Gang Smoka

First topic message reminder :

Całkiem normalne senne miasteczko, położone wśród gęstych lasów obfitujących w zwierzynę. 
Dobra, może nie całkiem normalne. Prawie połowa mieszkańców wieczorami przywdziewa skóry i wsiadają na swoje wyjące bestie. Nie zmienia to jednak faktu, że w sumie...Żyją sobie spokojnie. Do czasu. Do ich poukładanego życia wkracza banda narwanych dzikusów . Nie są oni bynajmniej pokojowo nastawieni, zachwyceni nowym miejscem postanawiają zagarnać miasteczko dla siebie. 
Rodzina X prowadzi knajpkę, do której wpadają mieszkańcy po ciężkim dniu pracy. Jak by tego było mało są synami zmarłego szefa Blackvillage, przez co uznawani są za przywódców. 
Kiedy wrogi gang wpada do knajpy, żądając wydania ich bosa, X zostaje zauważony przez Y - szefa szalonej bandy. Słodki chłopaczek przyciąga uwagę mężczyzny.

X - Amantis
Y - Smok

- No dobra, kocyk w sadzie. Coś jeszcze? Kocyk w sadzie jest do ogarnięcia. Nie zawsze będzie takie dobre żarcie, bo to Sam zamówił skądś i ja nie mam pojęcia skąd, ale da się załatwić coś mniej wymyślnego i wino i kocyk. Widzisz? Nawet bez większego kompromisu. Potrafię. To bardzo prozaiczne rzeczy. Jeszcze jakieś w tym stylu?
Oczywiście przez głowę Ivana nawet przez chwilę nie przeszła myśl żeby wspomnieć ich wspólny wieczór, kolację czy robienie mu śniadania. Stary cap naprawdę nie miał pojęcia z czym łączyć romantyczność i nie rozumiał nawet teraz aluzji o co chłopakowi chodzi. Czytał w ludziach dobrze ale kiedy chodziło o coś co dotyczy niego samego był ślepy.

- o bogowie. - jęknął słysząc jego odpowiedź. To było trudniejsze niż myślał.
- Nie chodzi tylko o kocyk. - powiedział zazenowany z każdą minuta coraz bardziej. Ivan mógł wyczuć jak jego kochanek spina się i kręci zastanawiając się jak mu to wszystko wyłożyć żeby zrozumiał.
Podniósł jego rękę i pokazał na jego palec. Nie miał obrączki, bo wcześniej pracował na farmie.
Postanowił zmienić taktykę.
- Dlaczego tylko ja mam mieć taki tatuaż a ty nie? Obraczke można zawsze ściągnąć.

- W porządku. Zrobię sobie. Jutro tutaj będzie.
Tatuaż był dlatego, że Kimmy ściągał obrączkę CIĄGLE. Ivan nosił ją jak mógł. Kręcąc tyłkiem tylko bardziej podniecał Ivana a zdecydowanie nie o to chodziło w tym wszystkim.
- Nie tylko kocyk? TO co jeszcze? Chcesz tak siedzieć nie wiem.... na kanapie?
Ivan zaczynał łączyć fakty. Może nie idealnie ale przynajmniej szedł w dobrym kierunku.
- Uznajmy, że możesz się przytulać w dowolnym momencie i będzie w porządku? I przestaniesz się spinać jak tylko cię dotykam? Znasz mój dotyk doskonale ale jak tylko cię dotknę podskakujesz wręcz w miejscu. Wiem, że nie chodzi ci o seks ale musisz przyznać, że jest to jedna z niewielu rzeczy która nam wychodzi od początku.

- Na początku musiałeś mnie upić żeby cokolwiek zdziałać. - prychnął, bo wkurzała go ta pewność siebie Ivana.
Miał sie do niego przytulać? Tak.. Po prostu? Zagryzł lekko wargę wyraźnie się nad tym zastanawiając.
To nie będzie łatwe na początku, bo wciąż budził w nim wiele negatywnych emocji.
- Mmm... To może nie być takie proste. - powiedział po chwili wahania. - ale będę milszy. Może być na początek? - spytał z lekko psotnym błyskiem w oku.
Zabrzmiało trochę jak flirt. A to już był krok do przodu, prawda?
Kiedy już go dotykał jakoś samo szło, bo cialo nie słuchalo serca i rozumu.

Nie żałował że tak wyszło. Bez tego nie byłby jego.
- Może.
Jeszcze chwilę posiedzieli przytuleni. Ivan wrócił do tematu sadu więc przeszli na neutralny grunt rozmowy.
Gdy zrobiło się całkiem ciemno pozbierali rzeczy i wrócili do domu. Jak zawsze wieczorem gangstery pili w swojej melinie między przyczepami. Skoro miał zostawić pięciu z nich wiedział komu pozwoli zostać. Baron i S.J. już wręcz wrośli w społeczność. Szpila i Ryba strasznie jarali się tym co można zrobić i będą dla niego wsparciem w warzeniu piwa. Kevin zaś zajarał się sadem. Tylor i Rudy ciągnęli do niego, ale mieli motory przyrośnięte do dup więc lepiej ich posłać z resztą w trasę. Niech pilnują rewiru.

Zostawił Kimma w domu, a sam dołączył do gangsterów. Tak jak poprzedniego wieczora wrócił do niego i łóżka dopiero nad ranem. Położył się. Objął chłopaka i przyłożył głowę do poduszki by zasnąć.

Czując ruch za sobą i ramiona obejmujące go, obudził się. Przewrócił się w jego stronę i spojrzał na przystojne oblicze mężczyzny.
- Co robiłeś tak długo? - spytał nieco zachrypnietym głosem. - zaraz będzie świtać. - dodał cicho, bo wciąż brakowało mu z dwie godziny snu.
O czym mogli tyle gadać?
- Mmm.. Dziś po śniadaniu pojadę do brata. - powiedział, bo wczorajszej nocy doszedł do wniosku że musi z nim poważnie pogadać.
Wiedział, że Aaron szykował jakąś zemstę.. A to nie miało sensu.

- Twój mąż jest gangsterem. Przyzwyczaj się. - Pocałował go krótko. W porę się opamiętał, że obiecał sobie zwolnić. - W porządku. Baron też chciał go zobaczyć. Weź go ze sobą. Coś jeszcze?
Ivan jeszcze nie był zaspany. Trochę podpity ale myślał wciąż sprawnie.
-Mmm. Śpij.

Przytulił chłopaka i gdy ten w końcu przestał mamrotać sennie sam zasnął.

Rano Ivan spał dłużej niż on, więc nie czekał aż się obudzi. Po wczorajszym piciu ranek był dziwnie cichy i przez chwilę Kimmy czuł się nieswojo.
Zrobił kanapki, całkiem przez przypadek o kilka za dużo, dzięki czemu, gdy Ivan rano wstanie będzie miał śniadanie, i wyszedł z domu.
Odpalił kaczorka i pojechał, zapominając całkiem o Baronie.

- Aaron nic nie jesteś w stanie zrobić. Ivan jest nietykalny. Serio. Przestań się burzyć.
- Jak mam się przestać burzyć po tym co zrobił naszej rodzinie? Co zrobił nam? Już nie mówiąc o tobie! Pierwszy raz od dawna nie jesteś cały w siniakach i nie wyglądasz jak żywy trup! Ciekawe na jak długo.
Kim zacisnął usta w wąska linię i spojrzał na Ashley. Ta zagryzala wargi i widocznie nie była pewna kogo stronę wziąć.
- Ten Lobos to paskudny typ.. - mrukneła w końcu na co drobny pół azjata jęknął cicho.
- Masz rację. Jest paskudny, ale.. Nie wierzę, że to mówię. Ale chyba mnie lubi bardziej niż by chciał. I ten ślub to nie był całkiem po to, żeby zrobić mi na złość. I mimo że jest okrutny, bezwzględny i szalony to.. Wygląda na to, że ma do mnie słabość. Dawałem mu już mnóstwo powodów do tego, żeby mnie zabił.. A tego nie zrobił. Mało tego nie pozwolił innym skrzywdzić mnie.
Kim był zakłopotany i wyraźnie sam nie dowierzał temu co mówi, ale jeśli chciał, by było dobrze... Musiał ogarnąć brata.
- Powiedz mieszkańca żeby nie stawiali oporu, to Lobos nie będzie atakował. I wszystko wróci na właściwy tor. - mruknął sięgając po swój kubek z kawą.
- Nie mówisz poważnie. - warknął najstarszy Swan. - To nasze miasteczko!
- Aaron! Lobos jest potężny, ma kupę kasy, kontakty w każdym możliwym miejscu a na dźwięk jego nazwiska ludzie schodzą mu z drogi. Chyba nawet prezydent by mu nie zaszkodził. Nie buntuj ludzi, bo to do niczego dobrego nie doprowadzi. A jeśli chodzi o mnie.. - westchnął i zetknął na swój palec serdeczny. Dzisiaj ubrał obraczke żeby ukryć tatuaż. - To mój mąż. Nic już nie zrobię. Nawet gdybym chciał rozwodu to mi go nie da, bo... Chce mnie dla siebie. Może.. Jak mu się okaże trochę serca to wyjdzie z niego ta bestia...
-Kim! Co ty opowiadasz?!
- Myślę skarbie, że Kim próbuje powiedzieć, że postara się zapanować nad Lobosem.-wtrąciła się Ashley spoglądając na nastolatka z niedowierzaniem.
- Mam jutro urodziny. Przyjdźcie do baru i.. Ekmm.. Postaraj się z nim nie bić co? Tak na dobry początek?
Dopil kawę i Wstał od stołu. Wtedy zobaczył, że w drzwiach stoi Baron. Zmieszał się, zarumienił i ruszył do wyjścia.
- Puka się, wiesz? - burknął na niego, by ukryć jak mu głupio.

Baron na szczęście dla młodego wstawał skoro świt. Gdy żółty samochód zniknął mu z oczu sam ruszył do Arona mając nadzieję, że tam jest chłopak. Gdyby tego nie zrobił po przebudzeniu to on dostał by opierdol od Ivana. Stał w drzwiach dłuższą chwilę i nasłuchiwał te co mówił Kimmy. Wiedział, że tłumaczenie, że mają szczęście, że opiekę nad tym miejscem po Swanie przejął Ivan, a nie inny gangster nie ma sensu więc gdy w końcu zauważono jego obecność to uśmiechnął się.
- Mama Ashley mnie wpuściła. Kimmy... możemy pogadać? Później obejrzę ciebie Aron. Mam nadzieję, że się nie forsowałeś jak prosiłem.
Pomachał na różowowłosego ręką by przeszli do korytarza.
- Ja go pilnowałam - Powiedziała dziewczyna. Baron od czasu przyjazdu pomógł wielu mieszkańcom jako lekarz. Ludzie wręcz zapominali o tym, że przyjechał z Ivanem. Nie pasował im do gangstera. Był bardziej swojski.

-Trochę przesadziłeś z tym prezydentem. Miałem przyjechać z tobą... Następnym razem przynajmniej sprawdź czy nie śpię. Gdyby Lobos zobaczył, że nie pojechałem z tobą to bym dostał opierdol. A teraz pytanie główne, co chcesz na urodziny? Jak przypomnę Ivanowi o nich to wolałbym mieć odpowiedź.
Puścił mu oczko i poklepał po ramieniu.
-Sprawdzę jak się mają kości twojego brata i posiedzę z rodzicami dziewczyny. Daj mi znać jak będziesz chciał wrócić.

- Sproboj tylko mu powtórzyć chociaż słowo, a powiem mu że mnie nie dopilnowałeś. - burknął ucząc się już, że w ich świecie szantaże są bardzo często praktykowane... I zazwyczaj skuteczne.
Wypuścił ze świstem powietrze i oparł się o parapet.
- Konia  - odpowiedział ciekaw czy faktycznie dostanie swojego wymarzonego konia. Testował nie tylko świte Ivana ale i samego Lobosa.
Uśmiechnął się zadziornie i poszedł na taras.
- poczekam tu. - powiedział chcąc pobawić się z psami.

Barona jakoś specjalnie nie zdziwiło to życzenie. Lobos zaś miał wystarczająco kasy żeby konia kupić i utrzymać. Kiwnął więc tylko głową.

Po sprawdzeniu stanu Arona pogadał jeszcze z jego rodzicami i skontaktował się z Ivanem żeby powiedzieć mu o urodzinach chłopaka. Gangster oczywiście puścił parę bluzgów ale kazał dwóm chłopakom nie wracać bez konia. W dodatku miał być młody i biały. Z jakiegoś powodu to pasowało mu do Kimma. Koń się znalazł. Niestety zdaniem Ivana bardziej przypominał kucyka. Dla Ivana koń zaczynał się jak miał głowę na wysokości jego grzbietu. Ten był trochę niższy. Nie zdążył jednak ich opieprzyć bo Kaczorek wrócił na podwórko z Baronem na siedzeniu pasażera. Złapał więc przestraszonego ogierka za ogłowie i ruszył w kierunku auta.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

Kiedy Kim wysiadł z auta minę miał jeszcze śmieszniejsza niż, wtedy gdy Ivan dał mu list z uczelni. Uszczypnał się i obejrzał przez ramię na Barona.
- Ale.. Jak to..? - wyrwało mu się, bo ewidentnie był przekonany, że nie ma szans na to, że konia dostanie. I to jeszcze dzisiaj.
Widząc rozbawienie lekarza znowu spojrzał na konia i swojego męża. Wyciągnął rękę i delikatnie dotknął pyska zwierzęcia.
- Jesteś piękny. - powiedział do konia patrząc mu przy tym w oczy. - Nie denerwuj się. - dodał cicho gładząc go czule.
- Urodziny mam jutro, ale dziękuję. To najlepszy prezent jaki dostałem. - zwrócił się do męża onieśmielony i wyraźnie oczarowany. Pierwszy raz mu się tak oczy przy Ivanie świeciły.
Ktoś tu powoli wkrada się do jego serca.
Widząc, że Baron odchodzi zostawiając ich samych postanowił pokazać swoją wdzięczność.
Podszedł do Ivana i wspinając się na palce pocałował go mocno w usta. Na koniec lekko podgryzając jego wargę, w zadziorny sposób.
Nie był już przestraszonym, zagubionym dzieciakiem. Zaczynał być świadomy swoich walorów i je wykorzystywać.
- Masz już "Love Kimmy"? - spytał zerkając na jego rękę.

Baron widząc minę chłopaka parsknął śmiechem.
- Powiedziałeś, że chcesz na urodziny konia.
Ubawiony wysiadł z auta i obserwował chłopaka ze zwierzęciem.
- Nie powinieneś jeszcze jeździć. Pamiętaj o żebrach.
Pomachał im i udał się do swojej przyczepy.

- Baron mówił, że świętujesz dzisiaj. No nic. Cieszę się, że ci się podoba. Dla mnie jest za niski. Wszystkie konie jakie widziałem mnie przerastały. Ten jest mniejszy. Chociaż... może lepiej. Łatwiej ci będzie wsiąść.
Gdy chłopak wspiął się na palce objął go ręką i się pochylił więc wyszło to bardziej naturalnie.
- I tak powinno się dziękować mężowi. Chociaż znam jeszcze lepsze podziękowania.
Klepnął go lekko w tyłek i pozwolił mu się odsunąć od siebie rozluźniając uścisk.
- Nie mam bo zamiast jechać do studia musiałem ogarnąć miejsce dla twojego prezentu.
Zaprowadził chłopaka do stodoły od tyłu gdzie między rzeczami które miały wjechać do domu i sprzętem budowlanym powstał prosty boks dla konia.
- Na zewnątrz stoi stara wanna. Jak ją zakorkujesz i napuścisz wody to będzie miał skąd pić. Liny powinny być tam. Będziesz mógł go uwiązać. Pamiętaj, że ogrodzenie jest dziurawe i nie możesz go puścić luzem na tą chwilę. Miałem jechać do miasta do studia, ale weźmiemy S.J. i pojedziesz z nim po rzeczy dla konia jak ja będę w studio. Postaraj się więc ogarnąć szybko.
Zostawił go za stodołą z młodym Ogierkiem.

Na klepnięcie w tyłek zareagował cichym warknieciem i wrogim spojrzeniem. Typowy Ivan.
- Postarałeś się. Jestem pod wrażeniem. - pochwalił męża wiedząc, że faceci uwielbiają gdy się ich docenia. Sprawdził to już na Samie i Aaronie, Lobos nie mógł się aż tak od nich różnić.
Zostawiony sam pogadał chwilę z koniem, zrobił mu fotkę i wysłał mmsem do przyjaciela i brata.
" Dostałem konia. To jakiś kosmos." podpisał zdjęcie i gdy się upewnił, że zwierzak ma wszystko co potrzeba na ten moment poszedł przebrać koszulkę, bo smierdział psami i koniem.
Kiedy stanął na ganku był już pachnący i, jak zwykle, wystylizowany.
- OK, jestem. - powiedział mając nadzieję, że pojadą autem a nie motorem.
- Możemy podjechać jeszcze do supermarketu? - spytał staruszka zerkając na wyświetlacz komórki by sprawdzić godzinę. - brakuje mi kilku rzeczy.

Musieli pojechać autem żeby zabrać ze sklepu koniarskiego wszystkie potrzebne pierdoły dla zwierzęcia. Ivan jak zwykle był sobą więc nawet nie skomentował tego, że chłopak się wyszykował. Zostawili Lobosa w studio tatuażu. W bocznej alejce kręciła się policja co było dowodem na to, że chłopak z gangu faktycznie zakończył sprawę. S.J. Szybko zabrał chłopaka z tego miejsca. Żółty samochód był jakby nie patrzeć dość charakterystyczny. Gdy siodła, wiązy, poidła, owies, zgrzebła i cała masa innych elementów trafiły do bagażnika S.J. był już lekko zmęczony. Słysząc pytanie chłopaka spojrzał na godzinę.
- Byle szybko bo Ivan nie lubi czekać. Straciliśmy masę czasu w tamtym sklepie.

Kimmy był zaniepokojony widokiem policji. Gdy ponownie znalazł się w tym miejscu wszystkie wydarzenia zaczęły do niego wracać. Ivan ich... Zabił?
Zagryzł wargę błędnąc widocznie. Nie dane było mu jednak dłużej na tym myśleć, bo S. J. go pogonił do auta.
- Jak kocha to poczeka. - zażartował słabo wkładając do bagażnika ostatnia siatkę.
- potrzebuje piętnastu minut. - dodał żeby uspokoić staruszka i ruszył w stronę marketu. - możesz poczekać w aucie. - dodał spoglądając na niego spod rzęs. Już go zaczynało denerwować, że nigdzie nie mógł chodzić sam. Ciągle miał kogoś do ochrony. Jak jakaś gwiazda czy ktoś.

Kimmy jeszcze nie rozumiał w jaki świat wszedł zostając mężem Ivana. S.J. za to rozumiał sytuację aż za dobrze. Poszedł więc za chłopakiem sam robiąc również zakupy dla reszty ludzi. Bar miał swoje dostawy. Oni jednak w większości starali się ich nie uszczuplać od dłuższego czasu. Nie było więc nic dziwnego w tym, że wózek S.J wyglądał dość specyficznie. Kartony alkoholu, mięsa, napojów i niezdrowego żarcia piętrzyły się jeden na drugim.
- Powinniśmy teraz już naprawdę wracać.

Kim wziął składniki potrzebne na torta, całe szczęście że miał swój koszyk, bo był pewien że w tym S.J'a nie byłoby dla niego miejsca.
Uniósł brew na widok zakupów staruszka.
- Macie spust, nie powiem. - zamruczał wciskając się w kolejkę przed mężczyzna.
- Czy serio wszystko musi być zawsze pod Ivana? Nie uważasz, że nieco go rozpusciłeś? - rzucił pakujac do siatki owoce, bitą śmietane, cukier i inne składniki potrzebne mu do upieczenia tortu.

S.J. spojrzał na niego dość smutno.
- Zrobiłem za mało i zbyt późno. Gdybym miał więcej odwagi i siły to byłby teraz innym człowiekiem. Niestety przeszłości nie naprawię. Pakuj młody pakuj.
Pośpieszał go wręczając torby na jego zapasy. Później w samochodzie powiedział jeszcze do niego.
- Kiedyś opowiem ci o matce Ivana. I o jego ojcu. Jak z zakochanego idioty stał się człowiekiem bez serca. Obwiniam za to twoich rodziców... za zniszczenie Lobosa, a w konsekwencji to co stało się Ivanowi. Nie będzie to jednak historia zdrady, a zakochanej bez pamięci kobiety i chłopca, którym był Ivan. Ani słowa przy nim.

Kiedy Ivan wsiadł do samochodu był już wkurzony bo czekał na nich dobre 15 minut. Nie lubił czekać.
-Produkowaliście te siodło?
- Byliśmy jeszcze w spożywczym.
-Wracaj szybko. Tylor dzwonił. Ma jakiś problem z plantacją chłopaków

Widząc minę Lobosa westchnął cicho, rozmowa ze staruszkiem trochę zmiekczyla serce pół azjaty, więc nie prowokował go bardziej.
Zamiast warczeć na niego postanowił odwrócić jego uwagę i złość.
- Kupowałem składniki na tort. - powiedział spoglądając na niego tymi swoimi ślicznymi ślepiami.
Chwycił go lekko za dłoń by zobaczyć tatuaż, kiedy odkrył na palcu Ivana swoje imię uniósł brew do góry.
- Na tyłku też masz? - spytał chcąc go odrobinę rozbawić. - bo jak nie, to będziesz musiał tu wrócić.

Ivan uniósł brew. Palec jeszcze go szczypał ale był przyzwyczajony do takiego bólu.
- Na mojej owłosionej dupie nie będzie wyglądał tak ładnie.
Skomentował. Wyciągnął papierosa ale nie zapalił go. Memlał tylko w dłoni i wargach. Wiedział, że chłopak nie lubi tego smrodu. Był za to zdenerwowany z powodu problemów z plantacją. Zauważył to od razu S.J. i dodał gazu zmuszając silnik auta do większego wysiłku.
- Zabierz Kimma do domu. Ogarnę ten syf.
Na podwórku stało trzech z czterech mężczyzn odpowiedzialnych za leśną plantację zioła. Wszyscy byli gotowi do bójki i machali bronią. Tylor też był już nabuzowany i też machał bronią. Obok niego stał rudy i wymachiwał łapami. Ivan wysiał zanim jeszcze S.J. na dobre zaparkował.
- Lepiej na to nie patrz mały.
Pierwsze uderzenie padło w stronę plantatora. Pięść uderzyła idealnie w środek ruszającej się jazgoczącej gęby pozbawiając go pasu zębów. Zanim gość padł na ziemię broń Ivana była już przystawiona do łba kolejnego.
- Powiedziałem. KURWA. Że nie chcę was tutaj widzieć.
Tyllor z rudym zaraz zajęli się swoją robotą. Kevin, Szpila, Ryba i reszta gangsterów którzy do tej pory obserwowali potyczkę wróciła do swoich zadań. Gdy Chłopak zniknął w domu z S.J. padły dwa strzały.
- Spokojnie, to nie Ivan. Tego skurwysyna nawet snajper nie mógł ustrzelić. Skubany ma chyba milion żyć. Zresztą to był mniejszy kaliber.
Staruszek spokojnie zaczął rozpakowywać wszystko.

Niestety zobaczył ten rządek wypadajach zębów i aż go zemdliło. Szybko odwrócił głowę i tym razem za radą staruszka wszedł do domu.
Drgnął słysząc strzały. Co tam się działo?
- Akurat o Ivana to się wcale nie martwię. - powiedział kładąc swoją siatkę na stole w kuchni.
Zerknął w stronę okna, czy chciał zobaczyć co tam się działo?
- Co się stało? - spytał S. J'a kojarząc, że tamci mężczyźni byli odpowiedzialni za plantacje.

S.J. Spojrzał na chłopaka i wzruszył ramionami.
- Na moje mieli zakaz przekraczania bramy farmy i baru. Na moje mieli kontaktować się przez pośrednika dla bezpieczeństwa. Innymi słowy zjebali po całości. Ivan zrobił bardzo dużo kroków taktycznych żeby tego miejsca nie kojarzono z gangiem ani niczym nielegalnym. Nawet zarejestrował już je jako kolejny punkt browarski w swojej firmie. My.... znaczy Ja, Baron, Tylor, Uli, Kevin, Peter, Ryba, Szpila, Korny i jego brat i Steward jesteśmy legalnie zatrudnieni w firmie Ivana. Wiesz. Składki te pierdoły. Oficjalnie mamy stanowiska, ubezpieczenia. Lobos miał w dupie i mieszał interesy. Ivan oddzielił te dwie działalności grubą krechą. Jasne wciąż ma te swoje zapędy z wojny ale łeb ma znacznie lepszy od ojca.
Kolejne strzały sprawiły, że brwi S.J. zmarszczyły się. Zaraz jednak słychać było pisk motorów.
- Już ich nie ma.
Dosłownie sekundę po tym do domu wszedł Ivan. Pięści miał całe we krwi. W jednej ręce wciąż trzymał odbezpieczoną broń. Podszedł do Kimma i bez uprzedzenia pocałował go dość mocno.
- Zrobisz mi mocną kawę? Ale taką naprawdę mocną. Idę zmyć juchę.

Widząc Ivana w takim stanie odruchowo wycofał się pod ścianę, kiedy ten zbliżał się w jego stronę.
Nie był przygotowany na widok wkurzonego Lobosa i to całego we krwi. Zerknął na staruszka, ten zdawał się być kompletnie nie wzruszony.
Jak mogli podchodzić do tego na takim luzie? Przecież on tu niedługo na zawał padnie!
- Japierdole, wy chyba sobie robicie jaja. - jęknął nastolatek łapiąc się za serce. - Na co mu mocna kawa po tym co się przed chwilą działo?! - burknął do siebie ruszając w stronę ekspresu. Kiedy sięgał po kubek zauważył, że trzesa mu się ręce.
Odetchnął cicho i sobie dla odmiany wsypał do kubka zioła na uspokojenie.

- Przywykniesz. Bo to pierwszy raz widzisz broń albo krew? Z tego co mi mówił to któregoś razu sam wyganiałeś wieśniaków z pod drzwi.
Jeśli Kimmy miał wątpliwości to teraz mógł być pewien, że tamtego wieczora mąż mu zaufał i doskonale wiedział o najściu wieśniaków.
- Mogę też tych ziółek? Ładnie pachną.
Poprosił S.J. Do domu wszedł Tylor wygwizdując pod nosem.
- Jeśli do kogoś chcesz mieć pretensje o brudne ręce Ivana to do niego. Rzucaj kubkami. Byle celnie.
Powiedział rozbawiony staruszek chowając ostatnie rzeczy do szafek.