Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
Indeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 He wears the smell of blood and death like a perfume

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 11, 12, 13  Next
AutorWiadomość
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyNie Sty 21, 2018 8:04 pm

First topic message reminder :

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 8799Pbh
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 KWdovXw
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 JJUm28I
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 PKSfKUS
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 XJGgO8c
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 RszNM4M

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down

AutorWiadomość
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyPon Lip 09, 2018 10:24 pm

Akurat z tym nie mógł się nie zgodzić. Sam czuł się podobnie, zwłaszcza że po ich nocnej wyprawie był naprawdę dobrej myśli i miał nadzieję, że kiedy tego ranka, pełni sił i chęci do pracy, po sowitym śniadaniu, zejdą do piwnicy, czeka ich szybka, prosta robota i kwatera za darmo. Nic jednak nie mogło iść gładko i po ich myśli, co chociaż nie powinno być zaskoczeniem, zawsze w jakiś sposób pojawiało się niespodziewanie. Czy to jeśli chodziło o ich ulubione miejsce na obóz w lesie, które akurat w tym czasie, kiedy chcieli z niego skorzystać, musiało zostać pochłonięte przez bagna, pożerające kolejne połacie lasu w wyjątkowo burzowym sezonie. Czy o idealnie ustaloną walkę, w domyśle czystą i szybką, która ostatecznie kończyła się prowizorycznymi szwami, na których widok lekarz w mieście załamywał ręce i nie wiedział, czy powinien skupić się na strofowaniu mężczyzn, czy na wyciąganiu grubych nici z ich ciał. Po prostu zawsze coś musiało pójść nie tak, jak miało. I ta sytuacja wyjątkiem nie była.
Na razie nie odzywał się, kiedy po drewnianych schodach wszedł gospodarz, a przez chwilę niewielką piwniczkę ogarnął pusty odgłos, jaki wydawały podeszwy butów uderzające o stare deski. Spojrzał na ucznia i schował broń, dopiero wtedy skupiając uwagę w pełni na mężczyźnie i na tym, co miał do powiedzenia na temat tego, co interesowało ich w tej chwili najmocniej. Bo jeśli źródłem tych kradnących spokojny sen z powiek odgłosów nie była piwnica karczmarza, musiała to być izba jego sąsiada.
Nie miał pojęcia, co zrobią, jeśli i ten trop okaże się nic nie wart, ale przynajmniej na razie nie zamierzał tego roztrząsać.
Stężał nieco i choć ciężko było zobaczyć to z zewnątrz, mięśnie jego nóg napięły się i rozluźniły, kiedy przypomniały sobie, że na razie nie ma potrzeby być czujnym do tego stopnia. Czując na sobie wzrok gospodarza, przeniósł własny powoli na Oscara, zaraz wracając nim do starszej, powoli znaczonej już przez czas twarzy właściciela przybytku.
- Jest w stanie pan powiedzieć, kiedy mniej więcej zaczęła się ta historia... Z duchami? - spytał, mając nieprzyjemne wrażenie, że mogło się to zdarzyć niedługo po tym, jak drogi sąsiad przestał nosić wianki i zabawki do lasu, gdzie zginęło jego dziecko.
Sytuacja była niecodzienna, a wszystkie ich domysły i spekulacje po kolei były odrzucane przez rzeczywistość, która podrzucając nowe poszlaki, gmatwała sprawę jeszcze bardziej, aż do tego momentu, kiedy jedyny scenariusz, który powstawał w jego głowie, łączący wszystko, co wiedzieli do tej pory, nie chciał mu przejść przez gardło.
- Wciąż szukamy gospodarzu, wczoraj byliśmy pewni, że miejscem pobytu naszego problemu jest piwnica, lub dom obok karczmy. Jedną z lokacji sprawdziliśmy i zwyczajnie, zanim zaczniemy myśleć nad tym, co dalej, chcielibyśmy sprawdzić drugą. Dla pewności. - kiwnął głową na ucznia, żeby podszedł bliżej – Zechciałby nas pan przedstawić sąsiadowi? - spytał grzecznie, a kiedy mężczyzna, wyraźnie roztargniony, ruszył przodem, Alexander zrównał się z chłopakiem, jednak nie mówił już nic.
Nie chciał na razie histerii, dlatego wolał, żeby karczmarz nie wiedział o jego podejrzeniach, póki sprawa nie zostanie rozwiązana. Oscar zaś prawdopodobnie w tym właśnie momencie przeżywał podobne rozterki, co jego mistrz. W końcu sam go uczył przez całe lata.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyWto Lip 10, 2018 8:54 pm

Oscar ostatni raz rozejrzał się po wiszących przy ścianie pętkach kiełbasy i leżakujących poniżej na półkach szynkach. Po beczkach pełnych piwa albo wina… Coraz więcej bardzo niepokojących myśli kłębiło się pod jego czaszką, a pytanie, które wystosował Alex tylko utwierdziło go w przekonaniu, że obaj już całkiem niedługo na własne życzenie okropnie popsują sobie piękny poranek. Przełknął ślinę, przepychając ją siłą przez przez nieprzyjemnie ściśnięte gardło. Nie lubił oglądać trupów, niezależnie do tego ile by ich nie widział nie sądził by ta awersja kiedykolwiek się zmieniła. A to spodziewał się zobaczyć w domu cichego sąsiada – trupa gospodarza i zamkniętego gdzieś potwora z bagien, który porwał i zabił jego dziecko.
Gospodarz za to nie podzielał ich czarnych myśli i dał sobie chwilę na zastanowienie, sunąc wzrokiem po suficie piwnicy.
- Zdążyli my z żoną już ze cztery razy do kościoła pójść, to będzie jakiś miesiąc – podał najdokładniej jak potrafił. - O, o! To się zaczęło gdzieś po tej nocy jak żeśmy sąsiadowi obornik gasili! Ktoś podłożył ogień u Morrisona, tam na końcu ulicy i cała wieś się zbiegła, żeby gasić. Przed tym mi goście przyjeżdżali i nikt się nie skarżył! – dopowiedział niebosko zadowolony ze swojej uwagi, autentycznie czując, że nawet jeśli nie łapie dokąd dwóch dżentelmenów prowadzą ich mądre głowy, to w tej chwili jest im bardzo pomocny nawet z wiadomością o palącym się oborniku.
Jedna z brwi Oscara poszybowała nieco do góry i wymienił się spojrzeniami z Alexandrem. Niby pożar mógł być czystym przypadkiem, ale w tej dziwnej sytuacji naprawdę niczego nie można było traktować z przymrużeniem oka. Byron mimo czarnych myśli uśmiechnął się bez wyrazu kiedy gospodarz zachęcony kiwnął głową i cofnął się na górę, by po wyjściu łowców z piwnicy zamknąć za nimi klapę i zasunąć ją kłódką. Dopiero wtedy młodszy z nich pozwolił sobie odetchnąć – cicho, ale bardzo ciężko, najpierw zerkając na drzwi smętnego domostwa, a potem na Alexandra. Oczami mającymi w sobie zdecydowanie mniej blasku niż rano.
Karczmarz w tym czasie wstał z klęczek i otrzepał spodnie, po czym podszedł do drzwi i zapukał do nich wielką pięścią. Z początku nie było żadnej odpowiedzi. Nawet po powtórzeniu nadal nie było słychać żadnych odgłosów krzątania się zza drzwi.
- Może gdzieś wyszedł? – bąknął mężczyzna do siebie i zapukał po raz ostatni, dużo-dużo głośniej. - Buckner!
Dopiero wtedy drzwi niespiesznie uchyliły się odrobinę na tyle, by pokazała się w nich sucha postać wysokiego mężczyzny. Już po uchyleniu wrót dało się wyczuć z wnętrza zapach gorzelni, zepsutego jedzenia oraz smrodu potu i niemytego ciała, który to dochodził od samego gospodarza. Pan Buckner pomimo widocznie tężyzny fizycznej miał twarz wychudłą i ściągniętą stresem, bólem i tanim bimbrem. Szklanymi, niewidzącymi oczyma, otoczonymi od dołu cieniami niewyspania, wodził po trójce mężczyzn, aż w końcu wycharczał nieprzychylne:
- Czego tu? - ...które brzmiało jak odgłos rozdzieranego prześcieradła.
Karczmarz skrzywił się tylko przez chwilę, ale szybko podjął sztucznie radosnym tonem:
- Sąsiedzie, tych dwóch dżentelmenów rozwiązuje u mnie zagadkę duchów na poddaszu i bada mi karczmę dookoła, a że twój dom jest na drodze, to powiedzieli, że chcieliby trochę pogadać. No. – Zatarł ręce najwyraźniej uznając sprawę zapoznania za zakończoną i cofnął się dwa kroki do łowców, by poklepać Alexandra po ramieniu. - Ja już muszę wracać, pomóc córze pilnować interesu. Jakby co to będę za ladą – rzucił z wyraźną ulgą i sprężystym krokiem zaczął się oddalać.
Oscar chrząknął, próbując nie oddychać za głęboko i uśmiechnął się w końcu subtelnie.
- Dzień dobry, Panie Buckner, nie chcieliśmy przeszkadzać i nie zabierzemy Panu wiele czasu. Czy moglibyśmy wejść na chwilę do środka?
- Nie – mężczyzna niewzruszony uciął rozmowę jak nożem i już zaczął zamykać drzwi.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyWto Lip 24, 2018 9:20 pm

Kiedy ciężkie wrota otworzyły się przed nimi, ze skrzypnięciem sugerującym, że od bardzo dawna nie pełniły one swojej funkcji. Dopiero teraz miały okazję, najpierw z cichym jękiem uchylić się, niemal nieśmiało, jakby sprawdzały, któż taki niepokoi tak nagle, zupełnie już odzwyczajone od podobnych ekscesów, by chwilę później już nieco odważniej, z drapiącym skrzekiem wpuścić między futrynę, wychudzoną postać mężczyzny, z którego ust wydobył się zaskakująco podobny dźwięk. W tym samym jednak momencie, kiedy ujrzeli suchą, zmęczoną twarz o nieco żółtawej, ziemistej cerze, nozdrza uderzył cały wachlarz najbardziej niespodziewanych zapachów, które razem, z powodzeniem obudziłyby nieboszczyka. Samego zaś Alexandra nie wzruszyły mocno, chociaż nie skrzywił się pewnie wyłącznie dlatego, że przez lata przywykł do ostrej woni śmierci. A ten mdlący aromat był równie zachęcający.
Pozwalając gospodarzowi mówić, sam uważnie przyglądał się mężczyźnie, już teraz podejrzewając, że to nie będzie tak proste, jakby sobie tego życzyli. Dwa, sprzeczne uczucia w nim walczyły o przewagę, a on sam teraz spychał gdzieś w odmęty umysłu zaskoczenie, że w ogóle ktokolwiek im otworzył. Miał podejrzenie, że właśnie w tym budynku był ich cel. Więcej, był o tym przekonany. Do niedawna. A właściwie dokładnie do tego momentu. Bo sąsiad strapionego karczmarza żył i chociaż nie można było powiedzieć, żeby miał się dobrze, zdawało się, że jedyną rzeczą, która go zżerała, był ból po utracie bliskich i samotność. Nie zaś mała, krwiożercza bestia zamieszkująca jego piwnicę. Z drugiej jednak strony, stworzenie mogło się schować, a przy takim smrodzie, nawet woń podobnej istoty byłaby trudna do zauważenia...
Poczuł na swoim ramieniu nieco niezręczne klepnięcie i na ułamek sekundy spojrzał w tamtą stronę, wracając jednak szybko do postaci przed nimi, która wcale nie wyglądała na chętną do jakichkolwiek rozmów. Ani z karczmarzem, ani z nimi. Albo właśnie przede wszystkim z nimi, bo już chwilę po tym, jak jego uczeń uprzejmie wyraził ich prośbę, miękki baryton został przecięty przez skrzekliwą odpowiedź, po której drzwi znów miałby pocałować futrynę z rozrywającą duszę namiętnością... Jednak nie zrobiły tego, po drodze napotykając przeszkodę w postaci idealnie wypastowanego, błyszczącego w porannym słońcu, ciężkiego, wojskowego buta.
- Obawiam się, Panie Buckner, że mimo nad wyraz uprzejmego tonu wypowiedzi mojego towarzysza, nie była on faktycznie pytaniem. Nalegam, aby Pan się odsunął. - powiedział, układając otwartą dłoń na drzwiach, chwilę czekając z użyciem siły na to, żeby mężczyzna przemyślał sytuację i doszedł do wniosku, że nie ma zbyt dużych szans na siłowanie się z dwoma, zdecydowanie lepiej zbudowanymi, dorosłymi mężczyznami. - Chwilę porozmawiamy i obejrzymy izbę. - poinformował go jeszcze, napierając na drzwi, aby otworzyć je nieco szerzej i wsunąć się do środka, wierząc, że Oscar wejdzie za nim.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyPią Sie 10, 2018 8:21 pm

Drewniane, odrapane i dawno niekonserwowane drzwi napotkały na swojej drodze koniec eleganckiego obuwia i porzuciły misję, choć gospodarz dla przekory albo niezbyt rozumiejąc sytuację szarpnął jeszcze klamkę dwa razy – jak można się było domyślić całkiem bezskutecznie. Dopiero po tym z ociąganiem przemyślał sprawę i spojrzał w dół ciała mężczyzny, który uprzednio zbliżył się doń błyskawicznie.
- Bezczelne dzieciaki... – czknął, spoglądając z bliska na Alexandra i chyba w pijackim amoku nie bardzo zdając sobie sprawę z wieku swojego rozmówcy. Z bliska jego oczy pokryte były bielmem, jakby chmura smutku wyżarła źrenice i tęczówkę oka zabierając jego ciału ostatni kolor, którego pozbyć się było najtrudniej – tak by niemal martwe, puste, prawie szklane oczy pasowały do pociętej zmarszczkami, szarej jak papier skóry i brudnych, pełnych równie szarych plam łachmanów oraz cienkich, sterczących na wszystkie strony białych włosów. Pan Buckner mógł mieć zarówno dziewięćdziesiąt lat jak i być w wieku starszego z łowców – to co mu się stało odcisnęło jednak piętno na jego ciele i zdrowiu, czyniąc w nim nieodwracalne już spustoszenie. Pomimo nieprzychylnego zachowania nie potrafił już nawet wzbudzić gniewu… Jedynie niechęć i współczucie, z czego to drugie zaczęło powoli wypełniać płuca Oscara jak woda wypełnia naczynie.
Gospodarz wydał z siebie jakiś skrzekliwy dźwięk na pograniczu warknięcia i zmęczonego jęknięcia, a jego chuda łapa, przypominająca bardziej sękatą gałąź, puściła klamkę.
- A oglądajcie se co chcecie… I bierzcie se co chcecie… Nic i tak nie mam – zabulgotał i odwrócił się, by wejść w głąb domu, tym samym robiąc Alexandrowi i kroczącemu zaraz za nim młodzieńcowi miejsce.
Wewnątrz drzwi prowadziły od razu do izby zajmującej sobą praktycznie całe dolne piętro – była to połączona jadalnia po prawej wraz z kuchnią w głębi, naprzeciw drzwi frontowych znajdowały się wrota wychodzące na niewielki ogrodzony i zapuszczony ogródek, a po lewej przylepione do ściany schody na drugie piętro i wklejone w nie od boku drzwi najpewniej do jakiegoś schowka. Z tego co wynikało po położeniu domu to właśnie ściana ze schodami przylegała do karczmy obok. We wnętrzu domu powietrze aż stało w miejscu, tak gęste, że można by na nim powiesić futerał z bronią jak na haku w holu. Zewsząd, a najmocniej z kuchni dochodził zapach rozkładającego się jedzenia oraz kwaśny smród potu i niemytego ciała. Z czego temu pierwszemu winne były niedomyte talerze i garnki pełne jedzenia zamienionego w siedlisko grzybu toczonego przez białe larwy much, których bzyczenie mogło doprowadzić do szału, a te unosiły się nad kuchennymi meblami jak czarna, niespokojna chmura. Pot za to oraz uryna, wymioty i chyba najbardziej znośny fetor przetrawionego alkoholu dochodził od samego gospodarza, który przysiadł przy zastawionym butelkami i otoczonym pobitymi kawałkami szkła stole z trzema krzesłami i pociągnął łyka bezbarwnego płynu z do połowy upitej butelki. Wizyta niezapowiedzianych gości najwyraźniej nie zamierzała przerwać mu w rutynie. Oscar zerknął na schody i najpierw uchwycił spojrzenie swojego mistrza, a potem spojrzał na patrzącego się ślepo w ścianę Bucknera.
- Sprawdzę tylko co jest na górze... – zaproponował wciąż próbując nie stracić sympatycznego tonu i odpowiedziało mu tylko ciche mruknięcie mężczyzny. Rudzielec poprawił więc broń przy boku i spokojnie udał się na górze po niemiłosiernie skrzypiących schodach. W tym czasie szklane oczy starego pijaka zawiesiły się na Alexandrze.
- Niech tamten mówi co chce, ja nie słyszę żadnych duchów – burknął prawie niezrozumiale, zapominając chyba w pełni odciągną ust od szyjki butelki. - Rozejrzeliście się już…?!

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyCzw Sie 16, 2018 10:11 pm

Zignorował zupełnie nacisk ciężkich, drewnianych drzwi, które dusiły jego solidne obuwie miedzy sobą, a futryną. Ta jednak wyglądała, jakby jedno jeszcze zaledwie pociągnięcie klamki, miało ostatecznie skończyć jej niepewny romans z wrotami, który trwał tylko dzięki rozpaczliwie trzymającym się zawiasom.
Omiótł ledwie spojrzeniem mężczyznę, zaraz zerkając wgłąb izby, jakby tam miał zobaczyć coś, co w mig rozwiązałoby całą zagadkę. Szybka robota. Bez żalu i cierpienia. Bez nieprzespanej nocy i obaw.
Nadzieje na to jednak rozmywały się w jego myślach, jak mgła, wraz z mijającym świtem, coraz wyraźniej klarując się w coś, czego nie miał ochoty sobie uświadamiać. Jak z resztą wielokrotnie, przez całe lata, kiedy próbował odciąć się od tego wszystkiego, bo nie był tam po to, by komukolwiek współczuć, a jednak, kiedy patrzył na Pana Bucknera, nie potrafił zupełnie odpędzić świadomości tego, co z człowiekiem potrafiła uczynić utrata bliskich. Ukochanej żony, ledwie chwilę później niemal wyśnionego, wymarzonego aniołka, który w ledwie parę chwil nieuwagi, przez parę nieroztropnych decyzji...
Otrząsnął się, by bez słowa wejść do środka, wypełniając umysł rozgardiaszem panującym w całym pomieszczeniu i wszechobecnym brudem. Kurzem unoszącym się w powietrzu, tańczącym lekko i leniwie w świetle nadchodzącego południa, całymi legionami much, krążących nad ich głowami i tym niemal raniącym uszy odgłosem, jaki wydawały ich skrzydła, kiedy one, nic nie robiąc sobie z wizyty, przecinały przestrzeń, tuż przed ich nosami. Chłonął wszystkie zapachy i odgłosy niemal z rozkoszą, nie chcąc dopuścić do siebie więcej nieprzyjemnych, nic niezmieniających przemyśleń.
Smród i zaduch, jaki panował w pomieszczaniu, niemal pomagał w tym, nie dając o sobie zapomnieć i nieznośnie drażniąc. Przy każdym oddechu, podczas którego całe jego ciało błagało, by stąd wyjść, niemal zatrzaskując wrota płuc, które nie zgadzały się na przyjęcie w siebie takiej mieszanki, mógł skupić się na tym, co widział i czuł.
- Dobrze. - kiwnął głową, odprowadzając swojego ucznia spojrzeniem po stromych, wiekowych już i wyjątkowo zaniedbanych schodach, na górę, aż ten zupełnie zniknął mu z pola widzenia.
Sam miał zamiar przyjrzeć się jeszcze dokładniej dolnej izbie, jak na razie, największą ciekawością darząc ścianę ze schodami, która według tego, co udało mu się zaobserwować, musiała bezpośrednio stykać się z pomieszczeniem gospodarczym w karczmie, w którym wylądowali poprzedniej nocy, wpatrując się w ścianę, jakby coś miało im się w niej objawić. Najchętniej rozwiązanie sprawy.
- Słucham? - spytał, odwracając spojrzenie od ściany, by zawiesić je na mężczyźnie, mimo że doskonale słyszał, co ten powiedział, lub raczej wymamrotał, między jednym łykiem a drugim. - Chcemy tylko się upewnić, że zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. - zapewnił, schodząc nieco z tonu, kiedy ujrzał go w całym obrazku.
Przy starym, obdrapanym i lepiącym się stole, wśród brudnych naczyń, zepsutego jedzenia i pustych butelek.
Tylu pustych butelek...
- Nie zabierzemy panu wiele czasu. - dodał, znów skupiając wzrok na schodach i podchodząc nieco bliżej, nie znalazłszy nic interesującego w reszcie pomieszczenia, na razie czekając jednak z dalszymi działaniami na Oscara. - Co znajduje się w tym pomieszczeniu? - spytał, mając na myśli wtopione w schody drzwi, w których kierunku się zwrócił.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyCzw Sie 23, 2018 11:40 pm

Brudne szyby małych okienek nawet tak pięknego i niesamowicie słonecznego dnia wpuszczały do środka zaniedbanego domu bardzo mało światła. Promienie zamiast otulać wnętrza tuż po przebiciu się przez dawno nieczyszczone szkło jakby zmęczone tą walką opadały omdlewająco na ciemną, drewnianą podłogę wąskiego korytarza – wyglądały bardziej jak przyklejone do deski zwiewne, ale nieruchome firanki niż faktycznie coś tak niematerialnego jak światło. A jednak Oscar nie napotkał żadnego oporu, kiedy wsunął dłoń pod smutny całun i obserwował drobiny kurzu wirujące dookoła jasnych palców. Z każdym krokiem oddychało mu się coraz ciężej i dopiero tu na górze, gdzie fetor zelżał, dotarło do niego, że to nie przez smród. Ani nie przez zaduch. Atmosfera tego miejsca była tak przytłaczająca, że z każdą spędzają tu chwilą zapominał, że za drzwiami jest jakiś inny świat – jasny i pełen ludzi, a nie po brzegi zatopiony w szkle.
Sam nie był pewien ile już tu był. Umysł podpowiadał mu, że na palcach jednej ręki policzy minuty spędzone w zaniedbanym domostwie, ale czuł się tak, jakby spędził tu już kilka godzin – wlekących się upiornie jak pochód dusz, które nie mogą pożegnać się z doczesnym życiem. Nie wiedział czemu, w końcu od dziecka obcował ze śmiercią, w końcu miał już za sobą doświadczenia, których nikt nie chciałby mieć, ale tu ścierał się nie z kostuchą, ale z pustą skorupą życia. Ze światem człowieka, który poddał się już dawno temu i pozwolił, by jego bólem syciły się poczerniałe ściany i wypełniały duszne pomieszczenia. By gnijącego za życia zżerały go muchy od zewnątrz i alkohol od środka. Rudzielec czuł się zduszony bardzo niewyraźnym i niezwykle odrzucającym, i dotkliwym przeczuciem, którego nie potrafił nazwać, ale który oblepiał jego ciało jak ciężka smoła. Sprawiał, że młody mężczyzna popychał najbliższe drzwi z takim ociąganiem, jakby były one zrobione ze spiżu i ważyły całe tony. Jakby naprawdę bardzo, ale to bardzo nie chciał zobaczyć tego, co się za nimi znajdowało.
A była tam sypialnia. Zatopiona w graficie ciemności ledwo-ledwo przełamywanej przez światło przesycające się całunem przez dziury w szmacie, z której naprędce zrobiono zasłonę. Wielkie małżeńskie łóżko przerobiono na gnijący, śmierdzący uryną barłóg. Podłogę zaścielał dywan starych, porozrzucanych jakby w amoku ubrań. Szafa stojąca naprzeciw legowiska stała otwarta, wszystkie szuflady były zeń wysunięte i opróżnione, a ich zawartość wysypana na podłogę – i tak już zostało na tak długo, że wszystko przykryła centymetrowa warstwa kurzu – jak szary, smutny śnieg. Jakby nikt tu tak naprawdę nie mieszkał, choć przecież słyszał dochodzący z dołu, stłumiony skrzek gospodarza. Oscar ledwie omiatając pokój spojrzeniem z samego wejścia szybko ocenił, że musiał być pierwszym gościem od naprawdę dawna w tym pokoju i cokolwiek miałoby się w tym domu chować to na pewno nie tu. Nabrał więc głębszego wdechu i usłużnie, jakby speszony swoją śmiałością we wstąpieniu do czyjejś prywatnej sypialni z cichym kliknięciem zamknął drzwi i przełknął gorzki, śmierdzący glut śliny, który z ledwością przecisnął mu się przez gardło, nieomal grożąc zakrztuszeniem. Zostały już tylko jedne drzwi… Wychodek znajdował się z tyłu za domem, a skoro przed chwilą Byron oglądał sypialnie rodziców, to znaczyło, że za plecami miał drzwi do pokoju… Dziecka.
Zacisnął pięści dłoni tak mocno, że aż pobielały mu kostki. Był dorosłym mężczyzną, czego się więc bał? Zabawek? Łóżeczka? Rysunków? Ubranek? Bał się mebelków? Wspomnień? Niewysłowionego morza żalu i goryczy rodzica, który stracił swoje maleństwo? Samotnej starości przemijającej w poczuciu winy i własnym życiu, które w porównaniu do bliskich okazało się tak boleśnie długie? I jak na złość nie potrafiło się tak po prostu skończyć…
Odetchnął ciężko, prostując się i obracając na pięcie przodem do drzwi, które kiedyś musiały być białe. Jak błędny rycerz przybywający o miesiące za późno stanął przed bramami do królestwa małej księżniczki i patrzył na nie, nie mogąc znaleźć w sobie chęci do wyciągnięcia dłoni przed siebie i złapania za klamkę. Wydawało mu się, że czuje fetor zgnilizny i słodki zapach rozkładu. Że dobiega do niego ziołowy swąd mokrego mchu i złowróżbnego wnętrza lasu, który wyciągnął po dziecko sękate łapy i wessał wprost w bór, topiąc bezgłośnie w gęstym bagnie.
Nie było jej już w pokoiku.
Oscar modlił się, by już jej tam nie było. Modlił się, by nie było jej już w domu. Jeszcze w życiu o nic tak gorąco się nie modlił.
Sięgnął do klamki.

Siedzący przy stole spity mężczyzna łypnął na Alexandra złowrogo, uciekając wzrokiem do swojej butelki, zaglądając przez wylot, by spojrzeć na resztki bimbru smutno chyboczące się przy brudnym dnie.
- Ta, jasne… Gówno zrobiliście. I ciągle gówno robicie skoro tyle diabelstwa toczy ziemię. Potraficie tylko włazić porządnym ludziom do domu, grożąc im spojrzeniem, a potem pewnie jeszcze bronią – rzucił już nawet bez urazy, ale i bez litości. - Teraz to już nic tu po was i waszym smutnym poczuciu obowiązku. Zabieraj gagatka z palącą się głową i wynocha. Wypad do innej wioski, może tam jeszcze kogoś zdążycie ocalić, tutaj tylko wydeptujecie mi podłogę... – bulgotał coś jeszcze, przykładając butelkę do ust - jednocześnie chłepcząc i próbując coś mówić, cudem tylko się nie krztusząc. Pod koniec łyka udało mu się wydukać tylko pijane:
- Albo wyjazd do lasu na bagna.

Na piętrze białe wrota do zamku księżniczki skrzypnęły bardzo cichuteńko i pod naciskiem rozwarły nieznośnie powoli, wpuszczając do mniejszego pokoiku nieco więcej światła z żałośnie oblanego słońcem korytarza – nawet jeśli w środku było jaśniej niż gdziekolwiek w domu. Jedno okienko świetnie dawało sobie rade, nawet okolone z dwóch stron odsłoniętymi krótkimi zazdrostkami, aż nieruchomymi od ciężkiego osiadłego na nich kurzu. Światło obejmowało nieruchomo jasne mebelki w charakterze niewielkiego stoliczka, wąskiej szafy i jednoosobowego łóżka – wszystko było białe. Nietknięte. Patrząc na resztę domu, to jeśli nie uwzględniać kurzu było tu naprawdę czysto. Na stoliczku w słoiczku spoczywały kredki w różnych kolorach i różnych stopniach zużycia oraz pliczek kartek. Na parapecie w wazoniku spoczywały zasuszone kwiatki, których pąków resztki otaczały naczyńko. Był jeszcze kubeczek z ręcznie narysowanymi kwiatkami na stoliczku i porysowana poduszka usadzona na zasłanym łóżku. I miska z dzbanuszkiem służące do porannej toalety. I nic poza tym – nie było ani jednej zabawki, ani jednej szmacianki. Wszystkie musiały teraz brudne, mokre i obrastające mchem leżeć na skraju bagnisk, gdzie jeszcze nie tak dawno nosił je Pan Buckner, tak jak mówił karczmarz. Nie śmierdziało zgnilizną, padliną, ani fekaliami. Tylko ciężki zaduch i kurz. Wszędzie kurz.
Oscar czując nie specjalnie dużą ulgę stał dłuższą chwilę w drzwiach i zastanawiał, czy faktycznie przyjście tu było dobrym pomysłem. Czy naprawdę dzisiejszego dnia potrzebował tego wszystkiego? Oczy piekły go od zaległych w powietrzu drobin, czuł się brudny i śmierdzący, beznadziejnie słaby i kompletnie bezradny. Spuścił spojrzenie na podłogę, wychylając się w tył i zamykając drzwi równie grzecznie i usłużnie co poprzednim razem. Jak nieproszony intruz, a nie orędownik przybywający z późną odsieczą.
Kiedy chce się zbawiać świat naprawdę ciężko przełyka się takie obrazki, biorąc je za osobistą porażkę. Własną winę. I nie pomaga powtarzanie sobie, że przecież nie da się uratować wszystkich, być zawsze wszędzie na czas, zdążyć podać rękę, wydobyć broń, krzyknąć, zawołać, osłonić. A jednak gdyby nie ścierwojad na bagnie dziewczynka nadal by żyła.
Drzwi kliknęły zamykane i rudzielec nabrał głębszego wdechu, cofając się z powrotem do schodów.

Pijaczek pomimo tego, iż zdawał się wstąpić już w swój świat powolnego tańca z alkoholem, tak naprawdę uważnie łypał na niby to kulturalnie przemierzającego jego dom łowcę.
- Spiżarnia – odparł rzeczowo i szybko. Dużo szybciej niż wcześniej, do tego zaskakująco trzeźwo. Dodatkowo wredniej niż wcześniej. Z jebnięciem odstawił przy okazji butelkę na stół. - Wyżarta aż do ostatniego plastra szynki, a co? Racje żywnościowe też mi będziecie kontrolować?! – Najwyraźniej cierpliwość mu się skończyła, bo porwał naczynie z grubego szkła i podniósł się chwiejnie na nogi, okrążając stół. - Niedoczekanie wasze, wynocha mi stąd! Obaj! Przeszukujcie sobie karczmarza, jak was do mnie przesyła i na takiego świętego się kreuje! Sam wymyśla bajeczki, żeby ściągnąć sobie więcej gości i nakręcić ich na płacenie więcej za durny pokój! Sio, a kysz, darmozjady! Nie tu wasze miejsce! – Machnął niebezpiecznie butelką, ale dobre dwa metry od Alexandra, aż złapał go atak kaszlu.
Słysząc krzyki i poruszenie Oscar przyspieszył kroku i truchtem wpadł na schody, by upewnić się, że na niższym piętrze nic się nie dzieje. Wystarczyło więc, by pod nieuwagę nadepnął na nadwyrężony czasem schodek, szybko i całym ciężarem, praktycznie na niego wskakując i ten chrupnął mu pod butem sprawiając, że w mgnieniu oka jego noga zapadła się aż do połowy łydki. Rudzielec krzyknął urwanie, przyklękując i łapiąc się balustrady, czując jak kawałek naderwanego drewna ubódł go do krwi. To jednak co sprawiło, że pobladł, a w następnej chwili prawie pozieleniał to nie otarcie, a nagły, obezwładniający wręcz, mocny jak sto diabłów, przejmujący smród rozkładu, który wyzierał z dziury w schodku. A raczej z pomieszczenia, który znajdował się pod nim.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyCzw Paź 11, 2018 8:44 pm

Smętna postać uniosła ziejącą już pustką butelkę do ust i przechyliła, próbując wydobyć zeń ostatnie, trzymające się rozpaczliwie chłodnych ścianek, krople alkoholu. Ten i tym razem, nawet tak czule otulając gardło i pieczeniem odciągając myśli, nie był w stanie ukoić bólu. Nigdy nie koił, chociaż za każdym razem, kiedy osunąć się w jego ramiona, miało się wrażenie, że są one jedynym miejscem, w którym boli, choć odrobinę mniej. Takim, w którym złe mary, szarpiące umysł ciągłymi wspomnieniami, nie mają wstępu i mogą jedynie drapać i rzucać się na zamknięte drzwi. I chociaż nawet wtedy ryły ostrymi pazurami wyrzutów, winy i żalu, zdawały się jedynie echem tych, które osaczały zmęczoną ofiarę, kiedy bimbru już zabrakło.
Człowiek siedzący przed nim, bardzo wyraźnie, co zupełnie dziwne, ani obce dla samego Alexandra nie było, z całych sił starał się utrzymać stan, w którym rzeczywistość chybotała się jedynie na skraju świadomości, dając mgliste wrażenie, że nic się nie stało. Tłumiąc ściskającą i pożerającą trzewia frustrację, pozwalając na, choć kilka chwil nie czuć nic. A kiedy tak patrzył na siedzącego przy starym, obdartym i pokrytym całą mozaiką zaschniętych plam, stole, zdawało mu się, jakby patrzył w specyficzne lustro, ukazujące sam dno duszy, zamiast skupiać się na aparycji. Widział siebie samego. Zrezygnowanego i pełnego bólu, którego przez lata nie umiał ukoić, przyzwyczajając się jedynie do niego. Szukającego pustej, niedającej satysfakcji zemsty, ciągnąc za sobą pochód trupów, z których żaden, zamiast ulżyć cierpieniu, dorzucał jedynie więcej nienawiści i bezradności do całego stosu wyrzutów. Znów przyjechał za wolno, znów zbyt długo szukał. Znów znalazł jedynie pojedynczą iskrę, zamiast ogniska zarazy i znów nie potrafił uleczyć ran, które po sobie pozostawiła. Bo sam doskonale zdawał sobie sprawę, że są to rany, których nie da się uleczyć, a do których można się jedynie przyzwyczaić.
Alkohol lub krew.
- Niewiele ma to wspólnego z poczuciem obowiązku - odparł jedynie sucho, nie chcąc dyskutować z człowiekiem w tym stanie i to takim, którego rozumiał tak irytująco dobrze.
To, jak doskonale go rozumiał, drażniło go i denerwowało w sposób, w jaki zbudza w człowieku agresję pytanie, czy poruszanie tematu, który jest dla niego wysoce niewygodny. Ta sama żałoba i ten sam ból. On sam, zamiast alkoholu wybrał rozlew krwi. Zamiast otumanienia, wyżycie. Patrząc jednak na starca, boleśnie widział, że żaden z nich tak naprawdę nie poradził sobie z tym brzemieniem.
Poczuł delikatne pieczenie w kącikach oczu i przetarł je nieco nerwowym ruchem, całą winę zrzucając na zaduch i kurz, jaki unosił się w powietrzu, oraz słodki odór zgnilizny, do którego jego węch wciąż nie potrafił się przyzwyczaić, z każdym płytkim, nigdy niedocierającym w głąb płuc oddechem, posyłając do świadomości kolejne fale odrzucenia.
Przeniósł spojrzenie na drzwi, o które spytał i chwilę później, kiedy tylko wyczuł zmianę w głosie mężczyzny, z powrotem na niego, czujniej, niż do tej pory. Z jednej strony nie wierzył, że ten może wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę, z drugiej, jego reakcja sugerowała, że zawartość pokoju jest sprawą delikatną.
Zrobił krok w stronę drzwi, wciąż nie spuszczając z oczu siwego, przygarbionego mężczyzny, ściskającego niemal rozpaczliwie butelkę w dłoni, kiedy wstał gwałtownie, poruszając stół, który stuknął gwałtownie o podłogę, a w pomieszczeniu rozległ się drżący, dźwięczny odgłos uderzającego o siebie szkła, których swoim wdziękiem niemal nie pasował do tego ciemnego, smutnego miejsca. Gospodarz niemal skoczył w jego stronę, tak sprawnie, tylko potrafił, lecz nienawykłe do tak gwałtownych ruchów ciało odmówiło, a duszący kaszel wezbrał w jego płucach dokładnie w momencie, kiedy od uszu Alexandra dobiegł dudniący odgłos kroków, którym towarzyszyło skrzypienie starej podłogi, kiedy jego podopieczny zbiegał z góry, zaalarmowany hałasami.
A chwilę później sam gwałtownie zwrócił się w tamtą stronę, kiedy dotarło go głuche chrupnięcie i krótki krzyk, który usłyszałby z głębi piekła.
- Oscar! - Sam uniósł głos, w dwóch krokach doskakując do ucznia i w pół drugiego z nich, niekontrolowanie unosząc przedramię do twarzy, kiedy wszystkie śluzówki zapiekły, a w kącikach jego oczu zebrały się niemal łzy, tym razem już zdecydowanie spowodowane uderzającym, kwaśno słodkim odorem. - Wyłaź stąd. Już. - zarządził twardo, wyciągając do niego ręce i pomagając mu uwolnić zranioną nogę, kiedy w jego głowie szalał cały huragan myśli, z których przeważająca większość skupiona była na tym, że chłopakowi nie mogło się teraz nic stać. Po prostu nie mogło.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyPią Paź 19, 2018 12:26 pm

Wcześniej w całym domu było raczej cicho – jeśli nie liczyć chrapliwego głosu albo rzężenia gospodarza, ani cichych jęków spróchniałego, ciągle pracującego drewna z jakiego postawiono dom. Hałas, który obudziłby umarlaka wezbrał dopiero w ciągu ostatnich trzydziestu sekund, składając się pół na pół z ludzkich krzyków i… Z czegoś, co było w tym wszystkim najcichsze, ale najmocniej stawiało włoski na karku: z cichego szczebiotu łańcucha. Od samego smrodu dobiegającego z pomieszczenia można było wyzionąć ducha, więc Oscar skwapliwie skorzystał z pomocy starszego łowcy i najdelikatniej jak mógł wyszarpnął nogę z dziury, dziurawiąc sobie spodnie od kolana aż po cholewkę buta, na szczęście płytko raniąc sobie nogę. I nawet pieczenie, i najprawdopodobniej drzazgi w skórze nie przeszkodziły mu w zeskoczeniu ze schodów jak wielkanocnemu zajączkowi, by instynktownie uciec od gryzącego zapachu. Nawet jego oczy się zaszkliły, choć ze względu na specyficzny zawód znał ten odór jak mało kto. Słodką, słodziutką woń rozkładu, tak gęstą, że zostawiała prowadzący do torsji osad na podniebieniu i języku. Zapach starego mięsa, starych zwłok, połączonych z fekaliami, typowo piwniczną stęchlizną i grzybem. Koktajl zapachowy praktycznie zwalał z nóg i sprawiał, że cała reszta domu trąciła jak bukiet świeżych kwiatów. Chłopak instynktownie chciał wybiec na dwór, ale wiedział, że właśnie teraz musi wraz z Alexandrem kuć żelazo, póki jest gorące i jak najszybciej zobaczyć co jest na dole, niezależnie od tego jak bardzo obawiał się tego obrazu.
Zwłaszcza, że gospodarz właśnie osiągnął apogeum wkurwienia:
- Patrzcie, coście uczynili! Macie pomagać ludziom, a nie niszczyć ich domy! Co ja mówiłem! Jazda stąd! – Mężczyzna zrobił kilka chwiejnych kroków w ich stronę, a Oscar w tym czasie wyprostował się i odkaszlnął, tylko raz, nie chcąc by przy kolejnym wyszło z niego dopiero co zjedzone, pyszne śniadanie. A był od tego o niewielki krok.
- Cisza. – uciął, oddychając przez otwarte usta i spoglądając na mężczyznę spode łba. - Ma Pan brudne mieszkanie. Proszę usiąść sobie i polać kieliszek, a my pomożemy je sprzątnąć w imię czynu społecznego. Nie polecam nam przeszkadzać. – Pomimo ostrzegawczego charakteru wypowiedzi wciąż rozpaczliwie starał się być miło, mimo tego, że przez głowę przetaczały mu się różne myśli. I najmocniej zarysowywała się w nich obawa, że znajdzie tam gnijące trupy żony i córki gospodarza i że właśnie usiłuje desperacko uspokoić seryjnego morderce własnej rodziny.
Było mu niedobrze zarówno fizycznie i psychicznie, zwłaszcza, kiedy widział, że jego prośba o niestawianie oporu nie była wystarczająco przekonująca.
Pijak szybkim ruchem rozbił pustą butelkę o ścianę, malowniczo sypiąc na podłogę grube kawały szkła i zamieniając nieszkodliwy pojemnik na alkohol w niebezpieczną broń o kilku ostrych krańcach – która była równie śmiercionośna i niedoceniana jak chłopskie widły. Mężczyzna warknął, zapluwając sobie brodę i spoglądając na Oscara ze skrzącą się, wojowniczą nienawiścią – prawdziwą piorunującą złością i siłą wilka broniącego swoje młode. Ojca broniącego rodziny. Który potrafił pokonać schorowane i przeżarte alkoholem ciało i wykrzesać z niego potężne i mordercze zadatki, byle tylko wyszarpnąć sobie święty spokój. Skoczył w stronę rudzielca, aż zdzierając sobie gardło.
- Zostawcie moją rodzinę!
Próbując przy okazji zedrzeć gardło młodszemu z łowców.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptySob Gru 22, 2018 12:01 pm

Wodził spojrzeniem od jego zranionej nogi, przez podartą nogawkę i zabrudzone ręce, sprawdzając dokładnie wzrokiem, czy wszystko było w porządku i czy przez te parę chwil, kiedy nie miał Oscara przed oczami, nic się nie zmieniło. Gdzieś jak zza szkła, na przykurzonych krawędziach świadomości, rejestrował chrapliwy, rzężący głos gospodarza, w tym momencie nie uważając go za coś wartego uwagi. Nie, kiedy sprawdzał, czy dziecku nic się nie stało, cudem tylko powstrzymując się od podejścia bliżej i zerknięcia na ranę. W miejscu jednak z wręcz niesłychaną skutecznością trzymał go metaliczny, dźwięczny szelest łańcuchów, dobijając się do jego umysłu srebrzystym szmerem, podbijającym gładki baryton jego ucznia, który właśnie najwyraźniej próbował uspokoić właściciela przybytku.
Obietnicą naprawienia wyrządzonych szkód.
Prawie się uśmiechnął.
Prawie, gdyż dławiący płuca odór nie pozostawiał wiele miejsca na humor, podobnie jak ciężki zapach rozpaczy, unoszącej się w powietrzu. Przypominającej o rzeczach, których nigdy nie chciało się pamiętać i o takich, które wracały tylko wieczorem, tuż przed zaśnięciem. Jak ciemna, gorąca krew na białej koronce...
Perlisty dźwięk tuczonego szkła przywrócił go do rzeczywistości, rozbijając mary i gwałtownie sprowadzając na miejsce. Do dusznej, zakurzonej izby i ledwie trzymającego się na nogach mężczyzny, który ostatnim wysiłkiem zmusił zmęczone latami ciągłej żałoby ciało, do poderwania się i runięcia w stronę jego chłopca z krzykiem zdzierającym gardło i pozostawiającym żelaziany posmak w ustach.
- Oscar. - zdawało mu się, że sam krzyknął, chociaż naprawdę, słowo to wypowiedziane było ze spokojem, o jaki nigdy by się nie podejrzewał w takiej chwili.
Mimo krwi dudniącej w uszach sam wykonał trzy szybkie, dudniące na spracowanych, starych deskach kroki, łapiąc bark mężczyzny i gwałtownie ciągnąc w dół, przed upadkiem ratując go jedynie szarpnięciem za koszulę. Gospodarz wyciągnął zaś ręce w dół, na spotkanie z lepką podłogą, wypuszczając z dłoni wykonane na szybko i w afekcie narzędzie niedoszłej zbrodni.
- Zostaw moją rodzinę. - odparł cicho, wątpiąc, by chłopak był w stanie usłyszeć słowa wypowiedziane spokojnie i niemal przy uchu starca, kiedy sprawnie i stanowczo wykręcał jego ręce na plecy, mimo wszystko będąc przy całym tym zabiegu... Niemalże delikatny.
Jakby krępował dobrego przyjaciela, wyłączenie dla jego dobra. I to również w jakiś sposób nie dawało mu spokoju. Te pokład zrozumienia i współczucia dla tego człowieka, zderzające się brutalnie z nienawiścią kiełkującą w nim do każdej istoty, która śmiała podnieść rękę na chłopaka.
- Bardzo proszę się uspokoić. - sapnął, patrząc na gospodarza czujniej. - Chłopcze, zechciałbyś ocenić szkody, jakie nieumyślnie wyrządziliśmy Panu? - zaproponował, wciąż trzymając mężczyznę i unosząc spojrzenie na Oscara.
Marzył o tym, żeby już stąd wyjść. Żeby to się skończyło.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyWto Gru 25, 2018 9:54 pm

Nawet jeśli suche przywitanie i początki oględzin domu wlokły się tak, jakby od chwili przestąpienia progu domostwa czas zwalniał zatopiony w goryczy i beznadziei, to ostatnie chwile mignęły Oscarowi przed oczami jak na szybko przekartkowana cienka książka. Taka, która z dokładnością opisywała trzy szybkie kroki, warkot gardła zdartego latami topienia w alkoholu, niemal romantyczny błysk ostrych końców białego szkła rozbitej butelki i złowieszczy błysk w ciemnych, podkrążonych czach. Wiedział już wtedy co zrobi, jeśli tylko szklany tulipan znajdzie się blisko niego – jeśli wróg nie miał skrzydeł, pazurów i pyska pełnego kłów, pokonanie go nagle zdawało się być dziecinną igraszką. Mężczyzna nie miał w końcu wielkich łap, więc wystarczyło złapać go za nadgarstek, uskoczyć na bok i drugą rękę po przyjacielsku oprzeć od tyłu na barku, by spacyfikować go głośnym zwaleniem przodem na ziemię. Potem przyklęk na plecach, rozbrojenie uderzeniem nadgarstka drewno podłogi, wykręcenie rąk i dopiero spokojna rozmowa. Wszystko po kolei, tanecznie, oszczędzając siły, bez wysiłku, korzystając z energii generowanej przez przeciwnika – tak jak uczył Alexander.
Można było też postanowić zwalić go na plecy i wykorzystać bezwiedny odruch do rozbrojenia i mimo wszystko z szacunkiem pozwalając mu utrzymać się na nogach. Tak mniej po żołniersku, tak bardziej… ludzko. Tak jak zrobiły to szybkie dłonie nauczyciela, w mgnieniu oka, bez oczekiwania na ostatnią chwilę.
Oscar spięty, nagle rozluźniając się z pozycji obronnej zamrugał kilka razy, jakby właśnie ostrożnie opuszczał świat setek bojowych scenariuszy, które właśnie rozegrały się w jego analitycznej wyobraźni i ostrożnie rozgaszczał się w teraźniejszości.
- Dziękuję... – Powiedział to tak… dziwnie. Boleśnie zdał sobie sprawę z tego, jak szybko odzwyczaił się od tego, że ktoś go ratuje. Starzec w tym czasie wierzgnął wychudłym ciałem w rękach starszego łowcy, trąc o siebie zepsutymi zębami.
- Nic nie rozumiecie! Won, won, won! Sam wszystko naprawię, zawsze wszystko naprawiałem! Nikt was tu nie potrzebuje!
- Niestety żeby móc w pełni je ocenić musiałbym zejść do piwnicy[b] – zaczął rudzielec, ignorując wrzaski z początku podnosząc głos na tyle, by w miarę uprzejmie przekrzyczeć coraz bardziej cienko piszczącego gospodarza. - [b]Może znajdę tam deski i sam naprawię schody. A po wszystkim na własny rachunek zafunduję Panu strawę. – Ostatnie słowa ledwo dało się usłyszeć, bo mężczyzna nagle jakby oszalał. Zaczął rzucać się na boki, skakać i kopać nogami, zmuszając gardło do dzikiego wrzasku. Na pewno to co wrzeszczał było słowami, ale na tym etapie niczego już nie dało się zrozumieć. Alkoholik wyglądał jakby zaraz miał z wysiłku rozpaść się na kawałki, ale uporczywie nic sobie nie robił, wzbierały w nim nowe siły, a przy kącikach jego ust z wysiłku już zaczęła majaczyć piana - ale on wciąż dziko rozwierał paluchy zasobne w długie, nieprzycinane paznokcie, jakby próbował rozpruć skórę na dłoniach Alexandra jak dzikie zwierze. Oscara na ten widok aż wbiło w ziemię, zupełnie jakby nie był już pewien czy wciąż patrzy na człowieka, czy może na potwora, na którego latami szykował miecz.
- Musimy go wyprowadzić... – rzucił nagle, zaskakująco przytomnie, podchodząc bliżej mężczyzn, tylko delikatnie kulejąc, wymijając wrzeszczącą kulę nienawiści i łapiąc za klamkę drzwi. - Lepiej żeby wyszedł na zewnątrz! – Znów musiał niemal krzyczeć. Był nagle tej decyzji tak pewien, że niemal wyciągnął stare, spracowane drzwi z zawiasów otwierając je z rozmachem i wpuszczając do środka blask pięknego, wciąż jeszcze wczesnego słońca. Pierwszy susem wyszedł na zewnątrz, automatycznie mrużąc oczy i szukając czegoś na czym można by usadzić znerwicowanego człowieka. A do tego idealnym okazała się stojąca w rogu, do połowy pełna deszczówki stara wanna. Podźwignął ją od razu, obracając i wylewając jej zawartość na podwórko, by usadzić ją suchym dnem do góry.
Od wrzasków powoli robiło mu się niedobrze – ale możliwe, że była to po prostu kolejna nieprzyjemna interakcja, która dołączyła do smrodu i wwiercała mu prosto w mózgownice.
- Tutaj! – Poklepał dłonią szeroką wannę. - Usadźmy go… Na Boga, Panie Buckner, proszę przestać wrzeszczeć!
Już widział jak ludzie zaczynali wyglądać ciekawsko zza okien gospody, ale żaden nie odważył się wyjść na zewnątrz.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptySob Sty 05, 2019 6:09 pm

Wypuścił gorące powietrze z płuc z cichym, może odrobinę zniecierpliwionym sapnięciem, kiedy chwilową ciszę w starej, zakurzonej kuchni, rozszarpał dźwięk prutego materiału. Brudna, stara i niemal sama rozpadająca się w rękach koszula, choć trzymała z całych sił, musiała ustąpić pod naporem dwóch sił. Jedną z nich były sprawne, mocne dłonie Alexandra, drugą zaś powykręcane ciało oszalałego nieszczęśnika, które teraz szarpnęło się pod nim.
Mężczyzna wierzgnął nogami, nagle zyskując siłę młodego, rosłego mężczyzny, a krew w jego ciele przyspieszyła, niemal rozsadzając blade czoło nabrzmiałymi z wysiłku i złości, pulsującymi żyłami. Brudnymi, długimi paznokciami sięgał jego dłoni oprawcy, a nie mogąc ich pochwycić, wbijał je w tkaninę i własne ciało, znacząc je kolejnymi, piekącymi śladami, których jednak nie obejmowała jego świadomość. Znów pochylił się do przodu, próbując wyrwać się, jak mu się zdawać musiało, napastnikowi, niemal z furią skacząc i ciskając w jego objęciach. Silne ręce jednak trzymało mocno, a jedynym odgłosem szepczącym nieśmiało gdzieś na granicach zdzierającego gardło starca wrzasku, był stęk tłamszonej raz po raz, lepkiej podłogi i głęboki oddech Łowcy.
Alexander jak zza ściany usłyszał głos swojego ucznia i dopiero wtedy uniósł na niego spojrzenie, zaledwie na ułamek sekundy, natychmiast wracając nim do kościstych nóg na oślep próbujących go powalić. Ruchy mężczyzny jednak już dawno przestały być skoordynowane i teraz bardziej przypominały szamotanie i podskoki ryby wyciągniętej z wody na haczyku, z całej siły próbującej się uwolnić. Ta konkretna ryba jednak najchętniej rozdarłaby jeszcze gardło wędkującemu.
- Otwórz drzwi. - podniósł głos po krótkim namyśle, kiedy kłócił się z samym sobą, jednocześnie chcąc wszystko zostawić za drzwiami domostwa, oszczędzić biednemu ojcu upokorzenia, gapiom zaś, niewątpliwego widowiska... A jednocześnie jedyne, o czym teraz marzył był haust rześkiego, czystego powietrza, tulący jego płuca, w końcu do najdalszych, najgłębszych ich zakamarków.
Szarpnął starca w stronę wyjścia, już nieco mniej delikatnie niż obchodził się z nim wcześniej i kiedy w końcu z lekkim trudem udało mu się przeprowadzić go przez trawnik i usadzić na nieszczęsnej wannie, wciąż go trzymając, czekał, aż się uspokoi. Z początku Pan Buckner zdawał się w ogóle nie zauważyć zmiany otoczenia, wciąż wierzgając, tupiąc i obijając nogi o żeliwną, zimną wannę, dopiero po chwili opadł nieco z sił, opuszczając ramiona i zamykając w końcu spierzchnięte, poranione usta.
- Zechciałby Pan się czegoś napić? Oscar, mógłbyś przynieść choć trochę wody ze studni? To nie jest łatwa sytuacja. - poprosił chłopaka, wskazując spojrzeniem studnię zaledwie parę metrów dalej, blisko karczmy a tym samym blisko budynku, z którego w końcu udało im się wydostać. - Puszczę Pana, Panie Buckner za chwilę, dobrze? Bardzo bym nie chciał znów musieć Pana krępować. - dodał, faktycznie puszczając go, kiedy starzec dostał wodę, wciąż jednak stojąc tuż za nim z jedną ręką ułożoną na jego karku. - Chłopcze? Mógłbyś dotrzymać gospodarzowi towarzystwa, kiedy pójdę ocenić wyrządzone przez nas szkody? - spytał, obdarzając ucznia napiętym spojrzeniem, jasno mówiącym, że ta kurtuazja nie ma wiele wspólnego z tym, z czym prawdopodobnie będą mieli za parę chwil do czynienia.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyNie Sty 06, 2019 7:27 pm

Oscarowi przez myśl nawet nie przeszło, by odpowiednio zadbać o dobre imię mężczyzny i niewystawianie go przed publikę – w głowie miał tylko jak najszybsze zabranie go z miejsca, które wyzwala w nim takie emocje oraz chwilowy psychiczny odpoczynek dla siebie i Alexandra. Nawet jeśli miał on trwać ledwie kilka sekund, bo mieli w rękach nieprzewidywalnego oponenta, któremu mimo wszystko nie pragnęli zrobić krzywdy.
Rudzielec słysząc polecenie kiwnął skwapliwie głową i podbiegł truchtem do studni, spychając dłonią postawione na jej brzegu wiadro, które po krótkiej chwili z chlupnięciem wpadło w wodę. Przestające już broczyć krwią zadrapanie na nodze nie było na tyle głębokie, by zauważalnie utykał i, by przy obecnym poziomie adrenaliny jakkolwiek mu doskwierać, dlatego kiedy starszy Łowca uspokajał właściciela domu (na pewno starając się nie zerkać, na stojących przy oknach gapiów) on szybkimi ruchami z powrotem wciągał wypełnione świeżą wodą wiadro na górę. Miał szczęśćcie. Z boku stało kilka brudnych misek i dwa wyszczerbione kubki, więc skorzystał z jednego i nabrał sowitą ilość wody.
Pan Buckner rozkaszlał się na chwilę, ewidentnie pokazując, że wydał z siebie maksimum swoich możliwości, kompletnie bezowocnie i jego ciało już bezlitośnie zaczęło go za to karać. Pochylił się, zaciskając palce na szmacie ubrań wiszących na jego mostku i splunął na ziemię pomiędzy swoimi wychodzonymi buciorami. Musiał charknąć przy tym kilka razy, ale najwyraźniej to mu pomogło. Albo może zwykle pomagało. W świetle dnia wyglądał jeszcze gorzej. Jego skóra była sina i cienka jak papier – żyły były pod nią doskonale widoczne. Przepite oczy nosiły pierwsze oznaki zaćmy, splątane i brudne włosy były szaro-białe, tak jak gęsta broda. Wyglądał smutniej niż miejski kloszard – aż ciężko byłoby uwierzyć, że ten mężczyzna ma swój dom i gospodarstwo. I że kiedyś miał rodzinę.
Buckner wyprostował się dopiero, kiedy usłyszał, że jeden z łowców chce wracać do środka. Na szczęście wtedy Oscar już przy nim był i przyklęknął na jedno kolano, ostrożnie wkładając mu kubek w dłonie. Godnie zajął miejsce osobistego strażnika i kiwnął głową w stronę Alexandra.
- Oczywiście, do tej chwili spokojnie poradzę sobie sam. – odchrząknął, ale jego na siłę profesjonalny ton ugiął się pod mimowolną prośbą. - Tylko uważaj na siebie...
Nawet jeśli to mogło wydawać się absurdalne. Alex przeżył bez pomocy Rudego Rycerza ponad czterdzieści lat, co takiego mogła zrobić mu piwnica w domu pijaka?
Co takiego, co szeleściło metalicznie długimi łańcuchami, sprawiało, że Oscar drżał w środku miotany przez różne myśli; pewien tylko tego, że żadnemu z nich nie będzie się to podobać.


Od chwili kiedy wyszli z domu wewnątrz smród gwałtownie się nasilił – tym mocniejszy, im bliżej schodów się stało. Odór przypominał smród pola bitwy. Trupy, strach, ogromne ilości przelanej krwi, zgnilizna i… mokra sierść. Tak nie powinien pachnieć niczyj dom.
Drzwi osadzone z boku schodów na szczęście nie wymagały wyważenia. Klucz znajdował się w zardzewiałej kłódce, która utrudniała wyjęcie skobla. Stary mechanizm wymagał wprawdzie użycia sporej ilości siły, by się z nim uporać, ale kiedy to już się stało, nic nie stało na przeszkodzie w zejściu do piwnic domu. A kiedy podwoje w końcu się otwarły pierwszym odruchem, któremu chyba nikt nie byłby w stanie się postawić, były szarpiące ciałem torsje. Towarzyszyło temu uczucie oderwania opatrunku od starej rany, broczącej zepsutą krwią i ropą, objętej zaawansowaną martwicą. Miejsce było okryte aurą absolutnej beznadziei – przygotowane do amputacji.
Ściany ociekały brudem i wilgocią, od której kamienne, nierówne stopnie aż połyskiwały, grożąc nieuważnemu podróżnikowi niebezpiecznym upadkiem. Zupełnie jakby schodziło się w odmęty jądra ziemi, do kamiennej jaskimi, a nie składzika, w którym każda rodzina w chłodzie trzyma swoje zapasy. Gorsze jednak od samego wejścia do tego Piekła był widok, który majaczył u dołu trzymetrowych schodów – teraz oświetlanych przez mętne światło słońca, wpadające przez dziurę w schodach. A były to ciemne, brudne futra. Szczury. Dziesiątki wielkich, martwych szczurów, kompletnie wyschniętych. Ale nie zmumifikowanych i zasuszonych przez rozkład – one nie miały w sobie ani kropli krwi. I zdawały się być wykręcone z niej jak szmaty do podłogi.
Droga do piwnicy tuż po przejściu schodów napotykała ścianę - na której na rzędzie haczyków wisiały samotne klucze, rzemienie i ogrodowe grabki - odbijała mocno w lewo, do miejsca, które znajdowało się bezpośrednio pod schodami na piętrze i pewnie otwierało widok na całą, jednopokojową piwnicę. Już po pokonaniu ledwie kilku schodków wilgoć zdawała się oblepiać ciało i wsiąkać w ubrania wraz ze słodkim zapachem rozkładu. Gładki, śliski kamień wymagał przytrzymania się dla bezpieczeństwa równie mokrej ściany, a kiedy Alexander znalazł się w połowie drogi do jego uszu pierwszy raz – czysto i bez żadnych domysłów czy zakłóceń – dotarło nieludzkie sapnięcie i pojedynczy szczebiot łańcucha. I to idealnie za jego plecami, jakby z pokoju znajdującego się po drugiej stronie schodów.
Okazało się, że by dojść do niego, trzeba pokonać mierzący ledwie trzy kroki korytarz, który po raz kolejny odbijał w lewo, po drodze roztrącając lub przydeptując martwe gryzonie, z którego każdy miał połamany kręgosłup i ślady po licznych ugryzieniach i to jakby okrągłych – zupełnie jakby rzuciła się na nie gigantyczna pijawka. To już dawało coś do myślenia, zwłaszcza kiedy u drugiego skrętu można się było natknąć na toczoną przez larwy much, oderwaną od tułowia głowę młodego jelonka, który zaglądał pustymi oczami w stronę wyjścia z tej matni i oczekujący chyba ratunku, które nigdy nie nadeszło. Jedno z jego kopyt leżało jeszcze pod ścianą, z niemal całkowicie oderwaną skórą i mięśniami. Potem po drodze były jeszcze łapy królika, więcej szczurów, kilka lisów z otwartymi w agonii pyszczkami i… dziecięca zabawka. Pod but Alexandra nawinęła się makabrycznie poplamiona krwią i wilgotna od brudu, ale wciąż cała laleczka, której uśmiech złożony z dwóch pociągnięć nicią nie zmalał ani trochę – pomimo niewątpliwych okropieństw, z którymi tu mieszkała. Miała na sobie różową sukienkę, jej sznurkowe włoski złapano w dwie kitki po boku szmacianej główki i na jednej nóżce wciąż tkwił pantofelek z prawdziwej cienkiej skórki. Aż dziw brał jak bardzo nierealnie wyglądała pośród krwawej scenerii.
Najgorszy z rezydentów tego miejsca, niestety nie ten, który doczekał się w świętego spokoju, milczał wlepiony w jeden z rogów właściwej piwnicy, czyli prostokątnego pokoju ulokowanego idealnie pod kuchnią i jadalnią. Tu – widoczny dzięki łuczywie palącemu się przy jednej ze ścian - trup ścielił się gęsto, poskładany z gnijących kawałków ciał zwierzyny, zepchniętych po rogach. Absolutnie wszystko, łącznie z sufitem, było zbryzgane brunatnymi plamami krwi i trwało w makabrycznym bezruchu. Niestety tylko jedne, paciorkowate i całkowicie czarne oczy, nie wlepiały się martwo w przestrzeń, ale śledziły każdego, kto wszedł w ich królestwo. Stwór był zgarbiony i roztyty, choć jego nogi i ręce były chude i długie, zupełnie jakby składały się tylko z kości, sprężystych mięśni i skóry – skóry, która na całym ciele przybrała kolor brudnej szarości. Każdy z palców zakończony był grubym czarnym pazurem. Mimo iż cielsko przypominało karykaturalnego wprawdzie, ale jednak człowieka, to osadzony na grubej szyi łeb był typową mordą ghula: Jego większą część zajmowała ogromna paszcza, której kąt rozwarcia sprawiał, że można w niej było zmieścić całego arbuza i patrzeć jak miażdżą go trzy rzędy zakrzywionych do wewnątrz, trójkątnych zębów – przez których wielkość ghule nigdy nie potrafiły domknąć paszczy. A z tej zawsze śmierdziało zepsutą padliną. Pomiędzy zębami wił się jeszcze długi biczowaty jęzor wysysający szpik z kości, a ponad spękanymi, sinymi wargami topielca wystawał mały, ale czuły na zapach śmierci nos. Jeszcze wyżej znajdowały się już tylko rozjechane na boki, czarne oczka. Do ogólnego i znajomego obrazu obmierzłego ścierwojada nie pasowały tylko dwie rzeczy: Dziwny różowy, brudny i poszarpany materiał, który ostał się na jego ramionach i opadał na obwisłe piersi, do złudzenia przypominając ramiączka sukieneczki, oraz brudne od potu, długie, czarne strąki włosów, które ktoś gumkami złapał po dwóch stronach napęczniałej głowy...

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyPon Sty 07, 2019 6:57 pm

Spojrzał na chłopaka, nawet nieco poruszony tą prośbą, chyba przez ostatnie parę lat odzwyczaiwszy się od podobnych słów kierowanych w swoją stronę. Kiwnął jednak głową, powoli mijając go i jeszcze pokrzepiająco ściskając jego ramię, zanim ostatecznie skierował się w stronę wejścia do budynku i znów wszedł do środka, nawet już nie krzywiąc się na dławiący odór wewnątrz.
Stanął przed drzwiami i chwilę zapatrzył się na nie. Na stare, wysłużone i w niektórych miejscach przeżarte przez szkodniki drewno i na powoli pochłanianą przez rude języki rdzy, starą kłódkę, wewnątrz, której tkwił drobny kluczyk.
Wyciągnął rękę i chwycił ją w dłoń, od razu sięgając do kluczyka, a kiedy ten pchnięty lekko, nie ustąpił, przekręcił całą kłódkę w dłoni, by lepiej go chwycić. Chwilę jeszcze mocował się kluczem, lekko go wysuwając i dopiero wtedy mechanizm trafił na swoje miejsce, już chwilę później ustępując pod naporem i uwalniając skobel, który z cichym niewdzięcznym skrzypnięciem dał się odciągnąć od drzwi, roniąc parę rdzawych drobin podczas tej operacji.
Uchylił drzwi i w tym samym momencie, kiedy do jego płuc dotarł słodki smród śmierci, a po języku i podniebieniu rozlał się jej mdły smak, poczuł gwałtowną torsję, którą cudem tylko powstrzymał, wyjątkowo jak na siebie nieelegancko klnąc pod nosem na widok sterty cuchnącego zgnilizną futra. Znał ten zapach. Nie było to nic, czego nie doświadczył już wcześniej, a jednak nieczęsto zdarzało mu się wchodzić do środka tak ciasnych i tak dobrze zapieczętowanych kryjówek.
Każdy kolejny krok po skrzypiących schodach był jak kolejny krok w głąb bagna, kiedy lepki odór osadzał się na jego skórze, wypastowanych butach i dopasowanym mundurze, tańczył wśród nieco potarganych po szarpaninie ze starcem włosów i bujał na dokładnie przystrzyżonej brodzie. Był wszechobecny i ciekawski, sunąc po jego wargach i nozdrzach, plądrując zatoki i spływając aż na język, nieustannie drażniąc i wywołując kolejne skurcze.
Zrobił duży, ostrożny krok ponad stertą gnijącej śmierci i kiedy jego but dotknął śliskiego kamienia, nie znajdując oporu, zatrzymał się dopiero na czymś miękkim, na co Alexander nawet nie chciał patrzeć, a kątem oka zauważył kolejne, nienaturalnie wykręcone, drobne ciałko gryzonia, w które wdepnął. Zabrał szybko nogę, opierając się samymi palcami o wilgotną ścianę i postąpił krok dalej, uważnie nasłuchując czegokolwiek, kiedy otaczająca go ciemność coraz żarłoczniej pożerała światło wpadające przez zniszczone schody.
Przeszedł dalej, mijając zakręt i tylko przez ułamek sekundy łapiąc spojrzenie matowych, przerażonych i martwych ślepi młodego jelenia, zanim zwrócił wzrok ponownie w głąb korytarza i zrobił kolejne kilka ostrożnych kroków, jednocześnie badając wilgotną, śliską podłogę i ścianę obok siebie. Przestał już uważać na trupy, kiedy z każdym kolejnym krokiem było ich coraz więcej, a ciężkie oficerki broczyły w cuchnącym futrze i miękkim mięsie, nagle trafiając na coś, czego się nie spodziewał. Tak samo, jak nie spodziewał się szmacianej laleczki, której drobne wargi rozciągały się w najbardziej niewinnym uśmiechu...

...uśmiechu, wyhaftowanym przez gładką, wprawioną dłoń. Kobieta z pewnością godną wieloletniej krawcowej wbiła igłę w bladą twarzyczkę ciemnowłosej laleczki, kończąc jej uśmiech uroczymi dołeczkami w zarumienionych policzkach.
- Spójrz Alex, będzie dokładnie taka. - Kobieta uśmiechnęła się do niego z przekonaniem, odwracając głowę do tyłu, kiedy sam opierał się ramionami o oparcie fotela tuż za nią, zdecydowanie więcej uwagi poświęcając temu, jak jasne loki przesuwały się po jej karku, niż robótkom ręcznym.
- Lalka? - uniósł jedną brew, czując się, jakby stracił co najmniej połowę tej rozmowy, kiedy został do niej wciągnięty, jednocześnie za wszelką cenę chcąc udowodnić, że słuchał, zamiast myśleć o tym, jak cudownie gładkie były jej ramiona pod cienkim materiałem sukni.
- Nasza córka. - Emilia sama uniosła brew, parodiując jego minę, na co lekko się zaperzył, prostując i obchodząc fotel, by przysiąść bokiem na oparciu, lepiej przyglądając się laleczce.
- I jesteś przekonana, że nie będzie miała blond włosów? - spytał, zerkając na żonę z lekką rozterką, jakby jej zdanie na ten temat było w jakikolwiek sposób wiążące i ostateczne.
- Będzie miała ciemne, gęste włosy po ojcu. - kiwnęła poważnie głową, ledwie uniesieniem kącika ust zdradzając rozbawienie. - Byleby nie miała po nim bystrości umysłu. - dodała, uśmiechając się już przekornie, czego Alexander z początku nie zarejestrował, ściągając brwi i parskając dopiero po chwili.
- Proszę się pilnować Pani Brightly. Taka zniewaga będzie wymagała wyciągnięcia konsekwencji. - dodał, wciąż z rozbawieniem.
- Drżę na samą myśl. - przyznała poważnie.
- Bardzo dobrze. - skwitował, wracając spojrzeniem do laleczki. - Wiesz, sądzę, że z ciemnymi będzie tak samo ładna... - dodał, zawieszając spojrzenie na czarnych włosach, związanych po bokach jej białej główki...

...główki w dwie kiteczki, teraz płasko leżące na chłodnej posadzce, nasiąknięte gęstą krwią. Przyłożył dłoń do ust, czując kolejny gwałtowny skurcz, którego tym razem nie udało mu się powstrzymać i zgiął się, opierając o ścianę i chwilę później, czując w ustach kwaśny posmak, mimo że torsje nie wymęczyły z jego ciała wymiotów.
Wziął kolejny drżący oddech, w tym momencie nie rejestrując nawet odoru powietrza wokół i znów spinając się w gotowości, dłoń układając na rękojeści rapiera, kiedy wilgotną ciszę rozdarło ciężkie sapnięcie i wysoki śpiew łańcucha trącego o mokry kamień.
Wyprostował się, przestępując nad zabawką, by dwoma krokami pokonać korytarzyk i dopiero tam zawiesić wzrok w ciemności skrzącej się dwoma, błyszczącymi punktami ciemnych oczu, które zmusiły go do zatrzymania się w miejscu.
Dwie związane wstążkami kiteczki poruszyły się, kiedy stwór odwrócił głowę w jego stronę, a z rozchylonej, wypełnionej rzędami ostrych zębów paszczy cuchnąca, śluzowata krew skapnęła na różową, wykończoną koronkami sukieneczkę.
Musiał stąd wyjść. Teraz.
Zrobił krok do tyłu, dokładnie w momencie, kiedy bestia rzuciła się w jego stronę w akompaniamencie szczebiotu żelaza. Znów zatrzymał się, wyciągając broń w swoim najbardziej naturalnym odruchu i znów zamierając, zaledwie trochę ponad metr od obrzydliwej, kłapiącej paszczy.
Zrobił krok w tył.
Musiał ją zabić.
Musiał wrócić na górę.
Oscar nie może tego zobaczyć.
Obiecał mu.
Oscar jest jego dzieckiem.
Oscar jest mężczyzną.
Kolejny krok w tył.
Wdrapał się po schodach, zamykając za sobą drzwi i bez szczególnego udziału woli, wsunął broń z powrotem do pochwy, wychodząc znów na powietrze, zatrzymując spojrzenie na rudej czuprynie tuż obok starca.
- Oscar. - powiedział, dyskretnie odchrząkując, kiedy schodził po schodach w ich stronę. - Wszystko w porządku. Jest... Związany. - dodał, znów łapiąc go zmęczonym, nieco pustym spojrzeniem. - Wedle umowy. - powiedział jeszcze, mając na myśli ich zakład.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyWto Sty 08, 2019 1:07 am

Ludzie naprawdę nie mieli wstydu. Niektórym nie wystarczył widok zza brudnych i zmatowiałych już szyb karczmy i postanowili nawet wyjść na zewnątrz, by niespecjalnie się starając, spoglądać na scenkę rodzajową zza winkla. Oscar zacisnął jedną z dłoni w pąk pięści zły z powodu spojrzeń gapiów palących jego plecy oraz z tego, że zdecydował się puścić Alexandra samego do Bóg wie jakiego miejsca, bo musiał pilnować nieoczekiwanie niebezpiecznego człowieka. Rudzielec przymknął na chwilę oczy, próbując odnaleźć w sobie wystarczająco spokoju, by być choć w połowie tak skuteczny w odprężaniu ludzi jak Alexander i po głębokim wdechu rozluźnił pięść i spojrzał na starszego mężczyznę zdecydowanie łagodniej.
- Proszę się napić – ponaglił go, miękko trącając ręką dłoń pana Bucknera, w której niepewnie ulokował kubek. Mężczyzna po wybuchu agresji popadł w dziwną apatię i niemal nie mrugając wbił spojrzenie w trawę pod butami Łowcy.
- Nic nie rozumiecie... – wychrypiał, brzmiąc przy tym jak otwierające się podwoje wyjątkowo starych drzwi, które dotąd trzymano zamknięte dla bezpieczeństwa zebranych. - Zepsuliście wszystko...
- To tylko schody, Panie Buckner – odpowiedział młodzian szybko, równie łagodnie co naiwnie, gdzieś tam z tyłu głowy czując, że stan techniczny domu nie jest głównym tematem tej rozmowy. Mimo wszystko postanowił brnąć w to dalej: - Naprawimy wszystkie szkody, obiecuję. Musi Pan tylko zrozumieć, że nie jesteśmy wrogami. Chcemy tylko upewnić się, że nie jest zagrożone życie pańskie, ani żadnego z mieszkańców. Jeśli wszystko będzie w porządku naprawimy schody i zostawimy Pana w spokoju. Daje na to słowo.
- Takiej szkody nie potrafi naprawić nawet Bóg...
Mężczyzna brzmiał tak jakby co najmniej od miesięcy nie myślał tak jasno i nie miał umysłu tak przejrzystego – i tak koszmarnie przytłoczonego. Jego szerokie oczy pełne były spokojnego i cichego szaleństwa, zupełnie jakby teraz oderwany od reszty ludzkości kroczył przez własne Piekło.
Byronowi ciarki przebiegały po plecach, ale to, co czuł nie było strachem samym w sobie, ale koszmarnie złym przeczuciem, który usztywniał jego prosty grzbiet i rzucał się ciężkością na uda. Nie starał się już nawet uśmiechać, ani wpychać mężczyźnie kubka wody w spierzchnięte usta – zamiast tego na moment tylko uciekł wzrokiem w kierunku otwartych drzwi wejściowych, zza których widział skrawek schodów prowadzących na piętro, z ziejącą w nich koszmarną i cuchnącą dziurą.
- Panie Buckner, co jest w Pańskiej piwnicy? – Zapytał powoli i rzeczowo, grobowo wręcz, bardzo mocno powstrzymując się przed tym, by nie zachować jak kwoka i nie pobiec za swoim Mistrzem. Tylko oczekiwanie na odpowiedź trzymało go jeszcze w ryzach. Kucał i patrzył jak staruch unosi w końcu wzrok na jego twarz (gotów powalić go, jeśli znów będzie próbował coś mu zrobić), ale stary pijak zapatrzył się tylko w jego chore oko – w zafarbowane czernią białko i krwistoczerwoną źrenicę – i uśmiechnął się z takim smutkiem, że grymas ten dotykał duszy mocniej niż rzewny płacz.
- Masz oko zupełnie jak Ona.
Nie wytrzymał. Poderwał się do pionu, gotów zostawić go tu i zejść do piwnic. Iść tam, zabić cokolwiek i kogokolwiek kto tam jest i odsunąć od Alexa wszelkie niebezpieczeństwo, póki nie było jeszcze za późno. Był zły na siebie, wściekły, że nie pracują razem, pomimo, iż wreszcie się odnaleźli. I miał zamiar podczas swojej krótkiej podróży potraktować dom ostrymi uderzeniami eleganckich obcasów, obwieszczając, że pełen furii schodzi właśnie na dół jak kat, nie przejęty strachem, ale... ale w korytarzu już szła w jego stronę wysoka postać w garniturze. Widocznie wsuwała już do końca rapier w pochwę, ale nie było widać po niej śladów walki, ani plam krwi, które były nieodłącznym elementem starcia z potworem. Zamiast tego ostała się pobladła trupio twarz i głos, który brzmiał zupełnie jakby dochodził do gardła Alexandra z dna oceanu. Głęboki i nieswój. Oscar na ten widok winien się ucieszyć, ale jego ramiona wcale się nie rozluźniły.
- Związany…? – Powtórzył jak ostatni głupiec, nie mogąc się zmierzyć z sensem tej wypowiedzi. Zbity z tropu i wyjątkowo nieprzyjemnie bezradny praktycznie zapomniał o tym, że mieli jakąkolwiek umowę i co było jej materią. - Ale co tam jest…?
Chciał ściszyć ton, przysunąć się, by nie dawać gapiom więcej informacji niż to absolutnie konieczne, ale przerwał mu cichy głos pochodzący w boleśnie bardzo podobnej otchłani, co ton Alexandra. Z tym, że dużo świeższej, jeszcze nie pogodzonej z losem.
- Proszę... – Chory starzec upuścił bezmyślnie kubek z wodą, rozlewając jej zawartość na trawę, kiedy suwał się z wanny na kolana i powoli, bardzo widocznie nie sprawiając już żadnego zagrożenia, podczołgał się kawałek na czworakach do Alexandra, by na kolanach otulić drżącymi rękoma jego uda i oprzeć czoło na nogawce spodni. - Błagam, oszczędź ją, Panie. Tylko ona mi została… Nie zrobi nikomu krzywdy, to grzeczna dziewczynka; zawsze była grzeczna! To tylko dziecko... – To suchy szloch, pozbawiony już od miesięcy łez, rwał jego ciałem i głosem, kiedy poddając się w nierównej walce desperacko chwytał wszelkich sposobów na to, by usłyszano jego potępieńczy skowyt. - Mała dziewczynka, maluteńka… Sześć latek, nie więcej. Przecież nic nie zawiniła! To Bóg tak zrobił, odwrócił się od niej… Od nas! Oszczędź ją, błagam, zabij mnie! Jestem stary, chory… A ona taka mała, tyle się nacierpiała… Jak ją niosłem była taka zimna… Ożyła, Bóg mi ja zawrócił, błagam, zrobię wszystko, tylko nie zabierajcie jej drugi raz…!

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyPią Sty 11, 2019 9:44 pm

Najpierw spojrzał na starca. Na zmęczonego latami cierpienia, tęsknoty, samotności i rozrywającego serce żalu mężczyznę, w którym widział coś, czego nigdy nie chciał zobaczyć. Coś, czego bał się sam, odkąd pamiętał i co przez całe miesiące po tym, co wydarzyło się lata temu, powstrzymywało go przed spojrzeniem w lustro każdego ranka. Każdego dnia, kiedy tak samo nie umiał sobie poradzić ze wszystkimi myślami w jego głowie, których nie umiał uciszyć, ani odsunąć, a jednej osoby, która potrafiłaby mu w tym pomóc, już nie było. Kiedy nie widział najmniejszego powodu w byciu świadomym, bo nie było dla kogo pozostawać przy zmysłach, a każda minuta spędzona w rzeczywistości tylko popychała do coraz mniej godnych czynów. Nie chciał tego widzieć. Nie chciał patrzeć na dającego się żywcem pożreć rozpaczy człowieka, a przynajmniej to, co z niego zostało, kiedy strapiony siedział na starej wannie. Wystawiony na widok i ocenę wszystkich ciekawych przebiegu wydarzeń gapiów. Nie chciał być tego świadkiem. Ani przed laty, ani teraz.
Mimo to, z trudem oderwał spojrzenie od zgarbionej postaci, przenosząc go ku drugiej, której pieszczący przyjemnym, znanym szmerem baryton, popieścił jego uszy. Przesunął nim po jego piersi i szyi, w końcu łapiąc spojrzenie i dokładnie w tym momencie poczuł, jak coś przewraca mu się w żołądku.
Kolejny skurcz spiął jego ciało na moment, dokładnie w tej samej chwili, kiedy siedzący bezradnie duch opadł na trawę u jego stóp, zanosząc się suchym szlochem, a on sam tej chwili czuł, jakby zdarte gardło Pana Bucknera było jego własnym. Jakby to jego spierzchnięte usta poruszały się szybko, mamrocząc kolejne słowa coraz głośniej, w absolutnej i rozbrajającej bezradności próbując dotrzeć do kogokolwiek. Błagając o zrozumienie i wyciągniętą dłoń. O pomoc i ratunek.
I nie umiał przyznać przed sobą samym, jak brzydził się tym widokiem, jednocześnie czując, że od całych lat nie był tak blisko nikogo, jak teraz tego mężczyzny.
Teraz kiedy ten tulił jego nogi, a on zrobił krok do tyłu, nie będąc jednak w stanie uwolnić się tak łatwo z tych objęć, a w jego myślach wciąż na nowo pojawiał się obraz szerokiej, wypełnionej po same brzegi ostrymi kłami paszczy, lepkiej i cuchnącej, o potwornych oczach z czarnymi białkami i tęczówce w barwie świeżej, jeszcze pachnącej życiem krwi.
- Bóg nie ma z tą sprawą nic wspólnego. - przerwał mu, nie mogąc tego słuchać, a z każdym słowem będąc coraz bardziej zły.
Zły na absolutnie wszystko, co się teraz działo, a chyba najbardziej na to, że w ogóle tutaj przyjechali. Właśnie teraz, kiedy wszystko znów zaczynało wracać na swoje miejsce. Kiedy dostał drugą szansę. Kiedy obaj ją dostali. Żeby znów móc zacząć i naprawić wszystko, żeby tym razem nie dać się ponieść emocjom i nie pozwolić zdarzeniom się powtórzyć.
Wszedł na nową ścieżkę, starą zostawiając za ścianą lasu, zbyt oczarowany tym, jak cudownie było znów słyszeć jego śmiech i wieczorem rozmawiać z nim, zamiast wpatrywać się milcząco w ogień tańczący na zebranym w lesie chruście. A teraz, właśnie tutaj, przez tego mężczyznę wracało wszystko. Wszystko, od czego się odsunął, co zostawił i na co nauczył się nie patrzeć.
- Dziecka już nie ma, rozumiesz? - powiedział nieco zbyt twardo, odsuwając się zdecydowanie bardziej stanowczo i dopiero po chwili wahania, kucając przy gospodarzu. - Już dawno nie ma. Zginęło dawno temu. Zostało tylko piekło. - dodał, patrząc na niego. - To bezcześci wszystko, co po niej pozostało. – prawie warknął, uporczywie nie patrząc przy tym wszystkim na Oscara.
Na swojego słodkiego chłopca, swoje dziecko, wszystko, co mu pozostało.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptySro Sty 16, 2019 1:53 pm

Oscar dobrze wiedział, że jest w tej chwili najprawdopodobniej ostatnią osobą na liście, której trzeba coś wyjaśniać, ale nie mógł powstrzymać zrodzonego z niecierpliwości wewnętrznego drżenia, które przesycało się na zewnątrz ciała i dzięki Bogu dygotało póki co tylko zaciśniętymi dłońmi. Nawet lament klęczącego mężczyzny niespecjalnie cokolwiek mu wyjaśnił – była to chyba najwyraźniej jedyna taka chwila, w której więcej słów rodziło już tylko więcej niewiadomych. Nawet jeśli jakiś rodzaj wyjątkowo gorzkiej prawdy przebijał się do jego czerepu serwowany dużo spokojniejszym tonem jego Mistrza.
Niestety ton ten przebijał się chyba tylko do młodszego Łowcy, bo stary, umęczony mężczyzna odsunięty opadł bezsilnie na pięty i pokręcił głową, bezsilnie nie godząc się ze wszystkim, co mu mówiono.
- Nie, nie... – powtarzał uporczywie. - Nie… To moja Mała. Moja Maleńka...
Jakiś rodzaj gorzkiej prawdy… Jakiś rodzaj przebijał się powoli przez skorupę rudowłosego niedowiarka, który jak każdy młody dorosły, w strachu przed życiem miał czelność twierdzić, że widział już wszystko. By raz po raz zostawać zaskoczonym przez najgorsze z możliwych scenariuszy, na które nie wpadliby wielcy artyści historii grozy, a które działy się za ścianą… U sąsiada. Oscar odcinając się na chwilę od rozmowy niespiesznie podniósł głowę i zajrzał w głąb domu, gdzie idealnie widział przymknięte ledwie, niezabezpieczone skoblem drzwi.

”Wszystko w porządku. Jest… Związany.”

Słowa Alexandra zabrzmiały nagle dużo upiorniej niż w pierwszej chwili i Oscar wzdrygnął się, siłą przyciągając się do rzeczywistości, bo powoli zaczął odpływać. Powoli kroczył już myślami schodami do piwnicy, choć jego ciało nadal było na zewnątrz. Myślami już szedł… Na żer.
Musiał zaczerpnąć głębokiego wdechu, by otrząsnąć się z wypełniającego czaszkę zapachu świeżej krwi i spojrzał na dół, orientując się, że jego wieczność spędzona na usiłowaniu dostania się do piwnic samą siłą woli w rzeczywistości trwała mniej niż kilka sekund, bo gospodarz zdążył ledwie zakryć twarz rozdygotanymi dłońmi.
Młody łowca pochylił się w końcu i powoli usiadł na ziemi, jawnie odmawiając pójścia tam póki nie dostanie zgody od gospodarza.
- Nic nie zrobimy bez Pańskiej zgody – rzucił niezwykle miękko, spoglądając znacząco na Alexandra, nawet jeśli nie był pewien, czy uchwyci jego spojrzenie. Jeśli coś co tam było, było związane, to nie musieli się spieszyć – mieli czas na to, by nie zostać takimi samymi potworami jak te, które zabijali. Świadomość moralności (albo chociaż wmawianie jej sobie) pomagało w pozostaniu Człowiekiem. - Proszę, Panie Buckner. Cokolwiek tam jest… Cokolwiek, co podejrzewam, że zamknął Pan w piwnicy… Musi Pan pozwolić się od tego uwolnić. Czymkolwiek jest teraz Pańska „Mała”, na pewno nie jest tym z własnej woli. I na pewno nie chciałaby tak żyć. A teraz, kiedy nie ma wyboru, skazywanie jej na to jest po prostu… Okrutne. – Przełknął coś gorzkiego. - Jeśli nie dla siebie, to dla Niej powinien Pan pozwolić nam ją odprowadzić.
Skąd on brał takie słowa? Tak miękko mówił o rzezi, o polowaniu, o przelewaniu hektolitrów krwi. O poderżnięciu gardła, odcięciu kończyn, zapakowaniu do wora, napchaniu czosnku w pysk i zakopaniu twarzą do dołu, by nigdy drugi raz się nie odkopało. „Odprowadzić”.
Pomarszczone i zgrabiałe dłonie Pana Bucknera spłynęły z jego twarzy na same usta. Wyglądał na przerażonego na kompletnie zniszczonego pewnym bardzo gorzkim rodzajem prawdy, na którą przez miesiące nauczył się nie patrzeć.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptySro Lut 13, 2019 11:58 pm

Podążył spojrzeniem za szczupłą sylwetka Oscara, kiedy ten zgrabnie i z miękkością, jakiej pewnie nikt nie spodziewałby się mężczyźnie tego wzrostu i aparycji, opadł na trawę, tuż przy starcu. Tuż obok starej wanny, na której jeszcze chwilę temu siedział mężczyzna, zawodząc żałośnie nad swoim losem i nieszczęściem, które śmiało dotknąć jego rodzinę.
Tak, jak on zawodził lata temu, nie rozumiejąc, dlaczego akurat on, ze wszystkich ludzi. Nieszczęścia w końcu nie zdarzają się nam, prawda? Na pewno nie takie. I zawsze, za każdym razem, kiedy zło zatrzyma się na jeden piruet w naszym życiu, zadajemy sobie pytanie, dlaczego właśnie ja?
Teraz, patrząc w dół na dwie postaci tuż przy swoich stopach, czując wszystko to, co zaczynało drapać jego gardło i poganiać krew w nieznośnie napiętych tętnicach, miał ochotę spytać, o co innego.
A dlaczego nie ty?
Dlaczego siedzisz na ziemi, w starych, podartych ubraniach, cuchnąc gorzelnią, brudem, starym potem i kurzem. Czemu pod za długimi i połamanymi paznokciami kłębi się stara skóra i pył, a włosy przerzedzone i pozlepiane w strąki, wiszą po bokach twojej chudej, szarej twarzy. Dlaczego, do jasnej cholery pozwoliłeś, żeby całe cierpienie, jakie pożerało cię od środka, powoli trawiąc każdy organ i zaciskając obślizgłe łapy wokół serca, w końcu wyszło na zewnątrz. By jak rdza metal, pochłaniało cię każdego dnia coraz bardziej, aż w końcu...
- Nic nie zrobimy bez Pańskiej zgody... - głos Oscara przeciął jego myśli i jednym smagnięciem napełnił jego płuca powietrzem, od którego nieco pociemniało mu w oczach, a dłoń podążyła do ust, zasłaniając je w niemal lustrzanym geście, jaki wykonał Pan Buckner.
Spojrzał na niego ledwie przez chwilę i również dosłownie chwilę później opanował się, postępując pół krok do tyłu.
Nie odpowiedział na słowa chłopaka od razu, ani też nie zareagował na jego znaczące spojrzenie, teraz poruszony czymś zupełnie innym, a co zaciemniało mu obraz i zniekształcało sytuację tak mocno, jak od dawna mu się nie zdarzyło. Bo dokładnie w tym momencie, słuchając spokojnego głosu Oscara, przesuwającego się wdzięcznie i głaszczącego jego niespokojny umysł, miał ochotę zwyczajnie stąd odejść.
Był zły.
Wściekły.
Na tego mężczyznę, za to, że pozwolił sobie samemu, by zupełnie pogrążyć się w rozpaczy, cierpieniu i przejmującej, odbierającej dech samotności. Za to, że teraz rozdrapywał jego ledwie zabliźnione rany, pozwalając im na powrót się rozkrwawiać, przypominając od nowa wszystko to, co udało mu się odsunąć.
Na ucznia, że był tak opanowany i tak spokojny, kiedy on sam nie umiał być chłodny jak zawsze. Że siedział na trawie, pieszcząc słowami poraniony umysł starca, czekając na jego zgodę na to, by postąpić, jak trzeba. Że miał rację.
I chyba najbardziej zły był na siebie. Za to, że z takim trudem przyszło mu przyznanie mu tej racji.
- Nie zasługuje na to, by tak trwać. Związana. W takim miejscu. - powiedział w końcu, z trudem dobywając lekko zachrypniętego głosu. - Ale potrzebujemy Pana zgody, aby jej pomóc. - dodał, czując potrzebę wsparcia Oscara w sytuacji, kiedy on jeden zachował trzeźwy umysł.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyPon Lut 18, 2019 10:26 am

- Panie Buckner – upomniał go, kiedy mimo zagrzewających słów Alexandra milczenie mężczyzny nieprzyjemnie przedłużało się w kolejne minuty.
Starzec klęczący w łachmanach na bladozielonej trawie chyba potrzebował się po prostu pożegnać. W końcu nawet jego przeżarty alkoholem i cierpieniem umysł rozumiał, że wizja jego wolnego wyboru była tylko zgrabną, zbudowaną pięknymi słowami ułudą. Że jego córka już jest martwa, była już od chwili, w której dwójka łowców przekroczyła próg jego domu. Wiedział, że nie odpuszczą, że odejdą dopiero z krwią na ostrzu, a on teraz kupuje jej już tylko kilka minut dodatkowego życia. I to przekonywany przez i starszego i młodszego z nich, że jego Mała nie ma już nawet tego. Życia. Że ma już tylko samotność, strach, krew, wieczny głód i piwnicę. I już nie wróci.
Rozumiejąc już, że musi pozwolić, by śliczny pusty grób na skraju lasku wreszcie się wypełnił – nawet jeśli włoży tam coś, co nie przypomina już człowieka.
- Czy będzie ją bolało…? – Spytał ostrożnie, prawie niewyraźnie – tak mocno drżały mu suche, pogryzione do krwistych ran wargi.
- Nie – odparł Oscar z silną pewnością w głosie. Skłamał. Skłamał odpowiadając ani nie za szybko, ani za długo nie zwlekając – robiąc to po prostu idealnie. - Za to na pewno boli ją teraz.
Młody mężczyzna zagryzł od wewnątrz policzek, ucinając tę kwestię właśnie w tym miejscu, bez zbytniego wchodzenia w szczegóły. Bez informowania o wiecznym, nienasyconym głodzie, który pali tak, jakby w brzuch włożono łopatę niegasnącego popiołu i węgla. Że nawet ofiara ze wszystkich żyjących stworzeń w okolicy by nie wystarczyła i nie przyniosłaby ukojenia trwającego dłużej niż ledwie westchnienie. Że to, co na siebie wziął przerośnie go prędzej czy później i skutki tego wyboru będą po prostu opłakane.
Kolejne minuty mijały na gorączkowym myśleniu, na trawieniu bólu i godzeniu się z rzeczywistością. Na spoglądaniu na buty swoich rzekomych oprawców. Na łowców, których mimo skrupulatnego wyjaśniania nie dało się brać za przyjaciół i bohaterów, którzy wstąpili do jego domu „na szczęście”, a nie jako sroga kara za przewinienia. Nie rozumiejąc, że to jego szczęśliwy dzień, a nie największy koszmar jego życia – kolejny na liście. Kolejny, na który musiał się… zgodzić.
I pokiwał powoli głową. Powolutku. Ledwie widocznie, zauważalnie wygładzając zasępioną, skupioną twarz Oscara, który pilnie śledził jego ruchy. Spięte ramiona łowcy widocznie rozluźniły się i opadły niżej, a starzec zacisnął cienkie jak papier, poprzecinane żyłkami powieki, godząc się na okrutny los i wreszcie przyjmując go ze skruchą. Widocznie gasnąc w oczach jak świeczka.
- Niech ją nie boli...
Rudzielec podniósł się z wygniecionej jego ciałem trawy, z tą sama gracją i lekkością co poprzednio, robiąc krok w stronę swojego nauczyciela. Zasępionego, małomównego, ale na pewno tak samo świetnie rozumiejącego, że tak trzeba.
- Alex... – Ściszył głos do szeptu stając obok niego, ale nie spoglądając nań, a na próg starego domu, uśmiechając się gorzko. - Wygrałem tę śmierć, co…? I myślę, że tak właśnie miało być. Z nas dwóch ty jesteś najlepszym, co mogło go spotkać, by przeczekać z nim te kilka chwil. Ja jestem młody, nic nie wiem o życiu, denerwowałbym go tylko i nigdy nie zrozumiem… Zresztą… Sam wiesz. – Ostrożnie i powoli dobierał słowa, by jednak ostatecznie zerknąć nań niespiesznie. - Obiecuje szybko wrócić. Nigdzie nie uciekajcie.
Poprawił broń i wszedł z powrotem do domu. W kilku krokach przemierzył pokój i zakręcił przy drzwiach, otwierając je i nie zatrzymując nawet na chwilę, by spojrzeć w dół schodów, ale bez mrugnięcia okiem z miejsca schodząc do Piekła.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptySob Lut 23, 2019 2:44 pm

Czy będzie ją bolało?
Tak.
Chociaż i to było zwyczajnym niedomówieniem w tej sytuacji. Zarówno jeśli chodziło o to, czy dziewczynka, lub raczej istota, którą się stała, będzie cierpiała w chwili śmierci, jak i o to, czy cierpi teraz. Brudne szpony wiecznego potępienia, sięgnęły po jej drobne, kruche ciałko jeszcze za życia, rozpalając ogień trawiący trzewia, którego nie mogłaby ugasić cała krew tego świata. Skazano ją na rozpaczliwe próby uśmierzenia nigdy nieustającego bólu i pragnienia, którego nie da się zaspokoić. A teraz, według samego łowcy, śmierć, nawet bolesna, będzie wybawieniem od tego niekończącego się bólu.
Nie było to jednak coś, o czym ojciec bogu ducha winnego dziecka musiał wiedzieć. Nie było to nic, co przerwałoby jej cierpienia, a tym bardziej mogło ukoić przeżarte bólem serce jej ojca.
Mężczyzna i bez tej wiedzy zdawał się zaczynać rozumieć, że sytuacja, w jakiej się znalazł, nie była wcale możliwością wyboru. To, co dostał, w najlepszym wypadku można było nazwać próbą ukojenia własnego sumienia łowców, sam zaś mężczyzna otrzymał jedynie parę chwil dłużej. Na oswojenie i pożegnanie swojego ukochanego dziecka.
- Już nigdy nie będzie bolało. - obiecał, jednocześnie czując, jak gniew powoli z niego ulatuje, dając się zastąpić czemuś, co można było nazwać zrezygnowaniem.
Zwłaszcza kiedy jego spojrzenie padło na równie zrezygnowanego starca przed nim. Wrak człowieka, który teraz, zamiast przypominać mu o wszystkim, o czym chciał zapomnieć, wypełniał myśli współczuciem do człowieka, który wie, że za kilka chwil straci ostatnią rzecz, jaka trzymała jego samego przy życiu.
Cienka, niemal przezroczysta, sucha i pomarszczona skóra już nie groziła mu, że tak oto sam powinien skończyć, ale ukazywała całe poświęcenie. Rzadkie, siwe i połamane włosy, brudne, przydługie paznokcie i żółte zęby nagle kuły w oczy zdecydowanie mocniej, nie dając odwrócić spojrzenia, jakby krzyczały o wszystkich wyrzeczeniach, łzach, strachu i cierpieniu, jakie szarpało słabe ciało o długich tygodni.
Wzrok udało mu się unieść ponad skuloną postać, dopiero kiedy usłyszał miękki, przyjemnie szemrzący głos swojego ucznia tuż obok. Gładki i ciepły, zupełnie jakby wyrwany z tego miejsca i sceny.
Kiwnął głową, zgadzając się z nim, jednak zanim chłopak odszedł, zatrzymał go ruchem ręki.
- Oscar. - powiedział cicho, tak by nikt poza jego uczniem nie mógł tego słyszeć. - Szybko. Nawet jeden zbędny włos ma nie spaść z jej głowy. - dodał, by chwilę później odprowadzić dziecko wzrokiem aż do wejścia domu, cudem tylko powstrzymując się, by nie pójść za nim, jakby obawiał się, że tego dnia, nie tylko Pan Buckner straci sens dalszej tułaczki.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyPon Lut 25, 2019 8:59 pm

W piwnicy powietrze było ciężkie i lepkie, przesycone aż po kamienne ściany niepokojąco znajomym smrodem fekaliów i zgnilizny. Oscar zanużając się w niej nawet nie zmarszczył nosa, czując swoiste deja vu za każdym razem, kiedy schodził do podobnych miejsc - niezależnie czy była to grota czy piwnica domu na uboczu przerobiona na upiorną stołówkę. Wszystko wyglądało w dużym stopniu podobnie: gęsto ścielący się trup małych zwierzątek, którego kosteczki chrupały mu cichutko pod obcasami wysokich i świeżo wypastowanych oficerek, plamy zaschniętej krwi rozbryźnięte nawet wysoko ponad rudą głową, chłód wszędobylskiej śmierci i echo odgłosów agonii wciąż zamknięte na małej i zwykle ciasnej powierzchni. I co najważniejsze: przejmująca cisza. Po niej najszybciej można było domyślić się, że gospodarz przybytku jest w domu - i nie było tu mowy o starcu klęczącym na trawie, ale o prawdziwym właścicielu śliskich schodów, krwawego korytarzyka i niewielkiej izdebki na jego końcu. Ścierwojady do ostatniej chwili były bardzo-bardzo cicho, na zwierzęcą modłę upatrując ratunku w rozpaczliwym udawaniu, że wcale ich tu nie ma - nawet jeśli takiego widoku nie dało się nie zauważyć.
Strzyga uczepiona długimi szponami ściany zawahała się tylko na chwilę - kiedy jej krwawe oko napotkało równie czerwoną ślepię łowcy - a potem skoczyła stanowczo za zwinnie jak na zwaliste, nieproporcjonalne ciało. Oscar z kamienną miną cofnął się tylko o krok, a wtedy łańcuchy błysnęły w niewyraźnym świetle, napięły się z brzdękiem i szarpnęły szarżującego potwora w tył. Ghoul upadł z łoskotem na mokrą podłogę, błyskawicznie pozbierał się z powrotem na czworaka i pierzchnął w kąt, w którym z czaszek, skór i sierści uwił sobie smrodliwe legowisko.
Byron milczał, obserwując to przedstawienie jak brutalny taniec, dobrze wiedząc, że mimo tchórzostwa te konkretne wampiry nie były wcale mniej niebezpieczne od innych - nawet mimo braku skrzydeł i biczowatego ogona. Zwłaszcza będąc tak zabójczo szybkie. Gdyby nie łańcuchy ta niewielka wieś najprawdopodobniej w kilka tygodni zostałaby zdziesiątkowana - a jeszcze straszniejszą informacją było to, że już teraz widział które oczka łańcucha mogłyby pęknąć po jeszcze kilku podobnych szarpnięciach jak to sprzed chwili. W końcu Pan Buckner miał tylko jedno podejście do skucia bestii, każda następna próba zakończyłaby się dla niego śmiercią - na pewno mimo całej desperackiej miłości musiał o tym wiedzieć, w końcu wciąż żył. Choć oceniając obecny stan pułapki to nie miało utrzymać się za długo.
Łowcy byli więc jednak jego szczęściem w całym tym dramacie, niezależnie od tego jak gruby, długi i ząbkowany sztylet z każdą kolejną minutą wbijali mu w serce.
Szybko.
Trzeba było zakończyć to szybko.
Oscar wciąż w oparach zamyślenia oparł bladą dłoń o kosz swojego rapiera i obudził go dziwny, niespotykany dotąd odgłos, jaki wydał z siebie potwór. Para różnych oczu młodego mężczyzny zogniskowała się nagle na wyciągniętej łapie, której pazury z delikatnym zgrzytem sunęły po podłodze. Wyciągała rękę do niego, ale nie do gardła, które chciałaby rozszarpać, torsu, który poszatkowałaby na dzwonka czy rapieru, który chciałaby mu wyrwać, ale do jego drugiego biodra - tam gdzie trzymał zabawkę.
Szmaciana laleczka wisiała bezwładnie w jego dłoni. Nawet sam nie wiedział kiedy wcześniej pochylił się i ją podniósł. Chciał ją chyba zabrać stąd na górę, wyprać może i oddać ojcu już bez plam na różowej sukieneczce i bez kołtunu we włoskach zebranych w dwa kucyki. A tymczasem w tle paszcza zionąca zapachem starej krwi, naszpikowana rzędami trójkątnych zębów i zasobna w długi jęzor z przyssawką wyła cicho i jakby błagalnie. Czasem Ghoule potrafiły wyć tak tuż przed śmiercią, jakby usiłowały zagrać ludzkiemu oprawcy na emocjach, ale ona jeszcze nie umierała i wyła po tę jedną konkretną rzecz.
- Chcesz ją? - Zapytał samemu już nawet nie wiedząc czemu wchodzi z bestią w interakcje, wyciągając zabawkę w jej stronę.
Mała laleczka miała na sobie całą sukieneczkę, której potargane strzępki nosiła jeszcze na ramionach okropna Strzyga, strojąc się w to jak w kamizelkę, nawet jeśli żyjąc w lesie pewnie dawno by zdarła z siebie zbędny materiał. A poza tym i poza dwoma wyliniałymi już kucykami w niczym nie przypominała ludzkiej wersji szmacianej zabawki. Mimo to chciała ją mieć i wyciągała łapę po ziemi, kładąc się niemal na niej wydętym brzuchem, jakby chcąc mimo wszystko resztą ciała pozostać najdalej jak tylko się da.
Oscar kucnął wtedy - spokojnie i bez zbędnych zrywów, po czym wszedł w ten mały układ i rzucił szmatkę na zakrwawiony kamień. Spodziewał się, że Ghoul porwie nową ofiarę, opacznie sądząc, że to pora śniadania i rozerwie ją na strzępy. Ale kiedy tylko końce długich szponów z delikatnością docisnęły wypchane siankiem ciałko do posadzki, po prostu zaczęły przysuwać zabawkę i wciągać ją na legowisko, by spoczęła tam brzuchem i niewinnym uśmiechem do dołu. Dopiero wtedy wrócił warkot i wrogie nastawianie - kiedy mediator odbił ofiarę z rąk porywacza.
Oscar już niemal by się uśmiechnął, prawie jak do dziecka, ale błędem kosztującym życie byłaby naiwna wiara, że w tym ciele zostało coś jeszcze poza echem dawnych zachowań. To wszystko miało tak wyglądać już w samym zamyśle - w końcu niebezpieczna ludzkość musiała dostać wroga, który nie tyle ją otwarcie pokona, co zmyślnie oszuka. A Strzyga siedząca naprzeciwko niego w legowisku była niczym innym od potwora, który zarżnął mu ojca.
Dlatego nie uśmiechnął się. W ostatecznym akcie człowieczeństwa oddał zabawkę właścicielce, a teraz w drugim - podobnym - wstawał z sykiem wysuwając z pochwy cienki rapier. Mógłby zanucic jej jedną z kołysanek, które śpiewała mu mama, ale żadnej już nie pamiętał. Mógłby opowiedzieć jej bajkę, ale historie, jakie znał nie były w całokształcie dużo radośniejsze od jej obecnego pokoiku. Mógłby powiedzieć jej chociaż jak bardzo mu przykro, ale ofiarom nie zwykł kłamać.
Bo nie było.
Ani kiedy wyciągał ostrze, ani kiedy wsuwał je z powrotem, znaczące strużkami krwi jego pasek i elegancką skórę pochwy. To było szybkie - tak jak obiecał piętro wyżej. Skoczyli oboje w tym samym momencie, ale ona nie potrafiła się bić, a on - czekać. Rozpruł bok jej gardła, zakręcił na palcach jednej stopy, przyklękując i łapiąc ją, by już nie wierzgała. Ani nie krzyczała. Nawet jeśli dawno już nie żyła, a to co wyprawiało jej ciało było tylko szokiem mięśni na nagłą i bezpowrotną utratę świadomości. Krew zalała jego udo i zaznaczyła rękaw koszuli, ale nic poza tym - żadnych dodatkowych ran, żadnych pchnięć, ani pastwienia się nad ciałem. Szybki i idealnie wyliczony ruch ręką i było po wszystkim.
Zwiotczała. Nawet jeśli pozbawione powiek wyłupiaste oczy wciąż zerkały dziko na ścianę naprzeciwko, to z wolna pokrywały się już od wewnątrz mgławym nalotem śmierci.
Dopiero wtedy Oscar odetchnął głośniej i rozluźnił uścisk, układając ją na ziemi i chowając broń.
Już koniec.
Niebezpieczeństwo zażegnane.
Piwo dla wszystkich!
Tak to chyba zwykle wyglądało: łowca po idanym mordzie powracał do gawiedzi w glorii i chwale i doczekiwał strawy, pochwał i dziewek. Szkoda tylko, że zwykle wyglądało to właśnie tak jak teraz - że zostawał sam w ciemności z trupem.
Aby nie ugiąć się pod naporem emocji wypełnił głowę kawalkadą rzeczowych pytań. Miał ją wynieść teraz na górę? Zostawić tutaj? Odpiąć? Zdjąć koszulę? Czy pokazać się ojcu prawie cały skąpany w krwi jego dziecka i oczekujący należnej wdzięczności? ...powinien zawołać Alexa...?
Powinien iść do Alexa.
Znów wróciły doń te uspokajające myśli - że cokolwiek by się nie działo zawsze może pobiec i złapać się krawędzi pięknego munduru. I znowu wszystko będzie okej.
- Alexandrze...?
Przemieścił się tak cholernie cicho po schodach i holu, by stanąć oparty o wewnętrzną ścianę domu, możliwie z dala od oczu Pana Bucknera. Oparł się ramieniem i skronią o stare drewno, oblepiony miejscami przez brudną, brunatną krew i czekał na swoje osobiste wybawienie.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyWto Mar 12, 2019 12:40 am

Podążył spojrzeniem za swoim uczniem, z każdym kolejnym krokiem, jaki wykonywał w stronę budynku, czując się, jakby jego serce nabierało masy, ciążąc w klatce piersiowej coraz bardziej. Z każdą chwilą, kiedy Oscar zbliżał się do mieszkania, od jakiegoś czasu będącego jamą bestii, czuł, jak coś chłodnego zaciska się wokół jego przełyku, chociaż wciąż było tak samo ciepło i duszno od parującego z wilgotnej ziemi deszczu.
Mimo całych długich lat spędzonych w podróży, od jednej wioski do drugiej, od miasta do miasta i przez osady, lasy i zupełne pustkowia, wciąż potrafił być tak samo poruszony tym, jak zwyczajne było wszystko wokół. Jak nic nie zmieniło się dla ludzi dookoła. Kobiety po drugiej stronie ulicy wieszały pranie, korzystając ze wspinającego się coraz wyżej, jasnego słońca, z gospody obok już dochodziły coraz bardziej apetyczne zapachy, sugerując, że żona właściciela przybytku już zabrała się za szykowanie obiadu dla każdego, kto zechce zostawić w zamian parę groszy. Budynek dalej słychać było głuchy odgłos siekiery wbijającej się tępo w twarde, dębowe drewno i tylko parę zaciekawionych spojrzeń, jakie przesuwały się po nich odkąd postanowili wyjść razem z panem Bucknerem na zewnątrz, stanowiło jakąkolwiek odmianę od całkiem zwyczajnego, kolejnego dnia spędzonego na pracy wokół gospodarstwa.
Czym ta chwila była dla wszystkich tych ludzi dookoła, zajętych swoimi sprawami i mających chwilę tylko na te parę zaciekawionych spojrzeń, jakimi zostali obdarzeni, podczas gdy człowiek klęczący przed nim, mierzył się właśnie z kolejną tragedią. Jego stare, zmęczone serce po raz kolejny pękało, pogłębiając wszystkie rysy, jakich dorobił się przez ostatnie lata, tracąc po kolei wszystko, na czym mu zależało. A cały ten dramat rozgrywał się w akompaniamencie dudniącego basu skrzydeł trzmiela, radosnego trelu leśnych ptaków i w ciepłym świetle dusznego popołudnia.
Jakby świat pozostał zupełnie niewrażliwy na jego nieszczęście.
Na ich nieszczęście.
Nic dookoła nie przejmowało się cudzym cierpieniem. Nie wiedziało nawet w tym konkretnym przypadku o cudzym cierpieniu i pełnej zła piwnicy budynku sąsiadującego z miejscem, które ledwie paręnaście godzin wcześniej wypełniał śmiech i drżenie brzęczącego o siebie szkła.
Kolejne minuty mijały w ciszy zakłócanej jedynie przez odgłosy świata obok. Obok nich, kiedy obaj mężczyźni pogrążeni w swoich myślach, przeżywali własne tragedie, raz po raz odtwarzając je w myślach. Alexander był pewien, że właśnie o tym myślał człowiek u jego stóp. O swoim dziecku. O tym, jak musi się bać, kiedy płynnie i niemal całkiem bezgłośnie podchodzi do niego mężczyzna, by ledwie parę metrów od drobnego ciałka wyciągnąć ze srebrzystym świstem ostrze z pochwy. Jak drży, a po zaczerwienionych policzkach spływają słone, błyszczące łzy. Był przekonany, że ojciec, w całej swojej rozpaczy widzi teraz drobniuteńką, ciemnowłosą dziewczynkę w kitkach i sukieneczce, zamiast cuchnącej słodką śmiercią i rozkładem kreatury zamieszkującej jego dom.
- Alexandrze...?
Drgnął nieznacznie, wyrwany z zamyślenia i prawie bez udziału woli, zwrócił spojrzenie w kierunku, z którego usłyszał wołanie.
To już? Tak szybko?
Stracił poczucie czasu, czy może coś się stało i chłopak nie był w stanie wykonać zadania? Szczerze wątpił w taki scenariusz, a więc musiał zupełnie dać się pochłonąć myślom i wspominkom, na co nie pozwalał sobie od bardzo dawna. I teraz przypomniał sobie na nowo, dlaczego nigdy nie chciał dopuścić do takich sytuacji.
Czuł się niemal żałośnie.
Obdarzył starca u swoich stóp ostatnim spojrzeniem, zanim niemal z ulgą skierował się w stronę budynku, zatrzymując krok od drzwi, tak by jednocześnie widzieć profil opierającego się o ścianę chłopaka, oraz mieć oko na mężczyznę.
- Chłopaku... - odetchnął, wdzięczny wszystkim bóstwom za możliwość skupienia uwagi na czym innym.
Zwłaszcza jeśli był to jego uczeń. W jednym kawałku i bez wyraźnego uszczerbku na zdrowiu, co liczyło się w tym momencie najbardziej. A przynajmniej było zdecydowanie istotniejsze ich stan, w jakim obecnie znajdowała się jego garderoba, pijąc brudną, cuchnącą krew.
To z kolei jednak znaczyło, że Oscar zrobił wszystko, co miał zrobić.
- Nie możesz mu się tak pokazać. - zdecydował, przesuwając spojrzeniem po sylwetce chłopaka. - Poczekaj. - sapnął i odszedł na moment, by podejść do studni po wiadro, z którego parę chwil wcześniej chłopak nabierał wody dla ojca dziewczynki.
Wraz z wiadrem przeszedł z powrotem do budynku i podał je chłopakowi.
- Obmyj się. I zdejmij koszulę. - dodał, myśląc chwilę nad czymś jeszcze. - Musimy ją stąd zabrać. Dać mu się pożegnać, Oscar. - powiedział niemal z determinacją, nie patrząc na ucznia.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyPon Mar 18, 2019 8:34 pm

Kiedy byłby sam pewnie sam zadbałby o swoją garderobę oraz o dobrą prezencję podczas ogłaszania ukończenia swojego zadania. Co jednak mógł poradzić na to, że niecała doba spędzona razem wystarczyła, by rozleniwił się przy Alexandrze, szukając gotowego pomysłu lub ratunku najpierw u niego, a dopiero potem we własnej głowie? A mimo to nie spotkał się z niezrozumieniem - sytuacja była dokładnie taka sama jakby miał dziesięć lat. Jego mentor ogarnął wzrokiem ubranie splamione dowodami okrutnej zbrodni i praktycznie przyniósł rozwiązanie - chlupoczące i zamknięte w starym wiadrze. Oscar odebrał niespecjalnie wielki podarunek ze skinieniem głową i mimo wszystko uśmiechnął się z mieszaniną dumy i powracającej pewności siebie.
- Musimy. Miałem nadzieje, że to powiesz - rzucił ciepło nigdy nie wątpiąc w ludzkie odruchy starszego łowcy. Zawsze utrzymywali, iż to, że zabijali bestie nie upoważniało ich do zachowywania się jak one. Nie byli tymi, którzy po wykonaniu zadania żądają jeszcze zapłaty i zostawiają trupa do uprzątnięcia innym, niezależnie od tego jaka historia nie kryła by się za ich kolejnym zleceniem. Bycie dżentelmenem w tej konkretnej sytuacji wymagało ukrycia splamionego ubrania, potraktowania zwłok z szacunkiem i pomocy przy pochówku.
I poczynając od pierwszego punktu na tej liście Oscar równie cicho wycofał się z wiadrem w głąb mieszkania, odstawił go na stole i zaczął pospiesznie rozpinać białą koszulę, miejscami ciężką i nieprzyjemnie sztywną od zasychających już plam krwi.
- Mogę ją zobaczyć…? - Dziwny był ten odgłos, który opuścił niespodziewanie gardziej zszarganego emocjami starca. Niby jego, ale jak nie jego - strasznie pusty i oczyszczony z emocji do tego stopnia, że wydawał się już nawet pozbawiony życia. Wychudłe ciało klęczące na soczyście zielonej trawie wydawało się wyzute z energii, ale było więcej niż pewne, że po uzyskaniu zgody biegł by do piwnicy tak szybko, że żaden z łowców nie dotrzymał by mu kroku. To była właśnie ta siła, którą rodzice brali nie wiadomo skąd i mieli jej, zdawaćby się mogło, niewyczerpane źródło. - Ona nie może spać na zimnej podłodze…

Zimna woda wprawiała nagie ciało w drgawki, ale Oscar dzielnie obmywał ramiona i tors wszędzie tam gdzie w półmroku i wirującym kurzu wnętrza domu dojrzał choćby lekkie odbarwienie od plam zakrzepłej juchy. Koszule, po uprzednim wytarciu w nią pięknego ostrza, udało mu się zwinąć niedbale i wpakować niemal całą do niewielkiej skórzanej torebki przy pasku - na tyle, by wystawał tylko biały, wygnieciony mankiet i fragment kołnierzyka. Zadrżał mimowolnie, kiedy dwie krople pognały w zażartym wyścigu w dół jego pleców po torze z doliny kręgosłupa i niemal równo zaliczyły metę wnikając w krawędź ciemnych spodni. Omył jeszcze kilka razy twarz i wstępnie strzepnął dłonią większość wody ze skóry, oglądając się jeszcze kontrolnie.
Nie chciał wyjść na nieokrzesanego, półnagiego barbarzyńcę, ale z dwojga złego wyglądał zdecydowanie lepiej - nawet jeśli w obecnej postaci brakowało mu zestawu ubrań wyrażającego wraz z jego emocjami choć szczątki skruchy oraz prawdziwe współczucie.
Odetchnął głębiej i zostawiając wiadro na stole przeszedł drogę powrotną, nie dbając już o zachowanie ciszy i wszedł w jasność dnia, spodziewając się już dosłownie wszystkiego: ataku paniki, rzucenia się na niego z pięściami i pazurami, lamentu, obwiniania, wyklęcia, złorzeczenia, podziękowań lub nawet nagrody. Spotkał się już ze wszystkim i był gotów na wszystko. Lekko zmrużył tylko oczy zaatakowane jasnym słońcem i spostrzegł, że nic się tak bardzo nie zmieniło. Że tragedia rozegrana w piwnicy nie doprowadziła do upadku wszechświata - chyba że liczyć martwą przestrzeń, którą dojrzał w pokrytym już bielmem ślepoty oku klęczącego starca.
- Mogę…?! - Odezwał się całkowicie spokojnie, a Oscar drgnął, czując, że pomimo kontaktu wzrokowego to pytanie nie było ukierunkowane do niego. A jednak nie mógł sobie odpuścić uspokajającego komentarza:
- Nie cierpiała.
Uspokajającego kłamstwa.
- I teraz też już nie cierpi, mogę Panu przysiąc. I nawet jeśli teraz uważa mnie Pan za bestię, to jestem pewien, że w końcu Pan zrozum…
- Masz oczy jak ona - mężczyzna wciął mu się bezlitośnie w słowo, skupiając wzrok bardzo wyraźnie na tej jednej konkretnej czarnej ślepi z przekrwioną tęczówką, a Oscar momentalnie zbladł.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyPią Kwi 05, 2019 10:03 pm

- Mogę ją zobaczyć? Ona nie może spać na zimnej podłodze... - Nieco ochrypły, szemrzący zmęczonymi płucami głos przedarł się przez ciszę i dotarł do niego, zmuszając do zwrócenia spojrzenia na mężczyznę będącego jego źródłem.
Odetchnął, przesuwając wzrokiem po jego chudych ramionach i jasnej, cienkiej szyi, na której wypukłą siatką odznaczały się, zielone pod żółtą powłoką skóry, żyły. W końcu dotarł do jego oczu, zamglonych i pustych, jakby patrzył w lustro.
- Oczywiście, że nie może spać na zimnie - odparł bez zająknięcia, miękko i prawie ze zrozumieniem, unosząc spojrzenie na Oscara. - Nie możemy pozwolić, żeby marzła we śnie. - dodał poważnie, mając zamiar samemu zająć się tym, aby dziewczynka, a przynajmniej to, co pozostało po niej na tym padole, naprawdę została pochowana najczulej. - Chłopcze, zajmij się proszę panem Bucnerem w czasie, kiedy ja...
- Masz oczy jak ona. - Miał wrażenie, że słowa starca nigdy nie były tak wyraźne, jak teraz, kiedy wypowiadał te słowa, wbijając lodowato zimne ostrze coraz głębiej w jego serce.
Ten dzień był najgorszym dniem od całych lat. Od tego dnia, kiedy obudził się rano po to, by przejść do pokoju swojego chłopca i nie zastać nic, prócz cichego szeptu płatów lilii na podłodze, kiedy ciepły wiatr wpadał przez otwarte okno.
Bo stracił dziecko.
I je odzyskał.
A starzec gnił w swoim brudnym ciele, oszalały z zazdrości o jego szczęście nad odnalezioną, zwróconą mu zgubą. Bo sam nie miał tyle szczęścia. I próbował mu je odebrać, nędznymi ostatkami sił wyrywając jego nadzieję na lepsze jutro, przyrównując jego chłopca, jego najpiękniejszy skarb do tego potwora, którego trzymał w piwnicy, żywiąc szczurami.
Jak śmiesz.
Słowa uwięzły mu w gardle, kiedy utkwił w człowieku u swoich stóp prawie pusty wzrok, niemalże wyrażający niechęć.
Jak śmiesz wkładać w płomienną, żywą i rumianą głowę chłopca, te obrzydliwe, łaknące śmierci ślepia. Jak śmiesz nękać go wonią rozkładających się szczurzych zwłok i plamić jasne, przyjemnie pełne wargi czarną, cuchnącą krwią.
- Zabierz go. - Odwrócił spojrzenie od starca, wydając Oscarowi polecenie, podczas którego bardzo się starał, aby nawet na ułamek sekundy nie zawiesić wzroku na jego twarzy.

Miejsce, które znaleźli w lesie, nie było bardzo oddalone od wioski. Na tyle blisko, by bez problemu można było do niego dotrzeć, nawet z mocno ograniczonymi siłami, a zarazem na tyle daleko, by nikt zupełnie przez przypadek nie zaplątał się w tę okolicę.
Stary dąb i mocnych, rozgałęzionych korzeniach i ciężkiej koronie, bronił wymytej przez lata jamy, którą udało mu się mocno pogłębić, kiedy przyszedł tutaj wcześniej i teraz wsunięcie do środka nieco prowizorycznej trumienki, nie byłoby problemem.
Szukał tego miejsca dosyć długo. Na tyle długo, by mieć czas nieco uspokoić myśli i wyciszyć nerwy, kiedy słońce powoli spływało w dół nieba, coraz bardziej złocąc i różowiąc krajobraz.
To nie była dobra pora. Z drugiej strony, żadna nie była odpowiednia na pogrzeb własnego dziecka.
Mężczyzna był zniszczony całym cierpieniem, jakiego doświadczył, a jego ciało posunęło się wiekiem znacznie szybciej, niż miałoby to miejsce, gdyby nie wszystko to, co człowiek przeżył. Jego cienkie, siwe i tłuste włosy prawdopodobnie wciąż byłyby gęste i zdrowe, pożółkła zaś od kurzu i alkoholu skóra wciąż byłaby napięta i rumiana od pracy na zewnątrz i świeżego powietrza. Prawdopodobnie jednak najbardziej ta zmiana widoczna byłaby gdzie indziej, kiedy wodząc spojrzeniem za swoją dorastającą córką, jego serce rozpierałaby duma. Podobna tej, jaką sam Aleksander czuł za każdym razem, kiedy miał okazję spojrzeć na swojego chłopca, chcąc pokazać go absolutnie każdej mijanej osobie, żeby ona również mogła chociaż przez tę krótką chwilę zachwycić szerokim uśmiechem chłopaka. Jego napiętą jak struna sylwetka, czy czupryną płomiennych, mieniących się w słońcu wszystkimi odcieniami miedzi, włosów. Był przekonany, że oczy pana Bucknera świeciłyby równie jasno, jak jego własne, kiedy zakochany w swojej małej dziewczynce ojciec, kupowałby jej kolejne drobiazgi, czy patrzył jak sunie polną ścieżką, równie zgrabnie, jak łania, znając te okolice, te lasy i łąki lepiej niż własny pokój.
Tym bardziej czuł w piersi to nieznośne, niedające spokoju kłucie na myśl, że to nigdy nie będzie miało miejsca. Dziewczynka nigdy nie stanie w progu domu, z roześmianą buzią i zarumienionymi policzkami, a jej ojciec nigdy nie spojrzy na nią, by przez ułamek sekundy utulić tę najsłodszą świadomość, że oto uśmiechają się do niego jego własne oczy i pełne usta jego wspaniałej żony.
Jej powykręcane, zdeformowane i zbrukane, drobniutkie ciałko już zawsze leżało będzie na dnie maleńkiej, prowizorycznej trumienki, przewiązanej grubą, czarną i błyszczącą wstążką, którą udało mu się dostać w miasteczku. Już zawsze będzie spała, głębokim snem bez snów, ubrana w jasną sukieneczkę, za rękę z ukochaną, szmacianą przyjaciółką o wiecznym uśmiechu wyszytym ciemną nicią. Będzie to jej pierwsza od wielu tygodni, spokojna noc, kiedy pragnienie palące gardło nie zmusi jej do chłeptania gorącej krwi, natomiast cierpienie nie wyciągnie po nią lepkich, śmierdzących, szponiastych łap.
- Dobranoc księżniczko - szepnął, nie patrząc ani na starca, ani na ucznia, z którym delikatnie spuszczali trumienkę w dół, na samo dno głębokiego dołu, a następnie przysypywali go kolejnymi warstwami ziemi.
Dokładnie i skrupulatnie, porcja za porcją, wilgotna, świeża ziemia wypełniła aż po brzegi zagłębienie, a grube kolumny ciężkich korzeni zamknęły się z powrotem na brzegu jamy. A z każdą kolejną garścią pachnącej gleby, czuł rozchodzącą się powoli po ciele ulgę. Jakby cała gorycz, która narastała w nim przez ten czas, powoli jątrząc starą, ledwie zagojoną ranę, ulatywała z niego, w końcu pozwalając oddychać. Wypełniając płuca rześkim, wieczornym powietrzem, myśli zaś ulgą, kiedy chował dziecko tak, jakby w końcu miał okazję pożegnać się na zawsze nie tylko ze swoją żoną, ale również z tym, co obiecała mu dać, nigdy nie mając okazji obietnicy tej dotrzymać.
Wraz z Oscarem przepchnęli kamienną płytę, o którą postarał się, kiedy znalazł to miejsce.
Na wypadek, gdyby schorowany, stęskniony ojciec wpadł na pomysł odkopywania swojego aniołka.
Maleńkiej królewny.
- Już nigdy nie będą dręczyły cię koszmary. To już koniec. - przełknął ślinę, układając przy kamieniu soczysty pęk polnych kwiatów.
Powrót do góry Go down
MaleficarOpportunist Seme
Maleficar

Data przyłączenia : 20/05/2017
Liczba postów : 523
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 YWxfLcZ

Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce.
Wiek : 32

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptySob Kwi 06, 2019 11:48 pm

Ponoć padało.
Tak mówił Pan Buckner.
Że padało, kiedy Lisa przychodziła na świat. Że ten wieczór pełen był krzyków jego żony i kropel bębniących w szyby okien ich pełnego życia domu. Było tam wtedy pełno ludzi: kobiety pomagały rodzącej na górze, a mężczyźni świętowali na dole, pozwalając by dział się cud stworzenia.
Padało wtedy tak mocno, że baby gadały jakoby niebo rozerwało się i wraz z młodą matką roniło łzy szczęścia nad śliczną, zdrową dziewczynką. Przez trzy dni nieustającego bębnienia w szyby podlało pola tak obficie, że z plonów urządzono biesiadę we wsi trwającą dokładnie tyle co życiodajna ulewa. Wtedy wszyscy myśleli, że to dobry znak.
Pan Buckner też tak myślał. Ale teraz był już pewien, że niebo płakało wtedy z innego powodu.

Pan Buckner mówił niewiele, zwłaszcza wtedy kiedy Alexander był obok, otwierając się dopiero kiedy zostawał sam z Oscarem – nieustannie, agresywnie wręcz próbując nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Tak było może nawet lepiej. Alexander potrzebował chwili dla siebie, samemu zgłaszając się z pomysłem znalezienia czegoś do ozdobienia trumny, którą udało im się bardzo szybko skręcić z zapomnianych wierzbowych desek stojących w przyklejonej do domu szopie. Gospodarz na nowo posadzony na starej wannie pozwalał im już brać wszystko i wchodzić wszędzie, głosem markotnym i bezwolnym, ruszając chudymi rękami jak kawałkami drewna doczepionymi do jego ciała, ale nie stanowiącymi z nim jednolitej całości. Oscar przy tym uparł się, by jedną z desek zastąpić zepsuty przez siebie schodek i przybijał go z uporem maniaka i zaciętą miną, zupełnie jakby od poprawności wykonanego zadania zależało jego życie.

Nie pokazali ojcu ciała.
Miał ją zapamiętać taką jaka była dawno, dawno temu.
Nie martwą, szorstką w dotyku i okropnie przepoczwarzoną, objętą przez zimne ramiona trumienki jeszcze w piwnicy, gdzie dwaj łowcy bezpowrotnie zasunęli i przybili wieko. A z każdym przybijanym wtedy gwoździem Oscar czuł jak ulatuje zeń spięcie mięśni, które towarzyszyło mu od chwili pierwszego zejścia do tego miejsca. Nawet jeśli w wystroju niewiele się zmieniło, nawet jeśli wciąż były tu krew, szczątki, szczury, truchła, smród i fekalia, to zgęstniała atmosfera cierpienia dotąd trzymająca to miejsce w ciasnym uścisku zelżała. Jakby do dusznego pokoju wpadła choć odrobina świeżego powietrza. Jakby już ruszyła maszyna nieodwracalnych zmian, którą zapieczętować miał maleńki pogrzeb równie maleńkiej istoty i czarna wstążka zawiązana na jasnym drewnie.

Ponoć padało.
Tak mówił Pan Buckner.
Mówił cicho i powoli, jakby dawno tego nie robił, siedząc na posłaniu złożonym z drewnianego stelaża i szmat, które kiedyś musiało być jego małżeńskim łożem i miejscem, w którym druga cząstka jego serca powiła owoc ich miłości. Siedział tam zrezygnowany, mrużąc oczy od słońca, które wpadało z na siłę otwartego przez młodego łowcę okna i cierpliwie czekając aż rudowłosy wyciągnie z szafy chociaż koszulę, która pozwoliłaby ojcu wyglądać godnie podczas zabierania córki na ostatni spacer.
Alexander zostawił ich, widząc, że starzec jest już kompletnie nieszkodliwy, udając się w drogę ku znalezieniu odpowiedniego miejsca na pochówek i odzyskaniu na twarzy choć skrawka kolorów, które zabrały mu ostatnie godziny miotania się na granicy wytrzymałości nerwowej. Oscar pomimo błądzenia wzrokiem po częściowo nadżartych przez mole, zakurzonych, smętnie wiszących na wieszakach ubraniach wciąż widział obok siebie nieobecnego, przybranego w uniform mężczyznę; jeszcze rano pochłaniającego z rozkoszą wymyślne śniadanie. Z cierpliwością noszącego na sobie karb własnej tragedii, rzadko wracającego na zbyt długo w pokrytą lepką czernią przeszłość, wiedząc najpewniej, że jeśli będzie oglądał się za długo, to w końcu sam wejdzie w nią po kolana i nie będzie mógł wrócić. Że nie będzie już potrafił zostawić Emili samej. Że skończy jak brudny, przybrany w szmaty starzec otoczony przez fortece pustych butelek.
Byron sunął palcami po rękawie jednej z lnianych koszul i czuł jak jego zęby ścierają się ze sobą w diabelnie mocnym ucisku, a dolna szczęka zaczyna mrowić od napięcia. Wyrzucał sobie, że tak późno się zorientował. Że tyle zajęło mu zauważenie tego jak podobne są te sytuacje i jak długo kazał mentorowi patrzeć na człowieka, jakim Alexander sam mógł się stać, gdyby tylko pękł w którymkolwiek momencie swojego życia.
Na przykład nawet… Dzisiaj.
Serce waliło młodemu mężczyźnie tak mocno, że był pewien, iż siedzący za nim starzec jest w stanie je usłyszeć. Martwił się. Trawiły go myśli, że Alexander poszedł może po butelkę zamiast po nagrobek…? Albo, że pakuje właśnie resztę rzeczy do konia. Albo siedzi w pokoju ze zwieszoną głową. Albo, że siły nie pozwalają mu wykopać grobu i musi robić przerwy co każde wbicie szpadla w miękką ziemię – i problem nie leży w mocy jego ramion, ale głowy.
Był taki blady, kiedy odchodził. Nie chciał się, stąpał twardo, ale sztywno i wyprowadzając kroki tak maszynowo jakby miał umrzeć gdyby tylko spróbował się zatrzymać.
Chciał biec do niego.
Zostawić Bucknera i biec szukać Alexandra, czując jak nagle lista ważnych w tej chwili rzeczy kompletnie się przewartościowała. Już nie było istotne czy doprowadzą tę sprawę do końca, czując jak cena, którą ma za to zapłacić jest zbyt wysoka. Egoizm parował z jego ciała, rozgrzewając od środka jego mięśnie do długiego i wyczerpującego biegu, a blade palce zaciskając na lnianym materiale rękawa.
- Padało – wspomniał znów Pan Buckner, spoglądając niewidząco na podłogę pomiędzy swoimi butami.
A Oscar odwrócił powoli głowę w stronę okna, które wyglądało na pozłocone pszenicą pola ciągnące się aż pod gęsty, soczyście zielony las.
- Myślę, że skoro świat nie potrafił jej pięknie przywitać, to chociaż… Może spróbować dać jej słodsze pożegnanie.
I został.
Został i wybrał jedną lnianą koszulę dla ojca, a drugą dla siebie.

Może dlatego, iż ufał, że Go zobaczy. Że On wróci z nagrobkiem i bez butelki, z kolorami i bez bladości, krocząc znów pewnie, a nie mechanicznie.
A kiedy już zjawił się w drzwiach starego domu wszyscy byli gotowi.

Trumienka była tak lekka jakby prawie nic w niej nie było, a kiedy zjeżdżała w ciemny dół zdawała się ważyć coraz mniej. Ciężka była dopiero świeża, pełna ruszających się dżdżownic ziemia, która opadała na nią raz po raz z głuchym pacnięciem - w końcu przykrywając miejsce pochówku z górką, na nowo przywracając wcześniejszy krajobraz do stanu wyjściowego z tylko jednym, widocznym dodatkiem: niedrogim, ale pięknym i schludnym nagrobkiem, jasno pokazującym światu, że spoczęło tu czyjeś serce. Nad którym po wsze czasy pochylać się będzie rozłożyste drzewo, chroniące je konarami przed deszczem, a korzeniami przed zwierzętami i robactwem. Sprawiając, że Księżniczka spoczęła bezpiecznie pod szumiącymi liśćmi i świergotem ptaków.
Kiedy tylko płyta spoczęła na glebie Oscar przytrzymał silnym ramieniem chwiejącego się starca, który dotąd stał i obserwował wszystko w milczeniu z niewielkiego dystansu. Lniana koszula nijak nie polepszyła jego stanu, ale wyglądał lepiej niż w zbitce brudnych szmat, nawet jeśli pewnie kiedyś dopasowane ubranie teraz wisiało na nim jak na szkielecie, częściowo odsłaniając koszmarnie wystające kości obojczyków i idealnie widoczny mostek.
- Chciałby Pan coś powiedzieć, Panie Buckner?
- Padało.

Świeciło wtedy słonce.
Tak mówił Pan Buckner.
Że świeciło, kiedy Lisa układała się do snu. Że pogoda była piękna i pachniało miodem i bzami. Że było z nim dwóch gości, których imion nie zapamiętał, którzy odeszli nie biorąc nic w zamian za pomoc, kłaniając się tylko i jeszcze tego samego dnia wyjeżdżając z wioski na pięknych koniach.
Świeciło słońce i pachniało bzami kiedy on niespiesznie skręcał sobie supeł z liny, na której na skraju lasu w dół spuszczano drewnianą trumienkę.


*


Zawsze brakło elokwencji na chwile takie jak ta, kiedy jechali traktem, niby obok siebie, a jednak jakby po dwóch stronach świata, zagłębieni w rozmyślaniach tak, że błogosławili świat, który dał im konie nie zbaczające z utartej ścieżki. W swojej głowie Oscar zaczynał już rozmowę tysiąc razy, ale za każdym była ona nie wystarczająco dobra, by mógł wylać ją na język. Wszystko wydawało się wybrakowane i nie dość dobre. Nawet jeśli nie mieli powodu do smutku czy żałowania, w końcu zrobili coś dobrego.
Potencjalnie dobrego.
Chyba dobrego.
Właściwego.
Podjęli decyzję i nie było już odwrotu, mogli już tylko iść dalej i nie oglądać się na wioskę, którą opuścili kilkadziesiąt minut temu, jadąc w głębokim milczeniu. Tyle czasu na oswojenie się z tym wszystkim musiało im wystarczyć, a na pewno musiało wystarczyć Oscarowi, który lekko spiął piękną, drepczącą dotąd ospale klacz, by podjechała bliżej Alexandra, by zrównali się w pełni. Siwek aż zastrzygł ciekawsko uchem, wyginając go w tył, jakby chciał podsłuchać czyjąś rozmowę bez jednoznacznego obracania głowy. A rudzielec nie mogąc znaleźć właściwych słów w swojej dorosłej głowie, pozwolił działać dziecku, które wciąż w sobie chował. Temu, które działało bez planu, ale zawsze potrafiło na samym końcu zmiękczyć serce i spojrzenie najtwardszego z łowców.
I teraz to dziecko wyciągnęło w stronę starszego dłoń, na której leżały wciąż tkwiące w papierowym opakowaniu trzy praliny z miętowym nadzieniem. Ścianki poskładanego z grubego papieru opakowania były leciutko przybrudzone nadtopioną w cieple dnia czekoladą, ale łakocie wciąż wyglądały apetycznie. I wciąż takie były. Oscar ściągając wzrok z drogi zawiesił go łagodnie na towarzyszu i czekał, aż opakowanie przestanie mu ciążyć, przyjęte przez obłaskawianego słodkościami bożka. A wtedy słowa same cisnęły mu się już na usta, by opuścić je wraz z subtelnym uśmiechem.
I równie czułą, powolną piosenką.
- You’re the first face that I see. And the last thing I think about. You’re the reason that I’m alive. You’re what I can’t live without. – Szerszy uśmiech zaigrał mu w prawym kąciku ust. - You’re what I can’t live without… You never give up, when I’m falling apart, your arms are always open wide. And you’re quick to forgive, when I make a mistake, you love me in the blink of an eye. I don’t deserve your love, but you give it to me anyway. Can’t get enough. You’re everything I need. And when I walk away… Take off running and come right after me. It’s what you do… And I don’t deserve you.

_________________
He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Dvoq0GC
Powrót do góry Go down
ShaelSkype & Chill
Shael

Data przyłączenia : 28/11/2017
Liczba postów : 266
Cytat : It's been lovely but I have to scream now

He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 EmptyPon Kwi 08, 2019 11:32 pm

Nie pamiętał już, kiedy ostatnim razem jechali w ciszy. Ledwie parę dni po tym, jak znów byli razem, Oscarowi buzia niemal w ogóle się nie zamykała, pozwalając płynąć niekończącemu się potokowi żartów, opowieści bardziej lub mniej realnych, czy bardziej lub mniej niestworzonych, śmiechu i piosenek. Można by sądzić, że po tych latach, które spędził w samotnej podróży, ponowne przyzwyczajenie się do wiecznie rozgadanego rudzielca będzie trudne, a z pewnością traumatyczne dla świętego spokoju, jednak Alexander nie potrafił wyrazić swojej wdzięczności za każdą minutę wypełnioną przyjemnie miękkim, ciepłym barytonem chłopaka, który stał się niemal jeszcze przyjemniejszy po tym, jak znów się zobaczyli. Nie był pewien, czy mogło być to spowodowany tym, jak bardzo się stęsknił za chłopakiem i tym, że w tym momencie, każde jego słowo było słodkie niczym kosz malin, czy dlatego, że jego chłopiec faktycznie stał się mężczyzną pod swoją nieobecność, a ostatnie dziecięce tony jego głosy zniknęły, ustępując absolutnie najmilszym dźwiękom.
Uznanie tego nieustającego szczebiotu za stałą było niemal zbyt łatwe.
I teraz kiedy jedynym odgłosem, jaki pieścił ich uszy, było niezbyt śpieszne, głuche uderzanie kopyt o twardą ziemię, tylko bardziej pogrążał się w swoich myślach, nie będąc ściąganym do rzeczywistości, aby wysłuchać kolejnej opowieści. I tylko mocniej tonął w rozmyślaniach, które do niczego nie prowadziły, ani teraz, ani nigdy. Było za późno i wiedział o tym. Wiedział również, że nie było nic, co mógłby zrobić inaczej, a jednak wracało to, tak jak do Pana Bucknera wszystko wracało, mimo że nie popełnił błędu w żadnym momencie.
Bo czasem wcale nie trzeba popełnić błędu, żeby wszystko zaczęło się walić. Czasem wystarczy być w złym miejscu. O jeszcze gorszej porze.
Bo może, gdyby wrócił wcześniej z polowania, zabrałby Emilię na spacer, a istota buszująca po domu, nikogo by nie zastała.
Albo, gdyby nie pojechał w ogóle, mogliby wyjechać na kolację do rodziców. Być może zostać na noc.
A być może, potwór czekałby w domu, złapany przez promienie słońca, by wyjść, kiedy wszyscy znów ułożą się w swoich łóżkach i zebrać większe żniwo...
Drgnął i uniósł spojrzenie na pudełeczko z czekoladkami, a następnie sunąc po jasnej skórze dłoni i przedramienia, aż do barku, długiej szyi i w końcu twarzy młodzieńca.
I zupełnie tak jak zawsze, kiedy chłopak miał siedem, dziesięć czy piętnaście lat, nie potrafił oprzeć się temu spojrzeniu i lekkiemu, topiącemu serce, pełnemu nadziei uśmiechowi. To nie zmieniło się ani trochę.
Jego spojrzenie zmiękło, a ramiona nieco się rozluźniły, podobnie jak spięte mięśnie twarzy i ściągnięte brwi, które do tej pory nadawały jej niemal gniewny wyraz, a które teraz miękko układały się nad oczami, ozdobionymi w kącikach delikatnymi znamionami nieznacznego uśmiechu.
Kiwnął głową i wyciągnął rękę po pudełko, sięgając sobie jedną pralinkę i wsuwając ją do ust, aby słodka, kremowa czekolada rozpłynęła się sama po jego języku, powoli odkrywając orzeźwiający aromat mięty. Przymknął oczy, kiedy ten sam miękki baryton znów dobiegł jego uszu, pieszcząc je i tuląc najmilszymi ze wszystkich słów, sprawiając, że wstrzymał konia i sam wyciągnął rękę w stronę chłopaka, tym razem nie po to, aby podać mu smakołyk, ale aby zwyczajnie sięgnąć ręką do jego barku, ramieniem otulając go, kiedy wychylał się w stronę Oscara pomiędzy ich końmi, by zastygnąć w tym uścisku na dłuższą chwilę.
Odetchnął, pozwalając płytkiemu, dusznemu oddechowi opuścić płuca i ponownie wypełnił je powietrzem, tym razem głębiej. Ponowie wypuścił je przez nos, przeczesując palcami jego gęste włosy.
- Zawsze wiedziałeś jak rozgrzać mi serce - przyznał cicho, nieco mrukliwie, dopiero wtedy odsuwając się od niego z ostatnim westchnieniem, podając mu pudełko, aby sam również poczęstował się praliną, kiedy w końcu się wyprostował w swoim siodle. - Już dobrze chłopaku. Minęło. I przysięgam, że z każdym kilometrem dalej od tego przeklętego miasta, czuję, że mogę głębiej oddychać - dodał, obdarzając go jeszcze jednym, troskliwym spojrzeniem. - Musisz być wykończony. Nawet Młot na Wampiry może mieć dość emocji. Proponuję zatrzymać się niedługo i odpocząć, co ty na to? - Uśmiechnął się do niego nieco szerzej, ponownie spinając lekko Mery'ego, który znów ruszył niespiesznie do przodu, znów głucho uderzając kopytami o ziemię, tym razem w akompaniamencie ich głosów.
Powrót do góry Go down
Sponsored content



He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty
PisanieTemat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume   He wears the smell of blood and death like a perfume - Page 4 Empty

Powrót do góry Go down
 
He wears the smell of blood and death like a perfume
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 4 z 13Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 11, 12, 13  Next
 Similar topics
-
» "White Beauty and Black Death"
» Blood is thicker than...
» A Song of Ice and Blood

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Zona scriptum :: Fantastyka-
Skocz do: