|
Autor | Wiadomość |
---|
MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Kwi 16, 2019 4:51 pm | |
| Czekoladowe praliny kupił w mieście z myślą o wykorzystaniu ich na “odpowiednią okazję” i jeszcze wtedy zastanawiał się jakie musiałaby spełniać kryteria. Słodycze mogły być w końcu częścią wspólnego celebrowania jakiegoś szczęścia czy zwycięstwa. Jednak teraz, kiedy jechali tak w milczeniu i nie potrafili jak zwykle przejść nad kolejnym zleceniem do porządku dziennego, nie mógł wyobrazić sobie lepszego momentu, by zalepić gorzki niesmak ostatnich wydarzeń. Zwłaszcza odrobiną mlecznej słodyczy z subtelną nutą mięty. Wiedział, że to na dłuższą metę w niczym nie pomoże, nie cofnie czasu ani nie polepszy pewnych decyzji, ale czuł, że chociaż tak może wyrwać ich obu z marazmu. Zwłaszcza Alexandra, dla którego nieprzewidziana przygoda była zbyt osobista. A kiedy maszyna ruszyła wystarczyło już tylko patrzeć na łagodniejące spojrzenie, rozsuwające się brwi, unoszące kąciki ust, opadające ramiona, poruszającą się głębiej klatkę piersiową oraz wargi za których barykadą zniknęła pierwsza pralinka. Nie było słodyczy lepszej niż wszystkie te reakcje. Wystarczyło kilka gryzów i niespieszna piosenka, a prześwitująca ściana między nimi roztrzaskała się na kawałki i wpuściła potok świeżego powietrza. Sam Oscar odetchnął nim głęboko, niemiłosiernie zadowolony ze swojej mocy sprawczej i zapominając najwyraźniej o mruganiu(!) nieprzerwanie cieszył oczy widokiem łagodniejącego łowcy. Jego wzrok spłynął na las otulający prawą stronę traktu dopiero wtedy, kiedy Mery został zmuszony do postoju łagodną sugestią swojego jeźdźca. Wtedy rudzielec błądził spojrzeniem po uginających się pod potokiem liści gałęziach i suchej, chropowatej korze, które doskonale widział ponad ramieniem Alexandra. Widział i jednocześnie nie widział, bo nagła i niezamierzona czułość sprawiła, że całe jego postrzeganie uciekło gdzieś w głąb niego, a wszechświat skurczył się do kształtu siedzącej na siwku figury, która ciepło objęła go ramieniem. Niby widział, a jednak skupił się na odczuwaniu. Oddech mężczyzny odczuwalnie ślizgał się po jego włosach, poganiając gładzące je palce, podczas gdy do jego własnych nozdrzy wdzierał się nęcący zapach nagrzanej słońcem skóry i kwiatowego mydła, który wciąż osiadał na niej po porannej kąpieli - najpewniej zbierając się w zagłębieniu tuż pod uchem i jakby czekając na taką bliskość. Byron poza kontrolą przymknął oczy i już miał obrócić głowę, by pchany silną potrzebą przytulić usta do ucha, które miał właśnie na ich wyciągnięcie, ale Alex jakby to wyczuwając wycofał się sugestywnie, a rudzielec prawie zleciał wtedy z konia. Musiał aż na moment przytrzymać się z rozpędu uda Mistrza, by nie wylądować twarzą na jego kolanach. Wtedy jednak, jakby odnajdując zdrowy rozsądek przeprosił pospiesznie i wycofał się jak poparzony. Nawet jego cichy śmiech, kiedy odbierał pudełko z łakociami, był jakby bardziej nerwowy. Spuścił wzrok na podarek i zagrzebał w nim palcami. - No wiesz… - A jednak uśmiechał się jak głupi. Jakby tę godzinę temu wcale nie był na pogrzebie. - Podczas lat treningu dopieszczałem nie tylko umiejętności w sztuce walki. Uczyłem się powabu od prawdziwego dżentelmena. - Uniósł nań spojrzenie i sam w ekspresowym tempie pożarł czekoladową kulkę, najpewniej chcąc po prostu zatkać plotące od rzeczy usta na przynajmniej kilka chwil. Nie rozumiał samego siebie, przecież pod swojej popisowej walce na rynku również objęli się na przywitanie, dlaczego więc dopiero teraz odczuwał ten kontakt tak intymnie? I dlaczego widział w nim od razu więcej niż powinien…? - Zresztą w sprawie rozgrzania serca mógłbym powiedzieć o Tobie dokładnie to samo, Alex. - Mięta najpewniej sprzyjała wyznaniom. - Nawet jeśli w tym wieku nie przystoi mi już rzewnie płakać przy innych dorosłych, którzy próbują mi ciebie zastąpić, to nadal najbardziej lubię właśnie twoje towarzystwo.Spiął konia i razem na nowo ruszyli, zostawiając za sobą niknące już opary gorzkiego zawodu i czasem ciężkiego do udźwignięcia profesjonalizmu. Posypały się nawet pierwsze zachęcające propozycje. - Jestem jak najbardziej na tak. I myślę, że ten odpoczynek sięgnie nawet poranka. - Po tych słowach, nim Alexander zdążył zaoponować, Oscar odłożył pudełeczko z ostatnią pralinką na udach mężczyzny i pospieszył swoją klacz. To w końcu miał być prezent dla Niego. * Około dwie godziny zajęło im dotarcie do obiecującego postoju. Ciężka cisza nie powróciła, a Oscar gorąco i nieustannie zachęcał swojego Mistrza do rozmowy, by po wszystkim uprzeć się, by zjechać z traktu i wspiąć się konno na pobliskie wzgórze. To, które na czubku natura sowicie przysypała młodymi drzewkami, a którego jedno ze zboczy praktycznie ginęło pod potokiem małych, żółtych kwiatków. I wspinaczka ta warta była wszystkich tych widoków. - Ktoś zasadził na wzgórzu słońce - rzekł z rozmarzeniem spoglądając w dół na gęstą rzekę kwiecia, podczas ściągania z konia ogłowia. - Nie zdziw się jak obudzisz się z wiankiem na głowie. Dziewczynki w jednej wsi nauczyły mnie takie pleść! - Rzucił do Alexandra żartobliwie i pochylił się, by odpiąć pas okalający koński brzuch, po czym z cichym sapnięciem zsunął z klaczy juki i siodło, odkładając je pod jego z drzew. Dopiero wtedy podszedł do zbocza i zasiadł na nim ciężko, po czym odetchnął pełną piersią. Nawet późnym popołudniem słońce dalej ślizgało się po zboczach i polach, sprawiając że widoczny aż po horyzont krajobraz wyglądał jak prześcieradło uszyte z nierównych łat. - Pięknie - wyrwało mu się cicho, po czym podsunął bliżej siebie ugięte nogi, rozwiązał sznurowadła i odrzucił obuwie na bok, by zatopić gołe stopy we wciąż nagrzanej promieniami trawie. Chciał się odprężyć, w końcu miał w głowie temat, który ciekawił go już od samego początku, ale był dlań dokładnie tak samo interesujący co ciężki do poruszenia. - Alex? - Zagaił nie patrząc na niego i nieco zwolnił tempo wypowiedzi starannie dobierając słowa. - Czy kiedy mnie nie było… Poznałeś może kogoś interesującego? |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Kwi 19, 2019 7:01 pm | |
| Przytrzymał chłopaka, kiedy ten zachwiał się i oparł dłonią na jego udzie, zabierając ją jednak tak szybko, że pewnie nie do końca złapał równowagę. Spojrzał na niego z cieniem rozbawienia, samemu zabierając rękę z jego barku, dopiero kiedy Oscar wydawał się siedzieć w siodle stabilnie, jakby było ono częścią jego ciała. - Może wtedy, kiedy jeszcze miałem szansę uczyć cię walki, zdarzało mi się być powabnym. Całe szczęście w takim wypadku, że załapałeś się wtedy na lekcje. - Pokręcił głową. - Do tej pory sądzę, że bardzo sobie nawzajem wtedy pomogliśmy. I pewnie dlatego też tak tęskniłem za twoim rozgadanym towarzystwem. Czas leci szybciej, kiedy szczebioczesz nad uchem - powiedział poważnie, chociaż w jego ciemnych oczach kryła się delikatna iskierka rozbawienia. Głos jego ucznia już dawno przestał przypominać szczebiot, nawet jeśli kiedyś, kiedy ten był jeszcze chłopcem, było to najtrafniejsze określenie dla tego niekończącego się potoku słów, pytań i opowieści snutych podczas długich podróży. Odebrał od niego pudełeczko z ostatnim łakociem i wsunął czekoladkę do ust, jednocześnie lekko ściskając boki Merego, który przyspieszył, doganiając wkrótce swoją nową koleżankę.
***
- Przyznam, że widok ciebie, siedzącego wśród kwiatków i plotącego ten wianek, byłby wart noszenia go potem. - przyznał z lekkim rozbawieniem, kiedy razem z Merym udało mu się wspiąć na szczyt wzgórza, skąd rozciągał się zapierający dech widok. Było przyjemnie ciepło, lekki wiatr bawił się ich włosami, a on sam zapatrzył się na powódź żółtego kwiecia, spływającą w dół zbocza. Słońce powoli zbliżały się do linii wznoszących się ponad horyzontem gór, jednak z nagrzanej przez cały dzień ziemi unosiła się nieco słodka, kwiecista woń, która najpewniej pozostanie na ich włosach i ubraniach, przypominając o tym miejscu, nawet kiedy jutro zbiorą juki i odjadą. Cichy szum przerwało uprzejme rżenie, kiedy siwek trącił jego ramię miękkimi chrapami, przypominając o sobie, a on sam uśmiechnął się lekko, głaszcząc konia, zanim delikatnie zdjął jego ogłowie, przechodząc zaraz do jego boku. Luzując popręg, zerknął na siedzącego na trawie chłopaka, i chwilę zawiesił na nim wzrok, zanim przesunął nim po widoku rozciągającym się przed nimi. - Warto było się tutaj wspinać. - przyznał, z miękkim uśmiechem na ustach, sięgając do siodła, które zsunął z grzbietu konia, by ułożyć je na trawie, zanim podszedł bliżej chłopaka, wciąż jednak stojąc, kiedy przymknął czy, wdychając pachnące powietrze. Dopiero słysząc swoje imię, zamruczał nisko i nieco pytająco, uchylając powiekę na kolejne, powolne i wyważone słowa. I chyba nawet bardziej niż sama treść, zaskoczył go ton, jakim zostały one wypowiedziane, głównie dlatego, że Oscarowi nieczęsto zdarzało się być w swoich wypowiedziach tak ostrożnym, chyba że właśnie coś zbroił. Tym razem jednak Alexander nie umiał dopatrzyć się czegoś, co chłopak mógł spsocić, by teraz tak ważyć słowa. - Co kombinujesz, chłopaku? - spytał z delikatnym śmiechem w głosie, dzisiejszego dnia już zbyt wykończony tymi wszystkimi emocjami, by być złym, czy bardziej podejrzliwym. - Poznałem parę interesujących osób. - odparł, znów wciągając powietrze głęboko i na chwilę odwracając spojrzenie w stronę zaczepiającego koleżankę Merego, pewien, że jego podopieczny w końcu doigra się za te mało dojrzałe zaloty. - To było parę lat mój drogi, ciężko byłoby nie poznać nikogo. A ze względu na moją profesję, mam większą szansę na poznanie naprawdę ciekawych ludzi... Z pewnością sam nie narzekasz na niedobór wrażeń, prawda? - spojrzał w końcu na niego, zsuwając się powoli na trawę, by położyć się na ciepłej ziemi obok niego. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Kwi 22, 2019 6:53 pm | |
| Pomimo najszczerszych starań parsknął śmiechem słysząc urabiającego się przy koniu Alexa. Nawet z tej nieczęstej okazji jego policzki zrobiły się cieplejsze niż reszta oblanej słońcem skóry, w pośpiechu więc przetarł je rękawem, jakby to miało zmazać zeń nadmiar czerwieni. Po czym spuścił głowę, spoglądając na kwiaty zwracające w jego stronę lśniące złotem korony, obejmując z dwóch stron ułożone na trawie udo. - Ale czy mi przystoi…? Kto to widział Młota na Wampiry w wolnych chwilach zajmującego się zabawami dla młodych dziewczynek. Straszydła pękłyby ze śmiechu, gdyby się dowiedziały – wymruczał z rozbawieniem i sięgnął po jedną roślinkę, zrywając możliwie jak najbliżej gruntu i podnosząc na wysokość twarzy. Wiedział, że to tylko złudzenie, ale jej płatki zdawały się być zrobione z bardzo cienkiego lakierowanego złota, łapiąc najmniejszy refleks promieni, który tańczył na ich krawędziach. Łowca obracał go w palcach ostrożnie, karmiąc spojrzenie prostym pięknem, zupełnie jakby to miało pomóc w wymazaniu obrazu zepsucia, który towarzyszył mu od nieszczęśliwego poranka. I pomagało. Gdyby w gruncie rzeczy potwornie niesprawiedliwy świat nie był przy okazji tak piękny, to Byron dawno postradał by zmysły. I ten mały złoty kwiatek na pewno nie odsunie za daleko kolejnej życiowej traumy do kolekcji, ale z pewnością pozwoli zakotwiczyć się w teraźniejszości – swobodnej i opatrzonej pożądana bliskością. Zwłaszcza, kiedy jego Bliskość ułożyła się zaraz obok, korzystając z miękkiego materaca trawy i układając się w jego czułych ramionach. - Ja kombinuję? Póki co nic takiego – palnął otwarcie, zerkając na ułożonego w kwieciu Alexandra. Był zupełnie różny od pochmurnego, zasępionego siebie sprzed kilku godzin i obraz tej zmiany ogrzewał serce od środka. - Niedobór wrażeń… Fakt, czasem życie bym oddał jeden spokojny dzień, ale chodziło mi raczej o…. Coś innego. Konkretniejszego. – Zaczął dyplomatycznie, choć coś czuł, że plątanie się w zeznaniach zacznie brzmieć zbyt podejrzanie. - O… Kobietę. Wrócił szybko wzrokiem na złoty kwiatek, szukając w błąkającym się po jego płatkach świetle blasku świecy prowadzącej go przez zawiłości poruszanego właśnie tematu. Choć mimo stresu parsknął cicho wspominając ostatnią wspólną zabawę w karczmie. - W sumie niechcący zrujnowałem twoją niedawną szansę na przyjemny wieczór. Wybacz. – Mimowolnie brzmiał na rozbawionego, nawet na chwile kryjąc głowę głębiej w ramionach i udając skruchę. - Ale to nie była odpowiednia białogłowa dla ciebie... |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Kwi 25, 2019 11:13 pm | |
| - Sądzę, mój chłopcze, że nie tylko straszydła mogłyby pęknąć ze śmiechu. - Sam uśmiechnął się szerzej jakby na potwierdzenie swoich słów. - I nie proponowałbym również wcielać tej metody w życie podczas walki. Ciekawość jest piękną cechą, jednak niekiedy lepiej, żeby pozostała niezaspokojona. - dodał, wodząc spojrzeniem po trzymanym przez chłopaka kwiatku, po którego płatkach wędrowało ciepłe światło. - Póki co - zakpił delikatnie, uśmiechając się do niego niemal z czułością, jakby przypomniały mu się dawne czasy, kiedy młody mężczyzna siedzący obok niego, był zaledwie chłopcem. - W takim razie, będę miał się na baczności. Na przyszłość - dodał pogodnie, dając nieco spierzchłym po całym dniu podróży wargom, rozsunąć się w nieco szerszym uśmiechu. Ten jednak nie trwał długo, ustępując chwilę później uniesionej w górę brwi, marszczącej lekko, powierzchnię opalonego czoła. Odkąd pamiętał, zawsze starsi ludzie mieli tendencję do łapania za takie niewiele znaczące słówka, mające na celu jedynie podkreślenie wagi wypowiadanych słów. Sprawienie, by cała sytuacja brzmiała bardziej dramatycznie, a sam mówca był bardziej barwny. Jasnym było, że w tym momencie Oscar nie groził samobójstwem w zamian za choć jeden spokojny, odprężający dzień, tak, jak nikt nie zjadłby konia z kopytami, choćby nie wiadomo jak był głodny i jak wytrzymały miał żołądek. Co jednak nie zmieniało tego, że jego umysł wyłapał właśnie te słowa z całego potoku, którym uraczył go chłopak, skupiając się właśnie na tym, by jak najszybciej skonstruować ripostę mającą za zadanie przypomnienie młodzikowi o znaczeniu jego życia. Cudem się jednak przed nią powstrzymał, kręcąc tylko delikatnie głową do samego siebie. Chyba był już stary. Tym bardziej zaskoczyło go kolejne pytanie. Druga brew powędrowała w górę, dołączając do swojej siostry, marszcząc skórę na czole z drugiej strony, tworząc niezbyt głębokie, symetryczne fale. - Spotkałem parę interesujących kobiet - przyznał, patrząc na niego jeszcze chwilę, zanim poprawił się na trawie i przymknął oczy, łapiąc ostatnie promienie słońca i korzystając z nagrzanej przyjemnie trawy. - Wiesz, jakie mam zdanie na temat związków w tym momencie Oscar. - odparł jednak, podejrzewając, że jego uczeń oczekuje bardziej konkretnej odpowiedzi dotyczącej pojawienia się w jego życiu ewentualnej macochy, teraz kiedy już wrócił do domu. - Nie kazałbym żadnej kobiecie czekać tygodniami w domu, nie wiedząc, kiedy i czy w ogóle, kiedykolwiek jeszcze do niego wrócę - dodał, unosząc ramię, by z niskim westchnieniem wsunąć sobie rękę pod głowę i uśmiechnąć się pod nosem z czymś pomiędzy kpiną a rozczuleniem. - Następnym razem będę musiał skonsultować w takim razie z tobą, by białogłowa, z którą mam przyjemność rozmawiać prywatnie, jest odpowiednia. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Maj 01, 2019 9:11 pm | |
| Głupi był, że rozpoczął ten temat. Tak właśnie myślał: że był bardzo konkretnie i niezaprzeczalnie głupi. I niezdecydowany. W końcu nie tak dawno - bardziej specjalnie i z rozmysłem niż przypadkiem - zaprzepaścił szanse Alexandra na spędzenie bezsennej nocy owocującej przynajmniej głęboką przyjemnością, a teraz wypytywał go o kobiety jakby miał co najmniej chęć na posiadanie przyszywanej mamy. I nawet jeśli swoje zachowanie na zabawie w karczmie mógł jeszcze naiwnie podciągnąć pod chęć przepędzenia wygłodniałej łani i spędzenia trochę zasłużonego czasu ze swoim Mistrzem sam na sam - skoro już do siebie wrócili! - to nie miał już tak łatwego wytłumaczenia na ulgę, którą poczuł, jak usłyszał odpowiedź Alexandra. Nie było żadnej innej Pani Brightly. Ani na żadną się nie zanosiło. Znowu byli tylko oni dwaj na trasie, a długowłose i pięknolice były jedynie krótkie przygody. Oscar za nic jednak nie chciał pokazać do jakiego stopnia ucieszyła go ta wizja więc chrząknął tylko i odłożył kwiatek na torsie Alexa, korzystając z tego, że starszy łowca miał zamknięte oczy. ...i nie tylko to zrobił korzystając z jego nieuwagi, ale chyba nienatarczywe spoglądanie na jego odprężoną twarz nie było jeszcze grzechem. - Rozumiem. Sam chyba mam… to samo. Wiem, że nie mógłbym zrezygnować z tego. - Nie przejmując się tym czy Alexander patrzy nań czy nie i tak wykonał gest dłonią ukazujących cudowne połacie widocznych ze wzgórza terenów. - Brakowałoby mi konia, spania na trawie, wolności i walki o lepsze jutro. Nie osiądę spokojnie. W końcu nie mógłbym… - Urwał nagle, markotniejąc i idąc w ślady Alexa spoczął na trawie obok niego. - Nie mógłbym sprowadzić mojego dziecka na ten świat w obecnej formie… Musze je oczyścić, sprawić żeby był choć odrobinę bezpieczniejszy. Może wtedy… Zapatrzył się na bardzo powoli ciemniejące niebo i toczącą się powoli po nim armię tłustych chmur. Tak naprawdę nigdy nie rozważał założenia rodziny, nawet jak teraz o tym mówił, to wyobrażenie wydawało mu się co najmniej abstrakcyjne. Jednak chyba chciał zostawić po sobie na tym świecie coś więcej poza górą zamordowanego ścierwa i potomek był najbardziej społecznie pożądany. No i dodatkowo wizja urodzenia się Oscara Juniora nagle na powrót przywołała wesołość na jego twarz. - Wyobrażasz to sobie? Znowu małe rude biegało by za tobą trzymając w palcach skraj twojego cennego i pięknie ułożonego munduru i chciało dostać się “na rączki”. - Po zerknięciu nań wybuchł niekontrolowanym śmiechem, wyobrażając sobie biednego, steranego już kolejnym wychowankiem Alexa, który naprawdę próbuje wsiąść już na siwka, ale ciężko mu podnieść nogę z uczepionym do niej dzieckiem. - Uwielbiało by cię co najmniej tak jak ja! Ba, wciąż uwielbiam… Zapatrzył się nań z tak bliska może nawet trochę za długo, ścierając łezkę z kącika oka. - Ale do tego czasu będę twoją najlepszą najgorszą swatką. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Maj 11, 2019 10:29 pm | |
| Pod sobą czuł ciepło nagrzanej po całym dniu ziemi, która teraz hojnie się nim dzieliła, co w połączeniu z przyjemnymi muśnięciami promieni zachodzącego już słońca, było chyba najmilszą rzeczą po całym dniu spędzonym w siodle. Przyjemniejsza mogłaby być może długa kąpiel, jednak na taką nie było szans teraz, chociaż miękka trawa otulała zmęczone ciało niemal tak troskliwie, jak pościel pod koniec dnia. Uchylił powieki i nieco zaskoczony, złapał spojrzenie Oscara, zaraz podążając nim za jego dłonią, kiedy zataczał nią pół okręgu, pokazując cały widok dookoła nich. Wysokie, sięgające puchatych, delikatnie różowych chmur góry, połacie soczyście zielonych, teraz skąpanych w pomarańczowym świetle lasów i całe morze kwiatów. I musiał przyznać mu rację. Ciężko byłoby zrezygnować w tego, choćby dla najcudowniejszej kobiety. Ciężko byłoby zostać w domu i zająć się drobną pracą, dzięki której można by utrzymać rodzinę, kiedy widziało się wszystkie te piękne rzeczy. Wiedząc, że jest ich jeszcze więcej, tak wiele, że człowiek nigdy nie byłby w stanie zobaczyć ich wszystkich. Na kolejne słowa chłopaka kiwnął powoli głową, znów przymykając oczy z bezgłośnym westchnieniem. Bo oprócz wszystkiego, co piękne, istniała również cała masa zła, tak samo ogromna i niezliczona. I żaden z nich, obaj, ani nawet ich setka nie byłaby w stanie uwolnić świata od tego zła, które nadaremno zwalczali. - Jest trochę bezpieczniejszy za każdym razem, kiedy wyciągasz miecz, Oscar. - zapewnił go, mimo że sam niejednokrotnie zastanawiał się nad prawdziwością tych słów. Pewne jednak było, że nawet jeśli to, co robili było jedynie ułamkiem w całym oceanie plugastwa, jakie trawiło ten świat, jedna wioska w dolinie była tego wieczoru bezpieczniejszym miejscem, niż jeszcze wczoraj. Mimo wszystko. Ściągnął lekko brwi, na powrót unosząc powieki, tym razem jednak zmuszony obróć nieco głowę, by spojrzeć na chłopaka, a widząc jego uśmiech, zmiękł jak za każdym razem, kiedy chłopak tak beztrosko się uśmiechał. Nawet jeśli jego słowa wywołały w mistrzu zarówno falę rozlewającego się po całym ciele ciepła, jak i niepokój, niepozwalający się do końca rozkoszować wizją uczepionego jego munduru, roześmianego dziecka. - Nigdy nie wyobrażałem sobie bycia dziadkiem. - przyznał, mimo wszystko samemu uśmiechając się pod nosem na taką wizję. - A jednak rozpieszczałbym tego brzdąca tak bardzo, że doprowadzenie go potem do porządku zajęłoby wam z twoją wybranką serca, całe wieki. - dodał z lekką chrypką, kiedy zaśmiał się krótko, dopiero po chwili nieco poważniejąc. - Oscar? Wiesz, że marzę o tym, żebyś znalazł kogoś, kogo pokochasz i z kim będziesz chciał zostać. Byłbym jednak spokojniejszy, wiedząc, że... Masz świadomość tego, że nie byłbym dumny, gdybyś zostawił kobiecie dziecko, samemu wyruszając znów w drogę. - dodał, patrząc na niego uważnie, mając jednak nadzieję, że podobne pomysły nie kołatały się po tej miedzianej czuprynie. - Trzeba brać odpowiedzialność za to, czym obiecaliśmy się opiekować. - westchnął, już bardziej do siebie i podniósł się do siadu, jednocześnie nie chcąc jeszcze wstawać i wiedząc, że musieli zabrać się za przygotowanie obozu, zanim będzie zupełnie ciemno. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Maj 30, 2019 10:23 pm | |
| Od długich miesięcy, odkąd rudzielec grubą kreską oddzielił pewien rozdział w swoim życiu od zupełnie nowego, już nie tylko mieczem przyczyniał się do polepszenia świata. Alex jednak o tym nie wiedział i to nie była rozmowa na tę konkretną chwilę. Nie, kiedy po porannej traumie, z sercem jeszcze przysypanym świeżą spulchnioną ziemią po pogrzebie, leżeli w końcu na trawie i odpoczywali. Bóg jeden wie czy zasłużenie, czy nie. Ale odpoczywali i wszystko zdawało się być właściwe, poukładane na swoje zwyczajowe miejsca i sprawiające wrażenie względnego bezpieczeństwa. Nadmiar wylewności mógłby wszystko zepsuć… Dlatego Oscar przełknął zbędne słowa i lekko pokiwał głową – wciąż z nadzieją, że te słowa są prawdziwe. Że wcale nie walczy z Hydrą, u której w miejscu odciętego łba wyrastają co najmniej dwa nowe. Wciąż z nadzieją, że wcale nie toczą nierównej walki z wirusem, zgładzającym ludzkość od dziesiątek lat. Z nadzieją, że to właśnie oni są tym ostatecznym ratunkiem, a nie po prostu kolejna żałosną zbieraniną próbującą desperacko czynić dobrze… Przymknął powieki, jakby to miało uciszyć nawał słów w jego głowie i zastąpił ciemność zmyślonymi obrazami Alexadra rozpieszczającego jakiegoś rudego dzieciaczka. ...mimowolnie wlepiając w tej obraz siebie, a nie swojego abstrakcyjnego potomka i przywołując grzejące mu serce wspomnienia. Rozwarł powieki, z uśmiechem na ustach dopiero słysząc swoje imię. - Nie musisz się o to martwić, Alexandrze. Pamiętaj, że miałem najlepszego nauczyciela od brania odpowiedzialności. Nawet jeśli obiekt tej opieki sam wcisnął mu się do życia. – Puścił mu oczko, szczerząc się. - Wiem, że w życiu bywa rożnie. I że nie wszystko jestem w stanie zaplanować czy przewidzieć. Ale jeśli dojdzie do tego, że jakaś kobieta będzie nosić pod sercem moje dziecko, to odwieszę szpadę na ścianę przynajmniej do czasu, aż dziecię nie będzie pełnoletnie i nie będzie już samo planować swojego życia. A jeśli będzie trzeba, to nie wysunę ostrza aż do śmierci. Ale to tego czasu... – Wyprostował jedną rękę i dźgnął starszego łowcę w bok, wykorzystując, ze tamten kompletnie nie spodziewał się takiego ataku. - Jesteś na mnie skazany, Alex.
Kiedy tak na niego patrzył, miał ochotę sięgnąć jego ramienia i subtelnie pociągnąć go w dół, pozwolić spocząć z powrotem na trawie. Dać mu po prostu poleżeć i popatrzeć jak ktoś się stara. Przyjść na gotowe. A potem odespać wszystko to czego doświadczył. Pomóc to jakoś głębiej zakopać… Głębiej niż ten dół… - Połóż się – odparł miękko, orientując się, że już oderwał rękę od trawy, żeby faktycznie złapać mężczyznę za ramię, ale w porę się zreflektował. Za to sam podniósł się sprężyście najpierw do siadu, a potem do pionu. Potrzebował jeszcze tylko chwili na rozprostowanie zastałego chwilowym komfortem kręgosłupa, wyciągając ręce wysoko w niebo i już był gotów na pobycie chwile gospodarzem tego wzgórza. - I nie kłóć się ze mną, proszę. Zasłużyłeś. Pamiętasz jak ja niezliczone ilości razy zasypiałem na przystanku i budziłem się po zmroku, ułożony w śpiworze i przywołany do ogniska zapachem już gotowej kolacji? Czas spłacić dług. Wprawdzie z tym zaniesieniem do śpiwora, to trochę przesadziłem, ale wszystkie inne sprawy zostaw mnie. Zdrzemnij się, obudzę cie na kolację. – Wziął się pod boki i puścił mu oczko zanim zdążył nad sobą zapanować. Na szczęście to była tylko chwila niezręczności, po której mógł ruszyć w stronę świeżo dołożonych sobie obowiązków, czując jak świadomość robienia czegoś dla Alexandra miała dla siebie osobną szufladkę z energią w jego organizmie. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Cze 13, 2019 8:44 pm | |
| Na jego usta wypłynął lekki uśmiech, rozciągając wargi i zbierając opaloną, nieco zniszczoną całymi latami na palącym słońcu i deszczu, skórę w delikatne zmarszczki wokół ich kącików, zaraz chowające się pod gęstą, starannie przyciętą brodą. Spojrzeniem przesunął po leżącej obok niego, szczupłej sylwetce ucznia, raz jeszcze krótko badając nim jego długie nogi, silną pierś i znów na krótką chwilę ogarnęło go to nieco nostalgiczne uczucie. Starał się nie skupiać na tym, ile czasu stracił, nie mogąc patrzeć jak jego chłopiec, staje się mężczyzną. Jak niemal wychudła i nieco patykowata sylwetka młodego chłopaka, ledwie nastolatka, zaczyna nabierać mocniejszych kształtów, a ruchy stają się coraz pewniejsze. Coraz bardziej dokładne, wyważone i zabójcze. Odetchnął, kręcąc nieznacznie głową, bardziej do siebie, niż do ucznia. - Ostatecznie, dobrze wiesz, że nie byłbym w stanie powiedzieć nawet jednego słowa na temat tego, że żałuję. - powiedział, znów spokojnie przenosząc wzrok na niebo, powoli oddające wszystkie złote i burgundowe szaty na rzecz nieco bardziej wyważonych, nieco rozmytych fioletów i pasteli. Drgnął delikatnie na kuksańca, znów mierząc chłopaka jednocześnie rozbawionym i nieco zaskoczonym spojrzeniem, kiedy otwierał oczy nieco szerzej, unosząc ciemne brwi i nieco marszcząc czoło, zanim krótko parsknął. Wyciągnął rękę w jego stronę, jednak, zamiast mu oddać, palcami przeczesał ciepłe jeszcze od słońca, rude włosy, krótko głaszcząc jego głowę, zanim znów zabrał dłoń. - Chyba jestem gotów przyznać… Że mam nadzieję, że jest to wyrok dożywotni. A przynajmniej, chociaż od czasu, kiedy już spotkasz kogoś, dla kogo będziesz chciał to wszystko porzucić. - dodał, z całą miłością, jaką darzył tego chłopaka, nie będąc w stanie oczekiwać od niego, że ten zostanie z nim na szlaku do końca jego życia. Najprawdopodobniej, nawet w najkorzystniejszym rozrachunku, niezbyt długiego, biorąc pod uwagę czas, który z każdą kolejną mijającą wiosną, odbierał to, co kiedyś zdawało się zupełnie oczywiste.
Przeciągnął się jeszcze krótko i już miał zamiar wstać i zająć się wszystkim, jak niemal każdego innego wieczora, kiedy znów usłyszał jego głos i propozycję wypowiedzianą miękkim barytonem. Z początku, oczywiście chcąc zaprotestować, uniósł rękę, jakby miała ona powstrzymać chłopaka przed skokiem w górę, z energią, jaką nieczęsto zdarzało mu się widzieć nawet u niego, biorąc pod uwagę cały dzień podróży w słońcu. Teraz jednak niemal synchronicznie do napadu energii Oscara, sam niemal ze zdwojoną siłą poczuł zmęczenie, jakby ktoś palcem wskazał mu wszystko, co tego dnia wyciągało z niego powoli siły. Zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Kiwnął głową i odprowadził spojrzeniem chłopaka, uśmiechając się do niego lekko i z wdzięcznością, przez które przebijało po raz kolejny rozbawione zaskoczenie, kiedy jego uczeń posłał mu oczko. - Ciężko mi walczyć z takimi argumentami, zwłaszcza kiedy mój przeciwnik wydaje się całkiem zdeterminowany. - odetchnął z lekkim uśmiechem, pozwalając sobie odłożyć głowę znów na trawę, wiedząc, że prędzej, czy później będzie musiał wstać, jednak na razie marząc tylko o tym, by w końcu zamknąć oczy, chociaż na parę chwil. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Cze 15, 2019 7:04 pm | |
| Prześladował go ten subtelny dotyk, koił i jednocześnie nawiedzał za każdym razem, kiedy choć na chwilę odwrócił myśli od swoich wieczornych obowiązków. I nawet jeśli kiedyś, całe lata temu, głaskanie po głowie młodego chłopaka było swego rodzaju pieszczotliwą nagrodą i świadectwem opiekuńczości, i mały Oscar brał je właśnie za to, tak teraz jako zdecydowanie starsza wersja siebie, już nie tak czysta i niewinna, nie mógł pozbyć się ciepła układającego na skórze głowy w kształt znajomej, nieco szorstkiej dłoni. I nie mógł przestać myśleć o tej pieszczocie jako o… Nie mógł przestać wrzucać jej do skrzyni ze swoimi małymi skarbami, wspomnieniami i rzadkimi chwilami, w których kompletnie z zaskoczenia dostawał od Alexandra więcej niż zasłużył. I nawet teraz jako stary już chłop, czuł się z tym pogłaskaniem jak pustelnik, który widział kątem oka oazę gdzieś daleko na horyzoncie. I nawet jeśli doświadczenie podpowiadało mu, że to mogła być zwykła fatamorgana, nic nie mógł poradzić na subtelny wybuch ekscytacji. Z okazywaniem jej przytemperował go dopiero fakt, że miał na teraz zajęcie dużo ważniejsze niż siedzenie i wpatrywanie się w Alexandra, który przy odrobinie szczęście może zaczął już drzemać. Zwłaszcza, że to zajęcie nagle przestało być takie łatwe jak mogło mu się na początku wydawać. Odpowiednio daleko od drzew leżały już rozłożone śpiwory i złożone w elegancką kostkę koce, oba legowiska oddzielono już okręgiem z kamieni otaczającym jak rama piękne tipi z drewna zasypane promykami suchego chrustu. Konie dawno zjadły wydzieloną ilość paszy i Siwek widocznie przysypiał ze zwieszoną głową, podczas gdy klacz wdzięcznie skubała trawę. Ściemniło się już do szarugi i ledwie minuty dzieliły ich od momentu, w którym leciutka łuna całkowicie schowanego już za wzgórzami słońca zniknie i pozostawi ich na pastwę ciemności. Zbliżał się czas rozpalenia ogniska, a desperacko walczący z jego upływem Oscar po dwukrotnym okrążeniu wzgórza i nie oddalaniu się od obozu stwierdził, że dookoła nie ma absolutnie żadnej zwierzyny. Natrafiał na trop szaraków, gniazda ptactwa, ślady saren i bażantów oraz kopce gryzoni, ale nie zoczył ani jednego z nich. Nawet jaszczurki nie uciekały mu spod butów. Zorientował się, że trwa w niezachwianej ciszy. Ciepło wywołane jeszcze nie tak dawno zaserwowaną pieszczotą teraz znikło ustępując miejsca zimnej jaszczurce stresu, która ślizgnęła mu się po kręgosłupie, kiedy rozglądając się czujnie dookoła zwalniał dźwignie naciągającą cięciwę w kuszy i zabezpieczoną rzucił ją na swój śpiwór, uprzednio podchodząc doń szybkim krokiem. Zwierzyna zawsze pierwsza wyczuwała zmiany pogody i nadejście drapieżnika – a im ten był bardziej niebezpieczny, tym więcej jej uciekało. Teraz nie został tu nikt prócz dwóch łowców, a Oscar nie wierzył, żeby to oni byli tym ostatecznym niebezpieczeństwem. Nie raz i nie dwa widział już takie sytuacje: migracje zwierząt z miejsc, w których znajdowały się wampiry, a już zwłaszcza większa ich grupa. Tym razem nie było mowy o ghulu, ale pełnoprawnym osobniku, który mógł znajdować się nawet kilometry stąd, a najbliższa fauna i tak wolała się wynieść póki jeszcze miała do tego możliwość. Zostali więc z Alexandrem sami na całkowitym pustkowiu. Rozkładany przez Oscara koc lekko poruszył się na wietrze, kiedy zarzucał ciepły materiał na śpiącego mężczyznę, na tyle delikatnie by go nie obudzić. Robił wszystko ze spokojem, o który ciężko mu było samego siebie podejrzewać. Gdyby było ledwie parę lat młodszy i mniej doświadczony właśnie z sykiem wysunąłby rapier, dosiadł Aię na oklep i pognał w ciemność w wojennym szale ostatecznie kończąc z niczym. Kiedyś nie mógłby usiedzieć spokojnie i bezczynnie, czekając aż dopiero coś się stanie. Ale teraz już wiedział, że nie osiągnąłby tym nic. Że naprawdę pozostało mu czekać i po długim namyśle nie budzić Alexandra aż do chwili, kiedy będzie to absolutnie konieczne, czyli oby do kolacji.
Oby tej nocy nic nie kazało im się budzić.
Krążąc między drzewami niewielkiego lasku w końcu znalazł to czego szukał. Grzyba, który w sprawnej ręce polowego kucharza i przy odrobinie odpowiednio dobranych przypraw mógł w smaku uchodzić za pyszne, świńskie mięso. Największe okazy boczniaków, z wtartymi weń ziołami trafiły na niewielką patelnię, którą Oscar zmyślnie zawiesił nad paleniskiem, opierając ją z dwóch stron o doniesione, spore kamienie. Ciemno było już od dłuższej chwili, ogień sięgał jasną łuną śpiącego niedaleko mężczyzny, a ziemia wciąż parowała ciepłem. Co jakiś czas Oscar sprawdzał ręką temperaturę gleby, by drzemiący Alec nie zmarzł. I to wszystko, ta lista odpowiedzialnych gestów, o których nawet nie musiał myśleć, były owocami długich lat życia z tym człowiekiem. Starania się, przyglądania jemu, robienia tego co on robi, myślenia na przyszłość i odpowiedzialnego. Wszystko było w Oscarze wyrobione do tego stopnia, że nawet nie zdawał sobie sprawy, że robi pewne rzeczy zachowując się po trosze jak kwoka. Kiedy przyszła pora na obrócenie dwóch ogromnych grzybów, przygotowujące się w ogniu młode ziemniaczki po rozkrojeniu nożem były gotowe, a szybka sałatka z liści znalezionej niedaleko kalarepy już przeszła smakiem przypraw i oleju z lnu, przyszła wreszcie upragniona chwila pobudki. Dumny z siebie i swoich kolacyjnych dokonań Oscar ruszył sprężyście w stronę nieruchomej figury. Póki co nie słyszał odgłosów błoniastych skrzydeł tnących wieczorne powietrze, nie widział wiosek w ogniu, ani uciekających ludzi, więc chwila największego napięcia póki co minęła. Jego mięśnie odprężyły się i kucając, a następnie klękając na trawie, był już zdecydowanie bardziej wesoły niż czujny. Uśmiechnięty w ten rozczulony sposób. Włosy i skóra Alexandra nawet z tej odległości pachniały wciąż słońcem, jego szeroka pierś unosiła się spokojnie przy każdym głębszym oddechu. Kwiaty, które uginali kładąc się w ich okolicy zdążyły wyprostować się już dumnie i okrążyć go jak tłum gapiów, niektóre nawet zdawały się nad nim pochylać i pomagać młodszemu z łowców przypilnować jego spokoju. Powinien go obudzić. Kolacja już była gotowa, było ciemno, trochę pospał, odpoczął i… Nie potrafił. Jeszcze nie. Wpatrywał się weń samemu na długie chwile zastygając w bezruchu, chłonąc ten spokojny obraz z taką intensywnością, jakby miał ku temu ostatnią szansę. W zamyśleniu jego dłoń wywinęła się spod kontroli i musnęła rozsypane na trawie ciemnobrązowe włosy, za bardzo bojąc się jednak zbliżyć do skóry. Lub choć po trochę oddać pogłaskanie, którego sam doświadczył, a do którego kompletnie nie miał prawa. Miał przykrą świadomość, że wykorzystywał teraz sytuacje, ale nikogo przecież tym nie krzywdził… Alexandrowi nawet nie drgnęła brew, dalej spał głęboko i ufnie. Pod cienkim papirusem powiek dalej poruszały się wahadłowo śniące oczy, a twarz była rozluźniona i pozbawiona zmartwień. Wyglądał tak jak nigdy w ciągu dnia… I jak nigdy w ciągu dnia Oscar mógł na dłużej zawiesić na nim wzrok nie musząc się z tego tłumaczyć nawet przed samym sobą. - Alec. – Zaczął miękko, burząc tym ulotny i senny spokój. I odważył się jednak zanurzyć palce w jego włosach, by sięgnąć skroni. - Alec, pobudka. Kolacja zaraz się spali. – Uśmiechnął się mimowolnie. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Lip 07, 2019 11:09 pm | |
| Pokój był naprawdę jasny. Przez uchylone okno wpadały ostatnie ciepłe promienie słońca, odbijając się i tańcząc między wysokimi, szklanymi wazonami wypełnionymi po brzegi jej ulubionymi kwiatami. Herbaciane róże na toaletce, wciąż pachnące słońcem i ziołami, wśród których rosły, odbijały się w lustrze, zaraz obok jasnych loków, między którymi raz po raz przesuwały się długie zęby drewnianego grzebienia, kiedy rozczesywała włosy tuż przed snem. To był chyba jedyny czas, kiedy miał okazję zobaczyć je rozpuszczone i każdego wieczoru, odkąd tylko mógł być obecny przy tym, swego rodzaju wieczornym rytuale, niemal w napięciu wyczekiwał jego początku. Szczupłe palce wyciągały z wysokiego upięcia kolejne spinki, pozwalając im miękko opaść na plecy, a następnie kosmyk po kosmyku, czesały je i odrzucały na bok gładkie już sploty. Wodził spojrzeniem za każdym z nich, myśląc o tym, jak by to było, czuć je na twarzy i czy pachniałyby jeszcze mocniej niż zwykle, kiedy był blisko niej, czy kiedy mógł wtulić nos w jej szyję, tuż za uchem, gdzie najbardziej czuć było wodę różaną i przyjemnie orzeźwiający, cytrusowy zapach. - Wiesz, od co najmniej dwóch tygodni zastanawia się, czy w końcu podejdziesz, czy wciąż tylko będziesz patrzył z daleka? - Miękki głos wyrwał go z zamyślenia i zmusił do oderwania wzroku od jasnych włosów i przesunięcia go na lustro. Ze swojego miejsca jednak nie był w stanie zobaczyć jej twarzy, odbijającej się w lustrze, a jedynie róże i elegancki grzebień, wokół którego oplecione były jasne palce. Chwilę się wahał, z jednej strony marząc o tym, by wejść do tego świata, z bliska obejrzeć jak promienie słońca skaczą i ślizgają się po świeżo rozczesanych włosach i poczuć jak woń dopiero co zebranych kwiatów miesza się z zapachem perfum. Z drugiej jednak czuł, że sama jego obecność odbiera magii całemu zdarzeniu. Zdecydowanie bezpieczniej było zostać tu, gdzie stał. A jednak w końcu nie mógł się powstrzymać, przed podniesieniem ze swojego miejsca na fotelu. Odłożył książkę i zrobił kilka kroków do przodu, ściągając lekko brwi, kiedy będąc coraz bliżej, wciąż nie mógł dostrzec w odbiciu lustra jej ślicznej twarzy. Drobnych piegów na szczycie nosa, które tak uwielbiał, pełnych warg, które zawsze przed snem lekko szczypała, zaczerwieniając je i drażniąc się z nim tak, co wprost doprowadzało go do szału. I lekko zmrużonych oczu, kiedy wiedziała, że stara się zachować jak dżentelmen, mimo że wszystko w nim walczyło z wyuczonymi zasadami, kiedy patrzył na nią taką. Tak chciał zobaczyć, chociaż raz. Ten ostatni raz, napatrzeć się na wszystkie kolejne lata... Zatrzymał się w miejscu. Wpatrzony w jej okryte białą koszulą plecy, czuł, że ktoś na niego patrzy. Tak, jak w środku lasku, jadąc konno, wiedział, że ktoś, lub też coś go obserwuje. Tym razem jednak to uczucie nie wywoływało niepokoju, sama zaś świadomość tego, że jest obserwowany, w najbardziej irracjonalny sposób przywodziła na myśl bezpieczeństwo. Odetchnął, a jego nozdrza wypełnił zapach sosny i deszczu, wyrobionej skóry i ciepłej ziemi. Odwrócił się, jednak nie zobaczył za sobą nikogo. - Alec... Odruchowo zwrócił twarz w stronę toaletki, jednak nie zobaczył przy niej blondwłosej kobiety, a rudego chłopca. - Alec, pobudka – powtórzyło dziecko, a on sam zamarł na moment, czując najczulszą pieszczotę od lat, kiedy ciepłe palce przesuwały się między kosmykami jego włosów i prawie westchnął, lgnąc do bliskości, jakiej niemal nie pamiętał. - Emilia?
- Kolacja zaraz się spali. Otworzył oczy, chwilę wpatrując się w jasną twarz, oświetloną z jednej strony ciepłym światłem ogniska i wziął wdech, ponownie wypełniając płuca pachnącym Oscarem powietrzem. - Oscar. - Westchnął, podnosząc się do siadu, wciąż nieco rozstrojony, nie mogąc oderwać spojrzenia od jasnych piegów na jego nosie, dopiero po chwili nieco wracając do siebie. - Tak cicho. - Rozejrzał się mimowolnie po okolicy, jednak nie zrobił nic więcej, podobnie jak Oscar, wiedząc, że nie mogli nic zrobić w tej chwili, poza czekaniem na rozwój wydarzeń. - Zrobiłeś kolację. - uśmiechnął się i wstał powoli, otrzepując spodnie i kręcąc głową lekko. - Nie wierzę, że pozwoliłeś mi spać tyle czasu chłopaku. Rozbestwiasz mnie i przysięgam, że w końcu zupełnie zapomnę, jak się robi posiłki samemu. - dodał, idąc z nim powoli w stronę ogniska. Zajął miejsce, nachylając się nieco nad naczyniami i cierpliwie czekał, aż dołączy do niego kucharz, co jakiś czas jednak wodząc spojrzeniem po ścianie lasu. - Sądzisz, że rozsądnym rozwiązaniem byłoby przygotować konie do jazdy? - zaproponował, nie chcąc w razie wypadku, być zmuszonym do pościgu lub ucieczki na własnych nogach. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Lip 09, 2019 6:11 pm | |
| Każdy po przebudzeniu potrzebował tej krótkiej chwili na odnalezienie się w rzeczywistości i pozbycie ostatnich sennych oparów – zwłaszcza kiedy zarówno sen jak i wyrwanie z niego przyszło miękko i delikatnie, nie płosząc ulotnego poczucia bezpieczeństwa. Nawet jeśli przez wszędobylską ciszę od kilku godzin coś niedobrego wisiało w powietrzu. Alexander też potrzebował tych kilku oddechów póki w jego zamglonych rozespaniem oczach nie pojawiła się pierwsza iskierka świadomości. Pewnie Oscar dostałby po głowie kosztem od szpady za te myśli, ale w rzadkich chwilach, kiedy mógł obserwować rozbudzającego się Mistrza sądził, że jest on w tym stanie absolutnie… Rozbrajający. Jego ruchy były powolne przez rozluźnione mięśnie, wzrok jeszcze pełen niezrozumienia, wargi lekko spierzchnięte, cera gładsza i jakby bardziej wypoczęta, choć na dłoniach lekko muśnięta gęsią skórką. Oscar cofnął gładzącą ciemne włosy rękę i tytanicznym wysiłkiem zdjął zeń też lustrujący drugiego mężczyznę wzrok, by zerknąć w stronę ogniska. A potem śledząc wibrujące ponad nim powietrze ślizgnął oczami po ciemnym zarysie niewielkiego lasku. - Jest tak już od ponad godziny. Chyba trafiliśmy w oko cyklonu jeszcze zanim powietrze zaczęło wirować. – Klepnął dłońmi o swoje uda sprężyście podnosząc się do pionu, nawet jeśli poczuł lekkie ukłucie w plecach. Potrzebował snu. A myśl o tym, że nie za wiele go tej nocy dostanie wcale mu nie pomagała. Wystarczyło kilka kroków, by wejść w nagrzany krąg światła, pozwolić falującemu od temperatury powietrzu otrzeć się o ubrania i odkrytą skórę, a nawet lekko rozwiać włosy. Zapach jedzenia unosił się znad patelni, zdobyczna sałatka już przeszła smakiem ziół, a czarne jak węgiel ziemniaki stygły powoli częściowo wytoczone na trawę. Oscar klapnął ze zmęczeniem na ziemię i przełożył tłuściutki kawałek doprawionego grzyba na talerz, przystrajając go od boku chłodną dla równowagi zieleniną i kilkoma kulkami aż wrzących ziemniaków, po czym podał półmisek zasiadającemu niedaleko Alexandrowi. - Mówiłem już pewnie, że to za te wszystkie lata opiekowania się mną. Trochę cię rozpuszczę i nakarmię, choć tym razem daruj, że bez mięsa. – Uciekł wzrokiem na własny półmisek, starając się nie zwracać uwagi na drażniącą ciszę. Nie słychać było nawet owadów… - Osiodłać... Nie wyśpią się przez to i myślę, że podziękują nam dopiero za kilka godzin, ale tak.
...I my sami też sobie za to podziękujemy.
*
Usnęli w ubraniach, spali już w końcu w zdecydowanie mniej przystępnych warunkach (wliczając w to nawet końskie siodło podczas jazdy), więc warstwa ubrań nie zakłócała czujnego spoczynku. Kusze były nasmarowane, rapiery naostrzone, konie osiodłane, brzuchy wszystkich przyjemnie pełne, a palenisko zgaszone już całe godziny temu. Jednak mimo tych przygotowań zawsze istniał cień szansy, że to była po prostu paranoja. Niestety nie tym razem.
Ciszę rozdarł wwiercający się w mózgownicę krzyk kobiety. Jak zawsze właśnie krzyk kobiety. Charakterystyczny szmer trawiącego drewno ognia przyszedł dopiero po chwili, brzmiąc jak gigantyczny wąż zaciekle kąsający jakiś biedny budynek. Oscar zerwał się od razu do siadu i próbował w ciemności szybko wymacać buty leżące po jego prawicy. Ale nie musiał nawet mrużyć oczu, bo ciemności już nie było. Łuna pożaru biła od zachodu, subtelnie obrysowując spokojny las na szczycie wzgórza, na którym się zatrzymali. Rudzielec odrzucił nadmiar śpiwora i zerknął na bok - Alexander jak zwykle był o krok przed nim.
Krew szumiała w uszach tocząc się gorącym i wartkim strumieniem przez meandry żył, kiedy popędzając konie dojechali na skraj wioski. Paliła się wysoka drewniana wieżyczka kaplicy, która już zaczynała się z wolna w sobie zapadać grożąc zawaleniem, a jęzory trawiącego ją żywiołu już sięgały ściany pobliskiej gospody. Prawdziwy horror odbywał się jednak w powietrzu, falującym od gorąca bijącego z opatrzonej krzyżem wieżyczki. Na dachu dwupiętrowego domu właśnie wylądował ogromny, skrzydlaty stwór, miażdżąc pazurzastymi łapami część dachówek. Łeb miał wciąż zanurzony w karku zwiotczałej już ofiary przybranej w prostą wioskową sukienkę, teraz obdartą i zalaną krwią. Potwór zoczył parę nadjeżdżających koni odsuwając mordę od świeżej rany i cisnął martwym ciałem o ziemię jak niepotrzebnym śmieciem. Ludzie zdążyli się do tego czasu częściowo rozbiec lub pochować, ale od strony pobliskiego lasu dalej było słychać krzyki. Oscar z rozpędu, nie zatrzymując konia spiął się i wyszarpnął kuszę z siodła, ciesząc się, że miał już weń włożony i zabezpieczony bełt. Szarpnął Aią na bok, trzymając wodze ciasno zebrane jedną ręką, by nie szarżować wprost na budynek i puścił strzał. Niestety mający wartość tylko ostrzegawczą, bo stwór umknął przed nim, przywierając ciaśniej do dachu i wydał z siebie wysoki, piskliwy dźwięk, rozsuwając szeroko skrajnie obrzydliwą mordę pełną śmiercionośnych zębów. Dodatkowo jego biczowaty ogon uderzył z podekscytowaniem o skraj dachu, zsypując zeń nadmiar dachówek. Piskliwy odgłos nie miał za zadanie wystraszyć oponenta. Miał wezwać posiłki.
...i to od strony lasu. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Lip 10, 2019 11:23 pm | |
| Odebrał od chłopaka półmisek i skinął głową w podziękowaniu, z przyjemnością wdychając zapach świeżych ziół, które udało się Oscarowi znaleźć w okolicy, a którymi natarł cudownie aromatycznego boczniaka. Nie jedli nic niemal przez cały dzień i teraz kiedy w końcu mieli przed sobą gorący i pieszczący nozdrza posiłek, czuł, jak w ustach zbiera mu się ślina na samą myśl o tym, jak potrawa będzie smakowała. Przez tę jedną chwilę zupełnie nie myślał o upiornej ciszy i przerażająco pustym lesie dookoła nich. Byli sami. Wszędzie dookoła tego miejsca mogło nie być żadnej żywej duszy i mimo przyzwyczajenia przez lata polowań, nigdy do końca nie przywykł do tej pustki chwilę, zanim rozpęta się piekło. Bo nawet jeśli oni akurat nie byli jego świadkami, ktoś w taką noc konał, rozszarpany kłami bestii. - Wszystko, co mogłoby nam posłużyć za nieco bardziej mięsny posiłek, wyniosło się stąd całe godziny temu - odparł, zabierając się za jedzenie i aż przymykając oczy. - Naprawdę jesteś niesamowity. Ale to ostatni raz, przynajmniej na razie. Daj mi też coś zrobić, bo w końcu całkiem zapomnę, jak się gotuje i rozbija obóz - dodał, ze smakiem jedząc, kątem oka zerkając na konie, przywiązane i również zajadające kolację. Westchnął bezgłośnie, jak zawsze w takiej sytuacji starając się zaplanować, co może się wydarzyć, jednocześnie wiedząc, że nie ma to najmniejszego sensu. Konie powinny odczekać po jedzeniu jakiś czas, zanim będą zmuszone do biegu. Trzeba je osiodłać, ale pamiętać o zaciśnięciu popręgu dopiero przed jazdą. Odwiązać, żeby w razie potrzeby mogły uciec. Wszystko spakować i schować, żeby dodatkowo nie obciążać zwierząt podczas pościgu. Przygotować broń i dokładnie sprawdzić ile strzał do kuszy jest w zapasie. Zgasić ogień. Nie zapinać śpiworów. Buty blisko. Dłoń na rękojeści... Potrząsnął bardzo delikatnie głową, wracając do jedzenia, myślami krążąc wokół przyszłych kilku godzin...
Głuche uderzenie kopyt tuż obok niego zerwało go do siadu i niemal od razu skoczył z miejsca, wciągając buty w ostatniej chwili, by złapać Meryego, kiedy w oddali usłyszeli przeszywający wrzask, i chwilę później obaj dosiadali wierzchowców, pędząc w stronę ognia. Chłodny, nocny wiatr smagał twarze, zmuszając do zmrużenia oczu, a ostry zapach dymu wdzierał się do gardła i drapał, niemal odbierając oddech, kiedy zbliżali się do miasta. Chłopak na prężnej klaczy wysunął się na prowadzenie, sam zaś Alexander nie pospieszał siwka ponad siły i zamiast gonić Oscara, nieco skręcił, pod górę, by znaleźć się, choć odrobinę wyżej, kiedy chwilę później usłyszał świst strzały. Ułamek sekundy później w stronę skulonej bestii pofrunęła druga strzała, ledwie zahaczając o ogon, kiedy powietrze przeciął przeraźliwy pisk. Odruchowo zwrócił twarz w stronę lasu, za dobrze znając te monstra, by uwierzyć, że krzyk miał jakikolwiek związek z tym draśnięciem, o czym chwilę później obaj mieli się przekonać. Spiął konia i sprawnie nałożył kolejną strzałę z zamiarem posłania jej w stronę wieży, jednak zanim zdołał cokolwiek zrobić, tuż nad czarnymi koronami drzew wzniósł się cień, opadając ciężko na wysokie konary i obniżając je pod sobą, jakby wysokie, wiekowe dęby były jedynie wiotkimi brzozami pod jej cielskiem. W odpowiedzi na wezwanie, spomiędzy rozdziawionej paszczy bestii, wyrwał się skrzekliwy wrzask, kiedy runęła w dół, wprost na Oscara, po to, by nagle skręcić, kiedy tuż obok niej prześlizgnęła się kolejna, wypuszczona przez Alexandra strzała, zanim zdał sobie z tego sprawę. Zaklął, wściekły sam na siebie, że dał się nabrać na to, zbyt poruszony tym, że mógłby stracić ucznia właśnie teraz, kiedy ledwie wszystko zaczęło się układać, by poczekać. Odsłonięty, popędził konia, nie mogąc zostać w jednym miejscu, kiedy potwór, wabiony zapachem świeżej krwi rozlanej przez towarzyszy, jakby drocząc się z nimi, zamiast stanąć do walki, wpadł w tłum ludzi, chwilę później chlapiąc gorącą krwią ścianę bielonej wapnem chatki. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Lip 13, 2019 3:37 pm | |
| Nielicząc poszczególnych wyjątków prawie nigdy nie było po prostu jednego potwora. Samotnicy stroniący od swojej rasy zdarzały się rzadko, reszta zawsze polowała przynajmniej parami. Dlatego Oscar dawno temu szybko przekonał się, że polowanie bez Alexandra było prawdziwym utrapieniem…
Rudzielec zaklął szpetnie, czując jak klacz pod nim lepiej wyczuwa, że od lasu bije dodatkowe zagrożenie i szarpnęła niespokojnie, zebrana tylko jedną jego ręką. Puścił ją pospiesznie, opinając mocniej udami i łydkami, by wolnymi rękami w pośpiechu założyć na kuszę kolejne dwie strzały. Nie stracił wtedy czujności, słyszał ruchy błoniastych skrzydeł nadymanych przez wiatr jak ogromne żagle i pozwolił Ai uskoczyć na bok, jak na rodeo, kiedy krwiożercze posiłki prawie spadły im na głowy. Złota klacz zakołowała, dając się wciągnąć w śmiertelny taniec i Oscar w ostatniej chwili uchylił się na bok, uciekając tułowiem przed ogonem bestii, podczas gdy ta zakręciła w powietrzu, wzbijając niewielki tuman kurzu i odbiła gwałtownie wpadając w wystraszoną gawiedź. Oscar prędko pochwycił się łęku siodła i posłał kolejne dwie strzały w stronę drugiego wampira, celując w jego skrzydła, kiedy zobaczył, że ten też probuje wzlecieć.
W tym czasie wrzask ludzi zagęścił dotychczasowy rumor powoli walącego się, trawionego ogniem budynku. Jakiś mężczyzna padł na ziemię, wrzeszcząc w agonii, kiedy potwór wylądował i pazurem długiego łapska przeszył jego łydkę na wylot. Poczwara przyciągnęła ofiarę błyskawicznie wręcz pod siebie. Ogromne skrzydła załopotały wściekle i wampir zgasił kolejne życie, dodatkoowym drapnięciem rozrywając całą przytrzymywaną dodatkowo nogę. Nieprzyjemne, miękkie mlaśnięcie obwieściło światu połamanie przekąsce karku i… Ciało tłustego mężczyzny, brocząc niemilosiernie świeżą juchą uderzyło głucho jak wór mieśni i kości o wzniesienie, na które wjechał Alexander. Poczwara, która fundowała ludziom stulecia traum stanęła szeroko na czworakach przodem do nieustraszonego jeźdźca na srebrnym koniu i spięła się do do startu rozkładając szeroko błoniaste skrzydła. Było widać, że tłusty nieszczęśnik był ledwie przystawką przed głównym daniem. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Lip 15, 2019 9:39 pm | |
| Bestia ryknęła przeszywająco, czując, jak jedna z wypuszczonych przez młodzieńca strzał przeleciała na wylot przez błoniaste skrzydło, tuż pod chudym, napiętym ramieniem. Wrzask rozniósł się ponad głowami zawodzącej gawiedzi, wampir zaś uderzył skrzydłami, siłą tego uderzenia i uchwytem szponów krusząc dachówkę na szczycie wierzy i sypiąc gliniane odłamki na głowy tłoczących się niżej, uciekających przed płomieniami ludzi. Rozwścieczony, wlepił przenikliwe spojrzenie martwych oczu w rudą czuprynę, odbijającą czerwony blask bijący od ognia i mlasnął, by po chwili runąć ponad głowami ludzi, prosto na kilkuletnie dziecko, zdzierające gardło w ochrypłym płaczu za matką, tuż obok swojego towarzysza, dodatkowo pobudzony zapachem świeżej krwi buchającej z rozszarpanego ciała nieszczęśnika, który wcześniej stanął na drodze wampirzych szponów. Stworzenie wbiło pazury w miękki brzuch leżącego pod nią dziecka, a znów patrząc na chłopaka na złocistej klaczy, wykrzywiło obrzydliwy pysk w podłym grymasie, znów uderzając skrzydłami i unosząc się w powietrze w akompaniamencie przeszywającego płaczu dziewczynki, który ucichł sekundę później, przerwany głuchym chrupnięciem drobniutkiego karku, kiedy bestia zataczała nad chłopakiem kolejne koło.
Mery się szarpnął, umykając na bok, kiedy tuż obok niego o ziemię głucho uderzyło rozszarpane ciało, zaś w stronę bestii pofrunęła kolejna i na ten moment ostatnia strzała, kiedy Alexander zacisnął gwałtownie łydki na bokach siwka, zmuszając go do gwałtownego skoku w przód i biegu. Łowca ruszył w kierunku stworzenia, łapiąc za rękojeść broni, pospieszając w napięciu charczące głośno zwierzę, w nadziei, że uda mu się dotrzeć do wampira, zanim ten znów wzbije się w powietrze i skręcił gwałtownie tuż przed potworem, kiedy ciężkie cielsko już unosiło się w górę. Schylił się i szarpnął Merym, próbując uniknąć uderzenia ciężkim skrzydłem, kiedy jednocześnie zamachnął się ostrzem. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Lip 25, 2019 7:40 pm | |
| Za dużo śmierci małych dzieci wydarzyło się przed oczami Oscara w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Co gorsza, właśnie teraz uważał, że obydwie były z jego winy. Mógł w końcu strzelić trafniej… Zacisnął szczęki tak, że rzędy jego zębów aż zgrzytnęły o siebie i agresywnie spiął konia. - Ty pieprzone ścierwo... – Sam zakręcił koniem małe kółko, uciekając od gorąca coraz mocniej buchającego od płonącego budynku i zerknął przelotnie na bok, chcąc zorientować się gdzie jest Alexander i czy wszystko z nim w porządku. I mignął mu żywy i na koniu – dlatego zdecydował się odciągnąć choć jednego z wampirów na dystans od ludzi, którzy zaczynali biec w odwrotną stronę. Wszyscy… prócz zapłakanej kobiety, która wyjąc padła właśnie na kolana i zaczęła zawodzić, wyciągając ręce w stronę zataczającego kółka potwora. Oscar sięgnął wolną ręką po kolejny bełt, wyhamowując Aię, której kopyta podniosły lekki tuman kurzu. Ale tym razem przed wystrzałem celowo upuścił sobie nieco krwi, kiedy krótki grot ślizgnął się po jego przedramieniu. Już polując na Bestię z Wyspy zdał sobie sprawę, że jego jucha bywa dla paskudztw wyjątkowo kusząca odkąd sam… Od pewnego konkretnego momentu, w którym jego życie nabrało wyjątkowo zawrotnego tempa. - No chodź... – Uśmiechnął się obrzydliwie i spiął konia, by ruszyć pędem w stronę niedalekich obrzeży wioski, gdzie znajdowało się więcej szop i kaplic niż domów i ludzi. Nawet te paręnaście metrów mogło kupić uciekającym ludziom wystarczająco dużo czasu i – co okropnie najważniejsze – nie pozwalając, by drugi wampir skupił się na Alexie. Przy okazji strzelił od dołu w skręcającego w powietrzu wampira, znowu celując w skrzydło. I to byle jak najbliżej głównego nerwu, przy okazji pozwalając, by zapach jego krwi dotarł do pożądanych nozdrzy.
Tym czasem ostatnia strzała puszczona w stronę prężącego się na ziemi potwora tym razem wgryzła się w jego ciało, wbijając sztywno w jego lewe ramię. Drewno sięgnęło go akurat kiedy ten wyrwał się do przodu dodatkowo wpadając na nią z impetem. To ogłupiło go na tyle, by nie wzbił się powietrze, sięgając łapą w stronę kawałka drewna i łamiąc je z cichym trzaskiem jak byle wykałaczkę. Syknął upiornie w stronę zbliżającego się jeźdźca, wodząc jęzorem po zakrwawionych kłach. Podniósł się na tylne nogi i poruszył mocno silnymi skrzydłami sprawiając, że nagły podmuch powietrza dodatkowo rozwiał Alexandrowi włosy, a Siwkowi grzywę. Nie zdążył jednak nawet oderwać pazurzastych palców od podrapanej i śliskiej od krwi ziemi, a oręż zatańczył walca w powietrzu z charakterystycznym sykiem tnąc powietrze. Potwór w akcie desperacji próbował bez gracji zrzucić jeźdźca skrzydłem i odsłonił się przez to, idealnie otwierając drogę do nagiej, szarej piersi. Ostre żądło rapiera smagnęło go na wysokości brzucha. Ciemniejsza, czarna niemal jak smoła, krew chlusnęła Meremu na bok, a wampir wydarł się rozdzierająco – niemal ogłuszając rozerwaniem bębenków usznych - odskakując w tył i łapiąc się za rozcięcie, z którego już zaczęło wyglądać obrzydliwie sine jelito. Potwór odskoczył jeszcze raz, wpadając na klęczącą, zawodzącą kobietę. Na nieszczęście wszystkich był dużo sprytniejszy od piwnicznego Ghoula i kiedy znowu syknął miał już na gębie wymalowany obrzydliwy, nieludzki uśmiech. Porwał kobietę jedną łapą i… Nie zabił jej. A przynajmniej jeszcze nie. Przycisnął ją do piersi i wskoczył na ścianę budynku, próbując wdrapać się niezgrabnie na dach, sypiąc na ziemię kawałki ściany. Podczas tego biczowaty ogon smagnął dwa razy zaraz obok Alexandra i raz trafił, zostawiając na zadzie Merego krwawe rozcięcie – na szczęście płytkie. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Lip 25, 2019 10:05 pm | |
| Drżące, białe dłonie sięgały w stronę drobnego ciała dziewczynki, bezwiednie kołyszącego się w uchwycie brudnych szponów z każdym uderzeniem błoniastych skrzydeł. Szara, skromna sukienka rozdarła się w akompaniamencie zdartego zawodzenia klęczącej na mokrej ziemi kobiety, wokół której pasa owinęły się silne, męskie ramiona, kiedy mężczyzna próbował odciągnąć ją, samemu wiedząc równie dobrze, co matka, że dla dziecka nie było już ratunku. Szarpał kobietą, krzycząc do niej i nagle zamilkł, padając ciężko na brzuch, odrzucony przez napór obcego ciała, znaczącego kamienie śladami czarnej, cuchnącej krwi. Ciało stygło w ciasnym objęciu, smagane wiatrem, kiedy bestia podrzuciła je niczym jastrząb upuszczający zdobycz, by chwilę później zatopić lepkie kły w cienkiej szyi, rozchlapując młodą, pachnącą krew wszędzie dookoła. Wampir mlasnął wilgotno, chłepcąc z rozerwanej szyi, kiedy przy kolejnym gładkim zakręcie, skrzydła ze świstem przecięły gęste od dymu i gorąca powietrze, zagłuszając świst sunącego ostrza. W jednym momencie rozszarpane zwłoki uderzyły o spadzisty dach jednego ze szczęśliwie ocalałych od ognia budynków i potoczyły się po nim, znacząc krwią, by spaść z krawędzi i z szarpnięciem zawisnąć na skołtunionych włosach dziewczynki, które zaczepiły się o wyszczerbioną dachówkę. Potwór jednak nie miał czasu nawet zauważyć utraty zdobyczy, kiedy strzała trafiła w jego ciało, przebijając cieniuteńką jak powieka błonę, która stawiając opór kolejnemu uderzeniu powietrza, rozdarła się z głuchym zgrzytem, jakby ktoś rozdzierał płócienny wór. Nad lasem rozniósł się przeraźliwy wrzask i huk eteru wokół bezwiednego skrzydła, kiedy cielsko zachwiało się w powietrzu, ogniskując spojrzenie czarnych, mokrych oczu na rudowłosym młodzieńcu o najsłodszym zapachu, jaki mógł dotrzeć do wrażliwych nozdrzy. I mimo rozdzierającego bólu, stwór machnął skrzydłami po raz ostatni, niemal rzucając się w stronę młodzieńca na złocistej klaczy. Kłapiąc paszczą wyszczerzoną w przerażającym, cuchnącym uśmiechu, uderzywszy o ciepłą jeszcze ziemię, zaczął pełznąć, wywijając w podnieceniu ogonem.
Czarna jucha uderzyła o biały, napięty bok konia, a ten zatańczył pod jeźdźcem, który przechylił się mocno do tyłu, cudem utrzymując się na grzbiecie wierzchowca, kiedy bok skrzydła smagnął jego ramię. Zanim jednak zdążył się podnieść, poczuł mocne, nagłe szarpnięcie, a siwek w dzikiej panice skoczył do przodu, wierzgając nogami jak szalony, jednocześnie zbierany stanowczo przez próbującego odzyskać równowagę Alexandra. Siłował się ze zwierzęciem jednak zaledwie chwilę, zanim zsunął się z konia, lądującym na ugiętych lekko nogach, cudem unikając wdepnięcia w leżące tuż obok, gorące jeszcze zwłoki. Ze ściśniętym sercem ruszył biegiem w kierunku budynku, mimo strachu o wierzchowca, będąc pewien, że ten zajmie się sobą. Zaklął, poprawiając w jednej dłoni miecz, kiedy drugą obejmował niewielki nóż, złorzecząc w myślach, że nie ma przy sobie kuszy, by w końcu w desperacji rzucić ostrze w kierunku bestii, na tyle nisko, by przy odrobinie szczęścia trafić w okolice kręgosłupa, jednak pod żadnym pozorem nie drasnąć kobiety, którą zasłaniał się potwór. Nie patrząc nawet na wynik swojego posunięcia, rzucił się do wnętrza budynku i niemal na oślep, przeskakując po kilka stopni z każdym krokiem, ruszył po schodach na piętro, mijając chowających się w kątach ciemnego pomieszczenia ludzi i wypadając na balkon w nadziei, że był choć trochę bliżej krwawiącej bestii. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Lip 29, 2019 7:26 am | |
| Błękitna, skromna sukieneczka z fartuszkiem rozdzierała się szarpana bezlitośnie ostrymi krawędziami dachówek podczas długiej i dramatycznej drogi w dół. Tylko muchomorek wyszyty swego czasu dłońmi matki, które teraz drżały w strachu i rozpaczy jak w malignie, stawiał dzielny opór i nie pozwolił rozdarciu nawet sięgnąć jego czerwonego kapelusika w białe kropki. Nawet jeśli zalewał go już deszcz krwi lejący się z maleńkiej główki. Szyja dziewczynki była o połowę węższa niż powinna i Oscarowi przeszło przez myśl, że w końcu się zerwie. W końcu ciężar ciała przeciąży rozprutą skórę i poszarpane mięśnie i dopełni się obraz horroru. Ale łowca obiecał Panience z Muchomorkiem, że łeb potwora upadnie na glebę pierwszy.
Od przeraźliwego wrzasku potwora niesionego przez nagrzane powietrze Byronowi aż pojaśniało przed oczami z ekscytacji i adrenaliny. Porzucił broń dystansową wsuwając ją sprawnie w bok siodła i chwycił za kosz rapiera zauważając przelotnie jak na szerokiej szyi Ai zaczyna pokazywać się piana. Gorąc, stres i galop powoli zaczynały dawać jej się we znaki musiał ją puścić. Albo w ciągu kilku godzin będzie kopał drugi grób. Zgarnął wodze wolną ręką, dodatkowo przewieszając przez przedramię zwinięty bat i zebrał dzielną klacz, zwalniając z galopu i już przerzucając nogę ponad jej grzbiet, by sprawnie zeskoczyć na ugięte nog. Wykręcił złotą klacz tak, że lądując na udeptanym, twardym piachu od razu widział pełznącą w jego stronę poczwarę, której jedno skrzydło cieszyło oko ziejącą w nim dziurą. Koń wierzgnął klepnięty ze zdecydowaniem w zad i kwicząc cicho odbiegł posłusznie mknąc wzdłuż granicy lasu niczym kometa, po której lśniącej sierści ślizgał się niebezpieczny blask ognia. Potwór przyleciał do niego jak ćma do latarni, idealnie by przejrzeć się w zwierciadle cienkiego ostrza - tak jak dziesiątki jego braci przed nim. Ten okaz był absolutnie ogromny i budził w rudowłosym łowcy kiedyś tylko nienawiść, a teraz nawet… Głód. Oscar przełożył oręż do zranionej lewej dłoni i przeszedł szybko po łuku, nie ściągając spojrzenia z potworzycy. A kiedy ta tylko znalazła się w zasięgu szarpnięciem zdarł bat z przedramienia i zamachnął się celując w jej pysk. Ostre smagnięcie mocnego skórzanego bata z boku wyglądało jak bestialska tresura dzikiego zwierzęcia.
Bestia po raz kolejny zebrała śmiertelne żniwo, spychając mężczyznę z drogi jak zabawkę, jak igraszkę traktując pozbawienie go życia bez żadnego powodu. Nawet nie zaszczycając spojrzeniem jego leżącego twarzą do ziemi ciała. Zamiast tego w twardym uścisku szponów kobieta utopiona w żalu dawała wreszcie dojść do głosu instynktowi przetrwania, a jej rozdzierający serce na kawałki krzyk i błagania dawały mknącemu korytarzami Alexandrowi jako takie pojęcie o tym gdzie znajduje się jego cel. Mery w tym czasie nie w tak szybkim tempie to Aia, ale po równie efektywnym łuku rzucił się na okrążenie wioski wzdłuż granicy ogrodzonych pól i lasu. Nóż łowcy mimo desperacji, która drgnęła dłonią rzucającego trafił niemal idealnie między łopatki wampira, wgryzając się niczym mały, ale niebezpieczny owad wprost w okolice nerwu jednego ze skrzydeł. To opadło w dół jak żagiel na złamanej beli i sprawiło, że rozjuszony drapieżnik warczał, szczerząc kły i kapiąc na dygocącą kobietę gęstą śliną cuchnącą od krwi i jadu. Łapsko potwora złapało za krawędź balkonu akurat kiedy pokryte pyłem oficerki wojownika uderzyły o drewnianą podłogę. Barierka chrupnęła nieprzyjemnie pod naciskiem szponów, a cała konstrukcja jęczała ostrzegawczo tonem nadwyrężonego ciężarem drzewa… I wtedy ich spojrzenia się spotkały: czarnych jak noc, nieludzkich ślepi i ciemnych oczu pełnych determinacji. Ryk po raz kolejny przeszył noc, dołączając do huku pierwszej z dwóch wieżyczek płonącego budynku, która posypała się w tyle jak domek z kart. Potwór złapał kobietę jednym ramieniem, podnosząc się z pełnym furii szarpnięciem i zamachnął się jakby chcąc rzucić nią w Alexandra. Z tak bliska z upiorną dokładnością widać było jak palce z siłą imadła łamią jej przy okazji rękę. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Sie 06, 2019 12:39 am | |
| Bystre, błyszczące oczy przesunęły po ostrzu, powoli sunąc w dół, przeglądając się w lśniącej broni, póki nie natrafiły na dłoń łowcy. Stwór przeszedł łukiem, niemal lustrzanie odbijając kroki chłopaka, kiedy krążyli wokół siebie, sprawdzając nawzajem i wyczekując utraty czujności choć przez jeden moment, który pozwoliłby na wyprowadzenie ataku. Nagłe jednak szarpnięcie ręką ze strony chłopaka, pobudziło bestię, której nozdrza się otwarły, a źrenice rozszerzyły gwałtownie. Znów poczuła zapach słodkiej krwi chłopaka, kiedy ten gwałtownym ruchem ponownie przyspieszył jej ruch w żyłach, zaś spomiędzy cuchnących szczęk, wyrwał się przeraźliwy, wibrujący skrzek, zaś niemalże rozkoszny dreszcz przeszedł od jej karku, po sam czubek poruszającego się powoli w podekscytowaniu ogona. Potwór wyszczerzył kły, akropla gęstej śliny zebrała się na jego brodzie, powoli z niej kapiąc i nigdy nie sięgając ziemi, zamiast tego zostając na bacie, który ze świstem i ostrym trzaśnięciem przeciął pysk, rozszarpując go do mięśni, aż czarna krew trysnęła wprost na oczy wampira. Ten w przerażeniu wrzasnął, obracając się i silnym machnięciem ogona bijąc na oślep, tuż nad głową chłopaka i obracając się z piskiem, który poprzedził kolejny wysoki świst, kiedy ogon przeciął powietrze na wysokości łydek Oscara.
Po drewnianym balkonie rozniosło się głuche stąpnięcie, kiedy uderzyły o niego ciężkie, wysokie buty. W pierwszym kroku przekraczając próg, drugi zatrzymując w pół, kiedy twarde spojrzenie ciemnych, błyszczących z ekscytacji oczu, spoczęło na suchej, popękanej skórze pokrywającej rozdziawioną paszczę bestii i w ułamku sekundy podążyło do drobnych, głodnych oczu, głęboko osadzonych w czaszce. Przez chwilę krótszą, niż mgnienie oka nic się nie działo, zarówno bestia, jak i wojownik oceniali się nawzajem, a ciszę przerwał rozdzierający wrzask kobiety i głuchy odgłos miażdżonej kości pod naporem suchego ramienia kreatury. Mokra od krwi sukienka mignęła w powietrzu, na moment zasłaniając niemal zupełnie obraz łowcy, który cofnął się odruchowo i poprawił w dłoni rękojeść ostrza. Odetchnął i cofnął się jeszcze dwa kroki, by poczekać aż potwór, wspinając się wyżej, odsłoni się choć trochę i dopiero wtedy, z rozpędu wpadł na balkon, robiąc krok, by stanąć na barierce, chcąc sięgnąć karku wampira. Przeszywający jęk metalu jednak szybko dał mu do zrozumienia, że pomysł, jakkolwiek nie najgorszy, w swym wykonaniu pozostawiał wiele do życzenia, kiedy barierka naruszona wcześniej przez ciężkie szpony, teraz, zamiast postawić ciału opór, ustąpiła, powoli osuwając się coraz niżej. Alexander warknął pod nosem, wściekły na siebie i wszystko dookoła, nieco na oślep wbijając brzeszczot w ciało bestii, tam, gdzie tylko sięgnął, trafiając w okolice żeber, podciągając się na rapierze, by nie spać. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Sie 09, 2019 9:08 am | |
| Oscar zmarszczył nos raz po raz obrzydzany przez parszywe, śliniące się bestie, z wolna zauważając już różnicę nawet pomiędzy tymi osobnikami. Natrafił już na bestie większą od tej, poruszającą się bardziej ludzko, mniej skłonną do wpadania w pułapki, ale ten tutaj był niemal kompletnie zezwierzęcony. Kilka tylko nieznanych mu kroków dzieliło go od ghula, którego łowca zabił w… Zacisnął mocniej dłoń na ciepłej skórze okalającej poręcz rapiera i wtedy właśnie świsnął bat. Mógł wyładowywać swoją złość, teraz to było jak najbardziej wskazane, byle nie kosztowała go ona choć sekundy czujności.
Pochylił się błyskawicznie, nie ściągając wzroku z trafionego oponenta i pozwolił, by biczowaty, niedoceniany ogon przeciął na pół powietrze nad jego głową. Aż niebezpiecznie chłodny wiaterek owiał jego mokry kark i spłynął pod koszulę. Wywołany trzaskiem skrzek zatańczył ciarkami adrenaliny na mięśniach młodego łowcy i niemal wywołał u niego obsceniczny, głęboki pomruk - całe szczęście w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby dostrzec w jego oczach dziką ekscytację. Zwłaszcza dziką w zalanej krwią tęczówce. Odskoczył w tył i na moment pozwolił, by ogon bata przejechał po uklepanej ziemi za jego plecami, tam nabrał rozpędu i błyskawicznie zawinął nadgarstkiem, tym razem spadając na wampira od drugiej strony. I by sięgnąć jego ramienia, a nawet boku musiał doskoczyć doń bliżej, tym razem na wyjątkowo niebezpieczną odległość.
Kobieta zawodząc ochryple i łkając nie miała już widocznie siły by się nawet pomodlić. Jej fioletowa, perląca się od potu i łez twarz dawno straciła życie - zapewne gdzieś w chwili, w której suchy trzask odebrał jej dziecko - nawet jeśli serce w piersi dalej biło. A teraz łamana i zgniatana zwolna, pogodzona już ze swoim losem czekała na nieuniknione nie potrafiąc już nawet zamknąć oczu ze strachu. Czekała więc i czekała - w dymie, smrodzie zgnilizny, oparach płonącego drewna i niemożliwym gorącu, ale zamiast śmierci przyszło tylko więcej bólu. Bo kiedy jej ręka już bezwładna opadała wzdłuż boku, a ona znajdowała się coraz bliżej dachu uścisk nagle zwolnił się i jak wór ziemniaków opadła na balkon. Nic nie słyszała, może ogłuchła, ale nawet nie wiedziała jakie błogosławieństwo spadło na nią wraz z ogłuszającym ją szokiem.
Bo na Alexandra nie spadło. On musiał to usłyszeć i to niewyobrażalnie blisko siebie, kiedy ostrze jego broni niczym w masło weszło po rękojeść między wysuszoną klatkę piersiową potwora. Wampir puścił wtedy ofiarę i wydarł się tak, że zęby zadzwoniły nie tylko jemu, a powietrze dookoła niego od adrenaliny zgęstniało jeszcze bardziej. Niezaleczona rana jeszcze raz otworzyła się i dotąd jeszcze znośnie wyglądający mundur łowcy po raz kolejny pokrył się wyraźnymi czarnymi plamami juchy nieprzyjemnie przyklejając materiał do ciała. Długie pazury na stopach wampira drapnęły balkon w konwulsjach, dodatkowo zmieniając drugi koniec barierki w drzazgi, a łapsko potwora bez patrzenia machnęło za plecami Alexandra, jakby chciało do z siebie zrzucić niczym niepotrzebny bagaż, jednocześnie próbując nie spaść, kiedy wampir wisiał już praktycznie na jednej ręce, bez stabilnego oparcia dla nóg. Skowyt zarzynanego zwierzęcia płynnie zmienił się w warkot, kiedy bestia machnęła mocno skrzydłami, jakby próbując wzlecieć, co przy obecnym obciążeniu było niemożliwe, przez co puszczając się dachu tylko mocniej nabiła na rapier, sprawiając, że rana otworzyła się w stronę podłużnego rozcięcia i stworzyła z nim śmierdzącą juchą niewesołą rodzinę. Krew wartkim strumieniem barwiła frontową ścianę budynku, kiedy wampir próbując uczepić się drewna, wręcz odskakiwał od Alexandra, wściekle bijąc ogonem po ścianach, a kiedy pazury obsypały nadmiar dachówek ze skowytem runął w dół. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Sie 14, 2019 10:35 pm | |
| Potwór rozwarł szczęki, a spomiędzy nich wydobył się groźny syk, podszyty rozkosznym drżeniem na sam zapach słodkiej juchy. Obrócił się, podążając spojrzeniem na każdym najdrobniejszym ruchem młodzieńca, a kiedy ten poruszy się gwałtowniej, jej ostre, długie szpony wbiły się w ziemię, ryjąc ją głęboko, rozrywając delikatne korzenie traw, kiedy ta szarpnęła się w bok, rozpaczliwie chcąc umknąć przed kolejnym uderzeniem okrutnego bata. Roztarte skrzydło świsnęło, przecinając powietrze, a bestia zawyła, bardziej z gniewu niż bólu, kiedy udało się jej umknąć przed dużą częścią uderzenia i jedynie została draśnięta. Płytka rana napełniła się gęstą krwią, która chwilę później przelała brzegi, spływając w dół po suchej skórze. Stwór zabulgotał gardłowo i obrzydliwie, wbijając mściwe spojrzenie w chłopaka, kiedy skoczyła w jego stronę, obracając się gwałtownie, by uderzyć mocno nasadą potężnego ogona na wysokości brzucha rudzielca z żywym zamiarem rozbicia przeciwnika na drzwiach starej stodoły za nimi.
Zacisnął zęby, czując jak palce, zaciśnięte wokół rękojeści rapiera cierpną coraz bardziej, kiedy wisiał, niemal całym ciężarem ciała zwisając z ciała potwora jak jakiś pasożyt, poruszając się z każdym szarpnięciem skrzydeł, kiedy stwór rozpaczliwie próbował się go pozbyć. Ogromny, biczowaty ogon zawijał raz po raz wokół niego, przecinając ze świstem powietrze i raz po trzaska tuż obok, mijając go o dosłownie centymetry, aż w końcu zrozpaczona bestia znów szarpnęła i tym razem końcówka ogona ucięła w jego plecy. Krzyknął zduszenie, wyprężając się i zbijając twarde, ciężkie buty w jej ciało, w zwyczajnym, czystym gniewie mocniej pchając bronią, póki mógł, bo chwilę później śliskie od krwi ciało zaczęło się osuwać, a on sam w rozpaczliwej próbie ratowania się przed upadkiem, zamachnął się, próbując sięgnąć barierki. Zacisnął na niej palce, w ostatniej chwili puszczając rapier, kiedy stwór machając łapami, kiedy próbował się czegoś złapać, spadł tępo na bruk pod nimi. Alexander jęknął gardłowo, wciągając się znów na balkon i położył się na plecach, zamykając oczy na parę głębokich wdechów, zanim zmusił się do wstania i ponownego przejścia do środka mieszkania i zejścia po schodach, by wyjść znów na plac. Wyciągnął ostatni, spory nóż z pochwy, zaciskając na nim palce z głębokim zamiarem odrąbania wampirowi łba. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Wrz 10, 2019 7:30 pm | |
| Młody łowca - odkąd rozpoczął swój bardzo powolny i widowiskowy upadek w dół moralności - zrobił się zdecydowanie mniej ostrożny i obserwowany z boku jakby mniej poważnie traktujący niebezpieczeństwo związane ze zbytnim zbliżaniem się do śmiercionośnej szarej plamy, której skóra opięta była na mocnym i ostrym szkielecie. Po doskoku w końcu znalazł się jakieś dwa metry od ożywionego koszmaru i uskakując jedynie lekko dosłyszał wrzask drugiego z potworów, obecnie miotającego się przy ścianie budynku, cielskiem skutecznie zasłaniając wiszącego u jego boku pasożyta. Nawet jeśli to tego pasożyta Oscar najgoręcej teraz szukał... Świst ogona bezlitośnie tnącego powietrze dotarł do niego z opóźnieniem, ale szarpnął się mocno, obracając, przez co koniec ogona otarł się boleśnie o jego bok tnąc skórę i materiał koszuli od razu nabiegający krwią. Zacisnął zęby ledwie, klnąc siarczyście pod nosem. Ale to nic, piruet właściwy dla baletnicy sprawił, że mocne ramię młodego mężczyzny, uniesione nad jego głową nabrało rozpędu do kolejnego trzaśnięcia batem, tym razem od góry, ale wampir zrobił coś nieoczekiwanego... Sam zatańczył i po pierwszym obrocie, jakby spodziewając się, że nie trafi, natychmiast przeszedł do drugiego i tym razem palący niczym ogień ból rozlał się na całej długości brzucha Oscara. Nie dał rady nawet krzyknąć, cały tlen w jednej chwili opuścił jego płuca. Skórzasty ogon uderzył mocno o jego ciało, odrywając buty od gleby i miotnął całym ciałem jak bezwładnym workiem ziemniaków o drzwi stodoły. Jedno ze skrzydeł mocnych, drewnianych wrót połamało się i zapadło w sobie podzielone na trzy części, które wraz z żywym pociskiem wdarły się do wnętrza budynku, podczas gdy drugie pozbawione towarzystwa zwiesiło się smętnie na jednym zawiasie, jęcząc nad swoją małą tragedią. Uderzenie podniosło aż tuman kurzu.
Na placu za to dzięki ingerencji drugiego z łowców w gorącu ognia i oparach śmierci pojawił się kolejny trup - tym razem szary, chudy i śmierdzący starą juchą, która wypełniała dotąd jego trzewia, ale teraz płynęła wartkim czarnym jak smoła strumieniem i wsiąkała w ubitą glebę. To nie był jeszcze koniec, bestia żyła i już następnej nocy mogłaby być cała i zdrowa, gdyby tylko dano jej szansę na nasycenie głodu i nieco zbawiennego czasu - o tym mówiła niespokojnie drżąca końcówka ostrego ogona oraz strzelające kości suchych palców, które w pozorowanej agonii drapały ciepłe podłoże. Oczy dotąd czarne, teraz były zamglone i wpatrzone tępo w nocne niebo oświetlone łuną wciąż gorejącego pożaru. A jednak to widok pokonanego potwora rozgrzewał bardziej, zwłaszcza pochowanych ludzi, którzy oglądając to jak zbawienie zaczęli już nieśmiało wychodzić ze swoich kryjówek, nawet jeśli trzask stajennych drzwi obwieścił, iż koszmar dalej trwa. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Wrz 10, 2019 10:16 pm | |
| Lśniące czystością ostrze w jego dłoni jako ostatnie z całego oręża, jaki dane mu było przy sobie nosić, pozostało tej nocy nietknięte posoką. Do tej pory przynajmniej, bo właśnie wyciągał krótki sztylet, który z wdzięcznym sykiem wysunął się z pochwy, tnąc cicho powietrze, kiedy jego właściciel zgrabnym, wypracowanym przez lata ruchem dłoni złapał je mocniej. Brudna od kurzu i krwi ręka sięgnęła obrzydliwej, suchej i pomarszczonej twarzy bestii, chwytając ją bezlitośnie. Ta sama delikatna dłoń, która potrafiła z największą czułością opatrywać rany i głaskać do snu, odganiając wszystkie drobne i najgorsze koszmary, teraz zacisnęła się mocno na rzadkich, tłustych i postrzępionych kudłach na głowie łypiącego złowrogo dookoła potwora. Alexander odetchnął, łapiąc spojrzenie zamglonych, głodnych oczu stwora i szarpnął ręką, odchylając łeb potwora, by odsłonić gardło, nieczuły na zawodzenie i rozpaczliwe drapanie, aż za dobrze wiedząc jaką cenę można zapłacić za litość względem tych istot. Lśniące ostrze przecięło cienką skórę jak papier, wsuwając się jak masło w warstwy mięśni i tnąc ścięgna z równą łatwością w akompaniamencie przeraźliwego wrzasku. Ciężki, wysoki but uderzył brutalnie w wychudzoną klatkę piersiową, a z cuchnącego pyska uleciało powietrze dokładnie w momencie, kiedy nóż natrafił na mocny kark. Alexander syknął pod nosem, wbijając nóż pionowo i szarpnięciem wyłamując kręg z chrupnięciem, które nagle stało się hukiem odganiającym myśli. Uniósł gwałtownie głowę, jednocześnie odrywając do końca tę należącą do bestii, kiedy przesuwał spojrzeniem dookoła, szukając źródła hałasu. Jego wzrok natrafiał po kolei na kolejne brudne ubrania, podarte spodnie i nasiąknięte od krwi tkaniny, kiedy zdawał sobie sprawę z tego, ile ludzi wyszło z ukrycia, mimo że druga z bestii wciąż szalała na wolności, tłukąc ogonem kawałek dalej, wyraźnie na coś się czając. Nigdzie jednak nie było widać chłopaka. Chłopca. Jego chłopca… - Oscar. - tchnął, zrywając się na równe nogi i odrzucając łeb na bok, kiedy skoczył do przodu w stronę unoszących się przy stodole tumanów kurzu, z których wyłaniał się zaledwie kołyszący z wyraźną ekscytacją ogon bestii. - Oscar! - wrzasnął, biegnąc w stronę budynku, z każdym krokiem i każdym płytkim oddechem czując, jak serce ściska mu przerażenie na widok wampira zbierającego się do skoku wgłąb stodoły. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Wrz 10, 2019 11:31 pm | |
| Ludzie wciąż trzymali się z daleka od obrzeży wioski, z daleka od złowieszczej linii pobliskiego lasu i tym bardziej z daleka od stodoły i biczowatego ogona podekscytowanej bestii, która miała w zamiarze ogłuszyć kąsający ją batem posiłek, po czym wykopać go z drewna i dokończyć ucztę. Zachowując się tak jakby nie było nic ważniejszego: ani ratunek swojego kompana, ani prawdopodobieństwo śmierci z rąk kolejnego nadbiegającego przeciwnika. A Oscar... Oscar żył. Oscar miał plecy obite o pustą beczkę, której obręcz najpewniej odbiła się na jego skórze. Miał drzazgi w ramionach i pulsujący ból w czaszce oraz był prawie pewien, że to dziwnie mokre uczucie na potylicy to bardziej krew niż pot. Ale żył. Żył i był jednocześnie wkurwiony i podniecony. I uśmiechał się niebezpiecznie szeroko. Adrenalina rozlała się kolejną falą po jego członkach, cofając z nich sztywność i budząc czysty instynkt nakazała poderwać się do góry i nie tracić czasu na szukanie rapiera. Każda chwila zwłoki niosła za sobą śmierć. I wtedy też pogoniony krzykami Alexa wampir postanowił ruszyć i skręcić jednej ze słodko pachnących ofiar kark, zanim napadną na niego we dwójkę.
...i tyle wystarczyło. Tylko tyle. Było tak, jak uczył go Alec bardzo dawno temu. Że najlepszą techniką walki było i zawsze będzie wykorzystanie siły oponenta przeciwko niemu. I tylko dzięki temu, że potwór wyrwał się do skoku, dodatkowo próbując się zmieścić w dziurze po dawnych drzwiach, to Oscarowi wystarczyło zaprzeć się porządnie o ziemię i w ostatniej sekundzie idealnie wycelować. Broń, którą porwał z ziemi wampir praktycznie sam wsunął mu do pustej, pełnej drzazg ręki, bo ostra bela z roztrzaskanych drzwi była tym jedynym, ciepłym i czułym powitaniem, które zastało bestię w ciasnym przejściu i na dobre oddzieliło ją od upragnionego posiłku. Impet, z jakim straszydło wpadło w przejście sprawił, że Oscar przeszukał buciorami niecały metr, zanim zatrzymał się, czując jak drewno zrobiło swoje - choć jego poddane tak mocnej próbie mięśnie wręcz krzyczały nadciągającym naderwaniem. Krwawe kikuty sterczały z pleców po przebiciu szarej skóry, a wampir ledwie sapnął, kiedy wraz z krwią i zatrzymanym, przebitym sercem bela zrobiła sporo dziur i w jego płucach. To był ulubiony sposób Oscara. Bez walki, bez krzyków, bez cięcia - umierały od razu, kiedy tylko serce stawało one już wyglądały jak nieruchome wspomnienie dawnego koszmaru. Miękkie... Tak miękkie, że Oscar wrzasnął urwanie dopiero kiedy ciężar wsparty na jego prowizorycznej broni zaczął upadać na niego. Dlatego uciekając w amoku na bok sprawił, że wampir lecąc na obrzydliwy pysk i zwalając na deski stodoły wbił w siebie drewno aż po sam koniec, rozbryzgując krew na boki i sięgając już i tak poturbowanego młodzieńca. Oscar zdjęty zawrotami głowy przyklęknął na jedno kolano. W oczach mu piszczało, a w głowie huczała burza, choć pewien był, że na ziemię na zewnątrz nie upadła nawet kropla deszczu. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Paź 07, 2019 4:17 pm | |
| Sapnął niemal charcząco, kiedy dopadł drzwi stodoły, a te w tym samym momencie zajęczały skrzekliwie w proteście dla takiego traktowania. Miały z resztą prawo, zważając na to, w jakim były stanie jeszcze zanim z cierpliwą godnością zniosły kolejne uderzenie, tym razem dwóch, podrapanych i poranionych dłoni, które niemal w amoku odsuwały je ze swej drogi. Byleby jak najszybciej zajrzeć do środka, gdzie chwilę temu zniknęła bestia, ostatni raz wymachując biczowatym, cienkim ogonem, zanim ten znieruchomiał, ciężko kładąc się na ziemi po tym, jak wykonał ostatnie, przecinające świstem powietrze, pełne ekscytacji smagnięcie. Ale znieruchomiał. Alexander odetchnął, wchodząc do środka i już z pierwszym krokiem nieco zwolnił, przesuwając spojrzeniem po wnętrzu budynku. Ten w tym momencie bardziej już przypominał ruinę, kiedy widziało się nagie, nastroszone od drzazg belki, wbijające się w klepisko w miejscach, gdzie padły pod nieco bardziej drapieżnym kątem. Gęsta, cuchnąca krew oblepiała jego buty z każdym kolejnym krokiem, z którym dało się słyszeć lepkie mlaśnięcia, gdy jucha uciekała spod ciężaru wojskowego obuwia, dosłownie chwilę później z lubością wypełniając z powrotem ślad. Mocno ubite klepisko niechętnie ją piło, a ta upływając z ciała bestii, rozpływała się coraz bardziej na boki. Na szczęście rana powoli schła, kiedy jej serce znieruchomiało, a płuca wykonały ostatni, drżący i bolesny wydech. Potwór nie żył, jednak to nie był dla łowcy wystarczające. Pośród połamanego drewna, drzazg i krwi szukał czegoś zdecydowanie innego, co udało mu się w końcu dostrzec i kiedy tylko spośród ciemnej krwi jego spojrzenie w końcu wyłowiło bladą plamę twarzy i rude włosy, niemal skoczył w ich kierunku. - Oscar. - powiedział stanowczo, jakby oczekiwał, że chłopak natychmiast mu odpowie. Jakby w ogóle nie dopuszczał innej możliwości niż taka, że ten zaraz się podniesie i uśmiechnie do niego, by zaraz pozwolić sobie na jakiś, zupełnie nie na miejscu, żart dotyczący całej sytuacji. I prawdę mówiąc, dla swojego własnego dobra i zdrowia nadszarpanych tego dnia nerwów, nie myślał o żadnym innym scenariuszu. Nie, kiedy w końcu, po tylu miesiącach, całych latach rozłąki, w końcu miał okazję spędzić z nim więcej czasu. - Spisałeś się chłopaku. - westchnął nieco bardziej miękko i dłonią sięgnął jego szyi, jednocześnie samemu nie zauważając, kiedy opadł na kolano tuż przed nim, drugą dłonią sięgając jego szczęki, by zmusić go do uniesienia brody, kciukami przesuwając po jego jasnych policzkach, przez co kropelki krwi, które na nich spoczywały, rozmyły się w drobne smugi, zaraz znikając całkiem z kolejnymi muśnięciami palców. - Dasz radę wstać? |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Paź 12, 2019 1:25 am | |
| Krew, wszędzie było pełno wampirzej krwi – rozlewała się gęstą cieczą po klepisku, skapywała z drzazg beli i lśniła kroplami na suchym, karykaturalnie wychudłym ciele straszydła. Brudna, gęsta, ciemna od braku tlenu jucha, dawno już martwa i wyjaławiająca ziemię, na którą skapnie była synonimem obrzydliwości. A jednak klęczący i walczący z nudnościami Oscar był w obecnej chwili jak chłopiec wstępujący o poranku do piekarni, którego nozdrza pieścił niemiłosiernie kuszący zapach świeżego pieczywa i słodkich bułek. Ale to była krew. To krew wywoływała lekkie łaskotanie w żołądku i dziąsłach. Brudna, czarna krew. Chłopak wpatrując w stworzenie niewidzącym wzrokiem nawet pozwolił, by przez jego głowę przepłynęła chęć zatopienia w tym zębów, akurat teraz, kiedy nikt nie patrzy, kiedy nikogo tutaj nie ma. Kiedy okazja była tak idealna… Oddychał już przez usta, ale w ostatniej chwili strzepnął te myśli z głowy, po czym spuścił ją w dół i skupił na tym, by powstrzymać piszczenie nieustannie gwałcące jego uszy. Był taki głodny. Nagle było to jedyne co stanowiło jakikolwiek cel. Zjeść. Musiał coś zjeść. Musiał…
Aż wstrzymał powietrze słysząc w ciemności znajomy głos wyrywający go z lepkiej otoczki marazmu, która dotąd trzymała jego członki w miejscu jak gęsta smoła. Przełknął ciężko ślinę, czując jak ta toczy się leniwie przez jego wyschnięte na wiór gardło i zdobył się na dźwignięcie głowy choć odrobinę wyżej, by napotkać pełną ulgi, znajomą twarz. Całą i zdrową. Zmęczoną. I szczęśliwą. I nie potrafił się nie uśmiechnąć, choć, kiedy zadarł głowę mimowolnie mocniej przymknął jedno oko, kiedy piszczenie w uszach się wzmogło. - Hej, Alec. Tak myślisz? – Zaśmiał się słabo, choć szczerze i pokiwał głową z większą energią. Chciał wstać bez zwłoki, w myśl zasady, którą mieli od zawsze: po walce należy od razu wstać, odpoczynek oznacza wizytę w szpitalu, ale ciepłe, lekko szorstkie i nawykłe do trzymania broni dłonie na moment na powrót zamroziły go w miejscu. Aż zapomniał domknąć ust, śledząc ogłupiałym wzrokiem oczy Alexa biegające za to po jego uczniu i upewniające się, iż wszystko co powinno było na swoim miejscu. Odwykł od tego. Ot Tego spojrzenia. Znowu przełknął ślinę i powtórzył pokiwanie głową, tym razem ostrożniej, nie potrafiąc zamknąć oczu i odciągnąć spojrzenia od tej twarzy, kiedy była tak blisko. Głód jedzenia znikł wtedy niemal całkowicie, ale jego miejsce zajęło łaknienie, które dobrze znał i które nie dawało mu spokoju już od lat. Od całych lat, których nigdy nie miał odwagi zliczyć. I był to głód stukrotnie gorszy… Wspomagając się odrobinę na zaoferowanej mu dłoni podniósł się na nogi i ignorując pulsujące bólem plecy zapewnił, że nic mu nie jest, po czym sam wstępnie upewnił, że jego mistrz był cały. W następnej kolejności musieli obaj zbadać rany samej wioski.
*
Łowcy byli zbyt zmęczeni na kopanie zmarłych i na szczęście żaden z mieszkańców absolutnie nie wymagał tego od nich. Nie, kiedy spoceni, w lepiących się od potu, krwi i sadzy koszulach pomagali przez godzinę gasić pożar walącego się już budynku, kiedy odnajdowali raz po raz kolejne ciała, miejscami rozczłonkowane, miejscami należące do dzieci, miejscami porzucone w lesie, gdzie na szczęście nie zdążyły ich rozwlec zwierzęta, które wyczuwając katastrofę uciekły z okolic jako pierwsze. Nie, kiedy musieli uspokajać swoje konie, uwolnić je od ciężaru tobołów, nakarmić i napoić. I wreszcie nie, kiedy poruszali się już nie siłą mięśni, a woli ani razu nie odpuszczając i nie odpoczywając, gdyż wiedzieli, że minimalna zmiana tempa pracy doprowadzi do opadnięcia z sił. Świtało, kiedy kończyli posługę. Wygaszona kaplica już prawie się nie dymiła i mieszkańcy mogli skupić się na innym pożarze, który miał przynieść ich stracie i nienawiści choć trochę ukojenia. Ciała wampirów Oscar i Alexander musieli transportować sami - ludzie bali się je dotknąć, obawiając się, że bestia powstanie, ale doświadczeni Łowcy widzieli, że obciągnięte szarą skórą skrzydlate worki kości były już całkowicie martwe. Należało już tylko dopełnić ceremoniału i wystawić je na działanie słońca. Dwa wielkie cielska legły więc niedaleko siebie na wschodniej stronie wzgórza, by możliwie jak najszybciej wyjść na spotkanie pierwszym promieniom słońca. I kiedy tylko łuna, wspinając się powoli po soczystej trawie sięgnęła choć skrawka ogona w powietrzu dało się wyczuć nutę zapachu opalanej ogniem skóry. Niebieski płomień, który tańczył przy samej figurze Krwiopijców z wolna zajmował ciało niczym suche drewno. Kości łamały się z lekkim chrzęstem i zapadały do środka, gdzie wnętrzności i resztka zastałej krwi obracały się w popiół. Nie minęło dużo czasu, a publiczność zebrana dookoła widowiska patrzyła na mrożące krew w żyłach potwory płonęły niczym porzucone przez nierozważne dziecko zabawki. Dla Oscara ten widok nie był żadną nowością, tak samo zresztą jak dla jego mentora, a mimo to zerknął wtedy w stronę Alexandra, słysząc jak w tłumie niektórych ludzi opuszczało długo trzymane napięcie i albo pozwalali sobie na cichy płacz, albo westchnienie pełne ulgi. Przeżyli noc. Dzień był już bezpieczeństwem.
*
Bohaterowie zawsze mieli prawo do darmowego spoczynku i darmowego jadła, które obiecano im, kiedy tylko odpoczną i zejdą do gospody. Do tego czasu mogli nocować w największym pokoju połączonym z biurem i posiadającym największą wannę i… I sam fakt po prostu posiadania jakiegoś posłania najmocniej interesował teraz skrajnie wymęczonego Oscara. Cienie pod jego czami już prawie sięgały kącików ust, zwłaszcza kiedy wymusił lekki uśmiech, żegnając w drzwiach gospodynię wskazującą im łazienkę i dopytującą co chcieliby zjeść na kolację. Chłopak nie miał do niczego głowy. Czuł się lepki, brudny, obolały, głodny i śpiący. Przede wszystkim śpiący. Dlatego kiedy tylko zamykane drzwi kliknęły, a on i Alexander już zdążyli wprowadzić się do chwilowego lokum, czuł jak opada na niego resztka zmęczenia. I z przyzwyczajenia oparł się plecami o drzwi… Z miejsca tego żałując. Syknął wtedy głośniej niż zamierzał, odsuwając się od drewna i przygarbiając. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |