|
| He wears the smell of blood and death like a perfume | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Sty 21, 2018 8:04 pm | |
| |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Sty 21, 2018 10:22 pm | |
| ⚜ Oscar Horace Byron ⚜⚜ 26 lat ⚜ 1,91 cm / 74 kg ⚜ Kawaler ⚜ Sapioseksualny ⚜ Łowca wampirów ⚜ ⚜ pierwsze imię odziedziczył po dziadku, a drugie po ojcu - typowa tradycja w jego prostej rodzinie. Jest synem młynarza i pochodzi z biedniejszej wsi usytuowanej daleko od Miasta Centralnego, gdzie tętni największe życie. Tak zacofanej, że mieszkańcy zamiast płacić Państwową walutą stosowali handel wymienny - nawet jeśli idea pieniądza nie była im szczególnie obca, to prości ludzie nie lubili zaprzątać sobie nim głowy. Jedynie sołtys operował pieniędzmi kiedy wykupował od handlarzy drogie rzeczy przywiezione z Miast - a od niego można było nabyć takowe za surowce, albo nieistniejące "płacidła", które reprezentowały wykonanie dlań jakiejś pracy. I tak życie płynęło z wolna każdemu z mieszkańców, aż do dnia, w którym do gospody starego Harrisa zajechał czarny dyliżans bez okien. z Miasta. Państwo o skórze białej jak porcelana zajęli najlepszy pokój na piętrze, ale nie wnieśli ze sobą żadnych bagaży. Nic nie jedli, ani nie pili - właściwie to nawet nie wychodzili na zewnątrz. Wyszli dopiero kiedy rynek zalała czerń nocy i prawie wszystkie grzeczne dzieci poszły już spać. Wyszli aby wszystkich zeżreć. Oscar zarywał wtedy noc z ojcem w młynie na obrzeżach wsi, gdzie odgłosy kamiennych kół mielących ziarno i szum wody napędzającej całą ogromną machinę i jednostajne łopotanie kompletnie zagłuszały krzyki dziesiątkowanych ludzi. Porcelanowych Przybyszów z Miasta było tylko dwoje. A może AŻ dwoje. Zbyt dużo, albo zbyt mało, by od razu wyłapać każdą zwierzynę - dlatego trafiło się paru uciekając wieśniaków, którzy pierzchając koło młyna darli się wniebogłosy o niebezpieczeństwie, by zaalarmować i możliwie ocalić jak najwięcej istnień. Dopiero wtedy Stary Horace i jego syn na chwilę przerwali pracę i patrzyli jak czarne figury ludzi niedaleko wbiegają do rwącej rzeki, zwalniają gwałtownie, walcząc z silnym żywiołem o bezpieczną ucieczkę w las i kiedy jeden z nich już dotyka butem drugiego brzegu jego głowa nagle... opuszcza bezpieczne miejsce na karku. Ciało wiotczeje, pada w ciemna wodę i płynie bezwładnie z jej nurtem. To trwało tylko chwileczkę, a jedynym odgłosem, jaki go poprzedzał było machniecie przypominające małemu chłopcu odgłosy łopat wiatraka - ale to był tylko jeden, potężny trzepot. Na pewno skrzydeł i to czegoś o bardzo, bardzo długim i chudym ogonie, który pozbawił właśnie głowy jednego z ludzi, który jeszcze dzisiaj rano - jeszcze przed chwilą! - żył. Ta obserwacja też trwała tylko chwilę, bo w następnej sekundę i ciepła i ubrudzoną mąką ojcowska dłoń spoczęła na wiotkim ramieniu chudego dzieciaka i bezlitośnie miotnęła nim w tył. Rudzielec potknął się, wyrżnął do tyłu po krótkich schodach i padł na worki z mąką. Zanim ból w czaszce, którą uderzył o schodek kompletnie go otumanił, usłyszał jeszcze pełne histerii: "Nie wychodź!". ⚜ z tamtych wspomnień Oscar nie wiele pamięta, a raczej niewiele chce pamiętać. W końcu skapująca spomiędzy szpar w deskach podłogi krew nie jest niczym przyjemnym, zwłaszcza jeśli należy do martwego ojca, którego wybebeszone truchło zwaliło się na jedyne wyjście z piwnicy młyna. Oscar przez wszechobecną ciemność stracił wtedy do reszty poczucie czasu; minęła histeria, która zamieniała jego mięśnie w kamień, a krew w kwas, kiedy słyszał jak to coś weszło do młyna i mlaskało miażdżąc w gębie wnętrzności starego Horace'a. A potem odeszło. Ale mogło wrócić, więc nie można było nawet pisnąć - i tak przez prywatną wieczność, a realną... dobę? Może dwie? Może dopiero wtedy katatonia minęła i całe ciało krzyczało z bólu. I może dopiero wtedy ktoś znowu wszedł do młyna, i przez szpary w deskach podłogi, na której zaległa zaschnięta krew, wpuścił do piwnic choć odrobinę światła słońca. Wtedy Oscar zaczął drzeć się ile sił w zaschniętym i poszarpanym szlochem gardle. I darł się tak aż ten ktoś go stamtąd nie wyciągnął. A kiedy już to zrobił, to chłopak darł się jeszcze długą chwilę, aż nie uspokoiły go ciepłe ramiona, miękki materiał ubrania i opanowany głos. Już wtedy wiedział, że chce słyszeć ten głos już zawsze. Reszty po prostu nie chciał pamiętać. ⚜ Oscar Byron. Łowca wampirów. Syn Młynarza. Jak to śmiesznie brzmiało, jak obiekt wprost stworzony do kpin w towarzystwie; a już zwłaszcza w hermetycznym otoczeniu snobistycznych mieszkańców Miast. I faktycznie z początku rudy, nieopierzony podrostek uczepiony płaszcza Mordercy Potworów brzmiał jak kuriozalny żart. Chłopaka chcieli zgarnąć mieszkańcy sąsiedniej wsi, którzy szybko zeszli się, by pomóc chować tragicznie zmarłych, ale patrzący na wszystkich wilkiem dzieciak praktycznie porozciągał ciemne spodnie młodego mężczyzny, nie dając się do niego odciągnąć. Resztę dostępnych sił marnował najpierw na desperackie próby nie bycia dla Niego problemem, potem na pomaganie przy podróżach, potem na naukę czytania, pisania, matematyki i jedzenia sztućcami, aż po walkę i treningi w których pomiędzy łzami twardo wychlipywał, że wszystko jest w porządku i naprawdę może zrobić jeszcze jedną powtórkę. Był tak zatwardziały w dążeniu do celu, którego sam jako dziecko nie rozumiał... Właściwie na początku po prostu chodziło o sam cel, o pretekst do wstawania, o nie myślenie o młynie, mące, ulubionej misce w opuszczonym i zostawionym daleko z tyłu domu, o pilnującym zagrody psie, pochowanym zaraz obok taty. Obok... resztek taty. Tak, Oscar utrzymywał, że zdecydowanie chce ćwiczyć jeszcze bardziej. Że zabije Je wszystkie. ⚜ w początkach swojej nauki przypominał wariata, którego porywczość i furia szybko pośle do piachu, ale w towarzystwie Alexandra po młodzieńczym buncie urobił się na niezwykle elokwentnego i czarującego młodego mężczyznę. Zaczął walczyć ciętymi ripostami nie gorzej niż rapierem i nieustannie dążył do samorozwoju. Nie był już dzieciakiem wytykanym palcami, ale niezwykłym zjawiskiem, którego Łowca wyprowadził "na ludzi" - odpowiednim do zabrania na wojnę, albo na bankiet. Było idealnie. Dopiero potem coś poszło nie tak jak powinno. Bardzo nie tak. ⚜ w głowie Oscara miał on do wypełnienia misję. Bardzo ważną, której Alex niestety... nie potrafił zrozumieć. Była to rzecz o tyle istotna, że młodzieniec nie potrafił jej przeskoczyć, myśl o niej nie dawała mu zasnąć, hamowała jego ambicje - jawiła się po prostu jako kolejne wrota do przejścia w drodze do samorozwoju. A Alex nie chciał go tam puścić. Nie rozumiał jak genialna była ta myśl. I jak prosta. Dlatego Oscar nie miał wyboru. Musiał odejść. ...po prostu musiał. ⚜ ⚜ ⚜ ⚜
Ostatnio zmieniony przez Maleficar dnia Pon Sty 22, 2018 10:21 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Sty 22, 2018 5:52 pm | |
| Alexander Raymond Brightly♰46 lat ♰ 187 cm\81 kg ♰ Wdowiec ♰ Biseksualny ♰ Łowca Wampirów ♰ Poprawił dłoń na jej talii, ostentacyjnie przesuwając spojrzeniem od swojej ręki, przez zaróżowiony lekko dekolt, aż do rumianej twarzy, wokół której opadało kilka jasnych kosmyków włosów. Misternie upięty kok po niemal całym dniu zaczynał się sypać, jednak ona, zamiast wyjść poprawić fryzurę, układała się miękko w jego dłoniach, kiedy oboje płynęli w rytmie walca wokół niewielkiej salki balowej w jego domu. W ich domu. Uśmiechnął się szerzej na tę myśl, a Emilia uniosła brew, najwyraźniej węsząc w tym jakiś podstęp, na co pokręcił lekko głową, obracając ją płynnie i unosząc w tym samym momencie, w którym podskoczyła, a smyczki poniosły melodię gwałtownie w górę. Chyba nigdy z nikim nie tańczyło mu się tak dobrze, nikt nigdy nie rozumiał jego ciała tak doskonale, jak ona. Przez chwilę zapatrzył się na jasne loki, wypadające z coraz luźniejszego z każdym obrotem koka, nagle niemal się potykając, kiedy poczuł opór, a dziewczyna zaśmiała się tak perliście, jakby wokół niego wybuchnęło drżeniem tysiąc dzwonków. Przez kilka taktów pozwolił się jej poprowadzić, samemu parskając śmiechem, dopiero kiedy trzeci raz już go zdeptała. - Humor dzisiaj pani dopisuje, Pani Brightly. - zauważył, z uwielbieniem zwracając się do niej swoim własnym nazwiskiem, podczas gdy ona przez moment wyglądała, jakby spijała z jego ust te słowa, zaraz znów śmiejąc się i odwracając spojrzenie – A jednak Pani piękne nogi zdają się zupełnie nie poznawać walca. - dodał, zachwycony jej rumieńcem, chwilę później stękając z bólu, kiedy piękna noga znów wbiła obcas w jego stopę, tym razem bardziej niż celowo. - Humor mi dopisuje, ponieważ wiem coś, czego Pan nie wie. I ja z kolei nie wiem, czy chcę podzielić się sekretem. - odparła, udając obrażoną i odwracając głowę. Alexander zaś przyciągnął ją bliżej, zatrzymując się w środku taktu i zbliżając usta do jej ucha. - W takim razie Panią zmuszę. - szepnął z łobuzerskim uśmiechem, otwierając oczy szerzej, dopiero kiedy ona przesunęła jego dłonie ze swojej talii, nisko na brzuch, posyłając mu roziskrzone spojrzenie – Emilia... - niemal jęknął, unosząc ją w krótkim obrocie i wybuchając śmiechem – Emilia... ♰ Przełknął ślinę, mimo że w jego ustach było tak sucho, jakby nie pił od wielu godzin. Wielu dni. Każdy oddech ranił zszarpane krzykiem gardło i spierzchnięte usta. Drżącą ręką sięgnął do jej jasnych włosów, teraz skręconych mocniej niż zwykle przez wilgoć gorącej krwi spływającej po jasnej skórze jej smukłej szyi. Krew spływała wzdłuż krtani, zbierając się w zagłębieniu między obojczykami i stamtąd przelewając się niżej, na delikatny materiał sukni i niemal przezroczyste koronki zdobiące dekolt. Ujął jeden z kosmyków, niepewnie odsuwając go z jej twarzy. Mdłości ścisnęły jego żołądek, jednak nie był w stanie po raz kolejny im ulżyć. Sięgnął do rozerwanej sukni, by choć trochę ukryć jej nagość, skapujące zaś z jego twarzy krople upadły na materiał, tworząc w tych miejscach jaśniejsze plamy na przesiąkniętych czerwienią halkach. Dopiero kiedy jego ciałem wstrząsnął pierwszy szloch, zdał sobie sprawę z tego, że płakał, mimo że jednocześnie czuł się, jakby to wszystko nie przydarzyło się jemu. To nie on tulił do piersi rozszarpane ciało swojej brzemiennej żony, zaledwie kilka miesięcy po ślubie i to nie on słyszał skrzekliwy, rozrywający myśli śmiech istoty o porcelanowej cerze i białych ustach. ♰ Trącił butem czarną, błyszczącą i cuchnącą spalenizną grudę, a na jego twarzy na ułamek sekundy pojawił się wyraz zniesmaczenia, który zaraz jednak zniknął. Oni nigdy nie wzbudzali w nim żadnych ciepłych uczuć, jednak w takim stanie zawsze odrzucali go najbardziej. W ich szczątkach jednak nie widział szerokiego, nienaturalnego uśmiechu i ogromnych zębów, chociaż nawet po tylu latach wciąż słyszał skrzekliwy śmiech. Zrobił krok ponad truchłem istoty, białą chustką wycierając srebrny nożyk do rzucania i chowając go do pochewki przy pasie, kiedy otwierał drzwi młyna. Wtedy rozdzierający wrzask, sprawił, że znieruchomiał, przez ułamek sekundy tylko wahając się, zanim ruszył w stronę dźwięku, zatrzymując się dopiero na widok zwłok leżących na klapie piwnicy, z której dochodził krzyk. Złapał za nogi, ciągnąc je lekko i zaraz puszczając w obawie, że zwyczajnie rozerwie rozszarpane ciało. Szybko rozejrzał się za czymkolwiek, w co mógł owinąć truchło i sięgnął po stary wór po mące, starając się jak najsprawniej owinąć ciało i odsunąć na bok, zanim zwariuje od nieustającego wrzasku. W końcu uniósł drzwi i wsunął się do środka, zamierając na chwilę, kiedy zobaczył młodego, zapłakanego chłopaka o tak jasnej skórze, na którego włosach wciąż widać było zaschniętą krew. Coś ścisnęło jego żołądek i kazało mu przyciągnąć dziecko do piersi. To samo uczucie zmusiło go do wsunięcia palców w jego włosy i szeptania pustych zapewnień o tym, że wszystko już będzie dobrze. Bo jak miało być, kiedy teraz i ten chłopiec nie miał już nic? ♰ Uniósł spojrzenie znad lśniącego nowością ostrza, wprost na siedzącego przy drewnianym stoliku chudego chłopaka, powoli kreślącego kolejne litery za pomocą pięknego pióra, które dostali od gospodyni domu, w którym się zatrzymali. Już dobrą godzinę temu kazał mu przepisywać wiersze z jedynego tomu, który został mu jeszcze z dawnych lat, kiedy poezję czytywał co wieczór. Znów spojrzał na delikatną, lekką szpadę, którą kupił kilka godzin temu, bez większego przekonania ostrząc ją. Była idealna, wyważona tak, aby chłopak niemal nie czuł jej ciężaru, a jednocześnie miał nad nią panowanie, jakby stanowiła przedłużenie ręki. Postarał się nawet, aby mimo rozmiarów szpady, zamiast ochronnej tarczki charakterystycznej dla tej broni, posiadała zdobiony kosz, podobnie jak jego własny rapier. Skrzywił się sam do siebie, zniesmaczony swoją ckliwością nad tym dzieciakiem. Jak w ogóle doszło do tej sytuacji? Chłopak nie dał się zostawić nigdzie, nawet na moment. Niemal za każdym razem, kiedy na horyzoncie pojawiała się możliwość, że ktoś mógłby go przygarnąć, podarować dom i normalne życie, Alexander czuł ciężar ciągnący jego płaszcz i ciepło ciała, które nagle niemal zlewało się z jego własnym. Mimo że chwilę wcześniej stało dobry metr dalej. Ile razy nie próbował, tyle razy Oscar wracał, aż w końcu przestał próbować, a zaczął... No właśnie. Co? Zaczął go wychowywać. Uczyć i strofować. Sam był zaskoczony tym, jak łatwo przychodziło mu poświęcanie chłopcu czasu, tak jak teraz, kiedy wstał, kładąc przed nim szpadę, nie chcąc się przyznać przed samym sobą, że podarowanie prezentu sprawiło mu przyjemność. ♰ Pustym spojrzeniem przesunął po równo zasłanym łóżku i lekko już zmatowiałym blacie stołu, z którego jeszcze poprzedniego wieczoru sam zrzucił szklany wazon z liliami, których kilka płatków wciąż leżało na porysowanej starością podłodze. Poniosło go, wiedział to już wczoraj, jednak wtedy był zbyt wzburzony, by przyznać to przed samym sobą. Miał jednak na to całą noc i przez całą noc myślał nad tym, co się wydarzyło. Powiedział kilka słów za dużo i zrobił kilka rzeczy, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Nawet w starciu z tym, czego się dowiedział. Bo to do niczego nie prowadziło. Wydarzyło się wiele złych rzeczy i sam nie wiedział, od czego powinien zacząć, teraz chyba nawet zaczynać nie chciał. Pusty pokój mógł wytłumaczyć na wiele sposobów, jednak nieobecność konia w stajni nie była tak prosta do zbagatelizowania. Usiadł ciężko na krześle i schował twarz w dłoniach na krótki moment, zaraz unosząc głowę z ciężkim westchnieniem. Bo dziecko zniknęło i nie wróci. A on znów był sam. I zdało mu się, że gdzieś w głębi umysłu słyszy ten nieustający, skrzekliwy śmiech. He wears the smell of blood and death like a perfume.
There is fire in his eyes and ice in his veins, but you love him anyway.
For he is a star burning with the light of a thousand suns.
(and your world is dark without him)
Ostatnio zmieniony przez Shael dnia Wto Sty 23, 2018 1:57 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Sty 23, 2018 1:36 am | |
| - Panie Brightly. - słysząc swoje nazwisko, oderwał spojrzenie od dokumentów, które czytał i przeniósł je na wyraźnie zakłopotanego, nieco otyłego mężczyznę – Pewien młodzieniec upiera się, że musi z panem porozmawiać. - dodał. Alexander kiwnął głową, nie biorąc sobie jednak do serca słów człowieka i tylko nieśpiesznie chowając zapisane równym, drobnym pismem strony do dużej koperty, by niczego nie zgubić. Tego wieczoru, zamiast siedzieć w swoim pokoju, postanowił zejść do głównej sali gospody. Miejsce to znajdowało się niemal w centrum miasta, dzięki czemu daleko było mu do podmiejskich spelun, które, chociaż miały swój urok, nie były dobrym miejsce na urządzenie sobie tymczasowego biura. Tak czy inaczej, chciał zająć się sobą, zjeść kolację i być może posłuchać muzyki innej niż wiejskie przyśpiewki, których zdążył nasłuchać się w podróży. - Czyżby młodzieniec nie miał własnego języka? - spytał, unosząc jedną brew i spokojnie sięgając po kubek z chłodnymi już ziołami, których upił łyk. Dlaczego akurat tego dnia nie został na górze? Nie musiałby teraz zawracać sobie głowy młodymi mężczyznami, którzy nie potrafili sami zająć się swoimi sprawami. Kątem oka zauważył, jak kelner przestąpił z nogi na nogę, ukradkiem zerkając w stronę drzwi i w końcu znów patrząc na Łowcę. - Nalega na satysfakcję. - wyrzucił w końcu z siebie, a Alexander mógłby przysiąc, że w pomieszczeniu zrobiło się nieco ciszej. - Satysfakcję? - spytał, chyba tylko po to, by poczuć to słowo na własnym języku. Nie przypominał sobie, żeby ostatnimi czasy komukolwiek naraził się do tego stopnia, a już zwłaszcza nieśmiałym młodzieńcom. Chociaż z tymi nieśmiałymi nigdy nie wiadomo. Odgonił ostatnią myśl, zanim odbiła się na jego twarzy uśmiechem, w końcu podnosząc się z miejsca i po krótkim podziękowaniu za fatygę, poszedł do swojego pokoju. Odłożył do biurka dokumenty i sięgnął po pas, przy którym nosił większość broni, zapinając go dość ciasno na wysokości bioder. Stojąc blisko przy ścianie, na której znajdowało się wychodzące na rynek okno, zerknął w dół i w zamyśleniu potarł opuszkiem palca chłodny metal tworzący kosz rapiera. Przed budynkiem nie było nikogo, a przynajmniej w zasięgu jego wzroku. Prośby o satysfakcję nie mógł odmówić jednak, zwłaszcza będąc dosyć rozpoznawalną postacią w mieście, a ze względu na swoją profesję, nie chciał, by gdziekolwiek rozniosły się plotki dotyczące tego, że przestraszył się nieznajomego młodzieńca. Niechętnie musiał przyznać, że zagranie to było wyjątkowo sprytne, ponieważ nie dawało mu dużej możliwości zignorowania sytuacji, z resztą, ostatecznie, ciekaw był, o co tak naprawdę chodziło. Zszedł po schodach, bez wahania przechodząc przez główną salę do drzwi i otworzył je, wychodząc na oświetlony ciepłym blaskiem latarni rynek. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Sty 23, 2018 10:09 pm | |
| Subtelna, zwiewna figura tańczyła powoli, z lekka przyspieszając i rozpraszając się przy każdym wydechu. Nawet jeśli nie było żadnej muzyki ani wiatru to jej całun zmieniał położenie w każdej sekundzie – wydłużał się, zanikał, rozsypywał na tle szarego sufitu pokoju wciąż nieustannie i kompletnie bezowocnie próbując go dosięgnąć. Papierosy od dawna przestały smakować twórcy całego tego spektaklu. Oscar lubił po prostu patrzeć na dym. Trzymać fajka między bladymi wargami i oglądać prywatny, ospały występ, psując go jedynie kilka razy, chcąc strzepnąć dopalony kawałek do kubka po herbacie. Wbrew wszystkiemu to pomagało temu zamaskowanemu spokojem furiatowi myśleć. Siedzieć w atmosferze kłamanego komfortu na krześle przy biurku, na który leniwie założył skrzyżowane w kostkach nogi i patrzeć w sufit. „Dopalał” tak już trzeciego papierosa. I tak naprawdę cholernie się stresował. Dawno nie czuł tak wielkiego napięcia w wyprostowanym grzbiecie, subtelnego (charakterystycznego dla niego) drżenia szczęki i nie zerkał tak często na stojący na szafce nocnej zegar. Wmawiał sobie uparcie, że to co czuje, to po prostu podniecenie, a nie… ...strach przed odrzuceniem. * Satysfakcja była czymś, co dżentelmeni z Miast lubili najbardziej – perfekcyjną i odpowiednio dystyngowaną nazwą na coś bardzo pierwotnego i sprawiającego, że albo wychodził z nich zabójca, albo zwierze. Satysfakcja była jednocześnie czynem i nagrodą, a skoro dla Oscara nagrodą był sam czyn, to właśnie to słowo pierwsze pojawiło się w ustach wysokiego młodzieńca skrytego pod płaszczem z głębokim kapturem, kiedy ozwał się do właściciela gospody. Samo rzucanie wyzwania nie zrobiło na nikim specjalnego wrażenia, ledwie najbliżsi goście łypnęli leniwie na tę scenkę. Zdecydowanie więcej z nich okazało zainteresowanie, kiedy po słowie pojawiło się imię. I nazwisko. Alexander Brightly. Zapewne zdecydowana większość tych ludzi obejrzała się, by przyjrzeć idiocie i samobójcy, a nie jakiemuś anonimowemu śmiałkowi. W końcu kto nie znał Pogromcy Potworów? Wystarczyło spytać losowego człowieka na chodniku Miasta Centralnego i jeśli nie potrafił podać prawdziwego imienia i nazwiska, to mógł z detalami opowiedzieć jedną z jego ostro przerysowanych przygód. A co piąty potrafił nawet powiedzieć czy takowy jest akurat w mieście, a jeśli tak, to gdzie się zatrzymał. Wszystko to było aż za mocno przesadzone, miejscami aż karykaturalne, ale jedno trzeba przyznać wybujałej wyobraźni łasych na bohaterów mieszkańców: trzeba być durniem, by otwarcie rzucać Mu wyzwanie. Po czym wyjść nawet nie czekając na odpowiedź. Nawet nie odprowadzając biednego gospodarza wzrokiem, kiedy ten podejmował się już samego stresu związanego z czynnością poinformowania rzeczonego o tym, że dziś jeśli już pójdzie spać, to przed tą czynnością pozwoli szpadzie popatrzeć jeszcze raz na pogrążone w mroku nocy miasto. Młodzieniec nie robił tego ze złośliwości, po prostu nie potrafił pozbyć się swego rodzaju cichego i na szczęście nie tak tandetnego efekciarstwa. Musiał mieć swoje wejście, swój element zaskoczenia, swoją przewagę. Chciał wrócić ze stylem – albo grzebiąc się z chodnika, albo pomagając mentorowi wstać z podłogi i otrzepać mundur. Jak staremu przyjacielowi. A po wszystkim zebrać od niego tęgie lanie – już nawet nie tyle fizyczne, co psychiczne. Dłoń znów mu zadrżała, ale uspokoił ją opierając na koszu szpady. Długiej i smukłej – stworzonej już dla mężczyzny, a nie dziecka – ale wciąż do złudzenia podobnej do jej poprzedniczki, wyglądającej teraz jak zabawka. Nie stał centralnie pod latarnią, nie szykował żadnej mowy, żadnej pozy… Stał tyłem do drzwi na mało obleganym o tej porze rynku pokrytym kocimi łbami mokrego po wieczornym deszczu bruku. I czekał. Czekał na odgłosy kroków, lekkie stuknięcia eleganckich obcasów męskich oficerek na schodkach gospody i nie mógł powstrzymać leciutkiego uśmiechu, który wygiął jego wargi w zgrabny łuk. Zapaliłby teraz. Zapalił i nawet zaciągnął się, wsysając swoją wiotką tancereczkę dymu do płuc, ale nie miał na to czasu. Teraz tańczyć miał on. I On. Bez słowa obrócił się, rozsuwając poły swoistej długiej peleryny, ale wciąż nie zdejmując kaptura i skłonił się przed przeciwnikiem, swoim zabarwionym krwią okiem dostrzegając idealnie zarys jego sylwetki. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Sty 23, 2018 11:51 pm | |
| Postawił pierwszy krok na wilgotnym od deszczu chodniku, czując na swoich plecach spojrzenie klientów gospody, w której się zatrzymał. Odnosił wrażenie, że z każdą kolejną „przygodą”, której doświadczał, z każdą kolejną wyprawą, czuje tych spojrzeń coraz więcej i zdawało mu się, że one już nie robią na nim wrażenia. A jednak teraz, kiedy stał na zimnym bruku, w środku miasta, czując na policzkach rześkie powietrze i delikatny, wieczorny wiatr, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w ich oczach jest jak chart na wyścigach. Czekali ze wstrzymanym oddechem, aż zwierzę dostrzeże wabik i ruszy za nim w pościg, na koniec rozrywając go na strzępy, jakby faktycznie był on żywą do niedawna ofiarą. I być może była to najbardziej szelmowska cecha jego osobowości, ale nie mógłby powiedzieć, że mu się to nie podobało. Dostrzegając zakapturzoną postać, stojącą bliżej środka rynku, postąpił naprzód, bez wahania pokonując kilka pierwszych kroków i zatrzymując się, dopiero kiedy usłyszał za sobą nieprzyjemny dźwięk mokrej skóry sunącej po kamieniu. Naprawdę nie znosił deszczu. Odwrócił głowę jedynie połowicznie w tamtą stronę, wciąż najwięcej uwagi poświęcając swojemu przeciwnikowi, który w niemal zupełnym bezruchu czekał, aż Alexander bardziej się zbliży. - Czy sprawiłby nam pan przyjemność sekundowania? - spytał mężczyznę, który odważył się opuścić budynek jego śladem – I odsunął się na stosowną odległość. Sugerowałbym jak największą. - dodał jeszcze, czekając moment, by upewnić się, że człowiek ten pod naporem jego spojrzenia zajmie miejsce między nimi, by ogłosić początek pojedynku. Zajął swoje miejsce, kłaniając się przeciwnikowi, kiedy ten wykonał ukłon w jego stronę. Jednocześnie wykonał dyskretny ruch stopą, chcąc ocenić, w jakim stopniu może polegać na gruncie. Prawdopodobnie były to szczegóły, które nie miały znaczenia w sytuacji niezagrażającej jego życiu, jednak tylko dzięki znajomości tych szczegółów jeszcze żył. Obsesję związaną z nimi pielęgnował od wielu lat. - Do pierwszej krwi. - zdecydował, zamiast dopytywać o reguły, a nie słysząc żadnego sprzeciwu, zajął pozycję i skinął na nieszczęsnego sekundanta. Pobladły mężczyzna drgnął, wyraźnie nie będąc pewien, co powinien zrobić, jednak nie śmiał spytać o to, jednocześnie zbyt podekscytowany tym jak blisko wydarzeń się znalazł, by dawać znać o swojej niekompetencji. Wiedział tyle, że jak tylko usłyszy szept stali ocierającej się o wyrobioną skórę pochew, powinien się odsunąć. Pewien, że obaj panowie są gotowi, najbardziej podniosłym głosem, na jaki było go stać, oznajmił: „naprzód!”, sekundę później uchylając usta w niemym szoku. Alexander uniósł lśniący rapier, układając go w dłoni i bez zawahania ruszył do przodu, przez ułamek sekundy tylko pozwalając sobie na zaskoczenie tym, jak szybko poczuł na klindze opór obcej głowni, a w jego uszach zagrał melodyjny dźwięk, ścierającej się stali. Odskoczył, chcąc posłać młodzieńca na bruk, kiedy nagle pozbawiony oporu stali, straci równowagę, jednak i to się nie wydarzyło. Zanim zrobił krok, szpada zniknęła, pojawiając się z drugiej strony, po zgrabnym półobrocie. Sparował pchnięcie, nie dając się rozproszyć tym, jak szybko pracowały nogi młodzieńca, który zdawał się niemal frunąć nad chłodnym kamieniem i tylko wilgotne dzwonienie rozchlapywanej wody świadczyło o tym, że faktycznie stąpa po ziemi. Cmoknął niezadowolony, parując kolejny cios i tym razem samemu wysuwając kilka kolejnych, jeden po drugim, bez chwili wytchnienia. Z zimną kalkulacją, godną wieloletniego mordercy. Lewa. Cios. Parada. Krok do przodu. Parada. Krok w tył. Półobrót. Kolejny. Uśmiechnął się pod nosem, czując, jak krew zaczyna szybciej pulsować w jego żyłach. Przez dłuższą chwilę cofał się, pozwalając chłopakowi na wysuwanie kolejnych pchnięć, które spotykały się z próżnią, pewien, że w końcu ciosy stracą na szybkości. I jakież było jego zaskoczenie, kiedy sam poczuł ostre kłucie w płucach. Ile czasu minęło? Jak długo tańczyli w deszczu, otoczeni śpiewem stali i grą chlapiącej wody, skoro czuł w piersi ucisk? Dosyć. Nie był rycerzem, na litość boską. I nie zamierzał jak rycerz przegrać. Bez sekundy zawahania, rzucił rapier wprost między nogi młodzieńca i w tej samej sekundzie wyrzucając w jego stronę krótki nożyk, w nadziei, że w zaskoczeniu, nie zdąży się uchylić. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Sty 24, 2018 11:47 pm | |
| Nie dbał o sekundantów, nie miał ze sobą nikogo kto stałby za plecami gotów bronić jego honoru, gdyby jemu się nie udało. Nie było nikogo równie głupiego, by psuć sobie wieczór raną przechodzącą na wylot ciała, którą sprezentowałaby mu pięknie zdobiona szpada Brightly’ego – nawet jeśli przeciwnik wyżej wspomnianego najlepiej wiedział, że ludzie są od niej w pełni bezpieczni. Oręż błyszczał dumnie przytroczony do skórzanego paska i idealnie pasujący do eleganckiego i pozbawionego niepotrzebnych ozdób ubrania. Wszystko bardzo w stylu Alexandra – w ciemnych kolorach, jakby całe życie nieustanie nosił żałobę; bez krępowania ruchów, bez błyszczących elementów, medali, orderów, chust rzucanych przez rozkochane w nim rozwódki i bez śladów zepsucia, starości czy porwania materiału. Zupełnie jakby legendarnego już bohatera nie sięgały szpony, zębiska, czy ostre końce ogonów bestii – choć tak naprawdę już sama koszula kryła najbardziej widoczne i długo gojące się świadectwa jego już nie tak pięknych przygód. Nic się nie zmienił. Nadal poruszał się z tą samą, niewymuszoną gracją, bez choćby śladu nonszalancji; nikomu w końcu nie musiał niczego udowadniać, niczego udawać. Zszedł tu tylko dlatego, że tego nakazywał honor. Zapewne był zmęczony, chciał odbębnić to najszybciej jak się da i bez słuchania gratulacji czy naigrywań z nierozważnego młokosa, po prostu wrócić na górę i pogrążyć się zarówno we wnętrzu pokoju, jak i swojej głowy. Zapewne myślał, że jest już za stary na przewracanie mu życia do góry nogami, nawet jeśli skryty pod kapturem rudzielec zamierzał sprzedać mu dzisiaj bardzo ckliwy i… parszywy jednocześnie prezent. Tak samo jak parszywe było jego odejście te cztery lata temu. Zamierzał więc odpłacić Mu to wszystko aż… …do pierwszej krwi. Oscar w odróżnieniu od przeciwnika, z którego nieustannie nie zdejmował spojrzenia, trwał w pełnym szacunku ukłonie bez przyjmowania pozycji aż pobladły sekundant oficjalnie nie rozpoczął pojedynku. Pilnował się, by nie zdradziło go choćby westchnienie, choć setki słów pchało mu się na usta, a tysiące wyobrażeń zagnieżdżało w mózgu i rozwijało pąki miliardów możliwości. Musiał się uspokoić, żadna emocja nie mogła drgnąć jego dłonią. Nabrał głębszego wdechu i przymknął powieki, wdychając w płuca zapach deszczu i mokrego kamienia.
”Naprzód!”
Czas się zatrzymał, spowolnił się trzepot skrzydeł wzbijających do lotu gołębi, które pogonili zbierający się gapie; przycichły szmery rozmów i fachowych opinii ludzi, którzy sądzili, że znają się na walce lepiej od samych wojowników; tykanie zegarka zawieszonego nad drzwiami domu mieszkającego zaraz obok zegarmistrza spowolniło i przypominało teraz spokojne bicie serca. Ostatnie muśnięcie głębokiego wydechu opuściło usta Oscara niczym ulotny buziak od pierzchającej kochanki i nagły wybuch adrenaliny rozszedł się falą po jego ciele. Ozdobny kosz chroniący jego palce przed odcięciem błyskawicznie znalazł się w jego dłoni i jego przedłużenie starło się stal w stal z ostrzem szpady oponenta. Nieprzyjemny zgrzyt brutalnego pocałunku aż zmusił do stulenia uszu. Byron odruchowo oblizał przeciągle spierzchnięte wargi i uskoczył na bok, unikając naporu silniejszego ciała i chcąc choć odrobinę zachwiać poczuciem stabilności dawnego mistrza. Wciąż mistrza. Tańczyli ze sobą tak jak dawniej, a jednocześnie zupełnie inaczej – wciąż nie traktując tej walki choć w połowie na serio, choć w połowie na śmierć i życie, ale dla Alexandra ta zabawa nie była jeszcze tak istotna jak dla Oscara. Ale dał się ponieść, uszanował chęć stoczenia pojedynku przez anonimowego młodzika i oddawał mu honory nie traktując go z przymrużeniem oka, nie dając się oślepić blaskowi swojego doświadczenia i dopuścić do chwili, w której mógłby go nie docenić. I był… cudowny. Jak zawsze. Kolejne lata życia, nieuchronnie nadciągająca emerytura, na którą skazywali go co mniej przychylni mieszkańcy Miast i widmo setek starć, które stoczył nie położyło się ciężarem na jego wprawnej dłoni. Parował wszystko, osłaniał się, atakował, wynajdywał luki w posunięciach Oscara i… powoli chyba zaczął zauważać, że jego przeciwnik to zakapturzona kula energii. Że w pewnym momencie Oscar atakował tak jakby miał dwie szpady. Ani na chwilę nie odpuszczał, dał się wciągnąć w spychanie mężczyzny coraz bliżej wrót do gospody, że ani razu nawet nie ślizgnął się na mokrym po deszczu bruku… Że sił ma być może aż podejrzanie za dużo. Młody mężczyzna znów oblizał wargi. Obrócił się z szelestem peleryny i przyblokował cios, tym razem przedłużając odrobinę namiętne spotkanie dwóch szpad i obracając sprawnym nadgarstkiem tak, że ostrze oręża Alexandra ślizgnęło się po jego własnym z taką siłą, jakby lada moment miało zacząć krzesać iskry. Wtedy też po tłumie gapiów przepłynął cichy szmer. Pod koniec tej pieszczoty ostrza oderwały się od siebie agresywnie, ale… szpada Alexandra poruszała się już wolniej. To była ciężka do zauważenia zmiana, ale kolejne ciosy zaczynały robić się ociężałe, nawet jeśli Byron wciąż, nieustannie trzymał to samo tempo – krew buzowała w jego żyłach rozgrzana do takiego stopnia, że lekki rumieniec pokrył jego jasne policzki, a zęby zaczęły z rozkoszą do białości przygryzać dolną wargę. Wciąż szybciej i szybciej, więcej, częściej – pod biodro, w ramię, tuż przez twarzą, przy klatce piersiowej, do boku… Szpada cięła powietrze ze świstem, jak żądło wyjątkowo natrętnego szerszenia. A mimo to w każdym z tych ruchów nie było losowości, furii czy porywczości, żadne nie celowało w miejsce, którego zranieniem mogłoby zabić. To była w końcu tylko zabawa. Tylko Satysfakcja. I można by pomyśleć, że te dziesiątki ciosów na minutę, tę energię Oscar zawdzięcza młodemu wiekowi, ale nawet młodziki – zwłaszcza z mniejszym doświadczeniem – w końcu się męczą. Zwłaszcza, że strategia szybkich, ale płytkich ciosów sprawdzała się od zawsze tylko na krótkie dystanse… Chyba tylko. Rudzielec sapnął, chcąc wyprowadzić cios od ramienia na wskroś torsu Alexandra, spruć jego uniform i posypać eleganckie guziki na mokry bruk rynku kiedy… Oręż oponenta, zamiast być o krok przed nim i stać w gotowości do obrony swojego właściciela, padł wprost między jego nogi. A ten tak zaskoczony nagłą akcją zamiast wykorzystać bezbronność silniejszego przeciwnika błyskawicznie opuścił szpadę i zamachnął się, chcąc odbić broń od siebie i posłać ją pod buty właściciela. I ten akt łaski przypłacił… - Arh! ...krótkim nożykiem wbitym płytko w ramię. I to prawej ręki, więc ukłucie bólu sprawiło, że momentalnie rozwarł palce i upuścił broń na bruk, a ta z trzaskiem odbiła się i pacnęła na boku. Obrażenie nie było specjalnie duże, ale pierwsza krew, do której mieli walczyć, właśnie została przelana i nasiąkała nią biała koszula Oscara. Cofnął się odruchowo o niewielki krok i zatopił sprawną rękę między poły peleryny, by po chwili wyciągnąć ją na palcach ozdobioną krwią. Syknął cicho i wtedy tłum zaczął bić oszczędne brawo. I gdzieś w tej mieszaninie zadowolenia i zawodu ozwał się spomiędzy głośnych oddechów głos Oscara – lekko nonszalancki, zadowolony i niezupełnie ogołocony z humoru nawet w obliczu przegranej; niski, męski, ale wciąż nie wyrzekły do końca lekkiego, chłopięcego zacięcia: - Nieczyste zagranie? Nie jestem wampirem, nie musiałeś się do tego posuwać. – Nawet sam nie podejrzewał jak szeroki uśmiech zdobił jego usta, kiedy wypowiadał te słowa. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Sty 25, 2018 4:31 pm | |
| Uczucie chłodnego srebra na palcach zniknęło, kiedy w doskonale wypracowanym przez lata ruchu zamachnął się i puścił nożyk, tylko nieznacznie luzując uścisk. Metal w mgnieniu oka pognał naprzód, tnąc powietrze z tym delikatnym, miękkim, tak znajomym świstem, który urwał się gwałtownie, kiedy cienkie, krótkie ostrze zatrzymało się na celu z głuchym dźwiękiem. Trafił. Wypuścił powietrze z płuc, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że wstrzymywał oddech, od kiedy przestał czuć ciężar rapiera w ręce, która zdążyła nauczyć się już jego wyważenia i dotyku ciepłej skóry rękojeści. Powoli rozprostował palce i znów je zacisnął, czując, jak jego serce lekko przyspiesza, mimo że na spokojnej twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień. Był bezbronny. Jego oręż leżał na mokrym bruku, po części skąpany w kałuży, zupełnie poza zasięgiem jego dłoni. W tej chwili, kiedy przez kilka sekund świat wokół niego zwolnił, drżąc z niepewności, przeniósł spojrzenie z broni, wprost na ramię młodzieńca, gdzie miał nadzieję ujrzeć, choć ślad posoki przesączającej się przez materiał. Zdawał sobie sprawę z tego, że to, do czego się posunął, kończyło pojedynek, jedyne, czego nie był pewien, to z jakim skutkiem. Jeśli ostrze nie przecięło skóry, młodzieniec spróbuje znów go zaatakować, odwdzięczyć się za cios swoim własnym, rozdzierającym materiał doskonale skrojonego munduru, by sięgnąć gorących mięśni i uronić choć jedną, krwawą kroplę. Uważnym spojrzeniem śledził jego ruchy. Kiedy sięgał pod pelerynę i trwającą wieki chwilę później, wyciągał ją... Zabarwioną czerwienią. Tłum zgromadzony wokół nich poruszył się, przemieścił, jakby bliżej nich, chociaż nikt nie zrobił nawet kroku i gdzieś w tej plątaninie szat i twarzy, ktoś zaczął klaskać. A po chwili dołączyło do niego parę innych osób, pogłębiając chaotyczny rytm, który w jego własnej głowie został przerwany, mimo że wciąż trwał. Niski, przyjemny głos, którego jeszcze nigdy nie słyszał, zabarwiony nonszalancją i zacięciem, jakiego musiał wysłuchiwać przez lata, wbił się w jego umysł, podsuwając najbardziej nieprawdopodobne scenariusze tego, co właśnie się działo. Tego, że to naprawdę mogłoby być jego... - Dziecko... - wydusił, sam siebie zaskakując tym, jak obco zadźwięczał mu w uszach jego własny głos. Jak bardzo nie poznawał swojego ciała, które zamarło na kilka długich sekund, kiedy jego wzrok błądził po miedzianych, gęstych włosach, lekko tylko rozburzonych przez ciężar kaptura i walkę. Jasnej, gładkiej skórze i zgrabnym nosie. Długich nogach. Tej cholernie nonszalanckiej postawie. Jeden po drugim lub wszystkie na raz w jego głowie przeplatały się krótkie obrazy. Jak długie palce chłopaka obejmowały rękojeść szpady o zdobionym koszu. Jak uderzał raz za razem, nie dając wytchnienia i zmuszając do wyczerpujących parad. Jak pozwalał mu pchnąć przez swoją obronę, w ostatniej chwili blokując cios krótkim pocałunkiem stali, po którym odskakiwał, nie dając nawet cienia szans na rewanż. Atakował szybko i celnie, wyważenie i z tak niezachwianą pewnością tego, co robi i tego, co potrafi, że Alexander przez chwilę... Zapomniał, że to tylko chłopiec. Mężczyzna. Jego uczeń. - Oscar. - odetchnął, w końcu czując, jakby zimne więzy, oplatające go całego odpuściły, spadając na bruk i rozpływając się w nim. Postąpił krok do przodu, stając bliżej niego i jeszcze tylko przez moment przyglądając się jego twarzy, zanim zmrużył oczy, bez wahania unosząc dłoń i ujmując jego szczękę pod takim kątem, by jak najłatwiej było mu spotkać jego spojrzenie. Jakby nic się nie zmieniło przez te kilka lat. Bez słowa przyglądał się krwawemu śladowi okalającemu jego tęczówkę i przesączającemu się w głąb niej. Zacisnął zęby, zdradzając się jedynie krótkim, niemal niezauważalnym spięciem mięśni, zanim odetchnął cicho, jednocześnie przesuwając rękę z jego szczęki, na szyję i w końcu obejmując go ramieniem, by przyciągnąć go do krótkiego uścisku. I przez jedno ulotne uderzenie serca, wszystko było na miejscu. - Wybacz chłopcze, ale mój sekundant nie raczył objaśnić mi wszystkich zasad pojedynku. - odparł z błyskiem w oku, kiedy się od siebie odsunęli – Pozwól się opatrzyć. - dodał już poważniej, starając się dojrzeć, czy krwi jest faktycznie tak dużo, jak wcześniej na to wyglądało. Nagle poczuł dużo bardziej dokuczliwe ukłucie wyrzutów sumienia, że sprawił komuś ból niż jeszcze chwilę temu. Właściwie, dokładnie do momentu, kiedy zobaczył jego twarz, nie przejmował się tym, czy jego nóż ledwie drasnął skórę, czy wbił się w mięsień. Spokojnie schylił się, sięgając po swoją broń i zanim schował ja do przytroczonej do pasa pochwy, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza białą, bardzo prosto zdobioną granatem chustkę, którą otarł rapier z wody i brudu, w jakim leżał do tej pory. Znów spojrzał na chłopaka, wprost nie mogąc się napatrzeć. Jakby chciał nadrobić czas, kiedy każdy z nich żył swoim własnym życiem. Czas, kiedy przecież Oscar stawał się mężczyzną, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, czego teraz w żaden sposób nie mógłby ukryć. Już nie patrzył na niego nastoletni chłopiec, ale dorosły człowiek, a on czuł się, jakby stracił najważniejszy okres w jego życiu. - Chodź na górę. - zdecydował w końcu, ostrym spojrzeniem mierząc tłum, który z jakiegoś powodu nie rozchodził się, a przynajmniej nie z taką intensywnością, by zapewnić im jakiekolwiek poczucie prywatności. A Alex w tym momencie jak powietrza potrzebował chwili z Oscarem. I jak człowiek tonący, ostatkami sił starał się wydrzeć, choć najmniejszy oddech, który uspokoiłby, choć na chwilę wszystko, co się w nim działo. W jego małym pokoju, gdzie nikt nie będzie im przeszkadzał. Usiądą przy starym, porysowanym stole, przy którym nie siadał nigdy, woląc spędzać czas przy biurku, które z założenia tworzone było dla jednej osoby. On wyciągnie zestaw medyczny, który zawsze znajdował się w jego pokoju i tak jak za dawnych lat, opatrzy jego ranę, jak każdą inną, której nabawił się na niemal morderczym treningu. Tak jak kiedyś, zanim wszystko zdążyło się zepsuć.
Ostatnio zmieniony przez Shael dnia Czw Sty 25, 2018 9:54 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Sty 25, 2018 9:47 pm | |
| Zdrową dłonią odrzucił całkowicie kaptur, który i tak odsłaniał już połowę jego twarzy lepiąc się do mokrego policzka; i starał się dojrzeć coś w tych ciemnych, niemal czarnych oczach. Zaskoczenie? Zmieszanie? Gniew? Szczęście? Zawód? Zadowolenie? Gorycz? Cholera, cokolwiek? Tymczasem usłyszał jedynie najpierw tytuł jaki Alexander przypisał mu od początku ich wspólnej podróży, ale wypowiedziany jakimś dziwnym głosem. Maska profesjonalnego niewzruszenia nie opuszczała oblicza dojrzałego wojownika. Brawa nie ustawały, a on stał pozbawiony broni i – najwidoczniej również – słów. I tak cisza pomiędzy nimi wydłużała się niemal w nieskończoność. Zadowolony uśmiech, który przecinał twarz Oscara powoli tracił na szczerości zmieniając się w przesycony obawą grymas, by następnie całkowicie zblednąć. Ociąganie się Alexandra z jakąś ewentualną reakcją bolało bardziej niż ten piekielny nożyk zatopiony płytko, ale stabilnie w ramieniu rudowłosego mężczyzny. - Alec…? – Przeładował to jedno słowo zwalającą z nóg ilością nadziei na to, że może zasłuży dzisiaj na jeszcze jedno spojrzenie, czy może dwa, zanim mistrz zmęczony jego kolejną akcją odprawi go z kwitkiem. Oscar aż wstrzymał oddech i bezwiednie wyprostował mocniej grzbiet, kiedy mężczyzna zbliżył się i ułożył chłodną dłoń na jego szczęce. I nawet jeśli jedno oko młodszego z nich mogło przerazić niejednego – czernią zamiast białka i tęczówką całkowicie zabarwioną krwią – to na Alexandra patrzyło w tej chwili pełne tych samych emocji co jego do bólu normalny i zwyczajny bliźniak po drugiej stronie barykady smukłego nosa: z psim oddaniem. Byron przełknął gorzko ślinę i w końcu na jego blade policzki wróciło nieco kolorów, kiedy zamiast ciosu z otwartej dłoni obdarowano go krótką, ale niewymownie ciepłą pieszczotą. A przy oszczędnym, niemal ojcowskim objęciu, uszło z niego wstrzymywane dotąd powietrze. Nie chciał uciekać się do zbytniej wylewności na oczach ludzi, więc równie symbolicznie pogładził go po ramieniu i odsunięty wreszcie na nowo się uśmiechał; z cholernie potrzebną mu teraz ulgą. Prawie zdechł jak pies w rowie nie wiedząc czego ma się spodziewać po człowieku, którego znał od siedemnastu lat. Najważniejsze w tej chwili było to, że Alexander przyciągnął go, a nie odepchnął… Że zaproponował chwilowo dach nad głową i możliwość skorzystania z najlepszej opieki medycznej, jaką Oscar znał od małego dzieciaka – takiej, która opatrywała mu otarcia na kolanach, wybite palce, pęknięty łuk brwiowy, a nawet wybity bark. Mały nożyk uwierający jak szpilka i ledwie nieznacznie krępujący ruchy był naprawdę niczym w obliczu ulgi, która wypełniła młodego mężczyznę jak kielich, gładko zastępując miejsce stresu. Rudzielec kiwnął głową i wraz z Pogromcą Bestii zatopił się we wnętrzu gospody, zalanej po brzegi złotym blaskiem żarówek i szmerem rozmów – ba, kilku z pijących na ich widok bez słowa wzniosło kielichy. A zadowolony Oscar kroczył przez salę jak zwycięzca, nawet jeśli na środku rynku odniósł sromotną porażkę - Nie dam ci dzisiaj spokojnie zasnąć, Alec – zapewnił już w połowie schodów na piętro, sunąc wzrokiem po plecach idącego przed nim kompana. Jego spojrzenie było niemal namacalne, grzało jak rozpalony węgiel, ale nie raniąc skóry. - Historie o twoich przygodach o kilka tygodni wyprzedzają cie w podróży i docierają do Miasta Centralnego jeszcze zanim osobiście się w nim pojawiasz. I nawet jeśli z przyzwyczajenia wiem, że połowa to bzdury zrodzone w wybujałej wyobraźni minstreli, to coś musiało je zapoczątkować. Musisz mi dzisiaj wszystko opowiedzieć! – kontynuował czekając, aż Pan Brightly otworzy drzwi do swojej chwilowej twierdzy i wpuści go do środka. Do pokoju w którego nawet lekkim bałaganie była utrzymana charakterystyczna dla Alexandra systematyczność. Wszystko miało swoje miejsce, nawet jeśli był nim skrawek podłogi obok nogi biurka. Rudzielec rozejrzał się po wnętrzu i sięgnął dłonią do szpili przytrzymującej pod szyją poły jego peleryny. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Sty 25, 2018 11:52 pm | |
| Alec. To jedno słowo, słyszane tylko i wyłącznie z jego ust. Od samego początku, kiedy jeszcze jako chłopiec, tulił się do jego płaszcza, zaciskając drobne dłonie na gładkim materiale, jakby od tego zależało jego życie. Kiedy nie pozwalał się odciągnąć, wpatrując się w niego tymi wielkimi, zeszklonymi oczami jak w ostatnią osobę, która mu została. Jedyną nadzieję na to, że może w końcu będzie lepiej. Zawsze właśnie wtedy, gdy znajdywał kogoś, kto mógłby przygarnąć i zaopiekować się dzieckiem, podarować mu nowy dom, nowy świat i lepszą przyszłość, słyszał to słowo. I zawsze pękał. Tak jak teraz. Idąc do gospody, przechodząc przez pełną salę, ledwie zauważał tych wszystkich ludzi, którzy unosili kufle w niemym toaście, klaskali nieśmiało i kiwali mu głowami. Myślami był w innym, o całe nieba lepszym miejscu, którym teraz, po krótkiej wspinaczce po schodach okazał się być jego własny pokój. Otworzył drzwi, przepuszczając Oscara przodem i samemu wchodząc zaraz za nim do niewielkiego pokoju, nadającego się akurat dla jednej osoby, która postanowiła w nim zostać tylko przez kilka dni. Jedyne, za to duże okno wychodziło na rynek, jednocześnie dając mieszkającemu możliwość podglądania, kto do gospody wchodzi i kto z niej wychodzi, zwłaszcza że tuż pod oknem stało ciężkie biurko, przy którym Alex spędzał najwięcej czasu. Czasem zajmując się dokumentacją, czasem czytając, lub tylko patrząc przez okno, na tych wszystkich ludzi zajętych swoimi problemami. Ludzi, w których świecie nigdy nie pojawił się chudy, blady chłopiec o miedzianorudych włosach, który nigdy nie trzymał się ich tak kurczowo, jakby byli wszystkim. I teraz, patrząc na młodego mężczyznę, który wyrósł z tego chłopca, współczuł z osobna każdej z tych osób. Zamknął za nimi drzwi na klucz i zanim cokolwiek odpowiedział, podszedł do chłopaka z uniesioną brwią, unosząc otwartą dłoń i strzelając nią z wyczuciem w tył głowy Oscara, tak jak zdarzało mu się to robić lata temu, kiedy dziecko zrobiło coś w jego mniemaniu, skrajnie głupiego. - Nie mogłeś się powstrzymać przed odegraniem tej szopki? - spytał, starając się brzmieć surowo, jednak nic nie mógł poradzić na pobłażliwy uśmiech, który czaił się w kąciku jego ust. Jakże on za tym tęsknił. - Unieś ręce. - poprosił, pomagając mu się rozebrać z peleryny i chwilę później koszuli, które odłożył na krzesło, wstając jeszcze po kufer z medykamentami. - Czasem jak słucham opowieści o moich przygodach, zdaje mi się, że nigdy na nich nie byłem. - przyznał, dopiero teraz odnosząc się do jego słów i jednocześnie rozpinając guziki munduru, który zaraz potem został odłożony na łóżko. Już w samej koszuli poszedł umyć ręce w misie i wrócił do Oscara, przysuwając sobie krzesło, by być na podobnej wysokości. Sięgnął do nożyka, wyciągając go jednym, płynnym ruchem z wprawą kogoś, kto robił to przez całe lata. Od razu do rany przytknął watę nasączoną alkoholem, unosząc brew z pewnym rozbawieniem, ciekaw, czy tak jak kiedyś, ujrzy na jego twarzy z trudem skrywany grymas bólu, którego przecież nie pokaże otwarcie, bo jest na to za twardy. - Nie sądzę, by moje podróże były, choć w połowie tak ciekawe, jak twoje wyprawy. - dodał, uśmiechając się lekko, jakby chciał mu przekazać, że to nie ma być wstęp do poważnej rozmowy. Teraz nie miał na nią siły. Chciał się tylko cieszyć tym, że był. Owijając jego ramię czystym, bieluteńkim bandażem z pewnym zaskoczeniem złapał się na tym, że przygląda się jego ciału. Może nie jakoś szczególnie natarczywie, jednak nie mógł przejść obojętnie obok tego, jak przez te zaledwie kilka lat urósł. Nie tylko na wzrost, chociaż teraz już definitywnie był od niego wyższy, ale również tak... Po prostu. Nabrał zdecydowanie męskich kształtów, definitywnie porzucając jeszcze nieco nastoletnie proporcje, których śladów w jego sylwetce mógł się dopatrzyć kiedyś. Jego chłopiec przez ten czas zdecydowanie... Wyprzystojniał. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Sty 26, 2018 6:00 pm | |
| Pokoik wypełniony prywatnymi rzeczami Alexandra podziałał na młodszego mężczyznę jak błyskawiczny powrót do przeszłości. Te poskładane białe koszule, odłożone w rogu biurka książki z lekko odrapanymi grzbietami, jego ulubione pióro leżące obok, odwieszony na haku podróżny płaszcz i… nagłe pacnięcie w tył głowy. Wszystko jak za starych czasów. - ...rrwa mać! – zaklął urwanie, łapiąc się zdrową ręką za zmierzwioną czuprynę i automatycznie obrócił w stronę swojego mistrza. Jakby tych czterech lat w ogóle nie było. Rudzielec przebiegł wzrokiem po suficie i uśmiechnął się do siebie ze swobodą, nawet parskając cicho. - Oczywiście, że musiałem! Co za głupie pytanie. Nie wyszłoby tak efektownie, gdybym po prostu zapukał do twojego pokoju, albo zaszedł cie od tyłu przy barze. Z czego sądzę, że to drugie z zaskoczenia zakończyłoby się dla mojego zdrowia gorzej niż w przypadku tego biednego nożyka. Wciąż masz cela, nie doceniłem cie. – Pozwolił sobie puścić mu oczko. - Ale to nieczyste zagranie odbieram jako sprzedany między wierszami komplement w moją stronę. Gdyby szło ci za dobrze, to wykończyłbyś mnie honorowo. Mielił ozorem nie zauważając, że on – dojrzały, już niedługo trzydziestoletni mężczyzna – dawał się właśnie rozbierać jak małe dziecko! Kompletnie tego niepomny dał zsunąć ze swoich ramion pelerynę, która z szelestem opadła ciężko na ciemne deski podłogi, a po niej ostrożnie pozbawić się już nasiąkniętej lekko krwią koszuli. Rana nie była specjalnie duża, sięgnęła mięśnia, więc sprawiała dyskomfort, ale wyglądało na to, że będzie jednym z tych obrażeń, które wygoją się na Oscarze jak na psie. Albo i nawet lepiej, ale o tym Alexander całe szczęście jeszcze nie wiedział. Młodzieniec przysiadł na zydelku i cierpliwie poczekał, aż jego prywatny szpital dostarczy swój nieśmiertelny kuferek po brzegi wypełniony bandażami – do dziś pamiętał tę ulgę Brightly’ego, kiedy nie musiał już uzupełniać apteczki w każdej wiosce, w której postanowili się zatrzymać, bo jego uczeń robił sobie coraz mniej krzywdy. Niektóre ze świadectw młodocianej głupoty Byrona wciąż były widoczne na jego dorosłym ciele – blizny rozciągnęły się wraz ze skórą na twardych mięśniach subtelnie wyrzeźbionego ciała. No i doszło kilka nowych. Na na przykład ta, która zapamięta pocałunek nożyka błyskawicznie wyszarpnięty jednym ruchem i zastąpiony na kilka chwil żrącym poranioną tkankę alkoholem. Dorosły już Oscar spiął się, co pokazała między innymi kosteczka widoczna zza membrany jego policzka i lekkie zmarszczenie brwi trwające setne sekundy. A potem uśmiech, bo wciąż myślał, że udało mu się zamaskować chwilowy dyskomfort przed Aleciem. - Jestem w stanie się o to założyć, ale myślę, że najbardziej rozbawiającym będzie rozpoczęcie od tego które z historii o twoich wyprawach brzmią najbardziej nieprawdopodobnie, bo, wierz mi lub nie, ale niektórzy sądzą, że dopalasz się jakimiś czarami, skoro nadal sprzątasz Pijawki z taką samą efektywnością co dwadzieścia lat wstecz. – skwitował, czekając, aż Alex rozerwie koniec bandaża i zwiąże go pewnie. Idealna robota. Oscar nie zauważał jego spojrzenia, jego myśli w całości zaabsorbowało to, co chciał zrobić od dłuższego czasu, a od czego stronił przy ludziach. - Oh, chodź tu staruszku! – rzucił rozbawiony i wstał, porywając mężczyznę do góry i obejmując go ciepło, opierając gorący policzek na jego ramieniu. - Dłużył ci się powrót do Miasta, po dwóch tygodniach oczekiwania myślałem, że zapuszczę tu korzenie. Nie było wieczoru w którym nie wypełniały mnie wspomnienia i nie wyobrażałem sobie twojej miny na mój widok. I jest lepiej, niż w którymkolwiek ze scenariuszy! – Przeciągał to zbliżenie chyba ździebko za bardzo. - Tak jak obiecałem nie zaśniesz dzisiaj. Zejdziemy na dół i będziemy świętować! Ja stawiam! |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Sty 26, 2018 9:33 pm | |
| - Język. - upomniał go automatycznie, nie zastanawiając się zupełnie nad tym, kiedy tylko usłyszał skrawek bluźnierstwa wypływający wprost z jego ust. Prawdę mówiąc, sam zdziwił się tym, jak naturalny był dla niego powrót do tych wszystkich czynności, które były związane z tym chłopakiem przez lata, kiedy był po jego opieką. Do karcenia go, opatrywania, słuchania z anielską cierpliwością, co ma mu do powiedzenia i odpowiadania na niemal każdą jego zaczepkę. Niemal. Bo czasami ciekawość, entuzjazm i energia drzemiąca w tym dzieciaku wykańczała nawet zahartowanego wojownika, który nigdy nie ugiął się pod naporem szponów bestii. - Sugerujesz, że nie jestem człowiekiem honoru? - uniósł jedną brew, patrząc na niego ze skrzętnie skrywanym rozbawieniem, kiedy tylko Oscar skończył mówić. - A cela, mój drogi, mam nawet lepszego niż wcześniej. Z biegiem lat, człowiek zaczyna coraz bardziej przekonywać się do walki na dystans. Rozcięte blizny okropnie się goją. - pokręcił lekko głową, zaciągając supełek mający za zadanie utrzymać opatrunek na miejscu aż do jego zmiany. Przez dłuższą chwilę tylko zbierał wszystko, czego używał do tej pory do kuferka, nie odnosząc się w żaden sposób do tematu komplementu, po raz kolejny analizując to, co się zdarzyło. To jak nadążał tylko dzięki setnym sekundom odpierać ataki i to, jak w pewnym momencie miał wrażenie, jakby walczył nie z jednym, ale z dwoma przeciwnikami. Odchrząknął cicho, unosząc na niego spojrzenie. - Walczyłeś świetnie chłopcze. To był komplement. - uśmiechnął się do niego, wciąż nie do końca przekonany, co o tym myśleć – Co oczywiście nie zmienia tego, że twój sztych nadal zbacza w prawo. - uzupełnił, nie chcąc, by chłopak spoczął na laurach. Mimo że sztych Oscara był niemal doskonały. Wziął kuferek i przyklęknął na jedno kolano przy łóżku, wsuwając go pod nie, tak, by nie zajmował miejsca na podłodze w i tak już niewielkim pokoju. - I dobrze, że tak myślą. - odparł, idąc z powrotem w jego stronę – Im bardziej jestem nieludzki w ich oczach, tym lepiej dla mnie. Podobnie z tobą chłopcze, jesteś na językach gawiedzi od dłuższego czasu i, mimo że staram się być na bieżąco w temacie konkurencji, nie nadążam za wszystkimi twoimi osiągnięciami. - skończył z nieco przekornym uśmiechem, stając przed nim, by jeszcze przez chwilę móc sobie na niego popatrzeć. Nie widział go całe cztery lata! Przez cztery lata też nie słyszał jego rozentuzjazmowanego paplania, za którym tak tęsknił i miał zamiar nadrobić to w niedługim czasie. Zanim jednak zdążył do końca usiąść na krześle, poczuł wokół siebie długie, silne ręce, które ponownie podciągnęły go w górę, a sekundę później jego uszu dotarł ten przyjemnie teraz niski, rozbawiony głos. Sam uniósł ręce, obejmując go o wiele mocniej niż wtedy, w tym krótkim uścisku na rynku. I znów wszystko było tak bardzo na miejscu, jak nie było od dawna. - Nie spodziewałem się, że w mieście ktoś na mnie czeka. - parsknął krótko, powoli odsuwając się od niego, by pokręcił głową, wciąż z lekkim rozbawieniem – I skoro stawia mój ulubiony – i jedyny – uczeń, nie śmiałbym odmówić. W tym aspekcie Oscar się chyba, na szczęście nie zmienił, zwłaszcza że była to jedna z cech, które Alexander bardzo w nim doceniał, jako że sam nie był zbyt rozmowny. Temu chłopakowi buzia się nie zamykała. Sięgnął więc tylko do drzwi, pozwalając mu wyjść przodem, a następnie sam zamknął je, chowając klucz do kieszeni. Nawet jeśli mieli zostać na miejscu, nigdy nie zostawiał pokoju otwartego. - Możemy usiąść na lewo. - zaproponował, kiedy zeszli po schodach, zauważając, że stół, przy którym zwykle jadał posiłki, wciąż jest wolny.
Ostatnio zmieniony przez Shael dnia Czw Mar 22, 2018 2:36 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pią Sty 26, 2018 10:40 pm | |
| Przy Alexandrze trzeba było się wiecznie pilnować, stale nie opuszczać gardy – z jednej strony być nieustannie gotowym na atak z zaskoczenia, a z drugiej – trzymać grzbiet wyprostowany, głowę uniesioną i panować nad emocjami i słownictwem. Nawet teraz… Wciąż teraz. W ciasnym pokoju na piętrze szumnej gospody było zupełnie tak jak w domku na wsi, jak pod namiotem na trakcie, w opuszczonych i ograbionych ruinach zamków… Wszędzie tam był Alec – przy ognisku, przy biurku, przy świecy, przy łóżku – jego zasady i niezachwiany spokój. I smutek. Ale dziś miał być szczęśliwy dzień! I niemal w każdym słowie Mistrza dało się słyszeć nieskrywaną specjalnie nutkę entuzjazmu i ulgi. Dziś był dzień kurew, wina i pianina. Seksu, narkotyków i rock&rolla! Dziś mieli dostać talon na kurwę i balon! A wyważony komplement, doprawiony przy końcu ostrzejszą nutką zmotywowania do poprawy był świetnym początkiem zabawowej części wieczoru – i to takim, które syto dokarmiło Ego młodego łowcy, którego tłusty tyłek już i tak ledwo mieścił się w pokoju. Uśmiechnął się wtedy szelmowsko i kiwnął głową oszczędnie, z zadowoleniem, puszczając Mistrza z objęć. - Nie śmiałbym konkurować z blaskiem twojej chwały – wymruczał niemal usłużnie, ale efekt skruchy psuła powalająca pewność siebie, która nieomal wyciekała mu z ust i spojrzenia, lejąc się gęstym i lepkim sokiem po podbródku. - Choć nie ukrywam, że paplający ludzie są całkiem przydatni, nawet jeśli to nie na ich językach chcę docelowo być. Każąca Prawica Boga. Młot na Wampiry. Spada na nie jak grom z jasnego nieba i po całej nocy polowania wsmarowuje w bruk wioskowego ryku z taką dbałością, że przy sprzątaniu kompletnie nieopłacalnym staje się wyjmowanie resztek spomiędzy kocich łbów. Ponoć porusza się w ciemnościach bez światła i zawsze poluje sam; odrzucił wszelką pomoc śmiałków cyklicznie atakowanej mieściny i o poranku wracał z aż przyjemnie smolącym się w promieniach słońca trupem. A jego rubinowe oko potrafiło dojrzeć wampira zamaskowanego w postaci normalnego człowieka. Tak ludzie mówili. A przynajmniej tyle Oscar zdążył usłyszeć. I mimo iż nie był jeszcze tak rozpoznawalny z wyglądu, co Alexander (wciąż, zwłaszcza teraz przy jego boku, uchodził za „tamtego małego rudzielca”), to i tak gospodarz na ich widok, schodzących w dół po schodach, pokazał palcem na dwa kufle, jasnym sygnałem oferując im pierwszą kolejkę piwa za darmo. Byron przestępując ostatni schodek zapiął najniższy guzik koszuli, nie zamierzając jej zmieniać, nawet jeśli lekka dziurka i krwawy ślad na ramieniu wciąż pozostawał bardzo widoczny – zamierzał nosić go z dumą i swobodą. - Zasiądź, Mistrzu, a ja przyniosę ci kufel z pianą na dwa palce. – Posłał mu znad ramienia pewne siebie spojrzenie i odbił na prawo, zatrzymując przy ladzie, za którą gospodarz uwijał się wraz z pomocą w postaci dwóch nastoletnich chłopaków. Tam odebrał od niego obiecaną chwilę wcześniej nagrodę - a raczej aperitif. Nim jednak udał się do stołu, to szepnął coś jeszcze przecierającemu szklanicę barmanowi, który parsknął, zerknął na Alexandra i kiwnął głową, odwracając się i grzebiąc w stojących za jego plecami rzędach butelek. Oscar nie czekając na dalszą część zamówienia z gracją wyminął kilka stolików i odstawił ciężkie piwo na drewno stołu, od którego to lekko się zachwiało, po czym usadził szanowny tył na futrze pokrywającym ławkę naprzeciwko. Na ich przytulne miejsce opadał złoty blask wprost z trzaskającego cicho kominka – pachniało palącym się drewnem; po słodyczy wnioskując, że ogień trawił właśnie drzewa owocowe. Ten sam blask opadał na twarz Alexandra, na jego spracowane dłonie, noszące już ślady siwizny włosy gęstej, krótko przyciętej brody i połyskujące guziki koszuli. - Twoje zdrowie. Alec. Dzisiaj nie zamierzam żałować żadnej z podjętych decyzji. I ty też nie żałuj, Pogromco Bestii. Ty, który w opuszczonej twierdzy Mont Blanc, pozostawiłeś trupa wampirzego hrabiego wbitego w jego upragniony tron jego własnym świecznikiem. Nawet jeśli nikt z opowiadających tę cudaczną historię nie ma jaj, by sprawdzić czy to prawda – zaśmiał nisko i upił łyk, ale po tym w jego krwistym oku odbiło się coś dziwnego. - Ale ja miałem przyjemność mieć. I wygląda naprawdę groteskowo z długą nóżką stojaka przechodzącą przez jego pierś i oparcie siedziska. Delikatnie stuknął skraj jego kufla swoim. - Pijmy, by było więcej takich historii. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Sty 27, 2018 12:44 am | |
| Ten chłopak był niemożliwy. A Alexander przez te cztery lata najwyraźniej zapomniał, jak Oscar potrafił być pewny siebie i wszystkiego, co robił. Jak potrafił lawirować między słowami, składając je w taki sposób, jakby wiedział, co osoba, z którą rozmawia, chce usłyszeć. A teraz, gdy był starszy, wszystko, co wypływało z jego ust, zdawało się jeszcze bardziej kwieciste i barwne! Napuchnięte i pełne blasku, w którym zdawał się czuć jak ryba w wodzie, jak za każdym razem, kiedy mógł znaleźć się w centrum uwagi. I podobne było wszystko, co opowiadano sobie o nim w towarzystwie. Każda z historii była kwiecista, pełna drobnych smaczków, od których mdlały damy, a kawalerowie kiwali poważnie głowami, przysięgając, że takiej odwagi i hartu ducha próżno szukać u kogokolwiek innego. Postrach bestii i każąca ręka sprawiedliwości, ściągająca zagładę na nieumarłych! Wszystko to, co Alex słyszał o nim mimochodem, siedząc w gospodzie, u kowala, czy w aptece, mimo że nigdy nie polował na te informacje. Zwykle interesowało go tylko to, czy kolejna samotna, heroiczna wyprawa przyniesie następną przepełnioną bzdurami opowieść, czy może zwłoki szczupłego mężczyzny o miedzianych włosach. Chyba najbardziej w tym wszystkim męczyło go właśnie to, że w każdej chwili jego chłopiec może leżeć gdzieś na bruku, łapiąc ciężkie oddechy, które nie sięgały jednak piekących płuc. Usilnie próbując ostatkami świadomości zatamować czymkolwiek spływającą z rozszarpanej szyi krew i czując, jak ta wsiąka w jego włosy, pogłębiając ich kolor do soczystego burgundu. A jego tam nie będzie. Z zamyślenia wyrwał go głos Oscara i dopiero wtedy uśmiechnął się oszczędnie, zgodnie z jego prośbą siadając przy aż za dobrze znajomym sobie stole. Czując ciepło buchające od kominka, rozpiął guziki marynarki od munduru, poprawiając się wygodniej, by móc jednocześnie widzieć i salę i tańczące na wiśniowym drewnie płomienie. Spędził przy nim ostatnio tyle czasu, że zaczynał znać na pamięć wszystkie rysy na ciemnym, lakierowanym blacie. Jadł tutaj, pracował i czytał, jednak nie za często zdarzało mu się pić. No, może kilka razy. Może nawet częściej w pewnym okresie życia. Ostatnio jednak trzymał się tak, jak na dorosłego, poważnego mężczyznę przystało, lecz teraz widok rudowłosego mężczyzny, wracającego do ich stolika z dwoma kuflami piwa i tym cholernym uśmiechem, sprawiał, że nie był pewien, czy będzie mógł trzymać się dalej. Bo ten uśmiech zawsze oznaczał, że w głowie rudzielca powstała idea. A w jego przypadku był to wyjątkowo groźny stan. Uśmiechnął się, odbierając od niego kielich, a słodki, dymny zapach kominka na chwilę zmieszał się z głębokim, korzennym aromatem alkoholu, który poczuł aż na języku, mimo że jeszcze trunku nie próbował. Szum rozmów wokół mieszał się z dźwięczną melodią stukających o siebie kielichów, a z oddalonego zakątka zatłoczonej sali słychać było skoczną muzykę. Było doskonale. - Zawsze lubiłeś patos. - pokręcił lekko głową na tę przemowę, próbując sobie przypomnieć, co faktycznie wydarzyło się, zapoczątkowując kolejną niesamowitą historię, jednak to, co najmocniej pamiętał, to głęboka rana, która pozostawiła bliznę przechodzącą od łopatki, przez ramię i sięgająca obojczyka. - W desperacji nawet sama świeca, bez świecznika może być bronią. A skoro dzisiaj sięgnął mnie zaszczyt spędzenia wieczoru z taką osobistością, może faktycznie wyjątkowo nie będę niczego żałował. - również stuknął jego kielich, upijając łyk przyjemnie drapiącego gardło goryczką piwa, chwilę jeszcze smakując je na języku – A tak zupełnie swoją drogą. Bez cienia żalu. Jak się ma koń? - spytał, unosząc wysoko brew, kiedy spojrzał na niego z mieszaniną rozbawienia i kpiny, nawiązując do zwierzęcia, na którym Oscar lata temu zniknął, a które było zażarcie wylicytowanym przez Alexandra ogierem. I być może istotnie, był to prezent dla chłopaka i ten miał pełne prawo zabrać swoją własność ze sobą, ale... Jaki ojciec nie wydaje horrendalnych pieniędzy na swoje zachcianki, argumentując to tym, że chce sprawić dziecku prezent? |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sob Sty 27, 2018 9:27 pm | |
| To nie był pierwszy alkohol, który spożywali razem. Ba, Alec pozwolił rudzielcowi spróbować pierwszego piwa ze swojego kufla, kiedy ten miał zaledwie czternaście lat. I nawet uśmiechnął się pobłażliwie, kiedy młody zakrztusił się pianą i zaniósł kaszlem; podczas gdy karczmarz rechotał serdecznie, poklepując wychudłego Oscara po łopatkach. „Właśnie dlatego piwo jest tylko dla mężczyzn” - mówił wtedy stary Henry, pokój jego duszy. Dawniej dzięki osobistym zasługom Alexandra i on, i jego podopieczny mieli zapewniony nocleg choćby nie wiem co w domu Henrego, a teraz? Teraz karczmarza już nie ma, a Oscar nie krzywi się już dłużej i nie kaszle. Stał się mężczyzną. Choć nawet na dobrą sprawę nie potrafił powiedzieć kiedy dokładnie do tego doszło. Czas od paru lat przeciekał mu przez palce z nieprawdopodobnym tempem, wirował, skakał i lądował na głowie, uderzał w twarz i brzuch bolesnymi wspomnieniami i kolejnymi stratami, które wypełniały imionami przyjaciół wciąż wydłużającą się listę. Na szczęście równo z nią wydłużała się liczba ofiar samego Młota na Wampiry. Byron uśmiechnął się zawadiacko. - Życie bez niego – i co gorsza historie! - byłyby przynajmniej o połowę gorsze. Ujmuje prawdę w taki sposób, że wygląda zupełnie inaczej, jednocześnie nie zmieniając jej w kłamstwo – zawsze mi tym imponował. – Oblizał wargi z gęstej piany i jej niedobitki osiadłe w kąciku jego ust starł wierzchem dłoni. Był w gospodzie, na Boga, mógł trzymać się zasad mniej niż na salonach. Nawet jeśli znajdowali się w centrum Miasta. - Wyjątkowo nie będziesz? – przedrzeźniał go subtelnie, pochylając się nad stołem. W jego spojrzeniu coraz mocniej jarzyła się blaskiem złowróżbna idea. - Zatem skoro tak obcy jest ci stan błogiej swobody, to może naróbmy ci dzisiaj nowych wspomnień, których będziesz żałował z nieco szerszym uśmiechem? – Zaproponował, ba, zaćwierkał wręcz zadowolony i obrócił się na moment w ławce, machając do karczmarza i serdecznie przyzywając go do siebie ruchem dłoni. Mężczyzna kiwnął głową i zaczął wędrować po barze, z jakąś jasnozieloną butelką w nieproporcjonalnie wielkiej łapie. Młody łowca rozsiadł się pewnie i upił mocnego łyka z kufla, opróżniając go do połowy i upuszczając kroplę trunku, która zbiegła przez kącik ust i pociekła po podbródku, a następnie wzdłuż szyi. Odstawił ją po tym z głuchym stuknięciem. - Rozruszam cię. Zagrajmy w dziecinną grę – wtedy opowiem ci o Atelifie – wymruczał przekonująco, przy końcu mając na myśli karego ogiera. - ”Prawda czy wyzwanie”. Nie daj się prosić. Alexander nie mógł się nie zgodzić. Para różniących się od siebie ślepi jego ucznia patrzyła na niego wyczekująco wraz z wściekle zieloną zawartością szklanej butelki, którą dumny gospodarz ustawił na ich stole, kiedy już przedarł się do nich pomiędzy innymi gośćmi. Absynt, leniwie kiwający się w szklanym wiezieniu, nie zamierzał być świadkiem oporu. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Nie Sty 28, 2018 2:01 pm | |
| Ostatnimi czasy jego życie było spokojne i ułożone, bez cienia burzy, czy nawet mocniejszego wiatru. Przetykane tylko tymi krótkimi chwilami, kiedy jego umysł zaprzątało wyłącznie ostrzenie noży, bandażowanie przed walką nadwyrężonych mięśni i w końcu pełen krwi taniec błyszczących ostrzy, zagiętych szponów i kłów wyszczerzonych w groteskowym grymasie. Wtedy nie musiał myśleć o niczym innym prócz chwili obecnej i nic innego nie dobijało się do jego głowy, zażarcie kradnąc spokój i opanowanie, których trzymał się jak ostatniej deski ratunku. Tak funkcjonował, to stało się przyjemną rutyną i już przyzwyczaił się do takiego stanu rzeczy, tylko od czasu do czasu nastawiając ucha po strzępy informacji o poczynaniach Młota na Wampiry. A teraz był on. Tak samo, jak za pierwszym razem, kiedy się spotkali, przewrócił wszystko do góry nogami, bez najmniejszego problemu wyrywając go z tej rutyny i wrzucając na pełne emocji, hałasu i śmiechu, rwące wody. Jednak tym razem zadomowił się dużo szybciej, od razu zajmując miejsce i rozgaszczając się w jego świecie na nowo, jakby wiedział, że ono tam zawsze było i czekało na niego, gdyby tylko miał ochotę wrócić. - Jeśli tym właśnie jest patos, drogi chłopcze, teraz mogę być zupełnie pewien, że jesteś jego żyjącym ucieleśnieniem. - parsknął, kręcąc głową z rozbawieniem. Nie nawiązał do jego dalszych słów, uśmiechając się jedynie z czymś na kształt nostalgii. W ciągu niecałej godziny wydarzyło się tyle rzeczy, że chyba wciąż nie wierzył, że faktycznie sobie tego wszystkiego nie uroił. Nie podejrzewał jednak, by w jego rojeniach i sennych mrzonkach dziecko próbowało go upić z podobną zaciekłością, co utrzymywało go w przekonaniu, że jednak naprawdę siedzi teraz przy stole ze swoim uczniem, bez cienia protestu dopijając piwo, które miało być początkiem ich dzisiejszej zabawy. W przeciwieństwie do chłopaka, któremu tego wieczora postanowił nie zwracać uwagi na rzeczy tak drobne, jak gęsta piana starta wierzchem dłoni z ust, nie ubrudził się. Nie było to jednak szczególnym zaskoczeniem, ponieważ zwyczajnie nie zdarzało mu się skalać doskonale skrojonego uniformu, białych mankietów czy nawet dokładnie przyciętej brody czymkolwiek, co nie było związane z długą, męczącą podróżą. Oscar zaś wyraźnie nie przejmował się podobnymi błahostkami, wystawiając mistrza na próbę, którą ten starał się przejść z jak największym sukcesem, ignorując również stróżkę trunku, który umknął wargom mężczyzny, kradnąc ciepło jego skóry i coraz szybciej pędząc po szyi, aż za kołnierz rozpiętej u góry koszuli. Prawda czy wyzwanie. Chyba do reszty zdziadział przez te kilka lat. Przez chwilę nic nie mówił, patrząc tylko na światło skaczące radośnie po kołyszącym się w butelce alkoholu, błyskające niemal figlarnie i zachęcające do zabawy. Niech go szlag, gówniarz doskonale wiedział, co robi. - Po trupach do celu, co? - spytał, mając ogromną nadzieję, że tym razem to nie będzie jego trup, na przykład na schodach. - Prawda. - mruknął jeszcze znad kufla, wypijając ostatni łyk gorzkiego piwa i dając mu znak, że zgodził się na zabawę. Aczkolwiek, chyba wciąż był za mało pijany na wyzwanie. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Sty 30, 2018 5:02 pm | |
| Był pawiem. Odkąd tylko przyzwyczaił się do Alexa i do splendoru jaki towarzyszył jego licznym zwycięstwom i troski, którą okazywali wszyscy, kiedy doszło do porażki – chciał być taki jak on. Co najmniej taki jak on i wywoływać dokładnie takie same emocje w ludziach. Jak nie bardziej zwielokrotnione. Łasy na komplementy, dowody dumy i zadowolenia – za młodu syn młynarza, który naoglądał się nagle życia, które rozbudziło jego ambicje do granic możliwości. W życiu które stracił był nikim, a zdawać by się mogło, że miał wszystko, czego normalny człowiek potrzebuje do poprawnego rozwoju: kochającą rodzinę, spokojny dom, stabilną przyszłość. W życiu, które zyskał po otwarciu piwnicznej klapy, po stracie wszystkiego, miał stać się Kimś. Zapragnął stać się kimś; by każda jego decyzja odbijała się na losach świata, zmieniała kierunek obrotu ziemi i zawierała pamięć o nim w pieśniach i opowieściach, umieszczała na rycinach i haftach, obrazach, między wersami książek… Wszędzie. Chciał być tym, który utoruje wszystkim drogę do lepszego świata i wymiecie z mroków nocy strach i przerażenie. Sprawi, że już nigdy, żaden dzieciak nie straci ojca i nie będzie musiał leżeć godzinami pod jego trupem, stopniowo, kropla po kropli pokrywany jego krwią. I żaden mąż nie będzie ściskał szczątków żony, w której rozpłatanym brzuchu dojrzewał owoc ich miłości. Chciał sprawić, by już nikt nigdy nie przechodził przez taki horror… Nawet jeśli miał zapłacić za to najwyższą cenę.
Cenę całej, pełnej po brzegi, butelki soczyście zielonego absyntu, oczywiście! - Oh, przestań! – aktorsko machnął ręką jak panienka. - Chcesz by twoje pochlebstwa pokryły moje policzki rumieńcem szybciej niż alkohol jest to w stanie zrobić? Po tak kwiecistym wyznaniu, gdybyś był mną, pomyślałbym, że coś knujesz. Ale cie ubiegłem. Dziękuje, Stan – rudzielec kiwnął głową na karczmarza i następnie odkorkował trunek, z miejsca rozpylając naokoło odświeżający, z lekka ziołowy zapach najśliczniejszego i najbardziej poniewierającego człowiekiem alkoholu dostępnego w Mieście centralnym. - To w prawdzie nadal nie to samo co nalewka Pani Prewett, która miała cie jedynie wyleczyć z kataru, a ostatecznie usadziła przy karczmarcznej ławce do rana, na nogach miękkich jak z waty, ale zawsze coś – kontynuował, z uśmiechem wspominając starą zielarkę z Potoku Bayleisa, której wyroby potrafiły zmieść z powierzchni ziemi nawet zdrowy rozsądek Alexandra. Rozlewał przy tym trunek do dwóch kieliszków i jeden z ich opuszkami palców podsunął bliżej towarzysza. Sam w pośpiechu dopił piwo i kiwnął głową, odsuwając kufel na bok, w dalszą część szerokiego stołu. Od paleniska bił taki żar, że jego lewy bok nie musiał narzekać na brak ciepła. - Prawda zatem, ale najpierw zgodnie z umową dokończę sprawę Atelifa. Twoje zdrowie! – rzucił, unosząc kieliszek, by stuknąć się nim ze swoim mistrzem, a następnie wypić połowę zawartości. Nie uważał go jeszcze – i chyba nigdy nie będzie – za swojego byłego nauczyciela. - To było cudowne zwierze... – zaczął z rozkoszą, rozsmakowując się w posmaku piołunu na języku, nawet jeśli tryb przeszły w historii nie sugerował zbyt kwiecistego jej końca. - W ogóle nie podbijał, płynęło się na nim jak na łodzi po spokojnych wodach i miejscami wpadałem w manię czesania jego czarnej, lśniącej sierści na każdym przystanku. Zdarzało się też, że jadł lepiej niż ja. A jak przyłapałem wioskowe dzieciaki na karmieniu go sałatą - sałatą, rozumiesz?! To do dziś piszczą i uciekają na mój widok. Nawet jeśli żadnego nie zdążyłem złapać i złajać…! – parsknął i zapatrzył się w szkło kieliszka, przesuwając palcami po jego krótkiej nóżce. - Nie płoszył się nawet podczas pościgu, kiedy słyszał nad głową błoniaste skrzydła, hałasujące jak łopaty rozpędzającego się wiatraka. Nawet nie kwiknął! Na jego grzbiecie czułem, że mogę wszystko i jeden raz przeceniłem nasze możliwości. Moje. Moje możliwości, bo on zachował się fantastycznie. Porwałem się na jeden okaz Pijawki, który był zdecydowanie większy niż inne, które widziałem. Zupełnie jakby mutowały, albo dzieliły się na kasty! Nawet po przemianie mordę miał niemal ludzką, ale nos nie był tak wypukły i zmieniał w dwie szpary, jak u nietoperza. Myślałem sobie, że to już ten czas, złapie tego potwora i będę trzymał na otwartej przestrzeni tak długo, aż nie spalą go promienie słońca! Taki byłem mocny, rozumiesz? – zerknął na Aleca ze skruchą, nawet jeśli wyraźny uśmieszek wciąż pałętał się na jego wąskich wargach. - W locie zwalił mnie z konia. Nie był to ani pierwszy, ani ostatni raz, więc Atelif jak tylko poczuł lekkość na grzbiecie zakręcał ostro, niemal przysiadając na zadzie i wiedziony gwizdem odnajdywał mnie – to była stara i dobra strategia, która do tego czasu gwarantowała szybki i sprawny powrót do pościgu. Nigdy nie podejrzewałem w końcu, że te potwory, że ten konkretny potwór, będzie tak silny, że dźwignie konia z ziemi. I to nie na parę metrów! Szarpnął go tylnymi łapami za kark i przy zadzie, i wyniósł nad korony drzew! I zrzucił w przepaść, odcinając mi drogę ucieczki, i zabierając przyjaciela, i jednocześnie ostatnią pamiątkę po tobie. Prezent. – Sapnął jakby rozeźlony dawnymi emocjami i sięgnął po absynt, by rozlać go do kieliszków drugi raz. - Byłem zły jak sto diabłów. Wbijałem w to monstrum tyle strzał ze srebrnymi grotami ile tylko znalazłem przy kuszy i w koszu na plecach. Ale uciekł mi. Mogłem zginąć jak ostatni głupiec, a jedynie zmieniłem wroga w latającego, naszpikowanego drewnem jeża i z niejasnych przyczyn chyba znacznie obrzydziłem mu siebie jako deser. Ehh… Zapomniałem, że koń, to po prostu koń i za bardzo go naraziłem. Był od ciebie, więc wiesz… sądziłem głupio, że wszystko co pochodzi od ciebie jest stworzone do wielkich rzeczy. Nadal zresztą tak myślę, ale teraz wiem, że muszę pozwolić im do tych rzeczy dojrzeć i poczekać na ich wielką chwilę. – Uniósł kieliszek i spojrzał na mężczyznę swobodnie, z nonszalanckim uśmiechem. - Teraz moja kolej. Prawda. Za czym najbardziej tęskniłeś przez ostatnie cztery lata? Bezczelny młodzik. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Sty 31, 2018 12:43 am | |
| Oscar od zawsze dużo mówił. No, może nie tak całkiem zawsze, bo przez dłuższy czas, po tym, kiedy tego pamiętnego dnia wyniósł go na rękach z piwnicy, upewniając się, by chłopak nie zobaczył w świetle dnia rozszarpanych zwłok własnego ojca, chłopiec milczał. Milczał, dopóki zdarte krzykiem i płaczem gardło nie pozwalało mu wydobyć z siebie dźwięku brzmiącego inaczej niż szorujące po bruku widły. Następnie zaczął się odzywać pytany. Mówił, czy jest głodny, czy chce mu się pić i czy nie jest zmęczony. Zazwyczaj wszystkie jego odpowiedzi sprowadzały się do rozpaczliwej chęci, niebycia problemem. I mimo tej chęci, z początku im obojgu trudno było się przyzwyczaić do sytuacji, w jakiej się znaleźli. Starszemu z nich do faktu, że nie musi dbać wyłącznie o swoje potrzeby, że w podróży musi zabierać więcej jedzenia i wody, oraz częściej polować. Przestał odpuszczać posiłki, kiedy zwyczajnie nie miał ochoty po całym dniu drogi jeszcze czaić się w lesie na cokolwiek, co mógłby zjeść, bo przecież nie mógł posłać głodnego dziecka spać. Zaczął wynajmować większe pokoje i oddawać do stajni dwa konie, do prania oddawał w miastach dwa zestawy ubrań i sam nie zauważył, kiedy weszło mu to nawyk i czuł się, jakby przez całe życie właśnie tak funkcjonował. Młodszy miał dużo trudniejsze zadanie, przywyknięcia do wielotygodniowych podróży i surowych warunków, a jednak zdawał się chłonąć wszystko, co się wokół działo. To, co jego nauczyciel robił i mówił, chłonął jak gąbka, w końcu samemu zaczynając zadawać pytania i czasem rozwijać własne przemyślenia, a z każdym dniem, kiedy czuł się coraz pewniej przy boku Alexandra, sam zadawał ich coraz więcej i coraz częściej wygłaszał na głos swoje myśli. Nastoletni zaś chłopak wygłaszający na głos to, co chodzi mu po głowie, potrafi być niesłychanie paradny, czego jego opiekun miał okazję doświadczyć, zwykle jednak dając z siebie wszystko, aby poukładać mu w głowie. I faktycznie, nawet po tych czterech latach rozłąki, Alex nie mógł powiedzieć, że w głowie jego dziecka jest siano. Zresztą, pewnie, nawet gdyby była ona wypełniona paszą dla całego stada bydła, nigdy by tego głośno nie powiedział, nie mając zamiaru podawać w wątpliwość swoich zdolności wychowawczych. Bez względu jednak na to, o czym mówił rudzielec, mówił dużo, podobnie jak teraz, kiedy wyrzucał z siebie kolejne słowa, podczas gdy starszy mężczyzna starał się odnaleźć w pamięci zdarzenie, do którego padło nawiązanie. - Ostatecznie, nalewka spełniła swoje zadanie. - odparł w końcu, starając się powrócić myślami do tych wspomnień, jednak wszystko, co pamiętał, zdawało się tonąć gdzieś na dnie wąwozu, pełnego mgły unoszącej się z zielonej gęstwiny lasu. Innymi słowy: rano miał o wiele większe zmartwienia, niż katar, który przy bandzie górników urzędujących w jego głowie z taką zajadłością, jakby znaleźli co najmniej kilogram diamentów, zdawał się zupełnie tracić na znaczeniu. Co więcej, przez resztę dnia w ogóle zapomniał, że poprzedniego wieczoru był przeziębiony, zamiast tego, odmawiając modlitwy do wszystkich bogów, jacy przychodzili mu do głowy, ze wszystkich wierzeń, jakie poznał do tej pory, obiecywał, że już nigdy więcej nie ruszy alkoholu. Jak łatwo się domyślić, ta tajemnica poszła się kochać, wraz z pierwszą darmową kolejką w zamian za pozbawienie mieszkańców problemu krwiopijcy buszującego w okolicach zwykle spokojnego miasteczka. A, jako że już od dawna nie miał okazji przypomnieć sobie, jak druzgocące dla samopoczucia potrafią być skutki dobrej zabawy, w odpowiedzi na toast bez wahania uniósł kieliszek, chętnie racząc się ziołowym trunkiem. Uśmiechnął się lekko, czując rozlewające się w jego ustach i spływające do gardła ciepło, pozostawiające po sobie gęsty zapach anyżu. - Było? - spytał, wracając do rudzielca spojrzeniem, które do tej pory błądziło po zielonych błyskach na krzywiźnie kieliszka. Z początku tylko słuchał, w myślach zgadzając się z każdym jego słowem. Koń był wspaniały. Doskonały nawet. Już, kiedy pierwszy raz go zobaczył przed aukcją i go dosiadł, wiedział, że musi go mieć. Zwierze płynęło, niemal zupełnie nie wybijając, reagując na nawet najdrobniejsze spięcie mięśni i jednocześnie nie bojąc się żadnych dźwięków, ani chaosu i gwaru. Co prawda, już wtedy sam miał świetnego wierzchowca, wyszkolonego i przystosowanego do pracy, jaką miał do wykonania pod swoim jeźdźcem i nie miał czasu, ani ochoty dostosowywać kolejnego do swojego stylu walki. To jednak nie przeszkodziło mu wziąć udziału w licytacji i za chore pieniądze kupić młodego ogiera, którego następnie podarował swojemu uczniowi, samemu każdego dnia patrząc na jego lśniącą sierść, cudownie szczupłe pęciny i silne nogi. Teraz kiedy Oscar opowiadał mu przygodę, jakiej doświadczył, a jaka skończyła się tak tragicznie dla zwierzęcia, przez dłuższą chwilę nie mógł uwierzyć, że ta niesamowita historia naprawdę miała miejsce. Patrzył na jego uśmiech i nonszalancką postawę, nieudolnie tuszowaną skruszonymi spojrzeniami rzucanymi przy mocniejszych fragmentach opowieści i, mimo że zdawał sobie sprawę z tego, że był to tylko ogier, nie bardzo mógł sobie wyobrazić tak lekkie podejście do jego śmierci. - Jak teraz o tym pomyślę, zastanawiam się, jakim cudem nigdy ciebie żadna pijawka nie porwała, kiedy ze mną jeździłeś. - pokręcił głową, udając najgłębsze zadziwienie – Byłeś lekki, więc to nie byłby problem. I pilnowałem, żebyś się mył, nawet jak bardzo nie chciałeś, więc musiałeś też pachnieć lepiej od konia. - dodał jeszcze, z wyraźną nutą kpiny – A jednak nigdy żadna się nie połaszczyła... - skończył z cichym westchnieniem, upijając solidnego łyka przyjemnie pachnącego alkoholu. Już czuł ciepło ogarniające powoli całego jego ciało, co tylko potęgował ogień leniwie ślizgający się po już mocno nadtrawionej kłodzie w kominku, tuż obok nich. Odstawił kieliszek, powstrzymując uśmiech cisnący mu się na usta na to pytanie. Co za bezczelne dziecko. - Hm... Ciężko mi teraz wymienić jedną rzecz, chłopcze.To były... Długie lata. - przeniósł spojrzenie na ścianę w wyrazie głębokiej zadumy – Jednak sądzę, że najbardziej brakowało mi dużych pokoi. Ciężko mi się było po takim czasie przestawić na wynajmowanie kwater tylko dla jednej osoby. - odparł, z czającym się w kąciku ust, szyderczym uśmiechem. Wiedział, czego Oscar od niego teraz chciał i nie miał zamiaru tak łatwo mu tego dać. - Jak sądzę, sam zdecydujesz się na wyzwanie? |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Sty 31, 2018 9:41 pm | |
| Słowa Alexandra czasem – bardzo rzadko – bywały ciężkie jak kowadło. W końcu nawet jego cios nie bolał tak jak zawód albo rozczarowanie i to właśnie w maniakalnym strachu przed nimi Oscar zaszył się w wielkim świecie aż na cztery lata, jakby chciał się upewnić, że kiedy wróci nie otrze się nawet o ich przebrzmiałe echo. Ale teraz w odniesieniu do karego i niebiańskiego Atelifa Mistrz nie brzmiał jakby był naprawę zły, choć nie można było odmówić jego tonowi specyficznej uszczypliwości. I to przez nią głowa rudzielca na moment zaszyła się głębiej między ramionami, jak u typowego, łajanego dzieciaka. - Hej, nie mów tak! To była pamiątka po mojej przeszłości; na wsi panuje przeświadczenie, że częste mycie skraca życie! Wpychając mnie do tej wanny częściej niż co trzy dni myślałem, że chcesz mnie zabić i pozbawić moją skórę naturalnej ochrony – wysnuł pierwszą linię obrony swojego młodego Ja, które mimo wszystko nie trzymało tego oporu specjalnie długo. Spodobał mu się wtedy zapach mydła kupionego w mieście, którego kawałki mistrz miał ze sobą – no i fakt, że w jego masie zatopione były ususzone kwiaty i kiedy myło się dostatecznie zażarcie, to można było się do nich dostać. Świat dzieci jest naprawdę bardzo dziwny. Oscar do dzisiaj nie potrafił zrozumieć dawnego siebie; jego prostych potrzeb i mało inteligentnych przemyśleń. Mimo wszystko z przyjemną satysfakcją i wdzięcznością wspominał fakt, że Mistrz nigdy nie przepędził go zniecierpliwiony albo kazał się zamknąć i przestać męczyć go pytaniami Byron zasznurował wargi w dzióbek, fukając: - Sam widzisz, nikt mnie nie chce prócz ciebie – co najmniej raz na tydzień wystawiam się na żer i doznaje odrzucenia od każdej napalonej kochanki. Nie wiem, może jestem jakiś żylasty albo gorzki w posmaku? – Udał zastanowienie, na koniec rozkładając bezradnie ręce. - Żadna jeszcze nie uniosła mnie do nieba. Choć przyznasz, że to byłoby całkiem zabawne, prawda? Niebezpieczna gonitwa, udało się zbiec, dojeżdżasz do wioski, a mnie nie ma na zadzie twojego rumaka, bo wiszę na szczycie jakiejś jodły – parsknął i pokręcił głową. - Ale nie, teraz to nie ma już racji bytu. Ja jestem za ciężki, a ty tak łatwo się mnie już nie pozbędziesz – wymruczał, prawie flirciarsko, opierając się przedramionami o stół i wyciągając je daleko przed siebie. Widocznie wyglądał na zniecierpliwionego i specjalnie, z większą dawką infantylności, potupał chwile butami pod stołem. - No móóów! I…! Nie tego się spodziewał. Naprawdę chciał dostać jakiś przyjemny kąsek o sobie i o tęsknocie do wspólnych przygód, albo niedbałe zaszpachlowanie tych dwóch rzeczy stwierdzeniem, że brakowało mu konia i ciągłego paplania. Ale NIE. Alexandrowi Brightly brakowało pokoju. No okej, pokoi. Oscar sapnął ciężej, krzywiąc się i nie siląc z ukrywaniem emocji, po czym wycofał do tyłu, by natrafić grzbietem na oparcie ławki. - Jasne… pokoi – skwitował burkliwie, łapiąc za szklankę i wypijając połowę jej zawartości małymi łyczkami, nie odwracając spojrzenia od wnętrza sali. Nawet jeśli patrzył gdzieś ponad zasłane jadłem i napitkiem stoły, czy nawet głowy biesiadujących. Nigdy nie miał szczególnie mocnej głowy, a zważywszy, że właśnie pił na czczo (ze stresu nie tknął nic z ciekawego menu obiektu, w którym się zatrzymał) to gorąc wchodził w niego jak w puste naczynie, rozwiązując język i dodając mu nieco punktów do elokwencji, krasomówstwa i… szczerości. Oraz swoistej chimeryczności, bo humor zmieniał mu się jak w kalejdoskopie. I jak w takiej sytuacji najlepiej na nowo zadowolić Oscara? Podjąć zapoczątkowaną już zabawę! Bo owszem, na samą myśl o wyzwaniu na bladych wargach Byrona na nowo pojawił się cwany uśmiech. Zadarł dumnie głowę i rozsiadł się wygodniej, uginając jedną nogę w kolanie i opierając ją piętą o skraj ławki, by nadać swojej postawie jakby większej władczości. Podjął wyzwanie. - Oczywiście, że tak! Jestem ciekaw co takiego wymyślisz, by mnie elegancko i po dżentelmeńsku ośmieszyć. Tylko uprzedzam, że nie będę chodził po domach i pytał o suchy chleb dla konia - to było śmieszne jak miałem dziesięć lat. Teraz musisz wymyślić coś trudniejszego. – Z rozkoszą przytknął wargi do pustego kieliszka i nie odrywał wzroku od Aleca, lekko pukając skrajem szkła o poduszeczkę dolnej wargi. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Lut 01, 2018 4:54 pm | |
| Uśmiechnął się kątem ust na te żarliwe usprawiedliwienia. Faktycznie, tylko na początku musiał przekonywać go, że regularna kąpiel wyjdzie mu tylko na dobre, wciąż jednak bawiło go to równie mocno. Rudzielec zapierał się i próbował dyskutować, ostatecznie oczywiście zawsze lądując w wannie. Zwykle z jakimś zapachowym mydłem, za których istnienie Alex był wdzięczny wszystkim mydlarniom miasta. - To ja musiałbym znaleźć sposób na ściągnięcie cię z tego drzewa. - odparł, uśmiechając się pod nosem, mimo wszystko rozbawiony wizją długiego, szczupłego ciała zwisającego z gałęzi drzewa jak nitka makaronu zaczepionego na widelcu. - I mam odmienne zdanie co do tego, że nikt prócz mnie cię nie chce, chociaż cieszę się, że nie jesteś w guście długozębych bestii... Jestem jednak w stanie z marszu wskazać co najmniej trzy damy, które bardzo chętnie poniosłyby cię do nieba. - parsknął, zdecydowanie już wstawiony, co odbijało się na jego zachowaniu nieco większą pobłażliwością wobec zasad etykiety i przebłyskami rodzaju humoru, jakim zwykle nie szastał przy swoim podopiecznym. Dopełnił oba kieliszki, chwilę zawieszając spojrzenie na zielonym płynie. Było mu ciepło i przyjemnie lekko, a słowa, które zwykle oszczędzał, zaczynały płynąć coraz bardziej wartkim strumieniem. Uśmiechnął się lekko do siebie. Smarkacz doskonale wiedział, co robi, na „dzień dobry” stwarzając warunki doskonałe do hucznego pojednania i zacieśnienia więzów po takim czasie rozłąki. I w jakiś sposób ulżyło mu, że chłopak nie zmienił się aż tak bardzo, jak sądził na początku, że odmieniły go lata samotnej tułaczki. Mimo zdecydowanie już dojrzałej urody i męskich rysów, nadających jego twarzy więcej drapieżności, niż charakterystycznego dla niego wcześniej, łobuzerskiego uroku, wciąż potrafił obrazić się w tak samo rozczulający sposób. Kiedyś tylko nie zapijał rozczarowania alkoholem, jednak to nie było coś, za co Alex mógłby go tym momencie zrugać. Zwłaszcza że dobrze wiedział, jaką reakcje wywoła, w taki sposób odpowiadając na jego pytanie. - Oscar. - zamruczał łagodnie, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, mimo że chłopak na niego wciąż nie miał ochoty patrzeć – Wiesz, za czym tęskniłem najmocniej. Nie każ mi tego mówić na głos. - dodał jeszcze, chwilę zastanawiając się nad tym, jak łatwo daje się urabiać jego smutnym oczom i w końcu pozwalając alkoholowi rozplątać sobie język – Nie lubię, nie słyszeć jak się wiercisz na łóżku, kiedy śpisz. - mruknął w końcu, wiedząc, że przegrał tę bitwę i aby przełknąć drapiącą w gardło gorycz porażki, wypił wszystko, co pozostało mu w kieliszku, odstawiając go delikatnie na stolik. Nigdy nie był zbyt wylewny, no, może kiedyś. Całe długie lata temu, kiedy jeszcze był młody i stokroć bardziej naiwny niż Oscar, kiedy był w tym samym wieku. Te czasy jednak minęły, a teraz niespecjalnie miał ochotę wyciągać na światło dziennie, czy nawet ciepłe, migotliwe światło płomieni to, jak długo musiał przyzwyczajać się do jego nieobecności. Przez ile nocy nie mógł zasnąć, nie słysząc spokojnego oddechu i szelestu pościeli po drugiej stronie pokoju, oraz jak często zdarzało mu się prawie kupić jakiś drobiazg, z myślą o tym, że on z pewnością ucieszyłby się z prezentu. Zawsze się cieszył. Widząc jego nagłą zmianę humoru i postawę godną nowego króla lwiej skały, parsknął. Miał wrażenie, że rudzielec i bez jego ckliwych wyznań przeszedłby równie szybko do swojego zwykłego zachowania. - Nic nadzwyczajnego chłopcze. Doszedłem do wniosku, że twój talent krasomówczy marnuje się, gdy tylko ja mogę go doświadczyć. Byłbym uradowany, gdybyś mógł stanąć na jakimś podwyższeniu i kwieciście opowiedzieć, jak tęskniłeś za mną a każdy dzień, kiedy nie wskazywałem ci drogi, był największą katuszą. Tak, aby wszyscy słyszeli. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Lut 05, 2018 12:20 am | |
| Nigdy specjalnie nie oglądał się na pannice – i pomijając kilka wyjątków, które dało się dosłownie policzyć na palcach jednej ręki – białogłowy nie mogły liczyć nawet o gram uwagi więcej niż ta, która była absolutnie konieczna. A jak tylko był konfrontowany z jej gorącymi wyznaniami albo zapewnieniami, że ta konkretna będzie jego klejnotem, to pierzchał mocniej niż przed stadem pijawek. Uciekał od wizji rodziny, stabilnej pracy, gromadki rdzawo-włosych dzieci i wścibskich, obgadujących jego metody wychowawcze sąsiadów… Od wszystkiego, co mieli ludzie, których gorąco pragnął chronić. Co ciekawe, uciekał też od sposobności tzw. podupczenia na sanie. W końcu nie raz i nie dwa trafiła się gorąca klacz, która nie miała żadnych oporów, by wyskoczyć na małe tete-a-tete z bohaterem wioski! Jedna nawet, wyjątkowo starsza od niego i wyjątkowo pijana rzuciła mu się na szyję podczas festynu wiosennego, z wilgocią odpowiednią dla jamochłona odbierając mu z zaskoczenia pierwszy pocałunek i chcąc go zaciągnąć na skraj lasu, kiedy tylko ledwo przekroczył próg szesnastki i pierwszy koper zaczął nieśmiało wyglądać kilkoma ździebełkami spod jego nosa. Ale on nie chciał i puścił się w długą, kiedy tylko wyrwał się jak szczupak i znikł do końca festynu na piętrze w karczmie. Spodziewał się wtedy, że Alec będzie się z niego śmiał, bo nie starczyło mu odwagi by „zostać wreszcie prawdziwym mężczyzną”. Ale tak się nie stało. Zupełnie jakby Mistrz rozumiał. Rozumiał, że nie wystarczy sam seks, który bez emocji był czymś tak nieatrakcyjnym, że jedynie odpychał dojrzewającego chłopaka. Nie chciał się zrazić. Chciał by to było coś specjalnego. Z kimś specjalnym. Kilka lat później wyszło oczywiście jak wyszło, ale wtedy na festynie jeszcze chciał dobrze. Chciał, by było jak w książkach zielarki Prewett, u której Mistrz czasem zostawiał go na noc, a której zapisane historiami tomiszcza czytał czasem z wypiekami na twarzy i rozświetlonymi podnieceniem oczami. Słowa działały nań mocniej niż kobiecy dekolt, zapach jej nagrzanej skóry i podwiewana na wietrze spódnica. A mimo to tym razem zainteresował się nie na żarty. Może dlatego, że On o tym mówił. Że się zainteresował. Oblizał wargi, ale powstrzymał pytanie, na którego odpowiedź zamierzał sobie wydrzeć już w następnej rundzie. W tej, która nadciągała nieuchronnie, wyciągana na wierzch przez łagodny pomruk Alexandra, po którym po grzbiecie obrażalskiego łowcy przebiegł wyjątkowo przyjemny dreszcz. Wręcz czuł się tak, jakby Mistrz szeptał tuż przy jego uchu, gorącym powietrzem katując jego płatek. Wzdrygnął się od razu i z pewnym problemem przełknął ślinę. - Ale chciałem. Raz na cztery lata mógłbyś być na tyle miły i pozwolić mi to usłyszeć. Kolekcjonuję chwile twojego przyznawania się do przepadania za mną jak perły do kolii i już prawie-prawie udało mi się zrobić taką biedną, jednorzędową – wygiął usta w podkówkę, udając smutek aż zbyt karykaturalnie. Nawet jeśli prawdą było to, że Alexander nigdy nie pozwalał mu spocząć na laurach - ale Oscar do pewnego stopnia wiedział, że jego pozycja u boku Mistrza jest niezachwiana. A przynajmniej wierzył w to, że się nie mylił. Chciał wierzyć. Któż w końcu inny dałby radę skłonić Brightly’ego do tej dziecinnej, pijackiej zabawy. I do absyntu?! Oczywiście, że tylko jego drogi Rudy! - Aha! Nie dość ci więc legend i kwiecistych opowieści? Jeszcze ja mam dodawać swoje trzy funty do wyprzedzającej cie legendy? Dobrze. – Wychylił resztkę zielonego płynu z kieliszka i wyprostował nogi, z głośniejszym stuknięciem. Oczywiście, skoro już musiał zrobić coś na oczach publiczności, to nie mógł po prostu recytować z podłogi, czy chociażby z ławki - toż to niedorzeczność! Potrzebował sceny idealnej dla tak niesamowitego mówcy jak on! Bez zawahania więc wdepnął na stół, stając za butelką absyntu, którą Alexander musiał chyba przytrzymać, by ta nie opadła na boczek i nie potoczyła się smętnie do skraju stołu, by wykonać samobójczy skok na głów… na szyjkę. Rudzielec zaklaskał kilka razy nad głową, zwracając na siebie wzrok większości biesiadników. - Mogę prosić o chwilę uwagi? – zaczął słodko i wyjątkowo głośno. - Chciałbym zaśpiewać wam coś piosenkę o wyjątkowym człowieku!Jeden z czwórki siedzących nad kartami mężczyzn zaśmiał się rubasznie, opluwając swoją srebrną, dorodną brodę i krzyknął: - Co jest, Łowco, nagle stałeś się minstrelem?! – Nie miało to w sobie tyle szyderstwa co czystego humoru. W tym czasie głośne dźwięki instrumentów urwały się, a rudzielec uśmiechnął się do zaplutego pijaka wyjątkowo pociągająco. Wręcz rozbrajająco. - Ba, żeby tylko. Dla Niego mogę być w tej chwili wszystkim; nawet żonglerem odciętymi głowami tych, którzy przeszkadzają mi w występie - odbił i zawtórowało mu kilka bezczelnych śmiechów. Wszyscy byli zdecydowanie zbyt pijani, by potraktować tę groźbę poważnie. - Zespół? Mógłbym prosić muzykę do „Zamku na Wzgórzu”?Mężczyźni stojący na niewielkim podeście na drugim końcu sali pokiwali głowami z ożywianiem i po chwili niezbędnej na złapanie wspólnego rytmu zaczęli grać przygrywkę na początek poprzedzającą tekst. Wtedy też rudzielec zaczął tupiać do rytmu i już odtwarzał w głowie zmienione słowa znanej i rozczulającej przyśpiewki, które układał przez kilka dni w drodze do Miasta Centralnego. Nie mógł się doczekać chwili, aż będzie mógł je... - Gdy miałem sześć lat bałem się, Potwory zabrały mi całą rodzinę, Siedząc w piwnicy myślałem, że to już koniec, Wtedy przyszedł On. Jak nowy Ojciec.
Znalazł moje stłuczone serce, W oczach dał dom małej iskierce, I wytrzymywał humory, będące dlań żartem przednim, A ja chciałem być z Nim.
Wróciłem więc! Gnając nocami i dniami przez stolicę! By tylko dojrzeć karczmę! I tęskniłem za tym, by móc razem być! I jak błogo było przy Nim znów od nowa żyć!
Cztery lata temu podjąłem złą decyzję, Zbiegłem w wielki świat goniąc moją dziką, wielką fantazję, Posmakowałem dorosłości, ucząc się jej po omacku sam, Nie był to najlepszy sposób jaki znam.
Tęskniłem za czasem, pełnym Jego rad, nie zliczę ile snów mi skradł, i nie będzie to żartem, ani przegięciem zbytnim, Że chciałem być na powrót Nim.
Wróciłem więc! Gnając nocami i dniami przez stolicę! By tylko dojrzeć karczmę! I tęskniłem za tym, by móc razem być! I jak błogo było przy Nim znów od nowa żyć! Uhuhuuu! Przy Nim znów od nowa żyć! Uhuhuu! Przy Nim znów od nowa żyć.
Usłyszeć Jego głos chciałem, o krótkie spojrzenie zabiegałem, o chociaż dotyk błagałem, z zacięciem o nie walczyłem. Byłem gotów korzyć się jak pies, by trafić w litości bezkres. Bo ten człowiek był tym Jedynym! ...i chciałem zawsze być z Nim.
Wróciłem więc... Gnając nocami i dniami przez stolicę... By tylko dojrzeć karczmę! I tęskniłem za tym, by móc razem być! I jak błogo było przy Nim znów od nowa żyć! |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Pon Lut 05, 2018 6:06 pm | |
| Uniósł jedną brew, posyłając mu długie, nieco pobłażliwe spojrzenie, jasno mówiące co sądzi na temat tego argumentu. Może faktycznie komplementami i wyznaniami nigdy nie sypał jak napalony nastolatek do swojej pierwszej sympatii, ale nie omieszkał w taki czy inny sposób pochwalić Oscara za każdym razem, kiedy uważał, że ten zrobił coś, za co powinien zostać nagrodzony. Czekanie wzmaga apetyt, a pochwała, na którą zapracowało się ciężką pracą, zdartymi od ciężkich upadków na żwir kolanami, siniakami od zadanych ćwiczebnym mieczem ciosów i odciskami od długiego przepisywania tomów poezji, była warta więcej niż taka, która jest rzucana mimochodem, kiedy chłopak ładnie pościeli łóżko. Podczas podróży, późnymi popołudniami, po niemal całym dniu drogi, nawet jeśli obaj byli zmęczeni, zawsze Znajdywali czas na to, aby poćwiczyć. Całymi godzinami Oscar powtarzał te same ruchy, za każdym razem będąc poprawianym, tak długo, aż w końcu było bezbłędnie. I chociaż prawdopodobnie mogło być to zniechęcające na początku, kiedy w końcu udało mu się wykonać całą sekwencję perfekcyjnie i w końcu usłyszał, że wyszło doskonale, Alex nie mógł powstrzymać własnego uśmiechu na widok tego niemal rozpoławiającego twarz wyszczerzu na twarzy rudzielca. Wyglądał tak, jakby niemożliwym było, aby uśmiechnął się jeszcze szerzej, a wtedy Alexowi zdarzało się rzucać coś o tym, że być może kupił coś słodkiego jak byli w mieście i przekonywał się, że można szerzej. - Obawiam się, że gdybym częściej cię chwalił, puchłbyś i puchł z dumy, aż w końcu zwyczajnie byś pękł. Mnie to na szczęście nie grozi, bo jako skromny z natury – oczywiście – człowiek, doskonale znoszę pochwały. Możesz więc zaczynać. Byłbym wdzięczny, gdyby słyszeli również ci po drugiej stronie sali. - dodał jeszcze, uchylając się zgrabnie przed zamaszystymi ruchami ucznia, który wyjątkowo płynnie jak na stan upojenia, wszedł na stół. Popychając przy tym butelkę z niesłychanie dla Alexa teraz cennym alkoholem, którą złapał w ostatnich chwili, zanim ruszyła ona po stole, prosto w ramiona nieuchronnej śmierci na drewnianej podłodze karczmy. Kiedy usłyszał głos Oscara, od razu przeniósł spojrzenie z resztek migocącego, cudownego płynu na chłopaka, sam zaś fakt, że chciał on śpiewać, na ułamek sekundy zmroził jego ciało podejrzliwością. Przez dziesiątą część sekundy czuł, że właśnie zrobił coś, czego będzie już w niedalekiej przyszłości żałował. W zasadzie, w bardzo bliskiej przyszłości, bo muzycy właśnie zaczynali przygrywać do wybranej piosenki, a niecały metr od jego twarzy, skórzany but rytmicznie przytupywał do muzyki. To nie tak, żeby uważał, że Oscar śpiewać nie umie. Wręcz przeciwnie! Śpiewać umiał i zwykle nie dawał się prosić, kiedy ktoś chciał się o tym przekonać. Bardziej martwił go fakt, że chciał śpiewać. Bo skoro chciał śpiewać, musiał wiedzieć co. A skoro wiedział co, to musiał poświęcić temu czas i energię. Zastanawiać się i mieć pomysł na to, co chce przekazać. Jak Alexander mógł już wspomnieć, życie nauczyło go, że idea w głowie tego chłopaka mogła się różnie rozwinąć. A jednocześnie ogarnęło go jeszcze większe ciepło, zupełnie tym razem niezwiązane z absyntem, pieszczącym przyjemnym gorącem jego ciało. Tym razem grzało ono przyjemnie w klatce piersiowej, kiedy z każdym słowem wyśpiewanym przyjemnym, gładkim barytonem, coraz bardziej miał ochotę wstać i zwyczajnie przygarnąć go w ramiona jak lata temu, za pierwszym razem, kiedy się spotkali. A jednocześnie naprawdę nie umiał przypomnieć sobie chwili, kiedy ostatnio tak marzył o tym, żeby zwyczajnie zniknąć. Czuł na sobie niemal palące spojrzenie tych z gości, którzy pozostali mimo później już pory, wystarczająco trzeźwi, by wiedzieć, o kim mowa. Spojrzenia ślizgały się po nim, zatrzymywały na chwilę, by znów powrócić do stojącego na stole Oscara. Matki i ojcowie posyłali mu ciepłe spojrzenia, jednocześnie uśmiechając się pod nosem z rozbawieniem, młode dziewczęta coraz śmielej spoglądały w stronę ich stołu, chłopcy za to z zapartym tchem słuchali kolejnych miękkich słów. On jednak w pewien sposób był poza tym wszystkim, czując wspinający się po szyi, bardzo delikatny rumieniec, który mógłby wytłumaczyć nadmiarem absyntu, a ciężko mu było wyobrazić sobie jakąkolwiek inną rzecz, która doprowadziłaby go do tego stanu. Och, gdyby miał tu stanąć na środku sali i rozebrać się z każdego skrawka ubrania, jaki na sobie posiadał, nie byłby nawet w połowie tak zażenowany, jak teraz! Wraz z ostatni raz powtórzonym refrenem, przy niknącym akompaniamencie muzyków kończących występ, podniósł się z ławki i z lekkim uśmiechem błąkającym się po ustach czekał, aż chłopak skończy wszystkie głębokie ukłony i szerokie uśmiechy i w końcu, pełnym gracji, niemal tanecznym krokiem zejdzie z powrotem na podłogę. Dopiero wtedy pokręcił głową, patrząc w jego oczy i w końcu wyciągając w jego stronę ramiona, by tak jak wcześniej o tym myślał, przygarnąć go do siebie, tym razem zupełnie nie przejmując się wszystkimi ludźmi wokół nich, gwizdami, śmiechem i całym zamieszaniem, którego byli źródłem. - Nie mam pojęcia, jak wytrzymałem tyle czasu bez takiego oszołoma przy sobie. Uważaj, bo jeszcze będę chciał, żebyś mi co wieczór tak śpiewał. - westchnął z rozbawieniem prosto w jego ucho, owiewając je gorącym oddechem i przedłużając uścisk tylko chwilę, zanim odsunął się, po chwili parskając śmiechem. - Nic co robisz, nie może być przeciętne. Jak długo układałeś tę piosenkę? |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Wto Lut 06, 2018 9:38 pm | |
| Było cudownie. Czuł się po prostu fantastycznie. Problemy z jakąkolwiek tremą (nawet jeśli na trzeźwo dopadały go wyjątkowo delikatnie i rzadko) odeszły w niepamięć. Nie zająknął się, nie zgubił rytmu, nie zapomniał słów – śpiewał z serca i z kilkunastu wieczorów na trakcie, podczas których łowiąc w spokoju ryby podśpiewywał sobie spisany tekst, co chwile zerkając na bok na zapisaną wersami kartkę którą przycisnął do trawy czarnym otoczakiem. Wszystko to – alkohol, próby, publika, Jego obecność – zbiegło się do tego jedynego momentu, na który Oscar pracował na dobrą sprawę nie wiedząc czy kiedykolwiek przyjdzie mu się tym fantem pochwalić. Ale czerwieniący się u jego stóp, zażenowany Alexander sam o to prosił! I był dokładnie tym obrazkiem, który młody łowca życzył sobie ponad wszystko zobaczyć. To właśnie dla niego zeskoczył niebezpiecznie ze stołu i praktycznie padł wprost w ramiona słabo ukrywającego zachwyt adresata tej głupiej przyśpiewki. Dał się otoczyć rękawami munduru, którym obleczone były silne i w tej chwili wręcz emanujące ciepłem ramiona. Dał się połaskotać zarostem w gładki policzek, ścisnąć na oczach ludzi i przede wszystkim pozwolił sobie na chwilę odpłynąć. Albo na dwie. Samemu ciasno oplatając smukłe ciało i przyciskając twarz do ramienia Aleca. Ten pachniał absyntem, deszczem, paleniskiem i nowym rozdziałem życia – i był to tak oszałamiający bukiet zapachowy, że miejscowe damy zabijałyby się o niego w sklepach. A Oscar miał go na wyciągnięcie ręki. Miał go… jeszcze przez sekundę nim zdecydowane dłonie nie osunęły go łagodnie, pozwalając nacieszyć oczy serdecznie uśmiechniętą, niebosko przystojną twarzą. Ale jeszcze zanim to się stało, to pewna drobna rzecz wstrząsnęła ciałem Byrona: szept, który puścił się jak zimna ołowiana kulka po dolinie jego kręgosłupa, która tąpnęła o ziemię, wracając falą ciarek aż do rozgrzanej głowy, gdzie uderzeniem rozbiła wszystkie myśli. Drobna rzecz. Ot, zwykły szept tuż przy wrażliwym na takie bodźce uchu. Posłany tak, że na moment przytłumił całą resztę innych odgłosów i na nowo podkręcił ich głośność dopiero, kiedy przyjemne vibrato ozwało się przed twarzą młodego mężczyzny. A nie tuż obok niej. Mimo to w pierwszej chwili twarz rudzielca pozbawiona była tego cwanego uśmiechu, który pierzchł na rzecz półotwartych, spierzchniętych po śpiewie ust i mokrych, psich oczu, które ukazywały pełnię wdzięczności, której masa zgniotłaby wnętrze gospody. Słowa Alexandra wciąż odbijały się przyjemnym, miękkim echem we wnętrzu czaszki Oscara, przypominając odgłos perły toczącej się po satynie, kiedy jego twarz w zwolnionym tempie odzyskiwała życie i wstępowała nań wcześniejsza radość, która wybuchła w sekundę po tym, jak świadomość łowcy wyrzucona do nieba, spadła z powrotem w ramy ciała. - Jedno słowo i po kilku tygodniach będziesz mnie błagał żebym przestał! – Rzucił, przekrzykując gwizdy i oklaski. Czuł na sobie obce ciepło. Obce i jednocześnie cholernie znajome. - Nooo… Dość długo, żeby móc zaśpiewać ją na życzenie po pijaku – napomknął już ciszej, drapiąc się charakterystycznie po boku nosa. - Ale dość już o tym! Twoja kolej! Smukła dłoń uchwyciła niewinnie skrawek rękawa Aleca, zupełnie jak to miał w zwyczaju za dzieciaka i rudzielec wciągnął do z powrotem do stołu, najwidoczniej nie mając swojego poprzedniego występu za gwóźdź programu. Bo ten wymagał Alexandra Brightly’ego w zdecydowanie bardziej swobodnym stanie. Przysiadł na skórce pokrywającej ławkę i z rozkoszą, jak urodzony zwycięzca o pewnej ręce i przyszłości usianej samymi sukcesami, rozlał Zielonej Wróżki solidnie do obu kieliszków i podsunął jeden towarzyszowi. Po czym pochylił się i poruszył brwiami. - Musiałeś się spodziewać, że o to zapytam, w końcu na pewno nie rzuciłeś tego komentarza od tak, myśląc, że się nim nie zainteresuje. Wybierasz prawdę, co? Wybierz, wybierz! – Polecił, lekko bębniąc palcami o drewnianą ladę stołu. Wzrok miał już lekko zamglony. - Co to za damy, które rzekomo „uniosłyby mnie do nieba”? I, co ważniejsze, skąd ty się o nich dowiedziałeś? – Przygryzł zębami dolną wargę i upił lekkiego łyczka absyntu, by zwilżyć wargi. Nie odrywał wzroku od przepytywanego i zaczął lekko kręcić nadgarstkiem dłoni trzymającej naczynie, przez co w toksycznie zielonym płynie zaczął pojawiać się lekki i płytki wirek. |
| | | ShaelSkype & Chill
Data przyłączenia : 28/11/2017 Liczba postów : 266 Cytat : It's been lovely but I have to scream now
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Sro Lut 07, 2018 1:20 am | |
| Czując pociągnięcie za rękach, bez najmniejszego oporu dał się poprowadzić z powrotem na miejsce, myślami znów zupełnie odpływając do czasów, kiedy drobna, mała rączka zaciskała się na materiale jego munduru. Na początku tak, jakby miała już nigdy go nie puścić, zaciskając drobne palce niemal do białości na szorstkiej tkaninie. Potem kiedy było już jasne, że chłopiec z nim zostanie, lżej, kiedy chciał mu coś pokazać, lub zwyczajnie domagał się atencji. Teraz były to zdecydowanie większe, naznaczone śladami ciężkich treningów i jeszcze cięższych bitew dłonie. Silne, o długich palcach, które wcześniej tak doskonale obejmowały rękojeść szpady, a jednak podążył za nimi tak, jak kiedyś, nawet nie zastanawiając się nad tym. Usiadł na miękkim futrze wyściełającym drewnianą ławkę i płynnym ruchem sięgnął do guzików munduru, rozpinając kilka z nich, kiedy gorąc bijący od kominka w połączeniu z tym, który krążył po jego żyłach i pulsował w tętnicach, stał się dokuczliwy. Odsłonił część białej koszuli, nie rozpinając jednak wciąż wysoko zapiętego pod szyją kołnierzyka, który po części zakrywał jedną z licznych, niezbyt urodziwych blizn znaczących jego ciało. Ta konkretna ciągnęła się jeszcze nieco wyżej, sięgając niemal ucha, jednak będąc niemal niezauważalną spod gęstego, równo przyciętego zarostu. - Czyli bardzo długo. - dodał, z cieniem złośliwego uśmiechu na ustach, który zmienił się w nieco bardziej złośliwy i tylko trochę pobłażliwy grymas, kiedy usłyszał pytanie, na które wyraził niemą zgodę chwilę wcześniej. Być może nie zabrzmi to tak chlubie, jak na dorosłego, poważnego mężczyznę, łowcę demonów i zabójcę bestii przystało, ale czym skorupka za młodu nasiąknie... A Alexander za młodu aż za dobrze wiedział, co oznaczały ulotne spojrzenia wilgotnych oczu, czmychające, kiedy tylko pojawiła się szansa, że adresat mógłby na nie odpowiedzieć. Posyłane spod firanki czernionych rzęs, kiedy szczupła dłoń odsłaniała przyozdobiony rumieńcem policzek, zakładając za ucho pukiel włosów. Lub te zupełnie odważne, wiercące dolinę w ciele i nęcące tysiącem obietnic, póki w końcu nie doczekają się odpowiedzi na swoje niewypowiedziane wołanie. Wiedział, na co może sobie pozwolić, kiedy patrząc prosto w te błyszczące, przepełnione czymś tak ulotnie rozkosznym oczy, przesuwał dłoń z talii, nieco niżej i czuł pod palcami ciepło napiętego ciała i miękkie koronki. I chociaż od wielu już lat zdawał się zupełnie nie zauważać wszystkich tych niemych zaproszeń, często wysyłanych przez dziewczęta tak młode, że mógłby być ich ojcem, nie była to prawda. Widział je. Widział je i rozumiał tak naturalnie, jak kiedy był jeszcze młodym chłopakiem, kiedy chętnie brał udział w tej grze i bez skrupułów dawał się uwodzić tym spojrzeniom. Po wszystkim, czego doświadczył, zdawały się jednak być jedynie tłem, czymś, czemu nie poświęcał szczególnej uwagi. Zdawał sobie sprawę z tego, że były, czasem nawet miewał wrażenie, że było ich więcej niż kiedyś, jednak dawno już przestał na nie odpowiadać. A teraz, kiedy jego uczeń zadał to pytanie, przez chwilę poczuł nieprzyjemny ucisk żołądka. Nie miał pojęcia, czy ktokolwiek tego wieczoru na niego patrzył w ten sposób i nie złapał niechcący niczyjego pełnego nadziei wzroku. Przynajmniej nieskierowanego do siebie, bo był w stanie wskazać palcem każdą niewiastę, która zawiesiła spojrzenie dłużej na Oscarze. Cóż, oczywiście, nie było nic dziwnego w tym, że spojrzenie zawieszały, ponieważ było na czym. Zwłaszcza teraz, kiedy jego dziecko urosło kilka ostatnich centymetrów wzwyż, a jego szczupła budowa w końcu przestała straszyć rychłym złamaniem. - To cię zainteresowało, co? - parsknął, sięgając z wdzięcznością po znów pełen kieliszek alkoholu – To nie jest wiedza książkowa mój chłopcze. Od tygodni jesteś na językach gawiedzi tego miasta, z resztą, nie tylko tego. Po tym łapiącym za serce występie każda dama w tym pomieszczeniu, jeśli jeszcze nie wiedziała, kim jesteś, właśnie spytała kogoś, kto wiedział. W takim wypadku, tych, które chętnie zamieniłyby z tobą kilka słów, jest więcej niż trzy... - zawiesił głos, kątem oka zauważając dwie smukłe, odziane w jasne suknie sylwetki, drepczące niewielkimi kroczkami w ich stronę – O wilku mowa. - westchnął, rozbawiony jednak tą sytuacją. Chyba powinien częściej pić, zważając na to, jak ta lekkość w głowie i przyjemne ciepło wpływały na jego podejście do świata. |
| | | MaleficarOpportunist Seme
Data przyłączenia : 20/05/2017 Liczba postów : 523
Cytat : Jeżeli ktoś żywi do mnie uczucie, którego nie da się przekazać w słowach, może przekazać je w gotówce. Wiek : 32
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume Czw Lut 08, 2018 4:12 pm | |
| Nigdy nie było dość czasu na kobiety. Zawsze na głowie Oscara było tyle rzeczy do zrobienia. Treningi zamiast randek, rany zamiast pocałunków, podróże zamiast własnego domu, Mistrz zamiast rodziny… Wszelkie próby poszukiwania miłości zakrywała gruba warstwa potrzeby zbawiania świata i przewyższenia oczekiwań nauczyciela, by uczuciem dumy odpłacić mu się za lata trudności, które sprawiał mu dodatkowy bagaż. Nic nigdy nie było od tego ważniejsze… Nawet kobiety. Nawet jeśli miały śliczne, wąskie szyje, ich skóra wyglądała cudownie w promieniach słońca, dłonie były delikatne i niespracowane, spódnice powiewały podczas tańca i smukłe, filigranowe ciała pozwalały wdzięcznie prowadzić się zarówno podczas skocznej hulanki, jaki powolnego i zmysłowego tanga. Zawsze po uroczym bankiecie spędzonym przy nich, z rozkoszą wracało się do ciężkich podróży, nocy pod chmurką i z otwartymi ramionami przyjmowało słodycz kolejnego triumfu. Kolejnego iksika symbolizującego zmiecionego z powierzchni ziemi potwora. Nic nie było ważniejsze od tego. I tak Oscar Byron, syn młynarza, a teraz łowca wampirów w wieku dwudziestu sześciu kończył koniec końców samotny i dotąd bezdzietny. W drodze wyjątku społeczeństwo było w stanie mu to jeszcze wybaczyć, bo miał ręce pełne roboty i unurzane po same łokcie w świeżej krwi bestii, miał „ważniejsze rzeczy do roboty”, a mimo to nie raz usłyszał już wyjątkowo bezczelne stwierdzenie, że szkoda marnować tak dobrze rokujące nasienie. Takie dobre geny. I od kobiet, i od mężczyzn, którzy próbowały wcisnąć mu swoje przerażone córki, wyglądające tak młodo, jakby wypychające je z drugiego pokoju matki w progu zabrały im przytulankę i cisnęły ja w kąt, warcząc, że już najwyższy czas, by z dzieci stały się kobietami. Jak Oscar miałby Im to zrobić? Jak miałby zrobić to sobie? Naraził się już kilku osobom odmawiając ich łaskawej sugestii i zamiast pokoju w gospodzie kończyli na sianie w gospodzie jakiegoś dziadygi na skraju wioski. I czuł się z tym o dziwo dobrze – zwierzał się przysypiającym niedaleko krowom o tym jaką ulgę ujrzał na buźce dziewczęcia. Był wtedy nawet trochę ciekaw jak młoda dziewczyna go wtedy widziała? Jako wojownika, który zamiast czułości potraktuje ją w sypialni tak samo władczo co pokonywane bestie? Myśl o tym była nawet całkiem zabawna. Nikt na dobrą sprawę nie wiedział jaki Oscar był w alkowie. Co śmieszne - nawet on. Choć miał okazję to rzekomo sprawdzić i dwie historie z tej dziedziny jego życia wolał przemilczeć nawet przed Aleciem – powiernikiem wszelkich bzdur z życia rudzielca. Niedoścignionym nawet na tej romantycznej płaszczyźnie – chłodnym i profesjonalnym do ostatniej chwili. A teraz puszczonym swobodnie komentarzem ten sam mężczyzna przyznał się do tego, że sam zaczął zauważać, iż jego wytarmoszony z piwnicy mały ogryzek zmienił się w dorodne, połyskujące w świetle kominka jabłuszko. A samemu owocowi niesamowicie przyjemnie było tego słuchać – nie tyle ze względu na materię samych kobiet, ale dla tego, że Alexander je liczył! W tym pomieszczeniu, wlewając w siebie alkohol, słuchając pieśni i żywo dyskutując liczył kobiety zerkające w ich stronę! Niewiarygodne. Oscar zaśmiał się serdecznie. - Twoja podzielność uwagi chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać, Alec. Naprawdę zacząłeś kalkulować ile z nich spojrzało w tę stronę? – Pochylił się, zniżając jednocześnie głos do konspiracyjnego szeptu. Mimo iż podczas polowania rudzielec potrafił złowić kątem oka subtelny ukłon pieszczonego wiatrem źdźbła trawy, to tutaj, przy Nim miał tak wielkie klapki na oczach, że zapomniał o tym, iż w karczmie w ogóle ktoś jeszcze jest. Jego wszechświat skurczył się do stolika, dwóch kieliszków, butelki wypełnionej błogością i zapomnieniem oraz starszego od niego mężczyzny, który opuścił sobie nieco guzików od munduru, dając znać, że ciepło otulało jego ciało coraz bardziej czułą mgiełką, zmuszając do pozbycia ubrań. I ten naprędce sklejony słowami wszechświat nie wychwycił nawet zmiany w tempie i tonie muzyki przygrywanej przez zespół, w której to zagościło więcej rytmicznego bębenka. Ślepy Byron nie zanotował nawet chrobotu przesuwanych ław, które bawiący się przemieszczali na bok, tworząc na środku sporej sali nieco wolnego miejsca dla przyszłych tańczących. Wybiła już ta godzina, w której trzeba było pobudzić leniwie krążącą po ciele krew i nacieszyć oczy wigorem i młodością, bawiącą się bez pamięci do bladego rana. Młody mężczyzna wyprostował się od razu po usłyszeniu cichego komentarza ze strony swojego mentora, po czym w wyjątkowo mało tajniacki sposób obrócił się i spojrzał wprost na ciasno ściśnięte ze sobą młode dziewczyny. Nie było to specjalnie subtelne posunięcie z jego strony, ale dawno już przestał myśleć trzeźwo – na szczęście dwie białogłowy chyba również. Jedna z nich, zdecydowanie starsza, zauważając, że zostały wykryte postanowiła postawić wszystko na jedną kartę i złapała koleżankę za dłoń, podbiegając do stolika dwóch łowców. Ta odważniejsza była wyższa, miała zdecydowanie wydatniejsze kształty, a jej długie aż do pasa, blond włosy zebrała w gruby i zdrowo wyglądający, połyskujący w blasku ognia warkocz. Buźkę miała obsypaną na policzkach i grzbiecie zgrabnego nosa bardzo jaśniutkimi piegami, a jej wargi były wąskie i jakby wiecznie wilgotne. Jasnozielona suknia dość mocno odsłaniała dekolt zgodnie z dzisiejszą modą, ściskała wąską kibić gorsetem, ale długą i rozkloszowaną spódnicą cnotliwie zasłaniała kostki nóg do tego stopnia, że spod koronki wystawały tylko czubeczki brązowych trzewików. Ta druga nie skończyła jeszcze dojrzewać, była szczuplejsza, a falbany na jej dekolcie miały wzrokowo nadać jej kształtom większej wypukłości. Gorset nie ściskał jej brzucha tak brutalnie, a sukienka zamiast długich rękawów odsłaniała prawie całe ręce, zawieszona ledwie pod ramionami na cieniutkim i prześwitującym z lekka materiale. Jej kruczoczarne włosy, których fale kaskadami opadały na ramiona i plecy ledwie sięgając łopatek, były od góry uchwycone krwistoczerwoną tasiemką jak opaską, którą na koniec związano we wstążeczkę – a ta zawadiacko prezentowała się dumnie nieco ponad uchem dziewczęcia. Jej drobniejszą i okrągłą buźkę niedaleko kącika lewego oka i poniżej prawego kącika warg zdobiły czarne pieprzyki dodające jej charakteru. Suknia miała kolor kawy, do której ktoś dolał bardzo, bardzo dużo mleka – sprawiając, że dziewczyna w całości wyglądała jak aniołek. Blondynka stanęła tuż przy Alexandrze, a brunetka przy Oscarze, i ta pierwsza zaczęła mówić, chichocząc i poszturchując delikatnie swoją bardziej wycofaną towarzyszkę. - Witajcie, Panowie! Noc już w połowie swego trwania, a Panowie wciąż grzeją i tak już ciepłe futro na ławach, choć muzyka aż rozgrzewa krew w żyłach! Mam na imię Alexis, a to moja droga przyjaciółka - Maruviel – przedstawiła obie, najpierw wskazując na siebie, opierając dłoń na wydatnym dekolcie tak, że skóra przyjemnie, aż wywołując dreszcze, ugięła się pod jej palcami (obaj łowcy znali kobiety na tyle dobrze, iż wiedzieli, że nie był to ruch przypadkowy), po czym przysunęła brunetkę bliżej, a ta ukłoniła się wdzięcznie, choć oszczędnie. - Otoczenie aż skłania do tańca, czy zrobiliby na Panowie przyjemność? Oscar ożywił się automatycznie, sprawnie przejmując pałeczkę i wyciągając kieliszek z ręki Alexandra. - Ależ oczywiście! – zaczął i sam szturchnął delikatnie mistrza w ramię, przenosząc następnie wzrok na blondynkę. - Nie mogłaś lepiej wybrać, moja droga, nie ma lepszego tancerza w całym Mieście Centralnym niż Alexander Brightly! Nie daj się zwieźć srebrnym włosom w gęstej brodzie, daje słowo, że nad ranem nie będziesz mogła przez niego złapać tchu! – zareklamował go, sprężyście podnosząc się z ławki i pewnie chwytając drobniejszą dłoń Maruviel, by okręcając ją zgrabnie, zbliżyć się kilkoma krokami bliżej pustego odcinka sali. - A ja postaram się mu choć trochę dorównać, jeśli Pani pozwoli. – Skłonił się przed nią wylewnie, a brunetka zachichotała widocznie bardziej rozluźniona i dosłownie, tym razem jego śmiejącego się, zaczęła popychać w stronę lepszego miejsca do harców. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: He wears the smell of blood and death like a perfume | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |