacji. Najpierw jednak Oscar musiał pozbyć się raz na zawsze martwienia o ranę Alexandra, bo tak jak jego mentor nie był pewien co do skuteczności szybkiej operacji na swoim wierzchowcu, tak Oscar po swoim wczorajszym stanie nie dałby sobie teraz głowy uciąć za to, że wszystko zrobił w stu procentach dokładnie. Sprawa ta więc męczyła go cicho i nieubłaganie aż do upojnego momentu, kiedy mógł rzucić swój prawie, że pieszczotliwy rozkaz. I nie liczył się z niczym innym, ale jednak kiedy skwapliwie wykonano jego polecenie poczul łechtającą go bardzo przyjemną emocję, której nie potrafił nazwać. Przybliżył się do łóżka z jeszcze zamkniętą apteczką na podorędziu i przyklęknął przy nim, starając się skupić wzrok tylko i wyłącznie na ranie, a nie na nagiej, ozdobionej bliznami skórze i przyjemnym zarysie ciała widocznym pod nagle troche za cienkimi spodniami piżamy. Nie panując nad sobą cicho przełknął nadmiar śliny i tytanicznym wysiłkiem zogniskował spojrzenie na całkiem równym ściegu trzymającym rozciętą tkankę. Kamień spadł mu z serca, kiedy zobaczył, że nie ma ani opuchlizny, ani nadmiernego zaczerwienienia, ani śladów ropy. Nie było nawet zanadto czego przemywać, wystarczył prysznic i… - Jest dobrze. Założę ci tylko jałowy opatrunek jak wrócisz z kąpieli. Jedynie na środku ściągnąłem troche za mocno… Nie mrowi Cię? Jeśli tak, to potem poprawie, ale ładnie się goi i nie powinno się rwać. - Odetchnął z ulgą, prostując się po tym, jak złapał się na tym, iż niepotrzebnie przyglądał się ranie z tak bliska, że jego oddech przyjemnie nagrzał skórę na plecach drugiego mężczyzny. - Panie Pacjencie - zaanonsował, zerkając nań bystro. - Może Pan iść do stajni i zająć się przyjacielem, ale bez zginania się niepotrzebnie. Więc boksy wyczyszczę ja. Wymienie się za przygotowanie mieszanki z owsem i chlebem dla Ai. Zaproponował, poklepując skraj łóżka i nieco zbyt sprężyście podnosząc do pionu. Dopiero wtedy błyskawiczny i zdradliwy grymas bólu wykrzywił jego twarz. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Lut 28, 2020 8:54 pm | |
| Mimo wszystko wciąż dosyć ostrożnie, zsunął nogi z materaca i kiedy jego nagie stopy zetknęły się z podłogą, odetchnął cicho, starając się chociaż trochę przeciągnąć i ulżyć mięśniom zastałym po całej nocy spędzonej niemal w jednej pozycji. Tej nocy nie budził się niemal wcale, nawet mimo rany i świeżego szycia, wykończony do tego stopnia, że ból nie był w stanie dotrzeć do jego świadomości. Teraz jednak nie bolało tak mocno, jakby się tego spodziewał. Nawet nieco zaskoczony, podniósł się z łóżka i napiął mięśnie ramion, nieco rozciągając je w drodze do łazienki, do której zaraz wszedł, po drodze biorąc jeszcze świeże ubranie i dopiero wtedy zamykając za sobą drzwi. Przeszedł chłodną posadzką do drewnianej szafki, na której stała miska i nalał do niej wody, krzywiąc się bardzo delikatnie, kiedy zobaczył swoje odbicie w lustrze, niezadowolony, że wcześniej pokazał się uczniowi w takim stanie. Westchnął jednak tylko bezgłośnie i już bez ociągania złapał brzytwę i mydło, sprawnie i miękko ciągnąc ostrze po skórze, doprowadzając do porządku zarówno zarost, jak i chwilę później, nieco opuchniętą po śnie twarz, kiedy przemywał ją kolejnymi porcjami zimnej wody. Dosyć ostrożnie ściągnął z siebie spodnie i po krótkim, zimnym prysznicu, ubrany już w czyste rzeczy i czując się niemal całkiem wyleczony, wyszedł znów do sypialni, w ręce trzymając jeszcze czystą koszulę. - Załóż proszę opatrunek. - uniósł spojrzenie na chłopaka. - Pójdę podziękować gospodyni za śniadanie i spotkamy się w stajni, jak sądzę? - spytał, chwilę później, kiedy chłopak już skończył z jego raną, zakładając na siebie koszulę i po drodze do wyjścia poprawił jeszcze perfekcyjnie ułożone mankiety.
W stajni był, tak jak obiecał, dosłownie parę chwil później, przygotowując jedzenie dla zwierząt i karmiąc je, kiedy chłopak sprzątał boksy i dorzucał świeże siano. Sam w tym czasie poświęcił chwilę, żeby dokładnie oczyścić i zaszyć raz jeszcze, tym razem zdecydowanie bardziej starannie i pieczołowicie, ranę na zadzie Merrego, który wyglądał na zupełnie pochłoniętego śniadaniem. - Piękna jesteś. - westchnął, przesuwając dłonią po grzbiecie Ai, nie mogąc sobie odmówić dotknięcia tego konia, kiedy czekał jeszcze, aż jego uczeń uwinie się ze wszystkim, równie starannie i pieczołowicie dbając o warunki mieszkaniowe ich podopiecznych.
Przez resztę dnia łapali jeszcze pojedyncze chwile, które mogli spędzić na drzemce i zdrowieniu. Przez ten czas Alexander kilka razy nalegał na obejrzenie pleców ucznia, czujnie wodząc spojrzeniem za jego sprężystą sylwetką, jednak za każdym razem wyskakiwała inna, niecierpiąca zwłoki sprawa, z która musieli sobie poradzić. A tym razem tą sprawą była skoczna muzyka i dochodzące z parteru krzyki, nawołujące bohaterów zeszłej nocy do udziału w zabawie na ich cześć. - Zdaje się, że nie pozostawiono nam wyboru. - zauważył, unosząc spojrzenie na chłopaka i faktycznie podniósł się zza biurka i zamknął książkę, kierując się na zewnątrz i po schodach w dół, oglądając się jeszcze za Oscarem, jakby upewniał się, że ten nie ma zamiaru zostawić go samego w tym wszystkim. Jeszcze zanim sam zobaczył tłum, gromkie powitanie upewniło go, że został zauważony, zaś chwilę później do jego dłoni trafił pełen kufel piwa, podobny do tego, który dzierżył w ręce jego uczeń, kiedy mężczyzna obejrzał się na niego. Uśmiechnął się szerzej, dziękując głośno i kwieciście, wyraźnie starając wykrzesać z siebie więcej energii, niż pokazał w ciągu dnia. Szybko jednak zajął miejsce przy stole, jednocześnie jednak nie mając zamiaru odmówić dobrego trunku. Już był niemal w połowie kufla, kiedy muzyka znów popłynęła żywiej, zaś zabawa rozgorzała na nowo. - Nie dołączysz do dziewcząt? - spytał chłopaka, uśmiechając się do niego może tylko odrobinę sugestywnie, kiedy już któryś raz z kolei złapał tęskne spojrzenie, które skakały od niego do rudzielca, zwykle nieco dłużej zatrzymując się na jego młodym, przystojnym i roześmianym towarzyszu. - Nieuprzejmie jest siedzieć przy stole, kiedy nie mają z kim tańczyć… |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Mar 19, 2020 8:51 pm | |
| Oscar pozwalał sobie na okazywanie chwili słabości czy dyskomfortu dopiero wtedy kiedy Alex nie patrzył - było to głównie dyktowane tym, by jego Mistrz nie przejmował się byle siniakiem, podczas gdy sam ma poważniejszą ranę. ...w każdym innym wypadku rudzielec pewnie zhiperbolizowałby swoją sytuację dopraszając się o opiekę. Ale nie teraz. Tym razem dzielnie czekał aż dobiegnie go dźwięk zamykanych drzwi łazienki i dopiero wtedy pozwolił, by jego głowa opadła na pościel i odciążyła obolały kark, z którego ból rezonował mu na całe wrażliwe plecy. Przy okazji jęknął cierpiętniczo, orientując się z bólem, że wciąż nie zrasta się wystarczająco szybko i że stracił okazję przez własną opieszałość… Gdyby tylko nie zbierał się wtedy z podłogi tak żałośnie długo, to Alexander nie przybiegłby tak szybko do stodoły, a on zdążyłby wziąć chociaż parę łyków krwi z wciąż ciepłego cielska wampira… A tak zmarnował ofiarę i ze złością na samego siebie patrzył jak ta płonie wystawiona na słońce. Nie zrobił ani kroku w przód w swoim planie, dlatego teraz czuł jak skóra między łopatkami szczypie go niemożliwie. I co gorsza… Nawet nie zorientował się kiedy przysnął w tej dziwnej pozycji - na kolanach, z głową na materacu i pościeli pachnącej lekami i Aleciem - i obudził go cichy jęk otwieranych drzwi łazienki. Zebrał się wtedy w trzy sekundy, by na nowo tryskając wyciąganą nie wiadomo skąd energią i pomóc starszemu z nich w doprowadzaniu się do porządku.
Sam umył się i przebrał zdecydowanie szybciej, nie dopiął koszuli, rękawy podwinął, pasek i szelki zostawił w pokoju, po czym chwytając jeszcze na drogę piętkę świeżego chleba ruszył do stajni, gdzie czekał nań już krzątający się przy siwku kompan. Na miejscu rozkład zadań był bardzo jasny: Brightly miał wyczesać oba wierzchowce oraz opatrzyć ewentualne rany i napełnić żłoby owsem i suchym chlebem, Byron natomiast posprzątać boksy i nanieść nowej słomy i siana, wyczyścić i obejrzeć kopyta i donieść wody. Wszystko to było w planach najcięższą pracą do wykonania na ten dzień, dlatego uczeni starymi przyzwyczajeniami wiedzieli, że im szybciej się z nią uwiną, tym prędzej będą mieli wolne. I planowo mieli zakończyć w podobnym czasie, ale Alexander musiał poczekać jeszcze kilka minut, aż jego uczeń z pełnym ulgi uśmiechem nanosi się wystarczająco wiader wody z pobliskiej studni.
Reszta dnia płynęła jednostajnie. Obaj zasłużyli sobie na równie pyszny obiad, który zjedli z gospodarzami i ich dwunastoletną córką, która twierdziła, że też będzie szkolić się na łowcę jak tylko mama da jej trochę spokoju. Oscarowi udało się nawet przyciąć dwie regeneracyjne, choć niezbyt długie drzemki - jedną na polanie za gospodą, gdzie pachniało rzepakiem i wodą, a drugą już w pokoju kiedy z brzuchem pełnym obiadu walnął się na łóżko, niedaleko biurka, przy którym jego były opiekun oglądał właśnie dwie książki pożyczone mu z prywatnych zbiorów karczmarza. Po tym odpoczynku po raz kolejny zrządzenie losu ocaliło rudzielca od niewygodnych pytań odnośnie stanu jego ran bitewnych - tym razem zrządzeniem tym nie była ani gospodyni, ani dwójka dzieciaków, którym koń zerwał się ze sznura, ale praktycznie cała wieś żądająca swoich bohaterów tam na górze - wśród tańca i muzyki. Pozostało wtedy jedynie uśmiechnąć się i dać wciągnąć w to szaleństwo.
Dźwięki muzyki przeciął na wskroś śmiech rudowłosego mężczyzny z imponująco długą brodą, której końce przy siedzeniu lały się na stół i już kleiły lekko do jego blatu, co jakiś czas zalewanego piwem przy każdym mocniejszym toaście. A tych jak na pierwsze pół piwa rozmowy było bardzo dużo. Pan Huckle, bo tak zwał się rozrywkowy staruszek, oraz jego nieco młodszy, ale równie rozmowny towarzysz szybko dosiedli się do stolika łowców i zagadałi towarzystwo, co chwilę dziękując losowi, że w chwili katastrofy odwiedzali ich tak zacni goście i wieś przeszła przez Piekło nieomal bez szwanku. Strumień monologu przerwał im dopiero cichszy i spokojniejszy, zdecydowanie milszy uchu Oscara głos Aleca, który subtelną mową ciała nakazał młodszemu spojrzeć chyba po raz pierwszy tego wieczoru w stronę kącika sali pełnego kolorowych sukien, jasnych włosów, wąskich kibici i tłumionych chichotów. Rudzielec lekko podniecony z miejsca odwrócił się z powrotem w stronę rozmówcy i obdarował go lekko pijanym uśmiechem. Najwidoczniej przy tym stopniu zmęczenia wystarczyło mu tylko pół kufla. - Bardzo zgrabnie ujęte, Panowie pozwolą. - Skinął głową w stronę reszty kompanów i dopił pozostałe mu jeszcze trzy łyki, po czym z hukiem odstawił kufel na stół. - Obowiązki wzywają. Ale przytrzymaj tę historię o ośle na mój powrót, Chuck! Rudowłosy odchwycił, unosząc własny kufel i odprowadził wzrokiem wstającego chłopaka, który skocznym krokiem uderzył wprost w grupkę dziewcząt, kłaniając się przed nimi w pas. Dopiero wtedy Huckle pochylił się w stronę Alexandra, puszczając doń oko i śmiejąc się radośnie. - Coś ty nam do wsi przywlókł… Tygodniami będziem pocieszać płaczące za nim baby!
Najbardziej roztańczona z dziewcząt była nienaturalnie na kobietę wysoka rudowłosa piękność. Miała nieco więcej ciałka od swoich koleżanek, ale skocznymi ruchami potrafiła odciągnąć uwagę od każdej. Nie dawała Oscarowi nawet zbliżyć się do innych panien, a już tym bardziej do stolika z mężczyznami! Za każdym razem kiedy tylko udało mu się na chwileczkę zbiec i dostać do piwa, dawał radę desperacko duszkiem wypić pół i na nowo wciągała go na parkiet. I znowu wirował wraz z jej wyblakłą oliwkową sukienką i jej rudym warkoczem oraz gwiazdozbiorem piegów na nosku. Widok Oscara tak zniewolonego sprawił, że Pan Huckle zaśmiał się rubasznie i może trochę za mocno, z nieopanowaną krzepą puknął Alexandra pięścią w ramię. - Patrz no na biedaka! Jeszcze nie ma żony, już wie jak to będzie wyglądało! Wybuch wesołości wywołany tym komentarzem zlał się z chłodem nocy i ciepłem wnętrza gospody, z trunkami i jadłem, muzyką, tańcem i upływającym czasem. Nikt nie pamiętał już o strachu i bólu.
- Chodź, chodź! Tu niedaleko jest, mówię takich dziwów to żem nie widziała i tylko tobie pokaże, nikomu powiedzieć nie możesz! - Dziewczę ciągnęło go, pozwalając, by chłodna nocna bryza owiewała jego wciąż pokrytą potem twarz. Szedł za nią posłusznie jak psiak, chwiejnie od alkoholu i naiwnie wierząc w historyjkę o "dziwach". Nie sądził, że jakieś dwie godziny wystarczą żeby go upić, ale jeśli liczyć prędkość z jaką osuszał kufle i ile razy gospodarz wołał go do lady na kieliszek czegoś mocniejszego… Alkohol aż przelewał mu się w brzuchu, kiedy z przyćmionym nim umysłem podążał za wijącym się jak wąż rudym warkoczem. Po drodze ze dwa razy odwracał się i szukał wzrokiem gospody, którą niedawno opuścili. Chciał wracać do ciepła, jadła i… Alexandra. Ale z drugiej strony zaciekawiony nie potrafił puścić miękkiej, drobniejszej dłoni nawet kiedy zatrzymali się przed wielkim, ciemnym budynkiem, z ogromnymi drzwiami, których zasuwę dziewczę zdjęło jedną ręką i uchyliło nieznacznie ramię wrót. - Trzymacie dziwy w stodołach? - Parsknął, kiedy powietrze dookoła niego zapachniało sianem i dziewczę wciągnęło go do środka, z chichotem zerkając nań roziskrzonymi oczami. - No ba, takie dziwy Ci pokaże, że długo waść nie zapomnisz!
*
- I nie kłamała! - Rudobrody Chuck po raz kolejny niepotrzebnie podniósł głos, kiedy krztuszący się śmiechem gospodarz zaczynał być głośniejszy od niego. - Powiedziała przecież przy ożenku, że "luby nie masz już własnych kłopotów, od tego dnia każde twoje problemy są i moje"! To on poważniej, że: "Dobrze, ukochana. To będziemy mieć dziecko z sąsiadką"! Gospodarz zaczął w ogólnej wesołości kaszleć i dwa razy dostał w ramię ścierką dzierżoną orzez kręcacą głową żonę, co tylko zwiększyło napad śmiechu mężczyzn stłoczonych przy stoliku Alexandra. Kobieta już niemal równie rozbawiona zaczęła nazywać go głupolem i pomagać przy kaszlu. A gdzieś w atmosferze wypełnionej żartami i anegdotami pojawił się w końcu Oscar, którego nie było widać od dobrych kilkudziesieciu minut. Koszulę miał mocno wygniecioną, częściowo wyciągniętą ze spodni, z jednym urwanym guzikiem. Włosy mocno i nierowno rozczesał mu wiatr, skóra zroszona była potem i rumieńcem, wargi miał spierzchnięte, a spojrzenie pijane i rozbiegane, a nawet odrobinę spłoszone! Nie oglądając się na nic szybko podbiegł do stolika, praktycznie zabrał kufel sprzed nosa Alexandra i wypił go z miejsca aż po samo dno, desperacko przełykając gęstą pianę. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Kwi 22, 2020 9:43 pm | |
| Odprowadził chłopaka spojrzeniem przez salę, aż do grupy dziewcząt, które od razu bardzo chętnie zajęły się przybyłym. Uśmiechnął się pod nosem, widząc jak wysoka dziewczyna, o włosach równie płomiennie rudych, jak te na głowie jego ucznia, złapała go, ciągnąc do tańca z werwą i gracją, o jakie trudno było ją podejrzewać. Nie zauważył nawet, jak zapatrzył się z nieco pijanym rozczuleniem, nie mogąc oderwać się od myśli, że oto jego chłopiec jest mężczyzną, na którego z jawną zazdrością łypią dziewczęta, nie mogąc się doczekać, kiedy będzie ich kolej, na chociaż jeden taniec. Nie miały jednak wiele szczęścia, bo rudowłosa piękność jak raz Oscara objęła, tak nie chciała pozwolić koleżankom ująć chociaż kęsa jej zdobyczy. Uśmiechnął się z rozbawieniem i pokręcił głową, biorąc łyka piwa i niemal się zakrztusił, kiedy uderzyła go duża dłoń zwinięta w pięść, uderzyła jego ramię. Nie dał po sobie poznać, że gwałtowny ruch mógł go zaboleć, z resztą w stanie upojenia, w jakim obecnie był jego umysł, mógł wcale tego nie zauważyć. - Ja się tylko boję, żebym w drodze pocieszać jego nie musiał, jak któraś go omota. - przyznał, śmiejąc się otwarcie, z pogodnym rozbawieniem, czując przyjemne ciepło kiedy widział, jak chłopak bawił się i tańczył, raz po raz wracając po parę łyków zimnego napitku. Sam bawił się równie dobrze, próbując kolejnych trunków, które zachwalał gospodarz i nie śmiejąc odmówić wyrażanej w korzennym piwie wdzięczności za ratunek wsi. Więcej słuchał poruszających, mocno ubarwianych opowieści, niż sam mówił, jedynie od czasu do czasu wtrącając się, lub zapytany, dość ogólnikowo opowiadał o tym, czy zajmowali się z Oscarem. Całkiem pochłonięty jedną z przejmujących historii nie zauważył od razu, jak wysoka postać przemyka się w stronę stołu. Chłopak lawirował między tańczącymi, starając się jak najszybciej przemknąć na drugą stronę izby, bliżej baru, gdzie stały długie stoły, teraz jedynie w połowie zapełnione gośćmi. Zdecydowana większość biesiadników zdążyła już wstać i znaleźć sobie zajęcie według nich ciekawsze niż picie alkoholu w akompaniamencie rubasznych śmiechów i sprośnych dowcipów, które zdawały się Alexandrowi coraz odważniejsze z każdą mijającą minutą. Co oczywiście nie było najmniejszym problemem. Nawet jeśli nie śmiał się głośno i otwarcie, starając zarówno zachować, chociaż resztki twarzy, co wydawało mu się coraz trudniejsze z każdym kolejnym kieliszkiem piekielnie mocnej śliwowicy, jak i nie uszkodzić świeżych szwów. Dopiero kiedy poczuł jak mocna, dębowa ławka nieco się poruszyła, a niemal nietknięty kufel z jego piwem zniknął mu sprzed oczu, uniósł brwi lekko, przenosząc spojrzenie w bok, napotykając nim na swojego ucznia. Ucznia, w wyjątkowo niecodziennym stanie. Na jego usta wypłynął nieco bezczelny, chociaż w pewnym stopniu rozczulony uśmiech, kiedy przesuwał spojrzeniem po jego wyciągniętej ze spodni, pogniecionej koszuli i rozczochranych włosach. W miejscu, w którym oderwał się jeden z guzików, krawędź koszuli nieco odstawała, odsłaniając fragment jego klatki piersiowej a nierówno leżący kołnierz, sterczał z jednej strony, zawadzając o jego szyję. - Na oko, masz całkiem miłe obowiązki. - przyznał mrukliwie, ze słyszalnym śmiechem w głosie, nawiązując do słów, jakimi chłopak pożegnał się ze wszystkimi, odchodząc od stołu. Kiedy jego kufel został całkiem już opróżniony, zabrał go Oscarowi sprzed nosa i odwrócił się od niego na chwilę. - Tessa, byłabyś tak miła? - uśmiechnął się do gospodyni zdecydowanie swobodniej niż jeszcze jakiś czas temu, kiedy dopiero co pojawili się na zabawie. - Chłopak dał radę dwóm upiorom, a gubi płuca podczas tańca. Zimne, słodkie piwo zaraz postawi go na nogi. - dodał z przekonaniem, a gospodarz, który dopiero teraz spojrzał na młodszego łowcę, roześmiał się tak głośno, że stół się niemal zatrząsł. - Jożem ci mówił, że nasze dziołchy wykończą nawet takiego gagatka, to wierzyć nie chciałeś! - ryknął, puszczając żonę, która również śmiejąc się, pogoniła kelnerkę, by przyniosła gościom więcej napitku. - Tak było, a teraz muszę zwrócić ci honor. - łowca się zaśmiał i obrócił znów do ucznia, patrząc na niego ciepło, samemu będąc już mocno wstawionym. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Kwi 23, 2020 6:18 pm | |
| Hulanka rozpasała się do stopnia, w którym potwierdzała tezę, iż poziom zabawy na odreagowanie jest proporcjonalny do poziomu terroru, jaki przeżyli imprezowicze. A kto wysnuł tę tezę? Z każdym łykiem coraz bardziej pijany umysł Oscara Byrona. Tego samego, który wracając w pośpiechu (nikomu nie planował przyznać się, że biegł!) do karczmy zastał w środku podłogę aż lepiącą się od rozlanych trunków, ogłuszające głośnością rozmowy i śmiechy oraz Alexandra otoczonego wianuszkiem głównie mężczyzn, zalewanego już coraz gorzej opowiadanymi, choć wciąż śmiesznymi żartami. Dzierlatki ulotniły się gdzieś wraz z młodszymi chłopakami, a gospodarz obiektu kaszlał na bok, widocznie nie mogąc wytrzymać z klasą własnego żartu. Rudzielec desperacko potrzebował piwa - i to do stopnia, w którym zwinął kufel sprzed nosa swojego mentora, nakłaniając go tym samym do zamówienia jeszcze jednej kolejki. ...i to w sposób jeszcze mocniej zwracający na nich uwagę. Młodzieniec w tym czasie odstawił hałaśliwie naczynie na drewniany stół i barbarzyńsko otarł pianę z ust wierzchem dłoni, zerkając na Alexandra przepraszająco. Nawet jeśli w takiej kompanii i w tym konkretnym stanie wolno im było już prawie wszystko. Szczególnie kiedy Oscar w swojej wymiętej i wymęczonej wersji było obiektem nieszkodliwych żartów. W chwilach takich jak ta Alec nie miał mu nic za złe, a nawet zamówił kolejną porcję kufli, którą z rozkoszą przyjęli hałaśliwi kompani. Wszyscy pospołu, bez słów, poświecejąc ten etap imprezu wychwalaniu tańca - i na podłodze, i w pierzynie. * * * W pierzynie było cieplej i przyjemniej niż na podłodze. Gorący materiał omiatał ciało (albo ciała), dawał nieco intymności i z rozkoszą przyjmował ciężar całej figury, pozwalajac zatopić się w łóżku jak w miękkim ciele kochanki, nie chcąc wychodzić zeń już nigdy więcej. Dlatego też Oscarowi już prawie chciało się płakać, kiedy musiał na męczone kacem ciało wylać pierwszą misę świeżej i cholernie zimnej wody. Stał już w łazience dobre kilka minut, nagi i lekko dygocący już od samej myśli spotkania z krystalicznym terrorem, wciąż ociekający snem i czujący na ustach posmak miodowego piwa. To musiał być ten ostatni kufel. Aż pisnął cienko, zaciskając zęby tak, że te zgrzytnęły, kiedy oszukując zblazowany umysł postanowił wylać na siebie wodę po doliczeniu do dwóch. Nie pomogło. Dalej zatrząsł się niepomiernie, a jego wciąż sina na plecach skóra aż napięła się nieprzyjemnie, dając znać, że ma pod cienką warstwą naskórka wciąż mocno potłuczone mięśnie, które zdecydowanie bardziej wolałyby rozluźnić się w cieple. Ale nie było rady. Na szczęście czuł, że może zamknąć się w czterech misach, jeśli namydli się już teraz. Nie wiedział, że w tym czasie rudowłosa piękność z grubym i długim warkoczem zapukała niepewnie do drzwi ich wspólnego pokoju, na szczęście trafiając wewnątrz tylko na pakującego się Alexandra. Przywitała się wtedy cicho, widocznie zawstydzona, prędko i nieco niedbale odstawiając paterę ze śniadaniem na bok i tuż po zdawkowym dygnięciu dosłownie truchtem opuściła pokój. Oscar nawet się z nią nie minął, poganiany o świcie przez Aleca marudząc wziął kąpiel jako drugi i dopiero po kilku minutach od wizyty jego niedoszłej oblubienicy sam bez pukania wszedł do pokoju, kończąc zapinać koszulę w okolicach piersi. I zauważając z lekkim skrzywieniem, że brakuje mu guzika. ...i guzik ten niczym igła tkwił pewnie gdzieś w stogu siana, w którym po pierwsze próżno go było szukać, a po drugie… Nie chciał podczas tych poszukiwań znosić spojrzenia i jednoznacznego uśmieszku Alexandra. - W następnej wsi będę musiał znaleźć szwaczkę. O, już jest śniadanie? - Drugie zagaił dużo weselej, łapiąc za jabłko i wgryzając w nie, po czym podszedł do swojego grzeczie zasłanego łóżka, by zasiąść na jego krawędzi i zacząć wiązać buty. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Kwi 23, 2020 10:00 pm | |
| Odkąd pamiętał, nigdy nie miał problemu ze wstawaniem wcześnie rano. Oczywiście, jeśli tylko była ku temu okazja, zdecydowanie chętnie spędzał poranki w łóżku, powoli dobudzając się, zwłaszcza kiedy miał obok siebie kogoś, kto mógłby towarzyszyć mu w tym procesie. Zwykle jednak tak się nie zdarzało, a jako że pod pościelą był sam, nie czuł też nigdy potrzeby, by zostawać pod nią dłużej, niż było to koniecznie. Zwykle. Nieco jeszcze chłodne, szare promienie porannego słońca wsunęły się nieśmiało do pokoju, przemykając przez luźno plecioną firanę i znacząc jego policzek drobnymi plamkami światła i cienia, układającymi się we wzór misternych splotów. Mruknął wtedy jedynie i jednym ruchem naciągnął pościel nieco bardziej na twarz, nie mając zamiaru w tym momencie wysunąć poza łóżko nawet małego palca u stopy. Wyczyny poprzedniego wieczoru dawały mu się we znaki, mało delikatnie przypominając o tym, że nie ma już dwudziestu lat. Ani trzydziestu. Nie był teraz w stanie powiedzieć, jak długo trwało wczorajsze świętowanie. Wiedział jednak, że spał krócej niż zwykle, a na razie nieporuszanie głową było zdawało się rozsądniejsze niż wyruszenie na poszukiwanie wody. Dopiero kiedy zimne, niebieskawe światło zaczęło nabierać rumieńców, nagrzewając jasną pościel, pod którą robiło się z każdą mijającą minutą duszniej i duszniej, odrzucił kołdrę. Delikatnie zsunął nogi z łóżka i widząc sylwetkę ucznia, wciąż spokojnie drzemiącą pod pierzyną, wstał i w drodze do łazienki, położył dłoń na jego ramieniu, delikatnie na nie naciskając. - Oscar, czas wstać. Jesteśmy spóźnieni. - przyznał z westchnieniem, nieco zachrypniętym po nocy głosem. Zwykle w dniu wyjazdu, kiedy słońce było tak wysoko, jak teraz, już siodłali konie. Obecnie, widząc, że udało mu się chłopaka obudzić, rozczochrał mu jeszcze włosy z czystej przekory, zanim ruszył w stronę łazienki. Woda była zimna, jednak tym razem nie było czasu, żeby prosić o zagrzanie jej. Zwłaszcza że nie bardzo chciał sobie wyobrażać wycieczkę po schodach w takim stanie. Umył się więc, zaciskając zęby i łapiąc powietrze łapczywie w płuca za każdym razem, kiedy lodowata tafla stykała się z nagrzaną po śnie skórą. Ogolił się i wsunął na siebie świeże ubranie, zapinając powoli guziki jeden po drugim, kiedy wychodził do sypialni, znów lokując ciężkie spojrzenie na postaci wciąż grzejącej się w miękkiej pościeli. - Oscar, jeśli nie wstaniesz, pomogę ci. Ale możesz wtedy nie mieć już w czym się umyć. - westchnął, czując się zdecydowanie lepiej i dotknął jeszcze dłonią pleców, próbując wyczuć palcami szwy, zanim sięgnął po torbę, by zacząć się pakować do drogi. Schował do torby parę rzeczy, których już nie tego ranka nie potrzebował i usiadł na łóżku, ostrożnie zakładając wysokie buty i z ulgą zauważając, że jego towarzysz w końcu zwleka się z łóżka. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, spuszczając spojrzenie na sznurowadła w jakiś sposób nieco podbudowany tym, że jego zdecydowanie młodszy uczeń również musi odpokutować każdy z nadliczbowych kufli z piwem, jakie pochłonął podczas zabawy. Chwilę później usłyszał dźwięk zamykanych drzwi łazienki i westchnął ciężej, nieco się rozluźniając, mimo wszystko przy chłopaku trzymając się lepiej, niż tak naprawdę się czuł. W głowie wciąż lekko go ćmiło, a rana, chociaż goiła się dobrze, wciąż była stosunkowo świeża. Z tego też powodu, skrzywił się lekko, kiedy wyprostował się zbyt szybko, słysząc pukanie do pokoju, a chwilę później widząc, jak do środka wchodzi całkiem dobrze mu znane, przynajmniej z widzenia, rudowłose dziewczę. Przywitał się grzecznym skinięciem głowy i podziękował za posiłek, uśmiechając się szerzej, dopiero kiedy dziewczyna umknęła za drzwiami, a na korytarzu rozległy się jej szybkie, drobne kroki, każdy kwitowany wdzięcznym stuknięciem drobnego obcasika o dębowe deski. Mimo wszystko nie miał zamiaru celowo wprawiać młodego dziewczęcia w zakłopotanie. Co innego, jeśli mowa o młodym kawalerze. - Jest śniadanie. - przyznał miękko, kiedy Oscar wyłonił się z drugiego pomieszczenia, nieco krytycznym spojrzeniem mierząc koszulę chłopaka, rozchodzącą się w miejscu, w którym brakowało guzika. - Przez chwilę był nawet deser. Ale zdaje się, że nie dla mnie. - westchnął z rozbawieniem i sapnął ciężko, w końcu podchodząc do swojej torby, wyciągając z niej drobne, czarne pudełeczko. - Przyszyj to chłopaku. Nie możesz tak wyjść. - pokręcił głową, podając mu pudełko, w którym były przybory do szycia i kilka drobnych guzików. - Albo poproś koleżankę. Myślę, że pewnie chętnie ci pomoże. - dodał z wyraźnym rozbawieniem, siadając przy stole i od razu nalewając sobie świeżej wody, wypijając cały kubek niemal duszkiem. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Kwi 24, 2020 10:39 am | |
| Nic nie potrafiło wybudzić lepiej niż groźba zmiany barłogu w łóżko wodne. Bo opiekuńcze zmierzwienie włosów tylko wysłało Oscara mocniej w krainę sennych marzeń, gdzie takie ekscesy i bliskości były na porządku dziennym. I nie trzeba tam było zapuszczać się do stodół i szukać wolnej hałdy siana. Wstał jednak, z licem lekko zarumienionym i pokrytym gęsią skórką, orzeźwiony i z jabłkiem w ustach niczym upieczony knur na bankiecie. Ta metafora pasowała tym bardziej, ponieważ wprawny kucharz w osobie Alexandra, nie kontent jednak postanowił to danie jeszcze trochę celnie i z wyczuciem… Poprzypiekać. Rudzielec naiwnie wierzył jeszcze, że piwo pomogło Alecowi zapomnieć o przygodach poprzedniego wieczoru, dlatego zachęcające napomknięcie o deserze potraktował bardzo dosłownie i aż na moment przerwał wiązania drugiego buta, by poderwać głowę i pokierować wzrok na stół. Szukał już dosłownie czegokolwiek: pączków, ciasta, babeczek, ciasteczek, budyniu, placków, galaretek, cukierków, czy nawet dziecinnych lizaków. Samemu chwilowo podjarany właśnie jak jakiś młodzik, ale jego wzrok napotkał jedynie na chleb, mięsiwo, jaja, dżemy i herbatę. Przeniósł wtedy zawiedzione spojrzenie z jedną uniesioną brwią z powrotem na Alexandra, ale napotkał jedynie jego plecy, kiedy ten grzebał w torbie w poszukiwaniu czegoś. To była jedna z tych chwil, kiedy odruchowo jakiś chochlik żyjący w głowie Oscara pragnął łapać wszelkie okazje i sprawiał, że ten zsuwał się spojrzeniem zdecydowanie poniżej granic dobrego smaku i pogoniony własnym karcącym syknięciem, karnie pochylił głowę i dokończył ostatni supeł ze sznurka z zawrotną prędkością. Naprawdę nie powinien, to nie było w porządku. W porządku za to była próba zachowania klasy i poprawienia stanu koszuli. Chłopak choć nieco niechętnie, przyjął pudełko i jego mina po celnym komentarzu momentalnie się skwasiła. - Nie… Raczej wątpię. Prędzej pocięłaby mi ją i zmieniła w kolejną firankę - burczał, grzebiąc w pudełku i znajdując guziczek całkiem pasujący do reszty. Jedynie kolor miał bardziej perłowy niż biały, ale w warunkach polowych Oscar nie zamierzał narzekać na taki drobiazg. - Kto twierdzi, że czuje trwogę przed wampirami nigdy nie starł się z wściekłą kobietą. Żadne wytłumaczenia nie są wtedy wystarczającą obroną, rozbija je wszystkie jak morgenstern cienkie drewniane tarcze. Mówię ci, aż wióry się sypały… - Parsknął, choć nieco niepewnie w trakcie wcelowywania białą nicią w mikroskopijną dziurkę w igiełce i trafił już za pierwszym razem, kompletnie niedbale, jakby robił to tysiące razy. Po tym przytrzymał kciukiem guzik w odpowiednim miejscu i… Zaczął szyć od zewnętrznej strony. Znaczy, że jednak nie robił tego tysiące razy. Na dodatek zapomniał o supełku na końcu nitki i nie dość, że rozpoczął pracę od złej strony, to jeszcze próbując złapać drugi otworek guzika pociągnął nieco za mocno i nić przeszła na wylot przez materiał, czyniąc cały rytuał bezcelowm. Oscar zoczył to nieco za późno i zmarszczył brwi skonsternowany, nie chcąc się otwarcie przyznawać, że sam nigdy niczego nie przyszywał, ani nie łatał i kompletnie nie miał pojęcia o czym mógł zapomnieć. Przygryzając dolną wargę, zgarbił się nieco mocniej, wyraźnie nie radząc sobie z czymś, w czym pomoc kobiety oferowały mu praktycznie za każdym razem i czym nigdy nie musiał się kłopotać. Chrząknął i zerknął na przygotowującego sobie śniadanie Alexandra bezradnie.
*
Brzuchy mieli już pełne, wszystkie osobiste rzeczy oraz podarki od gospodyni spakowane, konie nakarmione i napojone oraz humory znacznie lepsze. W głowie Oscara dalej coś kołatało w skacowany sposób, ale mordka sama mu się uśmiechała kiedy podczas siodłania Ai widział, że gospodyni specjalnie przybiegła do nich z wiklinowym koszykiem. Na koniec on dostał mokrego, matczynego buziaka w policzek, a Alexowi podczas roześmianych podziękowań wręczyła nieco więcej wartego złota mydła, kilka świeżo zerwanych gruszek i jabłek oraz pół okrągłego bochna chleba i trzy grube płaty suszonego mięsa. Tessa zapraszała ich gorąco na kolejne odwiedziny, choć może tym razem bez potworów poprzedzających ich przybycie, a Oscara całując szczypnęła lekko w drugi policzek. - A ty się nie przejmuj, chłopaku. Caro skończą się wreszcie muchy w nosie i na pewno też się ucieszy jak przyjedziesz!
A więc miała na imię Caro…? Aż wstyd się przyznać, ale Rudzielec dopiero teraz się o tym dowiedział.
*
Na szlaku było już dużo spokojniej. Oscar podgryzał jedną z darowanych gruszek i kiedy słońce prażyło ich już centralnie od góry, sprawiając, że rude włosy mieniły się w trzech rdzawych barwach zerknął na swojego mentora. Według map nie zbliżali się do żadnej wioski ani miasta, musieli zatem zatrzymać się przed wieczorem i rozbić sobie przytulne obozowisko. - Jak twoja rana? Kiedy poszedłeś z gospodarzem po owies Tessa dała mi złotą radę. - Parsknął, spoglądając nań z szerokim uśmiechem. - Powiedziała, że jeśli zacznie ci się ona jątrzyć, a w pobliżu nie będzie "doktura", to mam chleb zgnieść, dołożyć do niego dużo znalezionej pajęczyny, ale bez pająków i much, i… Napluć tam jeszcze. Wszystko zmieszać i plecy ci całe zalepić. Będziesz po tym ponoć jak nowonarodzony - mówił coraz bardziej rozbawiony. - Więc lepiej kuruj się grzecznie i szybko, bo jeszcze gotów jestem spróbować ludowej wiedzy. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Kwi 24, 2020 9:59 pm | |
| - Coś ty zrobił? - spojrzał na niego, na poły rozbawiony, na poły zaciekawiony, starając się zachować twarz chociaż trochę, nie chcąc spłoszyć chłopaka zbyt otwartym śmiechem. Mimo wszystko chciał się czegoś dowiedzieć, a nie tylko patrzeć w obrażone plecy ucznia przez cały dzień. Raczej. - Albo czego nie zrobiłeś. - zmrużył oczy, wyraźnie bawiąc się coraz lepiej. - Każdemu może się zdarzyć, zwłaszcza po alkoholu. - dodał, kiwając głową powoli i w końcu odetchnął, podnosząc się z miejsca i po drodze do swojej torby, przystanął w miejscu, w którym Oscar pracował nad swoją koszulą. Nie poświęcił jednak jej wiele uwagi, sięgając palcami do jego włosów i wsunął w nie palce, dość krótko przeczesując je tak. - W tej materii albo naprawdę zasłużyłeś i wtedy powinieneś się wstydzić, albo zaszło nieporozumienie i jest ci przykro. A kiedy jest ci szczerze przykro, naprawdę większość spraw da się naprawić. - powiedział, przechodząc do swojej torby i wyciągając z niej ciemną buteleczkę, z którą wrócił do stołu i nalał sobie trochę płynu z niej do kubka, mieszając go z wodą. - Kończ to szybko i chodź do stołu, chłopaku. - dodał jeszcze i wypił szybko przygotowaną miksturę, krzywiąc się nieznacznie, kiedy gorzki smak środków przeciwbólowych rozpłynął się po jego języku, docierając do jego najdrobniejszych załamań. Sięgnął sobie zaraz kawałek chleba i aż uśmiechnął się, słysząc jak świeża, chrupiąca skórka łamie się w palcach. Ślina napłynęła mu do ust i nabrał trochę masła, rozsmarowując je pieczołowicie na kromce i w tej chwili, zupełnie nie zwracając uwagi na katusze, jakie przeżywał jego młody uczeń w starciu z guzikiem i koszulą. Dopiero chwilę później, kiedy już miał wziąć pierwszego gryza, usłyszał chrząknięcie i uniósł lekko brwi, przenosząc wzrok na towarzysza. Lub raczej kupkę nieszczęście, wlepiającą w niego bezradne, proszące spojrzenie. Zmrużył oczy, przez chwilę ze sobą walcząc i w końcu sapnął krótko, ciężko wydychając powietrze nosem. Nigdy nie potrafił odmówić. - Ale masz siedzieć i patrzeć, następnym razem spróbujesz sam. - zapowiedział tonem ojca pouczającego swojego pięcioletniego syna, jak wiązać sznurowadła, kiedy siadał obok Oscara na łóżku. - Najpierw musisz tutaj zrobić pęczek, żeby nić nie przechodziła całkiem na drugą stronę… - zaczął tłumaczyć dość miękkim tonem, dość sprawnie zabierając się za przyszywanie guzika, jednocześnie gdzieś z tyłu głowy czując kołatającą się myśl, że jego żona pewnie miałaby wiele do powiedzenia na temat jakości jego pracy w tym aspekcie. A on, jak za każdym razem, z najczystszą przyjemnością pozwoliłby się złajać za siermiężny pęk i nierówny ścieg. * Wodze puścił niemal całkiem luźno, pozwalając Meryemu iść naprzód dość leniwie, nie chcąc go forsować w taki upał i nawet sam rozebrał się do koszuli, nie chcąc całkiem zapocić i rozmoczyć rany na plecach. Słysząc chłopaka, obrócił się do niego i uśmiechnął się pod nosem, całkiem rozbawiony wizją Oscara chodzącego po lesie w poszukiwaniu pajęczyn, ale takich bez much i pająków, a potem plującego do tej utartej z chlebem papki. - To dość konkretna motywacja do zdrowienia. - przyznał rozbawiony, tego dnia będąc w wyjątkowo dobrym nastroju. Zwłaszcza że znów byli w drodze. A tak, jak uwielbiał wygody sypiania w miastach, ciepłe łóżka, miękką pościel i pachnące poduszki, tak brakowało mu wtedy tej swobody i czystego, pachnącego lasem i słońcem powietrza, przyjemnie otulającego płuca z każdym kolejnym wdechem. Nawet w taki upał. - I przyznam, że nadal fascynuje mnie, jakim cudem jesteś w stanie po pijaku zaszyć mi dwudziestocentymetrową ranę na plecach tak, że nawet się nie czerwieni na drugi dzień, a nie potrafisz przyszyć guzika do koszuli. - zakpił neutralnym tonem, dopiero po chwili posyłając rudzielcowi krótki, nieco bezczelny uśmiech. * Zatrzymali się jeszcze zanim zaczęło zmierzchać, tak, żeby w spokoju i jeszcze w ciepłym świetle zachodu, rozbić obóz. Polana była duża i schodziła łagodnie w stronę jeziora, tuż przy nim piaszcząc się przyjemnie, kiedy drobne, wieczorne fale, raz po raz, nieudolnie próbowały sięgnąć pachnącej jeszcze słońcem trawy. Konie były rozsiodłane i przywiązane luźno do drzewa, spokojnie skubały trawę, od czasu do czasu podszczypując się zaczepnie wargami po bokach i cichym rżeniem dołączając się do całej kakofonii wieczornych dźwięków. Rechotliwe żaby przekrzykiwały się wespół ze świerszczami i skrytymi wysoko w gęstych koronach starych drzew, ptakami. Ciekawskie osy brzęczały tuż nad ich pakunkami, w których wciąż kryły się prezenty od gospodyni, a znad wody dochodziło ciche pluskanie. I były to najbardziej uspokajające dźwięki na świecie. Wcale nie ze względu na sielankowy związek z naturą, ale raczej na fakt, że jeśli coś dzieje się źle, zwierzęta wiedzą o tym pierwsze. Odetchnął, siadając na kocu ostrożnie, żeby nie naruszyć szwów, kiedy zabrał się za rozpalanie ognia. - Oscar? - uniósł spojrzenie, znad kupki chrustu, szukając nim chłopaka. - Sprawdzisz, czy coś złapało się w sieć? Minęła już pewnie ponad godzina, odkąd ją zarzuciłem. - dodał, chroniąc stosik dłońmi przed wiatrem, kiedy powoli zajmował się płomieniem. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |